23-06-2021, 00:25
|
#1 |
| [Niesesja] Szeregowiec Coyne SZEREGOWIEC COYNE Pułkownik Briggs skończył referować sytuację. Jak na wojskowego opowiadał w sposób irytująco wręcz rozwlekły. Na domiar złego bez przerwy palił swoje skręty z taniego tytoniu, przez co cały jego gabinet był już wypełniony pachnącą nieprzyjemnie mgiełką. Teraz znowu zaciągnął się mocno, po czym odłożył niedopałek do blaszanej popielniczki. Wpatrując się w rozmówcę powoli wypuścił nosem obłok dymu.
- Jakieś pytania, panie Che Wayne? - zapytał w końcu
- Podsumujmy - zaczął powoli mężczyzna po drugiej stronie biurka. - Wysłaliście ponad trzydziestu ludzi na drugi brzeg rzeki, a więc na terytorium tubylców. Większość z nich zginęła, rozszarpana przez dzikie zwierzęta, jak sugerują obrażenia. Dwóch uznano za zaginionych. Później okazało się, że jednym z nich może być najmłodszy syn miłościwie nam panującego króla Sigmunda, który przypłynął tutaj i dołączył do waszego garnizonu incognito. W tej sytuacji zaginięcia nie można już zwyczajnie zignorować i należy podjąć poszukiwania.
- Dokładnie tak.
- Czemu w takim razie nie poślecie kolejnego oddziału? Z tego, co widziałem ludzi wam nie brakuje.
- Problem polega na tym, że każda większa grupa kończył w podobny sposób…
- Wszystkich rozszarpują niedźwiedzie? - zdziwił się Wayne
- No… Nie do końca. Niektórzy po prostu przepadają bez śladu. W każdym razie nie wracają żywi.
- Skąd w takim razie pomysł, że mnie się uda?
- To bardzo proste - Briggs poprawił się w fotelu i znów sięgnął po skręta - Liczniejsze oddziały owszem, przepadają bez wieści, ale pojedynczym zwiadowcom udaje się z powodzeniem zapuścić na pewną odległość w głąb i bezpiecznie wrócić. Dzięki temu dysponujemy skromną, ale jednak jakąś, wiedzą na temat tego, czego się spodziewać na drugim brzegu.
- Rozumiem. Mimo wszystko będzie się to wiązało z ogromnym ryzykiem. Powiedzmy jednak, że byłbym skłonny je podjąć. Na ile wycenia Pan życie młodego księcia? Pułkownik włożył sobie skręta do ust i sięgnął do szuflady. Wyciągnął na biurko brązową teczkę, by następnie wydobyć z niej złożony na pół dokument. Zerknął na kartę, by upewnić się, że jest to ten, którego szukał, po czym podał go Wayne’owi.
- Nie przepadam za wekslami - skrzywił się Che.
- Niech pan czyta.
Mężczyzna wziął kartkę niechętnie i zaczął studiować jej treść. Po chwili na jego twarzy odmalowało się zdziwienie.
- Skąd pan o tym wie? - spytał w końcu
- Mam swoje źródła - wzruszył ramionami pułkownik.
- I naprawdę pan to załatwił? W jaki sposób?
Oficer uśmiechnął się pod wąsem.
- Powiedzmy, że gubernator był mi winien przysługę. Jeśli sprowadzi pan księcia żywego, ten papier będzie pański.
Wayne potrzymał dokument w dłoni jeszcze przez chwilę zanim odłożył go delikatnie na biurko.
- W porządku - kiwnął głową - Jeszcze tylko jedna kwestia. Przydałby się do pomocy ktoś miejscowy, kto zna się na tropieniu. Może któryś z pańskich utalentowanych zwiadowców?
- Oczywiście. Myślę, że znalazłem już nawet kogoś odpowiedniego…
__________________ Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój. Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze.
Ostatnio edytowane przez Krakov : 23-06-2021 o 19:54.
|
| |