|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
05-02-2020, 20:10 | #1 | |||
Reputacja: 1 | Zasypianie na tapczanie [18+] Cytat:
Cytat:
__________________ To nie ja, to moja postać. Ostatnio edytowane przez Wila : 05-02-2020 o 20:49. | |||
09-02-2020, 23:22 | #2 |
Administrator Reputacja: 1 | Poznań, 20.03.2019, środa
|
10-02-2020, 19:19 | #3 |
Reputacja: 1 | Warszawa, 20.03.2019, środa, 21:00 W pokoju było szczególnie gorąco. Mimo że marzec w żadnym wypadku nie należał do miesięcy letnich, pot lat się z czoła Marcela. Wycierał go rękawem koszuli, choć czuł się z tego powodu niezręcznie. Zdawał sobie sprawę z tego, że z boku musiało to wyglądać tak, jak gdyby szczególnie stresował się tą rozmową. A nie chciał wyjść na panikarza przed psychoterapeutką. Wręcz przeciwnie, miał tutaj prezentować pełne oznaki zdrowia psychicznego. Doszedł do wniosku, że jeśli oszuka ją, to oszuka wszystkich. Ostatnio edytowane przez Ombrose : 10-02-2020 o 19:40. |
10-02-2020, 23:29 | #4 |
Reputacja: 1 | Warszawa, 20 marca 2019, środa - Uff... - pełne niezadowolenia westchnięcie dało się słyszeć od drugiej strony obszernego łóżka. - Yhymm... - mruknęła zaspana Wiktoria i na oślep sięgnęła stolika nocnego. Wymacała telefon i spojrzała na godzinę. - Esteban śpij, jeszcze pięć minut... - ziewnęła i wtuliła bardziej w poduszkę. Odpowiedziało jej prychnięcie i wiercenie się, ale zaraz nastała cisza. Niestety nie trwało to długi. Blondynka poczuła delikatne liźnięcie na swojej szyi. Udała, że tego nie zauważyła. To tylko zachęciło Estebana do wzmożenia swoich wysiłków. - Ehh, no dobrze... - westchnęła niepocieszona Wiktoria i spojrzała w jego kierunku. Uśmiechnięta kulka futra spoglądała na nią wesołymi czarnymi oczami. - Mój słodki meksykaniec - kobieta wzięła na ręce ważącego niecałe trzy kilo pieska. - Raff! - odezwała się długowłosa chihuahua energicznie merdając puszystym ogonem i z tej radości aż ponownie polizał ją po twarzy. Dzień zaczął się słonecznie, aplikacja w telefonie zapowiadała 7 stopni na plusie i czyste niebo do końca dnia. Poranki w tygodniu zawsze wyglądały tak samo: pobudka około siódmej, szybkie ubranie się i spacer z psem, powrót do mieszkania, żeby zjeść śniadanie i wypić herbatę, zabranie toreb i wyjście do pracy. Oczywiście Esteban towarzyszył jej również tam. W gabinecie miał nawet swoje legowisko i zabawki. Tak też było tego dnia. Wiktoria zjechała windą do podziemnego garażu i tam wsiadła do swojego czerwonego sportowego coupé. Uwielbiała to auto i chyba było ono pierwszym, które sprawiało jej aż tyle frajdy z jazdy. Dla tych wrażeń z jazdy nie szkoda było wyjechać nawet w najgorszych godzinach szczytu. W ścisłym centrum korki o tej porze nie były aż takie straszne, jak się z pozoru wydawało. Całe życie spędziła w tym mieście i wiedziała którymi ulicami poruszać się, żeby nie stać wieczności w korku. Po swojej prawej minęła chyba najbardziej charakterystyczny budynek Warszawy, a dziesięć minut później była już na parkingu przed biurem projektowym. Oczywiście tramwajem dojechała by szybciej, ale nie cierpiała komunikacji miejskiej i to niezależnie od pory dnia. Zaparkowała swoje auto na zarezerwowanym dla niej miejscu i wysiadła, z torebkami w jednej ręce i chihuahuą w drugiej. Weszła do środka, wjechała windą na piętro gdzie mieściła się firma Architecton. Tam przywitała się z recepcjonistką i puściła pieska. Wiernie biegnąć za Wiktorią, Esteban poszedł za nią do gabinetu, który dzieliła z prezesem firmy. Swoim ojcem. Otworzyła drzwi, zastając biuro puste. Jej ojciec był właśnie na wyjeździe służbowym w Poznaniu. Zwykle mu wtedy towarzyszyła, ba nawet była kierowcą, bo uwielbiała długie trasy w swoim aucie, ale nie tym razem. Akurat zbiły się dwa tematy na raz i ona musiała zostać, dopilnować dopięcia projektu biurowca dla dewelopera. Były jeszcze pomniejsze projektu działu domów jednorodzinnych, więc tym bardziej lepiej było nie zostawiać firmy na bezkrólewiu w takim momencie. Rozłożyła się ze swoim komputerem na biurku, podpinając go do dwóch dużych ekranów. - O jesteś - odezwał się głos od drzwi. Wiktoria uśmiechnęła się, a Esteban pobiegł czym prędzej przywitać się z Piotrem. Mężczyzna kucnął i zaczął głaskać pieska, upraszającego się o uwagę. - Widzę, że ty twardo stoisz przy swoim postanowieniu zapuszczenia brody - zaśmiała się. - Wyglądam w niej poważniej - odparł rozbawiony jej komentarzem. - No może tak trochę... - udała, że właśnie dokonuje oceny jego aparycji. - Kawa? - zmienił temat i wyprostował się. - Jasne - skinęła głową Wiktoria. W firmowej kuchni było tłoczniej niż zazwyczaj. Szybko udało się ustalić czemu. Klaudia z księgowości miała imieniny i przyniosła dużą blachę sernika kajmakowego. Wszyscy wiedzieli, że robi ona najlepsze ciasta, więc bardzo szybko zniknął i dla Wiktorii został ostatni kawałek, bo przedostatni wziął Piotr. Oczywiście ten kto bierze ostatki, ten musiał zmyć naczynie, na którym to stało i właśnie przypadło to wiceprezes firmy. Zasady zasadami więc Wiktoria nie migała się od tego. Z kawą i talerzykiem z sernikiem Różewicz wróciła do swojego biurka. Po krótkim omówieniu spraw bieżących z Piotrem, który był trzecią najważniejszą osobą w firmie, oboje zabrali się do pracy. Wpierw Wiktoria przejrzała ostatnie rysunki głównego projektu i w związku z tym wysłała kilka maili. Później na chwilę się od tego oderwała i przejrzała wstępne szkice nowych projektów w dziale domów jednorodzinnych dla segmentu ekonomicznego. Wszystko szło zgodnie z planem. *** - Może obiad? - zaproponował Wiktora, kiedy wracając od księgowej zatrzymała się przed gabinetem Piotra. Mężczyzna spojrzał na telefon, żeby sprawdzić godzinę. - Czemu nie - zgodził się. Wyszli z biura, wsiedli do jego BMW i pojechali do restauracji. Oczywiście Esteban im towarzyszył. - Zadzwonię do prezesa zapytać się co podziałał - oznajmiła Wiktoria, wyciągając telefon, kiedy już w restauracji, czekali na swoje zamówienia. Esteban siedział na kolanach blondynki. - Kiedy Jan wraca? - zapytał i napił się wody ze szklanki. - Jutro. Dziś jeszcze ma kolację z tymi gość mi, jutro lunch... - nie dokończyła bo właśnie odezwał się jej ojciec. - Cześć, jak idzie? - U mnie dobrze, tylko ci Poznaniacy nie potrafią jeździć… - można było wyczuć, że stoi za tym jakaś historia. - A jak w firmie? - zapytał jak zawsze zatroskany sprawami biura projektowego pan Różewicz. - Wszystko dopilnowane i w jak najlepszym porządku - odparła. - To dobrze - ucieszył się, ale wiedziała, że bycie tak daleko od jego ulubionego miasta, było dla niego dyskomfortem. - Jutro o tej porze powinienem już dojeżdżać do domu. - Super, ale żałuj, że ciebie dziś nie było. Klaudia przyniosła ciasto - - Oj... - jęk zawodu dało się słyszeć po drugiej stronie słuchawki. Piotr zaśmiał się widząc rozbawioną minę Wiktorii. Blondynka zapewniła jeszcze ojca, że radzą sobie bez niego i po zakończeniu rozmowy, przeszła do luźnej konwersacji ze swoim towarzyszem. Piotr swoim zwyczajem zaczął jej opowiadać nowy serial na Netflix jaki zaczął, zachęcając ją by też sobie obejrzała. Gust mieli podobny, więc było pewne, że skorzysta z jego polecenia. Mr Robot też jej polecił. Po obiedzie Esteban miał dla siebie chwilę w pobliskim parku i po tym wrócili do biura. Zasiedzieli się w nim do osiemnastej, uznając, że oboje już ledwo widzą na oczy od tego ciągłego wgapiania się w kreski na ekranie. Piotr zamknął biuro i na parkingu rozeszli się do swoich samochodów. Każde skierowało się w inną stronę do domu. Po drodze Wiktoria zatrzymała się, żeby zrobić zakupy, które zapomniała zamówić gdy była jeszcze w pracy. Do mieszkania dotarła niewiele przed 19. Esteban przebiegł się po ogrodzie dostępnym tylko dla mieszkańców budynku w którym mieszkali i udali się do mieszkania. Wiktoria rozpakowała zakupy, pod czujnym okiem psiaka, który usiadł sobie na swoim kocyku pod szafką, skąd miał widok na całą kuchnię. Kobieta zrobiła kolację dla siebie i dla swojego małego przyjaciela. Parząc herbatę postawiła ceramiczną miseczkę z pysznie pachnącym mięsem i patrzyła jak Esteban wybrzydza mimo to. - Oj bo cię głodem wezmę - zagroziła mu. Pies zrobił minę jakby nie wiadomo jakie katusze musiał znosić, ale w końcu zaczął jeść. Wiktoria wzięła swoje kanapki i poszła na kanapę. pies udał się za nią i od razu jak tylko nadarzyła się okazja, wtulił się w jej kolana. Blondynka włączyła telewizor i puściła dalej serial który w ostatnich dniach oglądała. Uwielbiała tak spędzać wieczory po intensywnym dniu w pracy. *** Na ekranie leciał serial mr Robot, Elliot opowiadał akurat swojemu wymyślonemu przyjacielowi o swojej wymarzonej przyszłości. “- Jak wyobrażam sobie przyszłość po zamknięciu oczu? Jak powiedział Leon. Nie każdy musi rozumieć, że jest gotów walczyć o swój byt. Jaka byłaby moja idealna przyszłość? Czy byłbym blisko tych, na których mi zależy? Spotkałbym się z przyjaciółmi, którzy dawno odeszli? Ci, których kocham, odnaleźliby szczęście? Może ta przyszłość zawiera w sobie ludzi, o których nigdy bym nie pomyślał. Pogodziłbym się z ludźmi, których niesłusznie uraziłem. Przyszłość, która nie jest samotnością. Przyszłość pełna przyjaciół i rodziny. Nawet ty byś tam był. Świat, jakiego zawsze pragnąłem. Wiesz co?...” Wiktori nie było dane dowiedzieć się "co". Wypowiedź Elliota zagłuszyło szczekanie. Esteban zeskoczył z kolan swojej pani i najeżony szczekał jak pies który przed kimś broni swojej właścicielki. Ale właściwie przed czym? Telewizorem? Muchą? To dziwne, ale wyglądało jakby szczekał na księżyc. Gdzieś daleko, za oknem słychać było dzwony. Zabiły dziewięć razy oznajmiając, że jest już dziewiąta wieczór. Blondynka westchnęła i sięgnęła po pilot, żeby zatrzymać odcinek serialu. - Co się stało? - powiedziała do chihuahuy i zaczęła rozwijać się z koca, którym była przykryta. - Mam zasłonić rolety? - zapytała i wstała z obszernej kanapy. Podeszła do okna i zaczęła opuszczać rolety. W międzyczasie wsłuchiwała się czy może jakiś sąsiad z mieszkania nad nią albo pod nią się tłucze. Zasłonięcie rolet pomogło. Esteban przestał szczekać, chociaż wciąż wyglądał na poruszonego czymś. Żaden sąsiad nie mógł być raczej winien tego zamieszania. Przynajmniej obecnie nad nią i pod nią panowała absolutna cisza. Wiktoria pochyliła się i wzięła Estebana na ręce. - Mój bohater będzie mnie bronił przed paskudnym księżycem - pogłaskała go z czułością po łebku i przytuliła do policzka. - A skoro już wstałam to pójdziemy po wino. Przeszła do otwartej na salon kuchni i schyliła się do lodówki na alkohol. Puściła psa i otworzyła drzwiczki, a chłód z wnętrza owiał jej twarz. - To nie... - palcem przechodziła pomiędzy butelkami. - To też nie... Hymm, może to... - nie mogła się zdecydować. Ostatecznie wyciągnęła napoczętą butelkę wódki i zaczęła robić sobie drinka. Piesek przyglądał się stojącej w kuchni pani, merdając ogonem. Wyglądał na takiego z nadzieją, że coś skapnie z blatu do brzuszka. Coś smacznego. Wiktoria kątem oka spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Dokończyła swój trunek, a następnie sięgnęła do szafki wyciągając puszkę opisaną "suszona gęsina". Na tej półce było jeszcze kilka pojemniczków z podobnymi napisami, różnych suszonych mięs i podrobów. Wyjęła jeden podłużny kawałek, a w drugą rękę wzięła szklankę z alkoholem. - Chodź, dokończymy odcinek - powiedziała do kosmatej radości jaka tańczyła jej pod nogami na widok smakołyka. Przeszli do salonu i zajęli swoje poprzednie miejsce na kanapie. Esteban wskoczył i usiadł obok Wiktorii, która dała mu smakołyk, a sama napiła się pierwszy łyk drinka. I włączyła by serial leciał dalej. - "Z chęcią bym o niego walczył…" - kontynuował swoją wypowiedź Elliot. Wtedy rozległ się dźwięk telefonu. Ktoś dzwonił o tej godzinie… - Ahhh... Co znowu... - fuknęła Wiktoria, rozglądając się. W końcu słuchem namierzyła gdzie jest. Wygramoliła się po raz kolejny z kanapy, po raz drugi zatrzymała serial i poszła po telefon. Wyświetlacz pokazywał napis "Ewelina Wacławek". - Hej, co tam? - powiedziała Wiktoria przyjaznym tonem, zaraz po odebraniu połączenia. - Wiktoria? Słuchaj, musisz mi pomóc - wystarczyło to kilka słów, by zdać sobie sprawę, że coś się stało. Głos Eweliny był napięty, była czymś wystraszona. - Rafał miał wypadek. Dzieci już śpią. Muszę jechać do szpitala ale nie mogę ich tu samych zostawić. Przyjedziesz? - Jasne! - nawet nie było opcji by zbyła przyjaciółkę w potrzebie. - Już jadę! Będę za niecałe pół godziny - zapewniła ją. - Dziękuję. Czekam - odpowiedziała Ewelina - nie dzwoń domofonem. Zadzwoń jak będziesz to ci otworzę. - Dobrze. Do zobaczenia - zakończyła połączenie. Przez chwilę stała nieruchomo, nie wiedząc w co włożyć ręce. W głowie zaczęła układać sobie plan działania. Najpierw musiała się spakować. Szybkim krokiem poszła do garderoby. Wyciągnęła torbę, wrzuciła do niej rzeczy na zmianę, kosmetyki i kilka innych szpargałów. Z tym wróciła do salonu, zabrała komputer i torebkę, z kuchni natomiast wzięła puszkę z żarciem dla psa. - Idziemy na przejażdżkę, Esteban - powiedziała do pieska, który łaził krok w krok za nią. Wiktoria ubrała kurtkę, założyła buty i wyciągnęła z szafy torbę transportową dla psiaka. Zabrała klucze z komody w korytarzu i wyjęła smycz z obrożą. Cmoknęła na Estebana, a ten radośnie podskakiwał, co nie pomagało w założeniu mu obroży na szyję. - No spokój, mały… - mruknęła i w końcu udało jej się. Razem wyszli za drzwi. Teraz tylko winda i garaż podziemny. O tej porze dojazd do Eweliny powinien trwać krócej niż zazwyczaj. Faktycznie, dojechała jeszcze szybciej niż zakładała. O tej porze ulice były wyjątkowo przejezdne, a Wiktorii sprzyjało zielone światło. Z miejscem parkingowym było gorzej. Szukanie go wydawało się mozolne, zwłaszcza komuś kto się śpieszył. Zrezygnowana, że kiedykolwiek jakieś znajdzie kątem oka zobaczyła, że ktoś wyjeżdża dosłownie spod klatki schodowej w której mieszkała jej przyjaciółka z mężem. Miała niesamowitego farta. Zajęła je bez trudu. Właśnie sięgała po telefon by powiadomić Ewelinę o swoim przybyciu i poprosić o ciche otworzenie drzwi, kiedy ta już gotowa do drogi stanęła w drzwiach od klatki schodowej. Nie podchodziła jednak bliżej, ewidentnie przytrzymując je by się nie zamknęły i czekając aż Wiktoria wysiądzie. Blondynka wyskoczyła ze swojego samochodu, trzymając psa pod pachą. Wyjęła torbę z bagażnika i podbiegła do przyjaciółki. Od razu objęła ją wolnym ramieniem, mogąc tylko sobie wyobrazić jak ciężko jej w tej chwili było. Esteban akurat znalazł się na wysokości twarzy Eweliny, więc swoim zwyczajem zaczął lizać ją po policzku. - Potrzebujesz samochód? - zapytała Wiktoria. - Weź mój - zaproponowała od razu, wciskając jej do ręki klucze. - Dzięki - powiedziała z zaskoczoną miną. - Rany boskie, z tego wszystkiego całkiem zapomniałam, że potrzebuję samochód bo przecież… Ewelina z trudem powstrzymywała łzy. Musiała być dzielna i dojechać do szpitala. Bezpiecznie. - Wiktoria, on pojechał tylko po zakupy. Kilka przecznic dalej… - dodała jeszcze z przerażeniem. Zupełnie jakby nie mieściło się jej to w głowie. - Kilka przecznic - powtórzyła. Różewicz pogłaskała ją po plecach i mocno przytuliła. Nie było słów które w tej chwili mogłyby ją pocieszyć. Pozostawały więc tylko gesty zapewniające o tym, że nie jest w tym sama. Chihuahua zawsze doskonale wyczuwał nastrój ludzi i przez to wzmagał swoje starania poprawieniu ich nastroju przez coraz intensywniejsze lizanie obu kobiet po twarzy. - Lepiej żebyś nie jechała w tym stanie. Zawiozę cię, ok? - zaproponowała. - To będzie tylko chwila, dzieciaki nawet nie zauważą - zapewniła ją. - O zapomnij - odpowiedziała przyjaciółka, nieco zdawkowo głaskając pieska po głowie - nie zostawię ich bez opieki, śpią, ale wiesz… Ewelina przytuliła się jeszcze raz, biorąc przy tym głęboki wdech. Odsunęła się po tym o krok od niej, przetarła oczy. - Jadę - oznajmiła - jak coś to dzwoń. Wiktoria chciała się nie zgodzić, ale czuła, że nic tym nie wskóra. - Wyciszę telefon. Odezwij się jak dojedziesz - powiedziała tylko i wzięła klucze do mieszkania, które przyjaciółka kurczowo trzymała w dłoni. Ewelina już nawet nie komentowała tego, że poszłaby zaraz z tymi kluczami zapominając o nich. Spojrzała z wdzięcznością na towarzyszkę, po czym ruszyła do jej samochodu. Przez chwilę ustawiła siedzenie i lusterka po czym ruszyła pozostawiając Wiktorię samą. Blondynka z psem na rękach, jak tylko jej auto odjechało, weszła do wnętrza klatki schodowej. Windą wjechała na piętro gdzie mieszkali państwo Wacławek i, najciszej jak się to tylko dało, weszła do środka. Światło na korytarzu było zostawione włączone, więc bez problemu rozebrała się z butów i kurtki. Zamknęła za sobą drzwi na klucz i weszła do salonu. Zostawiła swoją torbę na fotelu, a psa położyła na kanapie. Esteban póki był ze swoją właścicielką to uwielbiał podróże i nowe miejsca, więc od razu pobiegł powęszyć po kątach. Wiktoria poszła do pokoju dzieciaków, sprawdzić czy śpią. Będąc już o krok przed otwarciem drzwi od dziecinnego pokoju nadepnęła na malutkiego klocka lego, który przyczaił się niewidoczny w półmroku. - Aj... - syknęła Wiktoria i zakryła sobie usta dłonią. Drugą ręką złapała framugę drzwi, żeby ustać na jednej nodze. Bolało jak jasna cholera. Oparła się zaraz plecami o ścianę i zaczęła rozcierać ręką bolące miejsce na stopie. Estaban zjawił się u jej boku zapewne chcąc sprawdzić co się stało. Z pokoiku dobiegała cisza. Kobieta wyprostowała się gdy tylko przestało ją boleć. Pochyliła się i wzięła cziłka na ręce. Wtedy dopiero ostrożnie zajrzała do dziecięcego pokoju, żeby sprawdzić, że dzieciaki są w swoich łóżkach. Maluchy spały w najlepsze. Mieli w pokoju rozsuwany tapczan z którego na noc można było zrobić podwójne łóżko. Pokój był w miarę ogarnięty. Widocznie dzieci przed pójściem spać trochę go posprzątały. Ani Antoś, ani Julka nie mieli na sobie kołderek. Jedna rozkopana leżała w nogach chłopca, druga należąca do dziewczynki spadła na ziemię. Kobieta powoli, mając na uwadze zaminowanie terenu klockami i innymi zabawkami, podeszła do łóżka i delikatnie okryła wpierw swojego chrześniaka, później jego siostrę. Na szczęście żadne z dzieci nie obudziło się w trakcie tego więc Wiktoria mogła ze spokojem wyjść z pokoju. Powoli, idąc już sprawdzoną ścieżką przez pokój, wyszła na korytarz. Cicho zamknęła za sobą drzwi i puściła cziłka wolno. Esteban radośnie powrócił do obwąchiwania nowego miejsca. Blondynka zabrała swoje rzeczy i rozłożyła się z nimi w salonie na narożnej kanapie. Zapaliła sobie lampkę i spojrzała na zegarek wiszący na ścianie naprzeciw niej. Było już całkiem późno, ale wiedziała, że nie zaśnie. A to oznaczało, że kolejny dzień zapowiadał się ciężko. Z uwagi na to, że Wiktoria nie lubiła siedzieć bezczynnie to wyciągnęła swój laptop i zaczęła przeglądać zmiany w projekcie. Minęło może pół godziny odkąd Wiktoria przybyła do mieszkania swojej przyjaciółki. Estaban zdążył już obwąchać wszystkie kąty i znów nie przestawał kleić się od swojej pani. Wyglądało na to, że dzieci spokojnie śpią, aż nagle Wiktoria usłyszała szelest i ciche piski dobiegające z ich pokoju. Spojrzała w tamtym kierunku, ze zdziwieniem malującym się jej na twarzy. Spojrzała na psa, by się upewnić, czy on też to słyszy, a nie że jej się przewidziało, ale i tak odstawiła komputer na stolik kawowy i wstała z zamiarem sprawdzenia co się dzieje. Wiktoria otworzyła drzwi dziecięcego pokoju. Zobaczyła, że młodsza Julcia rozkopuje się ponownie z przykrycia. Widocznie było jej za ciepło. W dodatku piszczy przez sen. Większość była niezrozumiała, ale jedno słowo nie budziło wątpliwości: "siusiu". Kobieta była zdziwiona, że mała gada przez sen, ale na pewno nie zamierzała bagatelizować tych słów, bo Esteban będąc szczeniakiem potrafił zrobić sporą kałużę, więc co dopiero 3 letnie dziecko. Delikatnie wzięła Julię na ręce i skierowała się do łazienki, po drodze delikatnie zaczęła budzić dziewczynkę. - Julka, chodź pójdziesz na nocnik - mówiła do niej na ucho, niosąc ją na rękach. - Mama? A gdzie jest mama? - zapytała dziewczynka, ledwo co na chwilę otwierając oczy, wyraźnie w półśnie. - Poszła do pracy, a ja was będę niańczyć - odpowiedziała Wiktoria z przerysowanym entuzjazmem, który chciałaby mieć teraz w sobie. - Chcę do mamy - zakomunikowała trzylatka. - Siusiu… SIUSIU! - Już już - mruknęła kobieta. Poszły do łazienki, gdzie na podłodze stał różowy nocnik z narysowanymi kucykami. Estebana zostawiła za drzwiami, więc ten wsadził nos w szparę pod nimi. Różewicz posadziła dziewczynkę na dywaniku łazienkowym. Sama przyklękła obok i wskazała palcem na nocnik. - Umiesz, prawda? - powiedziała kobieta tonem jakby wierzyła, że dziecko jest samodzielne. Julka popatrzyła na nią zaspanymi oczami. Zamrugała kilka razy po czym wstała na nogi. - Aaaaaaaa! Spodnie! Aaaaaa! - zaczęła dziko piszczeć ciągnąć za nogawki, co wcale nie skutkowało zdjęciem z siebie spodni. Wiktoria sięgnęła do spodenek i pomogła dziewczynce się rozebrać. - Teraz lepiej? - zapytała z ciepłym uśmiechem. Dziewczynka z ulgą usiadła na nocnik. - Lepiej - uśmiechnęła się na chwilę. - Nie ma mamy? - wróciła do tematu, jakby nie zakodowała wcześniejszych słów Wiktorii. - Poszła do pracy - pokiwała głową kobieta, powtarzając poprzednie kłamstwo. - Zrobić ci kakao? A może kaszkę bananową? - zaproponowała dla odwrócenia uwagi, pamiętając, że było to lubianą pozycją z menu dzieci Eweliny. - Chcę spać. Idziemy spać? - zapytała dziewczynka wstając z nocnika. Zaczęła siłować się ze spodniami w próbie bycia samodzielną osobą. - Tak, idziemy spać - ucieszyła się Wiktoria. Sięgnęła po kawałek papieru i podała go Julce, a gdy ta się podtarła i wrzuciła do toalety obok, kobieta pomogła jej podciągnąć spodnie. Wzięła dziewczynkę na ręce i skierowała się z nią do jej sypialni. Po drodze mała przytuliła się do niej niczym mały miś koala. - Zaśpiewasz mi coś? - zapytała - Mama śpiewa mi aaaaa aaaaa kotki dwa… - Jeśli bardzo chcesz - zgodziła się. - Tylko nie marudź jak ci zwiędną od tego uszka - dodała żartobliwie. Weszły do sypialni, Wiktoria położyła ją do łóżka i myślała co zaśpiewać. W końcu coś sobie przypomniała. - Miękki kotek, ciepły kotek. Mała kuleczka futra. Wesoły kotek, śpiący kotek. Mrrrr, mrrrr, mrrrr - zanuciła cicho kołysankę dokładnie tak jak ją pamiętała z sitcomu Teoria Wielkiego Podrywu. Wiktoria zajadała smacznie kolację. Esteban, mały długowłosy pies rasy chihuahua, wtulał się w jej kolana. Na ekranie leciał serial mr Robot, Elliot opowiadał akurat swojemu wymyślonemu przyjacielowi o swojej wymarzonej przyszłości. “- Jak wyobrażam sobie przyszłość po zamknięciu oczu?" Dziewczyna przestała jednak słuchać co mówił dalej. Przed chwilą leżała w ciepłej sypialni przytulając Julkę, trzyletnią córkę swojej przyjaciółki. A teraz? Była u siebie w mieszkaniu. A sceneria wydawała się bardzo znajoma. Esteban zeskoczył z kolan swojej pani i najeżony szczekał jak pies który przed kimś broni swojej właścicielki. Ale właściwie przed czym? Wyglądało jakby szczekał na księżyc. Gdzieś daleko, za oknem słychać było dzwony. Zabiły dziewięć razy oznajmiając, że jest już dziewiąta wieczór. Wiktoria przetarła twarz i półprzytomna rozejrzała się w koło. - Ale miałam posrany sen - powiedziała do siebie samej, ale była zadowolona, że to był tylko głupi sen. Wstała z kanapy, owinęła się kocem i poszła w kierunku szczekającego Estebana. - Niby jeszcze ciszy nocnej nie ma, ale mógłbyś nie drzeć się tak - powiedziała do cziłka i otworzyła drzwi na balkon. Wyszła na zewnątrz, żeby zimno ją otrzeźwiło i pozwoliło szybciej zapomnieć o sennej marze. Powiodła spojrzeniem po rozświetlonej panoramie stolicy. Esteban wyszedł za nią. Nie pozwolił jej na chwilę relaksu nadal szczekając. Miasto wyglądało zwyczajnie. Nic co by przykuwało uwagę. Jedynie księżyc w pełni świecący wyjątkowo jasnym blaskiem i bezchmurne niebo. - Co, chcesz sobie powyć do pełni? - zapytała Estebana patrząc na niego kątem oka. Odpowiedziało jej szczekanie psa. Wcale nie wyglądało na to, żeby jej słowa jakoś go uspokoiły. Kobieta skrzywiła się, bo podobnie było w jej cholernym śnie. Przynajmniej dopóki nie zasłoniła rolet... Weszła na powrót do mieszkania i... zasłoniła rolety, żeby to sprawdzić. - Teraz ok? - zapytała podejrzliwie swojego cziłka. Zasłonięcie rolet pomogło. Esteban przestał szczekać, chociaż wciąż wyglądał na poruszonego czymś. Zapanowała cisza. Mimowolnie Wiktoria poszła po swój telefon. Czuła się głupio z tego powodu, ale też krył się za tym dziwny niepokój. Zauważyła, że telefon wyświetla godzinę 21:03. W swoim "śnie" robiła sobie najpierw drinka. Sięgając do zakamarków pamięci była w stanie przypomnieć sobie, że jej przyjaciółka dzwoniła do niej w okolicach godziny 21:15. Wyrysowała kod na wyświetlaczu i już nawet zaczęła szukać kontaktu Eweliny na liście, a kiedy już miała wdusić słuchawkę to zawahała się. - I co ja jej powiem? Zgłupiałam... - próbowała siebie samą przekonać. Ale niepokój tylko w niej rósł. Ostatecznie opanowała się i schowała telefon do kieszeni spodni. Wróciła na kanapę i przed komputer. Wyłączyła odcinek Mr Robot i nie wiedziała co ze sobą robić. W końcu odpaliła firmową skrzynkę pocztową i zaczęła przeglądać maile, porządkować je. W końcu rozległ się dzwonek telefonu. Wyświetlacz pokazywał napis "Ewelina Wacławek". Była godzina 21:15. Wiktoria poczuła ciarki na plecach. Odebrała połączenie i przystawiła telefon do ucha. - Hej - powiedziała krótko, bojąc się tego co powie przyjaciółka. - Wiktoria? Słuchaj, musisz mi pomóc - wystarczyło to kilka słów, by zdać sobie sprawę, że coś się stało. Głos Eweliny był napięty, była czymś wystraszona. - Rafał miał wypadek. Dzieci już śpią. Muszę jechać do szpitala ale nie mogę ich tu samych zostawić. Przyjedziesz? Słysząc dokładnie te same słowa co i we śnie, Wiktoria zaniemówiła. Zrobiło jej się słabo, że wyśniła to. - T.. Tak... Już jadę... - wydusiła z siebie po długiej chwili milczenia. - Dziękuję. Czekam - odpowiedziała Ewelina - nie dzwoń domofonem. Zadzwoń jak będziesz to ci otworzę. Ewelina mówiła kropka w kropkę to samo. - Ok... - odparła drżącym głosem Różewicz i rozłączyła się. Złapała się za głowę, nie rozumiejąc co się właśnie dzieje. Potrzebowała chwili, żeby wziąć się w garść. To się działo niezależnie od tego czy chciała w to wierzyć czy nie. Rozbita zrobiła dokładnie to co wtedy, zapakowała się i wyszła. Po drodze wezwała Ubera, żeby "tym razem" przyjaciółka miała kierowcę. Zajechała pod klatkę, tam gdzie “wtedy” było puste miejsce parkingowe. Identycznie jak poprzednio miejsce parkingowe czekało na nią. Tak samo przyjaciółka czająca się w klatce schodowej, która wyszła czekając i przytrzymując drzwi. Wiktoria zajęła miejsce i wysiadła z samochodu tak szybko jak to było możliwe. Podbiegła do Eweliny i bez słowa ją objęła. - Uber już podjeżdża, zawiezie cię tam gdzie trzeba - powiedziała cicho, nie zwalniając uścisku. - Dziękuję - powiedziała z wdzięcznością. Ewelina nie mogła powstrzymać łez. - Wiktoria, on pojechał tylko po zakupy. Kilka przecznic dalej… - dodała jeszcze z przerażeniem. Zupełnie jakby nie mieściło się jej to w głowie. - Kilka przecznic - powtórzyła wycierając dłonią oczy i rozmazując przy tym makijaż. Różewicz pozwoliła jej mówić. Jej również nie mieściło się w głowie, że działo się dokładnie tak jak w tym cholernym śnie. Esteban był zagubiony nie mniej jak one i tylko cicho popiskiwał w przerwach od prób pocieszenia Eweliny lizaniem po słonych od łez policzkach kobiety. W tym czasie podjechała toyota z logiem Ubera. - Jedź. Ja się wszystkim zajmę - zapewniła Wiktoria, powoli puszczając przyjaciółkę. Już miała iść do mieszkania kiedy przypomniała sobie o czymś o czym pamiętała "wtedy". - Klucze - powiedziała i wyciągnęła je Ewelinie z dłoni. Wyciągnęła jeszcze z kieszeni paczkę chusteczek i dała je jej. Ewelina spojrzała z wdzięcznością na przyjaciółkę i pognała do Ubera, nawet nie komentując tego, że zapomniałaby o kluczach. Po drodze schowała do kieszeni chusteczki. Wiktoria zmusiła się do wejścia do klatki schodowej. Wjechała na odpowiednie piętro i po przekroczeniu progu mieszkania, zamknęła za sobą drzwi i oparła o nie plecami. - Co się do cholery dzieje... - zrezygnowana zsunęła się na podłogę i pewnie by tam została, gdyby nie smutne popiskiwania Estebana, który zamiast biegać i obwąchiwać kąty, stał przed nią, wyraźnie zmartwiony jej nastrojem. Ta mała kulka sierści zawsze czytała jej emocje jakiś telepata. Kobieta wstała i rozebrała się z butów i kurtki. Teraz pozostawało jej dokończyć resztę tak jak "ostatnio". No może tym razem przynajmniej uniknie tego cholernego klocka Lego... |
12-02-2020, 13:10 | #5 |
Reputacja: 1 | Zawiercie, 20.03.2019 ] - Wyżej nóżkę, skarbie! Prostuj plecki! – staram się wykrzesać maksimum entuzjazmu w głosie. Siedmiolatka w różowej koszulce wygina się posłusznie. Tłumię ziewnięcie. Rączki małej ślizgają się na zamocowanej pionowo rurce. W końcu lekcja dobiega końca. - Świetnie skarbie – obejmuję małą, gorączkowo zastanawiając się, jak ma na imię. Coś na S.. Sandra? Nie ryzykuję. – Biegnij do szatni, skarbie. Po chwili dziewczynka ubrana w różowy dresik z Kucykiem Pony ( Rainbow Dash, jak mi się wydaje, moja mała chrześniaczka Zuzia też jest maniaczką kucyków) przybiega się pożegnać, razem z matką, pulchną kobietą po 40. Pracuje w sklepie z bielizną na reprezentacyjnej ulicy Zawiercia. Zawsze dostaję u niej zniżki. I sprowadzi mi każdy stanik, który mi się tylko zamarzy. - Bardzo dziękujemy, Samanta („Samanta” powtarzam w myślach) uwielbia pani lekcje, ortopeda zaleciła nam na plecki, albo basen, ale rozumie pani - ścisza nieco głos, więc Samanta natychmiast wzmaga uwagę – tam są sami mężczyźni, znaczy trenerzy, a w dzisiejszych czasach nie powinno się narażać dziewczynek.. no rozumie pani… molestowanie i te sprawy. - Oczywiście rozumiem – uśmiecham się promiennie – Zapraszam w sobotę . U mnie .. Samanta jest całkowicie bezpieczna, ręczę za to. Ściskam rękę mamy Samanty i zamykam za nimi drzwi Pola’s Pole Dancing Academy. Jestem sama, Kaśka, dorabiająca na recepcji licealistka przychodzi tylko na dwie godziny trzy razy w tygodniu, popołudniami i na trzy w sobotę rano. Na skutek reformy edukacji dzieci zaczęły chodzić na przedziwne godziny do szkoły, więc moje studio nawet rano zaczyna mieć obłożenie. Mimo to, z trudem wychodzę na swoje. Gaszę światła na dole i rzucam spojrzeniem na wiszące na honorowym miejscu moje zdjęcie z finału Mam Talent. Ile to już lat? Prawie 10… Chuda, drobna, nieco spłoszoną nastolatka wyprężona na rurze, w krótkich leginsach i białym topie – mama całą noc naszywała na niego małe, srebrne gwiazdki. Błyszczały, jak entuzjazm i nadzieja w oczach tamtej dziewczyny. Dziś zastąpiła je rezygnacja i zmęczenie... Wchodzę schodami ukrytymi za drzwiami z lewej strony sali, za biurkiem recepcjonistki, zaraz obok toalety i szatni, na pięto dimu, gdzie mieści się moje mieszkanie. Duża, otwarta przestrzeń, wyburzyłam większość ścianek działowych , łącząc salon, sypialnię i kuchnię w jedno przestronne pomieszczenie. Zamknięta jest tylko łazienka, a właściwie spory salon kąpielowy . Biorę prysznic, a potem z lekkim drinkiem siadam z laptopem na kanapie. Przez chwilę przewijam ulubione strony, aby w końcu zatrzymać się na lokalnych wiadomościach. Będzie to kopalnia, czy nie będzie? Ciągle nie wiadomo, ojciec wiąże z nią swoja przyszłość. Dziś kolacja…. Odstawiam szklankę na skraj stołu i zaczynam szukać komórki. Brunona nie ma, nie widzieliśmy się od niedzieli, czy pamięta? Niby jest moim narzeczonym – za takiego się w każdym razie uważa – ale to nie wpływa to jakoś znacząco na polepszenie pamięci, szczególnie w kwestii rodzinnych kolacji. Jeden sygnał, drugi… poczta. „Hej, tu Bruno. Prawdopodobnie jestem na dziennikarskiej prowokacji … chichot.. Nagraj się, oddzwonię." Nie znoszę sekretarek a najbardziej tej kretyńskiej wiadomości, ale nie umiem go zmusić do zmiany. Oddzwania. - Kotku? – w głosie Brunona brzmi duma. - Właśnie zrobiłem rekordowego brejka… 147! Masz pojęcie? No mam. Wszystkie po kolei i za każdym razem czarna. - Dziś kolacja, pamiętasz? . – mówię. – Wpadniesz wcześniej? *** Koło 12 przychodzi Basia, razem z Zuzią. Sprzątam właśnie boks po ostatnim podopiecznym, Max przywiózł do mnie szczeniaka, odebranego właścicielom w czasie interwencji. Psiak mieszkał u mnie kilka dni, zanim nie znalazł nowego domu. Dziś rano, zaraz po 8 przyjechała po niego nowa rodzina. Zuzia na mój widok piszczy i rzuca się mi na szyję. Podnoszę ją i sadzam sobie na biodrze. - Nie ma pieska? – pyta. - Nie ma, poszedł mieszkać do nowej rodziny, tam będzie mu dobrze. – mówię. Buzia dziewczynki wygina się w podkówkę, ale dzielnie sobie radzi. - Pieski mieszkają u cioci tylko chwile, bo idą do nowej rodziny – mówi poważnie. – Mogę przyjść do ciebie do studia? - Możesz, oczywiście, jak mamusia pozwoli - odpowiadam, patrząc na Basię. O tej porze powinna być w swoim salonie… - Coś się stało? - Nie, odwołali im zajęcia, wszy czy inny SARS, miała być ze mną, ale dziś mam taki ruch, że nie wiem, w co włożyć ręce..– śmieje się. – Popilnujesz jej? - Nie ma sprawy, dopiero o 16 mam klientki, więc będziemy miały dla siebie mnóstwo czasu. Pójdziemy do parku, potem z wujkiem na obiad, potem do mnie do studia, poćwiczysz, będzie super! Mała skacze i klaszcze w ręce. - A wieczorem do babci Jaśminy? – dopytuje. – Będziemy wywoływać duchy! - Nie żabko - Basia śmieje się. - Wieczorem ciocia Pola przyjdzie do mnie, zrobić się na bóstwo. To dziś macie tą kolekcję z ojcem i jego nową narzeczoną? Krzywię się lekko i kiwam głową. - W jej barze.. bardzo ekonomicznie. Basia wypada, a ja patrzę na Zuzię. - To co, park? Wychodzimy, pętamy się po Kościuszce obok torów, mała podskakuje, śmiga na hulajnodze, grzebie w ziemi, nie topi się w strumyku i nuci. Ja sprawdzam komórkę, insta, fb… nic specjalnego. Bruno nas znajduje, wita się ze mną całusem, tarmosi czuprynę małej. - Po południu mamy nasiadówę w redakcji – tłumaczy. – Możemy spotkać się od razu na tej kolacji? Coś przynieść? Gadamy chwilę, telefon Brunona dzwoni. - Dobra – rzuca krótko. - Muszę iść, kocham cię Pola – całuje mnie w policzek. - Do zobaczenia wieczorem. - Ja też cię kocham – zapewnia go dźwięczny, pięcioletni głosik. - Nie rób nic głupiego! – zawołała jeszcze Pola do pleców mężczyzny, biorąc małą za rączkę. - Wujek poszedł? – zaszczebiotała. – Nie jest głodny? Co będzie robił głupiego? Nie jest grzeczny? Ja jestem bardzo grzeczna i nigdy nie robię nic głupiego. Kiedyś ucięłam nożyczkami włosy, bo miałam za długie z boku, ale to tajemnica.. ciii… nie mów nikomu. Mama nie wie ani pani w przedszkolu. Nie powiesz? Bo wiesz… mogę mieć kłopoty, młoda damo. Masz kłopoty, młoda damo. Maaaasz kłopoty…. młoda daaaamo… iooo iooo yo - zaczęła podśpiewywać, na melodię „Old MacDonald Had A Farm” Pola zdążyła się już nauczyć, że małej nie potrzeba wiele, żeby mieć poczucie, że jest słuchana – jakieś „świetnie żabko” albo „acha” załatwiało całą konwersację. Prowadziła więc dziewczynkę do pobliskiego baru eko - vege, mekki okolicznych matek. Co najważniejsze – był tam mały plac zabaw i zagroda z królikami, miała więc nadzieję, że spotkają inne dziewczynki z którymi Zuzia pójdzie się bawić. - Dwa razy naleśniki, dla mnie z awokado, dla małej – z czekoladą – zamówiła. – I dwa soki pomarańczowe. - Czekolada wegańska czy ekologiczna? – dopytała krótko ostrzyżona dziewczyna za ladą. - Zwykła, byle dużo – odpowiedziała Pola. – I paczka żarcia dla królików. Po chwili Zuzia razem z innymi dziećmi karmiła puchate króliki, zajmujące zadaszony wybieg w rogu ogródka. Pola czasem zastanawiała się, czy kiedy spasą się już dostateczne są sprzedawane do innej eko nie-vegańskiej knajpy na ekologiczny pasztet. Pola usiadła w kącie, skąd miała dobry widok na małą , króliki i plac zabaw. Wyciągnęła nogi przed siebie, przekopała workowatą torebkę i w końcu znalazła listek pastylek. Wyłuskała jedną, połknęła, popiła sokiem. Popołudniowe zajęcia, fryzjer, kolacja…. Dochodziła 14 a ona już miała dosyć... Kolacja dobiegła już końca. Pani Grażynka zamknęła bar "U Grażynki" i mocno trzymając pod rękę Krzysztofa zaczęła prowadzić go w stronę auta. Było to konieczne biorąc pod uwagę ilość wina które wlał w siebie podczas ostatnich dwóch godzin. - Jeszcze raz do zobaczenia - pomachała w stronę Poli i Bruna z szerokim pełnym sympatii uśmiechem. - Miło było z wami spędzić czas. Pola odmachała, tylko lekko się zachwiawszy. Ewidentnie nieco przedawkowała panią Grażynkę, od dzisiejszego wieczora "mów-mi - po-prostu-Grażynkę-moja-słodziutka". Niedoczekanie jej. Pani Grażynka była samą słodyczą, od pudrowej sukienki opinającej jej bujne kształty, przez potok lukrowanych słów, wylewających się z mocno uszminkowanych ust, aż po landrynkowe perfumy. Wino też było słodkie. I mocne. Bruno czując, że jego towarzyszka zachwiała się objął ją automatycznie w pasie. - Odwiozę cię - powiedział, co wyraźnie znaczyło, że dziś nie ma zamiaru zostać na noc. W tym czasie pani Grażynka wpakowywała do swojego czerwonego auta jej ojca. - Dzięki, kotek - mruknęła. - Jesteś kochany Przedawkowałam Panią Grażynkę. - zachichotała. - Dobrze się bawiłeś? - Z panią Grażyną? Zawsze! - odpowiedział nieco ironicznie - Moja Słodziutka - dodając do tego próbę parodii głosu pani Grażyny. Trzepnęła go w ramię. - A tak serio, spoko. A Ty? Myślisz, że ojciec… no wiesz, czy to dobrze, że kogoś ma? Bruno trzymając ją wciąż objętą w pasie, zaczął prowadzić w stronę auta. Nie spieszył się, noc była śliczna. Bezchmurne niebo i księżyc w pełni. - Raczej dobrze. Mężczyźni - szczególnie mężczyźni w pewnym wieku – nie potrafią sobie poradzić bez kobiety. Więc w sumie cieszę się, że kogoś sobie znalazł. Choć ta kobieta przyprawia mnie o ból zębów. - Serio? To dobrze, że mam ciebie - odpowiedział Bruno. - Bardzo dobrze - pokiwała energicznie głową. - Chociaż ty nie jesteś jescze w “pewnym wieku” . Zaraz po tym usłyszeli gdzieś w oddali bicie dzwonów. Wybiła pełna godzina. Dzwony zabiły dziewięć razy. Pola dostrzegła, że kilka kroków od auta Bruna podparty o ścianę siedzi stary pomarszczony mężczyzna. Z daleka mogła ocenić go jako osobę bezdomną. Świadczyła o tym niezbyt schludna garderoba. Zresztą leżał przed nim kapelusz, świadczący o możliwości wspomożenia biedaka w potrzebie. Tylko miejsce i pora były nieco dziwne. Pola była w doskonałym humorze. Generalnie nie popierała wspomagania bezdomnych datkami (od tego była opieka społeczna, prawda?) , ale dziś alkohol w połączeniu z nagłym zakończeniem kontaktu z Panią Grażynką zrobiły swoje. - Poczekaj – zatrzymała Bruna i zaczęła grzebać w torebce. W końcu wydobyła zmięte 20 zł. - Miłego wieczoru – powiedziała, puszczając banknot nad kapeluszem. - Co ty robisz? Czemu rzucasz pieniądze na ziemię? - zapytał wyraźnie zaniepokojony Bruno. Bezdomny mężczyzna złapał wzrok Poli. Miał błękitne niczym wiosenne niebo oczy. Uśmiechnął się. - Pola? Słyszysz co mówię? - Bruno zaczął schylać się po banknot, który leżał na (jak sobie Pola nagle zdała sprawę) ziemi. Bezdomny zniknął. Pola zamrugała i przytrzymała się ramienia mężczyzny. - Chyba.. chyba za dużo tego wina - powiedziała niepewnie. - Jestem zmęczona. Chodźmy już. Tym razem bardziej pośpiesznie Bruno zaprowadził ją prosto do auta. Milczał po drodze. W końcu ruszyli. - Jakie plany na jutro? - zagadał w końcu. Pola też się nie odzywała, trochę zdziwiona a trochę przestraszona swoim przewidzeniem. Coś tam chyba lekarz wspominał o nie łączeniu leków z alkoholem… - Co kotek? - głos Bruna wyrwał ją z namysłu. - Jutro? Tak, możemy się spotkać. Na wczesny obiad, albo po 20. Jak wolisz? - Może po dwudziestej - odpowiedział - u Ciebie, u mnie? - Może być u mnie, ugotuję coś dobrego… Uważaj! - złapała Bruna za ramię. Auto zatrzymało się na czerwonym świetle. Przez pasy przechodziła para nastolatków. Kilka kroków za nimi szła siwa staruszka. W pewnym momencie zatrzymała się by spojrzeć prosto na Pole. Miała błękitne oczy. Pomachała do niej ręką uśmiechając się przy tym. Czerwone światło za 7 sekund miało zostać zastąpione zielonym. - O co chodzi? - Bruno spojrzał na nią. Wskazała wzrokiem przejście. - Ta staruszka nie zdąży… - Jaka staruszka? - zapytał Bruno rozglądając się. Wyglądało na to, że nie zauważył wspomnianej osoby. A już na pewno nie patrzył przed siebie. Wychylił się nawet by spojrzeć na prawo od Poli, uznając że może czegoś nie widzi z punktu na którym siedział. Światło czerwone miało zapalić się za 3 sekundy, zaś staruszka która widziała Pola (tylko ona?) jak stała, tak stała. Z tym samym przyjaznym uśmiechem na twarzy. - Na prawdę jej nie widzisz? - Pola zaczęła się denerwować. - Siwe włosy, niebieskie oczy… - spojrzała znów, żeby przyjrzeć się detalom stroju staruszki. - Eeeee? - chłopak uniósł wysoko brwi. Był szczerze zdziwiony. - Daj sobie spokój z takimi żartami - oznajmił. Zielone światło w końcu się pojawiło. Auto ruszyło wprost na staruszkę. Nie doszło jednak do żadnego wypadku. Staruszka rozpłynęła się w powietrzu nim maska auta zdążyła ją dotknąć. Pola ze świstem wciągnęła powietrze. - Kurwa - powiedziała tylko. - Widzę jakieś pieprzone duchy. Bruno zaśmiał się niczym na dobry dowcip. Spojrzał na nią przelotnie, mimo że nadal prowadził auto. - Co za bzdury. Widziałaś się ostatnio z tą swoją ciotką? Jak jej na imię? Jaśmina? Pewnie naopowiadała ci pierdół - oznajmił sucho. - A może po prostu - Pola odzyskała dobry humor - mam jej zdolności? Może to u nas rodzinne? - zaśmiała się. - Widzę umarłych. Wiesz, co to oznacza? Że jak będziesz dla mnie niemiły, to po śmierci będę cię nawiedzać. - Ha. Ha. Ha. - chłopak udał, że się śmieje - nie wierzę w duchy. A ty serio w to wierzysz? - Wierzę w nieśmiertelną duszę - powiedziała poważnie. - A co, jeśli taka dusza z jakiegoś powodu stąd nie odejdzie? - Aha… obejrzyj sobie dziś Uwierz w Ducha - chłopak mruknął do niej jednym okiem. Nie był przekonany do jej słów i nadal mówił żartując. - No, już jesteśmy - dodał jeszcze, gdyż z daleka widać było już osiedle na którym mieszkała Pola. - To jutro kolacja - próbował zmienić temat. - Ok. Dzięki, że dziś wytrwałeś, doceniam. Mężczyzna zaśmiała się na te słowa - Polecam się na przyszłość - odpowiedziała. Zatrzymał auto nieopodal drogi prowadzącej do domu Poli. Pochylił się w jej kierunku wyraźnie z zamiarem ucałowania jej na "do widzenia". Pola uniosła twarz i podała usta do pocałunku. Mężczyzna cmoknął ją tylko. Nawet nie przejęła się tym nagłym ochłodzeniem relacji - jej myśli były zajęte czymś innym. - To do jutra - powiedział. Dodał do tego uśmiech. - Pa. Po chwili otwierała już drzwi do swojego mieszkania. Przygotowywała się do snu a wydarzenia z wieczora tłukły się jej po głowie. Nie zdarzały się jej halucynacje – bo chyba tak należałoby to nazwać. Jaśmina (zawsze nalegała, aby nie używać słowa „babcia”, które, ja twierdziła, mocno ja postarza) twierdziła, ze widzi duchy i że potrafi się z nimi porozumiewać. Pola nie do końca w to wierzyła, Choć – i tu nie miała wątpliwości – jako wierząca osoba była przekonana o istnieniu nieśmiertelnej duszy. A może to jednak leki i alkohol? Wyciągnęła się na łóżku i próbowała oglądać „Uwierz w ducha” na tablecie. Dokładnie pamiętała swoją ostatnią myśl przed zaśnięciem: „Matko, jak ta Demi Moore była kiedyś młoda”
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
15-02-2020, 13:04 | #6 |
Reputacja: 1 | Warszawa, 20.03.2019, środa
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 03-03-2020 o 14:30. |
21-02-2020, 19:31 | #7 |
Reputacja: 1 |
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
25-02-2020, 23:20 | #8 |
Reputacja: 1 |
__________________ To nie ja, to moja postać. |
25-02-2020, 23:21 | #9 | |
Reputacja: 1 |
__________________ To nie ja, to moja postać. Ostatnio edytowane przez Wila : 26-02-2020 o 00:03. | |
02-03-2020, 20:37 | #10 |
Administrator Reputacja: 1 | Poznań, 21.03.2019, czwartek, 6:23 - Nie tym razem! Głupki! - W uszach Karola zabrzmiał głos błazna króla Zygmunta. |