Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-02-2020, 23:34   #41
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Zere’el skrzywił się wyraźnie, kiedy na poziomie oczu gwardzisty zmaterializował się napierśnik z wymalowanym jaszczurem - herbem wojsk okupacyjnych. Mężczyzna z wielkim trudem starał się ukryć niesmak. Dłoń sama zaciskała się w pięść na widok tych pożałowania godnych maruderów. Choć Zere’el był obrócony plecami do swych podkomendnych, czuł narastający gniew towarzyszy. Z pewnością nie zamierzali dawać sobą pomiatać byle żołdactwu. Zwłaszcza Nares i Sarthal, którzy w połowie skąpani byli we krwi Arcosian… Ransan musiał jednak zachować kamienną twarz i rozsądek.
- Jestem oficerem Gwardii księcia Zarbona. Rozstąpcie się natychmiast. Konwojujemy ważnego zakładnika.
Nobrazianin uniósł spojrzenie, wbijając zdeterminowany wzrok w Mogatianina. Adrenalina ponownie zaczynała buzować w żyłach mężczyzny, który wytężał widzenie peryferyjne, aby nie oberwać “z partyzanta”. Zdemoralizowane, trzymane na tyłach żołdactwo było nieprzewidywalne. Zere’el ani trochę nie dziwił się, że mieszkańcy Arcose wszczęli bunt, skoro musieli znosić towarzystwo takich przyjemniaczków. Nosili uniformy wojskowe, ale tak naprawdę niczym nie różnili się od bandytów…

- Niestety - powiedział grubas, z udawanym smutkiem - jesteśmy podkomendnymi generała Packa. A rozkaz generał brzmi: śmierć wszystkim Arcozjanom, którzy dostaną się na teren wojskowy. Wasz śliczny książe nie ma tu nic do gadania. No to jak? Sami go załatwicie czy ja mam to zrobić? - na twarzy mogatianina zakwitł i już pozostał krzywy uśmieszek.

Nobrazianin zacisnął pięść tak mocno, że strużka niebieskawej krwi pociekła z dłoni. Ta sytuacja sprawiała, że miał ochotę rozerwać marudera na strzępy. Wracali zwycięsko z niezwykle ryzykownej misji, zamiatali bajzel który spowodowało żołdactwo podobne temu tutaj mogatianinowi, a teraz na dodatek miał przyjmować rozkazy od takiego łachudry? On?
- Pack może za chwilę dołączyć do swojego poprzednika, jeśli… - wtrącił z tyłu rozjuszony Sarthal, ale dowódca powstrzymał dalszą eskalację uniesieniem ramienia.
- Spokojnie. Ten dżentelmen tylko wykonuje swoje rozkazy. Każdy dobry żołnierz zrobiłby na jego miejscu to samo, prawda?
Zere’el uśmiechnął się nieznacznie kącikiem ust, nie spuszczając mogatianina i reszty jego kompanionów z oka. Tylko nobrazianie mieli świadomość, że ton ich dowódcy jest nienaturalnie uprzejmy.
- Jak zwyczajowo zabijacie takich śmieci, żołnierzu?

- A to już jak kto woli - odparł grubas spokojnym tonem, jak gdyby rozmawiał o czymś zwyczajnym. - Przecięcie na pół, rozszczepienie, urwanie rąk i czekanie aż się wykrwawi… Generalnie mamy niepisaną zasadę by gość męczył się jak najdłużej w agonii, bo wtedy jest zabawniej, rozumiesz? Można powiedzieć, że pomysłowość jest mile widziana - mogatianin zaśmiał się paskudnie.

Zere’el uśmiechnął się krzywo.
- Wyglądacie mi na pomysłowego kawalera, żołnierzu. Pokażesz mojemu oddziałowi jak się załatwia takie sprawy?
Nobrazianin odsunął się nieznacznie na bok, gestem zapraszając mogatianina do zajęcia się królem buntowników. Żołnierze, którymi dowodził spoglądali po sobie niespokojnie, jakby nie dowierzając. Zere’el nie zamierzał jednak wydawać cennego zakładnika na pastwę byle półgłówka. Czekał tylko na dogodny moment, by uderzyć gwałtownie i z całej siły… Podejrzewał, że gruby maruder nie oprze się pokusie wywleczenia flaków z Arcosianina. Żądza krwi zapewne przyćmi mu zmysły i nawet nie domyśli się pułapki. Spoglądał już w oczy takich jak on… Tacy uwielbiali przemoc. Potrzebowali jej niczym ćpun kolejnej działki narkotyku.

- Heh, jeśli sami nie macie jaj - grubas podszedł bliżej, minął Zere’ela i zaczął wyciągać rękę w kierunku króla.

Złowieszczy uśmiech wykwitł na twarzy Zere’ela, lecz arogancja mogatianina nie pozwoliła mu dostrzec tego oczywistego sygnału. Gdy tylko grubas minął dowódcę, Nobrazianin podstępnie i z całą siłą wyskoczył, wbijając się kolanem prosto w nalany pysk żołnierza Szóstej Armii. Zgłupieli wszyscy - i nobrazianie, i maruderzy wojsk okupacyjnych.
- Jaja? Myślałem, że takie ameby jak ty rozmnażają się przez podział - rzucił Zere'el, lecz w duszy wcale nie było mu aż tak do śmiechu. Gdyby to był czysty pojedynek pięciu na pięciu, wtedy niczym by się nie martwił. Niestety dwóch nobrazian ledwo żyło i w dodatku trzeba było pilnować zakładnika. Ten atak z zaskoczenia był jedyną drobną przewagą, jako mógł wypracować Zere'el...

Mogatianin warknął wściekle i ruszył do ataku, razem z resztą swych towarzyszy.
- Marabal, Klion, na tyły z królem! - zdążył jeszcze wrzasnąć dowódca nobrazian, po czym zaczęła się konkretna jatka. Nares, Sarthal oraz Zere'el dwoili się i troili, aby odpierać ataki przeważających liczebnie żołnierzy Szóstej Armii. Zadawali im obrażenia, ale oni sami również obrywali.
Dowódca Gwardzistów musiał dzielić uwagę pomiędzy tych, którzy akurat go atakowali oraz tych, którzy próbowali zajść na tyły, by uderzyć na ledwo żywych nobrazian. W pewnym momencie przyjął twardo na gardę uderzenie mogatianina, po czym zorientował się, że radodanin i zalt lecą w stronę Marabala i Kliona...

Wiedząc, że w tym stanie jego towarzysze mogą łatwo zginąć, zmaterializował się tuż przed podstępnymi napastnikami, idąc z nimi na wymianę. Dowódca elitarnego oddziału księcia Zarbona nie docenił jednak maruderów... Jeden podstępnie go podciął, drugi załadował kolanem w nery, a kiedy zachwiał się na nogach, dostał jeszcze łokciem prosto w nos. Dranie nie dali Zere'elowi szans na otrząśnięcie się - zaraz po tej kombinacji, obaj wystrzelili wiązki energii prosto w jego brzuchu, odrzucając wojownika na kilkanaście metrów.

Nares i Sarthal zaraz doskoczyli do obitego dowódcy, osłaniając z obu stron i dając chwilę na otrząśnięcie się.
- Walcie w grubego - warknął wściekły Zere'el, z trudem łapiąc oddech, po czym cała trójka ponownie rzuciła się do ataku. Sarthal wjechał z dyńki prosto w brzuch mogatianina, Nares wyrzucił go w górę, zaś fioletowowłosy kopnął go z powietrza, wbijając z całej siły w grunt i wzbijając ogromną chmurę pyłu.

Jak się okazało, był to przełomowy moment w walce. Powalenie grubasa mocno podkopało morale żołdactwa. Jako pierwszy dał nogę radodanin. Niedługo później dołączył do niego zalt. Pulianie jeszcze przez chwilę próbowali stawiać jakiś opór, ale po zebraniu kilku strzałów również zrezygnowali i podali tyły.
- Nie gońcie ich. Mamy ważniejsze sprawy - rzucił szorstko Zere'el, spluwając na ziemię. - Bierzcie Arcosianina i lećcie prosto do Zarbona. Zaraz was dogonię.
Wykończeni gwardziści kiwnęli głową na znak zrozumienia, po czym wzbili się w przestworza. Ich dowódca poświęcił jeszcze chwilę, czekając aż opadnie kurz...

Stał nad nieprzytomnym mogatianinem, przyglądając mu się uważnie. Znajdowali się w obozie wojskowym. Oczywistym było, że nie powinien zabijać żołnierza tej samej armii z powodu jakiejś sprzeczki. Zwłaszcza, że w sensie dosłownym, grubas wykonywał rozkaz generała Packa, więc można powiedzieć, iż był "na prawie". Takie zabójstwo mogło ściągnąć na głowę Zere'ela nieprzyjemne konsekwencje. Być może nawet podkopać jego karierę. Zgasić wschodzącą gwiazdę nobraziańskiej gwardii!
Niespiesznie wyciągnął przed siebie ramię, celując palcem wskazującym i środkowym w głowę mogatianina. Nie chodziło tylko o sprzeczkę ani o to, że wyśmiano autorytet księcia Zarbona. Nie chodziło nawet o to, że utrudniono operację wojskową.

Ktoś obserwujący z boku mógłby pomyśleć, że Zere'el się waha. Ten jednak po prostu czekał. Czekał, aż mogatianin oprzytomnieje i otworzy oczy. Kiedy to zrobił, wykrzywił twarz w przerażeniu, dostrzegając zbierającą się wokół palców nobrazianina wiązkę energii. Gwardzista chciał zabić go przytomnego. Chciał by zabijany wiedział, że umiera i kto go zabija.
Spoglądał na nalany pysk mogatianina i nie dostrzegał w nim istoty rozumnej. Widział jedynie rozsmakowanego w przemocy marudera. Bandziora, który destabilizuje galaktykę. Przez takich jak on poddani imperium buntowali się i nie czuli bezpiecznie. Tacy jak on doprowadzili flotę handlową ojca i cały ród Ransanów do ruiny...
- Poczekaj! Nie rób teg...
Zere'el nieznacznie rozłożył oba palce, tak by wiązka energii rozdwoiła się, przebijając jednocześnie oba oczodoły mogatianina. Żołdak opadł bezwładnie z dwoma dziurami wypalonymi w głowie. Nobrazianin poczuł ulgę.

Niespiesznie zebrał się do lotu, by dołączyć do kamratów.
 

Ostatnio edytowane przez Bardiel : 08-03-2020 o 11:50.
Bardiel jest offline  
Stary 01-03-2020, 20:32   #42
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Arcose zaczynał się uspokajać. Misja Zere'ela zakończyła się sukcesem. Królewska niewola wymusiła na buntownikach bezwarunkową kapitulację. Po zdobyciu miasta doszło do rzezi mieszkańców, choć wykonywanej głównie przez żołnierzy korpusu ekspedycyjnego. Nobrazianie i żołnierze Szóstej Armii patrzyli na to z odrazą. W końcu Zarbon ukrócił takie praktyki, za co kilkunastu oficerów zapłaciło głową, ale Ransan nie mógł pozbyć się wrażenia, że umyślnie z tym zwlekał. Arcozjanie musieli zostać ukarani za swój bunt.

Co do samego Zere'ela, otrzymał on osobistą pochwałę od księcia, niejasną aluzję dotyczącą jego ewentualnego awansu i obietnicę innej tajemniczej nagrody. Zadatkiem na to wszystko miał być urlop, który Zarbon dał swojemu gwardziście na czas, jaki on spędzi na domykaniu spraw na ponownie podbitej planecie. Wkrótce nobrazianin wyruszył do domu razem z transportem rannych i kalekich żołnierzy korpusu Zarbona, dla których wojna również dobiegła już końca.

Rodzinna planeta Zere'ela była dokładnie taka, jaką ją zapamiętał. Z lubością oddychał znajomym powietrzem i podziwiał znajome okolice. Po trudach walk na Arcose była to naprawdę miła odmiana. Po wylądowaniu ruszył już na własną rękę do domu. Przeleciał kilka tysięcy kilometrów nim do niego dotarł.

Była to niewielka willa, zbudowana na uboczu, otoczona białym murkiem, którą kupił po okazyjnej cenie, choć i tak się zadłużył. Kredyt spłacał powoli, z żołdu, ale i tak było warto. Nieruchomość robiła spore wrażenie, a jednocześnie na jej utrzymanie nie trzeba było zatrudniać zbyt licznej służby. Przy wejściu powitała go jedna ze służących. Minę miała nietęgą.

- Panie... - dukała. - Panienka... Zniknęła!


Po upływie ustalonego czasu ruszyli w stronę muru. Teren, po którym się poruszali, sprzyjał pozostaniu niezauważonym. Był porośnięty licznymi krzakami, niskimi drzewami i wieloma innymi przedstawicielami flory. Było to dość nietypowe dla terenu okrążającego kompleks posiadający mury obronne. Utwierdzało to w przekonaniu, że nikt tu nigdy nie zamierzał prowadzić wojny w tradycyjnym stylu, z oblężeniem i w ogóle.

Dopiero ostatnie dwieście metrów okazało się całkowicie łyse jeśli nie liczyć jasnozielonej trawy. Uczniowie Tiena rzucili się w stronę muru, ale nie mogli biec za szybko, nie ryzykując tego, że ktoś wyczuje ich ki. Tego problemu nie miał C-SGK1, który w ogóle nie emanował energią. Cały dystans pokonał w jednej chwili i okazało się, że dobrze zrobił.

Oto bowiem na murze dostrzegł wartownika, który jednak nie był najwyraźniej zbyt skupiony na swoim zadaniu, bo nie zauważył jeszcze nadbiegających wrogów. Android wystrzelił w jego kierunku. Oderwał się od ziemi i prostym lotem wzniósł się na wysokość muru. Nim tamten zdołał zareagować, pociągnął go za fraki i przeciągnął na swoją stronę. Mężczyzna poleciał w dół, pchnięty dodatkowo przez przeciwnika, który całkowicie go zaskoczył. Nie zdążył poderwać się do lotu, być może nawet tego nie potrafił. Uderzył plecami o podłoże nim z jego gardła wydobył się chociaż dźwięk. C-SGK1 nie czekał. Błyskawicznie ruszył w ślad za nim, kolanem lądując na jego gardle. Patrzył jak z oczu człowieka ucieka życie.

Wkrótce Rottoro i reszta dołączyli do niego. Przez mur przedostali się bez trudu, ale stojąc na jego szczycie zauważyli pierwszy problem. Nie mieli pojęcia jak wygląda więzienie, a cały kompleks złożony był z niemal identycznych, murowanych, jednopiętrowych budynków, które różniły się między sobą jedynie wielkością podstawy. Wyjątek stanowił budynek położony w centrum, czyli na południowy-wschód od ich pozycji, który miał wiele bogatych ozdób. Zapewne tam mieszkał Shen, niegdyś nauczyciel Tiena i Chiaotzu.

Tuż przed "pałacem" znajdował się sporej wielkości plac, prawdopodobnie używany do codziennych ćwiczeń lub podczas ważnych uroczystości. Teraz można było na nim zobaczyć gromadzący się tłum. Wyglądało to na kilka setek osób. Walka Tiena i Tao Pai-paia wkrótce się rozpocznie.

C-SGK1 rozejrzał się wokół. Wzdłuż muru biegła brukowana droga, dość szeroka by mogły się na niej wyminąć dwa samochody, ale jednocześnie dobrze widoczna z muru i niektórych budynków, a do tego pusta, bez możliwości ukrycia się za czymkolwiek. Droga co jakiś czas krzyżowała się z podobnymi, choć węższymi, droga wychodzącymi spomiędzy gęstej zabudowy budynków. Jedno takie skrzyżowanie było tuż pod nimi. Kolejne jakieś pięćdziesiąt metrów na prawo. Na lewo od nich znajdowały się jeszcze dwa.


Sala tronowa była taka, jaką ją Lustria zapamiętała. Czarne ściany z cegły powodowały uczucie nieustającego mroku. Wysokie sklepienie nikło gdzieś w cieniu, a jedynym źródłem światła były liczne świece. Miejsca było dużo. Można w niej było zgromadzić nawet kilkuset poddanych, może i tysiąc. Kobieta pamiętała jak stała w takim tłumie i słuchała przemowy Towy o niegodziwościach Dabury i powodach, dla których należy go zniszczyć. A teraz była to sala tronowa ich obojga.

Tym razem jednak nie było w niej tłumów. Przed podwyższeniem, na którym stały dwa bogato zdobione siedziska, stała sama tylko Lustria. Para królewska zasiadała na swych tronach, spoglądając na nią z góry. Po prawicy Towy stał Mira, jeden z najpotężniejszych demonów w królestwie i prawa ręka królowej. Na lewo od Dabury stał zaś Gravy, jeden z niewielu króli, którzy zamiast poddać się Daburze, woleli wejść z nim w sojusz. Teraz zaś doczekał się rangi kanclerza.

To było ironiczne, że nowy król na swą siedzibę wybrał siedzibę swej małżonki. Niektórzy mogli to odebrać jako jego uniezależnienie się od niej, ale to nie było tak. On niegdyś był tylko jednym z setek małych króli, a Towa, po śmierci Mechikabury, stała się najpotężniejszą osobą w świecie demonów. Jej zamek był symbolem władzy, swoistą stolicą tego świata. Dabura zamierzał to wykorzystać.

- Klęknij - rozkazał Gravy, który jak wielu innych, którzy zawczasu ugięli kolan, zachował własny tytuł królewski, choć jednocześnie stał się poddanym wielkiego króla.

Lustria posłusznie wykonała polecenie. Przyklękła na jedno kolano, spuściła głowę i czekała. Trochę to trwało, jak gdyby siedzący przed nią umyślnie przeciągali tą chwilę, ale w końcu usłyszała głos Gravy'ego:

- Wstań.

Wstała, a wówczas spostrzegła, że u jej boku stoi Shroom, który z dumnie uniesioną głową spogląda w stronę królewskiej pary i ich zaufanych. Nikt nic nie mówił. Chwila przedłużała się nieznośnie aż w końcu Dabura spojrzał na swoją małżonkę i wstał, a ona tuż po nim.

- Skłoń się - usłyszała szept Shrooma, który sam zdążył już to zrobić, podobnie jak Mira i Gravy, choć ten ostatni ograniczył się głównie do pochylenia głowy.

Kobieta poszła w ich ślady, lecz wkrótce usłyszała niski głos:

- Wystarczy.

Okazało się, że należał do Dabury. Para królewska zeszła z podwyższenia i stanęła przed Lustrią i Shroomem. Tuż za nimi przystanęli ich doradcy.

- Cieszy nas wielce, że przejrzałaś wreszcie na oczy - powiedział król. - Lord Shroom był łaskaw za ciebie poświadczyć.

- Jednakże musimy być pewni czy nie jest to tylko wybieg z twojej strony - dodała królowa.

Znajomy głos Towy, którego nie słyszała od tak wielu lat, obudził w niej wiele wspomnień. Co ciekawe głos ten nie był zimny, jak należałoby się spodziewać w rozmowie ze zdrajczynią. Był raczej obojętny, może nawet trochę współczujący?

- Powiedz, czy chciałabyś się zbuntować raz jeszcze?


Nertea Ransan zniknęła poprzedniego dnia. Udała się wraz z jednym sługą do miasta na zakupy. On miał się zająć normalnymi sprawunkami, a przy okazji mieć na nią oko, ona tymczasem mogła kupić sobie parę drobiazgów. Jednakże ona nigdy nie dotarła do miasta, a jego znaleziono pobitego do nieprzytomności na uboczu głównej drogi. Do dzisiaj zresztą leży bez ducha w szpitalu. Po ich pojeździe nie było śladu.

Miejscowa policja rozpoczęła poszukiwania, ale nic bliżej na ten temat nie wiadomo. Służąca otrzymała wiadomość, którą miała przekazać Zere'elowi, ale nie mogła złapać z nim kontaktu, albowiem zdążył już opuścić Arcose, gdy to się stało. Komendant policji pragnąłby się z nim skontaktować.


Lustria wędrowała bezdrożami przez wiele dni. Musiała ukrywać swą prawdziwą moc, tego wymagało jej zadanie. Wyglądała okropnie. Jej ubranie było podarte, na nogach i rękach miała liczne rany i cała była pokryta pyłem. Nawet żebracy, którzy często na siłę próbują wzbudzić w innych współczucie, nie wyglądają tak żałośnie jak ona.

Ale to pomogło.

- Stać! Kim jesteś?

Zatrzymał ją wysoki, czerwonoskóry mężczyzna. Był dobrze zbudowany, jego plecy były wyprostowane jak struna, a na prawym policzku miał bliznę po cięciu. Niewątpliwie ten, który zaprowadzi ją do celu.

Cel był prosty. Zinfiltrować grupę buntowników na południu i zabić ich przywódcę, znanego jako Kapłan. Nikt nie wiedział jak się naprawdę nazywał, albo chociaż jak wyglądał, dlatego wszyscy wysłani za nim zabójcy zawiedli. Teraz Lustria miała spróbować...
 
__________________
Edge Allcax, Franek Adamski, Fowler
To co myśli moja postać nie musi pokrywać się z tym co myślę ja - Col

Col Frost jest offline  
Stary 02-03-2020, 11:06   #43
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
- Zakładamy, że szef trzyma więźniów w swojej rezydencji, żeby mógł schodzić przed snem do lochów i napawać się swoim zwycięstwem - powiedział Android. - Podzielmy się na 2 osobowe zespoły i każdy idzie inną drogą. Przemkniemy se między budynkami. Ty pójdziesz ze mną - wskazał ucznia, którego imienia nawet nie znał. - Jeśli się uda, spróbujemy pojmać strażnika po drodze i go przepytać. Jeśli, komuś uda się uwolnić więźniów, niech nie czeka na resztę grup tylko ich bezpiecznie wyprowadzi.
 
Mike jest offline  
Stary 03-03-2020, 01:42   #44
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Lochy Zamku
”Nowe idee”

Wokół siebie widziała tylko ciemność. Cela nie była zbyt wielka, ale mimo tego, w panującym mroku nie była w stanie dojrzeć jej ścian. Czasami jej się wydawało, że jest tylko parą oczu wiszących w próżni, a raczej wydawałoby się jej tak, gdyby nie palący ból nadgarstków i kostek. Te spoczywały bowiem w łańcuchach. Kobieta była zawieszona za ręce pod sufitem, a dodatkowo jej ruch blokowały łańcuchy wyrastające z podłogi, które krępowały jej nogi. Specjalne, magiczne łańcuchy, uniemożliwiające ich zerwanie.

Ile to już czasu spędziła w tym miejscu? Nie wiedziała, całkowicie straciła rachubę. Zresztą nie była nawet pewna czy jest dzień czy noc. W jej celi nie było nawet pojedynczego okna, ale znajdowała się w końcu głęboko pod ziemią. Wiedziała o tym, bo znała ten zamek. Był to jej rodzinny zamek i cele również znakomicie znała. Wiele razy przesłuchiwała w nich więźniów swego rodu. Teraz jednak sama się nim stała.

Nagle usłyszała kroki na korytarzu. Coś zazgrzytało w zamku i drzwi celi otworzyły się z głośnym skrzypieniem. Do środka wdarło się jasne światło, które całkowicie ją oślepiło. Zacisnęła mocno powieki, ale chcąc jednak dojrzeć powód nagłej jasności, uchyliła lekko powieki. Ktoś wszedł do środka, zresztą doskonale wiedziała kto. Wyczuła jego energię jeszcze zanim usłyszała kroki. A mimo to chciała go też zobaczyć.

- Czy tym razem będziesz bardziej skora do rozmowy? - spytał jej brat. - Czy też może mam cię tu zostawić na kolejny tydzień? - jego głos był zimny, wyprany z emocji. Nie mogła w nim wyczuć gniewu czy nienawiści, ale daleko mu było również do ciepłych uczuć.

Lustria mimo niewygód wysiliła się na uśmiech. Inne emocje nie powinny teraz wchodzić w grę, nawet jeśli metalowe obręcze wbijały jej się w skórę nadgarstków. Była wręcz przekonana, że pozostał tam jedynie czerwony i krwawy ślad. Nie chciała nawet patrzeć w tamtym kierunku. Ból wystarczająco mocno przypominał jej o tym. Zamiast tego spojrzenie błękitnych oczu ulokowała w postaci oprawcy. Jego żądanie nie byłoby jakieś wielce wygórowane, gdyby nie fakt, że strasznie ją suszyło. W ustach czuła pustynie, czasami nawet miała wrażenie piasku między zębami. Powinna się poskarżyć na niedogodności? Nie wiedziała czy starczyłoby jej czasu, aby wszystkie wymienić.

- Możemy pogadać, jak zawsze - odpowiedziała z tym samym uśmiechem co na początku. Pewnie już dawno przestał go irytować - Jak ci minął dzień? - zapytała jak gdyby nigdy nic, jednak intonacja jej głosu przesycona była nutą kpiny. Pod przyjemnym, kobiecym dźwiękiem, ukryła małą szpileczkę, którą postanowiła go troszkę podrażnić. Cóż innego jej pozostało? Nie mogła zrobić mu nic, on za to zrobił jej już wystarczająco wiele. Próby rozmowy brzmiały dla niej śmiesznie, tym bardziej w takich okolicznościach. Nie była pewna czy chce się jej godzić z kimś, kto zniszczył jej pozycję. Tym bardziej, że w pewnym sensie byli jak rodzina… Cóż, mogła być dla niego milsza, gdy był młodszy. Prawie tego żałowała.

- Pyskata jak zawsze - stwierdził ponuro mężczyzna, obchodząc ją powoli dookoła. - I głupia, strasznie głupia. Jesteś idiotką, siostrzyczko. Po co się opierasz? Chcesz walczyć ze wszystkimi? Nie wygrasz tej walki. Nasza pani Towa, sama podpisała wyrok na ciebie. Dla kogo walczysz, co?

- Dla ciebie
- odpowiedziała ponuro - Dla nas wszystkich, dla mojej jedynej rodziny, dla przyjaciół, dla tych, którzy zginęli w tej wojnie i nie mają już prawa głosu. To JA jestem ich głosem! - Lustria była pełna pasji, determinacji i zaangażowania w konflikcie. Tym konflikcie, którego ponoć już nie było. Wciąż na niego patrzyła, ale nie była zła, nie była nawet zawiedziona. Rozumiała jego stanowisko, choć było ono w jej oczach tak samo głupie, jak jej w jego.
- Mógłbyś walczyć ze mną. Kiedyś… Dobrze się rozumieliśmy.

- Kiedyś nie byłaś fanatyczką walczącą tylko po to by przelewać morze krwi
- mężczyzna stanął przed nią i spojrzał jej w oczy. - By szerzyć chaos, by osłabiać nasze państwo, bo tylko temu służy twój przeklęty bunt! - podniósł głos, niemal krzyknął, ale zaraz dodał spokojniej: - A raczej służył, bo został zdławiony. Mówisz, że walczysz za tych, którzy zginęli, a czy ty wiesz ilu zginęło przez ciebie? Przez twój głupi wybryk? Ilu twoich podkomendnych spoczywa teraz w ziemi? Ilu sam musiałem zabić?! - znów w ostatniej chwili powstrzymał się od krzyku. - Czy wiesz, że ty też miałaś zginąć? Taki dostałem rozkaz, ale go nie wykonałem. Wbrew zaleceniom wyniosłem cię z pola bitwy, ale nie mogłem nie powiadomić pary królewskiej o twoim pochwyceniu.

Mężczyzna podszedł bliżej i chwycił Lustrię za twarz, przybliżając ją do swojego oblicza. Teraz widziała tylko jego oczy. Wielkie, czerwone tęczówki wpatrywały się w nią. Choć chwyt ją zabolał, pozostała niewzruszona. Wcale nie było to takie proste.

- Zameldowałem, że z twojego pochwycenia może przyjść większa korzyść niż z twojej śmierci. Wkrótce twój stary znajomy, lord Shroom, przybędzie tu by ocenić słuszność mojego poglądu. Wiesz co się zdarzy jeśli nie przypadniesz mu do gustu? Twoja głowa pożegna się z szyją. I moja też. Ryzykuję dla ciebie życiem, głupia gówniaro, a ty jak mi się odwdzięczasz?! - tym razem krzyknął na całe gardło.

Brat zasiał w niej cień lęku, jednak nie ukazała tego. Właściwie, czego miałaby się bać? Śmierci? Idąc na wojnę, spodziewała jej się każdego dnia. Więc czego? Miała inny pogląd na świat i nie ulegało to wątpliwości. W jej mniemaniu, ludzie, którzy uwierzyli w słuszność sprawy, nie zginęli dla jej kaprysu czy widzimisię, tylko dla własnych idei. Nikogo nie trzymała na łańcuchu i nie zmuszała, aby się zmienił. Raito jednak właśnie to robił. Kto więc był gorszy? Kobieta oddychała ciężko. Kiedy trzymał jej twarz, było jeszcze gorzej, a wyrwanie się graniczyło z cudem. Każdy drobny ruch ranił jej ręce jeszcze bardziej.

- Nie uwierzę, że poświęcasz się tak dla mnie - odpowiedziała nie mając pewności, co do własnych przekonań - Musisz mieć z tego coś więcej. Więc ja też to chcę. - jej wzrok zastygł na jego gniewnym spojrzeniu. Mimo wiszenia tutaj od długiego czasu, nie wyłączyło jej się myślenie. Skoro straciła już wszystko, co miała, to dlaczego miałaby żyć? Dla tych, co polegli? Jedyna odpowiedź… Potrzebowała jednak nowych środków. Skoro jej przybrany braciszek może coś zyskać na niej, to czemu ona nie miałaby na nim? Stracić w końcu mogą to samo. Własne głowy. Brzmi uczciwie.

Raito puścił Lustrię i zrobił krok do tyłu.

- Zaczynasz myśleć - powiedział znów spokojnym głosem. - To dobrze - pochwalił ją. - To co miałem dostać za stłumienie twojego śmiesznego powstania już dostałem i nic ci do tego. Nad tobą zwyczajnie się zlitowałem, okazałem słabość. Mój błąd. Teraz chcę jedynie wynieść z tego zamieszania własną głowę, dlatego zapytam wprost. Czego chcesz?

- Jakby moja rebelia cię śmieszyła, to byś nie chodził taki wkurwiony
- nie omieszkała skomentować. Mógł sobie kpić ile chciał, ale doskonale wiedziała, jakim to wrzodem na dupie było dla innych. Może to i Towa chciała, aby teraz była martwa zamiast wisieć w lochach, ale na pewno miała ku temu jakiś powód. Poważny powód. A skoro taki miała, to znaczy, że państwie była sytuacja krytyczna, o której Lustria nie miała pojęcia. Musiała tylko zgadnąć, co się działo. Liczyła na to, że przekomarzanie się z braciszkiem da jej jakiś wgląd. Przecież musiał coś wiedzieć.

- Najpierw mnie odepnij. Nie będę negocjować z kimś, kto ma nade mną przewagę tylko dlatego, że stosuje sadystyczne zagrywki.

- Nic z tego, o tym zdecyduje Shroom. Nie chcę być potem posądzony o zdradę. A wkurwiam się, bo topór wisi nad moją głową z twojego powodu, głupia. Gdybyś nie była tak zaślepiona nienawiścią, może byś to dostrzegła.

- Odepnij mnie chociaż na trochę, zanim ten pajac przyjdzie pozwolę ci z powrotem na twoje fetysze. Aż tak szybko ma tutaj być? No poważnie? Trochę więc nie przemyślałeś, że możemy nie zdążyć się dogadać. Po co się tak poświęciłeś? Nawet nie jesteśmy rodzeństwem, mogłeś mnie ściąć nawet za to, że podczas zabawy, gdy byliśmy dziećmi, wbiłam ci nożyczki w rękę. W sumie to za cokolwiek. Jeśli żyję tylko dlatego, że obiecałeś ojcu, to jesteśmy w dupie i akurat masz powody, aby się wkurwiać. Bo jesteśmy. Czego teraz oczekujesz? Że w parę minut wybaczę ci zniszczenie wszystkiego, co budowałam przez lata? Dla tego sztucznego sojuszu zginęli moi rodzice, moje siostry, mój brat, kurwa! Raito, on się dopiero co urodził i jedyne co poznał, to smak własnej krwi i to, jak pokurwione jest to wszystko. Moje siostry dopiero co zaczęły cieszyć się życiem, pierwszą miłością, zawieranymi przyjaźniami. Znałeś je! Znałeś całą moją rodzinę i to twój sojusz ich zabił. Martwi ludzie nie mają głosu, ale ty go masz, więc czemu zachowujesz się jak pacynka przez usta której przemawia jej władca? Naprawdę wierzysz, że to wszystko jest słuszne?
- w jej głosie słychać było wyraźny żal. Nasilał się z każdym słowem, a mimo to kobieta nawet nie uroniła łzy. Szarpnęła łańcuchami, a jej twarz wykrzywił grymas bólu. Nie przestała na niego patrzeć.

- Tak, wierzę - odpowiedział. - My demony nie powinniśmy wyrzynać się nawzajem tylko dlatego, że jakiś wielmoży chce mieć więcej władzy w swoim ręku. Nie po to Demigra stworzył nasz świat. Przez miliony lat walczyliśmy między sobą o to co przecież już mamy, nawet jeśli ma to nasz sąsiad, a nie my sami. Dabura to dostrzegł, gdy zaczął swoje wojny unifikacyjne, a teraz widzi to także Towa. Czemu ty tego nie chcesz dostrzec? Wszyscy jesteśmy z jednej krwi i to nie ze sobą powinniśmy walczyć.

- Jeśli byłoby tak pięknie jak mówisz, moja rodzina wciąż by żyła i nie spędziłabym tylu lat czując się jak sierota, która zajmuje ci miejsce!
- Lustria zacisnęła szczękę i zmrużyła oczy. Błękitne oczy zaszkliły się - Odepnij mnie. Proszę. - wydusiła z trudem mając świadomość, że po raz kolejny takie słowa nie przejdą jej przez gardło.

Raito z pewnymi oporami obszedł dziewczynę i stojąc za jej plecami otworzył łańcuchy, które krępowały jej ręce. Te opięte na kostkach nóg pozostawił jednak nieruszone.

- Twoi krewni byli przypadkowymi ofiarami wojny - powiedział, gdy znów pojawił się w zasięgu jej wzroku. - Wojny, która nie musiała wybuchnąć, gdyby od początku ktoś rozumował tak jak Dabura i Towa. Ich sojusz zakończył tę wojnę, zakończył bezsensowną rzeź. Ty chcesz ją kontynuować? Żeby było więcej wyrżniętych rodzin jak twoja?

Kobieta z trudem opuściła ręce. Ból w barkach był niesamowity, inny niż ten wokół okaleczonych nadgarstków, jednak równie silny. Starała się, aby po jej mimice było widać jak najmniej. Pewnych rzeczy niestety nie dało się ukryć.

- Nie zabijamy niewinnych - poczuła przymus tłumaczenia się - Nie oskarżaj mnie o to, co czyniła wojna. Teraz wcale nie jest lepiej, nasz kraj trawi ogień i to nie ja go wznieciłam. - miała ochotę rozmasować przeguby rąk, jednak krwawe rany nie nadawały się do tego, aby je trzeć jeszcze bardziej. Z trudem zginała nadgarstki. Patrząc na zdartą skórę i siniaki, uśmiechnęła się kwaśno - Braterska miłość - żachnęła z trudnem. “Psia jego mać”, dokończyła w myślach. Mieli inne poglądy, nie dogadaliby się. Ona nie zwykła gadać po próżnicy, musiała widzieć sens. Jej brat… Nie był po jej stronie. A przynajmniej, wbrew pozorom, nie czuła tego. Choć powinna.
- Czemu akurat Lord Shroom, a nie ktoś inny? - zainteresowała się - I kiedy ma przyjść?

- Wkrótce, może jeszcze dzisiaj -
odpowiedział. - Nie wiem dlaczego on. Królowa wyznaczyła go osobiście.

- I co chce usłyszeć? Jesteś pewien, że w ogóle chce cokolwiek usłyszeć? Może jednak mu obojętne i i tak nie mamy szans
- z bólem próbowała rozruszać bark - Rany, czemu mnie po prostu nie zabiłeś… Co ci do łba strzeliło? - zaklęła pod nosem patrząc gdzieś w bok. Wiele już straciła w swoim życiu. Nie chciała tracić kolejnego brata, nawet jeśli nie byli prawdziwym rodzeństwem, nawet jeśli rzadko byli dla siebie mili. W końcu zawsze jakoś się starali. Były też przyjemne chwile, mimo iż nowa rodzina nigdy nie zastąpiła jej tych, których utraciła.
- Dostaniesz coś za to, że żyję? - nie spojrzała na niego. Myślała.

W odpowiedzi Raito wzruszył tylko ramionami.

- Musisz coś wymyślić by go do siebie przekonać. Znasz go z dawnych czasów, powinnaś wiedzieć co chce usłyszeć. W tym ci nie pomogę.

Prychnęła pod nosem
- W ogóle nie jesteś pomocny, jedynie mnie zniszczyłeś - przypomniała mu, tak jakby mu to umknęło. Spojrzała na brata mniej chętnie niż wcześniej. Widać nie czuła żadnego lęku i nie uważała, aby walka na spojrzenia była potrzebna. - Jeśli ma być taki, jakiego go znam, to nie widzę miejsca na negocjację. Szykuj gablotki na nasze łby.

- Nie wiń mnie za własne porażki
- powiedział. - Jeśli nie umiesz wygrać bitwy jest to wyłącznie twoją winą. Jeśli nie potrafisz obronić własnej wolności, nie zasługujesz na nią. Gdy tu dotrze Shroom pokłoń mu się i przysięgnij wierność, głupia.

- Mówisz o sobie?
- zaśmiała się kwaśno - To raczej ja byłam wolna, wygrywałam multum bitew i mogłeś mi co najwyżej koło dupy skakać. Teraz zgrywasz ważnego, bo ktoś po prostu mnie sprzedał i udało ci się zyskać przewagę. Wykorzystałeś nasze powiązanie i zwyczajnie w świecie mnie zdradziłeś, a nie uratowałeś. Teraz za to, jedyne co ratujesz, to samego siebie. I po raz wtóry wykorzystujesz do tego mnie. - Lustria zmrużyła w gniewie błękitne oczy - Miałeś nadzieję, że żywa będę wartościowa, a okazałam się twoim gwoździem do trumny. Shroom nas skosi po równo - uśmiechnęła się półgębkiem - Chyba, że ty mi obiecasz pewną swobodę, dojścia i kontakty. Czasami przymkniesz dla mnie swoje krwiożercze ślepia... A ja wtedy poudaję trochę skruchę. Dam twojemu Lordowi co sobie zamarzy... I uratuję mojego ukochanego brata… - zawiesiła na nim pytające spojrzenie.

- Przeceniasz mój strach przed śmiercią - Raito chwycił brutalnie dziewczynę za prawą rękę, wzniósł ją do góry, a następnie zakuł z powrotem w łańcuchy. - Jeśli nie potrafisz zrozumieć swoich win, nie mamy o czym rozmawiać - druga ręka po chwili również była skrępowana. - Nie mogę patrzeć na to w co się zmieniłaś - ruszył w kierunku wyjścia.

- Przestań udawać, jesteś w dupie! - krzyknęła za nim. Prosić na pewno się nie będzie, skoro i tak nie chciał nic jej dać, to co? Miała tak za darmo się kajać? Niby czemu?
- Przecież chcesz ze mną współpracować, inaczej byś mnie tutaj nie ściągnął. Póki co nic mi nie dajesz od siebie, a miałam dobrą pozycję nim mnie wykorzystałeś. Chcę taką z powrotem. Nie będę żyć jak nikt. Nie jestem nikim, przecież wiesz…

Raito przystanął na progu. Nie odwracając się do niej powiedział tylko:
- Zasłuż się parze królewskiej, a zyskasz o wiele więcej.
Po czym wyszedł i zatrzasnął drzwi. Znów zapadła nieprzenikniona ciemność.

* * *

Lustria nie wiedziała ile czasu minęło nim ponownie usłyszała kroki na korytarzu. Miała nawet wrażenie, że ucięła sobie drzemkę, o ile można tak to nazwać biorąc pod uwagę okoliczności jak i warunki. Tak jak poprzednio wyczuła energię przyszywanego brata, ale tym razem ktoś mu towarzyszył. Ten ktoś również miał znajome ki. Ki, którego nie czuła od tak dawna…

Skrzypiące drzwi otworzyły się i do środka wpadło oślepiająco jasne światło. Dziewczyna zmrużyła oczy. Stawało się to już męczące. Usłyszała kroki dwóch par nóg, które weszły do jej celi. Jeszcze nim przyzwyczaiła się do jasności, usłyszała głos brata:

- Mimo to wciąż uważam, że może być dla nas przydatna. W końcu przez ponad tysiąc lat buntowała się przeciw królewskiej władzy. Prawda, że działała na obrzeżach, ale napsuła sporo krwi tamtejszym lordom. Zresztą wasza lordowska mość wie do czego jest zdolna.

- Buntowała się tak długo, bo jej na to pozwolono
- odpowiedział kpiący głos, który skrępowana demonica natychmiast rozpoznała. Shroom, niegdyś jeden z wielu fanatyków Imperatorowej Towy, taki sam jak Lustria. Teraz najwidoczniej awansował i został lordem, choć już nie ma żadnej Imperatorowej. Jest królowa i jej król. - Ale w jednym masz rację. Wiem do czego jest zdolna. Wiem jednak również jaka jest krnąbrna. Nawet ty nie potrafisz jej przywołać do porządku. I dlatego zamiast w komnatach, ubrana w najpiękniejsze stroje, godne jej urody, wita mnie w lochu, przykuta łańcuchami jak wściekłe zwierzę.

Na te słowa brew kobiety drgnęła nieco, a mimika twarzy ożyła. W końcu jakieś konkrety, szkoda tylko, że było to puste gadanie. Obrażona na brata nie miała zamiaru się odzywać, zresztą - nieproszona też wolała milczeć. Nie była głupia, wbrew temu, co myślał o niej jej krwiożerczy braciszek.

- Wasza lordowska mość ma rację - odparł Raito. - Wierzę jednak, że w końcu da się przekonać. Niczego nie ryzykujemy, niczego nie tracimy próbując. Może tylko trochę czasu. A zyskać możemy utalentowanego wojownika, charyzmatycznego dowódcę. Uciąć jej głowę zawsze zdążymy.

- Taaaak
- Shroom odparł przeciągle. Lustria zaczęła odzyskiwać wzrok i rozum. Musiała zacząć myśleć. Obok jej brata stał białowłosy mężczyzna o bladej skórze i wściekle czerwonych oczach. O dziwo jego usta wykrzywione były w delikatnym uśmieszku. - Zostaw nas samych - rozkazał.

Raito wyszedł posłusznie bez słowa. Obejrzał się jeszcze na progu, ale widząc, że lord niczego nie zamierza mówić, a nawet się poruszyć, dopóki gospodarz nie opuści pomieszczenia, w końcu dał za wygraną. Shroom odczekał aż jego kroki ucichną w głębi korytarza. Wówczas podszedł bliżej Lustrii. W prawej ręce trzymał wielką, czarną kosę. Leniwie kręcił nią młynka. Spojrzał w oczy dziewczyny, a następnie płynnym ruchem machnął kosą nad jej głową. Ręce kobiety opadły samowolnie. Łańcuchy zostały przecięte. Nie zapanowała nad grymasem bólu, który wykrzywił jej twarz. Miała ochotę soczyście przeklnąć, ale dla dobra samej siebie zostawiła wulgaryzmy w obrębie własnych myśli.

- Magiczne ostrze - poinformował ją Shroom, wciąż uśmiechając się lekko. Lustria spojrzała na niego przelotnie, dziękując uśmiechem. Nie chcąc jednak oberwać kosą w ryj, tors, nogi lub cokolwiek wedle kaprysu rozmówcy, uklęknęła na jedno kolano. Zastały jej się stawy, mięśnie piekły tak cholernie, że nie potrafiła ukryć ile bólu ją to kosztuje, dlatego ruch ten wykonała ostrożnie. Pochyliła głowę z szacunkiem.

- Dziękuję. - powiedziała wyraźnie, wkładając w mowę nieco wysiłku. Wszystko przychodziło jej z trudem, gdyż była zmęczona. - Proszę wybaczyć moją marną prezencję. Mój brat to krwiożerca, dokuczałam mu gdy jeszcze robił bańki nosem - spokojny ton głosu wskazywał na powagę. Zaiste, była poważna, a próba ośmieszenia brata choć w minimalnym stopniu, wydawała jej się wtedy zabawną próbą poprawienia atmosfery i zbadania gruntu, na jakim stanęła. Nie podniosła wzroku póki nie otrzymała pozwolenia.

Mężczyzna wybuchnął śmiechem. Szczerym, gromkim śmiechem. Dopiero po dłuższej chwili się opanował.

- Żelazna Lustria na kolanach, a to ci dopiero widok - powiedział, wciąż się śmiejąc. - Nie baw się w swojego żałosnego brata i wstań. Przecież to ja, Shroom. Już nie pamiętasz jak razem stawaliśmy w bitwie przeciw ludziom tego durnia, Shuli? Myślisz, że tytuł lordowski aż tak mnie odmienił bym wymagał pokłonów od dawnych towarzyszy broni?

Lustria uśmiechnęła się półgębkiem.
- Jestem wrakiem, dzięki braciszkowi. Mógłbyś mnie zmiażdżyć jak robala, nie jestem głupia, ale i nie jestem wróżbitką. Nie wiem, czy ci coś nie odbije - demonica z trudem dźwignęła się z kolan. Krwawe ślady po wrzynających się kajdanach wciąż szczypały i swędziały jednocześnie.
- Mimo to cieszę się, że cię rozbawiłam. Nawet jeśli śmiejesz się moim kosztem. - oparła się o kamienną, zimną ścianę i przymknęła na chwilę powieki. Oblizała usta, próbując nawilżyć spierzchnięte wargi. Zatrzymała się na dłużej na rozwalonej części w prawym, dolnym rogu ust. Dopiero po tym otworzyła oczy. Dziki błękit tęczówek zamigotał w pomieszczeniu.
- Skończę jak gówno? - dopytała wciąż męcząc językiem ranę na wardze.

- To już zależy od ciebie - odpowiedział Shroom, jednocześnie jakby od niechcenia machając swoją bronią. Łańcuchy u nóg dziewczyny również zostały przecięte. - Wolisz dalej bawić się w fanatyczkę, przelewać krew i ryzykować życie za martwe ideały, które nikogo już nie obchodzą? Czy może jesteś skłonna ugiąć kolan nie tylko przede mną, ale również przed królewską parą? Wierną służbą odpracować winy, a skutecznością i sprytem sięgnąć po zaszczyty? Powiedz, uważasz mnie za zdrajcę?

- Zależy ci na mojej opinii?
- zdziwiła się nie odrywając od niego spojrzenia.

- Powiedzmy, że jestem jej ciekaw - odpowiedział.

- Szczerze, nie uważam. Każdy ma swoje idee, za które chce walczyć lub nie chce. Nigdy cię nie oceniałam i nie zamierzam, póki nie zagrozisz mojej pozycji. Nie przypominam sobie, abym z tobą walczyła, więc wszystko gra. Na razie to nie mam ochoty gadać z Raito, bo mnie wychujał - gdy milczała, nie mogła oderwać języka od rozciętej wargi. - Nie uśmiecha mi się też klękanie przed parką… Zdecydowanie wolę przed tobą - kącik jej ust uniósł się w skrytym uśmieszku.

- To źle - Shroom był całkowicie poważny - bo to od nich zależy czy twoja główka zostanie na twej pięknej szyi czy też przyozdobi mury ich zamku. Naprawdę tak trudno ci uznać władzę królewską? Przecież to ta sama Towa, której przysięgałaś i służyłaś. Co się zmieniło?

- Jakoś się zmuszę
- żachnęła się. Postanowiła spróbować rozruszać trochę barki. Poprawiła blond włosy, jakby miało jej to pomóc zapanować nad wyglądem dzikuski. - Ten ich związek, jest po prostu obleśny - dodała krzywiąc się kwaśno. - Zadowoliłam cię? - nie była do końca pewna, czego on dokładnie od niej oczekuje, prócz tego durnego gestu. Na samą myśl o tym mimowolnie zacisnęła jej się szczęka. Ze złości.

- Obleśny? A co, wolisz kobiety? - spytał wesołym tonem.

- A co, jesteś mną zainteresowany? - odbiła pytaniem.

- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie - Shroom odpowiedział wciąż tym samym tonem. - Od króla i królowej zależy twoje życie, ale to ja mam podjąć decyzję czy opuścisz tą celę. I za tą decyzję będę odpowiedzialny. Muszę mieć pewność, że choć zostałaś tu wprowadzona jako wróg królestwa, wyjdziesz stąd jako jego wierny sługa. Rozumiesz?

- I dlatego pytasz mnie o preferencje seksualne?
- parsknęła krótkim śmiechem. Dość szybko jednak spoważniała. Oparta plecami o ścianę osunęła się ciężko, początkowo kucając, a potem zaczęła pomału prostować nogi. Z każdym ruchem hamowała łzy. Ból ból niewyobrażalny.
- Jeśli już coś obiecam, to dotrzymam słowa. Gdybym tym wzgardziła, powiedziałabym od razu, żebyś się jebał na ryj, ale nie… Cóż, jestem egoistką. Za bardzo lubię siebie. - jej język znów odnalazł spuchniętą część wargi - Lubię też ciebie - dodała z szelmowskim uśmieszkiem, na moment zawieszając na nim spojrzenie. Potem jednak przeniosła wzrok na głębokie rany na nadgarstkach.
- Chcę mieć pozycję. - powiedziała wprost przechodząc do konkretów. Nie chciała się przyznawać do tego, że zależało jej też na życiu własnego brata. Słabości zostawiła dla siebie samej
- Chcę być kimś.

- Mnie się udało
- stwierdził Shroom. - Nie żebym się przechwalał, ale zaczynaliśmy z tej samej pozycji, pamiętasz? I co, czy dla osiągnięcia tego celu jesteś w stanie służyć wiernie królowi Daburze i królowej Towie? - mężczyzna wyciągnął wolną rękę w kierunku Lustrii.

- A ty taki wierny jesteś? - skrzywiła się patrząc na niego z dołu, a potem na jego dłoń, na której zawiesiła spojrzenie na dłużej.

- Nigdy nie zdradziłem Towy, jeśli już musisz wiedzieć - odpowiedział spokojnie.

Lustria zaczęła łapać. Różniło ich spojrzenie na sprawę, a nie ideologie. Shroom wciąż patrzył na Towę, Dabura był tylko jej dodatkiem. Przynajmniej ona tak wywnioskowała z jego słów. No i cóż, swoją postawą coś zyskał, a ona właśnie babrała się w szambie. Potrafiła przecież przełknąć takie brednie, aby wiele zyskać. Umiała nawet zabić kogoś bliskiego dla własnych celów, bo czemu nie? Świat był jej coś winien i miała zamiar samej to sobie wyegzekwować.
- Skoro ta para cię nie obrzydza… - mruknęła w zastanowieniu i chwyciła mężczyznę za wyciągniętą w jej kierunku dłoń - ...To może też byś chciał się hajtnąć? - rzuciła żartobliwie, choć jeszcze nim to powiedziała, dostrzegła dobry biznes. Niestety, nie miał on szans na powodzenie. Tym bardziej, że wyglądała teraz jak zmaltretowana, dzika amazonka.

Shroom zaśmiał się, choć tym razem był to śmiech opanowany i po chwili zanikł.

- Może kiedyś - powiedział. - To jak? - pociągnął ją za trzymaną rękę i postawił na nogi. - Pojedziesz ze mną do stolicy?

“Może kiedyś”
wymagało, aby wróciła jeszcze do tej propozycji. Aktualnie było jej to bardziej na rękę, szybsza pozycja i zaszczyty, na które zasługiwała. Niestety, nie miała na co liczyć. Zresztą, zdobywanie pozycji dupą nie było w jej stylu. Wolała wojnę.
- Jeśli pozwolisz mi, abym doprowadziła się do porządku - stanęła na wprost mężczyzny z krótkim jęknięciem, który spowodowany był bólem.
- I może jeszcze… - zastanowiła się chwilę - ...wyrazisz swoją dezaprobatę w stosunku do mojego brata, za to, jak mnie potraktował? - pokazała nadgarstki i mlasnęła językiem w okolicach rozkwaszonej wargi. - Popsuł mi fryzurę - wyjaśniła, kpiąc sobie i zarzuciła długie blond włosy na plecy, z nienaganną manierą.

- Pomyślę co da się zrobić - uśmiech nie znikał z jego twarzy. Odsunął się nieco i ręką wskazał otwarte drzwi. - Panie przodem.


Sala Tronowa
”Strzaskana duma”

Znajomy głos Towy, którego nie słyszała od tak wielu lat, obudził w niej wiele wspomnień. Co ciekawe głos ten nie był zimny, jak należałoby się spodziewać w rozmowie ze zdrajczynią. Był raczej obojętny, może nawet trochę współczujący?

- Powiedz, czy chciałabyś się zbuntować raz jeszcze?

Miała. Miała nieodpartą chęć, aby się buntować i pokazać wszystkim, że potrafi być lepsza. Z drugiej strony, wynik tego zachowania był zwykłą złośliwością dziecka, które po prostu chciało zrobić na przekór innym. Czy wciąż był sens tego, co robiła? Gdyby od początku uchyliła czoła, miałaby teraz pozycje, jak Shroom. Zamiast tego stała się nędzarzem, spadła na samo dno, z którego musiała się wygrzebywać brodząc w szambie. Na krótko zerknęła na Shrooma, dosłownie przelotnie. Naszła ją chwila refleksji. Szybko jednak stłumił ją gniew, który wywołały słowa, jakie musiała wypowiedzieć.

- Nie, Pani. To był błąd. Mój brat i Lord Shroom pozwolili mi zrozumieć ideę sojuszu - powstrzymała się od skrzywienia. Miała ochotę wykrzyczeć wszystkie krzywdy, jakie spotkały ją z powodu tej “idei”. Było w nią ciężko uwierzyć, kiedy ginęło tylu niewinnych. To przez to trafiła do rodziny, która nią gardziła, straciła najbliższych, a ci, którzy mieli być “nową rodziną” zwyczajnie się od niej odwrócili. Nawet Raito, choć myślała, że…

W duszy Lustrii nastąpiło zawieszenie broni. Wszystko to zaczynało tracić sens. W sytuacji, gdy w końcu mogła się odgryźć i pokazać szpony, jedyną osobą, która chciała ją zrozumieć i lubić, był Shroom, z którym w zasadzie nie łączyło ją nic bliższego prócz wspólnych bitew. Jej brat zaś, z którym łączyło ją o wiele więcej, zmienił do niej stosunek o sto osiemdziesiąt stopni. Miała wrażenie, że nią gardził, z taką samą pasją z jaką zaczęli brzydzić się nią jego rodzice, kiedy się o nich dowiedzieli. Więc kto tak naprawdę był teraz po jej stronie? Czy to był ten przełomowy moment w życiu, który zdarza się tylko raz na tysiąc lat i staje się naszą życiową zwrotnicą? Wyglądało na to, że tak właśnie było.

- Trudno - odparła królowa. - I tak będziesz musiała - tajemniczy uśmiech pojawił się na jej ustach. Lustria uniosła wzrok i zacisnęła szczękę. Odpowiedź Towy całkowicie ją zaskoczyła.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 06-03-2020, 14:19   #45
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Obóz "Kapłana"
Przesłuchanie

Pomieszczenie nie było zbyt wielkie. Część jego ścian była murowana, część stanowiła naturalna skała. Nie było w nim okien, a z sufitu zwisały dwa niewielkie stalaktyty. Trochę przypominało jej własną celę, w której więził ją Raito. Różnica polegała głównie na tym, że nigdzie nie było, krępujących jej kończyny, łańcuchów. Zamiast tego pośrodku ustawiono stół, za którym na prostym krześle siedział, niższy od niej o głowę, garbaty demon o jasnofioletowej skórze. Wpatrywał się w nią uważnie.

Ona sama stała z drugiej strony stołu. Choć wyglądało jakby znów znalazła się w więzieniu, ręce miała niczym nie skrępowane. Trzymała je jednak nieruchomo wzdłuż ciała, gdyż po obu bokach miała dobrze zbudowanych strażników. Jeden był tym samym mężczyzną, który ją złapał, drugi był trochę tylko od niego niższy i miał zieloną skórę.

- A więc powiedz mi, dziecko - zaczął demon za stołem - skąd się wzięłaś w tej okolicy?

- Uciekałam
- zaczęła cicho. Wcale nie czuła się niepewnie, ale uznała, że jej butność w zachowaniu nie będzie niczym wiarygodnym - Nie chciałam nic złego, po prostu staram się znaleźć nowy kąt po tym, co się stało w zachodniej części - ciągnęła dalej, nieco klucząc między historią, do której zmierzała - Dla takich jak ja nie wszędzie znajdzie się miejsce. Nie róbcie mi krzywdy. W tym kraju i tak już nie ma dla mnie miejsca i pewnie resztę lat będę się ukrywać, jednak wierzę, że wciąż mogę więcej. Często w jednostkach jest wiele sił. Nie zagrażam wam jednak w żaden sposób. Czemu mnie pochwyciliście? - jej kobiecy ton głosu był kruchy i niewinny, a błękitne oczy wyglądały z przerażeniem na rozmówcę.

- Spokojnie, moje dziecko - głos demona był kojący. - Zwykła ostrożność. Przed kim uciekasz?

- Towa wysłała strażników… Aby stłamsić bunt. Nasz obóz padł, ja uciekłam, gdy nikt już nie zwracał na mnie uwagi. Wszystkich… Zabili. Każdego, chyba. Może ktoś przeżył, jak ja, ale nie wiem, nie obejrzałam się.
- spuściła wzrok - Wiem, to brzmi jak tchórzostwo, ale tam już naprawdę nie było żywej istoty! Wszystkich wycięto! Jak stare pnie, Panią Towe nie obchodzi za kogo walczymy, nie interesują jej nasze idee i słuszność. Nie widzi w nas już tego, kim jesteśmy… A jesteśmy przecież jak jedność - Lustria westchnęła ciężko i przełknęła głośno ślinę - Wszyscy chcemy dobra dla naszego kraju, pomścić tych, których nam zabrano, chcemy pokoju i życia, na jakie każdy zasłużył.

- Byłaś buntowniczką?
- demon spytał spokojnie. - Przeciw królewskiej władzy?

Lustria całkiem niepewnie i nieśmiało, po dłuższej chwili namysłu, kiwnęła twierdząco głową.

- Kto był waszym przywódcą? - kolejne pytanie.

- Czy grozi mi coś z waszej strony? Ja naprawdę nie chcę kłopotów - wyjęczała żałośnie blondynka pod naporem pytań.

- Normalnie zbyłbym to pytanie, ale wydajesz się całkiem sympatyczną osobą - odpowiedział demon. - Będę więc z tobą szczery. Jeśli twoje intencje są czyste, nic ci z naszej strony nie grozi. W drodze tutaj zasłonięto ci oczy, więc nie wiesz gdzie jesteśmy i nie wiesz kim jesteśmy. Jednakże my, kimkolwiek byśmy nie byli, musimy się upewnić co do twoich intencji, rozumiesz? Odpowiadaj szczerze, a wkrótce to wszystko się zakończy i będziesz mnie wspominała jako niemiły sen. Hmm? A więc kto był waszym przywódcą?

- Lustria.
- odpowiedziała jakby błyskawicznie - Żelazna Lustria - dodała, dla nadaniu swym słów ważności. W końcu pod taką nazwą była znana, nie pod nazwiskiem.

- Znałaś ją? Osobiście, mam na myśli.

- Nie do końca
- odpowiedziała grzecznie - Teoretycznie, wszyscy ją znaliśmy, ale praktycznie z nami nie rozmawiała. Jeśli mówiła, to do nas wszystkich. Ci, którzy znali ją bliżej, zostali zgładzeni jako pierwsi.

- Masz na myśli egzekucje czy śmierć w walce?

- Nie staliśmy biernie!
- uniosła się chwilowo, jednak błyskawicznie zeszła z tonu - Przepraszam, ale… Każdy z nas dał z siebie wszystko. Wiem, że z moich ust nie brzmi to wiarygodnie, bo przeżyłam, ale to nie tak, że udawałam cokolwiek. Jestem pewna, że bronili jej do ostatniego tchu. Bronili idei. Nie jestem pewna czy kogoś pojmali, ale wydaje mi się, że po prostu mieli jeden cel i go wypełnili.

- Spokojnie, nie chciałem cię urazić
- wybuch dziewczyny nie zrobił na demonie wrażenia. - Kto dowodził siłami królewskimi?

- Raito z rodu Targuan
- powiedziała krótko.

- Skąd to wiesz?

- Widziałam go. Początkowo chciał rozmawiać z Lustrią. Przedstawił się. Każdy z nas zafascynowany był naszą Dowódczynią, wiedziało się trochę o jej życiu, plotki szybko się rozchodziły, część się potwierdziła, inne były wciąż niewiadomą. Ponoć miała romans z własnym bratem!... Ale… Pana to pewnie nie interesuje…

- Przeciwnie. Powiedz co wiesz na ten temat.


Dziewczyna zamyśliła się
- Nie wiem na ile te informacje będą wartościowe. Biorąc pod uwagę, że nasz obóz już nie istnieje, pewnie wcale. Wiele z nich to plotki, więc to nie jest do końca wiedza. Nie chcę wprowadzać w błąd, nie chcę aby ktoś uznał, że kłamię. Nie mam już dla kogo kłamać - zasępiła się i spuściła wzrok w dół - Lustria była ponoć w kazirodczym związku, z tym rodzonym bratem. Jej rodzice się dowiedzieli i niedługo po tym wszyscy zostali zabici! Niektórzy mówią, że to była bitwa z innymi siłami, inni, że to sama Lustria wyzwoliła niesamowitą energię i zmiotła cały pałac z powierzchni, tylko po to, aby utrzymać ten sekret. Ponoć potem między nią a bratem doszło do wielu sprzeczek i to dlatego rebelia odbywała się bez niego. Ten Raito to też ponoć, jakaś jej rodzina, ale nie prawdziwa chyba. Lustria nie zdradzała nam swojego nazwiska, wolała pozostać nieznana, aby nikt się nie dogrzebał do jej historii i nie wykorzystał jej. Raz słyszałam “Haverish”. Nawet jeden z jej oficerów mi to potem potwierdził, ale wolę wszelkie informacje przecedzać. Pewne jest to, że Lustria nienawidziła Dabury. Uważała, że ten w jakiś sposób zmanipulował Panią Towę i podstępem namówił ją do tego wszystkiego. Mówiła, że sojusz to ułuda i przykrywka, pod którą nas niszczą. Raz powiedziała, że to oni zabili wszystko, co kochała, ale wtedy sądziłam, że mówi o swoich przekonaniach i wartościach… Teraz jak o tym myślę, to może chodziło o osobę? Wielu chwaliło się, że z nią sypiało, ale wątpię w to. Ona nie była taka, nie wydawała się być. Była bardzo ładna, ale… Nie uwodziła. Była twarda, stanowcza i zdeterminowana. - blondynka westchnęła żałośnie. Oczy Lustrii zaszkliły się szczerze, gdy mówiła sama o sobie. Szybko jednak przetarła oczy brudnym materiałem szmaty, w którą była ubrana.
- Wierzyłam w to, że możemy więcej. Przez tyle lat przeciwstawialiśmy się wszystkim i wszystkiemu, jeszcze nim wróg postawił swoją zdradziecką stopę na naszej ziemi! Aż tu przyszedł ktoś, komu ponoć mogła zaufać… I okazał się największym przekleństwem. Miała rację mówiąc, że największa słabość to nasze serca, które jednocześnie są największą siłą…

- Czyli byliście zwolennikami Towy? Wszyscy co do jednego czy później dołączali do was inni z odmiennymi poglądami? Długo walczyłaś pod Lustrią?

- Chyba zaczęło się od Towy, a później zrobiło się poważniej. Niektórzy po prostu nie wierzyli w sojusz, inni opowiadali się za stronami, jeszcze inni wierzyli, że robią coś dobrego, słusznego. Że walczą dla dobra tego kraju. Ja w to wierzyłam. Dwieście lat, mniej więcej tyle. Dołączyłam późno.

- Czemu dopiero wtedy?

- Bo nie wierzyłam, póki nie dosięgły mnie skutki wojny. Straciłam siostrę, to był normalny dzień jak każdy inny. Byłyśmy na targu, rozpoczął się atak. Gdyby nie ten udawany sojusz, demony wiedziałaby na czym stoją i czego się spodziewać! Żyjąc w sojuszu myślisz, że to jest dobre, dzięki temu mamy pokój, jesteśmy bezpieczni… Wcale nie jesteśmy!! Nikt z nas nie jest. I trzeba walczyć, walczyć o swoje i o dobro bliskich, jeśli nam na nich zależy. Dla mnie siostra była wszystkim, niestety dla moich rodziców też
- posmutniała jeszcze bardziej
- Przestali mnie dostrzegać. Liczyła się tylko ona… Postanowiłam walczyć. Aby więcej nas nie musiało tak cierpieć.

- Kto zabił twoją siostrę? Królewscy czy buntownicy?

- Buntownicy nie zabijają bezbronnych!
- oburzyła się dziewczyna - Owszem, ofiary są na wojnie zawsze, ale to nie rebelianci do tego doprowadzają.

- Jesteś tego pewna?
- demon uważnie przyglądał się teraz dziewczynie.

- Oczywiście, że jestem! Nie byliśmy prowodyrami! Gdyby nie decyzja, która odmieniła nasz kraj, nigdy by do takich sytuacji nie doszło! - odpowiedziała pełna przekonania i wiary.

- A ktoś kto nie rozpętał burzy po prostu siedzi grzecznie na tyłku i podziwia chmurki na niebie? - ton demona nie zmienił się. Nadal był łagodny, nawet trochę radosny, jak gdyby rozmawiał z dzieckiem. - Buntownicy nie atakują? Zaprawdę dziwny to bunt.

- Nie atakują bezbronnych. My nie atakowaliśmy niewinnych, nie wiem jak w innych obozach. Widać każdy trafia tam, gdzie jest zgodność z jego przekonaniami
- dziewczyna wciąż nawet się nie zająknęła.

- Dobrze więc, wy nie atakowaliście - demon pokiwał głową. - Ale gdy zginęła twoja siostra nie byłaś jeszcze buntowniczką, prawda? Może wtedy atakowali? A może była to jakaś inna banda buntowników? Może byli to bandyci, najeźdźcy sąsiedniego króla, który uznał, że chętnie ograbi ziemie sąsiada? Jest tak wiele możliwości, dlatego pytam i oczekuję odpowiedzi wprost. Kto zabił twoją siostrę?

- Nigdy nie byłam tego pewna i już się nie dowiem… Może nie wiecie, jak to jest, kiedy w chwili największego spokoju, nagle dochodzi do zamieszek. Jedna osoba popycha drugą, tamta wpada na kogoś, ktoś ciągnie cię w dół chcąc uciec w popłochu, inni nawet na ciebie nie patrzą… Nie widzą cię. Jestem drobną dziewczyną, moja siostra była jeszcze niższa. W tym całym zamęcie zgubiłyśmy, każda z nas została porwana przez inną falę, uciekła w innym kierunku. To nie było coś, co da się przewidzieć, to nie jest zorganizowana akcja, gdzie jak w szachach widzimy każdy ruch wroga. Oczekuje Pan ode mnie niemożliwego, abym ze stuprocentową pewnością powiedziała, kto sprawił, że dusza mojej siostry opuściła ciało! Pewnie wszyscy po kolei byli temu winni. Każdy, kto zignorował jej obecność, potraktował jak przeszkodę, zadeptał i stłumił krzyki! Dla mnie wszyscy byli winni, ale gdyby nie ten zakichany sojusz to demony nie zwróciłyby się przeciw sobie w tak chaotycznych potyczkach, które odbywać się zaczęły kosztem niewinnych istot, niespodziewających się tego, że będąc na zwykłych zakupach można zginąć w tak niegodny sposób, jak jakiś podeptany wieprz, którego wartość mierzy się na kilogramy!!

- Najwyraźniej nie pamiętasz jak wyglądał świat przed zawarciem tego sojuszu
- uznał demon. - Ale zostawmy to, nie wiesz, albo nie chcesz wiedzieć, jak to było naprawdę. Przejdźmy dalej. Jak trafiłaś do grupy Lustrii?

- Podobnie jak tutaj. Chociaż tamto przynajmniej planowałam. Byłam przygotowana.
- blondynka zdenerwowała się nagle - Czy naprawdę to wszystko jest konieczne? Po prostu wyrzućcie mnie z powrotem na pustkowia, nikomu nic nie powiem przecież… Nie chcę zdechnąć tylko dlatego, że postawiłam stopę na złej ziemi, proszę…

- Dokąd ci się tak spieszy? Masz gdzie się podziać?

- Nie mam… Ale tutaj się czuję, jakbym miała lada moment zdechnąć. Wypytacie mnie o wszystko i bez względu na odpowiedzi i tak czeka mnie szafot. A tak, to może miałabym szansę… Gdzieś trafić. Do nowej rebelii może. Do grupy ludzi o ideach i wartościach, w jakie byłabym w stanie uwierzyć.

- Niech mi będzie wolno zapytać, za kogo nas uważasz? Kim myślisz jesteśmy?

- Przestępcami chcącymi skorzystać na wojnie domowej. Osobami, które nie obierają żadnej ze stron i lecą na profitach z obu. Kimś, kto zbiera informacje, gdzie lepiej się zakręcić, aby dobrze na tym wyjść
. - powiedziała patrząc na demona.

- Nawet całkiem blisko, ale nie do końca - powiedział demon, uśmiechając się lekko. - Możesz się nieco rozluźnić, bo na razie szafot ci nie grozi. Co będzie dalej zobaczymy, ale póki co jesteś bezpieczna. Może chciałabyś coś zjeść? Pewnie jesteś spragniona.

Lustria zmrużyła podejrzliwie błękitne oczęta.
- Chciałabym… Ale jak mogę zaufać komuś, o kim nic nie wiem? Skoro nie grozi mi szafot, to co? Otrucie? Zbiorowy gwałt, zadźganie, bycie niewolnicą jakiejś szychy albo jego podwładnych? Kto mnie częstuje, że mogę czuć się bezpieczna?

- Tego ci jeszcze nie zdradzę, o ile w ogóle kiedykolwiek. Ale zjeść coś możesz. Labak przyniesie zaraz jakąś strawę
- machnął ręką, a czerwonoskóry wycofał się i wyszedł z pomieszczenia. - Oczywiście do niczego cię nie zmuszam, możesz nadal siedzieć tu głodna, ale może zmienisz zdanie. A póki co kontynuujmy, dobrze? Wspomniałaś, że chciałabyś dołączyć do kolejnej, jak to szumnie nazwałaś, rebelii. Dlaczego? Czy to z zemsty za siostrę? Za Lustrię i jej ludzi? A może naprawdę wierzysz w słuszność tej walki? Ale czy tą walkę można wygrać? A nawet jeśli to co potem? Co po śmierci Dabury i Towy?

- Nie wiem, co będzie, wiem co jest teraz. Wystarczy mi tego, co me oczy poznały. Chodzi o to, że w tym sojuszu nikt nie jest bezpieczny a każdy może okazać się zdrajcą, który wbije ci nóż w plecy. Lustria miała wielu przeciwników i wrogów, ale najbardziej obawiała się tych, którym ufała bezgranicznie. Najbliższym. Wydaje mi się, że kiedyś tak nie było. Pamiętam inaczej swoje życie… Lustria zresztą sama opowiadała i ja w to wierzę. Gdyby nie zaczęło się to wszystko, to jej bunt też by przecież nie powstał. Każdy czyn niesie za sobą inny, to jak domino. Pchnij jedno, a rozpętasz piekło. Nie musi Pan wierzyć w to, w co ja. Nie musimy się ze sobą zgadzać, patrzeć tymi samymi oczami na świat. To jednak przywódcy rysują nam przyszłość. Ja sama potrafię widzieć tylko teraźniejszość. Mój wzrok nie sięgnął jeszcze tak daleko. Nigdy nie musiał.

- Czyli rozpętać kolejną wojnę, zniszczyć tę odrobinę ładu, którą mamy, a potem niech się dzieje co chce. Albo chwalebnie zginąć próbując. To jest twój plan na przyszłość, tak?
- demon spytał spokojnie. - A nie uważasz, że może istnieje inna droga?

- Jaka droga?
- zapytała uroczym głosem niewiniątka, które zostało zmanipulowane przez despotkę i ma szansę odkryć nową drogę życia.

- Pytasz, bo chcesz wiedzieć, czy pytasz, bo uważasz, że powinnaś spytać? - demon najwyraźniej był zdziwiony tak szybką zmianą nastroju swojego “gościa”.

- Pytam, bo w końcu choć raz to ja mogę o coś zapytać. - odpowiedziała łagodnie - Do tej pory tylko ja odpowiadałam na pytania. Trochę miła odmiana, móc dowiedzieć się czegoś też. Nawet, jeśli to teoria bądź plotki - dodała wciąż spokojnie, wyraźnie zainteresowana.

- Cóż, może kiedyś zdarzy się okazja, by odpowiedzieć na twoje pytanie. Na razie i to jest jedynie prośba z mojej strony, postaraj się rozważyć teoretyczną możliwość, że istnieją też inne ścieżki, a ta którą kroczysz może nie jest tą najlepszą. Hmm? - demon znów się uśmiechnął.

- Może… - mruknęła bez przekonania blondynka.

W tym momencie do pokoju wrócił czerwonoskóry, który położył na biurku tacę z jakimiś prymitywnie przygotowanymi kanapkami i kubkiem jakiejś zielonej, parującej cieczy. Lustria poczuła jak burczy jej w żołądku.

- Nie krępuj się, jedz - demon wskazał przyniesiony posiłek. - Jeśli masz ochotę - dodał. - No dobrze. Wiemy już skąd jesteś, wiemy co przeżyłaś i jak się tu znalazłaś. Nie wiemy natomiast jak masz na imię. Raczysz nam to zdradzić?

Lustria niechętnie spojrzała na jedzenie, a jeszcze mniej chętnie na picie. Póki co nie potrafiła się zmusić, czuła podstęp. Ale… Być może oni właśnie na to liczyli? Bo przecież gdyby nie miała nic do ukrycia, to by zjadła… Czyż nie?
- Kaya - odparła bez cienia zawahania. Pamiętała jedną z buntowniczek, miała na imię Kaya i była do niej bardzo podobna. Nie tylko z wyglądu, ale i wewnętrznej siły, zapału. Lustria była też pewna, że Kaya nie żyje. Pamiętała, jak pochwycona mijała jej zwłoki.

- Kaya… - demon powtórzył, jakby próbując jak to imię brzmi w jego ustach. - Bardzo ładnie. Powiedz mi jeszcze Kayu na koniec. Czego pragniesz? Nie dla innych, nie dla kraju, ale dla siebie. Co byś chciała osiągnąć?

Dziewczyna spuściła wzrok. Nie było to pytanie, na które istniałaby jakakolwiek odpowiedź.
- Nie ma sensu odpowiadać, ani tym bardziej zastanawiać się, nad tym, co nie jest możliwe. Dlatego zawsze wolałam zepchnąć to na drugi plan, gdzieś z tyłu głowy, aby mnie nie rozpraszały marzenia. Bo jak inaczej to nazwać, jak nie marzeniami? To żadne cele, to nierealne… Chcieć żyć w spokoju jak za dawnych lat. Mieć wszystko, co potrzeba i nie martwić się o jutro. Mieć znowu rodzinę, kogoś, komu bym mogła zaufać i kto chciałby się o mnie zatroszczyć. Kto nie porzuciłby mnie tylko dlatego, że uznał iż “brzydzi się tym, czym się stałam”. Miłość i rodzina to słabość każdego z nas. Ale to dla tych słabości najbardziej pragniemy życia…

- Tak…
- demon pokiwał głową. - No cóż, obyś kiedyś to osiągnęła. A teraz już cię zostawię. Zjedz w spokoju, jeśli masz ochotę, a potem Labak odprowadzi cię do… hmm... twojego tymczasowego kwaterunku. Warunki są tu surowe, ale zapewniam cię, że nikt z nas nie ma wiele lepszych. Jeśli wszystko pójdzie dobrze wkrótce powinnaś odzyskać wolność - uśmiechnął się delikatnie, po czym wstał, ominął kobietę i wyszedł. Jeden z obstawy ruszył jego śladem. Drugi, czerwonoskóry, ten który znalazł ją na pustkowiach, wciąż stał nieruchomo.

- To ułuda nim mnie wykończą, prawda? - zagaiła do demona, który z nią pozostał. Choć zdawał się być posągiem, miała nadzieję, że coś powie.

- Bierzesz nas za kogoś kim nie jesteśmy - odpowiedział tamten nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem.

- Nie sądzę. Twój Pan sam powiedział, że w swojej ocenie jestem bliska prawdy. Więc… Chyba w miarę dobrze określiłam? - wzięła sztuciec i pogmerała nim niepewnie w żarciu.

- Wtedy inaczej to ujęłaś - odparł stojący nieruchomo demon.

- Ale nie jestem już potrzebna. Odpowiedziałam na każdą wątpliwość. A skoro wam zależy tylko na profitach, no to stałam się bezużyteczna. - Lustria westchnęła potężnie i odłożyła kubek, którego zawartość powąchała. Podeszła do demona niespiesznie chcąc stanąć przed nim. Zadarła głowę aby na niego spojrzeć.
- Chyba, że chciałbyś mnie jeszcze jakoś wykorzystać? - błękitne oczy lustrowały mimikę demona.

- Zjadłaś już? - mężczyzna spojrzał na nią. Jego twarz z pozoru pozostała niewzruszona, ale wprawne oko Lustrii mogło dojrzeć niepewność przez chwile przemykającą po jego obliczu. Szybko jednak się opanował.

Blondyneczka obejrzała się zerkając na pełną jedzenia miskę i powróciła błękitnymi oczami z powrotem do rozmówcy.
- Denerwuję cię? - westchnęła smutno.

- Trochę - odparł tamten, ale dość łagodnym tonem. - Jesteś strasznie niezdyscyplinowana.

- Skoro i tak już po mnie…
- zamarudzila rzewnie - Może powinnam to zjeść. Umrzeć szybciej. To taka łaska, wybór że mogę umrzeć godząc się jeść truciznę lub nie jeść i skończę gorzej? - dopytała sztywniaka.

Mężczyzna spojrzał na nią z góry. Jego oczy nie zdradzały żadnej emocji.

- Naprawdę uważasz, że marnowalibyśmy dobre jedzenie by cię otruć, skoro moglibyśmy po prostu skręcić ci kark? - spytał beznamiętnym tonem.

- Nie każdego kręcą takie metody - stwierdziła poważnie - Nie korzystasz z tego, że zostawili cię ze mną samego? Jesteś tylko po to, aby stać sztywno i czekać na pozwolenie? Pytam z ciekawości, nie gniewaj się na mnie…

- Nie zabiję cię, jeśli o to ci chodzi
- odpowiedział demon spokojnie. - Chyba, że nie pozostawisz mi innego wyboru.

- Z własnego wyboru czy z rozkazu? Nie rozumiem waszego ugrupowania, czemu jesteś służbą, a nie równoprawnym członkiem?

- Czemu Lustria była twoim dowódcą, a nie równorzędnym kompanem?
- odpowiedział pytaniem na pytanie. - Jesz czy nie? Nie mam czasu czuwać tu nad tobą cały dzień.

- Nie przypominam sobie, aby kazała komuś być sztywnym strażnikiem bez własnego zdania i woli
- dziewczyna wzruszyła ramionami - A muszę tutaj jeść, jak tak na mnie patrzysz? Nie mogę wziąć i zjeść w swojej celi?

- Pewnie możesz
- powiedział czerwonoskóry. - No to bierz żarcie i idziemy.

Blondynka kiwnęła twierdząco głową. Wzięła ze stolika talerz oraz kubek po czym ponownie spojrzała na strażnika.
- A umyć też się będę mogła? Wiem, że to nie jest pałac, nie jest to nawet mój tymczasowy dom czy miejsce, w którym by mnie chciano. Po prostu… Chciałam zapytać. I się dowiedzieć. Czy być może będę miała taką możliwość?

- Przekażę twoją prośbę
- obiecał strażnik. - Myślę, że nie będzie z tym problemu.

- I wtedy też będziesz mnie pilnował i na mnie patrzył?
- dopytała z uniesioną brwią.

- Może - kącik ust mężczyzny powędrował delikatnie w górę, wzrok jednak miał skierowany przed siebie.

- To zaprowadzisz mnie? Naprawdę jesteś strasznie sztywny… Jakieś przysiady byś porobił, pompki, albo inne fizyczne czynności, wiesz no… Aktywność. Poruszałbyś się troszkę. Nie wiem, mógłbyś wejść i wyjść i tak ciągle, póki stawów nie rozruszasz. To troszkę szkodliwe tak stać twardo i nic z tym nie robić. - w jej głosie dało się wyczuć odrobinę troski przesiąkniętej sugestywnością przekazu

Mężczyzna nie odpowiedział. Wskazał jej tylko korytarz i bezgłośnie poruszył ustami. Z jego warg można było odczytać słowo “chodź”. Blondynka wzruszyła ramionami. Nie chciała póki co komentować nawet we własnych myślach, czy poszło łatwo czy też nie. Nie czuła się póki co pewnie w zaistniałej sytuacji. Właściwie, to musiałaby cokolwiek zrobić, aby chcieli ją tutaj na dłużej, więc nawet wypuszczenie na wolność żywej wcale nie przyniosłoby rzekomo oczekiwanej ulgi. Nie odetchnęłaby, gdyż nie taki miała cel. Pozostało więc chwilowo wstrzymać się z działaniami i dalszym planowaniem, póki sytuacja nieco się nie wyklaruje.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 08-03-2020, 11:47   #46
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Z początku nie rozumiał dlaczego Zarbon przyzwala na rzeź. Jasnym było dla niego, że to skandaliczne zachowanie sił okupacyjnych wywołało bunt na Arcose i nie należy dopuszczać do mordu. Zabijanie zwykłych cywili dla zabawy czy z niskiej żądzy krwi było dla gwardzisty poniżej godności. Podobnie zresztą zapatrywali się na to pozostali Nobrazianie. Zere'el nie śmiał jednak wprost zwrócić uwagi księciu... Cierpliwie zdawał kolejne raporty o dantejskich scenach mających miejsce w fortecy, podczas gdy Zarbon kiwał głową z bezdusznym wyrazem twarzy.
Ransan byłby głupcem, gdyby narażał się arystokracie po wcześniejszej obietnicy awansu oraz "tajemniczej nagrody". Nie sądził, aby książę rzucał słowa na wiatr i tylko mamił go wizjami zaszczytów bez pokrycia, niczym pierwszego-lepszego pracownika biurowego. Wolał też nie wychylać się, gdyż to właśnie autorytet Zarbona osłaniał go przed sądem wojskowym, po wypaleniu dwóch dziur w głowie żołnierza z korpusu okupacyjnego.

Z czasem Zere'el zrozumiał logikę stojącą za działaniami Zarbona. Zrozumiał, że Imperium nie mogło okazywać wyrozumiałości dla buntowników. Rękami "niemożliwych do kontrolowania" maruderów karał ludność za to, że ośmieliła się ugryźć pańską rękę. Tak, by kiedy tylko następnym razem przyjdzie im na myśl choćby zwlekanie z daniną, mogli przypomnieć sobie tę chwile... "Pax Coldiana" zapewniała stabilność, lecz bywała też bardzo brutalna.
Była też druga strona medalu: po dokonaniu rzezi, Zarbon mógł oczyścić armię z najbardziej rozpasanych i zdemoralizowanych oficerów. Ransan z przyjemnością nadzorował egzekucje plamiących żołnierski honor skurwieli. Fioletowowłosy wojownik nie mógł wyjść z podziwu dla sprytu i zręczności księcia, który upiekł dwie pieczenie przy jednym ogniu, a na sam koniec umył od wszystkiego ręce. Prawdopodobnie taka była cena utrzymywania się na szczycie hierarchii Imperium. Zere'el zapamiętał tę lekcję.

***

Głośno wciągnął powietrze, kiedy obie stopy postawił już na Nobrazie. Cieszył się z powrotu na rodzinną planetę. Choć był żołnierzem i często musiał udawać się w dalekie strony, to jednak nigdy nie przestawał tęsknić za miejscem, w którym dorastał. Tak naprawdę to właśnie z ojczyzną wiązał wszelkie plany na przyszłość. Piął się w wojskowej hierarchii, aby szanowano go na Nobrazie. Prowadził politykę rodową, aby dobrze wydać za mąż siostrę. Służył Zarbonowi najlepiej jak potrafił, aby Imperium jak najłaskawszym okiem patrzyło na nobrazian.
Kiedy spoglądał na kwitnącą planetę z rozwiniętą infrastrukturą, wiedział że obrali słuszny kierunek będąc gorliwymi sojusznikami Freezy. Oczywiście Nobraz nie był krainą mlekiem i miodem płynącą. Istniały bardzo duże nierówności społeczne, 20-procentowe bezrobocie i często słyszało się o korupcji wśród urzędników, ale... Po tym co zobaczył na Arcose, uważał że nie ma na co narzekać. Tutaj przynajmniej nie było dopuszczającej się gwałtów armii okupacyjnej i nie musieli płacić astronomicznych kontrybucji pośród zrujnowanych miast.

***

Uśmiechnął się pod nosem, dostrzegając w oddali rodową willę. Była niewielka, ale tyle wystarczyło, aby zadłużyć Zere'ela do dziesiątego pokolenia... Chyba, że dzięki korzystnemu mariażowi siostry przebiją się w arystokratyczne kręgi i będą cieszyć uprzywilejowaną pozycją. Póki co jednak nobrazianin musiał wkładać całą energię i zasoby w stwarzanie pozorów. W rękach dzierżył kolejny z nich - umieszczony w metalowej obudowie obraz, który zrabował ze świątyni na Arcose. Kiedy Zarbon wydał wreszcie rozkaz pacyfikowania rozpasanego żołdactwa, Zere'el wykonał rozkaz niezwłocznie. A przy okazji coś sobie zwinął, jak to koneser sztuki...

Wylądował z gracją, nonszalancko rzucając pakunek z rzeczami osobistymi jednemu ze służących. Na dukającą pod nosem kobietę nie zwrócił większej uwagi, zaprzątnięty myślami o trudnej rozmowie z Nerteą oraz... Gdzie właściwie powinien powiesić nowy obraz? Które miejsce będzie dostatecznie reprezentacyjne? Hm...
"Panienka zniknęła" - służąca powtórzyła po raz kolejny i dopiero Zere'el zrozumiał co się święci. Upuścił obraz, zastygając na moment w bezruchu.
- Co powiedziałaś? - zapytał tonem zimnym jak ostatni krąg piekła.

***

Po wysłuchaniu wszystkiego co miała do przekazania służąca, Zere’el nie zwlekał ani chwili dłużej. Nobraziańskiego wojownika otoczyła aura energii, po czym momentalnie wystrzelił w powietrze. Z zaciętym i zdeterminowanym wyrazem twarzy kierował się prosto na najbliższy komisariat policji. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że leci szybciej niż kiedykolwiek… Cały umysł zajęły przytłaczające myśli o porwaniu siostry.

Pobliskie miasto nie należało do największych, więc wystarczył mu jeden główny komisariat i parę małych placówek, które jednak trudno było nazwać chociaż posterunkami. Zwykle pracowało w nich paru zaledwie stróżów prawa i spełniały funkcję zwykłych stróżówek. Dlatego też Zere'el wybrał się na komisariat, gdzie natychmiast zaprowadzono go do komendanta. Tym okazał się wysoki, ale już nieco leciwy jegomość z przerzedzoną fryzurą i mocno przypruszonym siwizną wąsem. Przedstawił się jako Garna i natychmiast wprowadził Ransana w szczegóły sprawy, ale nie było tego zbyt wiele. Większość usłyszał już wcześniej od służącej. Jedyna nowość jakiej się dowiedział dotyczyła niezweryfikowanych plotek o jakichś niebieskoskórych obcych widzianych wczoraj w mieście, co, o ile było prawdą, było dość niezwykłe w tej mieścinie.

- A teraz, jeśli pan pozwoli, kapitan Callan chciałby panu zadać kilka pytań - komendant nacisnął przycisk, który znajdował się na jego biurku. Jak na komendę drzwi do gabinetu otworzyły się, a do środka wszedł zielonowłosy, krótko przycięty i dokładnie ogolony oficer.

Zere’el zamyślił się na chwilę. Niebieskoskórzy przybysze? Bez dwóch zdań musieli mieć coś wspólnego z porwaniem Nertei…
Wejście kapitana Callana wyrwało wojskowego z rozmyślań.
- Panowie wybaczą, ale czy te pytania do czegoś prowadzą? Nie mam czasu tu przesiadywać, kiedy moja siostra jest w niebezpieczeństwie - rzucił zniecierpliwionym tonem.

- Wybaczy pan szczerość, ale to my jesteśmy specjalistami i proszę zostawić tę sprawę w naszych rękach - powiedział komendant. - Musimy ustalić wszystkie fakty. Nikt nie jest poza podejrzeniem. Oczywiście pan ma mocne alibi, walka za naszą planetę i w ogóle. Dlatego mamy przygotowanych parę standardowych pytań by wykluczyć pana z grona podejrzanych. Kapitanie?

- Kiedy ostatnio rozmawiał pan z siostrą? - zaczął Callan. Jego głos był dość wysoki, mało męski. - Niekoniecznie osobiście, może być przez telekomunikator na przykład. Podejrzewam, że kontaktowaliście się podczas kampanii wojennej, prawda? Mogę spytać o czym wtedy rozmawialiście? Może powiedziała wówczas coś nietypowego?

Zere’el zmrużył oczy. Ton komendanta wyjątkowo mocno nie przypadł mu do gustu. Nobraziański wojownik podchodził do służby wojskowej z ogromną czcią i przywiązaniem, toteż nonszalanckie “i w ogóle” nie umknęło jego uwadze.
- Rozmawiałem z siostrą niedługo przed zdobyciem stolicy na Arcose - odparł z wyczuwalną niechęcią w głosie. - Wymieniliśmy pozdrowienia. Chciałem upewnić się, że jest w dobrym zdrowiu i w takim była. Coś jeszcze, czy tyle wystarczy by panowie przestali snuć absurdalne podejrzenia i zajęli się szukaniem zbirów?

- Jeszcze chwila - odpowiedział niezrażony kapitan. - Czy pana siostra miała jakichś wrogów? Ktoś jej kiedyś groził? Niekoniecznie w ostatnim czasie. Może wzbudzała czyjąś niechęć? Nie wiem, odbiła komuś chłopaka czy wygryzła kogoś z pracy. To tylko przykłady.

- Kapitanie… - zaczął Zere’el z trudem ściągając cugle swej niecierpliwości i arogancji. - Moja siostra jest dobrze wychowaną, młodą damą. Ona nie ma wrogów. Martwić może ją co najwyżej to, jaką suknię włoży danego dnia. Nie ma też żadnych podejrzanych konszachtów, bo wszędzie towarzyszyła jej służba. Wróciłem zresztą na Nobraz po to, aby omówić ostateczny kształt kontraktu małżeńskiego z Forschami, więc proszę nie podważać nieskalanej reputacji Nertei.

- Z Forschami? - zaciekawił się Callan. - Czy mogło chodzić o okup? Narzeczony byłby skory go zapłacić?

- Jeśli to próba wymuszenia okupu na Forschach to marna. Wątpię żeby chcieli płacić za potencjalną żonę dla ich najmłodszego syna. Jeśli zaś chcą pieniędzy ode mnie…
Zere’el zaśmiał się gorzko. Zgrywał zamożne panisko, ale co bardziej wtajemniczeni doskonale zdawali sobie sprawę z przykrej prawdy: był zadłużony po same uszy.

- A może chodzi o odegranie się na panu, albo w ogóle na pańskiej rodzinie? - podjął kapitan. - Jacyś ludzie, którzy mogą nosić żal do pana, może dawni towarzysze broni? Albo może ktoś pamiętający sprawy firmy pańskiego ojca? Jakieś pomysły?

Zere’el rozparł się wygodniej w krześle. Ciągle wahał się czy lepiej jak najprędzej zabrać się za patrolowanie terenu czy też poświęcić czas na rozmowę z funkcjonariuszami. Tym bardziej, że wchodzili właśnie na bardzo grząski grunt. Nobrazianin nie palił się do rozmów o dawnych problemach ojca, ale kiedy życie Nertei wisiało na włosku…

- Ojciec… Odszedł tragicznie. Odebrał sobie życie z powodu długów. Zabrałem siostrę i uciekliśmy z dala od windykatorów, którzy i tak zabrali wszystko, co mogli. Nie wiem kto mógłby chcieć się na nas odegrać. Być może jacyś lichwiarze? Z tego co wiem ojciec prowadził uczciwe interesy. Był armatorem, właścicielem kilku statków handlowych. Niestety… Miał wyjątkowego pecha do piratów. I tak trafiliśmy na dno.

- Rozumiem, że nie dysponuje pan listą wierzycieli ojca, ale może choć kilka nazwisk? - kapitan starał się brzmieć łagodnie. - I nie wspomniał pan nic o niechętnych panu osobach.

- Niechętnych mnie? - mężczyzna uniósł brew w zaskoczeniu. Jakoś nigdy do tej pory nie przyszło mu do głowy, że mógłby komuś zaleźć do takiego stopnia za skórę. Cóż, Nertea była mu dość niechętna… Ale nie zamierzał o tym wspominać. Uznał, że to nieistotne dla sprawy, a relacje rodzinne powinny jednak pozostawać tajemnicą.
- Większość czasu służę przy księciu. Czasem trafiają się różne… Sprzeczki z żołnierzami z innych oddziałów.
Przez umysł Zere’ela przebiegła wizja, w której przestrzeliwuje głowę mogatianina. Nie zamierzał się tym chwalić na policji.
- [i]List starych dłużników ojca też nie posiadam. Odciąłem się od tego. W skrócie: nie mam pojęcia kto może mnie tak nienawidzić.
Wojownik powoli podniósł się z miejsca, uznając że rozmowa zmierza ku końcowi. Dość miał już siedzenia i odpowiadania na pytania.

- To chyba wszystko - kapitan potwierdził przypuszczenia książęcego gwardzisty. - Pozostaniemy w kontakcie. Gdyby sobie pan coś przypomniał bardzo prosimy o kontakt.

***

Zaraz po wyjściu z komisariatu, Zere'el uniósł się powoli w powietrze. Rozejrzał się nad mieściną, wciskając klawisz zamocowanego na lewym oku skanera. Być może niebieskoskórzy porywacze dysponowali jakimś pokaźniejszym zasobem energii, który zaalarmowałby skaner.

Wojownik zamierzał wykorzystać urządzenie oraz zdolność latania do sprawdzenia okolicy w promieniu wielu kilometrów...
 
Bardiel jest offline  
Stary 08-03-2020, 20:29   #47
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Szóstka intruzów zeskoczyła z muru i zgrabnie wylądowała na brukowanej kostce. C-SGK1 i wskazany przez niego uczeń ruszyli drogą na wprost, Rottoro z kolejnym uczniem wybrali tą po prawej, a ostatni dwaj uczniowie tą po lewej. Początkowo droga androida i jego kompana przebiegała bez zakłóceń. Ostrożnie wyglądali zza rogu na każdym skrzyżowaniu, by upewnić się, że nie wpadną na jakiegoś Żurawia.

Na trzecim w kolejności skrzyżowaniu C-SGK1 również skorzystał z tej praktyki. Droga była czysta, jeśli nie liczyć Rottora i jego towarzysza, przebiegających przez skrzyżowanie usytuowane trochę dalej, na biegnącej równolegle drodze. Android schował się znów za winkiel, oparł plecami o ścianę i właśnie obracał głowę by spojrzeć na ucznia, gdy jego wzrok zatrzymał się na ścianie przeciwległego budynku. Okiennica była otwarta, choć jeszcze przed chwilą tak nie było. W oknie zaś dostrzegł twarz młodej dziewczyny...


Miejsce, w którym zamknęli Lustrię, okazało się, zgodnie z jej przypuszczeniami, celą. O tyle lepszą od lochu jej brata, że jej lokatorka nie była przykuta łańcuchami. Była w niej nawet prycza. Całkiem wygodna, z miękkim, choć trochę już wysłużonym, materacem, takąż poduszką oraz ciepłym kocem. Nie wiedziała jak długo ją tam trzymali, sądząc po wydawanych posiłkach kilka dni. W końcu jednak znów zobaczyła czerwonoskórego demona imieniem Labak. Tym razem w towarzystwie drugiego, którego kobieta po raz pierwszy widziała na oczy, wyprosili ją z celi i poprowadzili korytarzem, którym już raz przeszła, choć w przeciwną stronę.

Ponownie znalazła się w tym "miłym" pokoiku, w którym poprzednio przesłuchiwał ją garbaty demon. Tym razem też tu był, ale zamiast zasiadać za stołem, stał w kącie i spoglądał na demonicę ciekawym, ale też życzliwym wzrokiem. Jego miejsce zajęła kobieta o długich, rudych włosach i jasnoróżowej skórze. Była piękna, choć jej oczy zdawały się być gniewne. Te oczy wpatrywały się uważnie w Lustrię.

- Powiedz mi Kayu - głos miała melodyjny, lecz gdzieś w głębi można było wyczuć nutkę nienawiści. - Jesteś wojownikiem?


Zere'el włączył skaner i natychmiast otrzymał całą masę danych. Musiał go nieco skalibrować, by nie pokazywał mu zwykłych osób. To trochę pomogło. O dziwo imponujący poziom 1200 jednostek znalazł na komisariacie, który znajdował się pod nim. I był to absolutny lider rankingu. Poza tym znalazł jedynie kilkudziesięciu przedstawicieli z przedziału 300-700. Większość z nich zgromadzona była w mieście, w tym na komisariacie, kilku w pobliskich osadach. Jednakże żadni nie zdawali się być zrzeszeni w jakieś liczniejsze grupy. Najczęściej byli sami, czasami w parach.

Największe ich zgromadzenie było w centrum. Prócz komisariatu kilku przesiadywało w trzech barach, stojących wzdłuż głównej ulicy, dwóch znajdowało się w blokach mieszkalnych, a jednego wykrył w szpitalu, w którym leżał jego nieprzytomny sługa.
 
__________________
Edge Allcax, Franek Adamski, Fowler
To co myśli moja postać nie musi pokrywać się z tym co myślę ja - Col

Col Frost jest offline  
Stary 09-03-2020, 16:51   #48
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Wystartował błyskawicznie. Wpadł przez okno zakrywając jej usta dłonią, jednocześnie skanując wnętrze w poszukiwaniu kolejnych świadków. Logicznie byłoby usunąć świadka definitywnie, nawet oprogramowanie taktyczne sugerowało kilka możliwości. Ale C-SGK1 nie uważał tego za właściwe. Uwiezienie w jakimś schowku czy skrzyni mogło odnieść ten sam skutek. Nie planował tu zostawać na tyle dług, by znalezienie ich mogło mieć wpływ na misję*.


*Pisane z punktu widzenia postaci, która nie wie jakim <§ 2, punkt 2a> może być MG!

 

Ostatnio edytowane przez Mike : 16-03-2020 o 12:35.
Mike jest offline  
Stary 12-03-2020, 00:07   #49
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


- Wylećmy z tego budynku i zobaczmy co się będzie działo, jak nic się nie wyłoni to rozwalimy resztę dachu. Myślę, że z nieznanym przeciwnikiem lepiej walczyć na otwartym terenie niż wpaść w ich zasadzkę w wąskich korytarzach. - Zaproponował Marduk swojemu towarzyszowi.

Obaj Saiyanie wylecieli na zewnątrz i zawiśli w powietrzu. Wkrótce przy otworze pojawiło się kilkanaście robotów strażniczych - wielkości i kształtu człowieka. Ewidentnie zainteresowane były wybitą w suficie dziurą. A ponieważ wszystkie patrzyły w górę, nie mogły nie dostrzec dwóch sylwetek na tle nieba.
- Rozproszmy się w 2 różne strony do drzew i je wywabmy - Stwierdził Marduk, a widząc że Raditz ponownie nie oponuje, skierował się w stronę gąszczy.

Na zewnątrz wyleciało tylko sześć robotów, z których po trzy skierowały się za każdym z Saiyan. Reszta została w środku, nie było widać co kombinują.
- Służymy Vegecie, władcy Saiyan! - zawołał do zbliżających się do niego robotów Marduk. Miał nikłą nadzieję, że jeżeli była to baza Saiyańska, to może roboty będą posłuszne przedstawicielom jego rasy...został jednak zignorowany. Nie pozostało więc nic innego niż pokonać strażników.

Nie tracąc czasu, Marduk cisnął pociskiem Ki w jednego z lecących w jego stronę wrogów, który zatrząsł się w rozbłysku energii, a jego pancerz został osmalony. Roboty zdecydowanie jednak nie były bezbronne - każdy z nich posłał w stronę Saiyańskiego wojownika szkarłatne wyładowanie energii. Marduk przyjął postawę obronną i dwa ataki odbiły się od jego pancerza, jednak ostatni przypalił mu ramię.
Sayanin wydał z siebie wściekłe syknięcie, niczym żądny mordu kocur (nawyk z czasów gdy przebywał pośród Assarian, inni Sayianie nabijali się z niego gdy tak robił), po czym przystąpił do kontrataku. Wleciał w jednego z robotów, chwytając go i wyprowadzając potężny cios łokciem w głowę, aż posypały się iskry. W międzyczasie wrogowie kontynuowali swoje ataki - dwa pozostałe roboty uniosły ręce ku sobie, wspólnie przywołując większy niż poprzednio pocisk energii, jednak Marduk uniknął uderzenia, szybkim skokiem chowając się za przeciwnikiem, z którym był w zwarciu. Następnie odskoczył, kolejnym pociskiem eliminując rannego robota, który rozbił się o ziemię i eksplodował.

Zostało więc dwóch wrogów, a ci nie zmieniali swojej strategii, tylko wciąż ciskali w niego wspólnie skwierczącymi kulami energii. Marduk blokował ich ataki tarczą przywołaną ze swojej własnej energii, a w momentach, gdy tamci zbierali moc, wyprowadzał swoje własne ataki, głownie w postaci kolejnych pocisków Ki. Roboty, nie posiadające tak jak on kontroli nad swoją Ki, nie były w stanie skutecznie go blokować. Taka wymiana trwała dłuższą chwilę, dwa ataki przebiły się przez zbroję Saiyańskiego wojownika, boleśnie paląc skórę, jednak w końcu kolejne roboty dołączyły do swojego rozbitego na ziemi kompana.

Marduk odetchnął głęboko, starając się odzyskać siły, wiedząc że to jeszcze nie koniec...w końcu widział więcej robotów, niż te co ich zaatakowały. Nagle dołączył do niego Radditz, najwyraźniej poradził sobie również ze swoją trójką. Uzgodnili, że Marduk odciągnie uwagę pozostałych strażników atakując z dystansu w stronę dziury w dachu, zaś Radditz korzystając z tej dywersji spróbuje dostać się do bazy z innej strony. Wykonał więc kilka szybkich ćwiczeń mających przywrócić równowagę jego Ki, po czym skierował się w stronę dziury, wysyłając w nią uderzenie energii...




 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 12-03-2020 o 00:17.
Lord Melkor jest offline  
Stary 14-03-2020, 22:50   #50
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Zere'el zagwizdał cicho w chwilę po włączeniu skanowania. Spojrzał w dół z pewnym zaskoczeniem. 1200 jednostek? Czyżby kapitan tego zaściankowego posterunku dysponował tak pokaźnym potencjałem?
- Nieźle, jak na pryka za biurkiem - mruknął wojownik, zaraz potem marszcząc czoło i skupiając się na kolejnych danych.

Prawdę mówiąc nie spodziewał się cudu. Szansa na znalezienie dobrego tropu w ten sposób była niewielka... Jednakże coś przyciągnęło uwagę Zere'ela. Ktoś o większej ilości jednostek znajdował się w szpitalu. Tym samym szpitalu, w którym leżał szofer odpowiedzialny za pilnowanie Nertei. Przypadek? Być może. Fioletowowłosy nie miał jednak lepszych tropów.

Swobodnie poszybował w stronę szpitala. Nawet jeśli podąża ślepym zaułkiem, to być może będzie miał szczęście i jego sługa odzyska przytomność?
 
Bardiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172