lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Sesja 7Sea] Cienie przeszłości (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/4266-sesja-7sea-cienie-przeszlosci.html)

Cedryk 30-09-2007 16:06

[Sesja 7Sea] Cienie przeszłości
 
Góry na granicy Eisen i Usurii były chyba najdzikszymi terenami na kontynencie Theii. Ośnieżone ostre turnie gdzieniegdzie porośnięte karłowatymi drzewami i krzewami sprawiały wrażenie ostrego noża rozcinającego niebo i płynące często na ich wysokości chmury. W niższych partiach gór dominowały olbrzymie świerki sosny i buki. Pnie ich były naprawdę olbrzymie i najdziwniejsze, iż na tym przenikającym się pograniczu rosły naprawdę olbrzymie okazy. Podróżnych mających okazję przeprawić się z Usurii do Eisen zawsze zaskakiwały te drzewa. Od strony Eisen wycięte były największe i najokazalsze sosny na maszty żaglowców. Długie i grube sosny zawsze były w cenie czy to jako rzeczone maszty czy też jako krokwie do budowy olbrzymich budynków kościołów katedr. Im bliżej pogranicza tym większe okazy spotykano a i las stawał się dzikszy i obfitujący w zwierzynę.
Wreszcie podróżnicy natrafiali na prawdziwe dorodne okazy. Gdyby ktoś zadał pytanie, dlaczego takie okazy nie zostały wykorzystane to szybko zyskałby odpowiedź zależną od osoby udzielającej jej. Kupiec z Eisen odpowiedziałby zapewne, iż nie opłaca się transport, przy czym lękliwie rozejrzałby się po lesie. Doświadczony traper nieraz przemierzający te góry opddszedł by do najbliższego poklepał po korze patem zaś rzekł „Matuszka nie zezwala wycinać większych niż dające się objąć rękami drwala i srodze każe przeniewierców”.

3 Tertius 1668r. Gospoda „Bania Michuszy” dzień drogi od ST. Andresburg’a. Wczesne godziny wieczorne.

Gospoda nie była wielka ot tak wielka, iż mogła pomieścić podróżnych z Eisen lub Usurii. Kolumny i ściany ozdobione były płaskorzeźbami wydać było, iż przy jednej prace jeszcze trwają wielki byk został jedynie wykończony w połowie a i ryty odbijały się świeżością drewna. Nad olbrzymim kamiennym kominkiem rozwieszona została czarna skóra niedźwiedzia przed nim rozścielono duże brązowe niedźwiedzie futro. Niedaleko kominka był kontuar, zza którego baczenie na gości i służbę dawał gospodarz olbrzymi mężczyzna w sile wieku.
Gości było niewielu Aileen zasiadła wraz ze swymi sługami pobliżu ognia rozkoszując się jego ciepłem. Przeprawa przez góry dała się jej porządnie we znaki, chociaż myślała iż góry niczym jej już nie mogą zaskoczyć. Marius i Sean jak zwykle milczeli w towarzystwie pracodawczyni i czekali na jej polecenia niedaleko nich leżały wyglądające na straszliwą broń miecze Ceimor.

Diego de La Vega don Garcia el Salwador cwałował na koniu wiedział, iż na zemstę przyjdzie czas później. „Przeklęty baron Wer Dharwen”. Od początku nie podobało mu się, iż dołączył do nich swój oddział, potem szturm na miasteczko zwycięstwo i gdy już świętowali nagły zdradziecki atak przeważających sił barona. „Zdradliwy pies” postaram się, aby zapłacił za kapitana i Chapucho, i chłopaków. Cały czas miał na dzieje, iż komuś się udało wyrwać z pułapki tak jak jemu. „Jeśli ta spotkamy się prędzej czy później”.
Koń potknął się już zmęczony, ale dzięki temu zauważył wyłaniającą z mgły gospodę, przy której właśnie oporządzano powóz po drodze. Podjechał do stajni gdzie rzucił wodze stajennemu wraz z drobną monetę.
- Tylko by go dobrze oporządzono – zawołał Diego przekrzykując wzmagający się wiatr poczym wszedł do gospody i rozejrzał się po niej.

Phillipe de la Baume le Blanc wyszedł szybko z powozu, którym podróżował już drugi dzień.
„Jakiż to barbarzyński kraj nawet nocleg w drodze jakby nie mogli ustawić karczmy, co stajanie” – pomyślał wygładzając swój płaszcz. Zanim wszedł do karczmy dojrzał chyba ostatniego podróżnego, który zdążył dotrzeć do tej „gospody” przed nadchodzącą burzą śnieżną. Nie zwrócił jednak zbytniej uwagi na niego pragnąc się jak najszybciej ogrzać przy ogniu. „Przeklęty markiz de Rousille i jego miłostki” pomyślą zbliżając się do ognia.

Odświeżony w bani Władimir postanowił wreszcie pojawić się w karczmie. „Nic tak nie wygania zimna i zmęczenia z ciał jak dobra bania i stakan gorzałki, cholerny świat mógłby być mądrzejszy, co ja tu znajdę oprócz zwierza drwali i smolarzy”. Szybko podszedł do gospodarza liczą iż może znajdzie jakiś sposób na wygrzanie kości

Kelly 01-10-2007 17:27

Diego był zmęczony. Zmęczony i zmarznięty, jego kastylijskie serce przyzwyczajone do cieplejszych krain tęskniło do łagodniejszych klimatów.
- "Kapitan nie żyje pewnie" - myślał. - "Chapucho i reszta również. Może tylko baronówna przeżyła, ale nie wiem, czy to byłoby dla niej pozytywne, czy raczej niezbyt? Chociaż, może któremuś udało się również?"
Kiedy kapitan krzyknął: „Ratować się na własną rękę!”, skacząc na nadbiegających napastników, Diego miał szczęście. Był najbliżej stajni, przy koniach. Tam była jeszcze luka w oblężeniu przez ludzi Dharwena. Stratował jednego, który nagle wybiegł zza poobdrapywanej wygódki i pognał. Świsnęły za nim kule, ale trafiły bezsilnie w ścianę jakiejś chałupy. Diego się nie oglądał. Miał po prostu nadzieję, że może nie był ostatnim z Psów. Gdyby mógł uratować resztę? Bo bój to bój. Najemnicy zabijali, zabijano ich jednak także. To było wliczone w ta profesję. Diego wiedział o tym, nawet jeżeli najemnikiem był zaledwie od kilku miesięcy. Ale tutaj była zdrada. Najemnicy nie przepuszczają zdrad, bo jeżeli raz ktoś ich oszuka i oni puszczą to płazem, każdy następny będzie myślał, że jemu także wolno. Reputacja, bowiem, to podstawa tego ostrego zawodu. Dlatego, jeśli ktoś ma cos do oddziału najemników powinien wybić wszystkich, albo przynajmniej tylu, żeby oddział nie został odtworzony. Czy baronowi udało się to? Któż wie? Kapitan pewnie nie żywił wielkich złudzeń, skoro kazał po prostu uciekać. Czy rzucił także rozkaz zbiórki w jakimś określonym miejscu? Młodzieniec nie wiedział. Bitwa to strzały, okrzyku, rżenie koni. Ogólnie wielki hałas, kiedy to nawet wykrzyczane rozkazy giną w harmiderze. Dlatego teraz po prostu miał nadzieję, ze odnajdzie resztę grupy. Póki co musiał ratować siebie.

Knajpa "Bania Michuszy" wyłoniła się z mgły nagle. Diego nie lubił niespodzianek. Zbyt wiele ich już doświadczył, ale taki przypadek był pierwszym jasnym promyczkiem od chwili ucieczki z zasadzki wśród świstających kul. Spojrzał na gniadego konia, któremu zaczynała piana iść z pyska. Jemu był odpoczynek jeszcze bardziej potrzebny niżeli człowiekowi. Dlatego w pierwszej chwili po przybyciu do karczmy młodzieniec zatroszczył się właśnie o gniadosza. Stajennemu zaświeciły się oczy na widok rzuconej monety:
- Ależ tak, jaśnie panie. Zadbam oczywiście o pańskiego wspaniałego rumaka – mruczał kłaniając się uniżenie.
Pomalowane zapewne kiedyś na żółto drzwi prowadzące go gospody skrzypnęły pchnięte ręka Diego. Wnętrze wydało mu się całkiem znośne, jak na klimaty dzikiego pogranicza. Była w miarę schludna, choć niezbyt wielka. Ofiarowała jednak ciepło płynące z olbrzymiego kamiennego kominka, ciepłą strawę i nocleg. Gospodarz karczmy widocznie miał duszę ludowego artysty, gdyż część ścian pokrywały proste płaskorzeźby, a niedźwiedzie futra dobrze komponowała się do całości wystroju.

Rozejrzał się. Gospodarz zza kontuaru poderwał się na widok wchodzącego gościa rad, ze losy zesłały mu kolejnego klienta, po lokalu zaś kręciło się kilkoro obsługi. Niedaleko ognia ulokowała się jakąś młoda kobieta z dwójką mężczyzn obok. Zapewne należała do szlachty lub bogatego kupiectwa, jak domyślał się Diego, gdyż towarzyszący jej mężczyźni wyglądali na wykwalifikowana ochronę. Siedzieli czujnie, milcząco mając broń niedaleko siebie. Nie odzywali się, ale niewątpliwie obserwowali czujnie nowego gościa oceniając, czy nie ma jakichś wrogich zamiarów. Na takich ochroniarzy raczej byle kto nie mógł sobie pozwolić, stąd też kobieta nie mogła być byle prostaczką.

Młodzieniec usiadł w kącie po prawej stronie od wyjścia. Powoli zrzucał z siebie zmęczenie obserwując, jak cień wzbudzany przez migotliwy blask pochodni tańczy nieregularnym kształtem po dębowym stole.
- Witamy szlachetnego pana - zagadał oberżysta podszedłszy do Diega. - Zmęczony? - Zapytał widząc spuszczona głowę młodzieńca. - Zapraszamy na dobre wino. Sycimy też miód najlepszy, jaki może być na spragnione gardło. Jedzeniem też szlachetny pan nie pogardzi. Dobra pieczeń, czy gęsty gulasz każde gardło na sycą wraz z kilkoma pajdami chleba i ładną gomółka sera. Czym chata bogata? Co podać?
- Piwo - rzucił młodzieniec wywołując zdziwienie oberżysty. Piwo nieczęsto wystarczało na wytworne gardła szlachty. Diego jednak nie chciał wina. Zbyt mocny trunek przy zmęczeniu, jakie teraz czuł mógł jedynie osłabić czujność, albo i zmorzyć nagle snem. - Daj też gulaszu i parę skibek chleba. Serem także nie pogardzę.
Oberżysta uśmiechnął się. Podróżny zamawiał, to widać ma czym płacić. Będzie zarobek.
-Zaraz wydam polecenie kuchcikowi i dziewczynom, co by przygotowały panu jadło.
Diego do tej pory siedział w czarnym kapelusz ozdobionym piórem, którego szerokie rondo osłaniało mu twarz. Teraz podniósł głowę i jego oblicze znalazło się niespodziewanie blisko twarzy pochylonego nieco karczmarza. Ten nagle znieruchomiał, po czym odsunął się nagle, jakby znalazł się przed obliczem jakiejś potwory. Diego kiedyś dziwił się temu, jak często ludzie, którzy spojrzą mu prosto w oczy tak reagują. Właściwie to w oko. Jego prawe, bowiem lewe było zakryte przepaską. Jednak nawet w tym jednym, widocznym oku było widać pustkę. To nie było oko pełne stali, siły, które charakteryzowało doświadczonych wojaków oraz podróżników. To było raczej oko pełnej rezygnacji oraz nuty szaleństwa pustki wskazujące, ze właściciel nie ma wiele do stracenia. Takie oko mieli ludzie, którzy gotowi byli postawić swoje życie i życie innych na szali bez najmniejszego zawahania, bynajmniej nie dla spraw poważnych, ale po prostu ot tak. Takie oko mówiło zazwyczaj: „Trzymajcie się ode mnie na odległość, bo mogę zrobić coś głupiego.” Oberżysta był zbyt doświadczony. Prowadząc karczmę widział wiele i wiedział, że w takich momentach lepiej po prostu kiwnąć głową zastawiając gościa samemu. Tak też uczynił teraz.

Zgrzytnęły drzwi. Wszedł ów osobnik, który stał przy powozie widzianym przez Diega przed karczmą, a za nim woźnice. Widać także spieszyli się do ciepła. Młodzieniec uśmiechnął się ponuro do siebie. Przez chwilę, jego twarz ożywiona nikłym uśmiechem odmłodniała. Uważny obserwator mógł jednak spokojnie dowiedzieć się, ze Diego jest naprawdę młody, tyle, że przystrzyżony według panującej mody zarost oraz opaska na oku nadają powagę oraz optycznie powiększają wiek. Poza tym, jednak lice miał gładkie, nieoznaczone jakimiś widocznymi bliznami. Także sprężysta sylwetka, nie za duża, ani nie za mała, charakteryzowała osobę młodą. Nawet widoczne zmęczenie nie mogło ukryć prężnego i szybkiego kroku. Chwilę zadumał się nad tym co go właśnie spotkało. Dumanie jednak przerwał miły zapach pieczeni dolatujący zza kontuaru. Widocznie służba gospody zaczynała pitrasić gulasz, a sam karczmarz szedł już z piwem chcąc pewnie przy okazji obsłużyć nowego gościa, tego od powozu. Jednak karczmarza ktoś zaczepił. Młodzieniec nie wiedział, kto to. Pojawił się w każdym razie ktoś nowy i chyba o coś pytał właściciela karczmy. Lecz czy to był gość, czy ktoś ze służby. Nieistotne. Istotne, by wreszcie trochę podjeść, odpocząć oraz przemyśleć cała sytuację. Dokładnie w takiej kolejności.

John5 01-10-2007 22:04

Władymir wszedł do sali i przeciągnął się ze stęknięciem. Był dość wysokim mężczyzną, jednak szczupłej budowy ciała. Ubrany był w większości na czarno, tego kolor był zarówno płaszcz jak i spodnie. Koszula jednak wyraźnie odcinała się od reszty. Z szyi zwisał niewielki medalion na cienkim łańcuszku. Włosy młodzieniec miał koloru rudo-brązowego choć on sam wolał je określać jako kasztanowe. Przy pasie widać było rapier, oraz skórzany pas z kilkoma niewielkimi nożami zatkniętymi zań. Zazwyczaj ludzie wychodząc z bani nie noszą przy sobie broni jednak Władymir wolał ją mieć przy sobie, tak samo, jak resztę swoich rzeczy, których nawiasem mówiąc nie było zbyt wiele. Oczywiście nie wchodził do sauny z bronią, lecz pozostawił ją w pomieszczeniu obok, tak samo jak ubranie.

Młodzieniec z uśmiechem na twarzy rozejrzał się po karczmie. Nic tak nie poprawia humoru jak porządna kąpiel połączona z odrobiną gorzałki, zwłaszcza po długiej podróży. Co prawda tym razem czas go nie gonił ale z przyzwyczajenia jechał szybko, robiąc postoje tylko wtedy gdy to było naprawdę niezbędne. Po kilku dniach w siodle stwierdził, że trzeba dać trochę odpocząć wierzchowcowi. Najgorsze co mogłoby mu się przydarzyć to utrata konia. nie był to może jakiś czystej krwi rumak ale służył mu dobrze. Teraz jednak młody człowiek nie myślał o tym, czuł się wspaniale, po raz pierwszy od... od... od nie wiadomo jak dawna nie musiał uważać na swoje otoczenie. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że nawet w stosunkowo bezpiecznym miejscu może się coś wydarzyć, jednak zasadniczo różniło się to od sytuacji, w których zazwyczaj uczestniczył.

""Taak stanowczo mi się to podoba. Wreszcie chwila odpoczynku. Staruszek wiedział co robił."" uśmiechnął się w myślach.

Sprężystym krokiem podszedł do karczmarza, nie czekając aż ten do niego podejdzie.

-Macie tu coś gospodarzu, co pozwoli zaspokoić mój głód i pragnienie? Zapach pieczeni czuć aż tutaj. Jeśli można to poproszę porcję i do tego odrobinę miodu, paru gości już zdążyło mi go zachwalić. Mam nadzieję, że jest choć w połowie tak dobry jak o nim mówią.- uśmiech znowu zagościł na twarzy młodzieńca.

Równocześnie rozmawiając z karczmarzem Władimir obserwował innych gości. Większość nie zwróciła na siebie jego uwagi jednak byli i tacy, którzy wyróżniali się z tłumu. Pewna kobieta i dwaj siedzący obok niej mężczyźni, niedaleko nich zauważył nieciekawie wyglądające miecze.

""Ciekawe, czy są tylko na pokaz, czy też potrafią ich używać jak należy?""

Przy jednym stole zasiadł jednooki mężczyzna, pozornie wyglądał na starszego niż był w rzeczywistości. Jednak fryzura i opaska nie zdołały ukryć wieku nieznajomego przed wzrokiem Władimira. Zdradzało go kilka rzeczy, niezbyt trudnych do wychwycenia dla wprawnego oka.
Zastanawiający był tez człowiek, który stał niedaleko ognia ogrzewając ręce.
Więcej nie zdążył zauważyć gdyż karczmarz wskazał mu wolne miejsce i nakazał czekać. Nie spiesząc się młodzieniec usiadł i w zamyśleniu spoglądał na niedokończoną płaskorzeźbę.

3killas 02-10-2007 08:12

Phillipe szybko wszedł do gospody po czym dokładnie zamknął za sobą drzwi, by niepotrzebnie nie wpuszczać chłodu do środka. Przemarznięty do szpiku kości ciągle pocierał o siebie dłonie, starając się je choć trochę ocieplić. Pobieżnie rozejrzał się po niedużej karczmie i garstce zaledwie gości. W kominku wesoło tańczyły ogniste płomienie ogrzewając nieco wnętrze i rzucając światło na niedokończone płaskorzeźby. Surowy kraj, surowa sztuka… Nie pozbawiona jednak uroku, choć Pedro de la Sempre to nie jest… - pomyślał przyglądając się pracy. Ha, może już niedługo kupię sobie jedno płótno tego kastylijskiego mistrza, zapewne markiz de Rousille będzie bardzo wdzięczny za to co tu dla niego robię…

Przy kominku siedziała rudowłosa, młoda kobieta w towarzystwie dwóch mężczyzn. De la Baume zwrócił uwagę na ich oręż i zanotował w pamięci, by koniecznie ich zagadnąć o te ostrza jak tylko odetchnie, bowiem słyszał już o nich kiedyś, lecz nigdy nie widział. Młody oficer kawalerii kochał broń każdego rodzaju niemal tak jak dobrą zabawę. W rogu siedział samotnie młody człowiek, ciężko było jednoznacznie stwierdzić, czy ze szlachetnego rodu. Jedno oko zakryte miał przepaską i wyglądał na zmęczonego.

Zdjął i rzucił rękawice na wolny stół, niedaleko kominka, po czym to samo uczynił z pięknie uszytym niebieskim płaszczem i kapeluszem. Miał na sobie białą, dość luźną koszulę i ciemne spodnie z dobrego materiału oraz wysokie buty z czarnej skóry. Przy pasie miał przymocowany kawaleryjski rapier dobrej roboty, który otrzymał od swego prawdziwego ojca po ukończeniu akademii oficerskiej. Położył go z boku stołu, rozsiadł się wygodnie na ławie i czekał na gospodarza, który właśnie rozmawiał z jakimś nowo przybyłym mężczyzną ubranym w czerń. Ciekawym wzrokiem rozglądał się po izbie i zebranych w niej ludziach. Czekając na woźniców rozpuścił swoje ciemne, sięgające ramion włosy, które dotychczas spięte były w kucyk.

Kiedy gospodarz skończył rozmowę i podszedł do niego przyjąć zamówienie, w końcu weszli jego ludzie. Jeden był niskim i tęgawym blondynkiem, drugi natomiast wysokim i chudym jak szkapa rudzielcem z długim nosem. Całą podróż kłócili się dosłownie o wszystko i byli niezwykle zabawną parą jak na woźniców…

- Przynieś mi chleb, byle świeży, kiełbasę, chrzan i może coś ciepłego, jakie tam masz mięsa gospodarzu? – spytał z szerokim uśmiechem. I butelkę wina, tylko proszę znajdź coś godnego polecenia w tej swojej piwniczce – zaśmiał się wesoło i trzeba przyznać, że jego śmiech i dobry nastrój były cholernie zaraźliwe. A dla tych dwóch gagatków też nie żałuj strawy, tylko wina im, aby za dużo nie dolewaj, bo chce ruszać jutro jak najwcześniej – dodał rozbawiony i widocznie zadowolony. Na chwilę obecną nic więcej do szczęścia nie potrzebował, a przypominając sobie ostatnią noc spędzoną w karocy dziękował szczęściu, że znaleźli ten zajazd. Kiedy karczmarz odchodził już od stolika zawołał jeszcze za nim – Aaa! Dobry człowieku! Na sam początek przynieś mi mały kieliszek waszej wódki, tak dla rozgrzania się! Wdzięczny będę bezgranicznie, moje złoto również! – mrugnął wesoło okiem do gospodarza i zaczął dyskutować z rudym na temat dalszej trasy podróży, cały czas bawiąc się kawałkiem rzemyka, który znalazł koło drzwi.

Pijąc wódkę, którą prędko przyniósł właściciel karczmy, przypomniał sobie by spytać go o jakąś wolną izbę i gorącą kąpiel dla odświeżenia i rozrywki. Nie zwykł podróżować karotą i nudził się w niej niesamowicie, ciągle rozmyślając jak załatwić sprawy markiza de Rousille zyskując jego wdzięczność, a przy okazji zatrzymując część pieniędzy, jakie mu on przekazał dla rodziny młodej szlachcianki… Nie da się ukryć, że bardzo był ciekawy, czy była owa dziewka faktycznie warta tego zachodu, na jaki arystokrata się naraził…

Lhianann 02-10-2007 13:28

Ciepło bijące od kominka mile rozleniwiało.
Aileen wpatrywała się w płomienie tańczące na grubych, dębowych brewionach.
Niedługo miał znaleźć się przed nią zamówiony wcześniej posiłek.
Myśli dziewczyny biegły ku jej rodzinnej ziemi.
Jak teraz radzi sobie ojciec?
Dawno już go nie widziała, ostatnimi czasy miała sporo zajęcia na królewskim dworze...

W blasku ognia siedziała młoda kobieta, średniego wzrostu, o smukłej pełnej uroku i wewnętrznej energii, acz kobiecej figurze.

Wokół skręcających się w niepokorne pierścionki lśniących włosów koloru nieba o zachodzie słońca poświata bijąca od ognia zdawała się tworzyć falującą aureole, tak jakby fryzura dziewczyny sama była częścią ognia...
Jakby kpiąc z próby ujarzmienia ich w wysoki kok, lśniaca kaskadą wymykających się z niego pasm opadaly na ramiona i plecy dziewczyny.
Gdy w zamyśleniu pochyliła nieco twarz, tak, że na chwile stała się bardziej widoczna, dało się dostrzec jej rysy- klasyczne, tchnące spokojem, dodające twarzy nieodpartego uroku pięknie zarysowane pąsowe usta.
Skryte pod wysokimi łukami brwiowymi ciemnozielone ocienione ciemnymi wachlarzami rzęs oczy zdające kryć się w sobie zadumę i smutek mocno nie pasującą do tak młodej, pięknej kobiety.

Zamyślona dziewczyna odziana była w białą koszulę, ciemnozielony szamerowany srebrem gorset noszony na wzór vodacciański, czarną szarfę, obcisłe spodnie z miękko wyprawianej skóry i barwione na zielono i sięgające wywijanymi cholewami za kolana czarne wygodne buty.
Najwidoczniej rudowłosa nie lubowała się w podróżowaniu w paradnych, eleganckich sukniach preferując nieco męski, ale o niebo wygodniejszy strój.
Między piersiami dziewczyny uniesionymi i uwypuklonymi gorsetem spoczywał wiszący na łańcuszku niewielki owalny medalion z gładkim srebrnym zamknięciem.
Ów właśnie medalion dziewczyna obracała w palcach bezwiednym ruchem wpatrując się nieco nieobecnym spojrzeniem w płomienie.

Z zamyślenia wyrwało ją kolejne pojawienie się w niewielkich odstępach czasu trzech różnorodnie wyglądających i zachowujących się mężczyzn, którzy kolejno wkraczali do środka zajazdu, żądali jadła i napoju od karczmarza, poczym zasiadali przy ławach.
Nie wyglądali na miejscowych, widać, że w to miejsce przybyli gnani własnymi celami, podobnie jak ona.
Cóż, ludzie drogi...
Każdy z swym palącym celem, i potrzebą...

Mariusem i Sean podobnie jak ona zarejestrowali pojawienie się nowych przybyszów, jednakże ich obserwacja o wiele czujniejsza i dłuższa od jej samej była.
Nie dziwiło ją to.
Obaj byli doskonale wykwalifikowani w swym zajęciu, ochraniali ją od dawna...
Tak, to Gabriel przydzielił ich do jej ochrony.
Uważał, że przydadzą jej się.
I nie mylił się...
Na samo wspomnienie brata, zacisnęła lekko zęby.
‘Bracie, pomszczę cię...I nic i nikt nie stanie mi na drodze...’

Cedryk 04-10-2007 20:25

Diego de La Vega siedział zadumany cały czas przez myśli przebiegały mu sceny ostatniej potyczki. Widział jak padał kapitan i jego zastępca czy martwi trudno powiedzieć, ale zaskoczenie było pełne. Zasadzka zamknęła się szybko najpierw oddział bratał się z najemnikami nadużywając alkoholi zdobytych w mieście, gdy nagle z ciemności wyskoczyli inni wojownicy barona udało mu się przedrzeć przez tłum do koni raniąc po drodze lub zabijając jedenastu zdrajców. Obsługa w karczmie była szybka jak na takie pogranicze. Dziewka po chwili przyniosła chleb i dzbanek piwa i nalał do kubka potem szybko odeszła. Zanim ponownie pojawiła się piersiasta służąca z zamówionym gulaszem Diego zdążył sobie przemyśleć wiele kwestii zemsta zebranie towarzyszy. Przypomniał sobie, bowiem że w wypadku rozbicia powinni spotkać się w najbliższym mieście to znaczy w ST. Andresburg’u leżącym o dwa dni drogi od spalonego miasteczka. Problemu ze stwierdzeniem, które miasto nie było żadnych najbliższe miasto w Eisen leży, bowiem o siedem dni od pola klęski najemników. Jak mawiał wielokrotnie kapitan.
„Pamiętaj młody szczęście jest zmienne, gdy nas opuści ci, co przerzyna towarzyszy znajdą w najbliższym mieście w karczmie najbliższej wschodniej bramy miasta, jeśli takowej nie ma to północnej bramy wieczorami przez miesiąc po bitwie, wszakże i rany leczyć trzeba.”

Władimir ujął w dłonie kufel grzanego miodu rozkoszując się jego ciepłem.
„Starzeje się Jurij oj starzeje, a może rzeczywiście wysłał mnie na odpoczynek jak na razie tyle mu z wysłania mnie tu przyjdzie, iż dowiedziałem się, który z leśniczych oszukuje swojego pana. Nic to póki puchar pełny trwa zabawa.”
Dwa tygodnie spędzone na węszeniu w tych niegościnnych górach niczego ciekawego nie przyniosły a tym bardziej intratnego.

Phillipe de la Baume le Blanc w życiu jeszcze nie pił takiej siekiery, jaką uraczył go gospodarz. Po przełknięciu kieliszka wódki czół się jakby wlał sobie w gardło rozpalony ołów szybko przepłukał je winem gasząc ogień narastający w nim. Wiedział, iż dziewczyna nazywa się Irina Sawojska pochodzi z biednej szlachty, więc rekompensata nie powinna być znaczna. Chociaż w liście jej ojciec wspominał coś o tysiącu sztuk złota no, ale w tedy nic by na tej wyprawie nie zarobił a nawet może musiałby sam ponieść jakieś koszta wszakże otrzymał tylko tysiąc dwieście od markiza, a wiedział, iż więcej nie uda się od niego wyciągnąć. A i koszta wyprawy przez Eisen były znacznie wyższe niż myślał wszakże nie będzie podróżował jak byle mieszczanin no, co to to nie. No, ale podróż zbliżała się do końca. „Już tylko dzień drogi dzieli mnie od zwycięstwa albo porażki” pomyślał.

Aileen Ariahnhrod McManos ciekawie rozglądała się po karczmie. Poszukiwania morderców brata były długie nużące i kosztowne. W końcu dzięki wielu łapówkom i szemranym kontaktom udało się poznać trzy nazwiska prawdopodobnie ludzi zamieszanych w tą zbrodnię: Oleg Wiesornowicz Grodzki przebywał jak się dowiedziała w ST. Andresburg’u.
Dreg Weren i Armad de Welon Theus sam wie gdzie. Aileen uśmiechnęła się złośliwie.
„Już niedługo bracie niedługo zarzucę swe sieci”.


W ciszę zajazdu wdarł się tętent koni i odgłosy strzałów. Po chwili drzwi do zajazdu otwarły się z hukiem do zajazdu wszedł brodaty wojak w kolczudze trzymający się za okrwawiony bok. Wystraszona służka rozdarła się histerycznie. Nieznajomy szybko gorączkowo rozejrzał się po sali nagle dojrzał Diega szybko podszedł doń rzucił na stuł wypchany mieszek i list.

„Dostarcz to hrabiemu Andriejowi Sawskiemu on wynagrodzi cię”.
Brodacz szybko ruszył kierunku tylnych drzwi, gdy do gospody wpadli zbrojni. Pierwszy wdzierający padł od kuli z krócicy. Wtedy też rozległy się cztery strzały, po których brodacz został odrzucony na środek izby. Wtedy do karczmy wpadło sześciu zbójów wymachując szablami i starło się z wywijającym mieczem brodaczem.

Kelly 05-10-2007 08:39

Diego nie potrzebował nagrody. Och, nie dlatego, że był bogaty, ale po prostu dlatego, że pieniądze traktował jak wszystko inne, nie przywiązując do nich wagi.
- „Jakiś tam hrabia – pomyślał, - cóż mnie to obchodzi. Chociaż może być zabawnie, a i trochę czasu także mam. Wszak kapitan mówił o miesiącu czasu. Pewnie, dziś się trzebaby przekimać, alem szczęśliwie wyszedł cało z tego zamieszania. Leczyć się więc nie muszę. Przez noc trochę odpocznę, więc i nie będzie problemu z dostarczeniem listu. Potem zaś do ST. Andresburg’a. Chociaż, faktycznie, nie ma się co śpieszyć. – nagle pomyślał. - Jeżeli chwycili któregoś z naszych, to mógł się i wygadać. Trzebaby powędrować tam, żeby być jakieś dwa dni wcześniej co najwyżej. Na tyle, żeby poobserwować okolicę, czy nie ma jakichś ludzi barona lub w ogóle kogoś wypytującego się o Psy Zuccero. Tyle czasu powinno wystarczyć na obserwację. Gdybym przybył wcześniej, pewnie niebezpieczeństwo, ze ktoś obcy mnie zauważy oraz doniesie na mnie, wzrosłoby. Cóż, co jak co, ale jednookiego, jak myślą, na pewno zauważyli. Opaska to pierwsze, co rzuca się w oczy. Cóż, najwyżej ją zdejmę i postaram się nie podnosić głowy. Rondo kapelusza okryje oko, które zwykle było pod opaską. Czyli jest sporo czasu. Dobra, skoro ten ranny ładnie poprosił, spełnimy jego oczekiwanie.”
Takie myśli, chociaż było ich wiele, przebiegły błyskawicznie przez umysł Diega.
- Hei! – krzyknął do karczmarza, który właśnie szedł z kolejną porcją gulaszową, trochę zadziwiony nagłym wtargnięciem rannego. Widocznie właściciel gospody chciał mu pomóc, gdyż tylko go dojrzawszy powstrzymał krok na momencik i pewnie przez mgnienie oka nie wiedział, czy sam powinien zostawić potrawę i podejść do mężczyzny w pokrwawionej kolczudze, czy też wezwać jakąś sługę. Diego zaś kontynuował pytanie – Gdzie tutaj najkrótsza droga do ST. Andresburg’a?

Chciał się jeszcze zwrócić do rannego, pytając o owego hrabiego, gdy w tym momencie wbiegło kilku mężczyzn z szablami. Najpierw brodacz huknął z wyciągniętej zza pasa krócicy, potem jednak zaczęli trafiać napastnicy. Pierwsze ich strzały odrzuciły brodacza. Miał chyba jednak genialną kolczugę, skoro przeżył. No i miał szczęście, będące jednocześnie pechem Diega. Wpadł bowiem prosto na karczmarza niosącego dodatkowy gulasz. Sam impet przewrócił właściciela karczmy. Brodacz dlatego miał szczęście lecąc na karczmarza, gdyż dzięki temu zachował pozycję pionową, bowiem gdyby pociski go przewróciły, leżąc nie miałby szans. Tymczasem po prostu to karczmarz poleciał przyjmując na siebie impet. Stojący zaś brodacz, widać zaprawiony wojownik mimo niewątpliwego bólu, osłabienia upływem krwi z rany zdołał wyciągnąć miecz. Szykował się do odparcia ataku. Diego jednak nie miał wątpliwości. Brodaty wojownik był ranny, było kwestią czasu, kiedy te łachudry niszczące cudze kolacje zabiją go.

Akurat rozlany gulasz na podłodze stworzył śliską powierzchnię, na którą nastąpił jeden z napastników przewracając się z hukiem.
- Karczmarzu – powiedział całkowicie spokojnym, zimnym głosem Diego, jakby całe zamieszanie, walka, krzyki napastników oraz płacz przestraszonej służki w ogóle nie miały miejsca. Kiedy wstawał z miejsca, uśmiechał się. Adrenalina gasiła zmęczenie, a odkryte oko jarzyło się wściekłością oraz błyskiem szaleństwa – nową porcję gulaszu proszę! – Krzyknął głośno, a jago głos na moment przebił hałas walki. – Na koszt tego pana – to mówiąc własną krócicę niemal przyłożył do głowy jednego z otaczających brodacza napastników, który miał pecha zbliżyć się do stołu Diega. Kastylijczyk nigdy nie strzelał dobrze, ale z pół metra każdy by trafił. Z takiej odległości kula nie tyle przewierciła, co rozerwała czaszkę napastnika, czyniąc z jego głowy krwawa miazgę, która rozbryzgała się na wszystkie strony. – On nie będzie potrzebował już swoich pieniędzy – dodał.

Zaskoczeni napastnicy przez mgnienie odskoczyli do brodacza poszukując nowego wroga, który niespodziewanie dla nich się pojawił. Diego wyszedł zza stołu wyciągając lśniącą złowrogim blaskiem klingę z pochwy.

3killas 05-10-2007 10:35

- Panie – rzekł wysoki rudzielec, nie zaprzestając dłubania w swoim długim nosie – jutro pod wieczór winniśmy być już na miejscu, jeśli pogoda dopisze i konie nie zawiodą… Phillipe spojrzał karcąco na drugiego woźnicę, który nie mógł oderwać się od butelki wina, za wyjątkiem jakże sporadycznych przerw na przegryzanie go chlebem i kiełbasą, po czym odpowiedział – Dobrze się spisaliście. Szkoda tylko, że pogoda nie była łaskawa, a i wasza cena mogłaby być niższa. Nic to, ważne, że jutro będziemy. 1000 sztuk złota? Hmm… Zacznę od 250, a potem zobaczymy… - rozmyślał przepłukując winem gardło, w którym nadal czuł gorzki i gorący posmak usuryjskiej gorzałki.

Oderwał spory kawałek pajdy chleba i włożył go sobie cały do ust, potem przegryzł zimnym kawałem mięsa i obficie popił wszystko winem. Przestał myśleć o swojej misji, zajął się teraz obserwacją gości, jedzeniem i luźną rozmową z woźnicami. Dowiedział się wszystkiego czego chciał o ich życiu, rodzinie, pracy. Tego czego nie chciał, dowiedział się także.

- Hej, gospodarzu! – zawołał do właściciela zajazdu – przynieś nam więcej wina! Dziwne, nie wypił wcale dużo, a obie butelki były już puste… Chrapiący na stole blond grubasek tłumaczył wszystko. Zresztą rudzielcowi też plątał się język, kiedy opowiadał o swojej żonce i dzieciach. De la Baume le Blanc westchnął i oparł się oparciu ławy. Zmęczony przymknął oczy i powoli zasypiał…

Z lekkiej drzemki obudziły go odgłosy walki. Strzały, tętent kopyt i krzyki zlewały się w kakofoniczny, nie przyjemny dla zmęczonego ucha i umysłu hałas. Podpity rudzielec zerwał się znad stołu i chwycił mocno swoją rusznicę. Gotowy do walki, wpatrywał się wyczekująco na młodego oficera kawalerii. – W dupie to mam – wymamrotał na wpół drzemiący Phillipe i machnął ręką.

Niestety, wbrew jego oczekiwaniom, walka przeniosła się do środka. Już po chwili drzwi rozwarły się z hukiem i wszedł przez nie jakiś brodaty mężczyzna, trzymający się za obficie krwawiący bok. Błędnym wzrokiem rozglądał się po izbie, po czym podszedł do jednookiego gościa i rzucił mu na ławę jakiś list i mieszek złota. Montaignyjczyk ciekawie przyglądał się sytuacji, niestety nie dosłyszał co powiedział ów brodacz. Kiedy ranny pobiegł w stronę tylniego wyjścia, był przekonany, że emocje się skończyły. Jakże mylnie. Dopiero wtedy rozpętało się piekło. Ktoś wbiegł do karczmy. Padł strzał. Ktoś leżał na ziemi w powiększającej się kałuży krwi. Padały kolejne strzały, Phillipe uchylił się pod stół, by nie dostać przypadkową kulą. Brodaty chyba dostał, a do sali wbiegali kolejni ludzie, którzy powoli zaczęli go osaczać. Le Blanc chwycił swój rapier i błyskawicznie wysunął go z pochwy.

- Przestać! Przestać prostaki! – wydarł się wściekły na całą gospodę. Uszanujcie, bydlaki, skurwysyny brudne, spokój tego zajazdu! I honorowo, kurwa, honorowo! Jeden na jednego ma być, przed budynkiem, z zasadami! – krew się w nim wzburzyła, bo chciał wreszcie odpocząć, a z drugiej strony szykowała się dobra zabawa…

Nie czekając na odpowiedź napastników rzucił jedną z butelek w najbliższego przeciwnika, po czym wskoczył zwinnie na stół, by mieć przewagę wysokości w razie ewentualnego pojedynku.

John5 06-10-2007 19:27

Kufel miodu przyjemnie grzał ręce Władimira. Wszystko to coraz bardziej mu się podobało. Tak jak sądził Jurij wysłał go tu po to, aby odpoczął. Do tej pory nie dowiedział się niczego ciekawego poza tym, że jeden leśniczy oszukuje swojego pana. Zresztą nic mu do tego. Nie przyjechał tu, żeby ingerować w tak błahe sprawy. Z zadowoleniem młody człowiek przeciągnął się i napił odrobiny miodu. Zastanawiał sie właśnie czy by nie zamówić czegoś mocniejszego kiedy do karczmy wpadł mężczyzna. Tylko ślepy nie zauważyłby, że jest ranny. Trzymając się za krwawiący bok rozejrzał się po sali. Po chwili odszukał wzrokiem jednookiego mężczyznę, którym Władimir zainteresował się wcześniej. Nerwowym krokiem podszedł do niego i rzuciwszy sakiewkę na stół powiedział coś, czego niestety młodzieniec nie usłyszał. Od razu potem ruszył do wyjścia.
Tam zatrzymało go kilku zbrojnych, jednego udało mu się trafić z krócicy ale zaraz potem sam oberwał od tych, którzy pozostali. Władimir nie zwlekał, postawił kufel z miodem na podłodze po czym wywalił stół na bok (o ile da radę) zapewniając sobie osłonę przed strzałami. następnie spokojnie usiadł za prowizoryczną barykadą z rapierem na kolanach i popijając miód czekał na rozwój wypadków.
Po chwili usłyszał jak ktoś zamawia nowa porcje gulaszu na czyjś koszt. Zaraz potem nieznajomy siedzący na bok od Władimira krzyknął:

"- Przestać! Przestać prostaki! – wydarł się wściekły na całą gospodę. Uszanujcie, bydlaki, skurwysyny brudne, spokój tego zajazdu! I honorowo, kurwa, honorowo! Jeden na jednego ma być, przed budynkiem, z zasadami!" po czym cisnął pustą butelką i wskoczył na stół.

""No. Zobaczymy zaraz czy mają z czego strzelić. Ciekawe jak zareagują? Na pewno czegoś takiego się nie spodziewali.""

Lhianann 06-10-2007 22:25

Rozmyślania nad planami przerwały Aileen nagłe, nie niosące ze sobą niczego dobrego odgłosy.
Przez krótką chwilę miała nadzieje, że osoby go czyniące nie wedrą się do środka.
Jednakże bardzo szybko okazało się, że nadzieje dziewczyny były płonne.
Najpierw pojawił się ogromny, ranny olbrzym, który po ciśnięciu na stół przybysza z opaską na lewym oku sakiewki, rzucił w jego stronę kilka szybkich słów i przygotował się do odparcia ataku, jakiego najwyraźniej się spodziewał.
I tak tez po chwili się stało.
Do wnętrza zajazdu wpadli osobnicy ścigający nieznajomego olbrzyma.
Pierwszy jaki chciał stanąć mu na drodze padł od kuli,jednakże najwidoczniej myśliwi byli uzbrojeni podobnie jak zwierzyna...
Potężny mężczyzna został odrzucony w tył impetem kilku kul.
Chwile potem w środku zjawiło się sześciu mężczyzn przybywających, w bynajmniej nie pokojowych zamiarach....

Od tej chwili wydarzenia potoczyły się błyskawicznie.
Aileen szybkim ruchem przyklękła za stołem mając nadzieję, że ciężki dębowy mebel zapewni jej dostateczną ochronę.
Z podróżnej sakwy ,jaką zwykła ze sobą nosić, dobyła pistoletu.
Swego czasu szybko przekonała się , jak bardzo skuteczna jest taka broń...
Miała jednak ciągle nadzieje, że nie będzie zmuszona jej użyć.
Nie musiała nawet wydawać poleceń swym towarzyszom.
doskonale wiedzieli co mają robić- nie atakować, chyba że w jej obronie.
Od tego właśnie byli...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:57.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172