lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z dziaÅ‚u Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Fontanna MÅ‚odoÅ›ci (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/5120-fontanna-mlodosci.html)

Angrod 28-02-2008 00:43

Jake kiwnÄ…Å‚ gÅ‚owÄ… do majora i wyszczerzyÅ‚ zÄ™by. Przynajmniej nie bÄ™dzie miaÅ‚ trudnoÅ›ci z przejÅ›ciem na "ty". Znali siÄ™ dosyć pobieżnie, ale ta niedźwiedziowata sylwetka zawsze budziÅ‚a w nim sympatiÄ™. Nie można byÅ‚o nie poprawić sobie humoru patrzÄ…c na rumieÅ„ce O’hrurg, szczególnie jeÅ›li znaÅ‚o siÄ™ te historyjki krążące wÅ›ród żoÅ‚nierzy z jednostki. Nawet jeÅ›li okazaÅ‚y siÄ™ nieprawdÄ….

Młodszy chorąży powstrzymał się od parsknięcia widząc projekcje swojej wymalowanej gęby. Dostrzegł kilka poszukujących spojrzeń i kiwnął głową w kierunku pozostałych, że to o nim mowa. Niektórzy sprawiali wrażenie jakby byli zdziwieni tym, że nie jest umorusany czarną farbą taktyczną. Dostrzec za to mogli nie widoczne na zdjęciu, krótkie włosy koloru ciemny blond. Brązowo-zielone oczy Dobrze zarysowaną twarz, ale bez odstających kości policzkowych. Nawet jeśli się nie uśmiechał wyraz jego twarzy budził sympatię. Może posiadał pewnego rodzaju wewnętrzna charyzmę przysługującą nie wielkim wodzom, a szkolnym urwisom. Pod prostym mundurem kryło się sportowe ciało stałego bywalca na siłowni. Siedział rozluźniony, ale bez ostentacyjnego łamania norm obyczajowych. Badawczo przyglądał się kolejnym osobom by móc zidentyfikować je z tymi na ekranie.

- Młodszy chorąży Jacob Montgomery Scott, lat 25, specjalista od zadań dywersyjnych, radiooperator, duże zasługi podczas misji w Afganistanie.

Przez całe życie będą mi wypominać ten Afganistan - pomyślał Jake i jego twarz przybrała poważny wyraz. Mimowolnie wspomnienia powróciły, a z nimi obrazy i nieodczuwalne z zewnątrz emocje, czy raczej ich echo.



Zamyślenie jednak nie trwało dłużej niż jedno mignięcie slajdu, bo oto ukazała się postać Amandy. Pierwsze wrażenie pozytywne. Wiadomo, każda misja potrzebuje jakichś doktorów do ich doktorskich spraw. Lubił kiedy otaczają go fachowcy, w zasadzie uznawał to za standard pracy. Kolejne, zdjęcia pilota i fizyka, zaraz zidentyfikował z siedzącymi przy stole.

- Konsultant do spraw zjawisk paranormalnych, były sierżant Edward Aleister Crowley, lat 38, doświadczenie wojskowe, od lat bada tajemnice Trójkąta Bermudzkiego.

Koleś wyglądał na jakiegoś zamroczonego kultystę, albo szarlatana-dziwaka. Jake miał tylko nadzieje, że nie będą musieli znosić obstukiwania wahadełkiem, ani wysłuchiwać z dupy wziętych teorii spiskowych.

Kolejny facet, spec od survivalu wyglądał trochę jakby go wyjęli z jakiegoś programu przyrodniczo-naukowego. Jake odbierał go jako gościa na wypadek awarii ekwipunku, takie koło ratunkowe. "Niby potrzebne a nigdy się go nie używa." Z drugiej strony - pomyślał - może być ciekawie wymienić się doświadczeniem.

Na szczęście następne osoby to przynajmniej wojskowi. Scott bał się, że zostawią go jako ochroniarza dla tych wszystkich badaczy, a potencjalną bazę Al-Kaidy rozbroją chyba siłą umysłu. Nie mógł jednak wymyślić do czego im specjalista od wywiadu. Powstrzymał się od gwizdnięcia przy zdjęciu Kate, nie był przecież wśród swoich, jeszcze nie.

Celem misji jest rozpoznanie terenu... Młodszy chorąży zaklął w myślach. Nie lubił tego typu rzadko przynosiły wyraźne korzyści i były bardzo ryzykowne. Naprawdę wolał, kiedy plan ustalany przez sztab był kompletny i opierał się na rzetelnych danych.

Scott ziewnął otwarcie i szeroko nie zakrywając ust ręka. Po prostu nie mógł się powstrzymać kiedy major rozwodził się nad geografią Trójkąta Bermudzkiego. - Chyba każdy wie gdzie on leży i po co go wezwano. Jednak kiedy O'hrurg przeszedł do szczegółów misji Scott wytężył koncentracje zapamiętując każdy istotny szczegół.

Padły pierwsze pytania, fizyk od razu pokazał, że człowiek nauki jak to mówią, zaczyna pieprzyć zanim ściągnie spodnie. Następnie tropiciel dał mu się ocenić jako człowiek pretensjonalny i wygłaszający oczywistości, no tak w sumie jest cywilem. Jake spojrzał na zegarek i zaklął w myśli. Zdążyłby na trening... Ale już po ptakach. Następnie wstał Straffey. Jacob od razu zorientował się z kim mado czynienia i szereg przekleństw przepłynął mu przez głowę. "Nie dość, że największy skurwiel jeżdżący po niższych stopniach jak po pierdolonym asfalcie to jeszcze nadający się do armii jak chuj do kontaktu." Może to pierwsze wrażenie było zbyt wyolbrzymione i spowodowane różnymi doświadczeniami z przeszłości. Jake doszedł w końcu do wniosku, że może się mylić, a nawet miał taką nadzieję i postanowił nie okazywać specowi od wywiadu zewnętrznej wrogości.

Przynajmniej Lane był konkretny i nie zachowywał się jak pierdolony specjalista, którego nie obowiązują te same zasady co innych ludzi. Wśród takich żołnierzy lubił pracować. Dłuższym, nieco wyzywającym spojrzeniem zmierzył Marti'ego. Uśmiechnął się mimowolnie. Z takimi żołnierzami lubił trzymać. Kolejno przeniósł wzrok na obie panie. Przynajmniej te zrozumiały wszystko od razu i cierpliwie czekały. Wydały mu się nieco zdystansowane, ale to i tak się zniweluje podczas misji. Póki co mają u niego plusa. Czego się nie spodziewał podobnym, a może i większym opanowaniem wykazał się ten, jak mu tam, Edward. Nie wyglądał na wioskowego szamana, a nawet nie zareagował na zaczepkę doktorka. Ale cały czas wyglądał dziwnie.

No i jeszcze na koniec, kiedy wydawałoby się wszystko załatwione ten James dojebał się do tego cudacznego notesiku. Wiadomo cywil, ale Jake i tak oczekiwał od niego, jako od "speca" więcej profesjonalizmu. No i jeszcze nagle wystąpił w obronie płuc nowych kolegów. Fakt, że mogli by się powstrzymać przez te jebane piętnaście minut i nie cwaniakować z fajką w pentagonie, ale czy to takie istotne?

Jake nie powiedział nic. Rozgraniczał obowiązki i inne pierdoły, chciał teraz wypełnić te pierwsze. Wszystko inne drażniło go i wywoływało w nim irytację. Na poznawanie jego charakteru grupa będzie miała jeszcze wiele okazji.

DrHyde 28-02-2008 12:58

Podporucznik Marti Wolf
 
Marti byÅ‚ zaskoczony decyzjÄ… majora. SpodziewaÅ‚ siÄ™, że na drugiego dowódcÄ™ awansujÄ… flegmatycznego Straffeya. Szybko zrozumiaÅ‚ jednak decyzjÄ™ dowódcy. Straffey notowaÅ‚ wszystko w swoim kajeciku, zapewne znalazÅ‚a by siÄ™ tam też instrukcja życia. Jak można powierzyć odpowiedzialnÄ… funkcjÄ™ czÅ‚owiekowi, który pije herbatÄ™ z mlekiem. Marti znaÅ‚ kilku Brytyjczyków z misji w Iraku. Nie znaÅ‚ żadnego godnego dÅ‚uższej znajomoÅ›ci. Straffey zrobiÅ‚ minÄ™ jakby miaÅ‚ zaraz popuÅ›cić. Marti z trudem powstrzymywaÅ‚ siÄ™ od salwy Å›miechu. W koÅ„cu sytuacja wymagaÅ‚a powagi. ZastanawiaÅ‚ siÄ™ jednak czy to poważna misja…
Jeśli tak to po co zabieramy cyrk? Jego myśl poprzedzona została wymownym spojrzeniem w kierunku Straffeya i Crowleya, który wyraźnie również cierpiał z powodu kaca.
Junior nie zwrócił większej uwagi na kobiety. Wydawało się jakby czekały tylko na zakończenie tego pokazu mody. Generalnie rzecz biorąc nie obchodziło go zbyt mocno co o nim sądzą pozostali. Miał to głęboko w dupie. W jego głowie kłębił się teraz natłok myśli.
ZaniepokoiÅ‚a go obecność ludzi o dziwnych specjalizacjach. RozumiaÅ‚ zwerbowanie doktora fizyki jÄ…drowej. Zawsze dobrze mieć przy sobie kogoÅ›, kto myÅ›li o czymÅ› wiÄ™cej niż tylko o zgrywaniu Rambo. Nie rozumiaÅ‚ po co Crowley? Marti znaÅ‚ siÄ™ bardzo dobrze na historii TrójkÄ…ta Bermudzkiego, ale nie wierzyÅ‚ w te bzdury o potworach morskich czy UFO. Ciekawe czego siÄ™ mogli spodziewać. Wolf miaÅ‚ nadziejÄ™, że to Al – Kaida.
- Co możemy tam spotkać Terry? - Pomyślał podporucznik.
Marti zastanawiaÅ‚ siÄ™ nad tym tajemniczym zaginiÄ™ciem Georga Terry. Może on nie zaginÄ…Å‚. Może jest zdrajca i współpracuje z Al – KaidÄ…. Za dużo pytaÅ„. Å»adnych odpowiedzi.
Marti spojrzał na majora.

- Bardzo dziękuje za to wyróżnienie. Wydaje mi się jednak, że dowodzenie jest mało ważnym aspektem misji. Skoro siedzimy tu w takiej a nie innej ekipie, to chyba NSA wie co robi? Musimy się wspierać w trakcie misji i przypuszczam, że nawet najmniej pożyteczne osoby mogą uratować nasze cenne dupy. Jeśli nie będziemy mogli na sobie polegać, to już jesteśmy martwi. Może nie byłem w Afganistanie i nie brałem udziału w Desert Storm, ale wiem, że cokolwiek tam jest musimy trzymać się razem. Nie mam już żadnych pytań.


Marti chciał już wziąć swoje rzeczy i wyruszyć. Jest cierpliwym człowiekiem, jednak ta misja nie napawała go optymizmem. Chciał to mieć za sobą. Wrzucił kawałek cygara do resztki kawy, aby je zagasić. Poranna dawka kofeiny postawiła go na nogi. Był gotów. Był? Zaczął się nad tym poważnie zastanawiać.

liliel 28-02-2008 13:38

Mianowanie Wolfa na zastÄ™pcÄ™ majora przyjęła z nieskrywanÄ… ulgÄ…. ObdarowaÅ‚a Straffey'a zÅ‚oÅ›liwym uÅ›miechem i posÅ‚aÅ‚a mu spojrzenie w stylu „A teraz idź siÄ™ wypÅ‚akać chÅ‚opczyku”. Dopiero po fakcie przyszÅ‚o jej do gÅ‚owy, że jej impertynencja wobec oficera może siÄ™ na niej źle odbić ale nie byÅ‚ to pierwszy raz kiedy umyÅ›lnie stwarzaÅ‚a sobie przeszkody. MiaÅ‚a do tego wybitny talent. Cóż, nieprzemyÅ›lany gest powinien jeszcze ujść mi pÅ‚azem ale Anglik wyglÄ…da raczej na osobÄ™ pamiÄ™tliwÄ… i zawziÄ™tÄ…. Lepiej go nie drażnić.

Jej uwagę zwrócił jeszcze Crowley. Konsultant do spraw zjawisk paranormalnych? Czym on się w zasadzie zajmuje? - żachnęła się w myślach. Nie wyglądał na szarlatana. Na kobieciarza i lekkoducha owszem. Lecz Kate nie była pewna czy to co widzi to nie aby wyłącznie zręczna poza. Coś się w nim kryło. Tylko nie była jeszcze pewna co to takiego.
Przeniosła wzrok na Scotta. Był młody i robił rzeczywiście miłe wrażenie. Zdawał się jeszcze nie pozbawiony pogody ducha. Albo miał żelazną psychikę albo los jak dotąd łagodnie się z nim obszedł. Jego twarz miała łobuzerski wyraz i emanowała szczerością. Trochę przypominał jej Toma. Dlatego chyba podświadomie od razu go zaakceptowała.
I jeszcze Mc’Roilly. Podczas misji lekarz oczywiÅ›cie może siÄ™ przydać ale nie miaÅ‚a bynajmniej ochoty siÄ™ z niÄ… zaprzyjaźniać. Mam nadziejÄ™, że nie bÄ™dzie chciaÅ‚a trzymać razem ponieważ jej siÄ™ wydaje, że coÅ› nas Å‚Ä…czy. OczywiÅ›cie, sÄ… pewne zewnÄ™trzne podobieÅ„stwa, ale jestem przekonana, że w ogólnym rozliczeniu bliżej mi do mÄ™skiego grona niż do pani doktor. - skrzywiÅ‚a siÄ™. PrzypomniaÅ‚a sobie jej zdjÄ™cie podczas prezentacji. Jej szeroki uÅ›miech i rzÄ…d biaÅ‚ych zÄ™bów trochÄ™ jÄ… przytÅ‚aczaÅ‚. Nigdy nie przepadÅ‚a za nadmiernie wesoÅ‚ymi ludźmi. Co innego ciężki żoÅ‚nierski dowcip a co innego niczym nie skrÄ™powana radość życia. Gdy zdarzaÅ‚o jej siÄ™ natknąć na tÄ™ drugÄ… uÅ›wiadamiaÅ‚o jej to jakÄ… sama potrafiÅ‚ być zgorzkniaÅ‚Ä… fatalistkÄ…. Ale takie podejÅ›cie dawaÅ‚o jej sporo komfortu. JeÅ›li nie ma siÄ™ w zwyczaju żywić nadziei można uniknąć wielu niepotrzebnych rozczarowaÅ„. Dlatego wciąż nie próbowaÅ‚a przekonywać samej siebie, że Tom może jeszcze żyć. Chociaż sÅ‚owa majora, że żoÅ‚nierze Marines nawiÄ…zali pojedynczy kontakt radiowy rozpaliÅ‚y w niej delikatnÄ… iskrÄ™ entuzjazmu sama zaraz stÅ‚umiÅ‚a jÄ… w sobie. Po co siÄ™ Å‚udzić? JeÅ›li tam jedzie to tylko po to, aby upewnić siÄ™ że on nie żyje, ewentualnie przywieść do domu jego zwÅ‚oki. ObiecaÅ‚a mu kiedyÅ›, że nie zostawi go samego a ona nie Å‚amie raz danego sÅ‚owa wiÄ™c musi siÄ™ po prostu przekonać, że zrobiÅ‚a wszystko co byÅ‚o w jej mocy.

Mira 03-03-2008 00:04

Poniedziałek, 8:51am
WASZYNGTON


[media]http://youtube.com/watch?v=ZXKTBrp6yyk[/media]

O’hrurg podrapaÅ‚ siÄ™ po gÅ‚owie i uÅ›miechnÄ…Å‚ gÅ‚upawo, widzÄ…c spiÄ™cie Charlesa i Jamesa. WstaÅ‚ ociężale z krzesÅ‚a i... wyprostowaÅ‚ siÄ™ gwaÅ‚townie.

- Straffey, Kent spokój! - huknął tak, że szyby zadrżały, a pani biolog aż podskoczyła na swoim krześle.- Czy wy do kurwy nędzy myślicie, że na wycieczce jesteście? Panie Kent nie lubi pan wojska, co? Trudno, wojsko chyba też pana nie polubi, jednak tak czy inaczej podjął się pan tej misji. - major odetchnął, po czym mówił spokojniej już - Zdecydowałem się na ciebie Jamesie, ponieważ uznałem, że takiemu specowi od survivalu nie jest obce pojęcie wewnętrznej dyscypliny. Nie każ mi weryfikować poglądów, bardzo cię o to proszę. Ta misja to naprawdę nie przelewki.

Major usiadł ponownie i przetarł twarz dłońmi. Chwilę odczekał, po czym kontynuował jakby zapominając o wybuchu. Z jego oblicza zniknęły emocje.

- Zegarki dostaniecie, standardowo wybieramy te nakręcane, są mimo wszystko pewniejsze. To skoro nie ma pytań, kilka słów ode mnie. Do Miami możecie jeszcze sobie pozwolić na względny luz, jednak od wylotu stamtąd nie ma już taryfy ulgowej. Moje rozkazy wykonujecie bez mrugnięcia okiem. Za wszelkiego rodzaju niesubordynacje obowiązują kary, takie jak w czasie wojny. Nie każcie mi ich wymieniać, starczy wiedzieć, że najwyższą jest śmierć.

Po tych słowach zapadła cisza. Widać dowódca chciał dać swoim żołnierzom czas na przetrawienie informacji.

- Chciałbym także przypomnieć wojskowym i prosić cywili, by każdy mój rozkaz czy polecenie potwierdzali. Po usłyszeniu i po wykonaniu. Wyjątkiem będą sytuacje, kiedy ogłoszona będzie cisza. Przykładowo: Powiem, że macie pakować się do śmigłowca i przygotować się do lotu. Słysząc to, potwierdzacie, a następnie po umieszczeniu bagażu, usadowieniu się i zapięciu pasów, zgłaszacie gotowość do lotu. Nie wcześniej, ani nie...

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Jednocześnie też czyjś zegarek wydał cichy dźwięk oznaczający pełną godzinę. 9.00

- ...później. Wejść!


W drzwiach stanęła wyprostowana kobieta w ubraniu służbowym.


Bez uśmiechu zasalutowała, po czym spojrzała na zebranych.

- Panie majorze, czy można?

- Tak, oczywiście.

- Witam państwa, nazywam się Sarah Brief. Jak przypuszczam, major przedstawił państwu procedurę przygotowania do akcji. Proszę więc teraz udać się za mną na odprawę. Tam udzielę państwu dalszych instrukcji.


I znów nad ich gÅ‚owami Å›migaÅ‚y raz po raz tabliczki z napisami „Nieupoważnionym wstÄ™p wzbroniony”. Kobieta, która ich prowadziÅ‚a plÄ…taninÄ… korytarzy raz po raz Å›migaÅ‚a kartami w czytnikach lub wklepywaÅ‚a kombinacje liczbowe. MusiaÅ‚a to robić dość czÄ™sto, bowiem ani na moment siÄ™ nie zawahaÅ‚a. Na koÅ„cu grupy szedÅ‚ major Peter. Trudno rzec czy miejsce to zajÄ…Å‚ w trosce, aby nikt siÄ™ nie zgubiÅ‚, czy też bardziej jako strażnik. PatrzÄ…c na groźnÄ… minÄ™ wojskowego, można byÅ‚o raczej przypuszczać, że to drugie.

Wreszcie dotarli do niedużej sali z szeregiem drzwi, gdzie pod strażą dwóch umundurowanych czekały na nich spore plecaki. W przeszklonej gablocie niektórzy także rozpoznali swoją broń.

- Drodzy paÅ„stwo. Teraz z zegarkiem w rÄ™ku dostaniecie 10 minut na rozebranie siÄ™ caÅ‚kowite w szatniach (mÄ™skiej i damskiej) pod czujnym wzrokiem naszego lekarza i przebranie w przygotowane przez nas ubrania cywilne, które majÄ… paÅ„stwu dodać wiarygodnoÅ›ci jako turystom w Miami. Ubrania te dobraliÅ›my wedle wskazaÅ„ we wczeÅ›niej wypeÅ‚nionych przez paÅ„stwa ankietach. KierowaliÅ›my siÄ™ jednakże też innÄ… ważnÄ… zasadÄ… – nie wyróżniać siÄ™. Å»adnych napisów czy krojów, które powodowaÅ‚yby, że zapadnÄ… paÅ„stwo komuÅ› w pamięć na dÅ‚użej. Tak choćby wykluczona zostaÅ‚a koszulka porucznika Wolfa. – kobieta uÅ›miechnęła siÄ™ delikatnie.

- W trakcie rozbierania zabierzemy państwa rzeczy i poddamy weryfikacji, co może trafić do ekwipunku podróżnego. Rzeczy, które nie zostaną uznane, jak kartki, zeszyty, notesy, bruliony, trafią do przechowalni i zostaną państwu zwrócone po powrocie. Jeśli chodzi o ekwipunek, to dostaną państwo niedługo jego listę. Proszę przy tym pamiętać, że takie rzeczy, jak sprzęt badawczy, kamizelki ratunkowe, spadochrony, 3 pontony 6-osobowe, baterie, ładowarki znajdują się na pokładzie śmigłowca. Jakieś pytania?

Kobieta była nadzwyczaj szybka, pewnie nawet gdyby ktoś miał pytanie, to nie zdążyły go zadać przed jej zdecydowanym.

- No to 10 minut! Panie na prawo, panowie na lewo!


***


Wystartowali. WiÄ™c zaczęła siÄ™ misja – przygoda ich życia. Jak siÄ™ skoÅ„czy? Tego nie wiedzieli.
Po wspomnianych przez paniÄ… Brief 10 minutach każdy zostaÅ‚ wywoÅ‚any z szatni i otrzymaÅ‚ listÄ™ z przyznanym na misje „Kochi” sprzÄ™tem. Jak niektórzy zauważyli, poczÄ…tkowe pozycje siÄ™ pokrywaÅ‚y – widać stanowiÅ‚y standardowe wyposażenie.

Cytat:

- Lekki, pojemny plecak
- Drelichowy, wzmacniany skafander w kolorach maskujÄ…cych – 2szt.
- Bielizna – 5szt.
- Jungle boots (lekkie obuwie do poruszania siÄ™ po dżungli) – 1para
- Jungle hat (kapelusz w kolorze maskujÄ…cym) - 1szt.
- hełm MICH - 1szt.
- Śpiwór plus moskitiera, kolor ciemnooliwkowy - 1szt.
- Lekki nóż survivalowy- 2szt.
- nóż multi tool z kompasem - 1szt.
- Raca sygnałowa - 3szt.
- Peleryna przeciwdeszczowa - 1szt.
- Mały zestaw opatrunkowy - 1szt.
- Manierka
- Tabletki do odkażania wody - 2op. po 12tabl.
- Racje żywnościowe (z daniami na chemicznych podgrzewaczach) - na 5dni
- MaskujÄ…ce szminki – 1zestaw
- kamizelka sprzętowa, kolor brąz - 1szt.
- pokrowiec na manierkÄ™ - 1szt
- pokrowiec na zestaw medyczny - 1 szt.
- Lightstick do oświetlania pomieszczenia - 5szt.
- Latarka - 1szt.
- Åšrodki higieny osobistej (mydÅ‚o, szczoteczka, pasta, itp.) – do 5szt.
- Granat M67 – 1szt.
- Zegarek na rÄ™kÄ™, nakrÄ™cany Timex T2D921 – 1szt.
- Linka stalowa – 10m, 120kg udźwigu – 1szt.
- NieÅ›miertelnik na srebrnym Å‚aÅ„cuszki – 1 szt.
- Paczka miÄ™tówek MG’s Gift – 1op.
Reszta to już ich wÅ‚asna broÅ„ oraz przedmioty osobiste, wÅ›ród których – jak można siÄ™ byÅ‚o domyÅ›leć - zabrakÅ‚o kontrowersyjnego notatnika Straffeya i nie pomogÅ‚o nawet tÅ‚umaczenie o tajemniczym kodzie.

Niektórzy ciekawie wyglÄ…dali przez maÅ‚e, okrÄ…gÅ‚e okienka, inni siedzieli markotni, zniechÄ™ceni z powodu odebrania jakichÅ› ważnych – w ich mniemaniu – sprzÄ™tów, jeszcze inni psioczyli na kretyÅ„skie czapeczki czy inne „symbole” prawdziwego turysty. Sam major O’hrurg jednak nie traciÅ‚ humoru mimo kretyÅ„skich spodni na szelkach, które musiaÅ‚ wdziać. PrzyglÄ…dajÄ…c siÄ™ współpracy pilotów poÅ›piewywaÅ‚ pod nosem jakÄ…Å› żoÅ‚nierskÄ… piosenkÄ™.

Żołnierzu mój pozostaw dom i serce swe,
Ona już wie, że nie spotkacie się.
Lecz dusza jej i serce zawsze będą twe,
Choć żołnierz twój na wojnę ruszył w dal...

- PowinniÅ›my siÄ™ jakoÅ› nazywać. – rzekÅ‚ nagle major ni z gruszki ni z pietruszki - Powiem do was "żoÅ‚nierze" – źle, bo nie wszyscy sÄ… żoÅ‚nierzami, powiem „moi drodzy” – to mnie wyÅ›miejecie. Trza nam jakiejÅ› nazwy z pazurem... macie pomysÅ‚?

Kutak 03-03-2008 19:21

Złośliwy uśmiech przez chwilę pojawił się na twarzy Charlesa gdy major pouczył Jamesa, omijając przy tym osobę podporucznika. Niech się lepiej durny, pyszałkowaty cywil nauczy, gdzie jego miejsce, bo inaczej czekają go naprawdę ciężkie chwile podczas akcji. O tak, akcja... Straffey w duchu cieszył się na samą myśl o ich nadchodzącej misji. W wywiadzie zazwyczaj działa pod krawatem, ewentualnie z ukrytym pistoletem, z karabinów strzelał tylko podczas ćwiczeń, no może parę razy wystrzelił parę ostrzegawczych serii (bo seria zawsze zdawała mu się bardziej efektowna niż regulaminowy jeden strzał) przy naprawdę sporych zadaniach. A teraz dżungla, mundur, prawdziwy karabin, taki jakiego uwielbiał używać. W końcu strzelając z SA80 udało mu się pobić kilka rekordów, a były naprawdę spore. Za to też dostał parę nagród.

A poza tym, co tu wiele gadać- broń dodawała mu sporo pewności siebie. Czasem chodził po pustym mieszkaniu z pistoletem, czując się jak bohater filmów akcji- ale w końcu na co dzień był kimś naprawdę do tej roli podobnym. Tyle, że w jego życiu było do tej pory dość mało filmowych zdarzeń. Ale to się zmieni, czuł to. Oto nadchodziła wielka przygoda.

A potem przyszła ta kobieta, niezbyt piękna, która zaczęła ich prowadzić przez kolejne korytarze. Wszystko tu zdawało się Charlesowi przesadzone- głupi Amerykanie, nawet bazy wojskowe budują wzorując się na przygodach Jamesa Bonda. Po co tyle kodów, tyle przejść, te wszystkie lasery, tabliczki? Przecież wszystko da się zabezpieczyć dużo lepiej- Straffey sam kończył przed wyjazdem swój projekt zabezpieczenia paru placówek angielskiego wywiadu w sposób daleko bardziej efektowny i z radością podzieliłby się z kimś swoimi przemówieniami, ale z kim? Sama hołota, durni szeregowi, zadufani cywile albo zwyczajni naukowcy. Najchętniej zadzwoniłby do ojca, ostatnimi czasy sporo z nim o tym rozmawiał, a trzeba przyznać, że naprawdę znał się do rzeczy. A to rozwiązanie ze zmniejszeniem ilości wiązek laserów badających najważniejsze punkty budynku- Charles przyznał, że nawet sam by na to nie wpadł!

- Naprawdę, wygląda to bardzo imponująco i, co ważniejsze, skutecznie...- komentował kolejne zabezpieczenia idąc zaraz przed majorem. Ot, trochę kłamstw w słusznej sprawie jeszcze nikomu nie zaszkodziło...

Oddanie notesu było dla agenta sporym wyrzeczeniem- w końcu nie dostał własnego laptopa, a jego profesja zmuszała go do zapisywania co ważniejszych szczegółów- potrzebował po prostu kartki papieru, by z paru szczegółów i myśli ułożyć zgrabną wizję wydarzeń, z paru nazwisk stworzyć hierarchię wrogiej organizacji, z paru cyfr- rejestrację samochodu, który ma przewozić groźny ładunek wybuchowy. I jak ona ma pracować bez tej możliwości!? Na dodatek nikt nie zwrócił uwagi na szczególną wartość sentymentalną przedmiotu- w końcu był prezentem, w końcu miał jego inicjały! Cóż, będzie musiał poważnie przedyskutować tę sprawę z majorem. Albo kupić sobie drugi notatnik.

Przy badaniu naprawdę żałował, że stracił notes. Przecież cała ta komisja lekarska, co to miało być? Kpina, nie absolwenci medycyny, marność nad marnościami! W Anglii byłoby to nie do pomyślenia, żeby kazać ludziom paradować nago przy niewielkich w prawdzie, acz niezaciemnionych oknach w budynku i to zaledwie na drugim piętrze!? A gdyby ktoś chciał podejrzeć? Zrobić kompromitujące zdjęcia żołnierza wysokiej rangi? To miejsce zdawało się po prostu o to prosić!

A i sama komisja- przecież oni z niego drwili! To ich "Brak owłosienia klatki piersiowej? Sam pan się pozbywa czy związane z chorobą?" to przecież jawna drwina z niego, a "Proszę ściągnąć bieliznę, to całkowita kontrola" pasowało bardziej do tanich filmów erotycznych! To przecież tylko jego sprawa, w jego agencji badają go regularnie, więc po co dodatkowe oględziny? Niech lepiej skupią się na tych w cywilu, nie na żołnierzy z niemal czystą rubryką o chorobach w książeczce zdrowia! Straffey zapamięta każde słowo, o wszystkim opowie przełożonym! O wszystkim! W szczególności zaś o tej młodej kobiecie, która tak okrutnym spojrzeniem wpatrywała się w jego... Coś jej się nie podobało!? Nie jej sprawa co kto nosi w spodniach!


***
NienawidzÄ™ NSA. NienawidzÄ™ tej armii. NienawidzÄ™ Ameryki., powtarzaÅ‚ w myÅ›lach Charles, siedzÄ…c w helikopterze i próbujÄ…c zrobić coÅ› z tÄ… obrzydliwÄ… bluzÄ…. Przecież wyraźnie pisaÅ‚, że chce dostać coÅ› ciemnego, najlepiej marynarkÄ™, a nie bordowÄ… bluzÄ™ z kapturem, fabrycznie przecierane dżinsy i dziwne, adidasopodobne buty. I te obrzydliwe okulary, stylizowane chyba na kolejny amerykaÅ„ski film opiewajÄ…cy kicz i bezsens. Po prostu z niego drwiÄ…, ktoÅ› zrobiÅ‚ sobie obrzydliwy dowcip, uprzykrzajÄ…c mu tym samym caÅ‚y czas, jaki miaÅ‚ spÄ™dzić w Miami. Pewnie to ten sam dupek, który kazaÅ‚ kierowcy ominąć BiaÅ‚y Dom…

A teraz jeszcze O’hrug i jego gadka o nazwie. Czy oni sÄ… w harcerstwie? Albo bawiÄ… siÄ™ w podchody? Nie! To wojsko! Tu nie ma nazw od silnych zwierzÄ…t czy ulubionych kwiatków, tu nazwy operacyjne powinny być co najwyżej kodowe- tak uczyÅ‚ go ojciec, tak uczyli go przez wiele lat rozmaitych szkół, wiÄ™c jakim prawem ten beznadziejny major chce coÅ› zmieniać!?

- O tak, dobra nazwa z pewnością nam pomoże- wzmocni integracje grupy i przy okazji będzie dobrym zawołaniem. Jak z pazurem to może od jakiegoś zwierzęcia, panie majorze? Sam preferowałbym borsuki, to wbrew pozorom całkiem ciekawe zwierzęta!- zawołał po chwili, gdy nikt nie odpowiadał na propozycję Petera

K.D. 03-03-2008 20:19

S'amor non è, che dunque è quel ch'io sento?
Ma s'egli è amor, perdio, che cosa et quale?
Se bona, onde l'effecto aspro mortale?
Se ria, onde sÃ- dolce ogni tormento?


Crowley szedł korytarzem bezkształtnego blasku sam. Nie mógł usłyszeć stukotu obcasów na podłożu, nie czuł na twarzy wiatru pozornego, wywołanego swoim ruchem. A jednak miał wrażenie, że porusza się do przodu.
Brakowało mu powietrza. Umierający mózg, przerażony i zdezorientowany, podstawiał mu zawzięcie różne obrazy, które i tak ewentualnie stapiały się w jedną, wielką, białą lampę. Dlaczego światło, które ma go prowadzić, oślepia? Dlaczego nie widzi końca drogi, którą ma podążać?
PotężniejÄ…cy szum morza. Jakże nierealny, gdy odarty ze skrzeku mew i wycia wiatru, z bÅ‚Ä™kitu nieba. A wiÄ™c to nie morze wody – to szumi morze krwi, przelewajÄ…ce siÄ™, przepeÅ‚niajÄ…ce i pochÅ‚aniajÄ…ce, z każdÄ… chwilÄ… wyższe, silniejsze, wzburzone, gÅ‚odniejsze.
Gdzie jest ta pieprzona autostrada? MiaÅ‚a być, kurwa, taaaka autostrada. Albo brama. Albo malowany ogród, jak w ‘MiÄ™dzy Niebem a PiekÅ‚em’.
A on tonął w białym, oślepiającym, niematerialnym morzu krwi. Porwały go niewidzialne wiry, szarpiąc, ciągnąc w niewyobrażalne odmęty. Przygnieciony nieistniejącą wagą hektolitrów nicości, zmiażdżony, nie przypominający już człowieka, nędzny ochłap.

Nauczycielu, która drogą będzie teraz najlepsza?
Cesarzowo, dlaczego cię nie pamiętam?
Gdzie jest cała nasza siła?
In your head, in your head, in your head.

*

-Majaczy- Szepnął lekarz w białym fartuchu, zahipnotyzowany eerią zielonych linii na ekranie czytnika.
Starał się nie zwracać uwagi na zapłakaną kobietę, przytuloną poczerwieniałą twarzą do kolan leżącego na szpitalnym łóżku człowieka. Jej makijaż zostawi na białej poszwie okrutne plamy.

Nieprzytomny mężczyzna szarpnÄ…Å‚ siÄ™ nagle, wciÄ…gnÄ…Å‚ gwaÅ‚townie powietrze do ust i wygiÄ…Å‚ w przyprawiajÄ…cÄ… o zawrót gÅ‚owy pozÄ™, po czym opadÅ‚ bez siÅ‚ na poduszki. Lekarz przez chwilÄ™ pomyÅ›laÅ‚, że to przedÅ›miertna agonia, zaraz jednak ciche ‘biiip, biiip’ powiedziaÅ‚o mu, że oto serce pacjenta wreszcie zaczęło poprawnie pracować, mocno, uderzajÄ…c w równych odstÄ™pach czasu. PÅ‚aczÄ…ca kobieta zerwaÅ‚a siÄ™ na równe nogi przyciskajÄ…c dÅ‚onie do ust.
Pacjent poruszył delikatnie ręką, wypuścił powietrze i otworzył oczy.

*


-PrzedawkowaÅ‚eÅ›- Powie mu potem jego najbliższy przyjaciel, bibliotekarz z Nowego Jorku. Burza biaÅ‚ych wÅ‚osów, nieÅ›miertelna brÄ…zowa marynarka ze skórzanymi naszywkami na Å‚okciach, bordowy sztruks, znoszone buty, wydatny brzuch, cieniutkie półszkieÅ‚ka na perkatym nosie, tuż ponad liniÄ… gÄ™stej brody koloru dymu… Nawet, gdyby Crowley obudziÅ‚ siÄ™ z amnezjÄ… i nie pamiÄ™taÅ‚ wÅ‚asnej żony, jego powitaÅ‚by po imieniu i zapytaÅ‚, jak idzie interes. –Znowu, Edwardzie- Przypomni mu Larry szeptem, bo tak ów przyjaciel miaÅ‚ na imiÄ™.
-Gdzie… jest Emily?- Spyta wtedy cicho Crowley, i zwilży spierzchniÄ™te usta koniuszkiem jezyka. Larry spuÅ›ci wzrok.
-WyszÅ‚a…- Zacznie i zawiesi gÅ‚os.
-DokÄ…d? ChcÄ™…- BÄ™dzie dopytywać siÄ™ Edward, zanim dotrze do niego ta zÅ‚owroga nuta w gÅ‚osie jego przyjaciela. ÅšciÅ›nie go w gardle.
Larry nie powie już nic, choć jego usta zastygnÄ… na pierwszej sylabie zdania ‘Przykro mi’.

*


Crowley siedziaÅ‚ zamyÅ›lony, wpatrujÄ…c siÄ™ w pejzaż za okienkiem helikoptera, jakby chciaÅ‚ wyczytać z niego coÅ› mÄ…drego. Po chwili westchnÄ…Å‚ cicho i szepnÄ…Å‚ ‘Ach, tak’, jakby w rzeczywistoÅ›ci czegoÅ› siÄ™ dowiedziaÅ‚ od chmur, i odwróciÅ‚ gÅ‚owÄ™ by rzucić okiem na pasażerów.

Na Kochi-Tichi nie bÄ™dzie Al-Kaidy, pomyÅ›laÅ‚. Nie dzieliÅ‚ siÄ™ swymi spostrzeżeniami z resztÄ… drużyny – nawet z O’hrurgiem. Po pierwsze dlatego, że nie wiedziaÅ‚, jak zareagowaliby na to jego towarzysze, a po drugie nie miaÅ‚ jasno okreÅ›lonej alternatywy dla tego, co tam siÄ™ dzieje, a jedynie teorie, jakich na temat wyspy byÅ‚o wiele. Nic, co przekonaÅ‚oby twardogÅ‚owych militarystów, albo jajogÅ‚owych naukowców.

Lepiej bÄ™dzie, jeÅ›li poczeka. NiedÅ‚ugo sami siÄ™ zresztÄ… wszyscy przekonajÄ…, Å‚Ä…cznie z panem specem od zjawisk nadnaturalnych – Crowley nie należaÅ‚ do ludzi, którzy lubiÄ… mówić ‘A nie mówiÅ‚em?’. Niech myÅ›lÄ…, że lecÄ… strzelać siÄ™ z terrorystami, bo gdyby przedstawiÅ‚ im swoje alternatywy, nie paliliby siÄ™ za bardzo do lÄ…dowania na wyspie. Tak bÄ™dzie lepiej.

- PowinniÅ›my siÄ™ jakoÅ› nazywać. – RzekÅ‚ nagle major ni z gruszki ni z pietruszki. Crowley poprawiÅ‚ dziarsko przekrzywionÄ… żarówiaÅ›cie zielonÄ… czapeczkÄ™ na gÅ‚owie i sÅ‚uchaÅ‚ z zainteresowaniem. -Powiem do was "żoÅ‚nierze" – źle, bo nie wszyscy sÄ… żoÅ‚nierzami, powiem „moi drodzy” – to mnie wyÅ›miejecie. Trza nam jakiejÅ› nazwy z pazurem... macie pomysÅ‚?-

Edward wyszczerzyÅ‚ zÄ™by w szerokim uÅ›miechu i pokrÄ™ciÅ‚ w niedowierzaniem gÅ‚owÄ…. CzuÅ‚ siÄ™ jak na wycieczce skautów, z O’hrugiem w roli drużynowego. SpodobaÅ‚a mu siÄ™ o dziwo ta atmosfera, wzmocniona jeszcze do poziomu komizmu ubiorami tajnej jednostki specjalnej, wyruszajÄ…cej na superważnÄ… misjÄ™.

-O tak, dobra nazwa z pewnością nam pomoże- wzmocni integracje grupy i przy okazji będzie dobrym zawołaniem. Jak z pazurem to może od jakiegoś zwierzęcia, panie majorze? Sam preferowałbym borsuki, to wbrew pozorom całkiem ciekawe zwierzęta!- Wypalił w odpowiedzi Straffey. Siedział naburmuszony od kiedy zabrano mu jego notes(Crowley po części go rozumiał) i jego nagły grzeczny ton wydawał się co najmniej nie ma miejscu. Edward pokiwał poważnie głową.

-Popieram kolegÄ™ rodaka- PowiedziaÅ‚ po brytyjsku, z charakterystycznym, kameralnym akcentem, który wyniósÅ‚ z domu w Edynburgu. -Choć mam pewne wÄ…tpliwoÅ›ci co do wybranego przez pana stworzenia, podporuczniku Straffey. Mam zÅ‚e skojarzenia, od czasu rozpuszczenia plotki, że jakoby armia brytyjska wypuÅ›ciÅ‚a jednostkÄ™ szkolonych, ludożerczych borsuków-zabójców na terenie Basry w Iraku. Może jakaÅ› alternatywa? Chociażby… lisy?

Kerm 03-03-2008 22:03

James niezbyt przejął się władczym tonem majora. Obustronny brak sympatii w relacjach James-wojsko w niczym mu nie przeszkadzał tak długo, jak długo nie wcielono go na stałe do armii. A przynajmniej na razie mu to nie groziło.
Skinął głową.
- Jak sobie życzysz, majorze - powiedział.
Ponownie usiadł wygodnie, nastawiając się na ciąg dalszy kazania. Które na szczęście dość szybko zostało przerwane przez pukanie do drzwi.
Widząc wchodzącą kobietę uśmiechnął się lekko.
Oto nadeszło wybawienie...
Gdy wszyscy zaczęli wstawać podniósł się z krzesła i obrócił się w stronę podporucznika Straffeya.
Nim zdążył powiedzieć choć słowo, które byłoby wstępem do naprawy stosunków między nimi, podporucznik z dumną miną skierował się do wyjścia.
James ruszył za nim.
Idąc niemal na samym końcu grupy słyszał pochwalne pienia, w których Straffey wychwalał niemal wszystko, co widział. Niestety uniknąć ich nie można było, gdyż korytarz był zbyt wąski, a odległość między przewodniczką, a zamykającym grupę majorem bardzo mała.
Czując niemal na karku oddech majora James zastanawiał się, co by zrobił ich szef, gdyby ktoś przypadkiem skręcił w złą stronę. Ale ta ciekawość nie sięgała tak daleko, by James spróbował ją zaspokoić...
Wreszcie grupa się zatrzymała.

"Brak koedukacji" - uśmiechnął pod nosem się słysząc tradycyjne 'Panie na prawo...' - "Widać armia nie jest aż tak postępowa..."
Zamknął za sobą drzwi i bez wielkiego entuzjazmu poddał się lekarskim oględzinom.
"Żeby chociaż lekarka" - pomyślał. - "W tej armii są sami zboczeńcy..."
Oczywiście nie podzielił się z nikim tym radosnym odkryciem...

Odprowadził wzrokiem niknące w wielkim foliowym worku ubranie.
"Aż dziw, że gacie mi zostawili moje" - pokręcił głową i podszedł do stojącej w rogu szafy.
"Ciekawe, kto i gdzie to kupował" - pomyślał, patrząc nieco podejrzliwie na jasnobeżowe spodnie typu, nomen-omen, bermudy. Były co prawda olśniewająco czyste, ale wyglądały, jakby widziały już dwa oceany. Za to pasek, na którym wisiała saszetka na dokumenty, był zdecydowanie prosto ze sklepu. Podobnie jak kolorowe, sportowe buty marki pseudo-adidas.
"Ale na aparat poskąpili" - stwierdził.
Czując, że czas go pogania naciągnął biały T-shirt w kolorowe palmy. Dwie.
I sięgnął po wiszącą na kołku sfatygowaną panamę. Wcisnął ją na głowę i przejrzał się w lustrze.
"Będę wyglądać jak kretyn" - przemknęło mu przez głowę - "paradując w tym na lotnisku."
Ale widywał już takich...
Gdy Sarah Brief wywołała jego nazwisko był już gotowy.

Pospiesznie przerzucił zawartość plecaka. Tak jak sądził - zabrakło tylko jednej jego 'zabawki', ale o tym wiedział wcześniej - wystarczyło spojrzeć na oszkloną szafkę.
"Mam nadzieję, że oddadzą" - pomyślał.
Potem rzucił okiem na listę ekwipunku. I
Widząc trzecią od dołu linijkę aż zamrugał ze zdziwienia. trzy razy przeczytał pierwszy wyraz, by wreszcie uwierzyć w to, co widzi.
"Będziemy ciągnąć ten helikopter? Może błąd w druku" - pomyślał z nadzieją. - "Albo armia pozbywa się starych zapasów..."
Dopiero ostatni punkt listy wywołał grymas obrzydzenia.
"Już lepiej daliby lizaka. Jakaś odchyłka..."
Postanowił pozbyć się szajsu przy okazji znalezienia pierwszego z brzegu kosza.

Mimo dość znacznego hałasu, który rozlegał się wewnątrz helikoptera, na wpół drzemał, gdy do jego uszu doleciały słowa majora.
"Nazwa z pazurem..." - z trudem powstrzymał uśmiech. - "Pewnie".
"Na 'Parszywą dwunastkę' nas za mało, na 'siedmiu wspaniałych' za dużo... Poza tym tamtych zbyt wielu ubyło w akcji... Może 'Cyrk O'hrurga'? Bo 'Aniołki Piotrusia' raczej nie... "
Spojrzał spod przymrużonych powiek na Straffeya, który jako pierwszy zabrał głos.
"Integracja... Borsuki... Tu Borsuk Jeden... wzywam BorsuczÄ… NorÄ™..."
Nie skomentował na glos tej propozycji. Już miał u podporucznika dość długą krechę.
Nie otwierając szerzej oczu przeniósł wzrok na Crowley'a.
"Lisek-chytrusek mu się marzy... A mi się to kojarzy z biednymi stworzonkami ginącymi podczas tradycyjnych angielskich polowań. Niezbyt miła perspektywa... Może jeszcze 'Młode Wilki'... Jednego już mamy..."
Uniósł nieco głowę.
- Sądziłem - rzekł spokojnie - że z racji pochodzenia podacie coś bardziej zbliżonego do angielskiego lwa.
Ponownie oparł głowę o oparcie i poprawił się nieco, usiłując znaleźć jak najwygodniejszą pozycję na niezbyt wygodnym fotelu.

liliel 03-03-2008 23:25

Straffey, Kent spokój! - major ryknął donośnym głosem aż Kate mimowolnie wyprostowała plecy. O'hrurg najwyraźniej przywykł do tego, że wszystko szło dokładnie po jego myśli. Bez kłótni, przestojów czy komplikacji. Pewnie dlatego właśnie był majorem. A przez jej kilka niechlubnych incydentów zapewne nadal była sierżantem. Taka karma.


Następnie grupę przejęła Sarah Brief i podążyli za nią do sali, gdzie wydano im ich sprzęt. Zerknęła na zawartość plecaka i zmierzyła w rękach jego ciężar. Kate nie była przyzwyczajona do naziemnych misji w terenie. I jeszcze będzie zmuszona taszczyć ze sobą ten wielki balast. Bardzo dbała o kondycję fizyczną jednak już dawno nie miała okazji zweryfikować jej podczas akcji, kiedy nie siedzi wygodnie za sterami śmigłowca. Brief kontynuowała:
- Å»adnych napisów czy krojów, które powodowaÅ‚yby, że zapadnÄ… paÅ„stwo komuÅ› w pamięć na dÅ‚użej. Tak choćby wykluczona zostaÅ‚a koszulka porucznika Wolfa.He he – zaÅ›miaÅ‚a siÄ™ w myÅ›lach – a cóż on wymyÅ›liÅ‚, że armia skonfiskowaÅ‚a mu cywilne ciuchy? Najwyraźniej musiaÅ‚y faktycznie rzucać siÄ™ w oczy. Może lubi perwersyjne Å‚aszki?- rozbawiona skryÅ‚a uÅ›miech. WyobraziÅ‚a sobie podporucznika w skÄ…pej koszulce z siatki, lateksu i ćwieków. Nie miaÅ‚aby nic przeciwko żeby pooglÄ…dać sobie Wolfa w negliżu. Albo najlepiej i bez niego...
No dobra Marti – znów zaczęła mówić do siebie w myÅ›lach – wybacz mi gÅ‚upie dowcipy. Wiem, że jesteÅ› twardym Marine i nie przystoi myÅ›leć o tobie w takich kategoriach. Co nie zmienia faktu, że masz wyjÄ…tkowo Å›liczny tyÅ‚ek i nie sposób oderwać od niego wzroku - przyznaÅ‚a siÄ™ przed sobÄ… rozbawiona. Nie byÅ‚a nawet pewna skÄ…d u niej ten ogólny przypÅ‚yw dobrego humoru.


Szybko się przebrała i zmierzała do śmigłowca. Teraz wyglądała jak typowa amerykańska turystka. Jedynie wyprostowana sylwetka i sprężysty, zdecydowany krok mogły zdradzać wojskowego. Ubrana w jeansowe, krótkie spodenki i koszulę bez rękawów, którą zawiązała sobie nad pępkiem w prosty węzeł. Jej skóra była gładką, o złotobrązowym odcieniu. Teraz kiedy zniknął luźny, wojskowy mundur można było zauważyć, że ma nienaganną figurę. Długie, smukłe nogi i płaski, umięśniony brzuch. Może jedynie ramiona były zbyt masywne jak na przeciętną kobietę.
Spojrzała na resztę zza lusterkowych szkieł okularów przeciwsłonecznych i posłała im oszczędny uśmiech. Czuła się jakoś idiotycznie.


Kiedy śmigłowiec wystartował jej twarz przybrała łagodniejszy, prawie dziecięcy wyraz. O ile wcześniej wydawała się spięta teraz nie było śladu po jakichkolwiek negatywnych emocjach. Nawet po tylu latach wciąż uwielbiała ten moment kiedy maszyna odrywała się od ziemi. Zawsze wspaniale czuła się w powietrzu, napełniało ją to jakąś szczenięcą radością.
Spojrzała na Wolfa i zapytała go cicho :
- Sir, można zapytać co takiego wystraszyło Amerykańską Armię w pańskiej prywatnej garderobie, że aż wspomniano o tym na odprawie? - wyzywająco przygryzła dolną wargę i stłumiła delikatny uśmiech. Dobrze by było zawiązać jakąś nić porozumienia. W końcu została jego drugim pilotem. Są chwilowo na siebie skazani. Przynajmniej w powietrzu.
Rolę drugiego pilota przez moment odczuwała jako własne upokorzenie, zazwyczaj była w swojej maszynie pierwsza po Bogu. Należała przecież do elity, była świetnym pilotem. Z drugiej strony Wolf był wyższy stopniem więc wypadało po prostu z pokorą brać co dają. W końcu chodziło jej głównie o to aby O'hrurg zabrał ją ze sobą. Zgodziłaby się nawet gdyby miała w tej wyprawie służyć za jucznego muła i czyścić wszystkim buty. Nie ma powodów się wściekać, jak zawsze trzeba po prostu przełknąć nadszarganą próżność i zaakceptować powierzone zadanie.


- PowinniÅ›my siÄ™ jakoÅ› nazywać. – rzekÅ‚ nagle major - Powiem do was "żoÅ‚nierze" – źle, bo nie wszyscy sÄ… żoÅ‚nierzami, powiem „moi drodzy” – to mnie wyÅ›miejecie. Trza nam jakiejÅ› nazwy z pazurem... macie pomysÅ‚?
Może by tak... cyrk dziwolÄ…gów? – rozważyÅ‚a w gÅ‚owie a jej myÅ›li zawisÅ‚y na dÅ‚użej na osobach Straffey'a i Crowley'a. Nic jednak nie powiedziaÅ‚a. Nie miaÅ‚a ochoty rozwodzić siÄ™ nad takimi bÅ‚ahostkami. Jak dla niej, major mógÅ‚by równie skutecznie mówić do nich per banda panienek. PrzywykÅ‚a już do gorszych okreÅ›leÅ„. Jej szkoleniowcy nigdy nie bawili siÄ™ w finezje. A szczególnie pierwszy z jej życiowych przeÅ‚ożonych, ten który rozpoczÄ…Å‚ caÅ‚y ten bezduszny precedens. Jej ojciec.
Mimowolnie powróciÅ‚y niechciane obrazy z przeszÅ‚oÅ›ci. Jak flesze aparatu, przed oczami pÄ™dziÅ‚y rozmyte obrazy i wyrwane z kontekstu zdania. ZatopiÅ‚a siÄ™ we wspomnieniach. Agresywny mÄ™ski ton odezwaÅ‚ siÄ™ echem w jej gÅ‚owie: „A ty moja maÅ‚a panienko zrobiÅ‚aÅ› siÄ™ ostatnio strasznie wyszczekana! Wiesz co robiÄ… w armii z takim niezdyscyplinowanym Å›cierwem? Nie zmuszaj mnie żebym ci pokazaÅ‚...” - Przez moment zdawaÅ‚o jej siÄ™ że na powrót czuje w ustach smak wÅ‚asnej krwi. Po ciele przebiegÅ‚ zimny dreszcz ale zaraz odgoniÅ‚a od siebie natrÄ™tne myÅ›li.
A potem z odrętwienia wyrwał ją głos Straffey'a. Bredził coś o borsukach. Jakiś kolejny jego absurd. Zresztą, było jej dokładnie wszystko jedno co postanowią.

DrHyde 04-03-2008 23:24

Podporucznik Marti Wolf
 
- Å»adnych napisów czy krojów, które powodowaÅ‚yby, że zapadnÄ… paÅ„stwo komuÅ› w pamięć na dÅ‚użej. Tak choćby wykluczona zostaÅ‚a koszulka porucznika Wolfa. – kobieta uÅ›miechnęła siÄ™ delikatnie. Marti odwzajemniÅ‚ uÅ›miech w jej kierunku. SpodziewaÅ‚ siÄ™ tego. Dobry humor nie opuszczaÅ‚ go nigdy.

-„ …JakieÅ› pytania?”

Marti miaÅ‚ zamiar zadać pytanie, lecz usÅ‚yszaÅ‚ jedynie : „…panowie na lewo!”. Nie byÅ‚o czasu na pytania. W duchu zastanawiaÅ‚ siÄ™, jak Charles przeżyÅ‚ brak swojego notesika. To musiaÅ‚ być dla niego nie maÅ‚y cios.

Szybkie oględziny doktora i Marti rzucił okiem na swoje ubranko turysty.

- Chyba ich pojebaÅ‚o! – Krzyk rozpaczy rozlegÅ‚ siÄ™ w jego myÅ›lach.

Wolf spojrzał na żółte spodnie z białą palmą i zieloną koszulę hawajską, pokrytą tandetnymi kolorowymi wzorkami i krajobrazem plaży z zachodzącym słońcem na plecach. Do tego biała czapka. Marti kojarzył ją jedynie z czapkami rybaków. No i białe adidasy. Gdzie oni to kupili? Pewnie jakieś chińskie gówno. Teraz wszędzie widzi się metki Made in China.
Nie miał wyjścia. Wskoczył w te kiczowate łachy i zarzucił plecak ze sprzętem na plecy.
Po chwili ruszył biegiem do śmigłowca. Wsiadł do środka i wybuchnął śmiechem. Gdy wszyscy na niego spojrzeli, nie mógł się opanować i popłakał się ze śmiechu. Nie tylko on wyglądał jak kretyn. Od razu się rozchmurzył. I zaczął śpiewać dosyć głośno.

Sweet home Alabama
where the skies are so blue
sweet home Alabama
Lord I'm coming home to you.


Na na na na na na na …

- Co jest Charles! Uśmiechnij się, w Miami zrobimy zrzutkę funduszy i kupimy ci nowy notesik.


Marti usiadł wygodnie i przyglądał się usypiającemu Jamesowi. Nagle z lekkiego snu zerwało go pytanie Kate.

- Sir, można zapytać co takiego wystraszyło Amerykańską Armię w pańskiej prywatnej garderobie, że aż wspomniano o tym na odprawie? - Wyzywająco przygryzła dolną wargę i stłumiła delikatny uśmiech.

Marti uśmiechnął się. W jego myśli pojawiła się Susanne. To było tak dawno. Szkoda, że Kate tak bardzo ją przypomina. Są podobne. Taka sama mimika i uroda. To ewidentnie nie było zaletą wyprawy.
Wyciągnął z kieszonki jedno z kilku zdjęć, które miał zawsze przy sobie. Podał je Kate. Zdjęcie przedstawia Martiego w bokserkach z flagą USA i koszulką. Na głowie hełm. W ręce karabin. Postać sfotografowana jest na tle irackiego domu, na gorących piaskach pustyni.



- To wÅ‚aÅ›nie ta koszulka wywoÅ‚aÅ‚a takie kontrowersje. Nie wiem czemu…
- Uśmiechnął się ironicznie.

W między czasie usłyszał, jak major napomknął coś o nazwie grupy. Nie dosłyszał tego co powiedział Charles, za to usłyszał brytyjski bełkot Crowleya.

„Mam zÅ‚e skojarzenia, od czasu rozpuszczenia plotki, że jakoby armia brytyjska wypuÅ›ciÅ‚a jednostkÄ™ szkolonych, ludożerczych borsuków-zabójców na terenie Basry w Iraku.”


- Ed wyobraź sobie, że byłem w Iraku i nie widziałem tam borsuków-zabójców. Chyba, że Charles wie coś na ten temat.


Wolf popatrzył z powrotem na Kate, która oglądała zdjęcie i uśmiechnął się do niej ignorując idiotyczne rozmowy o nazwie drużyny.

kitsune 08-03-2008 23:29

Sierżant Christopher Lane
 
Lane wysÅ‚uchaÅ‚ uważnie słów majora. Nie zareagowaÅ‚, gdy ten potraktowaÅ‚ Straffeya i Kenta jak uczniaków. Przykro mówić, ale należaÅ‚o im siÄ™. ZwÅ‚aszcza w przypadku Anglika nie rozumiaÅ‚, co mogÅ‚o zdecydować o przydzieleniu go do tej misji. Laneo’owi mÅ‚ody Anglik przypominaÅ‚ wielu oficerów, którzy choć nienajgorzej wyszkoleni, tracili gÅ‚owÄ™ w sytuacji stresowej, zagrażajÄ…c życiu pozostaÅ‚ych czÅ‚onków oddziaÅ‚u. MaÅ‚o tego oficer angielskiego wywiadu, sÅ‚ynÄ…cego ze skutecznoÅ›ci na caÅ‚y Å›wiat notuje sobie w najlepsze coÅ› w swoim notesiku, uważajÄ…c, że jego szyfr jest nie do zÅ‚amania. Jakby nie wiedziaÅ‚, że w tej chwili nie ma szyfru stworzonego przez czÅ‚owieka, którego by nie zÅ‚amaÅ‚ komputer z oprogramowaniem dekryptacyjnym. Z dyscyplinÄ… tez byÅ‚ na bakier, dlatego Lane ucieszyÅ‚ siÄ™, sÅ‚yszÄ…c, że zastÄ™pcÄ… zostanie doÅ›wiadczony porucznik marines.

Po ostatnich rozkazach O’hrurga udaÅ‚ siÄ™ za paniÄ… Brief, sprawnie rozebraÅ‚ siÄ™, a potem podszedÅ‚ do równo uÅ‚ożonego stosiku nowych ubraÅ„. Letnie, płócienne spodnie, biaÅ‚y t-shirt, buty. Lane przyglÄ…daÅ‚ siÄ™ swojemu nowemu mundurowi. Dawno nie nosiÅ‚ cywilnych ciuchów. Bardzo dawno. PodniósÅ‚ spodnie, obejrzaÅ‚ je z każdej strony. Wszystko byÅ‚o dla niego zbyt jasne, zbyt rzucajÄ…ce siÄ™ w oczy. Ale major wyraźnie mówiÅ‚, że bÄ™dÄ… udawać turystów. Trudno, jak trzeba to trzeba. Chris szybko ubraÅ‚ siÄ™ i sprawdziÅ‚ listÄ™ ekwipunku. Wszystko byÅ‚o, doskonale przygotowane i dobrane. Okroili mu co prawda ilość granatów, ale podstawÄ™ zostawili. Pozostali tez już byli gotowi. Wolf wyglÄ…daÅ‚ na przybitego nowym strojem. Szorty w palmy i hawajska koszula, która nieodmiennie kojarzyÅ‚a siÄ™ Lane’owi z jego ostatniÄ… popijawÄ… z kumplami w Afganistanie, a raczej z tym, co po sobie Lane zostawiÅ‚ na posadzce w kiblu:

- Niezłe wdzianko, panie poruczniku. Sierżant Lane melduje się. Miło widzieć kogoś z marines w ekipie. Latałem z waszymi chłopakami na akcje. Prawdę mówią o was, faktycznie sikacie drutem kolczastym. Od 2003 do 2004 byłem w Iraku, prowincja Al-Anbar.
Christopher wyciągnął rękę w stronę porucznika.

***
Lane wyszedł z budynku i sprężystym krokiem skierował się do śmigłowca, w którym oboje pilotów już zajęło miejsca.

- PowinniÅ›my siÄ™ jakoÅ› nazywać. – rzekÅ‚ nagle major - Powiem do was "żoÅ‚nierze" – źle, bo nie wszyscy sÄ… żoÅ‚nierzami, powiem „moi drodzy” – to mnie wyÅ›miejecie. Trza nam jakiejÅ› nazwy z pazurem... macie pomysÅ‚?

Zaskoczony Lane uniósł głowę znad listy ekwipunku. Nazwa? Nic nie przychodziło mu do głowy. Poza nazwami gangów. Przymknął oczy jak zawsze, kiedy wracał myślami do czasów, kiedy jeszcze nie był w armii. Niech inni wymyślają nazwy. On był tylko żołnierzem. Schował listę. I oparł głowę o wibrującą ścianę w śmigłowcu. Przymknął oczy, chcą złapać choć godzinkę snu.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:09.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172