Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-07-2020, 20:32   #1
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
[Steampunk; 18+] Kieł Kukulcana

Wszystko zaczęło się od pogrzebu… Dość ponury początek.


Carmen trzymała się z dala od żałobników… kilkanaście metrów dalej. Nie było w tym nic dziwnego. Nawet nie wiedziała kogo tu chowają, nie znała tu nikogo. Dobrze że chociaż strój miała odpowiedni do okazji, czarną suknię, woal. Wiedziała, że przyjadą na pogrzeb więc ubrała się stosownie. Nie wiedziała nic więcej.
Za towarzyszący jej mężczyzna… lord Lloyd Georga III, wiedział wszystko. Na temat pogrzebu przynajmniej.


Sir Lloyda Georga III stał obok Carmen wpatrzony w pogrzebowy spektakl ledwie z cieniem zainteresowania na twarzy. Podstarzały mężczyzna wydawał się nie nadążać za czasami z tymi sumiastymi wąsiskami pod nosem, ale po prawdzie był jednym z najlepiej poinformowanych mężczyzn w całym Wszechimperium. Co nie mogło dziwić, wszak był szefem wywiadu jej królewskiej mości.
- Sir Stanley Beckford, podniesiony do szlacheckiej rangi za zasługi dla korony, głównie jako świetny inżynier i programista mózgów różnicowych. Poza tym był znanym członkiem Królewskiego Towarzystwa Geograficznego. I tuż przed swoją śmiercią… zdawał się oszaleć. Wysyłał listy o ukrytej w głębi Amazońskiej dżungli broni, o tajemniczych potworach, księdze będącej bramie, wreszcie o przybyszach z gwiazd. Trudno było coś takiego traktować poważnie… zwłaszcza że moi analitycy dostają dziesiątki takich donosów. Wedle niektórych połowa ludności Szkocji to reptilianie. Wyobrażasz to sobie? Szkocji. Gdzie jest tak zimno, że tylko szaleńcy noszą kilty… i nic pod nimi. W tym zimnym wietrznym kawałku Brytanii miałaby się gnieździć ciepłolubna rasa obcych? Nonsens. Ale o czym to ja? A tak Stanley Beckford.
Nikt się nie przejmował do czasu jego niefortunnej przejażdżki konnej.- mówił powoli skupiony na tym co się działo na ich oczach. Co mogło dziwić, bo jedyne co widziała lady Stone, to zwykły pogrzeb. -... Na której to spadł z konia. Nie udało się ustalić co go ostatecznie zabiło… czy dopadł go wpierw atak serca, czy może skręcony kark. Przyczyna samego zgonu była jednak inna. Trucizna zaaplikowana za pomocą małej strzałki. Morderca nie został złapany, tak jak nie została znaleziona mapa o której wspominał w listach. Tu jednak my mamy szczęście. Bo mapa którą posiadał sir Stanley nie była oryginałem, tylko kopią. Oryginał znajduje się w rękach prywatnych, a mianowicie w prywatnej kolekcji Carlo Mocenigo, bratanka obecnego doży Wenecji Francesco Mocenigo.
Po tym długim monologu dodał. - Jak pewnie się domyślasz twoim zadaniem będzie zdobycie mapy i znalezienie tego do czego ona prowadzisz. Dostaniesz własnego kryptologa do pomocy i inne zasoby w związku z tym zadaniem… acz twoim zadaniem jest przede wszystkim skupić się na odnalezieniu tego czegoś o czym wspominał sir Stanley. Kto inny zajmie się śledztwem w związku z jego śmiercią.-

Ruszyli z powrotem do powozu którym przyjechali. Sir Lloyd był tradycjonalistą. Jego karoca była napędzana siłą żywych koni, a nie pary czy elektryczności. Zaprzężona w cztery kare konie, czarna karoca była obsługiwana przez dwóch woźniców i dwóch pomocników siedzących z tyłu. Każdy postawny, każdy elegancko ubrany…. każdy uzbrojony i zabójczy.
Oboje wsiedli do karocy i uderzeniem w dach sir Lloyd nakazał ruszyć pojazdowi.

Podczas tej przejażdżki Lloyd wyjął ze skórzanej teczki gazetę i podał ją Carmen. Był to
The Imperial Herald z datą, która sugerowała wydany zostanie za trzy dni. Na pierwszej stronie opisany był skandaliczny romans między młodą arystokratką Carmen Stone oraz… nieznanym z imienia i nazwiska dżentelmenem. Było tu miejsce na zdjęcie i podpis sugerujący że arystokratka została przyłapana na całowaniu się z wybrankiem w Kensington Gardens.
- Taki plan obmyślono. Romans i wyjazd z kochankiem do Wenecji. W końcu jest to bardzo romantyczne miejsce. Nie oczekujemy od ciebie zaangażowania w ten romans, ot mała sesja zdjęciowa z drugim agentem i parę pocałunków. Tyle wystarczy, by uczynić twój wyjazd z nim do Wenecji całkowicie wygodną przykrywką. Na miejscu trzeba będzie znaleźć i przejąć mapę. Nie wystarczy sama jej kopia. Bo jeśli my możemy ją skopiować, to konkurencyjne wywiady też. - Lloyd kontynuował swój wybór podając kolejne dokumenty Carmen.- Pozostawiam tobie wybór “kochanka”. Każdy ma swoją specjalizację i talenty. Ufam że dobierzesz odpowiedniego wybranka, który będzie przydatny w tej misji.

Do rąk lady Stone trafiły trzy opisy ze zdjęciami przedstawiające trójkę mężczyzn.

Cytat:
Hrabia Drago Rakoshy.

Siedmiogrodzki arystokrata którego rodowe ziemie zostały podbite przez tureckie, a obecnie kontrolowane przez rosyjskie imperium. Żyjący na garnuszku arystokratycznych krewnych w Londynie uważany był oficjalnie za utracjusza. Carmen znała go nieco z widzenia. Uprzejmy i mówiący z obcym akcentem. Doświadczony użytkownik serum, bawiący publiczkę "magicznymi" sztuczkami.. głównie za pomocą serum wpływającymi na zwierzęta. Z których najbardziej lubił nietoperze. Wedle zapisów w dokumencie… nie był takim bawidamkiem bez kręgosłupa na jakiego lubił pozować na arystokratycznych salonach. Organizował i prowadził do boju partyzanckie oddziały na Bałkanach pod pseudonimem “Palownik”. Utalentowany psionik i szermierz, oraz sabotażysta. Oraz znawca Wenecji… acz przecież misja nie skończy się na Wenecji. Tylko tam dopiero się zacznie.
Kolejnym “kandydatem” był

Cytat:
Chris Quotermain

Podróżnik i odkrywca. Carmen o nim słyszała. Była to osoba, która znana była z odkryć w Afryce. Dokument który trzymała w dłoniach, dostarczał ciekawe szczegóły na jego temat z których nie zdawała sobie sprawy. Christopher zajmował się interesami Wszechimperium w Afryce. Negocjował w imieniu królowej z miejscowymi kacykami i wodzami. Toczył podjazdową wojnę z agentami Rosji, a zwłaszcza Pruso-Austrii i Niderlandów, bowiem wszystkie te kraje widzą w przejęciu bogactw Czarnego Lądu okazję na wzmocnienie swoich wpływów swoich krajów. O dziwo… wedle dokumentów które Carmen trzymała w dłoniach, w Afryce Wszechimperium i Rosja działały często wspólnie by nie dopuścić do wpływu słabszych konkurentów. Chris był znawcą dżungli, strzelcem wyborowym, myśliwym i survivalowcem. Ale też i człowiekiem o małej znajomości intryg i miejskiego środowiska. Dobrym w negocjacjach z tubylcami w Afryce, ale nie będą przecież w Afryce działać. Amazonia to inne miejsce… Inne uwarunkowania.
Ostatni zaś był...

Cytat:
Lamont Cranston

Biznesmen działających w Wolnych Stanie Kalifornii. Szpieg Wszechimperium, ale samozwańczy stróż prawa działający pod pseudonimem Cień. Wolny Stan Kalifornii był pozostałością po czasach nieudanego buntu miejscowych osadników. Ścigani przez armię królewską przemierzyli cały kontynent dzikusów i założyli własne państwo opierając je o dziwaczny ustrój zwany demokracją. Minęło jednakże wiele czasu od rewolucji, a Wszechimperium zadowoliło się atlantyckim wybrzeżem Ameryki Północnej. Pomiędzy Kalifornią a Koroną panował więc rozejm. Niemniej Lloyd wolał mieć na oku potomków buntowników i Lamont był jednym z nich. Był też biznesmenem ze znajomościami na świecie, a zwłaszcza w Ameryce Środkowej i Południowej… znał hiszpański i portugalski. Był też wyszkolonym skrytobójcą i złodziejem, posługującym się także serum. Przydomek “Cień” nie wziął się znikąd.
Żaden z trzech “amantów” nie był idealny do tej misji. Każdy miał swoje wady i zalety. I Carmen pozostało wybrać najbardziej jej odpowiadającego.
- Zapewne masz wiele pytań? Nie szkodzi. Mamy czas. Postaram się odpowiedzieć na wszystkie… w miarę możliwości.- stwierdził tymczasem Lloyd.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 26-07-2020, 20:30   #2
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Dziś był pogrzeb, a serce Carmen Stone śpiewało z radości. Nie mogła się doczekać kolejnej misji. Od kiedy rzuciła pracę treserki i akrobatki w cyrku sir Legossa, a kolejna misja jej samej poza sporym zastrzykiem gotówki, przysporzyła tylko miłosnego rozczarowania, nie potrafiła się odnaleźć w “normalnym” życiu. Potrzebowała jakiegoś zajęcia. I to prędko, biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio przyjęła kilka zleceń na odzyskiwanie długów - tylko po to, żeby poczuć adrenalinę i móc komuś legalnie sprzedać kilka kuksańców. Sir Lloyd zapewne wiedział o tym, ale na szczęście dla Carmen - nie nawiązywał do jej działalności, która nie bardzo przystawała damie, a co dopiero agentce brytyjskiego wywiadu.

Pomysł z kochankiem rozbawił dziewczynę. Naprawdę już dawno zerwała wszystkie więzi ze środowiskiem i rodziną, która jej pozostała. Z pewnością wiele osób odetchnęłoby, gdyby szlachcianka-skandalistka zniknęła z perspektywy i przestała kalać rodowego nazwiska.

Spojrzawszy na profile agentów, z których jeden miał się wcielić w jej partnera, skupiła się nie na umiejętnościach, lecz na jak najmniejszym podobieństwie z Orłowem - Rosjaninem, który stał się jej zbyt bliski w ostatniej misji. Nie powinna do tego dopuścić. Nigdy więcej.
Od razu więc odrzuciła Hrabiego Drago, choć po prawdzie on podobał jej się najbardziej z facjaty. Chris wydawał się nieokiełznanym macho... tak, to też za bardzo jej przypominało tego cholernego Ruska.
- Cień, znaczy... Lamont Cranston - powiedziała na głos. Działający pod przykrywką biznesmena, specjalizujący się w cichej acz skutecznej robocie mężczyzna mógł faktycznie okazać się przydatny w misji. Miło będzie dla odmiany nie działać na pograniczu wielkiego konfliktu między państwami.

- Co do pytań... w kwestiach organizacyjnych nie mam żadnych, wiem, że wszystko załatwisz, szefie. Potrzebuję tego sprzętu, co zwykle i fajnie będzie zabrać ze sobą Barona. Ostatnio ugryzł lokaja, męczy się biedak, w czterech ścianach. - Odparła z uśmiechem. - Interesuje mnie Francesco Mocenigo. Jak go poznam? Co lubi? Jak najlepiej wkupić się w jego łaski, albo kogoś z jego otoczenia?
- Otrzymasz sprzęt i prywatny sterowiec wraz z trzyosobową załogą, oraz badaczkę mezomarykańskiej kultury pod przykrywką pokojówki. Do tego standardowy sprzęt. Jeśli trzeba będzie coś więcej, to jeśli Cranston nie będzie w stanie załatwić poprzez swoją firmę przewozową to podeślemy ci przez lokalną ambasadę. Sam zaś Mocenigo jest członkiem miejscowej arystokratycznej śmietanki. Osoba o twojej sławie i pochodzeniu bez problemu wyślizgnie się na jego przyjęcia.- odparł z uśmiechem Lloyd i podrapał po karku.- W razie czego wydamy polecenia ambasadzie by pomogła ci się w tej kwestii. Co zaś do samego Francesco… jest młody i bogaty dzięki wpływom wuja na miejscowe interesy. Mecenas sztuki, miłośnik i znawca wina oraz historii antycznej, jak to Wenecjanin i cóż… miłośnik lokalnych rozgrywek. - to ostatnie szef Carmen dodał z zakłopotaniem. Lokalną rozrywką Wenecji były karnawały… oraz orgie z maskami na twarzach.
Dziewczyna dyskretnie spuściła wzrok, ale nie zrobiła nic więcej. Nie było sensu udawać pruderyjności. Miała robotę do zrobienia i była gotowa zrobić wszystko, aby to zadanie wykonać. Wszystko. Poza zakochiwaniem się.
- Dam sobie radę. - Skomentowała krótko.
- Francesco Mocenigo uważa się przede wszystkim za kolekcjonera. Bez problemu przekonasz go do pokazania swojej kolekcji… pewnie sam ci to zaproponuje. Ale żaden kolekcjoner nie lubi się nią dzielić, więc bierz pod uwagę przede wszystkim kradzież z włamaniem.- odpowiedział Lloyd unikając drażliwego tematu. Jego wzrok spoczywający na piersiach Carmen okrytych czarną bluzką z żabotem i marynarką mówił i wyraźnie że taka bezpruderyjna myśl rzeczywiście przeszła mu przez głowę, ale będąc dżentelmenem starej daty… speszył się nią.
- To nie problem. Poznam go, dowiem się gdzie jest mapa, jak jest strzeżona a potem albo ja albo Cień ją wykradniemy.
- W razie czego możesz liczyć na pomoc miejscowe ambasady. Co do samych współpracowników Francesco, to niestety nie dysponuję żadnymi informacjami na ich temat. Nie ma wśród nich znaczących osób, a i twój cel nie miesza się w politykę więc dotąd nie był na naszym celowniku. Raczej nie czekają cię problemy inne niż zwykła ochrona i deus ex machina budynku. - stwierdził z uśmiechem Lloyd.- Chcesz sama powiadomić wybranka, czy raczej zadzwonimy do niego z mojego biura?
Carmen uśmiechnęła się lekko.
- Niech to będzie oficjalna dyspozycja. Niech sobie nie pochlebia.
- Dobrze. Acz w takim przypadku będziesz musiała nieco na niego poczekać, chyba że wolisz wrócić do siebie, a ja odeślę go z biura do ciebie?- zaproponował Lloyd uprzejmie.
- Może tak będzie najlepiej - zgodziła się Carmen - zdążę się spakować i przebrać w coś bardziej uwodzicielskiego, skoro mam być na okładce gazety. - Rzekła z rozbawieniem.
- Sesja zdjęciowa ma być jutro, ale dobrze by było gdybyście ją omówili.- odparł z uśmiechem Lloyd.- Fotograf będzie już na was czekał na miejscu.
- Jak sobie życzysz. - Odparła Carmen bez emocji, przyglądając się widokom. - Może przyjechać do mnie na kolację. Albo umówimy się w jakimś publicznym miejscu, żeby zaczęto szeptać.
- Dam mu znać.- odparł z uśmiechem sir Lloyd i wyjrzał przez z dorożki.- Dojeżdżamy do mojego biura. Każę cię odwieźć tam gdzie sobie zażyczysz. A tymczasem, muszę cię pożegnać niestety. Miło było spędzić pogrzeb w twoim towarzystwie.- dodał żartem na koniec.
- Dopóki oboje jesteśmy żywi, nie mam z tym problemu, by chodzić z tobą na pogrzeby, szefie. - Odpowiedziała dziewczyna, uśmiechając się lekko.
- Oby następny nieboszczyk też był nam nieznany.- odparł na pożegnanie dżentelmen wysiadając z dorożki i nakazując woźnicy, by pojechał gdzie dama w kolasce sobie zażyczy.
Carmen patrzyła chwilę za nim. Jakaż to ironia losu, że praca, która teraz stanowiła sens jej życia, w pewnym momencie zdawała się przeszkodą. Przez moment wszak naprawdę była gotowa ją porzucić... i to dla mężczyzny. Dziewczyna odgarnęła włosy na plecy i prychnęła pod nosem. Następnie zaś rzekła:
- Proszę zawieźć mnie do domu.
- Tak madame.- rzekł woźnica i dorożka ruszyła po wąskich uliczkach Londynu. Miasto obecnie wydawało się ponure i szare. Przynosiło wrażenie osamotnienia, odkąd Orłow zniknął z jej życia. Nowa misja oznaczała odrodzenie… a przynajmniej odciągnięcie uwagi od ponurych wspomnień. Oczywiście istniało jeszcze zaproszenie ze strony pewnej wpływowej członkini Triad, ale Carmen miała świadomość, że jeśli je przyjmie to cóż… to będzie to droga w paszczę smoka. Droga do raju… z którego jednak nie będzie wyjścia.
Może kiedyś zdecyduje się na ten krok, ale jeszcze nie teraz. Na szczęście ta misja miała się odbyć z dala od rejonu Indochin i z dala od tej pokusy.

Podjęchali pod dwupiętrową, typową kamienicę o nudno-szarym kolorze tynku i równie nudnym, klasycznym ogródku. Nic w wyglądzie tego miejsca nie wskazywało na to, iż mieszka tu tak oryginalna osobowość, za jaką od dawna uchodziła Carmen Stone - czarna owca stanu szlacheckiego.
Powód tej pozornej normalności w wyglądzie siedziby panny Stone był prozaiczny - zupełnie nie interesowała się domem, z wyłączeniem dwóch pomieszczeń - biblioteki i oranżerii, gdzie trzymała węże. Całym domem zarządzał stary lokaj jej babki - Pan Forbes.

- Ktoś przysłał róże… madame.- lokaj wyuczonym bezemocjonalnym tonem zakomunikował ten fakt wchodząc do pokoju z bukiecikiem w ręku.



Bukiet spinała dyskretna diamentowa broszka. Ów amant miał więc gest.
- Był jeszcze bilecik madame. - dodał lokaj, podając nieduży karteluszek swojej pani. Ten zawierał adres restauracji oraz godzinę. Oraz dopisek.
“To zaszczyt będzie trzymać w ramionach słynny klejnot Londynu. Mam nadzieję że godzina ci przygotowania wystarczy. I że lubisz włoską kuchnię. Zapraszam na posiłek, przy którym omówimy nasz płomienny romans.”
- Wieści szybko się rozchodzą - mruknęła Carmen, po czym oddała i bilecik i bukiet lokajowi - Dziękuję panie Forbes. Myślę, że skorzystam z tego zaproszenia. Proszę przygotować mój powóz na szóstą wieczorem. Ja tymczasem pójdę do oranżerii…
- Tak madam.- odparł Forbes kłaniając się nisko i spytał.- A co z kwiatami i biżuterią?
- Proszę je postawić w salonie... albo gdzieś. - Rzuciła przez ramię Carmen, wspinając się już na schody, prowadzące do mekki jej szkolonych gadów oraz nieoficjalnej sali treningowej. - Niech ktoś mnie zawoła wpół do szóstej. I przygotuje suknię wieczorową. Wcześniej proszę mi nie przeszkadzać.
- Tak madame…- odparł Forbes gnąc się w pokłonach i cofając rakiem.


Gdy nadszedł czas Carmen zastała już gotowy strój czekający na nią. Czarny, aczkolwiek bardziej szykowny, niż ten na pogrzeb. Wystarczał jak na jej potrzeby i sytuację. Jej powóz zaprzężony w jednego, ale za dosłownie mechanicznego konia już czekał na nią. Gdy wsiadła pojazd ruszył, a mechaniczny rumak zachowywał się dostojnie i z wdziękiem ignorował hałas ulicy. Przejażdżka była dość długa i Carmen miała czas przemyśleć swoje podejście do sprawy i czego oczekuje.

“Tricolour” była dość okazałą restauracją, nawet mającą scenę dla kapeli oraz śpiewaczki. Muzyka, wystrój oraz klientela były mało… brytyjskie. Tu panowała dekadencja Nowego Świata. Nic dziwnego że mr. Cranston czuł się tu jak u siebie w domu. Tym bardziej że był współwłaścicielem tego przybytku.
Carmen dostrzegła go pierwsza. Szpieg siedział przy stoliku ubrany w smoking i popijał szampana.

Czekał na nią, jeszcze nieświadomy że już się zjawiła.
Carmen zmrużyła oczy. Jeśli faktycznie zdoła go podejść, czy to nie będzie znaczyło, że dokonała słabego wyboru? Kierowana ciekawością, bezszelestnie, na ile pozwalała jej spódnica i obcasy, przemknęła pod ścianą w kierunku stolika mężczyzny, tak, by zajść go od tyłu.
Gdy była coraz bliżej mężczyzny ten wydawał się nie zauważać jej obecności rozkoszując się trunkiem. Niemniej gdy dotarła już w pobliże jego krzesła, mężczyzna znienacka rzekł żartobliwie.
- Zapewniam że moje plecy są najmniej seksowną częścią mego ciała.
Paradoksalnie ta odpowiedź wywołała szczery uśmiech na twarzy Carmen, która nie zwlekając, stanęła naprzeciwko.
- Wyglądałeś tak niewinnie, byłam ciekawa - Odparła, zgodnie z prawdą zresztą. - A ty wiedziałeś, że cię badam, dlatego się odezwałeś, a nie grałeś zaskoczenia do końca. Zatem... skoro pierwsze obwąchiwanie mamy za sobą, miło cię poznać.
Rzadko kiedy kobiety podawały dłoń mężczyznom do uścisku, a nie do pocałunku, Carmen jednak to właśnie uczyniła, wysuwając rękę ponad stolikiem. Znów... była ciekawa reakcji.
Lamont wstał i ujętą rękę pocałował czule. Po czym odsunął krzesło Carmen i dodał.
- Przyznaję się, że gdy dowiedziałem się jaką to arystokratkę przyjdzie mi obłapiać i całować byłem bardzo zaintrygowany. Rozumiem jednak, że to może być dla panny kłopotliwie, więc chciałbym omówić całą tą prowokację.
- Może jestem młoda, ale nie takie prowokacje mam na sumieniu - odpowiedziała Carmen, siadając i wodząc wzrokiem za swoim nowym partnerem - Niemniej spotkanie w miejscu pełnym ludzi z pewnością uwiarygodni naszą historię, dlaczego więc nie. Czy muszę mówić jakie wino lubię, czy zrobiłeś już odpowiedni research, mój... drogi?
- Niezupełnie…- Lamont uderzył dłońmi o siebie, dając tak znać obsłudze i dodał.- Złożyłem to na barki miejscowego kucharza. Przygotuje specjalność zakładu i dobierze wino do posiłku. Ufam że poradzi sobie z tym lepiej niż ja.
Przesunął spojrzeniem po gibkiej postaci angielki i dodał. - Aż kusi zapytać o inne prowokacje. Niemniej zacznijmy od tej przed nami… jaką proponujesz? Jak daleko się mamy w niej posunąć?
Carmen podparła policzek dłonią.
- Prawdę mówiąc, nie myślałam o tym. Skupiam się na zadaniu, a to tylko alibi. Ale rozumiem, że dla ciebie istotne... Cóż, może w takim razie przedstawisz swoją wersję? - owinęła kota ogonem.
- Istotne… niekoniecznie, acz po prostu chciałbym wiedzieć jak to widzisz. Bo generalnie myślałem o obłapianiu się i całowaniu namiętnie gdzieś w ogrodzie. I liczę że wyjdzie nam to wiarygodnie. - odparł z uśmiechem mężczyzna. Splótł dłonie razem i oparł podbródek o nie. - A jak widzisz samo zadanie? Masz już jakieś przemyślenia na ten temat?
- Owszem, ale dowiesz się w swoim czasie. Tu jest za dużo osób, a i kto wie, czy nie zechcesz się nagle wycofać, widząc, że nie jestem kolejną panną, która podwija spódnicę na twój widok. - Słowa Carmen wypowiadała z uśmiechem na ustach, jednak jej oczy były poważne.
- Wbijasz kołek w moje serce.- odparł żartobliwie Cranston i westchnął.- Niemniej mamy być zakochanymi ptaszkami. Przynajmniej tu… w Londynie.
- I tak będzie... - Carmen nachyliła się nad stolikiem i delikatnie pogładziła mężczyznę po policzku - to wyglądało. - zakończyła, wracając na swoje miejsce i rozwiewając atmosferę intymności sprzed chwili.
- Cieszy mnie to moja droga.- zaśmiał się cicho Lamont wstając i nalewając szampana do dwóch kieliszków. - Bo osobiście nie wierzę by ustawka Lloyda wyszłaby naturalnie. Zadbałem więc o… zarzucenie przynęty i ściągnięcie rekinów. Przy stoliku na prawo od nas siedzi Richard Fry z “The World Observera”, dwa stoliki dalej Henry Blausier z “Daily Mirror”. A po przeciwnej stronie…- nie dokończył, bo Stone zerkając sama odruchowo dodała.- … Klara von Hearst.
Panna von Hearst, “rudowłosa suka” jak ją zwali w branży. Pracowała dla “Daily Star”, a jej tytuł szlachecki był wątpliwy. Prawdopodobnie nie była nawet szlachetnie urodzonym bękartem. Była za to świetną dziennikarką śledczą… tyle że zainteresowaną jedynie plotkami i skandalami obyczajowymi. Zasłynęła tym że odkryła skandale związane z przewodniczącym Izby Gmin, zmuszając go do ustąpienia… ale swoje teksty skupiała nie na odkrytych przez siebie informacjach o korupcji, ale na tym że przewodniczący figlował w gabinecie ze swoim sekretarzem zdradzając żonę z młodszym od niej mężczyzną.
Zatem Cień nie próżnował, mimo próżniaczej postawy. Carmen zawstydziła się, że dała się tak łatwo wmanewrować, ale... skoro ona uwierzyła, że Lamont jest nią zauroczony, ci tutaj nie mogli nie połknąć przynęty. Uśmiechnęła się słodko, spuszczając wzrok, jakby zawstydzona tym, co powiedział jej właśnie mężczyzna.
- Dobra robota. - pochwaliła cicho, ujmując kieliszek - Zatem nie pozostaje nam nic innego, jak zjeść kolację, gruchając sobie słodko. Powiedz mi, czemu zgłosiłeś się do tego zadania?
- Nie zgłosiłem się. Została mi wysłana koperta z informacją że zostałem wybrany do tej misji i czy się zgadzam. I jeśli się zgodzę, to że mam czekać na dalsze informacje… a że potrzebowałem… zniknąć z San Francisco na jakiś czas, uznałem że “wakacje” w towarzystwie uroczej agentki są dobrą furtką. - odparł Lamont popijając szampana. - Pierwotnie planowałem utknąć na jakiś czas w Londynie i zająć się promocją moich interesów. Muszę przyznać, że miejscowi kupcy i handlowcy nie są tak drapieżni jak ci na Zachodnim Wybrzeżu.
- Hmmm - Carmen przyglądała mu się przez chwilę, popijając szampana. - Mam dla ciebie propozycję zatem, panie biznesmenie. Może żeby zachować wiarygodność naprawdę wejdziemy na stopę bardziej intymnych rozmów. Co powiesz na układ sekret za sekret? Oczywiście nic z pracy, bardziej... ciekawostki z życia.
- Nie znam cię, więc… nie będę naciskał. Nie wiem jak daleko byłabyś w stanie się posunąć.- Cranston nachylił się ku niej, by pieszczotliwie wodzić palcami po jej dłoni. - A nie chcę skończyć reszty tej misji obawiając się, że wrazisz mi sztylet w plecy, więc… jeśli się zagalopuję, to daj mi znać i się cofnę. Niech ci będzie… trzy pytania od ciebie. Trzy ode mnie. I tak na zmianę.
- Faktycznie mnie nie znasz, albo udajesz ignorancję, sztylet w plecach to nie mój styl działania. - Carmen zaśmiała się figlarnie, przytykając usta dłonią, jakby opowiedziała jakiś żarcik o pikantniejszym zabarwieniu. - Może więc zacznijmy od tego, czemu musiałeś... znaczy, czułeś potrzebę zniknąć z San Francisco?
- Nie jestem stąd. Owszem... słyszałem, że jesteś słynną cyrkową artystką acz… nie miałem okazji widzieć twojego występu.- przyznał się Lamont i wzruszył ramionami. - Cóż, powiedzmy że pewne wpływowe damy uznały za dobry pomysł zaciągnięcie mnie przed ołtarz. Mniej więcej jednocześnie, a że mówimy tu o córkach senatorów… czyli osób rządzących w Wolnych Stanach Kalifornii. Sama rozumiesz. Ich ojcowie naciskali na mnie.
- Taki popularny... Owszem, niczego ci nie brakuje, ale... - Carmen uśmiechnęła się lisio znad kieliszka - Czym je aż tak oczarowałeś? Niech będzie, że to moje drugie pytanie.
- Czy ja wiem?- odparł z uśmiechem mężczyzna i przerwał bo właśnie przyniesiono im potrawę. Oraz wino do tego. Posiłek składał się z owoców morza z przyprawami i sosem pomidorowym, mocno aromatyczny. Do tego dobrano idealne wino. A Lamont mówił dalej, ujmując dłoń Carmen w swoje dłonie i wpatrując się w jej twarz.- Może to moje przeszywające spojrzenie tak na nie działało, może hipnotyzujący ton głosu.. może nutka mroku i tajemnicy. Może fakt, że całkiem nieźle całuję i jeszcze lepiej poczynam sobie w łożu. No i fakt, że dawno temu... zanim zostałem agentem studiowałem u tybetańskich mnichów.
Dziewczyna pozwoliła mu bawić się swoimi drobnymi palcami, po czym jednak jakby onieśmielona cofnęła dłoń i zaczęła zabierać się za swoją potrawę.
- Prawdziwy człowiek renesansu. Aż dziwne, że nie dałeś się usidlić żadnej z wielbicielek. Czyżby to ten mnisi pierwiastek? A może jakaś trauma? - zapytała, zerkając spod bujnych loków na Amerykanina.
- Nie czuję się człowiekiem nadającym się na potulnego męża rozpieszczonej damulki. Zresztą, jeśli mam mieć pożytek z moich informatorek na wyższym szczeblu, winienem być “możliwy do zdobycia”. Ostatecznie jeśli nie będzie innej możliwości, zaaranżuję sobie jakieś małżeństwo tutaj… w zamian za wolną rękę, ona będzie mogła mieć również tylu kochanków ile chce oraz dostęp do mojego majątku. A mnisi tybetańscy to nie to samo co ci w Europie. Studiowałem tam między innymi tantryzm. - wyjaśnił Lamont z uśmiechem i sam również zabrał się za posiłek.
Tę wiadomość Carmen musiała jakoś przełknąć z pierwszym kęsem i się nie zakrztusić. Na szczęście jej się udało, a gdy miała znów puste usta, powiedziała cicho:
- Twoja kolei.
- Zacznijmy również od powodu uczestnictwa w tej misji. Z pewnością publiczny skandal to nie jest coś, na co dama z dobrego domu chce się narazić.- zaczął z uśmiechem Cranston.
- Och, to naprawdę nie pierwszy skandal z moim udziałem, więc powiedzmy, że trochę mi to już spowszechniało. Poza tym... nudziłam się już. Jakkolwiek to o mnie świadczy.
- A teraz pikantniejsze kwestie. Jak dobrze całujesz? I jak lubisz być całowana. W końcu mamy wypaść wiarygodnie.- trzeba przyznać, że pochodzący z nowego świata agent, nie bawił się w owijanie w bawełnę pewnych kwestii.
Tym razem Carmen lekko się zakrztusiła. Żeby nie zobaczyć satysfakcji na twarzy agenta, skupiła się na swojej potrawie i gdzieś między kęsami, odparła.
- Mi samej ciężko ocenić. Ale ci, których uwodziłam, zwykle chcieli więcej, więc porzucę skromność i powiem, że jestem w tym dobra. Co zaś się tyczy metod... cóż, obawiam się że sposób w jaki lubię być całowana jest zbyt mocny nawet na rubrykę plotkarską...
Mimowolnie westchnęła, przypominając sobie pełne pasji, niemal brutalne pocałunki Orłowa. Co też ona widziała w tym nieokrzesanym Rosjaninie... niestety, wiedziała doskonale co.
- Doprawdy? Czyżbyś lubiła pocałunki na dekolcie? Alboo.. niżej… między udami?- zapytał zaciekawiony Cranston przyglądając się twarzy, a potem wodząc wzrokiem po krągłym biuście arystokratki.- Bo szczerze powiedziawszy nie znam za bardzo pruderyjności arystokracji, a w Nowym Świecie… cóż… nie widziałaś jakie skandaliczne zdjęcia ośmielają tam się drukować. Niewiasty w buduarze.
- Zapominasz, że widziałam kawałek świata. Różne rzeczy widziałam. I... nie, nie chodziło mi o okolice. Do tego wystarczy odwaga, by przenieść usta w inny obszar. Chodziło mi o... sposób, temperament, namiętność i pasję, które może zawierać nawet zwykły pocałunek w usta... jeśli ktoś ma w sobie dość ikry. - Odpowiedziała, wciąż nie podnosząc wzroku. Dopiero po tych słowach, gdy upiła łyk wina, spojrzała na mężczyznę z szelmowskim uśmiechem. - Ale nie przejmuj się, nie będę cię oceniać. Zrobimy to tak, żeby wyglądało dobrze.
- Potrafisz wykrzesać we mnie pasję i namiętność. O to się nie martw. - odparł żartobliwie Lamont i dodał drapiąc się po karku. - Więc oczekujesz po jutrze grzecznego buzi buzi? Nie ma problemu. Jeśli to wystarczy w Londynie na skandal?
- Niczego takiego nie powiedziałam. - odparła ze spokojem Carmen, wpatrując się weń intensywnie. - Powiedziałam, zrobię co będzie trzeba. Po prostu nie łączmy tego z prawdziwymi pragnieniami. Rozumiem, że to musi być przykre, dla takiego casanovy, ale zapewne znajdziesz pocieszenie w ramionach innej. No i ja też nie zamierzam być niemiła. Na przykład teraz... nie wliczę ci tego pytania o Londyn do twojej puli. - Uśmiechnęła się.
- Nie liczę na romans między nami.- wzruszył ramionami Cranston i uśmiechnął się.- Nie martw się to. Nie zamierzam się narzucać i zamęczać ciebie podarkami czy też prośbami. Cóż… nie zamierzam tego robić później. W Londynie sytuacja wymaga okazania jakiegoś zainteresowania… więc pewnie jutro rano spodziewaj się kolejnego bukietu.
- Jakoś przeboleję. - Zaśmiała się w odpowiedzi i tym razem sama pogładziła jego dłoń. - Jeszcze jakieś pytania, czy już nic cię nie ciekawi?
- No i jeszcze jedna sprawa. Ja sobie zdaję sprawę, że to wszystko jest maska i udawanie… niemniej… nie ma się co oszukiwać. Przyjemnie będzie cię pochwycić w ramiona i całować.- odparł ze śmiechem mężczyzna i zamyślił się. - Jakie masz plany na Wenecję? Chciałbym wiedzieć jak najchętniej podeszłabyś do pozyskania tego dokumentu.
- Myślę, że nad tym zastanowimy się dopiero, jak wyśledzimy, gdzie mapa jest przetrzymywana. Nie ma sensu robić planów na wyrost. Sądzę jednak, że odgrywanie kochanków, którzy... nie do końca się odnaleźli i stąd na przykład moje poszukiwanie wsparcia u gospodarza... to niezła ogólna strategia.
- Brzmi intrygująco… mam być bardziej zazdrośnikiem, czy bardziej… niewierny?- zapytał Lamont.
Dziewczyna postukała się chwilę po podbródku.
- Myślę, że raczej pijący i niewierny, ale w taki sposób, by oczy innych nie skupiały się na tobie. Ja będę aktorką w tym przedstawieniu, ale to prawdopodobnie ty będziesz jego punktem kulminacyjnym. Obserwuj, zbieraj informacje. Na mnie może spoczywać zbyt wiele spojrzeń po tym jak wkupię się w łaski tego Włocha, by przeprowadzić właściwą część misji.
- Więęęc… skończyły się moje pytania. Twoja kolej. - odparł jej “kochanek” sięgając po wino i upijając nieco trunku.
- Myślę, że na dziś starczy. Podłoże do plotek zostało uwite. Odprowadzisz mnie do powozu? - zapytała, mrugając powieką.
- Właściwie planowałem cię aż do domu odprowadzić, ale…- uniósł palec w górę i spojrzał w kierunku sceny.-... jeszcze nie. Musisz poczekać momencik.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 20-09-2020, 17:11   #3
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Na scenie szykowała się właśnie orkiestra, a potem na scenę weszła kobieta o czarnym kolorze skóry. Niewolnictwo co prawda było już dawno zniesione we Wszechimperium, ale i tak murzyni nie trafiali się w Londynie zbyt często.



Kobieta więc przyciągała uwagę swoją egzotyczną urodą, a potem zaczęła śpiewać w stylu Nowego Świata. Skandalicznym i demoralizującym.
- Co ty o tym sądzisz? Jak ci się podoba?- zapytał mężczyzna zaciekawiony opinii panny Stone.
- Interesujące, choć po prawdzie świat muzyki nigdy nie był mi bliski - powiedziała Carmen po chwili zastanowienia, po czym wpadła na pewien pomysł - Czy taniec teraz nie byłby równie skandaliczny i demoralizujący, jak myślisz?
- I niepoprawny bo nie to nie miejsce na to, ale jako właściciel tego przybytku.- Cranston wstał i ukłonił się Carmen podając jej dłoń. - Mogę sobie na to pozwolić.
- Szkoda - odparła, podając mu dłoń i również podnosząc się z miejsca powolnym, zmysłowym ruchem - Wolałabym, żebyś zrobił coś niedozwolonego... - odparła prowokacyjnie.
- To jest coś.. niedozwolonego.- przyciągnął ją do siebie władczo i przytulił w tańcu porywając do wirowania między stolikami.
- Po prostu… nikt nie będzie nas powstrzymywał. -
Ani jego dłoni sunącej po jej plecach, na pośladek… silnej i delikatnej zarazem. Lamont miał coś w sobie niesfornego i bezczelnego chłopca… taki urok musiał działać na kobiety. Nie na Carmen oczywiście. Nie w obecnej chwili. Zdecydowanie nie.
Oczywiście że była ponad to… ale nie jej ciało. Wodząca po pośladku dłoń pieściła krągłość Stone niczym złodziej szukający klucza do jej sekretów. I była w tym skuteczna. Panna Stone mogła bowiem przeżywać w sercu to co zaszło między nią i Orłowem i to jak to się skończyło. Mogła zamknąć swoje serce na miłość i podobne uczucia i po prawdzie nie czuła budzącego się uczucia zakochania wobec Cranstona. Czuła za to coś innego… jej ciało dzięki doświadczeniom jakie przeżyło, także z pewną Wężową Księżniczką, pamiętało dobrze jaką przyjemność może sprawić doświadczony kochanek lub kochanka… i pamiętało ile czasu upłynęło od ostatniego razu, kiedy miała okazję taką przyjemność poczuć.
Dziewczyna wtuliła twarz w szyję mężczyzny, jakby faktycznie chciała skupić się tylko na nim i zapomnieć o reszcie świata. Reakcja jej ciała była naturalna i przyjemna. I prawdę mówiąc Carmen chciała się jej poddać, chciała dać się porwać i wyrzucić z pamięci dotyk innych rąk. Lamont albo nie zdawał sobie z tego sprawy, albo dyplomatycznie ignorował skupiając się tylko na tańcu i na pieszczocie. Carmen nie widziała tego co się działo dookoła niej. Przylegając do agenta czuła jego muskulaturę pod ubraniem, jego zapach i słyszała odgłosy oburzenia dochodzące ze stolików. Cranston skupił się jednak na tańcu i na ostentacyjnej pieszczocie jej pośladków przez materiał. Nie miała wątpliwości, że czerpał z tego przyjemność, acz… trzymał się wszak swojej roli, nie traktując jej jak trofeum do podboju. Był jednak tylko mężczyzną, dużym… jak się przekonywała wtulona w niego panna Stone. Taniec nie stanowił dla niej wyzwania, jako że była akrobatką. Wręcz przeciwnie, był polem do popisu i teraz też korzystając ze swoich umiejętności niejako oplotła własnym ciałem Lamonta, zmysłowo opierając ciężar ciała na jego udzie w taki sposób, jakby go ujeżdżała.
- Myślę, że Londyn więcej już dziś nie zniesie - szepnęła mu cicho do ucha, gdy piosenka miała się ku końcowi.
- Niemniej potrzebny jest ostatni szlif.- odparł mężczyzna ujmując podbródek Carmen i nakierowując jej usta na swoje. Pocałunek był długi i namiętny… muśnięciami języka Lamont wodził po wagach lady Stone, smakując ten akt niczym kieliszek drogiego wina.
Dziewczyna zamknęła oczy, rozkoszując się tą pieszczotą i na moment naprawdę zapomniała o otaczającej ich gawiedzi, a jej ciało naturalnie przylgnęło mocniej do mężczyzny.
- Musimy... zostawić coś na jutro - szepnęła zarumieniona, gdy ich wargi wreszcie się rozdzieliły.
- Mogę się zapomnieć jutro.- rzekł żartobliwie Lamont ostrożnie uwalniając Carmen. - Postaram nie… acz… jestem tylko człowiekiem.
- Lubię testować silną wolę. Mam nadzieję, że jednak takową posiadasz... - dodała zaczepnie, puszczając oko i nie patrząc na ludzi, ruszyła w stronę wyjścia z podniesioną głową.
- Zaczynam wątpić czy taką posiadam. Kiedyś powiedziałbym, że tak… teraz już nie.- odparł jej amant doganiając ją i ujmując jej ramię. A gdy tak szli do powozu.- Może jednak powinienem pojechać z tobą aż pod dom?
Carmen zastanowiła się. Właściwie dlaczego miałaby się opierać?
- Jeśli masz czas... - zaczęła trochę na około - Myślę, że to doda nam wiarygodności.
- Jakbym nie mógł mieć czasu dla mojej ukochanej.- rzekł żartobliwie mężczyzna otwierając drzwi do jej powozu, by mogła wsiąść. Skorzystała z jego pomocy, a gdy i on zajmował miejsce, rozejrzała się dyskretnie, czy ktoś ich obserwuje.
I dostrzegła rudą czuprynę wyłaniającą się zza drzwi, fałszywa arystokratka nie mogła przepuścić takiej okazji.
Carmen czule zarzuciła Amerykaninowi ramiona na szyję, gdy tylko znalazł się obok niej.
- Mamy widownię - szepnęła, po czym zaczęła niespiesznie kosztować jego ust swoimi.
- Wiedziałem, że ktoś… złapie przynętę…- odpowiedział Lamont, a jego odpowiedź łączyła się z namiętnym pocałunkiem jej ust, a potem szyi, a potem… cóż… Wszak oboje byli “nieświadomi”, że skrywająca się w cieniu Klara ich obserwuje, więc Amerykanin zaczął wodzić językiem po szyi i całować odsłonięty dekolt Carmen… z wyraźną przyjemnością. Ciepły język, przyjemnie wijący się po skórze dodawał pikatnerii sytuacji, tak jak spojrzenie wścibskiej dziennikarki.
Agentka westchnęła, pozwalając się ponieść chwili i odchylając głowę do tyłu.
A dłonie mężczyzny skorzystały z sytuacji. Piersi arystokratki, były pieszczone i ugniatane ocierając się o siebie. Owszem nadal były w więzieniu sukni, ale to na co sobie Cranston pozwalał zdecydowanie przekroczeniem dobrych manier. A choć mrok ukrywał szczegóły, to Carmen była pewna że Klara von Hearst jutro zaszczyci swoją gazetkę skandalicznym artykułem na ich temat.
- Jak tak dalej pójdzie, nie będą mieli za trzy dni o czym pisać. - zażartowała Carmen cicho, nieco speszona, ale i podniecona pieszczotami z nowym partnerem.
- Przecież masz jeszcze na sobie ubranie.- mruknął Lamont przesuwając językiem pomiędzy piersiami arystokratki, delikatnie ścisnął krągłości dodając żartobliwie.
- Może nakażesz ruszyć dorożce? Ja mam ręce zajęte.
- Tak się mną wysługiwać... - mruknęła pomiędzy pocałunkami, ale jakoś udało jej się wydać polecenie.
- Obawiam się, że polubiłem tę naszą maskaradę lady Stone. - delikatnie ukąsił szyję Carmen.- Nawet bardzo.
- I myślisz, że uwierzę na słowo? - uśmiechnęła się doń prowokacyjnie. Nie było już ważne, czy tylko kokietował ją, czy mówił prawdę - jeśli jego ciało trawił podobny ogień... dlaczego nie ugasić go wśród poduszek jej sypialni? A może nawet tutaj, w dorożce?
- Jestem gotów dostarczyć wszelkich dowodów jakie zażądasz…- wymruczał żartobliwie Cranston i pocałował jej usta, powoli i namiętnie smakując je. Jego język niczym wąż muskał czubkiem jej wargi… przesuwając się na boki. Biedak nie wiedział, że akurat na wężach panna Stone zna się bardzo dobrze.
Językiem pieściła i prowokowała mężczyznę, a gdy ten zapalał się jeszcze większą namiętnością, delikatnie stopowała go, odsuwając się odrobinę.
- Wszelkich powiadasz... - szepnęła, odsuwając nieco głowę, by spojrzeć mu w oczy. - Zrób więc coś, czegoś jeszcze nie robił. - rzuciła z uśmiechem. Mógł więc potraktować to zarówno jak żart, jak i jako wyzwanie.
- Zgoda… powstrzymam swoje żądze na wodzy, za to zajmę się twoimi.- odparł żartobliwie Cranston.
- Przyznaję, że dla żadnej niewiasty nie powstrzymywałem własnego apetytu.- Mówiąc to rozpinał guziki pod gorsetem sukni, rozluźniając jej dekolt i bardziej kuszące widoki odsłaniając. Tym bardziej że wyboje londyńskiego bruku wprawiały w drżenie uwięzione krągłości Carmen. A że apetyt miał duży… cóż wystarczyło dyskretne muśnięcie palców arystokratki wzdłuż spodni, by natknąć na ów wulkan namiętności uwięziony pod materiałem.
Brytyjka nie opierała się, choć też nie zachęcała Amerykanina do kolejnych etapów pieszczot. Była ciekawa jego reakcji, temperamentu, w końcu miała spędzić z nim sporo czasu, więc dobrze było wiedzieć, co i jak na niego działa. Że mężczyzna przekroczy dopuszczalne przez nią granice, jakoś się nie bała. Były one wszak bardzo odległe, a ona, cóż, miała do czynienia z gwałtowniejszymi kochankami.
Na razie “zagrożone” były jej piersi, które kochanek wyraźnie odsłonił i skupił się na pieszczocie owych krągłości coraz bardziej wynurzających się spod tkanin. I każdy jego pocałunek, każde muśnięcie językiem, każde skubnięcie zębami wydobywało westchnienie z ust Carmen Stone. Cranston wiedział jak rozpalić ciało kobiety i badał dłońmi na ile suknia jaką nosiła pozwoli mu. Ile ciała arystokratki zdoła odsłonić.
- Czego szukasz? - wyszeptała mu żartobliwie Carmen do ucha.
- Skarbów… najsłodszych skarbów i drogi do nich.- wymruczał w odpowiedzi mężczyzna nie zaprzestając ani pieszczot, ani swoich starań.
Carmen uśmiechnęła się lekko.
- Wierz mi, poszukiwania skarbów, to mało przyjemne zajęcie. Coś o tym wiem... - dodała i znów przypomniała sobie ostatnią przygodę na pustyni. I człowieka, który jej towarzyszył. To ostudziło niestety temperaturę chwili.
- To zależy gdzie i jakich skarbów szukasz.- wymruczał pomiędzy pomiędzy pocałunkami na jej piersiach i sięganiem dłońmi głębiej. - Ja uważam, że skarb który chcę odkryć jest wart poszukiwań.
Przesunął palcami po udach Stone pieszczotliwie. - Czyżbyś chciała mnie zniechęcić do dalszych poszukiwań?
Carmen uśmiechnęła się słodko, tak jak to robiła tysiące razy ukrywając swoje prawdziwe emocji.
- A kto ceni skarb, który łatwo wpada mu w ręce? Myślę, że tutaj zakończymy twoją wyprawę. I tak... pozwoliłam ci odkryć aż nazbyt wiele - znacząco wskazała na swój dekolt.
- Uczciwe postawienie sprawy. - przyznał mężczyzna i jego dłonie powróciły do ugniatania i wielbienia dwóch oswobodzonych krągłości łącząc te pieszczoty z drapieżnymi i namiętnymi pocałunkami.- To jak zakończymy ten wieczór lady Stone?
- Właśnie tak. - Odparła z psotnym uśmiechem kobieta, wskazując okno - Tutaj mieszkam. Dziękuję za odwiezienie mnie. I liczę na dalszą, owocną współpracę.
- Niewątpliwie będzie owocna. Więc spotkamy się jutro o… dziesiątej może? Myślę że to będzie dobra godzina na omówienie przedstawienia dla paparazzich.- zaproponował mężczyzna profesjonalnym tonem i szybko odsunął się od Carmen siadając na swoim miejscu. Jakby nic nieprzyzwoitego nie zdarzyło się przed chwilą.- Pojazd będzie czekał pod domem.
- To dobry plan. Do zobaczenia zatem jutro, partnerze. - Carmen wysunęła w jego kierunku dłoń jakby byli raczej wspólnikami biznesowymi niźli kochankami, których mieli udawać.
- Do zobaczenia.- odparł Cranston ściskając mocno dłoń, jakby była mężczyzną.

Carmen wysiadła z powozu, pożegnała Amerykanina ruchem dłoni, po czym skierowała się w stronę wejścia do swojej posiadłości, której wciąż jakoś nie umiała nazwać domem. Choć szła powoli, spokojna, w jej głowie szalał huragan. Dlaczego nie zaprosiła tego przystojnego mężczyzny, który zdawał się być nie tylko chętnym, ale i bardzo umiejętnym kochankiem? Czy za coś się karała? A może tylko bała się “powtórki z rozrywki”, kiedy to ostatnio wdając się w romans, tak bardzo się w niego zaangażowała, że była gotowa opuścić służby jej królewskiej mości? Panna Stone starała się myśleć, że to właśnie ta druga opcja była prawdą i kierował nią wyłącznie zdrowy rozsądek. Dlaczego jednak czuła tak głęboki niepokój w sercu?


 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 24-09-2020, 20:28   #4
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Sny tej nocy były spokojniejsze. Być może dlatego, że tym razem miała na głowie coś innego niż rozmyślania o dawnym romansie i wydarzeniach z nim związanych. Przeszłość odsunęła się w cień, przynajmniej na razie. Carmen Stone więc się wyspała dla odmiany i obudziła bardzo głodna. Dobrze więc, że miała zdyscyplinowaną i świetnie wyszkoloną służbę.
I poranek mogła zacząć od kąpieli różanej i smacznego śniadania. Oraz aromatycznej kawy. I lektury.
A tak… gazety.



Lady Stone nie znalazła wzmianki o swoich wyczynach na pierwszej stronie. O nie, ten przywilej przypadł informacjom dotyczącym południowo-zachodniego Pacyfiku i wysp tam się znajdujących. Chiński mandaryn za błogosławieństwem swojego cesarza napadł i zaczął okupować jedno z miast na jednej z indonezyjskich wysp. Co prawda tamte okolice były suwerenne ( i po części nieodkryte), ale tylko dlatego że prawa do tym obszarów rościło sobie kilka państw. I jak dotąd wszelkie konflikty zakończyły się stratami po obu stronach oraz rozejmami. Były to ziemie teoretycznie niczyje… i dlatego Kompania Wschodnioindyjska praktycznie poza kontrolą Wszechimperium. A teraz ktoś im się wtryniał. Chiny. Z Chinami zaś Kompania robiła wiele interesów, więc niekoniecznie musiała przejmować się miejscową dominacją Cesarstwa Chin.
Ale to wszystko… nie interesowało panny Stone. Jedyne co ją obecnie wiązało z tamtym obszarem globu było zaproszenie od Yue Si Chuan.
Z miejscowych wieści. Narzekanie na plagę złodziei w dokach (standard powtarzający się co sezon), przewidywane wahania cen żywności, kłótnie w parlamencie… acha!
Rubryka towarzyska. W niej była wzmianka o tym co wydarzyło się wczoraj w “Tricolour”. Tekst był pełen oburzenia i przytyków względem zarówno nuworysza zza oceanu i “bezwstydnej pół-arystokratki”. Dużo na temat ich klejenia do siebie i wspólnego opuszczenia lokalu.
Hmm… Lamont miał rację. Niewątpliwie tym razem mogli się również spodziewać parapazzi nie tylko wysłanych przez sir Georga.
Pewną drzazgą dla miłości własnej, był fakt że skandaliczny artykuł o niej nie był największą sensacją. O nie… ten zaszczyt przypadł Rani Ardżarpuri. Córce wpływowego radży, która przybyła wraz z ojcem do Londynu w ramach wizyty i robiła furorę na salonach. Było nawet jej zdjęcie.


Posiłek po relaksującej kąpieli i rozmyślania nad gazetą i kawą przerwało wejście kamerdynera. Oznajmił on z typowym dla profesjonalisty beznamiętnym tonem.
- Madame… młoda dama czeka na rozmowę z tobą. Ponoć przybyła z referencjami od sir Lloyda.

Więc należało ją poznać. Czekał na lady Stone w pokoju gościnnym. Tym najmniejszym. Tam gdzie przyjmowano dostawców by im zapłacić za towary. Była młoda i ubrana na zielono… z czarnych chaszczem na głowie. A nie… to była jej fryzura. Ogólnie dziewczyna sprawiała wrażenie roztrzepanej. Jej gesty były chaotyczne i lekko nerwowe.
- Penny Sharkins. Agentka Penny Sharkins… jestem… eee.. specjalistką od historii starożytnej i znawczynią Mezoameryki. Oraz lingwistką. Właściwie tym się cały czas zajmowałam. Tłumaczyłam dokumenty i łamałam szyfry. - przedstawiła się podając dłoń Carmen.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 24-09-2020 o 21:27.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172