|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
30-10-2007, 19:20 | #1 |
Reputacja: 1 | [sesja] Back to the Future! [MEDIA]http://youtube.com/watch?v=kx0zAH47yAA[/MEDIA] 17 kwietnia 2002 roku był dniem słonecznym, ciepłym i bardzo wyczekiwanym przez całą licealną młodzież. A dokładniej rzecz biorąc - popołudnie dnia 17 kwietnia 2002 roku było bardzo wyczekiwane. Zresztą jak każde piątkowe popołudnie, oznaczające początek weekendu. Lekcje dłużyły się okropnie, a promienie słoneczne wpadające przez okno do sal wywoływały ogromne poczucie tęsknoty za wolnością. I kiedy wydawało się, że jeszcze tylko kilkanaście minut dzieli wszystkich od upragnionych dwóch wolnych od szkolnego kieratu dni, okazało się, że nie wszyscy będą mogli cieszyć się weekendem tak samo szybko. Blondwłose dziewcze, najwyżej czternastoletnie, pukało delikatnie do czterech klas i przepraszając słodkim głosikiem nauczycieli, wyczytywała z karteczki po jednym nazwisku: Patrick Winship, Justin Blackbird, Robert O'Malley, Christopher Clydes - za każdym razem dodając tą samą formułkę - Pan profesor Jackob Smith prosi, żebyś zgłosił się do niego po tej lekcji w bardzo ważnej sprawie. Będzie czekał w swoim laboratorium. Można było domyśleć się co stary profesorek może chcieć od uczniów. Szczególnie, gdy wszyscy czterej wyczytani panowie doskonale zdawali sobie sprawę tego, że semestralny test z fizyki nie poszedł im tak dobrze, jak mieli nadzieję. Szczerze mówiąc - w ogóle im nie poszedł. Jeszcze nigdy Smith nie wymyślił tak pokrętnych pytań, tak beznadziejnych zadań i trudno było się dziwić, że coś mogło pójść nie tak. Szczególnie jeśli poświęca się na naukę fizyki tyle czasu, co oni... Problemem jednak nie było nauczenie się całej partii materiału i zaliczenie testu raz jeszcze. To byłoby zbyt proste! Problem stanowił sam profesor Smith i jego przedziwne metody wychowawcze, które stosował specjalnie dla uczniów, którzy w jego mniemaniu niesłusznie nie przepadali za fizyką. Wymyślał dla nich przedziwne zadania do wykonania, kazał na przykład obserwować różne normalne zjawiska z życia codziennego i każde z nich opisywać od strony fizycznej. Jazda samochodem, upadek podczas ewolucji na deskorolce, przypalenie odgrzewanej zupy... Co gorsze, kazał nieraz pisać setki esejów, szperać po bibliotece, znajdować informacje, ciekawostki, opisywać i referować publicznie problemy współczesnej fizyki. A kiedy widział, że nieszczęsny uczeń katowany i zadręczany mnóstwem zajęć, które mają mu pomóc pokochać znienawidzony przedmiot, wciąż oporny jest na wiedzę, zapraszał go do siebie i pozwalał towarzyszyć lub też pomagać przy swoich eksperymentach. Na szczęście nikt jeszcze nie zginął od żadnego wybuchu, ani eksplozji, ale opowieści o tym co profesor potrafi wymyślić i do czego zmusza biednych chłopców i dziewczęta (którzy woleliby popołudnie spędzać na randkach, spotkaniach, koncertach, w kinie lub gdziekolwiek, byle nie w domu profesorka!) są na tyle straszne i wręcz legendarne, że każdy woli przysiąść przez kilka dni i zakuwać bez opamiętania na semestralny test, niż doświadczyć tych okropieństw na własnej skórze. Po dzwonku na przerwę żadnemu z czterech wyczytanych panów nie spieszyło się na spotkanie z nauczycielem fizyki. W końcu jednak, prędzej czy później musieli pojawić się w kanciapie profesora, zwanej chlubnie "laboratorium". Pomieszczenie znajdowało się w piwnicy, tuż pod pracownią fizyczną, z której zapleczem łączyły je metalowe schody. Pan Smith większość czasu spędzał właśnie w laboratorium, wychodząc jedynie wtedy, kiedy miał lekcje. Schody były więc bardzo praktyczne i wygodne, nie musiał bowiem wychodzić z piwnicy i przechodzić korytarzami do pracowni. Profesor należał do tego typu ludzi, którzy zazwyczaj delikatnie określani są mianem "dziwaków" (a czasem bardziej dobitnie - "wariatów"). Był już bardzo stary, skończył już siedemdziesiąt lat, nie lubił za bardzo towarzystwa, często gadał sam do siebie, chodził przeważnie w jednym i tym samym ubraniu, był roztargniony, zapominał o rzeczach istotnych dla większości ludzi, natomiast pamiętał zawsze doskonale wszystkie daty, fakty, wzory, wyliczenia i twarze. Twarzy nie zapominał nigdy, w co nieraz nie wierzyli jego uczniowie i starając się wykorzystać jego roztargnienie próbowali wyłudzić lepszą ocenę lub w jakiś sposób go oszukać. Oj biada im, biada! Bo to, co profesor Smith wziął sobie do serca najbardziej, to jego misja kształtowania młodych umysłów, szczególnie tych, które oporne były na wszelkie nauki, szczególnie fizykę i dobre wychowanie. Nie trudno więc domyślić się co robił z uczniami, którzy mu podpadli. W laboratorium panował półmrok. Patrick, Justin, Robert i Christopher stanęli tuż przy wejściu, w razie gdyby musieli asekurować się taktownym wycofaniem się na z góry upatrzone pozycje, co - jak mieli nadzieję - nastąpi bardzo szybko. Niestety okazało się, że w głębi mrocznego pomieszczenia coś jednak się rusza, coś mamrota do siebie i niekiedy bardzo hałasuje. Należy jeszcze wspomnieć, że owa kanciapa zwana laboratorium, to pokój wypełniony przeróżnym, na pierwszy rzut oka, śmieciem. Buteleczki, flakony, sterta kabli, głośników, krzyżówek różnych urządzeń, starych komputerów, przyrządów niewiadomego pochodzenia i przeznaczenia, narzędzi, śmieci i Bóg wie czego jeszcze! Wszystko to doprawione starymi meblami, w szczególności masą półek i regałów. A gdzieś wśród nich zawsze można było znaleźć profesora. No, prawie zawsze. Wtedy, kiedy nie musiał być w szkole, zaszywał się w swoim domu. Po kilku chwilach z głębi pomieszczenia wyłonił się profesor Jacob Smith, trzymając w dłoni skrzypce i ciągnąc za sobą podłączoną do nich plątaninę kabli. - Aaa, to Wy! - jego wzrok początkowo bezradnie błądził po obliczach obecnej czwórki, ale wreszcie zdołał sobie przypomnieć kim są jego goście - Nieładnie, nieładnie moje kochane chłopaczki! Profesor znowu zniknął w czeluściach kanciapy, skąd dochodziły przez chwilę przeróżne odgłosy, wymieszane z jego własnym głosem: - To niesamowite, zupełnie niesamowite... Ale co to ja miałem... Ach, no tak, tak, oczywiście! Nieładnie chłopaczki, tak zawodzić starego Smitha... O tutaj jesteś, a już myślałem, że diabeł ogonem przykrył, taaaak. Już do Was idę chłopaczki, bo wiecie, to zupełnie niesamowite jak wielki wpływ na pole magnetyczne mają fale dźwiękowe. Atomy tańczą, tańczą zupełnie jak ludzie! Znowu pojawił się przed nimi z szerokim uśmiechem na ustach i rękami uniesionymi do góry, tak jakby pląsał i tańczył w ciemnościach. - Fizyka jest taka fascynująca, tak, fascynująca! Ja Was obserwuję już od dłuższego czasu, nie myślcie sobie! Ja widzę, widzę jak traktujecie tak ważną dziedzinę naukową. Najważniejszą, bym rzekł, najważniejszą! Złamaliście mi serce... te cztery testy, Wasze testy! Najgorsze z całej szkoły! Naj-gor-sze! Powiedzcie mi chłopaczki, dlaczego nie kochacie fizyki? - profesor zrobił krótką pauzę, a oni zdążyli jedynie pomyśleć jak bardzo mają przechlapane - Fizyka Was kocha! Udowodnię Wam, że to piękna nauka, dzięki której możecie zdziałać cuda! Prawdziwe cuda! Jutro rano, o 7:30 przyjdźcie do mnie, do domu. Wiecie gdzie. Będziecie świadkami największego eksperymentu wszech czasów! Nie, nie chcę nic słyszeć, żadnych narzekań! Co z tego, że jest sobota? Każdy dzień jest dobry, aby przetestować wynalazek, który zmieni oblicze ludzkości, szczególnie sobota! Ojej, już jest tak późno, tak późno a ja muszę zrobić jeszcze tyle rzeczy! No już, sio - profesor wygonił chłopców z laboratorium i błyskawicznie zamknął drzwi - Jutro o 7:30, pamiętajcie! Nie chcemy przecież, żeby przez fizykę takie fajne chłopaczki musiały powtarzać rok. Do zobaczenia! Profesor Jacob Smith podreptał korytarzem, wspiął się szybciutko po schodach i zniknął z oczu Patrickowi, Justinowi, Robertowi i Christopherowi. Czterej siedemnastolatkowie zostali sami ze swoimi myślami. Jak mniemam - morderczymi myślami... |
30-10-2007, 22:36 | #2 |
Reputacja: 1 | Powtarzać rok! - prychnął w myślach Justin - Dobre sobie. Fizyka w gruncie rzeczy obchodziła go równie mało, co historia, matematyka, chemia, geografia, biologia, angielski... Właściwie, to nic go nie obchodziło. Nie miał pojęcia, co z nim będzie, jak już skończy szkołę - na studia z całą pewnością nie miał szans. Może w końcu założy kapele i zrobi karierę tylko po to, by potem w jej najbardziej ekscytującym momencie zaćpać się na śmierć? Jak Curt Cobain... Gdy tak ciągle od nowa analizował swe najbliższe perspektywy, takii scenariusz wydawał się mu być w ścisłym top10 tych najbardziej prawdopodobnych. Westchnął i włożył dłonie do kieszeni kurtki. Kurtka była w barwach moro-wojskowych, komponująca się z czarnymi spodniami-bojówkami i z przetłuszczoną szopą, którą Justin miał na głowie. Spojrzał na pozostałych trzech chłopaków stojących z nim pod drzwiami laboratorium. Wydawali się być minimalnie bardziej przejęci perspektywą poświęcenia sobotniego poranka dla ratowania swej sytuacji z fizyki. Justinowi, podobnie jak wiele innych rzeczy, było to obojętne. I tak pewnie poświęciłby ten czas na leżenie na łóżku, patrzenie się w sufit i słuchanie muzyki. Więc - cóż to za różnica. - To do 7:30 - mruknął w kierunku pozostałych fizycznych beztalenci i ruszył wzdłuż korytarza, w kierunku wyjścia ze szkoły. Lekcje się już skończyły, pora zbierać się po domu. Justin szedł powoli, wpatrując się w podłogę przed sobą. Jakby nigdzie mu sie nie spieszyło i nie miał najmniejszej ochoty podejmować się jakiejkolwiek interakcji z otaczającą go rzeczywistością.
__________________ Ich bin ein Teil von jener Kraft Die stets das Böse will Und stets das Gute schafft... Ostatnio edytowane przez Hael : 05-11-2007 o 17:01. |
31-10-2007, 23:02 | #3 |
Reputacja: 1 | TrwaÅ‚a biologia. ZbliżaÅ‚a siÄ™ ku koÅ„cowi, Bogu dziÄ™ki, o czym Å›wiadczyÅ‚o trwajÄ…ce już dobre kilka minut odliczanie Christophera. Jeszcze trochÄ™... Å»e też ta kobieta musiaÅ‚a tak uparcie wygÅ‚aszać caÅ‚kowicie abstrakcyjne tezy o anafazie II mejozy! Na czas lekcji pozbawiony bezlitoÅ›nie kaszkietu, krótkowÅ‚osy blondyn siedziaÅ‚ gdzieÅ› w Å›rodkowej części sali, oparty o krzesÅ‚o naprzeciwko zegara. "Tik, tak, tik, tak" - O nie, tak dobrze nie byÅ‚o! Lekcja ciÄ…gnęła siÄ™ w sposób dajÄ…cy siÄ™ przedstawić graficznie mniej wiÄ™cej nastÄ™pujÄ…co: "Tik... ...Tak... ...Tik... ...Tak..." Odliczanie przerwaÅ‚o pukanie do drzwi klasy. Chris pomachaÅ‚ znajomej dziewczynie wchodzÄ…cej do klasy – a Å›ciÅ›lej siostrze nieco bliżej znajomej dziewczyny – a ona odwzajemniÅ‚a to uÅ›miechem. Gdy przedstawiÅ‚a nauczycielce i klasie to, z czym przyszÅ‚a, oczy caÅ‚ej klasy zwróciÅ‚y siÄ™ w stronÄ™ wyczytanego. W oczach każdego rysowaÅ‚ siÄ™ ten sam, szczerze współczujÄ…cy wyraz. - I ty, blondi, przeciwko mnie? – wyszeptaÅ‚ chÅ‚opak, zanim dziewczynka wyszÅ‚a. Fizyka. Test z fizyki. Nie byÅ‚o dobrze. No, cóż – z tym przedmiotem nie byÅ‚o u niego jakoÅ› tragicznie, ale… Jak miaÅ‚ siÄ™ uczyć do testu, kiedy w perspektywie jest bardzo ważne przedstawienie? Tak czy siak, na egzaminie i nieco wczeÅ›niej wyglÄ…daÅ‚o, jakby z fizykÄ… rzeczywiÅ›cie byÅ‚o tragicznie. "Åšwietnie. Skoro trzeba pójść do profesorka, Julia bÄ™dzie musiaÅ‚a nieco zaczekać." – pomyÅ›laÅ‚ Christopher kojarzÄ…c fakt, że zaraz po lekcjach miaÅ‚a zaczynać siÄ™ kolejna próba przedstawienia. CaÅ‚a ta parada miaÅ‚a jednak jeden plus – ani siÄ™ nie obejrzaÅ‚, a zabrzmiaÅ‚ upragniony dźwiÄ™k dzwonka. W towarzystwie trzech innych chÅ‚opaków, z których przynajmniej jeden rano prawdopodobnie siÄ™ nie umyÅ‚, wszedÅ‚ do pracowni profesora. Gdy tylko przestÄ…piÅ‚ próg, stwierdziÅ‚, że przez ten widok skÅ‚onny by byÅ‚ przetransponować caÅ‚Ä… swojÄ… hierarchiÄ™ uporzÄ…dkowania, by odróżnić baÅ‚agan, który panuje u niego w pokoju, od tego podziemnego pobojowiska. Jego jeansy i jasna, zielona koszula wyglÄ…daÅ‚y w tym otoczeniu co najmniej groteskowo. Po chwili z czeluÅ›ci pieczary wyÅ‚oniÅ‚ siÄ™ sam profesor od fizyki, z czymÅ›, co kiedyÅ› byÅ‚o chyba instrumentem muzycznym. I zaczÄ…Å‚ siÄ™ wykÅ‚ad. Kiedy pan Smith doszedÅ‚ do fragmentu o taÅ„czÄ…cych atomach, w mocno wybujaÅ‚ej wyobraźni Christophera pojawiÅ‚ siÄ™ wizerunek humanoida skÅ‚adajÄ…cego siÄ™ z niewielkich kuleczek taÅ„czÄ…cego w rytm techno. "ZupeÅ‚nie jak w reklamie Citroena…" Wreszcie tyrada profesora niezachwiana nawet wzmiankami o weekendzie dobiegÅ‚a koÅ„ca, nie dajÄ…c chÅ‚opakom żadnej przestrzeni na dyskusjÄ™. Siódma trzydzieÅ›ci byÅ‚a niepodważalna i nieodwoÅ‚ywalna. To sprawiaÅ‚o, że nie byÅ‚o nawet warto myÅ›leć o tym zbyt intensywnie – choć ciekawe byÅ‚o zastanawianie siÄ™, co też wymyÅ›li ten szalony Smith. W jakiÅ› sposób wszyscy znaleźli siÄ™ za zamkniÄ™tymi drzwiami, co jednak w dziwny sposób nie byÅ‚o tak satysfakcjonujÄ…ce, jak mogÅ‚oby siÄ™ wydawać. Jeden z chÅ‚opaków burknÄ…Å‚ zdawkowe "do 7:30", po czym oddaliÅ‚ siÄ™ w swojÄ… stronÄ™. Christopher wziÄ…Å‚ oddech i przeciÄ…gnÄ…Å‚ wzrokiem po pozostaÅ‚ych, po czym wyrzuciÅ‚ z siebie: - No… To cześć! I pobiegÅ‚ na próbÄ™ przedstawienia, w myÅ›lach powtarzajÄ…c sobie rolÄ™: "Romeo, ach czemuż ty jesteÅ› Romeo… Cholera, to nawet nie moja kwestia!" Ostatnio edytowane przez Diriad : 31-10-2007 o 23:07. |
02-11-2007, 18:13 | #4 |
Reputacja: 1 | Stojąc przed wejściem do kanciapy profesora Bobby zastanawiał się nad jego słowami. Zawalić rok z powodu fizyki, rodzice będą po prostu zachwyceni, co prawda miał by więcej czasu aby ćwiczyć z zespołem, jednak fundusze szybko by się skończyły ... no i awantura w domu była by pewna. Popatrzył na oddalających się dwóch chłopaków, widział ich parę razy, ale jakoś nigdy nie zamienił z nimi, więcej niż paru słów. Świetnie nie dość, że w perspektywie miał zawaloną sobotę, a może i cały weekend to jeszcze spędzi go w jak mu się wydawało raczej "drętwym" towarzystwie. Można było mieć nadzieję, że profesor nie dotrwa do jutra, ale licho swego nie bierze, zresztą Smith nie był na tyle zły, aby mu tego życzyć. Było wielu innych nauczycieli, na głowie których Robert chętnie rozbił by swoją gitarę, a może kiedy zostanie już sławny zrobią nazwę zespołu przekręcając imię i nazwisko jednego z tych nielubianych belfrów? Zupełnie jak Lynyrd Skynyrd, byle tylko nie skończyć tak jak oni. Rozumiał, że można było zapić lub zaćpać się na śmierć, chociaż czegoś takiego nie planował, ale żeby zginąć w wypadku samolotowym trzeba mieć po prostu pecha. Popatrzył na ostatniego z towarzyszy niedoli - No to do zobaczenia jutro rano, miejmy nadzieję, że nie zajmie to zbyt długo czasu, bo mam parę planów na sobotę ... trzymaj się - Po wypowiedzeniu tych słów O'Malley zaczął wchodzić po schodach musiał pojechać do domu i przygotować się na dzisiejszy wieczór, kiedy dadzą koncert w klubie "Rocket", na szczęście mieli zagrać jako support, więc przy odrobinie szczęścia będzie przed północą w domu i zdąży się jeszcze wyspać przed wizytą w domu profesorka. W gruncie rzeczy mogło być gorzej, jeżeli się postara to rodzice nawet się nie dowiedzą o jego problemach z tym przedmiotem, może powie, że jedzie do mechanika? Albo, że idzie rozliczyć się z wczorajszego koncertu? Miał cały dzisiejszy wieczór, żeby wymyślić coś przekonywującego ...
__________________ We have done the impossible, and that makes us mighty |
05-11-2007, 15:35 | #5 |
RPG - Ogólnie Reputacja: 1 | Patrick Winship Gdy tylko Patrick dowiedziaÅ‚ siÄ™, że profesor Jackob Smith wzywa go na dywanik do swojej zatÄ™chÅ‚ej nory, od razu przypomniaÅ‚ sobie test z fizyki. "Dobra zawaliÅ‚em - pomyÅ›laÅ‚ w duchu - ale czego może chcieć ten stary ramol." WychodzÄ…c z sali Patrick podwinÄ…Å‚ rÄ™kawy koszuli i z zaciÅ›niÄ™tymi ze zÅ‚oÅ›ci pięściami ruszyÅ‚ w stronÄ™ gabineciku fizyka. ZmierzajÄ…c szkolnymi korytarzami do kanciapy profesorka Patrick próbowaÅ‚ przewidzieć, co też stary fizyk wymyÅ›li, aby ukarać go za absolutnÄ… ignorancjÄ™ w stosunku do jego ukochanego przedmiotu. Przed drzwiami sali fizycznej natknÄ…Å‚ siÄ™ na trzech innych uczniów. Razem z nimi oczekiwaÅ‚ na polecenia i warunki jakie postawi fizyk. "Czego on może od nas chcieć? - Patrick pytaÅ‚ sam siebie - Po co wezwaÅ‚ mnie i innych uczniów? Do czego mu potrzeba czterech chÅ‚opaków? Pewnie chodzi o jakÄ…Å› fizycznÄ… robotÄ™. PosprzÄ…tanie jakichÅ› rupieci w piwnicy czy na strychu albo przemeblowanie domu. Chce nas użyć jako bezpÅ‚atnej siÅ‚y roboczej - to jest jawne wykorzystywanie uczniów. " Patrick - jak zwykle - puÅ›ciÅ‚ mimo uszu czcze gadanie profesorka o 'fascynujÄ…cej' fizyce i cudownych eksperymentach. Jednak sÅ‚owa - Jutro rano, o 7:30 przyjdźcie do mnie, do domu. - przykuÅ‚y jego uwagÄ™. "Niech to szlak! - pomyÅ›laÅ‚ - Przez tego przeklÄ™tego starucha bÄ™dÄ™ musiaÅ‚ zmienić swoje plany." W sobotÄ™ z samego rana Patrick planowaÅ‚ wyjazd do Colorado Springs. UwielbiaÅ‚ podróże i chciaÅ‚ trochÄ™ lepiej poznać to miasto. ZamierzaÅ‚ wpaść też do archiwum lokalnej gazety i poszukać informacji na tematy, które interesowaÅ‚y go od dÅ‚uższego czasu. A może udaÅ‚oby mu siÄ™ zdobyć jakieÅ› informacje bÄ…dź Å›lad osoby, o której myÅ›laÅ‚ codziennie. Plany na sobotÄ™ zaczęły siÄ™ rozmywać, jakby usuwać w cieÅ„, a może oddalać w przyszÅ‚ość. W jego gÅ‚owie pojawiÅ‚ siÄ™ na chwilÄ™ nierealny pomysÅ‚. "A gdyby tak oddzielić ciaÅ‚o od umysÅ‚u. Jutro rano wysÅ‚aÅ‚bym ciaÅ‚o do Smith niech popracuje trochÄ™ dla niego. A wolny umysÅ‚ udaÅ‚by siÄ™ do Colorado Springs. Ach znikajcie dziwne myÅ›li. Zaczynam myÅ›leć jak szaleniec." „Zaraz jak wrócÄ™ do domu powinienem porozmawiać o fizyku z babciÄ… Ginny. Smith i ona sÄ… w podobnym wieku. Może zdradzi mi jakieÅ› ciekawe i wstydliwe sprawki naszego profesorka. Nie zaszkodzi wiedzieć czegoÅ› o jego przeszÅ‚oÅ›ci.” Nim Patrick skoÅ„czyÅ‚ rozmyÅ›lać, pozostali chÅ‚opcy szybko czmychnÄ™li z pod sali fizycznej do swoich zajęć. Czas na mnie. "No nic wyjazd do Colorado Springs musi zaczekać do kolejnego weekendu. Pozostaje pogodzić siÄ™ z tym, że sobota upÅ‚ynie na nudnych eksperymentach w domu profesorka." |
07-11-2007, 23:47 | #6 |
Reputacja: 1 | Popołudnie upływało niemiłosiernie szybko, zupełnie jakby czas robił na złość tym, którzy jutrzejszy dzień będą musieli zmarnować na jakieś mało interesujące eksperymenty ze starym nauczycielem fizyki. Próba przedstawienia minęła niczym mrugnięcie powieki. Ledwo Christopher zdążył wypowiedzieć kilka kwestii i udzielić paru porad przesympatycznej (przepięknej!) młodej aktoreczce, a już na dworze ściemniło się i ochroniarz przyszedł przypomnieć wszystkim, że szkoła właśnie jest zamykana. Koncert w klubie "Rocket" był fantastycznym przeżyciem. Robert świetnie się bawił, na dodatek udało im się zagrać więcej kawałków niż zwykle, gdyż główny zespół miał problemy z dojazdem (wiadomo, spóźnianie się to przywilej gwiazd!). Zespół zaprezentował się świetnie i podobał się publiczności, co Roberta wprawiło w iście podniosły nastrój. Niestety... muzyczne święto minęło zastraszająco szybkoi nikt nawet nie zauważył kiedy minęła północ. Justin ten wieczór spędził w domu. Jak z resztą wiele podobnych wieczorów - otoczony jedynie sączącą się z głośników ostrą muzyką, oparami papierosowego dymu i w towarzystwie własnych myśli. Czy był to udany piątkowy wieczór? A czy ma to jakiekolwiek znaczenie? Patrick również spędził ten wieczór w domu. Wypytał babcię Ginny jak dobrze zna profesora Smitha i co ciekawego można na jego temat powiedzieć. Babcia jedynie parsknęła śmiechem i stwierdziła, że był to najnudniejszy chyba człowiek w historii Paradise Gate! Od kiedy sięga pamięcią był jego nieodłączną częścią, a co gorsza - przez wszystkie te lata nie zmienił się ani trochę. Ani troszeczkę! Naprawdę, jeśli już o kimś rozmawiać, to może o kimś ciekawszym? *** Poranek 18 kwietnia 2002 roku nie należał do najprzyjemniejszych. Szczególnie biorąc pod uwagę to, że była właśnie sobota, a niektórzy aby dotrzeć do położonego pod miastem domu profesora musieli naprawdę wcześnie wstać. Najtrudniej było się zebrać Robertowi. Późny powrót do domu i towarzyszący od bladego świtu ból głowy nie stanowiły udanego początku weekendu. O ileż przyjemniej byłoby pozostać w łóżku jeszcze przez kilka godzin! Podobne myśli krążyły po głowie Justina, z tą tylko różnicą, że chłopak zastanawiał się czy w ogóle warto wstawać z łóżka dla jakiegoś stetryczałego nauczyciela i jego głupiego przedmiotu? Zupełnie inne podejście mieli pozostali dwaj panowie. Dla Patricka i Chrisa liczyło się jedno - jak najszybciej dotrzeć do staruszka, odbębnić karę i wrócić do swoich weekendowych planów! Tak czy inaczej z mniejszym lub większym opóźnieniem pod domem profesora Smitha stawiły się cztery osoby. Nie zdziwiło ich wcale, że drzwi frontowe stoją dla nich otworem. Nawet jeśli ktokolwiek chciałby wedrzeć się do środka z zamiarem zdobycia korzyści majątkowej, miałby z tym ogromne trudności. Głównie dlatego, że profesor żadnego majątku nie posiadał, a wygląd jego niewielkiego, podniszczonego domu właściwie nie różnił się od wystroju jego szkolnej kanciapy. Z tą może jedną różnicą, że w domu było zdecydowanie jaśniej, ale również zdecydowanie bardziej... kosmicznie? Jak inaczej nazwać stertę przeróżnych "wynalazków", które walały się wszędzie, a których przeznaczenia można się jedynie domyślać. Profesora znowu nie było nigdzie widać. Próba nieśmiałego wołania nie przyniosła rezultatu, podobnie jak zwiedzenie parteru jego niewielkiego domku (składającego się z przestronnego niegdyś salonu, kuchni oraz łazienki). A jednak odgłosy dochodzące od tylnej strony budynku, a nawet konkretniej - od strony bardzo zniszczonej szopy - mogły naprowadzić młodych sympatyków porannych eksperymentów na pewien trop... |
10-11-2007, 10:36 | #7 |
RPG - Ogólnie Reputacja: 1 | Patrick Winship Po powrocie do domu Patrick pożarÅ‚ obiad przygotowany przez jego matkÄ™ Emilly. Przez jakiÅ› czas wylegiwaÅ‚ siÄ™ na wygodnej kanapie w salonie dobijajÄ…c resztki gÅ‚odu ulubionÄ… kanapkÄ…. NastÄ™pnie zajÄ™ty codziennymi, rutynowymi czynnoÅ›ciami nie myÅ›laÅ‚ o szkole. Dwie godziny później poszukujÄ…c jakieÅ› pÅ‚yty czy książki Patrick natrafiÅ‚ na zakurzony i dawno uznany za zagubiony zeszyt od fizyki. To niespodziewane zetkniÄ™cie siÄ™ z zaginionym reliktem odlegÅ‚ego czasu, kiedy chciaÅ‚o mu siÄ™ prowadzić zeszyt, przypomniaÅ‚o mu o jutrzejszym zobowiÄ…zaniu. "MiaÅ‚em podpytać babciÄ™ o fizyka - przypomniaÅ‚ sobie - może dowiem siÄ™ czegoÅ›." Patrick wbiegÅ‚ po obitych drewnem schodach na piÄ™tro swojego domu przy Time Street i zastukaÅ‚ do drzwi pomalowanych na jaskrawy kolor. - Chodź Patrick - zapraszaÅ‚ gÅ‚os zza drzwi. Patrick otwierajÄ…c drzwi poruszyÅ‚ maleÅ„kie dzwoneczki wiszÄ…ce z sufitu i w akompaniamencie delikatnych dźwiÄ™ków wkroczyÅ‚ do pokoju. Pokój babci Ginny nie wyglÄ…daÅ‚ na typowy pokój starszej osoby. Kolorowe Å›ciany raziÅ‚y oczy, a misterne i zawiÅ‚e wzory wymalowane na Å›cianach budziÅ‚y ciekawość niemal każdego goÅ›cia. Sterty książek, astrologiczne wykresy, horoskopy i inne różnoÅ›ci zalegaÅ‚y w stosach na podÅ‚odze, regaÅ‚ach i stolikach, co potÄ™gowaÅ‚o wrażenie nieÅ‚adu i rozgardiaszu. Efektownie za to prezentowaÅ‚a siÄ™ kolekcja różnoksztaÅ‚tnych naczyÅ„ z kolorowego szkÅ‚a rozstawiona na parapecie. "Last women Winship's - Ginny" - jak nazywali jÄ… znajomi w Paradise Gate - siedziaÅ‚a przy oknie w drugim koÅ„cu pokoju na swoim ulubionym fotelu czytajÄ…c jakÄ…Å› starÄ…, poniszczonÄ… książkÄ™. - Siadaj maÅ‚y - powiedziaÅ‚a nie odrywajÄ…c wzroku od zajmujÄ…cej lektury - nikt tak jak ty nie wbiega po schodach. Patrick wypytaÅ‚ babciÄ™ o profesora Smitha, ale jej sÅ‚owa potwierdziÅ‚y tylko jego przypuszczenia. Stary fizyk byÅ‚ nudziarzem i nic nie wskazywaÅ‚o na to, że kiedykolwiek zmieni siÄ™. - A czemu tak interesuje ciÄ™ nauczyciel fizyki - zaciekawiÅ‚a siÄ™ Ginny - czyżby jakieÅ› kolejne kÅ‚opoty w szkole. - TrafiÅ‚aÅ› jak zwykle w sedno - wygadaÅ‚ siÄ™ Patrick - zawaliÅ‚em test z fizyki i mam spÄ™dzić caÅ‚Ä… sobotÄ™ na jakichÅ› eksperymentach w jego domu. - W takim razie zmykaj wypoczywać - poradziÅ‚a babcia - w przeciwnym razie jutrzejsza dawka nudy może okazać siÄ™ dla ciebie zabójcza. *** Sobotni poranek wskoczyÅ‚ przez okno budzÄ…c Patricka. Patrick chciaÅ‚ jak najszybciej uwolnić siÄ™ od paraliżujÄ…cej sennoÅ›ci. Szybki prysznic oczyÅ›ciÅ‚ go z resztki snu. W kuchni pachniaÅ‚o jak w kawiarni. Åšwieża kawa parowaÅ‚a z filiżanki. Patrick ominÄ…Å‚ jÄ… szerokim Å‚ukiem i zaczÄ…Å‚ grzebać we wnÄ™trznoÅ›ciach lodówki. Åšwieżutkie produkty spożywcze spacerowaÅ‚y po jego kubkach smakowych i skakaÅ‚y w gÅ‚Ä…b przewodu pokarmowego lÄ…dujÄ…c w żoÅ‚Ä…dku zapeÅ‚niajÄ…cym siÄ™ z każdÄ… chwilÄ…. Kiedy nasycony apetyt nie żądaÅ‚ już nowych porcji jedzenia Patrick wróciÅ‚ do swojego pokoju. Na zielony T-shirt zarzuciÅ‚ grafitowÄ… kurtkÄ™ i wyszedÅ‚ z domu. NiechÄ™tnie ruszyÅ‚ w stronÄ™ domu profesorka. "Niewiele mam do stracenia. No może oprócz kilku godzin czasu." - pomyÅ›laÅ‚ rozpakowujÄ…c paczkÄ™ fajek. Hausty Å›wieżego powietrza przeplatane z dymkami Å›wieżo zapalonego papierosa mieszaÅ‚y siÄ™ w jego pÅ‚ucach. PrzypomniaÅ‚o mu siÄ™, co mówiÅ‚a o profesorze Stacy Marvell na wystawie z okazji stulecia miasta: „do naszego miasta powróciÅ‚ profesor Jacob Smith. Absolwent Harvardu, znany i ceniony profesor nauk Å›cisÅ‚ych, wynalazca i nauczyciel w naszej szkole. Znacie go dobrze z lekcji fizyki, ale może nie wiecie, że w 1974 roku zostaÅ‚ nagrodzony za wynalezienie bardzo nowoczesnego i nowatorskiego jak na tamte czasy robota kuchennego.” „Maniak fizyki i wynalazca robotów kuchennych oczekuje na króliki doÅ›wiadczalne do swoich eksperymentów. A może nie bÄ™dzie to tak nudne jak przypuszczaÅ‚em” |
13-11-2007, 16:45 | #8 |
Reputacja: 1 | Po powrocie ze szkoÅ‚y do domu Robert wiedziaÅ‚, że nie ma dużo czasu a sporo rzeczy jest do roboty. Po pierwsze szkolny plecak wylÄ…dowaÅ‚ w kÄ…cie pokoju, aby nie być ruszonym w najbliższym czasie. Oprócz tej wizyty u „szalonego” doktorka w sobotÄ™, nie musiaÅ‚ siÄ™ martwić szkoÅ‚Ä…. W poniedziaÅ‚ek, znów obciąży swoje plecy ciężarem książek i zeszytów (a wÅ‚aÅ›ciwie dwóch zeszytów. Z czego jeden byÅ‚ prawie pusty, a drugi przeznaczony na lubiane przez Bobbyego przedmioty), ale do tego momentu pozostaÅ‚o wiele czasu. ZaczÄ…Å‚ zbierać swoje rzeczy, niedÅ‚ugo miaÅ‚ rozpocząć siÄ™ koncert. Niby nic wielkiego, ale pierwszy raz mieli grać jako suport, zespoÅ‚u z wiÄ™kszego miasta. Ciekawe jak odbierze ich publiczność? Czy im siÄ™ spodoba? Zdenerwowanie i tym podobne myÅ›li nie opuszczaÅ‚y go przez caÅ‚y wieczór. Ich kulminacjÄ… byÅ‚ moment, wejÅ›cia na scenÄ™. TÅ‚umek ludzi byÅ‚ wiÄ™kszy niż zazwyczaj. O’Malley wolno podszedÅ‚ do mikrofonu i ujÄ…Å‚ go w rÄ™kÄ™. ZapomniaÅ‚ o swoich problemach, teraz byÅ‚a muzyka. -Witaj Paradise Gate! JesteÅ›my The Ravens i postaramy siÄ™ rozruszać was! – OdpowiedziaÅ‚y mu oklaski z sali. Wokalista odwróciÅ‚ siÄ™ do swojego zespoÅ‚u: – Gotowi? – po chwili znów patrzyÅ‚ w stronÄ™ publicznoÅ›ci – Zaczniemy od naszej wÅ‚asnej kompozycji „Old American Blues” - Muzyka zaczęła powoli pÅ‚ynąć, Robert podniósÅ‚ swojÄ… gitarÄ™ stojÄ…cÄ… na stojaku, powróciÅ‚ do mikrofonu, uderzyÅ‚ w struny i zaczÄ…Å‚ Å›piewać. Nawet nie wiedziaÅ‚, kiedy minęło tyle czasu. Zagrali bis! DziÄ™ki temu, że gwiazdy siÄ™ spóźniÅ‚y. A ludzie skakali, taÅ„czyli, klaskali. Bawili siÄ™. Bawili siÄ™ dziÄ™ki muzyce jego zespoÅ‚u! ByÅ‚ zadowolony z siebie, jak nigdy dotychczas. Granie sprawiaÅ‚o mu prawdziwÄ… przyjemność. Oto cel życia, ba oto życie, muzyka. Gdy „otulaÅ‚a” go, nic wiÄ™cej siÄ™ nie liczyÅ‚o. Jednak wszystko co dobre, dobiega koÅ„ca. Musieli już koÅ„czyć. OdÅ‚ożyÅ‚ swojÄ… gitarÄ™, jak przy innych piosenkach, do których tylko Å›piewaÅ‚. – SÅ‚uchajcie kochanie, byliÅ›cie wspaniali – wypowiedź przerwaÅ‚a mu salwa oklasków i okrzyków, kiedy trochÄ™ ucichÅ‚o odezwaÅ‚ siÄ™ znowu –Musimy już koÅ„czyć … dlatego chcieliÅ›my zagrać naszÄ… aranżacjÄ™ „Like a Rolling Stone” Boba Dylana. Dobranoc, bawcie siÄ™ dobrze i do zobaczenia – *** Ranek byÅ‚ okropny. Szczególnie ten ból gÅ‚owy. Powinien siÄ™ porzÄ…dnie wyspać, a nie Å‚azić do fizyka. WpatrywaÅ‚ siÄ™ w sufit, ciÄ…gle leżąc w łóżku. Chociaż pozostanie w nim byÅ‚o bardzo nÄ™cÄ…ce, nie byÅ‚ to też najlepszy pomysÅ‚. Jeżeli wyrzucÄ… go ze szkoÅ‚y, bÄ™dzie miaÅ‚ problemy w domu, a wtedy i z grania mogÄ… być nici. NiechÄ™tnie podniósÅ‚ siÄ™ i ruszyÅ‚ do Å‚azienki. Dlaczego, dlaczego musiaÅ‚a być to tak nieludzka godzina. Dla rozbudzenia postanowiÅ‚ wykÄ…pać siÄ™ w lodowatej wodzie. Inaczej zaÅ›nie na stojÄ…co. Ubrany zaczÄ…Å‚ skradać siÄ™ do garażu. Z wieszaka zabraÅ‚ swojÄ… nieodÅ‚Ä…cznÄ… skórzanÄ… kurtkÄ™. ZamierzaÅ‚ zresztÄ… dostać siÄ™ do domu profesora motorem. ByÅ‚ to najszybszy sposób. Nie bÄ™dzie cisnÄ…Å‚ siÄ™ w żadnym razie w jakieÅ› komunikacji publicznej a spacer o tej porze i samemu nie należaÅ‚ do przyjemnych. Kiedy tylko wymknÄ…Å‚ siÄ™ na ulicÄ™ wsiadÅ‚ na motor i odpaliÅ‚ go. JechaÅ‚ bez kasku, jak zresztÄ… czyniÅ‚ najczęściej. Jasne można byÅ‚o mu za to dać mandat, ale wiatr we wÅ‚osach byÅ‚ czymÅ› najwspanialszym na Å›wiecie. Jazda na motorze i muzyka, wtedy czuÅ‚ siÄ™ naprawdÄ™ wolny. PrzyspieszyÅ‚ umyÅ›lnie Å‚amiÄ…c przepisy. LubiÅ‚ to robić, ten dreszczyk emocji. Chociaż, kto miaÅ‚ go zÅ‚apać? W mieÅ›cie nie byÅ‚o wielu policjantów, a znajÄ…c ich o tej godzinie pewnie smacznie spali. ZaparkowaÅ‚ swój motor niedaleko domu profesora, zabezpieczyÅ‚ „kto go tutaj ukradnie, Paradise Gate to taka dziura, że nawet zÅ‚odzieje omijajÄ… jÄ… z daleka” pomyÅ›laÅ‚, wykonujÄ…c te czynnoÅ›ci. Kiedy skoÅ„czyÅ‚ ruszyÅ‚ w stronÄ™ „Zamku Frankenstein” jak zdążyÅ‚ go już nazwać w myÅ›lach. WszedÅ‚ do Å›rodka i rozejrzaÅ‚ siÄ™. Dom wyglÄ…daÅ‚ jak stacja kosmiczna, ale astronauty nigdzie nie byÅ‚o widać. WyszedÅ‚ na podwórko i w koÅ„cu usÅ‚yszaÅ‚ dobiegajÄ…ce z garażu dziwne odgÅ‚osy. NiechÄ™tnie ruszyÅ‚ w tamtÄ… stronÄ™, lepiej mieć to już za sobÄ… i wrócić do przyjemniejszych spraw.
__________________ We have done the impossible, and that makes us mighty |
13-11-2007, 21:54 | #9 |
Reputacja: 1 | -…a w kolejnej scenie, kiedy ja ciÄ™ obejmujÄ™ – o, w taki sposób – Christopher zademonstrowaÅ‚ niezwykle wyraźnie, jak bÄ™dzie obejmowaÅ‚ koleżankÄ™, a potem (rzecz jasna mimochodem i bez żadnych ukrytych celów! Taak…) zostaÅ‚ już w tej bardzo wygodnej pozycji, co jakimÅ› sposobem nie przeszkadzaÅ‚o mu w obfitej gestykulacji – powiedz to z wiÄ™kszÄ… emocjÄ…, jakby caÅ‚a ta pasja i namiÄ™tność… Chris popatrzyÅ‚ nienawistnym wzrokiem na grubego ochroniarza, który wÅ‚aÅ›nie wszedÅ‚ i odchrzÄ…knÄ…wszy wygÅ‚osiÅ‚ swojÄ… krótkÄ…, acz niestety treÅ›ciwÄ… wypowiedź: - Yyy… Zamykamy. Reszta pasji i namiÄ™tnoÅ›ci musiaÅ‚a niestety poczekać do nastÄ™pnej próby. Wszyscy rozeszli siÄ™ do domów – swoich domów, tym razem. Nie zajmujmy siÄ™ jednak caÅ‚ym koÅ‚em teatralnym, a tylko Christopherem. WróciÅ‚ on, kiedy już siÄ™ Å›ciemniÅ‚o, a wieczór spÄ™dziÅ‚ wymieniajÄ…c z siostrÄ… ostatnie doÅ›wiadczenia przez Skype. Szczerze współczuÅ‚a mu sobotniej wizyty u profesora, jednak znacznie wiÄ™cej uwagi poÅ›wiÄ™ciÅ‚a naÅ›miewaniu siÄ™ z nieudanego testu. Jak to siostra. W łóżku, przed snem, dÅ‚ugo rozmyÅ›laÅ‚, co też może czekać nastÄ™pnego dnia czwórkÄ™ uczniów („Jak oni w ogóle siÄ™ nazywali?”). I chociaż nie doszedÅ‚ do żadnego konstruktywnego wniosku, to wpadÅ‚ na Å›wietny pomysÅ‚, by nastawić swój budzik na wczeÅ›niejszÄ… godzinÄ™. Zawsze to coÅ›. * * * Jako, że pora wymuszonej pobudki byÅ‚a wprost nieprzyzwoita, nastÄ™pnego dnia Chris nie obudziÅ‚ siÄ™ tak od razu. DÅ‚ugÄ… chwilÄ™ zajęło mu otworzenie powiek, jeszcze dÅ‚uższÄ… zwleczenie siÄ™ z łóżka. Ale cóż, nie byÅ‚o wyjÅ›cia. Nie budzÄ…c nikogo zszedÅ‚ na do kuchni, gdzie zjadÅ‚ porcjÄ™ pÅ‚atków. Nareszcie byÅ‚ gotowy. „Ach, chyba wypadaÅ‚oby siÄ™ ubrać!” – stwierdziÅ‚ w myÅ›lach chÅ‚opak, zauważajÄ…c w lustrze, że nadal stoi w samej piżamie. ZaÅ‚ożyÅ‚ wiÄ™c na siebie jeansy i pomaraÅ„czowÄ… bluzÄ™, do której jak zawsze doÅ‚Ä…czyÅ‚ kaszkiet w tym samym kolorze. Tym razem naprawdÄ™ byÅ‚ gotowy. W ramach otrzÄ…sania siÄ™ z resztek snu pokonaÅ‚ drogÄ™ do domu profesora na piechotÄ™, co na szczęście przyniosÅ‚o pożądany efekt. Na miejscu zastaÅ‚ pozostaÅ‚ych chÅ‚opaków już stojÄ…cych na progu. Kiedy Christopher przyszedÅ‚, jeden z nich tylko rozejrzaÅ‚ siÄ™ i bez sÅ‚owa poszedÅ‚ za dom, skÄ…d chyba dochodziÅ‚y jakieÅ› odgÅ‚osy. - Taa… Też miÅ‚o mi ciÄ™ spotkać – powiedziaÅ‚ do siebie oglÄ…dajÄ…c siÄ™ za tamtym. Zaraz jednak spojrzaÅ‚ po twarzach pozostaÅ‚ych – Cześć! SwojÄ… drogÄ…, wczoraj nie byÅ‚o czasu siÄ™ poznać. Jestem Chris, jeÅ›li któryÅ› z was jeszcze tego nie wie. UÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ i zajrzaÅ‚ do zagraconego domu. - Jak rozumiem, nikogo tam nie ma? – spytaÅ‚, ale nie czekajÄ…c na odpowiedź wszedÅ‚ do Å›rodka i zaczÄ…Å‚ przyglÄ…dać siÄ™… Tworom. Inaczej chyba nie można byÅ‚o tego nazwać. Nagle któreÅ› urzÄ…dzenie zaczęło piszczeć, czym w pierwszym momencie nieco przestraszyÅ‚o Chrisa. Zrzucenie tego „czegoÅ›” z półki jednak uciszyÅ‚o je, a chÅ‚opak odetchnÄ…Å‚ i powoli wycofaÅ‚ siÄ™ z domu. Chyba lepszym pomysÅ‚em byÅ‚o pójÅ›cie tam, gdzie pierwszy z towarzyszy niedoli. |
14-11-2007, 22:27 | #10 |
Reputacja: 1 | Robert pierwszy śmiało poszedł na tyły domu zostawiając za sobą dwójkę kolegów. Ogródek (a przynajmniej to, co w zwykłych domach nazywa się ogródkiem lub ogrodem) był placykiem o wyschniętej na wiór trawie, chyba nigdy nie podlewanej, otoczonym kilkoma starymi drzewami. Pośród nich stała wielka, drewniana szopa. To właśnie stamtąd dochodziły odgłosy. Chris rozejrzał się chwilę po mieszkanku i zrezygnowany ruszył w tym samym kierunku, co pierwszy kolega. Cóż więc miał robić Patrick? Po chwili wszyscy troje zdecydowanie podążyli do szopy, mając nadzieję, że konstrukcja nie rozleci się i nie zwali na ich głowy. Wciąż brakowało wśród nich czwartego chłopaka. Czyżby dał spokój i odpuścił sobie eksperymenty naukowe? Nagle wrota szopy otworzyły się ze skrzypnięciem i ledwo co nie wyleciały z zawiasów. Trójka uczniów zatrzymała się w połowie drogi z zaskoczeniem nasłuchując... warkotu silnika! I to nie byle jakiego silnika. Nawet laik rozpoznałby, że to nie byle jakie auto. A wprawniejsze ucho wychwyciłoby nawet nuty kojarzące się z Ferrari. W czeluściach ciemnej szopy nagle zaświeciły się reflektory samochodu, a po chwili wyjechał z niej... DELOREAN! Ale jaki DeLorean! Coś z nim było nie do końca tak... Za kierownicą siedział profesor Smith. Gdy zobaczył trójkę chłopców pomachał do nich ręką i zatrąbił. Przejechał obok i z piskiem opon zakręcił na ulicę od frontowej strony domu. Patrick, Robert i Chris popatrzeli po sobie i niemal biegiem ruszyli w ślad za nim. Na podjeździe przed domem stał kosmiczny DeLorean. Drzwi otworzyły się, a ze środka wyszedł profesor Smith ubrany w długi kitel przypominający lekarski fartuch i z goglami na oczach. Uśmiechał się szeroko i rozłożył ręce na powitanie - Aaaa, jesteście chłopaczki, jesteście! W samą porę! Nie ma czasu! Będzie pierwszymi świadkami legendarnego wydarzenia! Uczniowie podeszli do samochodu nie wierząc własnym oczom. W co ten staruszek przerobił DeLoreana?! W wielki robot kuchenny?! "PIMP MY RIDE" to to nie było! Dzięki otwartym przednim drzwiom mogli zajrzeć do środka. Może to wielki odkurzacz? Albo jeżdżący komputer? |
| |