lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Pluton szturmowy "Wierny" (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/3593-pluton-szturmowy-wierny.html)

Angrod 23-10-2007 20:57

Nie widział z początku dokładnie co przytrafiło się Dyziowi, ale krzyk jaki usłyszał sprawił że przeszły po nim ciarki, które zatrzymały się w okolicy krtani. Oczy chciały płakać, ale nie dało rady, nie było nawet czasu. Próbował stłamsić naturalne ludzkie odruchy. Ale jak można usmażyć dziecko? Przynajmniej krzyk ustał. Nie, nie pęknie, fala gniewu wymieszała się ze smutkiem, na pewno nie pęknie. No i dali radę, jakoś nikt specjalnie się z tego nie cieszył, ale i tak zrobili to. U większości widać było tylko obojętne, zmęczone twarze, ale Drągal, z nim nie było dobrze. Może Basia mu pomoże dojść do siebie po tym wszystkim? W sumie mały powstaniec ma pewnie teraz lepiej niż oni, tak, na pewno tak jest.

- Nie śpij! - warknął na Groma kiedy ten szorował lufą trzymanego w rękach erkaemu po cegłach. Nawet się nie położył jak człowiek. Nie miał ochoty słuchać jakiejś moralnej gadki Wiernego, który właśnie nadchodził. Poprawił apaszkę wokół szyi i udał się sprawdzić jak tam daje sobie radę jego kumpel, Czarny.

kitsune 23-10-2007 22:14

Stare Miasto, barykada na ul. Długiej 1 IX 1944 18.30-20.00
 
Jednak się przenosimy. Ranni zostają. Nie będzie żadnych transportów. Zostają na łasce Szwabów! To ma być sprawiedliwość? A gdzie Honor? Gdzie Ojczyzna? Gdzie jest Bóg?!
Gdy Wierny powiedział mi to, po raz pierwszy w życiu miałam ochotę uderzyć kogoś ze swoich. Wiem jednak, że to nie on jest winny. On zna moją sytuację, ale... co z tego?
Naprawdę jestem wściekła na naszych, jeśli nic nie zorganizują, to ja zostanę! Tak, wolę umierać razem z moim narzeczonym niż osobno! Śmierć i tak czai się wszędzie... już się jej nie boję. Zbyt często spoglądałam jej w oczy.
Zapis z 26 sierpnia 1944, Pamiętnik Anyżkowej Panienki („Basi”)

„Wierny” usłyszał za sobą tupot podkutych niemieckich saperek. Odwrócił się. To był „Jastrząb”. Powstaniec, który utracił całą rodzinę podczas rzezi Woli, stanął w postawie zasadniczej przed swoim dowódcą. Porucznik „Wierny’ dopiero teraz dojrzał w oczach swego żołnierza straszny gniew, wzburzenie. „Jastrząb” usta miał zaciśnięte, nozdrza rozszerzone, a brudne policzki krył rumieniec.

- Strzelec „Jastrząb” melduje się do odbycia kary! – rzucił prosto w twarz porucznikowi. Celowo głośno, celowo tak, by każdy z oddziału usłyszał. „Grom” również, a może zwłaszcza on. – Wraz ze strzelcem „Gromem” otrzymałem rozkaz zaopiekowania się ciężko rannym strzelcem „Junakiem”. Zadanie wykonaliśmy, przenosząc rannego w okolicę barykady na Długiej. W tym samym momencie nasz oddział walczył o życie w kościele. Zostaliśmy włączeni do załogi poprzedniej barykady, która uderzyła od drugiej strony na wroga w ruinach kościoła i…
Tu głos „Jastrzębia” się załamał. Chwycił mausera tak, by „Wierny” widział plątaninę wyrytych kresek na kolbie broni i wysyczał prosto w twarz swojego dowódcy:
- Ty sukinsynu! „Grom” w pierwszej linii poszedł. Tam! – lekkim ruchem głowy wskazał ruiny kościoła św. Ducha. Na te słowa część oddziału zerwała się na równe nogi. Takiej złości, takiej agresji w ponurym „Jastrzębiu” nigdy nie widzieli. „Jonasz” usłyszał słowa żołnierza, sprawdzając pozycje erkaemu „Drągala” w ruinie kamienicy na północ od barykady. Teraz wypadł z niej i ruszył jak rozjuszony byk w stronę obu mężczyzn:
- „Jastrząb”, odmaszerować!!! Natychmiast!!!
„Drągal” wyjrzał z ruiny. „Kruk” i „Antoś” unieśli głowy, uważnie wpatrując się w „Wiernego”. Gdyby na nich spojrzał, może dostrzegłby w ich oczach pewien żal, a może wyrzut. Jednakże teraz wbijał wzrok w swego podwładnego, który najwyraźniej celowo podważał jego autorytet. A „Jastrząb” jakby nie dosłyszał słów sierżanta, nachylił się jeszcze bardziej w stronę swego dowódcy:
- Tam, poszedł, bo o swoich dba! Może cię to nie obchodzić, bo tacy jak ty wyniszczyli ten kraj w imię chorej ideologii. On poszedł dla nich, dla swoich przyjaciół a nie dla jakiegoś mirażu chorego umysłu! – Ruchem ręki wskazał wykrwawiony pluton, który skamieniały przyglądał się starciu. – I co paniczyku? Mi też tchórzostwo zarzucisz, czy „Barry’emu” oddasz?!
Przerwał, spojrzał sardonicznie na „Wiernego” i niedbale zasalutował. To znów był stary, spokojny „Jastrząb”.
„Jonasz” kipiał gniewem. Co by się nie działo, to się kwalifikowało pod sąd wojenny! Cholera wie, jakie myśli kłębiły się w głowie porucznika. Z pewnością zdawał sobie sprawę, że przynajmniej część zwykłych żołnierzy myśli podobnie jak „Jastrząb”, choć nie mówi tego głośno. „Basia” stanęła i powiodła zmęczonym wzrokiem po adwersarzach. Chłopcy, prawdziwi chłopcy. Pokręciła głową i podeszła do obu:
- Zwariowałeś „Jastrząb”. Obaj zwariowaliście. Może się jeszcze pozabijacie, ułatwicie tamtym robotę.

„Czarny’ ciężko dźwignął się na nogi, rana ręki doskwierała, ale STENa nie wypuszczał z rak, podszedł do „Jastrzębia” i położył mu rękę na ramieniu, chcąc powstrzymać kumpla od czegoś jeszcze głupszego.
Powietrze zdawało się aż iskrzyć. Po zrujnowanej ulicy przewalały się kłęby czarnego dymu. W ruinach huczał ogień, od którego bił piekielny żar. Kolejna seria ze szwabskiego kaemu omiotła barykadę, jednak nikt nawet się nie poruszył, jakby chwila, gdy pluton „Wiernego” począł się chwiać, była najważniejsza na świecie.

***

Czas mijał. Trudno było ocenić, czy jest dzień, czy już zmierzcha. Dym zasłonił niebo, widoczność spadła do stu, dwustu metrów. Od strony placu Krasińskich dobiegał ich uszu gwar głosów. Ewakuacja kanałami przebiegała w najlepsze. Gdzieś kilkaset metrów za ich plecami setki żołnierzy i cywilów próbowała dostać się do upragnionego włazu. Przybyło kilku łączników z dowództwa zgrupowania. Dostali amunicję do kaemów niemieckich, po dwa bębny na kaem „Drągala” i „Jonasza”, no i jeszcze jeden pocisk do PIATa. Przynieśli też kilkanaście kolejnych butelek zapalających oraz pestek 9 mm, do empi, stenów i błyskawic. Dla każdego na 3 magazynki.

Na północ od Długiej, gdzieś w rejonie Świętojerskiej rozpoczął się kolejny szturm niemiecki. Przez chwilę usłyszeli wybuchy nawały ogniowej z dział i granatników, a potem eksplozje dział czołgowych. Potem jazgot kaemów i ludzkie wrzaski. Potem z południa, od Miodowej i Ratusza, od Kapitulnej. Wszędzie trwały walki. Wiedzieli, co to znaczy. Zaraz ich zaatakują. Być może ostatni, decydujący szturm.

„Drągal” podszedł do „Basi” i spojrzał jej jakoś delikatnie, nieśmiało w oczy:
- Baśka, trzymaj… - podał jej jakieś zawiniątko. Spojrzała na nie. Tabliczka angielskiej czekolady. Pewnie ze zrzutów. – Nie lubię słodkiego, żeby się psują. Masz.
Uciekł wzrokiem od dziewczyny. Mimo że wyższy od niej o półtorej głowy, to teraz wydawał się taki mały. Zaszurał nogami obutymi w szkopskie oficerki i wzruszył potężnymi ramionami.
- To ja już pójdę… Dzięki… No wiesz…

Nagle „Kruk”, obserwator na barykadzie, rzucił do „Jonasza”
- Panie sierżancie, widzę w dymie coś jak czołg.. Ciemno, dym… Silnik nisko warczy, kadłub niski, ale chyba z wieżą. Nie jestem pewien. Chyba atak idzie. „Jonasz” wlazł na szczyt barykady i przez lornetkę zaczął lustrować przedpole. Podobnie „Wierny”. Z ruin kościoła, obsadzonych przez „Kmicica” wypadł łączni k. W jego oczach czaił się strach:
- Od „Kmicica”. Idzie atak niemiecki!
„Wierny” zszedł z barykady. Faktycznie pozycje w kościele były wysunięte, mogli więcej widzieć. Porucznik huknął na łącznika:
- Spokój! Meldujcie o siłach!
Łącznik przełknął ślinę i wypalił:
- Około kompanii wojska, esesmani. Dwa czołgi. Jeden bez wieży i Tygrys.
Tygrys, czołg ciężki, monstrum o przednim pancerzu odpornym na trafienia z ręcznej broni ppanc. „Wierny” skinął głową i łącznik wrócił do swoich. A łoskot gąsienic narastał.



Niemcy uderzyli z rejonu ul. Mostowej bez wsparcia artylerii. Za wozami pancernymi kryła się piechota. Z przodu jechał STUG, taki, jak „Jonasz” parę godzin wcześniej załatwił na Rynku, a z tyłu… To chyba nie był Tygrys. Potwór na gąsienicach zatrzymał i wystrzelił z krótkiego działa o dużym kalibrze. Pocisk dziwnie powoli opuścił lufę i, ciągnąc ognistą smugę pomknął w kierunku pozycji powstańczych. Potworny huk rozdarł świat na pół, a resztki przedniej elewacji kościoła św. Ducha rozpadły się na oczach ludzi „Wiernego”. Gdzieś tam był „Kmicic” o ile dalej był. Jakim potwornym kalibrem dysponował ten potwór na gąsienicach. Nawet stąd widzieli, iż jest masywniejszy od ciężkiego Tygrysa.


Sturmtiger z moździerzem rakietowym 380 mm, przerażająca bestia.
Esesmani zaczęli strzelać z dystansu około 100 metrów. „Drągal” pociągnął długą serią po piechocie, która błyskawicznie skryła się za kadłub monstra. Natomiast kaemy z narożnych kamienic zaczęły macać pozycje „Drągala”. „Czarny” stanął za barykadą, czekał Az wróg podejdzie na skuteczny zasięg rzutu butelką. STENa trzymał pod pachą. „Daniel” z pozycji ponad „Drągalem” zaczął łuskać wroga”. Reszta czekała na rozkazy porucznika.

Kutak 25-10-2007 00:01

Wszyscy chyba już wiedzieli, że Jastrząb powiedział o słowo za dużo. Mógł mówić wszystko o Wiernym, ten zaś co najwyżej dałby mu karę zgodną ze wszystkimi regulaminami- poza jedną rzeczą. Marzenia, pragnienia i słowa o wolnej Polsce i poświęceniu dla niej i dla samego Boga- to były świętości dowódcy plutonu. A jeden z jego ludzi właśnie przeszedł się po tych najwyższych wartościach w ciężkich, ubłoconych oficerkach…

Położył dłoń na ramieniu Jonasza, spoglądając mu wymownie w oczy. Znali się na tyle długo i na tyle dobrze, że starszy z powstańców doskonale zrozumiał, o co chodzi Wiernemu. „Zostaw to mi.”, mówiło jego spojrzenie, jego postawa, każdy jego ruch. I trudno było się z nim sprzeczać. Chociaż na dnie serca budziły się ogniki strachu- twarz Tadka bowiem rzadko kiedy była przepełniona tak zimną wściekłością. Widać, że trzymał w sobie w tej chwili naprawdę tysiące negatywnych emocji. Pozostało tylko wierzyć, że nie pozwoli im wybuchnąć…

Bardzo powoli i- zdawałoby się- ospale ruszył w kierunku Jastrzębia. Było to jednak uczucie złudne, z każdego ruchu dowódcy biło zdecydowanie. Szedł powoli, dzielące ich ledwie parę metrów pokonał w kilka długich sekund. Przez ten czas Wierny powoli rozejrzał się po okolicy. Zdenerwowany Jonasz, zażenowana sytuacją Basia, udający zainteresowanie przede wszystkim bronią Chmura i to spojrzenie Olgi. Jakby prosiła go o coś, jakby sama chciała być wywołana do rozmowy. Od epizodu na dawnej reducie unikał rozmów, spojrzeń, wszelkiego kontaktu z dziewczyną. Wstyd był okropnym uczuciem…

- Baczność, żołnierzu.- rzucił beznamiętnie, gdy Jastrząb stał już przed nim, po czym przeszedł do tego typowego dla przemówień głośnego, doniosłego tonu- Prosiłem was o ocalenie od niechybnej śmierci w szpitalu Junaka. Rozkaz ten wydałem właśnie wam z pewnych względów, ze względów zaufania, którym darzę was wszystkich. I chcę móc dalej mówić te słowa, a wy mi na to nie pozwalacie, żołnierzu! Bo wydałem wam polecenie, a wy popędziliście je wykonać. WY-KO-NAĆ! A nie zastanawiać się, co zrobić lepiej! To wojsko, nie zabawa w żołnierzy, tu nie ma miejsca na „kolejne dobre pomysły”! Cenię sobie kreatywność, ale gdy swoje pomysły konsultujecie ze swoim dowódcą- ZE MNĄ- a nie sami podejmujecie decyzje!- odchrząknął.

- Mieliście doprowadzić Junaka na miejsce, nie zrobiliście tego. Uczestniczyliście w walkach, ale uczestniczyliście wbrew rozkazom, a to najzwyczajniejsza w świecie niesubordynacja! Więc nie obchodzi mnie, czy w tym czasie zniszczyliście cały pluton niemiecki, czy przynieśliście osiem skrzynek amunicji- wiem, że zostawiliście naszego przyjaciela w ruinach. I takich zachowań nie mam zamiaru tolerować!

- Zawód spowodowany twoim zachowaniem, żołnierzu, był dla mnie szczególnie bolesny. Dotychczas uważałem cię za człowieka rozsądnego i chciałbym móc dalej tak uważać- ale to wojna, tu nie ma miejsca na emocje, na sympatie i antypatie. Każdy nerwowy ruch w złej chwili może cię zabić, każde spojrzenie na ukochaną w nieodpowiednim momencie może spowodować straty!- Wierny ściszył głos- z donośnego, niskiego wołania przeszedł do najnormalniejszego w świecie tonu- Konsekwencje zostaną wyciągnięte. Odmaszerować!

- I nie dotyczy to tylko jego!- zakrzyknął, gdy Jastrząb odszedł na parę kroków- Jesteście dla mnie jedynymi przyjaciółmi, rodziną, najważniejszymi ludźmi w moim życiu. Jeżeli tylko umiem, zawsze wam pomogę- tu delikatnie zerknął na Basię- ale i wy musicie mi pomóc. Jeżeli chcecie coś zrobić- róbcie, ale wcześniej skonsultujcie to ze mną. Jeżeli wiecie, że nie podołacie jakiemuś rozkazowi- powiedzcie mi o tym! Jeżeli jednak uważacie walkę za naszą ojczyznę, za naszą wspólną matkę, za wybrany przez Boga kraj za bezsensowną… Odejdźcie teraz.- urwał nagle, a jego twarz wyraźnie posmutniała. Ponurym wzrokiem zmierzył jeszcze wszystkich swoich ludzi i odszedł w kierunku ruin.

Nie spał. Przez cały czas tylko powtarzał sobie słowa Jastrzębia.

***
Kolejny atak, możliwe że już ostatni- byle tylko nie w ich życiu… Kompania Niemców, dwa potężne czołgi… Sytuacja była naprawdę niedobra, szczególnie w chwili, gdy zostało mu tak niewielu ludzi. A Kmicic… Wierny z żalem spojrzał na resztki kościoła- jeżeli jego ludzie nadal żyją, to z pewnością są ranni i to dość mocno…

- Chować się, czekamy! Niech podejdą trochę bliżej!- krzyknął Wierny, padając obok Drągala.- Skupiamy atak na tej pokrace z moździerzem, STUG idzie na drugi plan! Basia, uważaj na rannych! Olg…- przerwał Wierny, uzmysławiając sobie stan łączniczki- Chmura, natychmiast do kościoła, zobaczyć jak stan ludzi Kmicica, w miarę możliwości ściągnąć ich do obrony!

- I pamiętajcie, nie walczymy dla siebie… Walczymy dla nas wszystkich!- zakrzyknął Wierny, staczając się trochę niżej, zajmując wcześniej upatrzoną pozycję, w sam raz do oddania paru serii…

kitsune 25-10-2007 00:47

Stare Miasto, barykada na ul. Długiej 1 IX 1944
 
„Jastrząb” spokojnie wysłuchał przemowy „Wiernego”. Patrząc mu prosto w oczy z pogardą i niechęcią. Kiedy usłyszał, iż zawiódł „Wiernego”, spojrzał gdzieś ponad głową porucznika. Nie zamierzał już się odzywać, nie zamierzał dyskutować z człowiekiem, który nie pamięta wydawanych przez siebie rozkazów albo nie chce ich pamiętać. Który nie patrzy, że rozkazy są niemożliwe do wykonania. I który wreszcie wedle „Jastrzębia” sam zmienia rozkazy dowództwa, lecz podobną kreatywność żołnierzy nazywa tchórzostwem. Który najzwyczajniej w świecie jest niesprawiedliwy i niekonsekwentny. Nie miał już żadnego zaufania do decyzji swego dowódcy, do jego rozkazów i planów. Kiedy „Wierny” skończył, spojrzał w bok na „Jonasza” i zapytał:
- Panie sierżancie, mogę się odmeldować?

Arango 25-10-2007 17:54

Jonasz

Nie dane mu było jednak w spokoju dokończyć obchodu stanowisk. Dobiegły go podniesione głosy, a gdy zobaczył dyskutantów, wiedział że jest zle. Jastrząb blady i wściekły stał przed milczącym Wiernym i rzucał mu w twarz oskarżenia, za które w regularnej armii groził co najmniej sąd.

Postanowił interweniować, sytuacja groziła wybuchem, tym bardziej że reszta plutonu wydawała się popierać młodego powstańca. Tak to jest jak w wojnę zaczynają bawić się dzieci - skonstantował ponuro.

- Strzelec Jastrząb odmaszerować ! - huknął nad uchem chłopakowi. Miał nadzieję że gdy kłócący się"zejdą sobie z oczu" sprawa "rozejdzie sie po kościach", tym bardziej że następny niemiecki atak był nieuchronny.

Wierny jednak postanowił załatwić sprawę po swojemu, co według sierżanta było najgorszym rozwiązaniem. Z niepokojem obserwował rozwój wydarzeń, żałując że nie ma Visa przy sobie. Ta awantura mogła się skończyć naprawdę różnie. Jonasz widział, że żołnierze, nie - te dzieciaki w końcu, praktycznie są na skraju załamania. Od 30 dni w walce, zawsze na najgorszych odcinkach, przy stratach sięgających 2/3 stanu. W dodatku wszyscy mieli świadomość że przegrywają i tylko cud może ich uratować.
Nic dziwnego, że oddział "rozłaził sie " jak stara koszula w praniu, byli po prostu za bardzo zmęczeni, widzieli za dużo śmierci, za dużo wykopali grobów dla przyjaciół.

Rozmowa z porucznikiem dobiegła końca - ale Jastrząb zwrócił sie do sierżanta, co nie uszło na pewno uwagi reszcie plutonu.

- Panie sierżancie mogę sie odmeldować ?

Jonasz skinął przyzwalająco głową zanim Wierny zdążył zareagować. Sam od jakiegoś czasu obserwował dowódcę i widział coraz wyrazniejsze objawy fanatyzmu u niego. To ciągłe przypominanie o Ojczyznie i Bogu mogło być dowodem, że nie radzi sobie już z "nerwami". Widział to podczas Września kilkukrotnie, a przecież wtedy byli w walce o wiele krócej.

Wyszedł za Jastrzębiem. Położył mu rękę na ramieniu i gdy ten zdziwiony odwrócił się poczęstował resztką zdobycznych papierosów. Zapalili , nie dane jednak było im spokojnie dokończyć "dyma".

Kruk obserwator na barykadzie, rzucił do Jonasza

- Panie sierżancie widzę w dymie coś jak czołg... Ciemno, dym... Silnik nisko warczy, kadłub niewysoki, ale chyba z wieżą. Nie jestem pewien. Chyba atak idzie.

Sierżant wlazł na szczyt barykady i przez lornetkę zaczął lustrować przedpole. Obok pojawił się Wierny i zaraz potem łącznik od Kmicica. W jego oczach czaił sie strach :

- Od Kmicica. Idzie atak niemiecki.

Wierny zszedł z barykady. Faktycznie pozycje w kościele były wysunięte, mogli więcej widzieć. Porucznik huknął na łącznika:

- Spokój ! Meldujcie o siłach !

Łącznik przełknął ślinę i wypalił :

- Około kompanii wojska, esesmani. Dwa czołgi. Jeden bez wieży i Tygrys.

Tygrys, czołg ciężki, monstrum o przednim pancerzu odpornym na trafienia z ręcznej broni ppanc. Wierny skinął głową i łącznik wrócił do swoich. A łoskot gąsienic narastał.





Jonasz zaklął przyjrzawszy sie pojazdowi przez lornetkę. Potworne monstrum z krótką koszmarnie grubą lufą - czegoś takiego jeszcze nie widział. Zsunął się z barykadyi pobiegł po PIATa. Coś mówiło mu w środku, że tę walką przeżyją tylko nieliczni

Grey 25-10-2007 18:44

Grom wciąż wściekły, skryty na tyłach Kościoła św. Ducha usłyszał tylko dwa zdania:
- Dwa czołgi. Jeden bez wieży i Tygrys.
Mocniej ścisnął peema i zamknął oczy. Przez chwilę nie myślał o niczym, po prostu odciął się od świata. A po sekundzie zaczął cicho szeptać:
Ojcze nasz, któryś jest w niebie,
święć się imię Twoje;
przyjdź królestwo Twoje;
bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi
Po chwili głos Groma się załamał. Zdał sobie sprawę z dziwnej rzeczy.
Świat wyglądał inaczej. Spojrzał w głąb kościoła, później na zewnątrz, na niebo za nim. Zamrugał.
Wszystko było... jakieś bardzo dziwne. Jakby... jakby wcale tam nie był. Szare? Dalekie... nie, nie. Inaczej. Nie umiał tego nazwać, nawet w duchu. Ale zdał sobie sprawę, że tak może czuć się ktoś, kto JUŻ umarł. Na wszelki wypadek obejrzał się dokładnie. Żadnych ran. Chyba żył. Ale... czuł jakby już nie żył.

I wtedy zrozumiał.
"Przestałem się bać. Jestem już martwy."

Mira 27-10-2007 22:23

„Przestańcie... proszę. Proszę was... błagam... PRZESTAŃCIE!”

Oto spełnił się najgorszy z koszmarów i nie była nim śmierć. Ludzie z „Wigier” tracili ducha. Już dość! Nazbyt często kostucha deptała im po piętach. Zbyt często sami musieli ją przywoływać...

Basia odruchowo sięgnęła do kieszeni, gdzie wyczuła zimną stal pistoletu pod palcami. Kiedy strzelała był inny... tak ciepły, że niemal parzył jej dłonie. A może to tylko jej własne wyobrażenie?

Stała ze zwieszoną głową, słuchając kłótni towarzyszy. Próbowała ich uspokoić, lecz na próżno. Nikt jej nie słuchał. Młoda sanitariuszka miała ochotę wrzasnąć, by zwrócić ich uwagę, lecz resztki zdrowego rozsądku podpowiadały, że nic tym nie zdziała, a jedynie może zaostrzyć konflikt.

Kiedy Jastrząb odszedł, spojrzała spod długich rzęs na dowódcę. Nie zdawała sobie sprawy, że brudna, pokryta popiołem przywodzi teraz na myśl małą myszkę. Wielu zapominało w takich momentach, że ta dziewczyna o rumianych jak jabłuszka policzkach, jest zarazem sanitariuszka, która bez mrugnięcia okiem cięła, szyła i opatrywała rannych powstańców, wyrywając ich z objęć śmierci.

Teraz jej oczy również pełne były smutku, a nie nieporadności.

- Dziękuję ci. – zwróciła się do Wiernego. – Wiem, że to co zrobiłeś, zrobiłeś przede wszystkim dla mnie. Nie chcę jednak, by moje szczęście było okupione żalem i niezgodą, bo wtedy... przestanie mieć to sens, przestanie być szczęściem.

Po tych słowach ruszyła za Jastrzębiem. Przysiadł pod barykadą i z pochmurną miną zaczął czyścić broń. Niedaleko niego znajdował się Grom. Widać obaj znajdowali się w niewesołych nastrojach. Żaden się nie odezwał.

Basia przełknęła ślinę, po czym ukłoniła się głęboko. Trzymając nisko głowę i wpatrując się w swoje buty, odezwała się:

- Dziękuję wam! Pozostanę waszą dozgonną dłużniczką.

Kiedy wyprostowała się, na jej brudnej twarzyczce malował się uśmiech wdzięczności i choć z oczu wciąż bił smutek z powodu zaistniałej sytuacji, głos dziewczyny pełen był ciepła.

- Ocaliliście dziś ludzkie życie i marzenia. Nie wiem czy można dokonać bardziej chlubnego czynu na wojnie. Dziękuję wam!

To rzekłszy, Baśka raz jeszcze się ukłoniła i odbiegła w stronę kamienicy, gdzie przebywali ranni. Po drodze zatrzymał ją jednak Drągal, wręczając tabliczkę czekolady. Sanitariuszka spojrzała na zmieszanego powstańca szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. Wiedziała, że kłamie o tym, że nie lubi słodyczy, ale mimo to przyjęła podarunek – najwspanialsze lekarstwo na utratę krwi.

- Dziękuję...

Nagle od strony barykady dobiegły ich uszu pokrzykiwania powstańców. Coś zaczęło się dziać. Drągal popatrzył znacząco na Basię i odszedł szybkim krokiem.

- Uważaj na siebie. – rzuciła za nim. Nie wiedziała jednak czy usłyszał.

Chwilę patrzyła na towarzyszy, którzy w ukropie szykowali się do starcia, po czym sama zwinnie niczym łania wspięła się po rumowisku, żeby dotrzeć do prowizorycznego szpitala. Marszcząc brwi potoczyła wzrokiem po rannych. Junak spał, za to Olga zdawała się być całkiem przytomna. Sanitariuszka odłamała dwa rzędy czekolady i podała łączniczce.

- Zjedz to, proszę. Straciłaś dużo krwi, czekolada pomoże ci ją odzyskać.

Po tych słowach odłamała kolejne dwa rzędy, a następnie podeszła do ukochanego. Otworzył oczy i chyba nawet ją rozpoznał, zaraz potem jednak popadł w omdlenie. Basia przykucnęła przy nim, czule odgarnęła mokre od potu włosy z rozgorączkowanego czoła. Zaczęła budka po budce wkładać do ust Junaka słodkie lekarstwo. Czekając za każdym razem, aż czekolada rozpuści się i ranny ją przełknie, zwróciła się do Olgi.

- Znów walczą. Z tego, co widziałam, oddział Kmicica naprawdę mocno oberwał, nasi jednak jakoś się trzymają. Olga... a ty jak się czujesz? Mam zamiar założyć ci hubki na nogę, tak jak przy złamaniu, żebyś sama mogła iść w czasie ewakuacji, myślisz, że dasz radę?

Lhianann 29-10-2007 21:14

Siedziała oparta o bok Drągala zupełnie odrętwiała.
Zobaczyła podchodząca Baśkę, słyszała, że mówi coś do Drągala.
Zamknęła na chwile oczy, przynajmniej tak jej sie wydawało.
Z tego dziwnego stanu wyrwało ją poruszenie się chłopaka, który po chwili wstał.

Starała się zebrać rozbiegane myśli.
Doszła do wniosku, że jest ma to tylko jeden sposób.
'Kretynko, co ty robisz? Chcesz się poddać? Jak ostatni tchórz? Myślisz, że teraz jak zostałaś ranna, to masz prawo leżeć i zachowywać się jak na wpół martwa?
Nie bądź idiotką, tylko weź się w garść!'


Z samopolajanek wyrwał ją głos Baski, która jak się okazało stała tuż nad nią, wyciągając w jej stronę kawałki czekolady.

- Zjedz to, proszę. Straciłaś dużo krwi, czekolada pomoże ci ją odzyskać.

Łączniczka chwyciła tak rzadki smakołyk drżąca dłonią.
Była bardzo wdzięczna koleżance, lecz wiedziała, że teraz chyba nie zdoła przełknąć niczego.

- Dzięki, Basiu. Ja...przepraszam... dziewczyna nie wiedziała co powiedzieć, było jej głupio za swój stan, za to, że nie może wykonywać swoich powinności, że...czuła, że zawiodła.
Nie zauważyła, że Baśka odeszła, prawdopodobnie nie słysząc jej słow.
Spuściła na chwile głowę, by przełknąć rosnąca w gardle kulę.
'Nie rozmarzę się tu przecież jak ostatni dzieciak!'

Po pewnej chwili ponownie pojawiła się przy niej rudowłosa sanitariuszka tym razem mówiąc:
- Znów walczą. Z tego, co widziałam, oddział Kmicica naprawdę mocno oberwał, nasi jednak jakoś się trzymają. Olga... a ty jak się czujesz? Mam zamiar założyć ci hubki na nogę, tak jak przy złamaniu, żebyś sama mogła iść w czasie ewakuacji, myślisz, że dasz radę?

Gdy tym razem Olga spojrzała na sanitariuszkę, jej spojrzenie było już spokojne, kryła się w nim determinacją.

-Jak mam trzymać nogę, byś mogla jak najlepiej założyć opatrunek?
Jeśli my nie damy rady, to kto ma da?

Spytała, być może, raźnym na siłę głosem Basię, uśmiechając się przy tym nieco szelmowsko.

Po chwili znów się odezwała.
- Basiu...Jak ty się czujesz? Wiem, że martwisz się o wszystkich, ale kto pomoże tobie? słyszałam kiedyś takie powiedzenie: 'Kto uzdrowi uzdrowiciela'?

Angrod 29-10-2007 21:43

Awantura w plutonie robiła się coraz ostrzejsza. Jako, że po Gromie, Chmura nawet spodziewał się podobnego wybuchu, bo widocznie chłopak źle sobie radził z krytyką własnej osoby, to nie wiedział że z tego Jastrzębia takie ziółko. Skoro tylko kłótnia miała przerodzić się w coś większego Wierny po prostu zagadał podkomendnych. Nie dosłyszał bo nawet nie chciał wgłębiać się w to nad czym rozwodzi się dowódca. Jak można grać na emocjach ludziom, którzy zawdzięczają życie temu, że potrafią je tłumić? To nie był dobry sposób na pokazanie kto tu rządzi. Dla niego sprawę trzeba było postawić jasno w paru słowach, może w czynach. W każdym razie nie tak się to robiło na ulicy za jego czasów. A teraz są na ulicy. Autorytet Wiernego narażony został podkopany. Jak głęboko ma podpory by nie upaść?

- Chmura, natychmiast do kościoła, zobaczyć jak stan ludzi Kmicica, w miarę możliwości ściągnąć ich do obrony!

Jak to, nagle "awansował" na chłopca na posyłki? Nie tak wyobrażał sobie swoją rolę w zestawieniu z nadjeżdżającą armatą. Chmura nie miał zamiaru robić scen jak Grom, czy Jastrząb. Zmierzył wzrokiem porucznika, ale jego wzrok przeszedł na Basię opiekującą się Olgą Z drugiej strony... Podszedł zdecydowanym krokiem do dowódcy.

- Się robi. - Rzucił podwijając rękawy. - Panie poruczniku... - powiedział sięgając do pasa. - Mam tutaj coś, w razie potrzeby. - Wyciągnął spory granat przeciw pancerny Gammon. - Sam bym z tym poszedł na tą Bertę, ale nie wiadomo, czy dałbym radę dobrze rzucić z moją raną, a skurwysyństwo jest piekielnie mocne. - Wcisnął mu broń do ręki.



- Proszę tym rozdysponować jeśli... - Klepnął Wiernego w ramię. - Polecę do Kmicica. - Chmura spojrzał na kościół św Ducha. Rozkaz jest rozkaz trzeba wypełnić.

kitsune 30-10-2007 22:03

Stare Miasto, barykada na ul. Długiej 1 IX 1944 20.00-20.20.
 
Silnik czołgu huczy głucho, pobrzękliwie. Ziemia drga pod ciężarem. Za nim widać zgrabione sylwetki grenadierów pancernych. Już minęli stanowisko Jerzyka, minęli także gruzy. I nagle seria z karabinu maszynowego. Grenadierzy kryją się po drugiej stronie czołgu. Kilku z nich wije się na ziemi. Pociski Dzika grzechoczą teraz po pancerzu czołgu. Ciężka maszyna zawraca nagle w miejscu, obraca wieżę. Strzał jednak nie pada. „Tygrys” toczy się wprost na ruiny, w których leży Dzik. Karabiny maszynowe zieją ogniem. Czołg wspina się na bliskie usypisko. Gąsienice jak wężowate cielsko pełzną po gruzach. Tępy stukot. Ściana wypalonego domu zachwiała się i w tumanie pyłu wali się z głuchym łoskotem. Chcę biec na pomoc Dzikowi. Ogień nieprzyjaciela jest jednak tak silny, że nie sposób podnieść głowy. Spod zawaliska wycofuje się teraz czołg. Kołysze się. Ledwie go widać w chmurze gęstej kurzawy. Wtem błysk. Jeden, drugi. Po chwili trzecia. Wśród kurzu przebija się płomień.
S. Komornicki, Na barykadach Warszawy, s. 323.]


Jedzie. STUG rusza stosie gruzu, przez chwile balansuje na stromej skarpie, ale zjeżdża w dół. Zatrzymuje się. Strzały z działa 75 mm mija o włos szczyt barykady „Wiernego” i eksploduje kilkadziesiąt metrów za nią pośród ruin. Wóz dojeżdża do Nowomiejskiej i obraca się frontem do barykady. Za jego kadłubem kryją się Niemcy w plamiastych panterkach. Oficer rzuca rozkaz i rozsypują się tyralierą pośród ruin. Kolejna grupa prowadzi mozolny atak przez zasłaną gruzem Mostową. Obsada barykady czeka, tylko „Daniel” ściąga kolejnego oficera. Osierocony oddział momentalnie zalega wśród morza płonących gruzów. Ta dziwna desperacja, pozbawiona strachu, pełna goryczy przepełnia obrońców stanowisk na Długiej. Monstrum z moździerzem ogromnego kalibru o dziwo trzyma się z tyłu. Jego pancerz wydaje się nie do ruszenia, jednak wóz nie zamierza ruszyć w stronę barykady. Jego obecna pozycja uniemożliwia skuteczny ostrzał stanowisk na Długiej, co innego jednak z ruiną kościoła, gdzie gnieżdżą się ludzie „Kmicica”. Obok wozu pancernego przebiega kolejna grupa Niemców, kilku z nich przenosi ciężki karabin maszynowy. Szturm nasila się.


„Chmura” przycisnął mocno Browninga do piersi i wpadł w tumany pyłu wypełniającego wnętrze kościoła św. Ducha. „Kmicic”, kaszląc i prychając, wyrzuca z siebie rozkazy:
- „Franek” bierz Vickersa, wypierdalać z pozycji. Kolejny strzał nas zniesie. Cofać się!! Cofać ! Gdzie jest „Orzeł” z PIATem?!
„Chmura” podbiega do porucznika, potyka się na gruzie, lecz nie wypuszcza erkaemu z rąk. Chce się zameldować, ale w kompletnym chaosie „Kmicic” przerywa mu w pół słowa:
- Co tu robisz!? Spieprzaj do swoich!
- „Wierny” prosi o wsparcie!
Oczy „Kmicica” rozszerzają się ze zdziwienia. Za jego plecami przebiega chłopak z PIAtem i zajmuje pozycję. Przelatuje nad nim seria z emgie i wyrywa kawałki cegieł ze ściany.
- „Chmura” czy on zdurniał?! Ja tu piekło mam!!! Nie pieprz, tylko rozstawiaj swoją maszynkę, daj osłonę „Orłowi” z PIATem.
„Orzeł” trzęsącymi się rękoma rozkłada pancerzownicę. Wkłada pocisk. Obok niego powstaniec ładuje z Mausera przez dziurę w ścianie kościelnej. Wtem potworny huk i wszyscy padają na ziemię. Kawał stropu spada na ziemię. Rozgniata kolejnego chłopaka „Kmicica”. Porucznik klnie na czym świat stoi:
- „Chmura”! Osłona! Szybko! – i rzuca się ze swoim szmajserem w stronę prowizorycznego stanowiska strzeleckiego, ot kupy cegieł, z których usypano szaniec.


„Grom” otrząsnął się z szoku. Sprawdził stan błyskawicy. Znów eksplozja, mniejsza. Pewnie STUG. Chłopak zwinnie zmienił pozycję. Niemal po omacku przeszedł przez całą nawę w stronę pozycji plutonu „Kmicica”. Musiał zdecydować, co robić. Wrócić na barykadę, czy wspomóc obsadę kościoła. Lada chwila przez dziury w murze wpadną tłuczki, a za nimi pierwsza fala atakujących.


Na barykadzie „Wierny” dał znak i kilka luf plunęło ogniem. Kilku Niemców padło jak ściętych, ale kontra posypała się z okien kamienicy położonej naprzeciw kościoła. Przynajmniej dwa, może trzy kaemy biło po stanowiskach wigierczyków. Jedna z serii niemal nie ścięła „Drągala”, który czym prędzej zerwał się i z erkaemem podbiegł do innego okna. Przy barykadzie „Czarny” odczekał, wybrał cele. Drużyna Niemców była ledwie 20 metrów od barykady. Wyrzucił trzy butelki z benzyną, jedna po drugiej. Niemcy byli widoczni jak na dłoni. „Jastrząb” oddał dwa, nie, trzy szybkie strzały. Niemcy rzucili się do tyłu, jeden został na ziemi.


Po drugiej stronie „Antoś” osłaniał długimi seriami z peemu biegnącego „Jonasza” z PIATem. Sierżant dobiegł do barykady i przygotował broń do strzału. Naciągnął ciężką sprężynę i włożył pocisk do pancerzownicy. Przez chwilę poczuł się jak krzyżówka Wilhelma Tella z biblijnym Dawidem. Miał strzelać z kuszy do Goliata, pancernego potwora. STUGA widział w dystansie kilkudziesięciu metrów. Co rusz przysłaniały go dymy, a otaczający go Niemcy z pewnością będą się starać osłaniać pojazd. Monstrum z moździerzem stało nadal na Mostowej. Dziwne, bało się czegoś. A może celem był kościół? Resztka dzwonnicy rozerwała się w jednej eksplozji, a dachówki i cegły osypały się w promieniu ponad stu metrów.


„Wierny” stał za barykadą i strzelał jak inni. Wyraźnie widział, że Niemców jest zbyt wielu i są także lepiej wyszkoleni niż ci z Rynku. Jeszcze chwila i zmiotą ich z Długiej. A jest tak blisko. Już wieczór. Już niedługo. Co robić? Myślał gorączkowo, czując strach, ze tym razem nie podoła, ze to on nie utrzyma pozycji.


„Basia” w pierwszej chwili skryła się w pokoju, gdzie leżał „Junak” i „Olga”. Bacznie obserwowała otoczenie. Czekała. Wiedziała, że nie obędzie się bez rannych. Oby tylko. Zobaczyła „Jonasza”, jak z rurą PIATa biegnie ulicą. Potem osłaniającego go „Antosia”. Chłopak zmienił pozycję. Dobiegł do ściany kościoła i przyklęknął. Wymierzył z MP-40, strzelił. I nagle „Basia” dojrzała, jak na jego klatce piersiowej wykwita czerwony kwiat. Chłopak osunął się na ziemię. „Antoś” leżał ledwie 20 metrów od niej, ale po drugiej stronie ulicy ostrzeliwanej przez Niemców. Przebiec, nie przebiec? Zostawić chłopaka? Ale przecież się do niego nie przedostanie, to niemożliwe. I w niej z wolna upadał duch.


„Olga” słyszała rozgrywającą się walką. Było jak zwykle. Na początku nieśmiałe strzały, apotem pandemonium, jeden wielki jazgot i ryk, które penie urwie się nagle, by ustąpić pojedynczym wystrzałom. Ale póki co „wigierczycy” odpierali chyba najgorszy atak od wielu dni.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:37.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172