lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Pluton szturmowy "Wierny" (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/3593-pluton-szturmowy-wierny.html)

Arango 17-12-2007 19:23

Jonasz

Zdębiał słysząc to co mówi Wierny,ale rozkaz to rozkaz, z nim sie nie dyskutuje. Nagle dotarła do niego silniejsza od innych fala smrodu. Coś w nim zaczęło pękać. Brnąc do połowy uda w gęstym szlamie przysunął się do dowódcy. Poczuł jak przestaje panować nad sobą, mięsień prawego policzka zaczął drgać spazmatycznie. Wyszeptał wprost do ucha Wiernego.

-
Posłuchaj sukinsynie. Wsadz sobie tego swojego Boga głęboko w... Albo lepiej nie, wróć z nim na Długą i spytaj dlaczego pozwolił rozwalić wszystkich tam,w szpitalu. Słyszałeś jak krzyczeli ? Ja z Chmurą tak. Gdzie wtedy był ? Może był przy "Dyziu", albo "Antosiu" ? Jego nie ma, rozumiesz, nie ma.
Nie istnieje.

Odetchnął i kontynuował.

- Jeśli przez Twoją głupotę zginie w tym gównie choć jedno z nich, przysięgam, że Cię zabiję tam na górze PANIE PORUCZNIKU.

Kutak 17-12-2007 19:53

- A ja przysięgam, że jeżeli jeszcze raz takie zachowanie się powtórzy, staniecie przed sądem wojennym, sierżancie- rzucił tylko Wierny do Jonasza, wbijając w niego spojrzenie pasujące bardziej do oficera SS niż do porucznika, z którym wielu jego podkomendnych zdążyło się zaprzyjaźnić. Było zimne, karcące, wręcz atakujące. Nie było spojrzeniem Wiernego.

- A jeżeli Bóg nie istnieje dla sierżanta dlatego, iż na świecie dzieje się źle, doradzam sierżantowi głębokie zastanowienie się nad sobą. I po tym, jak przedostaniemy się przez ten kawałek z pomocą Jezusa Chrystusa, w samotności przeproszenie Stwórcy krótką modlitwą. Śmierć niechybnie nas ściga, a z tak obrzydliwie osmolonym ogniem piekielnym sumieniem nie wypada stawać przed obliczem Bożym.- mówił cicho i spokojnie, wyraźnie jego słowa słyszał tylko Jonasz

- A teraz szykujemy się do cudu bożego.- zarządził, spoglądając w kierunku włazu, przy którym kręciła się już kolejna wroga sylwetka.

W duszy zaś porucznik łkał niczym małe dziecko. Nie z powodu groźby Jonasza, nie z powodu jego słów. Rozpacz przepełniała jego serce tylko i wyłącznie z tego powodu, iż zaczynał wierzyć w słowa sierżanta.

Czemuś do tego dopuścił, Panie?

Lhianann 20-12-2007 14:28

Olga czuła jak powoli zniechęcenie, potworny żal i ból jaki trapiły jej przyjaciół wyciągają w jej stronę swe lodowate pazury.


'Nie teraz, Boże proszę, nie teraz...Nie gdy jesteśmy tak blisko....'


Głos Wiernego po raz kolejny przywrócił jej opanowanie.
- Przodem idę ja z Gromem. Dalej Olga, Jonasz, Basia, Daniel, Jastrząb i Chmura zamykający pochód. Czekamy aż wrzucą kolejny granat i w chwilę po nim idziemy- cicho i w ukryciu, jeżeli to tylko możliwe.


Grom jednak zdecydował, że będzie szedł koło Basi, i dowódca wyraził na to zgodę.
Olga nie chciała słyszeć ciężkich jak ołów i gorzkich jak piołun słów jakie padły pomiędzy Wiernym a Jonaszem.
To co było im teraz najbardziej potrzebne to wiara, jedność i nadzieja.
No i chyba ona i jej zdolności.


Stanęła koło Wiernego. Spojrzała mu prosto w oczy.
Przemówiła do niego tak cicho by tylko on mógł to usłyszeć.


-Ja poprowadzę. Nie chce mieć was na sumieniu, a tylko ja chyba wiem którędy trzeba iść.
Zaufaj mi....


Kutak 20-12-2007 14:57

Dużo głośniejszy niż szept Olgi był trzask kości Wiernego spowodowany zbyt szybkim i zbyt mocnym zaciśnięciem pięści. Rzadko kiedy pozwalał sobie na jakiekolwiek przejawianie swej wściekłości, to odsuwało go od celu, od doskonałości- wystarczyło więc pomyśleć tylko, jak bardzo wrzał w tej chwili, jak mocno jego serce wypełniało się wściekłością...

- Tak. Później. Ale przejdziemy tędy w takim szyku, jak ustaliłem. Nikt normalny nie puszcza rannej łączniczki przodem.- rzucił cicho, wystarczająco cicho by jego słów nie usłyszał nikt poza Olgą. Szczególnie Jonasz. Już słyszał jego drwiące "Nikt normalny nie wierzy w cud boży w takiej chwili".

Czy przyjdzie mu sprzeczać się ze wszystkimi swoimi ludźmi? Nie wiadomo. Bał się tego, ale był również do tego zdolny- wiedział bowiem, iż przejdą ten fragment kanałów bez najmniejszej ranki, że właz nie stanowi dla nich żadnego zagrożenia. Że Bóg nad nimi czuwa...

Niechaj będzie to dowód dla nich! Niechaj uwierzą, bądź pogrążą się w otchłani!

kitsune 21-12-2007 02:00

Kanały, 2 IX 1944
 
Poleciał kolejny granat. Eksplozja poniosła się hukiem po wąskim i ciemnym korytarzu, podnosząc na sekundę ciśnienie. Wszyscy poczuli nagły ucisk w uszach, który oscylował na krawędzi bólu. Byli naprawdę na granicy rażenia.


„Wierny” dał znak i sam ruszył przodem. Brodzili niezwykle wolno breją, która zalewała ich po pas, czasem wyżej. Unosili ręce z bronią ponad głowy, czując jak omdlewający ból w mięśniach. „Jastrząb” zmełł przekleństwa pod adresem porucznika, któremu najwidoczniej już kompletnie odbiło. Również „Olga” się martwiła. Nie tak się przekracza studzienki, przy których stoją szkopy. Zazwyczaj się czeka i mozolnie przeskakuje po jednej, góra dwie osoby. Tymczasem ich dowódca chciał przejść na raz całym oddziałem. Szaleństwo! Jeśli nawet kiedykolwiek jego podkomendni byli z nim zaprzyjaźnieni, jeśli nawet tolerowali jego fanatyzm, zimne podejście do podwładnych ocierające się czasem o niesprawiedliwe traktowanie, to na pewno nie teraz. W większości byli do niego zrażeni. Do jego autorytaryzmu, do jego braku szacunku dla ludzkich słabości połączonego z tłumaczeniem własnych błędów jako „woli Boskiej” czy pierdolonej „Opatrzności”.


Czas biegł naprzód. Forpoczta oddziału, porucznik wraz z „Olgą” przebrnęli pod otwartym włazem, od którego biła łuna pożaru. Dziewczyna spojrzała do góry i zamarła, widząc nogi w niemieckich saperkach. Niemiec stanął na krawędzi kanału, widać jednak niczego nie dostrzegł, bowiem po chwili cofnął się.


„Jonasz” ciężko dyszał przerażony całą sytuacją. Ciasnotą panującą tutaj, ciemnością, smrodem, szumem wody, która podcinała im nogi rwącym strumieniem. Dotarł pod właz, wycelował lufę empi w górę, ale nie dojrzał niczego, prócz szczytu jednej z kamienic otoczonej aureolą płomieni. Nie wiedział, gdzie są. Może nadal Starówka, może już śródmieście, lecz część opanowana przez Niemców? Może to w ogóle już był koniec? Grzbiet mu pękał od ciężaru karabinu maszynowego, lecz co miał powiedzieć „Jastrząb”, który z ponurą determinacją w oczach wciąż taszczył ze sobą PIATa? „Jonasz” przeszedł dalej.


„Grom” brnął obok „Basi”. Udało mu się. Nie szedł na przedzie z tym szaleńcem, tu w środku powinien być bezpieczniejszy. Zastanowiło go, że „Basia nagle zamarła z głową uniesioną do góry. Spojrzał, niczego nie rozumiejąc. Dziewczyna wyszeptała zmartwiałymi wargami:
- Po nas…


„Grom” zmarszczył brwi i, nagle olśniony, popatrzył w górę. Tylko po to, by ujrzeć rękę w hitlerowskiej panterce, która wrzuciła do środka kolejny granat. Tłuczek spadł do wody z głośnym pluskiem. Chłopak poczuł jak momentalnie kurczą mu się mięśnie, a w brzuchu strach zbija flaki w twardą kulę splątanych wnętrzności. Nogi wrosły mu w ziemię. Poczuł, jak „Basia” chwyta go za dłoń i lekko się uśmiecha, jakby już widziała ”Junaka”. „Daniel” zanurkował w ściek, w daremnym wysiłku chcąc odrzucić granat. „Jastrząb” rzucił się w panice do tyłu, PIAT wypadł mu z rąk i z głośnym pluskiem wpadł do brei. Wpadł na „Czarnego”, urażając boleśnie jego ranne ramię. Gdyby nie „Chmura” chłopak by upadł, jednak kapral go podtrzymał, samemu wpadając po usta w cuchnącą wodę.

Granat nie wybuchł. Czy to był ów przepowiadany przez „Wiernego” Boski cud, czy może zwykły niewypał, efekt sabotażu, trapiącego większość niemieckich fabryk amunicji? Cholera wie. Granat po prostu nie wybuchł. Jednak zamieszanie, jakie zapanowało w kanale nie uszło uwadze Niemców:
- Banditen! Alarm!
W świetle włazu pojawiły się dwie pary rąk, każda uzbrojona w pistolet maszynowy. Peemy plunęły ogniem. Pociski rykoszetowały w wąskim burzowcu. Małe gejzery znaczyły miejsca, gdzie wpadały do wody. Z wizgiem przelatywały obok powstańców. Porucznik zmartwiał. Strach ścisnął jego serce. To nie tak miało przecież być! Nie mógł się ruszyć. Nie potrafił wydać rozkazu. „Jonasz” wydarł się:
- Naprzód! Kurwa! Do przodu, bo nas tu wybiją!!! – chwycił brutalnie za ramię „Basię” i pociągnął na siebie. „Grom” poczuł adrenalinowego kopa i mało nie wyfrunął z wody, mało nie stratował sierżanta i sanitariuszki. Nie zatrzymał się, lecz przemknął obok „Wiernego” i przywarł, drżąc, płasko do ściany. „Daniel” pomógł „Jastrzębiowi” z pancerzownicą. Na końcu „Chmura”, który tylko westchnął popchnął „Czarnego” przodem, a potem spokojnie wymierzył z erkaemu w górę i przeciągnął długą serią po włazie. Usłyszał wrzaski na górze, a potem zobaczył jak coś, koziołkując spada do kanału. Ludzka dłoń. Splunął w wodę i podążył szybko za oddziałem, brnąc w ścieku.

Zatrzymali się dwieście metrów dalej. Burzowiec blokowała masywna, ciężka, stalowa krata, najpewniej założona przez Niemców. „Olga” oparła się czołem o przeszkodę. Gorączkowo poszukiwała innej drogi, przypominała sobie rozkład kanałów. Nic, niczego nie pamiętała. Pozostała tylko jedna możliwość, wejść do któregoś z bocznych korytarzy. Wąskich na ledwie metr, wysokich na 120 centymetrów, w trzech czwartych zalanych ściekiem.


Porucznik i sierżant dokonywali oddziału. „Jonasza” aż świerzbiło, by teraz palnąć młodzikowi w łeb, przecież go ostrzegał! Powstańcy kolejno meldowali się. Żaden nie oberwał!!! Żaden, po prostu żaden! „Jonasz” spoglądał na chłopców i dziewczyny z niedowierzaniem. Nikt nie oberwał.

Prawie nikt.

„Wierny” nagle oparł się o ścianę. Cały bok jego panterki był ciemny od krwi. Wyglądało to bardzo poważnie. Ledwo stał, a wzrok miał coraz mniej przytomny. Wreszcie oparł się o ścianę, przycisnąwszy dłoń do rany. „Basia” zaczęła grzebać w poszukiwaniu opatrunków. Pytanie, czy nadawały się po podróży kanałem do nałożenia na otwarta ranę? „Jonasz” podszedł do „Olgi”:
- Co dalej? Myśl dziewczyno! Tylko ty znasz to piekło.
- Jest droga… Którymś z bocznych kanałów dopływowych… będzie ciężko, bardzo… Zwłaszcza dla rannych… - Czyżby miała łzy w oczach, patrząc na „Wiernego? – Ale innej drogi nie ma… I tak już jesteśmy w rejonie, którym nie szli łącznicy…
„Daniel” uśmiechnał się lekko;
- Gorzej już być nie może, naprawdę…
„Chmura” parsknął, próbując przywołać na twarz zawadiacki uśmiech:
- Co ty tam wiesz harcerzyku? Zawsze może zacząć padać deszcz.
Nikt się nie zaśmiał. „Chmura” skrzywił się tylko:
- „Olga” wie najlepiej, co robić. Idziemy…
„Jonasz" skinął głową, czując dławiący go strach. Jeszcze mniejszy kanał…
- Niech „Basia” opatrzy… - ruchem głowy wskazał porucznika. – Potem idziemy w to kurestwo. „Daniel” pomożesz porucznikowi.

Kilkanaście minut później weszli do niskiego, niemal całkowicie zalanego korytarza. Łykając cuchnącą wodę, krztusząc się, brnęli z mozołem naprzód. Co rusz któryś z „wigierczyków” upadał pod ciężarem broni lub ekwipunku. Ranni musieli iść sam. Nie było innej możliwości.

Jedno było pewne. Wyczerpali całkowicie zapasy miłosierdzia, jakim obdarzył ich Bóg.

Mira 26-12-2007 17:05

Ogrom emocji podziałał na Basię jak zimny prysznic. Bliskość śmierci przypomniała jej wszak o skarbie, jakim jest życie – życie jej bliskich. Dziewczyna widziała wzburzenie towarzyszy i mimo mroku dostrzegła panikę w oczach niektórych z nich. Oto przyszła chwila, dla której postanowiła iść dalej – była potrzebna.

Uścisnęła dłoń stojącego najbliżej Groma i wzrokiem starała się uspokoić jego rozbiegane oczy i skupić na sobie.

- Już po wszystkim. – szeptała do powstańca, drugą ręka sięgając jego zmierzwionej, rudej czupryny. Jak matka pogładziła go po głowie. – Już dobrze, znów jesteśmy bezpieczni...

Chciała dodać coś jeszcze, lecz usłyszała, jak Jonasz wymienia jej pseudonim.

- Niech Basia opatrzy… Potem idziemy w to kurestwo. Daniel pomożesz porucznikowi.


Sierżant był jak zwykle gburowaty, choć – trzeba przyznać – konkretny, co akurat teraz było naprawdę potrzebne, by jakoś zebrać „Wigry” do kupy.
Dzięki jego uwadze zresztą sanitariuszka dostrzegła, że faktycznie twarz Wiernego stężała w wyrazie bólu, a on sam trzyma się za bok. Dziewczyna oderwała ręce od Groma i zdecydowanie przecisnęła się w stronę przywódcy.

- Jestem, pokaż mi to.

Bez zbędnych ceregieli Basia rozerwała materiał tak, żeby w półmroku widzieć ranę. Obecnie i tak wszyscy byli przemoczeni, więc odzież nie dawała im ani krzty ciepła. Pomimo kiepskich warunków, sanitariuszce udało się stosunkowo szybko oczyścić ranę i zabandażować ją. Uszkodzenie ciała było spore, ale na szczęście niezbyt głębokie. Niemniej te cztery kule, które poszły rykoszetem, mocno poszarpały bok Wiernego. Polak naprawdę dzielnie znosił ból i sanitariuszka wiedziała, że użalanie się nad nim w tej chwili zamiast pomóc zaszkodziłoby, wobec czego postanowiła zbagatelizować sprawę, mimo iż zmarszczki zmartwienia wyryły się na jej czole.

- Widziałam gorsze rany, wyliżesz się. – rzekła do porucznika, po czym, by odwrócic jego uwagę od rany, ściszonym głosem dodała – Przeprowadziłeś całą akcję na barykadach, wyprowadziłeś nas z piekła... Dokonałeś niemożliwego, ponosząc przy tym wielkie koszta. Wierny, jeśli mogę cię prosić jako ja, jako Basia, odpuść trochę, daj innym się wykazać. Przekaż dowodzenie na czas ewakuacji Jonaszowi. On się teraz najbardziej nadaje, a i jego to też powinno uładzić...

Zamknąwszy apteczkę, Baśka raz jeszcze popatrzyła na swego „pacjenta”, a jej oczy błyszczały w półmroku.

- Pamiętaj, - dodała ledwo słyszalnie – jako prawdziwy przywódca, to ty powinieneś być mądrzejszy.

Kutak 27-12-2007 11:20

- Jako mądrzejszy widzę panikę w oczach Jonasza. Przed chwilą mi zaufaliście i wszyscy przeszliście żywi. Czy to czegoś nie oznacza?- spytał półgłosem, wpatrując się w Basię

Wstał. Bolało jak cholera, nie tylko bolało- Wierny prawie nie mógł się ruszać. Jakby "dla próby" naprężył wszystkie mięśnie, co skończyło się kolejnym atakiem powalającego wręcz bólu. Spojrzał jeszcze po wszystkich członkach swego oddziału, po czym odkaszlnął- zimny ściek powoli rzucał się na jego płuca- i zaczął mówić.

- Widzicie więc, moi drodzy- powierzyliśmy swe życie Panu i wszyscy przeżyliśmy...- tu spojrzał na swoją ranę, na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, który wyglądał w aktualnej sytuacji co najmniej groteskowo- Owszem, było to szaleństwo, nie zrobiłbym tego gdyby nie jedna rzecz. Fakt, że chciałem wam coś udowodnić. I teraz ruszajmy, razem z Bogiem, który napełnił wiarą serca chociaż części z was. A przynajmniej mam taką nadzieję...

- Olga, prowadź. Idziemy starym szykiem
- zarządził po czym zerknął przez chwilę na łączniczkę. Bardzo krótką chwilę. Ciągle wstydził się spojrzeć jej w oczy...

Arango 28-12-2007 10:59

Jonasz

Boże jak on pieprzy - myślał słuchając porucznika. To nie żadna opatrzność, tylko Chmura i jakiś bezimienny robotnik w fabryce w Reichu uratowali ich przed śmiercią w tym płynnym gównie.

Przestał słuchać co mówi Wierny. Od wczoraj był przekonany, że ich dowódca stracił kontakt z rzeczywistością, a to że przez swe działanie zabije ich wszystkich wydało mu sie pewne.

Zresztą na razie miał co innego na głowie i to dosłownie. Nie mógł się wyprostować, nie ocierając czupryną o sklepienie kanału, wąskie ściany powodowały, że z trudnością oddychał, wręcz dusił się. Jedno nie unikało wątpliwości - miał tego dość, tylko wpojona latami dyscyplina potrafiła jako tako utrzymywać go w stanie chwiejnej, bo chwiejnej, ale jeszcze równowagi.

Angrod 28-12-2007 23:23

Po prostu było to wiadome. Już podczas dyskusji na temat sposobu przechodzenia Chmura naszykował browninga. "I nie pomyliłem się" stwierdził w myślach, odwieszając stygnącą broń na ramię. Złość powoli zaczęła opadać, przybierając w chłopaku postać irytacji. Nawet docinanie Danielowi nie poprawiło mu humoru. A na dobitkę porucznik zabrał się za ratowanie swojego podupadającego autorytetu. "Kiedy ten kanał się skończy?"

- Owszem, było to szaleństwo, nie zrobiłbym tego gdyby nie jedna rzecz. Fakt, że chciałem wam coś udowodnić.

Tak, dobitnie udowodnił, że i jemu odjebało... - Dołożył w myślach Chmura. Prawie każdy w jakimś stopniu wariował poprzez ciągła, bliską styczność ze śmiercią. Ludziom nieraz odbijało; rozmawiali ze zmarłymi, nagle wybuchali płaczem, wołali matkę, dziwnie się zachowywali, to było na porządku dziennym, straszne, ale do przeczekania. Jednak człowiek, który kierował życiem innych, nie mógł sobie na coś takiego pozwolić, po prostu nie miał prawa. Wierny nie był w tym momencie rzetelnym dowódcą. W takim wypadku Jonasz stawał w zastępstwie porucznika, ale Chmura wiedział, że im ciemniej i ciaśniej, tym predyspozycje sierżanta do racjonalnego myślenia stawały się coraz gorsze, a po Wiernym i Jonaszu najwyższy stopniem był ....kapral Chmura

kitsune 03-01-2008 02:21

Akt II Kanały
Scena 3 Błądzenie w kanałach
Kanały, 2 IX 1944

Nie liczyli czasu, ale przeszło godzinę maszerowali wąziutkim kanałem, brodząc po szyję w gęstawej i cuchnącej brei. Niedawny konflikt, dziwaczne rozkazy „Wiernego” i frustracja „Jonasza” wciąż były w nich. „Daniel” starał się jak mógł pomóc porucznikowi, lecz kanał był zbyt wąski i w większości przypadków „Wierny” sam parł naprzód, co rusz zatrzymując się, spowalniając marsz oddziału. Świeże rany bolały coraz gorzej, choć wydawało się to niemożliwe. W zasadzie poza cierpieniem niczego więcej nie czuł, nie dostrzegał. Żebra jątrzone przez ściek paliły żywym ogniem, porozrywane i stłuczone mięśnie pulsowały ostrym bólem. Co chwilę czuł, że traci przytomność, by zaraz ją odzyskać, dławiąc się mętną, śmierdzącą wodą.


W pewnej chwili dostrzegł światło daleko przed „Olgą”, „Jonaszem” i innymi. Światło jarzące się niczym oblicze Pańskie. Czuł, że podąża wprost na spotkanie śmierci. Uśmiechnął się pod nosem. Spokojnie, nie ucieknie kostusze, nie miał nawet jak. I nie spieszyło mu się. Zamknął oczy, przez jakiś czas znów odpłynął. Kiedy je otworzył stał sam, nikogo nie było, absolutnie nikogo. Poza dziesiątkami rozkładających się ciał w obszernym kolektorze wypełnionym do pasa ściekiem. Ciała powstańców. Obrzękłe twarze, wzdęte brzuchy, groteskowo powykręcane kończyny. Znów odpłynął…


- Hej, budź się, budź się do jasnej cholery. – Głos „Daniela” wyrwał go z majaczenia. Pokiwał sennie głową.


„Basia” brnęła w środku szyku, zgięta wpół, trzymając się jedną ręką „Groma”, który wyraźnie drżał pod jej dłonią. Ze strachu? Z nadmiaru adrenaliny? Nie wiadomo, jak długo wędrowali. Korytarz kilkukrotnie łagodnie skręcał, to w jedną, to w drugą stronę, schodził lekko w dół. Wreszcie „Olga” cichym szeptem zakomunikowała, że wyszli na inny burzowiec. Powstańcy z „Wigier” wychodzili jeden po drugim, na podobny do poprzedniego przestronny korytarz, którego środkiem z głośnym szumem parł ściek. Znów przypadli do ścian, do cna wyczerpani nie zwracali uwagi na jeszcze większy smród panujący w tym korytarzu. Odpoczywali w kompletnej ciszy i ciemnościach. To dziwne, lecz było tu ciemniej, niż w niskim, ciasnym korytarzu, z którego się wydostali. Lecz przynajmniej plecy aż tak nie bolały. „Basia” próbowała przebić wzrokiem wszechobecne ciemności, macała wokół dłońmi. „Grom”… „Jonasz”… „Olga”… Łączniczka cicho szepnęła do sanitariuszki:


- Nie znam tego korytarza, ale jest chyba równoległy do poprzedniego… - Zamyśliła się. Wreszcie powiedziała nieco głośniej. – Panie poruczniku, dalej poprowadzę chyba znam drogę…
Chyba… „Basia” zajęła swoje miejsce w szyku. „Jonasz” cichym głosem kazał sprawdzić stan broni, w miarę ją oczyścić, i tak mała szansa była, by po marszu po szyję w ścieku wypaliła w przypadku spotkania szkopów.


To „Jonasz” pierwszy usłyszał dziwne zgrzytanie, ciche lecz zwielokrotnione. Potem doszły do tego piski. A potem zalała ich fala szczurów. Uciekały, biegły lub niezgrabnie przebierały łapkami w wodzie. Nie widzieli ich, lecz czuli ich ocierające się, wychudłe, zwinne ciałka. „Jastrząb” krzyknął i zaczął się miotać nim „Jonasz” przycisnął go do ściany. Sam sierżant najchętniej otworzyłby ogień z emgie do tej fali obrzydliwych gryzoni. Każda komórka jego ciała wrzeszczała ze strachu. Te szczury uciekają!!!


- Te szczury uciekają. – Rzeczowy i chłodny głos „Chmury” przywrócił rozsądek sierżantowi. – uciekają przed czymś. „Olga” jesteś pewna, że idziemy w dobrym kierunku?


Pewnie wszyscy o tym myśleli, mimo to szli naprzód. Za pobliskim zakrętem zobaczyli , skąd uciekły szczury. W kolektorze z majaków „Wiernego”, w wodzie po pas spoczywały dziesiątki ciał powstańców. Napuchłych, rozkładających się wyjątkowo szybko w tych warunkach. Wiele z nich nosiło ślady szczurzych zębów. Było tu nieco jaśniej, pomarańczowe światło łuny pożaru wpadało, przez otwarty, kwadratowy właz umieszczony przynajmniej dziesięć metrów nad nimi. „Czarny” załkał cicho:


- Boże, nie…


Ciała były wszędzie. W poniemieckich panterkach, granatowych kombinezonach artyleryjskich, z których znane były oddziały AK z Żoliborza. W cywilnych ciuchach. Wyjście z kolektora znajdowało się po drugiej stronie. Tam dalej wiódł ich korytarz.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:30.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172