lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Storytelling] Gdzież jest Twój Bóg? (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/5382-storytelling-gdziez-jest-twoj-bog.html)

Johan Watherman 04-04-2008 16:28

[Storytelling] Gdzież jest Twój Bóg?
 
Gdzież jest Twój Bóg?

Strzeż mojego życia, bo jestem pobożny,
zbaw sługę Twego, który ufa Tobie.
Ty jesteś Bogiem moim,
Panie, zmiłuj się nade mną,
bo nieustannie wołam do Ciebie.
Rozraduj życie swego sługi,
bo ku Tobie, Panie, wznoszę moją duszę.
Ty bowiem, Panie, jesteś dobry i pełen przebaczenia,
pełen łaskawości dla wszystkich, którzy Cię wzywają.
Wysłuchaj, Panie, modlitwę moją
i zważ na głos mojej prośby!
Wołam do Ciebie w dniu mego utrapienia,
bo Ty mnie wysłuchujesz.
(Ps 86,2-7)


Rozdział I
Upadek
Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu,
to samych siebie oszukujemy
i nie ma w nas prawdy.
(1 J 1,8 )


Ambustiel
Jest bowiem powiedziane:
Dziś, jeśli głos Jego usłyszycie,
nie zatwardzajcie serc waszych jak w buncie!
(Hbr 3,15)


Brzęk kajdan rozbrzmiał w Twym więzieniu. Zadziwiające jak tu było czystko, złote kajdany, marmurowe ściany i szklane sklepienie...
-Z nami czy przeciw nam? Bunt nastał przeciw kilku z wielkich, bo oni zwodzą nas przeciw Jehowie!
Przemówił, jak się Ci wydaje, dowódca małego oddziału, młody anioł, miał chyba na imię Verrier. Rozkuli, oddali broń. Gdzie jest Formidiel? Nie ma co się zastanawiać, już lecicie dalej, dalej, w zgiełk bitwy, w wrzawę boju, w krew braci, w szczęku stali, w... potężny odgłos rozległ się w.... twej głowie! Leżysz bez ducha, już Cię podnoszą, już niosą pod sąd! Rozmach bitwy powoli milknie wśród ciszy żałobnych chwil, kiedy to część aniołów zaczyna spadać jak malusieńkie gwiazdki. Gorzki i jednocześnie cudny widok zeszedł Ci z oczu, Twój wzrok powędrował na znienawidzone, a jednocześnie ukochane lica. Formidiel, czy to aby on? Jakim cudem? Wnet kolejne szarpniecie trzymający Cię tronów zaprzepaściło te spojrzenie. Uderzenie, ciemność przed oczyma, i tym razem głos:
-Bracie mój...
Złowieszczy głos, a może tylko cudny niczym ostatnia pieśń nim spadnie kara? A może to Tylko przemożna chęć usłyszenia tego głosu daje o sobie znać. A może... Ktoś biegnie, dobywa miecza, uderza niebiańskich gwardzistów. Jakby wzbić się w powietrze teraz, jakby ucieka. Za późno, chwyta Cię i razem skaczecie z niebios...
-Bracie, skaczemy, uciekniemy...
Czyżby był to głos Formidiela? Już nie widzisz tego anioła, ostatni dech, ostatnie szarpnięcie skrzydeł aby unieść się. Bezskutecznie, błękit i światłość niebios uciekają jakby wystraszone ogromem tragedii by w końcu zniknąć. Boli całe ciało, ogień toczy je. Nie czujesz szat, nie widzisz swych skrzydeł, ostatnie nie spopielone piórko musnęło Twą stopę.
Ciemność, strach przed nieprzewidywalnym i morze cierpienia obmywają Twe ciało. Boli, boli, boli! Czemu boli! Tylko jedno słowo trwa: Ból! Nic poza nim, tylko kolejne poziomy cierpienia zagłuszają każdą myśl. Poza jedną, jakże przemożnym pytaniem: Dlaczego?
Zimniej, ulga, już tak mocno nie boli, cisze zaczynają mącić jakieś dźwięki. Cóż to może być? Teraz tylko piecze skóra.
Trzask, wrzask, łomot! Uderzyłeś o coś, twardego, jakże to boli. Znowu te słowo, czy cierpienie nigdy nie zniknie? Te odgłosy, gwar. Zamazane widzenie, czy ktoś tutaj jeszcze jest? Chyba tak, jakaś zamazana człowiecza sylweta mówi:
-Kurwa, co wam się stało? Spadliście z... cholera, to niemożliwe!
Nie jesteś sam, jakże dobrze by było się rozejrzeć, może spróbować, narażając się na dalsze boleści...

Andrel
Słowa jego ust to nieprawość i podstęp,
zaniechał mądrości i czynienia dobrze.
(Ps 36,4)


Barbatos, jeden z najbardziej nieokrzesanych aniołów jakich znasz oraz Urakabarameel, ten który był uczony w kunsztach ziemskich i niebiańskich, obydwaj stali razem z Tobą przez ciemnym miejscem. Otchłań, ciemny kraj powstały przed ziemią. Duchy z niej uciekające ku światłu gwiazd. I siedem wielkich armii mających strzec zapomnianego. Ciekawość nieznanego i zakazanego. Czy to popchnęło trójkę skrzydlatych by wejść tam, gdzie nie wolno było kroczyć, gdzie bano się spoglądać? Sam nie wiedziałeś czy to zwróciło w tamtą stronę Twych towarzyszy. Pierwszy krok w ciemność i mróz. Lodowaty wicher smaga Twą twarz, nie widzisz swych braci, tylko ich dłonie trzymane w ręku dają Ci tę namiastkę pewności siebie w przytłaczającym miejscu. Brniecie dalej, krok w mrok. Może zawrócić? Lecz gdzie? Cisze zaczynają mącić jakieś szmer, zgrzytania, obce kroki. Strach przeszył Twe ciało panicznym dreszczem. Dobrze chociaż że oni tutaj są, lecz i ta zbłądziliście. Bartabos kurczowa Trzyma Cię za rękę, wystraszony, dyszy. Zgrzyt z prawej, coś przemyka z lewej. Potykacie się, tracicie chwyt... gdzie oni są! Wasze paniczne głosy rozbrzmiewają jako niemy krzyk w suchej krainie. Czołgasz się, szukasz przyjaciół. Światełko, jakiś miraż serwowany Ci przez wystraszony umysł czy... nadzieja. Błysk, potężne oślepiające światło jutrzenki bieli czarne skały i mroki tej okropności. Światło dzierży anioł, jakże przyjemnie, każdy kawałek Ciebie chce wołać: Chwała! Lecz czemu? Bezpieczny, są towarzysze, lecz kim on jest...
-Nie lękajcie się. Jam niosę światło jutrzenki, bracia...
Kim jest wybawca, ten który przyniósł nadzieje. Jeden wielkich, archanioł? Jeden z Twych towarzyszy kłania się mu, czyni to i drugi, a wet i Ty. W jaźni przebłyskują Ci tylko jedne słowa:
-Satanael
Największy pośród skrzydlatych, lecz co on Tutaj robił? Krok, czynicie niepewne kroki, tam gdzie zakazano przebywać. Wychodzisz na światło dzienne. Mrok jest za tobą. Czy aby na pewno? Wnet przemawia największy:
-Bracia, sam Bóg, nasz Bóg zostawił te bluźniercze ciemności, zakazał tam schodzić. Czy tak by postąpił Twórca świata? Powiem wam, nie! Odpowiem Wam, odważni bracia którzy mieli śmiałość zejść tam gdzie zakazuje Razjel. Tak, nie Jahwe, lecz pyszni aniołowie! Bracia, nie znacie dnia ni godziny. Lecz strącimy ich w otchłań...
Także mówiąc uczynił. Nie przepłynęło wiele wody rzek czasu w Tym bycie kiedy dowiedziano się o złamaniu zakazu. Nie ważne jaki los był twych towarzyszy. Lecz jest co innego, to co rozdziera Cię od zewnątrz. To jest... Tak, żal, ból i niemoc. Ukarali, sam Uzjel chwycił Twój bluszcz, Twój wkład w istnienie świata, Twa iskierkę wyrzuconą w Edenie. Jeden z milionów bluszczy, lecz jedyny, Twój. Co zrobili? Co on zrobił, jak mógł? Chwycił w swe brudne łapska! Doprawił kolce i nazwał krzewem cierniowym! Powiedział...
-Korona dla władców.
Co te słowa miały znaczyć? Myślisz nad tym, stojąc tutaj, pośród innych buntowników, przed obliczem Satanaela. Nie słuchasz tego co powie, dobrze wiesz o czym jest mowa, a Ty i tak masz swe powody. Dotarły do Ciebie tylko jedne słowa:
-Wstąpię do otchłani po pomoc milczącego władcy czeluści!
Wzlecieliście, wzleciałeś Ty. Gniew i rozpacz kierowały Twym ostrzem. Tworzyły wolę zwycięstwa i niszczyły wrogów. Zamach, kolejny, parowanie, cios w kolejnego Trona! Teraz liczy się Tylko walka, kolejny cios! Gdzieś walczą wielcy, grzmoty tej bratobójczej wali docierają do Twych uszu i serca. Bratobójczej... brat przecie bratu, chociaż wszyscy maja walczyć za Jehowe. Szczęk zbroi niebiańskiego gwardzisty, szmer milionów skrzydeł, czyżby Satnael wrócił z posiłkami?
Co się stało? Ciarki bólu przeszyły Cię. Gdzie jesteś? Chyba spadasz, w ciemności i osamotnieniu, bez skrzydeł i szat. Zapewne nie jesteś w otchłani, tu jest gorąca jak w środku płomienia. Cios strażnika niebieskiego i...
Znowu straciłeś przytomność. Zapewne, jak strasznie i głośno, huk miejski. Miejski, cóż to za słowo? Leżysz nagi, w jakimś ciemnym zaułku, w kraterze jakbyś uderzył o ziemie. Nigdy nie widziałeś tej okolicy, a jednak zamykasz je w intuicyjnym szablonie „takich miejsc”. Za dużo pytań. I ostatnia rzecz bez odpowiedzi, czemu wokół ciebie są jeszcze trzy osoby, trzej aniołowie. Ktoś podchodzi, dość niski mężczyzna, starszy i jak widać zaszokowany.
-Kurwa, co wam się stało? Spadliście z... cholera, to niemożliwe!
Odwracasz wzrok, wszystko Cię piecze. Ciekawe czy możesz się poruszyć, ciekawe czemu tutaj jesteś, gdzie jesteś. Czemu taki spokój panu w Tobie, ten nostalgiczny spokój, zupełnie inny jak furia po stracie swego ukochanego dzieła, swojej rośliny...

Uhmathael
Bo z wielkości i piękna stworzeń
poznaje się przez podobieństwo ich Stwórcę.
(Mdr 13,5)


-Trzymaj siedem wichrów południa Uhmathaelu!
Zmącił ciszę młodego świata dostojny głos Satanaela wydającego rozkazy wszystkim aniołom. Czwarty dzień i świat zaroił się morskim stworzeniem. Dzień kiedy to Tobie przyszło być aktywnym uczestnikiem tworzenia, dano Ci najwspanialszą możliwość, sam Satanael przyniósł Ci glinę tworzenie mówiąc byś ulepił tyle kwiecia ileż chcesz. Lecz nastał dzień szósty kiedy stworzono Jego. Człowieka. I ostatnią pieczęć tworzenia, kobietę. Cóż znaczą miliardy pól, łąk czy gór przeciw dwóm istotą w których spoczywa boskie tchnienie, aniołom na początku stworzenia i kobietą ku jego końca. I wreszcie siódmy dzień kiedy to aniołowie niemi nic do czynienia. Pod koniec tego dnia Satanael wykonując wolę boską kazał Ci zajmować się po wieki najdalszymi partiami ogrodu, tam gdzie ludzka stopa jeszcze nie miała stanąć. Aniołowie widzący początek i go pamiętających, rozpierzchli się po Edenie w zadaniu nadanym im, zadaniu dbania o ludzie schronienie. Wielcy zajęli się tym czy mieli, a wspomnienie o pracy w ramię w ramię wyblakło.
Czy to aby tak? Myśli kołaczą się w Twej głowie stojąc tutaj, gdzie niebiański wicher gładzi Twe stopy, a myśl ma fizyczna wartość. Nie czujesz strachu, stoisz pośrodku Tych którzy się buntują. Czy tak miało być? Czy Jahwe jeszcze Cię kocha? Nie złożyłeś pokłonu Adamowi. Gdzie jest Bóg? Słowa Stanaela, lecz Ty ich nie potrzebujesz. Lecisz, stajesz naprzeciw tym aniołom, którzy nie mają woli. Trony, najwierniejsi i bezduszni. Już wrzask bitwy dobiega Twych uszu, już walczysz i Ty. Lecz już u podstaw buntu nie zawalczyłeś długo. Już dźwięk ciosu, już ból rany, już spadasz, pierwsza żałosna gwiazdka, już próbujesz się poderwać, już wysiłki spełzają na niczym, już nie masz sił...
Co się stało? Czujesz że.. to niemożliwe! Nie masz skrzydeł, nie masz szat, żałosny, obdarty z odzienia i zapomniany. Czujesz ból, lecz czy to ma teraz znaczenie? W chwili kiedy spadasz i nie wiesz gdzie? Kiedy nie możesz się nawet poruszyć? Trzask jakiegoś pękającego tworzywa, straszne uderzenie o Twe plecy. Smród, odgłosy, okropny hałas. Czy Ty tutaj, czy... gdzie jesteś? Jak strzała przebiło Twe ciało pragnienie, pragnienie otwarcia oczu. Otwierasz, leżysz w jakimś zaułku, w mieście. Miasto, cóż to za słowo które instynktownie pcha Ci się na usta? Leżysz, parujesz, cały obolały w rowie powstałym przy twym zderzeniu z ziemią. Czy to jest ziemia, Eden? Otchłań? A może co innego. Wnet ciemnieje Ci w oczach...
-Wianek z cierni, wrzaski, krzyki, Ecce Homo! Ukrzyżuj, ukrzyżuj, krzyżuj! Uwolnić Barabasza! Ukrzyżuj! Wrzask, cień w mieści, czarny anioł zbierający żniwo dusz. Morze rozstępujące się, wygnani... Spój gdzie był, a go nie będzie, cisi odziedziczą ziemię!
Grad słów, wrzasków, jakże niezrozumiałych i chaotycznych już minął. Co to znaczyło, widzisz sylwetę mężczyzny, człowieka. Jakże inny od Adama, jaki mały i lichy. Chodzi od ściany do ściany przyglądając Ci się... obok Ciebie leży trzech innych buntowników. Może wstać, podnieść braci i powiedzieć słowo Jehowe temu... ...człowiekowi. Słowo boże, wiesz ze już nie jesteś aniołem pański, jesteś bezskrzydły. Skora wydaje się być poparzona, ciekawe czy będzie bolało przy wstawaniu...

Christianus
Czuwam i jestem jak ptak
samotny na dachu.
(Ps 102,8 )


Po że duch boży unosił się nad otchłanią jeszcze przed powstaniem ziemi, powiadano że jest to miejsce spoza światła, a w niej czeluść, miejsce pałacu Apollyona, legendy wśród aniołów, legendy której Wy byliście najbliżej. Wy, siedem wielkich armii, po czterystu czterdziestu aniołów rozstawionych na siedmiu krańcach ciemnego miejsca. Stał nad wami jeden archanioł, Douma, tysiącoki anioł ciszy, dzierżący miecz i bicz. Mieliście walczyć, walczyć z stworzeniami, duchami najczystszego mroku. Czym była sucha kraina, kto ją stworzył, dla czego Jahwe nie unicestwi tego. W mrozie, cieniu i głuchej ciszy tego przedsionku ciemności jak burza wyłoniły się pytania, a za nimi wątpliwości. Z chwilą kiedy mówiono że w najwyższym niebie aniołowie mieli oddać pokłon człowiekowi, mówiono o nim Adam, a na tych którzy tego nie zrobili nie spadła kara wśród siedmiu armii rozpoczęły się na dobre niepokoje. Kim jest Jahwe, czemu go tu niema, czemu nikt nie widział Doumy, po co to wszystko?
Niezwykłe poruszenie pośród armii trwało już pewien czas, gdy teraz osiągnęło apogeum. Wyżsi w hierarchii aniołowie nic nie chcieli mówić, pomniejsi szeptali miedzy sobą coś o Satanaelu, armii znad czeluści oraz o buncie. Nawet duchy niespokojnie tak jak zawsze się pojawiały, zawsze i to absolutnie zawsze, tak teraz skrzydlaci nie musieli walczyć, po raz pierwszy od kiedy sięgała ich pamięć. Jakiś błysk nad wami, potem kolejny i... następny. Jak spadające gwiazdy, jak gasnące pochodnie rzucone z niebios. Cóż to było...
-Kłaniać się i giąć pod chwałą pierwszego, bo niesie on światło!
Zagrzmiał głos obcy i złowieszczy, potężny i zakazany. Mowa która nigdy przedtem nie była wypowiedziana, a tak Ci znajoma jakbyś znał ją od początku. Oślepiające białe światło zabłysło nad otchłanią, najwyższy z najwyższych, Satanael przybył do Was. A u jego boku Douma. Wielkie poruszenie, szmer i dziwienie. O to ma znaczyć? Co się dzieje? Wnet przemówił, a maluczcy ucichli.
-Bracia moich! Synowie Jedynego! Żołnierze siedmiu armii zapomnianych przez Jego! Naszego Boga! Przypomnijcie o sobie Jahwe. Spójrzcie na niebiosa i odejdźcie od pilnowania tego co nasz ojciec powinien zgładzić... Bracia! Weźcie miecze i wbijcie się ponad to plugawe miejsce gdzie zmuszono Wam przebywać. On Was kocha! Przylećcie do ojca i siedźcie po jego prawicy jako jedyni posłuszni! Strąćcie Trony, bezwolne i puste marionetki Metatrona!
Niosący światło zanurzył się w morkach otchłani. Douma ponownie milczał tak jak miał w nakazie. Te słowa pierwszego, jakże puste... lecz prawdziwe. Ariel, władca czwartej armii wzleciał ponad otchłań, za nim kolejni władcy i maluczcy aniołowie. Cóż miałeś czynić? Wzleciałeś i Ty.
Kolejny trzepot skrzydeł, okrzyki skrzydlatych. Prowadzi was Douma, lecąc prędko jakby na odsiecz. Słyszysz rozmowy, czujesz ciepło i światło, odwracasz się za siebie i widzisz... oddalającą się ciemność, a w niej tonące światło które zaprowadził Satanael. Czemu nikt się nim nie interesuje? Jasność, ten cudny zapach i wiatr omiatający całe twe ciało i niosący jakże lekko Twe skrzydła. Jesteś coraz bliżej, dostrzegasz czym było owe pochodnie to... niemożliwe! Oto aniołowie spadają z nieba! Wielkie zdziwienie i wrzawa, wnet jak grom uderza zgiełk bitwy, a Ty i Twoi kompani trafiacie w samo serce bitwy. Jedno uderzenie, drugie, trzecie, szczęk płonących ostrzy, krzyżujesz miecz z jednym z niebiańskich gwardzistów, uderzasz, kolejny z nich! Jak tu cicho, przytłumiony dźwięk walki i wrzask, strach. Czemu? Nawet twe własne myśli milkną...
-Biada ziemi! Biada niebu! Biada otchłani!
Trzykrotnie zakrzyczał Douma upadając pod ciosem innego wielkiego aniołowi. Ariel chwycony przez sześciu Tronów załkał ścicha.
-Biada nam zwodzonym przez tego w którym umarła miłość!
-Uciekajmy Bracia!
-Do boju aniołowie, pokażcie swe oddawanie Jehowie!
Znajome głosy, lecz czyje? Strach pęta twe działania, kolejny zamach mieczem, marny i spłoszony w obliczu klęski, jedni padają, innych chwytają pod sąd. Uderzenie, drugie, trzecie, cios złotej rękawicy, ciemność i ból przed twymi oczyma...
Spadasz, tak czujesz to, spadasz w wrzasku swego własnego ja. Wszystko piecze, pieczę urażona duma. Skrzydła nie bolą, nie czujesz ich, nie czujesz szat. Śmierdzi, coraz bliżej tego strasznego smrodu. Ból się wzmaga, już nawet myśli nie mogą się przebić przez jego fale. Ciepło... Grzmot, trzask, pisk!
Uderzyłeś o coś twardego, miętkom pierzyną zapadającą się pod siłą upadku która zaraz gdy moc osłabła przerodziła się w skałę. Skała, skąd masz pojęcie czym jest? Nagi, jesteś nagi, bezbronny, obdarty z skrzydeł i z obolałą skórom i kośćmi. Powoli otwierasz z wielkim bólem oczy, leżysz w kraterze, z twego ciała unosi się dym. Jakie tu wszystko rozmazane, ciemne, prawie czarne. Wnet do odczuwania włącza się i słuch w wybuch wszelakich dźwięków. Coś podje... podjeżdża? Skąd znasz te słowo i je rozumiesz? Jakaś rozmyta sylwetka, coś mówi.
-Kurwa, co wam się stało? Spadliście z... cholera, to niemożliwe!
Twój palec u nogi ruszył się w boleści, powoli możesz się podnieść, poruszyć głowom, tylko obawy czy to ponownie będzie tak bolało. Smród, jak tu śmierdzi...

Baranio 05-04-2008 12:13

Z piętnem bólu uderzenia na nagiej skórze, jak jedna z białych, migoczących gwiazd - spadłem. Spadłem z Niebios, doświadczyłem tylu jakże negatywnych emocji, nie miałem sił by znów wzbić się i walczyć, nie miałem skrzydeł. Nagi, bezsilny i żałosny...Anioł? czy ja ciągle nim jestem? Obdarty z szat jak ...człowiek. Szybując na granicy przytomności zastanawiałem się, gdzie się znajduję. Wściekły na Anioły, które nie dostrzegły, co Jahwe Nam uczynił. Wściekły również na tego, który pozbawił mnie skrzydeł i godności, zmienił w...
Ból, skóra parzona jak ogniem, Otchłań? Trzask, mych uszu dobiegła okropna wrzawa, a nozdrza zaatakował smród. Nieśmiało uniosłem powieki. Miasto. Miasto? Cóż to jest? Gdzie ja jestem? Dziesiątki słów, wrzasków zmieszały się w mym umyśle, zaćmiewając moje myśli, świadomość. Wysokie... ściany? Me nagie ciało leżące w jakimś zagłębieniu, trzy inne, równie poparzone, leżały nieopodal. Ciemność...
-Wianek z cierni, wrzaski, krzyki, Ecce Homo! Ukrzyżuj, ukrzyżuj, krzyżuj! Uwolnić Barabasza! Ukrzyżuj! Wrzask, cień w mieści, czarny anioł zbierający żniwo dusz. Morze rozstępujące się, wygnani... Spój gdzie był, a go nie będzie, cisi odziedziczą ziemię! - i spokój.
Ciche szmeranie... cały zgiełk znikł. Ulga, ale tylko dla uszu, wydawało mi się, że ból jest jeszcze mocniejszy, wyraźniejszy. Ostry niczym rozbite szkło... czymże jest szkło?
Dostrzegłem małego człowieka. Mym umysłem wstrząsnęło obrzydzenie i cicha nadzieja - czy i ich spotkał ten sam los, co mnie? czy to Jahwe nas tak ukarał? gdzie się znajduję?
Do tej pory nie wypowiedziałem ani jednego słowa, mych ust nie skaził jeszcze żaden dźwięk. Nie chciałem być dłużej bezsilny, nic nie robić. Musiałem pokonać siebie samego, własny strach, który dopadł mnie w momencie, gdy zacząłem spadać i towarzyszący mi aż do teraz. Nie myślałem, nie zastanawiałem się, już nie. Wola, chęć, chęć wstania i przekonania się gdzie jestem, kim jestem i kim inni są była przeogromna. Strach przed jeszcze większym bólem niż ten, który odczuwałem, został pokonany przez tą właśnie wolę.
Powoli podnosiłem swe ciało, napinając niektóre z partii mięśni. Mięśni? Kolejne słowa, których znaczenia nie znałem, przedmioty, które nie istnieją, a jednak znam ich imiona. Czekałem na reakcję mego ciała, czekałem na falę bólu, która przyćmiłaby ponownie mój umysł, zabiła zmysły.
Nie zwracałem uwagi na człowieka stojącego nieopodal, nie wiem, czy był zdziwiony, czy ogarnął go strach, czy zaciekawienie. Podszedłem do jednego z mych braci. Poruszanie się sprawiało mi niemałą trudność, przy każdym, choćby najmniejszym ruchu moje ciało przeszywały igły bólu. Igły...
Stąpałem po kamieniach, raniąc stopy, lecz starałem się nie dostrzegać kolejnych porcji cierpienia. Kierując się ku Aniołom, zastanawiałem się, czy są oni Buntownikami, czy też nie.
Ponownie nawiedziły mnie pytania: Jak, kto i dlaczego nam to zrobił? czy to nasza pokuta? gdzie się znajdujemy i dlaczego są tu również ludzie? czy jesteśmy tu tylko we czwórkę, czy inni również zostali tu zesłani w bólu, potępieniu, żalu i wściekłości, jak ja?
Gdy z wielkim trudem dotarłem do pierwszego ciała miałem zamiar mu pomóc, porozmawiać i przyjść z pomocą innym Aniołom. Ponownie zjednoczyć się w buncie przeciwko Panu.

Latilen 05-04-2008 16:51

Ból. Wszystko stało się nagle bólem i nie pozwalało myśleć. Ból. Ogarnął ciało i myśli. Ból. Dobrze, że był ból, bo dzięki temu wszystko inne zniknęło... Choć na chwilę...
- Kurwa. - słowo ledwo wydostało się ze spierzchniętych warg upadłego anioła. Pierwsze nowe słowo, dopiero co zasłyszane. Należało być pojętnym uczniem. Język zdawał się być z kamienia, który ranił dotkliwie podniebienie. Ambu otworzył oczy. Z każdą chwilą świat zdawał się być bardziej wyraźny. Dwa prawie trupy obok i jeden, który wstał. Czyli nie tylko on skoczył...? No i ten zaawansowany w wieku... to człowiek? Formidiela nie dostrzegł.
- Cholera. - Ambu uniósł dłoń i zasłonił oczy. Po ciele przeszedł dreszcz, mięśnie paliły żywym ogniem. Boże, dlaczego? Powoli wracał chaos wspomnień. Oddech zamarł. Dlaczego jeszcze żył? A może to piekło? Na twarzy wykwitł mu ironiczny uśmiech. Ręka opadła bezsilnie. Fala bólu znów pomknęła w stronę ramienia. Skóra piekła, oczy bolały, przy każdym oddechu w płuca wbijały się lodowate igiełki. Niebo było błękitne, z kilkoma małymi białymi chmurkami. Zabawne. Deszcz byłby bardziej na miejscu. Nawet Natura się cieszy z jego upadku. Dlaczego śmierć nie nadeszła? Dlaczego mamiła go złudnym obrazem? A jeśli Formidiel rzeczywiście chciał... Ambu zamknął oczy. Te tchórz? Ten zdrajca?
- Kurwa. - poszerzanie słownika szło umiarkowanie. Ambu usiadł. Musiał wykorzystać całą siłę woli. Dlaczegóż teraz Formidiel...? Akurat teraz? Schował twarz w dłonie. Ogień nienawiści zwiększył się. "Boże, jak ja cię nienawidzę! Nie podołałem próbie i zostałem ukarany. O jakże srogo, ale dlaczegóż pozwoliłeś by On...? Ambu wbił spojrzenie w ziemię. Jesteś okrutny. Nie obchodzi mnie bunt, śmierć, Ciemność, Ogród. Teraz to już mnie nic nie obchodzi... Ale jeśli on Spadł również... Jakżeż Go odnaleźć?" Powoli ciało przyzwyczajało się do cierpienia. "Jakżeż Go znaleźć?" Ból przestał być tak ważny. Schodził na drugi plan. Ambu podniósł się. Rozejrzał dokoła. Spojrzał na pozostałych. "Wyglądamy jak banda ofiar masakry". Uśmiechnął się pod nosem. "No tak, ale przecież jesteśmy uczestnikami "buntu"." Gorzko to brzmiało w jego myślach. Ale skoro sami się na to pisali, to sami sobie poradzą. Przyjrzał się sobie. Bród, ból, brak skrzydeł... Już gorzej wyglądać nie można. Po czym zwrócił się do człowieka.
- Czy można gdzieś tu znaleźć trochę wody? - spytał cicho, patrząc mu prosto w oczy. Usta tak piekły...

Aveane 05-04-2008 23:22

Ból, szok i niedowierzanie. To nie mogło się stać. To nie jest możliwe. Jahwe, gdzie ja jestem? Gdzie ja jestem, na wszystkie zastępy anielskie? Co to za miejsce? Ziemia? Nie, to nie może być ona. Ziemia miała być piękna, a to nie jest… Kim jest ten człowiek? Co się stało? W głownie Andrela kłębiło się dużo pytań. Za dużo.

Jak to boli!

Albowiem prześladuje mnie nieprzyjaciel,
moje życie na ziemię powalił,
pogrążył mnie w ciemnościach, jak dawno umarłych.


Słowa te wydobyły się z jego ust. Rozległ się cichy anielski śpiew. Przymknął oczy.
- G-gdzie… jesteśmy, człowiecze?... Czy… to jest Eden? Jes-jesteś Adamem?
Pytania te, skierowane do starszego mężczyzny, wypowiedział bezwiednie, acz z wielkim trudem. Jego myśli krążyły już daleko. Wrócił w swym umyśle do nieba. Przecież widział, jak Uzjel chwycił owoc jego, Andrela, pracy! Jak trzyma bluszcz w swoich niegodziwych łapach! Jak go zmienia nie wiadomo w co!

Tak bardzo boli!

- Nienawidzę Cię. Wiedz to, Uzjelu. Nienawidzę. Jeśli będzie nas czekała jeszcze jedna walka, zniszczę Cię. Odeślę tam, skąd wyciągnął mnie Satanael. Obiecuję Ci to – w jego głosie nie rozbrzmiewał gniew, który przy takich słowach byłby wręcz wskazany. Jego miejsce zajął spokój. Dziwny spokój. Chłodny.

Próbował poruszyć ręką. Był tak osłabiony, że nawet nie wiedział, czy mu to się udało. Zogniskował wzrok na zdziwionym mężczyźnie.
- Daj… szaty… Proszę. – Kim był ten mężczyzna? O co w ogóle chodzi? Dlaczego to tak boli?

A bolało. Ten niechciany intruz rozgościł się w całym ciele. Najgorsze było to, że nie miał chyba zamiaru z tej gościny zrezygnować. Ból jest kwestia siły woli. Czuł się, jakby spadł z nieba. Zaśmiał się w duchu, gdy zdał sobie sprawę z tego, że rzeczywiście stamtąd spadł.

Uciszcie te dźwięki!

Znienacka uderzyło go uczucie, którego wcześniej nie znał. Potrafił je nazwać, ale nie wiedział, skąd. Nie wiedział, co dokładnie znaczy. Nie wiedział, dlaczego to czuje. Nie wiedział, co może z sobą przynieść.

Bezradność.

Christianus 06-04-2008 11:10

Christianus podniósł powiekę.
Smród, jak tu śmierdzi...
Ból. Tak, to uczucie nie było mu obce przez te wszystkie lata mrocznej służby. Powstał powoli. Miał ciało przystojnego mężczyny, z bujną czupryną. Jedyne co mu się w nim nie spodobało, to blizny. Był nimi cały pokryty. A więc Jahwe postanowił pokazać kim jestem? Jestem jego żołnierzem. Skąd to słowo? Christianus postanowił się po prostu nad tym nie zastanawiać. Przeciągnął się, podczas gdy ciało zakrzyczało z udręki. Nie przeszkadzało to aż tak. Pomyślał chwilę. Rozejrzał się. A więc nie spadłem sam? Nie zajmował się tym na razie. Poczuł coś innego. Choć z początku zdawało się to niemożliwe, nowe uczucie nasilało się. ON CZUŁ OBECNOŚĆ SATANAELA. Zrazu to osobliwe odczucie zostało zastąpione czymś innym. Przyćmiło ból. Zemsta. Każda komórka udręczonego ciała skandowała to krótkie słowo. Anioł uśmiechnął się paskudnie. Zabiję cię Satanaelu. Strącę cię, gdziekolwiek teraz jesteś. Tymczasem na próbę podniósł kamień z ziemi. Zacisnął pięść. Ten z głośnym trzaskiem pękł. Jakie to wszystko kruche. pomyślał wypuszczając z dłoni drobny miał. Wstydził się za to co zrobił.
- Dałem się zwałować. -rzucił do świata jako całości.
Usłyszał pytanie o wodę.
Minęła za to samotność. Ten cichy skrytobójca, zawsze czychający na Christianusa z ukrycia.
Nie był sam.
Miał kolegów "po fachu".
Postanowił znaleźć Satanaela. Kurwa! Uczucie minęło. Został tylko chłodny wiatr. Właśnie. Zimno. Przeraźliwe zimno.
Jestem nagi.
- Potrzebuję czegoś do ubrania. - rzucił do starca, tak jakby to że właśnie spadł z nieba nie miało żadnego znaczenia.
A potem walka...
Pamiętaj Satanaelu, bo ja nie zapomnę...
Nigdy...

Johan Watherman 06-04-2008 13:53

Uhmathael
Bolało, lecz ból zaczął się przeradzać w niemoc, w słabość do tej pory obcą aniołom. Czy tak miało być? Twój pierwszy krok na nowym lądzie, zmysły uzyskujące pełnię widzenia. Tysiące igieł zdają się ranić Twe stopy. Kolejny bolesny krok, spojrzenie na Twych braci. Znasz imię jednego z nich, znałeś lecz już nie znasz. Czemu, co to ma oznaczać? Mętlik w myślach, chcesz obrócić głowę, przyjrzeć się niedoskonałemu człowiekowi. Twa prawa noga jakoby przerażona Twoim ciężarem runęła na ziemię wraz z Twym całym ciałem. Jakże to zabolało! Pomoc innym aniołem, zjednoczyć się? W takim stanie! Jak z bicza trzasnęła Twą dumę ta gorzka prawda. Coś mówią, rozmawiają. Z Tym człowiekiem. Może ruszyć się? Lecz czemu wszystko odmawia posłuszeństwa? Ktoś Ci pomoże?
Zapach, cudowny zapach, światło, jak pierwsze słońce świata. Lecz to nie one, w oddali, w sklepie... znowu słowa... w sklepie cukierniczym ktoś zapalił światło. Skąd to wiesz, znaczenie słowa i resztę, przecież tego nie widzisz. Już nic nie boli, jaka cudna ulga, tylko te zmęczenie, wyczerpanie...

Ambustiel
Kiedy już ból stał się Twym kompanem, zaczął przemijać, tlić się tylko w piekącym ciele. Miast niego pojawiło się zmęczenie, jakże obce odczucie. Brak możności działania, brak chęci, odmawiające posłuszeństwa kończyny. Człowiek chodzi od ściany, do ściany, klnie niemiłosiernie. Czemu? Na zoranej wiekiem twarzy tryumfuje grymas zdziwienia, obłędu, w oczach tli się pytanie: Jak? Wydaje się być policjantem. Policjant, kolejne z miliarda nowych słów. Czemu? Kiedy siadasz, pytasz się o wodę, on nieruchomieje, spogląda wystraszony.
-Kurwa, i zaraz poproszą pewnie o...
Człowiek szepnął do siebie samego, lecz nie skończył myśli. Spojrzał na niebo, miliony obłoków błękitu który przeradzał się już z wolna w granat nocy.
-Nie chcę wiedzieć co się stało, źle wyglądacie, jedzie... jedzie... jedzie...
Z początku pewna mowa znowu upadła by pod końcu nie mógł on wykrztusić żadnego słowa. Wiesz dlaczego, kolejny z buntowników zadał pytanie. Człowiek spojrzał na zegarek ukazują swą dłoń. Dłoń której tak jak jemy było coraz bliżej do śmierci. Czemu? Śmierć miała być obca na świecie...
-Jedziecie do szpitala ze mną!
Niemalże wykrzyczał ostatnim aktem woli. Teraz zamilkł wpatrując Ci się w oczy. Za nim stoi samochód, może tym was podwiezie? Kolejne słowa, może pora przestać się nad nimi dziwić? Zamilkł, możesz zając się sobą, swym bólem, strachem, niemocą oraz tym którego odzyskałeś choćby na chwilę podczas buntu.

Andrel
Kolejna fala cierpienia zaczęła Cię omiatać. Niczym morski przypływ, przyszła lecz po chwili odeszła. Dalej boli, lecz już nie tak mocno, nie tak potężnie, nie tak obezwładniająco.
-Kurwa, i zaraz poproszą pewnie o...
-Nie chcę wiedzieć co się stało, źle wyglądacie, jedzie... jedzie... jedzie...
-Jedziecie do szpitala ze mną!
Trzy wypowiedzi kogoś, kto chyba was znalazł, człowieka. Rozmawiał z dwoma Twymi braćmi, tak, nie jesteś sam. Czy odpowiedział też na Twe słowa? Zimno, straszny mróz. I żar cierpienia trawiący Ci od środa. Cóż poczynać?
Boli, lecz nie kreuję działań. Ten człowiek, w mundurze, starszy, zadziwiony, bliski obłędu. Gdzie możesz być, kiedy? Czujesz zę mógłbyś wstać, podnieść się, przywitać. Co znaczy przywitać? Kolejne słowo, lecz ty razem nie znasz jego znaczenia.
Emanuel, Bóg z nami. Skąd tak znagla wzięło Ci się te słowo? I czemu? Czy Bo jest z wami? Wami, upadłymi, bezskrzydłymi, z Tobą. Tym który stracił to co kochał. Ten hałas... powoli się przyzwyczajasz. Czemu, czemu wszystko...

Christianus
Chwyciłeś kamień, zniszczyłeś, w proch i przerznę obróciłeś? Lecz czemu Twa dłoń wydaje się taka wilgotna. Ukradkowe spojrzenie, to nie kamień został zniszczony, lecz Twa dłoń została poraniona, stare bliny otworzyły się. Bolało, stałeś, krew lała się małym wodospadem. Coś mówią, lecz co? Czemu tego dokładnie nie słyszysz? Ten mężczyzna, stary, za nim samochód. Ty też cos rzekłeś, lecz czemu nikt nie odpowiedział, nie zwarzył na Twe słowa?
Prócz bólu jest jeszcze coś, obecność. Obecność innych, nie tych trzech obok Ciebie lecz niezliczone zastępy których biło miliard miliardów. Musieli upaść, musieli, tak jak Ty cierpieć, tak jak Ty żałośnie uderzyć o ziemię. A jeśli nie, jeśli tylko Ci się wydaje? Niebo zmienia się w czerń nocy. Na dachu budynku obok usiadł gołą, mądre ślepia zaczęły Ci się przyglądać. Nawet zwierzęta z Ciebie kpią...
-Biada ziemi!
Słowa Doumy obiły się echem w Twojej jaźni. Czyż to nie jest ziemia, może tak długo spadałeś?

Latilen 06-04-2008 20:29

Ambu oparł się o ścianę. Jej zimno koiło ciało ciągle wstrząsane cierpieniem. Ale nie koiło duszy. Myśli nie rozproszyły się, a powoli zapadający mrok tylko je spotęgował. Ciało zaatakowało zimno. I strach. Jeśli to nie fatamorgana i Formidiel chciał go ochronić? Co się z nim stało? "Okrutny, Okrutny, Okrutny jesteś Panie, jeśli pozostawiasz mi tylko niepewność..." Człowieczyna miotał się, starał się rozumem objąć wszystko i nic zarazem. Ambu uśmiechnął się pod nosem sarkastycznie. "Jakżeż oni podobni do nas... Chociaż my zdajemy się jeszcze bardziej bezradni. Na nieswojej ziemi, wśród obcych..." Ambu przeniósł wzrok z miotającego się policjanta na śmietnik po drugiej strony uliczki. Coś się w niego wpatrywało. Zielona świecąca się żaróweczka przeszywała go na wskroś. Zupełnie jak oczy Form... Coś złapało Ambu za gardło. Tuż obok jego dłoni leżał rulonik wypchany ziołami. Zgnieciony, ale jeszcze się żarzył. Papieros? Upaść jak najniżej się da i odbić się od dna. Metafora zdała się świetnie odzwierciedlać obecną sytuację, aż nazbyt realnie. Cóż gorszego może się stać? Śmierć będzie wyzwoleniem od myśli. A po niej wieczna nicość. Jeśli będzie miał szczęście. Zaciągnął się papierosem i jednym uchem słuchał, jak policjant się jąka i stara zapanować nad sytuacją. Gryzący, duszny dym dostał się do jego płuc i wrzynał się w niego od wewnątrz. Ręka opadła bezwładnie. Starał się całym sobą poznać ten ohydny ludzki wymysł, co otumaniło na moment jego zmysły. Spojrzał ponownie na człowieka. Pot spływał mu po twarzy, chaos wnikał do duszy. Z chwili na chwilę. Z chwili na chwilę starzał się. Nie zewnętrznie, gdyż na to zapewne potrzeba było więcej czasu, ale wewnętrznie. Jakby ktoś dał mu zbyt ciężki krzyż i patrzył jak ten pod nim upada... "Zmącimy jego umysł na bardzo długo. Może się nawróci?" Ambu prychnął i zaciągnął się jeszcze raz. Odszukał malutkie zwierciadełko zieleni pod koszem na śmieci. Kot wychynął spod kontenera. Poturbowany przez życie, bez jednego oka, poszarpane uszy. Lekko kulał. Powoli, niepewnie, w napięciu podszedł do stopy Ambu i powąchał ją. Po czym otarł się o najmniejszy palec i wydał z siebie bolesne, urwane miau. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają. Oczy zupełnie jak u Formidiela. Naiwne, ufne, jednocześnie płoche i uważne. Ambu westchnął. Powoli pamięć zacierała mu dokładny obraz twarzy Formidiela. Ile mogło minąć od chwili buntu? Gdzie po buncie by go umieszczono? Gdzie? Resztkę papierosa włożył między wargi i wziął delikatnie kota na ręce. Ten pozwolił się pogłaskać i nawet wydawał z siebie ciche pomruki, które zapewne miały być mruczeniem. Ambu powoli wstał, cały czas trzymając plecy oparte o ścianę obdrapanego budynku. Spojrzał w stronę policjanta. Ten z jakąś niemą prośbą wpatrywał się w niego.
- Może być do szpitala. - matowy, obojętny głos znów przebił, jakimś cudem, powietrze. Upadły wzruszył ramionami. Spojrzał na pozostałych. Każdy zanurzony we własnych emocjach, własnej przegranej, własnym cierpieniu. Kot polizał poranione palce Ambu.
- Ty możesz być jednak najszczęśliwszy z nas, wiesz mały? - Pogłaskał kota po głowie pełnej strupów i dodał głośnej.
- Jeśli będą mieć tam wodę... - mówienie bardzo męczyło, gardło zdawało się być suchą pustynią.

Christianus 07-04-2008 12:34

O Jahwe, jakże okrutnie szydzisz ze swego sługi...
Niosące cierpienie i bezsilność zmysły...
I ta kruchość...
Nagość...
Krew...
Przestałem być w twych oczach aniołem
Stałem się tym synem Adama, któremu nieliczni nie oddali pokłonu
Lecz wiedz że upomnę się
Upomnę o miejsce
Nawet tak liche, jak to którym mnie niegdyś obdarzyłeś
Upomnę o potęgę, którą mi odebrałeś
A jeśli nawet tego nie będę godzien
Wydaj Satanaela...

To myśląc podszedł do policjanta:
- O czym rozmawiałeś potomku Adamowy, z tymi którzy niosą światło.
- Jedziecie ze mną do szpitala! - zagrzmiał mężczyzna, teraz trochę pewniej.
Christianus powoli, niczym olbzymi tytan ruszył w stronę samochodu. Bez słowa otworzył drzwi i wsiadł do auta pogrążając się w śnie.
A tam dopadł go koszmar...

Było ciemno, a w powietrzu unosił się strach. Nie śmierdziało jednak tak jak na ziemi. To tu Christianus z jego podobnymi, walczył z kreaturami z początków istnienia. Kiedyś anioł doszedł do wniosku, że mogą to być nieudane twory Boże. Czymkolwiek to było, wyglądało szkaradnie. Obleśne, lepkie, czarnoskóre stwory nie przypominające nic konkretnego. Uzbrojone w zębiska i pazury oraz wielkie błyszczące ślepia, wciąż na nowo próbowały przedostać się ku niebu. A ileż razy próbowały, tyleż razy spotykała ich klęska i sromotna porażka. Cóż to był za widok! Christianus sta wraz z Adamusem na sporym głazie. Obaj dzierżyli złote miecze o gorejących ostrzach. I walczyli, dumni ze swej pracy. Kolejne młynki, cięcia i stworów było mniej. Gdy przybywały, dwaj przyjaciele stawali na pozycjach i zabijali. Christianus chwyta pierwszego nadbiegającego stwora za pysk i ciska go w nacierającą gromadę. Cóż to była za potęga! I nagle z tej hordy, wyłania się nie kto inny jak Satanael! Christianus czuje wzbierajacą w nim złość. Krzyczy do kompana, aby natarli, lecz ten leży w kałuży krwi. Anioł odwraca się do znienawidzonego wroga i krzyczy w agonii bólu i rozpaczy.
- To twoja wina! - zagrzmiał potężnie Satanael. - Gdybyś go wtedy zasłonił dalej by żył.
Christianus podrywa skrzydła do lotu i z pełnym impetem wpada w przeciwnika wbijając mu w tors ostrze po samą rękojeść. Lecz cóż to? Satanael zamienił się w Adamusa.
- Zabiłeś mnie... - szepcze z trudem.
Po czym umiera.
I teraz Christianus jest już sam. Z przyjacielem konającym na rękach. Ryczy wściekle, niby zwierzę, bestia dzika. I znów przysięga na przyjaciela.
Na Jahwe.
Na swój miecz.
Zemstę...

Zimny prysznic świadomości wyrywa go ze snu. Przed oczami majaczą niewyraźne obrazy. Skąd akurat takie przedstawienie? Przecież jestem...
Byłem
nieśmiertelny
Krew?
Skąd w moim śnie krew?
A więc to znaczy być człowiekiem?
Cierpieć w okowach świadomości śmierci
jej rychłego nadejścia
i strachu
Ja jestem inny
muszę być inny
bo jeśli nie...

Christianus bał się odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Baranio 07-04-2008 21:05

Świat został wywrócony. Ból z jeszcze to większą mocą ogarnął moje ciało. Rozpacz i żal, ogromny żal do Stwórcy. Czułem się opuszczony, samotny.
Gdzież twa miłość, którą nas darzyłeś? znikła? prysła jak mydlana bańka? mydlana... bańka... Czemu obdarowałeś nią ich?! żałosne, słabe, kruche istoty. Człowiek... to nim się teraz stałem...
Obrzydzenie i wściekłość wstrząsnęły mym umysłem. Chciałem, chciałem poruszyć się, wstać i zjednoczyć w walce.
Z takim ciałem? w takim stanie - zrzucony z niebios, poraniony, wyczerpany, bez sił... bez sił... Zamknąłem powieki, by zaraz ponownie je otworzyć.
Jak Adam może żyć w tym świecie? Hałas... kaskada dźwięków... krzyki... rozmowa... słowa...
Me nozdrza uderzył wspaniały zapach, a źrenice zwężyły się nieznacznie pod wpływem światła.
Gdzieś daleko są, istnieją wspaniałe rzeczy. Gdzieś... Ja już do nich nie należę... nie należę Spojrzałem w górę, w niebo.
One też tu są, gwiazdy są z nami Na skórze mojego policzka mignęła łza. Ból odszedł, opuścił moje ciało. Wspaniała ulga. Ulga... pozostało wyczerpanie, ogromne zmęczenie, żal, wściekłość, uczucie bezsilności. Jednak świadomość miejsca, czasu, ciała rozpłynęła się. Rozpłynęła się w nicości i czerni jak i całe otoczenie. Zniknęły moje dłonie, ziemia, zniknęły dźwięki, cukiernia...

Aveane 08-04-2008 14:49

Syknął, obdarzony kolejną falą bólu. Czemu tak się dzieje? Czemu to tak boli? Nigdy nie odczuł tyle bólu naraz. Pomimo tego czuł, jakby ten świat był jego pełen; że wszyscy są do niego przyzwyczajeni. Podniósł się do pozycji siedzącej.
- Co to szpital?
Miał wrażenie, jakby znał odpowiedź na to pytanie, ale zarazem była tak daleko, taka nieuchwytna, lotna jak poranna mgła. Popatrzył po twarzach pozostałych aniołów. Czy my jesteśmy nadal aniołami? Kim jesteśmy poza niebem?
Odczuł chłodny powiew wiatru na skórze.
- Dostaniemy jakieś szaty? W takim mrozie można zginąć.
Co znaczy 'zginąć'? Jahwe obiecał ludziom, że nie zginą. Dlaczego więc anioł miał tego doznać?
Wstał, wyprostował się, lecz zaraz skrzywił się po kolejnej fali bólu. Był coraz bardziej znośny. Popatrzył na mundurowego. Kim on jest? Jaką ma funkcję? Czy ma też swój bluszcz? Coś, czemu poświęcił wszystko? Opuścił głowę, wspominając.
- Zimno mi.
Gdzie jest Jahwe, kiedy do potrzebujemy? Emmanuel? Kłamstwo! Boga tu nie ma! Gdyby był, skąd by się wzięło to cierpienie?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:44.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172