Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-03-2007, 22:36   #1
 
Reputacja: 1 Nevdring ma wyłączoną reputację
[Sesja] Anánkē

„Nagle ujrzałem zimne niebo -- gawronów radość --
Co, wypalone lodem, było samym lodem,
To niebo -- wyobraźni, sercu było zadość
I nawet najzwyklejsza myśl o tym i owym
Zanikła, pozostałem z wspomnieniem miłości daremnej,
Co powinno zaniknąć razem z krwi młodością,
Wziąłem za wszystko winę, całkiem niepotrzebnie,
Rozpłakałem się, drżąłem, miotany żałością,
Podziurawiony światłem. O, gdy duch się budzi
Po zamęcie i zgiełku łoża śmiertelnego,
Czy wędruje po drogach, nagi, jak mówią ludzie,
Porażony srogością sądu niebieskiego?”


William Butler Yeats


Poranek chłodny był, jesienny. Dalekie i blade słońce (choć reakcje termojądrowe bezustannie zachodziły) jedynie rozjaśniało półmrok zalegający gęsty las. Nieprzerwanie rozrastał się on w okolicy przeszło wieki cztery, dopóki nie nadszedł ten ostatni – dwudziesty. Teraz obojętnie przecinała go równa, asfaltowa droga wiodąca z miejscowości Laggan do Spean Bridge w środkowej Szkocji. W tamtym czasie (a lata to były trzydzieste) jeszcze mało uczęszczana, spokojna i zapewniająca moc doznań wizualnych, była ulubioną „ścieżką” zmechanizowanych maruderów. Nie wszystkim jednak szkockie krajobrazy urokliwymi się zdawały. Chłopiec – a raczej już pan z mlecznym wąsem – pokonywał ją w bezlitośnie komfortowej limuzynie Rolls-Royce wdzięcznego modelu „Springfield Ghost”. Podparłszy dłonią brodę wodził znudzonym spojrzeniem po monotonnym pejzażu głowiąc się przy tym, czy można myśleć o niczym.
Z ust pasażera dobiegło ciężkie, rzec by można - starcze westchnienie, lecz po chwili ciało je wydające siadło prosto i nieco trzeźwiej zerknęło na okolicę.
- Co się panicz troska nieustannie? Jeszcze pół godzinki i zajedziemy na miejsce – zerkając w kunsztownie wykończone lusterko odezwał się prowadzący Filip. Uśmiechnięty, zadowolony co nie miara z faktu, iż choć raz w tym kwartale dane mu było opuścić szary Londyn i odwiedzić w drodze powrotnej matkę, raz za razem dociskał pedał gazu.
Edgar spojrzał na niego z wyrzutem. – To nie ciebie ślą do jakiegoś cholernego internatu, cholera wie po co i cholera wie na jak długo.
Szofer cmoknął kilka razy z dezaprobatą. – Niech panicz nie zapomina, że szkopy już zajmują Polskę. Dam sobie wąsy uciąć, że niedługo i do nas zechcą przyjść – pokiwał głową stylem doświadczonego człowieka.
- Przyjdą nie przyjdą, kogo to obchodzi? Nam i tak nic nie zrobią, a ja będę gnić na tym szkockim wygwizdowie...Ech.
Konwersacja urwała się po niedługim czasie – żadna ze stron nie miała na nią większej ochoty.
Rzeczone pół godziny, dla Marudnego zdające się ledwie kilkoma minutami, upłynęło i biały wehikuł stanął przed prostą, wysoką bramą posiadłości.
- No, ciekawe co teraz – wymruczał szofer pochylając się nad kierownicą i rozglądając uważnie.
Młodzieniec również badał (choć nieco trwożliwie) najbliższą okolicę. Wysoki, kamienny mur zieleniejący u podstawy grubą warstwą mchu dość skutecznie hamował jego ciekawość.
- Chyba nikogo nie ma... To jak, wracamy? – krztusząc się iskrą nadziei zagaił Edgar.
- Hmm – doszło go tylko nim drzwi otworzyły się i kierowca wyszedł na zewnątrz. Z ekstatycznym wyrazem twarzy przez chwil kilka oddawał się rozprostowywaniu zbolałych kończyn, aby niedługo potem zbliżyć się do bramy.
W oddali dostrzegł sylwetkę mężczyzny zasypującego coś łopatą, więc krzyknął na niego i pomachał ręką.
Oczekiwanie na jęk starych zawiasów wydawało się Edgarowi niemiłosiernie długie, lecz gdy wreszcie do tego doszło – stanowczo za krótkie.
Jegomość lat może czterdziestu kilku błyszczał okrąglutką łysiną i lustrował niechętnym, pytającym spojrzeniem to Filipa, to samochód.
- Dzień dobry, jesteśmy... – „Wygnany” już nie słyszał tego, co mówi szofer. Oparł bezmyślnie ręce na szybie i oszołomiony wpatrywał się w kieszeń nieznajomego.
Normalny człowiek by pomyślał, że to czerwona (bardzo intensywnie czerwona) farba widnieje na wystającej z niej szmatce, i że na lewej dłoni ogrodnika są jej kolejne ślady, tak samo jak na szarym, skórzanym obuwiu – ale tak by zrobił normalny człowiek, nie ten, którego skazano „z dobroci serca, pamiętaj” na zmianę stylu życia.
Nie zorientował się kiedy Filip powrócił na swe miejsce i przekręcił kluczyk.
- Nie ma co, obyczaje przednie tu mają – mamrotał do siebie odkładając przepisowe nakrycie głowy. Czekali, aż łysiejący otworzy oba skrzydła i wolno ruszyli.
- Jak panicz znajduje nowy dom? – już głośno, aczkolwiek z nieznacznym cieniem złośliwości zapytał kierowca.
Edgar zignorował owe zapytanie nie mogąc przestać myśleć o tym, co zobaczył (albo tylko o tym, co mu się wydawało, że zobaczył) i rozszerzonymi oczami pożerał klasycystyczną posiadłość. Nie była duża, lecz wielka. Majestatycznie górowała nad praktycznie pozbawionym drzew ogrodem, rozpościerając swe skrzydła daleko na zachód i wschód, ażeby następnie zawrócić na południe tworząc przestronny dziedziniec na który zajeżdżali.
- Człowiek przy bramie polecił nam wejść do środka. Nikt tu do nas nie wyjdzie – zakomunikował Filip parkując bokiem do drzwi frontowych.
Ziewając mimowolnie po dość długiej, nocnej podróży jął Edgar znudzonym okiem mieszczucha poznawać dalsze tereny rezydencji. Naturalnie, głuptas ze mnie – co by to innego miało być, jak nie farba? – zganił się w duchu zauważając jednocześnie, iż ogrodzenie rozciąga się tylko na boki od bramy niknąc dalej w starym lesie. Potrząsnął jednak głową i skupił się na obecnej katordze – żegnaj miłe życie, żegnajcie przyjaciele... – jęczał nastoletnim myślogłosem wstępując po schodach do środka.
***

Księżyc w trzeciej kwadrze i mnogość gwiazd czyniły noc jasną i przyjemną mimo ujemnej temperatury. Poprawiwszy grube, skórzane rękawice – prezent gwiazdkowy od matki – obejrzał się za siebie lustrując posępny budynek.
- Chyba mi totalnie odbiło, tamci pewnie leją ze śmiechu, a ja tu marznę idąc cholera wie gdzie – wyszeptał Edgar.
Krótkim spojrzeniem upewniwszy się co do tego, że nikt nie zauważył jego odejścia, wznowił swą marszrutę w dół niewielkiego wzgórza na którym usytuowana była szkoła.
- Pieprzona buda, że też nie mieli mnie gdzie wysłać – psioczył idąc coraz dalej i zostawiając głębokie ślady w gładkim śniegu.
Mimo całej absurdalności owej sytuacji arcypiękny widok urzekł go i już po chwili zapomniał o gniewie, złości. Powoli zbliżał się do niewielkiego jeziora z poustawianymi naokoło ławkami – ciche miejsce, gdzie raz na semestr organizowano spotkania z rodzicami. Choć mróz trzymał solidnie od ponad tygodnia, wahał się chwilę nim postanowił przeciąć je ugniatając biały puch na zamarzniętej tafli wody. Znalazłszy się po drugiej stronie przystanął i ściągając z niechęcią rękawice, wyjął z bocznej kieszeni pożółkłą kartkę. Szybko rozłożył i zatopił wzrok w niewyraźnym piśmie:

...ieżką wąską pod górę się udaj i skręć na wschód idąc prosto kroków sto. Do starej kaplicy wejdź i powiedz: Mrok, a przygoda nie opuści Cię na krok.

- Nie ma co, brzmi strasznie poważnie – myśli i rusza we skazanym kierunku. Głuchą ciszę zakłócała tylko lekka obecność chłodnego wiatru i ciężki oddech spacerowicza. - Ty pewnie też nie masz co robić? – obserwował jak białe, niewielkie coś biega w dali i znika.
Czas mijał powoli, dokładnie tak samo jak wspinaczka młodego człowieka. – No jasne, nie ma to jak czytać książki miast biegać za chrzanioną piłką – wysapał czując, jak na twarz wstępują mu rumieńce.
Ocierając się o drzewa i potykając na zdradzieckiej ścieżce, kierował swe kroki od wzgórza tak jak „instrukcja” nakazywała. Raz tylko obejrzał się na niewidoczną już prawie rezydencję i ze spoconą determinacją brnął przez zaspy do celu. Nie minęło dwadzieścia minut jak stanął przed zapuszczonym, sakralnym budynkiem. Rzucił okiem na puste schodki, obejrzał wejście kuszące nieprzeniknioną czernią i oparł się o jeden z nielicznych przysypanych śniegiem obiektów. Rzecz jasna nie wiedział, że to kamienne pomniki ciał w przeszłości rozłożonych i beztrosko wydychał zmęczenie.
- Jak można być tak naiwnym? – rzuca w próżnie i bardzo rozsądnie zamyka oczy wchodząc do środka...
 
__________________
"...codziennie wszystko z niczego tworzyć i uczyć śpiewu gwiazdy poranne."

Ostatnio edytowane przez Nevdring : 12-04-2007 o 13:40.
Nevdring jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172