Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-07-2008, 12:43   #21
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Niaa się boi... Niaa tak strasznie się boi.


Niaa kwiliła jak mały kociak, który nieopatrznie odłączył się od matki i teraz zgubił w ogromnym, mrocznym świecie. Płacz, który niósł się echem był pełen bezradności i smutku. Choć sama kocica nie miała tego świadomości, jej łkanie miało moc wzruszyć najtwardsze serce swą czystością.

Właśnie... jej świadomość. Po szoku, spowodowanym spotkaniem z własnym odbiciem, część jestestwa Niaa wycofała się w głąb duszy, pozostawiając bezradną istotę na pastwę potwora. Nie było jednak innego wyjścia.

Jakaś część świadomości odkryła bowiem charakter siły, która ukryła się w mlecznej mgle. To był pasożyt. Mały, wygłodniały pasożyt żerujący na strachu innych istot. Jego proste działanie ograniczało się do zsyłania wizji na ofiarę i wysysania z niej emocji. Nie był w stanie tknąć istoty fizycznie, bo też nie odczuwał ku temu potrzeby. Dla niego liczył sie tylko strach.

Część Niaa rozumiała to doskonale, część jednak bała się... Tak strasznie się bała!
Cóż mogła poradzić ta wewnętrzna świadomość? Gdyby znów się scaliły, potwór mógłby zesłać wizje dla niej, wizje pewnej istoty, a wtedy... wtedy byłaby zagrożona.

Kolejny raz nic nie mogła zrobić.
Jedyne co pozostało to czekać. Czekać aż nadejdzie czas zemsty.

- POMOOOOOCYYYY! NIAA SIĘ BOI! POMOOOOCY! – zawodziła kocica bezradnie - NIECH KTOŚ POMOŻE MALUTKIEJ NIAAA!!!
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 03-08-2008, 18:13   #22
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Gdzieś... Kiedyś...

Lorelei była całkowicie przerażona i sparaliżowana. Słuchała słów dziewczynki, ale nie potrafiła nic zrobić, nic odpowiedzieć, nie wiedziała jak zareagować. Lodowe Pustkowia były zgubione. W najczarniejszych koszmarach nie śniła takich obrazów! A teraz... teraz najkoszmarniejsze wizje stały się rzeczywistością!


Gdy dziewczynka upadła, Obdarzona podbiegła do niej i wzięła ją na ręce. Nadal nie docierało do niej co tak naprawdę się dzieje.


- Nienawidzę cię... obyś umarła w samotności. – ostatnie słowa dziecka wbijały się niczym sztylety w serce Lorelei.


- Zawiodłam... - zaszlochała. – Zawiodłam was wszystkich! - tuliła zimne ciało i kołysała się w przód i w tył, jakby to miało pomóc przywrócić małą do życia.


Zrujnowane miasto wydawało się całkowicie wymarłe. Jak do tego doszło? Co tu się stało? I gdzie w tym czasie była Lodowa Róża? Kobieta nie potrafiła odpowiedzieć na te pytania, nie mogła sobie przypomnieć co się działo i dlaczego nie mogła temu zaradzić. Wszyscy tak na niej polegali. Całe Lodowe Pustkowia złożyły swoje życie w jej ręce. A ona w najważniejszym momencie zawiodła. Nie potrafiła... Nie było jej... Nic nie zrobiła... O ileż bardziej wolałaby zginąć, oddać życie za swoich ludzi, za swój świat! Nie powinno tak być! Nie powinna ocaleć!


Położyła na ziemi dziewczynkę i zamknęła jej powieki. Nie mogła znieść wyrazu jej twarzy, tego nienawistnego spojrzenia wciąż utkwionego w niej. Przeszła kawałek główną ulicą, szukając choćby odrobiny życia, odrobiny nadziei. Nie znalazła nic, prócz śmierci i zniszczenia. Nie czuła w sobie Mocy. Była pusta, bezużyteczna. Szła machinalnie przed siebie, z oczu bezustannie sączyły jej się łzy, a co jakiś czas jej ciałem wstrząsał szloch. Przed zrównanym z ziemią budynkiem Lykeonu padła na kolana.


Całe jej życie było podporządkowane tylko jednemu celowi – służyć i chronić Lodowe Pustkowia. Wszyscy jej ufali, powierzyli jej swoje życie. Nigdy nie wyobrażała sobie co się stanie, jeśli zawiedzie. Nie mogła zawieść! Jej klęska oznaczała klęskę całej ludzkości. Dlaczego to na jej barki złożono taki ciężar? Gdyby chociaż podjęła walkę i zginęła w obronie wszystkiego, co kochała... a tak?! Nawet jej tu nie było! Oni potrzebowali jej pomocy, a jej zwyczajnie nie było! Straciła swój świat, straciła swoją Moc. Czym teraz była? Nie powinna istnieć! Nie powinna!


- Dlaczego?! - wrzasnęła na całe gardło. – Dlaczego?! Co ja uczyniłam?? Dlaczego mnie tu nie było? Nieeee! Nieeee!


Płakała, szlochała i objęła swoje ramiona dłońmi, by uspokoić nieco ciało wstrząsane strasznymi dreszczami. Za każdym razem, gdy choć spojrzała na zgliszcza swojego świata, nowa fala rozpaczy rozlewała się w jej sercu. Och, jakże chciałaby się choćby zmierzyć z tym, kto sprowadził na Lodowe Pustkowia zagładę.


- Kim jesteś?! - wrzeszczała nadal, głosem ochrypłym od płaczu i krzyku. – Pokaż się! Stań do walki!


Nagle poczuła coś w środku, w sobie. Jakiś głos, który rozległ się w jej duszy, lecz nie należał do niej, podszeptywał jej straszne rzeczy: „To ty... to ty sprowadziłaś zagładę... to przez ciebie śmierć spustoszyła ten świat. Nie dość, że nie potrafiłaś go obronić, to jeszcze sama go zniszczyłaś! Każdy jeden człowiek ginął przeklinając cię na wieki!”


- Nieeeeeeee! Nie! Nie! - rozpacz niemal wydarła jej serce; na pół leżąc na zamarzniętej ziemi, uderzała w nią raz po raz pięścią, która wkrótce pokryła się krwią. – Nie wierzę w to! Czy nie ma już nadziei?? Nieeeee!


Tak, tak. Płacz, rozpaczaj, twój największy koszmar się ziścił. To ty sama zniszczyłaś wszystko, co kochasz! Ty sama!”


- POMOOOOOCYYYY!


Ktoś woła? Co to za cichy głos, jakby spod lodu? Skąd go znam?


- POMOOOOOCYYYY! NIAA SIĘ BOI! POMOOOOCY! NIECH KTOŚ POMOŻE MALUTKIEJ NIAAA!!!


Niaa! Karolinka! Nagle skołatane myśli Lodowej Róży rozplątały się nieco. Przecież wyruszyła razem z Karolinką, by uratować nie tylko swój świat, ale i wszystkie inne! I wtedy coś się stało – jakaś obca siła wtargnęła do jej umysłu. A więc to nie jest prawda! To wszystko iluzja!


- Nie dostaniesz mnie! Dopóki istnieje choć jeden świat, dopóki jest choćby jedna osoba, której mogę pomóc, nie dostaniesz mnie! - kobieta wstała i uniosła dumnie głowę. – Jestem Lorelei, Lodowa Róża, legenda Lodowych Pustkowi, obrończyni Prawdziwego Porządku, członkini Wielkiej Rady Lykeonu, Obdarzona! - z każdym słowem jej głos stawał się coraz mocniejszy i pewniejszy. – Wynoś się z mojego umysłu! Wynoś się z mojego świata!


Iluzja Lodowych Pustkowi zafalowała i zaczęła się rozmywać. Tafla lodu pod jej stopami stała się cienka i niemal przezroczysta. Lorelei zobaczyła po drugiej stronie Niaa, przerażoną i osamotnioną. Nagle na lodzie pojawiły się rysy, z głośnym trzaśnięciem tafla zaczęła pękać, aż wreszcie rozsypała się na tysiące małych kawałeczków. Obie kobiety straciły grunt pod nogami i zaczęły spadać w dół, w bezkształtną przestrzeń...


- Niaa! - krzyknęła Lorelei do kocicy. – Niaa! Otwórz oczy! Chwyć moją rękę!


W momencie, gdy lód się rozleciał i kobieta-kot bezwładnie poleciała w dół, była tak zdezorientowana i przestraszona, że zamknęła tylko oczy i żałośnie miałczała, machając łapami. Słysząc znajomy głos, otwarła ślepia i zobaczyła, że pani czarodziejka wyciąga do niej dłoń. Niewiele myśląc, złapała ją i wczepiła się w nią pazurami.


Lorelei zaskoczył ten bolesny uścisk, ale zacisnęła tylko zęby i przyciągnęła Niaa do siebie. Kocica przylgnęła do niej, nie szczędząc swoich pazurów. Była przerażona.


- Niaa, nie bój się. Jesteś już bezpieczna. Nie wolno ci się bać, bo wtedy ON będzie miał nad nami władzę. Słyszysz? Jesteś już ze mną, nic ci nie grozi. Lodowa Róża przemawiała do kocicy uspokajająco i głaskała ją delikatnie, jednak w jej głowie wciąż kotłowały się straszne myśli: jak wiele czasu im zostało, do zetknięcia z ziemią? Nie mogła nic zrobić, dopóki Niaa nie wyprze z umysłu obcej mocy. Poczuła, jak dramatyczny uścisk pazurów nieco zelżał. Nie było czasu do stracenia i Lorelei musiała zaryzykować!


Zaklęcia rzucane za pomocą myśli były najtrudniejszą formą do opanowania dla Obdarzonego. Na szczęście Lodowa Róża doskonale znała swoje umiejętności i możliwości. Zaczerpnęła ze swojego wnętrza sporą dawkę Mocy i jedynie za pomocą myśli ukształtowała ogromne zaklęcie ochronne. Oddzieliła swój umysł i umysł Niaa potężną barierą, przez którą nic nie miało prawa się przedrzeć. Zaklęcie było tak potężne, że wokół kobiet pojawiła się manifestacja czaru w postaci półprzezroczystej kuli.


Teraz pozostało jeszcze tylko jedno – ostatni wysiłek, ostatni czar. Aby mieć pewność, że się powiedzie, Lorelei oswobodziła jedną rękę z uścisku Niaa. Zrobiła w powietrzu skomplikowany gest i wypowiedziała formułę zaklęcia. Moc przepłynęła przez jej palce, wypłynęła wraz z każdym słowem i zawirowała w powietrzu, tworząc coraz mocniejszy opór. Po chwili zamiast spadać z oszałamiającą prędkością, Obdarzona i Niaa delikatnie unosiły się w powietrzu, opadając w dół niczym piórko zgubione przez ptaka.


- LewitacjaLorelei uśmiechnęła się do nadal niewiele rozumiejącej Niaa. Nadal jednak w jej oczach czaiła się niepewność co do tego, gdzie wylądują i czy w ogóle wylądują...
 
Milly jest offline  
Stary 03-08-2008, 20:45   #23
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany
- Aacheeoonttttkkkuu...- powiedział cicho, ledwie słyszalny gwiżdżący głos. Mimo to mała kulka światła, zwieszona w bezgranicznej pustce, zaczęła się wiercić.

- Aacheeoonttt – po chwili dodał nieco zirytowany, ale wciąż nader świszczący głos

- Daj mi jeszcze chwilkę mamusiu... –
odparł zaspanym głosem Świetlisty.

- Halooo, obudziszzz sięę wreszzzcieee?

- Mamusiu włóż protezę, nie lubię jak gwiżdżesz mi nad uchem tym swoim przeciągłym „sz”.

- Wszzztawaj i to jużżżż!

- Zawsze lubiłaś mi robić na złość! Pamiętasz jak to się skończyło ostatnio, gdy wyłączyłaś mi Tibie?! W moim pokoju stoi jeszcze jeden taboret!


Mała kulka światła leniwie wzniosła się w powietrze, donośnie przy tym ziewając. Po niekrótkiej chwili odkryła, że nie może to być to samo miejsce gdzie zasnęła. Tam było ciepło, przytulnie i bezpiecznie, a tu...Tu było dziwnie ciemno, a do tego powietrze pachniało tak, jakby ktoś niedawno je ugotował z dodatkiem przypraw. Kto, jak kto, ale Acheont doskonale wiedział jak pachnie przyprawa do kurczaka. Tego typu dodatki były bardzo charakterystyczne, gdyż zawsze najlepiej smakowały ze wszystkim... tylko nie z kurczakiem.
Nie minęła chwila, a mała lewitująca kulka światła wzięła głęboki oddech. Achoent tylko spokojnie, nie potykają się tylko ci, co pełzają, Ty latasz więc masz przewagę. Pamiętaj: „Jestem w ciemności i próbuję widzieć jasno.”, „Jestem w ciemności i próbuję widzieć jasno.", „Jestem w nicości i próbuję piec ciasto...” Nie dałbym rady bez autosugestii, mojemu psychologowi należy się premia.

Wnet nawet do małego rozumku Acheonta wdarła się wszędobylska cisza. Gdyby tylko „twarz” Świetlistego mogłaby teraz oddać jego odczucia, musiała by wyglądać, jak mina pieska, który tarzał się wesoło w krowich plackach, po czym wrócił do domu i odkrył, że rodzina przeprowadziła się na inny kontynent.

- No nie! Ludzie stanowczo powinni zostawać tam, gdzie się ich postawiło! Ach... Czerwony Kapturku, Panie Żołnierzyku! Gdzie jesteście?! Nie to przecież musi być jakiś sen. Życie jest jak sen. Nigdy nie wiadomo kiedy się zacznie, a kiedy skończy. Ciekawe na którą nastawiłem budzik?

***

- Dobrze, że tu nie jest ciemno. Bo jakby było tu ciemno to mógłbym nieumyślnie wpaść w panikę... Po prostu mam tu do czynienia z ewidentnym brakiem światła, to jest jedyne wytłumaczenie dlaczego jeszcze nie panikuje. Może po prostu wciąż nie otwarłem oczu? Zaraz, przecież ja nie mam oczu! Aaa!

Na nic zdały się trzystuletni starz w uciekaniu. Paniczne próby latania, teleportacji i innych jemu znajomych sposobów poruszania się zawodziły i wciąż nie pozwalały wydostać się ze szponów mroku. Acheont nawet nie mógł stwierdzić czy zmienił miejsce położenia skoro każde kolejne wyglądało dokładnie tak samo jak poprzednie. Wtem Świetlisty dostrzegł rozwiązanie tej patowej sytuacji.. Zadziwiając co ludzie potrafią w danej chwili uznać za dobry pomysł, nie mówiąc już o małych, lewitujących kulkach światła.

- Autosugestia! –
wykrzyknął donośnie Acheont. Musze znaleźć w pamięci miejsce za który tęsknie najbardziej. Ten mały skrawek ziemi w wielościecie w którym czułem się jak w domu. Wystarczy, że się na nim bardzo mocno skupię, i nie ma mowy, żebym się tam nie znalazł. To musi zadziałać! Wtem niezmiernej pustce czerni zabrzmiał ponownie znajomy głos:

- Nigdy wcześniej nie spotkałem tak bojaźliwej jak ty istoty, u której moje moce nie są w stanie wywołać równie strasznych koszmarów co ty sam. Nie wiem czym jesteś i nie chce wiedzieć.-
Poirytowany mocno głos szybko zamilkł.

Niestety mały rozumek Acheonta bezgranicznie zaprzątnięty przeszukiwaniem wszystkich wspomnień w poszukiwaniu miejsca do, którego najbardziej tęskni, zupełnie nie zarejestrował słów tajemniczego głosu. Wnet bezmiar ciszy przerwał podekscytowany głos Acheonta:

- Mam! Spośród wszystkich miejsc jakich przyszło mi odwiedzić najbardziej cenię sobie postnuklearny Manhattan. Tam nawet wielkie mamuśki mutanty mówiły swoim maleńkim mutantką „Nie jedz nigdy niczego, co świeci.”. Tak właśnie tam czułem się najbezpieczniej!

Dopiero po chwili Święcąca Kulka zorientowała się, że unosi się na powierzchni małej sadzawki. Wtem miedzy grubymi konarami wiekowych drzew rozbrzmiał melodyjny głos, który przez wiele mil odbijał się jeszcze echem:

Fuck! Starałem się jak nigdy, a wyszło jak zawsze!
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d
g_o_l_d jest offline  
Stary 14-08-2008, 18:10   #24
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Acheont, Dagata, Thimoty

Nabrzmiały policzek Wiedźmy pulsował i piekł niemiłosiernie, uderzenie Thimotiego było na tyle mocne, że zwaliło kobietę z nóg. Nie miała już siły podnieść się nie mówiąc już o próbach użycia swych mocy. Zmarnowała jedyną okazję i teraz była na łasce nieznajomego. Żołnierz błyskawicznie dobył noża, lecz nie zadał ostatecznego ciosu. Czekał.

- Uspokójcie się! – Krzyknęła przez łzy, zasłonięta przez Thimotiego Karolinka. Teraz nerwowo szarpała mężczyznę za dłoń trzymającą nóż, starając się odciągnąć Rangersa od Dagaty.

- Mieliście sobie pomagać a nie walczyć ze sobą! – Druga dziewczynka wreszcie przemówiła i zaczęła wtórować swojemu sobowtórowi, strofując dorosłych. Obie wyglądały nad wyraz żałośnie.

- Wstydźcie się! – Krzyknęła jedna.

-Wstydźcie się! – Powtórzyła druga.


Obie dziewczynki zbliżyły się do siebie i przytuliły a Thimoty ponownie był świadkiem dziwnego zjawiska. W oka mgnieniu postacie Karolinek zamazały się, żeby już w następnym momencie połączyć się w jedną osobę. Zaledwie parę sekund wystarczyło, aby przed zebranymi stanęła kompletnie zmizerowana już jedna dziewczynka. Ta zachwiała się najwyraźniej z trudnością utrzymując się na nogach. Podparła się swoją czerwoną parasolką i już pewnym, choć drżącym głosem krzyknęła.

-A teraz posłuchajcie mnie! Wszyscy…-tu zerknęła na Nigela, który stał szeroko otwartymi ustami. – no prawie wszyscy zostaliście wybrani do uratowania wszechświata. Jesteście przyjaciółmi nie wrogami. Słyszy to pan, Panie Świetliku, gdzie się pan podziewał?!

Acheont uniósł się z nad sadzawki orientując się, że wciąż towarzyszy mu ta dziwna dziewczynka, która pewnikiem była winna przerwania jego drzemki. To spostrzeżenie nie było specjalnym wyczynem, gdyż Świetlisty musiał najwyraźniej wylecieć z rąk Karolinki podczas jazdy mechanicznym pojazdem, lądując wprost w pobliskim bajorku. Teraz stał a w zasadzie lewitował zaledwie parę metrów od grupki od zebranych.

O ile Thimoty był człowiekiem - nieznajomym, ale jednak człowiekiem, który dodatkowo dzielił język z Nigelem tak Acheont był czymś zupełnie nowym dla Wiedźmy.

-Jesteśmy już prawie wszyscy…

Niespodziewany, potężny wstrząs przerwał słowa Małej, po czym równie szybko jak się pojawił, ustał.

-Oj zbliżają się kłopoty. – Zapiszczała Karolinka i już po chwili do uszu wszystkich doleciał coraz głośniejszy dźwięk rozbijanego szkła.

- O Boże spójrzcie.

Nigel wbił palec w powietrze i wtedy zebrani ujrzeli jak tuż nad ich głowami pojawiły się czarne bruzdy przecinające niebo, tworząc ogromną siatkę. Ku przerażeniu zgromadzonych podobne zjawisko zaczęło się również na ziemi. Gdy złowrogo brzmiący dźwięk zbliżył się dostatecznie już wiedzieli co go powoduje. Pojedyncze oczka siatki zaczęły się roztrzaskiwać na kawałeczki a na ich miejscu pojawiła się czarna niczym smoła ciemność, która dosłownie zaczęła się wlewać przez stworzone szczeliny. Tak jakby cały świat się walił…



Niaa, Lorelei Lodowa Róża

Spadały…wciąż spadały do czarnego dołu bez dna a Lorelei nie mogła opanować wrażenia, że grunt nigdy się nie pojawi. Niaa nawet nie patrzyła w dół, tuliła się ze wszystkich sił do Obdarzonej.

Czy to nadal było iluzją?

Potężny czar Lodowe Róży zdawał się być nie do przebrnięcia a jednak wszystko co ich otaczało wydawało się być nadal złudzeniem. Jedynie ból spowodowany uściskiem kocicy był z pewnością realny.

To pasożyt nie dawał za wygraną, Obdarzona coraz wyraźniej czuła jego obecność. Rozjuszony przeciwnik wiedział, że czas jego posiłku się skończył, jednak wciąż jakimś cudem utrzymywał z nimi połączenie. To Niaa, ona była jego przekaźnikiem.

-Niezłaaa próbaaa kobietoo! Zostawww tąą marną istotęęę aa będzieszz wolnaa. Onaa jesttt mojaa. – Wściekły głos domagający się swojej zdobyczy słabł coraz bardziej, lecz w ostatnim zrywie zebrał resztki sił i uderzył w wystraszone stworzenie.

Ciałem Niaa wstrząsnęły gwałtowne dreszcze, czuła jak pasożyt wchodzi coraz głębiej do jej umysłu pokonując kolejne bariery. Był spragniony jej strachu, był spragniony jej duszy, którą postanowił pożreć. Jednakże zatrzymał się ujrzawszy coś, czego nie spodziewał się zobaczyć. Nie zdążył się wycofać, bariera Obdarzonej ostatecznie się zamknęła a część jego świadomości umarła wraz z obrazem tego co ujrzała.
.
.
.
Niewidzialne ręce objęły Niaa i Lorelei, znajomy ciepły dotyk był niczym mocne szarpnięcie, po którym obie kobiety poczuły nagle grunt pod nogami.

-Udało wam się, tak się cieszę!

Znów były w tym samym miejscu w parku, tak jakby wszystko co się przed chwilą wydarzyło było tylko snem. Tuliły się do siebie wszystkie trzy wraz z uśmiechniętą Karolinką. Drugiej bliźniaczo-podobnej dziewczynki nie było nigdzie w pobliżu. Mała zauważyła niepokojące spojrzenia kobiet.

-Spokojnie teraz zostałam tylko ja, połączyłam się z moją drugą połówką. Musimy się stąd wynosić jak najszybciej. Nie wiem co zrobiłyście, ale cały ten świat rozpada się na małe kawałeczki…dosłownie. – Dziewczynka odczekała momencik chcąc podkreślić swoją role w tym wszystkim i dodała z dumą. – Na szczęście mogę nas stąd zabrać wreszcie w bezpieczne miejsce o!

-Karolinka też jest bardzo dzielna. – Dziewczynka machnęła parasolką w powietrzu otwierając czarny portal. – Teraz do środka!

Gdzieś w oddali dało się słyszeć cichy dźwięk rozbijanych butelek.



Acheont, Dagata, Thimoty

- Szybko do mnie! – Krzyczała Karolinka, lecz jej głos nikł w symfonii tłuczonego szkła. Cała rzeczywistość była coraz bardziej podziurawiona, wszystko zaczęło zlewać się z ciemną materią, która wdzierała się wartkimi strumieniami.

Thimoty dopadł quada, lecz nie miało to żadnego znaczenia i tak nie było żadnej drogi ucieczki. Dagata krzyknęła czując jak płytka pod jej nogą rozpada się a przeraźliwie zimna i lepka ciemność zaczęła obmywać jej stopę. Nigel stał wsparty o kostur i wpatrywał się tępo w przestrzeń pokrytą plamami czerni. Acheont robił to co umiał doskonale starał się uciec.

Wszyscy najpierw poczuli a dopiero potem zobaczyli jak czarne macki oplątują ich ciała, nawet Świetlisty nie mógł uciec z uchwytu nieznanej siły. Ciągnęły ich w jakimś kierunku. Żołnierz zanim zakryła go ciemność, zdążył jedynie ujrzeć Karolinkę stojącą przy czarnym prostokącie, takim samym jak w Atlancie. To z niego wychodziły te obślizgłe macki. Poczuł dziwny spokój.



Gelimycetes, poranek, 1 dzień do osiągnięcia pełnego wzrostu.

Acheont, Dagata, Thimoty, Niaa, Lorelei Lodowa Róża


Były tam pierwsze. Niaa i Lorelei mogły odetchnąć wreszcie z ulga, gdy przeszły przez portal a co najważniejsze tym razem Karolinka powitała je jakże oczekiwanymi słowami.

-Jesteśmy na miejscu!

Znajdowały się na sporej polance otoczone zewsząd wielkimi grzybami, które najwyraźniej zastępowały tu drzewa - miały piękne, różnorodne kształty z dominującymi i górującymi nad pozostałymi fioletowymi strzelistymi okazami.


Długo nie mogły cieszyć się spokojem, tuż obok otwarł się drugi portal, przez, który dosłownie wyleciało parę osób, dziwny pojazd i świecąca kulka. Tuż przed zamknięciem przejścia między światami wyszła z niego kolejna Karolinka – słaniała się na nogach.


Druga grupa nie wyglądała lepiej, wszyscy musieli przeżyć wiele zanim tu trafili.

- Aj, okropnie. – Skomentowała Mała i wskazała palcem w kąt polanki. – Trzeba im pomóc i przejść kawałeczek do domku Pana Kapelusznika.

Rzeczywiście na skraju grzybowego lasu stała sprytnie ukryta mała chatka. Przed nią był malutki ogródek ogrodzony drewnianym, białym płotem, z ławeczkami i stolikiem naturalnie zrobionymi z grzybów. Z komina unosiła się strużka białego dymu. Najwyraźniej gospodarz był w domu…
 
mataichi jest offline  
Stary 22-08-2008, 15:04   #25
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Traciła oddech. Dobywała ostatka sił, by utrzymać pod kontrolą umysł mężczyzny, wiedząc z góry, że zabraknie ich jej zanim złamie jego opór. Czuła jednak, że broń wyślizguje mu się ze zmartwiałej dłoni. Usłyszała jego mentalny krzyk. Wyrywał się jej. Twarz wojownika z obcego świata ściągnięta cierpieniem, wykrzywiła się gniewem i wolą walki. Wargi uniosły się drgając z wysiłku i odsłaniając zaciśnięte zęby, spomiędzy których, niczym z wilczego gardła wraz z chrapliwym oddechem wydobywał się głuchy warkot. Zmrużone oczy zmieniły wyraz, odpowiadając groźbą na jej rozpaczliwe wysiłki. Wiedziała, że przegrała, zanim uderzenie otwartą dłonią odrzuciło w bok jej głowę, okręciło ją wokół własnej osi i rzuciło na ziemię. Wstrząs upadku zamroczył ją na chwilę, odbierając resztkę sił i złudzeń. Świat zawirował przed oczami.

„Zawiodła. Zawiodła Matkę i samą siebie. Zawiodła jasnookiego Nigela i siostrzyczkę. Zgubiła ich.”

Żałowała, że nie posłała tamtemu strzały, póki miała taką możliwość. Teraz płaciła za swoją zbytnią pewność siebie. Stał nad nią z nożem, jak przeznaczenie. Sama także chwyciła trzęsącą się dłonią za rękojeść własnego noża. Nie zamierzała łatwo oddawać życia, choć łzy napływały jej do oczu i dusiły w gardle. Czekała na cios, zdając sobie sprawę, że będzie to ostatnia rzecz, jakiej doświadczy w swoim krótkim życiu, …ale cios nie nastąpił.

Dagata przyjrzała się uważniej obcemu mężczyźnie. Stał na ugiętych nogach, dysząc ciężko. Wprawdzie ściskał w ręku ogromny nóż, ale sprawiał wrażenie, jakby jego ramiona przygniatał jakiś ciężar. Ręce mu drżały, a z twarzy i całej jego postawy wyzierało totalne wyczerpanie.

Patrząc na nią lecz unikając jej wzroku wychrypiał kilka zduszonych słów w całkowicie niezrozumiałym dla Dagaty języku. Równocześnie zza jego pleców wychyliła się mała istotka w czerwieni i zrywając z twarzy jakąś okropną maskę z płaczem zaczęła szarpać go za uzbrojone w zębate ostrze ramię. Odwrócił się ku niej, zataczając się wyraźnie.

-Uspokójcie się! –krzyknęła przełykając łzy, uczepiona rękawa ciemnowłosego mężczyzny Karolinka. Druga Karolinka!

Wiedźma nerwowo obejrzała się za siebie. Serce łomotało jej, jak gdyby miało zaraz wyskoczyć z piersi. Usiadła z trudem, trafiając dłonią na zimną lufę pistoletu leżącego na ziemi. Odruchowo zacisnęła na nim palce.

-Mieliście sobie pomagać, a nie walczyć ze sobą! –powiedziała siostrzyczka, szlochając i wyciągając przed siebie rączki w błagalnym geście.

Dagata z niedowierzaniem spojrzała na żołnierza. Przecież to nie oni zaczęli. W tamtej chwili czuła, że był bliski zabicia Nigela. Miała czekać, aż… aż… strzeli?! Zdziwiona przyjrzała się dziwnej broni obcego. A może się myliła. Nie wyglądał na mordercę. Nie miała siły podnieść sie z ziemi. Wodziła leniwym, półprzytomnym wzrokiem od jednej do kolejnej postaci małego dramatu toczącego się na polanie, jak gdyby była tylko widzem, a nie jego bezpośrednim uczestnikiem.

-Wstydźcie się! –krzyknęły jedna po drugiej obie dziewczynki, a potem zrobiły coś, co o mało nie pozbawiło Wiedźmy reszty zdrowych zmysłów i przytomności.

Dziewczynki zbliżyły się do siebie i przytuliły, obejmując się i szlochając żałośnie. Nagle kontury ich ciał zbladły i zamazały się, a Dagacie wydało się, że znów pogrąża się w koszmarnym śnie. Patrzyła szeroko otwartymi oczyma, jak ciała obu dziewczynek przyjmują dziwny stan skupienia, jakby każda ich komórka została rozbita na tysiące cząsteczek. Przenikających się teraz i łączących jak półpłynne porcje farby na palecie malarza, tworząc plamy wirów w przestrzennej postaci. Trwało to mgnienie oka. Barwy i kontury postaci wyklarowały się natychmiast i przyjęły poprzednią intensywność i formę. Tyle, ze przed nimi nie stały już dwie Karolinki lecz jedna. Jedna wymizerowana, blada i roztrzęsiona dziewczynka w czerwonym poplamionym ubranku. Zwróciła się ku nim i zachwiała mocno, podpierając się w ostatniej chwili parasolką.

Wiedźma trwała w bezruchu. Nie była nawet pewna czy byłaby teraz w stanie dotknąć tego dziwnego dziecka. Przymknęła oczy. Nie rozumiała co się z nią dzieje i co dzieje się wokół niej. Zbyt dużo bodźców, zbyt dużo wrażeń, jak na zmęczony umysł dziewczyny. Może mogła zdziałać nim cuda. Może mogła używać jego siły, ale dar ten miał też drugą stronę. Czynił ją podatną na ataki stworzeń posługujących się siłą umysłu i skutki manipulowania umysłami innych istot. Tylko szkolenie w Regule Zakonu nauczyło ją odpowiadać na ataki, bronić się i trzymać te siły na wodzy. Teraz usiłowała opanować rozszalałe myśli i poukładać je w jedną całość, jak rozsypane fragmenty układanki.

Na przykład pojęcie pistoletu, który trzymała. Miała wielką ochotę użyć go na draniu, którego odcisk palców cały czas palił jej policzek.

„Zaraz! O czym ona w ogóle myśli?!” -Widok uniesionej oburącz broni wycelowanej w żołnierza wstrząsnął nią do głębi.- „Czyżby okrucieństwo pasożyta odbiło się na niej aż tak mocno? Zrobiła to zupełnie bezwiednie.”

Spojrzała w górę. Patrzył w napięciu, lecz twardo w czarny wylot skierowanej w niego lufy. Był całkiem spokojny.

-Wybacz – spuściła wzrok z jego oczu na własne ręce. Odwróciła w dłoniach broń kolbą w jego stronę i wyciągnęła je przed siebie. Czekała na jego ruch...Miał ładne dłonie.


* * *

- A teraz posłuchajcie mnie! Wszyscy… no, prawie wszyscy zostaliście wybrani do uratowania wszechświata. Jesteście przyjaciółmi, nie wrogami. Słyszy to pan, Panie Świetliku, gdzie się pan podziewał?!

Starania Wiedźmy o podniesienie się z ziemi do pionu spełzły na niczym, kiedy powiodła wzrokiem w kierunku, w którym zwracała się Karolinka. Klęknęła przysiadając na piętach z natężeniem wpatrując się w nowe zjawisko. Bowiem spośród mglistych smug snujących się nad ziemią, zbliżając się powoli do nich, uniosła się kula skoncentrowanego, jasnego światła. Przesuwała się ku nim z koordynacją ruchów ważki, lub małych barwnych ptaszków żywiących się nektarem, które widziała kiedyś u handlarzy przybywających z dalekiego południa Nhaar, połączoną z nerwowością lotu …muchy?

Mimo potwornego wyczerpania Wiedźma zdołała odczuć je, jako żywą istotę. Fascynującą istotę. Gdyby tylko miała odpowiedni zasób sił wstałaby i próbowała jej dotknąć, połączyć się z nią umysłem, przejrzeć, dotrzeć do jej wnętrza, zbadać myśli, porozumieć się z nią. Póki co jednak, gapiła się tylko głodnym wzrokiem. Jeśli dobrze zrozumiała siostrzyczkę, to światełko miało stać się częścią ich grupy, tak jak i ciemnowłosy wojownik.

- Jesteśmy już prawie wszyscy… -chciała kontynuować Karolinka, lecz w tym samym momencie nastąpił potężny wstrząs, niemal zwalający z nóg wszystkich, którzy jeszcze jako tako trzymali się na nich…

-Oj, zbliżają się kłopoty! –przestraszonemu piskowi Karolinki zawtórował dziwny narastający dźwięk, dochodzący gdzieś z oddali. Zbliżał się i osaczał ich zewsząd.

Grobowym głosem bezsilności człowieka, który czuje nadchodzącą zagładę, odezwał się Nigel. Wiedźma odruchowo spojrzała w niebo, na które wskazywał. W jej piersi znów wzmógł się łomot serca. Nieboskłon nad ich głowami rozorały czarne, krzyżujące się z sobą linie z minuty na minutę głębszych i wyraźniejszych bruzd. Trzask i brzdęk wzmagał się. To samo zjawisko zachodziło na powierzchni gruntu. Wokół nich świat rozpadał się na kawałki, które roztrzaskiwały się z brzękiem, osypując się w lodowatą czerń wdzierającą się przez dziury w rzeczywistości. Drzewa pękały dźwięcznie jak bańki szkła, a ich miejsce zajmowały natychmiast koszmarne, wijące się słupy czerni. Czerń była wszędzie. Coraz bliżej i bliżej okrojonej ze wszystkich stron przestrzeni gruntu, na której unosili się oni: czworo ludzi i drżąca w ciemności kulka żywego światła.

- Szybko do mnie! -Karolinka starała się przekrzyczeć straszliwy łoskot rozpadającego się jak kryształowe lustro świata.

Coraz więcej oczek siatki wokół nich pękało z hukiem. Pozbawieni drogi ucieczki, zawieszeni w próżni na skrawku znikającego świata robili to, co dyktowało im serce, rozum, strach, instynkt, nadzieja lub poczucie beznadziejności.

* * *

Nigel stał najdalej. Po prostu stał. Zrobienie czegokolwiek ponad to pozbawione było sensu. Dokąd miałby uciekać? Gdzie się schronić? Mówią podobno, że „póki życia, póty nadziei”, lecz on miał ciągle przed oczyma obraz błękitnej sukienki Alice. Czy tak miał zapłacić za to, co zrobił? Tak wyglądało jego piekło? Kara? Znieruchomiały, czekał obojętnie na sunącą po niego w obłędnym tempie falę czerni. Gdyby to tylko mogło przywrócić życie jej i dziecku, chętnie oddałby własne nie raz, lecz po stokroć.

- Nigel! -dziewczęcy krzyk wdarł się w pustkę bezmyślnej rezygnacji. -Nigel! -gniewny głos domagał się jego uwagi, a wyciągnięta dłoń Czarownicy zacisnęła się na jego ręce. Nie rozumiał jej słów, ale chyba pojął intencje.

- Do mnie, szybko -oprzytomniał na dźwięk przejmującego okrzyku dziewczynki, wzywającej ich raz po raz do siebie.

Wiedźma ciągnęła go za sobą, patrząc mu błagalnie w oczy i ponaglając potokiem żarliwych słów, których nie rozumiał. Potknęła się i wrzasnęła przeszywająco. Jeden z fragmentów siatki zapadł się pod nią. Jej stopa pogrążyła się w powstałej dziurze, z której natychmiast wylała się kolejna lodowata porcja ciemności. Chwycił ją mocniej za rękę, nie pozwalając zapaść się głębiej. Teraz on zaciskając zęby, szarpnął nią, wciągając na trzeszczące pod nogami, ale wciąż całe oczka kurczącej się przestrzeni.

- To nie ma sensu... nie ma sensu, dziewczyno... nie uciekniemy... nie... -coś owinęło się ciasno wokół jego nóg, ramion, piersi, tamując oddech i zatrzymując słowa w krtani. Ciemność owinęła się też całunem wokół postaci Czarownicy i powoli gęstniejąc oddzielała go od niej.

„To koniec” -pomyślał i zanim stracił ją z oczu, jeszcze mocniej zacisnął palce na jej dłoni. Trzymała się go kurczowo. Coś wciągnęło ich w sam środek czerni, w samą jej istotę. Szarpnęło odrywając ich od siebie i okręciło niczym potężny wir. Rzeczywistość rozciągnęła się do granic możliwości przeciskając się wraz z nimi przez nieskończenie wąski, długi tunel, po czym nagle, bez ostrzeżenia skurczyła się, wypluwając ich na wilgotną, pachnącą pleśnią ziemię. Potoczyli się, jak wyrzuceni z katapulty. Stęknął głucho, uderzając plecami o ziemię...

* * *

Dagata, amortyzując uderzenie rękami, upadła na twarz. Chciała zerwać się natychmiast i rozejrzeć, zobaczyć co się właściwie z nimi dzieje, ale ręce i nogi odmówiły posłuszeństwa, uginając się pod nią bezwładnie. Głowa bolała ją potwornie sprawiając, że nawet utrzymanie otwartych powiek było cierpieniem. Uniosła więc jedynie głowę sprawdzając z lękiem czy nikogo z nich nie brakuje. Nie brakowało. Wręcz przeciwnie...

Żyli jednak. Wszyscy żyli. Tyle, ze Karolinki znów były dwie, a tuż obok jednej z nich stały dwie kobiety... a właściwie, można by rzec, półtorej... ponieważ o ile jedna, nieco podrapana nie budziła wątpliwości, o tyle druga z nich była... lekko zjeżoną pół kocicą.

- Aj, okropnie -pisnęła zatroskanym głosikiem Druga Karolinka. Drepcząc pomiędzy nią i Nigelem, pochylała się nad każdym z osobna. -Trzeba im pomóc i przejść kawałeczek do domku Pana Kapelusznika.

Dagata zerknęła na towarzyszącego im żołnierza. Stał wsparty ciężko o swojego mechanicznego wierzchowca...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 22-08-2008 o 17:57.
Lilith jest offline  
Stary 24-08-2008, 17:02   #26
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Piękny świat z grzybowymi drzewami (poranek)

Obdarzona z niepokojem patrzyła na walkę swojej kociej przyjaciółki, z obrzydliwym pasożytem. Myśl, że nie potrafi jej pomóc, przytłaczała kobietę. Jednak prawda była taka, że nie mogła nic zrobić. Niaa musiała sama pokonać swoje koszmary, a Lorelei mogła jedynie wspierać ją uściskiem, głaskaniem i cichym szeptem, zapewniającym, że jest przy niej cały czas. Z zatroskaniem obserwowała tą walkę, jednak głęboko wierzyła w to, że kocicy uda się wygrać.


Nagle Lodowa Róża poczuła ciepłe objęcie.


-Udało wam się, tak się cieszę!


Głos Karolinki był jak rześki poranek po burzowej nocy. Obdarzona uśmiechnęła się do dziecka i odwzajemniła uścisk, a potem z dumą spojrzała na Niaa i pogłaskała ją po głowie.


- Byłaś bardzo dzielna, Niaa! A twoje pazury muszą mieć niezwykłą moc... - roześmiała się rozmasowując miejsca, w których pozostały ślady po uścisku kotki. – Niech się twoi wrogowie wystrzegają i omijają je z daleka!


-Karolinka też jest bardzo dzielna. – Dziewczynka machnęła parasolką w powietrzu otwierając czarny portal. – Teraz do środka!


- Oczywiście, że ty też jesteś dzielna. Najdzielniejsza z nas. - uśmiechnęła się ciepło i złapała obie swe towarzyszki za ręce, gdy przechodziły na drugą stronę.


***


Miejsce, w którym się znaleźli, fascynowało Lorelei. Przyglądała się temu światu z szeroko otwartymi oczyma. Jakże był inny, od tego, co na co dzień ją otaczało! W Lodowych Pustkowiach niemal niemożliwością było odnalezienie rośliny na powierzchni, pokrytej grubą, śnieżną pokrywą. Jedynie podziemne korytarze, wypełnione Mocą i magicznymi kryształami, dzięki ingerencji Obdarzonych, rodziły jadalne rośliny. W niektórych miastach magowie tworzyli specjalne szklarnie i hodowali w nich zieleń, by ludzie mogli od czasu do czasu, za wysoką opłatą, poczuć się jak w innym świecie i odpocząć od mrozu i śniegu. Jednak wyhodowanie barwnych roślin wymagało ogromnego wysiłku, czasu i Mocy. To, co Lorelei zobaczyła tutaj, przerastało jej najśmielsze oczekiwania. Och, Radulus (Obdarzony, który stał na czele katedry powołanej w Lykeonie, w celu badań nad roślinami) oddałby wszystko, by mieć choć kilka próbek tutejszej flory!


Nagle nieopodal otworzył się nowy portal, a z jego czeluści wysypało się kilka osób, świecąca kulka i coś jeszcze. Lorelei natychmiast dostrzegła drugą Karolinkę. Krzywda dziejąca się dziecku zawsze pozostała czułym punktem Obdarzonej, toteż podbiegła najpierw do słaniającej się na nogach dziewczynki i wzięła ją na ręce. Domyśliła się, że przybyli ludzie musieli przeżyć przed chwilą coś podobnego, jak ona i Niaa.


- Karolinko, nie możesz pomóc swojej siostrzyczce? - zapytała zdrowej dziewczynki. - Nie możesz się z nią połączyć, tak jak z poprzednią? Ona wręcz leci przez ręce!


Chwilę później Obdarzona przyjrzała się nowym towarzyszom.


- Wybaczcie, że się nie przedstawiłam. - zwróciła się do nich, lecz w ich uszach jej język brzmiał melodyjnie i zupełnie obco. - Nazywam się Lorelei Lodowa Róża. Jeśli jesteście ranni, mogę opatrzyć i wyleczyć wasze rany. Możecie mi zaufać, znam się na tym, jestem Obdarzoną...


Kobieta urwała, gdyż zrozumiała, że nieznajomi nie mają pojęcia, o czym mówi. Uśmiechnęła się przepraszająco. Spojrzała na Karolinkę, a potem na chatkę w oddali.


- Potrafisz przetłumaczyć, co przed chwilą powiedziałam? Jeśli ich rany są poważne, mogłabym wyleczyć je na miejscu, jednak na to potrzeba trochę czasu. Być może lepiej będzie skorzystać z gościny Pana Kapelusznika i tam się tym zająć.
 
Milly jest offline  
Stary 26-08-2008, 10:43   #27
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Niaa dzielna... Niaa szczęśliwa! – kocica mruczała radośnie, ocierając się o nogi Lodowej Róży, gdy wreszcie trzem niewiastom różnych ras udało się dotrzeć do właściwego świata.

To tutaj mieszkał Kapelusznik. Tu odzyskiwał spokój i osiągał równowagę... Tak wiele słyszała o tym miejscu, choć przecież widziała je po raz pierwszy. Cóż za paranoja losu! Kiedyś tak bardzo marzyła, aby zobaczyć ogromną polanę z grzybów. Teraz zaś, gdy już ją zobaczyła, czuła w sercu tylko pustkę. Tak wiele się zmieniło...

- Niaa kocha panią czarodziejkę! – paplała wesoło kocica, wciąż ocierając się o Lorelei – Niaa zrobi wszystko, wszyyystko co pani czarodziejka zechce. Niaa bardzo lubi piękną panią... Mrrhrrrhrrr!

Zapewnienia Niaa padały z taką samą żarliwością, jednak jej wzrok błądził już po okolicy. Z jakimś dziwnym smutkiem przyglądała się ogromnym grzybom, studiując ich kolory, kształty i kapelusze. Tylko jedno miejsce spojrzenie Niaa jakby omijało - małą, skromną chatynkę otoczoną białym płotkiem.

Wtem w myśli kocicy wtargnęło kolejne spostrzeżenie. Czuła znajome swędzenie w swym pięknym, śnieżnobiałym ogonku... ktoś otwierał portal!
Zaraz też jak na zawołanie z czarnej dziury wysypało się kilka postaci. Kilka bardzo umęczonych postaci wraz z kolejną Karolinką. Nawet złocista kulka – Świetlik zapewne – wydawała się przyćmiona.

- Wybaczcie, że się nie przedstawiłam. – Niaa usłyszała tuż koło siebie poważny głos czarodziejki - Nazywam się Lorelei Lodowa Róża. Jeśli jesteście ranni, mogę opatrzyć i wyleczyć wasze rany. Możecie mi zaufać, znam się na tym, jestem Obdarzoną...

Ponieważ jednak obcy nie bardzo zareagowali na powitanie, wlepiając w nich nieufne oczy (kto oczy posiadał oczywiście), Lorelei zwróciła się do Karolinki, wprawiając w konsternację kocicę, gdy ta pojęła sens słów kobiety.

- Potrafisz przetłumaczyć, co przed chwilą powiedziałam? Jeśli ich rany są poważne, mogłabym wyleczyć je na miejscu, jednak na to potrzeba trochę czasu. Być może lepiej będzie skorzystać z gościny Pana Kapelusznika i tam się tym zająć.

„Bariera językowa! Niech to... że też o tym nie pomyślałam i swobodnie gadałam z tą Różyczką... Muszę być ostrożniejsza. Teraz już się nie wycofam, ale trzeba będzie tego pilnować. Zupełnie zapomniałam, że nawet dysponując podobnymi aparatami mowy, stworzenia często nie potrafią się porozumieć. Ehhh muszę ukryć tę zdolność. Gdyby wydało się, że rozumiem nie tylko ich, ale też otaczające nas grzyby, kamienie, a nawet niebo... Mogłoby być nieciekawie.”

Kocica spojrzała ponuro na nowoprzybyłych, naprawdę nie wyglądali dobrze i przydałoby im się pokrzepienie. Zamiast jednak marnować magiczny dar Lorelei, Niaa mogła przecież wykazać się własną zaradnością i... zacząć węszyć. Po chwili uważnego obwąchiwania gruntu i roślin, kocica zwróciła się do czarodziejki.

- Niaa wie jak pomóc. Niaa jest zaradna!

Obwąchawszy jeszcze raz pobliski grzyb o fioletowym odcieniu kapelusza, kocica odkroiła z jego trzonka kilka płatów swymi ostrymi pazurami, tak aby w razie potrzeby można było zrobić z nich bandaż.

- Niaa mówi, że ten grzyb leczy. – wyjaśniła z poważną miną, wyciągając bandaże w kierunku Karolinek – Niaa się na tym zna. Niaa mówi, ze to trzeba przyłożyć gdzie boli, a wtedy przestanie boleć. Niaa jest mistrzynią!

Po chwili wahania najbliższa dziewczynka wzięła płaty z łap kocicy.

- Oj, pan Kapelusznik może nie być zadowolony z takiego traktowania jego grzybków. – wyraziła na głos swoje obawy. Mimo to jednak rozdała bandaże wszystkim rannym.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 26-08-2008, 22:37   #28
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Patrzył teraz w lufę swojego własnego pistoletu. Ziejąca czernią lufa Colta 1911A1, z której w każdej chwili mógł z głośnym hukiem wystrzelić nabój zdolny powalić pieprzonego słonia. Tim był tak zmęczony, że nawet nie miał siły zdobyć się na unik. Stał tylko jak wyciosany w granicie menchir… czekając na ruch nieznajomej. Jej towarzysz patrzył na niego i ją oczami pełnymi przerażenia. Żołnierz ciężko dyszał, napięta skóra na szczękach i determinacja w jego oczach mówiły jednoznacznie, że jest gotów na wszystko.

- Uspokójcie się!
- Mieliście sobie pomagać a nie walczyć ze sobą!

Krzyczały obie Karolinki odciągając ich od siebie. Po chwili Rangers znów był świadkiem niezwykłej przemiany małej towarzyszki. Po chwili zamiast dwóch dziewczynek przed nimi stała jedna, patrząca na nich jeszcze błagalniej niż poprzednio obie razem wzięte.

Lufa pistoletu skierowała się ku ziemi, a nieznajoma kobieta wyciągnęła broń rękojeścią do Tima. Ten wolną ręką odebrał jej broń… pośpiesznie zabezpieczając ja z powrotem. Schował pistolet do kabury, rozejrzał się w poszukiwaniu karabinu… po chwili wszystkie jego graty wylądowały na pace quada. Nie patrzył na resztę, machinalnie wykonywał poszczególne czynności, zgodnie z procedurami wyuczonymi przez setki godzin treningów i szkoleń. Po chwili był już gotowy do drogi. Skierował się ku małej dziewczynce, nie wierzył w te brednie o ratowaniu świata, ale wiedział jedno, nie mógł zostawić tej małej na pastwę tej bandy wariatów, nie wiedział jeszcze jak wydostanie się z tego miejsca, ale czuł, że dziewczynka była odpowiedzą do tego wszystkiego.

*****

Nie zdążył nawet dokończyć poprzedniej myśli kiedy pisk dziewczynki zmącił spokój:

-Oj zbliżają się kłopoty. – Karolinka wskazywała drżącą, małą dziecięcą dłonią w stronę skąd dochodził okropny łoskot.

Rzeczywistość kilkaset metrów przed nimi zdawała pochłaniać się nieprzenikniona, lepka czerń. Czarna jak samo dno Gehenny, jak dziewiąty krąg Piekieł, którego Dante by się nie powstydził. Wszystko było przez nią pochłaniane, oplatane śmiertelnymi mackami… a potem świat rozpadał się na maleńkie kawałeczki… rozpryskujące się w nicość.

- Wsiadajcie – ryknął do reszty, wskazując jednocześnie pakę pojazdu, zdolną pomieścić jeszcze dwie dorosłe osoby. Popatrzyli na niego jakby nie bardzo rozumiejąc o co chodzi.

- Powiedz im, żeby wsiadali – krzyknął do Karolinki, przygłuszając ryk silnika pojazdu.

Posłuchali, po chwili mknęli przed siebie, mając za sobą rozpadający, wirujący w spirali Ciemności świat.

Już wydawało się, że umkną, że zdołają wyrwać się szponom żarłocznej Zagłady. Nie udało im się… przez chwilę Timowi wydawało się, że czas zatrzymał się, zapadła martwa cisza i ogarnęła ich ciemność.

*****

Ciężkie uderzenie o ziemię spowodowało, że kolumny McPhersona użyte przy budowie zawieszenie pojazdu, aż jęknęły przeciągle balansując na granicy wytrzymałości tytanowych sprężyn, na szczęście wytrzymały.

Oparł się o quada, rozglądając się czy nikomu nic się nie stało. Wyglądało na to, że skończyło się tylko na kilku siniakach i zadrapaniach. Bardziej mordercze mogło się okazać wycieńczenie wewnętrzne organizmu, żołnierz zdjął hełm, zarzucił na ramię karabin.

Do grupy dołączyły kolejne dwie osoby, dziwna – majestatycznie piękna kobieta, mówiąca nieznanym językiem i kobieta – kot, która właśnie ostrym jak brzytwa pazurem kroiła na kawałeczki cząsteczkę wielkiego grzyba, jakich wiele otaczało ich grupkę.

Timothyego widok nowych osób nie zdziwił, choć obie wyglądały jak żywcem wyjęte z jakiegoś z komiksów Marvela – „Normalnie cholerna Kobieta-Kot i Storm z X-menów”… po tylu przejściach, nic już go nie dziwiło. „I przysięgam, kurwa, nie pozwolę by mnie coś już kiedykolwiek zdziwiło.”
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 27-08-2008 o 11:42.
merill jest offline  
Stary 27-08-2008, 20:54   #29
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany
Acheont w bezruchu wpatrywał się w kolejne niezwykłe zjawisko. W czasie, gdy wielobarwny witraż rzeczywistość zaczął pękać, niknąc w nieprzebytej ciemność, Świetlisty spojrzał pod siebie. Po chwili „głębokiej” kontemplacji dobył z siebie głośne westchnienie, poczym przemówił cichym, zrezygnowanym głosem:

- Nie no, nawet nie mam siły już krzyczeć, a co dopiero znowu panikować. To za dużo na moje siły. Już czuje jak mi gardło drapie tuż pod migdałkami… Nie no, bankowo angina, jak nic… Mam nadzieje, że drugi raz mi migdałek nie wytną…


Lewitująca kula ponownie zwróciła swój wzroku ku ziemi, gdzie aktualnie rozciągał się
bezmiar mało sympatycznego mroku:

- Ach… fajnie.


Zwróciwszy się ku szczątkom firmamentu ponownie dobył z siebie głosu ociekającego patosem:

- Panie mój! Stwórco! Zlituj się!
– zamilkł, dokoła panowała wyczekująca cisza przerywana krzykami istot niknących w nicości- Ty wredny, siwy gadzie! No, co ty w mordę jeża pitolony bezduszniku! Co ty! W huhu zemną lecisz, czy się z teletubisiem na łby zamieniłeś?! – ponownie zapadła chwila niewymownej ciszy - To ja się właśnie kurka pytam co? Nie umiesz wymyśle czegoś oryginalnego? Ciągle tylko mrok, ciemność i zniszczenie. Rusz tą siwą makówkom i wymyśl coś nowego! Pamiętaj załatw to teraz, nie jutro! Do it! Bo inaczej urwę ci ryja! - ponownie zapadła chwila wyczekującego milczenia[/i]

- He! Macki! Duże obślizgłe i brzydkie. Tego jeszcze nie było. Ej, co ty robisz? Zostaw mnie i to na ten tych miast! To nie ja krzyczałem. Stary pomyliłeś świecące kulki. On tam pobiegł no… Aaa!


***

Mała, świecąca kulka wzniosła się nad porośniętą puszystym mchem ziemią, poczym gwałtownie opadła. Wyglądał to tak jakby natychmiast stracił motywację do dalszego lotu. Wtuliwszy się w mięciutki mech zaczęła mówić coś „pod nosem”.

- Nie no, ostatnim razem, gdy w miedzianym hełmie, wlazłem podczas burzy na wieże katedry i obrażałem jego kota, bardziej się postarał. Widocznie on też się starzeje.
- Porwany podmuchem wiatru Acheont zaczął się staczać z dosyć niewielkie pagórka w stronę grupki jakiś istoty. - To już nie było to, co kiedyś. Ach… Kiedyś to był czasy. Będzie, co opowiadać wnukom w blasku kominka, gdy mój orli nos porosną kurzajki... Nie pojmuję tylko jednego, czemu to zawsze musi być czarne? Macki, dziury, portale. Czemu chociaż raz portal nie może być pełen puszystych owieczek, albo różowych motylków! A tu gdzie nie spojrzysz tam międzywymiarowe drzwi, przez które widać jedynie mrok. Ja nie wiem, to chyba już rasizm jest. Nie istnieje logiczny powód, dla którego nie mógłby być pełen soku klonowego albo waty cukrowej. Przeczcież wszyscy lubią watę cukrową! Hej! Ty na górze! Tak do Ciebie mówię! Nie myśl, że Ci się upiekło. Mamy GPSa, wiem gdzie jesteś! Praktycznie jesteś otoczony! Podaj się albo nie ręczę za siebie... Zresztą poczekaj chwile. Zgłodniałem. Zaraz do ciebie wrócę. Nie wasz się ruszyć z miejsca. Mój niezawodny instynkt podpowiada mi, że gdzieś w pobliży jest karawana z arbuzami.


Zatrzymawszy się w objęciach bujnej flory, Świetlisty zaczął ponownie nabierać wysokości. Pochwyciwszy kilka kolorowych grzybków, ruszył najkrótszą jak mu się zdawało drogą w stronę tajemniczej grupki. Już z daleka można było zaobserwować, jak mała, lewitując kulka światła, sinusoidalnym torem lotu pokonuje kolejne metry skutecznie przy tym pochłaniając, zebrane wcześniej, fosforyzujące grzybki.

Świetlisty okrążywszy grupę z bezpiecznej odległości kilkukrotnie, na chwilkę tylko niknąć z pola widzenia. Chwilę później zatrzymał się w centrum grupki, starając się zaabsorbować ich całą uwagę, odezwał się donośnym głosem dziwnie przy tym sepleniąc:

- Wydaje mi się, że was nie znam, ale mimo to ogłaszam wszem i wobec, że to nie ja wiszę wam pieniądze za watę cukrową. Ponadto chciałbym nadmienić, że jak coś wam zginie, na przykład pyszne batoniki należące do standardowego wyposażenia żywieniowego Rangers, to nie oskarżajcie od razu małej, lewitującej kulki światła, której akurat przykleił się do tyłka, przyniesiony przez wiatr, papierek po wyżej wspomnianym batoniku. O taki jak tu teraz trzymam. Widzicie? Za uwagę dziękuję i życzę miłego pikniku.


Obejrzawszy się dokoła niepewnym wzrokiem zlustrował miny członków przedziwaczonej zgrai. Acheont na tyle skutecznie się rozejrzał dookoła, że wyczuwając na sobie dziwne spojrzenie kobiety odzianej w czerń, musiał poczekać jedno okrążenie wokoło własnej osi nim zdołał się zatrzymać. Mała kulka światła zaintrygowana nietypową postacią podleciał nieco bliżej. Zawisłszy na wysokości jej oczu przemówił tonem niskim, którego nie powstydziłby się sam Satanel:

- Hardrock Hallelujah, siostro w mroku! Sześć trójek lub trzy szóstki niech będą z tobą, czy jakoś tak. Patrzysz na mnie jakbyś chciała mnie schrupać maleńka… Wiedze, że pociągają cię moje zmysłowe okrągłości ciała. Nie myśl, że jestem łatwy. Argh…

Wtem niewzruszoną cisze przerwał uroczy kobiecy głos:

- Wybaczcie, że się nie przedstawiłam. Nazywam się Lorelei Lodowa Róża. Jeśli jesteście ranni, mogę opatrzyć i wyleczyć wasze rany. Możecie mi zaufać, znam się na tym, jestem Obdarzoną...

- Świetnie się składa pani doktor! Miło mi poznać. Zwą mnie Panem Blasku, Nadzieją Na Następny Poranek, Jasnością w Mrokach, Bardzo Jaśnie Oświeconym Księciem Słońca i peryferii oraz Wielokrotnie Rehabilitowanym Profesorem Ponadnadzwyczajnym Uciekinierii Nieistniejącego Uniwersytetu. Dla objaśnienia dodam, że uciekinieria jest bardzo wymagającą gałęzią wiedzy, jej nieodzownym elementem jest szeroko pojęta kinematyka. Hmn… to chyba by było na tyle… Ty Różyczko masz taki śliczny uśmiech, że możesz mi mówić Acheont. A teraz może przejdziemy do konkretów, czyli do mnie. Aktualnie kręci mi się w główce, jestem nadmiernie pobudzony, widzę różowe myszki i białe słonie… Nie czekaj! Może to różowe słonie i białe myszki… Nie ważne i tak jestem daltonistą. Ostatnie, co jadłem to te fosforyzujące grzybki. Od dziś i tak nie zamierzam jeść nic innego. Ponadto przeżyłem ostatnio niemały stres. Napastują mnie małe ubrane na czerwono dziewczynki i lata mi lewe oko. To wszystko. Co mi jest?

Na ślicznej buzi Lorelei, malowało się nie lada zakłopotanie. W jednej chwili w umyśle Obdarzonej narodziło się tyle pytań, na które sama nie umiała odpowiedzieć. Wiedziała jedno, istota, z którą właśnie nawiązała kontakt była, co najmniej niezwykła.
Acheront nie to, że nie przejął się milczeniem kobiety, on po prostu przywykł do tego, że on mówi, a wszyscy wokoło słuchają. Według niego był to naturalny stan rzeczy.


- O patrz tam jest jeden egzemplarz należącej do wszędobylskiej czerwonej mafii zrzeszającej nieletnich.

Bez zastanowienie Acheont podleciał do małej, która ledwo trzymała się na nogach

- Hej Czerwony Kapturku! Czemuś taka smutna? Chcesz czerwonego grzybka z biały plamkami? Smakują wyśmienicie i pasując ci pod wdzianko. Tak w sumie jesteś moim dowodem rzeczowym na poczytalność i musze cię przedstawić pani doktor.

Nie bacząc na nic Acheont chwycił małą wzleciawszy z nią na niemałą wysokość. Dziwnym trafem azymut, jaki obrał Świetlisty był zupełnie inny niż ten, jaki miał w zamiarze, ale on aktualnie był ostatnią osobą, która zaprzątałaby sobie w tej chwili głowę tak nieistotnymi szczegółami. Po chwili lotu z takim obciążeniem jego tor lotu przypominał śledzenie lewitującego węża, po czym „ściśle obliczoną” krzywą balistyczną wylądowali oboje w ogródku nieopodal małej chatki Pana Kapelusznika
Z oddali było nie wyraźnie słychać melodyjny zdezorientowany głos:

- Pani doktor! Gdzie pani jest? To pani się chowa za główka kapusty? A nie to różowy słoń robi coś nie stosownego, w pozycji półprzysiadu. Niemniej już z miejsca deklaruje, że bigosu ani gołąbków tutaj nie spróbuje! Hej ty tam w kapeluszu! Widziałeś może taka zgrabniutką blondyneczkę? Miała się zemną pobawić w lekarza. Wiesz, co skoro tu jesteś oddaj mi przysługę i wyłącz tą pioruńską karuzelę. Przez ten ciągle kręcący się świat mam mdłości.

Wtem małej, ubranej na czerwono dziewczynce, otrzepującej z błota swoje ubranko przyszła na myśl góra talerzy, jaką zastał odnajdując Pana Świetlika. Sam Kapelusznik był zdziwiony widząc, jak z niewiadomej przyczyny Mała jeszcze bardziej zbladła.
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d
g_o_l_d jest offline  
Stary 31-08-2008, 19:29   #30
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Gelimycetes, Chatka Pana Kapelusznika, 1 dzień do osiągnięcia pełnego wzrostu.


Poranieni i wyczerpani nie mieli innego wyboru jak zaufać sobie nawzajem i przyjąć oferowaną pomoc…

Karolinka skinęła głową słysząc prośbę Lorelei i powtórzyła jej słowa już zrozumiałe dla wszystkich. Najwyraźniej mówiła jakimś tajemniczym wspólnym językiem. – Pani Róża powiedziała, że nazywa się Lorelei Lodowa Róża i jeśli jesteście ranni, może opatrzyć i wyleczyć wasze rany. Możecie jej zaufać, zna się na tym, jest Obdarzoną czy jakoś tak.

Odmówienie pomocy, w stanie, w jakim się znajdowali było co najmniej głupie tak, więc nikt nie oponował, kiedy Obdarzona zaczęła zajmować się rannymi. O wiele większą nieufność wywoływała Kocica, która ucieszona ze swej przydatności zaczęła stosować okłady z grzybków. Nie dało się nie zauważyć, iż ją również mógł zrozumieć każdy. Najważniejsze było, że naturalne opatrunki jak i czary Lorelei działały. Wszyscy mało mówili, głównie przez uciążliwy problem bariery językowej jak i przez nienajlepsze humory. Dagata, Thimoty i Nigel już po chwili nie wyglądali jak siedem nieszczęść, choć ciężko było mówić o znaczącym polepszeniu.

Karolinki zajmowały się tymczasem sobą, tym razem nie kwapiąc się do połączenia, lecz wszyscy byli zbyt zajęci żeby zwrócić na to większą uwagę.

Wtedy pojawił się Acheont i wywołał niemałe zamieszanie paplając bez umiaru. Szczególnie upodobał sobie Obdarzoną, jednak nim ta zdążyła zareagować na zadziwiającego natręta, Świetlisty porwał zmizerowaną dziewczynkę i odleciał z nią wprost do chatki.

-Eeee wolałam Pana Świetlika jak smacznie spał i mało mówił. – podsumowała to co się wydarzyło Karolinka. – Jeśli wszyscy mają siłę iść to proponuje to samo, Pan Kapelusznik na pewno na nas już czeka.

Wszyscy byli ciekawi tajemniczej postaci, która wreszcie miała im wytłumaczyć wszystko co się do tej pory wydarzyło. Powoli zaczęli zbierać się drogi.

W tym samym momencie Acheont i Karolinka byli już w ogródku. Marudzenie świecącej kulki o mdłościach, przeraziło dziewczynkę i ta zrobiła parę kroków w bok automatycznie, tak na wszelki wypadek.

-Panie Kapeluszniku, przyprowadziłam ich. – pisnęła wyraźnie wyczerpana. Nie minęły dwie sekundy, a do Świetlistego dotarło czyjeś nucenie. Drzwi chatki otwarły się a w nich pojawił się wysoki, przystojny mężczyzna o ciemnych włosach, ubrany w biały fartuszek w czerwone kropeczki, za którego można było dostrzec wytarte już mocno jeansy i brunatny gruby sweter. Był oczywiście jeszcze kapelusz, niepasujący już kompletnie do całości. Niósł on tackę, na której ułożone były filiżanki, talerzyk z ciastkami i mały czajniczek, z którego unosiła się biała para.

Acheontowi wydawało się przez chwile, że, gdy mężczyzna zerknął na niego usta wykrzywiły mu się w grymasie niezadowolenia. Trwało to jednak zbyt krótko, bowiem uśmiech szybko odmalował się na jego twarzy.

- Idealnie, właśnie zaparzyłem cudowną herbatkę. – Jego głos był niezwykle miękki i czuły, mimo to nawet nie zapytał o zdrowie dziewczynki. Zamiast tego rozstawił filiżanki i zaczął nalewać aromatyczny wywar. Choć czajniczek był bardzo mały, naparu wystarczyło dla wszystkich. Zwrócił się wreszcie do lewitującej kulki, nie przerywając zajęcia. – Proszę spocząć i częstuj się.

- O nareszcie i reszta się zjawiła, w samą porę! – zakrzyknął, kiedy pozostali zbliżyli się do jego posiadłości i machnięciem ręki zaprosił wszystkich do środka.– Proszę, proszę siadajcie i skosztujcie mojej przepysznej herbatki. Gwarantuje, że postawi was na nogi.

Cóż był to dosyć niespodziewany widok po tym co przeżyli, ale przeszli już tak wiele, że chwila odpoczynku była niezwykle kusząca.

Gdy ktokolwiek chciał coś powiedzieć, Kapelusznik gestem uciszał go i dalej nalegał. –Najpierw herbatka, potem rozmowa a i proszę zaparkuj to coś blaszanego za domem. Nie chcemy przecież zniszczyć trawnika prawda?. – w jego głosie było coś, co nie pozwalało na sprzeciw. Gdy Thimoty wrócił z powrotem, wszyscy jak zaczarowani zabrali się za poczęstunek. Herbatka była wyborna, choć jej smak był ciężki do określenia. Dopiero po chwili wszyscy wiedzieli, czemu gospodarz tak nalegał na jej spożycie. Ciepło, jakie dostarczała, rozchodziło się po całym ciele i przynosiło przyjemną ulgę. Miała najwyraźniej cudowne właściwości lecznicze.

Mężczyzna jako jedyny nic nie pił i przyglądał się każdemu po kolei. Jego wzrok, choć pozornie sympatyczny, wwiercał się w zebranych. W końcu przerwał milczenie.

- Karolinko możesz podać listę? – jedna z dziewczynek posłusznie podała mu swój notatniczek.

-Lorelei Lodowa Róża, Dagata, Niaa–zaczął czytać listę a futerko na całym ciele Kocicy zjeżyło się, kiedy doszedł do niej. – Thimoty Payton, Acheont i Nigel Summers. Taak zapewnie macie wiele pytań, pozwólcie najpierw, że się przedstawię. Możecie mówić na mnie Kapelusznik bądź krótko, K. – Złapał za kapelusz wstając i już miał go najwyraźniej zdjąć i skłonić się uprzejmie, lecz rozmyślił się widocznie i jedynie przejechał palcami po jego rondzie.

Przez to całe przestawienie nie zauważył, jak Karolinka uśmiechnęła się łobuzersko i puściła oko do Dagaty. Tylko one dwie wiedziały, iż Nigela nie było pierwotnie na tej liście, którego dziewczynka kierując się swoim dobrym serduszkiem do niej dopisała. Kto wie ile zawdzięczał tej małej.

-Ekhm taak, jesteśmy prawie w komplecie, ale możemy zaczynać. Sprowadziłem was… – podjął przemowę i nagle zmarszczył, po czym zwrócił uwagę najbliższej dziewczynce. – Karolinko, miałaś to wcześniej załatwić eh. Moi drodzy, obdarzam was, darem mowy. Będziecie sobie mogli teraz pogadać między sobą do woli i poplotkować o głupotkach.

Troszkę poirytowany tym, że wciąż musiał zmieniać temat a co gorsza nikt nie zrozumiał jego żartu, podrapał się po kapeluszu i zjadł jedno maślane ciastko zanim ponownie przemówił.

-Wreszcie. Sprowadziłem was tutaj w jednym celu. Uśmiejecie się, ale zostaliście wybrani do uratowania wszechświata przed zbliżającą się zagładą. Jeszcze herbatki? – zaproponował nieoczekiwanie szczerząc się do gości . – Herbatka w takich chwilach jest nieoceniona. Nie? Trudno…A co do tej zagłady, to nic takiego naprawdę. Takie tam naruszenie serca wszechświata, które zaczęło wariować i pewnie niektórzy z was już zaobserwowali dziwne rzeczy w waszych światach.

Trzeba mu było przyznać jedno, miał fatalne poczucie humoru i aż prosił się o pieprznięcie w twarz.

-Zaczynacie od jutra, dzisiaj będziecie się mogli zdrzemnąć u mnie w domku. – i choć wszyscy wpatrywali się w niego oczekując dalszych wyjaśnień, Kapelusznik najwyraźniej skończył.

Zakłopotany faktem, że zebrani ciągle się na niego gapili obejrzał się za siebie i nie dostrzegając nic dziwnego zapytał. – Mam coś na twarzy, tak? Ludzie zawsze są tacy niemili, nie powiedzą człowiekowi tylko będą wytrzeszczać ślepia.

-Panie Kapeluszniku, pewnie chcieliby się dowiedzieć co będą robić. – Karolinka pośpieszyła mu z pomocą.

-A taak. Taka drobnostka, odnalezienie i zdobycie czterech przedmiotów: grzebienia, lustra, szkatułki i pierścienia. Jak nic stworzyciel musi być kobietą skoro wybrał takie przedmioty jako manifestację swojej mocy hahahaha. – Widząc, że nikt się nie śmieje, spochmurniał i robiąc wielce urażoną minę dokończył. – Straszne mi się ponuraki trafiły. To macie jakieś pytania?

 
mataichi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172