lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   TJT4: Violet & White (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/5596-tjt4-violet-and-white.html)

Almena 13-05-2008 22:18

TJT4: Violet & White
 
Słonko. Wiatr z nad oceanu. Nie ma to jak Wiatr!

http://tsoc.new21.net/fanart/Eugene/xel/1/xel-41.jpg

Believe me Chaos oh Chaos
She will break your heart
Fear her tonight! Be strong
'Cause Chaos oh Chaos
She's gonna tare you apart!
Don't cry and fight!

'Cause she will have some fun
And then she's gonna kill you
and find someone else!
Believe me Chaos oh Chaos
She's gonna break your heart!
Listen to me, she won`t let you be free!

What will you do, if she sais:
"You are sweet but it is just a game.
I thought you knew". Well now you do!

She wants to rip your heart, o-ooooo! ;3
Belive me warriors oh warriors,
She`s gonna drink your blood.
But all she wants,
is to drain your soul!
Hm-hm-hmmm, na-na-na…! ;3
Oh...?

* * *
Wstrząs. Było ciemno, okropnie ciemno. Widziałeś przebłyski metalicznego, fioletowego dymu, czułeś jego zapach, przedziwny zapach lodu i ognia zarazem. I nagle łupnęło, we wszystkich kościach, zahuczało w czaszce, kości... kości w strzępach, pomyślałeś, a kiedy zebrało ci się na wymioty byłeś pewien, że gdy podniesiesz się z ziemi, twoje wnętrzności wypłyną z dziury w trzewiach i zostaną na trawie.
Śpiew ptaków. Skrzeczenie papug, przeraźliwe, głośne skrzeczenie. Ciepło światła Białej Gwiazdy na plecach, łaskotanie wiatru we włosach.
Ktoś obok jęczał. Ktoś właśnie wstał, i otrzepywał ubranie z piasku, słyszałeś. Ktoś nieopodal nucił radośnie dziwną piosenkę. W zakazanym języku. W języku demonów.
Wstałeś w końcu.
Las...? Są olbrzymie...!

the Forest church 2 by ~weiweihua on deviantART

Byli tu też inni, Tacy Jak Ty. Był i Verion, rozłożony beztrosko na trawie, nucący pod nosem.
- Oh...? – obrócił głowę w waszym kierunku, lecz nie otworzył oczu.
Wstał niespiesznie, podszedł powoli, wciąż uśmiechnięty tajemniczo. Zawiało lodowatym chłodem, parzącym w gardle i pod skórą. Verion otworzył wreszcie oczy, niesamowite, fioletowe oczy, i zmierzył was przenikliwym spojrzeniem.

- Wszyscy są?;3 Nikt się nie zrzygał?;3 Oh my, nikt, dobrze wybrałem! Z reguły śmiertelni źle znoszą teleportację do planu mgieł i z powrotem. Shall we start? – spytał wyczekująco.
Nikt się nie odezwał. Każdy milczał z innej przyczyny. Jedni wiedzieli, co ich czeka, inni zastanawiali się tylko, jak ukręcić łeb temu fioletowemu kulfonowi, niektórzy walczyli dzielnie z mdłościami.
- Bądźcie grzecznymi śmiertelnikami, pilnujcie się, nie plątajcie się wokół bez celu, nie jedzcie podejrzanych rzeczy, nie oddalajcie się od grupy i nie zadawajcie pytań rozpoczynających się od „dlaczego”, gdyż i tak ich nie usłyszę – ciągnął radośnie uśmiechnięty Verion. - Proszę, oto mapa dla każdego z was. Ej, ty! Tak ty. Trzymasz ją do góry nogami!;3

- Więc, oto Wolf Pack Island w całej okazałości. Miejsce od najmniejszego ziarenka piasku po najwyższą palmę kokosową stworzone przez Mistress specjalnie dla Takich Jak Wy. Hm;3 Nie słuchałeś, mówiłem; demony nie słyszą pytań zaczynających się od „po co” i „dlaczego”! Jak już wspomnia... nie, nie możesz iść siusiu. Tak, słyszę wasze myśli;3 Oh my, to będzie długi dzień – Verion z zakłopotaniem podrapał się po głowie.

Verion. Pierwszy demon, jaki zstąpił do wymiaru Bieli z Wymiaru Chaosu wieki temu! Zabójca Lavendera, niedoszły zabójca Almanakh, do jasnej cholery!!! On... on jest tutaj! Stoi przed wami! Jeszcze wczoraj spokojne, normalne, życie, a dziś...?! Co to do Astarotha jest, o co chodzi, co to za Tacy Jak Ja, co oni tu robią?! Nic nie rozumiem, co z koszmar, niech ktoś mi powie o co...!!!

- No dobrze – kontynuował Verion. - Więc jesteście na Wolf Pack Island. Żyją tu głównie chimery. Jest też sporo elfów. Mistress wzniosła tu również niewielkie miasto, Aventer, gdzie mieszkają ludzie. Z chimerami i elfami nie ma sensu rozmawiać o chaosie – machnął lekceważąco ręką. – Jednak ludzie są istotami bardzo podatnymi na słowo Mistress, musicie tylko w odpowiedni sposób im je przekazać – mrugnął do was z dziwnym uśmiechem. – Wyspę zamieszkują też twory, których nie spotkaliście wcześniej. Zwą się Chimerionami. To zwierzęta, lub chimery, opętane przeze mnie na prośbę Mistress. Są malutkie, delikatne, powinniście dać sobie z nimi radę. Ot, prezent, dla zabicia czasu, hm?;3 Chimeriony można odopętac. Trzeba przyłożyć do nich coś, co nosi ślady mocy Almanakh, lub Lavendera – spojrzał na Kejsi i Barbaka. – Heard me?

Dał wam chwilę na zastanowienie się, po czym rzekł:

- Zgodnie z wolą i zaleceniami Mistress, będę łaskawie odwalał za was brudną robotę i... nie, nie możesz iść teraz siusiu!!! – wydarł się, zniecierpliwiony, po czym zrobił kilka głębszych wdechów. - ...soooooo... Odwalę za was gorszą część roboty, dowiem się co, gdzie i jak, przekażę wam, jakie miejsca są w danej chwili godne szczególnej uwagi i czego możecie się tam spodziewać. Jeśli zdarzy się coś szczególnego, na pewno się o tym dowiecie. Spieszcie się aczkolwiek. Wyspa jest niewielka, ale pokonanie jej od brzegu do brzegu zajmie trochę czasu, więc może zadbajcie o jakieś środki transportu na wszelki wypadek. Poza głównymi atrakcjami napotkacie oczywiście masę innych okazji do jedynego szczytnego celu jaki istnieje – do szerzenia chaosu!;3 – zakrzyknął z rozbrajającym zachwytem. - Ej... teraz mówię do ciebie, koteczku w niemodnej spódnicy, nie próbuj mi przerywać! Okazje te aczkolwiek nie będą oznaczone wielką kropką na mapie, ani też w terenie nie będą obwiedzione fosforyzującą obręczą widoczną z daleka. Musicie nauczyć się patrzeć i dostrzegać. Dziecko na ulicy? Może by tak porwać, opętać, zarządac okupu, hm?;3 Eh... dobrze już, cicho! – błagał przez moment Kejsi, zatykając uszy. - Równie dobrze możecie je odprowadzić do mamy.

Zrobił krótką przerwę.

- Wiecie co? Najlepiej wspomnijcie mi czasem, jakiej okazji wypatrujecie, a pomogę waszym śmiertelnym oczom ją dostrzec, pchając ją wam pod nosy moją demoniczna dłonią, hm? Reszta należy do was. Eh – westchnął z żalem. – Mistress asked me to be honest and fair, so... Wyznawcy…Bieli – bąknął ponuro – nie dowiedzą się, jakie zadania otrzymali wyznawcy Chaosu! Ani odwrotnie, niestety – mruknął z niesmakiem. – Anyway, Mistress allows you to talk to eachother, sooooo, you know what I mean, right?;3 Przekupstwa i podłe zagrania są jak najbardziej w porządku, yhym!;3 – ogłosił radośnie. – Aczkolwiek, jeśli już musicie – zerknął z niesmakiem na Białych – nikt wam nie zabrania dochować tajemnicy służbowej, choć moim skromnym zda.... Dobrze – westchnął z rezygnacją. – Idź siusiu...!

- Ehhhhh pójdę już – stwierdził pospiesznie. – Oczywiście, zarówno ja, jak i Almanakh oraz Lavender cały czas was słyszymy, więc jeśli chcecie zadać któremuś z wymienionych sensowne pytania, wystarczy, że wypowiecie je na głos pod ich adresem. Że Mistress was słucha i obserwuje wasze poczynania, nie muszę chyba wspominać. Zerknijcie na swoje mapy, zamieszczę tam dla was pierwsze zadania, w tym te, które przekażą mi Słonko i Lavender. Idźcie. Połamania nóg ;3 – uśmiechnął się złośliwie do Białych i zniknął.

Po chwili jednak powrócił.

- Byłbym zapomniał – podniósł z ziemi patyk uniósł go pionowo, koniec patyka zapalił się.
Podał płonący badyl obcemu wam człowiekowi, któremu na ramieniu siedział piękny kruk. Nieopodal, zawieszone na gałęzi drzewa, pojawiły się... kiełbaski!

http://demo.ms-visucom.de/moguntia/p...0303130902.gif

- To, że na metkach napisane jest „made in hell” nie znaczy wcale, że źle smakują;3 – mrugnął Verion. – Wiem, że i tak ich nie zjecie, ale słowo Mistress jest dla mnie rozkazem. Ymmmm, późno już;3 – Verion głośno pstryknął palcami.

Wzdrygnąłeś się. Myślałeś, że to ty. Że zemdlałeś albo... Po chwili oczy przyzwyczaiły się do mroku. Nie, to nie ty, wokół zapadły ciemności.



- Poznajcie się, odpoczywajcie, uspokójcie się i wysiusiajcie;3 – zachichotał zaczepnie. – Długo wybierałem waszych nowych towarzyszów, więc obchodźcie się z nimi ostrożnie i spróbujcie ich nie zepsuć tak od razu, hm? Żadnego wybijania zębów! – warknął Barbakowi w twarz – Nie wskakuj im na głowy i nie zadręczaj mowami o Almanakh! – pogroził Kejsi palcem. – Z samego rana wyruszacie.
I zniknął, tym razem na dobre.

Robi się coraz ciemniej, coraz chłodniej. Światło jednego z trzech księżyców przedziera się malowniczo przez korony drzew.


Mijikai 13-05-2008 23:33

Elegancki mroczny elf stał z wyrazem twarzy bynajmniej wyrażającym radość. Chociaż i tak niewielu mogło ujrzeć grymas wściekłości na przystojnej, pociągłej twarzy drow'a z powodu ciemnego kapelusza z niezwykle szerokim rondem prawie całkowicie zasłaniającego jego twarz. Oczywiście bardzo uważnie słuchał Veriona, jak by nie mógł ? Stukał poirytowany podbitym stalą, wysokim, czarnym butem o bliżej niezidentyfikowane podłoże. Białe włosy, w przeciwieństwie do jego pobratymców nosił starannie ułożone, a kosmyk opadał mu na twarz zasłaniając lewe oko. Nie przeszkadzało mu to. Nie Ray'giemu. Nie synowi domu Tarayatechi. On widział inaczej niż reszta otaczających go. Oczami umysłu, którego brakło reszcie drużyny. Urodzony manipulator i geniusz, ale co najważniejsze - psionik, poprawił rękawice, idealnie dopasowane do jego płaszcza i tuniki.

Fioletowy arogant. Przeklęty głupiec. Irracjonalny komik. Lubieżny idiota. Bezwstydny demon. Oto cały Verion. Takie stworzenie nie zasługiwało nawet na pogardę - bardziej litość.

Demon. Słowo kluczowe. Słowo, które zawierało nieprzebrany pokład nienawiści jaką darzył pomiot chaosu. Czy to pod postacią Veriona, Astarotha, czy Mistress. Fiolet. Nienawidził wszystkiego co było z nimi związane, a tym bardziej wszystkich, którzy byli z nim związani. Zaraz, zaraz... Czy to aby nie znaczyło, że Ray'gi był dobry ? Nic bardziej mylnego...! Demony zagrażały istnieniu zła wyrafinowanego i szalonego. Szalonego na pewien sposób, który pokazywał jak wielki przynosi ono profit. Zła z gracją, której bezmyślni demoniczni żołnierze nie mogli ogarnąć miniaturowymi umysłami, parodią intelektu.

Czym był jednak Fiolet ? Nie, nie... Postrzeganie Fioletu jako rzeczy materialnej nie jest błędem, ale zawsze mijało się z celem, którym było nazwanie tego fenomenu. Jednak mroczny elf znał odpowiedź na to pytanie. Znał odpowiedź na pytanie, na rozwiązanie którego inni poświęcali życie i dochodzili do niczego...! Fiolet był jest i będzie szaleństwem. Złem nieuleczalnym. Beznadziejnym w samym jego założeniu. Założeniu, które nie istniało. Byli uosobieniem najczystszego zła. Niegodziwi ludzie, czy słynący z brutalności orkowie nie dorastali im do pięt. Nawet lud Ray'giego - złożony z okrutnych, geniuszów nikczemnego procederu nie równał się z nimi. Ten tytuł przypadał właśnie demonom. Bestialskiemu żartowi bogów. Niepokalanej nikczemności. Czyżby...? Ray'gi już długo rozwodził się nad tymi sprawami i za każdym razem dochodził do wniosku, że Fiolet jest fizycznym objawem trucizny, która przeżera serca śmiertelników.

Jak zatem należało z nim walczyć ? Jak można ? Unicestwienie Fioletu nic by nie przyniosło, pojawiał by się na nowo i na nowo. Wiem jak z nimi walczyć, wiem jak go obnażyć i zmieść z powierzchni wszystkich planów. Wiem również, że demony są zaledwie zabawką, instrumentem i narzędziem służącym wykonywaniu brudnej roboty w służbie najprawdziwszych źródeł zła. Nieprzypadkowo kierują nimi potężne istoty. Mistress...! Twój czas nadejdzie !

Z pod kapelusza widać było jedynie rząd pięknych, białych zębów, wykrzywiony w jednym z najperfidniejszych uśmieszków którego Verion, nie mógł nie zauważyć. Zdążył go już znienawidzić, gdy dowiedział się o wrogich zamiarach Ray'giego wobec Mistress. Ten demon był zabawny. Podejrzewał, że był również tyle zabawny, co niezrównoważony psychicznie, ale to nie ujmowało uczucia, które wyzwalał w Ray'gim. Chociaż za samą jego przynależność do Fioletu i służbę Mistress był jego wrogiem z nieukrywanym niezadowoleniem będzie się go musiał kiedyś pozbyć. Tymczasem należało wyzwolić w Verionie jeszcze większe poczucie beznadziei. Do roboty ! Zerwał szybkim ruchem fioletową chustę ze swej szyi i rozkaszlał się w nią ceremonialnie, tylko po to aby przerwać Verionowi. Korzystając z chwili głupiej ciszy jaka zapanowała dał znak, że tamten może kontynuować i jeszcze raz ostrzegawczo kaszlnął, nie dając tamtemu dojść do słowa. Po poczęstowaniu wszystkich kolejnym rozbrajającym uśmiechem, zawiązał chustkę z powrotem na szyi i gdy Verion już zniknął strzelił palcami i rzekł w niezwykle dobrym humorze do ogółu grupy:

- No cóż, skoro wszyscy już na miejscach może poznamy nowych towarzyszy doli, czy nie doli, jak kto woli - tu zachichotał z własnego rymu - i trochę odpoczniemy... Ja jestem za.

Kejsi2 13-05-2008 23:52

Kejsi była trzynastoletnią chimerką, wielkości trzynastoletniej dziewczynki. Od ludzkiego dziecka różniła się jednak dość wyraźnie, wielkimi, czarno-białymi kocimi uszami, i długim kocim ogonkiem, czarnym z białą końcówką. Chociaż większość chimer nie nosi ubrania, Kejsi przywykła do białej spódniczki. Na szyi miała obróżkę z materiału, z niewielką torebką w kształcie czterolistnej koniczynki. Nosiła też kolczyki w kształcie złotych dzwoneczków. Długie, niebieskie włosy nosi luźno rozpuszczone.

Po przeżytym wstrząsie Kejsi pozbierała się mozolnie z ziemi, otrzepała się, i poprawiła fryzurę. Z zawstydzeniem stwierdziła, że wypadałoby uprać wreszcie białą sukienkę ubrudzoną miejscami od trawy i ziemi.

- SATCHEEEEEEM!!!:woow: – wrzasnęła radośnie, wyskakując w górę. – SATCHEM, SATCHEM, SATCHEM!!! ŻYJESZ!!!



Lądując błyskawicznie odbiła się od ziemi i rzuciła się Sathemowi w łapki!
- Jesteś! – przytuliła się do niego. – Myślałam, że już nigdy... to znaczy że... o-odszedłeś tak nagle i... myślałam, że nie-nie wrócisz i że... – wyjąkała, zaczerwieniona.
Znienacka cmoknęła Satchema w policzek i znów uściskała go mocno.
- Fajnie, że jesteś, fajnie, fajnie!:*

Ze zdumieniem zauważyła, że poza znanymi jej osobami był tu ktoś jeszcze, ktoś nowy, ktoś obcy! Z zaciekawieniem przyglądała się im złotymi, kocimi oczami, lecz nie zdążyła się przywitać, gdyż zjawił się Verion – fioletowy pan kulfon, kulfon, kulfon!

- Znowu ty!? Znowu, znowu! – jęknęła płaczliwie. – Gdzie jest Almanakh, gdzie ona jest!? Chciałam z nią porozmawiać!
Verion był raczej nie w sosie, wyraźnie wykonywał zlecone mu zadanie i nie był z tego powodu zadowolony. Mistres... Almena, siostra Almanakh, sprowadziła nas tutaj. Nie pozwoliła mu nas zabić, nie pozwoliła! Dlatego Verion był naburmuszony! Po przemówieniu demon zniknął, pewnie uciekł w te swoje mgły, uciekł, uciekł! Pewnie się boi, że rozprawimy się z nim tak jak z Rithem!

Przez moment chimerka studiowała mapę, która pojawiła się w jej łapkach, lecz przestała kiedy ku jej ogromnemu zdumieniu nieopodal pojawiły się dyndające na gałęzi kiełbaski, kiełbaski, kiełbaski z piekła rodem!!! Kejsi opadła na cztery łapki, wymachując ogonkiem zabawnie podczołgała się w okolice kiełbas, przyglądając się im parodyjnie. Podniosła długi patyk i badawczo poszturchnęła nim jedną kiełbaskę.
- To kiełbaski! – oceniła odkrywczo. – Zwykłe kiełbaski! Chyba!

Odczołgała się czujnie od kiełbas i skupiła się na nowych towarzyszach.
- Heja, jestem Kejsi! :aloha: – zwyczajowo z radosnym piskiem przypadła do nowych, turlając się przed nimi na trawie, co było zwyczajowym powitaniem chimer. – Wy też widzieliście Mistres, Almenę, Almenę, Czarną Zorzę!? Byliście w planie mgieł!? Brrrr, okropnie tam, prawda? Okropnie, okropnie, z-zimno i ciemno! – otrzepała się. – Jestem summonancerem! – powiedziała po chwili, chcąc zachęcić nowych do rozmowy.

Wydawali się sympatyczni.
- Światło ofiarowało mi żywioł wody! Z jej pomocą staram się dobrze wypełniać misję, którą powierzyła nam Almanakh! Nie rozumiem, dlaczego Almanakh kocha Veriona, dlaczego pozwala istnieć chaosowi i planowi mgieł, dlaczego!? – poskarżyła się. – Może Verion i Mistres różnią się czymś od innych demonów, a my tego nie wiemy!? Musi być jakiś powód! Almanakh nie wydałaby nas na pastwę demonów, nie, nie, nigdy! Chcę zobaczyć, co z tego wyniknie, chcę iść dalej drogą Światła, tam, gdzie oni mi wskaże! – ogłosiła radośnie. – Wam też Światło dało misję!? Widzieliście Almanakh, albo Lavendera!?

Kiedy Verion zgasił światło, zrobiło się strasznie ciemno. Kejsi skuliła się na ziemi, zwinięta w kłębek i owinięta ogonem. Była w szoku. Jak on to zrobił, jak, jak!? Pstryknięciem palców schował Gwiazdę za horyzont!? A może ta wyspa jest w innym planie astralnym!?

- Jest tak ciemno! – wyjąkała Kejsi.
Jej złote oczy świeciły w mroku.
- Jak myślicie, gdzie jesteśmy!? Czy ta wyspa jest w naszym świecie, w planie materialnym!? Jak Verion zrobił tę sztuczkę z nocą i dniem, jak, jak!? Może te księżyce są nieprawdziwe!?
Kejsi czuła się źle, pozbawiona światła Białej Gwiazdy!
- Może rozpalmy ognisko? – spytała błagalnie.
Uzbierała szybko stosik patyków i pożyczyła od człowieka z krukiem płonącą gałązkę.

Zerknęła na kiełbaski.
- Verion myśli, że będę jeść jego piekielne kiełbasy!? – oburzyła się. – Kulfon, bakłażan! Potem sam powiedział, że wie że ich nie zjemy, może on coś knuje!? Specjalnie nas zniechęcił do tych kiełbasek! Może to dobre, praworządne kiełbaski, prezent od Almanakh albo Lavendera, a on podoczepiał im metki z made in hell i nas nimi nastraszył!?

Kejsi była głodna. Podczołgała się znów czujnie do kiełbasek i wzięła jedną z nich. Potrząsnęła nią zabawnie kilka razy, ale nic się nie stało. Podniosła długi patyk, po dłuższym zastanowieniu nabiła kiełbaskę.
- Nie piszczy, nie ucieka, to chyba zwykła kiełbasa! – mruknęła. – Może nie wybuchnie jeśli ją usmażę! Fajnie, jesteśmy razem, przy ognisku, z piekielnymi kiełbaskami od Kihary Riona! Fajnie, fajnie! – uśmiechnęła się entuzjastycznie.

Usadowiła się przy ognisku, pod drzewem, obok Satchema, Waldorffa i Barbaka, i smażyła kiełbaskę nad ogniem.
- Wiecie, w mieście Ditrojid miał zacząć się akurat wielki turniej, sławny, sławny! – zagadnęła przyjaźnie nowych. – Spotkałam wtedy przyjaciół! Satchema, Waldorffa, Barbaka – wskazywała po kolei wymienianych – Thomasa, Tevonrela, Astarotha i Genghiego, którego już nie ma – dodała z żalem. – Raygi dołączył do nas za to, później, później! Poszliśmy razem na turniej, i wygraliśmy, wygraliśmy! Ale potem trafiliśmy do Świątyni Przybycia, do tej, którą wybudowano w miejscu gdzie zstąpił z Wymiaru Chaosu Verion! W tej świątyni wessał nas dziwny portal i znaleźliśmy się w przyszłości! Tam był też Rith, zły demon, bardzo zły! W tej przyszłości Rith chciał zabić Almanakh, ale zabił Veriona, który ją obronił! Verion umierając opętał Almanakh, więc musieliśmy zniszczyć Ritha, żebyśmy mogli wrócić w przeszłość, gdzie Verion żył a Almanakh nie była opętana!

Kejsi przerwała na moment, spuściła wzrok, rumieniąc się.
- I... i jeszcze... zrobiłam kilka złych rzeczy w tamtej przyszłości – wyzwała z zakłopotaniem. – Nie wiem teraz, czy to już było, czy dopiero będzie! Ale... Ale pokonaliśmy Ritha! – dodała niepewnie. – Barbak, Thomas i Astaroth go zabili, ale walczyliśmy wszyscy! Mnie Rith pokonał – dodała z żalem. – Był za silny, za silny, był strasznym przeciwnikiem! A kiedy mnie spalił, obudziłam się jako drzewo, jako topola! To było straszne! Widziałam spojrzenie Raygiego chciał mnie ściąć, chciał wezwać drwala! – pisnęła. – Najbardziej podobał mi się turniej! Wtedy, niewiadomo dlaczego, to na pewno klątwa Veriona była, kulfon!!! I wtedy zamieniliśmy się ciałami, każdy z drużyny był kimś innym, znaczy w innym ciele, hihi! Ja byłam w ciele Teva! – wskazała na wielkiego rakszasę. – Byłam tygrysem! Byłam strasznie wysoka! Ale omal nie zabiłam się w jego sandałach, bo Tev chodzi w sandałach, a ja nie umiem nosić butów, hihi!

Obejrzała kiełbaskę i ugryzła kawałek.
- Rith był tworem Veriona! Obaj byli kulfonami, złymi, złośliwymi kulfonami! Verion droczył się ze mną, mówił, że zabił Almanakh, że ona nie żyje! A on ją kocha... chyba... Widziałam ich razem, on patrzył na nią tak... tak dziwnie, jak na nikogo innego, tak łagodnie! Martwił się o nią, dbał o nią! A przecież jest demonem, przybył tu z Wymiaru Chaosu, żeby ją zabić! Ale został, kocha ją! To znaczy, że Biel jest silniejsza! – zakrzyknęła tryumfalnie. – Że nawet chaos jej ulega!!! Zawsze tak było i zawsze tak będzie, a Tacy Jak Ja tego dopilnują! – obiecała. – Almanakh jest bardzo dobra! Nawet dla niego! Na pewno jej cierpliwość i dobro złamały zło w Verionie, na pewno! Póki ona jest przy nim, on ma szansę nawrócić się! Może jest inny, może nadchodzi czas demonów, które doceniają Biel!? Może taki był plan Mistres i Veriona, zgładzić stare demony, Ritha, i stworzyć nowy plan mgieł, Nowego Shabranido, oddać nowy chaos w ręce Astarotha, demona z wolną wolą!? – jęknęła odkrywczo.

Wyciągnęła łapki żeby ogrzać się przy ognisku. Gryzła kiełbaskę i czekała, aż nowi towarzysze odezwa się do niej. Była ciekawa, jaki jest ich pogląd na sprawę.

Vireless 14-05-2008 12:02

Pierwszy raz użył teleportuj kilkaset lat temu. Ten tu wydał mu się nawet przyjemny i skutki, jakie inni odczuwali jego nie dotyczyły. Te kilkaset lat odcisnęły na nim swoje piętno. Na każdym wolnym kawałku ciała gnieździły się zmarszczki oraz blizny. Pozostałe miejsce zajmowały różnego rodzaju runiczne tatuaże. Krasnolud wstał otrząsnął się i dał po twarzy na otrzeźwienie. Wyraźnie pomogło.
Razem z grupą starych przyjaciół oraz kilku nowymi, których jeszcze nie poznał stali naprzeciw... Veriona. Ulubieniec Almanach oznajmił im kilka prawd, według, których mieli tu żyć i wypełnić swoje misje. Nie słuchał go zbyt uważnie. Miał na myśli raczej to by jak najszybciej udać się w jakieś zarośla i ulżyć swemu pęcherzowi. Z ulgą przyjął hasło
– Idź siusiu...!

Gdy wrócił demoniczny odmieniec zostawił prezent. Fungrihmm nie zwykł marnować takich okazji. Wszakże to darmowe żarcie! W działaniu wyprzedziła go chimerka radośnie przyjmując rzeczywistość. Krasnolud kątem oka wyłowił postać Orka. Wyraźnie się odcinała od pozostałych swą posturą. Na jego widok uśmiechnął się i przypomniał, co się działo do tej pory i jak się poznali. Stwierdził, że dobrym pomysłem było by małe, co nieco. W bukłaku miał jakieś resztki spirytu zagrycha na drzewie a ognisko rozpalała właśnie Kejsi. Szybko znalazł kawałek kija na rożno, potem z drzewa zdjął podwójną porcję chabaniny i podszedł do ognia.
-Nie wiem jak ty, ale ja mam zamiar zjeść, co nieco.- Uśmiech pokazał stare i żółte już zęby, ale za to były wszystkie!- No i mam coś jeszcze w bukłaku – Pomachał do orka a potem spojrzał na resztę czy ktoś jeszcze prócz nich się chce przyłączyć

Ognisko płonęło z wesołymi iskrami. Rozsiewało wokół aromat jałowca i bezpieczeństwa. Wszystkich w zasięgu oświetlało ciepłym światłem. W jego promieniach odbijały się żeleźce topora bojowego Fungrihmm. Same stylisko miało około metra trzydziestu, czyli prawie tyle, co on sam. Głowica topora wyglądało w kształcie półksiężyca miała natomiast wielkość około trzech ćwierci metra. Wykonana była solidnie i masywnie. Na pewno nie była już na tyle ostra by można było się nie ogolić, ale przy swej masie musiała powodować ogromne wprost rany i na pewno dużo śmierci. Kiełbaska skwierczała na ogniu a tłuszcz z niej wytopiony na chwilę ukazał karła w pełnej okazałości. Wzrostu nie wysokiego, ale dumnego metra trzydziestu miał szerokości prawie tyle samo. Ubrany był skórzane spodnie i kubrak przepasany porządnym i ciężkim pasem z metalu. Tuż obok niego leżał płaszcz podróżny. Jego stan i wygląd wskazywał, że właściciel jest doświadczonym i potrafi się zatroszczyć o rzeczy użytkowe. Sam płaszcz był bezwzględnie ciepło i wodo szczelny. Taki stan rzeczy uzyskał przez wieloletnią impregnację piwem, dziegciem oraz kurzem i innymi substancjami nie powinno się wymieniać. Fungrihmm przejechał po kolorowej głowie i wystającym irokezie ciężką i wielką dłonią przypominającą bochenek chleba. Włosy od razu przybrały swój wcześniejszy wygląd i mieniły się kolorami całej tęczy. Broda natomiast była zapleciona w dziesiątki małych warkoczyków.

Zagryzł popił po ciele od razu rozeszło się uczucie ciepła oraz błogiej sytości. Choć raczej trzeba to opisać, jako zaspokojenie głodu. Spowodowało, że na chwilę zapomniał o tym, co było wcześniej. O walce z Rithem, umarł za szybko a jego pomysł na rozwiązanie zagadki spalił na panewce. Mógł dać się za swoje przekonanie pokroić, ale ono okazało się zwodnicze. Tak samo jak i jego życie, jako kapłana. Całą swoją historię opierał na wierze i próbie wyrównania rachunku. Odkąd umarł a jego duszą zawładnął Rith miał jeden cel. Pamiętał jak dziś, gdy obudził się po raz pierwszy we fioletowych mgłach. Nie mógł się odnaleźć. Tu nie było magii a i starzy bogowie nie byli czczeni z należytym im szacunkiem.
W między czasie Kejsi przypomniała tę najnowszą historię. Fungrihmm odciął się od nich. On już miał swój cel. Musiał doznać zbawienia i odpokutować swoje winy. Całe jego życie to nieustanna pokuta zakłócona wahaniami oraz momentami wybuchu wiary. Dla siebie i wszystkich wokół nie był przykładem prawdziwego kapłana z ich kanonu. Teraz już nie mógł do tego wrócić. Został zabójcą i jego los został już zdeterminowany. Pytanie ile wcześniej zdąży zrobić by odbudować swoje imię. Krasnoludy na punkcie honoru były absolutnymi świrami. Mało, kto ich potrafił zrozumieć. W tym gronie tylko zielony Ork wiedział jak wielka przemiana zaszła w nim. W końcu został jego spamiętywaczem.

-Kejsi w jednym masz rację. Tacy Jak My dopilnują odpowiedniego statusu bieli w tym i w każdym innym wymiarze. Naszym działaniom będzie sprzyjać Almakh, Levander, Moradine i każdy inny z naszych patronów. Nie może być tak, że tylko bakłażany zawsze wygrywają. Nie prawda jest to, co mówił Astarotha, że biel to tylko by maskować porażki. Biel jest po to by dodać smaku zwycięstwa! – Dwarf tak się podpalił swą przemową, że aż stanął na pełnych nogach i w górę podniósł swoją wielką księżycówę. Łapała każdy promień ogniska oraz gwiazd i oddawała wokół zwielokrotnionym echem zwiastując duże czyny.

Sama przemowa nie była długa zakończyła się po tym jak oko krasnoluda zostało zaatakowane przez długaśny patyk. Tylko dzięki jego refleksowi udało się uniknąć nieszczęścia
-Zielony coś ty na głowę upadł? Wędkę Se kupiłeś na ryby idziesz weź ten patyk, bo mi oko wykoleisz!

hollyorc 14-05-2008 12:49

Barbak był orkiem. To było kwestią bezsporną. Każdy kto go zobaczył, nie mógł nie zauważyć tak oczywistej kwestii. Gabarytowo przedstawiał się tak jak zazwyczaj przedstawiają się orki. Grubo ponad dwa metry wzrostu, grubo ponad 140 kg wagi. Zbudowany tak jak na wojownika przystało, to znaczy raczej z mięśni niż z tłuszczu. To karłowskiego modelu „małego pancernika” było mu daleko, ale mógł zawsze powiedzieć o sobie, że jest dobrze zbudowany. Jego zieloną skórę pokrywało ubranie podróżne. Nic szczególnego, ot szaty, których głównym zadaniem było nie ograniczanie ruchów właściciela. Przez pierś przeciągnięty był bandolier ze sztyletami, przedmiot niestety konieczny w czasach takich jak dzisiejsze. Na plecach Ork nosił coś co wyglądało prawie tak samo dziwnie jak sam zielonoskóry. Barbak na plecach nosił łuk, czy może też łuczysko. Broń zdecydowanie przerastała go w wysokości (i to o dobre pół metra), mimo iż był to łamaniec, składający się głównie z kompozytów drewna i zwierzęcych ścięgien jego rozmiary były powalające. Był on też bronią szalenie mało praktyczną dla każdego człowieka. Ludzie po prostu mieli za krótkie ręce aby sprawnie tę broń napiąć. Barbak jednak, na chwałę Palladine nie był człowiekiem. Był orkiem, a budowa orków charakteryzowała się tym, iż mieli zdecydowanie dłuższe rączki (sięgały zazwyczaj w okolice kolan). Dzięki takiej budowie broń była wprost stworzona dla Barbka, i niezwykle zabójcza dla jego wrogów. Łuk tak jak i cały arsenał orka był oznaczony symbolami smoka wpisanego w okrąg. Na łuku dodatkowo wydrapano koślawymi runami „MALEŃSTWO”. Na prawym, zielonym udzie spoczywał kołczan. Zawierał on amunicje do Maleństwa. Pociski swymi rozmiarami przypominały raczej pila, czy małe włócznie niż zwykłe strzały, pełniły jednak zdecydowanie funkcje amunicji.

W zielonoskórym zaszły pewne zmiany od ostatniego spotkania z jego przyjaciółmi, od ostatniego spotkania z Palladine. Bóg wskazał orkowi nową drogę jaką ten zaczął podążać. Barbak miał czas na pewne refleksje i przemyślenia nad własnym istnieniem. Zrozumiał, że było w nim zdecydowanie za dużo agresji i cech charakteru jakie odziedziczył wraz ze swą krwią. Teraz gdy otrzymał on błogosławieństwo Palladine, i gdy mógł określać się mianem jego rycerza, mianem Palladyna starał się zwalczać w sobie wszelkie niedociągnięcia związane ze swym charakterem... związane ze swymi słabościami. Pamiętał jakby to było wczoraj swoją walkę z Rithem, pamiętał jak szał bojowy, w jaki wpadł zaślepił w nim wszystko co było w jakikolwiek sposób związane z logiką i zasadami zdrowego rozsądku... zastanawiał się każdego dnia czy gdyby zachował się inaczej jego przyjaciele musieli by tyle wycierpieć.

Ale stało się. Walczył z Rithem i jakby na to nie patrzeć w znaczący sposób przyczynił się do jego upadku. Wraz z Fungrimmem, Kejsi, Thomasem,. Ast’em i Tev’em, wraz ze swymi przyjaciółmi i Drow’im porucznikiem pokonał chyba największego wroga jakiego do tej pory znalazł na swej drodze. Dzięki wzajemnemu zaufaniu, wzajemnej pomocy, dzięki czemuś, czego chyba nie do końca byli świadomi pokonali Pana Mgieł. I teraz byli właśnie w tym miejscu... wszyscy. To cieszyło zielone serce.

Gorzej było, że nie byli jedynie we własnym gronie. Orkowi nie przeszkadzało kilka nowych twarzy jakie się pojawiły. Bardziej przeszkadzało mu towarzystwo Veriona. Demon, był już znany Barbakowi, i jak łatwo się domyśleć Ork nie żywił specjalnie ciepłych uczyć wobec niego. Nie krył się z tym wcale. Stał z zaplecionymi rękoma, w pozycji jaką doskonale znali jego przyjaciele. W pozycji z jakiej w każdej chwili mógł zaatakować, w pozycji w której zawsze mógłby się bronić gdyby zaszła taka potrzeba.

Nie czuł się zbyt dobrze, Verion przed kilkoma chwilami w sposób chamski teleportował ich w to miejsce. W żołądku flaki urządzały sobie wesołe miasteczko, powodując iż Ork stawał się jeszcze bardziej zielony niż zazwyczaj. Przymknął oczy, zanucił cicho:

There’s another World in side of me,
That you may never see.
Ther’re secrets in this life
that I can’t hide.

But somewhere in this darknes
There’s life that i can’t find....
Maybe it’s too far away,
Maybe I’m just blind......

Verion w tym czasie coś gadał, dawał jakieś mapki, coś tam biadolił... w końcu przemówił do niego.
- Żadnego wybijania zębów! – Demon warknął Barbakowi w twarz, śmierdziało mu z pyska.
– Ale o co chodzi? Zapytał niewinnie Ork. Nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. Demon zniknął, na iście demonią modłę. Nic to. Barbak postanowił się tym nie przejmować.

Potem usłyszał to czego, jego umęczona dusza nie słyszała już dość dawno i co bardzo, ale to naprawdę bardzo ucieszyło jego serce.
-Nie wiem jak ty, ale ja mam zamiar zjeść, co nieco, no i mam coś jeszcze w bukłaku.
Oczy orka zaświeciły się do przyjaciela. Nie tylko ze względu na proponowane jadło i spirytus, ale także ze względu na to wszystko co pozostawili już za sobą. Ze względu na te złe i dobre dni jakie już minęły.
- Dobra gorzałka zmarnować się nie może. Ork przyjął naczynie. Spojrzał z pewną obawą w niebo. To trwało jednak tylko chwilę. Pociągnął sowicie z naczynia, a gdy skończył całej okolicy obwieścił to gromkim beknięciem. Beknięciem, które mogło by iść w szranki z nie jednym gromem.

- Pozdrowieni bądźcie w imieniu Palladine przyjaciele! Stwierdził pewnie Ork. – Pozdrowieni bądźcie i Wy! Ork skierował swą facjatę w kierunku nieznajomych. Jam jest Barbak, syn Zerrat’hul’a do Waszych usług. Ork wykonał ukłon. Machając przy tym krasnoludowi łukiem przed oczyma.
-Zielony coś ty na głowę upadł? Wędkę Se kupiłeś na ryby idziesz weź ten patyk, bo mi oko wykoleisz!
- Na ryby nie, Ale może na przykład wykolę Ci oko. Daj no tej kiełbaski.
Ork niezgrabnie złapał podany mu patyk i uważał by kawałek mięsa nie spadł na ziemie.
Gdy wzrok Barbaka omiatał towarzyszy, zatrzymał się na chwile na Drow’ie. Zielone pięści delikatnie się zacisnęły i rozluźniły.. i tak kilka razy. Jednak poza tym nie stało się nic innego.


Okrutnie sobie z nas żartują Bogowie. Palladine, dlaczego znowu stawiasz mi na drodze tego niegodziwca?

Vireless 14-05-2008 16:47

-Uhmmm solidnie ale nie dość wzorowo. Zobacz jak to się robi! – Dwarf uderzył się w piersi tak że usłyszeć to musieli wszyscy wokół. Po czym beknął jak mógł najgłośniej. Ponieważ robił to już nie pierwszy raz włożył w nie całe swe uczucia. Zmodulował swój „głos” aż uzyskał brzmienie rytmu pewnej niezwykle obleśnej pioseneczki o tym co robiły dwa elfy i trzy trole gdy ich rodziców nie było w domu. Po skończonym koncercie uśmiechnął się od ucha do ucha a potem zwrócił się Orka:
-No i w ten sposób mamy za sobą część muzykalną... Na kolejne rozrywki dla ucha i oka zapraszamy już nie bawem!
Zlustrował pozostałych i skierował wzrok na tych, których do tej pory nie poznał
-A niech mnie kulawy elf wyściska, żebym to od Orka się miał uczyć sarvoi-vivre. Milo mi was poznać Jestem Fungrihmm. Zaraz zobaczę czy została jeszcze jakaś gorzałka by was powitać z honorem... Nerwowo zaczął potrząsać pustą menażką a potem zrobił dobrą minę do złej gry jednym słowem się uśmiechnął jak mógł najmocniej

Szarlej 14-05-2008 19:08

Levin miał chwilowy zanik pamięci. Nie była to jakaś szczególnie uciążliwa amnezja, po prostu nie pamiętał gdzie był przed zjawieniem się na... No właśnie gdzie był? Otarł usta i się wyprostował na pełną wysokość. A trzeba zaznaczyć, że była to wysokość nawet imponująca jak na człowieka, co prawda był o jakieś pół metra niższy od Orka ale zwykłego mężczyznę przewyższał o głowę. Mimo wysokiego wzrostu nie był dobrze zbudowany, każdy z patrzących mógł pewnie go pokonać w walce. Na twarzy pokrytej kilkudniowym zarostem widniała blizna. nie była ona szeroka, ostrze które ją zadało musiało być krótkie. Ubraniem nie odbiegał od normy, brązowe lniane spodnie, szara (albo biała zależy jak na to patrzeć) koszula i brązowa skórzana kamizelka.
Z najbliższego drzewa sfrunął kruk i zasiadł na ramieniu Levina. Ten się uśmiechnął i pogładził go po piórach. Wtedy widocznie coś mu się przypomniało. Kucnął i zaczął koło siebie macać prawą ręką. Co dziwne przez cały czas nie odrywał wzroku od mówiącego demona. Wstał dopiero gdy jego ręka natrafiła na długi kij. Kij ten był bardziej bronią niż laską. Przewyższał on nieznacznie swego właściciela, na środku posiadał plecionkę z rzemieni aby ręce się nie ślizgały a na końcach metalowe nasadki.
Niedługo później znów przykuł uwagę towarzyszy. Dokładnie to zwróciły ich uwagę słowa demona.
-Ej, ty! Tak ty. Trzymasz ją do góry nogami!
Młody mężczyzna odpowiedział demonowi ze spokojem.
-To po co dajesz ślepcowi mapę?
Faktycznie nieznajomy wzrok miał mglisty i nieruchomy. Levin rzucił mapę na ziemie, gdzie upadła. W tym czasie kruk zsunął się z ramienia na nadgarstek, gdzie mężczyzna miał skórzany karwasz, i wystartował. Przygwoździł mapę do ziemi i zaczął się jej przyglądać. Podczas gdy reszta wróciła do słuchania demona Levin oglądał mapę oczami swego przyjaciela. Nie lubił tego robić, czuł się wtedy jakby wkraczał z butami w czyjeś życie. Z umiejętności podziału zmysłów korzystał tylko w wyjątkowych sytuacjach. Uznał, że teraz jest taka sytuacja, w końcu został porwany przez demona.
Po (długiej) chwili fioletowy skończył gadać i wręczył ślepcowi pochodnie.
"No tak może jeszcze niech da ślepcowi nie zapaloną latarnię."
Po tym swoim monologu demon zniknął. Levin tego nie zobaczył, raczej odczuł jako cisze i spokój.
Cisza nie trwała długo zaraz to "stara" biała ekipa zaczęła swe monologi a mała dziewczynka wyrwała ślepcowi pochodnie. W czasie długich przemów Levin obserwował wszystkich oczami Avadriela. Gdy skończyli znalazł na piasku patyk (z pomocą kruka) i wcześniej badając go dokładnie palcami użył jako rożna do kiełbasy. Usiadł przy ognisku i spróbował upiec kiełbasę. Jego próby szybko skończyły się na tym, że jedzenie wylądowało w ognisku. Bezradnie uśmiechnął się do osoby siedzącej obok (którą okazała się młoda chimera) i powiedział.
-Mogłabyś mi pomóc? Sam nie dam rady. Wybaczcie, że się nie przedstawiłem. Nazywam się Levin. Jeśli chodzi o profesje to można mnie nazywać druidem bądź myślicielem.
W tym momencie na jego ramieniu znowu usiadł kruk. jak zwykle kiedy dotykali się ich więź była nadzwyczaj mocna. Dzięki temu rozmowa mogła być przeprowadzona niewyczuwalnie.
"A ja?"
"Zaraz Ciebie też przedstawię. Co o nich myślisz?"
"W większości chyba się znają. W części mają chyba jakieś stare zatargi."
"Może. Ta dziewczynka, chyba Kejisi wydaje się być miła ale trochę zbyt rozgadana."
-A ten kruk nazywa się Avadriel. Możecie mi wyjaśnić co ja tu robię?

Pandemonicum 14-05-2008 20:10

Uch...
Flaki Revana najwyraźniej urządziły sobie wyścigi w jego brzuchu, tak się przynajmniej czuł. Szum w głowie, brak jakiejkolwiek orientacji, zbierające się wymioty. Wszystko w jednej chwili, z zaskoczenia, bez zapowiedzi. Dopadło go to, kiedy właśnie w doskonałym humorze szedł na raczej nieoficjalne spotkanie z, powiedzmy, koleżanką. A tu ŁUP i w jednej chwili wszystko zawirowało, powstał ból i ciemność. I strach.
Uderzył o twardą ziemię. Przez chwilę leżał, obolały, zdezorientowany. Nie mógł złapać tchu. Nie mógł myśleć. Wstał, podpierając się o najbliższy drzewo, nie rozumiejąc niczego. Przed oczami miał jedynie jasne plamy, wszystko wirowało. Zacisnął zęby, skupił się. Zaczynał widzieć.
Był jakimś lesie. Obok niego byli inni, pozbierali się znacznie szybciej, jakby byli już przyzwyczajeni. Zirytowało go to. Usiłował stanąć na własnych nogach. Prawie upadł. Zrozumiał, że jest w jakimś lesie, to jednak nie było istotne. Zrozumiał bowiem również, że ktoś stoi przed nimi. Przez chwilę starał się zebrać myśli, skądś go znał. Potarł oczy, spojrzał jeszcze raz. Wiedział. To był demon. Verion. Potężny demon, o którym tle słyszał. Istota owiana legendą, zawsze wydająca się być tak nierealna, odległa. Teraz stał przed Revanem, patrząc się na nich, lekko uśmiechnięty. Krukoczłek wpatrywał się w jego oczy barwy filetu, tak niesamowicie ujmujące.
Verion przemówił dźwięcznym głosem. Revan wsłuchał się w niego, chłonął każde słowo demona. Na chwilę jego – najwyraźniej – nowi towarzysze przestali być istotni, las go nie obchodził. Przemawiała do niego chodząca potęga, a krukoczłek nauczył się już, że takich się słucha uważnie. Inni przerywali, przeszkadzali. Jakiś drow kaszlał, kotka przerywała. Kotka? Zaraz, zaraz, ten element przeszkadzający na chwilę zdążył odwrócić jego uwagę, zaraz jednak się opanował. Teraz nie czas na takie rzeczy. Ponownie wsłuchał się w głos demona. Kiedy ten skończył, Revan zaczął trzeźwo myśleć. Rozsądek jest najważniejszy. Trudno było jednak opanować radość, kiedy okazało się, że został wybrany. Że obserwuje ich Mistress, że sama stwórczyni Chaosu dała mu zadanie. W Verion ma dobry gust.
Lekki uśmieszek pojawił się na twarzy krukoczłeka, teraz z nosem w mapie. Wybrał doskonale. Nie ma lepszego wyboru, niż Revan Sinua. A może to sama Mistress wybierała?...

Revan był chimerą. Połączenie człowieka i najszlachetniejszego z ptaków, kruka. Miał białą skórę, niczym śnieg. Czarne, proste włosy spływały mu na ramionach, sięgały niemal pasa. Teraz, po nieszczęsnej teleportacji, były w stanie artystycznego nieładu. Krukoczłek wzrostem się nie wyróżniał, postawą owszem, ale raczej w negatywnym sensie, był bowiem wręcz wychudły, a muskulatury również wiele nie miał. Najwyraźniej cała powędrowała tam, gdzie była najbardziej potrzebna, czyli do masywnych, opierzonych skrzydeł o barwie czerni. Kościste palce Revana uwieńczone były ostrymi szponami. Całość dawał upiorny efekt, z którego był on niezwykle zadowolony. Ludzie, najsłabsza z ras, przykładali wiele uwagi do wyglądu. Blady, oskrzydlony, gdy wyciągał do nich swoje szpony, a na jego ustach widniał okrutny uśmieszek, zastraszał ich z porażającą łatwością. Byli tacy słabi.
Miał na sobie lnianą koszulę, skórane spodnie, buty i płaszcz. Wszystko czarne.

Spojrzał się na swoich towarzyszy. Po niektórych widać było od razu, po której stronie stoją, co do innych miał wątpliwości. W każdym razie w życiu nie widział takiej mieszaniny, tylu tak odmiennych osób na raz. To nie wróżyło dobrze, był zmuszony zachowywać się w miarę naturalnie, oczywiście z umiarem. W takiej grupie możliwości kontroli były bliskie zera. Wszak z każdym trzeba by było rozmawiać inaczej, a to w zwartej grupie niemożliwe.
Drużyna była niezwykle dziwaczna. Najwyraźniej się znali, dwóch innych jednak wyglądało na równie zagubionych. Niepewnie rozpoczynały się rozmowy. Tylko urocza chimerka wywała się entuzjastycznie, rozpoczęła mówić, bardzo dużo mówić. O ile głos miała ładny, to można by powiedzieć, że mówiła równie ładnie, tylko pomijając treść… Co oni jej wpajali?! Same kłamstwa i bzdury. Światło, dobro, stek bzdur, twór propagandy, stworzony, by zyskać większą kontrolę nad ludźmi. Kto jak kto, ale Revan na sposobach kontrolowania się znał.

Kiedy kotka skończyła mówić, uśmiechnął się do niej.
- Czuć między nami pewną różnicę… Zacznijmy jednak od początku. Nazywam się Revan Sinua. – to powiedział głośniej, zwrócił się do wszystkich – Witam was. Mojej profesji nie da się stwierdzić jednoznacznie. Nie jest ona zresztą istotna, ale słyszę, że to tu jednak ważny element wstępu. Powiem prosto – jeżdżę po świecie i mówię, co myślę.
Przerwał, wziął ostry patyk i kiełbaskę. Uśmiechnął się, gdy zobaczył napis „Made In Hell”. Trzeba przyznać, że demony mają poczucie humoru. Usiadł przy ogniu. Wolałby działać, planować, trudno jednak jest to robić, gdy nie zna się towarzyszy.
Zwrócił się do Kejsi, odpowiadając.
- Nie, nie byłem nigdy w wymiarze Chaosu, nie widziałem też Mistress, chociaż bardzo bym chciał. Musimy rozmawiać teraz o kwestiach wiary, demonach i aniołach, poglądach na Światło i Chaos? To nie jest dobry temat na nawiązywanie znajomości… Możemy porozmawiać o tym, czemu te kiełbaski tak bardzo się pocą. Albo o tym, że tamto drzewo wygląda jak ośmiornica, tylko do góry nogami. Albo, że ogień pięknie tańczy w ciemnościach i nie przejmuje się tym, że rano już go nie będzie. -Tak naprawdę z chęcią porozmawiałby o tym, że idee Światła to sztuczny, naiwny twór. Że Chaos jest jedynym sensownym wyznaniem, daje bowiem prawdziwą wolność, nagradza za rozsądek i mądrość, kara głupców. Wstał i mówiłby, jak tysiące razy przedtem, poczułby dreszcz i uniesienie. Nie mógł jednak. Jeszcze nie. Nie chciał konfliktu.
Mimowolnie uśmiechnął się, wpatrując w ogień. Spojrzał na Kejsi, oczekując reakcji.

Josonosimiti 14-05-2008 20:19

"Ciemno... Ciemno... Ciemno. A może po prostu otworzę oczy? To chyba nie sen..." Powoli jedna powieka odkleiła się i ruszyła ku górze. Druga ruszyła w tym samym tempie. Jakież rozczarowanie. Zamiast oślepiającego światła, senne oczy ujrzały półmrok. Powieki lekko drgnęły i chciały zasłonić źrenice, lecz nos im nie pozwolił.
Wyraźnie wyczuł zmianę. Poczuł ten zapach po raz pierwszy.
Zgnilizna wymieszana z zapachem bagnistego lasu i jeszcze coś... Coś jak... O fuj! Trzecim składnikiem był zapach mocnego siarczystego pierdu.

"Gdzie ja do jasnej cholery jestem?!" Postać, szybko całkowicie otworzyła oczy. "Las... To tylko las. Jakoś tu mrocznie. Te światło, fioletowe światło... "

Sylwetka spowita cieniem, potężnego drzewa o ciemnej korze i szarych liściach, uniosła się przy pomocy rąk.
Długi czarny płaszcz rozprostował się i lekko musnął poszycie lasu. Brązowe trzewiki wgniatały rozkładające się liście i gałązki w ziemię.
Płócienne spodnie, których koloru nie dało się odczytać przez płaszcz zasłaniający dostęp światła, falowały na wietrze. Wzdłuż lewej nogawki zwisała broń. Długi i chudy kawał stali zaostrzony z jednej strony, z prostym jelcem i skórzaną rękojeścią, na końcu której znajdowała się przeciwwaga - coś na kształt spłaszczonej kuli.
Ktoś kto zna się na broni nazwałby to falchionem.
Miecz zwisał u pasa, grubego pasa z żelaznym zapięciem. Tuż nad była jasna koszula z mocnego płótna.
Na jej kołnierzyku leżały włosy. Jasne blond włosy. Okalały one bladą, pociągłą twarz, smukły nos, małe brwi oraz chudy podbródek. Na prawym policzku był znak. Ni to blizna ni to tatuaż. Coś na kształt bladoczerwonego płomienia.
Cały ten widok psuły jedynie senne piwne oczy, i ich błyszczące źrenice.

Tak właśnie wyglądał... Aha, jeszcze ręce. Hands are essential.

Drobne dłonie wystawały z rękawów płaszcza. Długie smukłe palce poruszały się nerwowo.
"Zimno..."
Dłonie schowały się do płaszcza. Tak, to z pewnością był elf.

Estreiche był naprawdę senny. Nic dziwnego, przed chwilą spał. No, może z tą drobną różnicą, że jak zasypiał nie miał pod sobą gołej ziemi, a co tu dopiero mówić o lesie. Był zbity z tropu. Nie miał pojęcia co robi w zupełnie innym miejscu, na dodatek tak mrocznym. "To najgłupszy sen, jaki w życiu miałem. I taki realny. Rozejrzę się po okolicy. Niedługo pewnie się obudzę."

Estre zrobił krok nie zwracając uwagi na podłoże.
Błąd. Duży błąd. Zaczepiając się o gałęzie, majestatycznie wyrżnął o ziemię. Teraz był pewien że nie śpi. Czasami żeby o czymś się przekonać, niezbędne są przykre doświadczenia.

"Teraz to już nic z tego nie rozumiem." Nagle usłyszał szemranie. Odwrócił się za siebie i zobaczył sylwetki, jakichś istot. Podszedł bliżej, z nadzieją że spotka kogoś kto wie dlaczego się tu znalazł. Było tu sporo osób. Nagle oczy wszystkich zwróciły się w stronę jednej postaci.

- Wszyscy są?;3 Nikt się nie zrzygał?;3 Oh my, nikt, dobrze wybrałem! Z reguły śmiertelni źle znoszą teleportację do planu mgieł i z powrotem. Shall we start? –

"Ve... Ve... Verion?" Estre starał się słuchać demona. Liczył na wyjaśnienia. Niestety takie nie nastąpiły. Bredził coś o jakichś zadaniach. W głowie elfa pojawiło się nowe pytanie. "Dlaczego ja?!" Naprawdę ciężko mu było cokolwiek pojąć. Nagle oprzytomniał. "To demon!" Wybuchł w nim gniew. Chwycił za rękojeść miecza, lecz spostrzegł że po demonie został jedynie smród. "Coś mi mówi że będzie jeszcze na to okazja."

Wszedł między nowych kompanów. Gdyby chciał ich opisać, zapewne powiedziałby: Stworzenia różnych kształtów i maści. Dziwne myśli, przewracały się w głowie Estreiche. Rozmyślał nad, białym światłem i mrokiem tego miejsca, nad wyznawcami fioletu. Jego skupienie zrujnował przyjemny dziecięcy głos.

- Heja, jestem Kejsi! – To mała chimera, turlająca się po ziemi, tuż pod jego stopami. Widok był naprawdę dziwny, a Estre widział w życiu nie miało dziwactw. Nie zastanawiając się zbytnio przedstawił się.

- Jestem Estreiche. - Ukłonił się nieznacznie, patrząc w stronę Kejsi. Po chwili akcja potoczyła się sama. Rozpalono ognisko i wszyscy usiedli wokoło. Estre odrzucił płaszcz i usiadł na spodniach. Nie chciał go zniszczyć, choć coś mu mówiło że i tak w tych warunkach nie pozostanie on w dobrym stanie. Chimerka przyniosła kiełbaski o których wspominał Verion. Wszyscy się nimi podzielili. Estre nie był głodny, lecz uznał że wypada zjeść jak wszyscy. Wgryzł się w soczystą kiełbaskę i poczuł smak mięsa. "W sumie to dobra."
Zrobił wystraszoną minę, i zaczął kaszleć. Chwycił się za szyję i opadł ciężko na plecy.
- Nie jedzcie tego. To trujące! - Wybełkotał dalej trzymając kiełbaskę w ustach.
Po chwili podniósł się śmiejąc. Sądząc po twarzach towarzyszy żart nie był w ich stylu.

Kejsi opowiadała bardzo ciekawą historię. Wyjaśniła dużo więcej niż demon. Elf zastanawiał się dlaczego został tutaj przysłany. "Lavenderze... To ciebie zawsze czciłem. W twoje imie walczyłem. Ale nie potrafię jednak zrozumieć dlaczego znajduje się w tym miejscu, przepełnionym chaosem. Czy mam z nim walczyć? Daj mi znak, a tak uczynię."

- Więc jutro wyruszamy do miasta? Jestem ciekaw jakie zadania czekają na ich wypełnienie. Wybaczcie, że nie powiedziałem o sobie za wiele. W sumie to nic nie powiedziałem. Mówcie na mnie Estre. Jak zapewne zauważyliście, jestem elfem. - przeczesał swoje włosy - Całe moje życie spędziłem w gronie ludzi. Nie znam swojego pochodzenia. Zapewne jak wy, jestem wyznawcą białego światła. Zresztą to chyba jedyne światło. Jak można nazwać fiolet światłem. Światło to coś co oświetla nam drogę do dobra, a nie zezwala na okrucieństwo. Wracając do mojego tematu, jestem rzemieślnikiem. - Nagle zamilkł. Uznał że ta wiedza im wystarczy. Miał nadzieję że jutro wszystko będzie prostsze do zrozumienia. Najważniejsze to zachować spokój. Jak na razie to mu to wychodziło. Zdawał sobie sprawę, że mogliby nie spać dzisiaj na ziemi, lecz wolał zachować siły na czas kiedy naprawdę się na coś przydadzą.

Blacker 14-05-2008 20:56

Kim tak naprawdę był?

Był szlachcicem, młodym i ambitnym. Żył w luksusie, oddając się zarówno nauce jak i ćwiczeniu szermierki. Miał rodziców oraz młodsze od siebie rodzeństwo: siostrę i brata. Jego przyszłość rysowała się dość jasno i wyraźnie, powinien po śmierci swojego ojca przejąć majątek, związać swój ród z innym poprzez małżeństwo i żyć spokojnie jako pan własnej ziemi. Tak się jednak nie stało. Podstawowym pytaniem było: dlaczego? Czy korzenie tego tkwiły głęboko, jeszcze w historii jego rodu oraz jego największym skarbie? Czy to właśnie to stało się ogniskiem konfliktu który zaowocował tak dalekosiężnymi skutkami?

Wypadałoby jednak zacząć od tego, co było jeszcze przed początkiem. Największym skarbem jego rodziny były dwie szable, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Jedna z nich towarzyszyła jego rodzinie od początków. Podobno Krzysztof Szalony, na poły legendarny założyciel rodu zdobył ją zabijając podstępem nieśmiertelnego, którego duszę następnie zamknął w swoim ostrzu. Nie wiadomo, ile prawdy było w tej legendzie, jednak ,,Ostrze Nieśmiertelne" jak nazwana została szabla było praktycznie niezniszczalne. Lata używania go do walki nie pozostawiły na czarnym ostrzu najmniejszej nawet rysy.

Drugim z rodowych skarbów również była szabla. Ostrze to rozpoczęło konflikt z innym rodem. Obowiązkiem każdej nowej głowy rodu było zabić zamężnego członka wrogiej rodziny, a że tą szablą dokonano już tego czternastokrotnie, ostrze zostało nazwane ,,Smutkiem 14 wdów"

Te dwie szable nie dość, że dźwigały w sobie prestiż i historię rodziny posiadały również potężną właściwość przelewania charakteru dzierżącej je osoby na dodatkowy środek zadawania ran. Gdy ojciec Blackera (jak jeszcze wtedy się nazywał) brał je do rąk jedno z nich pokrywało się lepką trucizną, a drugie czymś podobnym do rdzy, która nie osłabiała ostrza tylko powodowała że rany zadane tą właśnie szablą nigdy się nie goiły. Był to cały jego ojciec, zdradliwy i przebiegły.

Jak każdy najstarszy syn powinien przejąć je z chwilą gdy ojciec odsunie się w cień pozwalając świeżej krwi dojść do władzy, jednak tak się nie stało. Ojciec nie miał zamiaru oddawać władzy w ręce starszego syna, który odsunąłby go od niej całkowicie, jednak zamiast tego postanowił oddać ją młodszemu z braci, którym przez jego wrodzoną naiwność łatwo było manipulować.

Wtedy w Blackerze ujawniło się coś, co posiadał cały jego ród, wyłączając jego ojca i brata. Krew prawie całej rodziny w chwilach złości zdawała się wrzeć, powodując wybuchy nagłego i niepowstrzymywalnego gniewu. Osoba taka stawała się całkowicie obojętna na to, kogo krzywdzi i myślała jedynie o tym, jak ukoić gniew. Tak samo stało się z nim w chwili, gdy ojciec ogłosił swoją wolę. Cały świat przysłoniła czerwona mgła, a jedyne co pamiętał to długi drąg trzymany w ręku i spotkanie z ojcem na blankach. Gdy prawie rok po tym wydarzeniu ojciec doszedł w pełni do siebie wygnał Blackera z posiadłości. To był jego drugi i ostatni błąd. Niedługo potem na dwór rodzinny napadnięto i zabito matkę Blackera, a sam Blacker korzystając z zamieszania gdy prawie wszyscy wyjechali w pogoń za napastnikami zabił swojego ojca. Gdy ruszył do pokoju swojego brata, by odebrać swoje dziedzictwo na drodze stanęła mu siostra, Erenis. Nie zważał jednak na jej próbę powstrzymania go od kolejnego mordu, na jej łagodną prośbę a gdy chwyciła go za ramie usiłując go powstrzymać odepchnął ją, powodując że wypadła za okno. Gdy po zabiciu brata zszedł na dół okazało się, że siostra pechowo upadając nabiła się na wystającą belkę ze spalonej wcześniej stajni.

Tak właśnie wkroczył na długą ścieżkę krwi. Na samym początku zabił dziedzica wrogiego rodu by móc z dumą nakreślić czternaste nacięcie na szabli. Kolejne trupy znaczyły drogę gdy dowiadywał się kto stał za zabiciem jego matki. Potem dwóch oficerów, którzy dowodzili atakiem oraz baron który ich wynajął. Oczywiście by zemsta była pełna mordował wraz z rodzinami. Potem stracił już rachubę, mordował zarówno by przeżyć jak i by odpłacić tym, którzy stawali mu na drodze. Nie potrafił znaleźć celu własnej egzystencji, więc wypełniał pustkę gniewem i nienawiścią do świata. Długi czas później natknął się na wyrocznię która powiedziała mu, że choć długa czeka go droga stanie się kimś wielkim, a pierwszy krok powinien rozpocząć się w pobliskich ruinach.

Nikt nie wiedział, czego są to ruiny. Ich kształty nie przypominały niczego, co było znane ludzkiej nauce. Tak samo istoty je zamieszkujące były czymś, czego śmiertelnicy nie potrafili sobie nawet wyobrazić. Nieświadomie wkroczył na ich teren, co już miał przypłacić życiem gdy pojawił się Rith. Było to niedługo po tym, jak został stworzony przez Veriona a zszedł do planu materialnego by stworzyć swoje pierwsze dzieło. I tak właśnie on wydobył go gdy już jedną nogą był za progiem, zza którego się nie wraca i zamknął w jego ciele istoty żyjące w ruinach. Dzieło, nazwane Legionem miało być najdoskonalszym z opętańców, potężnym i bezwolnym niczym golem, niszcząc to co mu pan wskaże. Być może w założeniach plan demona był genialny a te stworzenia podobne do duchów powinny zniszczyć resztki jego świadomości, jednak we wnętrzu Blackera został zawarty najdziwniejszy z paktów. Umysł śmiertelnika pragnącego potęgi i wielojaźń legionu dusz, pragnących wydostać się z tamtego miejsca. Przez wzajemne wsparcie ich połączony umysł przezwyciężył wpływ Ritha i pomimo opętania zachował w pełni wolną wolę

Pracował dla Ritha długo, zdobywając kolejne składniki potrzebne do amuletu. By zdobyć ostatni z nich, jakim były dusze śmiertelników Rith kazał mu oczekiwać na grupkę podróżników w mieście, którego nazwa zaginęła z mrokach niepamięci. Jednak pechowo się zdarzyło, że został zdradzony i wylądował w celi. Tam oczekiwał na swój niezbyt wesoły koniec, jakim miał być stos o świcie gdy w jego celi odwiedził go inny demon, przeciwnik Ritha. Miał na imię Asgharvil i ukoił cierpienie płynące z ciągłej walki o wolną wolę. Zaoferował mu także, że jeśli przeszkodzi Rithowi uczyni go demonem. Była to szansa, dla której znosił żywot opętanego przez tak długi czas. Niedługo później jedna z tamtej drużyny, którą miał infiltorwać wylądowała w celi obok. Wykorzystał to jako swoją szansę, by nie budząc podejrzeń dołączyć do ich grupy.

Przez cały okres wspólnej podóży działał przeciwko nim. Wskazywał im błędne ścieżki, fałszywie oskarżał ich przed jaszczuroludźmi, utrudniał rozwiazywanie zagadek, opuszczał na nich śluzy i ogólnie rzecz biorąz utrudniał im życie tak, jak tylko mógł nie budząc podejrzeń. Niestety, jego przeciwnicy nie dość, że byli wytrzymali i kurczowo trzymali się życia to dodatkowo mieli wręcz niewiarygodne szczęście. Dotarli do groty życia, gdzie nie pozostawało mu nic innego jak desperacko stanąć na ich drodze w otwartej walce. W grocie życia, u celu ich podróży doszło do starcia z nekromantą Vriessem, które niestety skończyło się dla niego śmiercią.

No dobrze - zapytałby słuchacz - Skoro Legion umarł nie wypełniając swojego zadania to jest to koniec jego historii, prawda?

Byłoby w tym sporo racji. W tamtym momencie Legion umarł, a na jego miejsce narodził się Astaroth. Asgharvil, mimo że nie udało mu się zatrzymać drużyny zamienił go w demona. Być może to ze względu na szczerą i czystą nienawiść którą dażył Ritha, a może ze względu na jego pragnienie potęgi. Legion dusz przeniósł ze swojego ciała do swoich szabli, przez co jego umysł stał się z powrotem wolny i czysty. Tej właśnie wolności i czystości, a takze myśli rodzących się z niego po odzyskaniu wolności przyszło nie raz doświadczyć białym

Jako młody demon za cel nadrzędny postawił sobie zabicie Ritha. By było mu łatwiej wykorzystał drużynę tych, których wcześniej zdradził tuż przed tym, jak zdradził ich sam Rith. Choć nie mogli się nazwać przyjaciółmi to jednak ich cele były zbieżne. Z tamtych, do których wtedy dołączył nie żyje już nikt, a jedyny Waldorff, który zniknął w jaszczurzej wiosce i który żyje do dziś znał go jeszcze jako opętanego. Na tropikalnej wyspie, gdzie zostali wskrzeszeni nekromanta, paladyn i irbis dołączyło do nich również kilka osób, z których większość odpadła po drodze. Tak naprawdę towarzyszyli im tylko Genghi gnomi inkwizytor i Thomas, jeszcze wtedy praworządny upadły anioł.

Po długiej podróży dotarli do Rasganu, perły wybrzeża teraz zapewnej będącej cieniem tego, czym kiedyś była. Długo byłoby opowiadać zarówno o podróży jak i o wydarzeniach które tam miały miejsce, jak choćby o tym że to właśnie Astaroth sprowadził zarazę, która zdziesiątkowała miasto a następnie zamordował tamtejszego księcia. Nie ma co wspominać o kilku morderstwach, których dokonał po drodze. Warto wspomnieć, że to tam poznali Veriona, odszczepieńsca oraz Almanakh i dowiedzieli się o trzech artefaktach. To również w tamtym mieście Thomas, jeszcze służący bieli powstrzymał go przed ostatecznym zabiciem Ritha który uciekł do wymiaru bieli.

Reszta jego historii, o tym jak ze zwykłego demona stał się panem mgieł, władającym amuletem dusz i wiatrem lodu, choc niewątpliwie wciągająca niech pozostanie na inną opowieść. A kiedy zostanie przytoczona? Wszystko w swoim czasie...

Teraz jednak, na prośbę Veriona przybył wraz z nim na jakąś wysepkę. Verion zaczął, delikatnie mówiąc opowiadać jakieś bzdury i częstować ich kiełbaskami. Wszystko ładnie pięknie, nawet dał im gustowne mapki, ale po co niby on tutaj? Gdy Verion skończył mówić Astaroth spytał go mentalnie

- Dobra, dobra ale niby po co ja tutaj? Nie, żebym marudził ale mam ciekawsze zajęcia niż wypełnianie ,,zadań"...

Gdy Waldorff usiadł przy ognisku, Astaroth przysiadł się do niego. Co prawda nie mógł razem z nim napić się lub zjeść, jednak porozmawiać zawsze. Z kim jak z kim, ale właśnie z krasnoludem, lub jak ostatnio zauważył również z Barbakiem mógł spokojnie porozmawiać, bez względu na różniące ich poglądy. Gdy Waldorff mówił do Kejsi Astaroth wtrącił się do rozmowy

- Wybacz Waldorffie, że ci przeszkadzam jednak nigdy nie mówiłem, że biel istnieje tylko po to, by maskować porażki. Gdyby tak było fiolet zdominowałby ją w mgieniu oka nie pozostawiając po niej nawet wspomnienia. Mówiłem tylko, że to biel często atakuje fiolet bez powodu. Biel zarówno wygrywa jak i przegrywa z fioletem, są to dwie równoważne siły. Jednak zamiast głupiej i niepotrzebnej wrogości między obydwoma powinny zaistnieć zrozumienie i akceptacja. Wiem, że to niemożliwe, przynajmniej nie tak szybko ale wiedz, że tak się stanie. Tymczasem, choć ty służysz bieli a ja chaosowi mogę cię zapewnić, że z mojej strony nie będziesz narażony na żadne wrogie akty

Po czym wstał i spojrzał w stronę nieznajomych

- Witam, jestem Astaroth. Demon, jak wam zapewne wiadomo


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:46.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172