lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [inne] Sin City, miasto grzechu... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/2946-inne-sin-city-miasto-grzechu.html)

Rhamona 11-04-2007 15:12

[inne] Sin City, miasto grzechu...
 


Proch, wóda, kobiety i krew...



Miasto Grzechu. Miasto, którego wstydzi się sam Bóg. Czy kiedykolwiek wzejdzie tu słońce? Nie ważne, nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Oto nastał kolejny wieczór. Pada jak zwykle, czy łzy sączą się z nieba nad straconymi duszami ostatnich dobrych ludzi? Kto przy zdrowych zmysłach zastanawia się nad takimi rzeczami, kiedy brak pieniędzy i kawałka chleba skłania ludzi do czynów nierządnych? Nie ważne, nie ma sensu się na tym zastanawiać. Trzeba żyć dalej i modlić się o bezbolesną śmierć.
Deszcz, zbawienie dla zalanych krwią ulic. Zmywa wszystko, stertę niedopalonych petów pospiesznie zdeptanych lub rzuconych w kąt. Krople krwi układające się we wzór uciekającej w panice ofiary. Czarny tusz ze świeżo porzuconej gazety. Na pierwszej stronie artykuł o seryjnym mordercy, zaraz obok uśmiechniętej gęby nowego Senatora. Rzygowiny zapitej mordy wyrzuconej z pobliskiego baru. Po prostu wszystko. I tak nadejdzie susza a chodniki zapełnią się nowymi śladami mrocznej rzeczywistości tego miasta. Dobrze... niech pada. Natura tak to już wymyśliła, oczyszcza się sama.

Ten wieczór jak każdy inny był zwyczajny. Odgłos kłótni, ona się puściła, kiedy ten odbywał wyrok w pobliskim pierdlu. Płacz głodnego dziecka, matka zachlana leży w kuchni pod kuchenką, ojciec... nie ma. Gdzieś w ciemnej uliczce miarowe jęki naćpanej dziwki, potem strzał z pistoletu i ryk syren strażackich. Zwyczajny wieczór.

* * *

Kobieta warta grzechu



Dzielnica Magazynów tuż przy miejskich Dokach, cała zalana deszczem, z resztą jak całe to miasto. Sen budził się powoli, z każdą chwilą odczuwając coraz to większy ból. Gdzieś miał te prochy... cholera skończyły się... wóda też. Ból obitej twarzy wrócił, wkrótce się zagoi. A jeśli tydzień nie starczy, to już nie będzie miało znaczenia. Przypomniał sobie o dziesięciu tysiącach i przyrzeczeniu zemsty na Slimie... może ktoś jeszcze się napatoczy. Coś na dnie brzucha dało o sobie znać. To nie był głód, to było przeczucie zbliżającej się śmierci. Człowieku, tylko spójrz na siebie. Staczasz się odkąd... czy to ważne? Staczasz się.

W końcu wyszedł na deszcz, zostawiając za sobą te myśli. Czas się napić a "U Kadie", tutejsza speluna, była już niedaleko. Jego drugi dom, nacieszy swe oko i strapioną duszę... może nawet coś wymyśli? Naciągnął kurtkę na głowę i ruszył przed siebie.

Przed klubem stały dwie obskurne bryki. Oznaczało to tylko jedno, wszystko w normie.
- Co podać? - niemalże w drzwiach spotkał Shellie, tutejszą kelnerkę. Podobno chłopak ją bije, pewnie się puszcza... normalka. Przy barze stała ekipa, widać dopiero przyszli. Brakuje tylko Johna, pewnie zaraz przyjdzie.
Po kilku głębszych, kiedy przyszło ogólne znieczulenie, pojawił się znowu ten ból, przeczucie śmierci.
- To ty jesteś Sen? - dwóch tajniaków w skórach, zapowiadało się nieciekawie.
- Spierdalać, jestem zajęty!
Zła odpowiedź boli, ta zabolała. Wzięli go pod ramię i wyciągnęli zza baru. Chłopaki nawet się nie podnieśli, morda w kubeł i jak zwykle. Udali, że nic nie widzą, a tyle kolejek im postawił... Chuje!
Posadzili go przy jednym ze stolików. Jeden z nich wyjął telefon i gdzieś zadzwonił, nawet się nie odezwał. Sen poczuł, że ma tarapaty, goście nie wyglądali jak ci pokroju Slima czy Thomasa. Po chwili bezskutecznych pytań w końcu się wyjaśniło. Najpierw poczuł zapach perfum, potem stukot dobrych butów. Jedna z tych, o których się marzy. Zdjęła czarne okulary, odsłaniając zakrwawione oko. Świeża rana, będzie siniak. Ślady pospiesznie zmywanego makijażu i łzy. Drogie futro, głęboki dekolt przysłaniający anielskie piersi. Czego taka paniusia mogła chcieć od takiej szui jakim był Sen?
- Ty jesteś Sen? - zapytała niemal pewna, nie czekała na odpowiedź kiwnęła do goryla, który spod marynarki wyjął żółtą, wypchaną kopertę - Potrzebuje twojej pomocy - wypowiedziała prawie płacząc zaraz potem szybko założyła okulary. Dała znać gorylom.
Po chwili był już sam, tylko on i żółta koperta. Zajrzał. Zdjęcia jakiegoś gościa, list i gruba kasa. Na oko jakieś 10 patoli. W liście adres, nazwisko i data. Telly Streanford, za tydzień.

* * *

Anioł Miłosierdzia



- Kurwa! Czy musi padać? - Don Pedro, zdawał sobie sprawę z tego, że jak pada interes się nie kręci, kobiety chorują przez te jebane przeciągi - Zawsze kurwa coś! Jak nie zaćpana dziwka, to w dupę jebany impotent! Do tego jeszcze ta młoda kurwa! - ponosiły go dziś nerwy. Do tego koszmary... a wszystko przez Lucillę. Te oczy, takich oczu nigdy się nie zapomina... miała piękne szmaragdowe oczy. Kto przysłał tu te stworzenie? Czemu akurat tu, na jego ulicy? Jak to się stało, że dziecko takie jak ona o bladych udach i przezroczystej skórze, wychodzi w taki dzień jak dziś, aby sprzedać się za marnych parę groszy? I te oczy... Pedro je znał, nie kojarzył tylko skąd. Przez te wszystkie lata tak dużo pięknych kobiet przewinęło się przez ten interes. A ta młoda nie mogła mieć więcej niż 14 lat. Dziecko.
Siedział w swoim obskurnym pokoju, uporczywie stylizowanym na biuro i popijając gorzki trunek, zastanawiał się nad Lucillą... Streanford. Po kim miała to nazwisko? Kim jesteś Lucy?
Interes jaki prowadził wciąż wymagał wszelakich interwencji. Znajomości to potęga w tym mieście, a posada alfonsa przynosiła znaczące profity.
Telefon.
- Witaj - głos w słuchawce był znajomy - Przyślij mi tu zaraz którąś ze swoich nowych... słyszałem, że masz taką jedną... ponoć Aniołek...
Stali klienci to podstawa w tym biznesie, a stary sędzia, zrobił przez lata dla niego już sporo. Tylko czemu prosi o Nią? Ten obślizgły grubas... skrzywdzi ją, skrzywdzi ją na pewno! Opanuj się idioto!
- Słyszę, że się wahasz - zniecierpliwiony głos dawał o sobie znać - Niech będzie, zapłacę ci za nią podwójnie... no dobrze... niech będzie potrójnie. Widzisz, przyjechał do mnie siostrzeniec, zależy mi na kimś wyjątkowym.
Kamień z serca spadł niemal od razu. Pedro zgodził się, nie miał wyjścia. Kim jesteś do cholery Lucillo, nie mogę tak pracować!
Chwile potem była już w drodze.

* * *

Zapluty Los



Nocna zmiana, ciekawe co dziś się zdarzy. Adolf Grey przed kursem dla Bubla, znowu miał kilka normalnych spraw. Trochę jeżdżenia. Nic ciekawego, z tym, że dziś znowu padało. Bardzo dobrze, zmyje błoto po ostatnim kursie za miasto. Pieprzonym dzieciakom zabrakło prezerwatyw. Dobrze chociaż, że ktoś ich jeszcze używa...
Na początek lotnisko i mężczyzna w czarnym prążkowanym garniturze, który ewidentnie czuł się nieswojo w taksówce. Ciekawe po co tu przyjechał? Ciekawe czy w ogóle wróci skąd przybył. Drogi hotel, jeden z tych dla elity. Stawiam na czarny worek... ciekawe, że ponoć ta cała elita szybciej wykańczała siebie nawzajem, niż nie jedno menelstwo z podrzędnych dzielnic. Zaraz spod hotelu zabrał kobietę w ciemnych okularach, kapeluszu i czerwonej szmince. No ho-ho, zapowiadało się ciekawie.
- Ma pan ogień? - kożuszek z norek odsłonił głęboki dekolt.
Wysiadła za miastem w posiadłości jakiegoś ważnego gościa. Dzielnica, w której mieszka Komendant Główny Policji, Prokurator prokuratury rejonowej i inni tacy kolesie pod krawat.
Potem było już znacznie lepiej, choć deszcz wciąż nie przestawał się sączyć z tego brudnego nieba.
Po jakiejś godzinie Grey zawitał w końcu na jednej z ulic prostytutek. Tym razem żadnej nie było widać, jednak gdy tylko usłyszały odgłos silnika, podbiegło ich kilka w kierunku okna.
- Hej, kotku, zabawimy się? - standardowy tekst.
Po chwili w drzwiach niewielkiego Moteliku z przepalonym neonem, pojawiła się przesyłka specjalna. Oczywiście dziwka. Niska kobietka o różanych ustach i policzkach. Jasny kosmyk włosów, niesfornie uciekł spod chustki przewiązanej na głowie. Krótka czerwona spódnica i wysokie skórzane buty... dziecięcy głos.
Kto do jasnej cholery zmusza dzieci do takiej pracy? Przeszło przez myśl, gdy patrzył w okno tutejszego alfonsa. Na szczęście bogata dzielnica. Mała, jeszcze wszystko przed tobą, stoczysz się jak każda dziwka, i po co ci to? Pod domem Starego sędziego, wysiadła i zapłaciła odliczoną kwotę.
Wreszcie miał chwilę przerwy, stanął na postoju taksówek i wyciągnął gazetę. Rubryka Sport to było coś ciekawego, reszta to sam chłam, więcej dowie się od klientów. Media kłamią! W radiu... co to? Koncert Życzeń? Spierdalać!
Jeszcze godzina do kursu specjalnego, a jego ręce na samą myśl znowu zaczęły się pocić.
Kolejne zlecenie. Jakaś kobieta, szukająca wrażeń, wylewna... pewnie jedzie do kochanka, mąż w delegacji... Potem? Potem jakieś zamówienie. Grey stał pod kamienicą dobre 10 min, ale nikt nie zszedł. Kurs odwołany. I znowu ta kobieta w kożuszku z norek, ale nie do hotelu tylko do obskurnego baru.
Każdy dzień był taki sam...
Gdy zbliżyła się wyznaczona godzina, Adolf zatrzymał się aby wyczyścić i przewietrzyć taksówkę. Przywitał się i zamienił słowo z kumplem ze Stowarzyszenia i zabrał się za wycieraczki.
- O kurwa! Los... - część twarzy wygięła się w grymasie, na siedzeniu leżał złoty los z loterii. Cztery złote Słonie w rzędzie, 50 patoli! - Niemożliwe!

OZ40 12-04-2007 01:08

Nawet w tej jebanej spelunie nie można posiedzieć spokojnie.
-Wszystko w porządku? – Oczy chłopaka podniosły się w górę. Stała tam Shelli.
-Powiedzmy.
-Podać ci coś?
Podstawy, zawsze trzeba było o to zapytać.
-Wiesz gdzie to jest?
Wcisnąłem pod nos kelnerki lekko pomiętą karteczkę:
-To chyba gdzieś w dzielnicach...
-Bogatych.
Nie musiała kończyć, tyle wiedziałem sam. Cholera. Co ja mam robić. Nie lubie, gdy ktokolwiek bije kobiety. Nie jestem do kupienia! Jednak lubie swoje zasrane życie, a te pieniądze mogą mi uratować dupę.
-Piwo.
Shelli poszła bez zastanowienia. Chwilę patrzyłem na oddalający się tyłeczek. Zgrabny, ona też była może ze dwa lata starsza ode mnie. Podobno ją też bił chłopak. Kobiety w tym mieście są odważniejsze od facetów, a przynajmniej nie raz tak myślę. Moje oczy znów opadły na brudną podłogę, a po chwili spadło na nią także kilka kropli krwi. Nie wiem o co chodzi i niech tak zostanie:
-Znów mi nos przecieka...
-Wsistko dobrze?
Nie teraz, zawsze tylko nie teraz malutka. Co ty tu w ogóle robisz?
-Tak Pegi, tylko znów mi nos przecieka.
Uśmiechnąłem się szeroko do ślicznej ośmiolatki. Ciemne, oczka ukryte gdzieś pod długimi rzęsami, które nikły pod czarną grzywką. Aniołeczek, z piekła rodem.
-Mama wie, że tu jesteś Peg?
-Wie – dziewczynka mówiła gniotąc dół spódnicy – tylko się troszkę zgubiła.
-Maleńka – mówiłem tamując przy okazji krwotok z nosa – ona się zgubiła czy ty? Choć, idziemy jej poszukać.
Jedną rękę wyciągnąłem do dziewczynki, a drugą złapałem za kopertę. Stałem patrząc na żółty papier. Schowałem kopertę do tylnej kieszeni, ale nie byłem pewien co mam robić dalej.
-Idziemy.
-Na rączki.
-Mama zabrania! Idziemy!
-Wujku, na rączki.
Nie byłem jej wujkiem, ona po prostu mnie za niego uważała. Lubie, kiedy ten mały śliczny Aniołeczek mówi tak do mnie. Wole, kiedy się uśmiecha niż chodzi z obitą buzią. Tak jak kiedyś do czasu, w którym żył jej ojciec. Dobrze, że go dorwałeś. Oby Aniołeczek o tym się nigdy nie dowiedział.
-Chodź.
Wziąłem na ręce Peg zapominając o bólu, jaki mocno wtulające się dziecko sprawiało gniotąc połamane żebra. Nie myśle o tym, kogo to obchodzi. Na takiego Aniołeczka nie potrafie się gniewać.
To wspaniałe dziecko, a kiedy dorośnie ...i tak zostanie dziwką. Nie!
Odrzuć głupie myśli. Zawsze ci przeszkadzają.
Dojdzie do czegoś ...o ile nie zginie przez to, że mówi do ciebie wujku...
Kurwa, nie wybaczyłbym sobie gdyby dla tego dziecka coś się stało z mojego powodu.
Odstawiłem dziewczynkę do matki. Zapytałem się o adres, który pozostawiła mi ta lalunia.
Bogata dzielnica, gdzieś na zadupiu tego miasta. Przydałby się samochód. Jeden z gruchotów przed meliną należał chyba do Tonniego.
Podchodziłem do nich powoli, do swoich kumpli, którzy trzymali gęby na kłódkę, gdy mnie ciągnęli ci goryle. Gdy tylko mnie zobaczyli ucichli i żaden z nich nie pisnął ani słowem.
-Daj mi jeszcze jedno piwo – mówiłem wchodząc między Tonniego, a Mata – chłopaki zapłacą. Prawda?
Na moje pytanie odpowiedziały tylko ciche pomruki. Uśmiechnąłem się do Tonniego i poklepałem go ręką po ramieniu, gdy druga zwinnym ruchem wyciągnęła kluczyki od samochodu z kieszeni kurtki.
Wychodząc z baru bawiłem się brelokiem i w sumie gówno mnie obchodzi czy jego prawowity właściciel to widzi.
Źle dobierasz kumpli. Źle idziesz przez życie. Z drugiej strony jednak jak mam przez nie iść? Wydawali się dobrymi kumplami i nigdy mnie do tej pory nie zawiedli.
-Kurwa.
Odpaliłem auto. Gdy cofałem kątem oka widziałem Tonniego, który załamując ręce wybiegł z knajpy.
W tym jednym gównie stary chyba jednak miał rację. Żaden facet w tym pieprzonym mieście nie był godny zaufania, a baby w spodniach nosiły więcej niż wielu z nich. Może dla tego tak lał matkę? Bił ją, bo się bał?
W sumie, kogo to obchodzi. Teraz ważne było, w jakie bagno pakuje się przyjmując te dziesięć tysięcy.
Patrzyłem na kopertę leżącą na siedzeniu obok. Stojąc na światłach wyciągnąłem zdjęcie faceta, którego zapewne mam się pozbyć. Z jakiegoś powodu jednak ciążyło mi to na wątrobie. Gustowny garnitur, droga koszula, zamieszkały w bogatej dzielnicy.
-Elita.
Noga ciężko opadła na gaz.
Zawsze możesz uciec z tymi pieniędzmi. Ciekawe, co ten fiut zrobił tej lali. Nie wydaje mi się by chciała go sprzątnąć za ten drobiazg pod okiem. Choć nigdy nic nie wiadomo.
-Każdy ma swojego pierdolca.
Włączył radio i nastawiłem na jakąś stację gdzie można było posłuchać dobrej muzyki. Droga do dzielnicy elit zabrała mi niecały kwadrans. Samochód zostawiłem dwie ulice przed tą, na której stał dom mojej przyszłej ofiary. Nie powinienem się tu kręcić od tak. To nie jest dzielnica, w której pozostałbym niezauważony. Musze coś wymyślić, albo liczyć na szczęście.
-Sory, stary. – Głos dobiegał zza moich pleców. Oczy zamknęły się na chwilę. Nie lubie, kiedy mówili do mnie stary. Powstrzymać złość, odwróć się na pięcie. Spokojnie, spójrz jak wygląda twoje szczęście:
-Nie wiesz gdzie jest ten adres?
Jakim cudem nie zauważyłem cię wcześniej?
Pucułowaty dostawca pizzy wciskał mi przed nos małą kartkę, na której widniał adres zakodowany w mojej głowie.
-Tak, oczywiście. – mówiąc uśmiechałem się ironicznie – Czwarty dom na tej ulicy.
-Dzięki stary! – Biedaczek nie widział, gdy zaciskałem pięści. – Dwie z salami, jedna z boczkiem, trzy specjalne, pięć ekstra dużych. To chyba pełne zamówienie.
Głowa dostawcy wyłoniła się z tylnych drzwi samochodu. Sięgał już po pudełka stojące na ziemi, gdy nagle usłyszał cichy gwizd. Odwrócił się w stronę dźwięku i w jego świecie zapadła ciemność. Zapadła z mojej winy.
-Nigdy niemów do mnie stary!
Sciągnąłem kurtkę z leżącego chłopaka. Stróżka krwi popłynęła razem z tymi, które pozostawiał deszcz.
-Nie masz dziś szczęścia chłopie.
Wciągnąłem nieprzytomnego chłopaka do samochodu i przywiązałem jego ręce niezbyt dokładnym supłem. Ubrałem się w jego kurtkę, naciągnąłem czapkę opuszczając daszek tak by jak najbardziej zakrywał obity policzek i ruszyłem przed siebie. Przechodząc obok kolejnych rezydencji, starałem się zachować spokój.
-No, postaraj się ładnie uśmiechać.
Pewnym krokiem podszedłem do drzwi. Stuknąłem koładką i czekałem. Po paru sekundach drzwi otworzyły się na oścież, a jakiś facet stojący za pudłami wrzasnął:
-Pizza przyszła! Mały problem ze znalezieniem adresu?
-Tak. – Zastanawiałem się chwile, bo w jego wypowiedzi czegoś mi brakowało. – Proszę pana.
-Cholera, nie mam portfela. Wejdź i połóż tę pizze w kuchni. Na lewo od wejścia.
Wytarłem buty i wszedłem do przedpokoju. Skierowałem swe kroki w lewą stronę. Drzwi do kuchni otworzyła mu młoda służąca ubrana w dość skąpawy strój. Położyłem pudła na stole i rozejrzałem dokładnie. Nie było tu ani jednego strażnika. Ciekawe czy to normalny stan tego domu.
-Chłopie! – Chrapliwy kobiecy głos doszedł mnie gdzieś od garnków stojących na piecu. – Kto ci tak urządził facjatę?
Spojrzałem na starszą, dość otyłą kobietę wycierającą ręce w kuchenny fartuch.
-Próbowali mnie okraść.
-Tak? – Tym razem męski głos dobiegał od strony drzwi, którymi wszedłem do kuchni. Gdy spojrzałem na nowego rozmówcę zobaczyłem swoją ofiarę. Facet wyższy ode mnie, co najmniej o głowę. Ubrany w gustowny, granatowy garnitur o delikatnie zaznaczonych szwach. Srebrne spinki od mankietów połyskiwały w świetle.
Chłop ma klasę. Trochę zbyt tradycyjnie może, ale ma klasę. Chodzi z dwoma gorylami. – Jeżeli próbowali cię okraść to rozumiem, że im się to nie udało?
-Tak proszę pana.
Mówiłem spokojnym tonem. Rozglądając się po kuchni zwracałem uwagę na szczegóły.
-Wyglądają, choć gorzej od ciebie młody? – Pan domu mówił z wyraźnym rozbawieniem w głosie.
Spojrzał twardo na swego rozmówcę. Choć nie było to mądre inaczej nie umiałem. W pomieszczeniu na chwilę zaległa cisza.
-Już nie wyglądają...
-Ha! Patrz Vini, jaki twardziel, a ledwo, co cyckę matki skończył ssać! Mógłbyś się od niego uczyć patałachu! – Goryl, do którego zwracał się szef stał nieruchomo, a gdy obrywał policzek nie drgnęła mu nawet powieka. – Melisa!
-Tak szefie? – Starsza kobieta oderwała się od pichcenia.
-Daj dla chłopaka trochę tej twojej maści na opuchlizny i takie tam. Przecież nie będzie z taką mordą po ludziach łazić. Vini, zapłać i nie żałuj napiwku.
Facet nie wydaje się być takim fiutem, może nie takim skończonym. Po chuj ci ta maść? O kurwa, a jebie.
-Nie martw się – mówiła kobieta patrząc na skrzywioną twarz chłopaka – śmierdzi, ale działa.
Odebrałem zapłatę i skierowałem swe powolne kroki do wyjścia. Wychodząc dokładnie rozglądałem się po domu. Szkoda, że droga nie była dłuższa. Tu nie można było zobaczyć wiele. Okna są podłączone do alarmu, to samo zamki w drzwiach. Widziałem czterech goryli w domu i trzech krążących wokół posiadłości. Słyszałem ze dwa psy. Były tam dzieci, a nie zabije ojca dla jakiegoś dzieciaka. Musze znaleźć tę sukę, która dała mi tę kasę. Przecież nie zajebie niewinnego faceta. Choć... taki on niewinny. Pewnie zajmuje się narkotykami.
Rozmyślałem o swoim zadaniu. Nie wiedziałem co mam zrobić. Wsiadłem do samochodu i przekręciłem kluczyki. Po głowie chodziły mi same wątpliwości.
-Kurwa, czemu to nigdy nie może być proste? Czemu on nie może być samotnie mieszkającym frajerem, którego zajebałbym już teraz? Czemu mam to zrobić akurat za tydzień?
Patrzyłem na młodą dziewczynę, która wsiadała do taksówki. Po stroju można było powiedzieć, czym się trudzi. Kurwa, że ten dzieciak nie ma innego zajęcia. W sumie to chyba dobry pomysł.
Facet lubił dużo gadać. Lubił też dziwki, bo jedna robiła za służącą, ta młoda, skąpo ubrana.
Musze pozbyć się wątpliwości. Tak, to najlepsze wyjście. Ciekawe tylko czy te suki ze Starego Miasta będą chciały ze mną gadać. Nie miałem nic do stracenia, a czas uciekał.
Pomyśl, spierdolisz z tą całą kasą. Za dziesięć tysięcy plus to, co zarobisz za tę brykę zaczniesz nowe życie.
Oparłem się o kierownicę.
Tylko, jakie było by te nowe życie? Wpadłbyś z gówna w bagno... bo nie umiem inaczej żyć.
-Kurwa... komu w drogę, temu nóż w plecy.
Ruszyłem w drogę. Teraz wszystko zależało od dziwek. Niechciany uśmiech pojawił się na twarzy.
-Znów te baby.

Harv 12-04-2007 19:23

Ścierka, którą trzymałem, wypadła mi z ręki. Cztery słonie... Schyliłem się powoli po los, pewien, że to jeszcze jeden okrutny żart losu, albo jeden z tych snów, które kończą parę sekund przed najbardziej oczekiwanym momentem. Wziąłem mały kartonik do ręki... Ambrozja naszych czasów, róg obfitości, paszport do nieba, dar od Bogów.. Stałem tak przez pewien czas czytając informacje na losie, od nowa i od nowa.. "Gratulujemy! Aby odebrać nagrodę zadzwoń do biura loterii państwowych, lub przyjdź z wygrywającym losem na adres.."

- Adie, co tam czytasz? Tylko nie mów, że książkę. - ten żartobliwy ton, który słyszę prawie co noc od 7 lat, teraz mnie zirytował. Próbuję się uśmiechnąć i wyluzować, ale napięta brew zdradza, że coś jest nie tak.

- O to się nie martw, Joey, jeszcze trochę umiem czytać, ale tu przesadzasz. - silę się na uśmiech, mój głos jest chłodny, kartonik schowany już w kieszeni, wsunięty w portfel.. W sumie niezbyt bezpieczne miejsce, ale później coś wykombinuję. Pytam Joego o żonę, klientów, jakieś bzdety. On mógł to widzieć.. Dobra, stary, nie wpadaj w paranoję, to tylko 50 tysięcy dolarów. Pięćdziesiąt tysięcy dolarów.. Za to mógłbym się wynieść z tego gówna i zacząć żyć jak człowiek. Jakiś kredyt i mógłbym kupić mieszkanie lub farmę gdzieś daleko.. Beth z tym jej zdrowiem dobrze by to zrobiło, poza tym lepiej, jeśli brat się opiekuje, a nie jacyś obcy, którzy pewnie i tak kradną z mieszkania..

Joey sobie poszedł. Hmm.. Z drugiej strony za 50 tys. mógłbym tu wynająć kogoś do kursów, albo kupić jakieś lepsze mieszkanie niż ta klitka.. Taa.. frajerze, oszukuj się dalej. Tu i tak nie przeżyjesz długo.

Jadąc po kolejną dostawę przez jeszcze z pół godziny kontempluję ten dar losu, który leży teraz w dziurze kołnierzyka mojej kurtki. Zabrałem tej małej dziwce jej sen o wolności? Możliwe, reszta tych lepiej ubranych nie grywa raczej na loterii.. ale śmieszna sprawa, że nikt tego nie zauważył, ostatnia z klientów była tamta luksusowa laska? Może mając wszystko zostawiła nieudacznikowi skarb, o którym marzył? Kto wie.. To nieważne, przynajmniej dopóki nikt nie chce mi tego zabrać. Pistolet jest na miejscu, jakby co będę walczył.. Beth to może naprawdę pomóc.. Ale nie wiem jak mi..

Cholera, czy ja jeszcze będę zdolny do życia w innym mieście niż to? Miasto Grzechu znam najlepiej, to moje pierwsze miejsce pracy i samodzielnego życia.. Tu przynajmniej nikt mnie nie strzeli po mordzie, gdy powiem, że wszyskie kobiety to dziwki - nie będę daleko od prawdy. Rozpoznaję budynki i ludzi, niektórym nawet ufam, ale czy inni ludzie mnie przyjmą? To miejsce brudzi, zanieczyszcza ludzi. Cholera.. Ten los zmieni moje życie, a czy ja na pewno tego chcę...?

Pewnie że chcę!! Kto w końcu nie chciałby tyle szmalu! To po to wypatruję oczy po chodnikach, aby zobaczyć, kto chce wymienić pieniądze na moją jazdę. To po to wożę to gówno w bagażniku, ryzykując pierdel i tortury!! Właśnie dla szelestu tych wymiętych papierów, śmierdzących potem, krwią i Bóg wie czym jeszcze!

Kolejny skurcz.. Frajer.. Uspokój się. Hotel Nowoczesny, to tu. Cholerna rudera, już bardziej służy jako latarnia dla dziwek i straszak na mundurowych niż właściwy hotel. Dalej ten sam ekspedient, odrapuje swoim długim pazurem blat, jakby nie był już wystarczająco obleśny. Daję mu kluczyk, on wyciąga paczkę ze skrytki hotelowej - jedyna rzecz wyglądająca na użyteczną tutaj. Drapie się po łysinie i uśmiecha się zepsutymi zębami.

- Przekkaż ppozdrowienia. - zawsze tak mówi. Nigdy nie widział Bubla, ja sam go nie widziałem od paru miesięcy. On myśli, że ja znaczę więcej niż naprawdę znaczę. Niech myśli - tym lepiej dla mnie. Jednak ostatnio coraz częściej wożę kasę za prochy, a coraz rzadziej odwrotnie.. Stary najwyraźniej już nie handluje z grubymi rybami i zajmuje się tylko nadzorowaniem dilerów.. Albo znalazł jakiś kanał.. Nic tu nie wiadomo na pewno.. Ja w każdym razie będę miał kasę.. Może też w coś z tego zainwestuję..

Nie chce mi się nic mu mówić, ale rzucam jeszcze Dobranoc. Może on mi się potem przyda.. Samochód zapala za trzecim razem. Cholerny deszcz.. I jeszcze takie obrzydliwe, żółte niebo.. Jakby chciało na nas naszczać, a nie mogło do końca. Dobra, jest kupon? Jest na miejscu.. Cholera, muszę już jechać, żeby mnie tylko nie zdybali gdzieś z tym kartonikiem. Może jednak kupię sobie za to kevlar, jakiegoś gnata z tłumikiem, ochronę kogoś z wyższych sfer i sobie będę tu siedział tak jak dalej? Też można..

Zwalniam ręczny i odjeżdżam. Po drodze jakaś grupa czarnych gówniarzy rzuca we mnie kamieniami. Gwałtownie skręcam w rynsztok koło chodnika i asfalty są mokre. Kurwa.. Łeb mnie zaczyna boleć od tego całego syfu. Prawą ręką szukam tabletek, połykam dwie. Nie ma czasu, aby popić, potem zmyję to wszystko z kawą.

Zbliżam się do miejsca kontaktu. Tym razem byłem grzeczny i nic nikomu nie mówiłem. Głównie dlatego, że nikt nie chce zapłacić, ale z drugiej strony, to jeśli Bubel mnie wyrzuci ze swojego gniazdka, to reszta mnie rozdziobie. Tak samo kiedy już się okaże, że nic nie znaczy. Dlatego będę się musiał przenieść wcześniej..

Wyciągam paczkę, solidnie oklejony karton. No mała, czas zmienić właściciela. Mnie to w każdym razie wali, kto nim będzie, byle nie był agresywny i dał mi spokój. Otwieram drzwi, modląc się, abym jeszcze wrócił do tej bryki - i to nie w bagażniku.

Stoi gość w kapeluszu pod drzewem, sam. Pali cienkiego papierosa mimo deszczu. Gdy mnie widzi, zdusza go o pień i odbiera ode mnie paczkę. Bez słów. Gdy wyciąga rękę z kieszeni wypada wizytówka, ona stara się udawać, że tego ni widzi. Zadbane dłonie, spod ronda widać równo przystrzyżoną brodę.. ma klasę, to mu trzeba przyznać. Odchodzi w mrok, podnoszę wizytówkę.

Urząd windykacyjny Edmund Fletcher. Adres, telefon, wszystko elegancko. Chowam do kieszeni, może się kiedys przydać. Samochód odpala, rzucam jeszcze wzrokiem na kupon, czy nie przemókł od tej cholernej wilgoci. Jest cały, cały mój - 4 słonie.. Dobra, nie rozczulaj się tak, stary.

Jeszcze parę kursów, jakiś gość z poobijaną mordą jęczy trzymając się za brzuch. Płaci drobniakami - pewnie ofiara firmy windykacyjnej. Potem jakiś dwóch smutnych gości zalanych w sztok. Będą musieli wrócić do swoich żon niestety.. Ciekawe na ile te moje przypuszczenia się sprawdzają.. Kiedyś muszę zapytać. Kiedy już będę miał do końca dość tego zasranego życia. Jakaś zdenerwowana kobieta, wyróżnia się słabym makijażem. Chce na dworzec, na pierwszy pociąg tego dnia. Dobry wybór, uciekaj stąd! Chciałoby się krzyknąć. Nie biorę zapłaty. To i tak mój ostatni kurs.

Centrala, fury części kolegów już są. Ja się dosłownie zajeżdżę przez tę robotę.. Ale co tam - przynajmniej nie muszę kopać ludzi po twarzach, aby coś osiągnąć. Za moją pracę i uczciwość zostałem nagrodzony 50 000 $. Całkiem opłacalne. Świnia z Ciebie Adolf, takie kłamstwa o sobie opowiadać? Ludzie się zgorszą.. Uśmiecham się półgębkiem wyjeżdżając z centrali. Już za parę godzin świt..

Moja dziura.. Dobrze, że Beth tego nie widziała - całe życie poganiała mnie, abym sprzątał swój pokój. A ja po prostu nie mogę inaczej - uprzątany pokój gryzłby się z resztą świata. Kładę się na łóżko, przymykam oczy.. Sięgam do kołnieża, aby dotknąć kartonika. Skurcz twarzy - gdzie on jest?Rzucam się do drzwi, rozglądając się po drodze za nim, wśród śmieci go nie ma. Wybiegam na klatkę - zbiegam na dół.. Jest!! Łapię i trzymam.. Już na górze wsadzam kupon do Biblii, którą trzymam na półce. Kicham od kurzu, gdy ją otwieram. Chowam do szuflady, wyciągam z niej budzik i nastawiam na 12. Z napisu na losie wynika, że biuro jest czynne 10 - 16. Mi wystarczy. Zamykam drzwi na klucz i łańcuch. Nie mam już siły myśleć o jutrze i tej forsie. Jutro zadzwonię, upewnię się, czy to na pewno nie żadna podróbka.. (sen)

Darken 13-04-2007 22:35

Sięgnąłem do kieszeni. I jeszcze raz. I jeszcze. Kieszeń była pusta, a przecież pilnował się przez cały czas. Cholerni złodzieje, że nawet paczkę papierosów ukradną.

Taksówkarz był jakiś dziwny, jak ktoś kto pochodzi z dawnego serialu telewizyjnego, gdzie jucha nie ściekała się tak często jak w życiu.

-Streanford, Streanford...-pomruczałem stojąc na deszczu i zastanawiając się czy chce zaryzykować złapanie syfilisu. Jednak nie. Deszcz nie napawał mnie optymizmem co do takiego rozwoju sytuacji.

Stałem nadal, myśląc czemu jestem mokrym debilem który nie schowa się przed deszczem. Zastanawiałem się już nad tym kiedyś. Kurwa, co ja robię, stoję i sobie dumam.

Taksówkarz, tak to był ten taksówkarz. miał ochotę zadzwonić do ich centrali i...
Nie wiedział co, ale że było to na pewno ważne.


Mam nadzieje tylko nadzieje, że ta mała zrozumiała aluzję, kiedy dałem jej ten pieprzony kupon ze słonikami. nie była głupia, ale bystra też nie. Ale to był tylko kupon.

Nie wiedział jeszcze, jak porachuje się z tym sędzią. Był stałym klientem, ale to nic a nic nie znaczyło w Sin City. Po prostu nie miałem jak go dotknąć, a on mnie nie chciał... Jakkolwiek by to gejowsko nie brzmiało, żyłem bo on tak chciał. On żył pomimo tego, że nie chciałem by to robił. Moje kurwy też nie chciały. To znaczy te żyjące, bo inne już nie żyją.

Rhamona 14-04-2007 08:32

Proch, wóda, kobiety i krew...
 
Kobieta warta grzechu



Stare Miasto. Nie jeden drań skończył tutaj źle, bardzo źle. Sen miał racje w jednym, nie można lekceważyć kobiet, potrafią być silniejsze od niejednego faceta. A te tutaj z pewnością takie były. Dziwki w Starym Mieście to był towar profesjonalny, niekoniecznie zajmujący się tylko dawaniem dupy. Wiedział o tym, to dlatego tu był.
W drodze do dzielnicy miał trochę czasu aby poukładać sobie w głowie. Czemu ten Telly, czy jak go zwą był taki miły? Maść, którą kazał posmarować jego twarz, wciąż śmierdziała, teraz zaczynała lekko piec. Przecież koleś nie zamawiał pizzy... czemu kazał dać napiwek? W korytarzu stały walizki, takie z lotniska, oznakowane. Coś tu śmierdziało i z pewnością nie była to jego twarz. Uczucie bólu powróciło, przeczucie rychłej śmierci. Czy znowu dostanie olśnienia? Plan, musiał mieć plan.
Dziwki ze Starego Miasta, to był dobry plan. Ale nie z tak śmierdzącą gębą. Sen spojrzał w lusterko.
- Kurwa! - jego twarz zmieniła kolor, z fioletowej na czerwoną, skóra paliła.
Sięgnął do skrytki samochodowej.
- Tonny, masz tu jakąś chusteczkę? Choć pieprzoną szmatę od smarów, cokolwiek - znalazł kawałek papieru toaletowego i wytarł twarz. Pomogło ale wciąż jeszcze piekło. Potrzebował wody. Przecież wciąż padało.
Gdy dojechał do Starego Miasta, wysiadł z samochodu i pobiegł do najbliższej rynny. Obmył twarz. Ulga przyszła od razu. Teraz miał swój prywatny cel, aby zabić tego Sreanforda!

Było tu całkiem cicho i spokojnie, pomijając odgłos spadających kropel na potworne ilości żelastwa. W Starym Mieście było tu tak odkąd Dziwki dogadały się z Glinami. Nie każdy o tym wiedział. Sen jednak miał tu swoje koleżanki.

- Wskakuj, podwiozę Cię! - krzyknął do niewiasty chowającej twarz pod kapturem.
Nie znał tej dziwki. Spojrzała na niego i o dziwo się uśmiechnęła. Pewnie dlatego, że wyglądał paskudnie. Zrobiło się jej żal i wsiadła do wozu.
Wyglądała dość okazale, jak wszystkie kobiety w tej części Basin City. Ubrana w skóry, rzemyki i łańcuchy. Miała rozpuszczone ciemne włosy, nieco przemoczone przez deszcz. Delikatny makijaż i wielkie niegrzeczne kolczyki. Mogła mieć tyle lat co Sen. Nie odzywała się, patrzyła tylko przed siebie. Po chwili lekko się uśmiechnęła, zatykając nos.
- Sreanford i tak jesteś trupem!


Anioł Miłosierdzia



Parę głupich spraw odciągnęło Pedra od myśli o młodej dziewczynie, Bóg wie co wyrabiającej teraz u Sędziego.
- Oby była na tyle mądra, żeby dostarczyła Kupon ze zdrapką - pomyślał obijając nachlaną gębę jakiegoś zwyrodnialca. Ten świr pobił Kate prawie na śmierć, musiał poczuć smak jego krwi zanim osobiście wyrzuci go na deszcz, niech tam zdycha.

Kilka godzin po północy młoda wróciła ze zlecenia. Pedro stał nerwowo w oknie, oczekując na taksówkę. Lucilla jednak przybyła czarnym mercedesem, zapewne należącym do Sędziego lub jego siostrzeńca. Była cała, może jak zwykle mało uśmiechnięta, ale cała.

Po chwili weszła do pokoju. Pedro zdążył już usiąść za biurkiem i wsiąść wieczorne wydanie Basin City Times. Poczuł jej zapach, przedzierający się przez smród tanich perfum. Jak na swój wiek wyglądała całkiem okazale. Spory dekolt przewiązanej koszuli odsłaniał spore jędrne piersi, które zdecydowanie miały się jeszcze powiększyć. Zaokrąglone biodra i szczupłe nogi na wpół przykryte krótką spódnicą. Wysokie, skórzane buty i mocny makijaż dodawały jej lat. Choć Pedro wiedział, że to jeszcze dziecko, nie potrafił odwrócić od niej wzroku.
- Proszę, pan Frank przekazał dla pana kopertę - spod skąpej skórzanej kurtki wyjęła kopertę, która różniła się od poprzednich grubością. Lekko się uśmiechnęła, ale zaraz spoważniała - Mogę już iść? - zapytała patrząc w podłogę, wyglądała na zmęczoną i chyba trochę wystraszoną. Zwykle była małomówna, teraz też niewiele powiedziała.



Zapluty Los



Dla Greya ten dzień skończył się szczęśliwie. Nie można powiedzieć, że przestał być czujny, czy mniej uważny, ale jego myśli nieco rozbiegane zbyt często skupiały się na złotym Losie. Kto kiedykolwiek znalazł takie szczęście, wie jak wtedy mógł się czuć Adolf.

Zastanawiał się przecież, kto mógłby być taki nieuważny lub ślepy, nie widząc Losu Loteryjnego, leżącego wprost na tylnym siedzeniu taksówki. Nie wydało mu się też dziwne, że Louie nie wrócił do bazy, tak jak reszta kolegów z pracy. Greyowi spieszyło się aby wrócić do domu i przespać do godziny otwarcia biura.

Sny były dość płytkie i uciążliwe. Jedne z tych, w których starasz się coś zrobić i wciąż ci się nie udaje. Grey biegł przez most, a im szybciej biegł tym droga robiła cię coraz dłuższa. W końcu się zatrzymał.
- To tylko sen! Jeśli chcesz będziesz na samym końcu tej drogi! - pomyślał i zaraz znalazł się tam gdzie chciał. Most był tuż za nim. Nieuważnie przestąpił krok i zaczął spadać. Złoty los wyślizgnął mu się z dłoni.
- Jak to? Przecież jest w domu, bezpieczny, leży w Biblii - wyfrunął...

Adi obudził się jeszcze bardziej zmęczony niż gdy się kładł. Sprawdził czy w Biblii wciąż jest jego Nagroda, owszem była. Dokładnie tak jak ją zostawił. Zegarek wskazywał 9:33. Nie umiałby już zasnąć. Na śniadanie przyrządził sobie jajecznicę, zastanawiając się co zje jeszcze dziś na kolacje. Ciszę przerwały wiadomości z radia.
- Dwóch taksówkarzy Korporacji Basin City Taxi, nie żyje. Jeden zaginął podczas nocnej zmiany. Policja podejrzewa porachunki Gangów. Nie wykluczone, że mamy do czynienia z kolejnym seryjnym mordercą.
Myśli rozbiegły się, nie miał ochotę już na śniadanie.
Od drzwi dobiegł odgłos pukania
- Otwierać, Policja!
Grey wpadł w panikę. Szybko rzucił się w kierunku Biblii i schował ją do skrytki w podłodze, przykrył dywanem.
- Już idę! - podszedł do drzwi, przez wizjer widać było trzech funkcjonariuszy. Taka obstawa na jego jednego? Coś było nie tak. W końcu otworzył drzwi.
- Pan Adolf Grey? Mamy pana eskortować na komisariat policji, proszę się zbierać.

Po godzinie znalazł się w sali do przesłuchań. Metalowy stół, dwa krzesła, gołe ściany i ślady krwi na podłodze. Nie było żadnego lustra.
- W co, żeś się wpakował Grey? - drzwi do sali były zamknięte od zewnątrz.
Po chwili wszedł mężczyzna, dość przyjemny z twarzy. Zaczął zadawać pytania o wczorajszy dzień. O kursy. Kurwa, miał wykaz wszystkich kursów z bazy! Skąd oni to wzięli? Zaraz, coś się nie zgadzało... Kochana Lili, kryła go, musiała się czegoś domyślać. Wpisała dwa kursy... cholera a jak to sprawdzą?
- Grozi panu niebezpieczeństwo. Szukamy podejrzanych, ale na razie nikt nic nie wie.
Podsunął papier o zgodzie na ochronę policyjną, niestety z braku funkcjonariuszy ochrona będzie w areszcie. Grey parsknął śmiechem.
- Mamy obowiązek chronić obywateli naszego miasta przez przynajmniej 24 godziny, przez które mamy zamiar znaleźć podejrzanych. Radzę się zgodzić, dla pańskiego dobra. Nie ukrywam, że może pan wylądować wśród osób podejrzanych o seryjne morderstwa jeśli odrzuci pan naszą pomoc - uśmiechnął się fałszywie, kaseta z przesłuchania nawet nie została włączona.

OZ40 14-04-2007 11:35

Becky... mówiła, że tak się nazywa. Patrzyłem na młodą dziewczynę siedzącą obok. Cholera, jaka ona piękna. Mój zapluty los pozwala mi ją spotkać w takiej sytuacji. Strenford! Zajebie cię! Jesteś martwy. Moje oczy wylądowały na jej nogach, były idealne. Wzrok po jej ciele chodził sam. Wiedziałem, że tak nie wypada, ale następnej okazji mogę nie dożyć.
-Jest piękna...
-Słucham?
Kurwa, jesteś jebnięty i nawet myśleć nie potrafisz tak jak się powinno. Jednak to czysta prawda, była moim ideałem. Co w sumie wiem o ideałach mając te naście lat?
-Nic.
-Kto jest piękny? Może ja?
Jej głos, jej słodki głos głaskał moje zbolałe ciało. Na chwilę zapomniałem o wszystkim. Tak, właśnie ty moja droga. Znów na nią patrzę. Nie odrywasz ode mnie swych ślicznych oczu, masz w nich dziwny blask. Jezu kurwa Chryste czy ja się zakochałem? Kurwa! Spojrzałem w okno.
-Chci... tak – znów patrzyłem w te piękne oczy, na tę twarz – ty jesteś piękna.
Nie wierze, że powiedziałem to bez zastanowienia. Wszystko w środku przewróciło mi się na lewą stronę. Co się kurwa dzieje? Jednak czuje się tak spokojnie.
-Gdzie cię podwieźć?
Uśmiechasz się i dajesz mi tyle radości. Czemu? Nie mogę oderwać od ciebie oczu, a jesteś przy mnie może pięć minut? Co ty pleciesz debilu? Przecież to dziwka! Ona po prostu musi się uśmiechać.
-Szłaś gdzieś konkretnie?
-Do babci.
Cichy chichot odbił się o szyby samochodu.
-Znasz Mel?
-Melisę? Tak, a czemu pytasz?
Twoje oczy, kiedy tak na nie patrzyłem przysiągłbym, że posmutniały.
-Potrzebuję informacji. Dużo informacji. Wiesz gdzie teraz jest?
-Wiem – ton dziewczyny wydawał się niespokojny – na ciebie mówią Sen?
-Skąd wiesz?
Nie chciałem hamować, ale stopa opadła sama. Znów patrzę w te piękne oczy jednak teraz w moich jest wiele złości. Odsunęła się, boi się?
-Przepraszam. Przykro mi.
Co? Skąd ten smutny ton? Kurwa, znów nic nie rozumiem. Proszę cię! Becky nie wychodź! Nie wysiadaj! Zmokniesz! Stój dziwko i tłumacz mi się!
-Becky! Stój! Gdzie jest Mel!?
W oddalającym się głosie wyłapuje: „Tu, na drugim piętrze, okno przy schodach.”
Znikasz gdzieś w ciemnej uliczce. Wchodzisz do jakiejś meliny.
Z takim nastawieniem nigdy nie zaznasz spokoju. Właśnie odgoniłem od siebie swój ideał kobiety. Jestem kretynem, albo ktoś tam na górze mnie bardzo nie lubi. Wychodzę z samochodu. Na moją twarz spadają zimne krople. Nie wejdę głównym wejściem.
Ciemne uliczki to naprawdę mój dom. Od zawsze przyciągały mnie niczym magnez. Drugie piętro. Schody pożarowe, każdy stopień skąpany deszczem. Na każdym stawiam wolne kroki.
Czy jeszcze kiedyś ją zobaczę? Jeszcze, choć raz, przed śmiercią? Do niej jest mi bliżej niż do miłości. To musi być te okno. Choć raz dobrze trafiłeś, Melisa właśnie skończyła z kolejnym klientem. Plecy opierają się o zimny mur, a mój słuch wyczekuje na cichy dźwięk zamykanych drzwi. Cholerne okno nie chce się otworzyć.
-Sen! – Mel wciąga mnie do pokoju mocno ściskając szyję. Znów te jebane żebra. – Wejdź łobuziaku. Ludzie! Skończ z tymi walkami! Jesteś może... u ale śmierdzisz! Znów kogoś rozpłatałeś? Chcesz herbaty? Może prysznic? Zostaniesz chwilę?
Kochana Melisa. Moja kochana matka. Matka, której nigdy nie miałem. Jak zwykle rozgadana. Podobno nie przestawała gadać nawet, gdy ...hehe! Drobna blondynka, a piersiach niczym magnum 44 dla wielbicieli broni. Najzgrabniejsze nogi czterech przecznic, najzgrabniejsze zaraz po Becki.
-Sen, mów do mnie! Przecież wiesz jak lubię rozmawiać.
-Potrzebuje informacji Meliso.
Wiesz jak uciszyć każdego. W tym mieście takie stwierdzenie uciszało każdego. Znam też takie, które wszystkich ożywia:
-Zapłacę.
-Nie musisz.
Jest zmartwiona i widzę to dokładnie. Ta biedna kobieta nigdy nie potrafiła ukryć emocji.
-Chodzi mi o pewną kobietę.
Jej oczy wypełniły się łzami. Ona nie myślała o tym samym, co ja. Na pewno mnie nie zdradziła! Nie ona! Jest zbyt honorowa! Jedna z ostatnich w tym mieście.
-Jej goryle dorwały mnie w knajpie. Pizneli parę razy po żebrach, usadowili wygodnie, a damulka rzuciła mi kilka patoli za zabicie jednego faceta. Tym typem okazał się być Strenford. Byłem u niego w domu i ten skurwiel załatwił mi gębę jeszcze gorzej niż była. Ta szmata w wydekoltowanej sukience, która rzuciła mi kasą nie podała żadnych powodów. Znasz mnie i wiesz, o co mi chodzi.
Po moich słowach Melisa uspokoiła się wyraźnie. Nie lubię sprawiać kobietom przykrości. Kurwa jak ja tego nie lubię:
-Musisz znać powody. Rozumiem cię, ale musisz też wiedzieć, że nie mam jak ci pomóc. Wiem tyle, że u tego Strenforda pracuje kilka dziewczyn z okolicy, ale one nie puszczą pary z ust. Za dobrze im płaci i musisz to zrozumieć.
Kurwa. Co ja teraz zrobię?
-Opatrzysz mnie?
-Tak – jej głos nadal był dziwny – na początek weź jednak prysznic.

Może to i dobrze mi zrobi? Zawsze lepiej mi się myślało, gdy ciepłe krople wody spływały po moim ciele. Stałem tak pod prysznicem i myślałem. Myślałem i stałem i KURWA NIC NIE PRZYCHODZIŁO MI DO GŁOWY!
Odgłos otwieranych drzwi od łazienki. Melisa krzątała się tu nucąc coś pod nosem. Zabawna kobieta. Znów śmieje się sam do siebie. W sumie to nie jest takie złe.
Odsunięcie drzwi ukazała mnie w całej okazałości dla Mel, której nawet nie drgnęła powieka. Cholera, aż taki brzydki jestem czy to ona tak wiele widziała?
-Jeżeli zastanawiasz się nad tym, czemu nie reaguję to nie chcesz znać odpowiedzi.
Jebany szósty zmysł, pierdolona kobieca intuicja. Czy ona naprawdę istnieje? Powinienem coś na siebie założyć, a nie tu tak paraduje.
-Choć, zrobię to, o co mnie prosiłeś. Usiądź w pokoju, ale kiedy już zacznę to masz być grzeczny.
Siedzę na krześle, a ta drobna blondynka krząta się wokół mnie i niczym święta zajmuje się moimi ranami. Zapach różnych środków oczyszczających rany unosi się w powietrzu. Ciało lekko piecze tu i ówdzie.
Kobiety są potęgą tego świata. Masz szczęście, że taki ktoś jak Melisa jest ci przychylny. Może...
-Melisa – ton mojego głosu brzmiał błagalnie, gdyby kumple to słyszeli – powiesz mi coś o jednej z was?
-Becky?
Cholera to może ja się w ogóle zamknę? Wprawione ręce owijają moje ciało bandażem. Nadal myślę nad planem, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Moje myśli są skierowane w inną stronę.
-Nie wiem o niej dużo, ma chyba tyle lat, co ty. Robi na dzienną zmianę. Miła dziewczyna, kocha swoją matkę, a w sumie to chyba wszystko. Czemu pytasz?
-Tak – kłamstwa takim tonem nie wcisnąłbym dla dzieciaka – jakoś.
Nie zapytasz o więcej. Nie musisz. Czasem chciałbym żyć jak ty Meliso.
-Skończone.

Siedzę, w ciszy pokoju popijam herbatę. Patrzę w okno. Woda leje się strugami. Deszcz rozpadał się jeszcze gorzej. Mel smaruje się jakimiś kremami. Z knajpy na dole dochodzą odgłosy balangi. Kolejny łyk. Tak mi dobrze. Jestem taki spokojny. Jak długo będzie mi dane? Niesforną ciszę przerywa krzyk dziewczyny. Dochodzi z dołu od knajpy, do której poszła...
-Becky!
-Sen nie!
Słowa Mel rozpływają się w powietrzu pokoju.
-Zabijesz tu kogoś to zginiesz sam!
-Nie dam by ją skrzywdzili.
Zakładam koszulkę. Z kieszeni kurtki wyciągam swoje rękawice. Stare, dobre rękawice. Zaciskam pięść i jestem gotów. Gotów na wszystko byle jej pomóc. Kiedy stoję już na schodach pożarowych słyszę za sobą głos:
-Uważaj na siebie. Sen, musisz kogoś jeszcze pomścić.
Moje myśli stają na chwilę. Kogo? Za kogo mścić się może mi kazać dziwka?!
Włosy stają mi dęba, a zimny dreszcz spowalnia pracę serca. Nie ocieram łez, bo nie wstydzę się ich. Bo nie widać ich między innymi kroplami deszczu.
-Kto?
-Nie wiem.
-Kiedy?
-Wczoraj. Miałyśmy ci nie mówić. Zasady.
Strzały dochodzą z ciemności uliczki. Becky krzyczy! Dobrze... znaczy, że nadal żyje. Zbiegając po schodach nie zdążę, a tu liczą się ułamki sekund.
-Co ty robisz Sen! – Melisa, kochana matka. Martwi się o mnie, ale ja wiem, co robię.
Drugi budynek jest ze dwa metry dalej. Jedyna droga to w dół. Drugie piętro, mokra ściana. Dam rade.
Jeden sprawny skok. Moje ręce przylegają do ściany, buty robią to samo. Zsuwam się z pełną koncentracją. Szybkie spojrzenie w dół. Krótki impuls do mięśni nóg i rąk. Idealne zgranie. Kończyny wyprostowały się same odbijając mnie od ściany. W takich chwilach świat zwalnia swój bieg. Płaski lot i szybkie wygięcie ciała. Ląduje zgrabnie niczym kot. Znów słyszę krzyk tej pięknej dziewczyny. W co się znów pakujesz pacanie? Nie, nie rozpraszaj się. Zapomniałem o bólu, o problemach, kłopotach. Rytm wybijały mi krople deszczu.
Skradałem się po cichu. Już ich widzę, tylko trzech. Jeden trzyma Becki, są podpici.
Skurwysyny, dopiero was zobaczyłem, a już was nienawidzę. Bo ona nie jest tego warta. Zamykam oczy, bo nie czas na wątpliwości!
Jak zwykle pewni siebie, bo w trójkę:
-Ty tam! – Słyszę krzyk, gdy jeden z nich mnie zauważa. – Wypierdalaj stąd! Bo oberwiesz.
Ręka oprycha zasłania usta dziewczyny. Ja znam twoją gębę tylko jeszcze nie wiem skąd.
-Jesteś taki pewny?
Krople bębniły o metal wokół mnie. Oddech stał się płytki i rytmiczny.
Znów cisza. Najpierw ten, który trzymał Becki.
Ciszę przerywają uderzenia stóp o mokry chodnik. Kiedy tamci widzą mnie po raz kolejny stoję już między nimi.
-Puść ją.
Słowa bez uczuć. Tak powinien brzmieć twardziel. Spraw by się bali. Znam tę gębę.
Ręce faceta opadły, a Becki podbiegła do mnie.
-Spierdalaj do Melisy.
Mądra dziewczyna. Nie musiałem powtarzać drugi raz.
-To co? Pogadamy teraz?
Zaczynają się mieszać. Zaczynam cię poznawać. Nim skończę z twoimi kolegami przypomnę sobie, kim jesteś.
Czekam na wasz ruch. Czekam by móc się tłumaczyć przed samym sobą za to, co wam zrobię.
Jeden pewny krok przenoszący ciężar ciała w przód, a razem z nim pięść lądująca na gębie frajera. Cichy chrzęst. Idealne trafienie. Ciało osuwa się na ziemię.
Leż tam.
Uszy słyszą krok za plecami. Odchylam się odruchowo. Kątem oka widzę pięść. Ciało wygina się w tył od pasa w górę. Ręce obejmują kolejną ofiarę i mocno zaplatają się za plecami. Nogi unoszą się w górę. Jedna przekładam za szyję, a drugą opuszczam do czasu, gdy palce nie poczują gruntu. Już! Wszystkie mięśnie w setną sprężają się, a ugięte kolano trafia w twarz. Puszczam ciało, które stawia bezwładne kroki. Znów ląduje na cztery łapy. Odwracam się nagle, stając na proste nogi. Dwa kroki i odbicie unoszące moje skulone ciało na wysokość twarzy oprycha. Prostuję nogi. Schemat. Ciało zachowuje się naturalnie. Jakby zostało do tego stworzone. Ląduje.
-Zostałeś tylko ty.
Patrzyłem mu w oczy. Wyzywałem, bawiłem się nim. Wystarczyło tupnąć by zaczął uciekać. Nie dam ci tej satysfakcji.
-Uderz! Wal! No już!
Tak! Podnieś pięści! Tak! Uwielbiam odgłos pięści trafiającej w coś twardego! W ludzkie ciało! Tak! Ciężko o lepszego ode mnie!
Unikanie ciosów tego chłopaka jest jak zabawa. Nudzę się. Pięści same się uniosły. Lubiłem drażnić przeciwników. Raz, trafiłem pięścią w jego pięść. Zdziwiony? Dwa, jak dla mnie jesteś nikim. Trzy, staraj się, bo mocno narozrabiałeś. Ruszyłem w przód zaciskając rękę na gardle. Ściana. Uniosłem go.
Patrząc w jego oczy widzę tyle strachu. Nie dawno był taki odważny. Krople spadają dookoła. Nie wolno krzywdzić kobiet, tak mówiła moja mama. Łzy znów popłynęły mi z oczu. Pierdolone słabości. Przez takiego jak ty ona nie żyje! Przez takiego jak ty, takiego jak on! Druga ręka uniosła się sama. Mięśnie napięte do granic wytrzymałości zaczęły sprawiać ból. Będę mieć koszmary. Może przez to zaoszczędzę ich jakiejś dziewczynie. Żołądek. Najbardziej miękkie miejsce. Jeden cios. Nie lubię ciepła krwi na moich dłoniach. Tym bardziej ciepła flaków, jakie każdy z nas nosi w sobie.
Kolejny upadł martwy. Który to już od czasu, kiedy żyje na ulicy? Straciłem rachubę.
Odwróciłem się i podszedłem do zakrwawionej, znajomej mi postaci leżącej w kałuży.
-Kim jesteś do cholery?
Czekałem na olśnienie. Stałem w strugach deszczu patrząc na zakrwawiony ryj. Stałem tak już pewnie z dziesiątą minutę:
-Mike...
Przeklęty dzień. Cioteczny brat tego pedała Slima rzuca się do mnie z dwoma kolegami. Moją matkę zabito. Zakochałem się w dziwce. Przyjąłem dziesięć kawałków za zabicie jakiegoś skurwysyna. W tym wszystkim sam przylazłeś do mnie i to był twój jebany błąd! Kobiet nie wolno lekceważyć, bić! Rozumiesz!
-Nie martw się.
Mówiłem do faceta, który właśnie obudził się w moim uścisku. Klęczałem na ulicy pełnej wody. Trzymałem na kolanach członka rodziny osoby, której nienawidzę. Chciałem się zemścić. Pozostało mi jedno.
-Wybacz mi, ale w tym mieście za błędy ojca płaci syn. Musisz mnie zrozumieć.
Na początku próbował się wyrywać. Nie rozumiał, że to nie ma sensu. Uspokoił się dopiero gdy powiedziałem, że nie będzie bolało.

Nie bolało.

Ponownie stanąłem na równych nogach. Adrenalina dawała kopa. Uwielbiam ten naturalny narkotyk. Nic mnie nie boli. Jestem wolny. Czuję perfumy. Zabiłem na Starym Mieście, czas zapłacić. Becky! Poczułem ból w tyle czaszki.

Głowa okropnie mnie bolała. Obraz rozmazywał się w każdym możliwym kierunku. Nie wiedziałem gdzie jestem. Siedziałem przywiązany do krzesła.
-Zabiłeś.
Niewyraźny głos, niewyraźny kobiecy głos. Dochodził z daleka.
-Znasz zasady. Czemu?
-Obronie. W obronie... Becky ...Broniłem Becky.
-To się okaże.
Nie wytrzymałem dłużej. Zemdlałem znów. Przynajmniej jestem spokojny. Jeśli zginę i tak nikt nie zapłacze. Aniołeczek zapomni.





...Ale ja chcę żyć...

Harv 17-04-2007 02:09

Zapluty los

Policja.. Kurwa, nigdy ich nie lubiłem.. To zrozumiałe, kiedy pierwsze jazdy po Basin miało się za kółkiem kradzionego wozu. Jaki byłem wtedy głupi.. A może nadal jestem? Uciec z handlu kradzionymi samochodami, tylko dlatego, że dwóch twoich kumpli z branży zginęło w niewyjaśnionych okolicznościach? Teraz jestem niewiele bezpieczniejszy..

Mówię temu gładko ogolonemu glinie, że mam w domu legalnie kupioną broń i mogę wrócić do domu, jeśli dadzą mi kamizelkę kuloodporną.

- Broń? A na pewno masz to pozwolenie? - Uśmiechnął się bezczelnie - Mogło się zgubić przypadkiem, wiesz jak to jest - papiery sie gubią.. Zapis w ewidencji zezwoleń też nie jest wieczny.. I tak ten Glock to stary model, nie przydałby Ci się na wiele. A poza tym i tak wybacz, ale mamy braki w zaopatrzeniu i nie możemy cywilom tak po prostu wydawać sprzętu.

Kolejny szczery uśmiech. Gnida. Już mi przeszukali mieszkanie, skoro wiedzą, jakiego mam gnata. Dobrze, że wszystkie dowody mojej podwójnej działalności znajdują się po śmietnikach i ulicach Sin City, poszarpane na kawałeczki.

- Ale i tak musicie mi zapewnić odpowiednią ochronę. Może się okazać, że wiem coś, co pomoże wam zidentyfikować sprawcę.. Jedną z ofiar był Louis Charett? - Glina mimowolnie przytaknął, jego śliczne oczka za okularami zaświeciły się, gdy mówiłem o informacjach.

- Tak, gadałem z nim całkiem dużo. Znam jego zwyczaje, kojarzę, czego nie lubił, gdzie zwykł chadzać, gdzie brał kursy.. - Ściemniam, ale im dłużej będę się wydawał przydatny, tym dłużej będę żył.

Przez głowę przeszła mi myśl - Co z Bublem? Pewnie mnie porzuci, dla jakiegoś obiecującego młodzika, jakim kiedyś byłem. Po wyjściu na zewnątrz będę się musiał dowiedzieć, jak się mają sprawy.. Pewnie będzie chciał mnie udupić, bo obawia sie wsypy. Słusznie. Może i sprzedam temu pięknisiowi Bubla do końca.. Chyba orgazmu dostanie. Kto tam z resztą wie.. Tu każdy się sprzedaje, to tylko kwestia cenny. A nikt nie daje tyle, co władza.

Dobrze.. Wszystko to bardzo mnie cieszy, ale.. - Pomachał mi znowu zaświadczeniem przed nosem. - To jedyna rzecz, jaka może zagwarantować panu bezpieczeństwo.

Robię pokorną minę - służbista, raczej nie uda się nic wynegocjować.

-Tylko proszę, żeby mi oddano moją broń przy wyjściu z celi. Będę się czuł bezpieczniej.

Ty, Wielka Forso, będziesz musiała poczekać.. Szlag. Składam podpis. Żegnaj wolności..

Rhamona 18-04-2007 19:44

Proch, wóda, kobiety i krew...
 
Kobieta warta grzechu



Silne uderzenie smukłej ręki w skórzanej rękawicy obudziło go, choć z trudem. Potem ktoś chlusnął w niego wodą.
- Wstawaj, Sen! - kobiecy twardy głos ocucił go zupełnie.
- Gail, mogłabyś być bardziej delikatna, on uratował mi życie... - to musiała być... Becky.
- W takim razie sama go walnij.
- Wyglądasz okropnie
- młoda dziewczyna z wyraźnie otartym policzkiem i pękniętą wargą, kucnęła tuż przy nim i położyła zimną dłoń na jego rozgrzanym policzku. To była Becky. Patrzyła z czułością. Mel stała tuż za nią kiwając z dezaprobatą na jego stan.

Było tu jeszcze sporo innych kobiet, niemal wszystkie wyróżniały się swoimi skąpymi strojami. Siatki, skóry, ćwiekowane paski i gorsety, metalowa biżuteria i broń... wszędzie było jej pełno.
Sen siedział na krześle, pod nogami czuł zdjęte liny, był wolny. Strasznie bolała go głowa.
- Ech... złapał się za tył głowy wydając z siebie syk.
- Nazywam się Gail - jedna z nich podeszła bliżej, do niej należał ten bezwzględny głos - Mel zaraz się tobą zajmie a potem możesz zmiatać ... mały - zmierzyła go wzrokiem.
Część kobiet na jej skinięcie wyszła z niewielkiego, ciemnego i wilgotnego pokoju. Zostali tylko w czwórkę.
Wbrew pozorom Sen nie czuł się najgorzej. Czuł, że choć po części ale zemścił się na Slimie. Bolała go twarz i żebra, ale najbardziej tył głowy, dostał całkiem solidnie w łeb, aż dziwne, że te wątłe laski miały w sobie taką siłę... kobiet nie można bić, ani lekceważyć...


Zapluty Los



Adolf podpisał w końcu papier, choć czuł, że to nienajlepsze wyjście. Zdawało się, że nie miał wyboru. Przeczuwał jednak, że coś jest nie tak, szczególnie po rozmowie z detektywem.

Zaraz po podpisaniu oświadczenia, Adolf został umieszczony w całkiem przytulnym areszcie. Było tam kilka pryczy, kibel i kilku typków spod ciemnej gwiazdy. Jednym z nich był dość znany przestępca zwany Blade, siedział samotnie w najciemniejszym skrawku pomieszczenia i sprawiał wrażenie wkurwionego. Jeden z typków o znacznie mniejszych rozmiarach trzymał kawałek ligniny przy lewej stronie twarzy i siedział najdalej jak to możliwe od Blada. Widać tamten był praworęczny.

- Cześć, jestem Lizard - podszedł do Adofla niewielkich rozmiarów koleś, przygarbiony i wykrzywiony nieco, charakterystycznym wścibskim tonem zaczął rozmowę - Słyszałem, że to ty jesteś tym taksiarzem, mieli tu jakiegoś do nas wpakować. Niezła bryndza, co? Nie martw się stary, podsłuchałem rozmowę tych pączusi... jesteś czysty, zaraz pewnie cię wypuszczą...
- Zamknij kurwa mordę!
- Blade wstał z pryczy i wrzasnął na cały komisariat, patrząc na Lizarda. Mężczyzna trzymający ligninę, jęknął cicho i skulił się ze strachu - Dawać mi tu kurwa piwo, bo zaraz rozniosę ten pierdolony areszt! - podszedł do krat i zaczął nimi szarpać.
- Panie Hanks, proszę się uspokoić, kawa i pączki w drodze - jakiś spasiony policjant pojawił się zachowując odległość od krat i wypowiedział te słowa z wyraźnym znudzeniem.
- Nie chcę żadnej waszej kurewskiej kawy, chcę piwo. Rozumiesz to, ty spasiony frędzlu?! - policjant usłyszał w odpowiedzi i udał zdziwienie. Spojrzał w głąb korytarza, głaszcząc swój okrąglutki brzuszek i powiedział.
- Andy, ten półmóżdżek twierdzi, że jestem gruby - zrobił skwaszoną minę.
- Nie przejmuj się stary, już mu niosę oranżadkę - dobiegł czyjś głos i oboje się zaśmiali.
- Kuuuurwaaaaa! - Blade zaczął szarpać kratami, aż tynk posypał się z sufitu.
- Słuchaj Blade, jak się zaraz nie uspokoisz, to przyniosę tu pistolet z końską dawką uspokajacza jakieś 10 mililitrów. Będziesz spał przez tydzień i srał pod siebie - odezwał się znowu grubas.
Blade zmiękł wyraźnie, ale nie uspokoił się całkiem.
- Ja chcę tylko kurwa piwo - powiedział ciszej i usiadł na pryczy, obserwując współwięźniów.

Harv 22-04-2007 12:53

Taa.. witaj po radosnej stronie życia, śmieciu. Blade to najwyraźniej wesoły facet, ciekawe czy mnie kojarzy, przez te lata na ulicach widziałem go parę razy.. Dobrze, że on najwyraźniej mnie nie. Reszty nie kojarzę, Lizard.. Ksywa pasuje do oszusta albo innego, który włazi wszystkim w tyłek.. Trzeba uważać na to, co mówi. Muszę się też pilnować, bo Blade'owi może się zachcieć dać mi w mordę na przywitanie. Ten z wacikiem to pewnie jakaś kolejna ofiara, której mieli zapewnić ochronę.. Najlepiej by było, aby tych pojebów przenieśli do innej celi. Hmm.. albo w ogóle mnie wypuścili.. Roztrzęsiony koleś z wacikiem wstaje i chwiejnym krokiem podchodzi do kibla. Połowa twarzy mimowolnie się wykrzywia. Takie grymasy nie są chyba lubiane przez ludzi w takim stanie jak Blade teraz. Widzisz, trzeba było patrzeć na jezdnię, a nie gadać, to byś miał ładną twarzyczkę reagującą na wszystkie komendy..

- Ty, kierowca, a ty co się tak kurwa uśmiechasz? - Warczy Blade i podchodzi do mnie. Tak.. to moja szansa.

- Bo taki mały gnojek robi cię w huja. Naprawdę nie zobaczyłeś, że poszedł do kibla, żeby pociągnąć z piersiówki? - wycedziłem cicho, żeby człowiek szczający do muszli nie usłyszał.

- Pierdolisz!? - brutal odwraca się i powoli rusza w stronę zastrachanego człowieczka, którego przerażone oczy miałem okazję zobaczyć, kiedy się obejrzał. Jeszcze nie zdążył zapiąć rozporka. Prawie mi go żal.

- Ale, alee..- piszczy wciskając się między kibel a kraty, nerwowo próbuje wcisnąć przyrodzenie do spodni.
- Jakie ALE, jakie ALEE!! - wrzeszczy Blade. Cokolwiek by mu się teraz powiedziało, na pewno spowodowałoby u niego berserk. Z pomieszczenia strażników dobiegają nerwowe krzyki pytające się nawzajem co się dzieje.

Blade łapie małego za koszulę i rzuca go na kraty. Dzwoni, gdy ofiara uderza głową o metal.

- Dawaj wódę, śmieciu!! - wrzeszczy Blade do małego półleżącego na ziemi. Ten gość ma parę, on był jak tykająca bomba, dobrze, że nie zdetonowała się przy mnie. Lizard z początku osłupiały, teraz chowa się w przeciwległy róg, gdzie już na niego czekałem. Dostał szału zupełnie bez powodu, nie? - rzucam do Lizarda mrugając porozumiewawczo. On przełyka ślinę i przytakuje lekko. Dobrze, przynajmniej z nim będę miał spokój.

Nagle słyszymy cichy puk i kolos zaczyna mięknąć w nogach. Po paru sekundach, które wydają się wiecznością, pada na ziemię. Tłusty glina stoi z pistoletem na strzykawki jeszcze wycelowanym przed siebie, na jego tłustych policzkach widzę pot.

-----------------------------------------------------------------

Leżę sobie spokojnie na pryczy. Małego wynieśli aby go opatrzyć, a Blade'a do izolatki, więc nikt już nam nie będzie przeszkadzał. Gliny całe czerwone przepraszały mnie, że wpakowały mnie do celi z psychopatą. Taa.. muszę kuć żelazo, póki gorące.. Potem, gdy przyjdzie ktoś ważniejszy, ktoś kto podejmuje decyzje za nich, to będą twardzi i zdecydowani obrońcy prawa.

- A więc.. Za co siedzisz? - zwracam się do Lizarda dopijając kawę, którą mi przynieśli.

OZ40 02-05-2007 01:17

Geil - łeb boli mnie bez litości - mam sprawę.
Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Nie w takim momencie.
-Wiesz dokładnie, o co mi chodzi.
- Nie, mały nie wiem, ale coś mi mówi, że zaraz się dowiem - mówi nieczułym głosem, jest twarda, choć po wzroku dziewczyn... - No, co?
Spojrzałem na pokój ciężkim wzrokiem, ledwie myślę, a muszę gadać mądrze. Kurwa! Czemu nigdy nic nie przychodzi mi łatwo!
-Uratowałem jedną z was. Chyba coś mi się za to należy?!
Nienawidzę, nienawidzę, gdy ktoś mówi takim tonem. Beznamiętny, sztuczny... Potrzebuję informacji. Chcę je od ciebie Geil!
Nie czuje się na siłach by wstać. Tak bardzo bym chciał. Brak mi sił!
Geil uśmiecha się krzywo, widzę jej usta, jest piękna i zapewne mordercza...
- Hmmm - wygląda jakby się zastanawiała, no gadaj w końcu, ile mogę czekać - Shiva mówiła, że miałeś z tymi gośćmi jakieś porachunki. Jeśli tak, to uratowałeś Becky tylko przypadkiem. Jesteśmy ci wdzięczne sądzę, że Becky umówi się z tobą do knajpy, jeśli masz odpowiednio dużo forsy, aby zapłacić za drinka. Potrzebujesz informacji? Będą kosztować... tyle, co zwykle - nieugięta, twarda suka, a jednak coś w jej oczach mówiło, że to tylko poza...
Wstałem z krzesła. Ręką dociągnąłem głowę do prawego ramienia, słychać było trzask zaszłych stawów.
-Porachunki - zacząłem sucho, zgiąłem się w pół by rozciągnąć plecy, żebra okropnie bolały - tak. Mój ojciec był kiedyś jednym z nich. Teraz został mi dług do spłacenia.
Stanąłem prosto patrząc w piękne, zimne oczy. Kobiety, nie wolno ich lekceważyć. Trzeba je znać.
-Nie uratowałem jej przypadkiem. Zrobiłem to, bo... jesteście mi coś winne! Za jedną informację zapłacę. Drugą, powinnaś mi powiedzieć!
Nie potrafiłem się powstrzymać. Krzyk sam wyszedł z mojego gardła. Ton był ciężki, a z oczu ciekły łzy, na które nie było mnie stać wcześniej.
-Każda kobieta najpierw jest matką, potem dziwką czy kimkolwiek innym.
Podszedłem blisko Geil.
-To ona powiedziała bym nie wstydził się łez. - Tu liczy się kasa. Tylko tego pragną ludzie. Ty pewnie też Geil co? - Ile chcesz?
Geil złapała się w biodrach i słuchała uważnie. Zmrużyła oczy, chyba powiedziałem coś, co ją rozmiękczyło. Może się uda. Pozory, jak ja ich nienawidzę.
- Najpierw powiedz, co chcesz wiedzieć, potem ocenie ile ta informacja jest warta - Becky i Melisa nie mówią nic, ich oczy patrzą tylko to na mnie to na Geil. Chyba się udało.
-Potrzebuję dwóch informacji - podszedłem, stałem blisko, blisko na tyle by czuć jej zapach - wiesz, nie różnimy się tak bardzo. Oboje udajemy twardych by ten świat nie zeżarł nas, kłamiemy samym sobie...
Zorientowałem się, że plotę bez sensu, nie wiem po co, nie wiem czemu.
-Streanford, Telli Streanford. Potrzebuje informacji na jego temat. Na temat jego dziewczyny, żony, kochanki. Tej, która zapłaciła mi za zlikwidowanie tego skurwysyna! Druga zaś - łzy napłynęły do opuchniętych oczu, pieprzone słabości - chcę wiedzieć, kto zabił moją matkę!
Głos rozrywał gardło. Przepełniony smutkiem, odpowiedni do całej sytuacji, do tego zawszonego miasta. Jedyne prawdziwe uczucie. Smutek.
- Kto mu kurwa powiedział? - Geil spojrzała na Melisę, a ta spuściła wzrok.
- A co? Miałam mu nie mówić? Nie mogłam Geil! Wiesz sama! - Kochana Mel... nie miała wyboru.
-Nie patrz na dziewczyny, prędzej czy później i tak bym się dowiedział. Przecież to moja matka. Przestań już gadać i mów o cenie.
Nie chciałem dłużej tu być. Trzeba było działać, a czas uciekał nieubłaganie. Co będzie dalej?
- Słuchaj... - Geil odezwała się do mnie, mrużąc te swoje duże kocie oczy, pachniała deszczem - i tak wiem, że się dowiesz. Nie chcę tu żadnych burd, rozumiesz? Czy ty to w ogóle kurwa jesteś w stanie zrozumieć? Widzę to w twoich oczach, zemsta zżera ci umysł. Nie obchodzi mnie to Mel, jeśli na naszym terenie zrobi rozpierduche, nie będę mieć skrupułów. Była twoją matką, nie mogę ci zabronić... - Geil zamyśliła się i usiadła na drugim krześle - Mamy pewne podejrzenia, ale dokładnie nie wiadomo. Badamy ślady i wypytujemy to tu to tam. Musisz zrozumieć, że to stało się wczoraj. To na pewno nie twój ojciec.
- A to pierwsze... - Geil wstała i spojrzała mi w oczy - Nie za gówniorowaty jesteś, aby mieszać się aż tak wysoko?
-W takim mieście jak te, gdzie nie liczy się ludzkie życie, wiek nie gra roli. Od kiedy jesteś na ulicach? Pewnie też byłaś gówniarowata! Mam prawo do tego! Poszlaki! Chcecie odnaleźć mordercę, a jedyne, co robicie to pieprzenie głupot! Cena za informacje! Co mam zrobić! Co tylko chcesz.
Złość, jedynie ona pozostała, złość? Może rozpacz. Nie wiem, co mam robić. Liczy się czas.
-Geil - ton był zupełnie inny - proszę cię! Proszę.
Głowa opadła w dół. Jestem zmęczony, wszystko mnie boli, a życie nadal daje mi w kość. Patrzę na Becky, ten widok napawa mnie jakoś optymizmem.
-Proszę...
- Geil, powiedz mu i tak został już w to wciągnięty - odezwała się Becky.
- Widzę, że nie zależy ci na tym, aby on żył? Ta informacja będzie darmowa, mały: Ktoś cię wrobił! Lepiej zgarnij kasę i ukrywaj się.
- Jeśli jednak chcesz wiedzieć, musisz dać mi... z dwieście dolców na początek. Ale dobrze się zastanów - Geil wstała tak jakby miała stąd iść, widzę w jej oczach, że nie chce mówić o Streanfordzie, widzę w jej oczach, że zna skurwysyna i być może tą damulkę...
Dwieście dolarów? Wciągnięty, w co? Kto mnie wrobił? Zajebię ich wszystkich! Gówno mnie to obchodzi! Wszystko mnie nic nie obchodzi! Dwieście, masz! Leżały w kieszeni, zapłata za pizze. Bierz! Patrzę jak banknoty lądują na ziemi.
-Wyjaśnij mi to dokładnie. Jeśli już ktoś mnie wrobił to chciałbym wiedzieć, co może na tym zyskać? Komu, aż tak bardzo zawadzam? Kim jest ta suka, która zapłaciła za zabicie Streanforda!
Nie chcesz mi powiedzieć dziecinko, bo boisz się o mnie? Czy może boisz się o siebie? Po mnie nie będą płakać.
Geil zatrzymała się w drodze do drzwi, odwróciła głowę i powiedziała:
- Wyjdźcie dziewczyny.
Mel i Becky zaraz opuściły pokój. Sprawa wyglądała bardzo poważnie. Nie bała się o mnie, tak, bała się o siebie. Usiadła na krześle i spojrzała z pogardą na pieniądze leżące na stole. Wyjęła paczkę papierosów, odpaliła jednego, a resztę rzuciła na stół.
- Lepiej usiądź.
Poczekała aż zrobię to, o co prosiła. Dym z papierosa unosi się nad naszymi głowami. Czas zamarł.
- William Streanford to stary gubernator, ojciec Tellyego. Chłopaczek miał dość przesrane życie, jego ojciec był bardzo apodyktyczny. Za jego kadencji miałyśmy tu w Starym Mieście niezłe problemy. To wszystko przez jego synalka, który się u nas stołował. Miał tu cizię. Nazywała się "Mary" skrót od Mercedes. Nie wiem jak dokładnie sprawa się skończyła, ale Mary się przeprowadziła, przestała być jedną z nas. Podobno mierzyła wysoko, nie zdziwię się, jeśli w końcu dopięła swego. Telly wyjechał. Ojciec posłał go na studia. Potem przyjeżdżał tu bardzo rzadko miał ciężką pracę. Czasem zamawiał jedną z nas, ale nie wszystkie chciały jechać do niego. Wiesz, mamy tu zasady. Tydzień temu William zmarł, ten pies w końcu zdechł. Skurwiele żyją długo. Pogrzeb ma się odbyć chyba niedługo. Znajdziesz to w gazecie.
Na stole leżało już pięć stów. To i tak niska cena za takie informacje. Nie wiedziała więcej.
-Pogrzeb... czyżby synalek chciał przejąć fotel po ojcu? Czy może ma swoje plany? Cholera, znów te pytania. Mercedes, to ona mi zapłaciła?
Kurwa ze wszystkiego pojawiają się tylko niepewności. Co bym nie zrobił mam coraz więcej pytań!
-Co ja mogę mieć z tym wszystkim wspólnego? Co z moją matką? Nie było żadnych dziwnych znaków w jej zachowaniu wcześniej? Nie bała się nikogo? Nic się nie zmieniło?
- Nie wiem kurwa nie wiem! Myślisz, że sama nie mam problemów? Każdy je ma! Nawet taka dziwka jak ja! - Geil zgarnęła pieniądze, fajki ze stołu i wyszła.

Zostałem sam, tylko te pytania i ból, nie to nie był ból, przeczucie rychłej śmierci.

Siedzę sam w ciemnym pokoju. Palce rytmicznie stukają o blat zakurzonego stołu. Cisza.
Siedzę sam w ciemnym pokoju, nucę kołysankę, którą matka śpiewała mi co wieczór. Cisza.
Siedzę, lecz nie sam, w pokoju, który rozświetla blask pięknych oczu. Nie wiem, kiedy tu weszła.
-Dziś śpisz ze mną. – Becky, mój aniele. Jej delikatny głos. Wszystkie problemy znikneły. Uśmiech pojawił się na zapłakanej twarzy.
Wstaje i bez słowa podążam za swoją panią. Tak pięknie pachnie. Oddałbym za nią życie.
Minuty, dochodzimy do obskurnego pokoju. Piękne miejsce.
Siedzę sam... na sam ze swoim Aniołem. Żadne z nas nie wypowiada ani jednego słowa. W myślach, wszystko jest w myślach. Patrzę na nią wzrokiem, wyrażającym moją miłość do tej pięknej kobiety.
Becky zdejmuje kurtkę. Robię to samo.
Podchodzę do niej i przytulam. Jej ciało drętwieje na chwilę, boi się.
-Coś się stało? – Pytam, tak cudnie pachnie.
-Jestem głupia – głos wyraża smutek – bo chyba zakochałam się w kimś, kto niedługo zginie.
Patrzę w jej cudne oczy. Przez chwilę ucieka wzrokiem. Wstydzi się. Moja dłoń dotyka do jej delikatnej twarzy. Jej usta dotykają moich.
Ambrozja.
Czuję łzy spływające mi po policzkach. Gubię się w myślach. W głowie powstaje mi pustka. Jesteśmy tak młodzi, a już tak bardzo zmęczeni życiem. Moje ręce jeszcze mocniej zaciskają się wokół smukłej tali tej pięknej dziewczyny.
Słowa same pchnął mi się na usta. Boje się ich.
-Kocham cię – szepczę jej do ucha – choć nie wiem, czemu. Kocham cię.
Podnoszę jej głowę by patrzeć w te cudowne oczy. Palcami przeczesuje włosy. Nie mówi nic. Jej ręce lądują na mojej szyi. Delikatne usta muskają moją szyję.
Znikają wszystkie problemy, odchodzi ból. Moje dłonie same opadają w dół po tym cudownym ciele. Koniuszkami palców wyczuwam koniec jej bluzki. Delikatnie podnoszę ją do góry. Rzucam na ziemie. Patrzę na półnagą piękność stojącą naprzeciw mnie, dałbym sobie głowę uciąć, że ta młoda dziewczyna zawstydziła się, choć czy to możliwe?
Becky odchodzi o krok. Jej dłonie opierają się o moją klatkę piersiową. Lekko napierają. Siadam na łóżko.
Jednym, sprawnym ruchem Becky pozbawia mnie koszulki. Boże! Jak ona się rusza! Siedzę przyglądając się mojej Bogini.
Becky siada na mnie okrakiem. Moje ręce zaplatają się za jej plecami. Usta lądują na piersiach. Tak delikatna skóra. Zapach, który działa na mnie jak narkotyk. Wprawione palce, zapięcie stanika nie opiera się długo. Młode jędrne piersi. Nie mogę oderwać od nich wzroku. Delikatne dłonie podnoszą moją głowę. Uśmiech na twarzy tej dziewczyny jest wart każdego życia.
Becky wstaje. Podnosi z łóżka mnie. Jej ręce ponownie zaplatają się za moją szyją. Pocałunki słodkie lekarstwo na każdy z moich kłopotów. Tracę zmysły, pozwalam rozkoszy panować nade mną. Nie zauważam, kiedy nadzy lądujemy na stole.
Cholera, te cudowne ciało. Becky nie traci czasu. Ile ta dziewczyna ma siły. Przypiera mnie delikatnymi dłońmi do blatu i dosiada. Grzbiet z rozkoszy wygina się w łuk. Usta otwierają się i zamykają na przemian, bez świadomości swoich czynów, szalony od rozkoszy. Moje dłonie muskają delikatne ciało. Czuje jak mięśnie Becky prężą się pod jej delikatną skórą. Łapie jej ręce w nadgarstkach. Zabieram ze swojej klatki. Podnoszę się ku górze. Mocno przytulam mego anioła. Ta pozycja. Gdzieś o niej czytałem. Podobno to kwiat lotosu. Krzyk sam ucieka mi z gardła. Wywołały go paznokcie raniące moje plecy. Me dłonie zaciskają się na jędrnych pośladkach. Jej szybki oddech, rytmiczne sapanie, działa na mnie jak zapach krwi na rekina. Instynkt, cichy syk rozkoszy. Seks z taką dziewczyną to błogosławieństwo. Zbieram swoje myśli! Zdejmuje ją z siebie. Przez chwile rozkoszuje się widokiem. Ciało rozpalone od chęci i pożądania. Oczy, w których kryje się szaleństwo. Każdy mięsień gotowy. Becky odwraca się ode mnie. Szybko podchodzę do niej. Rękoma opieram się o jej biodra. Lekko, lecz zdecydowanie. Uginam nogi. Szybki ruch. Cichy jęk. Kolejny raz, jest jej coraz lepiej. Widzę to, czuję to, jest cudowna. Mój Anioł! Wyrywa się i odchodzi o krok. Patrzę w jej oczy. Śmieją się, są lekko zdziwione, czyżbym był lepszym kochankiem niż mi się wydawało? Koniec myślenia. Czuję jak drobne rączki ciągną mnie do łóżka. Znów ona rządzi. Nie przeszkadza mi to. Przeciwnie. Rozkoszuje się widokiem. Młode ciało, skapane w pocie o przecudnej woni. Naprężone mięśnie, rytmiczne ruchy, ciche jęki, ona, ja.
Rozkosz.
Piękne ciało. Tak delikatne. Unosi się nade mną. Oczy przymrużone z rozkoszy, włosy rozwiane wiatrem, którego nie ma. Piękne piersi falujące w ten jedyny, wspaniały sposób. Delikatne pośladki, silne uda. Głośny krzyk! Kurwa jak mi dobrze! Silny uścisk! Oddam wszystko by ta chwila trwała wiecznie! Czuje jej wspaniały zapach! Moja Bogini!
Zaciska mi ręce na szyi. Dusi mnie, ból, brak tchu...
Cudna woń jej skóry, delikatny dotyk, czysta rozkosz... kilka sekund nie z tego świata! Czuje jak jej ciało drży... może to nie jej? Chyba nie upilnowałem się do końca.
-Ja też cię kocham.
Becky szepcze. Jest zmęczona tak jak i ja. Kładzie się, jednym skinieniem każe mi zrobić to samo. Nie opieram się. Jej udo ląduje na moim biodrze. Ręce oplatają szyję. Czuje jej ciepło. Delikatny pocałunek w policzek.
-Dobranoc.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:27.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172