Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-03-2008, 21:36   #1
M.M
 
M.M's Avatar
 
Reputacja: 1 M.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodze
[Storytelling] Babuszki

Babuszki

„Cóż może zmienić naturę człowieka?”
- Planescape Torment



Część pierwsza: Umarł król, niech żyje król.


Mieszkanie Grigorija Alipanowa.

Szła szklanka za szklanką. W telewizji leciał jakiś teleturniej, w którym wszyscy wydurniali się w akompaniamencie sztucznie wywołanego aplauzu. Oplecione węźlastymi żyłami dłonie trzęsły się w napadach febry. Otumanione wódką oczy były oczami posągu. W pomieszczeniu śmierdziało nędznym tytoniowym dymem, odorem gorzały i pewną dozą spalenizny. Wieczory Grigorija Alipanowa zawsze wyglądały tak samo. Właściwie nie zawsze… Kiedyś… Kiedyś odeszło. A więc zawsze wyglądały tak samo.
- *Niestety, nie udało się wygrać!* – grzmotnął nagle telewizor. Alipanow omal nie podskoczył na starej, wysłużonej kanapie. Omal. Był tak zalany, że nie miał siły podskoczyć, nawet mimowolnie. Telewizor wydzierał się bezlitośnie. Cukierkowa muzyka z teleturnieju drążyła w głowie całe kaniony.
- *Może innym razem! Co sądzisz?!*
- Gówno – komentarz Grigorija był niezwykle szybki i równie niezrozumiały. W odpowiedzi na gniewne machnięcie dłonią, po stole potoczyła się pusta butelka. Po chwili rozbiła się o podłogę. Widać takie było jej przeznaczenie. Alipanow skoncentrował się na lalusiowatym prowadzącym. Niemal czuł omdlewającą woń jego wyperfumowanego do granic możliwości ciała. Chętnie obiłby mu mordę. Chętnie nakarmiłby go jego własnymi, porcelanowymi zębami. Sukinsyn! Kim on właściwie jest? Czy chociaż zdaje sobie sprawę komu zawdzięcza tą swoją różową posadkę?! Kto przelewał krew za matkę Rosję, podczas gdy on srał w pieluchy?! Oczywiście, nie zdawał sobie sprawy. Ludzie zawsze byli z natury rzeczy niewdzięcznikami.
- *Zapraszamy więc kolejnego uczestnika naszego show!* - prowadzący widać nie umiał czytać w myślach Grigorija, gdyż dalej wydzierał się w niebogłosy. Rozległ się kolejny, pusty aplauz. Gdzieś za oknem zamiauczały dachowce. Jeszcze dalej pędziła karetka. Sąsiedzi kopulowali ze sobą już drugą godzinę. Alipanow wkurwił się nie na żarty.
- *Jak się nazywasz śmiałku?* - dłoń klapnęła o ławę w poszukiwaniu zaginionej butelki. Mimo usilnych starań nie potrafiła jej znaleźć. Flaszki były albo puste albo puste i rozbite. Dla Grigorija o wiele gorsze były te puste. Rozbitą można chociaż rozchełstać żyły, pustą co najwyżej wsadzić sobie w dupę. Rozchełstać sobie żyły… Smakowita perspektywa dla samotnego, urżniętego śmiecia. Bardziej smakowita była jednak gorzała, a to właśnie jej ewidentnie brakowało. Zawsze coś musiało iść nie tak.
- *Przygotuj się więc na pierwsze pytanie za równe tysiąc złotych!* - kanapa skrzypnęła w proteście kiedy Alipanow zerwał się na równe nogi. Utrzymaniu równowagi nie pomogły niestety młócące w powietrzu ramiona. Grigorij zatrzymał się dopiero na ścianie przy telewizorze. Cudem uniknął spotkania z podłogą. Kilka następnych kroków zaniosło go do kuchni, a raczej do pokoju, po którym walało się żarcie. Trzęsąca się dłoń sięgnęła do skrytki i wyciągnęła stamtąd kilkaset rubli. Pokaźny stosik kurczył się z każdym dniem. Ostatnimi czasy Grigorij chlał bez przerwy. Miauczenie dachowców się nasiliło, za to głupawy teleturniej zszedł na dalszy plan. Grigorij sam nie wiedział co gorsze.
- Won! – okrzyk był na tyle głośny, że uciszył nie tylko koty, ale i sąsiadów za ścianą. Po chwili jednak wszystko wróciło do normy, a posapywania i pomiaukiwania wpisały się z powrotem w wieczorny rytuał Alipanowa. Nie miał już żadnej władzy. Żadnej!
- *Tak! To doskonała odpowiedź! Otrzymujesz gwarantowane…* - Grigorij wrócił do salonu i namierzył drzwi wyjściowe. Były tam gdzie zawsze, wciśnięte pomiędzy dwa średniej jakości obrazy anonimowego autora. Tak szare i zwykłe, że wtapiały się w ścianę. Ruszył ku nim bez zastanowienia. Przez moment zamyślił się nad tym, co tak właściwie miał zrobić… A! Do sklepu po kolejną flaszkę. Bez niej nie zaśnie. Trochę trwało zanim odnalazł klamkę. Nacisnął ją, a drzwi otwarły się z lekkim skrzypnięciem. W korytarzu królowały posapywania sąsiadów. Zanim zatrzasnął za sobą drzwi, Grigorij usłyszał jeszcze:
- *Niestety, to błędna odpowiedź. Przegrał pan…*

Centrum Moskwy.


Władimir Nikołajewicz Tilepko pobiegł w ciemność mokrej, moskiewskiej nocy. Długim susem pokonał kałużę i wylądował na parkingu, gdzie wśród strug deszczu odnaleźć miał swoje BMW. Pomimo, że wyszedł z budynku zaledwie parę sekund temu, jego elegancki garnitur był już przemoczony do cna. Dawno w Moskwie nie widziano takiej ulewy. Woda lała się z nieba nieprzerwanie, przywołując niemiłe wrażenie kąpieli w środku wodospadu. Pomimo deszczu i wiatru, było bardzo ciepło. Wręcz duszo, oczywiście zachowując rosyjskie standardy. Moskwianie cieszyli się zawsze ilekroć temperatura przekraczała dwadzieścia stopni. O większym upale nikt nawet nie marzył. Noc była wyjątkowo ciemna. Właściwie Władimir miał nadzieję, że nudnawy spektakl zakończy się jeszcze wieczorem, ale na nadziejach się skończyło. Tilepko w biegu zakasał ciężki od wody rękaw i zerknął na wodoodporny zegarek. Wpół do dwunastej, co do minuty. Trzy godziny przysypiania na fotelu teatru „Babuszki”. Po ciężkiej nocce w Dumie… Właściwie to dlaczego w ogóle zgodził się wyjść do teatru? Ach tak, obiecał przecież Nataliji. Za pół godziny minąć miała pierwsza rocznica ślubu Władimira Tilepko i Nataliji Gretij.

Elegancka kobieta w ceglastej, satynowej sukni przyglądała się teatralnym broszurom, co jakiś czas zerkając przez okno na ulicę. Nie widziała co prawda wiele, jedynie iluminacje świateł, tańczące pomiędzy niezliczonymi kroplami deszczu, ale z łatwością rozpoznałaby nowe, granatowe BMW. Biedny Władimir… Zmoknie dokumentnie. Natalija doskonale wiedziała, że jej małżonek jest krańcowo znużony nie tyle spektaklem, co całym wieczorem, ale i tak nie zamierzała odpuścić. Ostatnio praca wyciskała z niego siódme poty, a pannie Gretij coraz mniej się to podobało. Rozumiała, że angażuje się w Dumę całym sercem, ale czy to normalne, żeby cały dzień chodzić tylko na mocnej kawie? Władimir nie był pracoholikiem, daleko mu jeszcze do tego statusu, ale powinien zacząć o siebie dbać. Natalija uśmiechnęła się do siebie, lustrując własne, zniekształcone w szybie, odbicie. Doskonale wiedziała, że po dzisiejszej nocy będzie o siebie dbał jak nigdy przedtem. Już ona się o to postara…

Johann Wolfgang Goethe – Faust.

W reżyserii jednego z najbardziej obiecujących, młodych twórców Aleksieja Nikołajki, trwający dwie godziny, przejmujący spektakl o ludzkiej duszy, targanej namiętnościami. Pojedynek między duchem, a rozumem, w znakomitej obsadzie. Chwilo trwaj, jesteś piękna!

Zapraszamy w czwartki od 01.06.12 do 1.08.12 o godz. 20

Cena biletu: 800RUB


Natalija badawczym okiem przyjrzała się broszurze i uznawszy, że wykonana jest profesjonalnie, wepchnęła ją sobie do torebki. Mówią, że w damskich torebkach jest wszystko, od pomadki po tygodniowe landrynki. Z pewnością nie zaszkodzi mieć na podorędziu dodatkowo broszurę o „Fauście”. Natalija odgoniła z oczu kosmyk włosów i raz jeszcze spróbowała dojrzeć cokolwiek znajdującego się na zalanej ulicy. Po BMW nie było jednak śladu. Czyżby zalało parking? Kobieta zerknęła na złoty zegarek. Wskazywał jedenastą trzydzieści dwie. Wrodzona, połączona z kobiecą, ciekawość wzięła górę. Natalija odeszła od stanowiska z broszurami i podeszła do obrotowych drzwi wejściowych teatru „Babuszki”. Jeszcze wewnątrz słyszała głuche dudnienie deszczu o ich szklaną powierzchnię. Ulica nadal była pusta. Po krótkiej chwili przejechał jakiś samochód, potem drugi, jeszcze później na drugą stronę przeszedł zalany w sztok mężczyzna. Zalany bynajmniej nie z powodu ulewy. Pijak był dość potężnie zbudowany i Natalija uświadomiła sobie, że nie chciała by spotkać się z nim w ciemnej uliczce. Wstrząsnął ją nagły dreszcz. Deja vu.
- Gdzie jesteś Władimir? – otrząsnęła się z rozmyślań, wracając do obserwacji ulicy. Jakby w odpowiedzi błysnęły oślepiające światła, w których Natalija rozpoznała ukochane BMW. Charakterystyczny klakson rozwiał jej wątpliwości. Drzwi otwarły się, a po chwili wyłonił się z nich Władimir. Wyglądał jak zmokła kura wciśnięta w garnitur.
- Podwieźć panią? – spytał. Natalija tylko się zaśmiała, po czym pobiegła w deszcz, do mężczyzny swojego życia. Potężny pijak zniknął w ciemnościach. Może wyrżnął się do rynsztoka…

***

Przecząc wszelkim prawom logiki, maszerując zygzakiem w potężnym deszczu, Grigorij Alipanow naprawdę wytrzeźwiał. Zlany wodą od stóp do głów szedł już nieco pewniej niż wtedy, gdy wychodził z domu. Nadal jednak chwiał się nieznacznie to w jedną to w drugą stronę. Ulewa zadziałała na niego niczym kubeł zimnej wody, z przerażającą dosłownością. Upewniwszy się przedtem, że cenne ruble znajdują się w bezpiecznej kieszeni, Grigorij zszedł z chodnika na ulicę. Gdzieś blisko mignął mu wielki neon teatru „Babuszki”, w oświetlonym wnętrzu dojrzał natomiast elegancką kobietę. Wypatrywała czegoś lub kogoś na ulicy. Grigorij, mimo że wcale jej nie znał, odczuwał pijacką pogardę. Piękna damulka wracała sobie z wystawnego spektaklu, a on, Grigorij Alipanow!, czołgał się jak śmieć po ulicy, ściskając w kieszeni garść rubli. Kiedyś tak nie było. Kiedyś było inaczej. Prościej.

Grigorij nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie ile czasu minęło zanim usłyszał przeraźliwy pisk opon. Właściwie, mimo kojącego działania deszczu, wciąż odbierał świat ze sporymi zakłóceniami. Uderzenie było jak grom z jasnego nieba, pierwsze co przyszło Grigorijowi na myśl to właśnie błyskawica. Jednak to nie błyskawica go potrąciła, a rozpędzające się BMW. Grigorij stęknął kiedy siła uderzenia wyrwała z jego płuc resztki powietrza, potoczył się po masce i spadł z głuchym plaskiem na ziemię. Na ziemi było mokro i zimno, stróżka krwi spłynęła po czole. Gdzieś niedaleko otwarły się drzwi, krzyknęła kobieta.

I dalej, do kurwy nędzy, lało jak z cebra.

***

Pisk opon. Wrzask Nataliji. Głuche uderzenie.

Władimir odetchnął głęboko i przymknął oczy. Głowę oparł na kierownicy i raz jeszcze spróbował zapędzić rozbiegane myśli do odpowiedniej zagrody. Zacisnął zęby. Wszystko stało się zbyt szybko.
- O matko… – jęknęła Natalija. To ona pierwsza otwarła drzwi i wyszła z samochodu na deszcz. Władimir krzyknął, co akurat przyszło mu na myśl.
- Zostań! Może to tylko pies! – również otworzył drzwi i wykaraskał się z pasów. Natalija nic nie odpowiedziała, bo tak naprawdę nie musiała tego robić. Władimir odetchnął raz jeszcze, po czym jej śladem wyszedł z samochodu. Zobaczył jak Natalija klęczy nad trzęsącym się facetem. Jej twarz była blada, a głos drżący.
- Władimir… Potrąciliśmy człowieka.

Gabinet Michaiła Iljuszyna.

Lider partii „Nasza Rosja”, potencjalnie najpotężniejszego ugrupowania w całej Azji, uporządkował ostatnie papiery i odłożył je na pokaźny stosik. Przeznaczony był on na wszelkie sprawy, wymagające zaangażowania w nie całego sztabu ludzi, między innymi informatyków i dziennikarzy. Mówiąc najprościej, przeznaczony był na jutro. Michaił złożył ostatni podpis, zatknął swe wieczne pióro o równowartości małego samochodu i wsunął je sobie w butonierkę. Oczy i twarz przetarł dłonią.
- To chyba wszystko na dziś. – powiedział w końcu, marszcząc czarne brwi. Siedzący obok i stukający coś na laptopie Rafał Gregorczyk skinął tylko w milczeniu głową. Ubrany był w dość ekstrawagancki, granatowy garnitur, na nosie zatknięte miał swe nieodłączne, kwadratowe okulary, idealnie współgrające z kanciastą szczęką. Gregorczyk może i wyglądał na prostaka, ale był tak szczwanym lisem, że czasem zadziwiał nawet wielkiego Michaiła Iljuszyna. A to było naprawdę zdumiewającym osiągnięciem.
- Na dziś może i tak. – mruknął młody polityk, po czym zerknął na notebook’owy zegarek – Ale do „jutra” pozostało dokładnie dwadzieścia sześć minut. Jest jedenasta trzydzieści cztery.
- Oj, widać, żeś jest Polaczek. U nas „jutro” zaczyna się po pierwszej kawie. Zapamiętaj to sobie. – dokumenty wylądowały w metalowej skrzynce. Iljuszyn wcisnął w nią klucze i przekręcił równe trzy razy. Skrzynka wylądowała w szufladzie. Gregorczyk pozwolił sobie na zuchwałe parsknięcie. Albo stracił czujność albo był już tak śpiący. Albo jedno i drugie.
- U nas, w Polsce, zaczyna się dopiero po trzeciej. – prychnął, dalej wpatrując się w komputer. W szybkach jego okularów odbijała się jakaś aplikacja. Michaił spiorunował doradcę wzrokiem. Jako nacjonalista z natury nie tolerował współpracowników-obcokrajowców, czuł jednak, że wyrzucenie Rafała Gregorczyka na zbity pysk przyniosłoby więcej strat niż korzyści. Po pierwsze wiedział on za dużo, a po drugie był cholernie przydatny w wielu sprawach. Był inteligentny jak sam diabeł. Jak na Polaka był nawet zbyt inteligentny. Iljuszyn pocieszał się myślą, że za parę lat wszyscy obywatele Polski będą już obywatelami Imperium Rosyjskiego. Zuchwałe plany, ale po białoruskim lutym, wcale nie tak utopijne.
- Mam anielską cierpliwość Gregorczyk. – wycedził przyszły prezydent Rosji – Naprawdę anielską…
- Nie śmiem polem…

Rafał urwał w pół słowa, bowiem ni stąd ni zowąd, zadzwonił telefon. Szef „Naszej Rosji” i jego doradca zerknęli po sobie. Iljuszyn odchrząknął i odebrał. Gregorczyk odłożył laptopa i wbił wzrok w sufit. Słuchał.

- *Bardzo przepraszam za tak późny telefon panie przewodniczący, ale powiedziano mi, że zastanę pana jeszcze w gabinecie.* - Iljuszyn rozpoznał nosowy głos swojego rzecznika prasowego, Saszy Protojewa. Zapanowała cisza. Michaił zapatrzył się we własne odbicie w szybie.
- *Halo? Jest tam pan?*
- No mów Sasza, mów. Czekam.
- *No więc…*
- Co? Stało się coś ważnego, czy to znów tylko wybryki komunistów?
- *Prezydent Rosji, Lew Montowy, zmarł parę minut temu…*

Michaił w zdziwieniu obserwował jak jego własne odbicie otwiera usta w niedowierzaniu. Gregorczyk aż zerwał się z miejsca. Kwadratowe okulary ściągnął i rzucił na biurko. Iljuszyn przełknął ślinę.
- Możesz powtórzyć?
- *Prezydent Rosji, Lew Montowy, właśnie zmarł na raka.*

Mieszkanie Borysa Iwanowicza Błochina.

Zegar ścienny tykał miarowo. Wskazywał dwudziestą trzecią trzydzieści sześć. Borys Błochin, ubrany tylko i wyłącznie w podkoszulek i bokserki, smarował sobie właśnie skibkę chleba masłem. Przedtem pokroił wędzoną kiełbasę w pedantyczne plasterki by po chwili z czcią nałożyć je na kanapkę. Oprócz tego na kuchennym stole walała się jeszcze popielniczka, a na szafce paczka papierosów i krawat. Borys zapomniał o nim gdy rozbierał się z roboczego garnituru, toteż najpewniej spędzi on noc właśnie na kuchennym stole. Wśród okruszków chleba i plam rozlanej herbaty. A więc tam gdzie jego miejsce. To między innymi nim Borys Błochin zarabiał na chleb. Radio przygrywało smętną melodię.

„Ya - soldat,
nedonoshenyy rebenok voyny
Ya - soldat,
mama zalechi moi rany
Ya - soldat,
soldat zabytoy bogom strany
Ya - geroy
skazhite mne kakogo romana”


Oto trzy kanapki z masłem i kiełbasą były już prawie gotowe. Wystarczyło gęsto udekorować je majonezem i skonsumować. Gdzieś na podwórzu zaszczekał pies. Borys uchylił palcem żaluzję i wyjrzał. W słabym świetle latarni nie zauważył jednak nic, co mogłoby przykuć jego uwagę. Przeklęty schyłek wiosny. Nawet zwierzęta dostają świra.
- Borys! – ochrypły krzyk matki przerwał konsumpcję pierwszej z kanapek. Małym palcem Borys starł z ust resztki majonezu, po czym popchnął kęs herbatą. Smakowało szaro. Jak zawsze.
- Tak?! – trochę trwało zanim odkrzyknął. Stara matka przeraziła się pewnie tym psem. Im jest starsza tym fobie coraz bardziej odbierają jej rozum. Borys zawsze bał się, że skończy tak samo. A co jeśli już skończył? Przecież on również wyjrzał na podwórze…
- Pies szczekał! – krzyk niczym wyrok – Zobacz, kochany, co to!
- Leż spokojnie! To tylko suka ma cieczkę! – infantylność tych słów uderzyła do głowy Błochina jak haust spirytusu. Suka ma cieczkę… Borys zasępił się. Człowiek potrafi kłamać szybciej niż potrafi to sobie wyobrazić. Kłamie nawet wtedy, gdy nie wie jak skłamać. Kłamie odruchowo. Stara Błochinowa żyła w kłamstwie. Potrafiła wyczuć je na kilometr. Ale kłamała, że nie potrafi.
- To dobrze! Kładź się spać! – jakże groteskowy był ten ostatni okrzyk. Siedemdziesięcioletnia babcia mówi swojemu pięćdziesięcioletniemu synowi, że ma się kłaść spać. To jakiś obłęd.

„Ya - soldat,
nedonoshennyy rebenok voyny
Ya - soldat,
mama zalechi moi rany
Ya - soldat,
soldat zabytoy bogom strany
Ya - geroy
skazhite mne kakogo romana”


Telefon komórkowy zapiszczał swą cukierkową melodyjką, sprawiając, że kiełbasa niemal cofnęła się Borysowi do przełyku. Odruchowo ściszył radio. Przemielił, przełknął i odebrał.
- *Błochin?!* - to był Sasza Protojew, wyjątkowy sukinsyn - *Ubieraj się, szybko! Podjeżdżaj pod apartament Iljuszyna! Masz tam być za dwadzieścia minut!*
- Ale co… Przecież to nie moja zmiana.
- *Nadjedny gdzieś przepadł. Już wyleciał z roboty! Jeśli i ty nie chcesz, to bierz dupę w troki. Sprawa wagi państwowej! Żegnam.*

Ya – soldat.

Pub „Żukow”, gdzieś w Moskwie.

Wąsaty barman rozmywał się Paulowi Rytterowi coraz bardziej. Nigdy nie miał mocnej głowy alkoholu, a przypływ marazmu i brak perspektyw zmusił go do tego by wychylić już trzeci kieliszek tequili tej nocy. Przyjechał do pubu wieczorem by zasięgnąć języka w sprawie mafijnych porachunków, ale już po pierwszym łyku zdecydował się zostać na dłużej. Nie martwił się już tym, co zrobi ze służbowym samochodem, który stał na krawężniku przed barem, teraz słuchał tylko monologu barmana. Monologu wcale ciekawego.
- I wtedy też wypłaciłem mu za wszystkie te pieniądze, które przegrałem. Zalany byłem kompletnie, więc wywaliłem się na stół, a ten sukinsyn na mnie, wyobraź sobie młody…

Młody. Zawsze był i będzie Młody. Był Młody w The Independent w Londynie, jest i teraz w środku Moskwy.

- No to się… - barman ściszył głos, pomimo tego że pub był prawie pusty, nie licząc klienta rozłożonego na krzesłach, który już dawno skończył imprezę - …wkurwiłem. Byłem jeszcze wtedy młody dryblas, koksowałem trochę od Rumunów, to i łapę miałem, że nie daj się…

Paul nie był jeszcze na tyle zalany by dostrzec podobieństwo pomiędzy zwalistym, otyłym gburem, a muskularnym młodzieńcem z opowieści. Postanowił to przemilczeć. Gestem poprosił tylko o kolejny kieliszek.

- Tak mu wtedy dałem w szczękę, że młodsze dzieciaki miały potem frajdę, zbierając jego złote zęby. Musiały je wygrzebywać spod automatu do gry, tak mu przywaliłem. Śmieć wstał potem i z dopadł do mnie z kosą. Tylko sobie wyobraź młody! A ja byłem wtedy młody dryblas, to jeszcze się tak nie bałem, głupi byłem…

Paul skinął tylko głową. To mógł przyznać.

- …a on to wykorzystał. Ciachnął mnie dwa razy. Raz odskoczyłem, ale drugi cios był precyzyjny, choć gość był kompletnie pijany. Na całe szczęście pociągnął mi tylko po kciuku…

Barman dla urzeczywistnienia wizji pokazał dziennikarzowi bliznę na palcu. Paul nie mógł oprzeć się wspomnieniu, że podobną zrobił sobie niedawno, krojąc bułkę.

- No to się *naprawdę* wkurwiłem. Złożyłem się do sierpowego, aż ta ciota uniosła się w powietrze. Dzieciaki miały parę nowych zębów do kolekcji. I tak skończyła się moja przygoda z kartami. A ty młody? Masz jakąś opowieść? Strasznie tu nudno, siedzę tu codziennie od rana, rzadko zdarza się ktoś z kim można pogadać. – na koniec wąsacz westchnął ciężko i polał tequili. Rytter wzruszył ramionami. Już miał zabrać się do opowiedzenia czegoś równie bezsensownego, ale nagle zadzwonił telefon komórkowy.
- Chwileczkę. – mruknął tylko do barmana, który skinął głową i zajął się dalszym pucowaniem lady, przypominającej już świeże lodowisko. Paul odebrał natrętny telefon.
- Paul Rytter, słucham? – powiedział łamanym rosyjskim. Głos po drugiej stronie słuchawki mówił jednak po angielsku. John McWhenwick, kumpel z Londynu.
- *Paul! To ja Johny! Słyszałeś?!*
- O czym?
- *Lew Montowy właśnie kopnął w kalendarz. Pomyślałem, że lepiej, żebyś wiedział. Ty tu jesteś redaktorkiem…*

Paul zaniemówił. Była dokładnie dwudziesta trzecia trzydzieści osiem. John mówił coś jeszcze podnieconym głosem, ale Rytter już go nie słuchał. Barmana uciszył machnięciem ręki. Próbował przypomnieć sobie jedną, jedyną rzecz. Za diabła nie potrafił. Jak nazywał się ten cholerny szpital?!

Apartament o nieznanej lokalizacji.

Uderzenie ciężkiej ręki, opasanej złotym zegarkiem, z powrotem położyło ją na łóżku. Starała się zdusić w sobie okrzyk bólu, który wykwitł w skroni. Świat zawirował. Przygładzona brylantyną gęba oprawcy również. Przez moment nie widziała nic, czuła tylko swój własny, spanikowany oddech. Położył się na niej. Poczuła alkohol zmieszany z papierosami. Kiedy odzyskała wzrok, ściągał już z siebie koszulę. Gruby brzuch wylał się na szczupłe ciało. Szarpnęła się, ale to on był silniejszy.
- Nie ruszaj się mała suko! – wycedził, plując śliną – Kiedyś cię zarżnę! Zapamiętaj sobie! ZAR-ŻNĘ! – wstał i uderzył raz jeszcze na odlew. Dostała z taką siłą, że poturlała się po łóżku i spadła z niego na podłogę. Strasznie obiła sobie plecy o nocną szafkę. Opalony grubas wyprostował się i ściągnął pasek. Strzelił nim raz i chwycił kobietę za nadgarstek. Uderzył dwa razy, wypompowując z niej resztki powietrza. Nie miała nawet siły zaszlochać.
- Wstawaj! Już! – ryknął, zataczając się pijacko. Jednocześnie porwał ze stolika butelkę whiskey i pociągnął z niej jakby była to woda mineralna. Kiedy już opróżnił ją do cna, rozbił o ścianę. Kobieta skuliła się. Nadchodził już trzeci cios pasem kiedy…

…drzwi otwarły się z hukiem. Do środka wparował łysy Igor, jedyny człowiek, którego Irina nienawidziła jeszcze bardziej od Fiodora. Nazwisk nie znała. Mało kto znał prawdziwe nazwiska najpotężniejszych rosyjskich mafiosów. Nawet ona, ich niewolniczka, żywy towar.
- Czego? – ochrypły głos grubego Fiodora spowodował, że Titova omal nie zwymiotowała. Igor spojrzał jeszcze na nią swym okrutnym, stalowym wzrokiem, po czym natychmiast zwrócił się do Fiodora. Irina drgnęła. Noce z grubasem były pieszczotami w porównaniu z kaźnią, którą urządzał jej Igor.
- Mam złe wieści…
- Co? Co kurwa?! Mów co się stało! – ochrypły głos ponownie zmienił się w pijacki ryk. Potężne przedramiona Fiodora chwyciły Igora za skórzany kołnierz i niemal uniosły w powietrze. Łysy skrzywił się.
- Montowy wykorkował. – wycharczał, siląc się na zachowanie spokoju. W obliczu pijanego Fiodora mało kto sobie na niego pozwalał. Jedną z tych osób był właśnie Igor. Lecz nawet to nie uchroniło go przed prawdziwą furią…

Fiodor ryknął i trzasnął Igorem o drzwi. Ciężką pięścią uderzył w ścianę. Irina skuliła się jeszcze bardziej, wiedziała bowiem, że grubas będzie teraz szukał ujścia swego gniewu. Na szczęście Fiodor zgarnął tylko koszulę, a ze spodni wyszarpnął broń. Bez słowa wytoczył się z pomieszczenia. Igor ruszył w ślad za nim, zatrzaskując za sobą drzwi.

Irina Wadimowna Titova nauczyła się czujności. Drzwi nie zostały zamknięte na klucz. Nieoczekiwana śmierć prezydenta Montowego miała być więc dla niej pierwszym krokiem ku wolności. I ku upragnionej zemście…
 

Ostatnio edytowane przez M.M : 02-05-2008 o 11:02.
M.M jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172