Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-11-2008, 18:43   #51
 
Chrapek's Avatar
 
Reputacja: 1 Chrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłość
Wyszli na zewnątrz remizy, a Filonek rozejrzał się i nerwową, drżącą płetwą wyciągnął spod skorupy paczkę czerwonych Marlboro. Zaciągnął się łapczywie, podpalając trzy fajki naraz.
- Ku[rant], jeszcze jedna taka akcja i mi kropki na pancerzu posiwieją - mruknął.
- W dodatku frajer żadnych fantów nie miał - Bartłomiej dłubał sobie kością z Kononowicza w zębach.
- Ale za to sweterek miał ładny - Kotecek chował resztki sweterka do swojej kolorowej torby, na które miał wycerowane kwiatuchy - Zszyję sobie i będzie na biforkę jak złoto, nie to co wy, barbarzyńcy...
- Zamknij się pedale [rowerowy] - splunął w jego kierunku Bartłomiej.
W tym też momencie świat wokół nich zafalował. Tuż przed nimi wyrósł posąg Kopernika, oni sami zaś znaleźli się pośród tłumu ludzi.
- Ku[rza twarz], co to za wieś?! - jęknął Bartłomiej.



- Czasami wolę być zupełnie sam
Niezdarnie tańczyć na granicy zła
I nawet stoczyć się na samo dno
Czasami wolę to, niż czułość waszych obcych rąk!
- spiżowym głosem zaśpiewał nad ich głowami Kopernik odpowiadając na egzestyncjonalne pytanie Chomika; zakręcił globusem, po czym umilkł.
- To ja już wolę żeby nie było niczego - mruknął Filonek.
W złą godzinę to powiedział, ale nie uprzedzajmy faktów.

Przed nimi wyrósł, niczym diabeł z pudełka, osobnik ubrany w białe kimono. Osobnik miał nieogoloną mordę, zmierzwiony włos i tępy wyraz mordy, a czuć było od niego na kilometr czosnkiem i jagodzianką na kościach.
- Jestem Cygan, syn boga piorunów Raidena, Pan Uziemienia i Władca Izolacji!
- Zdecydowanie, ten przebija wszystko - rzekł Filonek mierząc plugawego adresata wzrokiem.
- No i co za bezguście - mlasnął z niesmakiem Kotecek - Ten jego szlafrok wygląda, jakby go psu z tyłka wyciągnął...
- Milczcie śmiertelnicy! - ryknął Cygan - Kur[de]!
Pstryknął brudnym paluchem i Kopernik, wraz otaczającymi go ludźmi zniknął bezpowrotnie. Zamiast tego zapadła ciemność.

Tymczasem Klex złapał za szmaty Skorpiona.
- Ja ci ku[rde] dam Cyganie koniec kariery - ryknął na swego śniadego kompana.
- Ziomek, puść mnie ... - zaskomlał Lech Roch - Ja chcę chodzić po swoim Opolu...
- A mam powiedzieć twoim ziomkom Cyganom, że zamiast kosę, to masz plastikową lalkę Barbie w kieszeni?!
- To nie Barbie, to żeńska figurka Action Man'a - zapłakał największy raper RP.
- Tak se to tłumacz - warknął Klex i obejrzał się za siebie. Wraże nutki jak gdyby odzyskały wigor i znowu ukazały się na horyzoncie.
- Chodu, Cyganie! - wrzasnął profesor, łapiąc za szmaty Lecha Rocha.

W kwaterze głównej Ligi Sprawiedliwych panowała ponura atmosfera. Agent Bolek miał przewiązane bandażem czoło, Leonidas zaś miał całą rękę w temblaku. Akurat u niego nie był to taki problem, w końcu do walki używał głównie nóg. Jednak uszkodzenie szacownej głowy Lecha - Elektryka, pozbawiło Ligę wielu wspaniałych pomysłów, jakie mogły zeń trysnąć.
- Kur[ze jajo] - podsumował całą akcję Klex - To może od razu weźmy emeryturę pomostową dla super-bohaterów i dajmy se spokój z Elektronikiem...
- Zło-dzie-je! Zło-dzie-je! - głęboko zakodowana w podświadomości Lecha żyłka do strajkowania znalazła swoje ujście w spontanicznym okrzyku.
- Bo du[reń] jesteś a nie Wódz - mruknął Pawlak - Z mojej starej lepszy by był...
- Twoja stara to robi kręgi w zbożu! - ryknął Klex i rzucił się z pięściami na biednego rapera. Zamiast jednak spodziewanego łoskotu, usłyszeli ciche plaśnięcie. To z lechowej kieszeni spadła na ziemię książka. Zszokowani faktem, że raper i w dodatku Cygan może czytać książkę, przez chwilę konstatowali ten niezwykły widok.
- Skąd to masz?! - zapytał w końcu Leonidas.
- Ja?.. No, tego... Od fanów, a! Buraku!
- Podpieprzył z rynku, to widać - Klex wziął do ręki księgę - "Jak podbiłem świat. Biblia Wielkiego Elektronika". A to menda.
- No, otwórz, zobaczymy co gnida napisała - zachęcił go spartański król.
- "I trzeciego dnia Elektronik, gładki jak pupa niemowlęcia
Na szczyty swego geniuszu się uniósł i wzleciał
Ponad niebiosa. Jeźdźców Apokalipsy uwolnił z otchłani
Wkrótce pancerni będą zaje[chani]
"
- Ku[rcze pieczone] nic nie rozumiem - jęknął Lech Roch - Co za brak wyczucia rytmu!
- Bendem jeździł z siekierą po kraju i ciął złodziei - podsumował swoje wewnętrzne przeżycia Wałęsa. Reszta superbohaterów przez chwilę patrzyła na niego w osłupieniu.
- Czytaj dalej - rzekł w końcu Leonidas.
- "Nie doniosą swej księżnej magicznej Sagali
Na żółwi dziób mogą się ciecie walić
I Ligę Sprawiedliwych w upier[niczę] w zarodku
Nie szczędząc do tego swych mocarnych pachołków
"
- Niedoczekanie jego - zgrzytnął zębami Leonidas.
Klex zastanawiał się przez chwilę.
- Musimy odnaleźć Pancernych. Elektronik boi się ich bardziej od nas, skoro to na nich wypuścił Jeźdźców Apokalipsy...
- I co nam po nich?
- To oni doprowadzą nas do Sagali. To oni pokonają Elektronika.
Klex przeszedł na drugą stronę stołu taktycznego.
- Leonidasie, weź Lecha i Cygana. Odnajdźcie Pancernych zanim będzie za późno.
- A ty?
- Ja spróbuję powstrzymać Elektronika, tak długo jak mi się uda. Ocalcie ich i zaprowadźcie do Cytadeli.
Skinęli poważnie głowami.

- Co to za miejsce? - Filonek patrzył przez kraty lochu, do którego wsadził ich Cygan, Elektryk Wysokich Napięć.
- To Krzywa Wieża... - jęknął zasuszony człowieczek, który siedział skulony pod ścianą - Dawno temu Pan Nasz, Raiden, siłował się w Toruniu na łapę z Liu Kangiem. Raiden zwyciężył, a Liu Kang tak przypier[niczył] w wieżę, że aż się przekrzywiła.
- Oż w du[ralex] - cmoknął z podziwem Bartłomiej - Nieźle koksu musiał pakować ten cały Raiden. Ciekawe ile w kablu miał.
- W kablu miał więcej niż twoja głowa - powiedział człowieczek.
- Żesz kurrrr... - wpieklił się Barłomiej, łapiąc jegomościa - Odszczekaj to, albo łeb Ci urwę! Nikt nie ma więcej w kablu od Chomika Bartłomieja, zapamiętaj to sobie!
- Zostaw go, Bartuś - mruknął Filonek - Musimy pomyśleć, jak się stąd wydostać. Trup nam w tym nie pomoże.
- Nie masz fantów, więc ci nic nie zrobię - powiedział do człowieczka Bartłomiej - Ale pamiętaj, obserwuję cię!
- Nie wyjdziecie stąd - spod ściany znowu zaśmierdziało defetyzmem - Cygan nie zabił was tylko dlatego, żeby móc z was wyssać całą energię... Jesteście dla niego tym - w brudnej łapie nie wiadomo skąd pojawiła się bateryjka Duracella.
- Dosyć tego - warknął Filonek i jednym ruchem skorupy złamał jegomościowi kark - Nie będzie mi tu się reklamował bez odpowiednich tantiem...
Ciało z łoskotem padło na ziemię. Bartłomiej wyłowił zeń święcący się na złoto nieśmiertelnik.
- A jednak bydle coś uchowało - uśmiechnął się i spróbował zębem - E, gówno, zwykły metal... - rzucił nieśmiertelnikiem o ziemię.
Kawałek blaszki z wygrawerowanym napisem: "Johny Cage", upadł z brzękiem na ziemię.

Klex skradał się między krzaczkami w kierunku Cytadeli. Przed oczami przewijały mu się obrazy całego życia... Czuł, jak gdyby znowu znalazł się w swojej Akademii... Profesor Ambroży Klex, a nie Wojownik Ambroży Klex... Jak zwyczajne i wspaniale ciche wydawało mu się tamto życie, poświęcone sławieniu Allaha. Sielanka, tylko czasem przerwana wybuchem jakiegoś dziecięcego mudżahedina. Teraz jednak był inny czas - inne potrzeby. Klex potrząsnął głową i przyspieszył kroku.
Przed nim wyrosły znienacka dwie postaci.
- Kogo też my tu mamy! - zakrzyknął Agent Żwirek.
- Nasz Pan miał rację. Dureń sam do nas przyszedł - skinął głową Agent Muchomorek.
- PAJCHIWOOOO! - krzyknął Klex i rzucił się na Żwirka, który upadł na ziemię już z ukręconą głową. Lądując, Ambroży poczuł jednak silne uderzenie w swój szlachetny kręgosłup. Kiedy się ocknął, zobaczył wycelowaną w siebie lufę.
- Zapłacisz za Żwirka - z ust Muchomorka ciekła wściekła piana. W tym momencie rozległo się cmoknięcie charakterystyczne dla odkorkowywanej butelki siarkofruta. Z ust Muchomorka pociekła krew, po czym zwalił się on z łoskotem na ziemię.
Jezus wyciągnął ostrze i wytarł o skraj ubrania Żwirka. Potem wyciągnął rękę do Klexa.
- Może potrzebujesz pomocy?

Cygan wyprowadził swych więźniów na dziedziniec.
- Teraz wyssę z was całą energię! - zaśmiał się diabolicznie.
- Nie tak prędko! Zło jeszcze nie zatryumfuje! - krzyknął z progu Leonidas. W następnej chwili leżał już nieprzytomny pod ścianą.
- Tylko Elektryk może pokonać Elektryka - Wałęsa zrobił krok naprzód - To są ostatnie godziny naszych pięciu minut.
- Angard! - warknął Cygan. Z jego palców wystrzeliła wiązka która zderzyła się z podobną, wyczarowaną przez Wałęsę. Pot leciał z prezydenckiego czoła, kiedy z wysiłkiem starał się kontrować energię Cygana.



- Nie wygrasz ze mną starcze - zapluł się Pan Uziemnienia.
- Nieważne i tak bendem prezydentem!
W tym momencie energia Wałęsy załamała się. Moc Elektryka rzuciła nim o przeciwległą ścianę z taką siłą, że aż pospadały na niego dachówki.
- Ha! I kto jest lepszym Elektrykiem?! - zatryumfował Cygan.
- Elektrykiem, może tak. Ale to ja jestem lepszym Cyganem - Lech Roch wyciągnął z kieszeni kosę.
Zaczęli krążyć wokół siebie. Wiedzieli, że pierwszy który wyciągnie przeciwnikowi portfel i wbije kosę w plecy - zwycięży. A gra była nie o byle co; Lech Roch dopiero co odebrał kuroniówkę.
- Nie jesteś Cyganem - warknął Władca Uziemnienia - Tylko się z nimi wychowałeś. Nie jesteś ich godzien! Jesteś pod-cyganem!
- Nieeeee!!! - Lech dał się sprowokować i rzucił się na syna Raidena.
- Mam cię! - Cygan wyciągnął mu z kieszeni portfel. Zaskoczony Lech Roch skamieniał w miejscu. Pan Izolacji wykorzystał ten moment i kocim ruchem wbił mu kosę w plecy. Lech Roch pobladł i upadł mordą w glebę.
- Tak to się robi - mlasnął Elektryk Wysokich Napięć - Ani kropli krwi, a nawet jeśli psy coś zwęszą, to się ich o rasizm oskarży... Wasza kolej! - wskazał na Pancernych.
Zanim jednak przystąpił do gwałtu na stanie energetycznym bohaterów, na dziedzińcu zrobiło się ciemno.
- TY STAĆ - Konan z Ibizy, wszedł mocarnym krokiem do środka - TY DU[reń]!
- Ktoś ty?!
- JA KONAN Z IBIZY. TY ICH ZOSTAWIĆ! - Konan wskazał na Filonka i resztę.
- Chyba kpisz albo poziom cukru ci spadł, bo głupoty gadasz - warknął Cygan.
- WIĘC JA CIĘ WYZYWAĆ NA POJEDYNEK W TRANCE'SIE!
- Przyjmuje wyzwanie! - Cygan rozpostarł ręce. Ukryte w dziedzińcu lasery i kule zaczęły migotać, co tworzyło niesamowitą atmosferę. DJ Paszczak Molestator, przyjaciel Cygana, wjechał ze swoim sprzętem na dziedziniec.

[media]http://youtube.com/watch?v=woppOHJVwAY[/media]

Konan upadł na kolano, przygnieciony potęgą Cygańskich sampli. Powoli wstał, zbierając siły.
- SZAMANIE TIESTO, JA CIĘ PROSIĆ - zaszeptał - TY MI POMÓC...
Kilka tysięcy kilometrów dalej, na wiecznie słonecznej Ibizie, w Świątyni Trance'u Szaman Tiesto usłyszał telepatyczną prośbę Konana. Zamknął oczy i przekazał swemu najlepszemu uczniowi całą swoją taneczną energię. Konan wyjął swoje magiczne pałeczki i stanął prosto.

[media]http://youtube.com/watch?v=_2jdjHAn20E[/media]

Cygan upadł charcząc na ziemię. Z jego uszu leciał dym, a z nosa sypały się iskry. Nie minęła minuta jak została z niego tylko kupka izolacji.
- WY IŚĆ ZE MNĄ - powiedział wycieńczony walką Konan - MY NIE MIEĆ DUŻO CZASU...
 
__________________
There was a time when I liked a good riot. Put on some heavy old street clothes that could stand a bit of sidewalk-scraping, infect myself with something good and contageous, then go out and stamp on some cops. It was great, being nine years old.
Chrapek jest offline  
Stary 24-01-2009, 22:41   #52
 
Extremal's Avatar
 
Reputacja: 1 Extremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemu
Słońce zachodziło za horyzont, oświetlając klif czerwonawym blaskiem. Cienie jakie rzucały postaci stojące na skraju wspomnianego klifu wydawały się nienaturalnie duże. Panowała atmosfera przygnębienia, przerywana jedynie pochrupywaniem nachos przez Bartłomieja i skrzeczeniem głodnych mew komentujących wyniki Juventusu w nadchodzącej Lidze Mistrzów.
- K[urde] - rzekł Bartłomiej, stojąc nad mogiłą Cygana Skorpiona, pierwszego Rapera IV Rp. Bo Cygan, naprawdę zdechł w konfrontacji ze swoim ziomkiem, to nie był wkręt przewidziany na zwiększenie popularności tej sesji. - Co mogę dodać. Nawet go śmierdziela nie znałem.
Ktoś nieopatrznie wymyślił, że to Bartłomiej powinien być mistrzem ceremonii.
- No Bartłomiej, powiedziałbyś chociaż raz zdanie bez bluźnierstwa - zbulwersował się Filonek - TO pogrzeb jest do ch[leba] pana. Wysil się drechu!
- Lepiej k[urde] drechem niż emo!
- A kto niby tu jest emo?!
- A kto słucha po nocy Tokio Hotel i tnie żyletami po płetwach?!
- "Jak mi smutno, że nie możemy znaleźć Sagali dla mojej księżnej, chyba pójdę się pociąć" - Kotecek sparodiował okrutnie swojego wodza.
- Ty się zamknij pedale!
- KONAN MÓC JUŻ TAŃCZYĆ?
- Nie Konan jeszcze nie, powiem Ci kiedy możesz - Leonidas podpierał się o kulach i miał zabandażowany łeb. Spartańska siła, spartańską siłą, ale w starciu z Cyganem cała Hellada padłaby na kolana.
- To niepowetowana strata dla narodu polskiego - Lechu rzucił swoją czapkę elektryka na mogiłę Lecha Rocha - Powiem wam w skrócie, że ja też podstawówki żem nie skończył. I że też żem chciał zostać raperem jak byłem młodom siksom.
- Dobrze, że ci się nie udało Lechu - mruknął Filonek.
- Dobra k[urdebele] odgrywamy marsz żałobny i spier[niczamy] za[pitolić] Elektronika! Konan możesz tańczyć! - krzyknął Bartłomij i począł pląsać niczym polna rusałka w rytmach marszu żałobnego imć Szopęna, puszczonego z Ipoda Filonka.
Filonek już otwierał dziób, coby skrytykować wystąpienie Bartłomieja i zapytać się jakim cudem drech wszedł w posiadanie jego Ipoda, gdy nagle usłyszał łoskot nad swoją głową. To cichy czarny helikopter lądował na polanie nieopodal roztańczonego barbarzyńcy.
- O żesz w dupem - skomentował widoki Kotecek.
- Ty byś za dobrze miał - skarcił go Filonek.
Ze środka helikoptera wytaszczyło się dwóch barczystych krawaciarzy.
- K[urna]. Borówki. - powiedział Bartłomiej.
- A ty skąd wiesz?
- Nie pytaj, ta rana jeszcze się nie zagoiła - Bartłomiej pomasował się po główce i położył łapę na włochatej klacie.
Dwóch krawaciarzy podeszło i stanęło przed Lechem.
- Panie prezydencie, mamy pana eskortować do Warszawy.
- Co? Ja jestem w misji tajnej. Ja nie mogem se tak z kwiatka na kwiatek.
- Został pan właśnie mianowany dożywotnim prezydentem RP. Odbyło się w tej sprawie referendum ogólnonarodowe. Zdobył 80% głosów.
- Ludzie stwierdzili, że i tak będzie ch[walebnie], ale chociaż śmiesznie - dodała druga "borówka".
Lech wciągnął brzuch i wyprostował się godnie.
- No panowie - odwrócił się do Filonka i spółki - Służba ojczyźnie wzywa. Bóg, honor, ojczyzna. Zapraszam do swojego mieszkania w Gdańsku, Danusia coś upichci jak przyjedzieta. Bąwłajaż! - to mówiąc, eskortowany przez borówki, wsiadł do helikoptera i odleciał.
- Nosz k[urde], straciliśmy obydwu Lechów - Bartłomiej załamał rączki - Z kogo teraz będziemy łacha drzeć?!
- Masz zawsze mnie, kochanie - Kotecek uwiesił mu się nonszalancko na szyi i zasypał go pocałunkami.

Przestrzeń kosmiczna.
Głucho, cimno i zimno. Jak to w kosmosie.
Szlak drogi mlecznej, z ciężkim pizgnieciem, przeciął niecodzienny kształt.
Piramida egipska z czasów trzeciej dynastii Ming, osiągnęła właśnie 1,5 macha i powoli rozkręcała się do dwóch.
- Mój panie, zbliżamy się do Układu Słonecznego - służka w kiecce zakonnej zgięła kark przed swoim panem i władcą.
Władca spojrzał na nią, jak na nędznego robala.
- Dobrze - rzekł był - Mój brat przyzywa mnie telepatyczną więzią. Muszę zniszczyć jego wrogów, a wtedy hegemonia elektronika będzie sięgała od Układu Andromedy aż po Nibiru!

Jezus, wraz Klexem, szli szurając przez pustynie.
- Wody... wody... - jęczał Jezus
- Wódy... Wódy... - jęczał Klex.
Co kraj to obyczaj.
W tym też momencie, ich oczom ukazał się niecodzienny widok. Grupka brudnych arabów, tarzała się w piachu przy muzyce z bum-boxa z lat osiemdziesiątych. Po chwili nie wiadomo skąd i po co, wyłoniła się zaczarowana żniwiarka i przejechała im po łbach.
- Spie[przać] beduini! Melanż zbieramy! Co za hołota, gorsi od Fremenów, brudasów, ku[chty] je[chane] - mruknął kierowca.
- Ku[rde], je[chane] fatamorgany... - mruknął Klex - Są coraz gorsze...
- Nie gadaj, Kungu-Fu Panda, udająca T-1000 i goniąca nas bambusowym rowerkiem była gorsza...
- Ale tylko tyci, tyci - odpowiedział Klex - No i wódkę przyniosła.
Kierowca kombajnu wyszedł tymczasem na zewnątrz. Klęknął i nabrał w łapy piachu, przystawił go sobie do mordy i głęboko się zaciągnął.
- Achhhh, what a beautiful glow... - powiedział krystalicznie czystym elfickim.
- W sumie masz rację - Jezus przystanął aż z wrażenie i wytrząsnął piach ze swoich japonek- To jest zdecydowanie najbardziej popier[dzielona] fatamorgana dzisiaj.

Pokonali może ze dwie wydmy, kiedy zaczynało zmierzchać. Przed sobą zobaczyli ognisko.
- Ognisko! - krzyknął Klex.
- A co, zimno Ci?
- Zaraz Ci, ku[chta] będzie zimno, jak się zmrok zrobi!
Zbliżyli się w kierunku ogniska.
- Cholera, ktoś tam jest...
Rzeczywiście, przy ognisku siedziała grupa beduinów. Jak sama nazwa wskazuje byli brudni i śmierdzący. Nad ogniskiem przymocowane były dwa potężne rożna, wbite w tyłki kogoś, kto jak żywo przypominał rycerza, w mocarnej czarnej zbroi, i drugiego jegomościa, w czarnych łachach. Między nimi stal wielki kocioł, do którego jeden z beduinów kroił marchewki i wrzucał cebulki.
- Stójcie! Nie wiecie co czynicie! Gniewu Rasganu zaznacie jak nas nie wypuścicie! Jam jest Avalanche, paladyn Siedmiu Wzgórz, pogromca Ritha! - krzyknął rycerz, dławiąc się jabłuszkiem, które mu beduini wepchnęli do pyska.
- Resurgere sphaera ignis! - krzyknął drugi jegomość, z malowniczo wbitym w dupsko rożnem.
Wyczarowana kula ognia, spadła mu na plecy, ku uciesze zgromadzonej gawiedzi.
- Nekromanta z przypieczoną skórką, dobry nekromanta, Ali lubić takiego nekromantę! - rzekł był najbardziej obleśny z beduinów i paskudnie oblizał brwi.
- Puśście mnie! Jestem Vriess! Ludzie z Akademii będą wiedzieli co się tutaj wydarzyło! Zamienią was w ghuli i krogulców!
Jezus patrzył na to z opadniętą szczęką. Klex stanął za nim i położył mu dłoń na ramieniu. Wokół ogniska na bambusowym rowerku jeździła majestatycznie Kung-Fu Panda.
- I co, pomagamy im? - zapytał w końcu Jezus.
- E, to tylko fatamorgana...
- Wyglądają na w porządku ludzi...
- Ale są z pedalskiej sesji.

Potężna piramida zawisła pod osłoną nocy nad Manhattanem. Amerykanie wystrzelili już wszystko co mieli w akcie rozpaczy, a rezolutni Chińczycy, kiedy się tylko o tym dowiedzieli, zrobili desant w Kaliforni. Ruskie za to były już na Alasce i w połowie drogi do Vancouver.
Piramida majestatycznie krążyła wokół własnej osi, nad Statuą.
Nagle, nad jej szczytem pojawił się hologram, wyjątkowo zapyziałej, zakazanej wąsatej gęby.
- Mieszkańcy Ziemi - rzekła zapyziała gęba - Nadszedł ten dzień, którego się zawsze baliście. Jam jest Vlad z Nibiru. Przynoszę Wam, wraz z Matką Teresą z Układu Węża wieści od Kasjopejan. Niosę wam śmierć i pożogę... Jam jest czwarty jeździec apokalipsy... Trzech zaj[echaliście], czwartego nie zdążyliście!

W tym samym momencie, Filonek i reszta słuchali w przydrożnej karczmie radia.
- "Jam jest czwarty jeździec apokalipsy... Trzech zaj[echaliście], czwartego nie zdążyliście!" - usłyszeli z radia uwodzicielski głos czwartego jeźdźca.
- Ożesz kur[de], ale dalibyśmy du[cha]!
- No przecież skur[czybyk] na Muminku miał przyjechać! - krzyknął Bartłomiej i walnął pięścią w stół - Przeż po to temu pedałowi nogi ucięliśmy!
- Nie słyszeliście panowie? - menel z czerwonym nosem wychylił się z ciemności w ich kierunku - Ta piramida "Muminek" się nazywa...
- I cały misterny plan ch[uk] strzelił. A Muminkowi niepotrzebnie nogi ucięliśmy.
- I tak był pedałem! Niech się nie mnożą!

- Wzywam was Ziemianie, abyście wydali mi swoich obrońców: Filonka Żółwia, Bartłomieja Chomika, Pedała Kotecka... Jeżeli tego nie uczynicie, podzielicie los Manhattanu!
Podczas przemówienia Vlada, Matka Teresa rozstawiła kejbordy i ustawiła głośniki, podkręcając wzmacniacze na maksa.
- Poznajcie niszczycielską moc dźwięku! ELEKTRO-DŹWIĘKU!

[media]http://youtube.com/watch?v=xHybNQmVoTI[/media]

Manhattan, a raczej to co z niego zostało, stało w płomieniach. Resztki Statuy Wolności runęły do morza. Vlad, stał na szczycie piramidy, a jego śmiech niósł się echem po ruinach płonącego miasta...
 
__________________
Jednogłośną decyzją prof. biskupa Fiodora Aleksandrowicza Jelcyna, dyrektora Instytutu Badań Nad Czarami i Magią w Sankt Petersburgu nie stwierdzono w naszych sesjach błędów logicznych.
"Dwóch pancernych i Kotecek"
Extremal jest offline  
Stary 30-01-2009, 11:51   #53
 
Chrapek's Avatar
 
Reputacja: 1 Chrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłość
Dwa dni później...

Vlad siedział na swoim tronie i tryumfował nad rodzajem ludzkim. Przed nim obdarci, w łachach, klęczeli na grochu, zaczynając od lewej: Murzyn Obama, Gazowy Putin, Cesarz Okinawa, Angela Merkel i Lech Kaczyński. Fidel Castro serwował tymczasem drinki, ubrany w czerwony smoking i muszkę.
- Jak długo jeszcze mam czekać, żebyście wydali mi tych prostaków! - krzyknął Vlad i dźgnął berłem murzyna pod żebro.
- Panie mój, nasze siły robią co mogą - Putin zaskomlał rzewnymi łzami.
- No to się za mało starają! - wybuchł Vlad - Jam jest potomek Faraonów! Syn Ra i władca Atlantydy! Nie będę więcej czekał!
- Panie mój! - Matka Teresa wychynęła potajemnie zza kolumny - Namierzyli ich! Są w Wielkopolsce, po lasach się chowają!
- A gdzie to ku[rde] jest?!
- No, w Polsce...
- A... - Vlada ogarnął jęk zrozumienia - Ty chyba grubciu jesteś z Polski?! - berło Vlada wylądowało na głowie Lecha.
- Słucham mojego pana.
- Teraz ubierzesz ten kubraczek i zrobisz to co ci powiem... - to mówiąc, wyciągnął kamizelkę pełną semtexu.

- Kur[de] jak oni nas znaleźli?! - warknął Bartłomiej.
- Mówiłem, żeby spedalony kot nie kupował wacików kartą na stacji - zbulwersował się Leonidas.
- Oj, no pryszcz mi wyskoczył... A kto do żony na komórkę, do Sparty dzwonił?!
- Muszę dzwonić, zanim Persowie nie zaczną zagłuszać!
- Morda! - krzyknął Bartłomiej - Na glebę lamusy! Psy jadą!
Padli w krzaki. Kotecek jęknął, kiedy gałąź wbiła pod żebro. Drogą przejeżdżało kilkanaście suk policyjnych, migając halogenami po krzorach.
Ale Bartłomiej nie był byle drechem. Miał perka "chowanie się przed psami" co dawało mu +20 stealthu do klasy postaci. +30 jeżeli suka była marki Volkswagen.
- Będzie po nas, jak wyślą psy gończe - spanikował Kotecek.
- Ku[rde], gdzie jest Konan - Bartłomiej zazezowal do tyłu. Liczył w myślach obecnych. Doliczył do ośmiu, co oznaczało że brakowało mu trzech.
- Cholera, trzech mi brakuje! Wy byście poginęli na dowolnym meczu Legii, już nie mówię o jakiejś ustawce!

- Panie mój! Mamy więźnia!
Skuty w kajdany, okiełznany Konan, żywioł trensu, został rzucony na kolana przed obliczem Vlada.
- A teraz wyjawisz mi wszystkie swoje tajemnice...
- KONAN NIC NIE MÓWIĆ! MAGIA TIESTO SILNIEJSZA OD WASZA DISCO!
- To się jeszcze okaże... To się jeszcze okaże...
Matka Teresa zaszła Konana od tyłu i chwyciła go za główkę.
- You belong to us now... - szepnęła mu do ucha po elficku.

[media]http://youtube.com/watch?v=Ug8KM_nTkkU[/media]

Konan przez chwilę klęczał w milczeniu, a ślina obficie spływała mu z otworu gębowego, kapiąc na włochatą klatę.
- Teraz, Konanie z Ibizy, wytropisz Filonka i przyprowadzisz go do mnie na złotej tacy...
- TAK, MISTRZU... KONAN PRZYPROWADZACZ...

- Co jest? Co tam widzisz?
Bartłomiej wypatrywał okolicę, przez złotą lunetę Leonidasa, zdobytą na niewiernych Persach pod Salaminą.
- Psy, kogoś z suki wyprowadzają... O cholera...
- Co, psy gończe?
- Nie, jakiś grubcio z semtexem biegnie w naszym kierunku...



- Nie zdążymy uciec!
- Zdejmij go! Zdejmij go!
- Czym ku[rde]?! Chu[stą}?! Może twoim Ipodem!?
- Panowie... - rzekł Filonek - Ciągniemy losy.
Po chwili ciszy, wyciągnęli słomki. Najkrótszą miał Leonidas.
- Ku[rde], zawsze najkrótsza... Pod Termopilami też miałem najkrótszą... - mruczał Leonidas, drapiąc majestatycznie pod pachą - Panowie, słodko i zaszczytnie umrzeć jest za ojczyznę!
To rzekłszy, założył hełm hoplity i rzucił się w kierunku Lecha.
Usłyszeli tylko grzmotnięcie.
- Jest już teraz w niebie... Z resztą Spartan - Kotecek uronił łzę.
- Twardy sku[rczybyk] z niego był - rzekł z podziwem Bartłomiej.
- Uznanie na Wielkopolsce - Filonek kiwnął dziobem na znak aprobaty.
- Nie ma co czekać lamusy, dym tu zara będzie, a my nawet dobrego łańcucha nie mamy!

Bartłomiej wypluwał płuca, uciekając przez las. Nigdy jeszcze pogoń tak zaciekła. Nawet po ustawce z Arką, kiedy trzech trzeba było zakopać w lesie. Ani podczas imprezy w remizie pod Włocławkiem.
- STAĆ - Bartłomiej usłyszał znajomy głos. Drogę ucieczki zastąpił im Konan. Ubrany był w różowe kimono, a na jego skroni widniała przepaska, na której napisane było hieroglifami, coś, co w wolnym tłumaczeniu brzmiałoby "Vlad jest seksi i ma chude łydki".
- Kurde, gdzieżeś ty był jak Leonidasa rozszarpywali?! - zajęczał Filonek.
- I coś ty ze sobą zrobił kochany! - załamał łapy Kotecek - Włoski obciąłeś, a takie fajne miałeś, długie, puszyste.
- WY IŚĆ Z KONAN. WY NIE PRÓBOWAĆ UCIEKAĆ.
- Możesz być Konanem, ale i tak chu[steczka] ci w d[achówkę] - Bartłomiej wycelował w niego Ipoda.
Za sobą usłyszeli znajomy odgłos.
Cała brygada psów przeładowała za ich plecami magazynki.

Vlad ponownie tryumfował.
- Teraz, ostatnia część planu, moja Matko Tereso, mój misiu-pysiu - Vlad pomiział Fidela po pyszczku. Castro siedział mu na kolankach i mruczał donośnie.
- Zakuć ich w łańcuchy. Kurs na Mango! Lecimy po tego starego pedofila! Mam z nim osobiste rachunki do wyrównania!

Klex, dyszał ciężko schylony w pół. Przez całą noc, goniła ich Kungu-Fu Panda na swoim bambusowym rowerze.
- Kur[de], dość - powiedział Klex - Musimy coś z nią zrobić, bo mi zaraz bebechy wypłyną.
Jezus, leżący dziesięć metrów za Klexem jęknął z aprobatą.
Panda już pojawiła się na horyzoncie i była coraz bliżej.
- Wiem! - krzyknął Jezus - Musimy sobie wyobrazić coś, czego boją się Pandy!
- Ale czego mogą się bać pandy?
- A skąd ku[rde] mogę wiedzieć? Bomby atomowej?
- To i nas pozamiata...
- To może latającej piramidy!
- O, dobre! Skąd żeś to wymyślił?
- No właśnie nad nami jedna lata.
Piramida Vlada przelatywała właśnie nad ich głowami.
- O kur[de] ale w pyte faza... Nawet cień na nas rzuca... - mlasnął z zachwytem Jezus...

************************************************** **********************
BONUS:

[media]http://www.youtube.com/watch?v=0op7aGCsaE4[/media]
 
__________________
There was a time when I liked a good riot. Put on some heavy old street clothes that could stand a bit of sidewalk-scraping, infect myself with something good and contageous, then go out and stamp on some cops. It was great, being nine years old.
Chrapek jest offline  
Stary 08-02-2009, 11:31   #54
 
Extremal's Avatar
 
Reputacja: 1 Extremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemu
Komandor Konan w asyście żołnierzy prowadził więźniów do sali audiencyjnej Faraona Vlada. Kiedy mijali hieroglify namalowane na ścianach, te szeptały między sobą, śmiejąc się z bohaterów. Bartłomiej był pewien, że te Żydy kibicują ŁKSowi.
- Trele morele, ŁKS ku[chty] i c[ele]!
Hieroglifom zrzedły miny. A Bartłomiej przyjął berłem Konana pod żebro.
- TY SIĘ NIE ŚMIAĆ! TY IŚĆ!
- Konan, ty też Żydem jesteś?! - żachnął się Bartłomiej. I przyjął po raz kolejny, w drugie żebro, dla symetrii.
- Jak nie Żydem to frajerem na pewno - chomik kontynuował swoją wielką improwizację - Jak mogłeś nas zdradzić i pójść z du[cha] do tego ciecia?!
- TY SIĘ ZAMKNĄĆ! VLAD POTĘŻNE I MOCNE! A JEGO PIRAMIDA DUŻA!
Tak postawionej sprawie, Bartłomiej nie mógł już nic zarzucić.
W progu zawitała Konana Matka Teresa. Złożyła ognistego ślimaka na szyi Konana (Kotecek mało się nie porzygał od tej heteroseksualnej dewiacji)
Z radiowęzła leciały zaginione piosenki Queenów, które nigdy nie zostały opublikowane.
W ogóle było chu[raganowo].

W sali audiencyjnej był już Jezus z Klexem. Obaj spętani jak balerony na Oktoberfeście, przyglądali się spode łba Vladowi. Ten patrzył na nich z kpiącym uśmiechem i leniwie oblizywał uszy.
Komandor Konan wszedł dziarskim krokiem i rzucił swoich więźniów mordą na posadzkę.
- Filonek! - krzyknął Jezus.
- Jezusik - krzyknął Filonek.
- O kur[na] - krzyknął Bartłomiej.
- Morda! - ryknął Vlad i trzasnął berłem o posadzkę - Jam jest Vlad, Faraon. Przybyłem na wezwanie mojego brata, Wielkiego Elektronika, którego moc nie ma sobie równych we Wszechświecie, aby dopomóc w dziele podbicia Galaktyki. Ja sam zaś, jestem reinkarnacją słonecznego boga Ra...
- Co ty pierd[aczysz] za głodne kawałki - żachnął się Klex - Przecież ja cię ze swojej Akademii wywaliłem z drugiego roku, za wpisywanie sobie dodatkowych ocen w indeksie. Jakbyś baranie nie wiedział, że tylko jedna można mieć w indeksie...
- Jestem uosobieniem jego siły i potęgi, śmiertelniku! - wrzasnął Ra.
- W klasie na niego Piegus wołali - kontynuował Klex - Janek Piegus.
Tym razem dostał berłem po brodzie. Aż się Ambrożemu piegi z paszczy wysypały na podłogę.
- Twoja herezja zostanie należycie ukarana w swoim czasie... Spłoniesz na słonecznym ołtarzu prawdy i wiary...
- I co, myślisz, że się przestraszę i ci ten warunek zdejmę? - Klex uniósł dumnie głowę - Zapomnij! Poprawka dwudziestego trzeciego jest!
Vlad zamachnął się berłem, ale Klex nawet nie zamknął oczu i wygrał pojedynek wzrokowy. Reinkarnacja Ra pogroziła mu berłem.
- Z tobą się jeszcze policzę, kmiocie. Ale najpierw czas na was... - odwrócił się do Filonka. - Tereso, połącz mnie z Elektronikiem!
Spod sufitu zsunął się telebim marki Okił. Na jego ekranie pojawiła się kartoflasta morda owinięta w aluminium po czekoladzie.
- Bracie mój - zaczął Vlad - Przynoszę dobre wieści. Ziemia podbita. Klex pokonany. To będzie wielki dzień bracie!
- Pedałom nie przepuścimy - potwierdził Elektronik - Dobrześ uczynił Vladzie... Wunderwaffe jest już prawie naładowane, a dni wolnej galaktyki - policzone.
- Co mam zrobić z więźniami?
- Ubij ich, a niech ich elektrony zasilą ciemną materię kosmosu - poetycko zaj[echał] Elektronik, po czym jego morda zniknęła.
Vlad odwrócił się na pięcie.
- Komandorze Konanie! Przytrzymaj mi żółwia!
Konan chwycił Filonka za płetwy.
- Konan, nie pamiętasz? Tych wszystkich przygód, walk o wspólne idee?
Bartłomiej wyczaił moment i zaczął gwizdać "Satisfaction" Benassiego.
Konan drgnął. Nóżka mu drgnęła.
- KONAN NIE MÓC... ZAPANOWAĆ... NAD TYM...
Złapał Filonka silniej za płetwy.
W tym momencie piramidą wstrząsnęła seria pocisków.
- Tereso, co w nas przyj[echało]?!
- To pewnie gołębie.
Kolejny wstrząs był silniejszy. Słychać było silnik odrzutowy, kiedy ten wrył się w salę audiencyjną.
- Cholera! Polacy! - krzyknął Vlad.

Rzeczywiście eskadra polskich myśliwców "F-16 Jaszczomb", opartych na technologii "Drzwi od stodoły LCD", zanurkowała i przygotowała się do kolejnego ataku.
Na telebimie ukazała się morda Lecha Wałęsy siedzącego za kokpitem jednej z maszyn.
- Nie bójta siem! Idem po was! - krzyknął Lech i obraz zniknął.
Lech przez chwile kontemplował przyciski w kokpicie myśliwca.
- Kurde, wózkiem widłowym żem operował, to i Jaszczembia bendem.
Wykonał ostry zwrot i odpalił kolejną salwę rakiet.

- Konan, widzisz?! - Filonek dalej psuł głowę wielkoludowi - Nasi tu są! Przyszli po nas! Pamiętaj czego Cię nauczał szaman Tiesto! Pamiętaj o zagadce stali!
Filonek co prawda za cholerę nie wiedział co to jest zagadka stali, ale, jak to mawiał Bartłomiej, dobra bajera to połowa sukcesu.
- Wszystkie działa, ognia! Strącić mi te polskie świnie z widnokręgu! - zapluł się Vlad.
Telebim znowu ożył.
- Kto to słyszał, żeby takie żarty wyprawiać. Gdybym był w Polsce, wziąłbym pasa i sprał bym ci tyłek.
Telebim znowu zgasł, zanim Vlad wymyślił celną ripostę.
- Konan... Zagadka stali... Woła cię od środka... Wzywa... Ty nie jesteś komandorem pedałów... Jesteś Konan z Ibizy!
- Konan! Konan! - Bartłomiej z Koteckiem zaczęli skandować jego imię.
- AAAARGHH! - ryknął Konan, rozerwał swoje kimono i łańcuchy Filonka.
- KONAN CZUĆ TRENS! TY PIEGUS STAWAĆ DO WALKA! - wyciągnął palucha w stronę swego ex-możnowładcy.
- Najpierw ze mną się musisz zmierzyć - Matka Teresa zastąpiła mu drogę i wyje[chała] z pejcza po masce.
Konan upadł nietomny na ziemię.
Filonek tymczasem pouwalniał pozostałych.
W tym momencie po raz kolejny włączył się telebim.
- O take Polskę zawszem walczyłem.
Na poparcie jego teorii, piramidą znowu wstrząsnęło.
- Stawaj, bezbożniku - rzekł Jezus grobowym głosem i odgarnął fałdy tuniki, odsłaniając chude. nieogolone nóżki - A wy uciekajcie! Ja go zatrzymam!
Vlad zagryzł zęby.
- Więc gotuj się na śmierć! - to mówiąc, wyciągnął podręczny kejbord.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=pRDSH3hMlyo[/media]

Jezus podniósł rękę. Świat zamienił się w kolorowe bohomazy, a jego tunika w sutannę. Zewsząd przybiegły do niego naszprycowane narkotykami dzieci.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=Su6LKfgxb50[/media]

Vlad i Matka Teresa upadli zemdleni na ziemię. Jezus przez chwilę walczył z ochotą dobicia gagatków, ale to nie po chrześcijańsku. Zamajtał w powietrzu znak krzyża i dał dyla w głąb korytarza.

Tymczasem w przestrzeni powietrznej wokół piramidy trwała zażarta bitwa.
- Panie prezydencie, nie możemy jej zniszczyć! Ma zbyt twarde cegły!
- Chyba z mosiądzu - dodała druga jednostka
- Musima zniszczyć niemiaszków! - warknął Wałęsa - Znajdźta mi sposób, a ja to zrobię!
Piloci przegrupowali się i raz jeszcze przelecieli nad szczytem piramidy boskiego Ra.
- Tam, pod spodem jest studzienka kanalizacyjna! Jakby ktoś w nią wleciał, to w szambie się zwiększy ciśnienie wewnętrzne i rozsadzi całą piramidę od środka.
- Odbyt piramidy!
- Dajta mi namiary - Lech zagryzł zęby.
- Ależ jest pan prezydentem, musi pan przeżyć bitwę!
- Nie chcem, ale muszem - rzekł Lech i zmarszczył brwi w morderczym szale.

Piramida się sypała. Hieroglify panikowały na ścianach. Co niektóre pakowały walizki i uciekały do kapsuł ratunkowych. Bohaterowie przemykali przez walące się korytarze. Zmierzali wprost do jednej z kapsuł ewakuacyjnych.
Już mieli dopaść do drzwi, gdy nagle runął na nich sufit.
Filonek zobaczył całe życie przed swymi oczyma.
Akwarium. Wodorosty. Księżną Almenino kupującą go w sklepie zoologicznym.
I kiedy już myślał, że zaraz znajdzie się po raz drugi w Valhalli, zobaczył że Konan przytrzymuje strop na swoich mocarnych ramionach.
- WY WCHODZIĆ! KONAN TRZYMAĆ!
- Konan! Nie zostawimy cię tutaj!
- TY NIE PIER[NICZYĆ]! TY IŚĆ! KONAN DAĆ SE RADA!
Filonek kiwnął głową. Bartłomiej zasalutował.
Bohaterowie weszli do środka. Kapsuła z cichym syknięciem, odłączyła się od piramidy i poszybowała w stronę planety Mango.

Matka Teresa pierwsza ocknęła się w szoku po "Chrześcijanach".
- Vlad, wstawaj - potrząsnęła ramię swojego mocodawcy.
Boski Ra łypnął na nią przekrwionym okiem. Wstał i przygarbił się.
- Panie, musimy uciekać! Wciąż jest jeszcze dla nas szansa! Uciekniemy i zemścimy się na nich!..
Vlad pokręcił smutno głową.
- Nie, Tereso. Ty uciekaj... Ja już nigdzie nie idę.
Matka Teresa pokręciła głową, po czym wybiegła w kierunku wyjścia ewakuacyjnego.
Vlad przesunął ręką po ścianie.
- Dziękuję, Muminku - powiedział w kierunku statku, po czym majestatycznym krokiem podszedł do tronu i po raz ostatni w nim zasiadł.

Lech widział już swoje Nemezis. Kratka ściekowa piramidy z każdą sekundą rosła w oczach.
- Drogi Lechu byłeś, jesteś i pozostaniesz legendą, wielkim bohaterem naszej wielkiej legendy: koniec kropka - powiedział do siebie i nacisnął przycisk dopalacza.
Piramida się wzdęła, nadęła i rozsypała tysiącem jasnych jak gwiazdy igieł...
 
__________________
Jednogłośną decyzją prof. biskupa Fiodora Aleksandrowicza Jelcyna, dyrektora Instytutu Badań Nad Czarami i Magią w Sankt Petersburgu nie stwierdzono w naszych sesjach błędów logicznych.
"Dwóch pancernych i Kotecek"
Extremal jest offline  
Stary 17-02-2009, 17:42   #55
 
Chrapek's Avatar
 
Reputacja: 1 Chrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłość
- Bożesztymój! - w chwili kryzysu z Bartłomieja wylazła autentyczna wiara, nie do końca pasująca do wizerunku niepokalanego dresa.
- Jak trwoga to do Tatka? - zaperzył się Jezus - To Cię rozczaruję, tatko śmiga w Alpach. 90 dni urlopu mu jeszcze zostało z zeszłego roku...
- Ty przećpany Żydzie! Nie ciągnij za język! Bo Cię Matka Boska, Królowa Polski nie rozpozna! - Bartłomiej wbił swój przekrwiony wzrok w wątłe ciało Jezusa.
- To tylko surogatka była - odgryzł się zaatakowany - Nie znałem swojej prawdziwej mamusi... - schował główkę między kolanami i zaczął pochlipywać.
- Że kto? - Filonek wyjrzał sponad skorupy.
- Kur[czak w sosie] ale tu gorąco... Je[dzony] Vlad klimatyzacji nie przewidział w tych swoich kapsułach - odparł Klex, przecierając spoconą gębę.
Kapsuła ratunkowa mknęła po nieboskłonie, zostawiając za sobą czarną smugę.
- Zginiemy! - Bartłomiej wpadł w panikę i padł do stóp Jezusa - Daj wejściówki jakieś tam na górę! Masz tutaj, elegancki Ipod 3GB... - z kieszeni wyjął filonkowego Ipoda.
- Weź, skończ w ogóle z tym tematem, jestem uziemiony do co najmniej 3 tysiąclecia -Bóg Człowieczy strzelił focha.
- No... To nie wiem? Grypsa sprzedaj Świętemu Piotrowi co przy bramie legitymuje albo co, żeby tylko cacy było...
- No dopóki nie wprowadził tata hologramow i nie zaczął czipować duszyczek, to moze by sie tak dało... - Jezus zamyślony analizował pozytywy i negatywy wyjętego z ram prawa działania.
- Dobra Żydku, streszczaj się bo ziemia coraz większa się robi za oknem!
- Mnie też wkręć! - krzyknął przerażony wizją nieubłaganego końca Filonek - W końcu to mój Ipod!
- Znalezione, niekradzione! Trzeba było tego bezpańsko w kieszeni nie zostawiać! - Bartłomiej rzucił się z łapami w stronę Filonka.
- Że co? - nie było jednak dane Filonkowi sprzedać swojej opinii na temat pobytu Bartłomieja w więzieniu, oraz przykrym fakcie, że wołali tam na niego per: "Basia".
- To ja dorzucam klucz francuski do stawki i wchodzę do gry! - odezwała się postać, która do tej chwili siedziała cicho obok Klexa.
- A kto Ty jesteś do c[ebuli] nędzy? - zadumał się zdziwiony bezceremonialnością postaci profesor Ambroży, po czym powrócił do kontemplacji zawartości plastikowej torebki, do której, z racji choroby morskiej, musiał od czasu do czasu oddać część obiadu.
- Leszczyk jestem - odparła dość niemrawo postać.
- Nawijaj parówo, albo zaraz się z kosą ożenisz, jorgasz?! - zniecierpliwił się Bartłomiej
- Kingstony czyściłem na piramidzie! - Leszczyk zaskoczył ich swoją opowieścią - Kiedy widziałem przez kratki jak wlatuje prezydent swoim Jaszczembiem schowałem się w tej kapsule i wy przyszliście!
- Teraz możesz mnie przelecieć! - powiedział słodkim głosem Kotecek, który wziął bajerę Leszczyka za dobrą monetę.
Kiedy już wszyscy zaczęli odmawiać zdrowaśki, anioł pański oraz śpiewać "paciorki różańcowe" z hukiem odpaliły się spadochrony. Kapsuła opadała powoli na piaszczystą plażę, obok bezkresu lazurowego morza...

- Zapomniałem powiedzieć, że dwa kilometry nad ziemią uruchamiają się automatyczne systemy bezpieczeństwa... - odparł Leszczyk, Czyściciel Kingstonów (czy może raczej: "Konserwator Systemów Zaworów Dennych").
- Teraz mi to mówisz?! Ja prawie z rozpaczy chciałem Cię przelecieć, a brzydki jesteś jak sam sku[baniec]! Jeszcze byś mi kocięta zrobił i bym musiał z tobą do końca życia zostać!.. - Kotecek zagalopował się trochę w swojej rozpaczy.
- Dobra, jak sami widzicie Tatko was wszystkich ocalił, więc zabieram trybut - Odparł Jezus i wyciągnął z ręki zszokowanego Bartłomieja Ipoda - Trzeba oddać cesarzowi to co cesarskie! - Jezus popisał się grypsem rodem ze starożytnego Rzymu.
- Dobra, to ja idę pawia puścić - Klex z impetem otworzył drzwi kapsuły i w dyrdach pobiegł w kierunku krzaczków.

Pierwsze co zobaczyli po wyjściu z kapsuły to olbrzymi zwał mięsa unoszący się na brzegu morza.
- O, wieloryb! - mlasnął Kotecek - Pokroimy i do jajecznicy w sam raz będzie...
- Zboczeńcu, tylko jedno ci w głowie! - zza krzorów wylazł Klex - Zresztą, to nie wieloryb! Patrzcie!
Góra mięsa przewróciła się na drugi bok, poruszając przy tym ustami.
Filonek podszedł w jej kierunku.
- Toż to... Konan!
Rzeczywiście, książę Trance'u leżał na piaszczystej plaży.
- JA... CZUĆ DENS... - wyszeptał do klęczącego przy nim Filonka, po czym był zemdlał.
- Żyje, ale będziemy go musieli nieść - zawyrokował Żółwik. Po czym spojrzał się znacząco na Klexa.
- O nie, nie, ja mam artretyzm, nie mogę - uczony wzniósł łapy do góry w obronnym geście.
- Ale Żyd może - uśmiechnął się Filonek. Nie przeczuwający swego losu Jezus właśnie kończył jarać skręta.

- Cholera, jak tu teraz dotrzeć do Cytadeli Elektronika - zadumał się Klex.
W tym momencie podpłynęła do nich łódka niosąca na swoim grzbiecie szczerbatego dziada.
- Panie, do Cytadeli pan mówisz? Ten komuch żydowski, złodziej, na drugim końcu morza siedzi. Wyobraź se pan, postawił se, skur[czybyk] pałac, złodziej je[sionowy], za nasze podatki! A kto go na stołek wyniósł? Kto zboże wysypywał na tory, jak go do pierdla wsadzili?!
Zapadła niezręczna chwila ciszy.
- Ziomek, a nie kopsnąłbyś łódki na pół godzinki? - odezwał się Bartłomiej.
"Ziomek" przez chwilę się zastanawiał. Jego świńskie oczka zaświeciły się chęcią zysku.
- A co z tego bendem miał pikny panie?
Bartłomiej uśmiechnął się i wyciągnął Filonkowego Ipoda...

- Jeżeli dobrze rozumiem, to każdy z nas już był na Mango, prawda? - zapytał się zgromadzonych Filonek.
- Mhm - Klex próbował odgonić od siebie traumatyczne wspomnienia.
- Więc może niech każdy z nas opowie swoją historię.
- Co? Po jaką cholerę?! - Koteckowi wyraźnie z jakichś powodów nie spodobała się ta opcja.
- Bo nie mamy telewizji. Ani Ipoda - Filonek rzucił złe spojrzenie w kierunku chomika - A ty zdecydowanie nie nadajesz się do zbiorowego gwałtu - tu przyjrzał się Solembubowi - Nawet my, żółwie, mamy gust.
- Punkt dla Filonka - mruknął Jezus - Dobra, więc kto pierwszy?
- Losujmy.
Wyciągnęli nieśmiertelne słomki, które posłały swego czasu do piachu Leonidasa.
- To kto zaczyna?
- Ja... - Bartłomiej miał niewyraźną minę.

Po chwili przymknął lipka i zaczął nawijać farmazon...

OPOWIEŚĆ DRESA

Psy zawinęły mnie na Mango po ostatniej ustawce z tymi parówami z Arki. Pewnie nie położyliby mnie na Mango, tylko na Mokotowie, albo Mielęcinie, gdyby nie to żem podał sobie koksu w kichawę i że spruli się jareccy tamtych. Haukacz nie wypapugował, psy nie gamzały, tylko od razu obrączki i na dołek.
W każdym razie pudło na Mango było dla największych mącicieli w ustawkach. Bajtlować zaczęło się już kiedy gady wsadziły mnie do celi.
– Jak u was jest? – zapodałem na kwadrat. Cztery parówy zafilowały na mnie złymi lukami.
Jak się trafia do pudła, to się kopsa na dzień dobry: „Jak tu jest?” – i jak nawiną, że „git”, to znaczy, że można grypsować. Jak nawiną, że „fest”, to trzymać mordę w kubeł, a przy nadarzającej się okazji siadać na klapę i spierdalać. A jak nie nawiną ani tego, ani tamtego, to znaczy, że trafiło się między frajerów, którymi można rządzić.
– Git! – odparł jeden z nich i podjechał do mnie.
– Sie macie ludzie - powiedziałem i kopsłem mu grabie.
Szybko okazało się, że przyszło mi leżeć ze starymi garuchami.
– Nie wyglądasz jakoś na solówkarza... – nawinęła jedna parówa, lecz w tym samym momencie pociągnąłem ją kantem w ryj.
– Ci, co tak mózgowali, żałują.
W try miga zabajtlowali, żeby nie potrzebnie nie podskakiwać.
- Chomik Bartłomiej jestem. Na kwadracie wołają na mnie Kosa, bo jestem ostry jak kosa.
- Łysy - ściąłem buraka pod jego lipkiem. Łysy najwyraźniej mącił pod tą celką.
- Gruby.
- Euzebiusz.
- Monisia, cwel, miło mi.
- A ty Monia, parówo, gdzie te grabie? Odknajaj się i spadówa na kojo! - narzucił Łysy, a cwel posłusznie przyśmigał na gondolę.

- Cweluj z glana po platery, chrabąszcz - zagamzał do mnie stary garuch. Od samego rana czułem w kichawie, że coś zajeżdża jak lola spod klopa.
Łysy, który mącił pod celką posadził się tymczasem na swojej gondoli i zebrał wszystkich wokół siebie.
- Zważać co gamzam, herbatniki - nawinął - Czas mykać z pudła.
- Łysy, a jak chcesz to zakirać?
- No, to lipujcie, co wam zapodam. Zamózgowałem że cyc się nada na spólasa, skoro taki z niego był mąciciel na wolce.
- Nie żeń bałacha. Chrabąszcz za mało sztywny jeszcze jest - Gruby obrabiał kilo giętej i zagryzał smutniakiem.
- Ty, bo zaraz ci grablem przekręce takiego luta, że nie będziesz wiedział którędy srać a którędy gamzać! - rzuciłem się do Łysego.
- Dobra, dobra, przyciszmy sobie - Łysy pamiętając jeszcze poprzedniego luta nie był skory do solówki.
– A potem? - nawinął Euzebiusz.
– Co potem? – nie zajorgał Łysy.
– No, co zrobisz potem?
– To samo z abarotem.
– Z chajsem będziesz miał przekręt.
– Mam wafli na wolce. Kosa, przytnij na mnie. I zważ co brecham... A ty, Zibi czaju nastaw.

– Niekiepsko ma fachura: zajara, zakira i zakisi ogóra - nawinąłem. Zgodnie z wistem Łysego zostałem kalifaktorem - więźniem funkcyjnym.
Od dwóch dni cwelowałem z glana po całym pudle roznosząc żarcie po kwadratach, a przy okazji kitrając fanty potrzebne nam do ucieczki.
Trzeba było jeszcze jednego szczegółu i za chwilę będziemy na wolce...
Monia trochę się stawiała gdy postanowiliśmy bachnąć ją na linie na tygrysie.
Wpierw ukręciliśmy jej czapę.
– Bania mu chodzi w te i w te! - zaśmiałem się filując na zdechłą Mońkę.
– Dobra! – nawinął Łysy – Ma być git i wszystko klawo. Wypadek przy arbajcie. Zibi weź no i upleć z prześcieradła linę.
- Git!
– Ino w mig, zanim klawich przyśmiga.
Zibi po chwili skitrał powróz dla biednego cwela. Nie minęła minuta i dyndał on bezwładnie na stryczku.
- Siadaj no ktoś na klapę.
Zibi nawinął na dzwonek.
Wkrótce na kwadrat przyśmigał skowyr.
– O co chodzi?
– Tu się jeden wziął i bachnął na linę.
Klawich posłał drugiego psa po konowała.
– Jak to się stało? – skowyr miał jeszcze jakieś wąty.
– Normalnie, panie władzo – nawinął Łysy – Hajtnął się na linę. Zanim który przyfilował – już był udupiony!
Kiedy mąciciel gamzał z klawichem, ja ustawiłem się za tym ostatnim. W dłoni miałem przemyconą ze stołówki kosę. Wystarczyła tylko odpowiednia chwila i klawich pierdolnął w kalendarz.
- Cwelować z glana, herbatniki! - ryknął Łysy. Bezwładny pies obficie farbując, padł kapslem na glebę.

Gady zrobiły KS Zibiemu jako pierwszemu. Biedny szwajcar prawie wpadł na jednego ze skoryrów, zanim jeszcze zcwelowaliśmy na dziedziniec.
– Wykopyrtnął się w kalendarz na glanc! - krzyknął Łysy - Dalej, wafle!
Cwelowaliśmy w kierunku dziedzińca. Łysy robił użytek z komina zawiniętego zdechłemu gadowi z naszego kwadratu.
Śmigliśmy w korytarz i walimy za załom. Jeden pies się skitrał, ale drugi śmignął za mną. Chciał mnie dopaść z lewej mańki, lecz mu kopłem cięte bańki.
Ale ten drugi już przyśmigał z kominem w witce.
Zanim się na mnie przymierzył, Łysy przyjebał mu na głucho swoim kubanem.
- Gruby, łap skowyra. Bierzemy go na zakładnika!
Gruby złapał gada i wybiegliśmy na dziedziniec.
Trzymaliśmy się za ich plecami. Nagle gady przyładowały z kominów. Grubego dosłownie rozerwało na strzępy. Przy okazji skowyry załatwiły swojego herbatnika.
- Pod mur, Kosa - ryknął Łysy. Zdążyłem tylko skitrać komin, który trzymał w grabi trup Łysego i zcwelowałem za mącicielem.

Gady zgodnie z tym co jorgaliśmy ze stukanki i grypsów ze żłobka, miały dzisiaj dostawy garuchów. Nie zdążyli jeszcze zaciągnąć bramy. Dosłownie ze sto metrów dzieliło nas od wolki.
Śmigaliśmy co sił, ale nagle urosła przed nami grupa skowyrów z lolami w łapach.
- Cweluj z glana Kosa, zatrzymam ich! - nawinął Łysy.
- Grypsuje się jawnie, twardo i do krańca! - miałem zamiar pierdolnąć w kalendarz razem z mącicielem.
- Nie cykoruj harcerz, te kindybały mnie nie udupią! Cweluj z glana Kosa!
Łysy skupił na sobie gniew skowyrów. Ja tymczasem przebiegłem przez bramę.
Byłem na wolce!
I wtedy zobaczyłem jak gad celuje z komina prosto w mój baniak. Zanim zdążył nacisnąć spust usłyszałem huk.
Dekiel psa rozbryznął się jednak niczym przeterminowany hermetyk.
Przede mną stała jakaś młoda mana w białych łachach.
- Chodź do mnie Bartłomieju - mana rozłożyła witki w zapraszającym geście.
Pośmigałem w jej kierunku. Ledwo jej spojrzałem w puzon, gdy błysnęło...

- I wtedy się obudziłem w swoim łóżku, na Mokotowie - Bartłomiej skończył swoją opowieść - Do dziś pamiętam uśmiech Księżnej i strach psów.
Filonek zadumał się. Inaczej zapamiętał historię Bartłomieja, którą swego czasu sprzedała mu Księżna.
Tak czy inaczej, nie można było jednak odmówić farmazonom Chomika dobrej bajery i faktu, że zwiększyły one głębie psychologiczną postaci.
- Sam dziś nie wiem dlaczego Łysy mi pomógł. Może mnie lubił po prostu.
- A może martwił się, że nastąpi u ciebie deregulacja heteromatriksu która stoi w bezpośredniej opozycji do normatywnej tożsamości heteroseksualnej - rzekł Jezus.
Wszyscy spojrzeli na niego osłupieni. Chrystus wypuścił z ust marihuanową chmurkę. Wszystko stało się jasne.
- Kto następny? - zapytał jak gdyby nigdy nic profesor Ambroży.
- Ja - żółw kiwnął dziobem. Zadumał się przez chwilę i pociągnął kwasu z manierki - Więc, to było tak...

OPOWIEŚĆ ŻÓŁWIA

- No, już niedaleko Filonku - Księżna trzymała mnie na swoich kolanach. Lecieliśmy na Mango, gdzie miała załatwić jakieś formalności w Kwaterze Głównej Zakonu Niepokalanego Elfa, do którego przecież należy.
Wylądowaliśmy zaś w północnej części Pałacu Dantego, głównego budynku administracyjnego Zakonu.
- Poczekaj tu na mnie żółwiku, ja zaraz wrócę - powiedziała do mnie Księżna zostawiając mnie koło fontanny.
Alejki wokół Pałacu były gęsto porośnięte zielenią. Tu i tam strzelały w niebo ciepłe gejzery. Rajskie ptaszki ćwierkały w koronach drzew.
Przymknąłem żółwie ślepka z przyjemnością włażąc do fontanny. Już miałem uciąć sobie drzemkę, gdy nagle spostrzegłem białego króliczka kicającego po alejce.
- Cholera, delirium tremens? - zdumiałem się - I to przed południem?
Musiałem to sprawdzić. Jeżeli królik był prawdziwy to spoko, w końcu żyje on wśród elfów, więc mógł się wybielić. Ale jeśli to była delirka, to czekało mnie kolejne kilka tygodni detoksu.
Zerwałem się na płetwy i ruszyłem w pogoń. Królik wpierw gonił alejką, ale zaraz zniknął w gęstych krzakach.
- Stój, tyfusie - wydyszałem i rymnąłem jak długi o glebę. Jakiś cieć przeciągnął linkę dokładnie na wysokości moich płetw.
Spojrzałem do góry.
- O cholera...
Nade mną stał Ernest.
Mój zły brat - bliźniak.
Muszę się przyznać, jestem z jakiegoś porypanego miotu. Na czterdzieści jaj które złożyła mamusia, trzydziestu moich braci bliźniaków jest złych, pięciu chaotycznie złych, czterech neutralnych i tylko ja jeden jestem dobry.
Czy teraz któreś z Was ma ochotę ponarzekać na swoją rodzinę?
- Ernest, kopę lat, widzę...
- Taaak, wreszcie się widzimy braciszku - popluł się Ernest - Widzę, że dalej robisz za maskotkę dla tej, tfu, Elficy.
- A ty dalej ciągniesz Sauronowi?
Przyjąłem płetwą po gębie. Sięgałem powoli do mojej magicznej różdżki. Księżna nauczyła mnie kilku tricków, Ernest nawet by się nie spodziewał jakich...
- Nie ciągnę - warknął - Kochamy się. Wiesz co to jest miłość Filonku? To wtedy gdy spotykają się dwie bratnie dusze...
Wykorzystałem moment jego nieuwagi, by wyszarpnąć różdżkę.
- Sweet elvish fireball iksde! - krzyknąłem. Ale Ernest wyciągnął swoją płetwę, a różdżka posłusznie wleciała w jego dłoń.
- Jak widzisz ciemna strona Mango jest silniejsza - powiedział filozoficznym tonem - Czas na mnie.
Ernest rzucił mnie na pobliskie drzewo i przybił mi doń płetwy zszywaczem.
- Poczekaj tutaj, wrócę niedługo - to mówiąc zawinął peleryną i zniknął.

Nie muszę mówić, że zajęło mi trochę czasu, żeby wydłubać sobie zszywki dziobem. Co sił w nogach pobiegłem w kierunku lądowiska. Musiałem ostrzec Księżną. Mój wredny brat bliźniak miał jakiś szatański plan...
Jakie więc było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem Ernesta na kolanach Almenino, kiedy prom unosił się powoli w powietrze.
- Już dobrze Filonku, widzisz nie było się czego bać - zaświergotała do Ernesta Księżna.
- Cholera, tutaj jestem! - krzyknąłem z dołu wymachując łapami.
- O, spójrz tylko, jaki podobny do ciebie żółwik! I jak śmiesznie macha płetwkami! - rozmarzyła się Almenino.
Jęknąłem cicho. I po kiego groma te Elfy mają takie długie uchy, skoro nie robią z nich użytku?!
Prom oderwał się całkowicie od ziemi. Kiedy odlatywał, mogłem przysiąc, że widzę złowieszczy uśmiech na dziobie mojego złego brata bliźniaka.

W Zakonie oczywiście nikt mi nie uwierzył. Wzięli mnie za jakiegoś obłąkanego żółwia, który przyszedł żebrać o drobne.
Snułem się więc samotnie, przez piaszczyste pustynie planety Mango.
Wtedy zobaczyłem jego.
Leżał wymizerniały, brzuchem do góry. Wyglądał źle. Toczyły go choroby i robactwo. Nie mogłem pomóc Almenino, więc chciałem przynajmniej pomóc jemu. Wyleczyłem go. Nakarmiłem i napoiłem.
Czwartego dnia spojrzał na mnie i powiedział:
- Dziękuję.
Spojrzałem mu w twarz.



- Nie ma sprawy. Kim jesteś?
- Ich bin Latający Holender... Ale od strony matki jestem Zielonobrodym Ptysiem. Najstraszliwszym piratem w tej części galaktyki.
Podniosłem brwi z uznaniem.
- Skoro jesteś taki straszny, dlaczego wylądowałeś ledwie żywy na tej pustyni?
- Dopadło mnie coś znacznie gorszego, niż najstraszniejszy zbój i morderca... - jęknął Ptyś.
- Co takiego?
- Urząd Skarbowy.

Przez następny tydzień podróżowaliśmy razem. Ja opowiedziałem mu o swojej historii z Księżną. Ptyś, czy też, Latający Holender, jak wolał być nazywany, opowiedział mi o swojej przeszłości.
Jak sam mówił, trząsł niepodzielnie tą częścią kosmosu. Niestety, nie odprowadzał podatku od wzbogacenia od swoich łupów. No i pewnego dnia zapukał do niego komornik. Zanim się spostrzegł, leżał na tej pustyni, goły, głodny i bez chęci do życia.
- Żebyśmy chociaż odzyskali Krwawą Barbarę... Już ja bym im pokazał! - zgrzytnął zębami Ptyś.
- Co?!
- Krwawa Barbara. Mój okręt piracki. Stoi na parkingu policyjnym.
Zamyśliłem się. Tak, gdybyśmy ją odzyskali wszystko mogło by się zmienić.
- Pomogę ci odzyskać Baśkę. Ale przysługa za przysługę - odpowiedziałem uśmiechając się szelmowsko.

- Dzień dobry, czy zastanawiał się pan kiedyś nad sensem istnienia? - Ptyś zagadał do pilnującego parkingu ciecia.
Tymczasem wykorzystując jego sekciarską gadkę, prześliznąłem się pod parkanem. Teraz tylko wystarczyło znaleźć Krwawą Baśkę.
- O jasna cholera - powiedziałem, kiedy ją w końcu ujrzałem.



- Zdaje się że Ptyś mi trochę nawkręcał z tym piraceniem - mruknąłem patrząc na zieloną koniczynkę na burcie stateczku. Otworzyłem go z centralnego i wsiadłem do środka. Spojrzałem na Ptysia. Był w swoim żywiole. Strażnik usiłował się niemrawo bronić, ale w starciu z takim oratorem był bez szans. Wyjąłem procę i zakończyłem jego cierpienia. Ptyś po chwili ładował się już ze swoim bebzunem do kabiny.
Odpalił silnik. Nagle zaczęło nami telepać niczym w bombajskim pociągu.
- Cholera, Ptyś, więcej gazu i puść sprzęgło bo ci zgaśnie! - krzyknąłem.
- Dobra, dobra, nie wrzeszcz na mnie, bo się denerwuję! - odkrzyknął Latający Holender.
Jakoś udało nam się wystartować. Na szczęście mieliśmy same zielone światła i Ptyś nie musiał nigdzie hamować.
- To gdzie teraz? - zagaił, gdy w końcu wznieśliśmy się w przestworza niebieskie.
- Teraz? Teraz lecimy zrobić zupę żółwiową - zatarłem płetwy.

Ernest niczego się nie spodziewał, kiedy pogryzał liść sałaty w moim prywatnym akwarium. Księżna krzątała się po domostwie.
Krwawa Barbara wylądowała na samym środku trawnika.
Widząc to Księżna wypadła na nas z miotłą. Nie zdążyłem jej cokolwiek wytłumaczyć, gdy nagle zaryła nosem w ziemię. Za nią z łopatą stał Ernest.
- To sprawa między nami dwoma - splunął przez ramię.
- Daj mi go załatwić, Filonku - zagotował się Ptyś za moimi plecami.
- Nie, Ptysiu, to rzeczywiście jest moja vendetta.
Zanim skończyłem mówić, Ernest rzucił mi się z nożem do dzioba. Zrobiłem unik, zamarkowałem prawego sierpowego i przywaliłem mu z bani. Odrzuciło go to trochę, ale zaraz zamachał dziobem i ruszył do kolejnego natarcia. Uderzył mnie lewym sierpowym i celował kosą w brzuch, ale zastawiłem się skorupą. Ostrze ześliznęło się po niej, a ja uderzyłem go z kolanka w podbrzusze. Ernest skulił się, ale nie zdążyłem go wykończyć. Przyładował mi lewego prostego, potem prawego sierpowego. Cofałem się i cofałem. Naraz potknąłem się na nierównym podłożu. Ernest rzucił się na mnie z kosą.
- To koniec - zaśmiał się paskudnie.
I w tym momencie zobaczyłem, jak jakieś owłosione łapy zakładają mu torebkę foliową na dziób i mocno zaciskają. Ernest posiniał, zamachał nózkami po czym upadł na glebę.
Martwy.
- Może to i vendetta, ale ja jestem głodny - Ptyś oblizał się po uszach.
Spojrzałem na plastikową torebkę na sinym dziobie Ernesta.
- I pomyśleć, że Księżna walczy z plastikowymi torebkami... A tymczasem uratowały mi one życie.
- Czasami trzeba wybrać mniejsze zło, jako drogę do większego dobra - filozoficznie zauważył Latający Holender.
Skinąłem głową z aprobatą.
- No cóż, będę się zbierał - powiedział pirat - Wezmę go sobie, jeśli nie masz nic przeciwko.
Powstałem na płetwy.
- Nie, nie mam - uścisnęliśmy sobie dłoń - Smacznego, Latający Holendrze. I powodzenia.
- Dzięki - Ptyś wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym wsiadł do Krwawej Barbary z Ernestem pod pachą.
Pomachałem mu jeszcze na pożegnanie, po czym złapałem Księżną za nóżki i wciągnąłem ją do domu...

- ... Księżnej nigdy nie powiedziałem o tej zamianie miejsc - zakończył historię Filonek.
Bartłomiej pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Ale to przypał mieć takich ziomków. Sam wiem jak to jest, raz mnie jeden wystawił hooligansom Wisły - wytłumaczył.
- A dlaczego w zasadzie jej nie powiedziałeś? - zapytał Klex.
- To proste. Trawnik. Powiedziałem, że mój zły brat bliźniak Ernest przyleciał z jakimś menelem, zrobili imprezę i pognietli jej trawnik. No i przyładowali jej w głowkę. A ja ich pognałem w cholerę. A skoro i tak nie widziała różnicy między mną a Ernestem, to dlaczego tego nie wykorzystać - Filonek wzruszył płetwami.
Klex pokiwał głową ze zrozumieniem i uznaniem.
- To kto następny? - mruknął Kotecek.
- Ja - odrzekł Klex. Nadął się, poprawił surdut i zaczął opowiadać...
 
__________________
There was a time when I liked a good riot. Put on some heavy old street clothes that could stand a bit of sidewalk-scraping, infect myself with something good and contageous, then go out and stamp on some cops. It was great, being nine years old.
Chrapek jest offline  
Stary 27-03-2009, 22:57   #56
 
Extremal's Avatar
 
Reputacja: 1 Extremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemu
-Też znałem, nieubłaganego pogromcy tutejszych kupców, co wędrowali od Planety Mango do Klasztoru Łotrzyc na wschodzie Zakarum. - Rzekł Klex
-znałeś Latającego Holendra? - Zdziwił się Filonek, marszcząc skorupę.
-I nie tylko jego! To było dawno, eony temu, kiedy zwiedzałem skaliste szczyty gór Mango...

Opowieść Naukowca;

Akademia im. Pana Klexa, pusta aula wykładowcza, zwana z niewiadomych przyczyn krwawą.

Przy biurku ubrany w taktowny waniliowy golf, przyozdobionym w fioletową muchę siedział w jednej osobie Rektor, pielęgniarz, nadworny szaman i kucharz - Profesor Ambroży Klex, a mało kto wie, że Klex jest absolwentem technikum gastronomicznego, a jego ulubioną potrawą ryż z pulpetami.

-Psorze, proszę, błagam, niech Psor mi zaliczy ten przedmiot... - Łkał Studenciak filologi germanistycznej.
-A takiego! - Klex w odpowiedzi pokazał jak to płynnie zgina się dziób pingwina.
-Psorze... - Załamał się drugi nieszczęśnik - Nawet mogę do Pakistanu jechać w ferie po mudżahedińskie dzieci - Zaoferował się, usiłując zgrywać się na cwaniaka.
-Mudżahedinów nam pod dostatkiem - Oznajmił - Spisywaliście łobuzy z sąsiedniego rzędu - Klex rozpiął Golf i wyjął spod wełnianej pazuchy, całkiem sforną klameczkę, 9mm Achtunga.
-A teraz gadać mi jak na spowiedzi, kto od kogo spisywał - Zapytał niemal z kamiennym wyrazem twarzy Pan Klex
- To on ode mnie! - Nie wytrzymał długo, cwaniaczek który chciał wyłudzić od uniwersytetu wakacje do Pakistanu.
Nagle po korytarzach uczelni rozległ się wystrzał z wcześniej wyciągniętego Achtunga. Pan Klex miał żółte papiery, raz na pół roku, mógł bez żadnej represji zabić na wolności jednego studenta, lekarze orzekli, że tak wybitny umysł, nie można narażać na stres, a tylko w ten sposób Ambroży odnajdywał spokój ducha. A samio lekarze zaś, mogą poszczycić się na mieście najnowszymi modelami maybacha.
- No dobrze Adamczyk, nie lubię cwaniaków, a i w dodatku konfidentów, zaliczyliście, a idźcie powiedzieć kolegom, że uczciwość nie popłaca. Odmaszerować! - Osądził Klex, czując się, jak młode kamikadze wlatujące w amerykański krążownik.
Student, ciągle oszołomiony siedzi przed Klexem, przytłoczony skromnym faktem, ze na jego kolanach leży mózg kolegi z sąsiedniego rzędu.
-A teraz synu - Wstał Klex od biurka, schował armatę do kieszeni i zapiął niezdarnie guziki od golfa, po czym chwycił zszokowanego studenta za skraj potylicy
- Uczynię Cię uczniem rozpłodnikiem, idź i zaludniaj ziemię! - Oznajmił Klex, składając niewinnego całusa na czole rozmówcy. Student nie miał już najmniejszych wątpliwości, czy nie złożyć rezygnacji na ostatnim roku. W milczeniu wstał od stołu, mózg sturlał się pod biurko, a on sam szybszym krokiem opuścił krwawą Aulę. chociaż już wiedział, czemu taką nazwę nosiła.
- Małgorzato! Bąbla mi przyprowadź! Muszę z nim omówić pewną niecierpiącą zwłoki sprawę! - Oznajmił Klex, do staroświeckiego faxu. Siedząc w oczekiwaniu na swojego podwładnego, Klex niecierpliwie przebierał nóżkami w krześle, prężąc się jak młody kocur przy marcowaniu.
Po krótkiej chwili oczekiwania, wpaqdł z impetem do środka, Alojzy Bąbel, Król Majonezu, jak to zwykli rzec złośliwi, a to z powodu, swojego doktoratu na temat "Geneza imperatywnej, normatywności Keczupu i jej socjologicznej następstw w społeczeństwie postindustrialnym", do dziś nie wiadomo od kogo kupił tak debilny temat.
-Alojzy, jadę w interesach - Rzekł Klex, miętoląc w łapach, oferty last minute nad morza karaibskie.
-Ale Panie Profesorze, właśnie sesja się kończy i będzie trzeba terminy ustalać na poprawki - Rzekł z rozpędu Alojzy , nie racząc nawet zasiąść przed swoim rozmówcą.
-Alojzy... to nie była prośba, to był rozkaz. Ja muszę udać się do mojego mentora i mistrza. - Klex wymownym spojrzeniem, wyraźnie dał do zrozumienia kto tutaj ma więcej do powiedzenia. - Jeśli będą jakieś problemy terminowe, to wkręć wymiennie że korzystamy raz z kalendarza żydowskiego, raz z Chińskiego, stąd drobne niedogodności.
-Tak jest Panie Profesorze! - W trymiga Alojzy zczaił bazę, przyjmując żołnierską, wyprostowaną postawę.

***
-Ale zaraz Klex, co ma to k[ubica] do Mango? -Niecierpliwił się Bartłomiej, nie mogąc dostrzec oczyma fantazji powiązania między akademią, a planetą na której obecnie się znajdują.
Klex w tym momencie zatrzymał się i próbował złapać oddech. Wyjął z kieszonki wewnątrz surduta skromną piersióweczkę i pociągnął grzdyla, aż miło mu się piegi na polikach zaczerwieniły.
-Wiec zamilcz i uracz się moją historią! A wszystko niebawem zrozumiesz...
***

Ambroży jeszcze tego samego dnia, w którym żegnał Bąbla był w drodze PKS'em do Lotniska Okęcie w Warszawie.
Pędem wyciągnął bagaże, przepchnął się przez grube babsko, siedzące obok niego i wydostał się z tłocznego autokaru.
Przed jego oczyma ukazało się wejście, na wcześniej wspomniane lotnisko, a on sam bez zbędnego zwlekania, postanowił wbić się do środka, by usłyszeć;
-Przepraszam, ale pański lot na planetę mango został odwołany...- Oznajmiła czarująco uśmiechnięta recepcjonistka
-Że jak?! Jeszcze kilka godzin, potwierdzono moją rezerwację!
-Przykro mi, właśnie wahadłowiec na mango został przejęty przez nieznanych terrorystów.
Klex nie wytrzymał i rzucił biletami w zaciesz młodziutkiej recepcjonistki
-Niech to szlag! - Oznajmił, po czym z skwaszoną miną udał się do głównego holu by spocząć i rozmyślać co począć dalej, wrócić nie wypadało do akademii, bo szkoda tracić płatnego urlopu, a na mango interesy czekają do załatwienia.
Siedział oparty pod ścianą, patrząc przez szklany dach jak samoloty przylatują i odlatują z płyty lotniska.
Klex przytłoczony potęgą czasu i bezradności czekał, jak potoczą się jego kolei losu.
Sekundy zamieniały się w minuty, a minuty w godziny, przestał nawet liczyć odlatujące samoloty, z letargu od czasu do czasu wyrywał go skrzek wpadających ptaków w silniki maszyn. I właśnie w najbardziej trudnych chwilach, zjawił się on:

-Panie, masz pan fajeczkę?



-Zjeżdżaj Lumpie bo Ci... - Odparł rezolutnie uczony, szykując swoją aktóweczkę na wypadek potrzeby uderzenia przez zarośnięty czerep.
-Spokojnie - Rozpłaszczył przed piegowatym uczonym ręce nieznajomy - Podsłuchiwałem jak rozmawiałeś z recepcjonistką, lecisz na Mango prawda?
-A nawet jeśli, to co z tego?
-Za szluga powiem Ci jak możesz wydostać się z tej dziury - Odparł po czym podniósł brudny t-shirt i zaczął grzebać sobie w pępku.
-Dobra bierz nawet dwie, ale schowaj ten bebzun, bo mi się nie dobrze robi - Oznajmił i wyjął z kieszeni paczkę Marlboro.
-Ich bin Latający Holender - Wyciągnął prawą dłoń w przywitanym geście
-Ambroży Klex - Odwzajemnił uścisk - No to jaki masz sposób na dostanie się na Mango?
-Za mną! - Latający Holender, pomógł podnieść się uczonemu, nawet zaoferował się, że pomoże dźwigać bagaże, ale Klex z racji swojej przynależności religijnej był nieufny wobec obcym i nie obciążył nowo poznanego towarzysza.

Po wyjściu z lotniska Klex ujrzał klekoczącą się ruinę, przy której właśnie banda murzynów załadowywała klatki z kurami i innym drobiem na pokład owej maszyny.
-Co to jest? Wspominałeś coś o pierwszej klasie! - Zapytał zdziwiony Profesor
-To V3 pamiętająca Hitlera, a lecimy pierwszą klasą w przedziale z kurami
-Bombowo...- Rzekł Cynicznie Ambroży
-No chyba, że chcesz lecieć z świniami, po kostkach w ich...
-Nie kończ... - Przerwał Klex - Wydaje mi się, że bezpieczniej byłoby na miotle lecieć.
-A co Ty Hary Poter jesteś?
-Tak właściwie to nie, ale uczył się w mojej akademii
-Podobno na Guantanamo go trzymają, za ostatnie wyczyny z Sarinem w Nowo Jorskim metrze
-Wyświęciłem już dziesięcioro mudżahedinów by go odbiły, pewnie w tej chwili są już na Kubie - Upewnił się zerkając na zegarek.
-Kapitan RaketSzipa jest gorzej stuknięty, niż Twój Gary, bo wierzyć mi się nie chce że z handlu świeżymi jajami stać ją, czy jego na rakietę
-Chyba Hary?
-Też ładnie - Odpowiedział Grubasek i wpuścił przodem profesora do środka
-To Ty nie wiesz czy kapitanem tej dziury jest on czy ona?
-Znamy się kupę lat, a do dziś nie wiem. Z resztą sam zobaczysz

Klex pomachał murzynom na odchodne, zamykając luk bagażowy na cztery spusty. W tym czasie jego towarzysz znalazł możliwie najmniej zabrudzone ptasimi odchodami i piórami siedzenia i ulokowali się na nich.
Naprzeciw nich siedziały dwie skarpety z przyklejonymi oczyma i wyciętymi otworami gębowymi
-A kim Wy do c[roma] pana jesteście? - Zlękły się w pierwszej chwili kontaktu Klex
-Proszę nie krzycz! - Wydarła się niebieska skarpeta - Jesteśmy pacynkami!
-Nielegalnymi emigrantami - zmartwiła się druga skarpeta barwy bordowej
-Jak byśmy lecieli normalnym wahadłowcem, to by nas zgarnęli na lotnisku i deportowali, zielonej karty nie dostaliśmy

Nim wywiązała się dalsza dyskusja rakieta zaczęła się trząść... I wystartowała w nieznane.

[Media]http://www.youtube.com/watch?v=lZLdgb3kZpM[/Media]

Klex, nie mógł wyjść z podziwu co alkohol robi z człowiekiem, jeśli tylko po kilku głębszych łykach tequili przemycanej przez Józefa - czerwoną pacynkę może podobać mu się kapitan, jakiejkolwiek by nie był płci. Po wylądowaniu na Mango wszyscy się rozstali w przeuroczej atmosferze, a Klex wyruszył zgodnie z naukami swojego pierwszego senseia, w stronę zachodzącej Dakoty, trzeciego księzyca Mango.

***
-Ty Klex, co ściemniasz? - wyrwał go z opowieści Jezus Chrystus - Przecież mi opowiadałeś kiedyś, że zerżnąłeś tego transwestyte Kapitana
-Aj to była fatamorgana, a po za tym to było już dawno - Nagiął fakty wedle woli Klex - Te pacynki mnie upiły i podpuszczały do tego! Ten robak co pływał w ich butelce był zatruty jakiś... No ale wracajmy do mojej opowieści...

***
Czas naglił, a mistrz zapewne się niecierpliwił. Podróżował na wielbłądach, pokonywał wyżyny i dzikich wikingów, którzy buchnęli mu walizkę i aktówkę. W końcu stanąwszy nad piaszczystym brzegiem morza podziwiał piękno natury, a on sam czuł się niczym Odys zobaczywszy upragnioną Itakę.
Stał wedle współrzędnych zapisanych przez kulę szpiegulę, ale nigdzie na morzu nie widziiał przybytku do którego zmierzał.

-Jeśli chcesz dostać się do mojej tajemnej wieży zagadek, musisz dobrze odpowiedzieć na moje pytanie - Wydobył się głos z dnia morza - Nie je a pije, a chodzi i żyje...
-Cholera jasna, jak to szło? - Próbował przypomnieć sobie słowo klucz, do otworzenia wrót do Mistrza. Po chwili poklepał się po roześmianym łbie - Twoja Stara!

W jednej chwili morze zaczęło bulgotać, jakby w jakimś wielkim kotle, postronny człowiek na ten widok pomyślałby że to właśnie Godzilla we własnej osobie wychodzi z morza, by ponownie zaatakować Tokio, ale nie Klex.
Klex wiedział, że oto przed nim wyrasta z głębi morza równie legendarny co Atlantyda:

FORT BOYARD


Profesor zakasał rękawy, zostawił na plaży drogie lakierki z skarpetami, i skoczył do zimnej wody. Jako mistrz basenu w stylu dowolnym na 100 metrów pokonał króciutki odcinek bez większych problemów, chwycił się rampy i podciągnął się po niej, stając już w samym przedsionku Fortu.
Bohater wyciskał właśnie wodę z brody, gdy nagle...
-ŁEHEHE! - Usłyszał niezidentyfikowani dźwięk niosący się po ruinach podwodnego fortu
-Skrzaty... - Odparł zaniepokojony, gdy nagle wytężając wzrok, coś mu przebiegło kątem oka
-Nie wyjdziesz stąd żywy starcze!! -Usłyszał ponownie
Klex odbezpieczył już swojego Achtunga i oddalał się dalej wgłąb zamku
Uspokoił się trochę gdy wszedł na mury i kierował się w stronę wieży, w której niegdyś był uczony technik potajemnych.
Wspinając się po spiralnych schodach nagle znów usłyszał wcześniejszy głos
-Teraz nam nie umkniesz!!
Na schody wybiegła metrowa, nikczemnie zgarbiona istota z nożem myśliwskim ręku i opaską na oku.
Achtung skryty w dłoni został wycelowany wprost w plugawe serce garbusa
-Przestańcie! - Rozległ się ten sam głos który bohater słyszał stojąc nad brzegiem plaży - Genginazon, Passe-Partout wpuście mojego gościa!
-Masz szczęście - splunął jednooki brzydal - Możesz iść. Ale pamiętaj! Obserwuję Cię - Tu wskazał na swoje zdrowe oko
-To ty masz szczęście, Na safari 2004 byłem królem strzelców do pigmejów - splunął mu przed nogami i poszedł bez dalszych zbędnych ceregieli w stronę komnaty mistrza.



-AHAHA! Jestem Starym Dziadem z Wieży! Teraz zadam Ci zagadkę! - Wyjawił skrycie mistrz, zataczając okręgi palcem w powietrzu - A teraz słuchaj mnie uważnie!
-Mistrzu to ja...
-Co za Niemiec, zawsze chowa przede mną moje okulary?
-Alzheimer... - Odpowiedział niewzruszony, spodziewając się trudniejszej zagadki
-Musiałem się upewnić mój synu czy to aby na pewno Ty, zło może przybrać każdą postać!
-Tak mnie uczyłeś mistrzu, wyjaw mi proszę, dlaczego mnie wzywałeś?
Dziad sędziwy wyraźnie posmutniał, oparł się o lasce i spojrzał w błękitne, klexowskie oczy
-Mam raka... Chciałem żebyś zaopiekował się moją córeczką, kiedy mnie zabraknie - wyjął spod kapelusza zdjęcie i wręczył je Klexowi - Chcę żebyś ją poślubił.
-Ale przecież to księżna..
-Almenino, tak zgadza się. Ja byłem królem, a to moja malutka księżniczka.
Tylko pamiętaj, pod żadnym pozorem, nie tykaj jej przed nocą poślubną. Albowiem zgnijesz na starość w straszliwych męczarniach!
-Boże broń - Przeżegnał się Klex - Będę grzeczny, obiecuję.
-To dobrze, Genginazon! Passe-Partout! Zaprowadźcie gościa do lochów gościnnych. Niech się wyśpi. Jutro czeka nas wszystkich wielki dzień. to dzień w którym spontanicznie się oświadczysz mojej córeczce! - Oznajmił nie kryjąc przy tym radości

Noc szybko zapadła. Klex wiercił się z prawego na lewy bok, nie mogąc zasnąć. Wejście do rodziny arystokratycznej był co prawda nielichym wydarzeniem, ale ożenek z kobietą... której jeszcze musiał być wierny tak długo jak nie kipnął stary? To działo się zdecydowanie za szybko dla Klexa, on najchętniej poeksperymentował by jeszcze najróżniejszego rodzaju fetysze, bo jak sam mawiał i nauczał "Człowiek uczy się całe życie a i tak głupi umiera".
Podczas swoich nocnych rozmyślań, zasnął snem sprawiedliwego, w nocy przyśniła mu sie jego młodziutka przyszła żonka, Księżna Almenino.
Śniło mu się, że zajechała do niego na srebrnym, włochatym plemniku, że zdjęła skórę z trola i wskoczyła do jego barłogu. Śniło mu się że dziko się kochali. Brał ją na elfa i na Slayersa.
Nie zdążył nawet dobrze usnąć, bo gdy zza krat gościnnych lochów zapiał kogut, to zobaczył jak promienie światła oświetlają jego brudną celę.
-Ale miałem cudowny sen, nie mogę się doczekać kiedy ją osobiście poznam...
-No to była cudowna noc - usłyszał damski szept koło ucha.
W przerażeniu powoli się odwracał na drugą stronę i w niedowierzaniu zobaczył nikogo innego jak właśnie Księżną.
- O ja pie[czę]!! Miałaś jutro przyjechać!?
-A chciałam Ci niespodziankę zrobić mój mężulku - obsypała go namiętnymi ślimakami
Gdy postanowili jeszcze się sobą nacieszyć, do ich barłogu wpadł gospodarz
-AHA! Wiedziałem, że tak to się skończy! - Odparł Stary Dziad z Wieży
-Tato to nie tak jak myślisz... On mnie uwiódł i zgwałcił! - I naga wpadła w ojcowskie ramiona
-Wiem córeczko, że to wina tego zwyrodnialca... Teraz tak jak ostrzegałem rzucę klątwę na Ciebie!
Nim Klex zdołał cokolwiek wyperswadować niedoszłemu teściowi i swojemu mistrzowi w jednej osobie poczuł jak ziemia pod nim drze w posadach, a fale zaczęły powoli przedostawać się przez kraty lochów. Klex całkowicie golutki wybiegł z zamczyska, nawet nie zauważył kiedy jeden z krasnali wgryzł mu się w tyłek i uporczywie zawisł niczym bulterier na kawałku baleronu. A w uszach Klexa dźwięczały ciągle przekleństwa i klątwy rzucane przez Dziada....

***
- No ziomek, ale zajawkę miałeś, pewnie Filonek teraz po nocach spać nie będzie mógł jak to przerobiłeś naszą księżniczkę na kawał... - Bartłomiej ugryzł się w język, nie chcąc do reszty dołować swojego przyjaciela.
-Nie dokańczaj.... - Odparł Filonek, wyraźnie wstrząśnięty usłyszanymi rewelacjami.
-Heh, Lekarze mówili że siła uścisku tego karła była jak u szczenięcia hieny. Dobrych dawców skór miałem w Łodzi na szczęście.
-A co się stało z Fortem Boyard? - Zapytał zaintrygowany Kotecek
-Fort Boyard zatonął - odparł zapytany - Odmęty dzikich wód Mango go pochłonęły na dobre.
-Cóż za romantyczna historia - Rozmarzył się Kotecek
-A co Ty taki esteta jesteś? - Wydarł się Filonek na Kota widząc jego maślane oczy, które po chwili stały się szkliste, a po owłosionych polikach ciurkiem poleciały łzy
-Wszystko się właśnie zaczęło na Mango...

***
Opowieść Pedała

Kotecek był młodym kociakiem, kiedy pierwszy raz w swych gadzich oczach odbiła mu się planeta na której właśnie stąpał.
-Mango - Pustynna planeta.... - Odparł nie kryjąc przy tym entuzjazmu. W jego dziewiczej główce marzyły się wszelakie przygody jakie mogą go spotkać na tej planecie.
-Solembub! - Wydarł się na niego Ojciec -Tak nie może zachowywać się syn ambasadora!
-Ale jak ojcze? - Zapytał zdumiony.
-Nie możesz paradować w ambasadzie z tą kokardą! - Rozzłoszczony ojciec zaciągnął kokardę, jaką miał Kotecek na szyi i wyrzucił ją przez okno. Kot próbował pochwycić uciekającą na wietrze ozdóbkę, ale na marne, z każdą kolejną chwilą kokardka coraz bardziej znikała mu z oczu, ginąc gdzieś w oddali.
-Musisz być twardy jak ja! A tez pewnego dnia zostaniesz ambasadorem, a kto wie może i premierem!
-Ale ja nie chcę być politykiem! - Twardo postawił sprawę Solembub - Chcę zostać malarzem! Piosenkarzem, filozofem i artystą!
Protoplasta Solembuba udał że nie słyszy, jakie to przyszłościowe plany ma jego potomek.
-Jeśli tak chcesz się zachowywać, to dostajesz szlaban!! - Wydarł się jego ojciec i trzasnął z impetem drzwi od pokoju Kotecka.
-Nienawidzę Cię!! - Krzyknął ile sił w płucach, po czym rzucił się na łóżko i wtulił się w podusie.
Nie jadł, nie pił, ani nie spał. Przez całe dwie godziny. PO czym postanowił wyjrzeć przez okno i powzdychać do pokazanych na nieboskłonie trzech księżycy.
-Ehh, żebym wiedział czego to ja chcę od życia. Pewnie zostanę... poszukiwaczem przygód! Tak będę gromił potwory i zdobywał sławę w całym królestwie! - Oddał się wodzom fantazji bez reszty, gdy nagle zobaczył jak na jego biurku stoi podarowana od ciotki czarodziejska lampa.
Kotecek mało myśląc chwycił lampę i zaczął nią pocierać o swoje łapy.
-Przyzywam Cię duchu z lampy! Spełnij moje życzenie! - Wymawiał inkantacje, nawet próbował je wypowiedzieć wspak. Ale i to nie dało efektu.
-Do D[ziury] ta lampa - stwierdził po dłuższej chwili bezowocnego tarcia i rzucił przedmiot w kąt.
Kotecek był tak zaaferowany fochem na ojca, że nawet nie dostrzegł jak ten przedmiot zaczął się dymić. Gdy swąd niemytych gaci dotarł do nozdrzy Kotecka, odwrócił się i ku jego zdziwieniu zobaczył ducha z lampy.



-Bożesz Ty mój! Co za smród! - Oznajmił Kotecek na ten niecodzienny widok
-Jestem Jodą z lampy! - Wyjawiła postać.
-Diodą? Myślałem, że w lampach to Dżiny żyją!
-Eee tam, za dużo Alladyna się naoglądałeś! W nagrodę, że mnie uwolniłeś będę Ci służyć przez jeden dzień!
-Super... Ale najpierw otworzę szerzej okno - Kotecek oszołomiony aromatem jaki wydobywał Joda
-Każdy znany człowiek miał u swego boku jedną Jodę!
-Każdy sławny? Niby kto?
-No na przykład mój brat był Jodą Skywalkera. A wcześniej wspomniany Dźin był Jodą Alladyna!
-P[ogięło] Cię z wdeczka widzę od siedzenia w tej lampie.
-To widzę, ze nie chcesz mojej pomocy i chcesz resztę życia spędzić, tak jak dotychczas? Jako niespełniony synalek tatulka? A myślałem, ze chcesz zostać artystą - Dodał pewnie siebie zielony stwór wyszczerbiając brudy zza paznokci za pomocą świetlnego miecza.
-Bo chcę! Pokaż mi co umiesz!
-Co na przykład?
-Chcę być teraz na jakimś luksusowym okręcie i cieszyć się urokami morskiego rejsu!
-Zrobione - pstryknął palcami, Kotecka zassało i po chwili obydwaj znikneli z pilnie strzeżonej ambasady, a znaleźli się na liniowcu



Dokoła biegały piękne panie i jeszcze piękniejsi panowie. Którzy usługiwali Koteckowi i jego Jodzie. Bawili się jak małe dzieci, spychali się z trampolin do basenu, puszczali mydlane bąbelki i żarli zupki chińskie.

-Dobra Joda, znudził mi się już ten rejs - Odparł znudzenie Kotecek, odbywający właśnie profesjonalny masaż przez blond piękność
-Żartujesz? Tu jest raj na ziemi! - Odparł relaksacyjnym głosem Joda, który zażywał kąpieli słonecznej
-Ale te słońce, Ci wszyscy piękni ludzie... Tu jest zbyt doskonale! - Oznajmił nie wzruszony argumentami swojego nowego przyjaciela - Chcę zaznać trochę innego życia! Bardziej brutalnego i mrocznego...
-Jak chcesz, dzień się jeszcze nie skończył - Powiedział i ponownie pstryknął palcami

Tym razem nie poszło tak gładko jak ostatnio:

-Dawaj żołnierzu!!
-Pani Majeż z tego żołnierza!
-Blańć!! Szwaby nadchodzą!
-Co jest?... - Zagaił niczego nieświadomy Kotecek.
-Nie pie[cz] tylko szybciej nóżkami przebieraj! - Odkrzyknął Joda w sowieckim hełmie
kotecek dopiero po chwili się zorientował, gdzie się znajduje...

Kursk: 250km na północny wschód - Moskwa!

-Ale jak? - Odebrało mowę Pulchnemu kocurowi - Jak się tu do diabła znaleźliśmy?!
Joda w tym momencie upadł, potykając się o poległego soldata, ryjąc twarzą w błoto.
-No taką zachciankę egzotyczną chciałeś to masz!
-Nie chciałem uciekać przed szwabami Einsteinie!
-Taaa , tyle tu miłości i piękna, aż za idealnie tu - Przedrzeźniał Kotecka wstając z brązowej mazi i pobiegli dalej.
Kotecek nie słyszał własnych myśli, z resztą których nawet nie miał w tej chwili, jedyne na co mógł pozwolić sobie jego organ nerwowy ukryty pod Kocią czaszką sprowadzało się do odbierania huku ostrzały artyleryjskiego i świst kul nad głową, niekiedy tylko przerywaną agonią któregoś z Towarzyszy.
-Tędy! - Ryknął wąsaty Rosjanin wskazując na jakiś opuszczoną stodołę.
Zielony ludzik i Śnieżny Irbis pobiegli w stronę stodoły, dzieliło ich może z 40 metrów, gdy nagle grzmot i fala wybuchowa odepchnęła ich do tyłu.
Kotecek zamknął oczy, a jego zmysły percepcji odbierały tylko ciosy glanó na swoim ciele i niemieckie gęganie...


***
-No ziom, faza konkret! - Oznajmił swą nieukrywaną aprobatę Bartłomiej, z widocznym błyskiem podniecenia w oczach
Klex odpiął górne guziki surduciku, z którego dumnie wystawały kłęby włosów, przez Filonka złośliwie nazywany dywanik. Chwycił pojarkę od Jezusa i zaciągnął się smacznie.
-Nie wiedziałem gdzie poznaje ten wyryty znak, ale teraz już wiem, Szwaby do Aushwitz Cię zabrali?
Kotecek pomacał się po karku, gdzie wyrytą miał żydowską gwiazdę Dawida
-A skąd wiesz? - Sierść na ogonie stanęła mu dęba.
Klex zakasał rękaw i na nadgarstku miał podobny wypalony żelazem symbol.
-Blok C, a Ty?
-Blok A.
-UUU... To i tak dziw że przeżyłeś
-Nie było łatwo, uciekłem jako pasażer mobilu
-Co Ty gadasz? Ja byłem kołem zapasowym! - Podniecił się Klex - Jak to się stało, że wtedy się nie poznaliśmy?
-Dziwisz się? Z 200 osób było samochodem - Kotecekowi z powrotem obraz się zamazał i siła wyobraźni przeniósł się do ulotnych wspomnień

***

-Sheise! Deine Koten nie chce być zagazowanen! - Odkaszlnął jeden ze szwabów w masce gazowej, patrząc na Kotecka
-Panowie Niemcy, mogę już wyjść z tej kabiny? Oczy mnie szczypią i czuję się nagi... - Oznajmił, a z poczerwienionych oczy przez jego kocich polikach spływały cierpko łzy.
-Do celen z nim! - Oznajmił drugi esesman i zaciągnął nagiego biedaka do celi
Krzepki Hans przerzucił Kota przez ramię i zaniósł go do jego celi, wrzucił do środka, aż głuchy dźwięk obicia się wątroby o płuco, wewnątrz wyleniałego kota było słychać.
-Taki nagi,... - Wypłakał się skulony w kłębek Kotecek.
-Masz... coś mam dla Ciebie - Usłyszał, znajomy głos.
-Joda?
-Tak
Kotecek, podniósł głowę z zimnej, mokrej od potu posadzki, przeszył wzrokiem swojego zielonego towarzysza
-Gdzie byłeś?...
-Ziemniaki obierałem w kuchni, zobacz co mam dla Ciebie! - W rękach trzymał, przepiękną, niebieską kokardę. Podszedł do leżącego przyjaciela i przywiesił mu do szyi.
-Dziękuję Ci... Już nie jestem nagi. Musimy stąd uciekać...
-Mam pomysł.
-Pstryknij palcami i uciekajmy stąd do diabła! Już 3 godziny tu jesteśmy.
-To nie moralne, tak nie zachowuje się Joda.
-Jak niemoralnie? Człowieku chcieli mnie z dymem w kominie puścić, a Ty mówisz, że to niemoralne?!
-Tak, chcę paragona mieć, a nie renegada, jak będę pity rozliczać pod koniec roku. Dzisiaj rano z kapo rozmawiałem, gryps dostałem, że jak zbudujemy samochód, to uciekniemy stąd...

Godzina 0 operacji "MERCEDES" na placu apelowym, zgraja więźniów skręcała się i wykręcała, jeden był kołem a jeszcze inny drzwiami. Za silnik robiło 3 ludzi a za silnik, a jeszcze jeden za antenę robił. Żelazna brama z napisem "Arbeit Mach Frei" powoli się otwierała, most wodzony, opadł, umożliwiając przejście przez fosę, wypełnioną wygłodniałymi krokodylami.
Błotnik - Zygmunt odpadł akurat tuż przy krawędzi ku uciesze wiwatujących Kapo, a jeszcze większej dla krokodyli. Ale udało się przejechali, i wszyscy dziarsko poszli opijać zasłużoną wolność.
Joda z Koteckiem stali na żyznym gruncie i Kotecek nieśmiało spoglądał w stronę Jody.
-Chcesz chodzić ze mną?
Joda wzdrygały zapachem humoseksualizmu nawet nie zauważył, jak jego prawą dłoń ściskała pulchna łapa.
-Nie wiem czy to dobry pomysł... Jeszcze jestem prawiczkiem - Odpowiedział zarumieniony, widocznie zauroczony nowymi emocjami.
-Ja też! - Oznajmił Kotecek i rzucił się w ramiona swego dzina.
Wirowali wśród długiej trawy, namiętnie się całując i chichocząc się przy tym, niczym 13 letnia para kochanków. Kotecek zamknął z rozkoszy oczy, a tuż przed nimi spadł granat.
Joda zasłonił sobą Kotecka.
Buuum... rozbrzmiewało w małżowinie usznej Kota, nie mogąc się podnieść, zrzucił z siebie swoją miłość, który bezwładnie przeturlał się metr dalej. Przestraszony zobaczył jak ponad wysoką trawą Niemcy na rowerach zarzucają lassa i łapią w nie żydów, którzy mobil udawali razem z nimi. Tym którym udawało się uciec, byli zdejmowani przez snajperów.
-Święto żyda... - Powiązał fakty Kotecek, przypominając sobie, że raz na sto lat, w pełni Jowisza urządzane są łowy na nich. - Ale przecież ja nie jestem żydem! Cholera, już wiem, czemu tak łatwo się zgodzili nas wypuścić.
Przycupnął na cztery łapy i powoli zbliżał się do Jody.
obrócił go na drugą stronę, jego oczom ukazał się straszny widok, twarz cała spalona, oko wypłynęło z gałki ocznej, pół ręki urwanej i drugą zdrową trzymającą jelita, by nie wyszły już całkiem z brzucha
-Boże... kochałem go, a Ty mi go zabrałeś... Przeklinam Cię!!
-Ucisz swoją kocią gębę, bo szwaby nas znajdą... - Usłyszał, delikatny, elficki głos za plecami.
-Kim Ty jesteś? - Zapytał nie odwracając oczu od zmasakrowanego Jody - Twój głos, jest niczym pieśni aniołów...
-Jestem Szefem wszystkich szefów. Jeśli chcesz, żeby żył odsuń się - Oznajmił głos i przepchnął Kotecka na bok.
-O mój boże! Ty jesteś... Kobietą. A myślałem już, że uroczym pedziem!
Tajemnicza Kobieta położyła dłoń na sercu Jody i zaczęła swe mroczne inkantacje.
-Złap mnie za plecy, teleportuję nas do mojej bazy!
Kotecek jak usłyszał, tak zrobił.

Znowu leżał na zimnych kafelkach, otworzył swe zielonkawe oczęta. Stał w jakimś laboratorium, blask niebieskich ścian aż raził po zmęczonych jeszcze gazem oczach. Gdy kontrast się wyrównał, zobaczył dziewczynę która uratowała mu życie i Jodę, zamkniętego w szczelnym słoju.
Podszedł na czworaka pod zbiornik i wtulił się w szybę, usiłując łapą pomiziać go po policzku.
-Czy on...
-Będzie żył - Oznajmiła. - Ale miną miesiące, jak nie lata, zanim wyjdzie z tego słoja, cybernetyczne oko, z możliwością podłączenia się pod WII. Rękę już znalazłam - Wyjęła tu jakąś zepsutą ramę rowerową - Będzie mógł tak zgnieść orzełka na złotówce, że aż się posra z wrażenia!
-Kim Ty jesteś? - Odparł zdumiony jej potęgą
-Dla Ciebie jestem księżną Almenino. Teraz jesteśmy na Mango, a Ty teraz należysz do mnie...

***
-Powiedziała mi, że tak długo jak będę jej służyć, tak dług będzie żył...
Jezus w podziwie słuchał nieprawdopodobnej historii.
-Ale z Ciebie romantyk... I dalej go kochasz?
-Gdzieś we mnie, w głębi serca, dalej pozostaje jego cząstka.
-Ale Ty głupi jesteś. Pewnie innego ma na boku, a Ty dajesz się wykorzystywać.-Filonek podszedł racjonalnie do rzeczy.
-Powiedział, że będzie czekać...
-No panowie przednie historie, teraz czas na moją!.


***
Opowieść Leszczyka

To był grudniowy wieczór, Leszczyk wracał ze stacji BP do domu, do swojej żony i matki siedmiorga dzieci, właśnie wyjeżdżał do Szwecji, to były ostatnie święta w Polsce. Trzeba było podzielić się opłatkiem i rozdać dzieciom prezenty, skromne, bo skromne, ale zawsze to jakieś podarki. W Szwecji dostał 3miesieczny kontrakt na zbieranie szparagów u państwa Averssonów...

***
-Dobra! Ty lamusie zamknij paszczę i cmyk na kojo i ani mru mru, bo kosę w plecy Ci sprzedam! W ogóle jak się on znalazł tutaj?! - Przerwał Bartłomiej
-Pojęcia nie mam... - Dodał Filonek od siebie - Ale przed nami, Forteca Elektronika... To będzie najcięższa bitwa w naszym życiu, nie wiadomo co za okropieństwa i jakie zło tam na nas czyhają. Nie możemy zawieźć naszej księżnej! Musimy ocalić wszechświat!

Wszyscy przytaknęli swojemu wodzowi, Konan wybudzony pośpiesznie, oznajmił, że czuje IBIZĘ i stanęli na piaszczystym brzegu. Każdy z nich ma powód by tu teraz być w tej chwili i stawić czoło przeznaczeniu. Wiedzą, że Wielki Elektronik nie będzie dłużej czekać.
 
__________________
Jednogłośną decyzją prof. biskupa Fiodora Aleksandrowicza Jelcyna, dyrektora Instytutu Badań Nad Czarami i Magią w Sankt Petersburgu nie stwierdzono w naszych sesjach błędów logicznych.
"Dwóch pancernych i Kotecek"

Ostatnio edytowane przez Extremal : 28-03-2009 o 11:50.
Extremal jest offline  
Stary 29-04-2009, 17:14   #57
 
Chrapek's Avatar
 
Reputacja: 1 Chrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłość
Bohaterowie stanęli w końcu na wybrzeżu. Przed nimi piętrzyła się forteca Elektronika, najeżona basztami, odgromnikami i talerzami satelitarnymi cyfrowego Polsatu.
- Gah - rzekł Filonek - Jak my się tam dostaniemy?!
- Może podkop by zrobić... - zafrasował się Klex.
- Ech, ziomki, amatorzy... Wy byście dnia na Mokotowie nie przeżyli, a co dopiero na Pradze... - żachnął się Bartłomiej.
Gestem zawołał taksówkę. Po chwili jedna podleciała, prowadzona przez wąsatego jegomościa. Sama taksówka też wyglądała nielekko, bowiem przypominała z grubsza ruskie żelazko bo tuningu w Białymstoku. Kabla tylko brakowało, ale taksówka nadrabiała to swoim kierowcą.
Nim rzekomy jegomość się spostrzegł, Bartłomiej mierzył już w niego swoją kosą. A błysk w oku przy tym miał niedobry.
Bartłomiej, jak każdy praski chomik, miał +20 do dziesionowania taksówkarzy, o czym nie wiedzieli jego współbohaterowie. Współczynnik ten nie liczył się jedynie na terenie Warszawy, bowiem tamtejsi taksówkarze zdążyli się w końcu zaadaptować do nowych warunków i jeździli po mieście z klamkami. Ale to nie była Warszawa, więc...
- A teraz ch[órzysto], jedziesz tam gdzie ci powiem! - ryknął Bartłomiej, nakazując reszcie wejść do taryfy.
- To gdzie pan szanowny sobie życzy?.. - wyjąkał taksówkarz.
- Jaki pan, jaki pan, co mnie kur[tyzana] wyzywasz, żydzie widzewowski! Ja ziomek z osiedla jestem, nie pan żaden, ty ch[łopcze] je[rzynowy]!
- Spokojnie Bartłomiej, nie zarżnij go... - zaczął Filonek.
- Ty się zamknij zielony, bo w bagażniku skończysz - zgasił go chomik - A ty lamusie, wieź nas do pałacu Elektronika!

Tymczasem w ciemnej piwnicy, Elektronik odpalał swoje Wunderwaffe.
- Już wkrótce poznają moją potęgę - krzyknął i zarechotał się obleśnie.
Dwóch jajogłowych o posturze Tołdiego szwędrało się wśród skomplikowanej maszynerii. Elektronik podszedł i włożył do gniazda w maszynie Sagalę.
- Uruchomić wunderwaffe! - zakomenderował.
Po pomieszczeniu rozszedł się basowy pomruk, który przeszedł po chwili w miarowe pulsowanie.
Pośrodku laboratorium pojawił się niebieski portal. Elektronik załzawionymi ze szczęścia oczami wpatrywał się w swoje dzieło.
Z portalu wynurzać się zaczęła potężna postać.
- Jestem na twoje rozkazy, panie - rzekła postać i przyklęknęła na jedno kolano.

Na górze Cytadeli, głównodowodząca armią, Verka Serduchka, otrzymała właśnie raport sytuacyjny.
- zbliża się niezidentyfikowana taryfa!
Verka zastanowiła się przez chwilę. Trybiki w jej głowie zaczęły poruszać się z nadnaturalną prędkością.
- Przygotować do wymarszu Schmaletz Korps - zakomenderowała - Brać ich żywcem!
Serduchka zamyśliła się. To nie były przelewki. Pancerni i Kotecek nie raz ją pokonali. Czas było wykorzystać nową, ulepszoną broń. Pewniejszą i mocniejszą.
- Zmieniam zdanie - zaanonsowała - Wycofać Schmaletz Korps! Niech zajmą się nimi Waffel SS! I wezwać Wielkiego Elektronika do Centrali!
Siły Specjalne Waffel były jej najnowszym wynalazkiem. Uzbrojeni w metalowe egzoszkielety, odżywiani tylko za pomocą pożywnych batonów Kinder Buene żołnierze wybiegli na dziedziniec zajmując pozycje ogniowe.

- Musimy pokonać obronę Cytadeli! - krzyknął Jezus - A nie mamy amunicji!
- Kur[de], zawsze się wszystko musi popier[niczyć]! - zawył z tylnego fotela Kotecek.
- Morda pedale! - ryknął Bartłomiej.
Filonek tymczasem otworzył schowek taksówki.
- Ty, fajansiarz! - krzyknął do kierowcy - Co to jest?! - wskazał na niezidentyfikowaną torebkę w schowku.
- A to pikny panie, Lubelskie Świderki - zafaflunił się prowadzący - Nu bo, żonka chciała kluchi z serem zrobić...
Filonek zastanawiał się przez chwilę.
- Ty, Jezus... - zaczął - Ty umiesz jeszcze robić tę sztuczkę z rozmnażaniem chleba?..
Joszka zaciągnął się skrętem.
- No, chyba jeszcze pamiętam... Abrakadabra to czary i magia... - zaśpiewał pod nosem Mesjasz.
- A umiałbyś to zrobić na większą skalę? I z makaronem?

Nie było wiele czasu na przygotowania. Po chwili taksówka wleciała nad Cytadelę.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=YHs-ZO61qlE[/media]

Telepatyczne zetknięcie się umysłu Klexa z Elektronikiem, nie było dla tego pierwszego zbyt przyjemne. Mimo to jednak błyskawicznie poznał wszystkie tajemnice Wielkiego Elektronika. Dobrze wycelowany makaron uderzył w silniki wystrzelonej przezeń rakiety. Pocisk stracił stateczność i wyrył w glebę. Po chwili odpadł właz i świńskim truchtem wybiegł z niego Elektronik uciekając w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Za nim! - krzyknął Klex.
Lecz wtedy otworzyły się wrota Pałacu i ze środka, w oparach dymu wynurzyła się Postać. Postać ta zaczęła iść całą szerokością ulicy w stronę dziedzińca Cytadeli, ciągnąc za sobą swoich wafli.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=KboyxO9a5VY[/media]

Postać podeszła w milczeniu do Konana z Ibizy i uderzyła go w twarz białą rękawiczką, a potem poprawiła równie białym kozaczkiem. Konan nawet się nie skrzywił. Odwrócił się tylko w stronę reszty bohaterów.
- WY GONIĆ ELEKTRONIK - rzekł - JA TEGO TU POWSTRZYMAĆ. TO SPRAWA MIĘDZY NAMI.
Żółwik Filonek położył płetwę na ramieniu Konana i skinął głową.
- Idziemy! - krzyknął.
Konan został sam na sam ze swoim przeciwnikiem. No, nie licząc kapłanów i niewolników tego ostatniego.
Wyjął swoje świecące przybory i rzekł był:

[media]http://www.youtube.com/watch?v=OVA3ONh9nGQ[/media]

Wstępny atak odrzucił Technowikinga do tyłu. Lecz wyznawca Rave'u nie poddał się tak łatwo. Siła jego mrocznego trensu była potężna i spychała Konana coraz bardziej do tyłu. Nie pomogły double vault beaty. Nie pomagały też triple back breakdowny. Konan przywołał wszystkie swoje moce i wszystkie sobie znane techniki aby pokonać swego adwersarza.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=p3_tJO8FJ6Q[/media]

Na próżno jednak. Technowiking, arcymistrz Ciemnej Strony Trance'u - Rave'u zadawał kolejne miażdżące ciosy.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=IVR-eIPkRjo[/media]

Technowiking parł nieustająco do przodu, spychając Konana na skraj skarpy nad którą leżała Cytadela. Mocarny Ibizańczyk poczuł że za swoimi plecami ma już tylko przepaść i wzniósł w myślach błagalne modły do Kroma, boga Trance'u i wody mineralnej.

Wtem poczuł, że nie znajduje się na skarpie, lecz w kaplicy na Słonecznej Ibizie. Przed nim stał Mistrz Tiesto. A obok niego wszyscy inny Mistrzowie, którzy kiedykolwiek zajmowali zaszczytne stanowisko Arcykapłana Katedry Trance'u.
Konan upadł płacząc na kolana.
- ZAWIODŁEM - zawył i wytarł smarki w rękaw.
- Nie zawiodłeś, Konanie - rzekł jeden z mistrzów - Wróć tam i pokonaj Ciemną Stronę Trance'u. Pokonaj Technowikinga.
- JA NIE POTRAFIĆ... ON ZBYT SILNE...
- Jego siła tkwi tylko w twoim umyśle - rzekł Mistrz Tiesto zbliżając się do Konana - Wyrzuć go z głowy. Pamiętaj o Trance'ie. Jasna strona silniejsza jest od ciemnej. Ciemna łatwiejsza jest. W remizie ją znajdziesz. W małym miasteczko. Jasna - trudniejsza, bo tylko w dobrych klubach ją wyznają. Ale nie oznacza to, że słabsza. Rozwiąż zagadkę stali, Konanie!
Zagadka Stali. Konan wyruszył w świat właśnie po to, aby ją rozwiązać.Każdy Ibizańczyk będący kapłanem Techno, musiał w pewnym wieku dojść do odpowiedzi na pytanie jakie niosła całkowicie samodzielnie, jeżeli chciał znaleźć swoje miejsce w roztańczonym społeczeństwie Ibizy.
- JA NIE ZNAĆ ODPOWIEDŹ... - ryknął rozpaczliwie Konan, ale postaci przed nim rozpłynęły się we mgle, zaś on sam znowu znalazł się przed obliczem srogiego Technowikinga.

Technowiking wyszczerzył zęby w wilczym uśmiechu. Przygotowywał się do zadania śmiertelnego ciosu.
Konan zamknął oczy. I w tym też momencie usłyszał głos Mistrza.
PAMIĘTAJ O ZAGADCE STALI.
- ROZUMIEM! - ryknął w nagłym oświeceniu wojownik z Ibizy.
Konan wstał i kopnął zaskoczonego Technowikinga prosto w jaja. Następnie wbił mu jego glowsticki w tyłek, po czym złapawszy go za szmaty, wyrzucił go ze skarpy.
Technowiking spadał powoli w dół drąc przy tym nieludzko mordę.
- JA ZNAĆ ODPOWIEDŹ - rzekł Konan i podszedł na skraj skarpy.
- JA ZNAĆ ODPOWIEDŹ... - powtórzył w zadumie - ZAGADKA STALI: BO TYLKO DENS MA SENS... - to mówiąc wyciągnął swój miecz i rzucił się szlachtować pozostałych, skamieniałych ze strachu wyznawców Technowikinga.

Filonek i reszta dopadli Elektronika w jego sali audiencyjnej.
- Mamy cię ku[rtyzano]! - krzyknął Żółwik.
- No to w tubę go i kolejny level! - zatarł łapy Chomik.
- Nie tak prędko - popluł się Elektronik. Zza alkowy wyszła nagle zgraja zcyborgizowanych Spartan.
- Poznajcie T-Leonidasa. I jego 300 MechaSpartan, którzy wyrwali się spod jarzma SkyNetu by wiernie mi służyć! - krzyknął Elektronik. Spartanie otoczyli bohaterów.
- HEIL GATES! - krzyknął T-Leonidas i uderzył mieczem w tarczę.



- A dla Ciebie, Klex, mam coś specjalnego - Wielki Elektronik zatarł obleśnie łapy - Piotrze, chodź tutaj proszę.
Zza drzwi, delikatnie, wystawiając najpierw łepek, wynurzył się...



- Nieeeee!!! - krzyknął Klex i upadł na kolana.
Było już jednak za późno żeby się wycofać. Czas ostatecznej rozgrywki nadszedł i nic nie mogło już tego powstrzymać...
 
__________________
There was a time when I liked a good riot. Put on some heavy old street clothes that could stand a bit of sidewalk-scraping, infect myself with something good and contageous, then go out and stamp on some cops. It was great, being nine years old.

Ostatnio edytowane przez Chrapek : 29-04-2009 o 18:27.
Chrapek jest offline  
Stary 08-07-2009, 14:58   #58
 
Extremal's Avatar
 
Reputacja: 1 Extremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemu
- To jakiś chory żart?! - krzyknął Ambroży i złapał za szmaty Piotra Fronczewskiego. Jego adwersarz powoli oderwał od siebie klexowe łapska.
- To żaden żart, Ambroży - pokiwał smutno głową - Jesteśmy jednością... Niczym Jing i Jang...
- Ku[rde], weź ty spójrz ile ja mam włosów, a ile ty! Nie możemy być tą samą osobą!
- Natura zawsze wyrównuje nierówności... Spójrz w swoje majtki, a w moje!
Klex, mając w pamięci jego miłosne porażki, które prześladowały go przez całe gimnazjum i szkołę średnią, dopóki nie kupił sobie czerwonego Porsche, zamilkł spuszczając główkę. Piotr trafił w czułe miejsce; dosłownie.
- Dobra, później dacie se buziaczki - Bartłomiej przerwał rodzinne spotkanie - Teraz problemy mamy - tu wskazał chomiczym łbem na otaczających ich Mechaspartan. Ci ostatni stąpali z nogi na nogę szeleszcząc zbrojami i patrząc na bohaterów spode łba.
- Widzicie sami, że zwyciężyłem! - zapluł się tymczasem karzeł w sreberku na łbie, wykorzystując chwilę nieuwagi zgromadzonych - Dzięki mojemu Wunderwaffe cały świat legnie u mych stóp!
Bohaterowie spojrzeli na przedziwną maszynę stojącą za Elektronikiem. Urządzenie przypominające z wyglądu kombajn "Bizon" sypało iskrami, brzęczało i śmierdziało pod niebiosa zbukiem. Pośrodku, ozdobione mazakami stały drewniane drzwi od obory.
- Znowu żeś po złomie chodził stary dziadzie i se coś ubzdurałeś - Klex podsumował widok.
- Nic se nie ubzdurałem! - wrzasnął Elektronik - Oto brama prowadząca do innych światów! Światów równoległych, gdzie moje siły już dawno zwyciężyły!
- Ale czapkę masz w dalszym ciągu ch[ińską] - zripostował Filonek.
- Bezczelny! Wezmę zaraz szczotę od klopa, wyskrobię Cię ze skorupy i zrobię se z niej popielniczkę! A żółwia wrzucę do rosołu!
Filonkowi przypomniały się traumatyczne wspomnienia. Do dzisiaj pamiętał, jak rozdzielali go z mamusią w sklepie zoologicznym. Pamiętał, że zanim wrzucili ją do wrzącego gara, powiedziała:
"Z wielką siłą wiąże się wielka odpowiedzialność."
Filonek wprawdzie nie wiedział dokładnie co to miało znaczyć ( a już szczególnie w kontekście wylądowania w garze z wrzącą wodą) ale chciał się tym cytatem podzielić z zebranymi. Elektronik jednak znudził się już ich towarzystwem.
- Leonidasie! - powiedział - Zabierz ich do piwnicy i tam ich rozstrzelaj, bo mi tutaj pofarbują posadzkę, a kładłem przecież tydzień temu. A Klexa mi zostaw, zabawię się z nim osobiście.

Mechaspartanie prowadzili ich ciemnym korytarzem w dół Cytadeli Elektronika.
- A tak w ogóle, to skąd żeście się tu wzięli, do ku[rtyzan]y nędzy?! - zafrasował się Filonek. Pamiętał przecież jak razem byli w Valhalli...
- W moim wymiarze... - zaczął Leonidas - Grecy wygrali pod Termopilami i stworzyli SkyNet. Miał ich bronić przed Persją. SkyNet uzyskał jednak samoświadomość dwudziestego lipca tysiąc trzysta dwudziestego roku. W krótkim czasie eksterminował niemal wszystkie formy biologiczne. Niewielka grupa ludzi, zwana La Resistance postanowiła mu się sprzeciwić. W tym celu złapała kilka maszyn i przeprogramowała je, by służyły jej sprawie. Nie wpadli jednak na to, że te kilka maszyn może się wyrwać spod ich władzy, dzięki luce w Internet Explorerze.
- Znaczy co, że zjebanego Windowsa macie? - zainteresował się Bartłomiej. Od młodzieńczych lat był linuksiarzem i niejedną ustawkę stoczył, by chronić honoru pingwinka.
- A widziałeś jakiegoś nie zjebanego? - żachnął się Filonek - Dwie rzeczy są pewne: prawa wszechświata i ch[oinkow]ość Windowsa.
- Jest tylko jeden Bóg - Leonidas odmawiał słowa mantry - A imię jego to Gates. Walczymy w jego chwale i dla niego polegniemy w dniu wniebospalenia na Górze Microsoftu.
- Microsoftu, powiadasz... - Jezus zakradł się za jego plecy i włożył mu w gniazdo kabel USB od swojego IPoda.
- Kur[czak], Jezus, skąd ty masz mojego uczciwie zajebanego Ipoda?! - krzyknął Bartłomiej.
- Otóż, kiedy ty w pieluchy srałeś, to ja już z Barabaszem opier[niczałem] pół Jerozolimy. Więc nie ucz ojca dzieci robić - Jezus uniósł się dumą.
- Dobra, skończcie pierd[dzie]lić - szepnął głośno Filonek - Jezus, wykończ tego palanta.
- Ok, skasuje mu rundll i wrzucę trochę adwaru. Zobaczymy jak sobie poradzą.
Jezus wykonał operację niezwykle sprawnie. Zbyt sprawnie. Filonek zmrużył oczy - zdaje się, że domyślał się już, kto przysyła mu na komórkę spam z ofertą powiększenia skorupy. Oczy Leonidasa rozbłysły tymczasem czerwienią. Z uniesioną bronią zwrócił się do swoich Mechatowarzyszy.
- Niewierni! - wrzasnął do nich - Wasze procesory pójdą smażyć się w pingach piekielnych! Miast w Billa Gatesa, wyznajecie wiarę w złoczyńcę, szatana Lorda Linuxa!
To mówiąc, rzucił się na nich, strzelając iskrami z pyska.
- Dobra, chodu póki się napier[nicza]ją - mruknął Filonek.

Tymczasem w sali tronowej Elektronika trwała mordercza walka.
- Piotrze, wykończ tego pasożyta - rozkazał Fronczewskiemu pajac w srebrnym wdzianku.
- Tak, milordzie - Piotr zgiął kark w służebnym ukłonie - Gotuj się na śmierć, Klex!
Fronczewski podskoczył pod sufit i złożył palce w magicznym geście Pay-Hiv-O, ciemnej strony beretu.
Klex odpowiedział złożeniem rąk w obronnym geście dżutsu, magicznej technice szkoły Ninja Kyoto Aramaki.
- Gdzie się tego nauczyłeś?! - zapytał się Klexa zszokowany sobowtór.
- Pierd[zie]liłem studia...
- No i po ch[olerę] mi były dwa doktoraty, jak byle ch[am] po maturze potrafi mi blokadę założyć?! - wszystkie lata włażenia w du[rszlak] profesorom, żeby dostać trójkę, stanęły Piotrowi przed oczami.
- A widzisz, trzeba było zostać Żydem... Nie pokonasz mnie Piotrze, nawet jeżeli jesteś moim lustrzanym odbiciem!
- Nie rozumiesz... Ja znam każdą twoją myśl... Poza tym, gdybyś urodził się tam gdzie ja, i wychował tam gdzie ja byłbyś dokładnie taki sam jak ja!
- Wyłysiałbym?
- To chemioterapia, baranie. Dwadzieścia lat na radiologii robiłem, poza tym ostatnio trypra złapałem...
- To widać.
- Nie rozumiesz?! Gdybyś żył w moim wszechświecie, też byś robił dwadzieścia lat na radiologii i dorobił się trypra! Jesteśmy identyczni! Znam wszystkie twoje marzenia, sny, lęki... Wiem jak myślisz!
- Pamiętaj Piotrze, że gdybyś z kolei ty wychował się w moim wszechświecie, to wyrósłbyś razem z afropolakami w łódzkim czarnym getcie imienia Lumumby i wiedział kiedy ktoś Ci kręci głodną bajerę, tak jak ty mi teraz!
- Dobry jesteś! - Piotr zaserwował Klexowi lewego prostego na maskę. Ambroży upadł, rozbijając sobie okulary. Powoli wstał z gleby i podniósł z powrotem magiczną gardę.
- Widzisz, jestem starszy i mądrzejszy. I nie pier[nicz]e dzieci.
- A skąd wiesz że ja je pier[nicz]ę?!
- Mówiłem ci, jesteśmy tacy sami... Wiem o czym myślisz.
- A ja ci mówiłem, że potrafię wyczuć bajerę z daleka.
- Dobra, chcesz wiedzieć?! "Super Express" wydrukował artykuł o tobie - Piotr zaserwował profesorowi prawy prosty i lewy sierpowy. Piegi Klexa potoczyły się po podłodze.
- Kur[de], moje piegi - Klex, brocząc krwią zaczął nerwowo zagarniać je do kieszeni.
- Jesteś moją marną imitacją - Piotr sprzedał leżącemu Klexowi kilka kopów. Ten opadł z sił, opuszczając magiczną gardę.
- Czas już, żebyś pogodził się ze światem - mruknął Elektronik - Piotrze, wykończ go!
- Tak, mój panie - Fronczewski zgiął się w ukłonie, po czym złożył ręce tuż przed samym nosem Ambrożego i wypowiedział magiczną inkantację - Czary mary, elemeledutki, twój k[atab]as jest malutki!
Różowe promienie wytrysnęły z palców Piotra i oplotły ciało nieszczęsnego Klexa. Ten, wijąc się i tocząc pianę z pyska, próbował się niemrawo bronić. Czary jego alter ego były jednak silniejsze.
Fronczewski wstał z klęczek i spojrzał na dokonane dzieło.
- Co do ch[olery]...
Klex nie miał jednej nogi.
- Piotrze, jak ty to zaklęcie wypowiedziałeś?! - Elektronik z zafrasowaniem pomasował sobie czoło siedząc na swoim królewskim tronie.
- No, dobrze powiedziałem przecież! - żachnął się Piotr i wyciągnął z kieszeni ściągę - "Elemeledutkitwójkutasjestmalutki", wszystko sie zgadza!
- To czemu mu nogę uje[ch]ało, zamiast c[iul]a?! - rozeźlił się pan i władca wszechświata.
- Hehehe - dobiegł ich złośliwy rechot z drugiego końca sali. Klex wstał chybocząc się na jednej nóżce i niepostrzeżenie przystawił swoje dłonie do głowy Piotra - Hokus Pokus! Czary Mary! Twoja stara to twój stary!
Fronczewski upadł na ziemię brocząc krwią z pyska. W jego umyśle znikały wspomnienia dotyczące jego mamusi, a zamiast nich pojawił się jakiś brodaty facet o prezencji harlejowca. Brodaty facet wchodzący mu w dodatku do wanny... [patrz mój Avatar - przyp. Extremal].
- Nieeeee!!! - Fronczewski zaczął stawać się przezroczysty.
- Już po tobie! - wykrzyknął mu w twarz Klex i pchnął go nożem pod żebro. Tak dla pewności - Twoja stara stała się Twoim starym, a w związku z tym nie miał cię kto urodzić...
- Dlaczego... - wyjąkał Fronczewski - Dlaczego... nie ujęło ci k[ataba]sa...
- Elficki pas cnoty - Klex zdjął spodnie prezentując ten użyteczny wynalazek - Mam jeszcze z czasów kiedy założyła mi go księżna Almenino. Twój nędzny czar odbił się więc rykoszetem i upier[dzie]lił mi nogę. Zresztą, ten cholerny pas cnoty to jest między innymi powód dla którego tutaj przyszedłem. Muszę jakoś klucz odzyskać, bo trzymam stolec od dobrej dekady. A wszystkiego dializa nie załatwi.
"Skubany" - pomyślał Elektronik - "Dobry jest!"
Fronczewski rozpłynął się tymczasem w powietrzu pozostawiając po sobie śmierdzącą plamę. Elektronik zszedł ze swojego tronu.
- Ambroży - powiedział - Zakończmy te głupie waśnie pomiędzy nami. Wszechświata starczy dla nas dwóch. Zostań moim uczniem, Ambroży. Prawą ręką. Razem będziemy rządzić tym kur[czy]dołkiem!
- Nigdy! - krzyknął Klex, chwiejąc się na jednej nóżce - Z tobą nawet piwnicy nie chciałbym dzielić!
- W takim razie giń! - Elektronik wyjął z kieszeni paralizator i ciachnął nim Klexa po brodzie. Klex po raz kolejny w tym odcinku, upadł na ziemię, tym razem z popaloną mordą.
- Nasza odwieczna walka się tutaj kończy, Ambroży - rzekł Elektronik - Gotuj się na śmierć!
- To jeszcze nie koniec, Lucjan! - warknął Klex, podparł się o ziemię zwęgloną brodą, niczym stojakiem na choinkę, po czym sprzedał Elektronikowi kosę i skoczył na mordę.
- Giń, Lucjan! - czysta nienawiść pojawiła się na profesorskim obliczu.
W tym też momencie huknęły drzwi i stanęli w nich Filonek, Bartłomiej i Kotecek wraz z Jezusem.
- Ożesz kur[de] - Chomik Bartłomiej złapał się za łeb w nieukrywanym podziwie - Klex, człowieku, czemu nie mówiłeś że taki zadymiarz jesteś?! Jakbym wiedział, to bym cię na ustawki ze sobą zabierał przecież!
Elektronik jednak zdążył się uwolnić z chwytu Klexa i sprzedał mu strzał paralizatorem, prosto w elficki pas cnoty.
- Aaaa!!! - Klex stanął w płomieniach - Cholerne elfy!!!
Elektronik wykorzystał chwilę nieuwagi, i pobiegł świńskim truchtem z powrotem na swój tron, zza którego wyjął kałacha. Przeładował go z groźnym błyskiem w oku.
- Dobra, koniec tego cyrku - splunął ponuro.
- Nie!!! - w drzwiach pojawiła się magiczna poświata. W ciszy która zapadła, słychać było tylko donośne pomrukiwanie włochatego plemnika i postukiwanie jego podkutej czystym złotem witki.
- Moja pani - Elektronik gruchnął na kolana, spuszczając pokornie główkę - Wszystko jest zapięte na ostatni guzik.
Księżna Almenino przyodziana w śnieżnobiałe futro z Drowa z gracją zeszła z włochatego rumaka i zasiadła na tronie.
- Dobrze się spisałeś, Lucjan . Wiedziałam że mnie nie zawiedziesz, tej.
To mówiąc, wyciągnęła sztylet i poderżnęła mu gardło.
Główka Lucjana, turlając się powoli spadała w dół po schodkach, by wylądować tuż obok Klexa.
- No wreszcie skur[czybyk] zdechł - wymamrotał na wpół sparaliżowany Ambroży.

- Księżno, co tu się dzieje?! - Filonek wystąpił krok do przodu.
- Gah, widzisz Filonku, od Tysięcy Lat, Sagali, największego źródła Energii we Wszechświecie strzegli niezwyciężeni Jeźdźcy Apokalipsy. Kolejne drużyny jakie wysyłałam ulegały ich potędze, niszcząc przy tym całe światy . Tym razem, postanowiłam uciec się do wybiegu, kompletując dwie drużyny...
- Czyli...
- Tak, Filonku... Jedną jesteście wy: dwóch pancernych i Kotecek. A że zgarnęliście ze sobą tego ćpuna i mojego, tej, niedoszłego męża to jeszcze lepiej... A drugą drużyną był Elektronik.
- Co?! Ożesz ty kur[de]!..
- Po co to zrobiłaś, Mistress? - jęknął Kotecek.
- Bóg tak chciał - Księżna wzruszyła ramionami.

// Tutaj chciałbym przekazać serdeczne pozdrowienia twórcom Battlestar Galactica'i, za ich "zajebiste" wytłumaczenie wszystkich wątków ciągniętych przez cztery serie - przyp. Chrapek.//

- Weź, mi bajery nie wkręcaj - wymemłał sparaliżowany Klex, plując kawałkami zwęglonych włosów z nosa. Jezus podbiegł i podtrzymał mu główkę.
- Robiliście, tej, za przynętę - odpowiedziała Almenino - Prawdę mówiąc, myślałam, że ten żółw wykończy się na drugim zakręcie przed Ciechocinkiem, ale daliście radę. Sagala jest moja! A z was, no cóż, gah, dzielne chłopaki .
- Ożesz w du[rszlak] - wycharczał Bartłomiej i usiadł na schodkach z wrażenia - Przekręciła nas, cholera.
Filonkowi opadły płetwy. Łzy wielkości grochu płynęły po jego dziobie.
- Kim ty, kur[de], jesteś - wychlipał Filonek przez łzy.
- Uu, gah, biedny żółwik stracił panią - zaszydziła okrutnie Almenino - Mogę ci powiedzieć: i tak skończysz jak twoja mamusia. Widzicie, ja wcale nie należę do Zakonu Niepokalanego Elfa. Już milenia lat temu, zostałam apostołem Mrocznych Sił. Jam jest Alfa i Romeo. Początek i Koniec.
Jestem...

M I S T R Z E M G R Y

- No to jesteśmy w du[żym bagnie] - podsumował Jezus i zajarał dżointa, podpalając go o brodę Klexa.
- Teraz jednak, muszę zrobić jeszcze jedno, zanim przejmę władzę nad wszystkimi światami, gah - Księżna wstała z tronu - Muszę zniszczyć ten świat, aby napełnić jego śmiercią moc Sagali! Moja Prawdziwa Drużyno, przybywaj! - Almenino sięgnęła po pilota od Wunderwaffe i nacisnęła guziczek.
Wrota maszyny Elektronika, zasilane bezpośrednio z życiodajnej energii Sagali rozbłysnęły nieludzkim światłem. Po chwili otworzyły się, a w oparach pary stanęły trzy mroczne indywidua.
- Oto oni! Chomiku Bartłomieju, ten potwór powstał z twojego włosa łonowego . Jest uosobieniem twoich wszystkich marzeń i osiągnięć, nawet tych których nie udało ci się osiągnąć.
- Umie sobie zrobić loda?
- Tak, -_-.
- O, je[cha]ny...
- Oto on... Zdejmuje kominiarę! To Waszka G !!!



- Ty, sierściuch, chcesz wpierd[zie]l z maczety?! - zapluł się Waszka do Chomika.
- Te, księżna, coś od[wali]łaś, on Żydzewem śmierdzi.
- Mówiłam - *wszystkie* Twoje marzenia.
- Nieeee!!! - Chomik padł na kolana - To było dawno i byłem pijany!
- Nie możesz zaprzeczać tego kim jesteś, tej. A w głębi duszy jesteś widzewiakiem!
Z wrót wynurzył się kolejny stwór.
- To, Kotecku twoje nemesis. Trzygłowy, gah, kot Filemonek!



- Bożemoj, jaka sucha skóra. A ile łupieżu - załamał łapy Kotecek.
- Zawsze chciałeś być maczo, Kotecku . Tylko twoje pedalstwo ci nie pozwalało. Tak naprawdę jesteś kryptohetero, tej, wiesz o tym, ale nie chcesz się przyznać!
Kotecek usiadł z wrażenia na ziemię i wpatrywał się w tyłek Bartłomnieja, starając się odgonić od siebie złe mysli.
- Dla ciebie zaś Filonku jest coś specjalnego. Oto Lord Blacker !



- Przyłączcie się do mnie, lub gińcie !
- Nigdy! - krzyknął Filonek - Zdradziłaś nas i chcesz zniszczyć świat w którym się wychowaliśmy. Świat w którym Bartłomiej dziesionował i chodził na ustawki! Świat gdzie Kotecek zarywał młodych chłopców, a Klex wysadzał małe dzieci w imię Allaha! Wreszcie, świat, w którym spędziłem najlepsze lata mojego życia, grzejąc skorupę w ciepłe czerwcowe poranki i gryząc soczyste liście sałaty! Nie pozwolimy ci na to! Drużyno, do boju!

Za Filonkiem stanęli Bartłomiej z Koteckiem kładąc mu łapy na ramieniu. Klex podniósł się na brodzie i przyjął pozycję do ataku. Nawet Jezus puścił kółko z dymu, i wyjął z kieszeni Ipoda, celując nim w Księżną.

- Więc podjęliście już decyzje, tej - Almenino pokiwała głową, siedząc na tronie - Zatem, gińcie !

Trzy bestie stojące po jej prawicy, ruszyły z rykiem na dzielnych bohaterów...
 
__________________
Jednogłośną decyzją prof. biskupa Fiodora Aleksandrowicza Jelcyna, dyrektora Instytutu Badań Nad Czarami i Magią w Sankt Petersburgu nie stwierdzono w naszych sesjach błędów logicznych.
"Dwóch pancernych i Kotecek"

Ostatnio edytowane przez Extremal : 08-07-2009 o 15:01.
Extremal jest offline  
Stary 18-09-2009, 18:22   #59
 
Chrapek's Avatar
 
Reputacja: 1 Chrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłość
- Bartłomiej, skur[czybyk]u, wystąp! Wyzywam cię na honorowe solo! - krzyknął Waszka G, obficie plując jadem poprzez szczerby w zębach.
- Nie takie ku[cht]y się rzucały - odpowiedział Bartłomiej głosem doświadczonego w zadymach weterana. Mógł tak powiedzieć, ze względu na to, że wspomniane przezeń ku[cht]y leżały w grobie w Wilanowie, jakieś pięć metrów pod ziemią.
- WASZKA G - krzyknął tymczasem plugawy Żydzewiak - TRANSFORMACJA!
Waszka G począł się przemieniać. Zrazu powoli, po chwili zamienił się w gustownego, żółtego Caterpillara.
- KOPARKA G! - krzyknął Dresformers - Szykuj się na śmierć, skur[czybyk]u!
Bartłomiej charknął nochem i roztarł w łapach zawartość, po czym wyciągnął swój magiczny kij bejsbolowy z podpisem samego Radka Majdana.
- Kam get sam! - zaprosił Waszkę do zabawy grypsem zasłyszanym w którymś z filmów akcji.

Tymczasem Kot Filemonek wpatrywał się swoimi sześcioma oczami w wątłą posturę Kotecka. Kotecek przełknął nerwowo ślinę i poprawił muchę. Czuł niepokojące motylki w brzuchu.
- Przebyliśmy wiele wymiarów i wiele linii czasu, aby ciebie spotkać - odezwał się Kot Filemonek, mówiąc w systemie dolby surround 5.1. No, poza lewą główką, która zajęta była lizaniem łapy - Walczyliśmy po stronie Cezara w bitwie o Rzym, braliśmy też udział we wszystkich Krucjatach. Byliśmy także marynarzem na Kursku. A wszystko po to, żeby dotrzeć do największego pedała na świecie. Czyli ciebie.
- Kim ty do diabła jesteś?! - zakrzyknął Kotecek.
- Jesteśmy duchami Nefalemów. Zwą nas Pożeraczem Pedałów.
- Bożemój - Kotecek złapał się za serce i zatoczył do tyłu w szoku.
- Od setek lat pożeramy dupolubnych cweli, zasilając się ich duszami i stając się silniejszymi, po to, by oczyścić świat z pedalskiego jarzma. Jesteś ostatnim z ostatnich, największym z największych, najlepszych z najlepszych.
- O czym ty kur[de] mówisz?!
- Wyrocznia w Sparcie przepowiedziała, że kiedy umrze największy z pedałów, wszystkie pedały pójdą w rozsypkę i dożyją swych dni na Wyklętej Pustyni Potępienia, gdzie żar będzie parzył ich tyłki, a arrakańskie czerwie pożerać będą ich nieczyste serca.
- Nic z tego - krzyknął Kotecek merdając nerwowo pulchnym ogonem - Uczynię świat lepszych dla pedałów!
- Czas cię upier[niczy]ć - krzyknęła praktycznie główka do tej pory liżąca łapę. Filemonek zawył i ruszył do ataku.

Lord Blaker i Filonek krążyli wokół siebie spoglądając sobie głęboko w ślepia. Poboczny obserwator mógłby wyciągnąć błędne wnioski co do pociągłych spojrzeń jakie sobie posyłali. Na szczęście nie było tam pobocznych obserwatorów (poza Księżną, ale ona była zajęta dumaniem o swoim planie podbicia wszechświata) więc reputacja Filonka jest wolna od oskarżeń o homoseksualizm.
- Powiedz mi, jak to się stało że walczysz dla niej - warknął do Blakera Filonek.
- Urodziłem się taki jak mnie widzisz, w zwykłej górskiej wiosce na Podkarpaciu. - syknął Blaker. Jego ślepia zajarzyły się na zielono - Moi rodzice, zaczerpnęli porady księdza i burmistrza i wy[rzucil]i mnie w plastikowej torbie do morskiego oka.
- Cholera, w plastikowej torbie?! Czy ci ludzie nie słyszeli o tym, że to niszczy środowisko?!
- Najwyraźniej nie. Nie było mi jednak dane zginąć. Wychowałem się z karpiami, dzięki temu że natura wyposażyła mnie w dodatkową parę skrzeli. Kilka lat później miejscowi rybacy wyłowili mnie i zaciągnęli do cyrku. Tam przeżyłem piekło. W końcu kierownik cyrku, nie widząc ze mnie pożytku, wrzucił mnie do najbliższej studzienki ściekowej.
- I?
- Radioaktywne resztki, wrzucone do ścieków przez pobliski tartak spowodowały, że odkryłem w sobie nadludzkie moce. Później odnalazła mnie Księżna. Szkoliła mnie w podziemnych kazamatach Miejskiego Ośrodka Oczyszczalnie Wody. Mój wewnętrzny gniew rósł we mnie wraz z upływem czasu. W końcu byłem gotowy. Wyszedłem z kanałów i wyrżnąłem w pień wszystkich z mojej rodzinnej wioski. Zdeptałem cyrk i poprzysiągłem wieczną służbę Almenino, zostając jej uczniem i prawą ręką.
- O ja pier[nicz]ę - rzekł FIlonek - I pomyśleć, że mnie po prostu kupiła w sklepie zoologicznym.
- Pod każdym względem jesteś ode mnie słabszy!
- Ale mi grypsa zaje[ch]ałeś - odgryzł się Filonek - Aż mnie włosy pod skorupą zaswędziały.

Koparka G podniosła tymczasem łychę i z trzaskiem opuściła na ziemię. Bartłomiej z podbitym okiem i połamanymi żebrami leżał nieopodal, podpierając się kijem bejsbolowym z podpisem Radka Majdana.
- Za kim teraz kur[de] jesteś?! - zawyła Koparka i wykręciła bączka wokół własnej osi.
- Tylko Legia Warszawa jest w moim sercu.
- Ty kur[tyzan]o! Jest to prawdą oczywistą wolę mieć w burdelu niż być legionistą! - zafałszowała Koparka G i przejechała Bartłomieja po stopie.
- Aaa! - zawył Bartłomiej - Nigdy mnie Żydzewie żywcem nie dopadniesz!
Koparka tymczasem zacieśniała kręgi wokół Bartłomieja.
- Naszym klubem RTS... - śpiewała zbliżając się do Chomika.
Bartłomiej ze sprawnością paralityka próbował umknąć żydowskim gąsienicom. Nie miał jednak szans, w starcie z pięcioma tonami metalu rodem z Huty Łódź.

- Tutaj Pożeraczu Pedałów - Kotecek zamachał wstążeczką i wspiął na filar podtrzymujący strop pałacu.
- Dopadniemy cię - krzyknął Filemonek
Kotecek wykonał zaś salto i wylądował na grzbiecie Filemonka. Zaciągnął mu muchę na środkowej szyi i pociągnął do siebie.
- Teraz będę cię ujeżdżał Pogromco Pedałów!
- Nieee! - Filemonek z całej siły uderzył o ścianę. Kiedy opadł dym, okazał o się że Kotecek został przysypany warstwą gruzu i tynku. I ręcznie malowanych posągów Elektronika wykonanych przez Michała Anioła a sprowadzonych z innego wymiaru.

Filonek przyjął prawego sierpowego i dwa proste na klatę. Stęknął i oddał lewą skorupą w podbrzusze. Rozległ się dzwonek gongu. Jezus postawił przed nimi stół szachowy.
Szachoboks był najbardziej popularnym sposobem rozwiązywania konfliktów pomiędzy superbohaterami.
- Goniec na A3 - rzekł Blaker i nacisnął zegarek - Szach! - dodał z triumfem.
- Garda wyżej, bo dostajesz po pysku! Musisz ruszać, tańczyć wokół niego - krzyknął Jezus, masując Filonka po główce.
- Dobra, dobra, nie wpier[nicz]aj się, dam radę - Filonek zasłonił króla pionkiem - A ch[oinkę] wafla, nie ma szacha.
- Nie ma szacha, bo jest szach mat - powiedział Blaker - Przesuwam Wieżę na F8.
Filonek pozieleniał. Po czym wstał, przewrócił stół, i zaje[ch]ał Blackerowi z krzesła.
- A więc tak chcesz walczyć! - Blaker wypluł kilka zębów - Mydło Powidło Lód! - Blaker wyciągnął Księżycowy Kamień Czarodziejki.
- Groch Fasola Silna Wola! - Filonek wyciągnął swój Księżycowy Kamień Czarodziejki.
- Na moc posępnego czerepu... - zaczął Jezus, zainspirowany mityczną walką rozgrywającą się na jego oczach, ale w tym momencie rzucił się na niego Flafi, ognisty rumak-plemnik Mistress.
- Ożesz kur[de], do budy, poszedł won! - krzyknął Jezus - Odpier[nicz] się ode mnie!
Flafi tymczasem oplótł Jezusa witką i zacisnął niczym anakonda bezbronnego tapira w strumieniach Amazonki.

- Niee! - krzyknął Filonek - Klex , zrób coś.
- Nie mogę - wycharczał Klex - Mam za mało HP.
- Kur[de] - podsumował Filonek i rzucił się w kierunku Flafiego.
Zanim ognisty plemnik się zorientował, Filonek odgryzł mu witkę i rzucił w kierunku księżnej.
Flafi, skowycząc uciekł za tron, chowając się za nogami swojej pani.
- Jezus, żyjesz?!
Jezus powoli zamykał przećpane oczęta.
- Filonek, to ty?
- To ja! Chryste Panie, nie umieraj!
- Powiedzcie mojej matce - rzekł Jezus - Że zginąłem jak żołnierz...
Po tych słowach Jezus Chrystus zamknął oczęta i skonał.
Lord Blaker wykorzystał zaś okazję i z całej siły wpier[niczy]ł Filonkowi kosę w plecy. Skorupa Filonka rozpękła się na pół i upadła na posadzkę z głuchym trzaskiem. Żółwik z łzami w oczach padł na kolana.
Siły Zła najwyraźniej triumfowały.

Kiedy Żółwik żegnał się już z tym padołem łez i rozpaczy, jego oczom ukazała się zapyziała morda Latającego Holendra.
- Kur[de], co ty robisz w moich majakach?! - zbulwersował się Filonek.
- Słuchaj uważnie bo nie będę powtarzać, za dużo mnie minuta zamiejscowej kosztuje - rzekł Holender - Pamiętaj co mówił Jan Paweł II: "swoje wady w zalety zamieńcie"!
- Co ty pier[niczy]sz za farmazony! - krzyknął Filonek, ale Holender zdążył się już rozłączyć. Żółwik przez chwilę trawił zaistniałą sytuację.
Nim jednak trybiki w jego mózgu zaczęły się jako tako poruszać, usłyszał donośny wrzask Księżnej.
- Ty pedofilu jeden! Jak mogłeś zabić mi Flafiego?! - Krzyczała Mistress butując leżącego Klexa swoimi wiśniowymi kozaczkami. Doprawdy nie ma bardziej przerażającego widoku niż gniew Elfki z Wiśniowej Ściółki.
- Ślepa jesteś? Ja nawet nogi już nie mam! - odgryzł się tymczasem profesor Ambroży.
Blaker tymczasem stał w dalszym ciągu za biednym Żółwikiem i wykorzystawszy jego dekoncentrację, szybkim ruchem rąk zarzucił na jego gardle garotę.
- Jakieś ostatnie życzenie gadzie? - Mroczny Lord rozkoszował się chwilą triumfu.
Filonek zaczął się tymczasem robić purpurowy na pysku.
- Dama na G 6... - wycharczał.
- Co?
- Szach mat kur[de]! - krzyknął i użarł Blakera w murzyńskie rączki.
- Ach, Ty w mordę! - jęknął z wrażenia użarty przeciwnik. Żółwik wstał, chwycił Lorda za kudły i poprawił kolanem. Blacker padł jak długi na zimną posadzkę.
Wykorzystując chwilę wytchnienia, Żółwik rozejrzał się, jak idzie jego kompanom.
Kotecek właśnie oboma nogami odpychał się od zewnętrznych główek Pożeracza wtapiając pazury w środkową, zaś Bartłomiej opowiadał koparce czego on z kolegami nie robił Żydzewiakom w na ostatnim wyjazdowym meczu w Łodzi, uwzględniając historię o tym, jak nawet korowód dwustu policjantów nie uratował kibiców Widzewa.
- Nie poddawać się! Musimy... - zaczął Filonek.
- Gówno musicie ! - wycharczała Almenino, zziajana od flekowania leżącego Klexa. - Blaker, tej! Zrób coś! -_- - Mroczny Lord posłusznie wstał z posadzki i za pomocą swojej czarodziejskiej różdżki zamienił gadzi pysk Filonka w kurzy dziób.
- O kur... - Wygdakał zbulwersowany Filonek.
- Teraz nauczę cię moresu! - Oznajmił polski Murzyn z Gór i postanowił poprawić idealnie prosty dziób na nieco bardziej awangardowy.
- Tak! Gah! Tak! Po tylu eonach w końcu udało mi się spełnić marzenie! Będę Jedyną Mistress we wszystkich Wszechświatach! Może wtedy Dante mnie zauważy i nie odpali po raz kolejny XD - mruczała z zadowoleniem Mistress, niemrawo wracając po schodkach na swój złoty tron, a potykając się po drodze o zwłoki elektronika.
Filonek upadł zaś na ziemię, bezwładny, kompletnie bezsilny wobec przerażającej mocy Blakera. Z jego kurzego dzióbka ciekła krew.
- Pomyśleć, że tak słabo Cię znałem, a byłaś dla mnie wszystkim... Powiedz mi Księżno... - wystękał Filonek, podpierając się płetwą.
Almenino przystanęła na chwilę, wpatrzona w Wunderwaffe. - Oh my... Yes?
- Czy ty zawsze byłaś taka wyrachowana? Nie kochasz mnie już?
- To nie tak Filonku, że Cię nie kocham. Bo widzisz, ja mam tylko żółwie dla pozoru, żeby rodzice myśleli, że ze mną wszystko jest Ok . A tak naprawdę to wszystko już nie ma znaczeniu, Wunderwaffe poszło w ruch i już nic go nie zatrzyma...
- Filonku... Filonku - Żółwik usłyszał głos lezącego nieopodal Klexa - Słyszałem Twoją rozmowę z Latającym Holendrem. Słuchaj, on ma rację. Jest tylko jeden sposób by teraz uratować wszystkie Wszechświaty spod jarzma Mistress. - Nie to już bez znaczenia... Przegraliśmy.
- Nieprawda! Wasi przeciwnicy są uosobieniem wszystkich waszych skilli, perków i umiejętności - oznajmił Klex. Filonek pomimo powagi sytuacji, musiał walczyć ze sobą, żeby nie parsknąć śmiechem na widok urwanej brody uczonego, przez co jego twarz nabrała rumieńców niczym świezo wygolona moszna.
- Z czego się śmiejesz? Słuchasz mnie w ogóle? - poddenerwował się Ambroży.
- Zamyśliłem się. Wiem co trzeba zrobić by ich pokonać, wykorzystać nasze zalety i z pełną furią w nich uderzyć!
- Nie, nie o to chodzi! W pojedynkę nic nie znaczycie!
Filonek zdurniał i podrapał się w zadumie płetwą po dziobie.
Obok nich padł zaś równo poobijany Bartłomiej. Obok niego z hukiem spadł połamany kij z podpisem Radka Majdana.
- Słuchajcie mnie! - Wydarł się Klex - Musicie stanowić jedność, w tym tkwi wasza siła! Osobno jesteście nędznymi chu[liganami], ale razem jesteście niepokonani!
- Że co kurwa? To żem dostał wpier[nicz], nie oznacza, że jestem pedałem - oburzył się Chomik.
Kotecek, mlasnął tylko i przymknął oczy w odpowiedzi na zaprezentowaną przez Klexa wizję.
- Nie tak, idioci... Tu chodzi o to, żeby wykorzystać wasze zalety przeciw ich wadom. - Odparł w zadumie Filonek.
- Dokładnie tak - przytaknął Klex.
- Dobra chłopaki, robimy tak - zagdakał Filonek - Ja biorę w obroty Koparkę. Bartłomiej, ty skopiesz tyłek braciszkom syjamskim, a Kotecek załatwi Czarnucha.
- A ja? - jęknął Klex, który poczuł się zapomniany w tej historii.
- A ty, Klex, postaraj się nie zdechnąć w międzyczasie.

I tak oto rozpoczęła się batalia, która mimo iż była najbardziej epicka w panującej tutaj Erze Miedzi, nigdy nie została spisana dla potomnych.
Rozpętało się piekło na ziemi.
Koparka uganiała się za Filonkiem, z furią machając łychą. Filonek jednak wiedział co robi. Zwabił Koparkę we własne sidła zmuszając ją, do wjechania w jedną z dziur wybitych cielskiem Kotecka.Koparka przechyliła się z ponurym skrzypnięciem na prawy boczek.
- Gah, a niech to! - krzyknęła w podnieceniu Almenino.
Filonek tymczasem z gracją gazeli wskoczył na ciężki pojazd, wybił łokciem szybę do kabiny i wykradł stamtąd wiszący na honorowym miejscu szalik Widzewa.
- Ty lamusie! Oddawaj to! - krzyknęła Koparka wijąc się w bolesnych spazmach - Ja bez tego... tracę... sens żyyyycia... - po chwili poszarzała, a jej łyżka z wrażenia opadła po raz ostatni na ziemię.
Huknęło, pierdnęło i w miejsce Koparki pojawił się pryszczaty małolat, jak ulał pasujący do stereotypowego opisu tzw. "Dziecka Neo".

- Kim ty jesteś? - zapytał się przerażony widokiem Filonek.
- Jestem Lord Voldemort i gram w Tibię i w OGame. Na którym Uni ty grasz? Pewnie noobem jesteś...

- Nigdy nie lubiłem pedałów - Bartłomiejowi pociekła piana z pyska.
- Ale ja nie jestem pedałem - oburzył się Filemonek - Ja całe życie ich tępiłem.
- Ale własnymi rękoma dotykałeś pedałów - odpowiedział zimno Chomik - Więc w moich oczach zostałeś przecwelony - tutaj popisał się więzienną filozofią.
Filemonek nie bardzo wiedział jak odparować na tak postawione argumenty.
Bartłomiej niewiele myśląc wziął w dłoń połamany bejsbol z podpisem Radka Majdana. Zamknął oczy i wzniósł go do góry.
"W tramwaju jest tłok, w pociągu jest tłok, kibice na Legię jadą,
wtem nagle ktoś wstał, zaśpiewam ja Wam, o Legii mej ukochanej.
CeWuKaeS do boju Legia Warszawa, dwie bramki Roger,
i dwie Szałachowski i Legia ma mistrza Polski!"

Kij rozświetlił się niebiańskim światłem i zrósł się w całość, niczym poćwiartowane cielsko biskupa Stanisława, jakieś sześćset lat temu. O tym czy biskup Stanisław też modlił się do Radka Majdana nic nam nie wiadomo, ale to by wiele tłumaczyło. Ostatecznie Radosław był w końcu bogiem drewna i upośledzonych.
Bartłomiej ścisnął w ręce cudownie zrośnięty kij bejsbolowy.
- Szykuj się na spotkanie z legionistą, żydzie! - błysnął antysemityzmem i ruszył na Pogromcę Pedałów. Ten nieśmiało zasłonił się łapkami, lecz niewiele mógł zdziałać przeciwko żywej furii w jaką zamienił się Chomik Bartłomiej.
Po chwili Filemonek upadł, z dwoma urwanymi główkami toczącymi się po podłodze. Jedyna główka która mu pozostała, była najbardziej nieśmiała i najbardziej skłonna do kompromisu.
- Panie mój, nie zabijaj - załkała ostatnia główka Filemonka.
- To mów kto jest mistrzem Polski i dlaczego Legia!
- ... Bo ma najlepszych zawodników? - zapytał nieśmiało Filemonek.
Bartłomiej zacisnął zęby i z całej siły uderzył kijem bejsbolowy.
Ostatnia głowa Pogromcy Pedałów plasnęła z mlaśnięciem o ziemię, tocząc za sobą krwawą posokę.
- Źle - splunął za nią Bartłomiej - Legia jest najlepsza, bo nie ma w niej Żydów i pedałów.

- Chodź do mnie cukierasku - zagaił do Lorda Blakera Kotecek i ułożył usteczka w uwodzicielski pocałunek - Chodź, nie będziesz żałował.
- Nie, nie, nie! - Lord Blaker zaczął zasłaniać się stołem szachowym niczym tarczą - Tknij mnie tylko, spedalony kocie, a wyrwę ci flaki!
- Mrrr, to brzmi naprawdę seksownie - mruknął Kotecek - Chociaż nie spodziewałem się po tobie takiego fetyszu.
Dwoma susami dopadł Blakera i przewrócił go na podłogę.
- Wiesz, będę delikatny... - powiedział, czule głaszcząc Blakera po główce.
Powietrze rozdarł przerażający krzyk Mrocznego Lorda.
Filonek odwrócił głowę.
Był zbyt wrażliwy by oglądać takie sceny.

- Gah - podsumowała widok Księżna Almenino.
- Ksieżno - zaczął Filonek - Twoje siły zostały pokonane, a twój spisek został upier[niczo]ny w zarodku. Poddaj się, a oszczędzimy twoje życie.
Almenino wyszczerzyła kły i podniosła dłoń. Z jej palców trysnęła błyskawica, która rozpłaszczyła Filonka na ścianie.
- I kto to mówi?! Nędzny żółw! Zaj[adę] was wszystkich - powiedziała bez ogródek - Wunderwaffe jest niemal gotowe do użycia, a wy nie będziecie mi stać na drodze!
Filonek powoli podniósł się z gleby.
- Kur[de], Filonek, ona może mieć rację - zagaił do niego Bartłomiej - Możemy być za słabi żeby ją uje[ch]ać.
- Musimy spróbować - rzekł patetycznie Klex, stojąc na jednej nóżce i podpierając się ściany - Los świata leży w naszych rękach.
W tymże momencie czterem pozostałym przy życiu bohaterom ukazała się świetlista postać Jezusa.
Pan Chrystus uśmiechał się do nich promiennie jarając ćmika.
- Elo ziomki - zagaił i pomachał do nich filuternie - Jak idzie sprawa?
- Tak jak widzisz - jęknął Klex.
- Jezus, musisz nam pomóc ją pokonać! - krzyknął Filonek, ciągnąc Jezusa za szmaty.
- Hola, hola - Jezus oderwał od siebie płetwy Filonka - Nie możecie pokonać Almenino. Jesteście zbyt słabi. Przynajmniej w tym wymiarze...
- O czym ty pier[niczy]sz - wpieklił się Bartłomiej.
- Widzicie, to nie jej wina, że jest taka jaka jest. W wymiarze z którego ona pochodzi Jezus nie umarł za grzechy śmiertelników na krzyżu... Cały jej świat jest skażony przemocą. Że już nie wspomnę o tych plakatach ze Slayersami na każdym kroku...
- Bożeszmoj - jęknął Kotecek.
- Właśnie - kiwnął głową Jezus - Jeżeli ktoś wychował się w takim wymiarze, jak może być normalnym Elfem, bez problemów z własnym Id?
- Chcesz powiedzieć, że ona podświadomie chciała puknąć Linę Inverse? - zapytał Filonek.
- Nie, Filonku - odpowiedział Jezus - Ona jest zakochana w tobie, ale wstydzi się i brzydzi swojej miłości. Boi się tego, że jest inna niż jej bracia i siostry Elfy. Dlatego chce zabić ciebie i zgładzić cały świat, z którego pochodzisz.
- Ożesz kur[de] - odpowiedział Bartłomiej - Skąd ty to wiesz?!
- Eee, nie wiem, wymyśliłem pięć minut temu. Nabijam się z ciebie, zielony - Jezus poklepał przyjacielsko Filonka po skorupie.
- Jezus, ku[de], nie ćpaj tyle!
- Dobra, dobra... Tak naprawdę cholera wie co jej odbiło, może ma nie kończący się PMS. BYć może kiedy tamtejszy Jezus nie umarł za grzechy na krzyżu wszystkie kobiety mają tam nie kończący się PMS.
- Toż to musi być piekło na ziemi!
- I dlatego jestem pedałem - oblizał się Kotecek.
- Jak więc możemy ją powstrzymać? - teraz to Klex złapał Jezusa za szmaty.
- Jest tylko jeden sposób - odpowiedział Jezus - Ktoś musi przejść przez Wrota i umrzeć na krzyżu za grzechy tamtych śmiertelników. I musi to być ktoś z rodu jezusowego.
- Kur[de] mać, Jezus, przestań wkręcać i zwijaj du[cha] w troki, na krzyż marsz! - Bartłomiej zaczął flekować Pana Człowieczego.
- Nie mogę! - krzyknął Jezus - Tatuś mnie uziemił po tym jak znalazł trawę w moim pokoju!
- Więc kto?! - w oczach Ambrożego Klexa pojawiła się panika.
- Ty, mój drogi Ambroży.
- Co?! Coś ty znowu wypalił?!
- Pamiętasz kiedy walczyłem ramię w ramie z Gargamelem, postrachem diabelskich pomiotów? Otóż czcigodny ten zakonnik, w ostatnich swoich słowach powiedział mi, że jest jeszcze jeden Chrystus... Tak, Ambroży, miał na myśli ciebie... Mój bracie.
- Kur[de], to będzie bolało... - jęknął Klex.
- Jak cholera - kiwnął głową Jezus - Ale przygotuje dużo haszu w niebie, więc jak tylko kopniesz w kalendarz to się zdrowo znieczulimy. No i pogadałem z tatkiem, wpiszę cię do testamentu, więc niedługo będą Cztery Osoby Boskie, a nie Trzy.
- Nieźle - splunął Bartłomniej - To pamiętaj Klex, jak już pierd[ziel]niesz w kalendarz, to Legia ma wygrywać wszystkie mecze do końca stulecia!
Klex przez chwilę podziwiał kikut swojej spalonej brody.
- Dobra - sapnął - Zrobię to!
Jezus w milczeniu rękę na jego ramieniu.
- Do zobaczenia przyjaciele - rzekł - I powodzenia.
Świetlista postać Chrystusa Zbawiciela zniknęła w mroku sali.
- Klex, plan jest taki - powiedział Filonek - My zajmiemy Księżną, a ty zapierd[zie]laj do Wunderwaffe.
- Się zrobi. Powodzenia.
Wymienili całuski, po czym Klex zaczął czołgać się w stronę wrót.
- Panowie, bój to nasz ostatni. Cokolwiek się stanie, było honorem być w drużynie z wami.
- No jasne, że kur[de] honorem - mruknął Bartłomiej - Za Legię!
- Za pięknych cyganów! - zasalutował Kotecek
- Zamknij mordę, pedale!
- Do boju!

Piana pociekła z pyska Bartłomieja, gdy z okrzykiem "za Legię!" skoczył w kierunku Księżnej. Jego kij bejsbolowy mienił się srebrzyście w świetle jarzeniówki. Filonek krzyknął z przerażeniem. Kij Bartłomieja obrócił się przeciw niemu i strzelił go bezlitośnie w pysk.
Bartłomiej jęknął i plując w locie zębami, uderzył o przeciwległą ścianę.
- Ku[rde]... - pierwszy raz od czasów ustawki na Mokotowie, kiedy wpadł w hordę widzewiaków, poczuł się tak bezsilny.
- Teraz moja kolej! - krzyknęła Almenino. Podbiegła do Bartłomieja i jednym ruchem wyrwała mu chomicze serce, po czym wpakowała je sobie do buzi i mlaszcząc, pożarła.
- Nie!!! - krzyknął Filonek.
Bartłomiej przyglądał się całej tej sceny, z wyrazem twarzy wskazującym nieodwołalnie, że ma już na wszystko wyje[cha]ne.
- Za Legię... - szepnął i zmrużył oczęta.
Almenino przełknęła ostatni kęs i ruszyła w stronę skradającego się do Wrót Klexa.
- A ty dokąd się wybierasz, mężusiu?! - jej palce ułożyły się w mrożącym krew w żyłach zaklęciu, przygotowując się do zastrzelenia biednego Ambrożego.
- Hokus pokus, abra kadabra..! - magiczna wiązka wystrzeliła z dłoni Księżnej w kierunku profesora. Zanim jednak dosięgnęła jego piersi, na linię strzału wskoczył Kotecek.
- Mój ci on! - ryknął, podkładając się pod zaklęcie Księżnej. Kiedy dosięgła go magia Ciemnej Strony Dantego, Kotecek zawinął się w sobie i zniknął w Mrocznej Przestrzeni z cichym pierdnięciem.
- Cholerka... - mruknęła Księżna.
Klex tymczasem pokazał jej międzynarodowy gest pozdrowienia nowojorskich taksówkarzy i wskoczył do Portalu.

...

W tym miejscu uczcijmy minutą ciszy śmierć Klexa, który umarł na krzyżu za nasze grzechy.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=QhM0sUQHNik[/media]

Ściany i sufit Pałacu Elektronika zaczęły się walić z hukiem. Księżna zachybotała się na nóżkach, kiedy tuż obok niej spadł kawałek rzeźbionej mordy Elektronika.
- Czas na ciebie! - zapluł się Żółwik i skoczył na Księżną, wpadając razem z nią do portalu.
Ostatnią rzeczą jaką zobaczył Filonek był błysk.
A potem była ciemność...











[media]http://www.youtube.com/watch?v=XSYDypyqFf8[/media]






******************** K O N I E C *******************

BONUS DVD :P

JAK POWSTAŁO DWÓCH PANCERNYCH I KOTECEK: FILM PARADOKUMENTALNY

[media]http://www.youtube.com/watch?v=0aGOipjHHJ4[/media]

[media]http://www.youtube.com/watch?v=rKpvN9qAE2s[/media]
 
__________________
There was a time when I liked a good riot. Put on some heavy old street clothes that could stand a bit of sidewalk-scraping, infect myself with something good and contageous, then go out and stamp on some cops. It was great, being nine years old.
Chrapek jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172