lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Autorski] Świat pogan. (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/5503-autorski-swiat-pogan.html)

mjl 26-04-2008 13:51

[Autorski] Świat pogan.
 
Nastawał wieczór. Samon szedł przez gród przyglądając się miastu. Znajdował się w grodzie właściwym, blisko siedziby jego władcy, więc tutaj panował spokój. Wojowie leniwie czyścili swój ekwipunek, bogaci rzemieślnicy zbierali swój towar, by wrócić do swych domostw, a kobiety rzucały tęskne spojrzenia w jego stronę. Był on bowiem przystojnym, zadbanym i ustawionym już do końca życia mężczyzną. Ziemomysł liczył się z jego zdaniem, a to wielka łaska. Ich władca był potężnym, dumnym wojownikiem, nie cierpiącym sprzeciwu, niegdyś dokonywał wielkich czynów, udało mu się przecież zjednoczyć lud Polan…

W międzyczasie urzędnik dotarł do granicy grodu, dzielącego go z podgrodziem. Była to drewniana brama, przy której stali strażnicy. Kiwnął im leniwie głową i powędrował dalej. Wszedł w teren, który zamieszkiwali biedniejsi rzemieślnicy, ich rodziny i inni ludzie. Tutaj życie przybierało swój prawdziwy wymiar. Z nudy i monotonii, które to panowały w grodzie, przeniósł się do zgiełku pełnego przekupek, wrzasku dzieci i pijackich śmiechów. Ludzie, może i zachowywali się głośno, ale uważali na to co robią. System kar dla złodziei, naciągaczy i oszustów był bardzo surowy. Przechodząc przez targ Samon zobaczył parę sylwetek wisielców, których ciała już dawno wysuszyło słońce. W końcu z oddali ujrzał zarysy karczmy. Był to zadbany, drewniany budynek, niewątpliwie przynoszący największe dochody. Ostatnie zapasy pożywienia sprzedawano tutaj po olbrzymich cenach, a ludzie i tak garnęli się tu chmarami. Jedzenie bowiem stało się niezwykle cenne, a kupcy zabierając ich dobytek, (panował tu handel wymienny), wzbogacali się, podróżując do coraz to nowych krain położonych na północ i sprzedawali go. Urzędnik wszedł do karczmy. Pozdrowił znajomego karczmarza i ruszył w jego kierunku.
-Witaj, o bogaty Denusie! – rzekł, przyglądając się szarpaninie zrozpaczonej kobiety, która próbowała ukraść bochen pieczywa.
-Witaj, o panie. Cóż cię do mnie sprowadza?– pytał karczmarz głosem, w którym zbyt wyraźnie słychać było chciwość.
-Mam interes, jednak twoja rola w nim ograniczy się do minimum. Wskaż mi jedynie ludzi, którzy zdołali wykonać by pewne zadanie! – rzekł, rozglądając się po zgromadzonych.
Na twarzy karczmarza widoczna była złość i lekkie rozczarowanie.
-Ludzi, powiadasz o panie?! – pytał.
-Myślę, że on byłby zdatny. – rzekł wskazując na mężczyznę w kwiecie wieku.
-Na imię mu Zbyszko, lecz wołają na niego ‘Boberek’!
-Boberek, powiadasz? – powiedział z przekąsem.
-No, zobaczymy, zobaczymy… - rzekł kierując się do mężczyzny.
Siedział on pogrążony w zadumie. Jego przydomek powstał od zapewne od tego, że nosił bobrze skóry. Miał ciemne, długie włosy i gęsty zarost na twarzy.
-Pozdrawiam cię w imieniu Peruna! – rzekł Samon.
-Czy przemawia do ciebie chęć zysków, czy może chęć pomocy naszemu wielkiemu władcy? – rzekł.
-Oj panie mój… Nie wiem, czy moja pomoc pomoże jakoś… Jam zwykłym człekiem jest.
Anim wojem, anim mądry… Umiem ci jedynie oprawiać skóry.
-Nadasz się idealnie. – rzekł Samon.
-Czekaj przed wejściem do grodu.
-Jak pan każe. – rzekł człowiek i wyszedł.
Wracając do karczmarza, Samon uderzył barkiem następnego mężczyznę.
-Jak łazisz, poczwaro?! – klnął.
-Wybacz panie. - odrzekł. Był to zaś stary, pomarszczony bajarz, którego Samon pamiętał z biesiad w karczmie.
-Witaj, o Bratomirze. Nadasz mi się do jednej sprawy. Czekaj na mnie przed bramą do grodu. – rzekł urzędnik.
-Panie jaka to sprawa? – odrzekł starzec.
-Przekonasz się, oj przekonasz… - powiedział w uśmiechu Samon. Lubił tą postać, Bratomir był przyjazny, dzieci go lubiły i w życiu nie widział, jak podniósł na kogoś rękę. Był spokojny i opanowany, a to wyraźnie uspokajało Samona.
Wrócił do karczmarza.
-No, Denusie twoja spokojna niegdyś karczma, zmieniła się w targowisko…
-Eeee niee… - rzekł tamten.
-To najprawdziwsza prawda o Denusie. Zgiełk tu gorszy nawet niż na targu.
-Panie, trza jakoś zarabiać. – rzekł, wymijająco właściciel.
-Ziemomysł na pewno zrobi inny użytek z tych dóbr. Rozda je między lud. – rzekł urzędnik i przyglądał się następnym ludziom w karczmie.
Nagle wszedł do niej człowiek, z koszem który trzymał na ramieniu. Przechodząc poprzez karczmę zdjął tkaninę z kosza i całemu ludowi ukazał się widok dorodnych, wspaniałych ryb. Ludzie szybko wykorzystali naiwność rybaka. Gdy ten chciał położyć kosz na ziemi, mała grupka dopadła do niego i wyrwała mu go. Rybak podniósł się z ziemi, dostał bowiem pięścią w twarz, klnąc.
-Od świtu do teraz, łowić musiałem te parę sztuk! Ja wam dam, wy ciemne bękarty złych sił! – darł się, ruszając w stronę grupki. Ludzie będący w niej nie byli jednak głupi. W pośpiechu wybiegli z karczmy, zostawiając za sobą wzniesiony obłok kurzu. Samon podszedł do rybaka.
-Skoroś zdatny na tyle, żeby przez dzień nałowić tyle ryb, nadasz mi się w jednej sprawie. – rzekł.
-Czekaj na mnie przed bramą do grodu. – powiedział, odchodząc od niego.
-Panie, ale cóż to za sprawa w której ma pomoc okaże się przydatna? – rzekł tamten.
-Dowiesz się, dowiesz… - rzekł urzędnik z dala.
Rybak wyszedł z karczmy, a Samon podszedł w kierunku innego stolika.
-Człeku, nadasz mi się do sprawy pewnej. – rzekł.
-Panie, a jeśli nie zechcę?! – mruknął rozmówca.
-Wtedy każę cię bić, aż się zgodzisz. – rzekł Samon.
A tamtego łatwo zastraszyć nie było. Był potężnej budowy, wyglądał na myśliwego.
-Jak się zwiesz, jeślibyś uciekł muszę wiedzieć. – zapytał.
-Vlado, panie mój. – rzekł.
-Dobrze więc, idź już. – naglił tamtego.
Samon odprowadził spojrzeniem mężczyznę i odwrócił się w kierunku karczmarza.
-Widzisz o Denusie, wszystko idzie po mojej myśli. – rzekł, śmiejąc się.
-Tak więc nalej trochę miodu! – rzekł śmiejąc się.
-Nie ma miodu. – rzekł karczmarz.
-Niech cię… Wszystko już sprzedałeś?! – rzekł Samon.
-Nie, jeszcze żona i bękarty, ale ich sprzedać nie mogę. – śmiał się karczmarz.
Samon również się śmiał. Oboje pogrążyli się w rozmowie i do karczmy nagle wszedł potężny mężczyzna. Jego ramię było niczym skała, a głos niczym wiatr zsyłający młodych ludzi z chmur. Samon od razu zrozumiał, że ta postać będzie ważna dla powodzenia tej misji.
-Witaj o wielkoludzie! – rzekł podchodząc do niego.
-Jak cię zwą? – pytał.
-Jam Błażej Młotoręki. – odrzekł tamten grubym głosem.
-Cóż cię tu sprowadza? – pytał urzędnik.
-Po materiał do kucia żem przybył! – odrzekł rozglądając się po karczmie.
-Tu bida, niczego nie znajdziesz… - rzekł Samon.
-Jednak poczekaj na mnie przed bramą do grodu, coś da się zrobić. – ciągnął.
-Jeśli tak, to idę… - odrzekł.
Jeszcze jedna postać siedziała w karczmie. Pewne było, że jest to łowca. Przez plecy przewieszony miał jesionowy łuk a przy pasie dwa sztylety.
Urzędnik podszedł również do niego.
-Mam dla ciebie robotę. - rzekł.
-Staw się pod bramą do grodu, a wszystkiego się dowiesz. - ciągnął.
Samon uśmiechnął się do karczmarza, pożegnał go i wyszedł z karczmy.


*****


Samon pamiętał o tym, że skompletował drużynę, władca będzie zadowolony, tylko że nie wiedział, czy ta drużyna podoła zadaniu. Każdy z nich był inny, razem tworzyli dość nietypowe połączenie, a woja tam żadnego nie było. Dlatego Samon poszedł do znajomego Racimira. Był on bowiem dobrym, wiernym towarzyszem, który na pewno był w stanie im pomóc. Jego chatka położona była na podgrodziu i Samon kierował swe kroki. Otworzył mu opalony, przystojny mężczyzna, z głęboką blizną na twarzy. Na powitanie rzekł:
-Witaj o Samonie!
-Witaj o Racimirze. Sprawa jest. Pomocny byłbyś do niej.
-Jakaż to sprawa? – rzekł tamten.
-Przekonasz się. Podejdź pod wejście do grodu, tam do bramy. Weź ze sobą miecz i zbroję! – rzekł Samon.
-Czas mnie nagli. – odrzekł na pożegnanie.
Samon wiedział, że wojownik zjawi się najprędzej jak to będzie możliwe. Kierował się do bramy, by wytłumaczyć tym prostakom, po co są mu potrzebni.
Gdy doszedł na miejsce, zobaczył że są wszyscy oprócz Racimira.
-„Zaraz dojdzie” – pomyślał Samon.
-Czego dowiedzieć się chcecie, o panowie?! – rzekł.

zbik_zbik 26-04-2008 14:32

Zbyszko odpoczywał sobie w karczmie, zdążył sprzedać większość skór i miał trochę monet chowanych w woreczku na kroczu. W pomieszczeniu był straszny tłok gdy nagle podszedł do niego jakiś bogaty jak było widać po stroju człowiek.
Zaczął coś mówić o pomocy dla władcy ale jak on sam mógłby pomóc władcy który miał przecież wojów zbrojnych w miecze i tarcze. Więc zaoponował ale ten kazał mu iść pod bramę grodu.

Jak kazano tak też zrobił wziąwszy swoje rzeczy, a nie miał ich wiele. Stał chwilę przy bramie i z strony karczmy docierali kolejni ludzie i stawali przy brami. "Chyba jakaś ekipa się zbiera, może w końcu będzie coś ciekawego w moim życiu się działo." - pomyślał ucieszony Boberek.

Za chwilę przybył ów człek co mu kazał się tu stawić i spytał:
-Czego dowiedzieć się chcecie, o panowie?!
Miał okazję coś powiedzieć, spytać po co tu jest, jaka to przygoda może ich czeka, albo jakie pieniądze można zarobić, pomyślał też że może zostanie wielkim wojem. Ale wstyd mu było się pierwszym odzywać więc poczekał co powiedzą inni.

Lord Artemis 26-04-2008 15:42

Chatka, w której zamieszkał Racimir była malutka, ale dobrze urządzona i zawsze czysta... Mieszkał tutaj sam, lubił samotność, ciszę i spokój. Jednakże często wychodził do pobliskiej karczmy napić się miodu i porozmawiać z miejscowymi... Życie leciało tutaj powoli i monotonnie jednak Racimir lubił je... Mógł oderwać się od problemów i wspomnień....

Wstał Rano i wyszedł z chatki, powietrze było świeże i czyste... Powoli wykonał kilka ćwiczeń rozciągających mięśnie a następnie umył twarz i ręce w wiaderku wody... wszedł do chatki, zjadł obfite śniadanie a następnie ruszył do stojącego niedaleko przywiązanego do pala konia... Gdy tylko nakarmił zwierze ruszył żwawo w kierunku miasta... Ponieważ w karczmie nie mógł skorzystać z cudownych porcji miodu, bo jak twierdził karczmarz skończył się, Racimir zakupił potrzebny prowiant i ruszył w drogę powrotną do domu... Do końca dnia rąbał drewno przygotowując się na gorsze dni, chłodniejsze dni...

Nastał wieczór... Racimir rozłożył się wygodnie w obitym świńską skóra fotelu, wyłożył nogi na drewnianym stołku i powoli , nie spiesząc się popijał miód z drewnianego kubka... Oczy miał lekko przymknięte... Powoli zatapiał się w krainę snów gdy nagle rozbudziło go pukanie do drzwi... Racimira nikt raczej nigdy nie odwiedzał, więc zupełnie nie przypuszczał kim może być dana osoba... Odłożył kubek na stół i ruszył w kierunku drzwi... otworzył je a w drzwiach ujrzał urzędnika- doradcę Pana Ziemomysła...

- Witaj o Samonie!- Rzekł donośnym mocnym głosem Racimir. Był lekko zdziwiony czego może chcieć ten człowiek.
-Witaj o Racimirze. Sprawa jest. Pomocny byłbyś do niej.- Odparł prosto z mostu i bez wyjaśnień Samon...
-Jakaż to sprawa?
-Przekonasz się. Podejdź pod wejście do grodu, tam do bramy. Weź ze sobą miecz i zbroję! Czas mnie nagli. – Rzekł jeszcze Samon i odszedł w mrok...

Racimir zawsze był pomocny, nigdy nie odmawiał ludziom w potrzebie... Jednak zupełnie nie wiedział, o co może chodzić Samonowi... Zwłaszcza, że kazał wziąć miecz i zbroję... Racimir jednak nie zastanawiał się długo... „Trzeba pomóc to pomogę”- Pomyślał i wyciągnął z kufra kolczugę oraz miecz... Ściągnął podniszczone buty i ubrał lepsze sięgające do kolan. Założył cieplejsza koszulę oraz metalową kolczugę... Przypiął pas z toporkiem. Zarzucił płaszcz z kapturem, przełożył miecz przez plecy i z tarczą wiszącą na ramieniu ruszył w mrok...

Odwiązał konia, złapał go za uzdę i ruszył w kierunku bramy gdzie miał być umówiony z Samonem... Przy bramie spostrzegł kilku mężczyzn oraz stojącego przy nich Samona...
„Ano szykuje się nam chyba grubsza sprawa” – Pomyślał i skierował się wraz ze swym koniem w stronę ludzi... Kolczuga delikatnie dzwoniła przy każdym kroku.. Racimir ocenił przybyłych... Nie wyglądali na wojów, było tam kilku chłopa potężnej budowy aczkolwiek nikt nie dzierżył broni, zastanawiające więc było czego mógł chcieć Samon...

Racimir podszedł do zgromadzonych i donośnym głosem z szerokim uśmiechem na pociętej twarzy rzekł do Samona:

- Miłościwy Panie Samonie ino mi powiedz, co to za sprawa jaką żeś do mnie miał bo ja sam nic nie mogę zrozumieć... Kogoś ubić trzeba czy dziewkę, jaką z opresji wyratować??

Gust 26-04-2008 16:56

Już od dłuższego czasu Lesław siedział w karczmie, ubrany był w lekką skórzaną zbroje, lekkie skórzane spodnie, przy boku miał przypięte dwie pochwy ze sztyletami a przez plecy przewieszony rzeźbiony jesionowy łuk. Spokojnie popijał sobie piwo i obserwował zachowania ludzi przebywających w karczmie. Gdy zobaczył jak ludzi rzucili się na rybaka z koszem ryb, pokiwał głową z bez aprobatom i powiedział do siebie "Raczej nie będę ze zdobyczą przychodził do karczmy". Gdy już miał wstać i wyjść, gdyż wieczór nastawał a on nie chciał się tłuc po lesie w nocy, podszedł do niego Samon jeden z doradców Ziemomysła.

-Mam dla ciebie robotę.- rzekł.
-Robotę?? O jakiego typu robotę chodzi?? - Odrzekł zaciekawiony
-Staw się pod bramą do grodu, a wszystkiego się dowiesz. - ciągnął.

Po tym jak Samon opuścił karczmę, Lesław zaczął się zastanawiać o jakiego typu robotę mogło mu chodzić.
"Jeśli będzie musiał walczyć to chyba powinien wrócić do domu po jakieś wyposażenie." - pomyślał spoglądając na kufel z piwem.
Lecz gdy po jakichś dziesięciu minutach nie doszedł do żadnego rozsądnego rozwinięcia tej że sprawy, zebrał swoje rzeczy, dopił piwo które męczył już drugą godzinę, wziął kufel i podszedł do karczmarza.

-Dzięki, nie ma to jak zimne piwo - Postawił kufel na ladzie a do środka wrzucił kilka monet.

Machnął ręką na pożegnanie do karczmarza i żwawym krokiem opuścił karczmę po czym udał się na miejsce spotkania które nakazał mu Samon. Po drodze jeszcze szperał po kieszeniach w poszukiwaniu jakichś zagubionych monet, gdy dotarł do sakiewki osadzonej głęboko w kieszeni, otworzył ja i zobaczył w niej niewątpliwą pustkę, było tam tylko kilka monet które zostały mu po ostatnich zyskach z polowania. Lecz nie zrażony, a nawet bardziej zachęcony tym faktem ruszył jeszcze szybciej na miejsce spotkania. Gdy doszedł do miejsca spotkania rzekł do zgromadzonych.

-Witajcie - po czym podszedł do Samona.
-No i cóż to za robota?? - Rzekł do niego z uśmiechem na twarzy i podnieceniem w głosie.

Bulny 27-04-2008 13:16

Mężczyzna w średnim wieku szedł sobie, wesoło pogwizdując, drogą prowadzącą do grodu gnieźnieńskiego. Nieco przemokły wór, okrywający jego ciało, aby je ogrzać wskazywał na to, że jest rybakiem. To samo sugerował nóż do patroszenia ryb, wsadzony za pas, którym był kawał potężnego sznura. Połów chyba się udał, człowiek szedł do miasteczka z koszem pełnym ryb:
- Perepłut dopisał mi dziś, mam nadzieję, że nie przehulam tego wszystkiego w karczmie - mówił sam do siebie. Był szczęśliwy i uradowany, gdyż od dawna nie trafiła mu się taka zdobycz.

Gdy człowiek swawolnym krokiem doszedł do bram grodu zatrzymał go strażnik:
- Gdzie idziesz kmieciu? - zapytał zbrojny z nietęgą miną na twarzy.
- Jak co dzień panie z połowu wracam - odparł Chocimir, patrząc na niego przyjemnym i ucieszonym wzrokiem.
- Widzę żeś połów udany miał. Bogowie dopisali. - woj popatrzył na kosz pełen ryb, który bardzo ciążył rozmówcy. - Kosz pewnie ciąży Ci nieco?
- Oj żebyś wiedział panie, że ciąży. Chybam przez cały tydzień tylu ryb nie nałowił, co dziś. Może ty rybkę chcesz, co by dobrą passę do domu przywiać? Świeżutka, prosto z Wełny tymi rękami wzięta. - odpowiedział rybak wskazując na pomarszczone od wody, nieco już brudne, ręce.
- Dzięki Ci chłopie. Pokaż co tam masz w koszu. -strażnik po tych słowach podszedł do kosza, który rozmówca miał na ramieniu i wybrał sobie dorodną rybę, po czym powiedział.
- Rzeczywiście bogowie dopisali Ci w łowach. Same dorodne sztuki. Uważaj, co by Ci ich oprychy nie skradły.
- Dzięki za te słowa panie. Niech Porewit w służbie Ci dopisze. - Tymi słowy mężczyzna zakończył rozmowę wchodząc za mury miejskie.

Tłok był niesamowity. "Czy to dni targowe w grodzie się rozpoczęły?" - pomyślał Chocimir, przeciskając się między ludźmi. Na samą wizję sprzedaży połowu, która pojawiła się w jego umyśle uśmiechnął się. Już miał iść na bazar, gdy jego oczom ukazał się drewniany, wzmacniany kamieniem, budynek karczmy. Mężczyzna pierw obrócił wzrok.
- O nie wstrętne piwoszniki. Nie doprowadzicie mnie dziś tam. - szeptał szukając w sobie silnej woli. Po chwili jego umysł jednak zamroczył sie wizją złocistego napoju w drewnianym kuflu.
- No dobrze, jeden kufelek, ale ani kropli więcej. - rzekł głośniej, kierując swe kroki ku gospodzie.

Gdy wszedł do karczmy postawił swój kosz na podłodze. W końcu za piwo należało czymś odpłacić. Zdjął więc zasłonę ukazując wszystkim gościom swój połów. Chciał znaleźć dobrego płaza, co by dużo piwa za niego dostać. Miał zabierać się do przepatrywania tobołka, lecz rzuciła się na niego masa ludzi. Przez chwilę nie wiedział co się dzieje, lecz gdy spojrzał do niemal pustego kosza wybiegł za nimi krzycząc.
- Od świtu do teraz, łowić musiałem te parę sztuk! Ja wam dam, wy ciemne bękarty złych sił! - człowiek był mocno rozzłoszczony, lecz też zasmucony.
- Czy to za pijaństwo mnie karzesz Swaroże poczciwy? - powiedział cicho, po czym spojrzał na mężczyznę podchodzącego w jego stronę.
- Skoroś zdatny na tyle, żeby przez dzień nałowić tyle ryb, nadasz mi się w jednej sprawie. - usłyszał z ust zbrojnego. Oj możny wojownik z niego był. Możny bardzo, więc może Chocimir dorobiłby sie czegoś pomagając mu. Zgodził się więc na jego propozycję. Widząc, że ten podchodzi jeszcze do innych kmieci, rybak podszedł do karczmarza.
- Widzisz mój panie. Te warchlaki przez Marzannę spłodzone znowu mnie z majętności obrobiły. Wiesz gospodzinie, żem uczciwy człek, Swaroga prawom służący. Nie dałoby rady, w zastaw za ten kosz, uncji chmielowego naparu mi polać? - mężczyzna wskazał wiklinowy kosz, w którym niósł swój towar. Był on całkiem dobrej jakości, choć nieco stary. Widać, że przez rzemieślnika wprawnego zrobiony.
- Oj Chocimirze, idź że do wybrańca jakiegoś, co by z Ciebie klątwę tych wstrętnych piwoszników zdjął, boś tego nie wart. - Powiedział właściciel przybytku nalewając poczciwemu człowiekowi kufel piwa. Meżczyzna podziękował, po czym usiadł na stołku, szybko go opróżniając.
- Dzieki Ci panie. Tego mi było trzeba. Życzę Ci, by Czarnobóg nie imał się ani Ciebie, ani twojej rodziny. - rzekł z uśmiechem, po czym wyszedł z gospody.

Swoje kroki skierował tam, gdzie kazał mu możny pan - przed bramę grodu. Piwo karczmienne mocne było. Nie jakieś tam z wodą rozcieńczane, tylko prawdziwe, goryczkowe, uderzające do głowy. Mężczyzna, choć nie był słabej głowy, to jednak poczuł jego działanie rozweselając się nieco. Widząc ludzi zgromadzonych przed grodem pomyślał, że pewnie wszyscy z nich czekają na Samona i usiadł na kamieniu przysłuchując się temu, co możny ma do powiedzenia...

Maciass0 27-04-2008 14:06

Dawno temu, za lasami i oceanami żył sobie król.
Pewnego razu postanowił wydać wielkie przyjęcie. Zaprosił olbrzymią ilość gości i rozkazał:
- Bawcie się do białego rana.
Tak też wszyscy zrobili.
- Jakże przyjemnie jest spełniać niektóre rozkazy - myśleli sobie poddani - niech żyje król !!!


Dawno temu, za morzami i górami w ciemnym lesie mieszkała czarownica.
Znała dużo różnych zaklęć i wydawało jej się, że jest najpotężniejszą czarownicą na świecie.
Pewnego razu chciała rzucić urok na woja, który się jej podobał.
Nie wiedziała tylko, że jego kolczuga odbija uroki
Rzuciła urok na siebie.


Dawno temu, za lasami i polami mieszkał sobie koń z rodziną.
Pewnego razu syn zapytał go:
- Tato, a po co się pracuje?
- Żeby czynić sobie życie przyjemniejszym.
- A czy nie jest przyjemniej nie pracować?
- Jest, ale wtedy życie staje się naprawdę ciężkie.


był sobie chłopiec
była też dziewczyna
jak się spotkali
jaka była przyczyna
trudno dziś powiedzieć
po prostu tak się stało
że pewnego dnia się poznali
być może Niebo tak chciało
i od tamtej chwili
wszystko Razem robili
Razem się śmiali
Razem dojrzewali
Razem płakali
Razem jedli
Razem gotowali
Razem wędrowali
Razem ślub brali
Razem dzieci mieli
Razem je chowali
Razem spali
Razem się kąpali
Razem się zestarzeli
i dla dobra opowieści
Razem umarli
a ludzie o nich nie zapomnieli
i jak świat długi i szeroki
Razem ich pamiętali

Opowiadał baje Bratomir w karczmie, a słuchali go i młodzi i starzy, tacy jak on i tacy jakim był kiedyś - żywym człowiekiem.
Teraz to jeno stary człek co szuka pomysłu na życie w baśniach i opowiastakch dla innych. Tak zarabia na życie. Dostaje jedzenie od karczmarza za bawienie ludzi. Jednak dziś nie dostał nic bo wszystko ludzie wykupili i pozjadali. Taki jest los żebraka, nędzarza nie ma to nie ma, ot co!

Po skończeniu opowiadania nędznych, krótkich bajek Bratomir wstał aby wyjść na świeże powietrze, co by rozprostować kości. Wziął swoją starą laskę i ruszył w stronę dworu. Niestety los tak chciał że ktoś go popchnął ramieniem. Bratomir usłyszał gniewny głos:
- Jak łazisz, poczwaro?!
- Wybacz panie. - odrzekł Bratomir, który nie chciał stwarzać kłopotu innym, więc ruszył do wyjścia. Lecz tamten zagadał do niego, widocznie go znał
- Witaj, o Bratomirze. Nadasz mi się do jednej sprawy. Czekaj na mnie przed bramą do grodu.
- Panie jaka to sprawa? – odrzekł Bratomir, rozpoznając w tym człowieku Samona, urzędnika
-Przekonasz się, oj przekonasz… - powiedział w uśmiechu Samon.

Bratomir zdziwiony był decyzją Samona, lecz odmówić nie mógł więc ruszył w stronę bram grodu, aby spotkać się z przeznaczeniem...

Blady 27-04-2008 14:45


Błażej, wysoki i potężnie zbudowany kowal, obudził się wcześnie rano. Dobrze
wiedział że dziś czeka go sporo pracy. Szybko umył się i odział robocze spodnie i skórzane karwasze. Z gołym torsem wyszedł ze swego małego, drewnianego domku i przeszedł do kuźni. Na kowadle leżał niedokończony od wczoraj młot. Do wielkiego kotła dołożył więcej węgla, a następnie włożył do niego młot który po paru minutach rozgrzał się do czerwoności. Kowal założył skórzane rękawice, wyciągnął z pieca młot i przeniósł do na kowadło wielkości średniego świniaka. Po paru minutach kucia żelaza, kiedy obuch młota był już w idealnym kształcie wsadził go do wielkiego wiadra z wodą. Przeszedł do drugiego pomieszczenia, znajdującego się obok kuźnie. Wyprowadził z niego wóz z dwoma końmi. Szybkim krokiem poszedł z powrotem do domu. Podszedł do stolika na którym leżały ciepłe skóry, worki z jedzeniem i mała skrzynka z monetami, po czym wziął wszystkie rzeczy przygotowane jeszcze przed nocą z drewnianego stoliczka i wrzucił je na wóz. Wrócił do kuźni z której zabrał mowy wielki młot i tarczę zrobioną parę dni temu. Nie lubił przemocy, ale wiedział że ma do przebycia długą i niebezpieczną drogę. Musiał jechać po materiały.



Do Gniezna, czyli celu swej podróży, dotarł po tygodniu jazdy. Od razu bez zastanowienia podjechał do karczmy. Postawił wóz przed budynkiem, ściągnął z niego wielki młot i podszedł do drewnianych drzwi. Gdy tylko je otworzył i wszedł do środka zaczepił go bogato ubrany mężczyzna.
- Witaj wielkoludzie. Jak Cię zwą?
- Jam jest Błażej. - odpowiedział kowal, a jego gruby niski głos potoczył się echem po pomieszczeniu. - Wołają na mnie Młotoręki lub jak kto wolu biały młot. Jestem kowalem z nad górnej Wisły.
-Cóż cię tu sprowadza? – pytał urzędnik.
-Po materiał do kucia żem przybył! – odpowiadał cały czas rozglądając się po karczmie i przeczesując ręką swą gęstą, długą brodę.
-Tu bida, niczego nie znajdziesz… - rzekł Samon. - Jednak poczekaj na mnie przed bramą do grodu, coś da się zrobić. – ciągnął.
-Jeśli tak, to idę… - odrzekł.

Jak powiedział tak zrobił. Ale najpierw wypił w karczmie chłodne piwo. Tak. Właśnie tego mu było trzeba po tak długiej podróży. Już wymiotował tymi suchymi racjami podróżnymi jakie sobie sam przygotował z suszonego mięsa. Podjechał wozem pod bramę grodu i czekał przyglądając się jak tworzy się przy nim mała gróbka ludzi. Oni najwyraźniej też na coś czekali.

gdy tylko powrócił bogaty mieszkaniec miasta który kazał mu tu przybyć, Błażej zszedł z wozu i podszedł do niego pytając:
- Po co mieliśmy się tu wszyscy zebrać? Tam macie materiały dla rzemieślników?

maciek.bz 28-04-2008 17:22

Vlado

Vlado to wysoki, postawny, dobrze zbudowany mężczyzna o długich ciemnych włosach. Ubrany jest w zwykłe, płócienne szaty. Na plecach ma włócznie i łuk, a za pasem schowany nóż.

Obudził się wcześnie rano, jak co dzień. Ubrał się, opłukał twarz, wziął swoje rzeczy i wyszedł w kierunku lasu. Był ciekawy, czy na pułapki, które zastawił wczoraj złapało się coś. Przyspieszył kroku przedzierając się przez krzaki i ciernie. Słyszał w oddali skowyt zranionego zwierza.
Dobry znak. - pomyslał.
Wreszcie dotarł do swego celu. Na małej polance leżał młody jeleń, którego noga ugrzęzła w pułapce. Vlado wyjął włócznię i zbliżył się do zwierzęcia. Spojrzał w jego czarne puste oczy. Nie było mu żal, że go zabija. Taka jest naturalna kolej rzeczy. Podniósł włócznię w górę i wykonał celne cięcie w gardło jelenia, tak aby nie uszkodzić skóry. Otworzył pułapkę, wyjął z niej nogę zdobyczy i nastawił ją ponownie przysypując liśćmi. Wiedział jednak, że kolejnego dnia już nie przyjdzie jej sprawdzić. Dochodziły go plotki o jakiejś wyprawie, którą organizuje książę. Z jednej strony nie chciał opuszczać domu i rodziców, ale z drugiej był bardzo ciekawy świata. Znał tylko wioskę, las i okoliczne tereny, nic więcej.
Tak rozmyślając stanął przed chatą. Przywitał się z ojcem i z matką i wyszedł przed chatę.
Wyjął ostry nóż, który miał zawsze przy sobie i zaczął delikatnymi, acz bardzo pewnymi ruchami obdzierać ze skóry. Później natarł skórę tłuszczem i wystawił na słońce. Mięso zaniósł matce. Po tym wszystkim udał się do karczmy. Przy kubku miodu dowiedział się więcej na temat wyprawy. Gdy miał już się zbierać podszedł do niego Samon, jeden z ludzi księcia i nakazał mu udać się wieczorem pod bramę. Trochę dziwne było takie nagabywanie ludzi w karczmie, ale w sumie Vlado, przecież chciał uczestniczyć w tej wyprawie. Pożegnał się z ojcem i matką i wieczorem stawił się pod murem.

mjl 01-05-2008 18:11

-Ach, mójże dzielny woju! Twoja gorliwość jest cnotą! Czemuż to tak zacny wojownik nie ma niewiasty?! Takiegoż to chcą baby przecie… - rzekł do Racimira.
Odwracając się do Błażeja, rzekł:
-Widzisz o potężny. Kłamstwem to było, ale pomóc tu możesz.
-I już wyjaśniam wam o panowie.. Ziemomysł pragnie, aby drużyna składająca się właśnie z was zrobiła porządek w tejże krainie. Głód tu i bida… A kiedyś było pięknie. Za tą przysługę dostaniecie świecidełek i większych praw. A rozchodzi się o podróż. Ja jadę z wami, jako przewodnik i sprawozdawca. Jechać mamy daleko na południe, do innego ludu. Tam mają babę, która nam pomoże. – rzekł.

Dla zwykłej ludności samo wspomnienie o jakichkolwiek kosztownościach było czymś niezwykłym. Ludzie w nieskończoność mogliby przyglądać się wyszlifowanym rubinom, śnieżnym perłom, ogromnym bursztynom i innym kosztownościom. Nie byli zachłanni, jedynie prości i pragnący polepszyć swój los. – przypomina Święt0pełk.

-Wy wszyscy, którzy nie mają broni ustawcie się po lewej. Dostaniecie jakieś miecze. No chyba, że wolicie łuki… - mówił przyglądając się drużynie.
-Kolcze koszule dostaniecie również wszyscy! – kontynuował.
-Lecz racji podróżnych na drogę wam dać nie możemy. Jedzenia mało. Będziecie musieli sobie jakoś radzić. – mówił.
-No, to ruszamy rano. Wtedy to i damy wam wyposażenie, a śpicie dzisiaj w dworze.– mówił.
Wywołało to krótki okrzyk zachwytu. Było to przecież niejakie wyróżnienie. Jednak po chwili, rzekł.
-Tam dalej, za siedzibą Ziemomysła jest stodoła. Dostaniecie coś, żeby wam dupy nie zmarzły i damy wam miodu. – mówił.
Spotkało się to już trochę z mniejszym entuzjazmem. „Po co spać jak psy, skoro ma się własne domy?”
-Poznajcie się lepiej, w końcu jutro już wyruszamy na szlak, razem! – mówił urzędnik.

Cały czas stali przed bramą. Straż przysłuchiwała się rozmowie, ale po krótkim spojrzeniu Samona wyprostowała się i utkwiła swe spojrzenie gdzieś daleko na niebie. Wiadome było, że podsłuchują.
-Przepuścić nas. Oni są ze mną. – krzyknął Samon do straży i przeszedł przez bramę.
Gdy weszli do grodu, urzędnik rzekł.
-Resztę rozmowy dokończymy w miejscu waszego noclegu.
W końcu tam doszli. Samon zawołał paru chłopców, coś do nich powiedział i tamci wybiegli. Po chwili przynieśli skóry i gliniane dzbany wypełnione miodem.
-Nie zamarzniecie. – rzekł, uśmiechając się.
-Widzicie, sprawa którą wam przedstawiłem to jedynie namiastka tego co nas czeka. Mówić dużo nie chciałem, straż słuchała. – mówił, siadając na beczce.
-Iść mamy do Wiedźmy, która jest okrutna. Słyszeliście o niej na pewno. Jest brzydka, niczym czarci pomiot, zła niczym sam czart… Nie cierpi ludzi za ich piękność, za to że są dobrzy, delikatni i mają sumienie. Jednak ona ma moc. Jej zaklęcie zdejmie urok z tej krainy. – mówił, starając się zachęcić drużynę.
-Możemy ją pokonać. – rzekł głośno.
Wokół panowała tylko cisza.

Bulny 01-05-2008 18:55

Chocimir wciąż przysłuchiwał się słowom urzędnika. Każdej frazie towarzyszył dziwny grymas, pojawiający się na twarzy rybaka. "Że ja niby mam iść na bój?" - przez cały czas myślał mężczyzna. Gdzieżby go do wojaczki ciągnęło? Po cóż mu zbroje i miecze? On jest prostym rybakiem. Póki co nie chciał się jednak wtrącać w słowa Samona. Wysłuchał ich ze stoickim spokojem. Kusiła go możliwość zarobku, no ale bez przesady. Żeby zwykły człowiek wykonywał zadanie do którego winno się przydzielić potężnych mężów plemiennych.

Po wysłuchaniu mowy możnego, kmieć ruszył za nim i resztą drużyny. Odstawał nieco z boku, był niezauważalny. Szedł za nimi niczym cień. Mało brakło, a strażnicy nie przepuściliby go przez bramę, sądząc, że jakiś wieśniak chce skorzystać z sytuacji i wejść do grodu.

Gdy weszli i przeszli za budynek gospodarczy, Chocimir słuchał dalej wytycznych urzędnika. Gdy usłyszał o Wiedźmie przeląkł się. "Wiedźma? I że ja niby mam z nią igrać? Czego ten bogacz by jeszcze chciał?" - przewinęło się przez myśl. Gdy Samon skończył mówić i zapadła cisza, pierwszy odezwał się właśnie rybak:
- Panie mój. Niech Perun sprzyja tej wyprawie i obdarzy ją swoją łaską. Powiedz mi jedynie po cóż jam Ci? Przecie ja jedynie będę marsz opóźniał. - po tych słowach, mężczyzna zrobił krótką przerwę, obracając nieco głowę i wpatrując się prosto w oczy zbrojnego panicznie i usilnie szukał powodu, aby możny zmienił swe zdanie.
- Widzisz panie, że tu sami woje i myśliwi. Zwykły kmieć taki jak ja może na drużynę nieszczęście jakie sprowadzić. Na dodatek piwoszniki się mnie imają. Kto wie, czy z miodem nie przeholuję, ściągając na nas zmory jakie? Mój panie, zły to pomysł abym z wami szedł. Proszę pozwól zwykłemu chłopowi zajmować się zwykłymi rzeczami, a bohaterom zostawić co bohaterskie. - choć twarz mężczyzny była kamienna, to jego sercu towarzyszyła ogromna panika. Może i poszedłby na wyprawę, gdyby nie to, że do wiedźmy ma ona doprowadzić.
- Może i ten głupi gospodzin w karczmie naopowiadał Ci panie, żem Babę Jagulę w lesie widział, ale to są brednie wyssane z palca. Przecie gdybym Ci ja ją widział, to wiesz doskonale, że przez piwoszniki by mnie zeżarła.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:57.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172