Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-07-2009, 17:33   #1
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
[Historyczne - II WŚ] - Kursk 1943 r. - "Pancerna Pięść"

BERLIN 20 sierpnia 1939 r.


Przez skrzyżowanie przetoczył się tramwaj z metalicznym zgrzytem kół. Tuż za nim jechała limuzyna. A pomiędzy nimi tłoczyli się ludzie. Istny chaos nad którym nikt nie panuje.
- Widziałeś to Ditrich? - zapytał oficer w czarnym mundurze SS.
-Tato daj spokój to tylko zwykły korek...
Mężczyzna nie zdążył dokończyć, a oficer już wchodził na skrzyżowanie i kierował się w stronę dyrygującego ruchem policjanta.
- Co pan sobie myśli, panie posterunkowy?
Mężczyna w jednej chwili stanął na baczność.
- Panie Obersturmführer, posterunkowy Determan melduje się...
- Na co mi twoje meldowanie się. Czy nie widzisz co tu się dzieje? Kompletnie nie radzisz sobie z tym całym chaosem. Jak ci się zdaje czy tak powinien wyglądać porządek w nowej tysiącletniej Rzeszy?
- Nie panie Obersturmführer – wyjąkał przestraszony policjant.
Młody Ditrich patrzył na ojca stojąc na chodniku. Z jednej strony podziwiał jego charyzmę, odwagę i siłę, a z drugiej wstydził się że ojciec zawsze wtrąca się w nie swoje sprawy. Równie dobrze mogli pójść dalej wcale nie zwracając uwagi na bałagan na skrzyżowaniu.
- O nie – pomyślał Ditrich – Tylko nie to.
Oficer wziął gwizdek i „lizak” od posterunkowego i sam zaczął kierować ruchem na ulicy. Nie wiadomo czy to umiejętności i cechy charakteru mężczyzny, czy może respekt przed mundurem SS, sprawiły że w ciągu trzech minut na skrzyżowaniu zapanował idealny porządek. Po kilku następnych chwilach ojciec Ditricha schował gwizdek i ograniczył się tylko do pokazywania ręką pozwolenia na przejazd. Wystarczyła tylko jego obecność na środku skrzyżowania, by ludzie podporządkowali się zasadom.
- Widzisz – zaczął oficer gdy wrócił do syna - wystarczy ludźmi pokierować a potem sami już pilnują reguł. Nie można ani na chwilę dopuścić do rozluźnienia dyscypliny.
- Hmm... - przytaknął bez słów Ditrich.
- A wracając do naszej rozmowy. Rozumiem, że definitywnie rezygnujesz z SS.
- To nie ja rezygnuje, tylko oni mnie nie chcą.
- Wiesz, że mogę się postrać, by przychylniej spojrzeli na twoje podanie.
- Tato nie potrzebuje twojej protekcji. Nie chcę by potem pokazywli mnie palcem i mówili, "o to jest ten synalek Steilera".
- Rozumiem cię, ale nalegam przemyśl to jeszcze.
- Nie tato ja już to przemyślałem. Spójrz – Ditrich wręczył ojcu Kartę Powołania.
Ojciec z uwagą studiował kartę i rzekł po chwili:
- No pięknie jednostki pancerne. Brawo synu, odważna decyzja. Tylko niewiem czy zastanowiłeś się co na to matka.
Ditrich tylko spuścił głowę i do końca drogi do domu, nie powiedział już ani słowa.

SYTUACJA NA FRONCIE WSCHODNIM DO LIPCA 1943r.
Rok 1943 przyniósł Niemcom klęskę pod Stalingradem i utratę całej 6. armii. Ich straty w ludziach i sprzęcie rosły bardzo szybko, a przedłużająca się wojna z Rosją Sowiecką pochłaniała olbrzymie zasoby III Rzeszy.
Po sukcesie stalingradzkim, Rosjanie odrzucili Niemców aż o 600-700 km na zachód. 20 lutego Armia Czerwona zdobyła Charków, jednakże do 14 marca został ponownie odbity w wyniku bardzo silnego kontrataku Wehrmachtu.
Zdecydowana większość niemieckich armii tkwiła na froncie o długości ok. 1,6 tys. km, rozciągającym się od Leningradu na północy po Rostów na południu. Wehrmacht tkwił w swoistym impasie strategicznym i najwyższe dowództwo niemieckie zdawało sobie sprawę, że Rosjanie będą dalej coraz potężniej nacierać. Koniecznością więc stało się opracowanie i wykonanie silnej operacji zaczepnej, uprzedzenie radzieckiej ofensywy i zadanie znaczących strat Armii Czerwonej, tak aby zmniejszyć jej siłę bojową. Gdyby udało się zadać Rosjanom silny cios, umożliwiłoby to odzyskanie przez Niemców inicjatywy strategicznej, wyraźnie nadszarpniętej po klęsce stalingradzkiej. Poza tym możliwe wówczas stałoby się przerzucenie części jednostek na inne fronty bez wyraźnego zachwiania dysproporcji sił na froncie wschodnim. W Naczelnym Dowództwie Wehrmachtu, OKW, przystąpiono więc do opracowywania planów takiej ofensywy.

Za najbardziej dogodny rejon do przeprowadzenia planowanej operacji uznano tzw. Łuk Kurski. Ten wielki klin w kształcie wybrzuszenia o głębokości ok. 160 km i szerokości ok. 190 km, wcinał się wyraźnie w linie niemieckie. Centrum wybrzuszenia stanowił Kursk - spore miasto i ważny węzeł komunikacyjny. Kurski klin powstał, ponieważ Wojska Frontu Centralnego i Woroneskiego wysforowały się zbytnio do przodu i poniosły duże straty. W związku z tym Stawka (Kwatera Najwyższego Dowództwa Radzieckiego) rozkazała im utworzyć silne pozycje obronne na Łuku Kurskim i przejść do defensywy. Kurski występ był otoczony przez dwie grupy armii: „Środek” od północy i „Południe” od południa. Gdyby Niemcom udało się umiejętnie przeprowadzić obustronne natarcie oskrzydlające, zdołaliby okrążyć wojska dwóch radzieckich frontów, zamknąć je w pułapce, a następnie zlikwidować. W wypadku powodzenia operacji, poza zadaniem ogromnych strat Armii Czerwonej, Wehrmacht znacznie skróciłby i wyrównał swoje własne linie i uzyskałby dobrą pozycję wyjściową od dalszego natarcia. Po wielu dyskusjach w OKW, wygrała koncepcja forsowana wspólnie przez dowódcę GA „Środek” feldmarszałka Gunthera von Klugego oraz szefa sztabu wojsk lądowych – OKH, generała Kurta Zeitzlera. Ich głównymi oponentami uznającymi konieczność przejścia do silnej obrony strategicznej i maksymalnego wykrwawienia Rosjan przez odpieranie ich ciągłych ataków, byli feldmarszałek Erich von Manstein – dowódca GA „Południe” oraz generał-pułkownik Walther Model - dowódca 9 Armii.

15 kwietnia Hitler wydał rozkaz o rozpoczęciu przygotowań do operacji, której nadano kryptonim „Cytadela”. Główną siłę uderzeniową miały stanowić 9 Armia pod dowództwem gen. Modela, 4 armia pancerna gen. Hermanna Hotha oraz grupa operacyjna „Kempf” (od nazwiska dowódcy gen. Kempfa). Plan zakładał równoczesne uderzenie niemieckich armii na pozycje rosyjskie od północy, z rejonu Orła i od południa, z rejonu Biełgorodu, a następnie po przełamaniu obrony sowieckiej, zdobycie Kurska i zamknięcie w kurskim „kotle” wojsk dwóch frontów radzieckich. Po dokonaniu tej operacji, planowano przeprowadzić operację „Panther”, czyli uderzenie w stronę odległej o 800 km Moskwy.

Łącznie w ramach operacji „Cytadela” przeznaczono do natarcia ok. 900 tys. żołnierzy wojsk Wehrmachtu i Waffen SS, ok. 2700 czołgów i samobieżnych dział szturmowych, 2050 samolotów oraz ok. 10 tys. dział i moździerzy. Na pozycje sowieckie miało uderzyć 12 dywizji pancernych Wehrmachtu: 2., 4., 5., 6., 8., 9., 11., 12., 18., 19., 20 i dywizja grenadierów pancernych „Grossdeutschland” , oraz 4 dywizje Waffen-SS: - „elita elit”- 1 dywizja Gren.Panc. „Leibstandarte Adolf Hitler“, 2 dywizja Gren.Panc „Das Reich“, 3 dywizja Gren.Panc „Totenkopf“ oraz mająca pozostawać w odwodzie 5 dywizja Gren.Panc „Viking“. Łącznie 16 dywizji pancernych.


PADERBORN 5 maja 1942r. Godz. 11.40
Pociąg wyhamowywał powoli i wjeżdzał na małą stacyjkę uroczego miasteczka w sercu Niemiec. Położone między terenem nizinnym, a górzystym regionem, czarujące miasto Paderborn pełne jest zachwycających turystów małych wypełnionych zielenią parków, rozmieszczonych wśród licznych źródełek rzeki Pader.
Peron niewielkiej stacyjki zapełniony był stojącymi w kilkuosobowych grupach żołnierzy, oczekującymi na swój pociąg.

Ten który właśnie podjechał był pociągiem cywilny, a i tak większość jego pasażerów to byli wojskowi. Nic w tym dziwnego miasto poza licznymi atrakcjami turystycznymi i architektonicznymi było słynnym w całej Rzeszy ośrodkiem szkolenia wojsk pancernych – Panzerwaffe.
Prócz kilkunastu turystów z rodzinami, którzy w to malownicze miejsce przyjechali na tradycyjną majówkę z pociągu wysiadło kilku oficerów.
Młody oficer wyszedł z wagonu trzymając w rękach niewielką walizkę. Rozejrzał się po stacji jakby szukał kogoś, choć dobrze widział że nikt tu na niego nie czeka. Spojrzał na zegarek, sprawdzając ile ma jeszcze czasu. W garnizonie miał się zameldować do godziny czternastej, czyli miał jeszcze conajmniej dwie godziny, by rozejrzeć się po mieście.
- Być może później już nie będzie okazji - pomyślał Franz.
Plotki, które słuszał przed wyjazdem, mówiły że w Paderborn jest bardzo rygorystyczne i wymagające szkolenie. Cieszył się z jednej strony, że jego trud i zaangażowanie zostało docenione, awans i skierowanie do elitarnej szkoły pancernej dobitnie o tym świadczyły. Z drugiej jednak strony wiedział jak wygląda walka na froncie wschodnim i zdawał sobie sprawę, że pokonanie ZSSR będzie zadaniem niezwykle trudnym. Z rozrzewnieniem wspominał zwycięstwa w Polsce czy Francji.
- Panie Oberleutnant! - krzyk wyrwał oficera zamyślenia – Przepraszam, że tak bezpośrednio, ale zdaje się że my w tym samym kierunku.
Młody mężczyzna w wieku Franza stanął obok niego, szlify kapitańskie niezbyt pasowały do tej gładkiej i młodzieńczej twarzy.
- Nazywam się Otto Hessel.
- Franz von Zelditz -odparł obreleutnant.
- Pan też na szkolenie?
- Tak...
- Mamy jeszcze chwilkę czasu to może wstąpimy tutaj niedaleko na jednego. Znam tu taki miły lokal. Bo wie pan panie poruczniku to moje rodzinne miasto i znam je doskonale. To jak będzie umowa stoi?
Towarzystwo tego młodego kapitana niezbyt było Franzowi na rękę, ale ciężko mu było odmówić, tym bardziej że sam planował podobnie spędzić te kilka ostatnich godzin przepustki.
Skinął więc w odpowiedzi tylko głową i obaj mężczyźni ruszyli w stronę rynku.

Trzy wojskowe ciężarówki wjechały na rynek w Paderborn. Zatrzymały się tuż obok miejskiego ratusza. Z szoferki pierwszego w kolmnie samochodu wysiadł kapitan:
- Z wozów! - po jego komendzie z paki zeskoczyło kilkudziesięciu żółnierzy.
- W dwuszeregu zbiórka! - krzyknął ponownie kapitan.
Żołnierze karnie ustawili się w dwuszeregu.
- Baczność! Kolejno odlicz!
- Jedna!
- Dwa!
- Trzy!
Odliczali kolejno ustawieni w szeregu żołnierze.

Mieszkańcy patrzyli na rutynową musztrę raczej ze znudzeniem, nie była to ani pierwsza ani na pewno ostatnia odprawa na rynku ich miasteczka. Natomiast turyści, którzy akurat przechodzili przez główny plac Paderborn z dużym zainteresowaniem obserwowali równy szereg żołnierzy Wehrmachtu.
Kapitan stanął przed szergiem i zmierzył wzrokiem pokolei każdego z żołnierzy.
- Panowie jesteśmy na miejscu. Garnizon jest dwa kilometry za miastem i każdy mieszkaniec wskaże wam drogę jeśli zajdzie taka potrzeba. Z racji tego, że do głównej odprawy mamy jeszcze dwie godziny, proponuję mały spacer po rynku i krótki odpoczynek. Przyda się to wam, bo gwarantuje że szybko nie będzie podobnej okazji. Dokładnie o 14.30 jest odprawa na palcu apelowym, a po nim rozpoczyna się intensywne szkolenie. I o przepustkach na miasto możecie zapomnieć. Dlatego wykorzystajcie dobrze tę chwilę relaksu. Spotykamy w tym samym miejscu za dwie godziny. Radzę się nikomu nie spóźnić, a już nie daj boże żeby mi ktoś przyszedł pijany.
Rozejść się! - zakończył kapitan.
Żołnierze spojrzeli niepewnie po sobie i zaczęli rozchodzić się w kilkuosobowych grupach w różne strony rynku.
Udo Lanzer i Ferdinad Kleinlich stali obok siebie.
- Udo jestem – rzekł gefrajter – To co idziemy na małe piwko.
- Pewnie. Ostatni łyk wolności – zażartował oberschütze, wyciągając rękę na powitanie – Ferdinand.
Panowie nie podejrzewali, że los już za chwilę połączy ich drogi na stałe.


PADERBORN 5 maja 1942r. Godz. 14.30
Plac apelowy szkoły garnizonowej był pełny. Wszyscy nowo skierowni stali w równych ośmiu kolumnach po piędziesięciu ludzi i jedna kolumna składająca się z samych oficerów.
Odprawę rozpoczął kapitan Klaus von Tithof, którego część żołnierzy poznała jako dowódcę konwoju.
- Baczność! - rozkazał kapitan – Na lewo patrz!
Stojąc w postawie zasadniczej żołnierze jednocześnie obrócili głowy w lewo. Za budynku wyszedł marszowym krokiem wysoki, postawny oficer. Podszedł do stojącego przed szeregiem kapitana. Mężczyźni oddali sobie honory i kapitan zaczął meldować.
- Panie pułkowniku, kapitan Klaus von Tithof melduje 500 batalion szkolny czołgów ciężkich, gotowy do odprawy.
- Dziękują panie kapitanie – odparł pułkownik – Dajcie spocznij.
- Batalion, baczność! Batalion spocznij!
- Dziękuję kapitanie, możecie wstąpić do szergu. - gdy kapitan maszerował do kolumny oficerskiej pułkownik zaczął mowę – Witajcie panowie! Jestem pułkownik Clemens Graf von Bierhoffen. Jestem dowódcą tej jednostki szkolnej i odpowiadam za to, by nauczyć was umiejętności niezbędnych do obsługi i walki nowym typem czołgów. Większość z was walczyła już na różnych frontach i na różnych maszynach. To głównie dzięki waszym zasługom na polu walki dostaliście się do tej eltarnej grupy. To jest wasz niewątpliwy sukces, ale nie możecie spocząć na laurach. Uprzedzam z góry, że wszystkich traktuje tutaj jednakowo. Nieinteresują mnie wasze wcześniejsze zasługi, ordery ani nawet stopnie wojskowe. Jesteś dla mnie wszyscy kadetami, których muszę wyszkolić. Dlatego nie będę tolerował opierdalania się i jakiejkolwiek niesubordynacji. Jesteście zobowiązani słuchać waszych przełożonych i szkoleniowców, jak samego fuhrera. Rozumiano?
- Tak jest, panie pułkowniku – odkrzyknął jednym głosem batalion.
- I tak ma być do końca. Czeka was intensywny sześciomiesięczny kurs w obsłudze Panzerkampfwagen VI, ochrzczony przez fuhera mianem „Tygrys”. A oto i on.
Pułkownik zrobił teatralną pauzę po czym dał znak ręką. Po jego geście do uszu wszystkich zgromadzonych wdarł się potworny huk pracującego silnika. Na plac wjechało najnowsze dziecko zakładów produkcyjnych Henschel. Potężny szeroki na prawie cztery, wysoki na trzy i długi na ponad osiem metrów kolos. Pogłoski mówił, że waży około 60 ton. Prezentował się wspaniale. Był urzeczywistnieniem marzeń całego Wehrmachtu o potężnym, niezniszczlanym czołgu, na który armia czekała już tak długo.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=1NpK05sUdEQ[/MEDIA]
- Teraz to walka z Iwanami będzie o wiele łatwiejsza - pomyślał oberleutnant von Zelditz.
Był dumny, że to on dostąpi zaszczytu dowodzenia tym cackiem. Już nie mógł się doczekać pierwszych zajęć. Uczucie dumy przepełniało wszystkich żołnierzy zebranych na palcu. Ten stalowy kolos był dla nich kolejnym dowodem potęgi Rzeszy i kolejną obietnicą spełnioną przez ich wodza, Adolfa Hitlera.
Pułkownik dał jeszcze kilka chwil żołnierzom na podziwianie nowego nabytku armii. Po czym gestem ręki nakazał załodze wyłączyć silnik.
- Żołnierze to pierwszy egzemplarz Tygrysa, który dotarł do nas parę dni temu. Reszta składu batalionu dotrze do Paderborn za tydzień. Do tego czasu będziecie uczestniczyć w zajęciach teoretycznych, poznając tajniki wyposażenia, osiągi i zdolności nowego wozu bojowego Panzerwaffe. A teraz proszę o uwagę. Kapitan von Tithof odczyta przydziały do poszczególnych kompani i plutonów. Proszę słuchać uważnie. Wyczytani przechodzą na lewą stronę i czekają na dalsze rozkazy.
Kapitan monotonnym głosem rozpoczął odczytywanie przydziałów. Zaczynał od dowódcy kompanii, potem następowali dowódcy plutonów, po nich dowódcy poszczególnych maszyn, a na koniec wyczytywał żołnierzy przydzielonych do dowódców.
Wszyscy w milczeniu i napięciu oczekiwali wyczytania swojego nazwiska.
- Kompania pierwsza – dowódca kompanii major Gustav Witemaier. Dowódca pierwszego plutonu – kapitan Otto Muller, dowódca drugiego plutonu kapitan Urlich Rostitz, dowódca trzeciego plutonu kapitan Jurgen Fischke.
- Kompania pierwsza, pluton drugi, dowódca drugiego czołgu oberleutnant Franz von Zelditz....
Zadowolony z siebie Franz wystąpił i przemaszerował w wyznaczone dla jego kompani i plutonu miejsce. Oczekiwał teraz z niecierpliwością na swoją nową załogę.
Kapitan dalej nie strudzenie odczytwał kolejne przydział, aż wreszczie dotarł do:
- Kompania pierwsza, pluton drugi, czołg numer dwa - gefreiter Udo Lanzer, oberschütze Ferdinand Kleinlich, oberschütze Werner Strasser, schütze Ditrich Steiler.
Wszyscy wymienieni wyszli z szeregu i ruszyli na miejsce zbiórki plutonu. Maszerowali jeden za drugi, gdy w pewnym momencie szeregowy Steiler runął jak długi. Próbował uchwycić się jeszcze przed upadkiem kaprala Lanzer, ale ten, by samemu nie upaść tylko odsunął się na bok.
Wszyscy w batalionie wybuchnęli na raz śmiechem. Nawet pułkownik i kapitan stojący przed szeregiem musieli zdusić niepohamowany odruch.
- Szeregowy Schlafmütze (gapa) do mnie. Tylko ostrożenie – dokończył pół żartem widząc, że wezwany żołnierz szykuje się do biegu.
Kolejna salwa pustego śmiechu wypełniła plac. Kapitan gestem uciszył batalion i dalej kontynuował odczytywanie przydziałów. Pułkownik w tym czasie udzielał reprymendy szeregowemu Gapie. Nikt od tej pory nie pamiętał już prawdziwego imienia i nazwiska szeregowego. Od tej chwili stał się dla wszystkich Gapą.
- No to kurwa pięknie - pomyślał Franz patrząc z politowaniem na niezdarne ruchy swojego nowego podkomendnego.


PADERBORN 6-15 maja 1942r.
Kolejne dni minęły wszystkim na przygotowaniach i niecierpliwym oczekiwaniu na transport czołgów. Poszczególne kompanie zajmowały się na zmianę przygotowaniem poligonu, strzelaniem i pracami porządkowymi.
Jedynie oficerowie mieli w tych dniach prowadzone szkolenia.

Salę wykładową wypełnili wszyscy dowócy kompanii, plutonów i poszczególnych czołgów. Oczekiwanie na prowadzącego wykład majora Nurlinga umilali sobie niezobowiązującymi rozmowami.
- Baczność – krzyknął ktoś siedzący w pierwszym rzędzie, gdy ujrzał wchodzącego do sali majora.
- Siadajcie panowie – rzekł major – Przepraszam za małe spóźnienie, ale zatrzymały mnie ważne sprawy w sztabie.
- Ładne mi małe – szepnął ktoś siedzący za Franzem von Zelditzem.
- Wstańcie żołnierzu – major również wstał zza biurka i podszedł do młodego kapitana – Co wy myślcie, że ja głuchy jestem?
- Nie panie majorze.
- Czy ja prosiłem byś się odzywał żołnierzu. - kapitan tylko speszony pokręcił przecząco głową – To zachowajcie lepiej ciszę. Za takie zachowanie wyrzuciłbym was na zbity pysk i nie patrzył nawet na to kim jest twój ojciec, ale tak się składa że mamy dzisiaj bardzo ważne zajęcia. Bez których panie kapitanie będziecie doskonałym celem dla radzickich żołnierzy siedząc w tak wielkim czołgu jak Tygrys. Siadajcie.
Major wrócił na katedrę i jak gdyby nigdy nic rozpoczął wykład.
- Panowie oficerowie pomówimy dzisiaj o taktyce walki nowym typem czołgu.
Na początku przypomnę wam podstawy, czyli omówimy pokrótce szyki bojowe plutonu i kompanii.

Szyk 1 – Klein

Najbardziej popularna formacja jeżeli chodzi o atak plutonu. Szyk ten polega na stworzeniu formacji przypominającej kotwicę, która za zadanie miała wbić się a następnie przebić się jak najgłębiej w linie obronne wroga, tym samym zmuszając flanki broniących się sił do wykonania odwrotu. Odległość pomiędzy pojazdami wynosi 100 m., co daje spore możliwości do ostrzału pojedynczemu pojazdowi. W centrum szpicy znajduje się dowódca plutonu oraz sekcji, posiadając tym samym najlepsze pole widzenia, mogą oni z łatwością wydawać rozkazy swoim podwładnym oraz kierować ich ogień, w miejsca gdzie byłoby to najbardziej wymagane w danym momencie. Również co ważne, siła ognia podczas takiego ataku użyta jest w 100%. Olbrzymią zaletą tego szyku jest to, iż każdy pojazd osłaniał siebie nawzajem. Zaraz za szpicą atakujących, postępować powinni Grenadierzy Pancerni zmechanizowani, przemieszczając się w transporterach opancerzonych typu Sdkfz 250 bądź 251, otaczając oraz niszcząc niedobitki wrogich oddziałów, które ostały się po przejściu pierwszej fali atakujących.
Szyk 2 – Linia

Jak sam nazwa wskazuje ten szyk bojowy polega na stworzeniu prostej linii, z równolegle stojących do siebie pojazdów. Jest to formacja niemalże wymarzona użycia dla Tygrysów. Taktyka bardzo prosta i nie skomplikowana, ale zarazem niosąca ze sobą olbrzymie atuty. Stojąc w prostej linii przodem do atakujących, Tygrys wykorzystuje swój najgrubszy przedni 100 mm pancerz. Najbardziej sprzyjającą pozycją do takiego ataku mogło być nie wysokie wzgórze bądź to płaska dolina. Bardzo dużym atutem, jest doskonała widoczność, każdy dowódca czołgu ma bardzo dobry, nieograniczony niemalże widok ( brakuje tego w formacji typu Kail ). Formacja ta może być wykorzystywana tak ofensywnie jak i w razie zajścia takiej potrzeby, defensywnie.
Szyk 3 - Doppelreihe

Ta formacja jest stosowana przez plutony Tygrysów, w celu zbliżenia się do wrogich pozycji, a następnie szybkiego przegrupowania. Stosowana jest na rozległych polach, dolinach, gdzie niepozornie Tygrysy mogły szybko się przemieścić oraz zbliżyć do wrogich pozycji. Takie ułożenie jest bardzo wygodne do dokonania przegrupowania ( łatwo jest z niego przejść do formacji Keil czy też do Linie ), bądź to w razie niebezpieczeństwa powietrznego np: ataku lotnictwa szturmowego, na szybki rozjazd pojazdów na boki. Odległość pomiędzy wozami wynosi 150 metrów. Dzięki ustawieniu w pierwszym rzędzie: Dowódcy Plutonu oraz Sekcji, posiadają oni bardzo dobry wgląd na sytuację oraz na wydawanie odpowiednich komend swoim podwładnym. Sporym minusem jest użycie siły ogniowej, zaledwie w 50% (tylni rząd możeł co najwyżej oddawać ogień na flanki). Co również ważne, stworzenie takiego kwadratu umożliwia łatwą obronę. Pluton może się łatwo bronić w razie jakiegokolwiek ataku czy to frontalnego czy też flankowego.
Szyk 4 – Reihe

Formacja w pełni transportowa oraz służąca do przegrupowania się plutonu. Na przykład podczas długiego przemarszu z wyładunku kolejowego na front. Poprzez bardzo duże rozciągnięcie oddziału, zwiększała się możliwość wykrycia przez wroga, tak lotnicze jak i naziemne. Dlatego też w razie walki jest to raczej beznadziejna pozycja ( zwłaszcza jeżeli mowa tutaj o wąskiej dróżce, a atak miał miejsce z przodu bądź z tyłu kolumny ). Odległość pomiędzy pojazdami wynosi 10 - 25 metrów. Oczywiście w pierwszej linii znajduje się dowódcy plutonu, prowadząc cały oddział za sobą .
Tak to panowie wygląda w teorii, praktyczne zastosowanie przećwiczycie już na poligonie, jak tylko dojadą wasze wozy. Dobrze jednak byłoby omówić te zagadnienia w najbliższym czasie ze swoimi podwładnymi, żeby się potem na poligonie nie okazało że kierowca waszego Tygrysa nie wie jak przejść do formacji klein, na przykład, i jaką powinien zachować odleglośc względem innych wozów plutonu.
To tyle na dzisiaj panowie. Proszę się rozejść, a pan kapitanie pozwoli do mnie na słówko – rzekł na zakończenie major do szepczącego na początku zajęć kapitana.


PADERBORN 16 maja 1942r. Godz. 3.55
- Kompania pobudka, pobudka, wstać! - krzyczał szeregowy pełniący dyżur próbując przekrzyczeć elektryczny dzwonek alarmowy.
Załog oberleutnant von Zelditz zerwała się na równe nogi. Przez kilka sekund wszyscy patrzyli na siebie zdezorientowani. Jak do tej pory, podczas prawie dwu tygodniowego pobytu w Paderborn, nie mieli nocnego alarmu. Szybko jednak doszli do siebie po niemiłej pobudce i zaczeli się szybko ubierać.
- Pobudka, pobudka, wstać! - krzyczał dyżurny.
- Panowie co to jakiś nalot? - spytał Gapa szukając lewej skarpetki.
- Ruchy Gapa. Alarm jest kurwa mać, a co ty myślisz – krzyknął starszy szeregowy Strasser.
- To wiem – odparł Gapa wpełzając pod łóżko w poszukiwaniu zguby – Pytam tylko czy to nalot czy alarm ćwiczebny?
- A co ci za różnica? - spytał już prawie gotowy do wyjścia starszy szeregowy Ferdinand Kleinlich.
- Gapa czego ty tam szukasz do jasnej cholery – ryknął Lanzer.
- Skarpetki panie gefreiter...
- Baczność – do pokoju wszedł pułkownik von Bierhoffen.
Cała załoga przyjęła pozycję zasadniczą tak jak stała. W niekompletnym umundurowaniu i z rozgrzebanymi łóżkami. Gapa w panice szybko wyskoczył spod łóżka. Ze zdenerwowania nie czuł nawet, że zranił się w czoło. Udo Lanzer patrzył na niego z żałością. Nie wiedział czy ma mu współczuć, czy zacząć się na niego wydzierać. To już nie pierwszy raz gdy Gapa wpędzał w kłopoty całą ekipę. W podjęciu decyzji wyręczył Lanzera pułkownik.
- A wam co jest żołnierzu? - podszedł bliżej i bacznie przyjrzał się Gapie – A to ty Gapa? Nie mam już więcej pytań.
Odwrócił się na pięcie i zaczął wychodzić. Cofnął się jeszcze stojąc w progu:
- Panowie opatrzcie kolegę i za dwie minuty widzę wszystkich zwartych i gotowych na palcu apelowym.


PADERBORN 16 maja 1942r. Godz. 4.20 stacja kolejowa
W czasie krótkiego apelu na placu pułkownik poinformował, że właśnie otrzymał telefon od zawiadowcy stacji, że wjechał pociąg z transportem czołgów dla batalionu.
Odrazu w szeregi żołnierzy wdarło się podniecenie i zniecierpliwienie. Już za chwilę mieli nie tylko zobaczeć swoje nowe wozy, ale też przejechać sie nimi te dwa kilometry ze stacji do jednostki.

Gdy cały batalion dojechał na stację oczom żołnierzy ukazał się transport piędziesięciu pachnących jeszcze fabryką czołgów. Podniecenie udzieliło się wszystkim i wszyscy ruszyli żwawo do pracy. Najpierw rozładowano dwa wagony towarowe zapełnione skrzyniami z częściami zapasowymi, które przeniesiono na samochody. Dopiero potem kompanie pokolei zajmowały swoje wozy.

Zapoznani wcześniej z rozmieszczeniem i obsługą sprzętu żołnierze przystąpli do poznawania czołgu w praktyce.
Mieszkańcy Paderborn mieli ciężką pobudkę. Dokładnie o 4.50 na rozkaz pułkownika cały batalion jednocześnie odpalił silniki swoich Tygrysów. Huk i hałas był niemiłosierny. Szyby w dworcowej poczekalni trzęsły się i trzeszczały.
Załoga oberleutnant Franz von Zelditz także szybko zajęła miejsce w czołgu. Wszyscy poza tym, że podziwiali i zaznajamiali się z nowym wozem, bacznie śledzili zachowanie Gapy. Wielkie było ich zdziwienie, gdy spostrzegli, że ledwo Gapa wszedł na pancerz Tygrysa, stał się innym człowiekiem. Doradzał, podpowiadał, co gdzie się znajduje. Ich choć jego rola w rozładunku transportu ograniczyła się tylko do obserwacji i słownych porad, to i tak wszyscy byli nieziemsko zdziwieni jego zachowaniem. Siedząc na swoim miejscu pod pancerzem Tygrysa szeregowy Gapa, czuł się jak ryba w wodzie. Wbrew obawą oberleutnanta von Zelditz, zjazd z rampy kolejowej przebiegł szybko i sprawnie.
Droga do jednostki minęła wręcz w sielankowym nastroju. System wewnętrznej komunikacji sprawdzał się znakomicie. Żartowano i cieszono się, że wszystko poszło tak gładko. Wielu odczytywało to jako dobrą wróżbę na przyszłość.
Załoga oberleutnanta von Zielditz cieszyła się z przemiany Gapy. Wszyscy jednak zadawali sobie w myślach jedno i to samo pytanie:
- Ciekawe jak długo to potrwa?
O godzinie 7.20 wszystkie piędziesiąt Tygrysów stało w równym szeregu w garażach, oczekująca na ponowne uruchomienie.


PADERBORN 18 maja 1942r. Godz. 11.20
Słońce stało wysoko i mocno grzało w odsłonięte karki żołnierzy zgromadzonych wokół czołgu.
Leutnant obrany w roboczy kombinezon wyjaśniał tajniki budowy nowego czołgu. Po tym jak dwa dni temu cały batalion mógł przez chwilę poprowadzić te stalowe bestie, wszyscy z niecierpliwością oczekiwali kolejnych ćwiczeń.

Podporucznik wytarł pod z czoła i kontynuował wywód:
- Jak już mówiłem Tygrys składa się z trzech przedziałów: kierowania, bojowego i silnikowego. Przejdźmy do przodu i omówimy dwa stanowiska w przedziale kierowania. Znajduje się tu stanowisko kierowcy oraz strzelca-radiotelegrafisty. Po lewej stronie przedziału mieści się stanowisko kierowcy po przeciwnej strzelca. Stanowiska rozdzielone są skrzynią biegów. Po prawej stronie siedzienia kierowcy znajduje się konsola z przyrządami do kontroli pracy silnika. Przyrządy to: obrotomierz - wyskalowany od 0 do 3500 obr./min. Podzielony na dwa sektory zielony, bezpieczny, od 0 do 2500 obr/min oraz zakres niebezpieczny dla pracy silnika, zaznaczony kolorem czerwonym, od 3000 do 3500 obr/min.
- Panie Leutnant, szeregowy Linke melduje się z zapytaniem.
- Słucham.
- Czym grozi praca silnika na tych wysokich obrotach?
- Testy wykazały, że mimo tego że silnik może pracować na takich obotach to jest to wysoce niebezpieczne. Na poligonie, gdy silnik dłuższy czas pracował na obrotach powyżej 3000, często dochodziło do pożarów, a w najlepszym wypadku do przegrzania silnika.
Szeregowy chciał coś jeszcze dodać, ale podporucznik nie pozwolił mu na to.
- Inżynierowi z fabryki Maybacha, pracują nad usunięciem tej drobnej ustreki. Narazie jednak musicie pamiętać o kontrolowaniu obrotów silnika. Mówię to głównie do kierowców, ale nie tylko. Musicie pamiętać, że cała załoga odpowiada za bezpieczeństwo swoje i wozu.

Podporucznik widząc zrozumienie i aprobatę w oczach słuchających go żołnierzy mówił dalej:
- Drugim przyrządem jest wskaźnik temperatury chłodziwa. Wskaźnik wyskalowany jest od 40 do 120 stopni Celsjusza. Temperatura robocza to około 80 stopni, natomiast dopuszczalna to 90. Powyżej temperatury dochodzi do zagotowania się silnika. Mamy jeszcze na panelu szybkościomierz (od 0 do 100 km/h) z licznikiem przebiegu, lampkę sygnalizującą pożar w przedzile silnikowy oraz żyroskopowy wskaźnik kierunku pojazdu. Każdy Tygrys wyposażony jest w system przeciwpożarowy, który razie wybuchu ognia w silniku odcina zapłon. Kierowanie odbywa się za pomocą koła kierownicy oraz pedałów (przepustnicy, sprzęgła i hamulca), dźwignie zmiany biegów i hamulec ręczny znajdują się po obu stronach kierowcy. Pod kierownicą umieszczony jest przycisk rozrusznika elektrycznego, a nad nim pokrętło podnoszące pancerną osłonę przyrządu obserwacyjnego.
Środkową część przedziału kierowania zajmuje obudowana półautomatyczna presekwencyjna skrzynia zmiany biegów typu Maybach OLVAR OG(B) 40 12 16A, o ośmiu biegach do przodu i czterech wstecznych. Prędkości na poszczególnych biegach: 1. 3 km/h, 2. 4,5 km/h, 3. 6 km/h, 4. 9 km/h, 5. 14 km/h, 6. 21 km/h, 7. 31 km/h, 8. 45 km/h.
Biegi wsteczne odpowiadają czterem najniższym przełożeniom przednim.
Paliwo napędzające naszego kolosa to benzyna 74 oktanowa podawana do silnika z czterech wewnętrznych zbiorników o łącznej pojemności 534 litrów. Zużycie paliwa waha się od 500 do 650 litrów na 100km, w warunkach bojowych może wzrosnąć. Nie muszę więc chyba mówić jak cenne i niezbędne jest ono dla was.
Po drugiej stronie skrzyni przekładniowej umieszczone jest stanowisko strzelca-radiotelegrafisty. Na półce po prawej stronie za jego siedzeniem umieszczona jest radiostacja FuG5, z odbiornikiem pracującym w paśmie od 27,2 do 33,3 MHz. Zasięg radiostacji wynosi od 6,5 km (foniczny) do 9,4 (kluczem telegraficznym).
Każdy członek załogi ma przy swoim stanowisku bojowym gniazdko systemu łączności wewnętrznej, do którego wpina indywidualne słuchawki i laryngofon.
Przed siedzeniem radiotelegrafisty umieszczony jest gniazdo karabinu maszynowego MG34 w jarzmie kulowym. Jarzmo kulowe Kugelblende 100 (do pancerza o grubości 100 mm) umożliwia wychylenie karabinu w obie strony po 5 stopni, a w pionie od -10 do +15 stopni. W jarzmie zamontowany jest także celownik optyczny KZF2 o powiększeniu 1,8x. Poza celownikiem strzelec ma do dyspozycji peryskop w pokrywie włazu, taki sam jak kierowca, ten peryskop także jest nieruchomy. Wzdłuż prawej ściany, przed radiostacją umiesczone są płócienne worki amunicyjne z taśmami do karabinu. Każdy worek mieści po trzy 50-nabojowe odcinki taśmy, razem 150 nabojów. Stanowisko strzelca rozporządza zapasem 13 worków, a więc 1950 sztuk amunicji karabinowej.
Przejdźmy teraz do wieży, to jest przedziału bojowego.
Przedział zajmuje środkową część kadłuba i jest oddzielony pancerną przegrodą od przedziału silnikowego, a od przedziału kierowania wygiętą łukowatą ścianką wewnętrzną.
W wieży są dwa włazy wejściowe większy okrągły dowódcy i mniejszy prostokątny ładowniczego.
Wieżyczka dowódcy ma proste ścianki w których wycięto pięć szczelin obserwacyjnych chronionych wkładkami ze szkła pancernego, szczeliny mają po 185mm długości i 10mm wysokości. Przednia szczelina ma w połowie szerokości przyspawany z zewnątrz pręt celowniczy. Wewnątrz wieżyczki poniżej szczeliny zamontowany jest krąg z podziałką kątową, umożliwiający odczytanie azymutu do zaobserwowanego obietku.

Z przodu wieży, po lewej stronie jest stanowisko celowniczego, za jego plecami nieco wyżej stanowisko dowódcy. Ładowniczy zajmuje stanowisko po prawej stronie wieży i ma siedzienie zawieszone tyłem do kierunku jazdy.
Celowniczy jest także strzelcem karabinu maszynowego MG34, sprzężonego z armatą czołgu.
Przed celowniczym znajduje się naczółek i część okularowa celownika. Pod celownikiem znajduje się ręczne koło do obracania wieży, po lewej stronie wskaźnik podniesienia armaty. Pod nogami celowniczego umiesczona jest skrzynka z przełącznikami mechanizmu obrotu wieży, sterowanego pedałami. Drugi pedał tam umieszczony steruje spustem sprzężonego z armatą karabinu maszynowego. Z lewej strony znajduje się koło sterujące mechanizmem podniesienia armaty, a na nim przycisk spustu elektrycznego armaty.
Napęd mechanizmu obrotu wieży stanowi siłownik hydrauliczny napędzany od wału napędowego silnika czołgu. Prędkość obrotu wieży zależy od prędkości obrotowej silnika. Możliwy jest ręczny obrót za pomocą pokręteł umieszczonych na stanowisku celowniczego. Pełny obrót wieży wymaga 720 obrotów pokrętłem. Dowódca i ładowniczy też mają pokrętła tylko o większej średnicy - 595 obrotów do pełnego obrotu wieży.
Na ścianach wieży zamocowane jest wyposażenie dodatkowe i osobiste załogu: maski przeciwgazowe, zapasowe wkładki do osłon obserwacyjnych, manierki z wodą, narzędzia rusznikarskie, pistolet sygnałowy, pistolet maszynowy wraz z amunicją.

Tygrys wyposażony jest w armata KwK 36(L/56) kaliber 88mm, półautomatyczną z zamkiem klinowym. Kwk36 to czołgowa wersja słynnej armaty przeciwlotniczej Flak18/36, zaopatrzona w hamulec wylotowy i przekonstruowany oporopowrotnik.
Po lewej stronie kołyski zamocowany jest steroeskopowy przegubowy celownik optyczny armaty i sprzężonego karabinu maszynowego, TFZ9b. Celownik ten ma 2,5-krotne powiększenie przy polu widzenia 23 stopnie. Widoczna w celowniku podziałka wyskalowana jest od 0 do 4000m dla armaty i od 0 do 1200m dla sprzężonego karabinu maszynowego.
Jest to na obecną chwilę najpotężniejsze działo czołgowe, nie tylko w Wehrmachcie ale i na świecie. Testy wykazały, że zdolne jest ono zniszczyć bojowe wozy przeciwnika z odległości 2 km. Walkę zaleca się prowadzić generalnie na odległości około 1000m. Na taką odległość wymaga się od celowniczego trafienia bezpośredniego. Dalej, do 2000m, normą jest wstrzeliwanie się w cel czwartym pociskiem. Nie zaleca się prowadzenia ognia do celów ruchomych na odległość większą niż 2000m, a do nieruchomych do 2500m. Powyżej zaleca się skoncentrowany ogień plutonu.
Normę dla doświadczonego celowniczego jest trafienie na trzy strzały oddane w ciągu 30 sekund do celu poruszającego się prostopadle do lini strzału z prędkością 20 km/h w odległości 800-1200m. O tym jednak opowiem wam dokładnie, gdy pojedziemy na strzelanie.
To chyba tyle na dzisiaj. Pora zbierać się na obiad. Pięciominutowa przerwa na palenie, a potem zbiórka w plutonach.


Kolejne dni i tygodnie wypełniły zajęcia teoretyczne i poligonowe. Każdy z członków załogi dostał swoją funkcję w wozie i od tej pory szkolił się w tym kierunku. Dowództwo pomyślał o wszystkim i każdy z żołnierzy szkolił się na dwa stanowiska. To tak na wszelki wypadek, mówiono, ale doświadczeni pancerniacy wiedzieli dokładnie co to oznacza. Życie batalionu szkoleniowego toczyło się swoim leniowym torem. Zgodnie z tym co powiedział pierwszego dnia kapitan Klaus von Tithof o przepustkach nie było mowy, nawet dla oficerów. W czasie wolnym od zajęć i służby pozostawała tylko kantyna garnizonowa lub sen w swojej izbie.
Załoga oberleutnant Franz von Zelditz zżywała się coraz bardziej. Z każdym dniem wiedzieli o sobie i o swoich umiejętnościach coraz więcej. Powoli rodziły się przyjaźnie i wzajemne zaufanie. Nadal jednak wobec Gapy wszyscy byli niezmiernie podejrzliwi. Nadal na codzień był kompletnym fajtłapą. Najprostsze czynności sprawiały mu olbrzymi kłopot, ale wystarczyło że wszedł do czołgu i zajął swoje miejsce, stawał się nagle innym człowiekiem. Ta dwubiegunowość budziła nieufność, a momentami nawet strach, gdy ktoś wybiegł myślami parę miesięcy w przód i wyobraził sobie pole bitwy. Wtedy Gapa nie był już pociesznym fajtłapą, ale realnym zagrożeniem. Na domiar złego był to bardzo nie przystępny człowiek. Milczący, zamknięty w sobie i bardzo ekscentryczny. Jedyną rzeczą na temat której dało się z nim choć chwilę porozmawiać były jego sny. Gdy tylko pojawił się kolejny niezwykły sen, koledzy już o tym widzieli. Próbował ich przekonać, że jego sny są prorocze i wszystko co mu się śni już wkrótce staje się rzeczywistością. Same słowa Gapy może by i nie przekonały nikogo, ale szybko okazało się że taka jest poprostu prawda. I czy się to komuś podoba czy nie słowa Gapy szybko zmieniały się w realne wydarzenia. Tak był gdy Gapa przewidział, że Lanzer rozwali sobie palec o zacięty karabin maszynowy. Tak było gdy Gapa wyśnił, że Ferdinand, pełniący funkcję kierowcy, uszkodzi zawieszenie ich Tygrysa w czasie najbliższych ćwiczeń. Koledzy przez ten fakt patrzyli na niego jeszcze bardziej podejrzliwie. Dowódca załogi starał się nawet o zmienienie Gapy, ale przełożeni nie wyrazili zgody. Tak więc wkrótce rozeszła się po batalionie pogłoska, że Gapa to jasnowidz. Załoga czuła się conajmniej dziwnie. Nie dość, że wszyscy byli określani mianem, a to ci od Gapy, to teraz jeszcze batalion ochrzcił go prorokiem.

Przyszła jesień, a za nią szybko zima. Już w listopadzie spadł pierwszy śnieg. Z front wschodniego dochodziły coraz tragiczniejsze wieści o ciężkich walkach. Nastroje w batalionie nie były najlepsze. Wielu zadawało sobie pytanie czy wojna z Rosjanami była wogóle potrzebna. Odważniejsi szeptali, że fuhrer zapędził się w swoich imperialnych dążeniach w kozi róg, a prości ludzie będą za to płacić cenę. Oficjalnie i głośno nikt jednak nie wyraził swojej negatywnej opinii o wojnie na wschodzie. Ci którzy mieli okazję walczyć w ZSRR cieszyli się, że ich przydział jest całkiem inny. Afryka może nie była najlepszym miejsce do walki. Kurz, brud i ciągły upał, ale wszystko było lepsze od iwanowej ziemi.


PADERBORN 19 grudnia 1942r. Godz. 6.00
Dyżurny właśnie ogłosił pobudkę. Lanzer, Kleinlich i Strasser właśnie się ubierali i ścielili szybko prycze, gdy odezwał się Gapa.
- Wiecie znowu miałem sen.
- Gapa daj spokój! Wiesz, że nas zaczęło to już nudzić – skontrował Lanzer.
To wiódł prym w wśród oponentów Gapy i starał się jak najgrzeczniej dać mu znać, by zaprzestał swoich mało śmiesznych wygłupów.
- Wiem, że macie dość, ale to ważne.
- Wszystko co ci się śni jest ważne – rzekł ironicznie Kleinlich.
- Tak, ale to dotyczy wszystkich. Nie tylko nas tutaj, ale całego batalionu. A może nawet całej Rzeszy.
- Gapa chyba cię fantazja już całkiem poniosła – zaśmiał się Lanzer.
- Możecie się śmiać, ale jutro wyruszamy na front wschodni, dokładnie do Stawropola.
Glucha cisza zapadła w pokoju. Nikt nie wierzył w przepowiednie Gapy, ale faktem było to, że jakimś dziwnym trafem wszystkie jego słowa sprawdzały się. Niepokojąca cisza przedłużała się. Wszyscy nagle zajęli się swoimi sprawami i nikt nie miał odwagi wrócić do tematu.
W końcu Lanzer ubrany, wychodząc już z pokoju na zbiórkę rzekł w progu:
- Nie żartuj Gapa, my jedziemy do Afryki, a ty jak tam sobie chcesz.


Następnego dnia 500 batalion szkoleniowy został przemianowany na 503 Batalion Czołgów Ciężkich i pod dowództwem ppłk.Posta został skierowany na front wschodni, w celu wsparcia kontrataku na Stawropol.
 

Ostatnio edytowane przez brody : 16-07-2009 o 21:47. Powód: literówki
brody jest offline  
Stary 20-07-2009, 20:26   #2
 
nemonikt's Avatar
 
Reputacja: 0 nemonikt może tylko marzyć o lepszym jutrze
Ferdinand był równie zaniepokojny, co podniecony tym, że w końcu po ponad 7 miesiącach skrupulatnego szkolenia, on i jego załoga wyruszają do boju. Nieoczekiwana zmiana przydziału z Afryki na Front Wschodni nie napawała go optymizmem. Był środek grudnia, a wiedział, że ostre zimy to wielki sprzymierzeniec Rosjan. Na szczęście służyli pod dobrym dowódcą i byli doskonale przeszkoleni i zgrani, tak że rozumieli się bez słów. Nawet Gapa spisywał się w czołgu wyśmienicie, co pozwoliło żywić nadzieję na to, że wyjdą cało z bitewnych opresji.

Zresztą Ferdinand dobrze wiedział, że Gapa nie jest taki na jakiego wygląda. Nie jest ani fajtłapowatą karykaturą żołnierza, ani też żadnym jasnowidzem. Być może dziwne zachowanie jego kolegi powinno budzić pewne obawy, ale Ferdinand wiedział skąd biorą się niespotykanie barwne i tak dokładnie spełniające się przepowienie ich załogowego proroka.

Steiler. Obersturmführer Steiler- ojciec Ditricha to wysoko postawiony oficer SS. Z pewnością ma kontakt z synem, a być może jego zaufany kolega jest jednym z przełożonych w Paderborn. Tłumaczyłoby to jakim cudem człowiek, któremu plączą się nogi został pancerniakiem elitarnej jednostki, podczas gdy nie jest w stanie poprawnie zachować pozycji zasadniczej i wykonywać poleceń musztry. Kleinlich uśmiechnął się pod nosem, ponieważ przypomniał sobie soczyste przekleństwa oberleutnanta Franza von Zelditz, kiedy w pierwszy dzień Gapa dosłownie wylądował w ich załodze. Kiepski z niego lotnik, miał twarde lądowanie pomyślał wtedy.

Co więcej Ferdinand czuł, że proroctwa Ditricha, to nic innego, jak tylko przecieki, które w jakiś sposób docierały do niego od dowódców. W ten sposób ostatnio dowiedział się o zmianie przydziału. Tylko po co była cała ta komedia z proroczymi snami? Ferdninad nie wiedział, nie roztrząsał już tego dalej, ani tym bardziej nie dzielił się swymi spostrzeżeniami z resztą załogi. To mogłoby wprowadzić podziały czy nieufność między ludźmi, którzy mają wspołpracować ze sobą i z czołgiem jak pocisk 88mm z armatą ich Tygrysa.

Tak, Tygrys to było dopełnienie naszysz wysiłków i starań. Przez czas szkolenia załoga nauczyła się panować nad 57 tonową bestią, jakby czołg był poręczną szablą. Czuli się w nim jak ręka w dobrze dopasowaniej rękawiczce. Ferdinand siedział ze kierownicą i kierował kolosem z niezrównaną precyzją. Był to człowiek, który gdyby nie to że musiał przesiąść się z rajdowego automobilu Mercedesa do machiny wojennej Henschela, zdobyłby zaszczytny tytul mistrza Grand Prix i to niejeden raz. Swoje własne zdolności, pewność co do profezjonalizmu kolegów i dobre wrażenie, jakie wywarł na nim PzKpfw VI sprawiły, że Ferdinand Kleinlich ze spokojem oczekiwał dalszego rozwoju sytuacji.
 
nemonikt jest offline  
Stary 20-07-2009, 22:51   #3
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Franz siedział w przedziale sam jeżeli nie liczyć śpiącego obok Leutnanta. Właśnie pisał list do rodziców opowiadając w nim o wydarzeniach z ostatnich tygodni, jednocześnie przepraszając, że nie mógł odpisać im wcześniej.

"I jeszcze jedno" - pisał. - "Zostałem przeniesiony. Nie mogę wam napisać gdzie i po co, ale przez najbliższe kilka miesięcy nie zobaczę frontu. Właściwie to będę od niego oddalony bardziej niż Wy. Cieszę się z tej chwili wytchnienia, jeżeli nowe zadanie rzeczywiście nią będzie. Nie wiem o nim za dużo, a jeszcze mniej mogę Wam powiedzieć, ale wiążę z nim spore nadzieje. Chciałbym w końcu dorównać Gregorowi. Uściskajcie ode mnie Elisę i Theo. Młody na pewno rwie się do działania.

Wasz Franz"

Włożył list do kieszeni. Postanowił wysłać go przy najbliższej sposobności. Wyszedł na korytarz, wyciągnął papierosa i zapalił. Często zastanawiał się co by na to powiedzieli jego rodzice. To na wojnie nauczył się palić. Zresztą każdy prędzej czy później zaczyna. Wyciągnął dwie pogniecione fotografie. Pierwsze zdjęcie przedstawiało jego rodzinę. Było jeszcze z 34-tego roku, przed wstąpieniem Gregora do Wehrmachtu. Na ławce siedzieli oboje rodzice. Ojciec trzymał na kolanach sześcioletniego Theo. Obok niego stała Elisa. Za ławką trójka braci szczerzyła zęby do aparatu. Gregor, Reinhart i on, Franz. To było ich ostatnie wspólne zdjęcie. Dwa miesiące później Gregor wstąpił do wojska. Von Zelditz zatrzymał się na twarzach obu braci, na zdjęciu stojących obok niego.

Na drugiej fotografii również widnieli uśmiechnięci ludzie. Chociaż w odróżnieniu od osób na poprzednim zdjęciu, byli brudni, nieogoleni, w zakurzonych mundurach. Widać było, że sporo przeszli, ale byli szczęśliwi. Piątka żołnierzy szczerzyła się do aparatu, a za nimi stał wspaniały PzKpfw IV. Zdjęcie było zrobione gdzieś we Francji. "Kto by spamiętał te śmieszne francuskie nazwy" pomyślał.

Obie fotografie jednak coś łączyło. Osoba Franza. Na obu zdjęciach uśmiechali sie bliskie mu osoby i na obu widniały twarze osób, których już nigdy nie zobaczy. Gregor zginął w Afryce, a Reinhart w Norwegii. Jego towarzysze broni Thomas Wolf, Stephan Luck i Friedrich Relke zginęli pod Smoleńskiem. Relke uratował nawet Franzowi życie, ale ten nie mógł mu się odpłacić tym samym. Do dzisiaj ta sprawa mu dokuczała.

Ze wspomnień wyrwał go dopalający sie papieros. Wyrzucił niedopałek przez okno i wrócił do przedziału. Przez chwilę rozmyślał jak pięknie musi być o tej porze roku w Seerappen, ale za chwilę zajął się tym co przed nim. Skupił się na Paderborn.

Wreszcie długa podróż z wieloma przesiadkami się zakończyła. Franz przeczytał na tablicy na stacji napis Paderborn. Wreszcie dotarł na miejsce. Pewnym krokiem opuścił swój wagon i ruszył przez peron trzymając w lewej ręce niewielką walizkę. Rozejrzał się dookoła, przy okazji spoglądając na zegar wiszący na ścianie. Miał dwie godziny by zgłosić się do jednostki. Może warto by było zażyć chwili relaksu? Już nie pamiętał kiedy ostatnio napił sie chłodnego piwka o wytrawniejszych trunkach nie wspominając.

- Panie Oberleutnant! - ktoś krzyknął. - Przepraszam, że tak bezpośrednio, ale zdaje się, że my w tym samym kierunku.

Franz spojrzał w stronę mówiącego. Okazało się, że był to Hauptmann mniej więcej w wieku von Zelditza. Chociaż ten mógłby przysiąc, że jednak młodszy.

- Nazywam się Otto Hessel - oznajmił wyciągając rękę.

- Franz von Zelditz – odpowiedział Franz ściskając rękę kapitana.

- Pan też na szkolenie?

- Tak...

- Mamy jeszcze chwilę czasu to może wstąpimy tutaj niedaleko na jednego? Znam tu taki miły lokal. Bo wie pan...

W ten sposób Franz poznał pierwszą osobę w Paderborn. Chociaż nie był do końca przekonany czy energiczny oficer przypadł mu do gustu. Tak czy inaczej porównując go do jednego z przyszłych członków załogi Zelditza, Hessel był wspaniałym kompanem.

Dwie godziny i dwa kieliszki koniaku później wszyscy nowo przybyli oficerowie oraz żołnierze zostali zgromadzeni na placu apelowym. Zostali podzieleni na kilka kolumn, w tym jedną złożoną wyłącznie z oficerów. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach ktoś miał przemawiać. Franz nie przepadał za tego rodzaju uroczystościami. Od słuchania o wielkości Niemiec wolał raczej tworzyć tą wielkość. Tym razem przemawiał pułkownik Clemens Graf von Bierhoffen. Przedstawił się wszystkim po czym zaczął mówić o tym po co właściwie ich wszystkich tu ściągnięto. Wspomniał też o braku ulgi wobec zarówno żołnierzy jak i oficerów. A potem nastąpił najbardziej ekscytujący moment. Po raz pierwszy zobaczyli broń przy pomocy której mieli walczyć.

Stalowy kolos wjechał na plac. Ogromny czołg, przy którym nawet PzKpfw IV mogły się schować. Nowiutki, błyszczący, prosto z fabryki robił piorunujące wrażenie. Ryk silnika wręcz ogłuszał. Franz był pewien, że pod stojącymi najbliżej ziemia się trzęsie. To była broń, która mogła sie przeciwstawić każdej armii świata. „Teraz przetrzepiemy Iwanom dupy” pomyślał.

Chwilę potem Tygrys stanął i przystąpiono do kolejnego punktu programu. Odczytano listę przydziałów. Von Zelditz został dowódcą drugiego czołgu w drugim plutonie pierwszej kompanii. Niedługo miał ujrzeć swoich podkomendnych.

- Kompania pierwsza, pluton drugi, czołg numer dwa - krzyknął kapitan czytający listę. - Gefreiter Udo Lanzer, Oberschütze Ferdinand Kleinlich, Oberschütze Werner Strasser, Schütze Ditrich Steiler.

Franza zastanowiło, że w takiej doborowej jednostce znalazł sie jakiś szeregowiec. Po chwili miał się dowiedzieć dlaczego Steiler jest szeregowcem. Czwórka wyczytanych żołnierzy maszerowała równo przez plac, by dołączyć do tych, którzy już wcześniej otrzymali swój przydział. Wtedy właśnie Schütze runął na ziemię. Cały batalion wybuchnął śmiechem. Franz nie był lepszy, również śmiał się, ale nie tak jak zwykli żołnierze, którzy wręcz ryczeli ze śmiechu. Nawet pułkownik von Bierhoffen powstrzymywał się przed okazaniem zbyt wielkiej radości.

- Szeregowy Schlafmütze do mnie. Tylko ostrożnie - rozkazał.

Z pewnością nie pomogło to Gapie, który od tej pory miał być znany pod tym pseudonimem. Kolejna salwa śmiechu uświadomiła Zelditza, że to członek jego załogi.

Następne dni ciągły się, wydawać się mogło, w nieskończoność. Tygrys zaprezentowany wszystkim pierwszego dnia był jedynym czołgiem w Padeborn. Ponieważ nie było sprzętu na którym można by było ćwiczyć, non-stop organizowano zajęcia teoretyczne, na których weterani przez większość czasu dowiadywali się tego, co już dawno wiedzieli. Niektóre rzeczy były nawet całkowicie niepraktyczne na froncie. Franz pragnął tylko, żeby te kilka dni minęło jak najszybciej. Żeby w końcu przywieziono nowiutkie Tygrysy i żeby wreszcie zaczęły się zajęcia praktyczne. Bardzo wyczekiwał tej chwili i z równą siłą się jej obawiał. W czasie wolnym starał się poznać swoich podkomendnych w stopniu w jakim powinien znać swoich żołnierzy dowódca. Trójka z nich prezentowała się dobrze, co biorąc pod uwagę, że to jednostka elitarna, oznacza doskonale, ale Gapa był po prostu... gapą. Jeżeli dodać jeszcze do tego, ze jest ładowniczym to mógł wyrządzić na prawdę sporo złego. Oberleutnant dowiadywał sie co jakiś czas o nowym wybryku Steilera. Zaczęło go to denerwować, bo zazwyczaj słyszał o tym w formie żartu i chociaż urągano nie jemu, tylko Dietrichowi, to jednak Gapa był członkiem załogi von Zelditza.

W końcu nadszedł z dawna oczekiwany dzień. Wczesnym rankiem pancerniacy zobaczyli po raz pierwszy swoje nowe czołgi. I mimo, że zrobiły na nich spore wrażenie, to załogę Franza najbardziej zaskoczył zupełnie odmieniony Steiler, który w Tygrysie poczuł się jak ryba w wodzie. „Całkowicie inny człowiek” pomyślał wtedy Zelditz.

Dni mijały powoli zamieniając się w tygodnie, a te w miesiące, a szkolenie wciąż trwało. Czołgiści walczący na najnowocześniejszym sprzęcie III Rzeszy musieli być perfekcyjni w każdym najdrobniejszym szczególe, a to wymagało mnóstwo czasu poświęconego ćwiczeniom. Największą niespodzianką praktycznych zajęć pozostawał Gapa. Nie tylko świetnie się spisywał na swoim stanowisku, ale jeszcze zaczął pouczać swoich kolegów, co wychodziło im ogólnie na dobre. Franz miał tylko nadzieję, że Steiler nie miał do czynienia ze strategią, bo chyba by nie wytrzymał gdyby schütze zaczął zwracać mu w tej kwestii uwagę. Pewnego razu stwierdził nawet ze zdziwieniem, że jest w jakimś sensie dumny z Dietricha. Z tego stanu wyrwał go sam Gapa, gdy tylko po wyjściu z Tygrysa wyłożył się plackiem na ziemi.

Wszystko to jeszcze byłoby nawet do zniesienia, gdyby nie fakt, że Steiler uparcie twierdził, że ma dar jasnowidzenia. Jego „prorocze sny” miały sie podobno zawsze sprawdzać. Franz nie był zbyt często świadkiem jego „przepowiedni”. Zazwyczaj byli nimi inni członkowie załogi, dzielący pokój z Gapą. Być może dlatego wciąż pozostawał sceptykiem. Życie w Prusach Wschodnich nauczyło go twardo stąpać po ziemi i wszelkie nienaturalne zjawiska traktował jak bajki. Chociaż fakt faktem, że te parę "wróżb" Dietricha, które słyszał, się sprawdziły.

Cała ta sprawa śmierdziała z daleka i psuła atmosferę, co z kolei mogło mieć zły wpływ na morale załogi. Zelditz postanowił działać. Pewnego dnia zagadał do majora Witemaiera, dowódcy jego plutonu. Poprosił o nowego ładowniczego, argumentując swoimi przeczuciami. Oficer spojrzał krzywo na Franza i tylko z sobie znanych powodów odmówił. Ostrzegł też, że kolejna taka prośba będzie skutkować poważnymi konsekwencjami. Nie wspomniał o jakie konsekwencje dokładnie mu chodzi, ale było jasne, że degradacja to tylko początek listy.

W końcu szkolenie dobiegło końca, a batalion miał zostać wysłany do Afryki, na pomoc reszcie niemieckich i włoskich wojsk broniących się wciąż w Tunezji, których sytuacja po alianckim lądowaniu w Maroku i Algierii była bardzo nieciekawa. Któregoś dnia Gapa próbował przekonać porucznika, że wbrew rozkazom wyruszą na front wschodni. Podobno wyśnił ten fakt. Podzielił sie nim nawet z resztą załogi, ale chłopcy nie chcieli go słuchać. Franz też starał się tylko jak najszybciej spławić swojego podwładnego, więc przytakiwał mu na wszystko.

Jednak następnego dnia żołnierze Posta rzeczywiście wyruszyli na wschód. Młody porucznik wracał tam. Tym razem był przekonany, że znowu szala zwycięstwa przechyli się na właściwą stronę. Był pewien, że wszystko potoczy się jak niegdyś na Białorusi. Tylko nie będzie drugiego Smoleńska. Nie w tym cacku.
 
Col Frost jest offline  
Stary 23-07-2009, 14:55   #4
 
Vavalit's Avatar
 
Reputacja: 1 Vavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znany
Testy zaliczone, papierek był. Werner mógł się w końcu wykazać, mógł już niedługo jeździć potężnym czołgiem. Nie to co w Polsce czy Francji, nadszedł czas na coś większego. Stosunki z ojcem się poprawiły. Sam Werner jednak nie był zachwycony. Robił to tylko dla ojca. Nie zależało mu zbytnio na sławie, honorze czy czymkolwiek innym. A musiał jeszcze wytrzymać długie i ciężkie szkolenie.

Gdy dotarł na miejsce, czyli do Paderborn natychmiast rozprostował kości. Zapalił jeszcze kolejnego papierosa i szedł wolnym krokiem w stronę ciężarówek. Te przetransportowały wszystkich na rynek.
- Z wozów! - po jego komendzie z paki zeskoczyło kilkudziesięciu żółnierzy.
- W dwuszeregu zbiórka! - krzyknął ponownie kapitan.
Żołnierze karnie ustawili się w dwuszeregu.
- Baczność! Kolejno odlicz!
- Jedna!
- Dwa!
- Trzy!
Odliczali kolejno ustawieni w szeregu żołnierze.
Po musztrze kapitan oddelegował wszystkich. Mieli czas na małą rozrywkę. Werner pomyślał: Pić nie można, to bzykać można. W poszukiwaniu burdelu przeszedł kawałek miasta, przy okazji zakupił kolejną paczkę papierosów. Wojsko dało mu się we znaki. Uzależnił się od papierosów.

Po załatwieniu spraw, Werner punktualnie przybył na plac apelowy. Długa prezentacja i inne pierdoły które nikogo nie interesowały. Werner zawsze się zastanawiał po co komu takie cyrki odstawiać. Jedynym ciekawym punktem zebrania było wejście Tygrysa. A potem to tylko przydziały. Te też nie były krótkie. Od górnych władz aż do pojedynczych maszyn. Po dłuższej chwili Werner dowiedział się do jakiego czołgu będzie należeć.
- Kompania pierwsza, pluton drugi, czołg numer dwa - gefreiter Udo Lanzer, oberschütze Ferdinand Kleinlich, oberschütze Werner Strasser, schütze Ditrich Steiler.
Nazwiska nic mu nie mówiły, twarze wychodzących razem z nim też nie... dopóki cholerny Steiler nie wywalił się.
Jasna cholera, co za debil. Po co w wojsku tacy frajerzy? - pomyślał Werner.

Kolejne dni były potwornie nudne. Typowe prace porządkowe, a o czołgach ni widu ni słuchu. Steiler oczywiście latał na prawo i lewo robiąc to i tamto. Każdy go wykorzystywał. Wielu nawet tego nie kryło.

Przełom nastąpił 16 maja. Nocny alarm i dużo problemów. "Gapa" oczywiście wszytko spieprzył. Cała załoga przez tego kalekę była pośmiewiskiem całego batalionu, włącznie z dowództwem. Nawet nie potrafił ubrać się szybko. Do tego zadawał debilne pytania. Werner był naprawdę zdenerwowany. Musiał cackać się z "Gapą", wstydził się.

Pobudka oczywiście bez powodu. Czołgi dotarły i trzeba było je odebrać. Wszyscy biegiem ruszyli na stację gdzie rozładowywali maszyny. Gapa który do tej pory był pośmiewiskiem i ciamajdą w czołgu robił co do niego należy. Może trochę za dużo porad walił jednak nic nie spieprzył. W końcu dotarli wszyscy do garaży gdzie 50 Tygrysów stanęło w równym rzędzie.

Kolejne tygodnie były czasem ciężkiej pracy i nauki. Werner nie komentował tego. Dzień za dniem Gapa denerwował. Potem jeszcze ubzdurał sobie jakieś sny. Cholerny jasnowidz, czasem nawet coś niby przewidział. Ale oczywiście Werner tym się nie przejmował. Ogólnie Werner nie utrzymywał z nikim jakiś bliższych kontaktów. Czasem pogadał ale raczej był typem samotnika. Wiedział że robi to tylko dla ojca.

19 grudnia spełniła się najdziwniejsza przepowiednia "Gapy". Wszyscy mieli jechać na wschód. Werner nie wierzył w proroctwa i inne takie, ale nie umiał też tego racjonalnie wytłumaczyć. Zaczął trochę bardziej uważać na to co mówi ich czołgowa oferma...
 
Vavalit jest offline  
Stary 23-07-2009, 20:53   #5
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Berlin 20 września 1939 r.
Peron dworcowy zapełniony był do granic możliwości. Żołnierze i ich rodziny tłoczyli się w oczekiwaniu na pociąg. Młodzi mężczyźni obciskiwani przez swoje narzeczone i matki żegnali się z domem i ruszali na front. Kampania w Polsce szła zgodnie z obietnicami Fuhrera i nikt nie wątpił, że już za parę tygodnie wszyscy spotkają się znowu w tym samym miejscu.
Eva Steiler patrzyła na jedynego syna z załzawionymi oczami.
- Synku dlaczego mi to robisz? - spytała łamiącym się głosem.
- Mamo... mówiliśmy już o tym... - odparł rozdrażniony Ditrich.
- Daj mu już spokój - wtrącił ojciec Ditricha - Chłopak podjął w końcu męską decyzję i jak widzisz nie ma już odwrotu. Ma już przydział do jednostki więc nie ma mowy o tym by się wycofał, bo ty tak tego sobie tego życzysz. Dezercja karana jest śmiercią, moja droga...
Kobieta aż zadrżał na samą myśl o sądzie polowym.
Otarła łzy, przytuliła syna i szepnęła mu na ucho:
- Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważał. Pisz jak tylko będziesz mógł.
- Oczywiście mamo, wrócę jak najszybciej, obiecuję.
- No zuch chłopak - ojciec klepnął syna po plecach.
- Ruszaj, bo pociąg już podjeżdza i ci wszystkie miejsca zajmą.
Ditrich pocałował matkę na pożegnanie, uścisnął dłoń ojca i ruszył biegiem w stronę nadjeżdzającego pociągu.
- Do zobaczenia - krzyknął jeszcze w biegu.
- Jak mogłaś się tak zachowywać? - spytał Obersturmführer Steiler żonę - Nie dość, że mazałaś się godzinami w domu, to jeszcze teraz przyniosłaś wstyd Ditrichowi przy kolegach.
Eva siedział na przednim siedzeniu służbowej limuzyny męża i w milczeniu wpatrywała się w budynek dworca.
- Czy ty nie rozumiesz, że to jego obowiązek wobec Rzeszy i Führer?
- Co jest jego obowiązkiem? - wybuchnęła w końcu Eva - Zginąć od jakieś przypadkowej kuli? Za Führera i Rzeszę?
- Kobieta masz szczęście, że jesteś moją żoną. Gdyby nie to, inaczej byśmy rozmawiali. Uważaj więc co mówisz, bo to się może dla ciebie źle skończyć.
Eva zamilkła i ponownie spojrzała w stronę dworca.
Obersturmführer uruchomił silnik i ruszył w powrotną drogę do domu.



503 Batalion Czołgów Ciężkich
Przepowiednia "Gapy" po raz kolejeny się spełniła i 20 grudnia 1942 r. skierowano jednostkę wyszkoloną do walk na pustyni na południowy odcinek frontu wschodniego. Wszyscy członkowie załogi oberleutnant Franz von Zelditz byli bardzo niemile zaskoczeni. Każdy tłumaczył sobie przepowiednie Gapy na swój sposób. Rosła niechęć i nieufność wobec dziwnego szeregowego. Dowódca martwił się jak sprawdzi się on w walce. Od jego
sprawności zależało życie całej załogi. Pierwszym zadaniem batalionu było wsparcie kontrataku na Stawropol. 5 stycznia czołgi dotarły do miejscowości
Proletarskaja i z miejsca weszły do swojej pierwszej walki. Stracie to było bardzo udane, zarówno dla batalionu jak i załogi oberleutnant Franz von Zelditz. Zniszczono 18 radzieckich czołgów, w tym aż 14 T-34, za cenę jednego Tygrysa i dwóch PzKpfw III zniszcoznych oraz dziesięciu uszkodzonych Tygrysów. Czołg dowodzony przez oficera z Prus Wschodnich
wyszedł z bitwy bez strat, a na swoim koncie mógł zanotować aż dwa T-34.
Niestety szczęście nie sprzyjało batalionowi. Kolejne maszyny wpadały na wrogie miny i odjeżdzały na tyły.
20 stycznia batalion miał zaledwie dwa sprawne Tygrysy. Z powodu braku bazy remontowej wycofano go więc na odpoczynek w rejon Rostowa nad Donem, gdzie dowództwo objął nad nim ppłk Hoheiser.
Odpoczynek nie potrwał długo, a Gapa poraz kolejny błyszczał swoim darem jasnowidzenia. Co do godziny przeiwdział powrót na front. Sytuacja wojsk niemieckich była coraz trudniejsza. 503 batalion przydzielono do 23 Dywizji Pancernej broniącej Rostowa. W dniach 8-12 luty batalion walczył w ramach
Kampfgruppe "Sander" co doprowadziło do zniszczenia 21 nieprzyjacielskich czołgów i 25 armat przeciwpancernych. Czołg dowodzony przez von
Zelditza mógł się poszczycić mianem lidera jeżeli chodzi o liczbę zniszczonych czołgów w plutonie oraz drugim miejsce w kompanii.
Szeregowy Gapa, co dziwiło i jednocześnie niepokoiło jego kolegów, miał w tym swój duży udział. To on ostrzegał przed zbliżającym się niebezpieczeństwem i to on parę razy zabłysnął wręcz błyskotliwym pomysłem. Nie zmieniło to jednak faktu, że wraz z momentem opuszczenia
czołgu wracał ślamazarny Gapa. Zarówno dowódca plutonu jak i kompanii ufali von Zelditzowi. To co działo się pod maską czołgu i w prywatnym życiu załogi
było ich osobistą sprawą. Nie pisaną umową było, że nie rozmawiają o Gapie z nikim poza załogi. I bez tego mieli dość z nim kłopotów. Skuteczność załogi dowodzonej przez von Zelditza sprawiła, że awansował on na Halbzugefuhrera
(patrz Komentarze). Powierzano mu zatem coraz bardziej odpowiedzialne misje. Z jednej strony oficer i jego podwładni cieszyli się z awansu, a z drugiej obawiali się kompromitacji, która wszyscy aż czuli w powietrzu. Powodem kompromitacji miał być oczywiście Gapa, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Obawa jednak pozostała, wszak o wiele bardziej bolesny jest upadek z wysokiego konia.
12 lutego wycofano batalion z linii frontu z powodu braku sprawnych maszyn. Żaden Tygys nie został co prawda zniszczony, ale nadal brak było odpowiedniego sprzętu i części do naprawy uszkodzonych wozów. Załoga von Zelditza mogło zapisać na swoim koncie kolejny sukces, ich Tygrys jako jeden z dwóch w batalionie nadal nadawał się do walki. Batalion wycofano w celu odbudwy jego zdolności bojowych.
Po powrocie na wniosek Inspektora Broni Pancernej stworzono dla niego eksperymentalną kopmanię rozpoznawczą wyposażoną w półgąsienicowe transportery opancerzone Sd.Kfz.250. 10 maja batalion powrócił do Charkowa, gdzie dowództwo objął nad nim kpt. Clemens Graf von Kageneck.


4 maja 1943 r. Monachium
W sali zapanowała cisza, gdy otworzyły się drzwi i do środka wszedł Führer. Ustała gorąca dyskusja toczona nad mapą taktyczną. W sali znajdowali się najważniejsi ludzie odpowiedzialni za działania armii niemieckiej na wschodzie. Feldmarszałek von Manstein - dowódca Armii Południe, feldmarszałek Günther von Kluge, Szef Sztabu Generalnego Wojsk Lądowych generał Kurt Zeitzler, dowódca 9 Armii generał Walter Model, Generalnym Inspektorem Wojsk Pancernych generał Heinz Guderian i minister Albert Speer.
Wszyscy spojrzeli w stronę drzwi i oddali honory wchodzącemu wodzowi.
- Witam panów - przywitał się jak zwykle poddenerwowany Hitler. Stanął, zgodnie ze swoim zwyczajem w rozkroku tuż obok stołu z mapą.

Spojrzał na rozstawione na niej symbole poszczególnych jednostek i armii. To właśnie ta mapa śniła mu się ostatnio po nocach.
- Panowie wiecie po co was tu wezwałem. Sytuacja na froncie wschodnim wymaga podjęcia odpowiednich kroków. Nasza ofensywa się zatrzymała. Nie możemy sobie pozwolić na dalsze zaniedbania. Mam nadzieję, że w czasie mojej nieobecności, coś panowie ustalili.
Po słowach führera nastała głucha cisza, której nikt nie miał ochoty przerywać. Na odwagę zdobył się Szef Sztabu Generalnego Wojsk Lądowych generał Kurt Zeitzler:
- Tak jak już mówiłem to wcześniej proponuję, aby w jak najszybszym czasie przeprowadzić dwustronne uderzenie oskrzydlające. Pozycja Rosjan pod
Kurskiem daje nam możliwość wzięcia w kleszcze i rozbicia kilku armii radzieckich. Zdobycie tych terenów da nam doskonałą pozycję wyjściową do
kolejnej ofensywy.
- Panie generale - wtrącił feldmarszałek von Manstein - Rosjanie w tym rejonie mają nad nami liczbną przewagę i z raportów, które otrzymuję
codziennie jasno wynika, że rejon ten z dnia na dzień jest coraz bardziej umacniany.
- Co zatem pan proponuje? - zapytał Hitler, który wyczuwał już co zamierza powiedzieć marszałek.
- Uważam, że przewadze liczbnej Armii Radzieckiej powinniśmy przeciwstawić szybkość działań manewrowych. Uważam, że należy wycofać wojska
Grupy Armii "Południe" do Dniepru, by manewerem oskrzydlającym z rejonu Charkowa w kierunku morza Azowskiego okrążyć i zniszczyć radzieckie
zgrupowanie ofensywne.
- Nigdy nie można oddawać bez walki zdobytego raz już teren. Tym bardziej w obecnej sytuacji - wrzaszczał führer - nie możemy pozwolić sobie na
wycofanie się choćby o kilometr. Czy zdaje pana sobie sprawę, panie marszałku, jaki to będzie miało negatywny wpływ na morale, zarówno żołnierzy jak i społeczeństwa. Nasza obecna sytuacji nie pozwala nam też na wznoszenie wielkiego systemu umocnień na Wschodzie. Brak nam siły roboczej, rezerw materiałowych i środków transportu. Pana plan, panie marszałku, były może i świetny, ale widzę że brak panu rozeznania w sytuacji pańskiej armii. By wcielić w życie koncepcję manewrową potrzebny nam jest sprzęt i paliwo.
- Jeśli można mein führer - wtrącił generał Model - Na podstawie danych rozpoznania, zdjęć lotniczych wiem, że w rejonie w którym miano, by przeprowadzić manewr oskrzydlający Rosjanie przygotowują głęboko urzutowaną i dobrze zorganizowaną obronę, wzmocnioną przez artylerię i środki przeciwpancerne. Przypuszczam, że Rosjanie liczą się się z możliwością naszego natarcia. Tak więc uważam, że konieczna jest jak najszybsza
ofensywa, by nie dopuścić do przygotowania przez Rosjan odpowiedniej obrony.
- Tak - odparł Hitler - Myślę, że łuk kurski będzie idealny do przeprowadzenia pierwszego w tym roku natarcia. Gdy tylko pozwolą na to warunki atmosferyczne wprowadzimy w życie operację o kryptonimie "Cytadela" Chcę by zakończyła się ona szybkim i zdecydowanym sukcesem. W wyniku
natarcia powinniśmy uzyskać inicjatywę na wiosnę i lato tego roku. Na głównych kierunkach - najlepsze związki, najlepsi dowódcy, najlepsze wojska,
największe ilości amunicji - brzmiały wytyczne Hitlera do planowanej operacji.
Tak, więc rozkazuję panowie by wszystkie przygotowania do operacji "Cytadela" zostały zakończone z początkiem czerwca. Na kolejnej
naradzie ustalimy najdogodniejszy termin ofensywy.


10 maja 1943 r. rejon Charkowa
Pociąg wiozący 503 Batalion Czołgów Ciężkich zatrzymał się na stacji pod Charkowem. Dowódca konwoju rozkazał rozładować transport i przygotować czołgi do drogi. Żołnierze ruszyli do swoich maszyn i pokolei odpalali silniki.
Załoga oberleutnant Franz von Zelditz, także zajęł swoje pozycje.
Oberschütze Ferdinand Kleinlich włączył silnik i przygotował się do trudnego manewru zjazdu z wagonu kolejowego. W ciągu ostanich miesięcy nieraz musiał dokonywać tej sztuki, ale ryzyko zawsze istniało.
- Ruszaj Kleinlich - rozkazał dowódca - Tylko powoli nie chcę tu żadnej awarii.
- Tak jest panie oberleutnant - odpowiedział kierowca.
Reszta załogi bacznie obserwowała teren i w miarę możliwości ukierunkowywała poczynania kierowcy.
- Stój! - krzyknął nagle Gapa.
Kleinlich instynktownie pociągnął za dźwignię hamulca. 53 tonowa bestia, aż zapiszczała z wysiłku.
- Co jest kurwa? - wrzasnął oficer - Co ty sobie myślisz, że ty tu dowodzisz?
- Nie panie oberleutnant, ale pies...
- Jaki pies do jasnej cholery?
- Ten przed nami panie oberleutnant - rzekł Udo Lanzer, który pierwszy dostrzegł kundla wychodzącego spod wagonu wprost pod gąsiennice czołgu.
- Skąd ty.... - zaczął von Zelditz - ...a z resztą nieważne. Klienlich poczekaj, aż to bydle sobie pójdzie i ruszaj dalej. Głodyn już jestem, a będziemy jeszcze musieli gąsienice zmenić. Kierowca zluzował hamulec i ruszył po przygotowanej rampie.

Tygrys "122" zjechał z wagonu już bez dalszych perypetii.


10-15 maja 1943 r.
Rosyjskie upalne lato dawało się we znaki wszystkim, zarówno ludziom jaki i maszynom. Woda chłodząca silniki bardzo szybko się dochodziła do temperatury wrzenia. Młodzi żołnierze cieszyli się, że rozkaz o ofensywie nadal nie przychodzi. Weterani, zwłaszcza ci którzy walczyli już na froncie wschodnim, zdawali sobie sprawę z kiepskiego położenia Panzerwaffe. Każdy kolejny dzień zwłoki sprawiał, że pokonanie radzieckiej armii staje się coraz trudniejsze. Kolejne przybywające w rejon zgrupowania jednostki potwierdzały, że data natarcia jest coraz bliżej.
Tylko kiedy? Zadawano sobie pytanie.
Zelditz trzymał żelazny rygor w swojej załodze. Wiedział, że rozprężenie dyscypliny może mieć zgubny wpływ na późniejszą walkę. Sam też był
zdenerwowany tym, że ofensywa się opóźnia ale nie dawał tego po sobie poznać. Podtrzymywał ducha i morale swoich żołnierzy. Najtrudniej szło mu z Udo Lanzerem. Stary weteran nie miał już złudzeń co do dlaszego przebiegu wojny. Klęska pod Stalingradem była jak mawiał gwoździem do trumny III Rzeszy. Na takie uwagi pozwalał sobie tylko w zaufanym gronie, ale i tak jego poglądy szerzyły się niebezpiecznie szybko wśród żołnierzy 503 batalionu.
Zelditz zgłaszał swoją załogę do wszelkich zadań, byle tylko jego ludzie mieli co robić i nie mogli sobie pozwolić na głupie myśli.
Na domiar złego co jakiś czas do Gapy przychodzili ludzie i prosili by im powróżył. Sława przerosła Steilera i nie potrafił sobie z nią poradzić. Mimo
piekielnego gorąca ukrywał się w czołgu przed swoimi wielbicielami.
Dni mijały leniwie i nic nie wskazywało by mogło się to zmienić w najbliższym czasie.


16 maja 1943 r. godz. 5.00
Zagrano na podubkę. Mimo wczesnej pory słońce stało już wysoko i zaczynało grać od samego rana. Zapowiadał się kolejny duszny i gorący dzień.
Zgodnie z codziennym rytuałem załogi Tygrysów zabrały się na odprawę.

Dowódca pierwszej kompanii wezwał do siebie dowódców poszczególnych plutonów i przeprowadził z nimi krótką rozmowę. Z twarzy oficerów można było wywnioskować, że ich sytuacja się nie zmieniła. Dowódcy plutonów powrócili do szeregów. Kapitan Urlich Rostitz, bezpośredni przełożony von Zelditza, stanął obok niego:
- Jak się skończy odprawa pozwól na słówko.
Oberleutnant przytaknął bez słowa i wsłuchał się w słowa majora.
- Panowie to nasz kolejny dzień w oczekiwaniu na rozkaz do ataku. Przykro mi ale nie ma dla was dobrych wieści. Właśnie przyszły rozkazy z Berlina od naszego Führer. Operacja "Cytadela" zacznie się najwcześniej na początku czerwca. Czekamy na kolejne posiłki, a przede wszystkim nowy sprzęt. Nie pozostaje nam nic innego jak trwać w gotowości bojowej i czekać na rozkaz do ataku. Apeluję do wszystkich dowódców plutonów i załóg, by nie
rozluźniać dyscypliny. Przypomnę tylko panowie to nie są manewry na poligonie tylko wojna mimo, że wygląda to jak wygląda. To wszystko.
Baczność! Spocznij! Do zajęć rozejść się!

Oberleutnant von Zelditz stał obok wozu dowódcy swego plutonu.
- Pan mnie wzywał kapitanie.
- Tak - kapitan zdjął czapkę i wytarł pot z czoła- Mam do ciebie sprawę Franz. Chciałbym powierzyć tobie i twojej załodze pewne delikatne zadanie.
Oczy von Zelditza aż zabłysł. Wyczuł, że sprawa jest nietypowa, inaczej była by poruszona na odprawie.
- Odrazu mówię, nie traktuj tego jako rozkazu. Jakby co wszystkiego się wyprę. Działasz na własną odpowiedzialność.
- O co chodzi? - ta cała konspiracja zaczęła wyglądać conajmniej podejrzanie.
- Sprawa przedstawia się następująco... Jakieś dwadzieścia kilometrów stąd jest wieś... niewiem jak się nazywa, ale to nieważne. Ważne jest to, że
do tej wsi często przyjeżdzają ruscy po żywność. Wiem to od jednego z lotników przeczesujących pobliskie tereny. Nieraz widział jak Iwany
wyjeżdzali z wioski z krową lub prosiakiem.
- Już chyba rozumiem...
- Widziałem, że równy z ciebie chłop. Major to wymyślił, jakbyś chciał wiedzieć. Uważa, że żołnierzom należy się uczciwy posiłek. Dlatego
potrzebujemy kogoś zaufanego kto pojedzie do wsi, załatwi co trzeba i wróci.
- Tylko to dwadzieścia kilometrów, bardzo blisko ruskich pozycji.
- I tu jest pies pogrzebany. Trzeba to zrobić tak, by nikt nic nie zauważył, ani nasi, ani Iwany. Dostaniesz jako obstawę kilku chłopaków od grenadierów. To jak umowa stoi?
Oficer wahał się tylko chwilę. Wierzył w swoich ludzi i wiedział, że dadzą radzę. Nawet jak spotkają ruskich to przecież nie pierwszy raz.
- Tylko jedno pytanie.
- Wal śmiało...
- Jaki jest oficjalny powód mojego wyjazdu z obozu.
- Major wysyła cię na zwiad - kapitan uśmiechnął się porozumiewawczo.
- Dobra, pojadę tam.


Załoga został zgodnie z regulaminem wyposażona w kilkadziesiąt pocisków oraz dodatkowe racje żywnościowe. Wszyscy zajęli się przygotowaniami i
już po półtorej godzinie Tygrys "122" był gotów do drogi.
Szeregowy Kleinlich uruchomił silnik swojego czołgu i ruszył we wskazanym kierunku. Sześciu grenadierów zajęło pozyjcę na płycie Tygrysa. Wszyscy bacznie obserwowali teren wypatrując każdego zagrożenia. Kierowca skupił się na kontrolowaniu przyrządów pomiarowych. Moment nieuwagi mógł ich drogo kosztować. Silnik się zagotuje i staną na środku drogi. Taka sytuacja
równała, by się z wielkim kłopotami.Silnik pracował bez zarzutów, cała załoga dbał by tak było. Godziny ciężkiej pracy opłaciły się. Czyszczenie filtrów, wałów i sworzni sprawiły, że czołg jechał naprzód sprawnie i szybko.
- W takim tempie, będziemy za godzinę ma miejscu - powiedział Werner Strasser - Nie dasz rady szybciej?
- Nie mogę szybciej. Muszę uważać na silnik.
- A ty Gapa nie masz żadnych przeczuć - szydził Lanzer.
Gapa milczał i dalej obserwował teren. Zelditz także stał w otwartym włazie i bada teren przez loretkę. Na horyzoncie ukazała się wieś.
- Stój! - rozkazał oficer.
Czołg stanął na niewielkim wzniesieniu. Doskonałym punkcie obserwacyjnym. Zelditz lustrował wioskę. Kilka chałup i nic więcej. Aż dziwne, że jeszcze ktoś tu mieszka, a jeszcze dziwniejsze, że mają tu trzodę. Zelditz wpatrywał się w zabudowania dobrych kilka minut, ale nie dostrzegł nic. Wieś wyglądała na opuszczoną. Odczekał jeszcze kilka minut i wydał rozkaz, by ruszać.
Chciał ostrżec grenadierów by uważali, ale jak się okazało nie było to potrzebne. Ich dowódca dobrze rozumiał sytuację. Jego podwładni przyjęli przepisowy szyk i posywali się w kolumnie za czołgiem. Tygrys zbliżał się do wioski. Huk jego potężnego silnika spłoszył psy, które jako chyba jedyne wałęsały się po wiosce. Czołg był na linii pierwszego domu w wiosce, gdy Zelditz dostrzegł coś na wzgórzach po przeciwległej stronie.
Chciał rozkazać by kierowca stanął, ale nie zdążył gdyż Kleinlich sam zatrzymał wóz. Stanął w taki sposób, że chałupa w znacznym stopniu zasłaniała czołg.

- Myśl - zganił się dowódca w myślach - Co teraz?
 

Ostatnio edytowane przez brody : 24-07-2009 o 06:26. Powód: dodanie zdjęć
brody jest offline  
Stary 26-07-2009, 15:15   #6
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
503 Batalion ruszył na wschód, by dać łupnia Armii Czerwonej. Von Zelditz wiedział, że jego załoga jest świetnie wyszkolona, ale jak się zaprezentuje w boju to zupełnie inna sprawa. Franz pamiętał Hauptmanna Kreizigera z 2 Dywizji Lekkiej. Na poligonie jego załoga spisywała się tak świetnie, że jeszcze przed pierwszą walką został kapitanem. A potem jego PzKpfw II wyleciał w powietrze już 2 września. Porucznik wierzył, że jego Tygrysa czeka inny los.

Już na początku nowego roku 43-ego mógł się przekonać o możliwościach swoich ludzi i potędze nowego czołgu.

- Cel, kierunek 350! Przeciwpancerny i ognia!

Stailer błyskawicznie załadował pocisk, a Strasser po chwili wystrzelił. Z sowieckiego T-34 buchnął płomień. Trafienie przyjęto ze sporą radością. Dowódca tylko się uśmiechnął jednocześnie wypatrując kolejnych celów.

- Kleinlich dodaj trochę gazu! Zostajemy za plutonem!

Jeszcze tego samego dnia Tygrys 122 ustrzelił kolejną zdobycz. Franz z satysfakcją stwierdził, że z palącego się wraku nikt nie wyskoczył. 88-ka robiła swoje.

W ciągu kolejnych dni dochodziło do następnych starć, z których, ku miłemu zaskoczeniu Zelditza, jego załoga wychodziła bez najmniejszych strat. Niestety sam batalion nie miał tyle szczęścia i powoli zaczął sie wykruszać. Po dwóch tygodniach sprawne były już tylko dwa czołgi i z tego powodu niemieckich czołgistów wycofano na tyły.

W połowie lutego czekał ich powrót do walki. Tym razem mieli bronić Rostowa. Franz ucieszył się, gdy zauważył, że pokaźna część dorobku batalionu widnieje na koncie jego załogi. Ci ludzie na prawdę wiedzieli co robią i co najważniejsze świetnie współpracowali, pomimo sporych różnic między nimi. Nawet Gapa spisywał się bez zarzutu. Porucznika martwiło jednak to, że szeregowy widział rzeczy, których widzieć nie powinien. Pewnego razu poinformował, że za drewnianą stodołą ukryty jest KW-1, chociaż nawet nie zbliżył się do wizjera, przez który zresztą też by nic nie zobaczył. Zelditz postanowił nie ryzykować i walnąć odłamkowym w drewnianą budę. Okazało się, że Stailer miał rację, a radziecki czołg po kolejnym strzale powiększył dorobek załogi.

122 miał na swoim koncie najwięcej zniszczonych nieprzyjacielskich maszyn. Dzięki temu pewnego dnia, gdy jego załoga grzebała przy czołgu, Franza spotkała miła niespodzianka. Przy ich wozie pojawił się osobiście ppłk Hoheiser. Trwała wojna i nie było czasu na przedłużające się uroczystości, co w sumie odpowiadało Zelditzowi. Dowódca batalionu tylko poinformował porucznika o promocji, zamienił z nim kilka słów, po czym wrócił do sztabu. 29-letni oficer został Halbzugefuhrerem. Po wszystkim zebrał gratulacje od swoich ludzi.

Po paru dniach zdziesiątkowany batalion ponownie wycofano z frontu. Z 50 Tygrysów, którymi dysponowali na początku roku, po półtorej miesiąca do walki nadawały się tylko dwa. 122 był jednym z tych wozów. Dopiero trzy miesiące później 503-ci wrócił do akcji. Ulokowano ich w okolicach Charkowa.

Przy zjeździe z wagonu zdarzyła się kolejna zagadkowa historia, w której oczywiście główną rolę musiał zagrać Gapa. Manewr nie należał do łatwych, ale wielokrotne wykonywanie go przez kierowcę właściwie gwarantowało, że nic złego się nie stanie. Mimo tego rozkaz Zeidlitza brzmiał:

- Ruszaj Kleinlich. Tylko powoli, nie chcę tu żadnej awarii.

- Tak jest, panie Oberleutnant.

- Stój! - krzyknął Steiler.

Ferdinand instynktownie stanął nie wiedząc za bardzo co się dzieje. Franz tolerował wiele dziwnych zachowań swojego podwładnego, ale tym razem przesadził:

- Co jest kurwa?! Co ty sobie myślisz, że ty tu dowodzisz?!

- Nie panie Oberleutnant, ale pies...

- Jaki pies do jasnej cholery?

- Ten przed nami panie Oberleutnant – wtrącił Lanzer.

- Skąd ty... Zresztą nieważne. Kleinlich poczekaj, aż to bydle sobie pójdzie i ruszaj dalej. Głodny już jestem, a będziemy jeszcze musieli gąsienice zmienić.

Franzowi przeszło przez głowę, żeby wymierzyć ładowniczemu jakąś karę, ale tylko wyobraził sobie jak muszą wyglądać pompki w jego wykonaniu i szybko zrezygnował z tego zamiaru. Czasami się zastanawiał czy Steiler będzie jego zmorą do śmierci.

Kolejny tydzień był jednak taką udręką dla dowódcy, że ten nie miał czasu zastanawiać się nad tą kwestią. Natarcia wypatrywano lada dzień, ale rozkaz wciąż nie przychodził. Nie służyło to dyscyplinie. By utrzymać ją przynajmniej na zadowalającym poziomie, Zelditz nie dawał swoim żołnierzom chwili wytchnienia. Był niemal pewien, że jego ludzie przeklinają go w myślach i za jego plecami.

Gapa oczywiście był inny. W czołgu czuł sie jak ryba w wodzie. Było to chyba jedyne środowisko na tym świecie, w którym nie był ślamazarą i łamagą. Prawdopodobnie jemu jednemu nie przeszkadzał ten rygor wprowadzony przez Franza. To raczej jego osoba przeszkadzała bardziej porucznikowi niż na odwrót. Plotka o jego jasnowidzeniu przeistoczyła się już właściwie w legendę, a z legendy w prawdziwy kult. Coraz częściej zjawiali się żołnierze z innych czołgów by im powróżył. Najczęściej byli to chłopcy z uzupełnień. Rzadko widziało się w takiej sytuacji kogoś z Paderborn. Najgorsze było jednak to, że z czasem zaczęli przychodzić ludzie z innych jednostek.

Pewnego razu, gdy Zelditz przyłapał Steilera na wróżeniu trójce piechurów nie wytrzymał i postanowił ukrócić ten proceder.

- Gapa! Do mnie! - krzyknął z pewnej odległości. Gdy szeregowiec się zbliżył i zasalutował Oberleutnant zaczął – Co wy tu wyrabiacie? Zaraz sobie pogadamy.

Franz ruszył w kierunku trójki wojaków pokazując ładowniczemu, by ten ruszył za nim.

- Nazwiska i przydział! - zagrzmiał. Gdy dostał odpowiedź dodał – Już ja sobie porozmawiam z waszym dowódcą! Wyjazd mi stąd!

Żołnierze zniknęli błyskawicznie i wtedy przyszedł czas na ochrzanienie własnego podwładnego:

- Możecie mi Steiler powiedzieć co wy wyrabiacie? - spytał spokojnym, ale surowym tonem. Był to jeden z nielicznych razów, gdy zwrócił się do niego po nazwisku. - Szkoda, że jeszcze jakiegoś plakatu nie wywiesiliście. Pewnie niemały grosz wam za tą szopkę wpada do kieszeni co? A może lubicie jak was inni wielbią? - Zelditz zasypywał szeregowca pytaniami i nawet nie czekał na odpowiedź. Zresztą nawet Gapa wiedział, że są to pytania na które poza poczuciem winy nie powinno być żadnej innej reakcji. - Jeszcze raz zobaczę taki cyrk, a możecie być pewni, że znajdę sposób by się was pozbyć. W taki czy inny sposób. Z aprobatą dowódcy plutonu czy bez niej. I bez względu na to kim jest wasz ojciec. Zrozumiano?!

- Tak jest, panie Oberleutnant.

- Świetnie. Przynajmniej słuchać potraficie. Zobaczymy czy również ze zrozumieniem. Mordą na ziemię i trzydzieści pompek!

Gapa padł i przy próbie zrobienia drugiej pompki Zelditz dał mu spokój. Rozkazał tylko, by Steiler nie wychylał się z czołgu bez wyraźnego polecenia. Nie był do końca pewien czy to była kara, a jego przeczucia wydawała się potwierdzać mina ukaranego, ale przynajmniej było to rozwiązanie problemu tego wróżenia.

* * * * *

Był 16 maja, godzina 5:00 rano. Zagrano na pobudkę i czołgiści musieli pożegnać się ze swoimi kolorowymi snami, by stawić czoła szarej rzeczywistości. Słońce wisiało już nad horyzontem kiedy żołnierze w szeregach stanęli na baczność przed swoimi Tygrysami. Odprawa przebiegła jak zawsze. Dowódca plutonu poprosił dowodzących czołgami do siebie. Gdy Franz już wracał do swojej załogi zaczepił go Hauptmann Rostitz i zakomunikował mu:

- Jak się skończy odprawa pozwól na słówko.

Zelditz tylko kiwnął głową i ruszył do swoich ludzi, zajmując swoje miejsce w szeregu.

- Panowie, to nasz kolejny dzień w oczekiwaniu na rozkaz do ataku. Przykro mi, ale nie ma dla was dobrych wieści. Właśnie przyszły rozkazy z Berlina od naszego Führera. Operacja "Cytadela" zacznie się najwcześniej na początku czerwca. Czekamy na kolejne posiłki, a przede wszystkim nowy sprzęt. Nie pozostaje nam nic innego jak trwać w gotowości bojowej i czekać na rozkaz do ataku. Apeluję do wszystkich dowódców plutonów i załóg, by nie rozluźniać dyscypliny. Przypomnę tylko panowie, to nie są manewry na poligonie tylko wojna mimo, że wygląda to jak wygląda. To wszystko.

- Baczność! Spocznij! Do zajęć, rozejść się! - krzyknął jakiś kapitan.

Gdy pozostałe załogi zabrały się za swoją robotę, Obeleutnant skrzyknął swoich żołnierzy i powiedział:

- Chłopcy, pozwólcie tu na chwilę. Hauptmann Rostitz wezwał mnie do siebie, a wiecie co to może oznaczać. Dlatego chcę, żeby czołg był w 100 procentach sprawny. Kleinlich, ty przede wszystkim za to odpowiadasz. I zajmijcie się lewą gąsienicą. Ja postaram się wrócić jak najszybciej. Lanzer, ty dowodzisz, jak zwykle.

Po tej krótkiej „pogadance” Zelditz udał się do swojego dowódcy. Stanął obok jego czołgu, a gdy ten się pojawił, zasalutował mu i powiedział:

- Pan mnie wzywał, kapitanie.

- Tak. Mam do ciebie sprawę Franz. Chciałbym powierzyć tobie i twojej załodze pewne delikatne zadanie.

Porucznik na to czekał. Wiedział, że musi chodzić o coś nietypowego i jednocześnie ważnego. Słuchał dalej.

- Od razu mówię, nie traktuj tego jako rozkazu. Jakby co wszystkiego się wyprę. Działasz na własną odpowiedzialność.

- O co chodzi? - nie wytrzymał.

- Sprawa przedstawia się następująco... Jakieś dwadzieścia kilometrów stąd jest wieś... nie wiem jak się nazywa, ale to nieważne. Ważne jest to, że do tej wsi często przyjeżdżają Ruscy po żywność. Wiem to od jednego z lotników przeczesujących pobliskie tereny. Nie raz widział jak Iwany wyjeżdżały z wioski z krową lub prosiakiem.

- Już chyba rozumiem...

- Wiedziałem, że równy z ciebie chłop. Major to wymyślił, jakbyś chciał wiedzieć. Uważa, że żołnierzom należy się uczciwy posiłek. Dlatego potrzebujemy kogoś zaufanego kto pojedzie do wsi, załatwi co trzeba i wróci.

- Tylko to dwadzieścia kilometrów, bardzo blisko ruskich pozycji.

- I tu jest pies pogrzebany. Trzeba to zrobić tak, by nikt nic nie zauważył, ani nasi, ani Iwany. Dostaniesz jako obstawę kilku chłopaków od grenadierów. To jak umowa stoi?

- Tylko jedno pytanie.

- Wal śmiało...

- Jaki jest oficjalny powód mojego wyjazdu z obozu?

- Major wysyła cię na zwiad.

- Dobra, pojadę tam.

Porucznik wrócił do swojego Tygrysa i pokrótce wytłumaczył na czym będzie polegało ich zadanie. Następnie należało przygotować czołg do drogi. Dostali też trochę dodatkowej żywności i obiecanych grenadierów, po czym wyruszyli w drogę.

Sama podróż przebiegła bez większych problemów, jeżeli nie liczyć narzekań członków załogi i dokuczania Gapie, w czym brylował Lanzer. Zelditz nie ingerował w to, koncentrując się na obserwowaniu terenu. Siedząc w otwartym włazie rozglądał się za pomocą lornetki, co jakiś czas zamieniając parę słów z dowódcą desantu. Wreszcie zobaczyli wioskę.

Franz rozkazał się zatrzymać, po czym jak najdokładniej starał się zbadać wzrokiem te kilka chałup, jakie stały przed nimi. Nie zauważył niczego podejrzanego, więc rozkazał ruszyć w kierunku celu. Grenadierzy byli świetnie przećwiczeni i bez zbędnego gadania wiedzieli co należy robić. Gdy 122 zbliżył się do wioski Oberleutnant zobaczył... „Nie, to niemożliwe!” Już miał krzyknąć „Stój!”, ale Kleinlich i bez tego stanął. Co najważniejsze w dobrym miejscu. Trzeba było działać. Zelditz przemyślał wszystko na szybko i powiedział:

- Żeby mi żaden z czołgu nie wychodził. Lanzer, przejmujesz dowodzenie.

Dowódca opuścił pojazd i podszedł do dowódcy Grenadierów. Powiedział mu co zobaczył. Rozkazał mu wysłać ze dwóch ludzi by ostrożnie sprawdzili wioskę, a sam delikatnie wychylił się zza rogu chałupy, by przekonać się na własne oczy, czy nie miał zwidów. Okazało się, że jego oczy działały jak należy, co wcale nie poprawiło mu humoru. Zastanowił się co może zrobić. Przede wszystkim nie mógł stracić czołgu i ludzi. Postanowił poczekać na powrót dwójki piechurów, a do tego czasu obserwował przez lornetkę, leżąc płasko na ziemi.
 
Col Frost jest offline  
Stary 28-07-2009, 10:39   #7
 
nemonikt's Avatar
 
Reputacja: 0 nemonikt może tylko marzyć o lepszym jutrze
Ciepło. Po mroźnej zimie Ferdinandowi pozostały już tylko wspomnienia. Ciekawe jak upalnie byłoby gdybyśmy trafili zgodnie z przydziałem do Afryki? Ale spokojnie, będzie jeszcze cieplej, gorąco, jak się weźmiemy za bary z Iwanami. Czekamy na rozkaz głównego uderzenia, a dalsza zwłoka nie jest potrzebna. Drobne akcje i niewielkie potyczki, z którymi załoga Von Zelditza radziła sobie doskonale, nie były dla nich jeszcze prawdziwym polem do popisu.

-Kleinlich! - krzyknął oberleutnant, kiedy po kolejnej odprawie termin operacji na łuku Kurskim został przełożony - odpowiadasz za przygotowanie czołgu i stu procentową sprawność wszystkich mechanizmów.
-Tak jest, Panie Oberleutnant.

Rozkaz nie był potrzebny. Kleinlich mógł nawet poczuć się urażony, bo zawsze i to bez komendy, każdą wolną chwilę poświęcał maszynie, która była przecież najważniejszym członkiem ich załogi. Bez przerwy myślał także o różnych rozwiązaniach technicznych i udogodnieniach, których nie wprowadziła fabryka. Szczególnie myśli zaprzątał mu przegrzewający się silnik. Nie było mowy aby w jakikolwiek sposób poprawić jego chłodzenie w polowych warunkach. Zamienianie opancerzenia na ażurowe kraty lub dodatkowe otwory chłodzące w pokrywach silnika były niedopuszczalne ze względu na ryzyko przebicia pociskiem osłabionych miejsc. Gdy dowódca wracał w stronę czołgu kierowca podzielił się z nim swoim nowym pomysłem.

- Panie oberleutnant, melduję, że jedynym sposobem aby przeciwdziałać gwałtownemu wciskaniu gazu i nadmiernym obrotom silnika, nad którymi trudno zapanować zwłaszcza w ferworze walki, jest mechaniczne ograniczenie skoku pedału gazu lub cięgna otwierającego przepustnice gaźnika do maksymalnej pozycji.
- Dobrze Kleinlich, podłożycie sobie cegłę pod pedał, jak macie taką ciężką nogę - zażartował dowódca- ale to po powrocie. Załoga baczność! Kapitan Rostitz powierzył nam zwiad w pobliskiej wsi. To zaledwie dwadzieścia kilometrów od radzieckich pozycji, także bądźcie skupieni i wypatrujcie dobrze wszelkie niebezpieczeństwa. Na pancerz weźmiemy kilku chłopaków z piechoty do osłony. Załoga do wozu! Wkrótce wyruszamy!

Po niecałych dwóch godzinach marszu zatrzymali się naprzeciwko wioski, porucznik sprawdził teren przez lornetkę i nakazał ostrożnie wjechać między pierwsze domy przy głównej ulicy. Grenadierzy posuwali się pomału w cieniu czołgu, chowając się przed potencjalnym zagrożeniem z frontu i jednocześnie osłaniając czołg na flankach. Kleinlich przez swój nisko położny wizjer lustrował wąski kąt przed czołgiem. Wystarczyło to jednak by zauważył on po przekątnej drogi niepokojący ruch w drzwiach stodoły oddalonej o jakieś sto metrów. Po sygnecie na palcu ręki, która uchylała drzwi błysnęło słońce Nieoczekiwanie zatrzymał czołg. Opamiętał się, po chwili i chciał meldować, że coś widzi, ale zbiegło się to z okrzykiem dowódcy

- Żeby mi żaden z czołgu nie wychodził. Lanzer, przejmujesz dowodzenie. - po czym wyskoczył z czołgu i po krótkiej rozmowie z grenadierami padł na ziemię.

Kleinlich pomyślał, że obaj zobaczyli ten sam błysk w stodole. Przecież biedni wieśniacy z obszarów trawionych wojną nie noszą złotych sygnetów. Jego zaniepokojenie wzrosło, gdyż poinstruowani żołnierze wcale nie ruszyli w stronę stodoły, tylko wkrótce znikli mu z pola widzienia. Poddenerwowany krzyknął na kolegów w wieżyczce mających lepszą widoczność.

- Gapa, Werner co widzicie? Co u licha się dzieje?
- Jakieś postaci ruszają się na wzgórzu około kilometra na południowy zachód. Jeśli to Iwany i mają choćby moździerz, to będziemy mieli kłopot- odpowiedział wyjątkowo czujny Gapa.
- Obserwujcie teren, w razie czego ruszymy schować się miedzy domy - rzekł Lanzer.
- Udo - odezwał się Ferdinand nieformalnie do tymczasowego dowódcy- uważaj na tę stodołę po przekątnej drogi, ktoś tam z pewnością jest. Przygotuj MG i miej na oku ten obszar.

Po tych słowach wszyscy przywarli do swoich wizjerów. Pot zdenerwowania spłynął Ferdinandowi po plecach. Rozejrzał się po przyrządach, upewnił się, że wszystkie dźwignie są dobrze ustawione, na wypadek konieczności nagłego zrywu z miejsca w którym stali. Bacznie lustrował teren i w skupieniu nasłuchiwał wieści od kolegów, którzy z pewnością widzieli więcej.
 
nemonikt jest offline  
Stary 02-08-2009, 11:00   #8
 
Vavalit's Avatar
 
Reputacja: 1 Vavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znany
Czas na front wschodni. Jednak Gapa to i owo przewidział. Werner słuchał przepowiedni, ale wciąż tak samo traktował Gapę. Przynajmniej w zewnętrznym świecie, nie w czołgu. W blachach czołgu był inny świat, świat współpracy, świat strachu, świat potęgi. Poprzez wspólne działanie można było odnieść duży sukces. Załoga musiała być zgrana. Gapa wtedy był inny. Potrafił coś zrobić, ocenić, pomóc. Niestety całego swego życia w czołgu nie spędzi...

Dzięki Wernerowi i reszcie udało się zniszczyć dwa wrogie czołgi w Proletarskaja. Było gorąco, załadunek i strzał. Był to swoisty chrzest bojowy. Cała kampania szła dosyć sprawnie, oczywiście tempo spadało, jednak Rzesza dawało mocno w kość wschodnim towarzyszom. T-34 niszczono jeden po drugim. Tygrysy był prawdziwymi maszynami zniszczenia na polu walki. Potężna siła ognia, celność, zasięg i pancerz. Dobrze wyszkolona załoga. Szkolenie przecież było trudne. Werner znał budowę czołgu na tyle że całość mógłby opowiedzieć nawet będąc obudzony wyrywkowo o 3 nad ranem. Wiedza była istotna. Werner zrozumiał wtedy też że nie może być samotnym żołnierzykiem. To nie była piechota, gdzie mógłby lecieć sam na pałę. Tutaj ważna była praca grupowa. Każdy z załogi coś wnosił, Werner też musiał. Musiał się zżyć. Starał się częściej rozmawiać i zaprzyjaźniać. Po dłuższym czasie znał mniej więcej wartość kolejnych kolegów.

Pewnego dnia spotkał swojego brata z Luftwaffe. Właśnie reperowali samoloty niedaleko miejsca postoju Tygrysów. Jakieś nowo zdobyte lotnisko. Zobaczyli się pierwszy raz po dłuższym czasie. Wernerowi nawet łza w oku się pojawiła. Przytulili się po bratersku i zaczeli rozmowę.

- Cholera Werner co tam u ciebie? Dawno się nie widzieliśmy!

- Ano jak widzisz w końcu mogę walczyć czymś ciekawszym. A Ty wylądowałeś w jakieś zakichanej małej ściśniętej szklanej puszce gdzie wystarczy jeden zabłąkany nabój aby Ciebie zlikwidować.

- Nie gadaj takich bzdur, być może wkrótce taka szklana puszka uratuje ci dupę przed sowietami.

- To ja ci uratuje tyłek niszcząc działo przeciwlotnicze. - zaśmiał się Werner.

- Spotkałem się nie tak dawno z Ojcem. Jest ciężko chory. Dietrich zaopiekował się nim.

Rozmowa ucichła. Nagle ktoś zawołał Rudolfa.

- Dobra muszę już iść. Powodzenia na polu walki. I zobaczysz uratuje ci dupę.

- Dobra, cześć. - uścisnęli się jeszcze na koniec i wrócili do swoich ludzi.


Wkrótce nadeszła kolejna misja. Taka mała misja. Wyglądała niewinnie. Podobno jakiś lotnik zauważył że w ruskiej wsi, towarzysze maja żarcie, dużo żarcia. Werner gdy tylko to usłyszął przeklnął pdo nosem.
- Ten debil miał mi uratować tyłek, a nie pierdzieląć do walki. Złamię mu nos jak przeżyję.

Werner niestety nie miał zbyt dużo do gadania w tej sprawie. Musiał ruszać tak czy siak. Początkowo był za cicho, zbyt cicho.
- Pusta wioska, brać żarcie i jak najszybciej spierdalać. - powiedział.
Jednak załoga milczała, zrozumiał że żart był wyjątkowo żenujący. Nagle jednak spostrzegł coś podejrzanego. Mały knypek zarzucił coś na czołg. Pal licho co, jednak coś rzucił. Tak szybko jak zaważył, krzyknął:
- Kurwa, jakiś mały frajer zza rogu domu coś rzucił! Spierdalać! - czekał na reakcję reszty.
 
Vavalit jest offline  
Stary 02-08-2009, 20:13   #9
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Berlin 20 kwietnia 1942 r. mieszkanie rodziny Steiler

Wokół stołu nakrytego już białym obrusem, krzątały się dwie kobiety i rozkładały zastawę. Ich przygotowania przerwało głośne pukanie do drzwi.
Hani idź otwórz to pewnie mój mąż – poleciła służącej pani Steiler.
Służąca odstawił stos talerzy i ruszyła do drzwi. Na progu stał młody żołnierz w mundurze Panzerwaffe.
- Psze pani, to nie pani mąż – krzyknęła służąca.
- A kto? Listonosz? - spytała gospodyni i ruszyła w stronę przedpokoju.
Ditrich stał bez słowa i czekał na matkę.
- O! Już jesteś – ucieszyła się widząc syna – A cóż to za grobowa mina, syneczku.
- Witaj mamo – przywitał się oschle – Gdzie tata?
- Jeszcze w biurze, ale zaraz powinien być. Wejdź, nie stój tak w progu. Co sobie ludzie pomyślą.
Ditrich wszedł, ale zatrzymał się przy wieszaku na ubrania.
- Co się z tobą dzieje synku? Rozbieraj się i idź myj ręce. Zaraz podajemy do stołu.
- Mamo ja nie zostanę na obiad...
- Jak to? - spytała zdziwiona pani Steiler – Ojciec załatwia ci przepustkę, a ty nie chcesz zostać z rodziną na obiad?
- Mamo o to właśnie chodzi, że to ojciec mi załatwił przepustkę.
Po tych słowach drzwi otworzyły się i do przedpokoju weszedł obersturmfuhrer Stieler. Zdjął czapkę, ucałował żonę w policzek, po czym stanał na przeciw syna i przytulił go mocno.
- Dobrze, że już jesteś. Myślałem, że przyjedziesz dopiero wieczorem.
Szeregowy odepchnął ojca, spojrzał mu w twarz i łamiącym się głosem rzekł:
- Jak mogłeś? Mówiłem ci, żebyś mi niczego nie załatwiał. Ale nie... Zawsze musi być po twojemu... Mam tego dość, rozumiesz?
- Uspokój się synu. - ojciec wyciągnął ręce w stronę syna.,
- Zostaw mnie! - wrzasnął cofając się o krok – Jak mogłeś? Co jeszcze zrobiłeś za mnie?
Ojciec milczał, czekając aż syn wyrzuci całą złość z siebie. Pani Steiler podeszła do syna. Ditrich z niechęcią wtulił się w matczyne ramiona.
- Spokojnie syneczku, tata chce dla ciebie tylko dobrze. Nie możesz mieć mu tego za złe. Poza tym to ja go prosiłam, by cię sprowadził. Tak dawno cię nie widziałam.
- Co? - Ditrich wyrwał się z matczynych objęć – Nie tego już za wiele! - wrzeszczał.
- Uspokój się gówniarzu! - wrzasnął ojciec – Co ty sobie myślisz, że załatwienie ci przepustki i przydziału do specjalnej jednostki to takie prosta sprawa. Wiesz ile mnie to kosztowało? Każdy na twoim miejscu, byłby wdzięczny, ale nie! Ty jesteś za dumny!
Ditrich stał jak porażony i z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w ojca.
- Co?! - krzyknął zdziwony – To ty stoisz za moim przydziałem do Paderborn?
- A co myślałeś, że biorą tam wszystkich fajtłapów z Panzerwaffe? - zadrwił ojciec.
Ditrich nie czekał na dalsze jego słowa, ucałował matkę w dłoń i wyszedł trzaskając drzwiami.



Paderborn 6 maja 1943r. godz. 5.40

Po porannym apelu na którym przydzielono plutonom zadania na dziesiejszy dzień, oberleutnant Zelditz postanowił poznać się bliżej ze swoimi ludźmi. W końcu to im nie jako powierzy swoje życie. Musi więc po pierwsze coś o nich widzieć, a po drugi być pewny ich umiejętności.
Podszedł do swoich ludzi i powiedział:
- Panowie po zajęciach, meldujecie się wszyscy pod moim pokojem. Chciałbym z wami zamienić kilka słów.
Wszyscy strzelili obcasami i krzyknęli jednym głosem:
- Tak jest, panie oberleutnant!
- To do zobaczenia! - pożegnał się oficer i ruszył na zajęcia.
Ledwo oddalił się od nich na kilkanaście metrów, a Gapa zapytał jakby lekko wystraszony:
- Ciekawe czego on od nas chce?
- Pogadać, popytać o to o tamto i ogólnie poznać. Normalne... - wyjaśnił Lanzer, najstarszy i najbardziej doświadczony z załogi – To dobrze o nim świadczy, że chce poznać swoich ludzi.
- A do czego mu te wszystkie informacje? - ponownie zapytał Gapa.
Na jego twarzy malował się wyraźny grymas strachu.
- A ty coś taki przerażony? - zadrwił Strasser – Co masz jakieś żydowskie kochanki do ukrycia? - zaśmiał się rubasznie.
- Nie o to chodzi – zaczął nieśmiało tłumaczyć się Gapa – ale...
- Dobra! - przerwał mu Kleinlich – Nie musisz się przed nami tłumaczyć. Wyjaśnisz wszystko porucznikowi. A może korzystając z chwili przerwy my też się poznamy. Wczoraj wieczorem jakoś nie było czasu. Wszyscy padli jak dętki.
- Udo Lanzer – zaczął gefreiter wyciągając rękę.
- Ferdinand Kleinlich.
- Werner Strasser
- Ditrich Steiler – zakończył Gapa.
Załoga wymieniła uściski dłoni. Każdy kto dotknął ręki Gapy doświadczył czegoś osobliwego. To było jak błysk flesza, jak uderzenie pioruna. Gwałtowny jasny i oślepiający błysk, za którym przyszły obrazy. Trwało to może dwie sekundy, ale było oszałamiającym zdarzeniem. Wszyscy zachowali swoje odczucia dla siebie. Choć miny Lanzer, Kleinlichi Strasser wyraźnie świadczyły, że coś się stało. Zachowali jednak milczenie. I tylko Gapa wydawał się zdziwiony minami kolegów.



14 maja 1943 r. Monachium
Leżący w łóżku mężczyzna przekręcił się niespokojnie na drugi bok. Ktoś patrzący na jego twarz mógłby powiedzieć, że przeżywa istne tortury. Mięśnie jego twarzy co kilka chwil wykrzywiały się w grymasie mieszaniny bólu, strachu i bezsilnej złości.
Gęsty czarny dym zasnuwał horyzont. Na spieczonym przez palące słońce stepie stały setki wraków. Dymiące tłustym dymem wraki czołgów, transporterów i pojazdów rozpoznania. To pozostałości po wielkie armii Tysiącletniej Rzeszy. Trupy najlepszych z najlepszych leżały porozrzucane wśród kraterów po wybuchach. Gdzie okiem sięgnąć śmierć i zniszczenie, pożoga. Samotny mężczyzna stojący na wzgórzu, zasłonił dłońmi twarz i wrzasnął głośno:
- Nein

Adolf Hitler przebudził się z wrzaskiem. To już kolejna noc, gdy śniła mu się porażka jego ukochanej Panzerwaffe. Wódź Rzeszy sięgnął po szklankę wody stojącej na nocnej szafce, po czym chwycił słuchawkę i prawie krzycząc zarządał:
- Wezwać mi tu natychmiast Speera!! - i rozłączył się.
Podszedł do okna, rozsunął zasłony i patrząc na pogrążone w mroku nocy miasto, szepnął:
- Ta ofensywa musi się udać. Musi.



16 maja 1943 r. godzina 9.45
Wnętrze Tygrysa 122 - Lanzer, Gapa, Kleinlich, Strasser
Żar pod pancerną płytą Tygrysa był wręcz nie do zniesienia. Nadomiar złego, akcja która nie zapowiadała się na trudną zaczęła się komplikować.
Oberschütze Strasser miał złe przeczucia, gdy ich czołg wjeżdżał do tej ruskiej wsi.
- Coś tu za cicho - pomyślał, ale nie podzielił się tym z resztą załogi. Wolał nie być jak ten cholerny Gapa. Tutaj nie liczyły się przeczucia tylko fakty, a te nie wskazywały na nic podejrzanego.
Tygrys wjechał powoli do wioski, gdy Kleinlich zatrzymał nagle wóz.
Uprzedził tym samym rozkaz Zelditza, który dostrzegł podejrzany ruch na wzgórzu nieopodal wioski. Czołg na szczęście stanął w dogodnym miejcu. O ile ludzie na wzgórzu nie widzieli ich wcześniej, teraz też ich nie zauważą. Oficer szybko przeanalizował fakty. Sprawnym ruchem odchylił właz i zdejmując laryngofon, rozkazał załodze:
- Żeby mi żaden z czołgu nie wychodził. Lanzer przejmujesz dowodzenie.
Takie zachowanie wprowadziło lekkie zamieszanie w szeregach załogi. Ich dowódca wyskoczył z wozu bez wyjaśnienia przyczyny.
- Gapa, Werner co widzicie? Co u licha się dzieje? - krzyczał lekko spanikowany Kleinlich.
W odpowiedzi padły niemal jednocześnie słowa obu zapytanych żołnierzy:
- Jakieś postaci ruszają się na wzgórzu około kilometra na południowy zachód. Jeśli to Iwany i mają choćby moździerz, to będziemy mieli kłopot- odpowiedział wyjątkowo czujny Gapa.
- Kurwa, jakiś mały frajer zza rogu domu coś rzucił! Spierdalać! - krzyczał Werner.
- Gdzie? Na pancerz? - dopytywał się Lanzer, który ze swojego stanowiska miał ograniczoną widoczność.
Werner już miał coś odpowiedzieć, ale zauważył jak Gapa siedzący obok niego otwiera swój właz i wychodzi z czołgu.
- Gapa! - wrzasnął pełniący obowiązki dowódcy Lanzer – Wracaj!
- Co to jest za człowiek? - westchnął Strasser, któremu Gapa działał wyjątkowo na nerwy
- Strasser nie gadaj, tylko melduj co tam się dzieje.
Nagle huk eksplozji wypełnił powietrze, a po chwili ktoś oddał serię z karabinu maszynowego.
- To Gapa, chyba granat rzucił – krzyczał Strasser – Kretyn! Co on wyczynia?
- Co widzisz? - dopytywał się Lanzer.
- Nic! Kurz tylko!
Po jednej serii strzały na szczęście ucichły. Właz ponownie się otworzył i Gapa zajął swoje miejsce.
- Może wyjaśnisz, co ty kurwa wyczyniasz? - rozdarł się Lanzer.
- Melduję, panie gefreiter, że odrzuciłem namagnesowany granat.
Słowa Gapy oszołomiły resztę załogi. Z jednej strony podziwiali jego odwagę i jasność myślenia, a z drugiej zastanawiali się co by było gdyby mu się nie udało.
Lanzer milczał i przyklejony do swojego peryskopu, próbował coś dostrzec.



Oberleutnant Franz von Zelditz
Po krótkiej chwili namysłu oficer wyskoczył z czołgu, przekazując dowodzenie Lanzerowi, jako zarówno najwyższemu stopniem jak i najbardziej doświadczonemu. Stojąc na płycie pancerza Zelditz chciał coś przekazać grednadierom, ale zauważył że oni padli na ziemię, chroniąc twarze.
- Granat! - pomyślał Zelditz i sam rzucił się natychmiast w krzaki. Ledwo wylądował i potoczył się za najbliższą zasłonę, gdy rozległ się wybuch a po nim seria z pistoletu maszynowego.
Chwila niepewności, ale na szczęście na tym się zakończyło. Zelditz spojrzał przez lornetkę w kierunku wzgórza. Jego wzrok go nie mylił. Na wzniesieniu ktoś próbował zamaskować działo przeciwpancerne. Nie dostrzegł już nikogo, poza nieudolnie zamaskowaną armatą. Podszedł więc do dowódcy grenadierów i rzekł:
- Panie Unterofizier na wzgórzu ktoś ukrył armatę przeciwpancerną. Wygląda na to, że przerwaliśmy ruskim organizowanie punktu obrony.
- Panie oberleutnant, obawiam się, że jest gorzej. Moi ludzie dostrzegli kogoś w stodole. Albo to mieszkańcy, albo partyzanci. Na dodatek jak pan słyszał, jakiś dzieciak rzucił granat magnetyczny na wasz pancerz. Jeden z waszych wyrzucił go na drogę. Odważny gość – zakończył plutonowy.
- Co z tym dzieciakiem?
- Jeden z moich ludzi już go zdjął.
- Dobrze więc niech pańscy ludzie otoczą tą stodołę. My was będziemy osłaniać.
- Tak jest panie oberleutnant – plutonowy zasalutował i ruszył do swoich ludzi.
Po chwili obaj aż przykucnęli, gdy 88 mm działo Tygrysa wypluło pocisk w kierunku stodoły. Ta w sekundę później przestała istnieć. Odłamkowy pocisk wręcz rozniósł ja w drobne drzazgi, nisząc budynek wraz z całym zagrożeniem się w nim znajdującym. Krzyk rannych tam ukrytych świadczył o tym, że grenadierzy się nie mylili.
- Jeden problem z głowy - pomyślał Zelditz, chwycił lornetkę i zaczął obserwować wzgórze.
Usłyszał jak wieża Tygysa się obraca i znowu donośny świst i huk oznajmiły, że działo ponownie ożyło.
Oficer wpatrzony w wzgórze, doskonale widział efekt jaki przyniósł wystrzelony pocisk. Działo już nie stanowiło zagrożenia. Dokładne trafienie obalio je na ziemię. Powykręcany pancerz wokół lufy pokazywał jaką siłą dysponuje Tygrys.
Zelditz był dumny ze swoich ludzi i sprzętu którym dane mu było dowodzić, ale euforia i zadowolenie szybko minęły, gdy uzmysłowił sobie że wystrzały słuszano w promieniu wielu kilometrów.
Jakby na zawołanie ktoś potwierdził obawy oficera. Z oddali usłyszał charakterystyczny odgłos pracy silnika Iła-2.

Samolot przelciał nad wsią zaledwie kilkadziesiat metrów nad głowami niemieckich żołnierzy.



16 maja 1943 r. godzina 9.45
Wnętrze Tygrysa 122 - Lanzer, Gapa, Kleinlich, Strasser
Ciszę po karkołomnej akcji Gapy przerwał Kleinlich:
- Czy tylko ja widziałem podejrzany ruch w stodole? Ktoś się tam ukrywa. Może mieszkańcy, ale biorąc pod uwagę, że na wzgórzu stoi działo, nie ma chyba na to co liczyć.
- Nie, nie tylko ty Kleinlich – zapewnił Lanzer – Tam jest chyba ktoś z bronią. Tak mi się zdawało.
- To co walimy w nich? - spytał Strasser – Ja już jestem gotowy. Działo ma ustawione.
Lanzer analizował przez chwilę wszystkie za i przeciw. Spojrzał jeszcze raz przez peryskop i rozkazał:
- Gapa dawaj odłamkowy!
- Tak jest panie gerfeiter – odpowiedział szeregowy i wchycił z podajnika odpowiedni pocisk i załadował – Gotowe!
- Strasser, wal!
Załoga usłyszała jak celowniczy naciska przycisk spustowy i po chwili wśród gwizdu i huku wstrzelili pierwszy tego dnia pocisk. Całym Tygrysem aż zatrzęsło. Łuska wypadła do rękawa z charakterystycznym metalicznym brzękiem.
- Prosto w cel. - pochwalił się celowniczy – Tam faktycznie ktoś był spójrzcie.
Załoga przylgnęla do wizjerów. Dostrzegli jak wśród resztek stodoły wiło się z bólu kilkanaście osób. Wyglądali jak cywile, ale pewności nikt nie miał.
- A co z tym działem na wzgórzu? - zapytał Gapa.
- Ty się o to Gapa już o to nie martw. Kiedy do ciebie dotrze, że nie ty tu dowodzisz?
- Wiem, panie gefreiter – przyznał ze skruchą szeregowy.
- To ładuj przeciwpancernym, a ty Strasser namierzaj go już. Tylko musisz sam sobie dać radę, bo ja stąd nic nie widzę.
- Tak jest! - krzyknął celowniczy i zaczął obracać już działo. Po chwili krzyknął – Mam go!
- Dobrze! Jak tylko Gapa będzie gotów to wal. Byle celnie!
- Tak jest panie gefreiter!
- Gotowy! - zameldował ładowniczy.
Strasser nie czekał już na rozkaz, nacisnął spust i przyległ do peryskopu. Z lubością patrzył na efekt swojej pracy. Wśród dymu i ognia działo przewróciło się na lewy bok. Jego pancerz został pogięty jakby był z cienkiej blachy.
- Melduję, że problem z głowy. Ktokolwiek tam był już nam nie grozi.
- Świetnie
Nagle wszyscy, aż skamienieli ze strachu. Tuż nad ich głowami przeleciał z głośnym rykiem silnika samolot.
- To nasz, czy ruski? - spytał Lanzer.
- Melduje, że ruski, panie gefreiter – Kleinlich chyba jako jedyny zauważyl skąd nadleciał Ił.
- Dobra czekamy na dowódcę – zarządził Lanzer – Mam nadzieję, że jest cały i zaraz tu przyjdzie.
- Jest, jest – zapewnił celowniczy – stoi tu i rozmawia z dowódcą grenadierów.



Oberleutnant Franz von Zelditz
Ił zawrócił i ponownie przeleciał na głowami niemieckiego oddziału. Zelditz obawiał się, że tym razem zrzuci coś na jego ludzi, ale szczęście najwyraźniej im sprzyjało. Lotnik nawet nie postraszył ich z karabinu, tylko wzbił się wysoko i odleciał na południowy wschód.
- Mamy fart – pomyślał oficer i odetchnął z ulgą.
Podszedł do niego plutonowy grenadierów i spytał:
- To co teraz panie oberleutnant?
- Jak co? Bierzemy się za wykonanie naszej misji – odpowiedział Zelditz z uśmiech – Szukamy świnek, krówek i innego bydła domowego.
- Tak jest! - unterofizier zasalutował i obrócił się na pięcie i krzyknął ucieszony – To chyba nie będziemy musieli daleko szukać – ręką wskazał pole tuż koło chałupy obok której stał Tygrys.
Krowa wyszła niewiadomo skąd, wprost na spragnionych mięsa żołnierzy.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 03-08-2009 o 06:34. Powód: dopisek
brody jest offline  
Stary 05-08-2009, 22:28   #10
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Franz wyskoczył jak najszybciej potrafił z czołgu. Chciał się upewnić, czy wzrok go nie mylił i czy wyobraźnia czasami nie płata mu figli. Bo jeżeli to co widział rzeczywiście tam było, sytuacja jego ludzi była, delikatnie rzecz ujmując, nieciekawa. Zdziwiło go, że Kleinlich zatrzymał czołg bez rozkazu, ale nie zastanawiał się teraz nad tym. Nie było czasu. Ruscy mogli ich zauważyć. A jeżeli za chwilę otworzą ogień?

Gdy stał na pancerzu chciał szybko przekazać informacje o sowieckim dziale dowódcy Grenadierów, ale nie zdążył. Piechurzy padli na ziemię. "Granat!" przyszło na myśl Zelditzowi, więc również rzucił się na ziemię, nie wiedząc za bardzo, gdzie znajduje się zabójczy przedmiot. Chwilę potem nastąpił wybuch i ktoś pociągnął serię z PM-u.

Franz rozejrzał się. Czołg stał nienaruszony, a grenadierzy powoli podnosili się z ziemi. Podczołgał się trochę do przodu i delikatnie wychylając się za chałupę, spojrzał przez lornetkę. Nie mylił się. Sowieci rzeczywiście mieli działo przeciwpancerne na tamtym wzgórzu. Nie zauważył jednak żadnego ludzkiego ruchu. "To bardzo dobrze" ucieszył się. Zwrócił się o dowódcy desantu:

- Panie Unteroffizier na wzgórzu ktoś ukrył armatę przeciwpancerną. Wygląda na to, że przerwaliśmy ruskim organizowanie punktu obrony.

- Panie Oberleutnant, obawiam się, że jest gorzej. Moi ludzie dostrzegli kogoś w stodole. Albo to mieszkańcy, albo partyzanci. Na dodatek jak pan słyszał, jakiś dzieciak rzucił granat magnetyczny na wasz pancerz. Jeden z waszych wyrzucił go na drogę. Odważny gość.

Zelditz nie wiedział o kogo chodzi plutonowemu, ale musiał to być albo Gapa, albo Strasser. Tylko oni, jako siedzący w wieży, zdążyliby wyskoczyć na pancerz. Spodziewając się, że jednak uczynił to ten drugi, obiecał sobie pogratulować heroizmu przy całej załodze. Ale to później.

- Co z tym dzieciakiem?

- Jeden z moich ludzi już go zdjął.

- Dobrze więc niech pańscy ludzie otoczą tę stodołę. My was będziemy osłaniać.

- Tak jest panie Oberleutnant.

Gdy żołnierz już odchodził, by wypełnić rozkaz, Tygrys wystrzelił w kierunku drewnianej budy. Ta rozleciała się na miliony kawałeczków. Franz wiedział, że ludzi będących wewnątrz czekał podobny los. Krzyki tych, którzy jeszcze żyli, uświadomiły go w przekonaniu, że ma rację.

Teraz jednak byli w jeszcze większym niebezpieczeństwie. Ruscy na wzgórzu, przyjmując nawet, że nie usłyszeli granatu, na pewno usłyszeli strzał z 88-ki. Szybko chwycił za lornetkę i spojrzał w tamtym kierunku. Nie zauważył żadnego ruchu, ale po chwili armata przestała istnieć w ten sam sposób, w jaki przestała istnieć, chwilę wcześniej, stodoła.

A więc udało im się. Mając nadzieję, że w pobliżu nie ma już więcej takich niespodzianek odetchnął z ulgą. Po chwili uświadomił sobie, że pewnie słyszano ich z daleka, a to oznacza, że muszą się szybko zwijać.

Niedługo potem wszyscy usłyszeli dźwięk silniku samolot, a na niebie pojawił się Ił-2. Franz spędził już tyle dni na froncie wschodnim, że potrafił rozpoznawać wiele rodzajów uzbrojenia po samym dźwięku. W tym przypadku nie wymagało to wielkiej praktyki. Silnik tego sowieckiego dzieła wydawał charakterystyczny dźwięk. Najgorsze było to, że wystarczy, że pilot będzie miał cela, a...

Ale stało się coś dziwnego. Pilot przeleciał dwukrotnie nad wioską i odleciał. Czyżby nie miał już bomb? Zresztą nie było to w tej chwili ważne. Trzeba się było stąd jak najszybciej zabierać.

- To co teraz panie Oberleutnant? - zapytał Unteroffizier.

- Jak to co? Bierzemy się za wykonanie naszej misji. Szukamy świnek, krówek i innego bydła domowego - odpowiedział z lekkim uśmiechem Zelditz.

- Tak jest! To chyba nie będziemy musieli daleko szukać - oznajmił.

Na polu pasła się, niezauważona do tej pory, krowa. Porucznik kazał ją zabrać i jeszcze przeszukać kilka najbliższych chałup. Wolał nie zapuszczać się dalej, ale jedna krowa to trochę mało. Sam wybrał się do zniszczonej stodoły.

Jego oczom ukazał się koszmarny widok. Do tej pory ci, którzy przeżyli sam wybuch, zdążyli się już wykrwawić. Wokół nich leżały ludzkie członki, flaki, nawet głowy bez ciał. Franz chciał się tylko przekonać i niestety miał rację. W stodole znajdowali się nie tylko partyzanci. Były tu też kobiety i dzieci. Spoglądał na zmasakrowane zwłoki sześcio- może siedmioletniej dziewczynki. W jego oczach pojawiły się łzy, ale gdy usłyszał głos dowódcy Grenadierów meldujący wykonanie zadania, uspokoił się i ruszył w stronę czołgu.

- No to wracamy - powiedział cicho, starając się zachowywać jak przedtem. Nie miał nic przeciwko temu, żeby zabijać wrogich żołnierzy, ale czym zawiniły te kobiety i dzieci? Po prostu znalazły się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. A gdyby Zelditz jak idiota nie wyskakiwał z czołgu, tylko spytał Kleinlicha dlaczego się zatrzymał, być może by żyli. A tak spotkała ich niepotrzebna śmierć. Kolejna niepotrzebna śmierć w tej wojnie. Przed oczami przeleciały mu te wszystkie twarze. Gregor, Reinhart, Luck, Wolf, Relke. Kto jeszcze będzie musiał umrzeć?

Doszedł do Tygrysa. Wspiął się na pancerz i wszedł do środka przez właz. Odetchnął głęboko, odganiając ponure myśli i rozejrzał się po wnętrzu. Gapa i Strasser patrzyli na niego wyczekując.

- Strasser - porucznik zaczął. - Kto wyrzucił ten granat?

- Gapa, panie Oberleutnant.

Gapa? Teraz Franza uderzyło, że rzeczywiście stać go na taki wyczyn. Z góry postawił na celowniczego, zapominając o wielu popisach Steilera. Przez chwilę nie wiedział co powiedzieć, aż wreszcie się przełamał:

- Brawo Ditrich - rzucił i poklepał chłopaka po ramieniu. To był chyba pierwszy raz jak pochwalił ładowniczego, chociaż nieraz pokazywał się z dobrej strony. Jednak porucznika najbardziej zdziwiło, że odezwał się do szeregowego po imieniu. Dziwnie brzmiało "Ditrich" w jego ustach.

- Kleinlich, odpalaj motor i wracamy - rzucił po chwili zamyślenia. - Dobra robota chłopcy, na prawdę dobra robota - dodał. Wiedział, że nie chwali tym samym siebie. On się nie popisał, ale jego ludzie spisali się na medal. Po chwili wychylił się przez właz i siedząc wygodnie na pancerzu obserwował drogę powrotną.
 
Col Frost jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172