lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Forgotten Realms] Wyprawa po chwałę (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/4626-forgotten-realms-wyprawa-po-chwale.html)

Marcellus 11-12-2007 20:03

Zycie w tundrze nauczylo Grunthara wielu rzeczy. Jedna z nich bylo wyczuwanie bliskiego zagrozenia. a rozmowa szla dokladnie w tym kierunku.Wygladalo na to ze mroczne elfy beda sie trzymac razem. W przeciwienstwie do wiekszosci populacji sam mlody wojownik nie mial nic przeciwko drowom. Ojciec opowiadal mu historie o mrocznych elfach ale jako ze barbazynca nigdy wczesniej ich nie spotkal mial do nich naturalne ustosunkowanie. Nie mniej jednak ta walka ktora miala tu wybuchnac zdawala sie bezuzyteczna. A bezuzytecznych walk nalezy unikac. Pozatym obawial sie co moglby zrobic gdyby w ogniu walki stracil nad soba kontrole.
W uspokajajacym gescie polozyl swoja wielka dlon na ramionach Yarpena i Kaaphiliusa. Cialo mrocznego elfa wydawalo mu sie niezwykle kruche. Nie mogl zrozumiec jak tak kruche istoty moga byc uwazane za jednych z najlepszych wjownikow Fearunu.
Prosze uspokujcie sie. Jestem pewien ze rozlew krwi nie przysluzy sie w tej chwili nikomu z nas. Uwazam ze powinnismy zmienic hmm "miejsce spotkania". Najwyrazniej wszyscy jestesmy w mniejszym lub wiekszym stopniu zainteresowani tym co opowiada ten krasnolud. Jesli chociaz polowa z tego co mowi jest prawda bogactw starczy dla nas wszystkich.
Nastepnie spojrzal krytycznie na Johana dodal :
Lepiej bedzie jak to ja bede go niosl.

Kerm 11-12-2007 20:28

Justin zmełł w ustach przekleństwo. Załatwienie sprawy w cztery czy sześć oczu wyraźnie stało się niemożliwe.
- Uspokójcie się... - syknął. - Chcecie wszyscy trafić do lochu?
Spojrzał na niewielkiego drowa.
- A tobie życie niemiłe? Ludzie was obu rozszarpią przy pierwszej okazji... Nie wiesz, co o was myślą? On sam - głową wskazał wielkoluda - na was wystarczy, jeśli się zdenerwuje.
Rozejrzał się dokoła. Łatwo było zauważyć, że przeciągająca się sprzeczka przyciągnęła uwagę kilku osób...
"Kretyni" - pomyślał. - "Tylko burdy im w głowie."
- Krasnolud ma rację w jednym. Wyjdźmy stąd jak najszybciej. Wszyscy razem... Bez głupich uwag... Albo niektórych wyniosą...
Zimne spojrzenie omiotło drowy i krasnoluda.
- Awantura w knajpie wam się marzy? - głos, choć cichy, dotarł do wszystkich zainteresowanych. - Zabawa ze strażnikami? Większa liczba zaangażowanych?
Justin wstał od stołu.
- Trzymaj i nie upuść - wręczył pijakowi flaszkę, którą ten ze szczerbatym uśmiechem przytulił do piersi.
- Zabierz go. Bocznym wyjściem. Ale tylko pomóż mu iść... - powiedział cicho. - A wy za nim... Z uśmiechami na twarzach, a nie ponurzy, jak na pogrzebie... A komentarze, to to na zewnątrz.
- A ty - spojrzał na krasnoluda - jeśli znasz jakieś zaciszne miejsce, to prowadź. Tylko odłóż ten toporek, bo nie pasuje do zaprzyjaźnionej kompanii - skrzywił się szyderczo.

Kaaphilus 11-12-2007 20:46

Jak bardzo niemiłym był dla niego fakt iż ten wielkolud dotknął go. Miał dwa powody, aby tak myśleć. Po pierwsze, musiał przyznać, obawy przed siłą kolosa miał niemałe. A po drugie, najzwyczajniej nie widziało mu się stanie z łapą człowieka na ramieniu. Zrobił krok w bok, aby odsunąć się od wojownika. Nie patrzył jednak na niego, nadal gapił się bezczelnie na krasnoluda. Ręce skrzyżował na piersi, nie miał ochoty wobec takiej przewagi pakować się w kłopoty. Powiódł po wszystkich spojrzeniem odrywając je od Yarpena. Wtedy też usłyszał słowa człowieka, nie barbarzyńcy tylko blondyna, który cicho dotychczas siedział. Na zaczepnego człowieka spojrzał, wyszczerzył się paskudnie i z zaledwie nutką złośliwości rzekł:
-Skąd wiesz? Może to, co o nas myślą skądś się bierze?- Uśmiech tylko się poszerzył, gdy o możliwościach zadania śmierci pomyślał. "Nie czas na to jednak." Zganił się w myślach, musieli, czym prędzej opuścić ten przybytek. Cofnął się szybko po wino zostawione przy stole i pospiesznie je zabrał. Marzył, aby butelkę tą rozwalić na łbie aroganckiego człeczyny. "Tak młoda i niedoświadczona istota zamknąć się powinna." Uśmiechną się w duchu do swych myśli. Wyraz twarzy pozostał jednak beznamiętny, gdy na wyjście czekał.

Lukadepailuka 13-12-2007 14:57

Yarpen spojrzał na małego Drowa i omal się nie roześmiał.

-Chodźmy stąd czym prędzej. Niedobrze jest przesłuchiwać ludzi wśród tłumu. A czy znam jakieś miejsce? Możemy wynająć jakiś pokój, albo wystarczy zwykły zaułek. Obstaje przy zaułku. Ależ zbierajmy się, zbierajmy! Po cóż mu ta flacha wielkoludzie? Chcesz, żeby się zmarnowała? A tam! Odbiorę mu ją potem. Idziemy? No to dalej.- Skończył mówić krasnolud i zarzucił ramię pijaka na swój kark.- Ja go poniosę. Wy chodźcie za mną.
Po czym ruszył do wyjścia z karczmy rzucając przy tym sakiewkę z pieniędzmi karczmarzowi, mrugając przy tym. Barman sprawdził zawartość i uśmiechnął się paskudnie.

Gdy tylko znajdzie się na zewnątrz zapewne będzie miał zamiar ruszyć do najbliższego zaułka gdzie będą mogli przesłuchać pijanego krasnoluda. Jakże łatwo tego krasnoluda przejrzeć...

Zak 15-12-2007 16:18

Wokół Krasnoluda zrobiło się niemałe zamieszanie które wprowadziło go w zakłopotanie. Najpierw mężczyzna z gorzałką, później agresywny krasnolud i spokojny olbrzym. W pewnym momencie jakiś Drow podszedł do niego próbując go wyprowadzić, ten szarpnął ręką uwalniając się z chwytu. Rozgorzała kolejna wymiana zdać między zgromadzonymi.
Starego brodacza w sumie cieszyło to, że jest w centrum zainteresowania, więc się nie odzywał.
W końcu doszli do porozumienia i postanowili porozmawiać na zewnątrz. Awanturniczy Krasnolud znalazł jakąś cichą i spokojną alejkę w której mogli porozmawiać.
-Domyślam się, że zainteresowała was moja opowieść o bogactwach- zarechotał starzec- Jeżeli chcecie się czegoś dowiedzieć i ruszyć ze mną na wyprawę musicie podporządkować się moim regułą.- mówiąc to spoważniał- Po pierwsze, ja dowodzę. Słuchacie się mnie, niezależnie od wszystkiego. Po drugie…- Krasnolud nie zdążył dokończyć, ponieważ z jego ust wylała się krew. Kiedy upadł na ziemię w jego plecach widoczne były trzy, czarne bełty od małych kusz. Kawałek dalej stała trójka mężczyzn w czerni.
- Żadnych świadków- powiedział jeden z nich, poczym cała trójka spokojnym krokiem ruszyła w kierunku nowych towarzyszy.
- Źle zrobiliście, rozmawiając z nim… Teraz wiecie zbyt wiele.- Po tych słowach mężczyźni w czerni wyciągnęli swoje długie miecze i ruszyli do ataku.
Pierwszy natarł na Johana, drugi na Yarpena, a ostatni zaatakował Justina. Grunthar i Kaaphilus byli chwilowo bezpieczni. [tutaj opiszcie swoje akcję, niech będą one w miarę rozbudowane. W razie jakiś nieścisłości napiszcie do mnie na PW i ustalcie wszystko ze mną]. Przeciwnicy okazali się doświadczonymi wojownikami, ale wspólnymi siłami udało się pokonać.

Stary krasnolud leżał na ziemi w kałuży krwi z grymasem bólu na twarzy. Pewne było, że nie żył. Po dokładniejszych oględzinach, Grunthar dostrzegł, że trup ma zaciśnięte ręce, jakby coś trzymał. Kiedy to zabrał okazało się to starym pogniecionym pergaminem, na którym było coś napisane. Żaden z towarzyszy nie znał tego języka. W ciałach trzech napastników towarzysze znaleźli tylko kilka złotych monet.
Podczas kiedy przeszukiwali zwłoki i dyskutowali między sobą usłyszeli za sobą krzyk kobiety.
-Mordercy!! Zabili kogoś!! Straż, straż!- kobieta wrzeszczała w niebo głosy. Było pewne, że za parę chwil zjawi się tu straż.

Yourek 15-12-2007 18:50

Gdy grupa awanturników wraz ze starym krasnoludem wychodziła z budynku, Agosto nie wahał się ani chwili. Naciągnął kaptur na łysą głowę i ostrożnie skierował sie do wyjścia. Pozostawał na tyle daleko, aby nie zorientowali się, że ich śledzi, a jednocześnie na tyle blisko, że nie zdołali mu się wymknąć z pola widzenia. Zręcznie wymijał ludzi i po chwili zobaczył, jak cała grupa skręca do bocznej alejki. Zbliżył się ostrożnie. Jeśli uda mu się podsłuchać, co ma do powiedzenia krasnolud, może gildia będzie zainteresowana.
Nagle przystanął. Rozglądając się, zauważył trzech mężczyzn odzianych w czarne tuniki. Taki widok mógł oznaczać tylko jedno. Ktoś zaraz zginie. Trudno powiedzieć, czy Agosto był zdziwiony, widząc, jak trójka wchodzi w alejkę.

"Tak, to było do przewidzenia." - pomyślał. Każdy, kto za głośno gadał o bogactwach, narażał sie na niebezpieczeństwo. Przez chwilę rozważał myśl, czy nie iść tam i pomóc krasnoludowi, w nadziei, ze bogactwa okażą się prawdą. Ryzyko było jednak zbyt wielkie. Nieproporcjonalne do zysku. Podszedł bliżej i do jego uszu dobiegł odgłos walki. Nie wychylał się. Nasłuchiwał. Najwyżej zajmie się zwycięzcami.

Chwilę potem walka ucichła i zanim Jondhen zdążył zrobić cokolwiek, rozległ się krzyk kobiety. Nie wiele się namyślając, wychylił się, spoglądając w alejkę. Piątka mężczyzn. Martwy krasnolud.

"Niedobrze." - straż mogła zjawić się lada chwila. Tamci mieli dużą szansę skończyć w lochach. - "Co, jeśli wiedzą, jak zdobyć te...bogactwa?" - perspektywa zysku zagrała z wielką siłą przy akompaniamencie ciekawości. Agosto przycisnął się do ściany, wypatrując stróżów prawa, jednocześnie co chwila spoglądając na awanturników. Nie mógł ich zgubić. Wiedział, że nie może dłużej pozostać w ukryciu.

Przebiegł odległość dzielącą go od krzyczącej kobiety. Zdążył wyjąć sztylet. Dopadł jedną ręką gardła kobiety i po chwili krzyk zamarł. Oczy ofiary rozszerzyły się ze zdumienia i zastygły w bezruchu, gdy upadała bezwładnie, krwawiąc obficie z rany, która powstała w jej plecach. Sztylet znalazł się w pochwie równie szybko, jak ją opuścił. Skrytobójca nawet nie obejrzał się za upadającym ciałem, tylko przebiegł po nim.

- Szybko! Musicie uciekać. - jego głos nie wyrażał nawet cienia zdenerwowania. To była czysta adrenalina działająca jak afrodyzjak. Agosto wbrew zasadom, zamierzał pomóc tej grupie. Jeśli zysk nie będzie zadowalający, odbije to sobie w inny sposób. Pięć ofiar więcej, czy niej. To bez różnicy. Zawsze jest to sprawdzian dla jego umiejętności. Gdyby zawiodły, jego życie stałoby się jednym, wielkim kłamstwem.

"Liczy się tylko zysk."

Kerm 16-12-2007 12:16

Justin w sumie ucieszył się, że bez awantur udało się wszystkim opuścić "Wulgarną małpę". Co prawda towarzystwo nie wyglądało na zbyt dobrze dobrane, ale widział już gorsze. Tylko ten drow... Nie, żeby miał coś przeciwko drowom. Ale ten wyglądał na zadziornego, mściwego i głupiego. A to nieciekawa mieszanka...
Uliczka wydawała się spokojna. Do czasu... Widząc czarno ubranych napastników Justin sięgnął po miecz. Na szczęście, bowiem jeden z zabójców krasnoluda z mieczem w dłoni skoczył na niego.
Miecz z sykiem opuścił pochwę i ostrza błysnęły w promieniach słońca. Nielicznych zresztą, jako że uliczka należała do dość wąskich, a domy zasłaniały prawie całe niebo.
Napastnik uderzył pierwszy. Justin uchylił się, a miecz wroga przeciął powietrze. Przeciwnik zachwiał się, co wykorzystał Justin by wyprowadzić szybki cios, które zmusił jego wroga do cofnięcia się.
Przeciwnik zrewanżował się wypadem z prostym pchnięciem na korpus. Justin obrócił się nieco usuwając tułów z linii pchnięcia. W tej samej chwili wykonał cięcie, które jednocześnie sparowało pchnięcie wroga oraz trafiło go w udo. Niestety cios był troszkę za słaby. Trafiony zaklął głośno i cofnął się o krok, sięgając równocześnie po długi sztylet. Było to wykonane szybko i sprawnie i świadczyło o dużej wprawie.
Justin zaatakował z góry tnąc na skos na wysokości lewego obojczyka. Klinga miecza trafiła na ostrze sztyletu. Ruch krótkiego ostrza miał wytrącić miecz Justina z linii ataku, ale plan ten powiódł się tylko częściowo. Kolejna krwawa plama pojawiła się na czarnym stroju, tym razem na lewym ramieniu. Wróg zachwiał się i upuścił sztylet. Jednak nie rezygnował z walki. Zadał kolejny cios. Uderzenie z góry, które Justin sparował stosując technikę półmiecza. A potem przeciwnik wyprowadził następne uderzenie. Proste pchnięcie, które miało umieścić ostrze miecza w brzuchu Justina. Justin odchylił się nieco w bok i przechwycił cios trzymając miecz prawie pionowo.
Nie odrywając ostrza swego miecza od broni przeciwnika wszedł w zwarcie. Zrobił krok do przodu stawiając lewą nogę za prawą nogą przeciwnika. Pilnując, by ciągle ostrza były związane lewą ręką pchnął z całej siły ramię przeciwnika, który runął na plecy.
Zadanie ostatecznego ciosu było formalnością.
Justin rozejrzał się. Pozostali napastnicy leżeli już martwi. Pochylił się, wytarł ostrze w płaszcz powalonego przeciwnika i schował miecz. Przeszukał ubranie i obejrzał ciało szukając jakiegoś emblematu czy tatuażu, który mógłby powiedzieć o przynależności przeciwników do jakiejś organizacji. Nie znalazł nic z wyjątkiem czterech złotych monet.
- Kiepsko im płacą - powiedział cicho prostując się.
Widząc w rękach Grunthara stary pergamin podszedł do niego i bezceremonialnie wyjął go z rąk olbrzyma. Obejrzał starannie, a potem skrzywił się nieco.
- To pismo nic mi nie mówi - stwierdził oddając pergamin Gruntharowi.
w tej chwili usłyszał kobiecy krzyk, który ucichł po paru słowach. Ale i tak było już za późno...
"A ten skąd się wziął" - pomyślał widząc nadbiegającego.
Ale nie zadawał pytań, jako że rada nieznajomego była trafna.
- W nogi - powiedział. - Tamtędy...
Wskazał wyjście z zaułka leżące dalej o centrum miasta i prowadzące ku mniej 'cywilizowanym' rejonom miasta.
I sam ruszył w tamtą stronę...

Kaaphilus 21-12-2007 12:02

Szedł za swymi nowymi kompanami, przynajmniej na czas przesłuchiwania starca. Robił wszystko, aby w oczy się nie rzucać mimo braku kaptura. Ręce schowane w kieszeniach popielatego płaszcza miał, trzymał je na komponentach do najszybszego ze swych zaklęć.
Musiał sobie przyznać, dał się zaskoczyć owy trzem napastnikom w czerni.

"No i się zaczęło..." Pomyślał gorzko widząc jak zabójcy krasnoluda poczęli zbliżać się w ich stronę. Jeden z nich, związany walką z Justinem, zbytnio go nie interesował, wojownik najpewniej poradzi z nim sobie bez problemów.

Krok w tył zrobił, nie chciał zostać raniony przypadkowym ciosem. Z przekleństwem na ustach wyjął z kieszeni kawałek kory. Wprawnym ruchem rozciął sobie wnętrze prawej dłoni ostrzem sztyletu, który u pasa trzymał. Kawałek kory położył sobie na ranie i w pięść zacisnął. Wyśpiewywać zaczął gardłowo brzmiące słowa w obcym języku. Krew przestała kapać na bruk, znak, że czar tkany był właściwie. Jego ruchy stały się odrobinę powolniejsze, jakby czar korzystał zarówno z mocy jak i sił maga. Ostatnie słowo brzmiało niczym warkot jakiejś ożywionej kreatury. Nekromanta wyrzucił przed siebie dłoń, rany i kory już nie było. Z pomiędzy rozczapierzonych palców wydobyła się skwiercząca moc. Przypominała trochę kilka szkarłatnych węży nieustannie zwijających się jakby w walce, podobny dźwięk do owych węży wydawała, gdy leciała w stronę przeciwnika Yarpena.

Morderca został trafiony w lewe ramie, te natychmiast wychudzone zostało, cała zawarta w nim krew zmieniła się w zakrzepnięte grudy. Skóra i mięso zaczęły odchodzić od ciała. Wrogi wojownik popatrzył na swoją rękę, była ona niczym u trupa jakiego, martwa i pozbawiona choćby odrobiny życia.

Właściwie to Kaaphilus miał ukrytą nadzieję, że krasnoluda przypadkiem w pusty łeb trafi zamiast zabójcy. Jednak nie wyszło, musiał zadowolić się uszkodzeniem przeciwnika. Kilka chwil minęło, gdy wszyscy powaleni już leżeli. Wtedy to właśnie, po przysłuchiwaniu się krótkiej rozmowie towarzyszy usłyszał kobiecy krzyk:

-Mordercy!! Zabili kogoś!! Straż, straż!

Wołanie urwane nagle zostało, dopiero po kilku sekundach zrozumiał czemu. Skrytobójca, który przyglądał im się w barze, nadbiegł w ich stronę. Drow rozejrzał się szybko, jeśli zaraz nie uciekną będą martwi. Ruszył więc we wskazanym przez Justina kierunku...

Lukadepailuka 21-12-2007 14:41

Yarpen nie miał zamiaru cackać się długo z przeciwnikiem. Naszczęście była ich większość i krasnolud nie dał się zaskoczyć. Potężnym zamachem, bezpardonowo, odrąbał ręke mężczyźnie.

-Mordercy!! Zabili kogoś!! Straż, straż!

Jak on kochał takie incydenty. Łapą sięgnął do sakiewki i rozrzucił po ulicy, przed sobą kilka wziętych monet. Miał nadzieje, że głupota ludzka weźmie górę i dadzą się nabrać na tą starą, wypróbowaną sztuczkę.
Spojrzał na kawałek pergaminu, który był zapisany w innym języku. W sumie może kapłani ze Świątyni Dębu, będą coś wiedzieli na ten temat.

- W nogi - powiedział olbrzym. - Tamtędy...

Mimo, że mu nie ufał, nie miał innego wyjścia. Zapomniał o tym, któremu odrąbał rękę. Pewnie i tak nie będą już mieli z niego większego pożytku.

Eltharion 22-12-2007 15:32

Johan uważnie przyglądał się zachodzącej sytuacji w karczmie. Po kilku chwilach padła propozycja wyjścia i naradzenia się gdzieś indziej. Wyglądało na to że wszyscy byli temu zgodni. Drow zauważył że wszyscy kierują się do wyjścia więc poszedł za nimi.

Jakaś niefortunna sytuacja usytuowała grupkę awanturników w bardzo niesprzyjającej sytuacji. Trzech męszczyzn w czerni ruszyło na nich z mieczem w ręku. Los chciał że Johan został zaatakowany jako pierwszy.

Zręczność i szybkość złodzieja wzbiła się na wyżyny. Szybkim ruchem ręki Johan wyciągnął wiecznie załadowaną kusze z uchwytu na pasku. Jego niezwykła zdolność celnicza przydała się właśie w tym momęcie. Nie minął ułamek sekundy a bełt już tkwił w gardzieli przeciwika lerzącego na ziemi w potoku własnej krwi. Pozostali napastnicy także zostali odparci lecz starzec już nie żył.

Rozległ się paniczny głos - Mordercy!! Zabili kogoś!! Straż, straż! - głos po chwili ucichł a ciało kobiety padło na ziemię. Johan nie wiedział iż przyszli towarzysze znaleźli w ręce starca zwój. Był zbyt zajęty obserwacją.

Rozległ się głos olbrzyma - W nogi - powiedział - Tamtędy...

Bez wachania Johan ruszył w stronę wskazaną przez człowieka. W biegu, dla pewności, załadował bełt do kuszy i schował ją.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:38.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172