Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-12-2020, 01:07   #21
 
Sorat's Avatar
 
Reputacja: 1 Sorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputację
Miesiąc temu dziewczyna odpowiedziałaby, że nie ma sensu walczyć bo to bez znaczenia. Nie da się uciec przed przeznaczeniem i swoimi demonami - zawsze dopadną człowieka, rozrywając jego duszę na strzępy, zostawiając przetrawione, wysrane resztki świadomości w potrzaskanej skorupie.
Miesiąc temu wzruszyłaby ramionami i rzuciła ponurym tekstem o karmie, przypominając niedowierzanie z jakim doktorek poprzednio traktował jej słowa.
Miesiąc temu nie miała nadziei… a potem pojawiła się Amanda i spalony świat jeszcze raz stanął w płomieniach.
- Andy podejdź na chwilę - zwróciła się do bladego widma siedzącego po turecku na parapiecie, tuż ponad wciaż rosnącą kałużą wody. Sama w tym czasie ujęła dłoń lekarza, biorąc głęboki oddech i zaraz sapnęła, jakby ktoś ją zdzielił w żołądek pięścią. Przez złączone kończyny przeszła w obie strony cała lawina mroku i strachu, jak dwie odnogi czarnej rzeki mieszające się w jedny korycie aby dalej płynąć już razem. Każdą komórką ciała wyczuwała sprzeciw analitycznego umysłu naukowca skonfrontowanego z czymś, czego nie dało się ani zmierzyć, ani zważyć. Czymś, co całkowicie do tej pory umykało jego percepcji. Pod zamkniętymi powiekami widziała sypialnię mężczyzny, urządzoną w surowym, minimalistycznym stylu. Ciemnobordowe ściany, dębowa podłoga i proste łóżko z jedwabną pościelą. Obok wezgłowia jedna niewielka nocna szafeczka i lampka. Po lewo od łóżka drzwi, po prawo okno przez które wpadał blask księżyca, a w nim tańczyły postacie wyjęte z najgorszych koszmarów: czarne, utkane jakby z dymu który ciągle się przelewał, zmieniając w wyszczerzone piekielne mordy o ostrych kłach i zwierzęcych rysach wychudzonych czaszek… ale były wątłe. Choć wciąż przerażały.
- Nie powinieneś ich widzieć, przykro mi. Wiem… nic przyjemnego - pokręciła głową bardzo zmęczonym ruchem - Chociaż gdybym była pamiętliwa to bym ci przypomniała parę tekstów o dysocjacji osobowości - łypnęła na niego cynicznie - Powiem ci jak się przed nimi bronić, tym wypiszesz mnie i Amandę. Jak najszybciej… - położyła mu dłoń na czole, przez sekundę przykrywając oczy. Zacisnęła drugą rękę mocniej na jego palcach.
- To jak będzie?

Mężczyzna wstał i zaczął poruszać rękami, jak gdyb próbował się od czegoś odgonić. Najprawdopodobniej od samej Abigail. Zerknął w bok na Andy’ego.
- Teraz będziemy już razem - szepnął chłopiec. - Zaprzyjaźnimy się ze sobą - powiedział.
Watanabe zaczął krzyczeć. Widział w życiu wiele. Ale nawet on nie był przygotowany na to wszystko, z czym Abby musiała zmagać się na co dzień. Krzyknął.
- Odejdź! - wrzasnął i odepchnął ją od siebie.
Dziewczyna była lekka niczym piórko. Wychudzona, choć wysoka, ważyła tyle co dziecko. Równie dobrze mógł w nią uderzyć rozpędzony tir. Leciała kilka metrów do tyłu, aż uderzyła plecami o ścianę. Impakt wydobył z jej płuc resztki powietrza.
Sam Watanabe zaczął płakać. Przeszedł na drugą stronę biurka i otworzył szafkę. Wyjął z niej butelkę Jim Beama i napił się z gwinta.
- Nie wiem… czym jesteś… - zawiesił głos. Spojrzał na nią oskarżycielsko. W ten sam sposób chwilę potem wycelował w nią palec. - I nie wiem też, czemu to zrobiłaś! Co mi zrobiłaś?! - wrzasnął.
Łatwo było dojść do wniosku, że układanie się w tej chwili z doktorem było skazane na porażkę. Andy podszedł do niego i przytulił go. Ubrania Watanabe zaczęły przemakać. Zerknął w dół na utopionego chłopca i otworzył usta w czystej mieszance przerażenia i szoku. Jego twarz na zmianę szarzała i zieleniała.
- Tata… tatuś mnie obroni - szeptał Andy. - Będę już zawsze z tatusiem.

Leżąca pod ścianą dziewczyna wyciągnęła rękę, dysząc ciężko.
- To… nie twój… tata… - wychrypiała - Ch… chodź do mnie… Andy. Chodź… się przytulić - dodała szczękając zębami i zakaszlała krótko. W głowie się jej kręciło od uderzenia, jednak nie mogła się poddać.
- Leczyłeś obłęd… nie wiedząc czym jest. Teraz już wiesz - przymknęła ciężkie powieki - Nie każdy szaleniec… jest nim ze względu… na uszkodzenia mózgu. Czasem… świat cieni i śmierci wyciąga… po niego ręce, naz… naznacza. Na to… nie pomagają wasze tabletki. Witaj na krawędzi światów, doktorze… jak… jakie pytania chcesz mi teraz zadać?

Nie chciał żadnych. Zgiął się w pół i zaczął… wymiotować wodą. Zupełnie tak jak normalnie Andy. Czy może raczej… paranormalnie. Krztusił się i wypluwał kolejne strugi bezbarwnej substancji, ale tej nigdy nie ubywało. Wnet kolejne odłamki szkła zaczęły spływać rzeką, która sączyła się spomiędzy ust mężczyzny.
Wtem drzwi otworzyły się i stanął w niej zły opiekun od Diany. To pewnie on został wezwany przyciskiem wcześniej wciśniętym przez lekarza.
- Zabrać ją! - Watanabe na chwilę zdołał opanować wymioty. - Prosto do izolatki! - krzyknął. - Ona… ona mi coś zrobiła! - wrzasnął, ale wnet kolejne strugi wody zaczęły spływać spomiędzy ust.

Opiekun wyprowadził Abigail na zewnątrz.
- Z tobą są ciągle problemy! - krzyknął. - Raz po raz! - wrzasnął kilka centymetrów przed jej twarzą.

Gdzieś wewnątrz trzewi de Gillern zapłonął ogień, złość zacisnęła jej szczęki aż poczuła ból. Chciała wytłumaczyć, że to minie, doktor niedługo wróci do normy. Nie dało się przekroczyć bariery życia i śmierci na długo, bez Klątwy… tylko odechciało się jej mówić. Patrzyła hardo na krzyczącego mężczyznę, widma zwabione eskalacją negatywnych uczuć wychylały blade twarze ze wszystkich kątów. Gniew, strach i czyste przerażenie ściągały je jak świeca wabiła stada ciem grudniową nocą. Krążyły wokoło, przypatrując się żywym oczodołami pełnymi mroku, szeptały między sobą, potęgując chłód do tego stopnia, że pielęgniarz zaczął sapać pacjentce w twarz obłoczkami mlecznobiałej pary.
Dziewczyna raz jeszcze podniosła ręce, mając wrażenie że jednocześnie dźwiga półtonowe łańcuchy. Przez jej palce do jego policzków przeszedł zimny prąd. Oddychając ciężko ścisnęła nimi głowę mężczyzny, a potem opadła bez sił prosto pod jego nogi.

***

Abigail powoli budziła się. Głosy, które do niej docierały, były niewyraźne. Wpierw myślała, że to kolejne duchy albo demony. Potem jednak doszła do wniosku, że chyba wydawali je żyjący.
- ...tak, poza tym…
- ...nigdy tego wcześniej nie było…
- ...zdemolowała kompletnie gabinet doktora Watanabe. Wszystko zalała wodą z kranu, rozbiła jego szklanki i chyba musiała coś mu zrobić, bo nie idzie się z nim porozumieć…
De Gillern powoli dochodziła do siebie. Zauważyła, że nie była w izolatce, a w pokoju monitoringu. Chyba wezwano do niej ochroniarzy, którzy chwilowo zaprowadzili ją w sobie znane miejsce w szpitalu. Nie było tutaj cel takich jak na komisariacie. Została spięta kajdankami do fotela obrotowego. Był dziwnie, niespodziewanie wygodny. Mimo że jej ręce pozostawały wykręcone do tyłu dość niewygodnie. Dwóch mężczyzn w uniformie rozmawiało w drzwiach. Wnet ściszyli głos i kolejne słowa już nie dobiegały do de Gillern.

Jeden z ekranów monitoringu zamigotał. Wszystkie były czarnobiałe. Nikt nie nazwałby ich nowoczesnymi. Abby zamrugała… i ujrzała twarz Amandy. Zupełnie tak, jak gdyby posiadała kamerę tuż przed swoją twarzą, co było przecież niemożliwe.
- Abigail? Słyszysz mnie? - dobiegł ją głos dziewczyny. - Oby to zadziałało, oby to zadziałało, oby to zadziałało… - powtarzała, mocno zaciskając powieki. Koncentrowała się z całych sił.

- Amy… - szarowłosa z trudem wypowiedziała imię, sapiąc ciężko przez nos i kiwający się kark próbując trzymać sztywno. Wciąż śniła, ale to był dobry sen, skoro nawiedziła go Amanda - Amy… - powtórzyła.

- Co się stało? - dziewczyna zapytała krótko. - Nie wiem, jak długo mi się uda zatrzymać… to połączenie. Boję się. Cały szpital… nad całym szpitalem zebrała się burza… Też to czujesz, prawda?

De Gillern czuła tylko zimno. Chłód wżerający się w ciało, płynący żyłami lód. Wydychała mroźne obłoczki, metalowe fragmenty podłokietników kleiły się lekko do jej ciała. Próbowała liczyć uderzenia serca, lecz prawie go nie słyszała. Życie, wraz z oddechem, opuszczało śniegową skorupę, zostawiając raptem popiół.
- Bariera… chyba ją rozdarłam i siebie wraz z nią - wyszeptała walcząc z oczami przewracającymi się do wewnątrz czaszki - Tak mi przykro Amy… dziękuję że byłaś. Moim światłem. Proszę… mów do mnie, potrzeba mi twoich słów i trzeba twojej pamięci. Pamiętaj o mnie, dobrze? - resztką sił skupiła się na ekranie - będę się mniej bała, może będę odchodzić spokojniej.
 
Sorat jest offline  
Stary 27-12-2020, 01:08   #22
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Amanda zamrugała oczami powoli. Widać było na jej twarzy narastającą złość.
- Nie dramatyzuj, nie umierasz, na litość boską - powiedziała do niej dziewczyna. - Minęło tyle czasu, odkąd się poznałyśmy. Miałaś tylko jedno zadanie. Słuchać, co do ciebie mówię. Zacząć kontrolować swoje moce. Duchy, zmory, demony… Ale nie, byłaś bezwolna i oszalała z bólu. A teraz są tego konsekwencje - powiedziała. - To twoja wina. Miałaś uciekać od tego całego paranormalnego gówna, a nie wskakiwać w nie na główkę. Gdyby naprawdę ci kiedykolwiek na mnie zależało, to nauczyłabyś się blokować duchy. Ty zamiast tego wpuściłaś je wszystkie. To wszystko twoja wina - powtórzyła.

De Gillern pokręciła niemrawo karkiem.
- Od tego nie da… się uciec. Próbowałam… i co? - wyszeptała zdrętwiałymi wargami - Może ty mogłaś… się uwolnić. - westchnęła - Mówiłam ci… wtedy… pierwszy raz… - zrobiła przerwę aby się rozkaszleć. Cienie w kątach pokoju zaczęły się poruszać, krążąc dookoła fotela - Uciekaj… dla nie jest… już za późno. N-nie słuchałaś. Ch… chciałaś… mnie ratować… mimo że widziałaś… że to bez sensu… za to cię… tak pokochałam. Daj… mi wreszcie… odejść.

Amanda zakaszlała z nerwów.
- Nie rób z siebie znowu pieprzonej ofiary. Po prostu byłaś leniwa. Miałaś się postarać. Dla siebie. Dla mnie. Dla nas. Zamiast tego okazałaś się tak straszliwie słaba, że doprowadziłaś do katastrofy - powiedziała dziewczyna. - Czy kiedyś przyszło ci do głowy, że może nie jesteś jakąś jedną wielką główną bohaterką i wszystko nie kręci się wokół ciebie. Nie zawsze wszystko sprowadza się do ciebie. Najwyraźniej byłaś strażniczką na granicy wszechświatów. Wszyscy jesteśmy. I zamiast pełnić tę swoją jebaną rolę, to wszystko centralnie spierdoliłaś. I jeszcze łkając i użalając się nad sobą. Może dobrze, że akurat tobie to wszystko się przytrafiło, bo być może na to zasługujesz.
Amanda zamilkła na moment.
- I nawet wiedziałaś, że wcześniej zdarzało ci się zabijać niewinnych ludzi. Ale i tak nie znalazłaś w sobie siły, aby zacząć panować nad sobą. A byłam tu i chciałam cię tego uczyć. Nie jesteś dobrą osobą i nie wierz przez moment, że jest inaczej. Jesteś morderczynią, Abigail. Może nie ty trzymasz nóż w dłoni, kiedy zabijasz. Ale nie robisz nic, aby do tego nie dopuścić.
Połączenie zacząło zrywać. Amanda za bardzo się denerwowała, aby je utrzymać.

W swoim fotelu Abigail przypominała przekłuty balon, przymarzający do miękkiego oparcia. Trzęsła się z każdą chwilą coraz mocniej, pusty i bez sił na to, aby się po ludzku wkurwić.
- Miałam umrzeć… chciałam umrzeć… nie jestem tym… kogo chciałaś widzieć. Od… początku ci mówiłam… nie słuchałaś. Wiedziałaś… lepiej - odpowiedziała ledwo poruszając wargami, obserwując czarne smugi wijące się coraz bliżej jej krzesła. Część z nich muskała jej twarz i dłonie, inne wiły się przy stopach. Więc cała przyjaźń była tylko fasadą? Kłamstwem narosłym na kłamstwie niczym nowotwór… a ona uwierzyła. De Gillern na krześle czuła że pęka jej serce, ta starsza po prostu milczała. Jej nie miało co pękać.
- Wiedziałaś więcej… niż… niż mówiłaś… - prychnęła krótko, z nosa pociekło jej po policzku coś mokrego, skapując prosto w gęstniejący na podłodze mrok - Miałam swoją szansę aby… to ogarnąć. Ty miałaś szansę… by powiedzieć prawdę. Teraz… - zamknęła oczy -... daj mi wreszcie spokój. Kończymy tak jak ja chcę. Mój koniec… moje zasady. Bądź zdrowa i nie dzwoń więcej.

Dziewczyna zamrugała po drugiej stronie.
- Nie wiedziałam nic więcej. Oprócz tego, że wiedziałam, iż powinnaś tego wszystkiego nie spierdolić. Szkoda, że jeszcze ty o tym nie wiedziałaś - powiedziała Amanda. - Nie skłamałam ci ani razu. Byłyśmy naprawdę przyjaciółkami i myślę, że nadal nimi jesteśmy. Ale jeśli dasz seryjnie dupy, to nie zamierzam udawać, że nie dałaś, na litość boską - powiedziała dziewczyna. - Weszłaś w tę swoją mentalność ofiary i nawet nie widzisz, ile sama krzywdy robisz. Obudź się, dziewczyno, bo…
Połączenie zostało przerwane.
Tymczasem na monitorze zamigotał obraz… z kamery w ich pokoju. Amanda siedziała na swoim łóżku jeszcze przez chwilę. Następnie rozpłakała się. Z jej oczu zaczęły cieknąć rzewne łzy. Kiedy jeszcze rozmawiała z Abby, było ją stać na złość. Teraz jednak, kiedy pozostała sama… nadszedł moment słabości. Musiała zapomnieć o kamerze nad swoją głową.

Szklane oko łapało obraz skulonej, kiwającej sylwetki, siedzącej na środku izolatki. Ich izolatki. Obraz na monitorze nie pozostawiał złudzeń. Nie zasłużyła na to, co się działo. Nigdy nie powinna trafić do tej samej celi co de Gillern.
- To moja wina - słowa wypowiedziane niemo przyniosły żal. Życie nie było bajką z dobrym zakończeniem. Nic nigdy nie kończyło się dobrze. Szarowłosa zamknęła jedno oko, drugie trzymała półotwarte. Miała wrażenie, że zaraz zamarznie, chciała tego. Po prostu chciała przestać istnieć.
- Ciemność i strach… - popatrzyła na cienie wokoło. - Nie będę walczyć, tylko… pozwólcie jej… pozwólcie… uratujcie ją… oszczędźcie. Reszta… nie ma znaczenia.

Najwyraźniej cienie wokoło były skoncentrowane bardziej na czarnobiałym monitorze, gdyż nie słuchały kompletnie Abigail.
Drzwi do znajomej celi otworzyły się. W środku pojawił się doktor Watanabe. Trzymał go za rękę Andy. Wręcz ciągnął w stronę Amandy.
- Dzień dobry… doktorze… - dziewczyna powiedziała niepewnie. W jej głosie czaił się strach. - Czy… ja…
Zamilkła, bo dopiero teraz zobaczyła Andy’ego.
- Siostrzyczka! - krzyknął chłopiec. - Scarlett! To ty!
Puścił na moment doktora i pobiegł, aby przytulić się do Amandy. Ta próbowała go odepchnąć, ale jej palce przeniknęły chłód powietrza.
- Jej też jest zimno. I mokro. Jak nam - powiedział Andy.
- Zimno i mokro - Watanabe cicho powtórzył. - Zimno i mokro. Zimno i mokro.
- Tato, nie pozwól nam marznąć! - jęknął Andy. - Wysusz nas! Aby było ciepło, przyjemnie i sucho. Chcemy ciepła. Ja i Scarlett!
Doktor wyciągnął z torby dwie butle bliżej niesprecyzowanej substancji. Ciężko było stwierdzić ich zawartość, zwłaszcza na monitorze tak słabej jakości. Czy to był jakiś szczególnie wysokoprocentowy alkohol? A może jakaś podpałka do nowego pieca instalowanego w szpitalu? Abigail przeczuwała, że nigdy nie znajdzie odpowiedzi na te pytania. Watanabe jednak odkręcił pierwszą butle i zaczął nią polewać Amandę.

W pokoju ochrony szarowłosa szarpnęła się niemrawo w więzach, zapiekła zdzierana kajdankami skóra na nadgarstkach, ale niewiele dało. Nie zdąży, mogła obserwować…
- H...heej… - wyrzęziła, kaszląc zaraz potem. Odwróciła głowę od ekranu, w drugą stronę. Tam, skąd dochodziły głosy ochroniarzy. Kaszlnęła i spróbowała jeszcze raz - Heeej! O...on! Zaraz… on ją zabije! Z… zróbcie coś!

Mężczyźni zerknęli w jej stronę.
- A ta znowu widzi duchy - westchnął jeden z nich.
- Wariatka z oddziału psychiatrycznego. Jak ja nie lubię tych pacjentów. Zawsze najwięcej z nimi problemów - odpowiedział drugi.
- Pamiętasz tamtą rok temu, która groziła wszystkim, że się zabije i musieliśmy wychodzić na dach?
- Ale najgorsza była…
Głosy ochroniarzy znowu uległy ściszeniu.

Tymczasem Amanda załkała.
- Nie - powiedziała. - Proszę… nie chcę… Ja… ja chyba tak naprawdę nie chce umierać. Albo… albo nie w taki sposób…
- Będzie ci już zawsze ciepło - odparł Andy. - W ten sposób. Aż do końca życia. Nie jak mi. Zimno i mokro.
Zdawało się, że w swojej pokrętnej logice chłopiec pragnął tylko tego, aby ludzie po śmierci nie czuli tego samego, co on. Zimna oraz wilgoci. Wody nieustannie zalewającej płuca. Dłoni ciotki na szyi, która trzymała tak mocno, że aż zostawiła siniaki.
- Nie, proszę… nie - Amy powtórzyla.
Ale Watanabe skończył ją oblewać.
Następnie wyjął zapałki z kieszeni.
Podpalił.
I rzucił.
A Amanda zaczęła wrzeszczeć.

De Gillern ten krzyk wbił się w czaszkę, wiercąc dziurę nad lewym uchem. Wrzasnęła razem z płonącą dziewczyną, szarpiąc się na krześle i zalewając konsoletę cieknącą z nosa krwią. Rozszerzone oczy wpatrywały wbijały się w monitor, wzrok mętniał, brakowało powietrza. Czerń przed oczami pulsowała ogłuszając równie skutecznie co krzyk.

Wnet ochroniarze upadli na ziemię. Krótko krzyknęli. Coś ich sparaliżowało. Czy może również zobaczyli cienie, które otaczały Abigail? Czy też zaatakowało ich coś innego? De Gillern miała dostęp do swoich wspomnień z tej nocy. Ale to nie znaczyło, że wiedziała wszystko, co miało wtedy miejsce.
W środku pojawił się Paul.
Miał idealne wyczucie czasu.
- Abigail? - zapytał. - Musisz uciekać - szepnął.
Znalazł kluczyki w kieszeni ochroniarza. Następnie przykucnął za dziewczyną i zaczął walczyć z kajdankami.
- Tu już nie jest dla ciebie bezpiecznie - mruknął.

Odpowiedział mu zduszony szloch, przeczące kręcenie głową.
- Nie żyje… ona nie żyje… - szarowłosa powtarzała w kółko, to tracąc wzrok, to go odzyskując. - Z… zostaw… uciekaj. Uciekaj… proszę… odejdź stąd. Zostaw… zostaw… już nieważne. Żyj… uciekaj…

- Nie pozwolę ci na to, abyś tu umarła, Abby - odparł Paul. - Czytałem ci z dłoni, prawda? - uśmiechnął się lekko. - Powiedziałem, jaka twoja przyszłość. To jeszcze nie jest twój koniec. Nie tutaj. Nie teraz.
Uśmiechnął się do niej szeroko. Jego oczy zwęziły się nieco w dość sympatyczny sposób. Zdawało się, że potrafił promieniować ciepłem i optymizmem nawet w takiej sytuacji.
- Oddział płonie. Muszę cię wydostać stąd - rzekł.
Zerknął na monitory. Rzeczywiście płomienie rozprzestrzeniały się. Abigail ujrzała doktora Watanabe, który biegł korytarzem. Chyba wyrwał się spod opętania przez Andy’ego. Kilka osób walczyło z gaśnicami, ale czy mogli wygrać z żywiołem.
- No chodź. Chwyć moją dłoń, Abby - rzekł.
Wyciągnął w jej stronę rękę.

Dziewczynie przypomniały się słowa Amy.
- Nie w taki sposób… - powiedziała i to przełamało zastój. Przetarła część krwi z twarzy, wstając chwiejnie na nogi.
- Idziemy...razem - czerwoną dłonią złapała jego dłoń - Nie zostaniesz… tu. Nie ty. Dość… dobra tu… płonie.

Paul przytulił ją krótko.
- Wszystko będzie dobrze - rzekł. - Naprawdę w to wierzę. Wszystko zawsze koniec końców się układa, jeśli masz wystarczającą cierpliwość.
Abby została przez niego pociągnięta i opuściła pokój monitoringu.

Wnet poczuła na swojej szyi palce Scarlett.
Ogniste, palące.
- Koniec seansu filmowego - szepnęła jej do ucha.
I rzeczywiście pociemniało jej przed oczami.
Wszystko zgasło.
 
Ombrose jest offline  
Stary 28-12-2020, 23:15   #23
 
Sorat's Avatar
 
Reputacja: 1 Sorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputację
***


Abigail znalazła się w zupełnie innym miejscu. Był to skalisty teren pełen wzniesień, szczytów oraz wulkanów. I lała się z nich lawa. Kolejne potoki ciągnącej się, świecącej, czerwonej substancji spływały w dół stoków. Łączyły się z sobą na samym dole, tworząc szeroką, rwącą rzekę ognia. Było gorąco. Okropnie. Powietrze zdawało się takie suche, że już po kilku sekundach de Gillern odniosła wrażenie, że jej skóra zmienia się w skorupę. Miała na sobie ubrania, które nosiła jeszcze w palącej się wieży ciśnień. Na pojedyncze kawałki materiału osadzał się wszechobecny czarny proch… ale również iskry. Abby musiała uderzać w nie rękami, żeby ugasić tlący się ogień. W tej krainie wszystko płonęło, albo pragnęło spłonąć. Nie było tu spokoju. Fioletowe niebo przecinały liczne błyskawice. Grzmoty następowały po sobie. Abigail czuła zarazem rozmach i bezkres tego świata… jak i jego jałowość oraz dziwną klaustrofobię. Niebo wydawało się opadać na nią. Jakby nadciągało, chcąc zadusić cały rozciągający się wokół świat.

De Gillern znajdowała się na jednej z nielicznych wysepek pośród morza lawy. Musiała co chwilę zmieniać stopy, gdyż grunt był rozpalony i ciężko było stać na nim zbyt długo. Tuż przed nią znajdowała się Scarlett. Lewitowała kilkanaście centymetrów powyżej podłoża. Była ubrana w płonący strój pacjentki szpitala psychiatrycznego. Jej czerwone, zajęte ogniem włosy tańczyły na powiewach ciepłego powietrza. Najgorsze były oczy - dwa wypalone, czarne węgielki osadzone we wciąż pięknej twarzy. Tyle że upiornej.

- Witaj w moim świecie, Abigail. Witaj w mojej duszy. W tym, co po niej zostało. W mej tlącej się esencji - powiedziała zjawa.

Dusza Amandy albo Piekło - dało się postawić między nimi znak równości. W tej chwili zdawały się być tym samym. De Gillern zdawała się intruzem pod tym obcym niebem barwy sinego brzucha nieboszczyka, przecinanym błyskawicami jego ostatnich impulsów nerwowych. Zniknęła wieża, zniknęło Milltown. Zniknął świat żywych, wypartem krainą obłędu.
- Dlaczego nie odeszłaś? - spytała pustym głosem, patrząc bez strachu czy obrzydzenia w znaną twarz upiora - Zawiodłam cię, masz okazję na rewanż. Zrób to, zasłużyłam.

- Chciałam, żebyś spaliła się tak samo, jak mnie spaliłaś - powiedziała Scarlett. - Oczywiście nie zrobiłaś tego własnymi rękami. Posłużyłaś się z dobrym skutkiem narzędziami, jakim był tamten konował oraz duch dziecka. Ale skutki osiągnęłaś cudowne. Myślałaś, że tak po prostu uciekniesz. I że ci się wszystko… upiecze. No cóż, ja już się o to postaram, aby nie tylko upiekło, ale jeszcze dopiekło. Zwęgliło. Sczarniało. Miałaś być moją przyjaciółką. Miałaś mnie wspierać. Natomiast mnie zabiłaś. Nie raz została zdradzona przez najbliższych ale tylko jeden raz doprowadził do mojej śmierci. Ale nie martw się. Zamieszkamy tutaj razem. Tak jak mieszkałyśmy razem w naszej celi w psychiatryku. Nie chciałaś, abysmy były z sobą razem za życia, to będziemy w śmierci. Chciałam jednak, abyś wiedziała, dlaczego to wszystko. Pokazałam ci prawdę. Amnezja to błogosławieństwo, na które nie zasługujesz.

- Tak, teraz pamiętam. Widziałam prawdę - szarowłosa wzruszyła ramionami żeby zrzucić z nich tlące się iskry. Patrzyła na zjawę inaczej, po pierwszym niedowierzaniu zostało zmęczenie. Reszta… wypaliła się.
- Zarzuciłaś mi lenistwo, strach. Bierność. Nie starałam się, nie dążyłam do czegoś, co chciałaś we mnie zobaczyć. Zrobiłaś to samo Amy - westchnęła cicho - Wtedy gdy przyszedł Andy z doktorem, poddałaś się. Siedziałaś na podłodze, miałaś wolne ręce. Mnie przykuto w stróżówce. Nie mogłam ci pomóc, tak jak ty nigdy nie mogłaś pomóc mi. Marzyłam abyśmy wyjechały na Alaskę, ale to były marzenia innego życia - w jej oczach pojawił się smutek - Obie byłyśmy głupie.

Scarlett pokręciła głową.
- Ja już zapłaciłam za moją głupotę. Teraz czas na ciebie. Myślałaś że jak długo będziesz mogła tak po prostu podróżować sobie po świecie i zwiedzać krainy? Przykro mi, że przerwałam ci twoją eskapadę po Europie. Wiem, że mnie na nią nie zabrałaś, ale cóż… jedno się nie zmieniło od czasu Bostonu. Ty wciąż przyciągasz duchy i wciąż je zapraszasz do swojego życia… do swojej duszy. A wiesz czemu? - duch Amandy wylądował na ognistej powierzchni i zaczął iść w stronę dziewczyny.

De Gillern stała w miejscu, czasem przestępując z nogi na nogę. Puste oczy śledziły ognistego ducha, w myślach dziewczyna skupiła się na czymś kompletnie innym. Cegła po cegle zaczęła tworzyć wokół siebie niewidzialny mur, wznosząc piętro po piętrze, bez pośpiechu, za to dokładnie.
- Na pewno masz na ten temat właściwą odpowiedź - rzekła - To był twój problem, wydawało ci się, że wiesz wszystko najlepiej. Co będzie najlepsze, kiedy i w jaki sposób. Mówisz że cię zawiodłam, wyskakujesz z eskapadą… oczywiście. Zwiedzam Irlandię dla czystej przyjemności. Nic tak podobno nie uspokaja jak widok starych, celtyckich kurhanów. Jeśli już musisz wiedzieć, szukam czegoś - skrzywiła usta - Zamknięcie i spalenie wydaje ci się najgorszą możliwą karą… daj spokój. Myślisz, że jest coś gorszego od tej namiastki pustej egzystencji, kiedy wiem że nie żyjesz i przyłożyłam do tego rękę? Wieczność z tobą tutaj jest zbawieniem od tego co mam teraz.

Scarlett uśmiechnęła się.
- No to będziesz mi w takim razie wdzięczna. Nie ma problemu - powiedziała. - Tak, właśnie moją odpowiedzią było to, że twoja dusza jest pusta. Wydrążona. To nie jest tak, że przez duchy, te wszystkie zjawy stałaś się niepełną osobą. Odwrotnie. Ty taka się narodziłaś. Z takim defektem. I właśnie to przyciąga do ciebie duchy. Widzą puste ciało i chcą w nim zamieszkać. I wiesz co? Nie tylko wydawało mi się, że wiem wszystko najlepiej. Ja po prostu posiadałam informacje, których ty nigdy nie chciałaś poznać. Chciałaś myśleć, że… a zresztą - Scarlett machnęła ręką. - Nie zaprosiłam cię tu na kolejną pyskówkę - powiedziała. - Zaprosiłam cię tu na twój koniec.
Podniosła do góry dłonie w parodii Jezusa z Rio de Janeiro.
- Chodź, przytul się do mnie. Wtedy cię pochwycę i zabiorę. Umrzesz i tu pozostaniesz. Twierdzisz, że to wybawienie? Zapraszam. Czekam.

Abigail przewróciła oczami.
- A czy sama nie powiedziałaś, że nie zasługuję na wybawienie i powinnam cierpieć? - prawy kącik jej ust drgnął ku górze, reszta twarzy pozostała wycięta z kamienia - Tak myślę… nigdy nie chodziło o nas, ale o ciebie. Lubiłaś siebie ratującą beznadziejny przypadek, czułaś się szlachetna. Teraz jest tak samo, nigdy się nie zmienisz, a chcesz zmieniać innych. Wciąż myślisz, że… podporządkuję się - obróciła głowę, patrząc jak kolejna iskra spadła jej na klapę płaszcza. Dziewczyna odetchnęła, przez otępienie i obojętność przebiła się kompletnie inna emocja: obłęd.
Sięgnęła ku niemu, niewidzialne cegły stawiane wokół siebie zmieniły się w bryły lodu.
- A może ja spróbuję zmienić ciebie Amy - wyciągnęła dłoń, łapiąc w nią gorącą iskrę która pod jej dotykiem zmieniła się w płatek czarnego śniegu. Temperatura jakby powoli opadała, coraz więcej iskier gasło, by zmienić się w czarne płatki lodu. - Zamarzniesz tutaj i będziemy tak trwać do końca wieczności… albo przynajmniej przez jakiś czas - zmrużyła oczy pozwalając, aby fale mrozu sączyły się z jej serca prosto na rozpaloną ziemię.
- Albo sprawię, że obie przestaniemy istnieć - szepnęła.

Scarlett roześmiała się.
- Teraz przynajmniej nabawiłaś się nieco wiary w siebie. Jeśli sądzisz, że jesteś w stanie mierzyć się ze mną. Otóż moja droga Abigail… jestem produktem twojego obłędu. Z własnym szaleństwem nie wygrasz. Ale możesz spróbować. Obie zniszczymy się. Kto wie, czy po prostu przestaniemy istnieć. Czy może raczej będziemy cierpieć w nieskończoność. Ale skoro razem, to warto, czyż nie? - zaśmiała się. - No dalej.
Czekała z rozłożonymi rękami.
- Czas na ostateczność - powiedziała.

De Gillern rozejrzała się niespiesznie po okolicy, na koniec podnosząc głowę wysoko do góry.
- Jesteś częścią mnie, prawda? - spytała i nie czekając na odpowiedź zrobiła krok do przodu, a jej oczy lśniły szaleństwem. - Skoro jesteś moja to wróć do mnie Amy - dodała, a wokół jej stóp ziemia zaczęła zamarzać z trzaskiem. Potrafiła ponoć niszczyć, zmieniać w popiół wszystkie żywsze emocje i chwile. Obracała wniwecz wszelkie życie, karmiąc chłodem i kontaktem z umarłymi. Nadszedł czas żeby zabrać chaos z powrotem do siebie. Zrobiła drugi krok, potem trzeci i czwarty, zostawiając za sobą lodowy szlak.
- Zabieram swój obłęd ze sobą. Radź sobie bez niego - wycedziła, wyciągając rękę ku szkarłatnej zjawie.

- Co takiego próbujesz zrobić? - zapytała Scarlett.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=Rpx_PcZjByY[/media]

Wokół zjawy pojedyncze płatki śniegu zmieniły się w zamieć, wirującą szaleńczo przez co zdawało się że zamyka dwie postacie wewnątrz oka cyklonu. Lodowa dłoń sięgnęła ku tej strzelającej iskrami. Jak kiedyś mrok de Gillern stanął naprzeciwko światła Paula w bostońskim szpitalu.
- Odbieram ci to, co moje - padła odpowiedź równie ciepła co wody Arktyki - Mój gniew, mój obłęd. Teraz ty będziesz pustą skorupą.

Scarlett wyglądała na rozjuszoną. Burza rozgorzała na niebie. Błyskawica za błyskawicą. Wszystkie wyładowania uderzały w wybuchy kolejnych wulkanów. Ogień stawał się gorętszy. Lawa szybciej płonęła. Z oczu zjawy zaczęły cieknąć krwiste łzy. Spoglądała na Abigail. Jakby wiedziała, co miało się właśnie wydarzyć. Spoglądała na niegdysiejszą przyjaciółkę ze złością… z żalem… z niewysłowioną nienawiścią, tęsknotą i smutkiem. Ale zawsze najgorsza i najbardziej oszałamiająca w życiu Amandy była złość. Szał wypełniał ją. Krążył po całym jej ciele wraz z krwią. I właśnie on pozostał z nią po śmierci.

Z ręki de Gillern wyskoczył strumień błękitnej energii. Chłodnej, mroźnej, nieskończonej. Przeniknęła na wskroś rozgrzane powietrze. Uderzyła prosto w Scarlett, która jednak podniosła do góry dłonie, chcąc się obronić. I rzeczywiście, jej ciepło było ostateczne. Zdawało się palić intensywniej od wszelkich płomieni otaczających wulkany.
Co się stanie, kiedy niepowstrzymany pocisk uderzy w mur, którego nie da się przebić?
Abigail miała się zaraz przekonać. Ciemna, granatowa energia uderzała w palącą, się szkarłatną. Zdawałoby się, że walka będzie trwać bez końca. W powietrzu syczała elektryczność. Słychać było co rusz kolejne wybuchy towarzyszące zderzeniom dwóch osobnych mocy.

W pewnym momencie Abigail poczuła za swoimi plecami świetlistego anioła. Oplatał ją od tyłu. Przytulał się do niej. Położył dłonie na jej własnych rękach. Wnet do niebieskiej energii dołączyła się druga, złota. Oplotła Scarlett… i zaczęła ją pętać. Z każdą kolejną sekundą rozprzestrzeniałą się po ciele zjawy.
- N-nie… - szepnął ognisty duch. - C-co to jest? Kogo wezwałaś?! ABIGAIL?! CO TAKIEGO PRZYWOŁAŁAŚ?!

Szarowłosa nie znała odpowiedzi, w tej konkretnej sekundzie zresztą nie liczyła się ona. Światło i mrok… nigdy nie sądziła, że mogły istnieć razem, ale istniały. Splatały podobne parze kochanków, gasząc płomienie. Obecność za plecami dawała de Gillern coś, o czego istnieniu zapomniała, co wyparła ze swojego słownika jako mit równy istnieniu smoków.
Ten smok jednak istniał, miał też własne imię: nadzieja.
Jak wtedy, gdy niepozorny opiekun pacjentów psychiatrycznych rozpiął jej kajdanki i wyprowadził z płonącego szpitala. Teraz świat również płonął i znów ciepłe skrzydła otaczały wychudzone ramiona dziewczyny wykutej z czarnego lodu. Dawały siłę tam, gdzie jej nie było od lat.
- Światło… - wyszeptała, patrząc jak kokon zacieśnia się wokół szkarłatnego upiora.
 
Sorat jest offline  
Stary 03-01-2021, 17:52   #24
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Trwało to kilka sekund.
A może kilka osobnych, następujących po sobie wieczności.
Abigail kompletnie straciła poczucie czasu. A także wszystkiego wokół. Otoczenia, nawet własnej osoby. Spostrzegła, że Scarlett sczerniała i zgasła. Zniknęła, jak gdyby nigdy jej nie było. Został po niej jedynie popiół, ale i on został porwany przez wiatr.
Potem zdarzyły się jednocześnie dwie kolejne rzeczy.
Po pierwsze, świat zaczynał się rozpadać. Wielkie góry i wulkany zaczęły rozsypywać się, jak gdyby substancja sklejająca atomy rozproszyła się. No cóż… tak właśnie było. Scarlett została wyssana, a wraz z nią dusza zmory. Czy też to, co po niej zostało. A w tym właśnie miejscu znajdowała się Abigail, co sprawiało wrażenie potencjalnie… problematycznego.
Po drugie, wicher mrozu zniknął, ale złoty anioł pozostał. Wtulił się w Abigail. Jego ciepło promieniowało. Najczystsza energia otuliła de Gillern. Czuła się przepełniona mocą tak długo, jak istota otulała ją.
A następnie…
...zaczęła w nią wsiąkać.

Bańka sfery ognia pękała, trzeszcząc złowieszczo, a de Gillern stała wrośnięta w pękający grunt, wyciągając rozpaczliwie ramiona do świetlistej postaci. Chciała ją zatrzymać, wrażenie dotyku, ciepła. Obecności innej niż widma i cienie.
- K… kim jesteś? - wyszeptała, szeroko otworzonymi oczami patrząc prosto w światło… które wlewało się przez skórę do pustej skorupy. - Chodźmy stąd… wracajmy… do wieży… chodź ze mną, zostań… nie odchodź… dziękuję.

Świetlisty anioł owinął się wokół niej, wsiąkając. Następnie nachylił się nad jej twarzą. Czekał, aż go pocałuje. Nie miał twarzy kobiecej ani męskiej… zdawało się, że nie posiadał płci, ani nawet wyraźnie zaznaczonego charakteru. Był po prostu istotą. Potężną. Obcą. Niezrozumiałą. Jeśli to coś posiadało umysł, to funkcjonował w zupełnie inny sposób. Był zgoła odmiennego rodzaju. Zdawał się kompletnie nieznany. Astralny. Kosmiczny.

Szarowłosa zarzuciła mu ramiona na szyję, jakby było to coś naturalnego. Ludzki pierwiastek dodany do tego, czego nie umiała pojąć i nie chciała, nie w tym momencie. Poznanie nigdy nie przynosiło niczego dobrego, lepiej było czasem dać się porwać ułudzie.
- Nigdy wcześniej… - wyszeptała, nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje. Do tej pory w najśmielszych snach nie marzyła o tym, że kiedykolwiek, kogokolwiek pocałuje. Zamrugała, a na spiętej, kościstej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Stanęła na palcach, zbliżając wargi do warg utkanych z czystego blasku, ale nie zamykała oczu. Chciała go widzieć, zapamiętać. Mieć ten obraz przy sobie, gdy znów zacznie topić się w mroku. Jak talizman trzymający na powierzchni i ułatwiający oddychanie.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=ePRZC_OulYc[/media]

Pocałunek.
Zazwyczaj niewiele znaczący. Krótki. Przemijający.
Ale ten był obietnicą. Zdawał się faktycznym paktem, który miał obowiązywać aż po kres. Czego? Wieczności? Życia Abigail? Sama nie wiedziała. Czuła jednak doniosłość oraz wagę tej chwili.
Duch uśmiechnął się do niej. Wypowiedział tylko jedno słowo.
“Dubhe”.
Naelektryzowane litery pojawiły się bezpośrednio w głowie de Gillern. Powstały tam jakby jej własna myśl. Świetlisty anioł jeszcze przez chwilę istniał, po czym ostatecznie wsiąkł w Abigail.
Zniknął. Jak gdyby go tu wcale nigdy nie było. Jednak znajdował się. I de Gillern czuła go w sobie. Gdzieś z tyłu głowy, na skraju podświadomości jarzył się złoty punkt. Zamieszkał w jej duszy. Znalazł się tam niczym jasna latarnia. Świecił. A Abigail po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu poczuła, że już nie jest pusta.

Ale cały świat wciąż walił się na nią. Jej wysepka pękała, a lawa wzbierała coraz bardziej. Zaraz ją zaleje. Abby zastanawiała się, czy pakt będzie trwał po kres wieczności… czy też jej życia. Otóż chyba to drugie miało właśnie dobiec końca. Przynajmniej miała umrzeć, czując się choć trochę lepiej niż zazwyczaj. Może to była jej nagroda za pokonanie diabła. Za pokonanie Scarlett.

To byłby dobry koniec i jeszcze tego ranka dziewczyna nie marzyła o niczym innym niż zniknąć raz na zawsze, lecz teraz. Teraz pierwszy raz od dawna chciała żyć. Zamknęła oczy, woląc nie patrzeć na koniec umierającego świata: wrogiego, obcego. Jej świat był gdzie indziej, do tej pory niedoceniany, w tej chwili zatęskniła za nim aż do bólu. Za zamkniętymi powiekami stanęła jej wieża ciśnień, w której poczuła się może nie bezpiecznie, ale spokojnie.
- Chcę wrócić… pomóż mi wrócić - poprosiła głucho, obejmując się ramionami. W ryk chaosu wplótł się cichy, cienki pisk, a ją zabolało gdzieś w klatce piersiowej. Charon wciąż tam był, czekał. Jeśli jeszcze żył. Dziewczyna wyprostowała szyję i z wciąż zaciśniętymi powiekami postapiła krok do przodu, w kierunku, z którego dochodził psi skowyt… albo tak się jej zdawało.

To jednak było niemożliwe. Nie mogła tak po prostu wrócić. Niestety. Czy była wykończona po walce ze Scarlett? A może oszołomiona wniknięciem anioła? Najpewniej wszystko na raz. Istniała też szansa, że to zwyczajnie nie leżało w zasięgu jej możliwości.

Wtem wszystko… zatrzymało się.
Jak gdyby ktoś wcisnął przycisk stop na pilocie telewizora. Skały przestały poruszać się i zastygły w locie. Tak samo jak kolejne porcje lawy wypluwanej przez niknące wulkany. Ostatnia błyskawica została uwieczniona. Lśniła na niebie w swojej chwale, nadając wszystkiemu ogromnej dramaturgii. Jakby tej było jeszcze mało.

Abigail usłyszała gdzieś za sobą powolne klaskanie. Odwróciła się. W pierwszej chwili uznała, że ujrzała anioła… Postać lewitowała spowita w srebro. Pulsowało niczym najszlachetniejszy metal. Tyle że to nie była taka czysta moc w postaci istoty, którą przed chwilą doświadczyła. Ten anioł był nie tylko astralnym bytem, ale również… człowiekiem.
Wnet srebro zgasło, a mężczyzna opadł na ziemię.
Był kompletnie nagi. Całkiem wysoki i bardzo przystojny. Blondyn. Młody. Jednak ciężko było spoglądać na jego ciało. Zostało poorane bliznami. Stare, młode… długie, krótkie… Paskudne. Nie wyglądał wcale jak bohater wojenny. Sprawiał wrażenie bardziej ofiary długotrwałych, najgorszych tortur. Ciężko było znaleźć pojedyncze miejsce na jego ciele, które byłoby wolne od krzywdy. Jedynie szyja oraz twarz.
Co więcej, wzrok de Gillern naturalnie powędrował w stronę lędźwi mężczyzny. Nie posiadał jąder. W pierwszej chwili nawet tego nie dostrzegła, ale wnet zrozumiała, w czym tkwił problem. Mężczyzna był eunuchem, choć jego penis był co najmniej naturalnej, właściwej wielkości.


- Gratulacje, Abigail - powiedział, choć jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
Pusta maska bez emocji. Najmniejszego wyrazu. Jak gdyby nie był zdolny do poruszenia jakimkolwiek mięśniem mimicznym. Taką minę normalni ludzie rezerwowali głównie dla osób, które darzyli ostateczną obojętnością, a może i nienawiścią. De Gillern odniosła wrażenie jednak, że ten człowiek… tak po prostu miał.
- Nie spodziewałem się tego - powiedział. - Zdaje się, że życie potrafi zaskakiwać nawet takie osoby, jak ja.

Gdzieś w głębi de Gillern złocisty anioł poruszył się.
“Megrez”, usłyszała cichutki szept.

Gapienie się było w złym tonie, szarowłosa odchrząknęła i stanęła twarzą naprzeciw obcego. Powinna zapewne zacząć wrzeszczeć, albo uciekać, jednak światło wewnątrz niej uspokajało tym dziwnym, obcym rodzajem spokoju bez tajonej rozpaczy.
- Dziękuję… Megrez - odpowiedziała, pilnując aby jej wzrok przemieszczał się w rejonach twarzy blondyna, zamiast zjeżdżać niżej. Do tej pory nie miała okazji stanąć naprzeciwko nagiego mężczyzny, a co dopiero… anioła. Jednak nie był to twór podobny istotom widzianym na kościelnych witrażach. Ten konkretny wywoływał… smutek.
- Jeśli w jakikolwiek sposób to pomoże… nie tylko ty jesteś zaskoczony - dodała cicho - Chciałabym cię prosić… już nawet nie… - zacięła się, pocierając nerwowo dłonie. Odetchnęła - Jest szansa, abym wróciła do domu i czy powiesz mi co się stało? - popatrzyła w dół, na swoją pierś do której przyłożyła dłoń - Jeśli, oczywiście, poświęcisz mi trochę uwagi. Byłabym… - przełknęła głośno ślinę - Bardzo byś mi pomógł. Tego nie… tego nie mogę zniszczyć.

Mężczyzna pokiwał głową.
- Nie możesz. Nie powinnaś - powiedział. - Megrez to imię mojej Gwiazdy - rzekł. - Moją domeną jest Czas. Jak widzisz, już go dla ciebie zatrzymałem - zerknął na walące się skały, które jednak wcale nie upadały. - To już gest dobrej woli w stosunku do ciebie.
Zamilkł na moment. Zerknął na jej sylwetkę.
- Czemu jesteś taka chuda? - zapytał.

Dziewczyna sapnęła, mrugając intensywnie. W pierwszej chwili myślała, że się przesłyszała, w drugiej zrobiło się jej nieswojo.
- Eekhm… - odkaszlnęła w pięść, szukając na szybko dobrej odpowiedzi, ale żadna nie była dobra. W końcu sapnęła po raz drugi.
- Nie lubiłam jeść, wszystko smakowało jak popiół… więc nie jadłam, zresztą nie mam łaknienia - wzruszyła ramionami i podeszła bliżej. Skoro przeszli na pytania osobiste gorzej już być nie mogło. Na usta cisnęło jej się skąd blondyn miał te wszystkie blizny… zmilczała taktownie, biorąc babską ciekawość za kark.
- Dziękuję w takim razie podwójnie - skinęła mu głową i otworzyła usta aby spytać czy jej pomoże, lecz zamiast tego walnęła - Nie jest ci zimno?

Mężczyzna pokręcił głową.
- Dlatego lubię nagość. W prawdziwym świecie jedynie w domu albo wśród przyjaciół się rozbieram - rzekł. - W Iterze mogę być cały czas nagi. Lubię chłód. Poza tym lubię, żeby ludzie widzieli mnie. Nie mam przed nimi nic do ukrycia. Wiele osób uważa nagość za coś wstydliwego lub nieczystego. Ja uważam wręcz przeciwnie. W niej kryje się prawda co do tego, kim jesteśmy.
Zamilkł na moment.
- Nazywam się Kirill Kaverin - przedstawił się. - Mieszkam w Sankt Petersburgu. Jestem Rosjaninem. Pewnie słyszysz mój akcent? Jak mówię po angielsku, staram się go chować.
Przez ten cały czas na jego twarzy nie zagościła ani jedna pojedyncza emocja. Chyba rzeczywiście mięśnie mimiczne mężczyzny były sparaliżowane.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-01-2021, 17:53   #25
 
Sorat's Avatar
 
Reputacja: 1 Sorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputację
- Abigail de Gillern… ale to już wiesz. Miło cię poznać - szarowłosa wysiliła się na kurtuazję, wzrok uciekł jej na moment dużo poniżej twarzy blondyna, ale zaraz wrócił na właściwe miejsce - Znałeś matkę Amandy, prawda? Czym jest Iter? Co tu się dzieje? Kim jestem? Jak mogę wrócić do domu? Kim jest Dubhe? Dlaczego… - przełknęła ślinę - Dlaczego ja? Są inni, lepsi. Pomożesz mi wrócić? Da się z tobą… jakoś skontaktować? Znasz Rhysa Wooda z Irlandii? Albo… - westchnęła, obejmując się ramionami. - Prosze, pomóż mi wrócić. Pierwszy raz odkąd pamiętam n-nie chcę umierać. Nie z… z nim - wskazała brodą na swoją pierś.

Kirill patrzył na nią przez chwilę. Następnie przykucnął na skale, choć jego wzrok nadal był skoncentrowany na niej. Objął swoje kolana. Wyglądał na dużo bardziej wrażliwego w tej pozycji, choć jego twarz nie okazywała delikatności. Przez zmianę pozycji Abby miała szansę dostrzec, jak niezwykle poranione były jego plecy. Jeszcze bardziej niż tors. Tak właściwe ciężko było jej znaleźć centymetr kwadratowy zwykłej, czystej skóry. Blizna na bliźnie. Obraz, który nie śnił się nawet Goyi.

- Znałem samą Amandę. Choć była jeszcze dzieckiem. W młodości dużo czasu spędzałem w szpitalach psychiatrycznych - powiedział. - Byłem wtedy innym człowiekiem. Nie drastycznie innym, ale dużo młodszym. Potem zostałem księdzem. Ale to szczegóły, które teraz cię nie interesują. Iter to inny wymiar, który jest jednak ściśle powiązany z naszym światem. Wszystko co się dzieje w naszej rzeczywistości, wpływa na Iter. Z drugiej strony Iter wpływa również na nasz świat. Iter to po łacinie “droga” albo “przejście”, z tego co pamiętam. Od długiego czasu atakowały cię stwory z Iteru. Tak nazywam byty, które tutaj mieszkają. Zazwyczaj ciężko im przechodzić tak… chamsko… do naszego świata, ale ty byłaś latarnią, która wskazywała im drogę. I twoje światło zwabiło również mnie. Stąd ciebie znam. Podglądałem niektóre twoje sny, gdyż większość działa się właśnie w Iterze. Byłem tobą zainteresowany również przez twoją znajomość z Amandą - rzekł. - Planowałem wkroczyć i ci pomóc… nie spodziewałem się jednak tego, że dokonasz cudu. Więc tylko obserwowałem. Boli mnie głowa. Czuję obezwładniające emocje - rzekł głosem perfekcyjnie wypranym z wszelkich uczuć. Robotycznym. Tak jak jego twarz. - Jakie były inne pytania?

Pokonawszy odrętwienie, Abby przysiadła obok nagiego mężczyzny. Wpierw kucnęła, potem przysiadła na piętach, a wreszcie klapnęła tyłkiem o ziemię, podwijając kolana pod brodę.
- Skoro widziałeś moje sny czemu wcześniej nie zareagowałeś? - w jej głosie pojawiło się zmęczenie. Pomyśleć że korowód szaleństwa przez jaki bała się zmrużyć oczy mógł się skończyć. Ale się nie skończył. Pokręciła głową - Pomożesz mi stąd wyjść? Spotkasz się w naszym świecie? Znasz Rhysa Wooda? Brunet, lubi garniaki i wygląda jak japiszon… kto ci to zrobił? - odkleiła od siebie jedną dłoń, zawisajac nią na pokrytym bliznami przedramieniu blondyna. - Co tu się dzieje? Jaki cud?

Kirill był przez cały czas nieruchomy. To chyba nie było najwygodniejsza pozycja ze wszystkich możliwych, ale nawet nie drgnął. Koncentrował się.
- Nie zareagowałem dlatego, bo nie miałbym jak zareagować. W gruncie rzeczy jestem specjalistą od Iteru, ale nawet ja nie mógłbym zmienić tego, kim jesteś. Poza tym potrafię jeszcze cofać czas, bardzo rzadko go zatrzymywać - dodał. - Na dodatek jestem zajętym mężczyzną, którego ciągle coś dręczy i ma mnóstwo swoich własnych problemów - rzekł. - A osób takich jak ty jest niezwykle mało… ale są. Nie mógłbym zbawić was wszystkich. Nie zrozum mnie źle. To nie jest tak, że obserwowałem cię co noc. Po prostu zwróciłem na ciebie uwagę i dzisiaj też przypadkiem się natknąłem. To coś więcej, niż tylko sen. Tutaj mogłabyś naprawdę zginąć i na dodatek wywołać w prawdziwym świecie eksplozję energii duchowej… Fluxu… czy jak zwał tak zwał. Różni ludzie różnie nazywają - mruknął. - Przepraszam, jeśli czujesz względem mnie żal - dodał. - Co tam jeszcze pytałaś? Nie znam żadnego Rhysa. A to, co się tutaj stało? Amanda była zmorą, która już od wielu lat za tobą podążała. Oczywiście, przyciągałaś wszelkie możliwe. Ale takie główne w swoim życiu miałaś dwie. Do Bostonu Andy’ego, od Bostonu Amandę. Przez lata karmiła się twoją energią. Rosła w siłę do tego momentu, że aż była w stanie przed tobą się zmanifestować. A to z kolei wyzwoliło u ciebie reakcję zwrotną… i przeniosło cię tutaj, do Iteru. Obserwowałem całą scenę ze szpitala w Bostonie, rozegrała się tutaj w Iterze. Twoja duchowa świadomość wzrosła przez to, jak bardzo Amanda tobą szargała. Ale wracając do tematu… Postanowiłaś wykorzystać swoją nowo odkrytą energię duchową do zniszczenia tak silnego ducha jak Scarlett. De facto byłaś od niej silniejsza. Skończyłoby się tak, że wyzwoliłabyś wielką eksplozję, tworząc drugi astralny Czarnobyl… ale odkryłaś w sobie dodatkową chęć. Chciałaś pochłonąć tego ducha… Skonsumować go.
Kirill zamilkł na moment.
- Wasza walka była wielka. A twoje pragnienie telegrafem przebiegło praktycznie… cały kosmos. Nie przesadzam. W ten sposób natrafiłaś na Gwiazdę konsumowania. Na Dubhe. Gwiazdę Energii. Przybyła na twoje wezwanie i wraz z nią skonsumowałaś Amandę. A potem jeszcze splotłaś ją ze swoją duszą. To niebywałe. Jesteś więc moją siostrą. W Wielkim Wozie znajduje się siedem Gwiazd, przy czym znam do tej pory sześć. W tym mnie.
Kaverin zamilkł na moment.
- Twoje pojawienie przywróci nadzieję wielu NAPRAWDĘ potężnym ludziom. Nawet nie wiesz, w co się wpakowałaś. I z jakich powodów to jest aż takie wyjątkowe. Zrobisz wielu ludziom wielki emocjonalny szok i musisz liczyć się z tym, że wiele osób, których nie znasz… już w tym momencie czuje do ciebie nieskończoną miłość, a inni nienawiść. Nawet jeśli o tym nie wiedzą.
Kirill zagryzł wargę i to był chyba jego jedyny gest od początku.
- Sam nie wiem, co czuję - dodał ciszej. - Ale na pewno muszę cię zobaczyć. Nie wiem jednak, gdzie mieszkasz - to już powiedział głośniej.

Powiedzieć, że Abigail czuła się nieswojo było naprawdę kosmicznym niedopowiedzeniem. Patrzyła w napięciu na blondyna, nie mogąc pozbyć się wrażenia zatopienia w kolejnym koszmarze, chociaż ten konkretny nie wydawał się aż tak mroczny i duszący. Wciąż też słyszała dobiegające z oddali psie piszczenie, przypominające o zobowiązaniach w świecie żywych. Charon mógł wciąż oddychać, albo ogień spalił go doszczętnie i stał się kolejną zjawą w nieskończonym korowodzie cieni podążających śladem de Gillern. Ona zaś tkwiła w… innym wymiarze? Walącej się bańce pozostałej po duszy Amy - zabitej po raz drugi, tym razem definitywnie i własnoręcznie. Pierwsze świadome zabójstwo powinno wywołać w szarowłosej gniew, wstyd lub żal. Zamiast nich pojawił się spokój sączony z głębi klatki piersiowej, gdzie zagnieździła się Gwiazda. Druga siedziała tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło podnieść dłoń, przemieścić ją dwadzieścia centymetrów do przodu i już spotkałaby nagie, pobliźnione przedramię. Nie zrobiła tego.
- Mnie nie da się kochać… dobrze zrobiłeś trzymając się z dala i nie podchodząc. Jeszcze zrobiłabym ci krzywdę, a nie chcę… nie chciałabym tego, ani wtedy, ani teraz. Nie przepraszaj Kirill, nie masz za co. Jesteś tu w tej chwili, to więcej niż mogłabym oczekiwać. Dziękuję - cichy szept zawisł melancholią między mężczyzną z kamienia, a dziewczyną z lodu.

Kaverin pokręcił głową.
- To najmniej, co mogę uczynić dla ciebie - powiedział. - Ale chcę więcej. Dużo więcej.
Mówił cicho, a wnet dziewczyna kontynuowała.

- Nigdzie nie mieszkam, pozostaję poza systemem. Nie złapiesz mnie na żadnym portalu społecznościowym, nie podam ci numeru telefonu, ani żadnego stałego adresu. Oficjalnie nie istnieję, zginęłam w tamtym pożarze w Bostonie - podjęła po chwili przerwy tylko po to, żeby westchnąć z rezygnacją i zacisnąć usta. Trwała tak póki nagle nie przełamała stuporu - Ukrywam się od… nie wiem, sześciu albo siedmiu lat. Kradnę, włamuję się, śpię po śmietnikach i pustostanach, uciekam. Przed obłędem, wspomnieniami, strachem. - skrzywiła się - Karą śmierci za zabójstwo pierwszego stopnia. Zamknięciem w wariatkowie, bo sam widziałeś jak to się ostatnio skończyło. Aktualnie przebywam w Irlandii, w Milltown pod Dublinem. Amanda podpaliła moją wieżę… nieistotne.
De Gillern wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia ile tu zostanę, jeśli policja zacznie węszyć zwijam się od razu. Przyczaję gdzieś w lesie, albo czyjejś piwnicy. Muszę jeszcze trochę wytrzymać - prychnęła smętnie - Nie pochodzę stąd, znaczy z Europy, tylko ze Stanów. Przyleciałam osiem dni temu z Detroit, bo... spotkałam kogoś dziwnego. Znalazł mnie w jednym z opuszczonych domów na przedmieściach kiedy dostałam ataku. - oparła policzek o kolano i objęła nogi ramionami, spoglądając na Kirilla pustymi oczami.
- Teraz wiem, że to bestie z Itheru postanowiły mnie dopaść. Nie udało im się, bo ten koleś, Rhys, im przeszkodził. Odpędził, albo zablokował, nie mam pojęcia. Mówił, że coś ściga, albo kogoś, że nie jest tu bezpiecznie…. krwawił. Powiedział, że wie z czym się zmagam i jak mi pomóc. Że poza naszym światem istnieje też drugi, niewidzialny. Obiecał nauczyć jak z tym żyć i kontrolować. Oddał mi to dla ochrony - odchyliła się, wyjmując spod koszulki złoty łańcuszek z zawieszonym nań równoramiennym krzyżem. - Wyciagnął portfel i wszystkie pieniądze które tam miał. Pięć tysięcy osiemset trzydzieści dolarów. Kazał obiecać, że polecę do Irlandii. Wcisnął forsę i kartkę z adresem, a potem wziął za fraki i wyniósł z budynku. Tyle go widziałam. Dam mu jeszcze tydzień potem ruszam dalej. Co mi szkodzi dostać się do Rosji? Byłoby naprawdę miło... - zacięła się, uciekając wzrokiem na sypiące się w oddali góry - Też chcę cię zobaczyć, choć wiem że się rozczarujesz. Żałosny bezdomny jako naczynie dla kogoś tak cudownego jak Dubhe, Gwiazda Energii… brzmi niczym ponury żart, wiem. Kim są pozostali? Inne gwiazdy, wspomniałeś o jeszcze czterech które znasz.
 
Sorat jest offline  
Stary 03-01-2021, 17:54   #26
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Kirill słuchał i słuchał. Dziewczyna mówiła dużo ciekawych rzeczy, dlatego nie przerywał. Kiedy jej słowa skończyły się, przez chwilę jeszcze milczał. Chyba zastanawiał się nad czymś. Albo zawiesił się. Abigail nie raz widziała pacjentów szpitala psychiatrycznego, którzy znienacka wchodzili w stan oszołomienia i przez jakiś czas z niego nie wychodzili. Kaverin jednak otrząsnął się.
- Po pierwsze, płonąca wieża. Jak zatrzymuję czas, to zatrzymuje się wszędzie. Globalnie. Wszystkie wymiary i rzeczywistości pozostają w bezruchu. To dość potężne, choć niekiedy… bezużyteczne. W szczególnie ciężkich sytuacjach czuję się tak samo bezsilny jak wszyscy inni. Ale to nie jest ten przypadek. Czas w twojej wieży również zatrzymał się. A jak skończymy rozmawiać, to go cofnę tak, abyś była cała i zdrowa. My, Gwiazdy, musimy sobie pomagać - powiedział. - Bo koniec końców mamy tylko siebie nawzajem. Oraz mnóstwo problemów, które nie mogłyby zostać rozwiązane przez żadną normalną osobę. Teraz już nie jesteś sama, Abigail - uśmiechnął się lekko.
I to było jak bomba atomowa. Porażone mięśnie mimiczne Rosjanina drgnęły po raz pierwszy od początku rozmowy i dlatego ten delikatny uśmiech zdawał się intensywniejszy od wszystkich innych, jakie dziewczyna w życiu widziała. Choć w rzeczywistości nie był wcale nawet taki szeroki.
- Jestem ja, mnie już znasz. O innych Gwiazdach nie łatwo mi mówić, bo wiele z nich straciło z oczu właściwą ścieżkę, albo i nigdy na niej nie było. Jest Prasert Privat z Tajlandii, który jest z Gwiazdą Życia Phecdą. Ma bardzo potężne zdolności, a na pewno bardzo widowiskowe - rzekł. - To dobry człowiek. Na pewno jest warty poznania, gdyż jego życie jest wyjątkowo… niestandardowe. Ale to jak nas wszystkich. Jest Rabi Kader z Egiptu, który nosi w sobie Gwiazdę Materii Meraka. Przez bardzo długi czas był w niewoli u naszego wroga. Nie znam go aż tak dobrze. Jest Gabriela Solitario odpowiedzialna za Los wraz ze swoją Gwiazdą Mizar. Mieszka w Rio de Janeiro i to młoda, żywiołowa dziewczyna, którą los niestety dość doświadczył… w sumie nas wszystkich. Gwiazdy Materii, Alkaid, nie znam. Jeszcze nie uaktywniła się. I… ech… Joakim Dahl, przeklęty człowiek. Gwiazda Śmierci, Alioth. To bardzo zły i zraniony człowiek. Niektórzy potrafią swoje cierpienie przekuć na szlachetność duszy i łagodność. Na pewno nie mogę tego powiedzieć o nim. To jedyny człowiek, którego nienawidzę. A nie znoszę tego uczucia. Co do Dubhe… to wcześniej znajdowała się wraz z pewną Amerykanką, która jednak tragicznie zginęła. Normalnie w takiej sytuacji dusza Gwiazdy powraca na nieboskłon i przez tysiąc lat nie pojawia się z powrotem na Ziemi. Ty jednak byłaś w stanie ją pochwycić, co nie zdarzyło się prawdopodobnie nigdy wcześniej w historii wszechświata. Ale dlatego będzie ci ciężko. Zapewne odziedziczysz wszystkich wrogów swojej poprzedniczki, natomiast jej przyjaciele będą patrzeć na ciebie mało przychylnie. Ale będziesz miała mnie u swojego boku - powiedział Kirill. - Czym prędzej przylecę do Milltown. Wierzę, że to będzie dobra współpraca. Mam również nadzieję, że jeśli będziesz chciała… - zawiesił głos i na chwilę odwrócił wzrok nieśmiało - ...przyjaźń.

De Gillern zamarła, nie wierząc w to, co słyszy. Nie chodziło o część o Gwiazdach, ostatnie słowa zatrzymały jej serce. Przez wychudzone ciało przeszedł dreszcz, dolna warga dziewczyny się zatrzęsła. Przełknęła głośno ślinę.
- Nie boję się nienawiści i niechęci… nic nowego. Boję się tego, że skupią się na tobie, jeżeli podejdziesz za blisko. Widziałeś co dzieje się z tymi, którzy próbują się ze mną zaprzyjaźnić - przełknęła ślinę, walcząc ze szwankującym głosem - Cierpią, umierają i po śmierci nie znajdują spokoju, ale zmieniają w upiory. Proszę… uważaj na siebie. Tak po prostu - odetchnęła cicho.

- Wszyscy jesteśmy na swój sposób przeklęci, ale także błogosławieni - odpowiedział Kirill. - Nie można nigdy zapomnieć o tym drugim aspekcie. Twoja obecność może być niekiedy trudna z powodów, o których wspomniałaś. Ale jest po prostu konieczna. I ekscytująca. Naprawdę się cieszę, że się poznaliśmy - powiedział z kompletnie pokerową miną. Gdyby ktoś inny rzekł te słowa z taką twarzą, najpewniej inni pomyśleliby, że ironizuje. Kaverin jednak taki nie był.

- Jest taki bar w Elm House przy Milltown Road 8, po drugiej stronie Milltown Dental & Implant Centre. - zaczęła tłumaczyć - Nie widać go z ulicy, szyld “Cztery Skarby Tuath” zasłaniają drzewa i kamienny mur. Trzeba wejść przez furtkę w kamiennym murze i iść na prawo, wtedy zobaczysz tabliczkę i wejście, znaczy zejście. Pub jest w piwnicy, chodzą tam raczej miejscowi, znalazłam go przypadkiem… dobrze karmią za rozsądną cenę - spojrzenie jej złagodniało - Przy barze za dnia stoi Aoife, łatwo ją poznasz. Ma mnóstwo tatuaży, kolczyków i jest ruda. Zostawię jej informację gdzie będę, postaram się też być tam codziennie między południem, a drugą po południu… mogę cię - zawahała się, a na trupio bladych policzkach pojawił się delikatny rumieniec - Mogę cię dotknąć? Ciągle obawiam się że jesteś tylko widmem, a to wszystko jest kolejnym snem który zaraz zmieni się w koszmar. Dobre sny mi się nie zdarzają, stąd… wybacz mi sceptycyzm.

Kirill skinął głową.
- Tak właściwie jestem tylko widmem, przynajmniej tutaj. Albo aż. Ten świat nie jest wcale mniej prawdziwy od tego naszego, standardowego. Jest po prostu inny. Ale faktycznie istnieję na Ziemi - powiedział. - Jestem człowiekiem. Może nie kompletnie zwyczajnym, ale w gruncie rzeczy nie różnię się aż tak bardzo od innych żyjących. Tak sobie mówię… w każdym razie.

Podszedł i chwycił ją za dłoń. Miał zimną rękę, ale jego skóra była bardzo przyjemna w dotyku. Delikatna. Jego palce rozciągały się długie i smukłe, choć nie sprawiały wrażenie kobiecych. Położy jej dłoń na swojej piersi. Również zdawała się wyziębiona. Tutaj skóra już nie była taka delikatna z powodu blizn.
Kaverin milczał przez chwilę, po czym pogładził ją po wierzchniej stronie ręki.
- Jestem tutaj - powiedział. - Naprawdę. Ale nie wiem, czy to powód do radości. Może miałem dobre wejście, ale w rzeczywistości nie jestem takim idealnym człowiekiem - rzekł. - Nie jestem wcale z siebie dumny. Postaram się jednak pokazać się z najlepszej strony… jednocześnie nic nie ukrywając. Chcę, żebyś uznała, że jestem godny zaufania. I też… chcę być naprawdę godny.
Zastanowił się.
- Uważaj na tego Rhysa. Nie wiem, kim może być, ale bez wątpienia jest to osoba w temacie. Pytanie brzmi… jakim dokładnie. Nie mówię, że jest złym człowiekiem. Chodzi mi o to, że trzeba uważać. Ale zdaje mi się, że nie muszę ci tego mówić. Nie sprawiasz wrażenie lekkomyślnej dziewczyny, nawet jeśli zdecydowałaś się go posłuchać - mruknął. - Czy mogę właśnie o to zapytać? Dlaczego to zrobiłaś? I… jak skorzystałaś z lotniska, skoro byłaś poszukiwana? - zastanowił się.

Dziewczyna zagryzła wargi, wzrok jej zmętniał. Wpierw jej dłoń przypominała nieruchomy kawałek lodu, który spadł na pełną blizn pierś i tam zastygł, wrastając w skórę. Była przyjemnie chłodna, ciepła w porównaniu do jej palców.
- Przepraszam… zimno mi - bąknęła, ale nie cofnęła się. Zaczęła delikatnie gładzić opuszkami klatkę piersiowym wzdłuż mostka. Westchnęła z ulgą. Nie będzie sama, coś się zmieni. Już się zmieniło i nie chodziło o Dubhe.
- Możesz, oczywiście. Tylko nie spodoba ci się odpowiedź - opuściła wzrok na głaskaną skórę - Miałam nadzieję, że jeśli Rhys umie zablokować widma, będzie też znał sposób aby mnie zabić. Tak definitywnie i ostatecznie. Wymazać z tego świata, rozerwie duszę i spali jej strzępki. Sprawi, że nie stanę się kolejnym upiorem, ale zniknę - zabrała dłoń, opuszczając ją wzdłuż tułowia - Stanę się nicością, pustką. Naprawi glitch wszechświata i wreszcie… odpocznę. Brak istnienia wydawał mi się najbardziej pociągającą ze wszystkich opcji. Na pewno bardziej niż dalsza… egzystencja - skrzywiła się - Jeśli długo uciekasz i się ukrywasz w mroku dostrzegasz, że nie jesteś tam sam i nie mówię o rzeczach paranormalnych. Wielu ludzi tak żyje, ślizga się poza systemem. Wie jak przeskakiwać niektóre problemy… skorzystałam z ich wiedzy. Wyrobiłam fałszywy dowód tożsamości, zamówiłam bilet online z kafejki internetowej w okolicy gdzie kamery monitoringu nie działają. Na lotnisku zapłaciłam gotówką i nie rzucałam się w oczy. Kaptur, czyste ubranie, okulary, peruka… minimalny bagaż bez żadnych podejrzanych przedmiotów. Broń ogarnęłam dopiero w Dublinie. - podniosła zakłopotany wzrok na twarz blondyna - Nierejestrowany, stary rewolwer, parę naboi… na razie starczy. Dublin to miasto cieni, wystarczyło posłuchać… poszukać i iść za jednym z nich. Starczy gdyby ten cały Wood zamierzał robić problemy.

Kirill kiwał głową.
- Jesteś bardzo rezolutną dziewczyną - mruknął. - Myślałem, że może tak po prostu poszłaś na lotnisko i ci się udało. Jeśli tak, Rhys mógłby być związany z rządem, a przynajmniej mieć odpowiednie wpływy, żeby ci na to pozwolić. Ale ty sama wszystko wykombinowałaś. Jesteś bystra - rzekł. - Nie żebym był zaskoczony. Po prostu się cieszę - dodał. - Nie trzeba będzie cię prowadzić za rękę w każdej sytuacji. Chociaż chciałbym, nie mogę obiecać, że zawsze będę w pobliżu. Sama wiesz, jaki jest świat - mruknął i zamyślił się. - Przykro mi, że miałaś takie motywy - nawiązał do wcześniejszego tematu. - Nie mogę jednak powiedzieć, żeby to było zaskakujące. Nikt nie powinien przeżywać tego co ty. Teraz powinno być trochę lepiej, jako że jesteś pod patronatem Dubhe. Nie twierdzę jednak, że będzie łatwo. Sam czasami nie wiem, jak jestem w stanie wykonać najmniejszy krok. Chyba koncentruję się na innych ludziach. Chcę im pomagać, nawet jeśli sam czuję się stracony. Mam wciąż poczucie winy, które chce spłacać i poczuć się trochę lepiej… choć na chwilę. Więc w pewnym sensie wykorzystuję cię, pomagając ci - zaśmiał się lekko, co znowu nie pasowało do Kirilla. - Może to ci również pomoże, jeśli skupisz się na tych, którzy się dla ciebie liczą. Z mojego doświadczenia wiem, że w najgorszych chwilach trzeba je po prostu… przeczekać. Często nie można tak naprawdę zaradzić. Trzeba liczyć na czas. W końcu jest trochę lepiej, trochę bardziej znośnie. Więc odpowiedzią na wszystko jest czas… choć może tak mówię dlatego, bo jestem Gwiazdą Czasu. Może więc czuję względem niego nieco sentymentu - zażartował.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-01-2021, 17:55   #27
 
Sorat's Avatar
 
Reputacja: 1 Sorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputację
Abigail zacisnęła usta w wąską kreskę. Aby skupić się na najbliższych wpierw trzeba ich mieć… kogokolwiek. Wtedy pewno było łatwiej, może właśnie dlatego zajęła się Charonem. Nie chciała być w tym obłędzie sama. Szukała rozpaczliwie swojego jasnego punktu w oceanie ciemności.
- To rząd… ludzie o nas wiedzą? O… tym? - powiodła dłonią, wskazując otaczający ich Iter. Myśl ta nie należała do przyjemnych. Sprawiła, że dziewczyna jeszcze bardziej chciała się schować.
- Obiecaj mi coś… coś bardzo ważnego - spojrzała Kirillowi w oczy z napięciem i powagą - Bez względu na sentymenty, chęć naprawy świata czy zadośćuczynienie komukolwiek… jeśli poczujesz się przy mnie jak Kay przy Królowej Lodu… odejdziesz i ani razu nie spojrzysz za plecy. - pociągnęła nosem, a blade dłonie zacisnęła w drżące pięści - Zapomnisz, tak po prostu… a jeśli dojdzie do sytuacji gdy stracę nad sobą kontrolę - głos jej się załamał. Spuściła wzrok, ślizgając nim po swoich butach, ale nie mogła się poddać w takim momencie.
- Zabijesz mnie - wróciła spojrzeniem do kamiennej, choć bardzo sympatycznej twarzy. Wierzył w nią, ktoś w nią wierzył… fantasmagoria.
- Dubhe nic nie będzie, wróci na nieboskłon. Zabijesz mnie - powtórzyła, dodając cicho - I nie będziesz próbował ratować swoim kosztem.

Kirill po prostu podszedł i przytulił ją. Dość mocno. Trudno było uwierzyć w to, że kryło się w nim tyle siły, bo sprawiał wrażenie osoby osłabionej i może trochę bezwolnej. Pocałował ją krótko w czoło. Wnet obydwoje nieco rozgrzali się, bo Kaverin nie zamierzał jej tak po prostu puścić. Delikatnie pogłaskał ją po plecach, po czym spokojnie położył tam dłoń.
- Jeśli cię zabiję, to nie będziesz mogła naprawić swoich występków - powiedział i nawet uśmiechnął się półgębkiem. - Większą karą będzie pozostawienie cię przy życiu. Widzisz? Ja też potrafię być okrutny - zażartował. - Nie jesteś w stanie mnie zranić lub wyrządzić mi krzywdy - rzekł i puścił ją. Wycofał się. - Bo ja nie do końca posiadam uczucia. Raz na jakiś czas. Głównie przytłumione. Blade. Jeśli myślisz, że na moim ciele jest wiele blizn, to powinnaś zerknąć na moje serce - rzekł. - Może jestem słabym człowiekiem, ale w wielu różnych sytuacjach jestem w stanie okazać naprawdę niespodziewaną siłę. Jeśli zrobisz coś złego, to postaram się, aby szkody tego czynu były ograniczone tak bardzo, jak to tylko możliwe. Nie zamierzam cię jednak opuścić. Oczywiście nie będę twoją nianią, ale zawsze w ten czy inny sposób będę przy tobie. Nawet gdybym tego nie chciał. Dlaczego? Jak zobaczysz na nocne niebo, to odkryjesz czemu. Wszystkie Gwiazdy pozostają w ściśle określonej konstelacji. Nie mogą od siebie uciekać, ani nawet przybliżać się do siebie. Razem mkną przez niebo. To stała rzecz. Prędzej czy później wszyscy trafiamy na siebie ponownie. Jesteś na mnie skazana czy tego chcesz czy nie - rzekł lekkim tonem. - A my niestety jesteśmy skazani na pozostałe Gwiazdy. Nasze życie nie jest nigdy łatwe, ale również… nigdy nie jest nudne.

- Nie chcę od ciebie uciekać - wyrwało się de Gillern gdy mężczyzna ją puścił. Jego oddalenie odczuła jak utratę czegoś ważnego, co dopiero przypominała sobie jak odzyskać. A może nigdy tego nie znała? Rzadko kiedy czuła ciepło, było czymś cennym. Cała jej dusza rwała się do przodu, żeby znów nawiązać kontakt. Raz jeszcze zmienić lód na pierwsze promienie styczniowego słońca. Rozsądek usadził ją w miejscu, przecież obejmowanie bryły śniegu nie było przyjemne. Szarowłosa nie powinna kraść więcej energii Kirillowi, bo i tak zużył na nią sporo wysiłku. Krótki kontakt dał jej jednak siłę, przez wychudzoną twarz przeszła seria skurczy.
- Nie… nie mogę się doczekać aż cię zobaczę - dorzuciła speszona, a kąciki jej ust uniosły się w bladym uśmiechu trwającym całe dwie sekundy nim nie zgasł. - Mam nadzieję, że nie masz alergii. Opiekuję się… psem. Nie zostawię go - wzruszyła jednym ramieniem - Też ci coś obiecać że nie przyprawię ci kolejnej blizny. Jeśli czujesz ból dobrze czasem… - w jej głos wdarło sie zakłopotanie - Zimny okład pomaga.

Mężczyzna uśmiechnął się na wzmiankę o psie, ale nic nie powiedział na ten temat. Potem jednak niespodziewanie posmutniał. Nie zrobił żadnej dramatycznej miny, ale jego oczy zmętniały. Zdawało się, że przypominał sobie coś bardzo traumatycznego. Abby znała to spojrzenie. Może aż za dobrze.
- Ja… znaczy… - westchnął. - Nie powinnaś cieszyć się na nasze spotkanie. Tak właściwie… powinnaś mieć ten pistolet w pogotowiu. I naładowany. Otóż nie powiedziałem ci jeszcze najważniejszego… No i może celowo to zrobiłem. To znaczy podświadomie - Kirill mówił chaotycznie. Coś go męczyło. - Nie będziesz miała o mnie zbyt dobrego zdania, więc… nie zdziwię się, jeśli poprosisz mnie, abym w ogóle nie przylatywał - zawiesił głos.
Wpierw stanął do niej bokiem, a potem przeszedł kilka kroków dalej i zastygł w bezruchu. Chyba ciężko mu było znaleźć siłę, aby wypowiedzieć te konkretne słowa, które chciał przekazać Abigail. Może nie wiedział, czy to dobry pomysł. De Gillern prawie widziałą drobną burzową chmurkę z piorunami, która uformowała się nad głową Rosjanina.

Szarowłosa spoglądała na nią, nie czując nic. Przez chwilę zabolało ją serce, ale szybko to zdusiła. Miała wprawę w pacyfikowaniu nadziei i ukrywaniu bólu pod grubym lodowcem obojętności.
- W tamtym świecie… nie jesteś do końca sobą? - spytała, ruszając z miejsca. Przeszła kilka kroków stając przed Rosjaninem - Możesz być niebezpieczny, nie panować nad sobą… nie przejmuj się. Widziałam już takie rzeczy, że nic mnie nie zaskoczy - dodała, wzruszając ramionami - Prędzej pistolet przydałby się tobie… ale mów. Co cię gryzie i pamiętaj z kim rozmawiasz. Sama od początku cię ostrzegam przed przylotem. Przed sobą - westchnęła - Jestem tu… i będę tam. Sam mówiłeś, że jesteśmy na siebie skazani w ten czy inny sposób.

Mężczyzna westchnął.
- To może w takim razie jesteśmy siebie warci. Ale i tak nie zdziwię się, jak twoje nastawienie względem mnie zmieni się zdecydowanie i bezpowrotnie. Otóż… - westchnął. - Wielki Wóz… ma taką szczególną przypadłość… że Gwiazdy, które znajdują się obok siebie… czują względem siebie nienaturalny magnetyzm. Nieprawdopodobny i często niezwykle utrudniający jakąkolwiek współpracę - mruknął. - Tak się składa, że Megrez i Dubhe znajdują się obok siebie. A więc nasze spotkanie może być dla mnie bardzo trudne. Otóż… poprzednim razem… jak na pewno pamiętasz, Dubhe znajdowała się w innej kobiecie. Myślałem, że mam nad sobą kontrolę, opanowanie, poza tym przecież jestem księdzem… ale niestety nie powstrzymało mnie przed czynem… Bardzo odrażającym.
Spojrzał na nią, ustawiając się przodem. Wyglądał mizernie.
- Zgwałciłem ją. Nie będę starał się korzystać z jakichś ładniejszych słów. Co prawda… nie nazwałbym tego przeżycia dla niej traumatycznym, gdyż Dubhe jest tak samo zainteresowana Megrezem, jak i Megrez Dubhe… Co nie zmienia faktu, że wziąłem ją bez jej zgody - szepnął. - A na domiar złego… była dziewicą. To był jej pierwszy raz.
Zamknął oczy i pomasował skroń. Chyba naprawdę rozbolała go głowa.
- Nie mogę pozwolić, aby to się powtórzyło. Proszę, miej przy sobie ten pistolet - westchnął. - Ja… nie ufam sobie. Mówiłem, że chciałbym być godny twojego zaufania, ale już teraz widzisz, że nie jestem. Przepraszam. Po prostu… przepraszam - mówił bardzo cicho.

Abigail zamrugała. Lodowa maska opadła, pokazując mocne zmieszanie i konsternację. Wydawała się w tej chwili wyjątkowo zagubioną dziewczynką. Odgarnęła nerwowym ruchem szare włosy za plecy żeby nic jej nie przeszkadzało w obserwacji blondyna. W końcu nabrała powietrza i powoli je wypuściła.
- Dziękuję, że mi to wyjaśniłeś… za szczerość. - zrobiła krok do przodu, stając tuż przed nim i śmiało patrzyła mu w oczy. Zastój minął, zniknęło zakłopotanie - Skoro przyciąganie działa w dwie strony, oboje będziemy na tej samej pozycji. Żadnych ofiar, żadnych katów. - wypuściła z sykiem powietrze i przyznała, krzywiąc się - Wiesz… przez dziewiętnaście lat ani razu nie pomyślałam, że kiedyś nadejdzie chwila w której… - przełknęła ślinę, zacinając się. Potarła policzek wierzchem dłoni.
- Przypuśćmy… a pieprzyć to - prychnęła - Zróbmy tak aby to sobie ułatwić. Zgadzam się abyś… abyśmy poszli ze sobą do łóżka. Nie spodziewaj się cudów, nigdy nikogo nie miałam… dlatego po prostu - jej wzrok zrobił się zmęczony. Po chwili oporu przyłożyła mu dłoń do policzka - Nie zrób mi krzywdy, tylko o to proszę. W sensie… nie połam, ani… kurwa - westchnęła - Jest też opcja że jak mnie zobaczysz cała ochota na cokolwiek ci przejdzie. Niewielu jarają chodzące trupy, a sam się pytałeś dlaczego jestem taka chuda. W tamtym świecie nie wyglądam lepiej.

Kirill jęknął, kiedy dotknęła jego policzka. Przymrużył oczy, jakby już nawet tak powierzchowny dotyk sprawił mu przyjemność.
- Jesteś bardzo szczupła i zapytałem o to, bo martwiłem się o twoje zdrowie. Jednak uważam cię za naprawdę atrakcyjną mimo tego. Ja sam mam brzydkie ciało, więc jak miałbym prawo oceniać twoje? - zapytał. - A i tak to zrobiłem. Uznałem je za… więcej niż przyciągające moją uwagę. W pozytywnym sensie. Ale nie w tym rzecz. Miło, że tak mówisz, ale ja nie potrafiłbym ci tego zrobić. Nie mogę uwierzyć, że i ty nie byłaś jeszcze z mężczyzną. Przeżyłaś tak wiele złego. Zasługujesz na to, aby ten pierwszy raz przeżyć z kimś, kogo będziesz kochała. Z kimś, na kim będzie ci zależeć. Ze wzajemnością - powiedział. - Zasługujesz na ciepło i delikatność w swoim życiu. Ja jestem przeciwieństwem tych słów - odwrócił wzrok. - Nie skrzywdzę cię, nawet jeśli jesteś gotowa na kolejną ranę. Przeżyłaś już tak wiele bólu, że może wydaje ci się, że jedno cierpienie więcej to bez różnicy… Ale tak wcale nie jest. Bo to byłoby zdarzenie zupełnie innego rodzaju.
Teraz on podniósł dłoń i pogłaskał jej policzek.
- Podejmę z mojej strony odpowiednie kroki, żebym się nie zapomniał. Ale ty też uważaj. Obiecasz mi, że będziesz? - zapytał.

Szarowłosa przytuliła twarz do chłodnej skóry dłoni, świetlisty punkt w jej piersi drgnął. Albo to pęknięty mięsień dał o sobie znać.
- Zawsze uważam - odpowiedziała i dodała spokojnie - Obiecuję, nie przejmuj się. W najgorszym przypadku nie zrobisz mi niczego nowego... a kto wie? Może dasz mi coś dobrego, zamiast zła, dlatego nie denerwuj się, nie przejmuj. Nikt mnie nie pokocha, nie wiem czy bym tego chciała… za bardzo się boję, że skończy jak Andy, albo Amanda. Ciepło i delikatność nie są dla mnie, jeśli chociaż na chwilę przegnasz chłód to już dasz mi więcej, niż zasługuję. Niż kiedykolwiek oczekiwałam. - pogłaskała go po twarzy ostrożnie - Będę na ciebie czekać.
 
Sorat jest offline  
Stary 03-01-2021, 17:56   #28
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Kirill pokiwał głową.
- Wiem, co masz na myśli. Zazwyczaj czuję podobne rzeczy do tych, o których sama mówisz. Kto wie, być może obydwoje będziemy bardzo żałować tego, że się poznaliśmy. Albo wręcz przeciwnie, nawiążemy prawdziwą i piękną przyjaźń. Przyszłości nie da się przewidzieć. Nawet ja tego nie potrafię. Tym bardziej wszyscy pozostali nie powinni o niej myśleć. Liczy się teraźniejszość i nasze wyboru w dniu dzisiejszym. A wybieram… nadzieję. Że wszystko skończy się dobrze - powiedział. - Mam wrażenie, że w tym świecie to jest jedyna rzecz, która naprawdę jest niezbędna do życia. Nadzieja. Dzisiaj zdarzyło się coś, co mam nadzieję… że rozpaliło ją nieco w twoim sercu. Może ten drobny promyczek z biegiem czasu sprawi, że ten okropny lód wreszcie rozpuści się. Że wieczna zmarzlina zacznie odtajać - zawiesił głos. - I ta bajka o pięknej księżniczce będzie miała swoje dobre zakończenie.
Kirill uśmiechnął się i zaśmiał pod nosem.
- Chyba trochę przesadziłem, co nie? - zapytał. - Tak trochę? - jego ton był żartobliwy. - Z tą księżniczką… - westchnął. - Nie śmiej się tylko ze mnie - poprosił.

Szarowłosa dziewczyna próbowała się uśmiechnąć, a może i zaśmiać, ale wyszedł jej uśmiechopodobny grymas i coś jak kaszlnięcie.
- Na razie mam wieżę - odpowiedziała spokojnym głosem - Zawsze jakiś początek… chyba nie pamiętam - skrzywiła usta - Jak się śmiać. To było miłe, naprawdę. Nigdy mnie nikt nie podrywał - zmarszczyła brwi - Wydaje mi się, że to tak… chyba tak wyglądało na filmach. Bardzo ładna… z ciebie Gerda - zrewanżowała się kulawym komplementem - Mam szczerą nadzieję, że gdy spotkamy się w Milltown nie zmarzniesz na kamień. Bajki braci Grimm… nigdy ich nie lubiłam. Wolałam Andersena.
- Tak, na przykład Dziewczynkę z Zapałkami? - westchnął Kirill.
- Skąd wiedziałeś? - tym razem Abby wyglądała na autentycznie zaskoczoną. Parsknęła - Chciałam być Dziewczynką z Zapałkami, zostałam Królową Śniegu. Cóż za ironia… a twoja ulubiona baśń?

Kirill zastanowił się.
- Lubię tę o Brzydkim Kaczątku - powiedział. - Kiedy pierwszy raz wszedłem w Imago, sam poczułem się jak łabędź. Jest coś wyjątkowego w tym pierwotnym napływie mocy. Kiedy pulsuje w twoich żyłach i na krótki moment przestajesz być człowiekiem… stajesz się czymś więcej. Czujesz jak stapiasz się z nocnym niebem. Przewyższasz nawet duchy… zmieniasz się w archetyp, samą ideę pierwiastka, za który odpowiadasz. A to tylko imago. Jeszcze lepsze jest Evectio, ale to już niezwykle wyjątkowy stan, w którym byłem tylko raz. I widziałem go u kogoś innego też tylko raz. Mam nadzieję, że lubiłaś i oglądałaś Sailor Moon - parsknął. - Jak tak, to się odnajdziesz.

- O ile nie będę musiała chodzić w krótkich, marynarskich mundurkach i na krótki rękaw - de Gillern mruknęła ponuro, przekrzywiając głowę jak duży psiak - Imago… ta forma ze srebra w jakiej tu przyleciałeś? Przeteleportowałeś… pojawiłeś się. Też potrafię coś podobnego? Znaczy nie ja - westchnęła - Tylko Dubhe… i nie jesteś brzydki. Smutny tak, ale nie brzydki. Cały czas jesteś łabędziem i… hm - sapnęła, zabierając ręce i cofając dwa kroki do tyłu. Przez głowę przechodziły jej durne myśli pokroju “ciekawe jak smakuje jego skóra?”. Dziwne, obce i niespodziewane. Na swój sposób interesujące.

Być może Kirill również zastanawiał się na podobne tematy, ale nic nie mówił. Robił co mógł, aby trzymać się daleko od Abigail. Bez wątpienia miał ogromne wyrzuty sumienia po tym, jak zachował się względem poprzedniej Dubhe. Pewnie nienawidził się za to, że w ogóle pożądał de Gillern, o ile rzeczywiście tak było.
- Tak. Imago to wyższy stan, kiedy zespalamy się z naszą Gwiazdą - powiedział. - Nie czuję się wcale łabędziem, ale to bez znaczenia. Opowiem ci o wszystkim, ale dopiero jak przylecę - dodał. - Robię się nieco zmęczony, a jeszcze raz będę musiał skorzystać z mojej mocy, aby cofnąć czas. Amandy powinno już nie być. Otóż jak ktoś ginie, a ja cofnę czas, to jest pół na pół szansy, czy ta osoba zostanie wskrzeszona czy też nie. To jednak mało. Przy istotach takich jak zjawy współczynnik jeszcze maleje. Poza tym ją skonsumowałaś i wchłonęłaś, więc tym bardziej zmartwychwstanie Scarlett jest niemożliwe - mruknął. - Czy jesteś gotowa na powrót? - zapytał.

Dziewczyna kiwnęła bardzo powoli głową, zarzucając głęboki kaptur. Ukryta w cieniu twarz wyrażała smutek, w szare oczy powrócił chłód zimy.
- Jestem gotowa - szepnęła, a w jej głosie dźwięczała gorycz. Ciężko wracało się do miejsca, gdzie nie czekało nic dobrego… prócz Charona. I obietnicy rychłego spotkania.
- Kirill… czekaj - poprosiła nagle, wbrew sobie ruszając do przodu. Podeszła do blondyna i szybko pocałowała go w policzek, zostawiając zimny ślad na jego skórze.
- Znajdź mnie, będę czekać - obiecała, czując ucisk w gardle - Jestem gotowa.

Kirill pokiwał głową.
- Tak zrobię. Swoją drogą… bardzo dobrze, że nie boisz się mojego dotyku… przynajmniej w tym momencie. Bo będę musiał rzucić na ciebie zaklęcie, abyś pamiętała o tych wszystkich zdarzeniach pomimo powrotu do przeszłości. Inaczej jedynie ja zachowam wspomnienia, a szkoda byłoby, abyś nie pamiętała tej rozmowy. I w ogóle tych wszystkich wydarzeń.

Mężczyzna skoncentrował się. Wnet całe jego ciało zajaśniało srebrem. Łuna zaczęła z niego bić. Wyglądał jak najdroższy na świecie, magiczny posążek, przedstawiający pięknego mężczyznę. Za jego plecami pojawił się zarys skrzydeł. Kaverin zaczął lewitować. Jego oczy paliły się srebrem i włosy również zmieniły kolor na tę właśnie barwę. Poruszały się w powietrzu tak, jakby znalazły się pod wodą. Kirill przybliżył się w stronę Abigail, wciąż unosząc się nad ziemią. Jego usta rozbłysły. Nachylił się, aby ją pocałować. Bez wątpienia nie chodziło tu o wymianę czułości, tylko właśnie o rzucenie zaklęcia, o którym wcześniej mówił.

Był inny niż anioł Abigail, srebro sączyło zimno do umierającej bańki upiornego świata ognia. Dubhe niósł ciepło oraz blask, Megrez emanował chłodem i do niego ręce dziewczyny nie wyciągnęły się, jak uczyniły to ze złotą istotą.
- Do zobaczenia - szepnęła, stając na palcach i zamknęła oczy, szukając ustami jego ust.

Te wnet złączyły się. Abigail poczuła dreszcze, które przeszły po całym jej ciele. Gęsia skórka pokryła jej ramiona. Srebro otuliło ją szczelnie niczym koc. Wsiąkało w jej ciało. Kilka pojedynczych iskierek złota zaczęło skrzyć się na jej skórze, lecz to moc Megreza tutaj dominowała. Nawet de Gillern poczuła, że jest świadoma każdej upływającej sekundy. Jedna następowała po drugiej i wydawało jej się, że nie w sposób ciągły, ale bardziej klatka po klatce. Na krótki moment skały zaczęły ponownie spadać, kiedy wymiar Amandy powrócił do rozsypywania się. Jednak potem bieg rzeczy został odwrócony. Jednak Abigail nie była w pełni świadoma tego procesu. Im bardziej próbowała za nim nadążyć, tym bardziej jej świadomość zaczęła się rozsypywać. Wnet zniknęła. Straciła przytomność.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-01-2021, 17:57   #29
 
Sorat's Avatar
 
Reputacja: 1 Sorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputację


***

… mały pocieszny psiak będący mieszanką husky i australian shepard opadł na ziemię, wielce niezadowolony i niepocieszony. Raz jeszcze spiął się, wyskakując w powietrze, ale jego małe, psie łapki nie miały dość siły żeby pochwycić złośliwego motyla, krążącego mu nad głową jakby po złości. Kolejny skok i znów to samo rozczarowanie, zakończone upadkiem na pyszczek.


Szczeniak pisnął cicho, zjeżył się i warknął cienko gotowy na nową próbę, ale wtedy para bladych, lodowatych ludzkich rąk złapała go delikatnie i uniosła w powietrze.
De Gillern otworzyła usta aby coś powiedzieć, zaczerpnęła powietrza… i wtedy zamarła, tężejąc niczym lodowa figura. W jednym ułamku sekundy przez jej głowę przewinęły się wspomnienia wieży, ognia, Amandy i…
- Kirill - wyszeptała pobladłymi wargami. Kolana ugięły się pod nią, opadła ciężko na mokrą trawę, oddychając przez nos.
Gwiazdy, Iter, Wielki Wóz i złożone obietnice. Nadzieja poruszyła się w jej piersi, a jej imię było Dubhe.
Szarowłosa potrząsnęła głową, odganiając skołowanie. Powoli uspokajała oddech, machinalnie głaszcząc psi łebek i wreszcie opuściła szczeniaka z powrotem na trawę. Pamiętała… pamiętała wszystko. Przyszłość która się nie wydarzyła, ale nie do końca.
Rozejrzała się dookoła, łapiąc charakterystyczne punkty okolicy. Mijali z Charonem park w drodze do weterynarza. Zostały im jeszcze trzy wizyty… idealnie. Akurat zdążą to odbębnić nim przyjdzie czas, aby…
- Kirill… - szept dziewczyny utonął w szeleście liści. Uderzyło ją, że wcale nie musi na razie stąd uciekać, wręcz przeciwnie.
- Chodź Charon - powiedziała spokojnie, wstając na równe nogi i pewniej chwyciła smycz. Poprawiła też kaptur zasłaniający od wiatru, podrapała się po plecach, sprawdzając czy rewolwer wciąż tkwił wciśnięty za pasek. Był tam, w pogotowiu i na wszelki wypadek.
Razem minęli ostatnie metry parkowej alejki, przeszli przez ulice, lądując na parkingu przed kliniką.
- Gotowy? - spytała psa.


UCD Veterinary Hospital było najbliższą kliniką. Nie znajdowało się de facto w Milltown, a w Belfield. Odległości między miejscowościami były jednak szczególnie znikome, a na dodatek obie zlewały się z sobą. To był zadbany, dobrze prezentujący się ośrodek. Co więcej, znajdowała się w nim wykwalifikowana obsługa, która na dodatek była pomocna. Logan Burke był szczególnie przyjacielski. Czasami przyjmował w swoim domu w Milltown, ale tym razem chciał, aby udać się do jego miejsca pracy w klinice. Znajdowały się tam szczepionki, których nie miał w prywatnej praktyce. Abigail zerknęła na zamontowane kamery przed ośrodkiem. Poczuła się od razu niezręcznie, lecz kaptur na szczęście zasłaniał ją nie tylko od wiatru, ale również od elektronicznych oczu. Przywitała się z recepcjonistką, zarejestrowała i skierowała prosto w prawo. Była tutaj jeden rar z Charonem. Biedak nieco kulał na jedną łapkę i trzeba było zrobić mu prześwietlenie, ale okazało się, że to była jedynie przejściowa neuralgia.

- Abigail! - ucieszył się Logan na jej widok.
Był przystojnym, wysokim mężczyzną. Tak właściwie sprawiał wrażenie tak idealnego człowieka, że był w tym aż obrzydliwy. Choć niekiedy potrafił być irytujący, kiedy zadawał zbyt wiele pytań lub robił się zbyt gadatliwy. Mimo to na pewno można go było określić jako sympatycznego. Był uczciwy, cierpliwy i Abigail wiedziała, że to człowiek, na którym można polegać.
- Mój ulubiony pacjent. Oraz jego pani - uśmiechnął się na jej widok. - Spodziewałem się was. Wszystko zgodnie z planem. Herbaty? Ciastek? - zapytał.
Po czym ruszył i zaczął to wszystko przygotować. Logan zawsze miał przy sobie herbatę i ciastka. Abby podejrzewała, że gdyby go znalazła na ulicy, to również miałby w neseserze termos i opakowanie słodyczy. To był człowiek zawsze przygotowany na gości. Dom też miał wysprzątany. Obrzydliwie perfekcyjny.

Przynajmniej ciastka miał dobre, smakowały jakby mniej popiołem. Albo to pozytywna aura veta tak działała.
- Doktorze Burke - dziewczyna przywitała się, spuszczając psa ze smyczy a ten od razu pobiegł do mężczyzny. Wolała go odwiedzać w domu, mniej oczu ludzkich i syntetycznych. Niemniej w samym gabinecie nie zamontowano kamer, albo nie tak bezczelnie.
- Poproszę herbaty - dodała cicho, stając w kącie aby nie przeszkadzać i nie rzucać się w oczy. Opuściła kark, ręce skrzyżowała na piersi żeby schować dłonie pod pachy, ogrzewając je choć odrobinę.
- Jest lepiej, przestał się drapać. Nie kuleje i już nie wylizuje poduszek na łapce - patrzyła spod kaptura na weterynarza, mówiąc bez okazywania żadnych emocji.

Logan wnet podszedł do niej z gorącym kubkiem.
- Rozgrzeje cię - rzekł. - Wiem, że jest ciepło, ale ty zawsze wydajesz się taka wyziębiona. Wydaje mi się, że masz anemię. Jesteś bardzo blada. Co takiego jesz? Kiedy był twój ostatni posiłek? Czy wykluczasz jakieś produkty z diety? Czy ważysz się regularnie? - jak zawsze zasypywał pytaniami.
Następnie przykucnął do Charona i zaczął obserwować ranę na grzbiecie.
- No, ładnie ziarninuje. Widać, że przemywasz octaniseptem - mruknął. - Biedaku cię jakiś inny piesior uchlał - Logan zmienił ton, czochrając psiaka. - Bolało, pewnie, że bolało…

De Gillern przyjęła kubek, dziękując skinieniem głowy i od razu chwyciła go oburącz, grzejąc z ulgą skostniałe palce… a potem się zaczęło: seria pytań na jakie nie miała zamiaru odpowiadać, więc gryzła język, albo siorbała herbatę,byle mieć zajęte usta. Aż do chwili, gdy doktorek zaczął gadać z Charonem. Ton jego głosu, sposób w jaki podchodził do zwierzaka potrafił topić najtwardszy lód… lub chociaż odłupać milimetrową warstwę. Dziewczyna pomyślała, że tak na serio koleś pewnie widzi w niej anorektyczkę i chce pomóc. Wszystkim chciał pomagać, choćby byli średnio przyjaznymi strzygami odzianymi w ciemną bluzę i kurtkę z demobilu.
- Tak jak pan kazał. Mamy jeszcze pół butelki - mruknęła przy kwestii dbania o psiaka. Nastepnie upiła porządny łyk herbaty czując jak przyjemne ciepło spływa w dół przełyku. Było też inne ciepło wewnątrz niej, te złote i stateczne. Małe wewnętrzne słońce wypełniające pustą wcześniej skorupę.
- Ostatnio jadłam ciastka u pana - przyznała wbrew sobie, a zdziwienie zastopowało myślenie. Język za to działał bez problemów - Nie jem dużo, one… wystarczą. To dobre ciastka - przęłknęła ślinę - Normalnego posiłku… nie wiem, chyba tydzień temu… i nie ważę się. Nie wiem ile… - wzruszyła ramionami - Nie obchodzi mnie to, po co mam się ważyć? Pan się waży regularnie?

Mężczyzna spojrzał na nią. Milczał.
- Raz na tydzień… - zawiesił głos.
Zdawało się, że zastanawiał się, czy Abigail sobie z niego żartuje.
- To nie jest zdrowe… - zagryzł wargę. - Tak właściwie to jest wskazanie do natychmiastowego telefonu do szpitala psychiatrycznego. Wiem, to brzmi ostro, ale taka prawda.
Logan wydawał się kompletnie zbity z tropu. Na pewno nie zmagał się na co dzień z takimi problemami. Milczał przez moment. Chwycił Charona i postawił go na stole.
- Oj, ukłuje cię trochę, mój mały dżentelmenie, ale minie raz dwa i po sprawie - znów zmienił ton, wyjmując dużą strzykawkę z szuflady.
Pies momentalnie położył się na grzbiecie, wywiesił jęzor i zaczął poruszać nóżkami w powietrzu.
- Pieszczoch lubi, żeby go głaskać po brzuchu, co nie? - Logan potarmosił Charona, na co ten zaczął jak szalony merdać ogonem. - No, dość pieszczot.
Spróbował go postawić na czterech łapach, ale pies znów położył się na grzbiecie. Logan pogłaskał go i zerknął na Abby.
- Jak chcesz o niego zadbać, jak nie dbasz o samą siebie? Chcesz się przekręcić i żeby Charon został sam? Myślałem, że chcesz się nim opiekować…
Burke zagrał tą kartą.

- Przecież się opiekuję - dziewczyna burknęła znad kubka. Kucnęła i opadła na pośladki, siadając po turecku na zimnych płytkach.

 
Sorat jest offline  
Stary 03-01-2021, 17:57   #30
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Ale jak długo będziesz w stanie, jak się będziesz dalej tak prowadzić? Charon będzie coraz zdrowszy, a ty coraz bardziej chora. Kiedy cię widzę, to sam chciałbym się tobą zaopiekować… i to bardzo nieodpowiednia rzecz do wypowiedzenia. Ale tak jest - wydął usta.

Żeby kupić trochę czasu de Gillern siorbnęła porządnie z kubka i jeszcze raz.
- Nie chciałbyś doktorze, to by się źle dla ciebie skończyło - odpowiedziała zmęczonym tonem, wzdychając w gorący napar. Odkaszlnęła, ukrywając zmieszanie.

- Nie zostałem weterynarzem, aby dbać o siebie. Chciałem dbać o tych, którzy nie mogą sami dbać o siebie. Normalnie są to zwierzęta. Żyjemy w okrutnym świecie, a one są najbardziej bezbronne. Jednak ty, Abigail, wydajesz mi się jeszcze bardziej narażoną, potrzebującą pomocy, zmarnowaną osobą... - mówił czułym tonem. - Chciałbym założyć ci kroplówkę, którą leciałoby… życie w stężonej, czystej, skondensowanej postaci.

Abigail podniosła głowę, wbijając spojrzenie w twarz doktora.
- Glukoza? Bomba sodowo-potasowa? Benzodiazepiny? A może barbiturany… - odetchnęła, krzywiąc usta - Dziękuję, herbata i ciastka naprawdę wystarczą. Niech się pan nie martwi, nic mi nie będzie - dodała formułkę pomijającą że mu nie ufa na tyle, aby dać sobie cokolwiek wstrzyknąć - Pomaga pan Charonowi i to najważniejsze, ja sobie poradzę. Zawsze to robię - wzruszyła ramionami - Przy anoreksji trzeba mieć zgodę pacjenta na leczenie, przykro mi - prychnęła - Tak łatwo nie dam się zamknąć… i kto wtedy opiekowałby się moim psem? - odstawiła kubek, zamiast tego ściągnęła kaptur. Trupio blada twarz zwróciła się na tę przystojną, zatroskaną i mierzyła ją chłodnym spojrzeniem.
- Proszę się nie martwić, nie chcę umierać - zrobiła minimalną przerwę - Już nie.

Logan wydawał się być tylko bardziej zatroskany.
- Ja bym się nim zaopiekował na tak długo, ile trzeba było, abyś poczuła się lepiej - powiedział. - I nie masz racji, anoreksja jest wskazaniem do zamknięcia bez zgody, jeżeli jest tak rozwinięta, że grozi życiu i zdrowiu. Poza tym to kwestia czasu jak stracisz przytomność i tak trafisz do szpitala. Zadzwoniłbym od razu na oddział, ale wolałbym, aby chęć zmiany wyszła od ciebie. Ciężko jest leczyć kogoś, kto nie chce pomocy. Nie można trwałej poprawy uczynić w życiu kogoś takiego. Łamie mi serce, kiedy widzę, że jesteś dobrą osobą… bo tylko dobra osoba miałaby takie serce do zwierzaka - pogłaskał Charona. - Ale nie dbasz o siebie i umierasz, tyle że długą i powolną śmiercią - zawiesił głos. - To może nie uczyni spektakularnej zmiany… ale chciałabyś może wpaść wieczorem z Charonem do mnie do domu na wizytę kontrolną po dzisiejszym podaniu szczepionki? Przygotuję kolację… którą moglibyśmy razem zjeść… - bez wątpienia to było prawdziwym głównym powodem.

Im więcej mówił, tym dziewczyna wydawała się bardziej spięta. Normalnie zignorowałaby podobne podchody, ale od powrotu z Iteru coś się w niej zmieniło. Nie wiedziała jeszcze czy na dobre, czy na złe.
- Za dzień albo dwa przylatuje po mnie brat i się mną zajmie, nie musi się pan obawiać - odpowiedziała znów biorąc do rąk kubek. Obracała go w palcach, pozornie czynności tej poświęcając całą uwagę.
- Nie jestem dobra, nie ma się czym przejmować - wyszeptała z goryczą, opuszczając głowę - Ktoś kiedyś… zrobił mi krzywdę, nie za bardzo potrafię ufać w dobre ludzkie intencje - podrapała się po karku i milczała, gapiąc się pod nogi.

Weterynarz milczał przez chwilę. Zdawało się, że słowa Abby trafiały w niego i poruszały go emocjonalnie.
- Nie mówię, że musisz darzyć mnie wielkim zaufaniem - rzekł. - Zapraszam cię tylko i wyłącznie na kolację. To nie jest skok na głęboką wodę. Nie oświadczę ci się, nie znajdziesz pierścionka w muffince. Nie zatruję też sałatki, bo przecież nie chcę twojej śmierci. Wręcz przeciwnie. Co takiego najgorszego mógłbym zrobić? - zapytał.
Kiedy Charon nie spodziewał się, wbił mu szczepionkę w pośladek i zdeponował całą jej zawartość. Ten zakwilifił.
- Zły timing - Logan zaśmiał się.

Przez ciało szarowłosej przeszedł elektryczny impuls. Jednym ruchem podniosła się na równe nogi. Z kubkiem w ręku podeszła do stołu, patrząc z zaciętą miną na piszczącą kulkę futra. Fajansowe naczynie stanęło na robu blatu, a ona pochyliła się, mocno przytulając zwierzaka. Głaskała go w milczeniu po głowie i grzbiecie, unikając spoglądania na drugiego człowieka w tym gabinecie.
- Mógłbyś chcieć odebrać mi wolność wbrew mojej woli. Dodać do kroplówki albo obiadu czegoś co mnie uśpi, a przytomność odzyskam przykuta do łóżka w izolatce - odpowiedziała, kotwicząc puste oczy na plamie wody obok kubka. Zastanawiała się przez moment.
- Mógłbyś spróbować mnie polubić, zbliżyć się - pokręciła głową - Potem byś umarł, tak jak każdy kto tego próbował. Jeden po drugim… a ja bym musiała na to patrzeć i… i kurwa nieważne, nie słuchaj mnie - zamknęła oczy, wciąż głaszcząc miękkie futro - Będzie pan mu jeszcze coś podawał? Przytrzymam go.

Logan zignorował ostatnie pytanie.
- Jest różnica pomiędzy naiwnością, a gotowością do zaakceptowania… że w naszym życiu mogą zadziać się również dobre rzeczy - powiedział. - Nie można żyć, wybiegając myślami w przyszłość i myśląc o tym, na jak wiele sposobów się może zepsuć. Czasami rzeczy są takie, jakimi są. Gdybym chciał dla ciebie źle, to już byś leżała nieprzytomna po herbacie, której się napiłaś i którą piłaś ostatnim razem. Sama powiedziałaś, że praktycznie… jesz tylko jedzenie, które ja ci podaję. W sensie te ciastka. Czyli spożywasz tylko to, co ci dam, ale jak już zaproszę cię na sałatkę, to zaczynasz panikować. Jakby to było coś nowego. Widzisz, jak bardzo masz zły obraz sytuacji przez negatywne myślenie? Nie zamykaj się przed dobrymi rzeczami, bo niekoniecznie czekają na ciebie na każdym rogu. Trzeba je doceniać, bo są wyjątkowe - powiedział. - Nikogo nie krzywdzisz, tylko siebie. Za darmo. Nie dostając nic w zamian. Nie kierujesz się logiką, a jedynie depresją.

Abigail wyprostowała się i obróciła, stając naprzeciwko bruneta.
- Masz rację, byłam nieostrożna… to karygodne. Powinnam bardziej uważać i się pilnować. Zapomniałam się, straciłam czujność… przez twoje zachowanie. Chciałam… sama nie wiem, chyba udać przed wszystkim i wszystkimi, że to nic złego. Bycie miłym dla… kogoś takiego jak ja. Paradoks - odpowiedziała głosem dźwięczącym pustką, równie puste oczy wlepiając w jego oczy - A nie przyszło ci do głowy, że nie wiem czym jest dobro, więc nie umiem rozpoznać gestu… - sapnęła krótko.
- Nigdy nikt mnie nie zaprosił na… kolację, co dopiero do siebie. Ani… - wzruszyła ramionami - Tak, zaproszenie na sałatkę to coś nowego. Dzięki że nie zatrułeś tej herbaty. Jest tak pyszna… - westchnęła - … że nie umiem się jej oprzeć. I ciepła.

Logan zerknął na nią.
- Dziękuję - powiedział. - Bardzo lubię parzyć herbatę. Mam mnóstwo najróżniejszych rodzajów w domu - rzekł. - To nie jest prawda, że nie wiesz, czym jest dobro. Masz je w sobie, inaczej nie dbałabyś o tego psa. Jakbyś była kompletnie stracona, nie obchodziłoby cię, co się z nim dzieje. Chcesz dla niego dobrze, co znaczy, że jednak tli się w tobie nadzieja… że może jednak… może być dobrze - rzekł. - To dość skomplikowane zdanie - uśmiechnął się pod nosem. - Ale ma sens, jeżeli tylko zechcesz mnie wysłuchać. Jeśli tak bardzo jesteś zrezygnowana, to czemu w ogóle obchodzi cię to, czy zostaniesz porwana, czy też nie? Skoro jest źle tak czy tak, to czemu po prostu nie zaryzykować?

W głowie dziewczyny pojawiły się obrazy z piekła które rozegrało się w Bostonie, i jeszcze wcześniej w Phoenix. W Waszyngtonie, Nowym Jorku… gdziekolwiek się pojawiła zostawiała za sobą zgliszcza. Wtedy, przed Dubhe, przed Kirillem. Przed przekroczeniem Iteru. Tylko znów pytanie: czy to coś zmieniało tak naprawdę?
- Mam… swoje powody - uciekła w wymijającą odpowiedź. Brzmiała lepiej niż “mogłabym cię niechcący zabić, a wyrwaną z ciała duszę zmienić w oszalałego upiora. O tak, “swoje powody” brzmiało bardziej neutralnie.
- Nie będę ryzykować dla sałatki. Sałatka nie jest warta ryzyka - łypnęła na weterynarza spode łba - Ale pizza już tak… i kolacja dla Charona. Sałatka jako dodatek… nie lubię cebuli.
- Cebula jest dobra! - Logan oburzył się, podnosząc jedną rękę do góry.

- Chcesz żebym przyszła czy nie? Żadnej cebuli - Abby prychnęła krótko i podjęła - Poza tym… o tym gdzie jestem i z kim będzie wiedział ktoś jeszcze, na wszelki wypadek. Jeśli nie odezwę się o ustalonej porze, zacznie działać. - pogłaskała psi łebek, dorzucając - Nie próbuj… proszę. Nie próbuj niczego pojebanego… nie chciałabym - przełknęła ślinę -... musieć się bronić. Jesteś miły - uciekła twarzą w kierunku psa.

Logan pokiwał głową.
- Może zagramy w Scrabble? - zaproponował i chyba wstrzymał oddech. - To moja ulubiona gra…!
Uśmiechnął się do niej lekko.
- Tylko przyprowadź mojego ulubionego druha. Mam nadzieję, że nie będzie się na mnie długo gniewał - dodał i zerknął na Charona.
Ten jednak nie chował urazy i od razu pomerdał ogonkiem na widok Logana.
 
Ombrose jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172