Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-04-2009, 16:15   #1
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
[Autorski] Wszechrzecz

Wszechrzecz



28 grudnia 2011, środa
8.00

Tokio, Japonia

Takako "Taki" Asuhara miała dzisiaj na późniejszą godzinę do szkoły w przeciwieństwie do jej współlokatorek. Błogie wylegiwanie się przerwał zapach. Duszący, dławiący zapach dymu. I chociaż otwarła swe oczęta i nie czuła nigdzie ognia bo trzeba wiedzieć, że ten żywioł wyczuwała niemal tak pewnie jak człowiek wyczuwa i rozumie swe własne słowa. Lecz zamiast roztańczonych płomienie oraz czarnej mgły powitał ja zgoła inny widok. W drzwiach od jej pokoju stał europejski mężczyzna, postawny osobnik o figurze kulturysty oraz aparycji modela u szczytu formy z długimi blond włosami i błękitnymi oczyma uśmiechał się do niej. Miał tylko obcisłe slipy odznaczające przyrodzenie. Nie wstydząc się z miną kochanka który przybył do swej lubej oraz kąśliwym uśmiechem rzucił w wiatr pierwsze słowa.

-Mówili, że jesteś ładniejsza.

Potem tylko usiadł przy biurku dziewczyny i sięgnął po pusty kubek. Bez słowa ugryzł się w nadgarstek, chrzest rozrywanych żył był niczym w porównaniu z jego niewzruszoną miną. Krew poleciała strumieniem do kubka, a kiedy opuścił dłoń poczęła kapać na podłogę. Kładąc kubek na brzegu łóżka, wskazał go palcem.

-Nie mamy czasu. Słowa nic nie mówią. W krwi życie i wiedza. Napij się moje kochanie i sobie przypomnisz.

Takako poczuła zrazu awersję do tego człowieka. Zapach osocza był tak znajomy i zdawał się mówić coś. Tylko co? W głębi jaźni pobłyskiwał obraz greckiej świątyni i kapłanki palącej krew miast woła. Zapach jego potu, męskiego potu wydał się tak wielce znajomy i bliski, że aż dziewczyna poczuła do niego sympatie.

-No śmiało skarbie.

Dover, Wielka Brytania

Adam Stone zwany częściej Chrisem musiał przeklinać dzisiejszy ranek. Czemu nikt nie chce kupić najczystszego złota,m czemu każdy jest podejrzliwy, czemu w tym zapchlonym mieście nie ma lepszych mieszkań. W tej okolicy sen umilały tłuczone butelki pod oknem oraz płacz tłuczonych żon piętra wyżej i niżej. Nawet te przeklęte pęknięcie w ścianie zaprzysięgło się przeciw niemu każdego ranka po naprawie zjawiając się ponownie.
Z rana wypadało przeczytać odebraną wczoraj wieczorem pocztę. Czysta, biała koperta kryła dwa stalowe kluczyki na kółku oraz aluminiowy numerek 651. Test zaś głosił:

Jak najszybciej wynoś się z mieszkania. O 9.15 na lotnisku otwórz skrytkę.
Przyjaciel.


Znowu grzmot wyważanych drzwi. Znowu policja znalazła narkotyki u sąsiada, znowu zeznania. I jak stąd wyjść. Pytania. Już ktoś stukał w drzwi a senną okolicę wybudziło światło syren.

Tokio, Japonia

Joseph Katsuhiro McCadden nie czuł się dzisiejszego dnia najlepiej. Wina wczorajszej imprezy jak i samego wypitego... wina. Zegarek radośnie zapikał o 8.00 lecz Morzeszczyna damno już nie spał. Co może być gorszego od kaca? Kac zwielokrotniony zdolnościami swego umysłu. To było straszne. I straszne było uczucie, że komuś bliskiemu dzieje się krzywda.
Zakuło go w piersi, a potem w gardle. Mentalna fala pomknęła w pokoju jak reakcja na czkawkę. Potem kolejna. To nie mógł być alkohol. Coś trawiło jego możliwości i mąciło myśli. Nie czuł ani smaku ani zapachu.
Pstryk. Ciemność przed oczyma. I cisza nie wiadomo czy to spokój czy też utrata słuchu. Bał się jak nigdy. Uciekać czy ratować? Ratować siebie. Łza spłynęła po licu, a wysiłek woli przywrócił do władania czarno-białe widzenie.

-Hej!

Słowo powtarzało się po tysiąckroć a za nim galopowało jego psychiczne echo. Był chory na umyślę czy raczej swym darze. Lecz znowu mógł być pewien, że owe obijające się echem w głowie hej jest czymś wiecej jakby jego własna dusza wołała doń, aby spojrzał tylko.

-Hej! Hej! Hej! Patrz!

Rosja, Kaliningrad

Z całą pewnością Rodion Michajłow Marładow mógł być zaniepokojony. Aromat posranej kawy unosił się i mieszał w spaniały sposób wonią smażonej właśnie jajecznicy. Kot Behemot, imiennik pewnego diabła z powieści Bułhakowa wpatrywał się w okno jak zahipnotyzowany. Miarowy stukot dobiegł uszu weterynarza. Raz i kolejny. Wielka pierzasta fala gołębi uderzyła znagla w okna. Spanikowane zwierzęta chciały za wszelką cenę dostać się do mieszkania. Ciemno jakby wszystkie gołębie z miasta postanowiły szukać arki.

-W całym mieście odnotowano dziwne zachowanie zwierząt. Prosimy właścicieli aby uważali na swych pupili.

Znużona spikerka zakomunikowała w telewizji. Kocur wydał się wielce uradowany jakby myśląc, że to kolacja sama pcha się do domu.
I pchała się. Marładow przechodząc do salonu zdumiał się wielce, jak nigdy. Na dywanie jak wylegiwały się trzy kundle spoglądając nań leniwie. Tylko własny rozsądek podpowiadał mu, że to nie sen. Niestety było inaczej. Odruchowo poczuł wielki strach i panikę pośród zwierzyny. Behemot czmychnął do większego okna opierając kocie łapy na szybie i wpatrując się w ptaki.

Kraina Cienia, Cień World Trade Center

Kalwin Keloh od rana przeszukiwał nowe, doryte przez siebie miejsce w krainie. Było niezwykłe, z każdym mrugnięciem inne. W odcieniach czerni i bieli jawiły się dwie srebrzystoczarne wieżowce bez drzwi czy okien, tylko czerń. Wokół trwało pole bezkresnego pyłu a na horyzoncie pobrzmiewały już kolorowe sceny od prawej – budowy dwóch wież, ich upadku i usuwania gruzów. Na białym niebie krążyły metalowe ptaki niczym orły nurkujące z kolei w wieże, wbijające się w nie i wylatujące z drugiej strony. Płuca Kalwina wypełniał piasek i chociaż czuł go wewnątrz ciała to nic mu nie szkodziło.
Wnet niczym z fontanny, krew trysnęła zewsząd zraszając pył i chlapiąc mężczyznę. W przeciwieństwie do wszystkiego krew była prawdziwie krwawa i czerwona. Stalowe orły zaskrzeczały złowieszczo a dotychczas niebo w naturalnej barwie dla Krainy Cienia teraz zmieniło się na rdzawe. Jeden z ptaków w akompaniamencie krwawych potoków wyladowąl przez Wybranym.

-Było czterech braci których nazwano przegranymi. Urodzili się w tej samej wiosce. Jednemu dano na imię Prawy, drugiemu zabrano imiona a trzeci ruszył w dół nieść zarazę. Bacz na słowo każde bo prawda pobrzmiewa w pękniętym sercu Manhattanu.

I odleciał zostawiając go brodzącego po kostki w krwi. I nic nie zapowiadało, ze miało być lepiej.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 07-04-2009, 18:10   #2
 
Manni's Avatar
 
Reputacja: 1 Manni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputację
Adama obudziły krzyki dochodzące z dołu. Piętro niżej znowu darła się jakaś kobieta w dodatku jeszcze głośniej darł się jakiś facet. Nie miał dobrego humoru. Wczorajszego dnia całe popołudnie spędził próbując sprzedać złoto. Czyste, wręcz nieskazitelne niewielkie bryłki.
- Co za miasto...
Powiedział w próżnie idąc do kuchni zrobić sobie kawę. Spojrzał na ścianę w kremowym kolorze widząc duże pionowe pęknięcie od sufitu aż za proste białe szafki kuchenne.
-Kurwa, czy w tym przeklętym miejscu jest coś porządnego?
Przyłożył rękę do ściany przymykając na chwilę oczy. Pęknięcie powoli się zasklepiło zostawiając mały ślad. Chrisowi nie chciało się już go dzisiaj naprawiać.
Mieszkanie wyglądało jak typowe mieszkanie studenta. Nie lubił przepychu. Kuchnia, pokój i łazienka. Pokój niewielki o błękitnym kolorze ścian. jednoosobowe łóżko stało przy ścianie a naprzeciwko niego mały telewizor. Poza tym w pokoju były dwie małe szafy na ubrania i jedna duża w której trzymał mniej potrzebne rzeczy. Na ziemi leżały staranie ułożone dywany w kolorze brązu. Poza tym w pokoju można było znaleźć jedynie lekki bałagan. Łazienka była mała, bez okien i biała, niewiele więcej można by opisać widząc ją. Chris podszedł do elektrycznego czajnika wstawiając wodę. W międzyczasie zajrzał do lodówki, ze smutkiem stwierdził, że nie znalazł nic przyzwoitego do jedzenia, więc koniec końców zdecydował się na klasyczną owsiankę. Spojrzał na zegarek nad jedną z szafek. 7.30 Adam wstał by pójść się wykapać.
Chris wyglądał jak typowy student. Jeden wielki chaos na głowie, lekki trzy czterodniowy zarost i wyraz twarzy mówiący, że podchodzi lekko do życia. 180cm wzrostu, brązowe włosy i niebieskie oczy. Nie był raczej osobą wyróżniającą się z tłumu. Szczególnie w tym mieście.
Adam usiadł przy stole w kuchni z kawą i wczorajszą pocztą oraz parszywym humorze. Otworzył pierwszy list. Rachunek za prąd... Trzeba pomyśleć o czymś innym niż złoto, może srebrna zastawa? W kolejnej kopercie coś brzęczało. Otworzył powoli list. Nagły trzask wyważanych drzwi obok sprawił że Chris podskoczył. Wcześniej nie zwracał uwagi na odgłosy dookoła. Włączony telewizor wszystko tuszował, teraz, z tego co słyszał, trwała kolejna obława w kamienicy. Otworzył powoli list wyjmując mały kluczyk z numerem 651. Zdziwiony przeczytał na głos krótki list:
- Jak najszybciej wynoś się z mieszkania. O 9.15 na lotnisku otwórz skrytkę.
Przyjaciel.

Zastanawiał się rzez chwilę nad tą wiadomością, brzmiała poważnie. Usłyszał pukanie do drzwi. Zerwał się z łóżka zabierając najpotrzebniejsze rzeczy takie jak komórka, kilka ubrań, portfel i kilka innych. Potem skupił w sobie moc i przeniósł się do krainy swojej mocy.
 
__________________
"If you want to know where your heart is,
look where your mind goes when it wanders"

Ostatnio edytowane przez Manni : 10-04-2009 o 09:18. Powód: Literówka
Manni jest offline  
Stary 08-04-2009, 20:24   #3
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Auć, auć, auć... Głowa...

Obrazy pojawiały się i znikały w jakimś szaleńczym pędzie. Jeden z nich pojawiał się nadzwyczaj często...
. .


Uczucie strachu, które pojawiło się znikąd, udało mu się jakoś opanować... Ale coś niewątpliwie się działo, coś co nie mogło być tylko kacem...

Wstał z łóżka uważając, aby nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów...
Przeszedł przez nowocześnie urządzony pokój ogólny:
. .


korytarzyk i wszedł do łazienki. Wsadził głowę pod zimną wodę i usiłował wrócić do jakiegokolwiek "normalnego stanu". Lodowata woda go otrzeźwiła i pozwoliła skoncentrować się na zimnie... Umysł pozwolił się okiełznać i Katsuhiro, bo tego imienia - nadanego przez matkę - używał w Japonii powędrował do kuchni.
. .


Kuchnia (razem z aneksem jadalnym i salonem) stanowiła fragment "zachodniej części" jego 76 metrowego mieszkania. W przeciwieństwie do jego prywatnej "części wschodniej" obejmującej sypialnię, niewielką salę do karate i pokój ogólny. Wychowany w domu dwu kultur dobrze czuł się w takim dualiźmie... Zresztą obracał się w towarzystwie, które... Hmmm... Niektórych lepiej było przyjąć we wnętrzach urządzonych w określonym stylu...

Mężczyzna wycisnął trochę soku z pomarańczy i usiadł starając sobie przypomnieć co stało się wczoraj wieczorem... Co dokładnie stało się wczoraj wieczorem.

Przyjęcie w "Sheratonie" wydane przez ambasadę Chin z okazji 50 rocznicy urodzin ambasadora zaczęło się po południu i skończyło przed północą... Katsuhiro uczestniczył w nim z ramienia ambasady amerykańskiej, w której pracował oficjalnie jako atachee kulturalny... Na przyjęciu serwowano różne alkohole, ale McCadden pił tylko czerwone wino i to też nie w takich ilościach, które mogły by wywołać tak "rewolucyjny" efekt... Może to sałatka szwedzka? Nie miała wielkiego wzięcia i może to ona była odpowiedzialna za efekty poranka???

E... raczej też nie...

"Trzeba coś zjeść" - pomyślał wyciągając tosty i opiekacz. Sytuacja nie dawała mu jednak spokoju... "O co chodzi?"
 
Aschaar jest offline  
Stary 08-04-2009, 21:51   #4
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Rodion już dawno nie miał tak zakręconego dnia. Może był to efekt monotonii w jakiej żył od jakiegoś czasu. Zaczął przecież jak zawsze - poranne śniadanie, włączenie telewizora na poranne wiadomości i wyjście piętro niżej, gdzie znajdował jego mały, "przytulny" gabinet weterynaryjny. Chwycił już talerz i kubek z kawą. Nim jednak zabrał się za jedzenie, do jego uszu doszedł odgłos miarowego uderzania. Coś tłukło się w okno. Odstawił śniadanie na kuchenny stół. Przeszedł do przedpokoju i zamarł. Szybę atakowała chmara gołębi. Szkło drżało po każdym uderzeniu, a ptaki opadały i unosiły się kołując jak pijane. Na parapecie siedział Behemot - rudy kot-asystent Marładowa. Wpatrywał się z cierpliwością w zwierzęta z wyraźnym apetytem na nie.

- Behemotku, odejdź od okna - powiedział cicho.

Kot spojrzał na niego leniwie i wrócił do obserwacji ptaków.



Odrętwiały weterynarz dosłyszał głos spikerki ciągnący wolno od telewizora. Informowała o dziwnym zachowaniu zwierząt w Kaliningradzie. "Nie da się nie zauważyć" - pomyślał z irytacją Rodion. Przeszedł do saloniku i o mało co nie nadepnął na psa leżącego na dywanie. To były trzy przeciętne mieszańce. Nie mógł dojść do tego, w jaki sposób znalazły się w jego mieszkaniu, ani dlaczego nie widział ich, gdy włączał telewizor. Wziął pierwszego za kark, otworzył drzwi i z dużym oporem wyciągnął na schody. Dwa pozostałe, nieco mniejsze, złapał pod ręce i również wyrzucił przed drzwi. Zaraz doszło do jego uszu drapanie i skowyt tych psiaków. Choć kroiło mu się serce, nie mógł pozwolić, aby kręciły się tutaj obce zwierzęta.

Przy większym oknie z balkonikiem stał Behemot i przednimi łapami opierał się o szybę. Tutaj zaczęła uderzać chmara ptaków. Kilka gołębi leżało martwych i zemdlałych na balkonie. Rodion schylił się po kota, by w przypadku rozbitego okna szkło i rozwścieczone ptaki, nie zrobiły mu krzywdy. Rudzielec jednak wyskoczył spomiędzy rąk weterynarza i dalej czekał na ofiary. Wtedy w umysł Rosjanina wkradły się emocje tych zwierząt - strach i panika. Każdy w jego fachu powinien posiadać zmysł empatii, lecz w tym przypadku było to nazbyt dosłowne. Tak jakby rzeczywiście dzielił z nimi uczucia. Tylko co zrobić? Przypomniał sobie wczorajszy dzień i nie zauważył w nim nic dziwnego. Parę drobnych zabiegów i jeden pies potrącony przez samochód, którego trzeba było uśpić. Czy coś zapowiadało szaleństwo wśród stworzeń?

Pobiegł do małej sypialni gdzie miał biblioteczkę. Wybrał parę podręczników dotyczących weterynarii i rzucił je na niepościelone łóżko. Następnie przewertował je pod kątem szoku oraz paniki wśród zwierząt. Przeczytał, że te emocje spowodowane są czynnikiem - najczęściej śmiertelnym, który powoduje u zwierząt gwałtowną dominację instynktu samozachowawczego. Były również porady zapobiegania takim sytuacjom, lecz jak odnieść je do oszalałych ptaków? A jak słyszał w telewizji to zdarzenie jest masowe. Będzie miał pełne ręce roboty dzisiejszego dnia. Gdyby tylko znalazł rozwiązanie tego problemu. Albo chociaż źródło tego nieracjonalnego strachu...

Dosłyszał brzęk, co oznaczało, że szyba powoli nie wytrzymuje naporu zwierząt. Rodion chwycił natychmiast torbę z zapasowymi materiałami leczniczymi. Telefon w gabinecie pewnie już dzwoni. Spojrzał przelotnie na okno i stwierdził, że i tak już nic nie da się zrobić, więc pewnie pozostanie kontakt ze szklarzem. Gwizdnął na Behemota, który o dziwo pobiegł za panem. Otworzył drzwi i natychmiast został otoczony przez trójcę psów. Schylił się do nich, a następnie przygarnął do siebie. Czuł pod rękami drżenie psiej skóry i przyspieszony oddech. Do diabła z pchłami i innymi chorobami, lekarz nie zostawi pacjenta bez wsparcia.

- Już dobrze, spokój, spokój... - szepnął w ich stronę.

Następnie pobiegł do gabinetu weterynaryjnego, w pośpiechu nie zamykając nawet drzwi. Behemot poczłapał za nim. Nie wiedział, czy psy również.

Tylko jak ten niski, niepozorny, zgarbiony człowieczek da sobie radę z tą nawałą?
 

Ostatnio edytowane przez Terrapodian : 08-04-2009 o 21:55.
Terrapodian jest offline  
Stary 09-04-2009, 12:23   #5
 
Kira's Avatar
 
Reputacja: 1 Kira nie jest za bardzo znany
Trupioblada cera i puste, czarne oczy wędrowcy mogłyby nasunąć komuś na myśl, że to kolejny umarły albo jakiś przeklęty stwór z tej mrocznej krainy, tym razem było jednak inaczej. Kalwin po raz wtóry szukał odpowiedzi. Wiedział że to mroczne miejsce, skąpane w srebrzystym świetle księżyca kryje więcej tajemnic niż człowiek mógłby sobie wyobrazić. Tym razem trafił pod samo Word Trade Center choć w dość oryginalnej wersji. Na środku bezkresnej pustyni stały dwie wierze a raczej ich cienie. Żywe świadectwo historii. Do tego te ptaki… Ten ich lot... Przypadek? Ironia losu? Nie… On nie wierzył w przypadki... Niesamowite i ciekawe odbicie rzeczywistości w świecie cienia . Ciekawe lecz mało przydatne w jego poszukiwaniach. Wiele razy widział już podobne odbicia choć raczej na mniejsza skale. Po chwili postanowił że podejdzie bliżej i dokładniej zbada to miejsce, nim jednak zdążył to zrobić zewsząd zaczęły tryskać strumienie krwi plamiąc jego twarz i ubranie. Zachował spokój, jak zwykle zresztą, w chwilę później wylądowało przed nim jedno z upiornych ptaszydeł i wygłosiło swą przepowiednię.

-Było czterech braci których nazwano przegranymi. Urodzili się w tej samej wiosce. Jednemu dano na imię Prawy, drugiemu zabrano imiona a trzeci ruszył w dół nieść zarazę. Bacz na słowo każde bo prawda pobrzmiewa w pękniętym sercu Manhattanu.

Oczywiście odleciał pozostawiając chłopaka bez jakichkolwiek konkretów lecz ze świadomością, że nie powinien tych słów lekceważyć. Krwi zdawało się przybywać z każdą sekundą. Ubrany w czerń młodzieniec nie zamierzał zostawać tu dłużej, to nie wydawało się być bezpieczne, a nie miał zamiaru ryzykować bardziej niż musiał. Skupił swą moc i przeniósł się do swego mieszkania. Stał w łazience. Po wieżach nie było śladu jedynie krew i pył na ubraniu przypominały o miejscu w którym znajdował się przed chwilą. Szybko zdjął ubrania i wszedł pod prysznic. W tle leciała płyta Godsmacka, której nie wyłączył przed wędrówka. Specjalnie wyciszył całe mieszkanie żeby sąsiedzi nie robili mu kłopotów… Woda spływała z kruczoczarnych włosów na resztę ciała a on stał tylko w bezruchu i myślał. Analizował na zimno dzisiejsze zdarzenie tak jak miał to w zwyczaju. Jak dotąd nigdy nie spotkało go coś takiego choć nie raz wędrował przez krainę cienia nigdy nie rozmawiał z tamtejszymi stworzeniami. „Krwista” czerwień też była dla niego czymś nowym. „Bacz na słowo każde bo prawda pobrzmiewa w pękniętym sercu Manhattanu.” Za dużo zbiegów okoliczności, przecież sam mieszkał na Mercer stret , na Manhattanie… skończył prysznic, przebrał się i usiadł przed laptopem w swoim pokoju.



Mieszkanie było małe, jeden pokój, kuchnia i łazienka. Wszędzie walały się sterty książek, brudne talerze i ubrania samo mieszkanie zaś było raczej skromnie urządzone, szafa, biurko, łóżko, komputer, bez luksusów. Kalwin nie potrzebował luksusów. Potrzebował odpowiedzi. Wiedział że szykuje się coś dużego... Niemal czuł to w kościach... Ale co? Zaczął przeszukiwać Internet w poszukiwaniu owych „braci zwanych przegranymi” oraz „pękniętego serca Manhattanu” przeważnie nie było to zbyt rzetelne źródło informacji ale zawsze warto spróbować. W wierzy wskoczyła druga płyta tym razem w mieszkaniu rozbrzmiewał System of a Down kawałek ATWA.

“I don’t feel it any more
I don’t see, anymore
I don’t hear, anymore
I don’t speak, anymore
I don’t feel”
 
__________________
Bo czasem skecz boli...
Kira jest offline  
Stary 11-04-2009, 15:26   #6
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Taki obudziła się i przeciągnęła bezgłośnie. Jeszcze chwilę miała zamknięte oczy. Pomyślała, że to będzie dobry dzień, w końcu miała szansę się wyspać. Nie miała zamiaru jeszcze podnosić się z łóżka, ale poczuła zapach dymu tak jej znajomy. Mawiają, że nie ma dymu bez ognia. W pierwszej chwili pomyślała, że przez sen jej zdolności wymknęły się spod kontroli i coś podpaliła, lecz... nie, nigdzie nie było ognia ani nie mogła go też wyczuć.



Było za to coś innego, a dokładniej ktoś. Stał w jej drzwiach jakby tam było jego miejsce. Uśmiechnął się tak dziwnie, ze Takako pomyślała przez chwilę, iż coś ją łączył z tym mężczyzną, może zrobiła w nocy coś, czego nie pamięta? Skąd on się tu wziął? Jego słowa szybko ją uspokoiły a zarazem wprawiły w niedowierzanie.

"Że jestem ładniejsza? Co za bezczelny typ!"

Taki wyskoczyła z łóżka jak oparzona. Cóż, może w jej wypadku to nie zbyt dobre określenie, ciężko ją oparzyć. W każdym razie w ciągu sekundy stanęła na równe nogi mając na sobie tylko kusą koszulkę służąco za koszulę nocną oraz majtki - wszystko w kolorze głębokiej czerwieni.

Lecz nie tak głębokiej jak krew. Krew... Ten mężczyzna. O co tu chodzi? Skąd ona go zna, czemu ten zapach tak ją przyciąga i hipnotyzuje? A teraz podał jej do wypicia swoją krew... oszalał?

- To nie jest zabawne. Jeśli myślisz, ze wypiję tą krew to się grubą mylisz. Nie wiem kim jesteś ale czekam na wyjaśnienia inaczej zadzwonię po policję.

Sięgnęła szybko swój telefon komórkowy. Nie bała się, trudno byłoby ją skrzywdzić, w każdej chwili mogła pozostawić z tego człowieka garstkę popiołu lub uciec do krainy Ognia. Istniało ryzyko, że zdążył by pójść za nią, ale to byłoby nawet lepsze, tam nic jej nie groziło, za to jemu tak.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher

Ostatnio edytowane przez Redone : 11-04-2009 o 15:28.
Redone jest offline  
Stary 14-04-2009, 12:30   #7
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Tokio, Japonia

Mężczyzna uśmiechnął się pobłażliwie. Uśmiech ten trwał kilka chwil aby ostatnie krople krwi z rannej dłoni zdarzyły skapować na dywan. Jego brwi powędrowały wysoko okazując zdziwiony i roześmiany wyraz twarzy.

-O cholera, nawet tego nie pamiętasz? A chociaż wież kim jesteś?

Odstawił kubek z krwią gdzieś w dalej blatu. Poprał się ranną ręka w czuprynę. Obserwował dziewczynę kilka chwil.

-Nawet tego! Dobra, musimy się spieszyć. Jesteś jedna z sześciu absolutnych potęg, ogniem żywym. Twoi wrogowie ożyli. Od wieków każda twa inkarnacja pije moją krew, nieśmiertelnego aby dojrzeć nicy żywotów.

Kłamał. Jak byk od połowy kłamał. Taki miała wrażenie jakby znała go od zawsze i właśnie te odczucie pozwoliło jej bezbłędnie rozróżnić część fałszu w jego wypowiedzi. Jednakże on błogi w swej nieświadomości, że japonka nic nie zrozumiała, podał jej kubek. Wtedy przed oczyma dziewczyny błysnęła wizja, tym razem konkretniejsza, namacalna i oczyma jednej z postaci. Jej, znaczy ona to Taki albo taki to...
...Kapłanka wytargała swe szaty z rąk klęczących sług. Dym rozlazł się po całym pomieszczeniu. Ostatnie promyki zachodzącego słońca padły na marmurową posadzkę odbijając się od wypolerowanej w nieludzki sposób, na lustro i powędrowawszy na szaty kapłanki kąpiąc je w świetle. Następny był cień kiedy to w drzwiach stanął wojownik zasłaniając błogosławione słońce. Zamachnął się mieczem popisując się swą sprawnością.

-Szukałem Cię. Nic nie...

-...nie możemy dłużej czekać.

Dokończył już nie w śnie lecz na jawie mężczyzna o tym samym glosie.

Dover, Wielka Brytania

Pierwsze co dobiegło Chrisa to huk wyważanych drzwi, rozmazany obraz jego mieszkania i jednostki antyterrorystyczne wchodząc do środka. Potem była ciemność a po mniej dźwięk lawiny. Mężczyzna zakrztusił się tumanami brunatnego kurzu. Kiedy kurz opadł, Chris ujrzał błękitne niebo nieskalane obłokiem. Stał po kostki w błocie, wielkiej, błotnistej drodze rozgałęziającej się przed nim aż po horyzont. Powietrze było niezwykle wilgotne, a poza drogą i brązowymi skałami na której była wypiętrzona nie było nic. Z dołu ziała pustka wołająca o pokarm dla trzewi tych skał.
Na prawo w błocie z trudem można było znaleźć samorodki złota zaś na lewo – srebra. Zaś za Adamem ścieżka biegła w samym błocie.

Nowy York, Stany Zjednoczone

Ucieczka z krainy nie domknąwszy wszystkich spraw nie była najrozsądniejszym wyjściem. Mógł się o tym przekonać Kalwin na własnej skórze czy raczej podłodze. Z prysznica ciekło i zalało mu mieszkanie lecz nie wodą – krwią. Ciemna krew niczym morze w przypływie kołysała się i z każdym zakołysaniem połykała kolejne połacie dywanu. Natomiast globalna sieć nie ukazała nic konkretnego prócz fragmentów kilku wierszy. Krew podeszła pod nogi.
Potem ściany. Strugi czerwonego płyny zaczęły swój powolny marsz pod pęknięć w tynku do ziemi. Krew otoczyła Kalwina i tylko jego moc, podświadoma ochrona doprowadziło do tego, że zatrzymała się metr od niego.

Tokio, Japonia

Ból głowy Josepha Katsuhiro McCadden nasilił się z chwilą, kiedy do uszu dobiegł dźwięk tarcia metalu. Coś cierpkiego droczyło po podłodze. Nim chłopak zdążył się obrócić, wypapał w wielkim bólu czyjeś myśli.

”Tak, to on. Trzeba go przeprosić. Inaczej będzie zły., Oj, żeby nie był zły... Żeby nie zniszczył...”

To musiał być sen lecz z drugiej strony jakaś cząstka McCaddena przyjęła to z zupełnym spokojem jako kolejny element krajobrazu. Tak oto przy nim stała istota którą z całą pewnościom można było określić obcym. Istota która stała przed jego oczyma była z grubsza człekokształtna, mierzyła dobre dwa metry i od stóp do głów została przyodziana w stalowy pancerz. Matowy, szary i w wielu miejscach porysowany oraz powgniatany został skonstruowany z wielu kwadratowych blach na których rogach lśniły nity. Nie było widać żadnych elementów zatrzasków, tylko w miejscach stawów wspomagały je zamontowane na zewnątrz siłowniki pancerne s których zewnętrza niczym z paszcz wściekłych ogarów kapał smar i wylatywała para. Okrycie głowy było krągłe i nie zawierało nic prócz dwóch wysadzonych czarnych szlem otworów na oczy pomiędzy którymi biegł rząd nitów. Na ramionach został zamocowany błękitny płaszcz z zarzucanym dalej kapturem. Z wnętrza coś zacharczało, siłowniki na dłoniach w kolejnym rzucie huknęły parą.

-Ambasador ludu Nadi na Nieskończonej Ziemi przeprasza za swe niezapowiedziane przybycie oraz jeszcze raz prosi o przebaczenie za incydent w Persji.

Pod jego kolejnym krokiem kiedy skłonił się lekko pękły płytki na podłodze z trzaskiem i okruchami.

-Moja ojczyzna oczekuje przybycia Wielkiego Umysłu na święto Flag za pięćset lat Nieskończonej Ziemi. Tymczasem jestem w stanie zgłosić meldunek o zbliżającej się koniunkcji gwiezdnej i zapewnić pełna aktywność sojuszu wojskowe....

Joseph wyrwał się ze swego łóżka z krzykiem, cały spocony. Zegarek zdzwonił obwieszając ósma rano już o kilku minut. Dziwny sen, bardzo dziwny. Był tylko jeden element wspólny – ból głowy. Już nie tak mocny, zwykła migrena i przeczucie po raz kolejny się powtórzyło. Komuś bliskiemu grozi niebezpieczeństwo.

Rosja, Kaliningrad

Rodion nie miał prawa odetchnąć. Wpadł do swego gabinetu weterynaryjnego wraz z psami oraz jednym zabłąkanym gołębiem który, zadało się, dotarł do mieszkania przed pęknięciem szyby. Przed drzwi dało się usłyszeć trzepot ptasich skrzydeł, mężczyzna ogarnął gabinet wzrokiem i zrazu rzuciła się mu postawa zwierząt. Spokojny Behemot położył się na jednej z górach półek niczym mebel, osy rozłożyły się na położyły, za to gołąb... Gołąb usiadł na ramieniu weterynarza ani myśląc by się stamtąd ruszyć. Zwierze było do tego nadzwyczaj spokojne.
Smród spalenizny dobiegłybyśmy Rosjanina. Następnie ujrzał, że wszystkie gniazdka w pracowni zostały osmalone, spalone.

Morze Egejskie

Tak wcześnie a Letycja już musiała powędrować na wody, zgodnie z umową, przynieść nowy smak dla harpii – wołowinę. Spuszczając zasłonę milczenia na sposoby jakimi znalazła się na jednej przybrzeżnych skał. Prawda była taka, że harpia obiecała jej coś wyjątkowego. Ptasia kobieta wy człapała z jaskini i objęła swą niby ludzka twarzą lecz ptasimi oczyma twarz greczynki. Harpia zaskrzeczała zadowolona i równie skrzacik głosem podpierając się ramionami i jednyj skrzydłem o skały zaczełą monolog.

-Khesteś i mhałaś... Dhenhi. Czhego chhhhciałaś?

Wiatr szumiał pomiędzy skałami bawiąc się w brewka z swym bratem jak to cztery wiatry toczyły swój bój. Zanosiło sięna sztorm. Harpia zajęła się kawałkiem mięsa. Mlaskała przy tym niemiłosiernie, darła kawałkami szponów, aż strach było pomyśleć, że niegdyś to samo robiła z zabłąkanymi żeglarzami... może dalej robi?

-Mhała, słuchajh mhe. Zhrób w dhmomu i jhurho jeh dho.. dho.. dho... Watykanu! Kha... Tham znajhdziesz pohobnych shobie. Nieh patrzhhhh zah siebhie...

Mitologiczny stwór pochwycił w szpony resztki mięsa i wzbił się w niebo jakby dalej nie chcą się kusić widokiem dziewczyny. Następne były fale uderzające o skały i piana. Po kilku chwilach Letycja była cała mokra.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 14-04-2009, 16:53   #8
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Mężczyzna zdawał się dziwić, że Taki go nie zna i nie pamięta. I choć dziewczyna mogłaby przysiąc, że widzi go pierwszy raz w życiu, nie mogła zaprzeczyć, że wydał jej sie znajomy. Potem ta wizja... Miewała już podobne, może to właśnie w jakiejś dawnej wizji widziała tego człowieka?

Wszystko co mówił ten mężczyzna wydawało się nadzwyczaj podejrzane. I kłamliwe. Można było wyczuć kłamstwo w jego słowach jak daje się wyczuć zapach zepsutego jajka po rozbiciu skorupki. Z jednej strony Takako chciała mu ufać, z drugiej wiedziała, że nie może.

Gdy mężczyzna skończył mówić dziewczyna sięgnęła po jasne jeansy leżące na krześle i czerwony T-shirt z japońskim znakiem kokoro oznaczajacym serce.



- Musisz się bardziej postarać bym Ci uwierzyła i zaufała. Skoro się spieszymy gdzieś, to chodźmy, ale krew zostaw sobie na później, nie wypiję jej dopóki nie będę miała pewności, że to właśnie powinnam zrobić. Czekam na więcej wyjaśnień ale możesz mi je podać w drodze. To gdzie idziemy?

Taki zastanawiała się czy Joseph też miał podobną wizytę. Ten koleś tu mówił o sześciu potęgach i choć moc Josepha jest inna, możliwe, że jest właśnie jedną z tych potęg. Ach, jak chciałabym by był tu teraz!
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 16-04-2009, 09:09   #9
 
Manni's Avatar
 
Reputacja: 1 Manni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputację
Ostatnim co ujrzał Chris były jednostki antyterrorystyczne w jego małym mieszkaniu. Co to mogło znaczyć? Za sprzedasz złota czy srebra bez wiadomego źródła można zapłaci poważną karę i doprowadzić do interwencji policji. To prawda, ale antyterroryści?! Coś tu było nie tak. Coś się dzieje, być może szafka numer 651 coś wyjaśni...
Chris zamknął oczy na czas przeniesienia, poczuł w sobie tą znajomą pustkę towarzyszącą "przejściu". Następnie dotknął stopami ziemi. Otworzył oczy słysząc znajomy dźwięk swojej krainy oraz wspaniałe uczucie otwierających się przed nim możliwości. To było jego miejsce. Prawdziwe i prywatne. Począł po chwili, że robi mu się mokro w butach. Spojrzał pod nogi, stał po kostkach w błocie.
- Cholera.. - skwitował krótko.
Zobaczył przed sobie drogę z błota. Taką sama drogę miał za sobą. Nie przejmował się nią. W tym miejscu świat idzie naprzód, albo stoi w miejscu, zależy od interpretacji. Nie miał czasu, jednak nie znał innego tak dobrego miejsca na pomyślenie. Zamknął na chwilę oczy gdy kurz już opadł. Skupił się na mocy tej krainy. Gdy otworzył oczy z boku drogi stał przed nim niewielki głaz. Podszedł do niego siadając na nim by pomyśleć w spokoju o tym co sie przed chwilą stało. Wyjął z kieszeni niewielki kluczy przyglądając mu się uważnie. Po dłuższej chwili wstał otrzepując się z kurzu. Zamknął raz jeszcze oczy, by przenieść się z powrotem do realnego świata. Tym razem jednak nie do swego mieszkania, lecz w pobliże lotniska.
 
__________________
"If you want to know where your heart is,
look where your mind goes when it wanders"
Manni jest offline  
Stary 17-04-2009, 08:59   #10
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
"Cholerne możliwości" - Joseph uczył się od dawna jak nad tym panować, ale... czasami mu to po prostu nie wychodziło. Jego umysł pracował jak radio jednocześnie nastrojone na wszystkie możliwe stacje radiowe, telewizyjne, CB, krótkofalówki, telefony komórkowe i co tam jeszcze. Miliardy myśli nakładających się na siebie, miliony obrazów przelatujących w jakimś dzikim niepohamowanym pędzie...

Skoncentruj się!

Podszedł do telefonu i wcisnął M5. Sygnał... Drugi... Trzeci... W Nowym Jorku było późne popołudnie...

- Cześć Mamo! Nie... nic... Chciałem tylko wiedzieć co u Ciebie. Wszystko w porządku? ... U taty też? ... To świetnie... Nie, wszystko w porządku. Pa!

Uczucie niepokoju nie zniknęło. Wcisnął kolejny przycisk i automat wybrał kolejny zapamiętany numer. W Tokio było wcześnie, ale... w chwili obecnej prościej było zająć się czymś banalnym niż zastanawianie się czym była "Nieskończona Ziemia" ze swoim "ludem Nadii"... Incydent w Persji?

- Zostaw wiadomość po... -
skasował połączenie i wybrał ponownie.

- Takako odbierz... -
powiedział wyglądając przez okno na ogród przed kilkurodzinnym domem, w którym mieszkał. - Może trzeba tam pojechać?




 
Aschaar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172