Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-02-2008, 15:12   #21
 
Donki's Avatar
 
Reputacja: 1 Donki nie jest za bardzo znanyDonki nie jest za bardzo znany
Quenril już chyba poraz setny powtarzał dobrze mu znane czynności. Atak, obrona przed atakiem, atak, obrona przed atakiem, atak… Rzecz jasna nie miało to zbyt wiele wspólnego z walką na polu bitwy. Była to pozorowany pojedynek, gdzie nikomu nie mogło stać się nic złego. Być może strata jednego wojownika nie wpłynęłaby jakoś znacząco na wygraną lub przegraną Zjednoczonej Północy, ale Alberai z pewnością miałby mnóstwo nieprzyjemności w związku z zabójstwem innego żołnierza. Poza tym już był nieco znudzonyy ciągłym machaniem dzidą i nie starał się jakoś zbytnio angażować w to ćwiczenie. W końcu podszedł do niego ich dowódca, krasnolud.
- Stop!- „Jak miło, czyżby koniec ćwiczeń?” pomyślał Quenril i z uśmiechem ulgi odwrócił się do krasnoluda. Nie zapowiadało się jednak na tak szybki koniec nudnej czynności…- To nie włócznia psia mać - zwrócił się do ciebie z oburzeniem. - To oszczep i służy głównie do rzucania.- „przecież i tak użyje topora jak będzie trzeba…” pomyślał człowiek, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć jego oszczep znajdował się już w rękach dowódcy.
- Pokarze wam jak się tego używa, jeszcze raz. Macie tym rzucić jak wróg będzie w zasięgu, więc walczyć tym nie będziecie. - Wyciągnął le nogę do przodu, ugiął nogi w kolanach. - Tak powinniście stać. - Odchylił się nieco do tyłu i wyciągnął rękę, w której trzymał oszczep do tyłu, biorąc zamach. - Tuż przed rzutem taka powinna być wasza postawa. - dodał, a następnie machnął ręką tak mocno, iż o mały włos by się przewrócił. Nie puścił jednak oszczepu. Gdy złapał równowagę odwrócił się do żołnierzy i spiorunował wzrokiem tych, którzy powstrzymywali się przed śmiechem. Oddał Quenrilowi oszczep. Ten uśmiechnał się z uwielbieniem, jakby był niezwykle wdzięczny krasnoludowi za udzielenie mu lekcji…brodacz nie dostrzegł ironii…
- I tak powinniście rzucać.- burknął jeszcze na zakończenie. Chwile po tym wydarzeniu ktoś oznajmił dowódcy, że czas wyruszać w bój. Alberai wydedukował to po tym jak krasnolud zawołał, by wszyscy zebrali się w jednym miejscu. Cóż za elokwencja. Brodacz zacżął mówić coś do swojej kompanii, ale Quenril już go nie słuchał. Obmyślał plan jakby tu uciec i uratować życie, przed śmiercią z rąk żołnierzy Imperium.
Quenril trzymał się z tyłu, bliżej kawalerii, która szła tuż za ciężką piechotą.
 
Donki jest offline  
Stary 07-02-2008, 00:07   #22
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
MUZYKA



Armia stanęła na wzniesieniu, przyglądając się zbliżającym się wrogom. Wszyscy czekali na decyzję głównodowodzącego – Jarga Borgisa, sędziwego krasnoluda, słynnego z temperamentu i agresywności. Borgis razem ze sztabem zastanawiał się. A wy staliście… staliście i marzliście, patrząc jak wróg rozwija szeregi w marszu, jak przygotowuje się do natarcia. Tym, którzy stali dalej, o wszystkim opowiadali żołnierze stojący w szeregach bliższych frontu. Dla wszystkich było jasne, że Imperium dysponuje większą liczbą wojsk. A ten swoisty pokaz karności i dyscypliny lekko umniejszył wasze morale.
Wreszcie oddziały Imperium stanęły w miejscu, gotowe do walki. Niepokonane oddziały, które miażdżyły pod swoimi stopami wszystkich, którzy ośmielili się przeciwstawić woli Imperium. Teraz stały naprzeciw was ubrane w swe czerwone uniformy, które jak głosiła plotka barwiono krwią pokonanych. Jednak jak można było dostrzec kilka oddziałów nosiło fioletowe mundury, widocznie były to dwie połączone armie. A wy nadal nie byliście rozstawieni! Nagle rozległy się krzyki wydawanych rozkazów. Sztab podjął decyzję, bitwa zostanie podjęta. Natychmiast zaczęto ustawiać poszczególne oddziały. Niedługo po tym jak znaleźliście się na swoich pozycjach od strony wroga rozległ się głos trąbek i tysiące stóp ruszyło naprzód.
Z waszej strony odezwały się posępną nutą rogi dając znak, by ruszyć naprzeciw. Na samym przodzie ustawiła się kawaleria stopniowo nabierając pędu. Ustawiony w klin taran, który w założeniu miał przebić się przez szeregi wroga i wywołać zamieszanie, w które wpadłaby piechota dokańczając dzieła. Jednak coś poszło nie tak, jazda wbiła się głęboko i utknęła między doborową piechotą Imperium. Teraz do boju włączyli się strzelcy z obu stron zasypując się nawzajem pociskami. Wielu żołnierzy z waszej strony padło przeszytych bełtami, które nierzadko miały nawet dość pędu by przebić kolczugę.

Zwiad

Rozmawiając szliście przez ośnieżoną równinę. Śnieg, sięgający kostek nie przeszkadzał nikomu, choć zostawiało się na nim wyraźne ślady. Dalej teren był pagórkowaty. Kiedy byliście na szczycie niewielkiego wzniesienia zauważyliście, że wojska Imperialne maszerują w stronę waszego obozu. Wróg za dzwon czy dwa mógłby tam już dotrzeć. Zrobiło to na was wrażenie. Nieprzyjemne wrażenie, powodujące myśli o przegranej. Na szczęście jak sami widzieliście armia Północy maszerowała już naprzeciw, by stawić czoła przeciwnikowi, zanim ten zbliży się do obozu. Przeciwników było na oko 50-60 tysięcy, a wszyscy wyglądali na dobrze uzbrojonych. Szyki utrzymywały swe idealnie równe boki co świadczyło o dyscyplinie i dobrych dowódcach którzy tu i ówdzie maszerowali w pozłacanych zbrojach. Rozejrzeliście się dookoła. Nagle uświadomiliście sobie coś. Te pagórki były równe i symetryczne, zbyt dokładnie by mogło to być dziełem natury. Stąpaliście po kurhanach. Zeszliście więc pospiesznie na dół. Do gór pozostała jeszcze długa droga.

Nagle coś się poruszyło w niewielkim skupisku drzew i krzaków obok was. Wyszli stamtąd 2 ludzie, dzierżący w dłoniach włócznie. Na plecach zarzucone mieli płaszcze o barwie imperialnych zwiadowców. Nagle znikąd pojawili się następni czterej. Nim zdążyliście zareagować, wystrzelili z ciężkich kusz. Obok ucha Oina świsnął bełt w tym samym momencie kiedy drugi odbił się od pancerza Metellusa. Amillay miała pecha. Pocisk uderzył w jej nogę z ogromną siłą. Padła na ziemię. Jej udo było przebite niemal na wylot. Grot z zadziorami utknął głęboko. Czarodziejką wstrząsnął dreszcz. Ból przyćmił jej umysł.

Balnor zareagował pierwszy. Wyszarpnął z za pasa glinianą manierkę, której wylot zablokowany był woskową pieczęcią. W jego drugiej ręce znajdowała się mała, szklana buteleczka z dziwnym zielonkawym płynem. Pokropił zatyczkę manierki kilkoma kroplami po czym rzucił nią z kuszników. Nagła eksplozja wyrzuciła w powietrze 3 z nich. Czwarty odskoczył co mu jednak w niczym nie pomogło. Wszyscy zginęli, a dookoła walały się krwawe ochłapy oraz szczątki przeciwników. Akvila nie wytrzymał wymiotując na bok. Wszystkich oprócz imperialnych żołnierzy którzy biegli w waszą stronę, sapera i Młotka ogarnęły mdłości. Udało się je jednak opanować.

Niu

Wszyscy byli gotowi do walki. Żołnierze stali w szeregach i trzymali w dłoniach broń. W powietrzu roznosił się cichy odgłos modlitw o łaskę bogów pomieszany z parsknięciami koni i ich niecierpliwym stukaniem kopytami o zamarzniętą ziemię. Twoja klacz była niespokojna, wierzgała i parskała co chwilę. Musiałaś mocno trzymać lejce by w raz z koniem ustać w miejscu. Wiadome było, iż Ne nie czuła się najlepiej w tej sytuacji. Musiał przeczuwać co was czekało i wyraźnie nie była z tego zadowolona.

Nagle przed twoim pododdziałem pojawił się Rudgar, a wraz z nim jeździec, który trzymał w dłoni róg. Nic nie mówiąc Rudgar machnął ręką zachęcając kawalerzystów do ruszenia do przodu. Cały pododdział ruszył stępem naprzód. Rozejrzałaś się w około i zobaczyłaś, że inne oddziały też ruszyły na pole bitwy. Początkowo poruszaliście się powoli, nieśpiesznie, tak jakby była to zaledwie konna przechadzka. Jednak po przebyciu kilkudziesięciu metrów tępo jazdy zaczęło wzrastać. Jechałaś coraz szybciej aż w reszcie Ne przeszła w galop. Dookoła było słychać jedynie rytmiczny tętent końskich kopyt.

Jechałaś skulona by opór powietrza był jak najmniejszy. Podniosłaś głowę i zobaczyłaś szeregi Imperialnych żołnierzy trzymających przed sobą duże tarcze. Nagle kawalerzysta, który jechał tuż obok ciebie spadł z konia. Nie wiedziałaś dlaczego, ale po chwili z prawej strony usłyszałaś świst. Wjechaliście w zasięg kusz wroga i teraz ten skrzętnie wykorzystywał okazję by pozbyć się części z was. Może to sprawiało podniecenie lub adrenalina, która zaczęła krążyć w twoich tętnicach, ale świst pocisków był ogłuszający. Kolejni jeźdźcy padali, część bełtów trafiała w nie opancerzone konie i pod ich ciałami ginęli ich właściciele.

Usłyszałaś huk nie do opisania. O imperialne tarcze uderzyła z impetem kawaleria. Ne wyskoczyła w górę i przebiegła po tarczy jakiegoś wrogiego żołnierza tratując go. Słychać było jedynie rżenie konie, jęki i szczęk broni. Znalazłaś się w wirze walki. Jeden imperialista nabił się na twoją lancę i z jego szyi trysnęła krew bryzgając na wszystkie strony. Już po chwili twoja zbroja była przesiąknięta krwią. Niespodziewanie lanca wygięła się i pękła. Trzymając jej ułomek w ręce zauważyłaś, że druga część została w nieszczęśniku, którego trafiłaś.

Quenril Alberai

- Wróg ma przewagę - krzyczał krasnolud. - Jednak nie martwcie się, nie z takimi psisynami dawałem sobie radę. Pamiętajcie przy szarży najpierw rzut oszczepem, a potem ciąć, gryźć i nie pozostawiać przy życiu żadnego imperialisty. - twój przywódca ostatnie słowa wypowiedział z widocznym zadowoleniem.

Do Dominssona podszedł jakiś inny krasnolud z rogiem. Kapitan kiwnął do niego głową, a ten zadął w róg. Odwrócił się tyłem do was i pomaszerował naprzód. W raz z nim ruszył kapitan i reszta żołnierzy. Zrównali się po chwili z muzykiem, który dołączył do szeregu. Ciężka piechota maszerowała równo, przed nią widać było galopujące konie.

Krasnoludy znajdujące się w oddziale zaczęły chóralnie śpiewać jakąś pieśń. Pieśń była o jakimś Bjernie co toporem machał i wielu wrogów pobił. Żył długo, walczył mężnie, a brodę miał długą, aż do ziemi. Piosenka była skoczna i szybko wpadała w ucho. Dlatego niektórzy żołnierze zaczęli śpiewać razem z krasnoludami. Plątali się nieco w słowach, ale nie poddawali się powtarzając po brodaczach.

Mniej więcej w połowie odległości między armiami muzyk dał znak do szarży. Wszyscy zaczęli biec w kierunku wroga, który także maszerował i kierował się w stronę twojego oddziały. W pewnym momencie Dominsson rzucił swój oszczep inni poszli w jego ślady i także z całych sił rzucili oszczepami we wroga. Kilki imperialnych żołnierzy padło, lecz ten atak nie przerzedził poważnie ich szeregów. W odpowiedzi na twój odział spadły dwie salwy imperialnych oszczepów. Wasze tarcze widocznie nie były tak dobre jak przeciwników i wielu twoich towarzyszy padło, gdy oszczepy przebiły je wbijając się w ciała. W ten sposób zginął także Sigund.

Nie minęło dużo czasu, gdy dwie grupy żołnierzy zlały się w jedną skotłowaną masę przy odgłosie jęków i brzęczenia stali.

Lekka piechota - pododdział 5 - dziesiętnik Debran Warron
Avagornis, Bronthion, Garret


W końcu ruszyliście! Popędzeni krzykiem Warrona ruszyliście na lewe skrzydło, gdzie zostaliście ustawieni w ósmym szeregu, zaledwie kilkadziesiąt metrów od krańca szyku.
Chwilę po tym dostaliście rozkaz do ataku. Stanęliście ramię w ramię, włócznia przy włóczni idąc równą, niezachwianą linią. Kawaleria, która ruszyła pierwsza; na waszych oczach z hukiem uderzyła w mur tarcz żołnierzy Imperium. Kilku co bardziej narwanych towarzyszy krzyknęło z radością. Warron spojrzał na nich ponuro.

-Nie ma się na razie z czego cieszyć. Spójrzcie.-

Wskazał na jazdę, która jak teraz zobaczyliście stanęła w miejscu . Z tamtej strony zaczęły was dochodzić potworne krzyki ludzi i nie mniej makabryczny kwik zarzynanych koni.

-Teraz dopiero pokaże się co silniejsze. Nasza jazda, czy ich piechociarze. Równać szyk psia krew! Ramię do ramienia! Blisko.., bliżej!

Ścieśniliście szyk wystawiając przed siebie włócznie i szykując się do uderzenia na zbliżające się skrzydło wroga. Nagle wśród szeregów przeciwnika zapanowało lekkie poruszenie i setki małych podłużnych kresek pojawiło się na niebie zmierzając w waszym kierunku.

-Kurwa! Wznieść tarcze! Tarcze kurwa wasza…-

Nie dokończył. Półtorametrowej długości oszczep przebił z impetem tarczę i przyszpilił go do ziemi. Na wasz oddział spadła prawdziwa ulewa pocisków, które praktycznie wymiotły do czysta wasze pierwsze trzy szeregi. Jeden z nich zawadził o hełm Bronthiona zrywając go z jego głowy i niemal przewracając go na ziemię. Z rykiem wściekłości zaczęliście biec. Bardziej nadpobudliwi, by pomścić towarzyszy, ci bardziej rozsądni by nie dać okazji do drugiego rzutu. Włócznie dały sporo jak się okazało zatrzymały impet szarży wroga dając wam czas by chwycić za miecze i rzucić się na przeciwnika. Szerokim strumieniem polała się krew, co chwila padał któryś z waszych towarzyszy stojących z przodu. A wy czekaliście na swoją kolej, czekaliście z podnieceniem na moment w którym będziecie mogli rzucić się do gardła znienawidzonego Imperium.

 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej

Ostatnio edytowane przez John5 : 07-02-2008 o 00:16.
John5 jest offline  
Stary 08-02-2008, 19:18   #23
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Stanął w szeregu spoglądając na rozstawiających się żołnierzy Imperium. Ten widok rozgrzewał go tak bardzo, że nawet nie czuł mrozu. A poza tym i tak za chwilę miało tu być bardzo gorąco. Zacisnął ręce na włóczni. Patrzył na innych żołnierzy. Wszyscy wyglądali na zdenerwowanych. Sam Garret nie miał za bardzo czym się martwić. Wygrana czy przegrana. Co za różnica. Dla niego to i tak przegrana. Wiedział już co dowódcy postanowili zanim publicznie to oznajmili. Było pewne, że w tej sytuacji bitwa była nieunikniona. Ustawił się na pozycji bacznie spoglądając na niezwyciężoną armię Imperium. Sam nie potrafił zrozumiec dlaczego byli uważani za takich wspaniałych. Dla niego to zwykli ludzie. A skoro to zwykli ludzie logiczne jest to, że umierają tak samo jak zwykli ludzie. Zacisnął dłonie na włóczni. Nie ze strachu, ale po to żeby być pewnym, że nie wypadnie mu z rąk. Głupio by było gdyby nagle obudził się z pustą ręką w nocniku. Dźwięk rogu rozbrzmiał w jego uszach. Dla niego zwiastował nie tylko początek bitwy, ale też nadejście piekielnych legionów które dziś zabiorą wiele dusz ze sobą prosto do piekła. Spoglądał jak kawaleria rzuca się do boju rąbiąc wszystkich napotkanych przeciwników. Wiedział, że za chwilę będzie jego kolej. Jednak coś poszło nie tak. Jazda utknęła wśród żołnierzy Imperium. Zobaczył, że strzelcy obu stron szykują się do oddania strzału. Polecenia wśród krzyków i jęków ledwie rozumiał. Wykonywał jednak wszystkie sumiennie i z zapałem. Podniósł tarczę kiedy tylko dostrzegł na horyzoncie strzały. Teraz jedyne na co mógł liczyć to szczęście. Dzisiaj miał go jak widać trochę w zapasie, bo żadna nie trafiła go. Żołnierz stojący tuż obok nie miał tyle szczęścia. Strzała prosto w oko. Przynajmniej miał szybką śmierć. Nie musiał się teraz męczyć tak jak Garret. Wielu żołnierzy zostało albo rannych, albo zginęło natychmiast. Jednym z nich był ich dowódca. Dziesiętnik został przybity do ziemi. Śmierć dowódcy na pewno też zmniejszyła morale jego oddziału. Z całych sił ryknął:
- Lać psich synów. Do boju.
Liczył na to, że przekona ich do walki. Chyba nie musiał. Wszyscy ruszyli razem z nim. Biegli prosto na przeciwnika. Nie mogli mu dać okazji do drugiego rzutu. Pchnął włócznię przed siebie przebijając biegnącego na niego przeciwnika. Udało im się na chwilę zatrzymać natarcie. To była ich szansa. Wyciągnął miecz i ruszył do boju rzucając wpierw w pierwszego, lepszego przeciwnika włócznią. Nie patrzył na to czy trafił. Nie zważając na obryzgującą go krew dalej niezłomnie szedł przed siebie.
 

Ostatnio edytowane przez wojto16 : 08-02-2008 o 23:35.
wojto16 jest offline  
Stary 08-02-2008, 20:59   #24
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Słońce odbijało się od śniegu rażąc w oczy. Poczuła nieco ulgę gdy po wielu dniach ciągłej bezczynności w końcu ruszyli. Krajobraz napawał spokojem, jednak na śnieżno białym tle czuła się odsłonięta, ale dzięki temu łatwiej mogła zauważyć wrogów. Dziękowała teraz bogom, że była w zwiadzie, spoglądając na siły przeciwników.
~ właściwie co może mi się stać? ~ pomyślała, żaden z jej towarzyszy nie wyglądał na tchórza ani słabeusza. Większość z nich było doświadczonych w walce. Ona sama również nie była bezbronna.
~właściwie co może mi się stać?~ mówiła sama do siebie stąpając po kurhanach i krzywiąc się strasznie. Śnieg chrupał lekko pod jej stopami, a może to nie był śnieg? Przyśpieszyła kroku chcąc jak najdalej znaleźć się od tego miejsca.

Spostrzegła ruch tuż obok. Czerwone barwy imperium były bardzo wyraźnie widoczne na tle białych pagórków. Zamurowało ją, nie wiedziała co zrobić. Strach okazał się silniejszy pochłoną całe jej ciało i nie chciał puścić. Nieruchoma spoglądała jak przeciwników robi się coraz więcej. Usłyszała w powietrzu świst. Nagle poczuła rozrywający straszny ból w udzie. Krzyknęła głośno i straciła równowagę padając skulona w śnieg. Wiła się z bólu i krzyczała wydawało jej się, ze umiera. Było jej słabo łzy płynęły z jej oczu. Ból tak promieniował, że myślała że dostała w kilku miejscach. Krew zmoczyła śnieg tworząc wyrazistą czerwoną plamę otaczając ją coraz bardziej. Krzyczała dotąd aż zrobiła się blada, wtedy tylko płakała...
Trzymając się za udo całe rękawice prawie po łokcie miała przemoczone we krwi. Nie widziała nic prócz słońca rażącego jej oczy.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 09-02-2008, 21:48   #25
 
sante's Avatar
 
Reputacja: 1 sante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodze
Akvila szedł spokojnym krokiem przyglądając się majestatycznemu widokowi, jaki prezentowało wojsko imperialne. Było ich wielu, byli silni, dobrze uzbrojeni, odżywieni, wyszkoleni. Gdyby mógł wybierać, to walczyłby po ich stronie, ale nie mógł. Szedł trudną ścieżką przez życie, gdy tam, po drugiej stronie barykady, jak sobie fantazjował, było pewnie całkiem przyjemnie. Szedł tak z towarzyszami, cały czas napawając się widokiem. Nawet nie zauważył, że idzie po kurhanach. Niestety też nie zauważył, gdy nieopodal pojawiło się kilku wrogich żołnierzy. Nie zdążył sięgnąć po miecz, gdy bełt odbił się od jego pancerza. Sprawdził ręką przezornie, czy aby na pewno nie ma dziury w brzuchu. Na szczęście żadnej nie było. Dobył szybko miecz, bo przeciwnik był blisko niego, ale jak się okazało zbędnie to zrobił, bo jego towarzysz rozczłonkował przeciwnika swoją zabawką. Kawałki jelit i krew obryzgały będącego blisko Akvile. Zwymiotował. Serce mu biło szybko, czuł je wyraźnie. Jakby miało mu wyjść z piersi. Do tego ten krzyk. Nieznośny krzyk i płacz. Denerwował go strasznie, miał ochotę zabić winowajcę, ale gdy spostrzegł, że to raniona koleżanka, oprzytomniał. Było jeszcze dwóch przeciwników, których miał zamiar zabić. Dorwał miecz, który wypadł mu na ziemię podczas wybuchu. Rzucił się na wroga z rykiem wściekłości. Uderzył kilkakrotnie to z prawej, to z lewej strony. Kontrataki parował małą tarczą. Przy każdym uderzeniu, które parował, czuł, że ręka mu może szybko odmówić posłuszeństwa, drętwiejąc. Padł kolejny cios, tym razem nie przyjął go tylko zrobił unik. Mógł przez to zostać raniony, albo nawet i pozbawiony głowy. Jednak liczył, że tym wybiegiem na moment zdezorientuje przeciwnika i będzie miał okazję przejechać porządnie ostrzem po nogach, tak by nie zabijając, unieruchomić wroga. Przesłuchanie sprawiłoby mu dużo więcej przyjemności niż samo uśmiercenie.
 
__________________
"War. War never changes" by Ron Perlman "Fallout"
sante jest offline  
Stary 11-02-2008, 20:23   #26
 
grabi's Avatar
 
Reputacja: 1 grabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwu
Avagornis stał w szeregu i spoglądał na armię wroga. Wreszcie spotkał się ponownie z żołnierzami Imperium. Różnicą były warunki bitwy. Grunt tu był stabilny, duże otwarte przestrzenie, gdzie nie można było się schować.
Podczas marszu w stronę wroga, widać było nieudaną szarżę konnicy. Dobiegające odgłosy nie były najmilsze dla uszu, lecz to nie odstraszyło Avagornisa. Szedł dalej równo, gdy nagle usłyszał okrzyk dziesiętnika. Czym prędzej wykonał rozkaz. Skrył głowę za małą tarczą. Na jego szczęście żaden z oszczepów go nie ugodził. Widział, jak dziesiętnika przebił oszczep, widział także, jak niejaki Bronthion niemal nie stracił życia. Na szczęście oszczep zawadził jedynie o hełm. Co do Bronthiona, to nie zdążył go jeszcze zbytnio poznać. Wszyscy ludzie zachowywali się z pewnym dystansem w stosunku do jaszczuroludzi. Nagle wszyscy zaczęli biec. Avagornisowi też udzielił się ten duch. W biegu pochylił się ku przodowi, jednocześnie tworząc przeciwwagę swym ogonem. Jedna ręka przesunęła się ku tyłowi włóczni, pozwalając na zadanie pchnięcia z większej odległości. Włócznia wbiła się w oczodół wrogiego żołnierza. Jaszczur wycofał włócznię, mogąc zadać cios komuś innemu. Niestety przeciwnik sparował cios tarczą. W tym momencie włócznia stała się zbędna, gdyż zrobiło się wokół strasznie tłoczno. Wszyscy chcieli jak najszybciej dopaść wroga. W tych warunkach nie mógł manewrować włócznią. Avagornis musiał cofnąć się do tyłu, chwytając w dłonie tarczę i miecz, lecz po chwili ruszył z powrotem do ataku.
 
grabi jest offline  
Stary 15-02-2008, 21:17   #27
 
Donki's Avatar
 
Reputacja: 1 Donki nie jest za bardzo znanyDonki nie jest za bardzo znany
Bitwa się rozpoczęła. Quenril rzucał nieco wystraszone spojrzenia na swoich towarzyszy broni. Nigdy nie miał okazji uczestniczenia w walce z tak wieloma przeciwnikami. Polowanie na jaszczury na bagnach to zdecydowanie co innego, niż walka z lepiej uzbrojonym i mającym przewagę liczebną przeciwnikiem. Mężczyzna miał szczerą ochotę zwiewać jak najdalej stąd ale w tych warunkach było to niemożliwe. Nie miał więc wyboru i stał w gotowości do ataku.
- Wróg ma przewagę - krzyczał krasnolud. - Jednak nie martwcie się, nie z takimi psisynami dawałem sobie radę. Pamiętajcie przy szarży najpierw rzut oszczepem, a potem ciąć, gryźć i nie pozostawiać przy życiu żadnego imperialisty.- Ktoś zadął w róg i armia ruszyła. Dało się słyszeć śpiew krasnoludów. Była to jakaś pieśń o mężnym wojowniku Bjernie. Quenril jednak nie był w tak dobrym nastroju jak krasnoludy. Idioci przecież za chwilę zginiecie mówił w myślach człowiek. Po chwili marszu wojsko rozpoczęło szarżę. Alberai klął ostro pod nosem, jednak nie miało to pokazać jego nienawiści jaką żywi do imperialistów, ale rozładować nieco jego strach. Nie miał zaufania do ludzi z którymi teraz przyszło mu stawić czoło z agresorem. Teraz to nawet perspektywa ukrywania się w kanałach wydaje się o niebo lepsza niż to…Co ja sobie myślałem zaciągając się do wojska… Zginę tutaj i pochowają mnie w jakiejś cholernej zbiorowej mogile i nikt nie będzie pamiętał mojego imienia… Rozpaczał w myślach Quenril, ale armia Imperium nie oddalała się przez to od zjednoczonych klanów.
W końcu Alberai znajdował się na tyle blisko wroga, że mógł rzucić oszczepem. I rzucił…nieporadnie, na pewno nie tak jak pokazywał im to krasnolud…ale rzucił. Mężczyzna nie wiedział czy kogoś trafił, ale raczej tak nie było. Gdy już pozbył się swego oszczepu, wyciągnął szybko topór. Wprawdzie nigdy nie był dobry w walce jakąkolwiek bronią (od tego miał swoich ludzi), ale radził sobie nim na pewno lepiej niż jakąś dzidą średniej jakości.
Quenril nie zastanawiał się nawet długo nad wyborem celu. Po prostu zdzielił swoją bronią pierwszego wojaka w innym umundurowaniu który mu się nawinął. Jakimś cudem trafił nieszczęśnika w głowę. Mimo hełmu uderzenie było na tyle silne, że wojownik padł martwy, albo zemdlony, a spod jego ochronnego nakrycia głowy wypływał cieniutki strumyk krwi. Choć zabójstwo człowieka nie było niczym nowym dla mężczyzny, to brak finezji z jakim to uczynił zadziwił go. Zwykle przed morderstwem Quenril lubił trochę podręczyć ofiarę najrozmaitszymi torturami. Tutaj jeden cios- woj padał zemdlony. Czy była to wina słabego opancerzenia, a może wprawnej ręki handlarza niewolników? Raczej ani jedno ani drugie. Po prostu szczęście.
Alberai nie miał jednak czasu na dumanie nad tym czy to szczęście, czy coś innego pomogło mu pokonać jednym ciosem żołnierza Imperium, albowiem inny wojownik już nacierał na mężczyznę. Ten ruchem lewej ręki osłonił swoją głowę tarczą . Miecz Imperialisty uderzył z ogromną siłą, a kończynę Quenrila przeszył ból. Tarcza nieomal się rozpadła, a poza tym była dawała bardzo słabą ochronę tej ręce która ją dzierżyła. Mężczyzna jednak tylko sapnął z bólu, ale szybko skontrował ten atak cięciem w lewe ramię wojownika. Jednak ten także zasłonił się swoją tarczą, a następnie wymierzył handlarzowi niewolników silnego kopniaka w brzuch. Siła ciosu przewróciła mężczyznę i rąbnął głową o ziemię. Alberaiego jakby na chwilę zamroczyło, ale zdążył w porę osłonić się tarczą, odpychając jednocześnie w bok broń żołnierza Imperium. Wojak który stał pochylony nad Quenrilem nie dowierzał co się stało później, albowiem mężczyzna wymierzył ku niemu desperackie cięcie, które trafiło go w mniej osłoniętą szyję. Imperialista plunął krwią, po czym padł bez zmysłu na żołnierza ciężkiej piechoty. Ten jednak odepchnął go prędko od siebie, jakby bał się, że ten ubrudzi mu krwią nową jedwabną koszulę. Skrzywił się na widok jeszcze ciepłego ciała. Wstał i poszedł zabijać…
 

Ostatnio edytowane przez Donki : 15-02-2008 o 21:28.
Donki jest offline  
Stary 16-02-2008, 15:12   #28
 
DrHyde's Avatar
 
Reputacja: 1 DrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłość
Oin grzązł w śniegu po kolana. Przeklinał w myślach dzień, w którym wstąpił do tego cyrku. Popatrzył w kierunku nadchodzącej armii Imperium i cieszył się, że wstąpił do zwiadu. Zastanawiał się ilu przeżyje to starcie. Czy nie dało się pertraktować? Ludzie myślą jedynie o władzy. Ludzka głupota nie ma żadnych granic. Przemyślenia Oina nagle przerwało coś innego. Zorientował się, że idą po kurhanach.

- Zły omen… To będzie pechowy dzień. – Rzucił pod nosem sam do siebie po cichu.

Oin popatrzył na swych towarzyszy i na odległy masyw górski. Do tej pory zastanawiał się po co ten tępy dowódca wysłał ich w kierunku gór. Krasnolud nie mógł tego pojąć. Może chcą wiedzieć czy Imperium dysponuje jakimiś posiłkami? Na co komu to wiedzieć? Jeśli imperium dostanie wsparcie, to przejdą po naszych wojskach jak po mrówce. Gdy weszli w jakieś zarośla, myśli Oina zostały przerwane świstem bełta obok jego ucha. Oin błyskawicznie padł na ziemię.

- Desant kurważ mać! To desant! Padnij!

Krasnolud nie bardzo wiedział co oznacza to słowo, ale często słyszał je w ustach różnych dowódców w swoim życiu. Efektem tego zawsze było dbanie o swoje życie poprzez ukrycie się lub taktyczny odwrót. Chwilę po tym potężny wybuch rozniósł kilku przeciwników na strzępy. Oin ujrzał rzygającego Metellusa, który momentalnie doszedł do siebie i rzucił się na dwóch pozostałych zbrojnych. Oin podniósł się i na jego bark spadła głowa jakiegoś
żołnierza.

- Pan wybaczy, może później pogadamy. – Powiedział Oin do leżącej głowy zbrojnego.

Krasnolud szybko doszedł do wniosku, że jego ostrzeżenie o desancie, cokolwiek to znaczy, o kant dupy się rozbiło. Oin wyciągnął topór rodowy zza pasa, zrzucił plecak i podniósł tarczę. Rozejrzał się i dostrzegł już walczącego Metellusa. Kilka metrów od niego ranna ludzka baba jęczała tak, jakby jej rana była tego jęku warta.

- Chodź tu Ty kozojebco i synu parchatej dziewki. Wysmagam Cię mym toporem po karku! Na pohybel kurwim synom!
– Oin narobił takiego hałasu, że słyszano go chyba po drugiej stronie gór.

Zaraz po tym jak Metellus uniknął zręcznie ciosu, Oin z rozpędu wskoczył na zadek drugiego żołdaka. Powalił go na ziemię i wbił topór prosto w łeb, rozłupując czaszkę na dwie części. Drugiego zbrojnego ciął od tyłu w zgięcie kolan. Żołnierz padł na ziemię, oddając się na przesłuchanie w ręce Metellusa. Oin spojrzał na Metellusa z uśmiechem na twarzy.

- Pomyślałem, że chciał byś z nim trochę pogadać. Ja zobaczę co z naszą koleżanką.


Oin wstał z ciała poległego i pobiegł w kierunku Amillay.
 
DrHyde jest offline  
Stary 19-02-2008, 08:28   #29
 
MrYasiuPL's Avatar
 
Reputacja: 1 MrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputację
Zwiad

Ocalały kusznik wystrzelił. Trafił szarżującego Oina w bark. Krasnolud zawył z bólu. Zdołał jednak wbić swój topór w głowę strzelca. Dalej, kilka metrów w prawą stronę. Akvila atakował przeciwników. Ci mieli jednak przewagę. Ich miecze wykonane z Vierniskiego Żelaza były długie i zakrzywione na końcu. Szybkość oraz większe doświadczenie potęgowały efekt.
Walka trwała krótko. Matellus odrąbał jednemu z wrogich żołnierzy ramię. Ten padł na ziemię w konwulsjach otrzymując dobijający cios w pierś. Nie mógł i tak już przeżyć. Powietrze przeszył huk. Tarcza Akvili pękła pod ciosem. Ramię zdrętwiało od siły uderzenia. Świerzy zwiadowca nic nie czół, usłyszał jednak nieprzyjemny odgłos pękających kości. Przeciwnik z pewnością dokończył by atak gdyby sztylet który pojawił się z nikąd w jego piersi.

Starszy żołnierz wytarł ostrze o koszulę i podbiegł do Amillay wijącej się na ziemi.
-Cholera! To będzie bolesne dziewczyno... i konieczne.
Czarodziejka przez chwilę odniosła wrażenie, że umiera. Ból nasilił się jeszcze bardziej. Potem ustąpił nieco. Spojrzała na nic nie wyrażającą twarz uzdrowiciela. Uśmiechnął się do niej i pokazał okrwawiony grot. Potem włożył w ranę jakieś zioła i obandażował ją. Krwotok ustał. Amillay zakręciło się w głowie kiedy stanęła na nogach. Każdy krok powodował ból.
-Cóż, gdybym był prawdziwym uzdrowicielem już dawno byś nie miała nawet blizny. Wygląda na to, że będziemy musieli cię nieść.
Spojrzał na krasnoluda i wyszarpnął mu bełt jednym szybkim ruchem. Ból nie był nawet taki straszny.
-Ha! Macie wszyscy szczęście. Grot którym dostałeś nie ma zadziorów. Jest nawet stosunkowo mały.

Dalej wasza grupa szła powoli do obozu uważnie badając przeciwnika. Zobaczyliście jak szarża Północy przetrzebia szeregi wrogów. Po chwili jednak sytuacja odwróciła się. Konie padały pod strzałami i bełtami. Nie wyglądało to dobrze.
Gdzieś z lewej strony, zaledwie 200 metrów od was eksplodował strumień wody. Przeraziło was to. Płyn wzlatywał strugami ze wszystkich otworów w ciele jednego z żołnierzy. Czarodziejka rozpoznała to po chwili. W pobliżu musiał być mag. Zaatakował swoją grotą. Morską Grotą, Senu. Najtrudniejszą do opanowania. Wrogi czarodziej wyróżniał się wśród tłumu. Był wysoki, łysy i odziany w szarą szatę przeplataną wodorostami. Uwolnił strumień magii po raz kolejny. Tym razem strumień wody zamarzł gdy uderzył w oddział waszych sił. Żołnierze zastygli w bryłach przezroczystego lodu.

Pamiętaliście swoje zadanie, "zabić magów przeciwnika". Nie wyglądało w tej chwili na proste. Wręcz przeciwnie, na niewykonalne. Mag był jednak w zasięgu strzału.




Lekka piechota - pododdział 5 - dziesiętnik Debran Warron
Avagornis, Bronthion, Garret



Niemal od razu po tym jak przyłączyliście się do walki, rozpoczęła się prawdziwa rzeź. Wszędzie dookoła leżały już zakrwawione ciała a wciąż przybywali nowi ludzie których trzeba było zabijać, lub którzy zabijali was, co zdarzało się o wiele częściej. Zgiełk bitwy skutecznie zagłuszał okrzyki dowódców, którzy starali się jakoś zapanować nad swoimi oddziałami. Jednak blisko frontu, tam gdzie wrzała najzagorzalsza walka wszelki szyk już dawno poszedł w zapomnienie. Tam walka przybrała formę pojedynków między poszczególnymi żołnierzami. Pojedynki, w których znaczącą przewagę mieli wojacy Imperium. Nie chodziło o ich wyposażenie, bo w tym armia Północy nie pozostawała w tyle. Największym wrogiem sił sprzymierzonych było niedoświadczenie rekrutów. Trup słał się gęsto, ale zdecydowanie większe straty leżały po waszej stronie.

Bronthion pospiesznym ruchem dłoni starł z czoła. Pospiesznym, bo już zbliżało się do niego dwóch wrogów. Nie był zmęczony, ale wątpił w to, że da radę obojgu na raz. Tym razem jednak uśmiechnęło się do niego szczęście, jeden z przeciwników potknął się o czyjąś odrąbaną rękę. Kolor rękawa wskazywał na armię Imperium. W każdym bądź razie dało to okazję do ataku. Szybkie cięcie ominęło zastawę tego, który stał na nogach, a przyszpilenie do ziemi leżącego było już tylko formalnością. Bronthion spojrzał na walczących, którzy go otaczali. Wszystko to było jakby nierealne, krew szczęk mieczy i toporów, jęki konających i wrzaski tych którzy otrzymywali dopiero rany. Wten coś na niebie zwróciło na siebie twoją uwagę, mały okrągły przedmiot, w którym po chwili rozpoznałeś glinianą manierkę, leciała prosto w twoją stronę. Nagle przypomniałeś sobie scenę, kiedy pierwszego dnia wasz dziesiętnik oprowadzał was po obozie. Warron przystanął wtedy na moment przy skrawku poczerniałej, spalonej i pokrytej lejami ziemi, wszędzie dookoła walały się drobne kawałki drewna.

- I pamiętać mi, żeby za cholerę nie pokazywać się w tym rejonie w czasie kiedy trwają ćwiczenia saperów jasne?! –
-Ale dlaczego?- zapytał ktoś z tyłu.
- Bo chyba chcecie mieć całe dupy? To z czym babrają się saperzy jest cholernie niebezpieczne. Nigdy nie wiadomo, kiedy któryś źle przymierzy, albo kiedy draństwo wybuchnie mu w łapie. Dlatego lepiej jest zawsze trzymać się z dala od nich. Dla własnego dobra... –

Teraz skojarzyłeś, że w obozie jeszcze widziałeś podobne manierki u saperów udających się na ćwiczenia w celności. Zacząłeś biec, aby dalej od miejsca gdzie upadnie ładunek. Wiedziałeś jednak, że nie zdążysz, drogę zagrodził ci na dodatek kolejny przeciwnik. Nagle Usłyszałeś za sobą huk i podmuch gorącego powietrza cisnął tobą na wroga. Próbując się podnieść ujrzałeś na dłoniach mnóstwo pęcherzy, a w następnej chwili straciłeś przytomność.

Avagornis pchnięciem włóczni trafił Imperialnego prosto w oko. Jako jeden z nielicznych nadal walczył włócznią, reszta albo połamała je już w początkowej fazie walki lub porzuciła je, chwytając za miecze. Obróciwszy się spojrzałeś na kolejnego wroga, ten przystanął na chwilę zdumiony twoim wyglądem, zaraz też otrząsnął się z szoku i ruszył na ciebie z krzykiem. Na szczęście włócznia mimo iż odrobinę nieporęczna, dawała ci dużą przewagę zasięgu, twoje pchnięcie zostało odbite szybką zastawą. Nie wiadomo kiedy przeciwnik znalazł się przy tobie i zostałeś zmuszony do zasłonięcia się drzewcem włócznie, które pod naporem miecza pękło na dwoje zostawiając ci w dłoni marny ułomek. Wyszarpnąłeś z pochwy miecz. Niestety nie dość szybko by w pełni obronić się przed kolejnym ciosem, który z trudem odbity rozciął twoje lewe ramię. Poczułeś cieknącą po ręce krew i z wściekłością pchnąłeś, wbijając miecz głęboko w brzuch żołnierza. Ten chwycił cię za ręce i spojrzał na ciebie zdziwionym wzrokiem w którym dostrzec mogłeś wyrzut. Zaraz po tym usłyszałeś huk i po swojej lewej kilkanaście metrów dalej dostrzegłeś kilkanaście przypalonych ciał. To do której armii należeli pechowcy nie można było określić. Nie miałeś zresztą czasu na zastanawianie się nad tym. Lewa ręka słabła z każdą chwilą i twoja tarcza w pewnym momencie stała się tylko przeszkadzającym kawałkiem drewna i żelaza. Rzuciłeś ją na ziemię i zaatakowałeś od tyłu przeciwnika stojącego nad mężczyzną, w którym rozpoznałeś członka twojego pododdziału. Miecz śmignął w powietrzu i wbił się w kark wroga niemal pozbawiając go głowy. Szarpnięciem dłoni pomogłeś wstać kompanowi, na niemal całej szerokości czoła miał ranę, z której obficie lała się krew.

Włócznia rzucona przed siebie z brzękiem odbiła się od tarczy wroga i upadła na ziemię. Garret zaklął, nie dość głośno jednak, aby wybić się ponad zgiełk bitwy. Z oddali dochodziły krzyki, jęki oraz wizg koni, które padały pod ciosami wroga. Rzuciłeś się w wir walk i twój ubiór szybko pokrył się krwią, w większości wroga choć i ty otrzymałeś kilka niegroźnych draśnięć. Ciężko oddychając przystanąłeś na chwilę i spostrzegłeś, że dookoła zaczyna się robić czerwono i to nie od krwi, ale od mundurów Imperium. Domyśliłeś się, że wróg zaczyna brać powoli górą, oraz to że jeśli zaraz nie cofniesz się, to zostaniesz otoczony przez żołnierze wroga! Wypatrzywszy miejsce, gdzie jak dostrzegłeś walczyła duża liczba „swoich” zacząłeś przeć w tamtym kierunku. Po chwili dołączył do ciebie jeszcze jeden mężczyzna i wspólnymi siłami, nawzajem się osłaniając. Jednak zaledwie kilka metrów od wypatrzonego celu twój nieznany towarzysz złapał się z pierś a między dłońmi pojawiło się ostrze miecza. Błyskawicznie obróciłeś się i krótkim, oszczędnym cięciem zabiłeś Imperialistę. Zaraz też doskoczył do ciebie kolejny cieciem zmuszając do cofnięcia się o krok. Uśmiech na jego twarzy ostrzegł cię, uskoczyłeś w bok o włos unikając ostrza drugiego z żołnierzy, który stał za tobą. Impet ciosu sprawił, że teraz stał on pochylony, idealny cel dal miecza. Wykorzystałeś sytuację pozbawiając adwersarza głowy. Drugi z przeciwników również nie pozostał bierny doskoczył do ciebie wyprowadzając szerokie cięcie mierząc w twoją głowę. Cudem udało ci się uniknąć ciosu, odchylając się mocno w tył. Jednak ostrze wroga samym końcem przejechało po twoim czole pozostawiając na nim płytką ranę. Poczułeś piekący ból i krew momentalnie zalała ci oczy. Z najwyższym trudem parowałeś kolejne ataki wroga, w końcu przewracając się o czyjeś ciało. Żołnierz stanął nad tobą z uśmiechając się z tryumfem. Zaraz też zastąpił go wyraz zdziwienia, kiedy czyjś miecz wbił się w jego szyję obryzgując cię gorącą posoką. Imperialista osunął się na kolana i mogłeś z trudem dostrzec jaszczuroczłeka, który należał do twojego pododdziału. Podał ci rękę pomagając wstać i spojrzał bez słowa na twoje czoło.





Quenril Alberai

Przedzierałeś się przez walczących unikając i parując ciosy, które spadały na ciebie ze wszystkich stron. Twoje ruchy nie były pewne, przed bronią przeciwników chroniło cię raczej szczęście niż umiejętności. Doszedłeś do wniosku, że walka w tłumie nie jest twoją najlepszą stroną. Na pewno inaczej byś się czuł mając więcej miejsca i więcej czasu. W tym momencie jednak finezja nie nie dawała, żadnej przewagi i doskonale o tym wiedziałeś. Nie ważny był styl walki, lecz liczba zabitych Imperialistów.
Wymachując toporem na wszystkie strony nie przyglądałeś się kogo uderzasz. Uważałeś jedynie na to by walić w tych, którzy nosili czerwone płaszcze. Nieraz zostałeś popchnięty, nieraz wpadł na ciebie jakiś nieszczęśnik z rozłupaną głową. Nie czułeś zmęczenia, emocje i adrenalina krążąca w twoich żyłach dodały ci sił.
Nagle tłum ustąpił i stanąłeś w miejscu, w którym było nieco więcej miejsca. Przed tobą z tłumu walczących wyszedł imperialny żołnierz. Wasze spojrzenia spotkały się, a żołnierz uśmiechnął się do ciebie szyderczo. Był większy od ciebie, może nie wyższy, ale na pewno szerszy w barach. W jego oczach zobaczyłeś pewność siebie. Jego miecz ociekał krwią. Pojedynek był nieunikniony i wiedziałeś o tym doskonale. Nie patrzyliście na siebie długo, Imperialista ruszył na ciebie tnąc od góry. Zasłoniłeś się tarczą, usłyszałeś jedynie trzask, ale tarcza jeszcze tym razem nie rozpadła się.
 
MrYasiuPL jest offline  
Stary 19-02-2008, 11:21   #30
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Mimo, że nie był filozofem to znalezienie odpowiedniej filozofii do wojny było banalnie proste. Filozofia ta brzmiała "siecz i rąb i nie daj się samemu zasiekać i zarąbać". Ta prosta filozofia doskonale odzwierciedlała to co teraz robił Garret. Nie przejął się zbytnio nieudanym rzutem włócznią chociaż głośno zaklął. Wiedział, że nie miał czasu na rachunki prawdopodobieństwa. Nie pozostało mu nic innego jak tylko rzucić się w wir bezmyślnej rąbaniny dla ideałów których on sam nie rozumie i zrozumieć nie chce. Prawdopodobnie większość walczących i ginących też ich nie rozumiała. Jednak co go to obchodziło. Liczyło się po prostu zabić kilku żołnierzy i zginąć na tak zwanym "polu chwały". Jego ubranie zaczęło sie robic juz czerwone od krwi która tryskała ze wszystkich stron. Walcząc został kilka razy tylko draśnięty. Nic specjalnego. Gorzej się zrobiło kiedy zauważył, że Imperialni zaczynaja dominować. Życie mu nie było miłe, ale wolał nie dawać sie tak łatwo zabić i przedarł sie w inne miejsce gdzie walczyło więcej jego ludzi. Po drodze dobiegł do neigo jakis mężczzyna którego ledwie znał z widzenia. Osłaniali się wzajemnie brnąc dalej. Jednak jak zwykle Garret nawalił i nie dostrzegł wrogiego żołnierza który przebił mieczem jego towarzysza. Garret wściekły zabił wroga. Jednak zaraz doskoczyło do niego kolejni. Udało mu się szybko i sprawnie uniknąć ich ciosów i zabić jednego gnoja. Niestety, drugi nie pozostał dłużny i dzięki raczej szczęściu niż umiejętnosciom rozciął czolo Garreta. Krew zalała mu oczy sprawiając, że nic nie mógł nawet zobaczyć. Ledwo blokował ciosy przeciwnika kiedy nagle poczuł, że traci ziemię pod nogami. Potknął się o zwłoki jednego żołnierza. Nie wiedział czyjego. Wiedział tylko, że zaraz zginie jeśli czegoś nie zrobi. Ratunek nadszedł jednak jak w bajce, czyli w ostatniej chwili. Wróg został przebity przez kolegę z jego oddziału, jaszczuroczłeka Avagornisa. Na dodatek Avagornis pomógł mu wstać.
- Wielkie dzięki, Avagornis.
Już nie miał czasu powiedzieć nic więcej. Szybko zerwał kawałej ubrania z jakiś zwłok i zawiazał go sobie jak opaske na czole żeby powstrzymać krwawienie. Wytarł krew z oczu i chwycił mocno miecz. Ruszył do dalszej walki.
 
wojto16 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172