Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-02-2008, 11:34   #1
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Fontanna Młodości

Skręć w prawo,
Potem w lewo,
A potem prosto,
Prosto aż do gwiazd!


FONTANNA MŁODOŚCI




Poniedziałek, 8:11am
WASZYNGTON



Dla Ameryki był to dzień jak codzień. Ot zwykły początek tygodnia pełen ulicznego zgiełku i pośpiechu, euforii powitań i krzyków złości.
Ot zwykły początek tygodnia... lecz nie dla nich. Dziś mieli wyruszyć na misję (nie niektórych pierwszą i ostatnią zarazem) – tajną operację organizowaną przez NSA. Wysoki priorytet, wielka kasa i jeszcze większy prestiż... O ile oczywiście wrócą żywi.

To była ciężka noc dla większości z nich. Mało kto zmrużył oko. Niektórzy zresztą jej część spędzili w podróży po to, by o 8.00 rano dotrzeć do Waszyngtonu, gdzie miano zdradzic im szczegóły misji.
Czy jednak mogli przepuszczać, że czarne limuzyny zawiozą ich nie gdzie indziej, ale do samego Pentagony? Wraz z kolejnymi drzwiami z napisem „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”, które mijali, ciężar na ich barkach wzrastał. Oto Ameryka ich potrzebowała!

Dziewięć osób zgromadziło się w niedużej, dość skromnej jak na Pentagon salce.


Różnili się od siebie niemal wszystkim: wiekiem, płcią, wykształceniem, kolorem skóry, a pewnie i wyznaniem. Jedyne, co ich łączyło to człowieczeństwo i dojrzałość (jakkolwiek ją rozumieć). I wtedy drzwi znów się uchyliły i doszedł do nich dziesiąty: postawny mężczyzna po 40-stce o sprężystych, energicznych ruchach, które jakoby miały przeczyć zmęczeniu zaczerwienionych oczu.


Część z osób w pomieszczeniu wstała, przyjmując postawę wyprostowaną – typowo żołnierską.
Mężczyzna przystanął, dając ręką znać, by stojący spoczęli.

- Witam państwa, proszę zająć miejsca. – rzekł głosem głęboki, nieco suchym – Jestem major Peter O’hrurg, to mi przydzielono dowodzenie akcją „Kochi” – akcją, do której wybrałem spośród setek kandydatów właśnie was. Są wśród was zaprawieni żołnierze, lecz są też cywile, dlatego teraz przyjmę nieco mniej wojskowy ton, by nikogo nie wystraszyć. Zaznaczam jednak, że na samej misji będę już wymagał bezwarunkowego posłuszeństwa. – tu O’hrurg potoczył groźnie wzrokiem po twarzach zebranych, a następnie... uśmiechnął się dobrodusznie - Pozwolę sobie teraz zaprezentować państwa profile, aby choć trochę zatrzeć uczucie obcości między nami. Następnie przejdę do opisu samej misji oraz państwa... nie, waszych pytań i wątpliwości. Mówię waszych, ponieważ na akcji i tak nie będzie miejsca na uprzejmości, lepiej do tego przywyknąć.

Po tych słowach major podszedł do wyświetlacza, chwilę przy nim pomajstrował, po czym na ekranie ukazała się pierwsza facjata.



- Młodszy chorąży Jacob Montgomery Scott, lat 25, specjalista od zadań dywersyjnych, radiooperator, duże zasługi podczas misji w Afganistanie.



- Lekarz medycyny sądowej, doktor nauk przyrodniczych Amanda Mc’Roilly, lat 31, wojskowy kurs przysposobienia obronnego, praca doktorska na temat fauny tropikalnej, od kilku lat współpracuje z Pentagonem.



- Pierwszy pilot, podporucznik Marti 'Junior' Wolf, lat 31, znajomość języka arabskiego i kurdyjskiego, doświadczony w walkach z Al-Kaidą.



- Doktor fizyki jądrowej Tom Krasovsky, lat 37, brązowy pas karate w stylu seido, uznany autorytet, jeśli chodzi o badania nad polami magnetycznymi.



- Konsultant do spraw zjawisk paranormalnych, były sierżant Edward Aleister Crowley, lat 38, doświadczenie wojskowe, od lat bada tajemnice Trójkąta Bermudzkiego.



- Tropiciel, specjalista od survivalu James Kent, lat 28, znajomość taekwon-do na poziomie 4 dan, podróżnik, a także instruktor w szkole przetrwania.



- Sierżant sztabowy Christopher Lane, lat 34, strzelec wyborowy, taktyk, uznany operator Sił Specjalnych, dodatkowym atutem jest przeszkolenie sanitariusza.



- Podporucznik Charles Straffey, lat 28, błyskawiczna kariera wojskowa w jednostkach brytyjskich, specjalista w zakresie wywiadu.



- Drugi pilot, sierżant Kate Anderson, lat 32, doświadczenie w akcjach wyspiarskich, przeszkolenie w zakresie mechaniki pojazdów.



Czarny ekran by znakiem, że lista została zakończona. O’hrurg odwrócił się do zebranych i próbował odczytać wypisane na ich twarzach odczucia. Te chyba zbyt pozytywne nie były, gdyż major pospieszył z wyjaśnieniem.

- Tym razem zaniechaliśmy doboru pod kątem psychologicznym, mamy jednak nadzieję, że się nie pozabijacie. Niestety, celem misji jest rozpoznanie terenu, o którym zupełnie nic nam niewiadomo, wobec tego postanowiłem utworzyć grupę specjalistów różnych z dziedzin, plus oczywiście wojskowi, jako zaplecze militarne. No, ale przejdźmy do rzeczy, czyli naszego celu...

Mężczyzna machnął pilotem od wyświetlacza, a na ekranie pojawiła się mapa.


- Trójkąt Bermudzki. Zwany także "Diabelskim" lub "Trójkątem Śmierci" jest obszarem zachodniego Atlantyku, w pobliżu wschodnich wybrzeży USA. Obszar ten rozciąga się od Bermudów na północy, po południową Florydę, następnie na wschód przez Wyspy Bahama do punktu leżącego Puerto Rico na około 40 stopni długości zachodniej skąd na powrót do Bermudów. Celem tej akcji o nazwie „Kochi” jest zbadanie niedużej wyspy wulkanicznej o nazwie Kochi-Tichi. Wyspa znajduje się niemal w centrum osławionego Trójkąta Bermudzkiego, a jej wyjątkowość polega na tym, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat rozbiły się tam lub zaginęły w sumie 4 samoloty ( w tym 2 pasażerskie), 1 helikopter, 5 statków, 2 łodzie podwodne. Nagrania, jakie udało nam się zapisać przed zniknięciem zawsze dotyczyły jakiejś dziwnej energii, z powodu której maszyneria wariowała. Czy jest to tylko anomalia naszej planety? Trudno powiedzieć, jednak można rzec, że coraz częściej w tym szaleństwie idzie dopatrzyć się metody. Stąd też teoria, że jest to rodzaj broni. Co więcej, z uwagi na ostatnie groźby ze strony Al-Kaidy, podejrzewamy, iż to właśnie ta organizacja terrorystyczna stoi za dziwnymi zniknięciami. Jednakże, jak już mówiłem, to tylko spekulacje. Co tam jest naprawdę? Tego dowiedzieć mamy się my. Stąd w ekipie są ludzie doświadczeni w walce z terroryzmem, są naukowcy, którzy powinni być w stanie ustalić czy za sprawa stoi sama matka natura, aż wreszcie jest pan Crowley – specjalista od zjawisk paranormalnych. O’hrurg przerwał na chwilę, by z błyskiem w oku spojrzeć na wspomnianego mężczyznę. – Chcę przy tym zapewnić was, że nawet jeśli odpowiedzialna okaże się Al-Kaida, naszym zadaniem jest tylko ustalić ten fakt, walka zajmą się już inne siły.

Znów machnięcie pilotem, dzięki któremu ukazał się nowy obraz – tym razem zdjęcie wyspy.


- Oto Kochi-Tichi. Najdokładniejsza fotografia, jaką dysponujemy. Niestety, zdjęcia satelitarne w tym przypadku to biała plama z powodu dymu, jaki unosi się nad wciąż czynnym wulkanem. Jak wyraźnie widać, jest tam dolina, z trzech stron osłonięta pasmem górskim. Jest to teren zielony, typowy dla klimatu podzwrotnikowego. Innymi słowy – mała dżungla, a my mamy sprawdzić czy tam aby coś nie siedzi.

Peter O’hrurg sięgnął po szklankę wody, gdyż ciągłe mówienie – do którego raczej nie przywykł – zmęczyło jego gardło. Jednocześnie przełączył obraz, na wcześniej widziana już mapę Trójkąta Bermudzkiego, tylko tym razem w większym powiększeniu.


- Jeśli chodzi o sama procedurę misji, to została ona zmieniona względem typowych akcji Delta. Ostatni desant przeprowadzony z łodzi podwodnej okazał się nieudany, wobec czego postanowiliśmy przeprowadzić operację incognito. O 9:30am wylecimy stąd nieoznakowanym śmigłowcem, zarejestrowanym jako lot pasażerski. Następnie około godziny 12:00am powinniśmy dotrzeć na lotnisko w Miami. Tam zostanie zmieniony nie tylko numer naszego lotu, ale i sygnał. Jednocześnie będziecie mieli dwie godziny czasu, aby zjeść obiad i pozwiedzać kasyno oraz sklepy z pamiątkami – tak, jak na prawdziwych turystów przystało. Następnie o 2.00pm skierujemy się do wynajętych dla nas szatni. Tu dopiero założymy przygotowane dla nas przesz NSA skafandry. O godzinie 2:30pm wylatujemy z Miami jako ekipa płetwonurków – amatorów, chcących poznać Atlantyk niejako od środka. W połowie drogi na Kochi-Tichi nasz sygnał zaniknie całkiem, a ekipy ratunkowe wyrusza na nasze poszukiwanie. Tymczasem naszym prawdziwym celem jest dotarcie do wyspy B-120. Stamtąd jeden jedyny raz dostaliśmy przekaz radiowy. Byli to żołnierze Marines. Ich łódź podwodna poszła na dno, ale oni wydostali się i dotarli na wyspę. Ponieważ sprzęt do nurkowania był cały, postanowili kontynuować misję... i słuch po nich zaginął. Nas od Miami obowiązywać będzie cisza radiowa, podejrzewa się też, że korzystanie z radia na Kochi-Tichi jest niemożliwe z uwagi na wspomniane anomalia. Na przeprowadzenie akcji mam pięć dni. Potem również zostaniemy uznani za zaginionych. Szczególnie dla cywili brzmi to pewnie strasznie, ale wierzcie mi, tym razem powzięliśmy wszelkie środki ostrożności. Ot po prostu lądujemy na B-120, maskujemy śmigłowiec, a sami pontonami pod osłoną nocy przeprawiamy się na Kochi-Tichi. Tam robimy rozpoznanie (przejście z plaży do wulkanu na piechotę powinno zając nie więcej niż dobę) i wracamy na B-120, skąd odlatujemy. Jeśli śmigłowiec uległby awarii, wtedy mamy pozwolenie użyć radioodbiornika, ażeby połączyć się z najbliższa bazą wojskową, która wyślę po nas swoich ludzi.

Raz jeszcze major sięgnął po szklankę z wodą, po czym przejrzał jakieś dokumenty, które przyniósł ze sobą. Wreszcie odłożył je i sam zajął miejsce przy stole, rzuciwszy uprzednio wzrokiem na ścienny zegar.

- Mamy godzinę 8:34am, co daje nam 25 minut do czasu, kiedy zostaniemy skierowani do odprawy, gdzie lekarz raz jeszcze sprawdzi stan zdrowia każdego, po czym odbierzecie swój sprzęt. Wasz ekwipunek obecnie jest weryfikowany pod kątem czy nie zawiera przedmiotów „szkodliwych” dla powodzenia misji. Jeśli któraś z rzeczy zostanie opatrzona tą nazwą, trafi do depozytu. Oczywiście, po powrocie z akcji zostanie od razu zwrócona właścicielowi. Zatem... jakieś pytania?

- Ja mam pytanie! – odezwał się głos, zanim inni choćby zdążyli się zastanowić nad swoimi wątpliwościami.

Był to mężczyzna o wyrazistych łukach brwiowych i mocno zarysowanej szczęce – jakby non-stop musiał zagryzać zęby. Ubrany był w elegancki, ciemnogranatowy garnitur, do którego dość niefortunnie dobrał czarną muszkę w niebieskie kropki, przez co zdawał się być człowiekiem spoza epoki. Zebrani rozpoznali w nim naukowca ze slajdu, tego od fizyki jądrowej.

- Rozumiem, że misja jest specjalna, super-tajna, tak?

- Można tak powiedzieć.
– zgodził się ze spokojem O’hrurg.

- Zostaliśmy wybrani z uwagi na naszą wiedze, bądź też umiejętności, dzięki którym jesteśmy specami w danej dziedzinie, tak?

- Tak, zgadza się doktorze Krasovsky.

- Zatem niech mi pan major na litość boska wytłumaczy, co tu robi ten kuglarz?!
– w tym momencie naukowiec pokazał palcem Crowleya – człowieka, który został im przedstawiony jako konsultant od zjawisk paranormalnych.

- Tylko bez wyzwisk proszę. – głos O’hrurga był jak grom z nieba, nawet fizyk stracił rezon. – Jak już mówiłem, nie wiemy, co jest na wyspie, musimy więc przygotować się na każdą ewentualność.

- Oczywiście, rozumiem to majorze, ale chyba nie należy z misji specjalnej robić serialu telewizyjnego. Spodziewa się pan spotkać na owej Kochi-Tichi zielone ludki?

- Z całym szacunkiem doktorze, nie jestem w stanie ich wykluczyć.


Ta odpowiedź wyraźnie zbiła z tropu Krasovsky’ego. Siadł on na swoim miejscu, zakładając nogę na nogę i szepcząc pod nosem jakie to wszystko żenujące...
Major tylko uśmiechnął się półgębkiem, po czym ponownie zabrał głos.

- Jeszcze jakieś pytania?
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 27-03-2008 o 18:18. Powód: media
Mira jest offline  
Stary 25-02-2008, 12:55   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wysoki, szczupły mężczyzna, wygodnie siedzący na krześle, zdecydowanie nie pasował do tej sali.
Długie włosy opadające na ramiona, opalona twarz otoczona zarostem, kurtka ze łosiowej skóry i wysokie buty bardziej pasowałyby do film przygodowego klasy "C" niż do lśniącej chromem salki konferencyjnej. Dorzucając do tego złoty pierścień na lewej dłoni, odrobinę wystające kości policzkowe i czarne, nieprzenikliwe oczy otrzymywało się typowego bohatera wspomnianych juz filmów. Aż dziw brał, że na kolanach mężczyzny nie spoczywa wysłużony winchester...
To wrażenie psuł jedynie fakt, że zarost był starannie przystrzyżony, a spod mankietu kurtki wyglądał zegarek Satellite Navi.
Gdy major wszedł do sali James nawet nie drgnął. Miał pewną alergię na wojsko i miał cichą nadzieję, że ich przyszły "wódz" nie okaże się tępym służbistą. Od których, jak słyszał, roiło się na wszystkich szczeblach wszystkich armii świata.
Podczas prezentacji tego, co major nader dowcipnie nazwał "profilami", James rozglądał się po sali, porównując zdjęcia z faktycznym wyglądem przedstawianych osób. Zawsze żywa twarz to co innego, niż upozowane w fotograficznym atelier zdjęcie.
Gdy major doszedł do niego ucieszył się, że ów nie podał jego pełnego imienia i nazwiska.
Miał dość wiecznych pytań, co oznacza litera "R". I wymyślania grzecznych wersji zdania "g.w.t.o."
Krótka sprzeczka między O'hurgiem a doktorem Krasovskym nie wywarła na nim większego wrażenia. Pohamował skrzywienie ust, gdy uświadomił sobie, że ci, którzy ich wysyłali, nie mieli zielonego pojęcia, w jakie bagno mogli trafić ich wysłannicy. O czym jasno świadczył przekrój specjalności.
Gdy major "zachęcił" do zadawania pytań James postanowił zabrać głos.
Nie interesowało go, w jaki sposób mają tam dotrzeć. NSA miało swoje sposoby, by ich dostarczyć. Po cichu i niepostrzeżenie. Chciał się dowiedzieć czegoś o samym "wodzu".
- Majorze - powiedział spokojnie - chociaż obiecał pan trzymać wszystko żelazną ręką, to mam nadzieję, że w razie czego pozwoli pan działać specjalistom i nie będzie się pan uważać za wszechwiedzącego...
Wyglądało na to, że rzędy gwiazdek, baretek i innych naszywek nie zrobiły na nim żadnego wrażenia.
Obojętnym tonem kontynuował:
- Przypuszczam, że moje umiejętności przeżycia tam, gdzie jest to bardzo trudne nie będą do niczego potrzebne. Ale gdyby było inaczej to wolałbym, by w niektórych okolicznościach wzięto pod uwagę, że w pewnych dziedzinach umiem więcej, niż inni tu obecni.
Jeśli któryś z obecnych interesował się tego typu sprawami to z pewnością mógł sobie przypomnieć artykuł czy dwa o półrocznym pobycie Jamesa R. Kenta w sercu amazońskiej dżungli. I uwierzyć, że w sprawach tak zwanego survivalu wie naprawdę dużo.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 25-02-2008 o 13:06. Powód: Literówki :)
Kerm jest offline  
Stary 25-02-2008, 15:52   #3
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Ech, organizacja tego wszystkiego, w Anglii byłoby to nie do pomyślenia. Charles ciągle nerwowo przerzucał swój notesik, oprawiony w czarną skórę z jego inicjałami, prezent od ojca na dwudzieste siódme urodziny. Tam notował wszystko, o czym chciałby opowiedzieć- czy to w domu, czy podczas rozmowy z Lilian, czy też- gdy dana rzecz będzie utajniona- jedynie podczas raportu przed dyrektorem Scarlettem. Kolejne punkty w jego notatkach mówiły o tym, że siedzenie w samolocie, który został przysłany po niego i paru innych agentów, którzy mieli pomóc nieudacznikom zza oceanu, skrzypiało, że w hotelu z którego nie miał prawa wyjść nie podano kolacji, chociaż przybył tylko trzydzieści osiem minut po czasie, że limuzyna mimo usilnych próśb nie chciała przejechać obok Białego Domu, którego zdjęcie- nawet z samochodu- Charles naprawdę chciałby zrobić... Cóż, kiepsko, kiepsko. A teraz jeszcze ten nieporadny major, w marynarce angielskiej nie znalazłby dla siebie miejsca.

"Oto Ameryka nas potrzebuje", przypomniał sobie w kółko powtarzane zdanie. A co, sama już sobie nie daje rady?

Prezentacji, czy raczej całkowicie nieprofesjonalnych, zdecydowanie zbyt skrótowych i trudnych do zapamiętania opisów kolejnych członków oddziału wysłuchał z uwagą, w notesie zapisując na oddzielnej stronie każde nazwisko- już wcześniej przygotował sobie na to kilka wolnych stron. Wolne uwagi przy każdym z nazwisk z pewnością pomogą mu w wybraniu osób, którym warto powierzyć jakieś odpowiedzialniejsze zadania. W końcu razem z tym pilotem był tu najwyższy stopniem!

Krasovsky już dostał dopisek "upierdliwiec", Crowley zaś- "dziwak". Kobieta-pilot też trochę go dziwiła, nie przepadał za współpracą z płcią piękną. Wymuszały w oddziale zgoła inne relacje, często bawiły się we flirty nawet podczas akcji, a poza tym... Cóż, ich obecność zawsze go zawstydzała.

Szczegóły na temat misji także znalazły się w notesiku.

Po wypowiedzi Kenta (w notesiku dostał wpis "Zadufany cywil"), sam wstał i tym samym zaprezentował się w całej okazałości. Odrobinę ponad 170 centymetrów wzrostu, ciało- chociaż widać było całkiem niezłą muskulaturę- budową przypominało chłopięce, "zalizane" do tyłu włosy (ciemny blond) i jakby rozmyty wyraz twarzy- bez żadnej charakterystycznej rysy. No, może poza samym jej wyrazem- przypominał bowiem minę skrzywdzonego przez los chłopca.

Ciche mlaśnięcie, trudno określić co miało ono oznaczać- często zdarzało się to Straffey'owi, zawsze wstydził się tego odruchu. Jakby otwierał usta i chciał zrobić coś z nadmiarem zbierającej się z nich śliny. Splunąć w twarz każdemu z nich, nic nie warci specjaliści...

Wciągnął powietrze głęboko do płuc- bał się upokorzenia, nie chciał z góry ustawiać się na straconej pozycji wśród ludzi, których szacunek miał zamiar zdobyć. Parokrotnie stuknął palcami w notes, otwarty na kartce ze szczegółami ich misji. Ten gest akurat lubił, czuł, że nadaje mu powagi, pasuje w sam raz do jakiegoś intelektualisty. A na intelektualistę Charles zawsze chciał wychodzić.

- Panie Kent, z pewnością wszyscy skorzystamy z pańskich zdolności- pod warunkiem, że będą nam przydatne.- spojrzał z ukosa na Jamesa. Głos podporucznika nadawałby się dla jakiegoś pisklaka- wysoki, na siłę modulowany przez niego w bas, taki bas jaki zawsze chciałby mieć. A do tego ten angielski akcent- jakby urwał się z "Monty Pythona".

- Majorze, plan zdaje się być niemal doskonały, pochwalam świetne przygotowania amerykańskiej armii, która przyjęła nas najpierw naprawdę znakomicie, a teraz mówi nam o wszystkim- bez ciągłych "tego wam nie potrzeba", jak to ma miejsce w innych, daleko gorszych wojskach. Jednak muszę zadać jedno pytanie w trosce o dobro naszego oddziału- czy lądowanie na wyspie helikopterem będzie na pewno bezpieczne? Nie lepiej byłoby dokonać tam zrzutu, a dopiero później- po zbadaniu i ewentualnym oczyszczeniu terenu- posadzić na ziemi maszynę? Wie major w końcu jak łatwo o wypadki przy lądowaniu...- mówiąc, schował jedną rękę za plecy. Wyrobiony gest. Wielu ważnych tak przemawiało.

Chwilę jeszcze stał, po czym zajął swoje miejsce i spojrzał na majora, oczekując jego odpowiedzi.

Pieprzona amerykańska armia, ominęli Biały Dom...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.

Ostatnio edytowane przez Kutak : 25-02-2008 o 15:54.
Kutak jest offline  
Stary 25-02-2008, 17:09   #4
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
Sierżant Christopher Lane

Krótko ostrzyżony, wysoki mężczyzna o czarnych włosach i ciemnych oczach siedział na jednym z krzeseł. Ubrany był w wyjściowy mundur Special Forces z naszywkami 1st SFOD-D (A), zielony beret na głowie był pokazowo przekrzywiony i sięgał niemal linii brwi. Siedział prosto, lecz w sposób znamionujący dużo wewnętrznego luzu i spokoju, oraz dystansu do siebie. Uważnie wysłuchał prezentacji członków tajnej operacji, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Czuł się obco. Ostatnie 10 lat spędził w armii, z ludźmi takimi jak on. Z tej samej jednostki, znającymi siebie i szanującymi za to, co potrafią. Tutaj każdy był skądinąd, niektórzy byli cywilami. Całość dopiero się poznała, a przecież już wkrótce wezmą udział w operacji sygnowanej przez najtajniejszą z amerykańskich agencji wywiadu – NSA. Major dowodzący operacją wzbudzał zaufanie Lane’a. Doświadczony, sprawny, charyzmatyczny, a jednocześnie zdawał się być elastyczny. O’hrurg, bardzo dziwne nazwisko, niby irlandzkie, ale… Lane próbował sobie przypomnieć, czy kojarzył jakiegoś O’hrurga. Bezskutecznie, ale przecież jednostki specjalne w amerykańskich siłach zbrojnych to kilkanaście tysięcy ludzi i ok. dwudziestu różnych formacji czterech gałęzi wojsk. O’hrurg nie musiał być Zielonym Beretem.

Lane wysłuchawszy briefingu z trudem powstrzymał się od gwizdnięcia. To naprawdę nietypowa akcja. Niby skierowana przeciw Al.-Kaidzie, ale dysponującej jakąś dziwną bronią. Akcja bez wsparcia logistycznego i wsparcia bojowego lotnictwa czy marynarki. Jeden samotny śmigłowiec, zrzut w dżungli, a potem „You’re on your own!” Cała grupa liczy może 10 osób, ale z tego cztery lub pięć stanowi personel bojowy sił zbrojnych. W tym pozornym szaleństwie musiało się kryć coś więcej. Gdy wreszcie major skończył referować cel misji Chris sobie wszystko poukładał, szukając spraw dla niego niejasnych czy wręcz niezrozumiałych. W tym czasie Kent i Straffey zdołali już zadać kilka pytań dowódcy operacji „Kochi”. Sierżant odczekał, aż Anglik skończy mówić i podniósł rękę do góry. Major skinął głową. Lane wstał (wszak wyższa szarża) i spokojnie, z uśmiechem zaczął mówić:

- Panie majorze. Mam kilka pytań. Zespół jest bardzo różnorodny. Jak będzie wyglądała hierarchia wewnątrz. Wiem, iż pan jest dowódcą, kto będzie pełnił rolę zastępcy, jaki będzie łańcuch dowodzenia? Wedle starszeństwa stopnia? Co w takim razie z personelem cywilnym? O ile rozumem zadania nie są na czas misji przydzielone, lecz będą asygnowane w odniesieniu do sytuacji?

Zadawszy pytanie, usiadł i ze spokojem czekał na odpowiedź dowódcy.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline  
Stary 25-02-2008, 21:36   #5
 
DrHyde's Avatar
 
Reputacja: 1 DrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłość
Podporucznik Marti Wolf

Marti usiadł wygodnie i starał się słuchać nieco przydługiego wstępu Majora i dosyć oczywistego planu jaki przedstawił. Kapelusz boonie leżał obok kubka ohydnej kawy, która miała pobudzić mózg Juniora do działania. Podporucznik jednak trochę przysypiał. Wczoraj impreza pożegnalna, którą zgotowali chłopcy z irackiej bazie była przednia. Do tej pory odczuwalne są efekty uboczne. Przylot na ostatnią chwilę na spotkanie, to też był zły pomysł. Marti spojrzał w czarną kawę i zobaczył drobinki piasku pływające po czarnej powierzchni napoju.

- Wszędzie piasek… Przydało by się umyć…
-Pomyślał

Lekko przyniszczony mundur United States Marine Corps, pokryty kurzem wyraźnie wyróżniał się z reszty. Większość raczej zadbała chociaż o poranną higienę. Niestety Marti nie miał tego szczęścia. Prześledził na co dzień bystrymi zielonymi oczyma po pomieszczeniu w poszukiwaniu popielniczki. Niestety jego mętny aktualnie wzrok i nie spostrzegł nic interesującego, co mogło by chociaż posłużyć za popielniczkę.

Gdy Major skończył Marti starał się ożywić i skoncentrować na zadawaniu pytań. Niestety nasz Indiana Jones i pyszałkowaty anglik wtrącili wcześniej swoje pięć centów. Marti z niedowierzaniem popatrzył na podporucznika Straffeya i błyskawicznie powiedział z oburzeniem w głosie.

- Podporuczniku Straffey zapewniam, że pańskie cztery litery wylądują w całości na tej wyspie. Ma pan słowo pierwszego pilota czyli moje. Myślałem, że odwaga to atut brytyjskiego wojska.


Marti zaśmiał się w sobie, lekko jedynie uzewnętrzniając uśmiech. Teraz lekko oprzytomniał i podniósł kubek kawy zniszczoną dłonią. Wziął łyka i skrzywił się jak po szklance mocnej whisky. Spojrzał na Kenta.

- Generalnie wydaje mi się, że Pan Kent ma rację. Ja mam nas tam zabrać i sprowadzić, ewentualnie skopać tyłek jakichś zielonych przybyszy. Wszyscy chyba wiemy od czego jesteśmy i co mamy robić.

W tym momencie sierżant Lane zabrał głos. Seria pytań. Bardzo mądrych pytań ze strony sierżanta. Marti spojrzał z zaciekawieniem w kierunku Majora.

- Majorze Ja też mam istotne pytania. Na początek mam nadzieję, że moje cygara nie zostaną oznaczone znakiem „szkodliwe”. – Uśmiechnął się pod nosem. - Zauważyłem małe niedopatrzenie w planie. Wszystko pięknie ładnie, ale jeśli helikopter zawiedzie i radioodbiornik też? Co wtedy? Jeszcze jedno bardzo ważne pytanie…

Marti wyciągnął z kieszonki niedopalony kawałek cygara i czarna zapalniczkę U.S. Marines.



- Czy tu wolno palić Majorze?
 

Ostatnio edytowane przez DrHyde : 25-03-2008 o 19:16.
DrHyde jest offline  
Stary 26-02-2008, 00:29   #6
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Kiedy major wszedł do sali Kate podniosła się z krzesła, wyprostowała na baczność i zasalutowała. W zasadzie wszelkie formalności wypełniła poprawnie ale wprawne oko mogłoby zauważyć niepotrzebną opieszałość i lekką niedbałość jej ruchów, jakby oddawanie honorów wyższemu rangą przychodziła jej z niechęcią.
Gdy major dał znak ręką, że mogą spocząć z ulgą opadła na krzesło. Siedziała lekko przygarbiona, z rękami splecionymi na piersiach. Była jeszcze dość młodą i całkiem atrakcyjną kobietą ale wiało od niej nieprzyjemnym chłodem. Twarz wykrzywiał delikatny, ledwo zauważalny grymas arogancji i pewności siebie. Słów majora słuchała nieszczególnie uważnie wodząc od czasu do czasu wzrokiem po zgromadzonych w sali osobach. Sporadycznie przygryzała nerwowo dolną wargę jakby była zniecierpliwiona, że odprawa trwa tak długo.

Major przedstawiał kolejnych członków zespołu i zdała sobie sprawę, że jest w tym towarzystwie najniższa stopniem. Skrzywiła się z niesmakiem. Trzeba się będzie prężyć na baczność i grzecznie salutować – pomyślała.
Wciąż miała problem z poszanowaniem hierarchii władzy. Pewnie dlatego nadal nie mogła wyżej awansować, a teraz znalazła się tutaj, wśród bandy ważniaków – wprost na samym dnie łańcucha pokarmowego. Poczuła się jak płotka wrzucona do akwarium pełnego rekinów.
Cholera Kate, lepiej bądź grzeczna i po prostu wykonuj rozkazy – skarciła się w myślach. – I żebyś tylko nie zapomniała trzymać swój temperament na krótkiej smyczy. Jeśli następnym razem staniesz przed komisją dyscyplinarną nic ci już nie pomoże dziecino. Jesteś pod lupą i jeśli na tej misji podwinie ci się noga zrzucą cię z tych cholernych schodów na samo dno. A z stamtąd nie ma powrotu. - Lubiła mówić do siebie w myślach. Często tak robiła. Czasem dawała samej sobie dobre rady, czasem się zwymyślała albo podtrzymywała na duchu. Głupi nawyk ale przynajmniej kontrolowała się aby nie mówić do siebie na głos. Nie potrzeba aby przylgnęła do niej dodatkowo opinia dziwaka.

- Jeszcze jakieś pytania? - zakończył major O’hrurga.
A potem posypał się grad pytań. Pierwszy odezwał się Kent. Facet wyglądał co najmniej dziwnie ale nie robił negatywnego wrażenia co dla Kate zdawało się już być ogromną zaletą. Skąd armia w ogóle wynajduje takich ludzi?- zmarszczyła czoło bacznie mu się przyglądając.
Drugi w kolejce był Anglik, ze swoim śmiesznym akcentem i manią wyższości. Wymądrzał się jakby próbował zagarnąć tytuł osobnika alfa i zachowywał się przy tym jak pilny uczniak, który chce się przypodobać nauczycielowi.
- Majorze, plan zdaje się być niemal doskonały, pochwalam świetne przygotowania amerykańskiej armii, która przyjęła nas najpierw naprawdę znakomicie... -bla, bla, bla. Najlepiej niech od razu się wypnie i da majorowi wazelinę. Co za upierdliwy facet – przemknęło jej przez myśl.- I jeszcze bębni namiętnie w ten swój tajemniczy, skórzany notesik. Bóg jeden wie jakie komentarze tam wypisuje. Kate niezmiernie irytował ten stukot, nie pozwalał jej się skupić.
Do Lane'a nie mogła się doczepić choć usilnie starała się znaleźć dziurę w całym. Zadał rzeczowe, zasadnicze pytanie, które w dodatku ją samą także interesowało. Oszczędny, konkretny człowiek.
Kiedy odezwał się Wolf znów zagryzła wargę. Był pierwszym pilotem, w dodatku młodszym od niej samej i już zdążył dorobić się stopnia podporucznika. Trochę jej to uwłaczało. I do tego był przystojny i całkiem zabawny. Wystarczająco dużo powodów aby trzymać się od niego z daleka.

Kate nie widziała potrzeby zadawania pytań. Do samej misji podchodziła sceptycznie. Skoro w tym rejonie zaginęło bez wieści tak wielu ludzi, włączając w to cały oddział Marines dlaczego z nimi miałoby być inaczej? Jeśli coś tam się dzieje to czy 10 osób będzie w stanie temu sprostać skoro tylu przed nami nie dało rady? - pomyślała. Ale tak naprawdę Kate niewiele interesowało powodzenie samej misji. Chciała trafić na tą przeklętą wyspę z własnych egoistycznych pobudek i dzięki bogu major ją przyjął, choć jak się zdawało nie krył wątpliwości.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 26-02-2008 o 00:33.
liliel jest offline  
Stary 26-02-2008, 23:25   #7
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
Living easy
Loving free
Season ticket on a one way ride
Asking nothing
Leave me be
Taking everything in my stride
Don't need reason
Don't need rhyme
Ain't nothin' I would rather do
Going down
Party time
My friends are gonna be there too, eh!


Edward był wzorowym żołnierzem, to niezaprzeczalny fakt. Kto by przypuszczał, co z człowiekiem robią dwa lata cywila!
Aleister był tego chodzącym(a nierzadko zataczającym się, tudzież spoczywającym w pozycji horyzontalnej, po upadku z na łeb z dywanu) przykładem. Jego wytarte dżinsy roztaczały wokół siebie delikatny zapach gorzelni, a czarna koszula, wraz z nieodłącznym cienkim, czerwonym krawatem była mocno przesiąknięta dymem z... rozmaitych specyfików i... czy to cynamon i gałka muszkatołowa?
Na szczęście zapaszek był niewyraźny i póki ktoś nie stał pod wiatr, lub nie przyszłą mu ochota wtulić się pomiędzy poły wielkiego, skórzanego, czarnego, owczego, markowego, pobrudzonego kurzem i błotem na końcach płaszcza, dało się z tym żyć. Mimo to mężczyzna z niejakim zawodem zobaczył, że nikt nie pchał się, by usiąść blisko niego.

Edward był wysoki - miał metr osiemdziesiąt pięć i był szczupły, i z wyglądu bliżej mu było do trzydziestki niż jego aktualnego wieku. Ciężko było powiedzieć, czy był muskularny, czy witki miał cienkie jak kocie rzęsy - bezkształtność jego ubioru nie pozwała na tak zaawansowane oględziny(choć postawa Crowleya wskazywała, że z chęcią wyskoczyłby z ubioru na prośbę co przystojniejszej damy), ale jego ramiona wydawały się szerokie, a dłonie miał duże, z dość szerokimi nadgarstkami, na których nie uświadczysz żadnego drogiego zegarka, a jedynie sznurkową indiańską bransoletkę i czarny gumowy ‘lajfstrong’. Czarno-czarne włosy(wprawne oko zauważyłoby z odrazą, że najwyraźniej są farbowane - skutek imprezy z bandą pijanych fryzjerów parę tygodni temu) i blada cera - tym bledsza, że Crowley miał lekkiego kaca - artystycznie komponowały się z przekrwionymi oczami koloru żaby w mikserze. Mimo to, nie można się było pozbyć wrażenia, że ten człowiek to nie podstarzały imprezowicz - w jego oczach, gestach, sposobie chodzenia, sympatycznym uśmieszku, coś się czaiło. Ciężko było powiedzieć, co - ot, kobieca intuicja odzywała się nawet w osobnikach płci męskiej, gdy na niego patrzyli, a mówiła ona - 'ostrożnie!'.
Crowley wymienił z O'hrurgiem spojrzenia - spojrzenia, jakie wymieniali między sobą ludzie, którzy darzą się nawzajem pełnym uprzejmości szacunkiem - skinęli sobie głowami na powitanie, krótko i po męsku, po czym usiadł sobie wygodnie i wydał z siebie ciche westchnienie rozkoszy, jak człowiek przewlekle chora osoba, która z wysiłkiem pokonała dystans od łóżka do telewizora i mogła znów uwalić się w jedną pozycję na drugie pół przespanego dnia.

O'hrurg zaczął przemawiać. Crowley słuchał z uwagą, ze wzrokiem błądzącym bezwstydnie po twarzach zebranych. Major rozpoczął pokaz slajdów.
Edward syknął cicho, gdy usłyszał swój opis. 'Konsultant do spraw zjawisk paranormalnych'? Jak to brzmi? Wezmą go za jakiegoś zamroczonego kultystę, albo, gorzej, szarlatana-dziwaka, pies ich w dupę jebał. Miał nadzieję, że autorytet majora, który z pewnością nie wybrałby kogoś takiego do misji, powstrzyma resztę ekipy przed zaszufladkowaniem go pod jednym ze wspomnianych rzeczowników lub dowolną ich kombinacją.
Aż ugryzł się w język, tak wykrakał.
-Zatem niech mi pan major na litość boska wytłumaczy, co tu robi ten kuglarz?!– Jajogłowiec(Crowley zawsze był zdania, że naukowcy nadrabiają brak jajec jajowością swoich czaszek), fizyk jądrowy, wyraził swoje wątpliwości. Jako pierwszy, ma się rozumieć - będąc człowiekiem nauki, był zmuszony bronić ciemnego ludka przed przejawami wiary w jakikolwiek mistycyzm. Edward też weń zresztą nie wierzył, problem polegał na tym, że to on wierzył w niego.
Edward nie odpowiedział na zaczepkę, choć bardzo go to zabolało. Siedział, niewzruszony, głuchy jak pień, i rzucił tylko krótkie spojrzenie na naukowca. Ten mimo woli się wzdrygnął, chociaż nie to Crowley miał na myśli.

Następnie odezwał się długopióry cywil. Taki młody... zadumał się były sierżant. Trzeba mu było wybaczyć szczeniactwo w stosunku do majora. Lekcja pokory przyjdzie sama, w odpowiednim momencie.

Teraz kolej na Anglika po lewatywie(Crowley wywnioskował to z wyrazu jego twarzy). Od razu go polubił - pieprzony, nadęty brytol, strzelający spojrzeniami z serii 'Ja was jeszcze wszystkich wydymam, hamerykanie, ku chwale Królowej!'. Takiego człowiek nie sposób nie lubić.

Odezwał się śliczny, ołowiany żołnierzyk. Taki rzeczowy, dech zapiera. Jeśli akcja się powiedzie, to dzięki takiemu jak on. Harcerzykowi, który posadzi dupsko na granacie, by reszta ekipy mogła dokończyć misję. Bez takiego ani rusz. Mądrze zresztą gada. Dobra nasza, zawsze przyda się ktoś kompetentny.

Marti. Też żołnierzyk, ale z żelaza. Marine. Jeden z takich, którym chrzęści piasek pod stopami, choćby chodzili po najgrubszych dywanach. Prawdziwą przyjemność Crowleyowi sprawiło pytanie o palenie. Swój chłop, widać, brat w nałogu(choć Crowley zaklinał się, że mógłby rzucić gdyby tylko chciał). O'hrurg kiwnął potakująco głową, a w dłoni Edwarda znikąd pojawił się biała rurka, wypchana najtańszym, ciemnym tytoniem. Mężczyzna zapalił ją wydobytą z nadupnej kieszeni dżinsów benzynową zapalniczką i zaciągnął się mocno.

Następnie uwagę 'konsultanta do spraw zjawisk paranormalnych' przyciągnęła jedyna przedstawicielka rzadkiej i cennej Płci Pięknej Militarnej na Sali, poza panią przyrodniczką. Nie do końca w jego typie, ale na bezrybiu nie łowisz, tylko wyciągasz zimne piwko i uwalasz na leżaku... tak to szło?
Żeby toto chociaż wymiona jak krowa miało, coby się przyssać można... Crowley westchnął w myślach, uświadamiając sobie że na misji czasu na spółkowanie może nie być. Może by ją tak na lotnisku wyhaczyć...?
Crowley, stary durniu, zamknij japę. Nie masz już dwudziestu lat, skarcił się w myślach. Wręcz przeciwnie, Edwardowi było znacznie bliżej do czterdziestki. Kiedy tak właściwie zaczął to tak dokładnie odliczać? Oprócz O'hrurga, był najstarszy z całej gromadki. Ale Bóg, w którego Edward wierzył, ale z premedytacją nie wyznawał, był dobry – skonstruował trzy rzeczy, dzięki którym mężczyzna czuje się młodszy – wino, powabne dziewczątka(psia ich mać, działają chyba najlepiej) i błogosławione, niebieskie pigułki, prościutko ze wschodniej Europy.

Krótka przerwa po pytaniach Wolfa. Crowley podrapał się za uchem, chrząknął, kaszlnął i wygładził połę płaszcza. Niektórzy spojrzeli na niego z wyczekiwaniem - czyżby chciał coś powiedzieć? Napięcie sięgnęło zenitu i momentalnie opadło. Edward dokończył papierosa i zgasił go o niebieski usztywniacz do prowadzenia notatek, leżący przed nim. Najwyraźniej nie miał zamiaru zabrać głosu. Jeszcze nie - niech młodzi się wyszaleją. Potem będzie czas na rozmowy, a odpowiedzi na pytania zadane przez pozostałych członków drużyny w pełni go satysfakcjonowały.
 
__________________
"Uproczywe[sic] niestosowanie się do zaleceń Obsługi"

Ostatnio edytowane przez K.D. : 26-02-2008 o 23:40.
K.D. jest offline  
Stary 27-02-2008, 11:10   #8
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Dając możliwość namyślenia się nad pytaniami „swoim ludziom” O’hrurg począł przeglądać jakieś papiery. Nie tyle może poszukując informacji, co sprawdzając ich zgodność. Niemniej słowa Kenta obudziły na jego twarzy delikatny uśmiech. Uśmiech, który tak bardzo kontrastował ze zmęczonymi oczami i zmarszczkami, jakie czas wyrył na męskim obliczu.

„Kiedyś musiał być bardzo przystojny... jak na białego.” – pomyślała mimochodem Amanda Mc’Roilly.

- Jamesie... Pozwolę sobie na tę poufałość, ponieważ trudno mówić „pani, pan” do osób, z którymi twoje życie zostało nierozerwalnie złączone.– zaczął major – Gdybym nie potrzebował specjalistów lub też nie miał zamiaru im pozwolić działać, wolałbym na te misje wyruszyć SAM. Naprawdę, nie sprawia mi przyjemności świadomość, że oto narażam żywoty kilku ludzi, w tym jeszcze cywilów. Niestety, fakt faktem misja powinna zostać wykonana, a z każdą, podkreślam – z każdą osobą, która znajduje się w tym pokoju, szanse na przeżycie i zakończenie misji sukcesem rosną.

Peter O’hrurg nagle uniósł się znad papierów i choć nie wstał, widać było jego potężną sylwetkę, kiedy wyprostował plecy. Czujne oczy raz jeszcze prześlizgnęły się po wszystkich twarzach.

- Posłuchajcie, w zakres moich obowiązków wchodzą przede wszystkim dwie rzeczy. Pierwsza, najważniejsza – abyście cali wrócili do swoich domów, druga – aby misja zakończyła się sukcesem. Po to zrobiłem te krótką prezentację i po to tu teraz dyskutujemy, żeby każdy miał w głowie plan, co będzie stanowiło jego dziedzinę, co może robić. Jeśli nasze działania będą się zazębiać, nie ma potrzeby, bym wydawał jakiekolwiek polecenia. Z reguły rozkazy wydaję rzadko. Jednak, gdy już je wydam, wymagam bezkompromisowego posłuszeństwa. Jeżeli jakiś rozkaz wzbudzi wasze kontrowersje, to po powrocie podajecie mnie pod sąd wojskowy, lecz w trakcie „Kochi” natomiast robicie to, co każę, bo jedno zawahanie może przypieczętować śmierć wszystkich, zrozumiano?

A więc i natura wojskowego dała o sobie znać, kiedy major zaczął grzmieć niczym ksiądz z ambony, mówiący swym parafianom o ogniach piekielnych. Zapadła niezręczna cisza, przerwana przez samego O’hrurga.

- Co do bezpieczeństwa, poruczniku Straffey. Zrzut byłby bezpieczniejszy, gdybyśmy mieli pewność, że na Kochi-Tichi nikogo nie ma. Tej jednak nie posiadamy. Jeśli na wyspie ktoś się znajduje, to od razu wypatrzy spadochroniarzy. B-120 znajduje się ledwie 15km od naszego celu, więc, gdyby owi wyspiarze posiadali broń dalekiego zasięgu, mogą nas wystrzelać jak kaczki, zanim dotkniemy ziemi stopami. Przewaga śmigłowca nad samolotem jest też taka, że możemy - i tak zrobimy – przed samą B-120 lecieć tuż nad wodą, co powinno zapobiec wypatrzeniu nas. O’hrurg odetchnął, po czym kontynuował. – Następna, bardzo ważna kwestia, to pytanie sierżanta Lane’a odnośnie poddaństwa. Obowiązuje hierarchia stopni wojskowych, przy czym cywile podlegają tylko pod najwyższego stopniem, w tym przypadku pode mnie. Kto w przypadku mojej śmierci przejmie dowodzenie? Tak, mówmy o sprawie otwarcie. Myślałem nad tym i spośród dwóch równych stopniem, postanowiłem mianować zastępcą porucznika Wolfa. Zasługi obu panów są w sumie porównywalne, więc postawiłem na większy bagaż doswiadczeń.

Patrząc na drugiego kandydata – Brytyjczyka, niektórzy wyraźnie odetchnęli z ulgą i powodem bynajmniej nie był tylko patriotyzm.

- A skoro już jesteśmy przy poruczniku Wolfie... - major wyraźnie starał się streszczać – W przypadku, gdy śmigłowiec oraz dwa radioodbiorniki, które będziemy ze sobą mieć, zostaną zniszczone, możemy jeszcze liczyć na sprzęt, który pozostał po poprzedniej wyprawie. Tak, jak mówię, z B-120 już wcześniej nawiązano łączność. Ewentualnie pozostaje nam jeszcze czekać. Armia na pewno postara się zrobić w pobliżu kilka lotów. Jakieś 50km od B-120 znajduje się także szlak handlowy statków, więc raca na pewno zostanie zauważona. Inna sprawa, że raczej niewielu będzie miało odwagę udzielić nam pomocy, ale możemy przynajmniej liczyć na to, że przekażą informację o rozbitkach. No, ale to już czarne wizjonerstwo, w które nie powinniśmy popadać. Jest 8:43, jakieś jeszcze pytania?
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 27-02-2008, 12:06   #9
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
James z uniósł leciutko lewą brew na patrząc wyrywającego się ni z gruszki, ni z pietruszki podporucznika Staffeya.
"Ciebie o nic nie pytałem" - pomyślał. - "Coś mi się zdaje, że najchętniej wyręczyłbyś majora w wydawaniu rozkazów."
Ale zachował swoje myśli dla siebie, nie chcąc już na samym początku komplikować sytuacji wewnątrz grupy.
"A potem się dziwią, że ludzie nazywają ich Angolami" - w myślach skomentował okropny akcent i nieco nienaturalne zachowanie angielskiego podporucznika. Gdy jako mały chłopiec patrzył na angielskie filmy, nie wierzył, że tacy ludzie naprawdę istnieją.
"Ciekawe co zrobi, jak mu skonfiskują ten kajecik" - przemknęło mu przez głowę. Wyglądało na to, że podporucznik Straffey jest bardzo przywiązany do swej podręcznej pamięci i zabranie jej mogło wywołać ciekawe efekty. - "Nic dziwnego, że jego błyskawiczna kariera tak szybko się skończyła, skoro nawet tajne akcje zapisuje w zeszyciku."
Zawsze miał wrażenie, że stopień podporucznika jest dość niski, jak na stopnie oficerskie. I że dostaje się go zaraz po skończeniu akademii. A podporucznik nie wyglądał na takiego, który zaczynał karierę od szeregowca...
Gdy padło pytanie sierżanta Lane'a o hierarchię dowodzenia James z filozoficznym spokojem spojrzał w sufit. Na samą myśl o słuchaniu rozkazów "papierowego żołnierzyka", bo za takiego uważał Staffeya, można było zacząć się śmiać. Albo płakać. Podporucznik Staffey wyglądał na takiego, który bez swego notesika nie będzie wiedział, jak się nazywa...
Ale chociaż nie mówił "Eeee..." co dwa wyrazy, co było dużą zaletą.
Postanowiwszy dać podporucznikowi szansę na błyśnięcie zdolnościami James przeniósł wzrok na następnego "pytacza".
W odróżnieniu od "papierowego" Straffeya podporucznik pilot Wolf wyglądał na doświadczonego. I rzeczowego. Chociaż nieco sfatygowanego w tym momencie.
"W razie awarii zostaną nam stare jak świat sygnały dymne" - odpowiedział w myślach na postawione pytanie. - "Wystarczą twoje cygara, poruczniku."
Przymknął oczy, wyobrażając sobie Wolfa, puszczającego kółka dymu... Trzy mniejsze, trzy większe...
"Albo ułożymy na plaży wielki napis SOS... I będziemy czekać, aż przyuważy nas satelita..."
Co prawda satelity były w stanie przeczytać napisy z etykietki zapałczanej, ale James był nie pewien, czy leżący na plaży czarny notesik podporucznika Staffeya będzie wystarczająco interesujący...
Korzystając z chwili przerwy w serii pytań spojrzał na najniższą stopniem uczestniczkę wyprawy. Sierżant Anderson wydawała się być częściowo nieobecna duchem. Chociaż, podobnie jak on sam, zajmowała się obserwacją przyszłych towarzyszy.
"Musi być niezłym fachowcem" - pomyślał - "skoro major wybrał ją do tej akcji."
Jeśli była tak dobra, jak na to wskazywała jej mina... Nieco zarozumiała i arogancka...
Nie przeszkadzał mu jej stopień. Wolał mieć obok fachowca, niż gryzipiórka. A pod tym względem obojgu pilotów raczej nie można było nic zarzucić... Chociaż, prawdę mówiąc, wolałby, by Wolf nie palił. Nie chciałby śmierdzieć cygarami w dżungli.
O tym będzie musiał wspomnieć, nawet gdyby ktoś miał powiedzieć, że się czepia...
W dodatku Crowley, ekspert od zielonych ludzików, też był miłośnikiem papierosów. Z gatunku tych najbardziej śmierdzących... Crowley wywoływał w Jamesie mieszane uczucia. Z jednej strony lubił, gdy ktoś był zarażony jakąś pasją. Z drugiej... Crowley nie przypominał kogoś, kto jest gotowy do jakiegokolwiek wyjazdu. Wyglądało na to, że panu Crowley'owi potrzebny byłby odpoczynek. I to, sądząc po spojrzeniach rzucanych w stronę pani sierżant, niekoniecznie spędzony w samotności. Za to spojrzenie, skierowane wcześniej w stronę eksperta od pól magnetycznych sugerowało, że w Crowley'u "coś" jest...
Sięgnął po pomarańczowego tik-taka - jedyny "nałóg" na jaki sobie pozwalał i to tylko w cywilizowanym świecie - i pozwolił na to, by reklamowane "dwie kalorie" z wolna rozpływały mu się w ustach.
Przeniósł wzrok na doktora Krasowsky'ego. Po pierwszym wybuchu siedział nabzdyczony i obrażony nie tylko na O'hrurga i Crowley'a, ale na cały świat. Z tego, co mamrotał pod nosem trudno było coś usłyszeć, ale łatwo można było się domyślić, że przebywanie w jednym pomieszczeniu z "szarlatanem" to obraza dla nauki w ogóle i doktora Krasowsky'ego w szczególności. I chociaż pan doktor sprawiał wrażenie kompetentnego, to równocześnie niezbyt zgodnego i chętnego do współpracy.
W przeciwności do pani doktor Mc’Roilly, Afroamerykanki z dziwnie irlandzkim nazwiskiem. Uśmiechnięta pani doktor sprawiała wrażenie zaciekawionej i równocześnie chętnej do współdziałania. I, na pierwszy rzut oka, nie wyglądała na naukowca znającego dżunglę jedynie z książek. Jako że ich specjalności częściowo się pokrywały, James zamierzał wymienić z panią doktor garść poglądów. I przekonać się, czy pozory nie mylą...
Wbrew temu co sądził, zamiast młodszego chorążego głos zabrał major. Widać nie miał zamiaru obarczać sobie pamięci pytaniami...
Jego słowa świadczyły o tym, że, przynajmniej na pozór, ma zaufanie do wybranych przez siebie ludzi... A to, jak się do kogo zwracał, było Jamesowi całkowicie obojętnie. Trochę mniej podobał mu się fragment o bezwzględnym posłuszeństwie. Dzięki Bogu major nie wyglądał na bezmyślnego trepa.
Skinieniem głowy podziękował za odpowiedź i czekał na ciąg dalszy...
Słysząc o mianowaniu Wolfa na zastępcę James wyobraził sobie rozczarowanie malujące się na twarzy Brytyjczyka. Narodowość była Jamesowi całkowicie obojętna, ale wolał, by rozkazy wydawał ktoś, kto wąchał już proch, niż żołnierzyk, który wyglądał jakby całe wojskowe życie poświęcił na przewracaniu papierków. I noszeniu teczki za swym szefem.
Ciąg dalszy wyjaśnień majora niezbyt go zainteresował. Były to rzeczy oczywiste. Zastanawiał się jedynie przez moment, czy faktycznie sprzęt pozostawiony na B-120 jeszcze nadaje się do użytku, ale to było najmniej ważne. Sposobów na zawiadomienie kogokolwiek było wiele...

- Mam zatem pytanie majorze - powiedział, gdy major ponownie zachęcił do zadawania pytań. - Czy armia znajdzie dla naszego oddziału - dziwnym trafem nie zakrztusił się przy tym słowie - najzwyklejsze nakręcane zegarki? Gdybym wcześniej wiedział, że z nowoczesnych gadżetów robi się złom, wziąłbym z domu coś innego...
Odwrócił się do Staffeya.
- Panie poruczniku - w jego uprzejmym głosie brzmiało zdziwienie - zawsze myślałem, że tajnych narad nie robi się notatek. Ale może czytałem nieodpowiednie książki...
- A tak w ogóle - ton był ciągle pełen szacunku - chyba nie zamierza pan zabierać z sobą tego notesu? Gdyby wpadł w czyjeś ręce, na przykład Al-Kaidy - o zielonych ludkach wolał nie wspominać, mając na względzie nerwy podporucznika oraz doktora Krasovsky'ego - wyciekłoby dużo tajnych informacji...
Mógł jeszcze dorzucić coś o zbieraniu materiału do książki i egzemplarzu autorskim z autografem, ale się powstrzymał.
Odwrócił wzrok od podporucznika, nie czekając na obrażoną minę i pełną oburzenia odpowiedź.
"Mam nadzieję, że udając turystę nie będziesz trzaskać kopytami przed majorem..." - pomyślał, z trudem kryjąc uśmiech. Wizja Staffeya ubranego w bermudy, kolorową koszulę i klapki i składającego meldunek O'hrurgowi była co najmniej zabawna...
Spojrzał na bawiącego się zapalniczką Wolfa, a potem na Crowleya.
- Prosiłbym bardzo o ograniczenie palenia w najbliższym czasie. Wiem, ze to trudne, ale - rozłożył bezradnie ręce - zapach - nie powiedział 'smród', chociaż w zasadzie powinien był - cygar i papierosów złośliwie przyczepia się do każdego, nie tylko do palacza i nie znika zbyt szybko, nawet po morskiej kąpieli. W dodatku, niestety, jest wyczuwalny z dużej odległości...
"Indianie używali go do odstraszania komarów... Nie tylko komary przed nim uciekają..." - pomyślał.
Miał nadzieję, że major, jako człowiek inteligentny, poprze go...
Czekając na ewentualne komentarze i sprzeciwy James spojrzał na Scotta. Młodszy chorąży był faktycznie młody. Najmłodszy z całej grupy. Jako radiooperator pewnie niewiele się przyda, skoro każda grupa traciła łączność. Spec od dywersji... Jeśli to miało być zadanie w stylu "przyszedłem, zobaczyłem, wybyłem" to dywersja nie była potrzebna. Chyba że do opóźniania pościgu... Ale wtedy i tak mieliby małe szanse ucieczki.
Usiadł wygodniej, mając zamiar spędzić na nicnierobieniu czas jaki pozostał im do opuszczenia sali.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 27-02-2008 o 13:19. Powód: "Boldowanie" imion... :(
Kerm jest offline  
Stary 27-02-2008, 23:44   #10
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
- Podporuczniku Straffey zapewniam, że pańskie cztery litery wylądują w całości na tej wyspie. Ma pan słowo pierwszego pilota czyli moje. Myślałem, że odwaga to atut brytyjskiego wojska.-

Po słowach Wolfa mina Charlesa nie zmieniła się wiele- może przybrała jeszcze trochę bardziej kurczęcy wyraz. Spojrzał na pilota spode łba, przerzucił parę karteczek w swoim notesiku i zapisał przy jego nazwisku "Prostak". Chwilę jeszcze postukał w kartkę tyłem długopisu, po czym zamknął go i posłał długie, pełne niechęci spojrzenie amerykańskiemu pilotowi. Czy on, potomek uciekających z Anglii purytan, uważał się za lepszego od potomka angielskiego lorda!? Od sir Straffey'a!?

A potem major przemówił. I gdy już agent miał wstać i podziękować za wyczerpującą odpowiedź, O'hrug zaczął mówić dalej.

Myślałem nad tym i spośród dwóch równych stopniem, postanowiłem mianować zastępcą porucznika Wolfa.

Po tych słowach chłopak zamarł, właśnie mając zamiar powstać z krzesła. Opadł na nie, jego oczy rozszerzyły się gwałtownie, nie domknął nawet ust. Długopis trzymał parę centymetrów nad notesem. Nad notesem z jego inicjałami, tym, który dał mu ojciec. Wręczając go mówił o sukcesach, o tym, że same sukcesy czekają Charlesa, że jest z niego dumny. W to ostatnie sam nie wierzył, wiedział, że ojciec kłamie, po prostu chciał mu sprawić przyjemność, nieudolnie. On przecież nigdy nie był z niego zadowolony, a co dopiero dumny.

I tak mają wyglądać jego sukcesy!? On, zarządzający już nawet samodzielnie trzema akcjami, z czego jedną połączoną z MI5, przegrywa z jakimś pilotem!? Pieprzone Amerykańce, trzymają się razem, nie chcą go dopuścić... On o tym doskonale wiedział. I opisze to, dokładnie opisze w swoim raporcie, opowie o wszystkim! O tym, jak postępują z kimś pokroju jego osoby w NSA, jak go nie szanują, traktują jak śmiecia! Poprosi tatę, on mu pomoże, może da jakiś anonimowy cynk Lilian, ale tak bez szczegółów, bo nie może za wiele... I będą chcieli jeszcze kiedyś pomocy! Niech błagają!

Bo przecież on wcale nie jest gorszy od Wolfa... Ma na koncie szkołę żołnierską, naprawdę ciężkie lata, przedwczoraj zrobił tyle pompek, a do pracy stara się zawsze biegać. Ma świetne osiągnięcia, od trzech lat ciągle odbiera nagrody- za zeszły rok dostał nawet złote pióro od dyrektora, oddał je Lilian, ona strasznie lubiła złoto. Nie może być gorszy od pilota!

Opanował się, przynajmniej na chwilę, jego twarz ściągnęła w wyrazie nieudolnie skrywanego gniewu. Prędko otworzył notesik, nerwowo przerzucił parę kartek, otworzył na stronie o majorze. "DUPEK!!!!", dopisał i zamknął energicznie notatnik. Dokładnie w tej chwili odezwał się James.

Wysłuchał jego słów, odruchowo szukając już starego, metalowego pudełka po drażach, w którym trzymał pastylki. Ale nie, jest jeszcze spokojny, cichy, wszystko będzie dobrze, tak jak zawsze mawiał doktor Radney, "Oni są po prostu nędzni". A to właśnie on był najlepszym z nich wszystkich...

- Panie Kent, nie mam pojęcia jakie czytał pan książki, ale jeżeli w nich na tajnych naradach znajdowali się cywile to z pewnością były złe. Jeśli chciałby pan przeczytać jakieś lepsze pozycje, proszę dać mi tylko znać- z radością sporządzę dla pana spis książek, które uznam za wartościowe.- wziął do ręki notes i przekartkował go prędko, by zaprezentować jego zapisane drobnym maczkiem strony Jamesowi- Jeżeli zaś chodzi o niebezpieczeństwo związane z mymi notatkami, proszę się nie obawiać. Są one czytelne tylko dla mnie- to skróty i elementy szyfru wewnątrzywywiadowego. Wątpię by ktoś spoza MI6 dał sobie z nim radę.- posłał jeszcze spojrzenie pełne pewności siebie podróżnikowi, po czym usiadł i otworzył na kartce z wpisem od Lilian. Jego bogini. Zawsze go uspokajała.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172