Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-10-2007, 22:23   #11
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Czarny Vorox nie spieszył się, stare powiedzenie wielkich drapieżników mówiło, iż "pośpiech wskazany jest przy łapaniu pcheł".
- Tak, mało drzew, dużo piasków, dużo ludzi, dużo dźwięków, zapachów. Dużo słów i plemion. Dużo ludzi, mało Voroxów. - przedstawił swój spostrzeżenia o planecie. Wzniósł ręce do góry i przyjrzał się swym rękom, jakby próbował ustalić o czym tak właściwie pyta:
- Szata. - wykonał niewielki ruch górnymi kończynami, zapewne odpowiednik ludzkiego wzruszenia ramionami. - Szata jest. Ludzie lubią szate. Patrzą na brzegi. - rzeczywiście na brzegach był dość złożony deseń przecinających się geometrycznych kształtów. - Oni mniej się boją gdy jest szata. To ciekawe. Ona hamuje w biegu, ale tu mało drzew, mało zwierzyny, mało biegu. Szata jest. - rzeczywiście było coś w tym, że ludzie byli bardziej skłonni zaakceptować sześciorękiego drapieżnika, gdy był ubrany jak człowiek - Jestem wojownikiem, jestem Troth z plemienia Ratshavogr. Ludzie mówią, że jestem Rycerzem Poszukującym. Inni mówią, że jestem psem cesarza. Ludzie są ciekawi. Jedna rzecz różnie nazywają, a każda nazwa błędna. - rzeczywiście bywało i tak, że przyjmowano Voroxy do gildi, na służbę wielkich rodów, a nawet jako zakonników, zwłaszcza zakony wojenne oraz Avestianie cenili włochatych mnichów. Również cesarz mógł uznać mieszkańców Ungavorox godnymi roli rycerza Cesarza. - Ludzie za mało żyć w lesie, a za dużo na pustyni, to tępić ich zmysły. Ja żyłem w Domu, moje zmysły sprawne. Ja polować na złe ludzie już wiele deszczy. - Troth choć urodził się na Ungavorox, zdawał się mieć w pełni ukształtowaną opinie o ludzkiej naturze, a trafnych niektórych diagnoz, mogła by zadziwić niejednego filozofa z Criticorum.

***

Pałąć Ody Fujiro

Ukar posłusznie szedł za hrabią. W czasie drogi milczał, choć szlachcic mógł zauważyć, ze przygląda się mijanym pomieszczeniom, na twarzy było widać skupienie. Gdy byli już bezpieczni, a Fujiro wyraził gotowość współpracy, zdawał się być zadowolony. Jednak twarz jego pozostała nieprzenikniona, dzieci Urów rzadko zdradzali swoje emocje.
-Cieszy mnie twoja decyzjo Hrabio - przeszedł na swą ojczystą mowę - Zapewniam, że nie pożałujesz tej decyzji, my wiemy co to honor i nie zapominamy o tych którzy nam pomogli.- szlachcic miał wrażenie, że słowo "my" było silniej zaakcentowane, jakby Ukar chciał wyrazić swój pogląd na temat ludzkości i ich zwyczajów, a może po prostu zaprzeczyć plotkom krążących o podziemnym ludzie i przedstawiających ich jako zdradzieckich terrorystów.
- Sam ocenisz najlepiej jak możesz uratować Lir'Tay, wiemy kto prowadzi dochodzenie w jej sprawie, jednak inspektor jest jedynie narzędziem, wiemy, że za uprowadzeniem stoi baron Taro LiHalan, Komandor Policji w Escoralu, wiemy też, że łączą go wspólne interesy z baronem Meisan LiHalan, właścicielem konsorcjum farmaceutycznego Biotau. Podejrzewamy, że chcą przejąć szpital, fabryki i rynek. Niestety obydwaj uchodzą za protegowanych księżnej Fativy LiHalan. Ale z naszych źródeł wiemy też, że pogłoski te są przesadzone, a sama księżna nie będzie ryzykować swojego imienia dla ich interesu. Czego nie można powiedzieć, o członkach jej dworu. - im więcej Ukar wyjaśniał, tym sytuacja stawała się bardziej złożona, sieć powiązań łącząca wrogów Lir'Tay okazała się dość rozległa i siegała samych szczytów władzy. Mało kto mógł dorównać bogactwu księżnej Fativy. Mogło zastanawiać, czemu Ukar nie powiedział wszystkiego na początku, ale widocznie nie tylko Lihalan był przezorny.
- Niestety, gdybym użył tego argumentu, przed księciem Flaviusem nie przyniosło by to spodziewanego efektu, a i z twoich ust Hrabio może okazać się to argument niewystarczający. Jednak jak sam widzisz, dochodzi do czynów niegodnych, którym trzeba położyć kres.

***
Carthago

Podróż przebiegała bez przeszkód, luksusowy skoczek leciał nad łakami i lasami Cartago, a pasażerka mogła patrzeć z zadowoleniem na swoje włości. Krajobraz za oknem zmieniał się tereny zurbanizowane ustapiły mniej zamieszkałym rejonom. Zastanawiała się po co komuś na prowincji broń. W skupieniu przeszkadzał szum silników, choć pojazd był bogato wyposażony i jazda była niemal konfortowa, to wnętrze maszyny miało już młodość dawno za sobą. Tak jak Ukar przewidywał doarli po trzech godzinach. Ich cel nie był imponujący, zwykła rogatka przy moście, szlaban, przed niewielką chatą człowiek z karabinem znudzonym wzrokiem niemal przez cały dzięń wpatrywał się w drogę. Teraz jednak patrzył ze zdziwieniem na przybyszy i niemal z przerażeniem krzycał coś, zapewne wzywał pozostałych strażników.
Musieli być zaskoczeni wizytą ksieżnej, nikt ich nie ostrzegł, a dla zwykłego człowieka taka wizyta była czymś niecodziennym. Wszyscy trzej uklękli i pokłonili się przed Constancją w oczekiwaniu na to co powie.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 26-10-2007 o 23:23.
behemot jest offline  
Stary 29-10-2007, 16:24   #12
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Oda spojrzał na Ukara. Dostrzegał jego zaangażowanie, przejęcie, emocje. Zbyt długo przebywał z jemu podobnymi, by pozostawać obojętny na mimikę, mowę ciała i wszelkie subtelne sugestię stanu emocjonalnego. Czyli cechę każdej rasy we wszechświecie. Czasem ukrytych w innej konwencji. Obcej rasy.

Człowiek uśmiechnął się promieniście. Było coś w tej istocie. Gdy się uśmiechał promieniował pogodą ducha i radością. Jakby świat uśmiechał się wraz z nim. Lub jakby zawsze była to odpowiednia chwila do radości.
- Cieszę się przyjacielu, że przyszedłeś do mnie z tą kwestią. Uczynię wszystko abyś mógł spać spokojnie. Możliwe że będziesz musiał zaświadczyć pewną transakcję. Ale nie ubiegajmy faktów. Jestem pewien że będziesz wiedział co uczynić. A Lir’Tay będzie wolna.

Ciemne oczy wpatrywały się w Ukara. Widoczna pogoda ducha człowieka i –najpewniej- przekonanie o własnych możliwościach, zaczęło inspirować Obcego. Lecz zanim zdążył się odezwać, znów głos zabrał Drugi Hrabia.
- Chciałbym aby nasze ewentualne relacje pozostawały niejasne. Wiele osób spogląda na mnie. Dla obopólnego dobra lepiej będzie jeśli utrzymamy wersję o mej niechęci wobec Ciebie i Twej rasy. – mówiąc to odwrócił się w stronę pałacu, gdzie u wrót stał nieszczególny człowiek w średnim wieku – Proszę kontaktuj się z mym sługą. Po jest mym zaufanym. Bezgranicznie mu ufam.
- Rozumiem. Chciałbym abyś wiedział Suda’ree że jestem Tobie wdzięczny.
- W mojej sytuacji to oczywiste. Żegnajmy się już.

***

Ziemia zadrżała. Potężne uderzenie rozniosło się echem, a chwilę później raz jeszcze dało się słyszeć podobne uderzenie. I następujące po nim kolejne, rytmiczne, niczym taniec. Choć od pierwotnego znacznie cichsze.

Leśnym duktem gnały dwa wierzchowce. Właśnie przeskoczyły nad niewielkim drzewem czyniąc z niego przeszkodę. Zwaliste cielsko gniadosza, zakręciło znajdując drogę pośród bocznej ścieżki. Drugi jabłkowity skoczyła za nim. Zwierzęta były już dobrze rozgrzane, a jeźdźcy prezentowali wprawę w powodowaniu wierzchowcami. Grały mięśnie, kopyta orały ziemię. Zwierzęta parskały, grzywy i ogony zagarniały powietrze. Widocznym było że jeźdźcy znajdowali przyjemność w jeździe.

Basaro Hidega schylił się nisko, tak że twarzą niemal dotknął grzywy wierzchowca. Nad głową przeleciał cień gałęzi, muskając twarz liśćmi. Kolejne kilka kroków i wypadł na niewielką lesistą polanę. Zakręcił koniem, który aż przysiadł. Drugi jeździec uczynił tak samo. Mężczyźni uśmiechnęli się i wszystko było jasne. Brak słów w rodzaju „wspaniale”, „to byłą jazda”. Bo i zdawały się zbędne.
- Mam do Ciebie prośbę Basaro – mówił wyraźnie niższy i gorzej zbudowany mężczyzną. Oda przy Basaro był Ułomkiem. Ten, weteran wojenny, prezentował swą muskulaturę i wyprostowaną sylwetkę, tak typową dla żołnierskiego drylu.
- Słucham – Basaro zsiadł z konia i dość ciężko usiadł na konarze. Zwierze, choć rozgrzane, postąpiło jedynie parę kroków i zaczęło skubać trawę – Kysz!
Koń poderwał głowę, pomny nauki swego pana.
- Mów zatem Oda, o co chodzi. Czyżbyś znów… - mężczyzna nie dokończył. Zakaszlał, prezentując wyraźny grymas bólu. Chusteczka którą przytknął do ust zdawała nosić drobne ślady purpury. Oda wyraźnie przyjęty postąpił ku przyjacielowi. Ten jak zwykle nie lubił dawać znać o chorobie. Odezwał się mocnym głosem. – A więc?
- Mam problem z Taro.
- To Komandor Policji w Escorialu? – Basaro bardziej spytał niż stwierdził. – Co z nim?
- Wiem że czyni pewne szkody. Chce przejąć pewien majątek farmaceutyczny. Zdaje się że przetrzymuje właścicielkę.
- Więc kobieta – Basaro zaśmiał się z przyjaciela.
- Tym razem to nie tak. Ona jest Ukarem.
- Uuuu. To kiepska sprawa. Czemu pomagać Ukarą?
- Dobre pytanie. Ale na początek chciałbym aby ten majątek nie przeszedł w ręce Taro lub współpracującego z nim baronem Meisenem.
- Brzmi strasznie. Co chcesz uczynić?
- Chciałbym abyś wystąpił z pozwem. Roszczenia finansowe względem tej Ukarskiej kobiety. Powiedzmy że będzie Tobie winna pieniądze. Złożysz pozew.
- Do Taro?
- Nie. Do swego suwerena.
- Do Ciebie! – Basuro znów się zaśmiał.
- Dokładnie. Majątek zostanie zarekwirowany z mojego rozkazu. A owa kobieta… postawię jej zarzuty. Wszak ma dług wobec mego wasala. Co ciekawe Taro do dziś nie postawił jej zarzutów. Więc albo to uczyni, albo będę mógł ją przejąć. Zgaduje że nie pójdzie na konfrontację. To powinno być łatwe.
- Przewspaniale. Tylko powiedz mi czemu mam wrażenie że chodzi o tę Ukarkę?
- Basuro okłamał bym Ciebie przyjacielu, gdybym zaprzeczył. Mam pewne długi, które muszę spłacać. Trudna sprawa, dlatego proszę Ciebie o pomoc…

***

Tego samego dnia kancelaria Ody Fujiro przesłała listy do kancelarii policji. Z oskarżeniem z ramienia Basury Hidega oraz listami uwierzytelniającymi dług ukarskiej kobiety imieniem Lir’Tay. Kancelaria wzywała do wydania więźnia w trybie natychmiastowym. Uzasadnienie podawało zarzuty jakie jej stawiano, wobec braku zarzutów policji.

W tym samym momencie pracownicy kancelarii udali się do budynków Lir’Tay aby zabezpieczyć je na poczet długu.

Największe wątpliwości wzbudzały listy potwierdzające dług Lit’Tay wobec szlachcica. Można było sugerować fałszerstwo. Gdyby nie nosiły potwierdzeń notarialnych kancelarii Fujiro. Równie zaskakująca była decyzja Kancelarii. Hrabia Fujiro był zwierzchnikiem stolicy. Zatem policja Escolaru podlegała formalnie jemu. Miał zatem prawo w określonych przypadkach wystąpić ponad policją. Na przykład w obronie interesu bezpośredniego wasala.

Sytuacja mogła wydawać się absurdalna. Ale tak naprawdę dla osób wprawionych w arkana polityki była jasnym komunikatem sprzeciwu. A dokładniej podjęcia inicjatywy ze strony Hrabiego, który zdecydował się sam przejąć majątek Ukara. I raz jeszcze zmierzyć swoje wpływy z dwójką baronów. Brutalne wykorzystanie funkcji przywódczej w stołecznym hrabstwie, było sposobem na przejęcia majątku i więźnia, który tak naprawdę pozostawał w tle. Ale w sferze polityki mógł to być dopiero początek konfliktu. Zwłaszcza że obydwaj baronowie byli protegowanymi księżnej Fativy Li Halan, która stanowiła główną opozycję dla rodziny Fujiro w mieście.
 
Junior jest offline  
Stary 31-10-2007, 18:56   #13
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze

Nigdziesiów. Tak według Miki wyglądała ta okolica, sielska rogatka przy drodze otoczona uroczymi okolicznościami przyrody. Nawet przechodzący przez środek wiejskiej drogi szlaban nie był w stanie zepsuć sennego, swojskiego nastroju jakim tchnęła okolica. Aż trudno było uwierzyć, że kilka godzin wcześniej umarło tutaj dwóch ludzi.

Po wylądowaniu Markiza przez chwile pozostawała jeszcze w skoczku. Bynajmniej nie dlatego, że tak bardzo jej się tam podobało. Musiała dokończyć rozmowę z Rohitem.

- Na Wszechstwórcę kilka godzin temu wylądowałam po długiej i męczącej podróży, czego wy wszyscy ode mnie chcecie? – jęknęła żałośnie do mikrofonu szeptaczki.

- Clodia prosi tylko o spotkanie z waszym dobrym starym znajomym. To nie jest wygórowane żądanie panno kapryśnico. Zwłaszcza, że domy modlitewne są naszym problemem nie jej. – Spokojny głos obuna trochę zniekształcony przez głośnik rozbrzmiewał prosto do jej ucha.

- A dlaczego ty nie możesz się tym zająć?

- Ponieważ ciebie zna lepiej i choć nie wiem jak to jest możliwe traktuje poważniej niż mnie. Poza tym jestem już umówiony z Jonin Black w tym samym celu z resztą.

- Guliame jest na tyle inteligentny by samemu wiedzieć co ma robić. Moje sterczenie mu nad głową i patrzenie na ręce co najwyżej go zirytuje, na pewno nie przyniesie niczego innego.

- Strzeżonego Prorok strzeże.

- Mam już dwoje ochroniarzy którzy całkiem dobrze się sprawują, więcej mi nie trzeba. A po tym wszystkim co dotąd nawyprawiałam trzeba znacznie więcej bym odzyskała przychylność sił wyższych. Poza tym nie sądzę by Zebulon pochwalał mieszanie się szlachty do spraw kościelnych – odparła cierpko.

- Nie będziesz się do niczego mieszać tylko zadbasz o wasze wspólne interesy – upominał obun.

- Raczej sprawie, że mój bliski znajomy pomyśli, że mu nie ufam. Trudno mi będzie wytłumaczyć, iż nawiedzam go z wizytacją tylko dlatego, ze mój sekretarz i siostra dostali białej gorączki i są bardziej nadgorliwi niż zazwyczaj.

- Dosyć moja panno. Przypominam ci, że ten interes to od samego początku był twój pomysł i inicjatywa. Bądź łaskawa przestać marudzić i wziąć odpowiedzialność za własne czyny. – Zawsze gdy tak do niej przemawiał czuła się jak pensjonarka. A on doskonale wiedział, że jest jedną z dwóch istot we wszechświecie które maja choć cień szansy nagiąć niepokorną markizę do swojej woli.

-Ale…

- Żadnego ale dziecko, mamy tutaj wyjątkową sytuację i niestety tym razem musisz trochę popracować zanim spoczniesz na laurach. Umówiłem cię już z Jego Eminencją masz u niego być za jakieś cztery godziny. A teraz sprawuj się grzecznie i nie zapomnij zdać mi relacji z oględzin, oboje z twoją siostrą czekamy na wieści. Bez odbioru. – trzask i przerwane połączenie dając jej do zrozumienie, że sprawa nie podlega dyskusji.

Mika prychnęła gniewnie. ~A to dobre, spoczywać na laurach gdy Wróż jest chory, to sobie wymyślili nie ma co.~ Nie czekając aż zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami Randhir otworzy jej drzwi. Zrobiła to głównie dlatego by móc potem zamknąć je kopniakiem, na skutek czego trzasnęły tak mocno, że aż cały skoczek się zatrząsł. Ukar przyjął to z rozbawieniem dyskretnie sprawdzając czy temperament szlachcianki nie uszkodził pojazdu. ~Nudny, sztywny, pyskaty, nadęty do granic możliwości, złośliwy, nieczuły, obuński dziwak. Doprawdy rozbestwił się jak dziadowski bicz. Jakim prawem rozporządza mną jak jakąś posługaczką?~ Złorzeczyła w myśli. ~Szlak by to wszystko trafił. Mój sekretarz i siostra układają mi wolny czas, ojciec usiłuje ułożyć życie… Dlaczego ja to w ogóle znoszę? Dlaczego jeszcze nie zebrałam manatków i się stąd nie wyniosłam.~

Zdaje się iż targająca nią dzika wściekłość widoczna była na jej twarzy gdyż już i tak onieśmieleni strażnicy pobledli przeraźliwie. Dzięki rodowemu emblematowi znaczącemu skoczka oraz dość charakterystycznej ochronie nie musiała tłumaczyć kim jest. Nawet mimo tego, że w podróżnym ubraniu jej wygląd nie do końca odpowiadał wzorcowi znanej szlachcianki. Czarny płaszcz z koronkowym wykończeniem kołnierza i rękawów był już lekko przybrudzony i pogięty, wystawała z pod niego błękitna jedwabna bluzka i wysokie zwieńczone metalowymi klamrami buty, jasne rozpuszczone włosy otaczały zagniewaną twarzyczkę złota aureolą. Na nieszczęście strażników Mika nie była w nastroju do finezji, etykiety oraz zachowań socjalnych. Chciała jak najszybciej załatwić tą sprawę i wrócić do domu do Wróża.

- Wstać. – poleciła krótko splatając ręce na piersi. Wrażenie jakie robiła rozgniewana szlachcianka dopełniał stojący za nią potężny Vorox. Orummangu, lub Oru jak lubiła zdrabniać jego imię, był dwa razy wyższy niż ona, potężnie zbudowany o ciemnobrązowej sierści zdobionej czarnymi tygrysimi pasami, robił wrażenie, nawet gdy zdarzało mu się potknąć o własne łapy. Patrzyła jak strażnicy dźwigali się wolno, pocąc się i usiłując powściągnąć nerwy po czym dodała równie ostrym tonem. – Kto tu dowodzi.

Jeden z nieszczęśników wystąpił przed szereg, podczas gdy jego koledzy odetchnęli z ulgą wiedząc, że teraz cała uwaga i awantura skupi się głównie na nieszczęsnym dowódcy.

- Ja jaśnie pani. – udało mu się nawet nie zająknąć, ani wtedy ani gdy wypytywała go o wcześniejsze wydarzenia, co prawda chwilami mówił dość wolno i patrzył się na nią jakby miała rozbić mu głowę o ten nieszczęsny szlaban. Nie żeby o tym nie myślała, ale stanowczo wolałaby użyć w tym celu głowy Rohita.

Jakiś kupiec kursujący dość regularnie pomiędzy okolicznym dużym miastem a mniejszymi mieścinami postanowił tym razem zahandlować czymś więcej niż rybami, a teraz jego biedna rodzina była targana po posterunkach i przesłuchiwana przez służby bezpieczeństwa podczas gdy on skutecznie się od tego wymigał uciekając w objęcia śmierci. Nie omieszkała solidnie zrugać strażników za marnotrawstwo bezcennych źródeł informacji. W końcu ich było kilku zaś on jeden i to jeszcze uzbrojony jedynie w nóż. Czy tak trudno było pojmać go żywcem? Czy taka banda chłopa do tego stopnia przestraszyła się jednego młodzika ze scyzorykiem?

A teraz zostali z masą wątpliwości i pytań na które nie miał kto odpowiedzieć. W pierwszej chwili sądziła, że młody kupiec postanowił przewieść trochę broni dla myśliwych ze swojego miasta i nie bardzo chciało mu się płacić cło. Jednak przedśmiertny okrzyk wskazywał raczej na fanatyzm, co mogło sugerować powiązania z jakąś wywrotową grupą która żywiła niechęć do okolicznych władz, a to była znacznie bardziej niepokojąca perspektywa. Za równość, wolność i…? I co? Sprawiedliwość? Wiarę? Czy jakieś inne banialuki? Tylko fanatyk mógł wykrzykiwać takie brednie. Równość możliwa jest tylko w obliczu śmierci, choroby czy tragedii. Zaś wolność… kto z nich tak naprawdę mógł powiedzieć, że jest całkowicie wolną istotą, nie krępuje go nic, przekonania, obowiązki, wyobrażenia, ambicje czy pragnienia? Życie to jedne wielkie kajdany.

Posłała Randhira by obejrzał wóz i broń, w końcu to ukar przede wszystkim chciał się tym zając, po czym zadała jeszcze kilka luźnych pytań. Jak często ten kupiec przekraczał ten posterunek? W jakich odstępach czasu? Czy było coś szczególnego w jego zachowaniu, a jeśli tak to co? Patrząc na wciąż bladego strażnika który w momentach gdy nie wysławiał się żółwim tempem miał tendencje do popadania w słowotok i bezsensownego tłumaczenia się, jakby uważał, ze przyjechała tu by osobiście ukarać go za jakieś zaniedbania, zaczęła popadać w coraz większą irytację. ~W ten sposób niczego się nie dowiem. Powtarzanie czynności które śledczy już pewnie wykonali mija się z celem, tak jak straszenie ich majestatem władzy.~ Uznała. ~Skoro ten obuński pedant chce żebym się tym zajęła proszę bardzo, ale zrobię to po mojemu.~

Straż nie posiadała się z radości gdy wreszcie pozwoliła im odejść, Randhir wrócił zamyślony, stwierdzając, ze w samym wozie nie ma nic szczególnego zaś broń jest dość prymitywna, stare palne modele, trochę luf trochę pocisków. Nic głęboko specjalnie niepokojącego gdyby nie niefortunny czas w jakim cała sprawa wypłynęła.

- Podrzucisz nas do kancelarii Biskupa Kholla, wysadzisz i pojedziesz coś dla mnie załatwić. Chce znać personalia śledczych zajmujących się tą sprawą, nie mam na myśli wyżej postawionych urzędników którzy będą usiłowali mnie ugłaskać pięknymi słówkami, połowę przemilczą by nie wypaść na wałkoni albo zaczną naginać sprawę do własnych potrzeb – mówiła gdy szli wolno w stronę skoczka. – Chodzi mi o zespół bezpośrednio zajmujący się sprawą. Może dałoby radę pomówić z kimś z nich incognito, bo przy oficjalnych rozmowach zbytnio koncentrują się na zamiataniu włosami podłogi a za mało na informacjach które maja do przekazania. Poza tym mógłbyś posłuchać co się szepcze o tej sprawie tam gdzie władza ani przyzwoici obywatele nie mają wstępu. – Skoro tak bardzo chciał trochę popracować miał okazję.

- Zostawić wam skoczka?

- Nie trzeba, wrócimy z Rohitem, kiedy pogrąża się w odmętach pracocholizmu trzeba mu przypominać, że ma na noc wrócić do domu i zjeść ciepły posiłek.

- Pewnie będzie chciał zostać ze względu na to zamieszanie.

- Oczywiście, że będzie się stawiał, on i moja siostra uważają, że świat rozleci się na kawałki jeśli nie będą go nieustannie nadzorować. Gwarantuje, ze Rohit opuści to biuro albo na własnych nogach albo niesiony przez Oru, prawda?

- On jest niezdrowy, zmęczony. Za dużo się martwi, za dużo siedzi nad księgami do późna, za mało i za rzadko jada. Powinien częściej być na powietrzu, powinien pobiegać, to byłoby dobre dla niego – stwierdził vorox ochoczo przystając na propozycje szlachcianki. Mika stłumiła chichot wyobrażając sobie Rohita z jego zawsze sztywnym, wykrochmalonym kołnierzykiem i doskonale skrojonym surdutem biegającego.

W nieznacznie lepszym humorze markiza wślizgnęła się pomiędzy idących przy niej ochroniarzy. W pogardzie mając to jak powinna a jak nie powinna zachowywać się osoba jej stano oraz to co sobie o niej pomyślą wciąż obserwujący ich strażnicy, jednym ramieniem objęła włochatą łapę voroxa, drugą zaś ramiona Ukara.

- Skoro wszystko ustalone to w drogę panowie.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 02-11-2007, 22:17   #14
 
Leonidas's Avatar
 
Reputacja: 1 Leonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znany
Ten charakterystyczny zapach jodu można było wyczuć już na długo wcześniej jednak dopiero gdy oczom Cassherna ukazała się niemal bajkowy zarys zatoki Casaverda na morzu Margesso to mógł się cieszyć nim w pełni. Widoczne w oddali Shan Tao dodawało urok całej scenerii. Rzeczywiście, region ten wyglądał malowniczo i wzbudzał zachwyt wielu artystów, a niemal każdy szanujący się malarz odwiedził go chodź parokrotnie. Miasto położone było w centralnym punkcie zatoki. Falista plaża usiana ogromną liczbą maleńkich zatoczek, rozszerzała się na wschód i zachód od miasta by po kilkudziesięciu kilometrach znowu się zważyć i stworzyć proporcjonalnie niewielki przesmyk stanowiący jedyną drogę na otwarte morze. We wnętrzu zatoki porozrzucanych było wiele wysepek tak, że chodź przez przesmyk mogły przepłynąć największe statki to musiały się one zatrzymać niemal u jego wylotu. Miało to swoje niebywałe zalety, po wysepkach pozakładano wiele różnych domostw, małych przystani i tawern; wszystkie oczywiście - na mocy rozkazu lokalnych władz - utrzymane tylko w stylu lokalnej architektury, zlecenie to dotyczyło m.in. stosowania oryginalnego budulca – lokalnej białej lub czerwonej cegły. Wysepki te chętnie odwiedzane były przez zamożniejszą szlachtę, posiadanie tu rezydencji wiązało się z pewnym prestiżem wśród rodów zamieszkujących Ikonę. W połączeniu z zadziwiająco krystalicznie czystą wodą oraz bujną i soczyście zieloną roślinnością całość budowała naprawdę przepiękny efekt.
Gdy młody książę wraz towarzyszem zbliżali się do miasta nadchodził już późny wieczór. Samo miasto było jak na warunki panujące na planecie dość spore, a posiadanie własnej przystani latających ptaków dodawało mu prestiżu. Casshern z ciekawością obserwował, dość ubogie, nocne życie miasta gdy już znaleźli się w jego objęciach. Nie lubił miast ale w tym jednym czuł się jakoś swojsko, spędzanie tu wolnych chwil sprawiało mu niewątpliwą radość. Jechali opatuleni w chusty na twarzy, jak kupcy z ludów pustyni tak, by nikt nie mógł ich poznać, książę dodatkowo specjalnie przykrył swą broń pod fałdami ubrania by się nie zdradzić. Obaj jechali na tyle blisko siebie by się swobodnie porozumiewać.
- Jedziemy jak mniemam do Twojej rezydencji? - spytał Mani.
-Tak ale nie zabawimy tam długo, najszybciej jak to tylko możliwe wyruszamy do Bao, ojciec miałby mi poważnie za złe jeśli tam bym się nie pojawił, poza tym załatwimy tam chyba większość niezbędnych spraw. Jeśli dobrze liczę to niedługo za około dwa tygodnie powinny się odbyć urodziny jaśnie oświeconego księcia Maxymiliana i po prostu wszyscy tam się udali. Tutaj nie zostanie nikt kto się liczy. Dziś tak czy inaczej porządnie sobie odpoczniemy – Casshern uśmiechnął się do przyjaciela na samą myśl.
O tej porze ciężko było o łódź, a jego rezydencja znajdowała się kawałek w głąb zatoki, normalnie stanowiło by to problem ale nie dla księcia Li-Halanów. Casshern i Mani znali to miasto, udali się do jednego z większych posterunków straży przy brzegu. Przywiązali konie i weszli do budynku. Nie ściągając opasek Mani pozostał przy drzwiach, a Casshern podszedł do stołu gdzie aktualnie przebywało kilku strażników i jedli bardzo spóźniona kolacje. Książe podszedł do nich niby nigdy nic, po czym zdjął przepaskę i rozejrzał się po pokoju. Większość strażników dalej zajęta była miską, paru jednak z ukosa spojrzeli na przybysza. Od razu go poznali, niemal nie podławili się jedzeniem - tak szybko wstawali, reszta nie wiedząc jeszcze co się dzieje dla pewności również wstała w tempie błyskawicznym, połykając wszystko co mieli tak szybko jak się tylko działo i czekając na dalsze rozkazy. Dalej już poszło szybko, niemal od razu znalazła się łódź, którą pokierował sam dowodzący posterunkiem.
Rezydencja Cassherna stanowiła jedną z najpiękniejszych budowli w całym Shan Tao. Jak dla jednej osoby dom był sporych rozmiarów, niezwykle zadbany ogród, posprzątane alejki do spacerów, rezydencja reprezentatywna i godna najwyższych dostojników – Casshern zawsze uważał, że jest tu za dużo wszystkiego ale doskonale rozumiał, że aby być poważanym musiał się godzić na pewne sprawy i nie dyskutował z tym. Poza tym to tu spędzał najwięcej czasu pośród swych lenn i choćby z tego tytułu po prostu rezydencja musiała być okazała. Od kapitana straży dowiedział się że, statek markiza Adab Ibn Haify ma wypłynąć jutro na urodziny księcia Maxymiliana i, że osobiście zajmie się, żeby markiz dowiedział się, że przebywam w swojej rezydencji i zanoszę do niego prośbę o gościnę na okręcie.
Nareszcie w spokoju i bez pośpiechu Cashhern mógł zażyć dobrodziejstw odpoczynku, od wielu miesięcy zajmował się wyłącznie placami na pustyni, niejednokrotnie musiał osobiście pomagać przy wielu czynnościach o których sama myśl u szlachcica wywołuje nad wyraz nieprzenikniony wyraz zdziwienia i politowania dla osoby która by ją o to prosiła.
Zmęczenie całego ostatniego okresu i poczucie bezpieczeństwa w miejscu jakie książę mógł określić mianem domu dało o sobie wyraz i gdyby nie fakt, że został na chwilę przed południem obudzony, przez Maniego spałby jeszcze w najlepsze. Posłaniec od markiza Adaba czekał już od ponad dwóch godzin, wcześniej jednak przyjaciel nie chciał go budzić. Książe szybko przez Maniego przesłał podziękowania i oznajmił, że zjawi się u niego za 3 godziny – tyle mu wystarczyło by przygotować się do podróży. Perspektywa blisko dwutygodniowego rejsu bardzo mu odpowiadała – co prawda poczekać chwilę i udać się najbliższym transportem powietrznym do stolicy jednak dzięki temu, że będzie towarzyszył mu markiz Adab oraz dość długiemu okresowi jaki spędzą razem, będzie mógł go wypytać o wszelkie ważne zdarzenia i nastroje jakie aktualnie panują o których powinien wiedzieć udając się do stolicy. Był jeszcze jeden ważny czynnik, markiz był raczej sympatycznym człowiekiem, Casshern nie zniósłby takiej podróży niemal z żadnym członkiem jego rodu, śmiertelnie nudna etykieta, zasady i udawane rozmowy o niczym pewniej sprawiłyby, że wyskoczy za burtę i postanowi kontynuować podróż samemu. Markiz ten jednak wyróżniał się na tle całej rodziny choćby tym, że rzadko ukrywał się z tym co myśli i parę razy jedynie tytuł obronił go przed poważniejszymi konsekwencjami. Jest to raczej typ człowieka bezpośredniego i otwarcie mówiący niesprawiedliwości. Tak więc raczej w dobrym humorze opuścił swoją rezydencje i udał się na spotkanie z markizem. Miało ono miejsce od razu na jachcie Adaba. Była to raczej nowoczesna jednostka, zdolna pomieścić 10 pasażerów i prawie 20 osobową załogę na która składali się marynarze oraz służba.
Samo spotkanie odbyło się w bardzo sympatycznej atmosferze, markiz z nieukrywaną radością ugościł księcia. Był to człowiek wzrostu Cassherna, młodszy od niego o rok, można było powiedzieć, że był charyzmatyczny. Ugościł księcia naprawdę godnie i książe musiał go długo przekonywać by nie oddawał mu swojej kajuty.

***
Markiz okazał się rzeczywiście dobrym kompanem do podróży, Casshern chętnie spędzał z nim czas na rozmowie, a tematów było wiele. Przed przyjazdem do stolicy i przed sporą uroczystością, która się szykowała, na która zjedzie się niemal cała tak zwana „wyższa” szlachta i każdy kto chce się do niej zaliczać, nie wypada księciu być nieprzygotowanym. Cassherna pozytywnie zaskoczył też fakt, że przez całą podróż markiz nie spytał go o jego poszukiwania na pustyni, które w powszechnej opinii uważane były za, mówiąc delikatnie, niewypał. Adab widząc sposób w jaki traktuje książę członka swojej świty z którym podróżował, zapewnił również Maniemu wszelkie wygody i traktował z szacunkiem, być może nietypowym dla szlachcica.
Podróż do Bao nie wymagała zbytniego oddalania się od lądu toteż, przez całą podróż nie straszne im były kaprysy pogody i nie lękali się żadnych sztormów czy też większych fal.

***
Bao była zdecydowanie największym i (to już zależało od gustu) najwspanialszym miastem na całej planecie. Olbrzymie pałace, wyrastające z nich strzeliste wieże, monumentalny wręcz kościół ortodoksji, to wszystko kontrastowało z budynkami z czasów drugiej republiki. Zoo, wspaniałe ogrody, największa na planecie uczelnia; wszechogarniający przepych widoczny na każdym rogu, miasto z pewnością zasługiwało na palmę pierwszeństwa. Całość zamknięta była potężnymi murami obronnymi.
Do portu odeskortowały ich dwie łodzie patrolowe czekające na nich parę mil przed miastem. Dalej wszystko potoczyło się szybko, wspólną karetą Casshern razem z markizem udali się ku centrum. W pobliżu królewskiego miasta – jak nazywała się cześć gdzie urzędował książe Maxymilian, gubernator planety – Casshern musiał wysiąść – gościnną rezydencję głowy planety przed która się zatrzymali zajmowała rodzina księcia i jego ojciec wydal polecenie by się z nim zobaczyć, przed całą uroczystością.
Pokój gdzie przyjmował jego ojciec był urządzony raczej bez przepychu. Głowa rodu Maresuke – książe Kichisaburo, około sześćdziesięcioletni mężczyzna z ciągle kruczoczarnymi włosami i surową twarzą nie pokazał po sobie żadnej reakcji na widok syna. Casshern przyzwyczajony do takiej postawy, ukłonił się i czekał na pierwsze słowa ojca.
-Zdajesz sobie sprawę ile cię nie było… Masz pewne obowiązki - wstał z krzesła, oparł się o stolik, skrzyżował ręce i kontynuował – A ty tak po prostu znikłeś - uśmiechnął się, co mogła rozpoznać tylko osoba lepiej go znająca, złośliwie i Casshern już wiedział na co zejdzie temat – A tak w ogóle jak poszły poszukiwania – no tak, ojciec nie mógł mu tego nie wypomnieć, książe nie chciał już się wykłócać:
-Jak wieść niesie nie znalazłem żadnego złota - mówiąc to zachował normalny wyraz twarzy, raczej obojętnym tonem. Chyba nie tego oczekiwał Kichisaburo, raczej jakiejś nutki upokorzenia, błędu, ale nie tego, że będzie to mówił tak jakby opowiadał o zeszłorocznej pogodzie. Wyraźnie wybiło go to z tropu. Młody książe wykorzystując chwilę konsternacji ojca, podszedł bliżej i zaczął:
-Cieszę się, że cię widzę w zdrowiu - uśmiechnął się niezwykle ciepło do niego i wyciągnął w jego kierunku dłoń. Casshern doskonale znał swojego ojca – ten mimo wszystko go kochał, Kichisaburo nie podał mu dłoni zamiast tego uściskał syna.
Oboje usiedli naprzeciwko siebie.
-Gdzie jest matka?
-Pojechała wybrać strój na jutrzejszą uroczystość, będzie rada cię zobaczyć, od kiedy tylko dowiedziała się, że jesteś już w drodze o nikim innym nie może mówić.
Blisko godzinę rozmawiali o tym co się działo podczas nieobecności Cassherna, młody książkę był raczej zagadkowy gdy opowiadał co porabiał i zwykle ucinał mówiąc: „zobaczymy”, „czas pokaże” . W końcu ojciec przestał na niego naciskać. Wreszcie wyjawił co go martwiło:
-Będę potrzebował drobnej pomocy od ciebie… potrzebuje jak najszybciej zdobyć znaczną ilość funduszy, oczywiście nawet nie myślę zadłużać się u kogoś, chodzi mi raczej o rade, czy też informacje o obszar w który mógłbym zainwestować czy też rozpocząć wymianę handlową… – Casshern wyraźnie starał się coś ubrać w słowa ale mu to tak sobie wychodziło. Ojciec chwile popatrzył na syna, po czym wstał, podszedł do stołu, wziął jakąś grubą aktówkę. Podszedł do syna i wręczył mu ją:
-Co to jest?
-Spodziewałem się, że będziesz za czymś takim się rozglądał, jakiś czas temu zleciłem małą analizę twoich lenn pod względem czysto ekonomicznym i gospodarczym. Wnioski przestudiowali moi specjaliści, posłużyły one im do wyszukania kilku…hmm, możliwości. Masz tutaj kilka ofert którym musisz się już sam przyjrzeć. Jest jednak coś jeszcze, jak się domyślasz też mam w tym swój interes, potrzebuje wysłać zaufanego człowieka na Kish by zawiózł tam i przekazał pewne dokumenty, niezmierne dla mnie ważne i by reprezentował mnie w pewnych sprawach i wygłosił moje stanowisko. Jak widzisz dobrze się składa, że wróciłeś akurat teraz, a co się tyczy twoich interesów, oferty które Ci przedstawiłem wymagają, jeśli cię oczywiście zainteresują, twojej osobistej obecności na Kish w celu ich zatwierdzenia
Młody książe uśmiechnął się w kierunku ojca, ten jednak zawsze umiał go zaskoczyć.
-Ponad to było by bardzo dobrze gdybyś udał się tam jak najszybciej, nie chce Cię wyganiać ale rozumiesz, nie chciałbym, żeby jakaś okazja przeszła ci koło nosa, dlatego zapewniłem ci miejsce na statku gwiezdnym już dzisiaj - błysk szczęścia pojawił się w oczach Cassherna, nie spodziewał się, że tak szybko będzie mógł się zając najpilniejszymi dla niego rzeczami. Szybko jednak przemknęła mu myśl i odezwał się do ojca:
-A co z jutrzejszą uroczystością? Książe Maxymilian, poczuje się przecież urażony, że nie przybyłem na jego urodziny… – ojciec uśmiechnął się triumfalnie:
-O tym też pomyślałem, w teczce masz osobiste upoważnienie oraz list skierowany od niego dla ciebie wyjaśniający jedną drobnostkę którą masz za niego załatwić właśnie na Kish, tym samym możesz nie martwiąc się o nic wyruszać… Aha, kiedy będziesz przeglądać te dokumenty… moi doradcy sugerowali mi byś szczególnie przyjrzał się rynkowi farmaceutycznemu, na twoim terenie jest on rozwinięty naprawę szczątkowo i jest to, ponoć, niezwykle rozsądna propozycja.
Młody książe nie ukrywał radości. Ojciec przekazał mu jeszcze jakieś pliki dokumentów i dokładnie wytłumaczył z czym powinien się zapoznać w pierwszej kolejności. Ponieważ do odlotu nie pozostało mu tak wiele czasu, a Kichisaburo zapewniał go, że wszystko dokładnie ma wyjaśnione w dokumentach, mógł się zapoznać ze wszystkim w drodze. Wyszedł z ojcem na miasto by odnaleźć matkę i by razem mogli go odwieść do promu gwiezdnego.

***
Ryk silników zawsze go uwodził; pamiętał każdą jedną swoją wyprawę i każda była inna. Mani z zaciekaniem spoglądał w okno. Casshern również spojrzał tęsknym wzrokiem po raz ostatni na oddalająca się planetę. Po chwili, gdy już znajdowali się na orbicie i dźwięk silników przestał już przeszkadzać, otworzył dokumenty i zaczął je dokładnie przeglądać:
-Trzeba wreszcie zacząć prace - rzekł sam do siebie zabierając się do roboty.
 

Ostatnio edytowane przez Leonidas : 02-11-2007 o 22:34.
Leonidas jest offline  
Stary 04-11-2007, 00:14   #15
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Pałac domu Fujiro

Dla Ukara wszystko było jasne. Nawet nie drgnął gdy wspomniano o transakcji, również przyjęcie pośredniej formy komunikacji nie budziło jego zastrzeżeń.
- Oczywiście, bądź pewien, że nikt niepowołany nie usłyszy o tym spotkaniu, a wdzięczny lud będzie o tobie pamiętał. - Ukar pożegnał się. Jak donieśli słudzy Fujiro, wsiadł do śmigacza i odleciał bardzo szybko w stronę miasta.

Jakiś czas później Oda otrzymał potwierdzenie, że Basuro wystąpił z pozwem przeciw Ukarce. Machina biurokratyczna ruszyła, nie trzeba było czekać długo na odpowiedź:

Do czcigodnego Hrabii Ody Fujiro,
Wielka Strażnica Escoralu wyraża najszczersze ubolewanie z powodu szkód jakie oskarżona Lir'Tay wyrządziła szlachetnej rodzinie Fujiro. Zapewniamy, że naszym celem jest właściwe ukaranie jej za te i inne przewinienia wobec wiernych synów kościoła z rodu LiHalan. Aby jednak sprawiedliwości stało się zadość, konieczne jest właściwe przeanalizowanie faktów, bowiem choć niewątpliwie oskarżona załśużyłą na kare, to jak każdy korzystający z gościny rodu LiHalan może liczyć na sprawiedliwy proces, który wyznaczy odpowiednio wysoką karę. Dlatego Strażnica prosi czcigodnego Hrabie Ode Fujiro, o udostępnienie wszelkich dowodów przewinień oskarżonej.
Jednocześnie z przykrością musi poinformować, że nie jest możliwe przekazanie oskarżonej, ze względu na trwające dochodzenie i przesłuchanie wymienionej.
Z najgłębszymi wyrazami szacunku
Kancelaria Komandora Policji Escoralu
Barona Taro Lihalan.


Sprawa okazała się być bardziej złożona niż Oda mógł przewidywać. Komandor najwyraźniej był pewny siebie, na tyle by nie ustępować przed prośbą hrabiego. Czy zachował by się równie odważnie, wobec groźby i bardziej zdecydowanym naciskom? Nikt tego nie wiedział. Pozycja Hrabiego Ody względem Komandora nie była też całkiem jasna, jak wtajemniczył go Chang Po istniało kilka dokumentów różnie definiujących zależności Komandora jak i jego kompetencje. Jedna z nich czyniła z niego osobę podległą burmistrzowi miasta, inne wskazywały na rade miejską, kolejne zaś uznawały go za część sił zbrojnych tym samym wasala Księcia Flaviusa. Co było najciekawsze, na swoim stanowisku znalazł się kilka lat temu, dzięki staraniom księżnej Fativy, która zabiegała o jego nominacje, a różne grupy uległy jej argumentom, niektórzy twierdzili, że argumenty były wielocyfrowe.

Akcja zabezpieczenia budynku poszła znacznie sprawniej, gwardziści Fujiro rozlokowali się w budynku, zgodnie z ich relacją, fabryka aktualnie stoi pusta, pracownicy rozeszli się do domów. Natomiast na terenie budynku znajduję się grupa Kajdaniarzy pełniących role stróży, jak dotąd nie doszło do żadnego ekscesu a koegzystencja grup bojowych przebiega pokojowo. Na terenie pojawiają sie czasami policjanci, jednak po krótkich oględzinach dali sobie spokój. Był też obecny przedstawiciel gildii aptekarzy. Chang mimochodem dodał, że do laboratorium ciągle przychodzi jakaś kobieta, która twierdzi, że tam pracuje.

Kiedyś książe słyszał powiedzenie, że im dalej w las tym więcej drzew. Im bardziej sprawa go zajmowała, w tym większą dżunglę się zagłębiał. Gąszcz przepisów był dla niego zbyt złożony, najgorszy był całkowity brak zgodności przepisów, różne instytucje rościły sobie prawo do "nadrzędności prawnej", a precedensy zdawały się sobie przeczyć.

Jakby tego było mało, Basaro poinformował go, że jeden z jego znajomych był wypytywany przez rycerza poszukującego imieniem Tay Pey LiHalan o znajomości hrabiego Fujiro. Co Cesarz mógł mieć wspólnego z całą sprawą. Kilka dni po wysłaniu ochroniarzy do gmachu do kancelarii hrabiego trafił list:

Do szlachetnego hrabiego Ody Fujiro
Faktoria Gildi Aptekarzy na Kish pragnie złożyć zacnemu przedstawicielowi domu Fujiro najgłębsze wyrazy szacunku. Jednocześnie wyraża zaniepokojenie obecnością uzbrojonych najemników na terenie należącym do przedstawiciela gildi. Dlatego pokornie prosimy o wyjaśnienie przyczyny takiej decyzji, a także zdradzenie planów względem majątku doktor Lir'Tay.
Pełny dobrej woli
Dyrektor Faktori Gildi Aptekarzy
dyrektor Samuel Strange


Z tego co szlachcic wiedział, gildia aptekarzy nigdy nie była bardzo zamożna, ani wpływowa. Również jej zdolności organizacyjne i kooperacji ustępowały choćby zdolnościom Inżynierów. Nie dziwił więc uniżony ton, ale wiedział też, że za subtelny słowami kryje się zapewne wielki niepokój, spowodowany ingerencja hrabiego.

***
Carthago Nova

Kawaler Otto Munchkin LiHalan uchodził za wierzącego, ale i wiernego tradycjom rodu LiHalan. Owszem, szeptano, że jego przodkowie pochodzili z ziem Hawkwood a herb krzyża przyjeli dopiero gdy ich dawny ród uległ całkowitemu zmarginalizowaniu. Na Cartago nie było to jednak tak istotne, choć wielu szlachetnie urodzonych szczyciło się swoją sięgającej czasów Proroka dynastią, a o "przybłędach" mówiło się z należną im pogardą, to nie robiono tego zbyt głośno. W końcu "dziedziczki" również miały w sobie wiele obcej krwi. Dlatego nawet jeśli ktoś miał zastrzeżenia, to zachował je dla siebie. Kawaler Otto nie nękany przez nikogo rzadził na swych włościach, jako jeden z wielu wasali dziedziczek. Chętnie polował, organizował przyjęcia, wspirał budowę kościoła, a nawet wielkiej owczarni, bowiem własnie hodowlą się głównie zajmował. Czasem tylko poddani jego wszczynali awantury, gdy do płacenia danin dochodziło. Lecz normalną to było rzeczą, że nikt nie lubił dawać owoców swej pracy. Nie było w tym nic dziwnego do czasu, gdy służby książęce nie wykły przemytu broni do włości Munchkina, nie zabili jednego z szmuglerów, nie wszeli dochodzenie i nie wykryli jednego po drugim spiskowców, którzy broń nielegalną kupowali i z pewnością nieczyste mieli zamiary wobec pana swego. Taka wersja była spisana w policyjnych raportach, taką powtarzano w rozmowach salonowych, a inni szlachetnie urodzeni dziwili się nad niewdzięcznością ludu, co to przeciw dobremu człowiekowi spiskował. A gdy docierały wieści, że któryś z spiskowców zmarł w więzieniu, albo w czasie próby pojmania zginął. Nikt ich nie żałował. Może tylko rodziny.

Ale była też wersja nieoficjalna, taka, którą zdobyć można było tylko u źródeł, pytając drobnych kupców, przekupując szeregowych strażników. Mimo wielu zalet kawaler Otto był też człowiekiem chciwym, obrotnym i przedsiębiorczym, ale żądnym mamony jak mało kto. Za nic on miał życie swych poddanych, żądał od nich wyrzeczeń i danin przekraczających nie tylko stawki innych, ale i granice ich możliwości. Ludzie buntowali się, jednak ci co nie płacili tracili dobytek, domy, ziemię. Jego dżokeje czując swą siłę, też za nic mieli poddanych, a ich swawole były zmorą ziem Ottona. Poddani gdy tylko wspominali o dżokejach i ich władcy, kreślili znak kręgu, jakby odganiali złe siły. Byli i tacy, którzy nie widząc wyjścia, gotowi byli własnymi rękoma bronić się przed bezprawiem. Nie wiedzieli jak, nie mieli doświadczenia, ale i tak spróbowali. Ich próba zostałą wykryta i ukarana z całą żarliwością przez chciwego władce.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 04-11-2007 o 01:13.
behemot jest offline  
Stary 06-11-2007, 19:41   #16
 
kszyk's Avatar
 
Reputacja: 1 kszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skałkszyk jest jak klejnot wśród skał
Ungavroks, klasztor Wojennego Bractwa

Alberta przypatrywał się posłańcowi. Niezrozumiałe dla niego było hołdowanie swemu kalectwu, gdy korzystając z dobrodziejstw technologii można było powrócić do dawnej sprawności. Uważał to za źle pojęte przestrzeganie cult curpus –kultu ciała. Wiary że utrzymanie ciała w wysokiej sprawności jest tak ważne jak dbanie o czystość duszy Z drugiej strony Albert szanował decyzję posłańca – w końcu prawdopodobne było, że utracił on oczy w służbie Wszechstwórcy i teraz dzielnie znosił zesłaną przez Pana brzemię….

Po wysłuchaniu przybysza, Mistrz wziął list z jego rąk i zdecydowanym ruchem przełamał pieczęć. Przebieg pismo wzrokiem, po czym złożył kartę i schował ją za połę habitu.
- Johann.- wypowiedział głośno Albert. Po chwili do pomieszczenia wszedł posłaniec, widocznie czekający pod drzwiami przez cały czas rozmowy.
- Wzywałeś, Mistrzu. – odezwał się zamykając za sobą bezszelestnie drzwi i stając przy ścianie w delikatnym ukłonie.
- Każ w moim imieniu przygotować do wylotu drugą i trzecia drużynę. Dopilnuj aby wśród naszych braci znaleźli się uczniowie Malcolm i Jozuel. Ta podróż wielce im się przysłuży. – uśmiechnął się dobrotliwie. Malcolm zna miejscową gwarę, a Jozuel od dawna marzył aby narysować katedrę. Jego obrazy, można by rzec, są nieziemskie.

W powietrzu zawisło milczenie. Albert od dawna myślał o krucjacie, miał przeczucie że prędzej czy później będzie świadkiem przełomowych wydarzeń. Jedyny niepokój w jego duszy budził fakt że to stało się tak szybko. Pomyślał o ludziach którzy zginą, daleko od domów i wszystkiego co znają. Miał nadzieje że zamęt kolejnych wojen nie dotknieta świata tak szybo. A jednak....

- A cóż to za ładunek, czcigodny gościu, przywieźli ze sobą aptekarze? – zagadnął Mistrz, otrząsając się z zamyślenia i podchodząc do okna.
 
__________________
Srebrny w mózgu chip
wolnym czyni mnie
gdy zespolony z metalem
dostrajam się
kszyk jest offline  
Stary 07-11-2007, 13:05   #17
 
Frostqueen's Avatar
 
Reputacja: 1 Frostqueen nie jest za bardzo znany
Przesiadka w kosmoporcie trwała tylko chwilę. Lądownik czekał na Clodię w sąsiednim doku. Lars, jeden z dwóch pilotów którzy wozili ją na orbitę i spowrotem, czekał już przy śluzie, razem z pokładowym inżynierem, okrąglutką Sylvią. Gdy parę lat temu wybuchł pożar w jednej z kopalni, rodzina tej ostatniej, mieszczanie z Novy, straciła część majątku i nie mogła na czas sfinansować ostatniego semestru nauki swojej córki. Ratusz zgodził się przyznać im kredyt w tym celu, podciągając tymczasowo pod program zapomóg. Spłacili go co do grosza w dwa lata, podczas gdy ich latorośl otrzymała urzędowe pismo z wezwaniem do.. stawienia się do pracy. Jakkolwiek wyobrażała sobie swoją przyszłość po studiach, nie wyglądała na niezadowoloną ze stałego zatrudnienia na Carthago i w jego kosmoporcie. Piloci za to, byli skutkiem polowania na doświadczonych przewoźników pochodzących z Kish, gotowych zamieszkać na księżycu. Clodia wychodziła zawsze z założenia, że zaufany specjalista jest skarbem w każdej sytuacji.

Na lądowisku w Novie grupa musiała się rozdzielić. Gudrun ruszyła z bagażami i zmęczonym Estebanem do rezydencji markizy. Niedługo zjawi się w ratuszu ze świeżym, wygodnym ubraniem dla dziedziczki, która wraz ze swoją ochroną wyruszyła tam od razu.
Jak zwykle z pewnym zachwytem weszła po schodach prowadzących do starej budowli, za którymi już w szerokim hallu powitała ją grupka rezydujących tam urzędników i ochroniarzy. Tyle razy wchodziła tu przez te wszystkie lata i za każdym razem słyszała "Dzień dobry, Pani markizo". Dopiero po tych słowach zaczynał się dla niej dzień.


Carthago nie było wielkim księżycem, spora jego część pozostawała niezamieszkana. Ratusz i jego filie w pozostałych miastach oraz centrum regionów górniczych i rolnych były według Clodii instytucjami działającymi w sposób wręcz magiczny. W tej społeczności każdy miał jakichś krewnych w pozostałych miastach, krewnych rolników i pracowników kopalni. Informacje o działaniu instytucji na obszarach podległych bezpośrednio administracji Ratusza podróżowały więc swobodnie po księżycu i chyba nic nie byłoby w stanie ich powstrzymać. Dzięki temu prawie każdy miał większe lub mniejsze pojęcie o sytuacji w kopalniach i kiedy zjawiał się tu jakiś zdesperowany górnik, nie spotykał się ze zdziwionym, nierozumiejącym spojrzeniem urzędnika. Łańcuch wykonawczy nie osiągał rozmiarów przekraczających pojmowanie jednego człowieka. Były to powody dla których raczej nie zamieniłaby Carthago na inne, większe ziemie. Chyba, że przestałaby czuć potrzebę bezpośredniego kontaktu z panującymi na nich realiami.
Informacja o jej powrocie szybko obiegła budynek, trafiając także do Rohita. Dla urzędników oznaczała przede wszystkim to, że muszą wyciągać papiery z raportami za ostatnie dwa tygodnie, z przeznaczeniem na biurko dziedziczki. Zawsze ich żądała.

Wjechawszy windą na najwyższe piętro udała się do swojego gabinetu. Chłopcy - jak zwykła ich nazywać - skręcili chwilę wcześniej do połączonego z nim małego pokoju. Dalej był już tylko gabinet Rohita, a na obu końcach korytarza schody na niższe piętro, gdzie rezydował administracyjny ul.
Otworzyła drzwi dająć się na chwilę oślepić promieniom słońca padającym z ogromnego okna. Rozciągała się z niego panorama miasta, którą obserwowała często, rozważając swoje plany. Dlatego na przeciw tafli.. czegoś czego nie umiała nazwać, bo było szybą ale nie było szkłem, ustawiono małą sofę.
Na prawo od drzwi mieściło się biurko Gudrun i dwie wielkie szafy z papierami. Minęła je i długi stół przy którym odbywały się zebrania, po czym skręciwszy w prawo znalazła się we właściwej części swojego gabinetu.

Zdjęła płaszcz, przełożyła go przez oparcie fotela i wcisnęła umieszczony z boku blatu guziczek.
- Elza, poproszę raporty. Będę obok.
- Tak jest.
- Chcę też mieć informacje kiedy dokładnie odbyła się ta cała sprawa z akolitą, który nie chce płacić cła. Wszystkie patrole mają meldować gdzie go widziano. Potwierdź przekazanie polecenia.
- Oczywiście.
- Odpowiadał spokojnie cichy głos. Elza była tą nieszczęśniczką, która dzwoniła do poszczególnych działów, przekazywała rozdporządzenia, przedstawiała jej dokumenty i uwagi. Była drobną, cichą dziewczyną, której wewnętrzny spokój zdawał się promieniować na innych. Jako pracownik pozostawała wciąż na widelcu, lecz jak do tej pory radziła sobie ze swoimi zadaniami bez większych problemów.
- Spróbujcie się dowiedzieć kiedy doleci do nas przedstawiciel rodzinnej ambasady. Chcę też mieć wszystkie papiery na temat tego przemytu i wszystko co posiadamy o kawalerze Otto, łącznie z genealogią. To na razie tyle.
- Dobrze, proszę pani. Część będzie od razu, część doniosę niedługo.
- Wspaniale.


Po chwili Clodia znalazła się w gabinecie obuna. Uścisnęli sobie dłoń i przeszła do pytań.
- Czy coś udało się już załatwić i kiedy będzie moja siostra?
 
__________________
I might cry, you will bleed.

Ostatnio edytowane przez Frostqueen : 07-11-2007 o 14:00.
Frostqueen jest offline  
Stary 07-11-2007, 19:50   #18
 
Idrith's Avatar
 
Reputacja: 1 Idrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skał
Gabinet Picarda

Po niezwykle uprzejmych słowach Picarda Lena poprawiła sobie loczek który właśnie opadł jej na czoło i wstała, zmysłowo szeleszcząc suknią. Spokojnym krokiem zbliżyła się do biurka i dłonią w rękawiczce oparła się o jego blat.
- Zaiste, twoje psie maniery zdają się być rzeczywiście produktem leśnego wychowania, nie ubliżając oczywiście szlachetnym Voroxom. – na jej twarzy cały czas gościł słodki uśmiech. – Zapewne też nie słyszałeś w tych swoich dżunglach i pustyniach o przewinieniu zwanym obrazą szlachcica, mam rację?- ręka z wachlarzem wykonała zamaszysty ruch, gdy kobieta wycelowała go w rozmówcę.
- Hmmm...Wypudrowane pacynki.. myślę że wiele osób zainteresowałoby się tak śmiałymi słowami, bardzo wiele.... na twoje szczęście nie mam zbyt wiele czasu na zajmowanie się sprawami kształconych w dżungli administratorów. – Lena westchnęła teatralnie i bez słowa skierowała się do drzwi. Przed naciśnięciem klamki odwróciła się nieznacznie przez ramię i wypowiedziała słodkim głosem:
- Ach, jakby twoja nieznajomość konwenansów przeszkodziła ci w zrozumieniu pewnych aluzji- sprawa Lucjusza aktualnie mnie nie interesuje....


* * *

Lena wyszła z pomieszczenia i zamknęła za sobą drzwi. Z mściwą satysfakcją pomyślała o szeregu tortur na które zasłużył Picard i zaraz potem uśmiechnęła się do siebie na wniosek że to i tak byłaby zbytnia łaska.
Rozmowa wprawiła ją w dobry humor, tak mało było wokół interesujących ludzi przekonanych o swojej wielkiej misji dziejowej. Schodząc ze schodów wprost do wielkiego holu gdzie czekała na nią Voroksica, prawie parsknęła śmiechem.

Idąc, już z daleka zauważyła towarzysza Grattch. Dawno już nauczyła się szanować Voroksy i drażniło ją gdy ktoś sprowadzał je do poziomu zwierząt.
- Ekhm, przepraszam że przeszkadzam w konwersacji. – rzekła z rozbawieniem gdy zbliżyła się do Voroksów Zawsze kiedy stawała obok tych monumentalnych stworzeń wzdrygała się na samą myśl o spotkaniu ich w nieprzyjaznych okolicznościach..
- Sprawa zakończona, ale zanim opuścimy to miejsce, może przedstawisz mi swojego towarzysza?

 
Idrith jest offline  
Stary 08-11-2007, 08:39   #19
 
Frostqueen's Avatar
 
Reputacja: 1 Frostqueen nie jest za bardzo znany
Obun, jak zawsze dostojny i zdaje się jeszcze chudszy niż kiedy ostatni raz go wiedziała, wręczył Clodii na dzień dobry dość gruby plik dokumentów. Usiedli razem.

- Akolicie przyznano glejt wczoraj wieczorem. Sprawa przemytu jest teoretycznie rozwiązana, wyszło na to, że poddani kawalera Munchkina okazali się bardzo niewdzięczni. Chociaż Mika twierdzi, że ma jakieś nowe informacje, nie chciała mówić przez szeptaczkę. Podobno Razem z ukarem kręciła się chwilę po lennach kawalera. – Rohit zmarszczył lekko brwi mówiąc o Randhirze, co przy jego ostrych rysach nadało mu dość złowieszczego wyrazu. Mimo to, w kilka sekund potem oblicze obuna znów było przepełnione spokojem. – Kiedy się tu zjawią trudno powiedzieć. O ile wiem Mika jest teraz zajęta hołubieniem swojego dochodzącego do zdrowia konika. Pochłonęło ją to do tego stopnia, że nawet nie krzyczała za bardzo kiedy powiedziałem, że trzeba zamknąć kasyna na czas kontroli. Trudniej było przekonać jonin Black, jednak w końcu przyznała, że konsekwencje odkrycia tej małej tajemnicy będą znacznie bardziej katastrofalne niż ewentualne straty wywołane czasowym zastojem.
Pukanie przerwało im na chwilę.
- To Elza. Proszę!
Zaganiana jak zawsze dziewczyna wniosła kilka teczek i podała je Clodii.
- Dzięki, Elzo.
- Proszę. Reszta wkrótce.


Grzebała powoli wśród otrzymanych kartek.
- No tak, chyba za dużo wymagałam od Miki. Nie będę jej tu na siłę ściągać. Wystarczy, że zajęła się tym przemytem i porozmawiała z biskupem. Mimo to, jest pewna dość istotna kwestia, którą chciałabym z wami omówić.. - Spuściła wzrok zastanawiając się. Pewna myśl, bliska jej od dość dawna, kiełkująca powoli i wytrwale, pomimo przeszkód, znów doszła do głosu. ~Zrobić coś.. Niech to nie będą puste, czcze słowa, obraza dla ich własnego znaczenia..~
- Przyjadę do was, do Samotni, jutro rano. Każę też służbie przygotować u mnie pokoje dla naszego wizytatora. Powinien dolecieć dość niedługo.. - Spojrzała na jedną z kartek. - Sądząc po czasie wylotu, pojutrze, więc muszę być gotowa by go, czy też ją, przyjąć. O akolicie zarządałam dokładniejszych danych, tak samo jak o kawalerze. Zostaje jeszcze.. Lucjusz. - Spojrzeli na siebie, nie musząc silić się na komentarze. -Hazaci muszą być ślepi. Nie zaufałabym nigdy człowiekowi z taką przeszłością.. Niepokoi mnie to, gdzie i jak wypłynął..
- Rozumiem cię. Nie wyciągajmy jednak pochopnych wniosków.


Reszta dnia minęła Clodii na czytaniu, porównywaniu, dzwonieniu, podpisywaniu czego jeszcze nie podpisała. Przestudiowała bardzo dokładnie otrzymane dokumenty sącząc mocną, gęstą, cucącą czekoladę.
Nie było więc czasu na popołudniowy spacer, zmęczona wróciła do domu z Gudrun i ochroną dopiero późnym wieczorem. Widok własnego hallu podniósł ją na duchu. Pogłaskała jednego z chartów, który przyszedł się połasić i weszła na piętro, stęskniona lekko za swoimi komnatami. W salonie, przy kominku, lekko zakłopotany stał Esteban, chowając za plecami jakiś tomik. Codzienne zwyczaje bywają męczące. Miał minę, jakby wiedział, że to powie i czekał z nadzieją na "ale". Roześmiała się.
- Okrutny człowieku! Kiedy ja się wreszcie wykąpie? - Pokręciła tylko głową, czując ciepło jakie budzą w ludziach rzeczy, które są stałe, znajome i własne..
 
__________________
I might cry, you will bleed.
Frostqueen jest offline  
Stary 11-11-2007, 17:06   #20
 
Nalavara's Avatar
 
Reputacja: 1 Nalavara ma wyłączoną reputację
Z lekko przekrzywionym łbem przysłuchiwała się słowom drugiego Voroxa. Co jakiś czas zamruczała coś potwierdzająco lub obiegła spojrzeniem ludzkie zbiegowisko.
-Ta, której towarzyszę również jest rycerzem poszukującym- rozciągnęła pysk w uśmiechu, pilnowała się jednak żeby nie pokazać zębów, nie chciała, aby ten odebrał to jako wyzwanie bądź groźbę. -Jednak przenigdy nie mów przy niej "pies cesarza", bo ludzka samica może pokazać czemu ma tytuł wojownika. - po tych słowach podrapała się pod za uchem, gdzie usiadł jakiś natrętny owad i usiłował przebić się przez grubą warstwę futra aby dotrzeć do skóry. Rozplaćkała go i strząsnęła z palców prawej górnej kończyny.
-Jestem Grratch... i dawno nie byłam w Domu. - po tym stwierdzeniu skierowała wzrok na otaczających ich ludzi. Przyglądała się im teraz z większym zainteresowaniem i z żalem. Byli wszędzie, tłumy tych małych istot panowały nad rozległymi przestrzeniami wszechświata. Przypomniała sobie jak kiedyś w dżungli widziała jak roślina przypominająca mech dopadła śpiącego voroxa... roślina była mała, ale było jej dużo.. dużo za dużo a vorox był silny ale jeden. Rozważała to jeszcze chwilę po czym do jej nosa dotarł znajomy zapach. Skierowała jedno ucho w stronę nadchodzącej Decadoski.
-O wilku.. czy raczej o modliszce mowa- mruknęła Grratch do samca w Voroxiańskim. Wysłuchawszy słów Decadoski, Grratch opadła na wszystkie sześć łap.
-Pani Leno, to jest Troth, Troth, to Hrabina Lena Von Mortiz Decados
 

Ostatnio edytowane przez Nalavara : 11-11-2007 o 17:09.
Nalavara jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172