Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-04-2007, 13:40   #1
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
"40. piętro"

New Alrec. Jak mówi się wśród okolicznych mieszkańców, to właśnie to miasto było osadą pierwszych osadników kontynentu amerykańskiego. Rzekomo już w okolicach X wieku pojawili się tu pierwsi wikingowie, którzy postanowili pozostać w tym nowym, wspaniałym świecie dłużej. Ich walki z tubylcami przebiegały z dość zmiennym szczęściem, aż pewnego dnia po prostu wyruszyli na północ, na tereny dzisiejszej Kanady. Co ich do tego skłoniło- nie wiemy. Stan Massachusetts został w większości opuszczeni, a potężni wikingowie zapewne zakończyli swój żywot gdzieś w kanadyjskich lasach.

Dopiero w XVIII wieku na terenach jednej z osad, teraz już znajdującej się setki metrów pod ziemią, powstało miasto. Pochodzenie nazwy New Alrec zaginęło gdzieś w mrokach dziejów i w historycznej czarnej dziurze. Nie pozostało zbyt długo małą, spokojną osadą- zaraz po słynnym „bostońskim piciu herbaty” do wówczas jeszcze wsi przybyły setki osób- niewolnicy, którzy w większych miastach byliby skazani na śmierć za tak wielkie nieposłuszeństwo i sami bogaci kolonizatorzy, którzy bali się kolejnych powstań…

Miasto ominęły wielkie powstania, wojna secesyjna też nie dotarła do New Alrec. Dopiero podczas drugiej wojny światowej na terenie całkiem już wówczas sporego miasta powstało jedno z tych mniej oficjalnych amerykańskich lotnisk wojskowych. Po zimnej wojnie zostało one zresztą przebudowane i oddane do użytku publicznego jako- w latach osiemdziesiątych- jedno z najnowocześniejszych lotnisk w całych Stanach.

Na chwilę obecną populacja New Alrec to ponad pół miliona ludzi, a liczba ta- w związku z ostatnimi archeologicznymi sensacjami- ciągle rośnie. Niektórzy mówią, że Boston powinien zacząć się bać, bo w najbliższych latach może stracić pozycję największego w stanie miasta. New Alrec jest też jednym z ulubionych miast inwestorów- położone jest w całkiem dobrym miejscu, a przy tym sporo tańsze od Bostonu.

Co ciekawe, New Alrec przyciąga też tysiące fanów zjawisk paranormalnych. UFO jest tu widywane regularnie, dziwne sny przytrafiają się co drugiej osobie, a policja rozbija średnio dwie sekty miesięcznie. Niektórzy mówią o artefaktach prastarych kultur zakopanych gdzieś pod miastem, inni o klątwie rzuconej na żyjących tu dawniej wikingów przez potężnego szamana tubylców… Dziwaków nigdy nie brakuje.

A tak między nami, to New Alrec jest cholernie nudnym miejscem…

***





40. piętro





New Alrec,

8.VII.2009

O szóstej rano w New Alrec odzywa się co najmniej parędziesiąt tysięcy budzików. Z pewnością budziki pracowników korporacji New Dreams o tej porze zaczynają swój szaleńczy wrzask- bo chociaż firma była naprawdę przyjazna dla pracownika, to spóźnienia były surowo karane. Nawet dyrektorom nie udaje się spóźniać za często bez chociażby nadgodzin. Surowe prawo korporacji- kto go przestrzega, ten może liczyć na kolejne awanse, może piąć się piętro po piętrze, aż dojdzie na sam szczyt potężnego biurowca…

Zanim jednak zdobędzie się szczyt, trzeba dojść do drzwi frontowych, co w porannych korkach było wyjątkowo trudne. Rower i podróż pieszo- to z pewnością najlepsze rozwiązania o poranku. Autobusy stały razem z samochodami, a tramwaje zniknęły z miasta jakieś dziesięć lat temu. Korki więc były, są i z pewnością będą nieodłączną częścią krajobrazu New Alrec.

Tą niewątpliwie niemiłą dla kierowców sytuację starają się ze wszystkich sił załagodzić wszelkie rozgłośnie radiowe, które najwięcej uwagi przykładają właśnie do swych audycji porannych. Konkursy, piosenki, przekomiczny show Terry’ego O’Dale’a- rzeczywiście, potrafią zaciekawić i wywołać uśmiech na twarzy, ale problem pozostaje…

Tymczasem w wielkim biurowcu New Dreams Johnston T. Cravey siedzi na parterze i spogląda swymi złośliwymi, świńskimi oczkami na wejście. Ktokolwiek przekroczy próg drzwi- Cravey zerka najpierw na zegarek, a potem wstukuje parę słów do komputera. Podobno nigdy się nie pomylił, zawsze dobrze oznacza kto kiedy przyszedł. Czasem jeszcze rzuca jakąś uwagę- czy to dotyczącą stroju, czy czasu przybycia i wybucha piskliwym rechotem. Nikt nie lubi Johnstona T. Cravey’a.

Plan na ten dzień w korporacji był prosty- wejść, wjechać najpierw na szóste piętro, do tymczasowo urządzonej tam Sali Pamięci, zostawić kwiaty dla zmarłego przed dwoma dniami nocnego stróża, pomilczeć parę chwil pod czujnym okiem dyrekcji i wrócić do pracy. Bez większego żalu, bez refleksji- i tak chyba żaden z pracowników nie widział stróża, który do pracy przybywał pod osłoną nocy. Pracownicy byli pewni, że zaraz zacznie się kolejny nudny dzień pracy.

Strasznie się pomylili...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 05-04-2007, 18:13   #2
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Sharon Davis

Budzik w komórce zaczął wygrywać przyjemną muzyczkę. Właśnie za to kochałam to urządzenie. Sięgnęłam po leżącą przy poduszkę komórkę i wyłączyłam dźwięk. 8.00, czas wstawać.

Z łóżka zaspanym krokiem przesunęłam się do łazienki i chlusnęłam zimną wodą w twarz. Tak, teraz już nie jestem śpiąca. Odkręciłam wodę pod prysznicem i wyregulowałam strumień. Nie ma to jak poranny prysznic.

O 8.15 już przygotowywałam śniadanie. Dwie kanapki z serem i szynką popijane zimnym mlekiem z lodówki. Siadłam przed telewizorem i wcinając jedzenie słuchałam porannych wiadomości. O, znowu ktoś widział UFO, bardzo interesujące... Złośliwa kanapka wysunęła mi się z ręki i spadła na stolik. Dobrze, ze nie na podłogę, musiałabym jeszcze sprzątać. Rozejrzałam się po pokoju - właściwie to i tak musiała bym posprzątać, ale jakoś nie mam czasu ani chęci. Spojrzałam też na moje zdjęcie, które zrobił mi mój były chłopak jakieś dwa lata temu. Cieszył się jak dziecko kiedy zobaczył mnie w takim stroju. To były czasy.



Wrzuciłam talerzyk i kubek do zlewu, zaraz obok talerzyka z wczorajszej kolacji i paru kubków pewnie jeszcze z przed dwóch dni. Tak, dziś będzie trzeba pomyć naczynia.

Skierowałam się do szafy. Wybrałam jakieś jasne ciuchy w sam raz na taką pogodę. O, na przykład ta jasnobrązowa spódniczka i biała bluzka. Upięłam włosy, nałożyłam makijaż i jestem gotowa do drogi.

Dobrze, że to niedaleko, i mam jeszcze chwilę czasu. Zboczyłam z kursu aby zawitać do kwiaciarni. Właścicielka już mnie zna, często kupuje tu kwiaty, tylko one żyją ze mną w tym małym mieszkanku. Kupiłam jakieś kwiaty o dziwnej nazwie, ale ładnym wyglądzie z białymi płatkami, i ruszyłam do pracy.

Stanęłam przed wejściem do wielkiego budynku. Spojrzałam na komórkę: 9.17. Idealnie. Pewnym krokiem ruszyłam do wejścia. Posłałam Johnstonowi promienny uśmiech mówiący: ha, dziś się nie spóźniłam! Weszłam do zatłoczonej windy i pojechałam złożyć kwiaty.

W Sali Pamięci było kilka osób. Ale pech, i był też on, William. Położyłam kwiaty i postałam chwilę w milczeniu. Chyba raz widziałam tego stróża, w zeszłym miesiącu... a nie, jednak chyba go nie znałam. Nie znam też większości osób w tym pokoju. Trochę to przygnębiające.

No, czas do pracy, nie płacą mi za bezczynne stanie. Pojechałam na swoje piętro. Już przy wejściu do moich nozdrzy dotarł zapach perfum, lubiłam to miłe przywitanie każdego dnia. Zostawiłam torebkę na zapleczu i pomogłam koleżankom z papierkową robotą, razem pójdzie nam szybciej a mamy jeszcze chwilę zanim przyjdą klienci. A potem czeka mnie już tylko nudne gadanie o zaletach naszych perfum przez najbliższe kilka godzin.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher

Ostatnio edytowane przez Redone : 29-05-2007 o 21:32.
Redone jest offline  
Stary 06-04-2007, 01:44   #3
 
Yarot's Avatar
 
Reputacja: 1 Yarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnie
Damien Warrick, Lipiec 06 2009

Kiedy zadzwonił budzik, a była to godzina 6.00 Damien już był na nogach. Od wielu lat ma problemy ze snem i spaniem a dzisiejszy lipcowy poranek nie jest inny niż wcześniejsze. Młody mężczyzna dzielił swoją uwagę na dwa zjawiska - jedno za oknem a drugie na ekranie monitora. New Alrec budziło się do życia a ożywcze promienie słońca spływały nań jak rosa na łąkę. Widział wschód słońca, widział jak czerwona kula jaśnieje im bardziej wspina się na widnokrąg. Obserwował, jak promienie zatrzymują się na miejskich strażnikach - wysokościowcach w Centrum - które swoją masą przyćmiewają nawet taki cud natury jak wschód słońca. Korporacja wszędzie będzie górą, nawet w obliczu natury.
Drugie zjawisko to ekran komputera, który pokrywała siatka drobnych kół i kółeczek, które po uważnym przyjrzeniu się wyglądała na bezładną plątaninę prostych. Damien spojrzał na licznik czasu na kompilatorze - wskazuje 7:21.”Siedem godzin i nic. Cholera! Smoku, gdzie jesteś?” pomyślał a na głos warknął - Jeszcze cię dorwę. Gdzieś tam siedzisz, cholero jedna.
Budzik zamilkł, jakby stwierdził, że nikt na niego nie zwraca uwagi i sam się wyłączył. Chłopak wstał od biurka i poszedł do łazienki. Musiał zmyć z siebie niespokojny sen, pot strachu oraz zmęczenie dnia poprzedniego. Upały dawały się we znaki i męczyły równie szybko jak ciężka praca. „Przedni ranek, co nie gościu?” zabrzmiało w głowie Damiena, gdy spłukiwał z włosów szampon. „Oho, moje drugie ja się obudziło” stwierdził myjący się. „A co, nie podoba się to spadam”. I nastała cisza. Szum wody z prysznica brzmiał jak najlżejsze pociągnięcia smyczków skrzypiec. Muzyka sfer.
Potem poszło już szybko - koszula, garnitur, identyfikator oraz laptop. Główny Ekspert w Departamencie Analiz i Rozwoju w „New Dreams” spojrzał jeszcze na skrzynkę mailową. List od Gigi postanowił zachować na potem, resztę spamu wywalił bez skrupułów. Rzucił też okiem na bezładną plątaninę linii. Westchnął i wcisnął restart. Zmienił lekko kilka cyfr i puścił kompilację. Ekran zabielił się a na jego środku pojawił się początek linii, która zaczęła falować, zaginać się i rozrastać jak wąż w popularnej grze na komórkę.

Może tym razem choć na trochę wychylisz łeb?” pomyślał Damien i wyłączył monitor. Szum komputera upewnił go, ze wszystko chodzi. W przedpokoju zgarnął kluczyki od samochodu, od mieszkania i wyszedł.
Samochód zapalił bez problemu. Wpiął telefon do zestawu, ustawił radio i ruszył. Poranne korki w mieście to norma, ale jak wychodzi się wcześnie, to nie jest to aż tak duże zmartwienie. Trzeba swoje postać, ale nie ma się takich stresów jak ci, którzy jadą, by zdążyć na ostatnią minutę. A czujne oko Cravey`a wyłapie każde spóźnienie i każde odstępstwo od normy. Dlatego też Damien wychodzi wcześnie i jedzie sobie spokojnie przez New Alrec. Jest czas by sprawdzić, co dziś jest do zrobienia. Uruchomił komórkę i przejrzał sprawy na dziś. „Acha, kwiaty. Trzeba pożegnać stróża” błysnęło mu w głowie. Chłopak zastanawiał się, czy też widział go choć raz, ale nie wiedział. Może i widział, ale czy to był on to nie da sobie za to głowy uciąć. „Może jakiś nocny program go wzruszył i staruszek nie wytrzymał. Wszystko jest możliwe”.
Zatrzymał się przy kwiaciarni. Kupił dwanaście lilii. Wylądowały na siedzeniu obok, zawinięte w celofan i z zielonym przybraniem. W samochodzie rozszedł się miły, kwiatowy zapach. Podkręcił głośność w radiu. Damien zaczął sobie cichutko pod nosem nucić wraz z wykonawcą:
♫♫ People just ain't no good ♫♫
♫♫ I think that's well understood ♫♫
♫♫ You can see it everywhere you look ♫♫
♫♫ People just ain't no good ♫♫

Potężna bryła czarnego wieżowca „New Dreams” wyłoniła się tuż za opasłym budynkiem SONY oraz równie wysokim Mariottem. Trudno powiedzieć, by Damien był zachwycony tym widokiem, który od paru lat wita go tym samym. Jednak praca daje mu ogromną satysfakcję oraz niezbędną niezależność. Dzięki temu może oddawać się swoim logicznym pasjom, jak chociażby tropieniem smoków w z pozoru pozbawionej zabawie ze smoczą krzywą.
Jednak w robocie to co innego. Logistyka, opracowywanie danych zarządczych, analiza konkurencji, analiza produktów, klientów, potrzeb oraz rynków - chleb powszedni. Żadnych smoków, żadnych linii ale za to solidna dawka liczb, danych oraz kojarzenia faktów.
Z ulicy skręcił do poziemnego parkingu, gdzie machnął kartą przed czytnikiem i spokojnie zaparkował na swoim miejscu. Potem schodami na górę znalazł się na parterze. Marmurowa posadzka zwielokrotniała echo przechodzącego, jak w pierwszych filmach dźwiękowych. Chłopak skierował się do wind. Oczywiście dostrzegł już czujny wzrok Cravey`a zwanego też Cyklopem. Ukłonił się dyskretnie i czym prędzej wsiadł do windy. Następny przystanek - szóste piętro.
Naprędce sklecona sala zwana Salą Pamięci to dawny magazyn. Chłopak dostrzegł tu sporo osób, także dyrekcji, którzy stali zamyśleni i wpatrywali się w zdjęcie człowieka otoczone kordonem kwiatów. Przedstawiony na nim mężczyzna był dla Damiena kompletnie obcą osobą. Nie pamięta go z budynku, ale skoro pracował nocami, jak niektórzy mówią, to nic dziwnego. Podszedł ostrożnie do sterty kwiatów i złożył tam swój bukiecik. Potem wycofał się i postał chwilę by w ciszy poprzyglądać się innym. Nikt się nie odzywał, nikt nic nie mówił. Szefostwo pilnie się przyglądało wszystkiemu i wszystkim, jakby chciało wiedzieć, kto przyjdzie i po co. Wtem mężczyzna poczuł wibracje na piersiach. Wyjął komórkę i spojrzał na ekran. „Spotkanie sprzedażowe o 8.30. Przynieść raport R0907 dotyczący kosmetyków”.
Jasne. To chyba czas na mnie” - pomyślał.
Szkoda go. Nie znałem go, ale zawsze szkoda ludzi” - drugi głos znów pojawił się znikąd.
Tak to z nami jest. Żyje się, a potem umiera” - Damien nie chciał już tego kontynuować, tym bardziej, że to rozmowa z nim samym.
Korporacja daje i korporacja zabiera, nie?
Główny specjalista już był w windzie. Wcisnął 13. Winda gładko ruszyła do góry. Spotkanie już za niedługo, a raport trzeba mieć gotowy. Winda stanęła. Chłopak wyszedł na korytarz i z niego wszedł do swego pokoju. Spojrzał przelotnie na swoje odbicie w lustrze. Krawat, garnitur, włos może trochę zmierzwiony, ale dopuszczalny.

I jak co dzień, tak i teraz rozpoczął ten dzień od puszki Coli. Na dobry początek dnia.
 
__________________
...and the Dead shall walk the Earth once more
_. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : ._
Yarot jest offline  
Stary 06-04-2007, 08:30   #4
 
Tahu-tahu's Avatar
 
Reputacja: 1 Tahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumny
Susan Pulasky

Kiedy po New Alrec przetaczała się fala przeróżnych dzwonków, melodyjek cy radiowych przebojów oznaczających mniej więcej: "Wstawaj leniu!" Susan już od kwadransa siedziała za biurkiem. Dyskretna melodyjka (Mozart) jej nowoczesnego budzika odezwała się o 6.00 i oznaczała "Witaj! Dziś kolejny dzień sukcesów! Zaczynasz go na XXI piętrze - kto wie, na którym skończysz?"

Szybki skok z łóżka na wyłożoną bambusową matą podłogę, pstryk - i z wbudowanych w narożniki pomieszczenia głośników popłynęła uspokajająca muzyka. Susan w skupieniu wykonała poranne ćwiczenia - połączenie kilku pozycji paranajamy z wystudiowanymi zamachami i pchnięciami swoim shinai - na prawdziwy trening kendo nie miała dziś czasu. Susan z przyjemnością obserwowała swoją szczupłą, wysportowaną postać w lustrze - to był jeden z tych dni, w których nie dręczyła się swoim wiekiem (a za dwa lata czekało ją przekroczenie Fatalnej Trzydziestki).

Dalszy ciąg porannego rytuału - włączenie ekspresu w drodze do łazienki, zimny prysznic połączony z szorowaniem całego ciała szorstką rękawicą, wklepywanie balsamu, kremów... "Kontrolowanie własnego wyglądu to ciężka robota..."
Wciąż upaćkana użytymi przed chwilą specyfikami siadła przy kuchennym stole - w ramach optymalizacji procesu wstawania stwierdziła już dawno, że jej skóra wchłonie kosmetyki lepiej jeśli da się jej na to po prostu czas. Śniadanie - zdrowe, acz niesmacznie chrupkie pieczywo, niskokaloryczny serek, sałata z pomidorami, kawa i sok pomarańczowy... Od tego schematu zdarzały się Susan odstępstwa, ale i tak nie mogła się już doczekać momentu w którym zajdzie już wystarczająco wysoko, żeby nie musieć codziennie się umartwiać.

Z szafy, w której Manita utrzymywała idealny porządek Susan wyjęła przygotowany na dziś strój - jak zwykle: dość krótka, ale stylowa spódnica, jasna bluzka, żakiet... całość tak dobrana, by jak najlepiej podkreślać świetną figurę kobiety. "To też na coś się przydaje... w końcu to dzięki temu poczciwinie Stuartowi wskoczyłam na swoje obecne miejsce..." Myśl poświęcona jednemu z kierowników Poczty Zewnętrznej była dość przelotna. Susan nie spotykała się z nim od dawna, a nawet wtedy łączyło ich jedynie kilka miłych randek - no i oczywiście bujna dżungla niewypowiedzianych obietnic... "Ale to się nie liczy"
Jeszcze tylko makijaż - jak zwykle dyskretny, ale dobrany w sposób całkowicie optymalny przez Annie, wizażystkę Susan. "Makijaż nie jest w końcu od tego, by był widoczny - ale od tego, byś wyglądała prześlicznie."

I Susan ze swojego wyglądu była zadowolona. Przed apartamentowcem ("Och, żeby kupić sobie tu mieszkanie na samej górze zamiast tej klitki") czekało na nią auto, Saturn Ion - Susan pamiętała, że musi przed pracą zdążyć zajechać na targ kwiatowy po bukiet dla Esther. Dobry pracownik pamięta o imieninach przełożonego - a pracownik świetny zawsze ma na podorędziu jakiś drobiazg.
Susan kupiła piękny, duży bukiet herbacianych róż - ważne jest bowiem dodatkowo znać upodobania szefowej - i bukiet forsycji, które z kolei były ulubionymi kwiatami jej samej. Ta druga wiązanka będzie do Sali Pamięci - Susan zdawało się, że pamiętała nocnego stróża, dla którego teraz wiozła te kwiaty ("Coć już nie może się nimi cieszyć."). Kiedyś, gdy została po pracy dłużej niż zwykle jakiś miły starszy człowiek żartobliwie ją złajał... a zresztą, może to nie on. "Nieważne."

Ważne za to były takie drobne gesty jak promienny uśmiech do tego obleśnego typa Craveya, kilka słów zamienionych ze spotkanymi na parterze innymi pracoholikami, wystudiowane skupienie na twarzy podczas wizyty w Sali... Stojący obok niej mężczyzna najwyraźniej nie chciał szybko awansować - zamiast udawać kontemplację i zadumę odebrał jakąś wiadomość i szybko opuścił pomieszczenie. Susan z wyrazem twarzy całkowicie odpowiadającym oczekiwaniom Samej Góry postała w Sali jeszcze parę minut - po kolejnych kilku była już na swoim, dwudziestym pierwszym piętrze.

Susan Pulasky
Zastępca Kierownika Poczty Korporacyjnej
Pokój 2117, piętro XXI (wchodzić przez sekretariat)


W ciągu ostatniego miesiąca Susan często powtarzała sobie słowa, które widniały na jej nowej wizytówce ("wchodzić przez sekretariat" było jej ulubionym fragmentem) - od kilku dni jednak czuła, że jest gotowa do dalszej drogi. Esther (kierownik Poczty Korporacyjnej) wspominała coś o stanowisku koordynatora Usług Pocztowych na które miała zamiar startować... Susan na pewno udałoby się wtedy wskoczyć na jej miejsce. "Ale dlaczego nie mogę sama wystartować w tym konkursie? Trzeba tylko dziś sprawdzić, kto go rozstrzyga. Jeśli mężczyzna... cóż, jestem od Esther młodsza o jakieś dwadzieścia lat."
Te plany jednak na razie miały pozostać w tajemnicy - na biurku Susan czekały już kwiaty dla szefowej, imieninowe życzenia też były gotowe, wszystkie służbowe zadania skończyła jeszcze wczoraj wieczorem...

"Jestem na naprawdę dobrej drodze."

 
__________________
"All that we see or seem is but a dream within a dream." E.A.Poe
Odskrzydlenie.
Tahu-tahu jest offline  
Stary 07-04-2007, 15:49   #5
Administrator
 
fleischman's Avatar
 
Reputacja: 1 fleischman ma wspaniałą reputacjęfleischman ma wspaniałą reputacjęfleischman ma wspaniałą reputacjęfleischman ma wspaniałą reputacjęfleischman ma wspaniałą reputacjęfleischman ma wspaniałą reputacjęfleischman ma wspaniałą reputacjęfleischman ma wspaniałą reputacjęfleischman ma wspaniałą reputacjęfleischman ma wspaniałą reputacjęfleischman ma wspaniałą reputację
CLICK

Budzik wpadł w poranny szał.
Argrieve leżał z rękoma podłożonymi pod głowę z papierosem w zębach i głową w chmurach dymu, który wyglądał jakby kłębił się w rytm muzyki. Wsłuchiwał się w poranna melodię przyglądając się kształtom tańczącym nad jego głową.
Trzeci dzień bezsenności, 20 paczek papierosów puszczone z dymem. Ostatnie dźwięki muzyki z budzika rozbrzmiewały, papieros leniwie się dopalał, sekundy upływały przekształcając się w minuty.
Argie podniósł się z łóżka, rzucił niedopałek, a może raczej dopałek, bo filtr spalił się także prawie całkowicie, w kąt gdzie już były pozostałości papierosów z 20 wcześniejszych paczek.
Przedarł się przez stosy ubrań i opakowań po pizzy do łazienki. Spojrzał się w lustro

Prawie jak nowy.

Tym razem z mniejszymi problemami, bo już po przetartym szlaku, wrócił do swojego pokoju i poszedł do kuchni. Otworzył lodówkę, jedyne co zobaczył to mleko. Podrapał się po głowie i zrezygnowany wypił resztkę mleka po czym puste opakowanie odstawił do lodówki.

Czas się ubrać, zapowiada się parszywy dzień. Znowu.

Podszedł do jednej z gór ubrań i zaczął wybierać losowe rzeczy. Czarne spodnie, niebieska podkoszulka i czerwona koszula w żółte paski.
Założył wszystko na siebie, wziął komórkę/budzik, słuchawki i wyszedł męcząc się z zamkiem i waląc kilkakrotnie w drzwi, żeby chciały się w końcu zamknąć. Winda była tradycyjnie zepsuta, więc ucieszył się na myśl o schodzeniu po schodach. Jedyne 20 pięter. Przeklął po cichu nazywając nieciekawie matki, ojców i babki producentów wind.

CLICK

Szedł przez miasto otoczony ludźmi, samochodami i wieżowcami. Zniecierpliwieni kierowcy trąbili na siebie a on kwitował to tylko zmęczonym spojrzeniem. Po drodze zaszedł do kawiarni, wypalił dwa papierosy (jednocześnie), wypił kawę, zjadł ciastko. Można było to nazwać śniadaniem. Nawet on musiał czasem cos zjeść.
Z komórka odtwarzała kolejne piosenki, kolejni mijani ludzie, kolejne sklepy, wieżowce i papierosy. Tak zwana szara codzienność.
Doszedł w końcu do miejsca swojej pracy po drodze kopiąc kilka szczekających na niego psów. Jak zwykle 25 minut marszu. Drzwi odsunęły się wydając cichy jęk. Spojrzał się z pogardą na portiera, spojrzał na zegarek, minuta przed czasem. Pracuje tutaj 3 dzień a już gościa nienawidzi.

Nie dość, że ta praca śmierdzi to jeszcze ten facet. Skąd się biorą tacy ludzie?

Wszedł do windy, przejrzał się oględnie w lustrze, poprawił nieład swoich krótkich włosów, wkasał podkoszulkę i zapiął koszulę. Ze skrzywioną miną wcisnął guzik z 60.

Im wyższe piętro, tym wyższa posada. Ta jasne. Dlaczego życie się tak na mnie uwzięło?

Przyglądał się ludziom którzy wsiadali i wysiadali na różnych piętrach tym samym, znudzonym wzrokiem. W końcu dojechał na ostatnie piętro. Wszedł do schowka, założył swoje niebieskie, robocze spodnie i czapeczkę z napisem „czystość to życie”.
Spojrzał pod nogi na swoją pracę. Jak zwykle ktoś zapomniał wytrzeć butów, pieprzony zarząd. Uważają się za władców miasta a w gówno jak wchodzili tak wchodzą. Zaklął cicho pod nosem.
Kolejny pieprzony dzień. Coś dla odmiany mogłoby się wydarzyć.
Po czym wziął się za zdrapywanie plam z podłogi.
 
fleischman jest offline  
Stary 09-04-2007, 13:46   #6
 
Angrod's Avatar
 
Reputacja: 1 Angrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie coś
Ricardo Finley

Uciekał. Oni byli już coraz bliżej. Wskoczył do windy. Ta ruszyła pędziła na dół z zawrotną szybkością, nagle stanęła. Uderzył pięścią w przyciski. Nic. Utknął pomiędzy 39 a 40 piętrem. Wyrwał masywną tablicę z informacją i uderzył nią w sufit. Otworzył klapę. Wspiął się i wyszedł przez nią. Było ciasno. Drzwi powyżej rozwarły się. Przed twarzą miał czarne buty spojrzał w górę. Mieli broń. Celowali w niego. Strzał. Uchylił się. Za późno. Przeszywający ból w brzuchu. Przestrzelili linę. Spadał. Zabity przez szefa.

AAAA!
Ricardo Finley obudził się z wrzaskiem, kiedy kot wskoczył mu na klatkę piersiową. Biedne zwierzątko, zdezorientowane zeskoczyło na podłogę, oczywiście nie bez użycia pazurków.
-Kiedyś dostanę przez ciebie zawału - zaczął wymyślać kotu i zdążył już zapomnieć o czym śnił - Wiesz co? Zazdroszczę ludziom, których zwyczajnie budzi konwencjonalny b u d z i k... Wiesz co to budzik? Ech chodź Bonifacy. Bonifacy. Co to za imię? Chyba byłem pijany jak je wymyślałem.

Bonifacy (cwana to bestia), nie robił sobie nic z jego wyrzutów. Czekał już mrucząc i przymilnie ocierając się o lodówkę, na mleczko, które wkrótce znalazło się w miseczce. Ricardo, kiedy już nakarmił kota i skonsumował dwa tosty z wczorajszej kolacji. Wyjął z marynarki na wieszaku telefon. Dowiedział się, że wczoraj przyszedł mu nowy SMS. Skoro czeka całą noc to poczeka jeszcze trochę. Otworzył okno i odetchnął pełną piersią. Ktoś z sąsiadów gotował zupę mleczną. Natchniony tym, dopił jeszcze resztę zawartości z kartonu mleka przeznaczonego dla Bonifacego. Następnie udał się do łazienki. Nie miał tam żadnego z produktów, które reklamował. Przynajmniej w ostatnim czasie. Nie reklamował ich osobiście. Pisał scenariusze do reklam. Należał do grupy kreatywnych.

Kiedy w samym ręczniku wychodził z łazienki odezwał się radio-budzik zaprogramowany na szóstą. Frank Sinatra śpiewał "I won't dance". Ricardo jak Mel Gibson, w zupełnie przeciętnym filmie z przed dziesięciu lat zaczął tańczyć w kapeluszu pozostawiając ręcznik samemu sobie.

And that's why
I won't dance, why should I?
I won't dance, how could I?
I won't dance, merci beaucoup


Przy ostatnim kroku Ricardo rzucił kapelusz na wieszak, jak się okazało owy kapelusz był na tyle niemuzykalny, że zamiast znaleźć się na wieszaku wolał wylecieć przez okno.
-Cholera

Po kilku chwilach spędzonych na doprowadzaniu się do ładu. Z mieszkania wyszedł schludny, trzydziestodwuletni letni mężczyzna, w nie drogim, ale eleganckim garniturze, ciemnoczerwonej koszuli i dopasowanym krawacie. Na klatce spotkał starszą panią mieszkającą po sąsiedzku.
-Dzień dobry pani Gray - Uśmiechnął się pogodnie do staruszki.
-Och dzień dobry Rupercie - Odpowiedziała z właściwym dla niej dobrotliwym uśmiechem. Ricardo już zdążył przyzwyczaić się do nazywania go "Rupertem" - Ach wiesz co się stało? Abelard Fintz nie żyje - powiedziała zatroskana.
-To przykre, co mu się stało?
-Zawał. biedny poczciwy Abelard. Och pracować w jego wieku.
- Wdał się w krótką rozmowę udając, że wie o kogo chodzi. Później nawet przypomniał sobie miłego staruszka, którego zdarzało mu się spotykać w sklepie. Pożegnał się z panią Gray. (Uważaj na siebie Rupercie!) i wychodząc sprawdził wiadomość na telefonie:

"W pracy zmarł jakiś stróż, kup kwiaty, najlepiej dwa bukiety bo jak nie przyniesiesz gotowego projektu to Cię zatłukę"

To on u nas pracował? Sprawdził czy ma projekt. Ma. Spojrzał jeszcze raz na telefon. Przydało by się więcej powagi w obliczu śmierci. Do pracy chodził na piechotę, a miał jeszcze czas więc wstąpił do kwiaciarni i kupił bukiecik fiołków ułożonych tak by tworzyły kwiat chryzantemy. Po 10 minutach był już w pracy. Z wystudiowaną przesadą ukłonił się panu Cravey'owi. Następnie udał się na szóste piętro. Sala pamięci. Było tu trochę tłoczno. Złożył kwiaty, stanął wyprostowany i rozmyślał, naprawdę myślał o śmierci, czasie, przemijaniu. Szczerze współczuł rodzinie nieboszczyka. (Jeśli taką miał) Próbował nawet przypomnieć sobie jakąś modlitwę za zmarłych. Z zadumy wyrwał go jakiś facet potrącając go przez przypadek. Popatrzył za nim i udał się do windy. Miał jakieś złe przeczucia. Popatrzył na schody. Niee. Jeszcze był zdrowy na umyśle, na tyle żeby nie wchodzić schodami na XXXVII piętro.
 

Ostatnio edytowane przez Angrod : 07-05-2007 o 10:35. Powód: Estetyka
Angrod jest offline  
Stary 10-04-2007, 22:43   #7
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Caroline Lothee

Kiedy otworzyła oczy świat za oknem wydawał się dziwnie jasny. Ciężkie powieki same nie chciały się otworzyć, więc Caroline szybkim ruchem przetarła je knykciami. Zapiekło. Ale podziałało. Następnie spojrzała na zegarek stojący tuż przy szafce nocnej. Czerwone cyfry mrugały niespokojnie wskazując wciąż tę samą godzinę.

0.00

Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Jeden rzut oka na mały srebrny zegarek na toaletce. Szybki bieg do łazienki - mycie zębów, kilka ruchów szczotką zaczesując włosy w wygodną acz elegancką fryzurę, zgarnięcie połowy kosmetyków do sporej torebki. Potem pięć minut na wizytę w garderobie, minuta w kuchni, pół minuty w hallu i Caroline wreszcie wsiadła do swojego samochodu. Makijaż zrobiła stojąc w 45-minutowym korku. Dopiero tam miała czas zastanowić się nad tym co się stało. Nie miała pojęcia jak mogło do tego dojść! Zaspała pierwszy raz od... Od czasów liceum. Nigdy później nie zdarzało jej się cierpieć z powodu niewyspania, czy nie obudzić się automatycznie o godzinie, o której potrzebowała wstać. Sen nie był istotną częścią jej życia. Już nie.
Przeszło jej również przez myśl, że jej mąż znowu nie nocował w domu.
Do pracy dojechała punktualnie półtorej godziny spóźniona. W momencie gdy przekroczyła próg wieżowca New Dreams dotarło do niej, że zapomniała o kwiatach dla zmarłego stróża. Było już jednak za późno, żeby się wrócić - czuła już na sobie wzrok Craveya. Nie spojrzała na niego nawet przez ułamek sekundy, ani nie zareagowała na jego zaczepkę. Potraktowała go jak powietrze, którym w rzeczywistości był - ktoś, kto od lat piastuje wciąż to samo stanowisko bez aspiracji na awans nie różni się niczym od zatęchłego powietrza.
Nie dała się ponieść panice w windzie zmierzającej na szóste piętro. W Sali Pamięci stała dokładnie pięć minut, z pochyloną głową i przymkniętymi oczami. Wiedziała, że popełniła paux pass, ale zachowała kamienną minę i nawet nie musiała udawać, że nie zauważa spojrzeń pracowników. Po prostu ich nie zauważała.
Dopiero kiedy przeszła przez korytarz trzydziestego pierwszego piętra (a właściwie trzydziestego, gdyż budynek nie posiadał 13 piętra - przesąd? A może kierownictwo miało w tym swoje własne cele...) i doszła do swojego pięknego, oszklonego, sterylnego, metalowo-plastikowego biura, panika zaczęła wdzierać się do jej umysłu. Zauważyła kątem oka sekretarkę, która starała się być niewidzialna, a mimo wszystko gorąca kawa czekała już na nią na biurku, na którym piętrzyły się też stosy papierów. Wiedziała, że dla pani Vice Dyrektor d/s Marketingu Na Rynku Międzynarodowym półtorej godziny spóźnienia nie jest byle czym. Tym bardziej, że w zasięgu jej ręki czekał już awans.
Awans, który oddalał się z każdą upływającą minutą bezczynności.
 
Milly jest offline  
Stary 11-04-2007, 19:23   #8
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Wieżowiec „New Dreams” w dniu uczczenia śmierci stróża nocnego wypełniał się życiem. Coraz to nowe osoby przyłączały się do tego dziwnego rytuału wjazdu na górę, na odpowiednie piętro i siadanie do pracy. Wychodząc z windy każdy patrzył zazdrosnym spojrzeniem na tych, którzy ciągle w niej pozostają. No, poza grupką sprzątaczy- ale ich najczęściej w ogóle nikt nie zauważał. No chyba, że miał burdel w gabinecie albo chciał z którymś pomówić o „czasowym obniżeniu pensji”. Takie życie.

12:05, biurowiec korporacji „New Dreams

Sharon zaczynała już męczyć ta praca. A tu jeszcze naprawdę sporo czasu- najwcześniej mogła wyjść koło 16, ale zazwyczaj trzeba było jeszcze przewietrzyć pomieszczenie, posprzątać, przygotować raporty dla zarządzających… Ale cóż zrobić- nikt nie mógł jej pomóc, radziła sobie tylko i wyłącznie sama. Taka praca, takie życie. Będzie lepiej. „Los się musi odmienić”, wspomniała w myślach tytuł gdzieś zasłyszanej piosenki.

- Sharon, poszłabyś na zaplecze poszukać 116?- odezwała się Ann, najstarsza z dziewczyn, odchodząc od niemłodego już mężczyzny wąchającego próbki perfum.

Cóż mogła robić? Mimo, że atmosfera tutaj była całkiem przyjazna, to trudno było odmawiać kobiecie, która rzekomo zaangażowała się w romans z kimś z samej dyrekcji (wszystkie podejrzewają Gordsona, w końcu ostatnio gdzieś razem jechali!), chyba, że komuś nie zależy na tej pracy. A panna Davis potrzebowała jej, potrzebowała, potrzebowała… Poszła więc z przyklejonym do twarzy uśmiechem na zaplecze.

I gdy zdejmowała chyba trzydziesty karton z szafek, znajdując już chyba wszystkie próbki poza tą cholerną sto szesnastką, nagle poczuła w kieszeni znajome wibracje. Ktoś dzwoni… Przyjrzała się numerowi- z pewnością nie był to żaden znajomy. Numer był zdecydowanie za długi jak na amerykańskie standardy, ba- nie Sharon nie sądziła, by tak długie ciągi cyfr w ogóle gdziekolwiek służyły za numer telefonu. „Pewnie jakiś błąd”, pomyślała odbierając połączenie od numeru 445441495012249.

Piski, trzaski, szumy- to usłyszała w słuchawce. I coś jakby niewyraźny głos, przedzierający się przez ten dźwięk- przypomniały jej się transmisje radiowe w filmach z okresu II wojny światowej. Ale kto teraz używa radia, i umie dzwonić na nie z telefonów…?
-Wypuśćcie…- Trzy, jeden, jeden, sześć…- zrozumiała nagle głos. Wypuśćcie. Wypuśćcie. I te cyfry. Powtarzał to w kółko, jakby szukał jakiegokolwiek odbiorcy…

- Halo…?- wystękała nieśmiale Sharon- telefon był co najmniej dziwny, a co gorsza- rozmowa podczas pracy mogła być surowo karana. Zero odzewu.

Przez chwilę jeszcze potrzymała przy uchu słuchawkę, poczym skończyła połączenie. Jeżeli to był żart, to był naprawdę głupi. Ale kto dla żartu szuka tak długiego numeru? Dziewczyna jeszcze przez chwilę przeglądała numery w telefonie, szukając chociażby podobnego wśród znajomych- żadnych wyników. Potem znowu wróciła do poszukiwań. Próbkę 116 znalazła od razu.

***

Caroline uwijała się jak w ukropie. Przeglądała kolejne projekty, zatwierdzała je lub nie z prędkością tak wielką, że aż nieprawdopodobną. W pewnym momencie przyłapała się nawet na tym, że w jej decyzjach brak jakiegokolwiek sensu- czyta pierwsze zdania, czasem zerknie na projekt graficzny, i od razu wprowadza do komputera odpowiednie, czasem zupełnie wyssane z palca dane. No tak, trzeba to poprawić, westchnęła.

Czujne oczy sekretarki dodatkowo przeszkadzały jej w pracy- miała prawo przypuszczać, że ta wredna jędza przydzielona przez dyrekcje za swój życiowy cel stawia sobie wygryzienie Caroline z jej przytulnej posadki. Ale żeby tak z sekretarki na takie stanowisko…? A może robi to dla kogoś? Trzeba sprawdzić, z kim pani- sprawdziła na wizytówce przyczepionej do monitora- Ramsin przyjaźni się w firmie. Ramsin? To w ogóle amerykańskie nazwisko?

Telefon. Musiała przełączyć bez pytania, nic nowego. Caroline Lothee coraz bardziej przekonywała się, że jej sekretarka ma raczej inną szefową, niż ona. O tak, musi to zbadać. Koniecznie. Ale teraz ważniejszy jest telefon.

- Pani Lothee?- odezwał się w słuchawce głos „najważniejszego wśród asystentów”, Colina Gritha. Caroline potwierdziła- Pan Kervish chciałby się z panią zobaczyć. Natychmiast. Dziękuje.

Odłożyła słuchawkę i westchnęła cicho. Kervish, Stanley Kervish. Boss bossów w tej firmie. Sama góra…

Wstała, wyszła z gabinetu i wsiadła do winy. Szła powoli, jak na skazanie. Spóźniła się, okropnie się spóźniła. W myślach układała już przepraszającą mowę- że to ostatni raz, że chętnie zostanie po pracy, że praca w „New Dreams” to ostatnimi dniami całe jej życie… Albo nie, esencja jej życia. Winda zaczęła jechać w górę.

***

Susan Pulasky, koordynator Usług Pocztowych”- napis wykonany ołówkiem automatycznym dumnie pysznił się na kartce na środku biurka. Wygląda całkiem nieźle, Susan była przekonana, że na pozłacanej tabliczce będzie jeszcze piękniejszy. I nie mogło tam zabraknąć „wchodzić przez sekretariat”. Chociaż może „gabinet asystenta” lepiej by brzmiało? W końcu na wyższych piętrach nikt nie ma sekretarki. Osobisty asystent, osobista asystentka… Co z tego, że dla większości z firmowych VIPów robią oni to, co zwyczajna sekretarka- liczy się nazwa. Tak, asystent brzmi zdecydowanie lepiej.

Kwiaty dla Esther chyba nie miały się najlepiej- woda w wazonie im nie pomagała, powoli więdły. A przełożonej ciągle nie było… Aż dziwne- w końcu jeżeli chciała się starać o wyższą posadę… No, czasami się spóźniała- ale aż tyle? Już po dwunastej… Zabalowała? Kto wie… Susan rozmarzyła się- gdyby tam była i mogła strzelić parę kompromitujących fotek… No, jakieś bieliźniane zabawy szefowej- to by było coś!

Tak czy inaczej trzeba działać. Nie mogła po prostu siedzieć i odrabiać i swoją i Esther robotę. Zadzwonić, skontaktować się, upewnić… Wie już, że nie brała urlopu, sprawdziła to dokładnie. Może coś z tego wyjdzie? Zaufanie przełożonego to zawsze coś dobrego. A jeżeli Esther w coś się wpakowała? Szantaż pomaga karierze jeszcze lepiej niż romans…

***

Dwie puste puszki po Coli stały na biurku Damiena. Żadnych wgnieceń, żadnych poważnych zadrapań- wyglądały idealnie. Ba, gdyby nie ich pospolitość, mogłyby nawet być jakimiś wymyślnymi ozdobami! Nie, jednak nie- pomyślał Damien i cisnął obie puszki do kosza. Trafił.

Godzina dwunasta, a wielce poważany w Departamencie Analiz i Rozwoju pan Ekspert ciągle siedział i pracował. Dodawał, sumował, potęgował i wyciągał pierwiastki- wszystko po to, by plan dalszego rozwoju firmy był jak najlepszy. Nie miał prawa się pomylić- nie w tej pracy! Zdawał sobie sprawę, że od tych paru cyferek zależą całe miliony firmy. A firma nie lubi tracić pieniędzy. Pan Kervish też tego nie lubił. A kto wie- Kervish zdawał się momentami straszniejszy niż cała ta firma…

„Też to czujesz? Zaraz coś się wydarzy…”, usłyszał w Damien. Tak, coś mu nie grało- może zbytnia cisza, może ten dziwny układ chmur za oknem, a może chodziło o tą paprotkę w sąsiednim gabinecie, wyglądała jakby zaraz miała się przewrócić. „No! Dalej! Dalej! Dalej!”, wołał Victor. Był dzisiaj wyjątkowo niespokojny, nawet jak na niego…

Monitor zaczął wariować. Odruchowo Damien zapisał swoje dane, zapisywanie było podstawą i wbił oczy w ekran. Jakby komórka leżała gdzieś obok, te fale… Ale trochę ich za dużo… Nie minęła minuta, a pan Warrick nie mógł już niczego odczytać z ekranu. Ale przecież to plazma- a na plazmach komórki nie wywołują takich zakłóceń…

Po chwili wszystko w pomieszczeniu zaczęło wariować. Laptop, głośniki, nawet obraz na zegarku falował… Co gorsza, nawet wyświetlacz komórki „obrywał” tymi falami! Wszystko trzeszczało, skakało… Spoglądając przez okno zobaczył, że w sąsiednim gabinecie wszystko wygląda podobnie- ludzie rozglądali się spanikowani, Johns z 1013 chował się właśnie pod biurko… Cokolwiek się działo, nie było to naturalne…

***

Ricardo obudził się po raz drugi tego dnia. No tak, spanie w pracy to najlepsza droga do zostania z niej wyrzuconym, chłopak wiedział o tym- ale sen był mocniejszy. Poza tym co mógł robić- po śmierci Fintza wszyscy byli pogrążeni w niby-żałobie, nie było niczego wielkiego do roboty. Kliknął parę razy, potem włączył pasjansa. Uniwersalny sposób na nudę, powiedział cicho sam do siebie.

Pasjans jednak nudził się prędko. W porównaniu do niego o wiele ciekawsze zdawały się serwery firmowe. Szybko dostał się na małą „piracką zatokę”, informatycy muszą lubić powymieniać się czasem filmami. No, no- i to jakimi filmami. Ricardo z uśmiechem pełnym satysfakcji zassał na dysk w końcu nakręconego „Hobbita”- czasem miło obejrzeć mało ambitne kino fantasy. Nagra go sobie na płytę przed wyjściem, albo zgra na dysk w mp3 playerze- w końcu ma tam niemało miejsca.

O, a to co?, mruknął z zaciekawieniem. Od kiedy ktoś bez żadnych uprawnień może mieć dostęp do monitoringu? Pewnie jakaś awaria. Krążył myszką wokół ikony, w końcu jednak ciekawość ludzka zwyciężyła i uruchomił jakiś dziwny, zaawansowany program, chyba nawet Microsoftu. Wybrał z panelu piętro 58- najwyższe z używanych, siedzibę samej dyrekcji…

***

Argrieve nie czuł się pewnie na tym piętrze. 58 piętro, miejsce strasznie ciemne, jedynie z dwoma oknami na długim korytarzu. I tylko po nim mógł chodzić, bo wstęp do biura „Żelaznego Stanley’a” był czymś, o czym mógł pomarzyć. Widział też łącznie sześć kamer na tym małym skrawku ziemi- cokolwiek by tu zrobił, ktoś to zobaczy…

- Ja tu jeszcze kurwa kiedyś porządzę…- mruknął pod nosem i, odrobinę pocieszony tą myślą, zabrał się do zmywania podłóg.

Kolejne zespoły rodem ze Skandynawii i innych wyjątkowo mrocznych miejsc na świecie przewijały się przez jego odtwarzacz. Z chęcią by zapalił, ale wiedział- czasem popalać można, ale na pewno nie w pod gabinetem szefa. Samego szefa.

I kiedy chciał kolejny raz rzucić bluzg pod adresem całego Kervisha, jego matki, babki, dzieci i żony, oraz całej tej firmy, stało się coś nieoczekiwanego. Nagle drzwi do gabinetu zostały otwarte. Nie, nie otwarte- wykopane! Ze środka wybiegło dwóch byków, jednego z nich Argie poznał- ochroniarz ze zmiany nocnej z parteru, bodaj Butch. Imię w sam raz dla kretyna, skomentował to po poznaniu wielkoluda „konserwator powierzchni płaskich”.

Bardziej niepokojące było jednak to, że ta dwójka w swoim panicznym biegu ciągnęła kogoś między sobą. Niski, przytłustawy facet z czarnym workiem na głowie. Coś podobnego do tego, w czym ostatnio terroryści z Iranu i Iraku przeprowadzali swoich jeńców. Chyba nawet nie zauważyli stojącego z otwartą gębą sprzątacza- ale chyba to dobrze, pomyślał Argie patrząc na broń przy pasie tych dwóch…

W momencie, gdy dwójka z „zakładnikiem” zbiegła po schodach awaryjnych, drzwi od windy otworzyły się. Ze środka wyszła kobieta, Argie skądś ją kojarzył. A, sprzątał wczoraj pod jej gabinetem! Caroline L… coś tam, to musi być ona. Ta, która ponoć „prawie zasnęła w Sali”, jak mówiła krążąca wśród personelu plotka. Kobieta posłała mu pełne zdziwienia spojrzenie, lecz czym miał odpowiedzieć- sam też nic nie wiedział. Delikatnie pchnął drzwi do gabinetu Kervisha i zobaczył porozrzucane papiery na biurku i pusty fotel. W środku nie było nikogo…

A podglądający to wszystko przez kamery Ricardo ciągle nie był pewien, czy to na pewno nie jakaś niskobudżetowa produkcja akcji…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.

Ostatnio edytowane przez Kutak : 11-04-2007 o 22:20.
Kutak jest offline  
Stary 11-04-2007, 21:35   #9
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Sharon Davis

Głupie żarty. Wrzuciłam komórkę z powrotem do kieszeni i jeszcze raz zerknęłam na półki. Ahh, tu jest, Strong - zapach numer 116. Swoją drogą, dziwne te nazwy, mogli by coś bardziej oryginalnego powymyślać.

Miałam już wyjść z zaplecza, kiedy doszłam do wniosku, że nie chcę więcej takich dziwnych niespodzianek. Złapałam za telefon i wyłączyłam go, i tak nikt nie będzie teraz dzwonił z czymś ważnym. A jeśli chcę utrzymać tę pracę, lepiej nie zajmować się dużo telefonem w godzinach pracy. A Ann pewnie już i tak jest zła, ze tak długo musi czekać.

Znowu wsunęłam wyłączony już telefon do kieszeni, przykleiłam swój uśmiech i poszłam zanieść próbkę 116, po czym wróciłam do swoich standardowych zajęć.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 11-04-2007, 23:31   #10
 
Angrod's Avatar
 
Reputacja: 1 Angrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie coś
Ricardo Finley

Ricardo przetarł oczy ze zdumienia. Czy ja dobrze się obudziłem? Klepnął sie w policzek Cholera, cholera, cholera...Co robić? Kogo oni prowadzą. Zaraz przecież mam gdzieś tu numer wewnętrzny do Craveya, jakby go tam wysłać że niby go prezes woła. Nie no cholera, oni mają broń. Wstał z krzesła i podszedł do drzwi po czym wrócił i usiadł z powrotem. Komu powiedzieć żeby nie wylecieć z pracy? A jeśli to prezes? powtórzył czynność ze wstawaniem. To może na policję zadzwoni. Niee. Mają przecież ochronę w firmie. A to nie byli czasem ochroniarze? Wykręcił numer do dyżurki.
-Ochrona? Coś się dzieje na 58 piętrze, kogoś znoszą schodami na dół wyślijcie kilku ludzi. Szybko. Nie wysyłaliście tam jeszcze nikogo? - Poczekał na odpowiedź i pospiesznie odłożył słuchawkę. Zawołał zaufanego kolegę z branży, Martina.
-Kogoś wynoszą z gabinetu prezesa z głową w worku z gabinetu prezesa na 58. Nie pytaj o nic. Chyba mam pomysł. Obserwuj monitor później ci wyjaśnię.
Wyszedł...
 
Angrod jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172