Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-11-2009, 14:29   #161
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Tim stał przez chwilę zdezorientowany. Wielkie kamienne molo, ciągnęło się jak okiem sięgnąć. Otaczał go bezmiar białej powierzchni, substancja niezmącona nawet najlżejszym podmuchem roztaczała się niczym pozioma kurtyna.

Żołnierz ruszył przed siebie, idąc a potem biegnąc po długim betonowym molo. Końca nie było widać. Zrzucał po kolei zasobnik z amunicją, potem plecak… potem pas z ładownicami… coraz bardziej mu to ciążyło.

Wreszcie dobiegł… obejrzał dziwny terminal…nie bardzo wiedząc co ma z nim zrobić. Ściskał pierścień na palcu, jakby to miało mu pomóc.

- Człowieku powiedz, czemu chcesz ocalić ten świat?

Odwrócił się szybko, niczym naprężona do granic wytrzymałości metalu sprężyna.

Dziwna, rudowłosa kobieta stała tuż za nim. Wpatrywała się w niego głębokimi oczami, które nie wyrażały niczego…

Gdzieś spod mlecznobiałej substancji rozległ się krzyk: - THIMOTY!!! – Żołnierz rozpoznał głos Wiedźmy.

- Kim jesteś? I gdzie jest Dagata?

- Najpierw Ty odpowiedz mi na moje pytanie. Tamta osoba … to tylko jedno z nieprzeliczonej ilości istnień, których przetrwanie zależy od Was. Czy warto w tej chwili martwić się o nią?

- Tak, bo ona w przeciwieństwie do Was, nadętych, samolubnych istot, o nazwie nieadekwatnej do waszych czynów, uratowała mi nie raz i dwa życie. Jestem jej to winien, tak samo jak wszystkim innym.

Kobieta skinęła głową:

- Rozumiem. Idź więc do Niej, czeka na Ciebie.

- Gdzie?! Gdzie mam iść?! Czy Wy nigdy nie możecie odpowiedzieć jasno i konkretnie? A co z resztą? Z innymi istotami i Wszechświatem? Pozwolisz mi wypełnić moją powinność?

- Skacz. Najlepiej jak najszybciej, jeśli chcesz ją ocalić – istota wskazała palcem na białą mgłę. – Nie zamierzam przeszkadzać Ci w tym zadaniu.

- Dziękuję – odparł już emocji Tim. Stanął na krawędzi mila i rzucił się w białą toń.

Przez chwilę spadał gwałtowniej, by po jakimś czasie zostać wyhamowanym przez mgłę, zaraz potem poczuł grunt pod nogami. Szedł na oślep, w kierunku słyszanej szamotaniny i głosów.

Po chwili wyszedł z mgły… i mało nie spadł w przepaść. Stał na skraju rampy i widział jak potężny i wielki robot atakuje broniącą się ostatkiem sił Dagatę. Przeładował karabin… - „Czas na ostatni bój” – pomyślał łapiąc toporny łeb monstrum w czerwoną kropkę kolimatora.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 27-11-2009, 11:44   #162
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Lorelei milczała długo, wpatrując się w nową postać, która stanęła na jej drodze. Wydawało się, że już nie odpowie, milczenie trwało zbyt długo. Wreszcie jednak odetchnęła głęboko i powiedziała:

- By chronić to, co najcenniejsze.

Postać przyjrzała się uważnie Obdarzonej, a na jej obliczu odmalowała się jeszcze większa ciekawość.

- Nie rozumiesz? Życie. Życie jest najważniejsze. I jego wszystkie przejawy, miłość, nienawiść, pasje, namiętności, światy. Cały wszechświat pełny jest życia, wiecznej energii tworzenia. Nie mogę pozwolić, by wszystko, w co wierzę i co kocham, zostało zniszczone. Spójrz...

Lorelei wyciągnęła przed siebie ręce i skierowała wnętrze swoich dłoni ku środkowi, tak jakby chciała coś objąć. Skupiła swoją jaźń na tej przestrzeni i skierowała ku niej delikatny strumień Mocy. Z wnętrza dłoni błysnęło światło, tworząc między nimi płaszczyznę przypominającą świetlistą taflę lustra. Po chwili Lodowa Róża zamknęła oczy i skupiła swoje myśli na tym, co chciała przekazać nieznanej istocie.

Na tafli zaczęły pojawiać się obrazy. Olbrzymie, lodowe miasto skryte pod magiczną kopułą, lśniące w blasku słońca, majestatyczne i piękne. Setki kilometrów podziemnych szklarnianych korytarzy, wypełnionych kryształami Mocy i zielenią. Roślinka przebijająca twardą ziemię i rosnąca w przyspieszonym tempie. Ludzie rozproszeni po ulicach, spieszący w swoją stronę. Śmiech i radość bawiących się dzieci. Cud narodzin. Mała wioska ukryta gdzieś pośród lodowych pustkowi - wioska, która powinna być skazana na zagładę, zbyt mała i zbyt oddalona od źródeł Mocy, a jednak tętniąca życiem dzięki determinacji i niebywałej chęci przetrwania. Chęci życia. Cudowne obrazy niezwykle bogatych światów, które Obdarzona odwiedziła w ciągu tej krótkiej podróży. Nagle na szklanej tafli pojawiła się mała postać w czerwonym płaszczyku. Śmiech Karolinki wypełnił całą salę, gdy dziecko w podskokach biegało między Dagatą, Timem i Niaa. Potem następowały po sobie kolejno obrazy - Świetlistego, kwintesencji nieposkromionej radości; Jestem, kwintesencji tworzenia; Mercuriusa, kwintesencji możliwości ludzkiego umysłu. Poświęcenie, wysiłek, wytrwałość - wszystko, co stało się od momentu przeniesienia się do świata Kapelusznika, służyło tylko jednemu celowi - ochronie życia całego wszechświata. Nim lustrzana tafla odbijająca wspomnienia Lorelei zniknęła, pojawił się na niej blaknący obraz niewinnie uśmiechniętej Karolinki...

- Czy teraz już rozumiesz? - Lodowa Róża opuściła dłonie i otworzyła oczy. Jasnobłękitne spojrzenie pełne było łez.
 

Ostatnio edytowane przez Milly : 27-11-2009 o 11:47.
Milly jest offline  
Stary 06-12-2009, 11:06   #163
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Dagata

Szła cicha, odrętwiała i wyprana z uczuć. Pusta w środku, jak szmaciana kukła, którą można rzucać bezkarnie z kąta kąt i zostawić, byle gdzie, kiedy spełni swoją funkcję, lub znudzi się bawiącym się nią istotom. „Istotom Wyższym”- to określenie brzmiało w jej świadomości, jak obelga. Rozdarły jej duszę, złamały serce, spustoszyły umysł. Sprawiły, że bała się, jak nigdy dotąd. Nie, nie o siebie się bała. Strach, który niemal ją obezwładniał dotyczył tych, których los związał z nią tego dnia, gdy spotkała Karolinkę. Czuła, że nie zdoła przeżyć o zdrowych zmysłach, jeśli będzie musiała patrzeć na śmierć kolejnego z towarzyszy. Za wszelką cenę pragnęła ich ocalić. W Domu Śmierci nie pozwolono jej wybrać własnej śmierci w zamian za któregoś z nich. Kiedy prosiła o to sądziła, że zostanie wysłuchana. Jednak w chwili, kiedy przeszył ją ból umierania przyszła też i wizja. Przyniosła jej pewność, że jeśli ona nie pozostanie przy życiu, zginą wszyscy. Zobaczyła ich wspólną przyszłość… a właściwie jej… brak. I wtedy, kiedy świadomość klęski i zagłady odebrała jej niemal rozum, ktoś wezwał ją. Zażądał jej powrotu, równocześnie skazując kogoś innego.
Przeżyło ich zaledwie czworo. Nie potrafiła już nawet poczuć radości, ni ulgi na ich widok. Był tylko smutek i strach odpowiedzialności za ich przyszłość, za powodzenie misji, który ciężarem ponad siły przytłaczał jej barki. Straciła nadzieję na to, że któreś z nich przeżyje. Pragnęła powiedzieć im jeszcze kim się dla niej stali. Kim stał się dla niej Żołnierz z innego Świata. Zatrzymać choć na chwilę jego bliskość. Wdychać jego zapach i poczuć ciepło silnych dłoni. I jakoś nie miało dla niej teraz znaczenia, że pochodzili z różnych światów, różnych rzeczywistości. Nie należeli nawet do tego samego gatunku. Nie uczyniła jednak żadnego gestu, nie zdradziła się ani jednym słowem. Może dzięki temu nie będzie aż tak trudno umierać? Jeśli nie jej, to przynajmniej jemu. Był wolny i chciała, by taki pozostał do końca. Nie miało sensu obciążać go bagażem własnych rozterek i pragnień.
Wędrówka ku Sercu Wszechświata trwała długo, lecz dla zatopionej w myślach Wiedźmy skończyła się aż nazbyt szybko. Nadchodził kres ich tułaczki, a ich przeznaczenie miało się dopełnić. Serce Wszechświata mimo, iż umierało, tętniło nadal ogromną mocą przyzywając ją, jak blask pochodni przyciąga nocnego owada. Wkrótce pochłonie ich bezpowrotnie. Nawet jeśli wykonają zadanie, jeśli przywrócą porządek wszechświata, sami już najpewniej nie skorzystają z owoców swoich wysiłków i poświęcenia. Czy miało to jednak znaczenie, jeśli umożliwią przetrwanie niezliczonych mieszkańców światów, którym groziła całkowita zagłada? Większość tych stworzeń nie dowie się nawet, co tak naprawdę im zagrażało. Nie dowiedzą się, że zawdzięczają swoje istnienie kilkorgu straceńcom wiedzionym naiwnymi ideami.
Szczebiot Karolinki ucichł nagle, a cisza, która zapadła przeszyła Wiedźmę mrozem. Kilka słów pożegnania zroszonych łzami dziecka przypieczętowało kolejne bolesne rozstanie. Nie zdążyli Nawet zareagować.
Z rezygnacją wstąpiła w krąg światła za Timem i Lorelei.
- Z czym przychodzicie? – bardziej poczuła, niż usłyszała pytanie. Ukryty pod bluzą na jej piersi Grzebień zadźwięczał wprawiony w wibrację, jakby sam odpowiedział za nią i nie przestawał drżeć i dźwięczeć, kiedy w jednej sekundzie została otoczona świetlistymi kręgami i odcięta od dwójki przyjaciół. A więc STAŁO SIĘ…
Straciła ich z oczu.
- Niech Wam błogosławią wszystkie jasne moce, przyjaciele! – krzyknęła.
Świetliste kręgi migotały coraz prędzej, przyprawiając ją o zawrót głowy. Zmrużyła oczy. Mocniej przycisnęła dłonią miejsce na piersiach, gdzie bezpiecznie ukryła Grzebień. Śpiewał, jak dziesiątki srebrzystych dzwoneczków poruszanych wiatrem. Światło przygasło i rozwiało się.
Stała na pomoście o ażurowej, metalowej powierzchni. Pod nią rozciągała się bezdenna otchłań poprzecinana wzdłuż i w szerz setkami podobnych pomostów, kładek, drabinek opadających, lub pnących się na różne poziomy. Wszystko tonęło w pasmach mgły, która niejednolicie, to zakrywała, to odsłaniała pajęczynę ścieżek w przestrzeni, dając Wiedźmie pojęcie o jej ogromie.
Dagata przyjrzała się podejrzliwie i postąpiła krok naprzód wąskim chodnikiem, oceniając jego stabilność i trwałość konstrukcji, której był częścią. Pomimo, iż całość wyglądała na bardzo delikatną i nietrwałą, nic nawet nie drgnęło. Naparła całym ciężarem na wysuniętą nogę i zrobiła kolejny krok. Odpowiedział mu kompletny bezruch i głucha cisza. Nic nie zatrzeszczało ani nie zgrzytnęło. Pewniejszymi ruchami postąpiła dalej starając się nie patrzeć w dół. Tylko w którą stronę miała się teraz udać?
Paradoksalnie wobec martwej ciszy panującej na zewnątrz, wewnątrz Czarownicy pulsowało echo potężnej mocy Serca Wszechświata. Wspierana coraz silniejszym głosem śpiewu i rezonansem boskiego przedmiotu, którego stała się strażnikiem, bezbłędnie obrała właściwy kierunek. Była o tym przekonana. Śpieszyła się stąpając lekko i pewnie po tonących w mlecznych pasmach wąskich kładkach, długich rampach, drabinkach pnących się na wyższe poziomy, podestach i schodkach. Im wyżej wchodziła, tym mgła stawała się gęstsza tak, iż miejscami na kilka kroków nie widziała wokół siebie nic prócz szarej zasłony.
Skoncentrowana na przyzywającym ją źródle ogromnej mocy, szła ku swemu przeznaczeniu. Nie myślała o sobie, o swoich lękach ani pragnieniach. Na to było już zbyt późno. Recytując w myślach modlitwę do Czwórjedynej, całym sercem błagała ją o powodzenie dla Lodowej Róży i Thymoti’ego. Prosiła, by Wielka Matka pomogła wykonać jej najważniejsze zadanie jej życia bez lęku i nie zawieść zaufania towarzyszy w chwili próby. Za wszelką cenę, Nawet za cenę własnego życia. Tylko ostatnia prośba wydała się jej zbyt egoistyczna i wbrew szczerym intencjom –nieziszczalna: by Tim przeżył.
Przetarła powieki, spod których mimo woli potoczyły się gorące łzy, zacisnęła zęby i przyśpieszyła kroku. Nie mogła zawieść. Cokolwiek miało się stać, musi dotrzeć do miejsca, w którym użyje Grzebienia. Nie wiedziała jeszcze w jaki sposób rozpozna cel i odpowiedni moment, ale…
… zatrzymała się, jak wryta. Po wspięciu się na kolejną rampę ujrzała przed sobą wysoki, lśniący szlachetną stalą panel i wiedziała, że to jest właśnie to, czego szukała. Serce zabiło jej, jak szalone i po raz pierwszy od długiego czasu rozradowana poczuła prawdziwą ulgę. Wyjęła Grzebień i mocno ściskając go w dłoniach, niemal jak uskrzydlona pobiegła ku tajemniczemu urządzeniu.
Jedynie kątem oka spostrzegła lekki ruch, zawirowanie oparów mgły. Nie zdążyła zatrzymać się, kiedy z łoskotem wyłonił się z niej koszmarny stwór o bladym, jakby pajęczym ciele i niemal ludzkiej głowie bez twarzy. Nie zauważyła go żadnym ze swoich wyczulonych zmysłów. Stwór zaś nie czekając aż jego ofiara otrząśnie się z zaskoczenia i zareaguje, uderzył jednym ze swych połączonych z segmentów ramion. W jednej chwili z głuchym jękiem uderzyła plecami o podłogę rampy. Grzebień wypadł jej z rąk i ślizgiem poleciał aż pod podest z panelem. Nie miała szansy na próbę odzyskania go w tej chwili. Łapiąc oddech, w ostatniej chwili wzięła się w garść unikając następnego ciosu. Nie mając czasu podnieść się na nogi przetoczyła się na bok. Potem jeszcze raz i jeszcze. Coś wysysało całą jej moc. Stała się zupełnie bezsilna wobec szkaradnego monstrum. Mogła zaufać jedynie zręczności swojego młodego, gibkiego i silnego ciała. Spróbować uciec spod gradu miażdżących uderzeń. Nie miała wątpliwości. To musiała być jeden ze strażników. Jeden z ocalałych jakimś cudem Korektorów.
Wysiłek wkładany w nieustanną czujność i błyskawiczne uniki, zdawał się iść na marne. Pokraczny strażnik sukcesywnie spychał ją na krawędź rampy. Chwyciła odruchowo rękojeść swego noża. Chlasnęła po gładkiej powłoce ramienia, które z łoskotem rąbnęło tuż obok jej twarzy. Nie zobaczyła czy zdziałała cokolwiek. W tym samym momencie straciła punkt oparcia i przeleciała poza krawędź rampy. Przez myśl, jak błyskawica przemknęło jej, że oto spadnie w bezkresną przepaść i za chwilę roztrzaska się o stalową konstrukcję.
Rozpaczliwie wymachując rękami, nagle trafiła na coś materialnego. Palce same zacisnęły się na poręczy pomostu. Szarpnięcie omal nie zerwało rozpaczliwego chwytu. Z wysiłkiem zdołała podciągnąć się w górę na tyle, by znaleźć oparcie dla łokci i ramion. Powoli wgramoliła się na pomost. Zdyszana, mokra od potu, leżała chwilę, próbując określić pozycję swoją i swojego prześladowcy. Nie zauważyła żadnych sygnałów świadczących o tym, że może być gdzieś w pobliżu niej. Najciszej, jak mogła pobiegła kawałek w kierunku przeciwnym do panelu, przy którym upuściła Grzebień. Kiedy osądziła, że oddaliła się już dostatecznie, zatrzymała się, zdjęła swój łuk z ramienia i rzuciła nim jak najdalej mogła. Trafił idealnie. Spadł ze schodków wydając serię stuknięć. Nasłuchiwała. Gdzieś nad sobą usłyszała chrobot i zgrzytanie. Korektor podjął trop. Dziewczyna zawróciła i popędziła przed siebie, szukając najkrótszej drogi na odpowiedni poziom. Była blisko. Zobaczyła majaczącą we mgle stalową kolumnę panelu. Ostrożnie, na lekko ugiętych nogach zbliżała się do porzuconego Grzebienia, w każdej chwili gotowa do odwrotu.
Wtedy nagle, bez ostrzeżenia coś ze świstem przecięło powietrze. Uderzyło ją z tyłu w prawy bok na wysokości pasa. Westchnęła boleśnie i spojrzała w dół. Wokół wystającego z brzucha grubego, jak palec, ostrego pręta wykwitała mokra, ciemna, wciąż rosnąca plama. Kolejny, długi na łokieć ostry pocisk przeszył jej nogę tuż powyżej kolana. Padła na podłogę. Wiedziała, że Korektor za chwilę ją dopadnie. Ciągle jednak pozostawała jej nadzieja, że zdąży, że Lodowa Róża zacznie działać zanim…
Skamląc z bólu poczołgała się dalej, chcąc dotrzeć do leżącego już niedaleko Grzebienia.
- Lorelei… błagam… śpiesz się… nie zdążę… błagam cię… daj mi wyłączyć Serca na czas.
Już niemal dosięgła Grzebienia… podłoga zadrżała. Coś ciężkiego zeskoczyło gdzieś z góry. Wyrwało pręt z jej boku.
- Thymoti!!!
Mdlący ból prawie odebrał jej przytomność. Stwór chwycił ją i niemal zdusił. Wola przetrwania, kazała jej jednak walczyć. Tim czekał na wyłączenie Serca. Musiała to zrobić… musiała…
…wyrwać się… odszukać Grzebień… wyłączyć… wyłączyć Serce…
- Lorelei… -chciała krzyczeć, lecz z jej ust wydobył się tylko jęk.
- Tim… - wyrzęziła.
Widziała go. Stał na jednej z wąskich kładek.
- Przebacz… zawiodłam… przebacz…
 
mataichi jest offline  
Stary 06-12-2009, 21:59   #164
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Dagata, Thimoty


Ostatni bój

Mechaniczne monstrum w ostatniej chwili zostało powstrzymane przed zadaniem Dagacie śmiertelnego ciosu wielką łapą. Seria kul wyplutych z automaty Thimotiego odbiła się od jego metalowej czaszki nie robiąc na nim najmniejszego wrażenia. Zdołała jedynie przyciągnąć uwagę Korektora. Ten już nie patrzył na ranną kobietę. Powoli odwrócił swoje masywne cielsko w stronę żołnierza, a następnie wyginąwszy się w tył zawył. Świdrujący dźwięk wypływający z jego sztucznego gardła był wypełniony gniewem, gniewem wobec intruzów, którzy ośmielili się zbezcześcić boskie dzieło.

Ruszył

Jego rozmiary nie przeszkadzały mu w tym, aby poruszał się z niewiarygodną szybkością i sprawnością. Tim miał jedną szansę. Granatnik w futurystycznej broni, jaką otrzymał w świecie, który przestał istnieć. Nie mógł spudłować. To zbliżało się.

Dwadzieścia metrów…

Piętnaście…

Dziesięć...

Pięć…

Pocisk poszybował precyzyjnie w cel. W twarz robota, który nie miał żadnych szans na uchylenie się przed nadlatującą śmiercią. Nie z takiej odległości.

BUUUM!

Wybuch odrzucił Rangersa w tył, a jeden z odłamków granatu przeciął skórę na jego skroni. Mężczyzna o włos uniknął śmierci. Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi wpatrując się z szeroko otwartymi oczami w Korektora, którego potężny wybuch nawet nie osmolił. Przypomniał sobie jak sama Karolinka bała się jednego z nich. Oni po prostu nie mogli się z nim mierzyć. W jednej chwili potężna stalowa stopa przygwoździła Thimotiego odbierając mu dech w piersiach. Był zdany na łaskę bestii.

Wyciągnął się najbardziej jak tylko był w stanie i popatrzył na Dagatę, która leżała kilkadziesiąt metrów dalej w kałuży własnej krwi. Przez ułamek sekundy spojrzenia tych dwóch istot ludzkich spotkały się. Ta krótka chwila należała tylko do nich.

Zawiedli.

W tym samym momencie ich przeciwnik zamarł w bezruchu.


***

Asqe


Kapelusznik nic nie odpowiedział, zamiast tego złapał mocno ramię Opiekunki, a ta poczuła jak do jej świadomości zaczęły wdzierać się brutalnie obce wspomnienia. Nie było czasu, musiała otworzyć się całkowicie przed swoim byłym kochankiem i zagłębić się w jego przeszłości.
Zobaczyła Aiura, stał w cieniu Wielkiego Drzewa, które było jeszcze takie młode. Czuła to co on czuł. Nieposkromioną ciekawość otaczającego go świata, a przede wszystkim niepewność rodzącą setki pytań.

Kim byli?

Po co zostali stworzeni?

Czemu Stwórca odszedł?

Jego młodzieńczy umysł wypełniała pustka, którą chciał zapełnić odpowiedziami. Właśnie wtedy w jego życiu po raz pierwszy pojawiła się Verta. Wzięła go pod swoje skrzydła wpajając mu własne nauki. Był taka pewna siebie. Miała oprócz tego plan, który zafascynował Kapelusznika. Chciała wymusić na samym Stwórcy odpowiedzi. Jednakże przez cały czas nie zdawała sobie sprawy z jednej rzeczy, jaka leżała ukryta na samym dnie umysły mężczyzny. Wykorzystywał ją, szanował i jednocześnie nie ufał jej ani trochę. Była skarbnicą wiedzy, z której skrupulatnie korzystał. Od zawsze był przebiegłym draniem, przebieglejszym niż ktokolwiek w jego otoczeniu mógłby przypuszczać.

Wspomnienia przekierowały się na ciemne pomieszczenie. Verta była cała w skowronkach. Wiedziała już jak dostać się do Serca Wszechświata i bez zastanowienia dzieliła się tą wiedzą. Potrzeba było istoty, która jest hybrydą istot wyższych, czymś pomiędzy nimi a surową mocą, jaka reprezentowała Stwórcę. Zaczęła prowadzić badania, łamiąc wszelkie boskie prawa. On już jednak wiedział, czego chciała tak naprawdę. Chciała ponownego połączenia, zagłady wszystkich światów. Pomagał jej przez tysiąclecia podrzucając błędne tropy, sam zaś szukał innego wyjścia.

Wtedy odkrył obce mu uczucie, jakim była miłość i zapomniał o całej reszcie, porzucił swoje poszukiwania. Nic więcej nie potrzebował do szczęścia. Niestety los bądź przeznaczenie chciało, że właśnie dzięki temu odkrył sposób dostania się do Serca Wszechświata.

Sposobem tym była Karolinka.

Nagle wspomnienia zawęziły się wyłącznie do relacji z Vertą. Te uległy znacznemu pogorszeniu. Opiekunka była zazdrosna o ich córkę, chciała ją wykorzystać, a jednocześnie bała się jej mocy. Aiur spodziewał się ciosu w plecy i doskonale się przygotował. Najwyraźniej jedyną rzeczą, jakiej nie przewidział była walka Niaa z własną córeczką, w skutek, której dziewczynka trafiła w ręce wiedźmy. Ta musiała od dawna przygotowywać się do przejęcia nad nią kontroli. Najwyraźniej opracowała program, dzięki któremu część jej obłąkanego umysły wypierał świadomość jej córki, dużo potężniejszą świadomość.

„Musimy do niej dotrzeć inaczej…potrafię ją pokonać, potrafię zabić nasze dziecko, ale...”

Wspomnienia wraz z myślami Kapelusznika zostały nagle odcięte. Wszystko to trwało zaledwie dwie sekundy, przez które poznała tysiące lat historii kontaktów tej dwójki. Czy jednak dowiedziała się czegoś przydatnego? Verta , a w zasadzie to co z niej zostało było rozwścieczone. Została zdradzona i pokonana, ale ostatecznie udało jej się przejąć kontrole nad małą.

Asqe podjęła decyzję. Odrzuciła swoje matczyne instynkty kierując się dobrem całego wszechświata i istnień, które mogli ocalić. Spojrzała wprost w oczy swojej córce i przemówiła pewnym siebie głosem.

- Nie pozwolę ci na to, powstrzymam cię za wszelką cenę. – gdy dokończyła zdanie, usłyszała jak mężczyzna głośno wypuścił powietrze z płuc. Dotknął koniuszkami palców rondla swego kapelusza, ale tego już nie była w stanie dostrzec koncentrując się na walce.

- Na to liczyłam.Verta wybuchła głośnym, szaleńczym śmiechem, a wokół niej w oka mgnieniu pojawiły się kłęby skumulowanej pierwotnej energii. Opiekunka już raz miała z tą mocą do czynienia i doskonale wiedziała, że nie była w stanie długo jej się oprzeć.

Potężny atak przetoczył się wprost w kierunku bohaterki, która szczelnie opatuliła się ochronnymi barierami oczekując najgorszego. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Zamiast uderzenia chmura zabójczej energii wycofała się i skumulowała na samej atakującej, zasłaniając cale ciało dziewczynki.

Co jest?!

- Moc Szalonego Kapelusznika, Druga Strona Lustra. – ledwo dosłyszała ciche słowa partnera. – Skup się, to jeszcze nie koniec.

Gdy obłok energii opadł przeciwniczka wciąż trzymała się na nogach, wciąż była uśmiechnięta, lecz na jej twarzy można było dostrzec również cień strachu. Jeszcze przez chwile analizowała co się właściwie wydarzyło.

- Nie sądziłam, że naprawdę posiadasz tą moc! – krzyknęła na całe gardło.- Pytanie tylko co teraz zrobimy? Mamy sytuację patową. Nie jesteś w stanie w pełni nade mną zapanować, a jak mniemam to wam zależy na cza…

- Wierze w stwórcę.- Asqe po tych słowach zmaterializowała się tuż przed dziewczynką. Jej zaciśnięta pięść szybowała już w kierunku małego serduszka Karolinki. Dłoń otaczały tysiące śmiertelnych drobinek energii. Nie było szans żeby tamta przeżyła taki cios.

Widziała jak przez te ułamki sekundy wiedźma męczyła się nieskutecznie próbując przerwać swój wyrok. Jej moc blokował Kapelusznik, nie była w stanie nic zrobić.

Jeszcze kilka centymetrów…

Wtedy wydarzyło się coś czego się nie spodziewała. Oczy przeciwniczki zmieniły kolor, a grymas gniewu zastąpił wyraz zagubienia. Przed nią stała z powrotem jej córka. Czuła to.

- Ma… - było jednak za późno żeby zatrzymać cios. W jednym momencie poczuła jak przez jej całe ciało przetoczyła się fala zabójczych cząstek. Padła na kolana tracąc czucie we wszystkich członkach. A więc to jest jego moc…

***


Lorelei


Tajemnicza postać jeszcze przez moment wpatrywała się nieruchomo w dłonie Lodowej Róży. Dopiero po chwili podniosła wzrok a na jej twarzy sześcianiki ułożyły się w kształt, który mógł – przy sporej dawce wyobraźni - przypominać uśmiech.

- Rozumiem, wreszcie rozumiem. – podniosła rękę i wskazała palcem na urządzenie znajdujące się w centrum pomieszczenia. – Teraz idź i wypełnij swoją misję.

Obdarzona skinęła głową i podeszła do igły skupiającej moc wszechświata. Obejrzała się jeszcze za siebie żeby upewnić co do intencji przybysza. Istota cały czas biernie wpatrywała się w nią obserwując każdy jej ruch. To nie zamierzało jej najwyraźniej już przeszkadzać. Zaspokoiło swoją ciekawość. A może również pomogło?

Lorelei otworzyła szkatułkę i przełknęła głośno ślinę. Nie miała pojęcia co robi, ale ta opcja wydawała jej się najwłaściwsza. To była jedyna opcja. Ten drobny przedmiot miał niby zebrać tą całą energie? Musiała w to wierzyć z całego serca.

Jednym ruchem podstawiła szkatułkę wpychając ją w pod cienki promień.
Dźwięk przypominający brzęczenie skrzydełek miliardów komarów wypełnił całe pomieszczenie. „Atakował” narządy słuchowe wbijając się głęboko w czaszkę.


Siła trzymająca cały wszechświat w ryzach zaczęła gwałtownie napływać do maleńkiego przedmiotu wprowadzając go w coraz większe drżenie. Czarodziejka złapała szkatułkę obiema dłońmi starając się ze wszystkich sił, aby ta nie przechyliła się na bok. Użyła wszystkich dostępnych sobie metod magicznych, lecz i tak czuła jak jej ręce słabły z każdą sekundą.

- Dasz radę. – usłyszała za sobą głos tajemniczej istoty, który jakimś cudem przedarł się przez ten ciężki do zniesienia zgiełk. Jej obawy rozpłynęły się natychmiastowo. Jej towarzyszę liczyli na nią, wytrzyma.

W tej samej chwili ostatni ostatnia partia energii została zmagazynowana, a wieko szkatułki zamknęło się samo. Kobieta wyczerpana oparła się o piedestał, na którym spoczywała igła. Reszta zależała od pozostałych.

***


Dagata, Thimoty


Nad robotem unosiła się ta sama widmowa kobieta, którą wcześniej spotkał Thimoty. Pojawiła się dosłownie znikąd wybierając idealny moment na uratowanie życia mężczyźnie. Wystarczyło, że położyła na ramieniu monstrum swoją dłoń w uspakajającym geście, a Korektor zamarł w bezruchu. Po chwili stopa przygniatająca Rangersa wycofała się, a żołnierz od razu zerwał się na równe nogi z bronią gotową do strzału.

- Wasza przyjaciółka wytłumaczyła mi, czemu życie jest tak cenne. Reszta należy do was, uratujcie swój wszechświat. – istota na koniec zwróciła się do rannej Dagaty.Teraz twoja kolej, użyj grzebienia.

Tim podbiegł do Wiedźmy i pomógł jej oprzeć się o panel. Rana wyglądała na poważną, lecz jej wzrok świadczył o wielkiej determinacji. Złapała mocno swój przedmiot i umieściła go w szczelinie, która odpowiadała kształtom grzebienia. Przekręciła klucz, a zaraz po tym ciemność zapanowała w każdym zakątku maszyny.

- Serce zostało pozbawione krwi, a teraz przestało bić. Czas na podanie mu leku. – zjawa podleciała i złapała żołnierza za rękę. – Musisz wrócić i zakończyć to.

- Nie zostawię jej…

- Nic mi nie będzie. – skłamała. – Cieszę się, że po mnie wróciłeś i ponownie uratowałeś.

- Wykluczo…



Widmo złapało go w pasie i teleportowało z powrotem na molo znajdujące się pośród mlecznego morza. Tuż przed jego panel. Nie dano mu cholernego wyboru. Wkurzony złapał Pierścień i wepchnął go ze wszystkich sił w niewielkie zagłębienie. Cały panel rozbłysnął zielonym światłem…światłem, które w kilka chwil pokryło całe Serce Wszechświata i zaczęło leczyć jego skorodowane części.

Nie minęło pół minuty, a urządzenie samo zgasło w błyskawicznym tempie kończąc pracę.

Teraz należało odwrócić proces, lecz o tym Thimoty już nie myślał. Skoczył z powrotem w śnieżną biel pragnąć wrócić jak najszybciej do Dagaty.

***

Asqe

Zdolność postrzegania umierającej Opiekunki zawęziła się do dwóch osób. Córeczki, która wtulała się w nią łkając żałośnie oraz jej dawnego kochanka. Karolinka biła teraz swoim małymi piąstkami w jej ciało, lecz ona już tego nie czuła. Z trudem mogła jeszcze mówić.

Aiur klęczał nad nią przeczesując jej włosy swoją delikatną ręką. Czy mogła go winić za to co zrobił? Ocalił w końcu życie ich dziecka, ocalił ją przed tą straszną zbrodnią, której nie mogłaby sobie potem wybaczyć.

- Już czas. – powiedział do dziewczynki, która jeszcze mocniej uściskała ciało Opiekunki, po czym rzuciła się na szyje Kapelusznika. Pierwsze i zarazem ostatnie słowa między matką a córką zostały wypowiedziane. Przywitanie i pożegnanie.

Kapelusznik złożył pocałunek na czole konającej, po czym wziął ją na ręce mocno przyciskając do swego ciała. Szedł wolnym krokiem w kierunku promienia, Asqe wreszcie zrozumiała już co musieli zrobić.

- Twoi towarzyszę spisali się, zaraz powinni odwrócić proces i uruchomić ponownie serce. – szedł na śmierć, lecz jego głos był wciąż taki spokojny. Może i to również przewidział. – Przepraszam, chyba wszystko spieprzyłem…

Ogromny słup światła poszybował ponownie w niebo.

Serce było uratowane.Należało jeszcze uzupełnić ubytek mocy, żeby proces rozkładu nie rozpoczął się od nowa.

Pan K zatrzymał się na samej krawędzie. Zaledwie niecałe pół metra od nich wędrowała w górę energia Wszechświata. Oboje czuli przyjemne ciepło płynące z ten surowej potęgi.

- Przekonałaś mnie…- powiedział, a na jego twarzy pojawił się tak charakterystyczny łotrowski uśmiech. – Miałaś rację, Stwórca nas nie opuścił i tak się składa, że mam parę pytań do niego. Spokojnie to jeszcze nie koniec, to dopiero początek.


Zrobił krok i zanim razem ze swoją ukochaną zniknęli roztapiając się w czystej energii, mała zapłakana dziewczynka usłyszała jeszcze śmiech swego ojca oraz jego donośne słowa:

„ Mam mu do pokazania kilka moich sztuczek…”

Misja dobiegła końca tak jak i żywot Nethorr-Interno-Adol-Asqe oraz Aiur –Thar –Ker.

Oni wszystko zaczęli…i oni to zakończyli.

Serce znów zaczęło bić zdrowym rytmem.

Światy zostały ocalone.



***



Trójka ludzi. Kobieta, dziewczynka i mężczyzna. Trzymali się za ręce wpatrując się w niewielki kopczyk ziemi na tym jałowym pustkowiu. Usypali go własnymi rękoma. Ziemia wdarła się pod ich paznokcie, a ostre kamienie rozdarły im skórę. Nie czuli jednak bólu. Wybrali najlepsze możliwe miejsce, z którego rozpościerał się piękny widok na zdrowe Serce Wszechświata. To właśnie tu usypali mogiłę upamiętniającą ich przyjaciół.

Leżała w nim jedna osoba. Dagata. Kiedy Thimoty wrócił do niej, było już za późno, odeszła. Jeszcze po śmierci kurczowo ściskała grzebień, którym ostatkami sił uruchomiła ponownie mechanizm. Teraz jej ciało było symbolem wszystkich istot, które oddały życie, aby ukończyć ich krucjatę. Będą teraz z kurhanu strzegli tego zakazanego miejsca.

Lorelei Lodowa Róża, Thimoty Payton, Karolinka….oni o nich nie zapomną.

Wygrały niezliczone ilości stworzeń…


Lecz nie oni.


K O N I E C
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 07-12-2009 o 00:13.
mataichi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172