Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-07-2008, 20:52   #11
 
sante's Avatar
 
Reputacja: 1 sante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodze
Tomasz przysłuchiwał się rozmowie oficera z cywilem. Zdaje się, że jednak mają już transport załatwiony. Robota ich czeka. Skakać nie będą.. po co? Skoczków łatwo wystrzelać, lepszym rozwiązaniem chyba będzie wylądowanie. O ile dobrze pamięta, to na plantacji są dwa lotniska. Chociaż kto tam wie co się zmieniło od jego ostatniego pobytu w tym miejscu.

Jeden oficer wyszedł to drugi, ten od rekrutacji, za nich się wziął. Prezentacja siły, tego kto tu rządzi i test sprawdzający czy najemnicy są karni. Zwymyślał jednego, potem drugiego, czekając tylko na jakąś reakcje. Tomasz widział już podobne sceny wcześniej, kiedyś się bał takich oficerów, potem go oni bawili. Dziś takie sceny są dla niego co najwyżej smaczkiem, pokazującym, ze jest się w prawdziwej armii. Partyzanci zachowywali się inaczej, dużo spokojniej.

Zażądali forsy którą mu wcześniej dano. Cóż, łatwo przyszło, łatwo poszło. Nawet nie miał czasu ich wydać.

Oficer śmiał się z ich głupoty. Czasem ludzie nie rozumieją, że walka to jedyna droga w życiu. Najemnicy są głupcami, straceńcami losu, bez pomysłu na sensowne życie. Kim byli ci ludzie, którzy razem z nim się zaciągali? Bandyci? Weterani wojenni? Poszukiwacze przygód? Za kilka tygodni ich spyta, teraz nawet nie ma sensu. Kto wie ilu z nich przeżyje pierwszą akcje, pewnie połowa, albo i żaden.

Spocony oficer po prezentacji swojej pozycji przeszedł do formalności. Wymieniono nazwiska i stopnie wojskowe. Starszy sierżant? Dzik był zadowolony, był dowódcą w tej zbieraninie. Może jednak warto ich bliżej poznać? Nie tyle co historie ich życia, ale poglądy, charakter, doświadczenie i umiejętności. Musi wiedzieć z kim ma do czynienia. Jednak nie pora na to, później się tym zajmie.

Przeszli do sali z bronią. Wybrał standardowego FN FAL. Dostał cztery magazynki do niego oraz Browninga z dwoma. Poza tym miał swój nóż i polski pistolet VIS, który zdobył dawno temu, zabierając martwemu Niemcowi. Pamiętne czasy serbskiej partyzantki. Do VISa posiadał niestety tylko jeden magazynek. Browing wydawał się lepszą bronią, a to ze względu na nieco lżejszą konstrukcję i pojemniejszy magazynek. Jednak sentyment do polskiej broni był na tyle duży, że francuski produkt ustępował rodzimemu w pierwszeństwie użytkowania.

Ruszyli na lotnisko, gdzie na miejscu czekał de Werve. Tomasz przyglądał się Dakocie z pewnym uznaniem. Nie był lotnikiem i mało wiedział o maszynach tego typu. Jednak zawsze przyciągały one jego uwagę.

Po kilku minutach pojawił się tajemniczy orszak. Dzik z zaciekawieniem przysłuchiwał się zastępcy dowódcy i jednocześnie przyglądał sie niebieskookiej blondynce.
"Major Morcinek przysyła nam kobietę... " - szybka myśl przemknęła przez głowę najemnika - "ciekawe czy wie, że podesłał swojemu staremu kumplowi kobietę do opieki... czyżby aż tak się o mnie troszczył?" - Tomasz rozbawiony własną myślą uśmiechnął się mimowolnie, cały czas przyglądając się nowo przybyłej kobiecie.

Gdy zastępca odchodzi, Dzik odwraca się do de Werve.
- Starszy sierżant Tomasz Dzik - salutuje pilotowi - prosiłbym o przekazaniu mi wszelkich informacji na temat operacji w której będziemy uczestniczyć.
 
__________________
"War. War never changes" by Ron Perlman "Fallout"

Ostatnio edytowane przez sante : 26-07-2008 o 21:06.
sante jest offline  
Stary 26-07-2008, 22:47   #12
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Christopher z brakiem sympatii w oczach spojrzał na obu wyrywających się przed szereg idiotów.
Chcą się popisać? - pomyślał z niesmakiem.
Nie lubił nadgorliwców, a cmentarze były pełne ochotników. I głupców. Co gorsza owi głupcy nieraz pociągali za sobą innych, którzy musieli wyciągać ich z tarapatów.

Co prawda kapitan w pierwszej chwili zignorował oba wyskoki, ale Christopher był pewien, że te incydenty nie przejdą bez echa. I nie omylił się.
Tłusty niczym wieprzek porucznik nie szczędził języka.
Christophe obojętnie puszczał mimo uszu mniej czy bardziej obrazowe określenia kierowane najpierw pod adresem obu gadatliwych towarzyszy, później skierowane do reszty.
Nie takie rzeczy słyszał w formacjach, w których zdarzyło mu się służyć.

Z trudem ukrył uśmiech widząc "gotowość bojową" obu pozostałych oficerów. Prawdę mówiąc, gdyby ktoś nagle zapragnął skręcić porucznikowi Ludwikowi jego tłustą szyję, to ich przygotowania na nic by się nie zdały, ale widać nikt nie zamierzał sobie brać do serca słów poruczniczyny, który, co było widać na pierwszy rzut oka, miał od czynienia z frontem tylko w książkach. Lub meldunkach.

Pozbywszy się garści katangijskiej makulatury wysłuchał bez mrugnięcia okiem informacji o otrzymaniu stopnia sierżanta i wszelkich profitach z tym związanych, a potem ruszył za porucznikiem Morrisem, nie poświęcając pozostałym oficerom słowa ni spojrzenia.

W piwnicy, jak się okazało, krył się ogromny magazyn.
Długie stoły, za którymi stali żołnierze różnych stopni, do sierżanta włącznie, nadawały pierwszej sali niepowtarzalny wygląd.
Zastanawiał się przez moment, czego w tych wszystkich walizkach i plecakach poszukują owi żołnierze z taką gorliwością, ale postanowił nie wypytywać. I tak nie sądził, by ktokolwiek zechciał mu odpowiedzieć. Poza tym, prawdę mówiąc, niezbyt go to interesowało. Był zadowolony z tego, że nikt nawet okiem nie mrugnął na przywiezioną przez Christophera kolekcję noży.

Spojrzał na kupkę osobistych rzeczy, którą pozostawił na stole zajmujący się nim kapral, a potem zajął się dobytkiem, jaki miała mu do zaoferowania armia.
Kapral musiał być chyba krawcem z zawodu, bowiem mundur pasował wyjątkowo nieźle. Spadochroniarskie buty co prawda trzeba było wymienić, ale z tym nie był żadnego problemu. W szafie, za plecami kaprala, stało ich kilkadziesiąt par. W dodatku nikt nie usiłował Christopherowi wmówić, że obuwie o dwa numery za duże jest idealne.

Porozmieszczawszy noże w odpowiednich miejscach i schowawszy dobytek do solidnego, choć używanego plecaka Christopher skierował się do następnej sali. To był prawdziwy raj dla każdego miłośnika broni palnej.
Z pewnym żalem popatrzył na zabłąkany egzemplarz MAS 49/56. Co prawda odpowiadał mu bardziej, niż karabiny belgijskie, ale rozsądek jednak nakazywał wybrać coś, do czego łatwiej zdobyć amunicję. Z tego też powodu sięgnął po FN FAL 50.64 ze składaną kolbą. I to też było powodem, że zamiast Colta "zaopiekował" się Browningiem.
Rozłożył i złożył broń w sposób świadczący o dużej wprawie, ale żałował nieco, że nie ma na miejscu strzelnicy, by móc od razu wypróbować nowe nabytki. Chociaż, z drugiej strony, broń nie wyglądała na taką prosto z fabryki i można było przypuszczać, że gdyby było w niej coś felernego, to nie trafiłaby z powrotem do magazynu.

Obładowany kilogramami śmiercionośnego żelastwa powędrował wraz z innymi za porucznikiem Morrisem.
W półciężarówce, do której ich wpakowano, było tak gorąco, że już po paru minutach mundur przestał przypominać egzemplarz wyciągnięty prosto z magazynu. I to była jedyna korzyść. W dodatku brak okien nie pozwalał zobaczyć, dokąd jadą.

Samochód zatrzymał się gwałtownie, a polecenie opuszczenia samochodu wszyscy przyjęli z ulgą. W cieniu skrzydeł Dakoty było o wiele przyjemniej niż w piekarniku, jakim było wnętrze samolotu. Niestety dobry nastrój zepsuł de Werde, którego opinia o samolocie potwierdziła obawy Christophera.
Stary trup - pomyślał niechętnie. O Skytrain'ie.
Ale skoro pilot się nie bał lecieć... Poza tym i tak nie miał wyboru.

Idąca w ich stronę grupa osób skutecznie odwróciła uwagę wszystkich od przyszłego lotu. Drobna, ładna blondynka raczej niezbyt pasowała do takiej bandy zabijaków.
Chociaż pozory mogą mylić - pomyślał ironicznie Christopher.
Słysząc swoje nazwisko zrobił krok do przodu.
Czyżby ta blondi wygryzła mnie z lotu? - przemknęło mu przez głowę. - I czy to jej mam oddać tego FN FAL'a?
Myśl o niezbyt wysokiej kobiecie dźwigającej karabin wydała mu się całkiem zabawna. Tyle, że okazała się nietrafna.

- Chodźcie za mną, sierżancie - powiedział porucznik Morris.

Christopher niedbałym ruchem ręki dotknął czerwonego beretu, żegnając się z resztą towarzystwa. Lekkim skinieniem głowy pożegnał kobietę i ruszył za porucznikiem.
Rzucił okiem na zegarek. Do wyznaczonego terminu spotkania pozostało jeszcze dużo czasu i perspektywa spędzenia go w hotelu wydała mu się bardzo przyjemna. Nie bardzo wiedział tylko, gdzie to jest i jak ma tam dotrzeć. Oraz co od niego może chcieć szef służb medycznych...

Ku zdziwieniu Christophera ominęli budynek lotniska i skierowali się od razu na parking, gdzie porucznik wsiadł do terenowego Renault.
- Karabin. Magazynki - wyciągnął rękę porucznik.
Christopher bez słowa podał mu wymienione przedmioty.
- Wskakuj - powiedział porucznik wskazując kciukiem miejsce za swoimi plecami. - Na co czekasz?
Christopher nie kazał sobie powtarzać zaproszenia.
- Memling - rzucił porucznik Morris kierowcy.
Samochód ruszył z piskiem opon.

Droga do hotelu nie trwała długo. Przynajmniej w porównaniu z jazdą półciężarówką.
Renault zatrzymał się niedaleko głównego wejścia.
- Dzięki, poruczniku - powiedział Christopher wysiadając.
Porucznik Morris skinął niedbale głową.
- Ruszaj - powiedział.
Pisk opon nie był cichszy niż poprzednio.

Christopher odprowadził wzrokiem samochód, a gdy ten zniknął za zakrętem ruszył w stronę wejścia do hotelu.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-07-2008, 14:48   #13
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Jeden wyszedł to drugi zaczął przedstawienie. Miało ono teoretycznie swój sens, ale grubas równie dobrze wiedział, że zrobić im tak na prawdę nic nie może. Przy czym furiatów się można było pozbyć, Jurij zdawał sobie z tego sprawę. Tak samo jak "opornych". Stanął więc na baczność i z kamienną miną wysłuchał pseudo-żołnierza do końca, który na szczęście nastąpił szybko. Belgowie nie mieli zwyczaju wrzeszczenia tylko po to by wrzeszczeć, z tym spotykał się ostatnio często w Ameryce Południowej. Ale tam i dowódcy byli jeszcze gorsi od tego tłuściocha. Tu przynajmniej improwizowano i próbowano stworzyć coś co by przypominało regularną armię. Raczej ze słabym skutkiem.

Dalej było troszkę lepiej. Co prawda dano mu stopień ledwie kaprala, ale nie zamierzał się tym martwić. Dowodzić nie lubił, inna sprawa, że słuchał rozkazów tylko,gdy właściwie miał ochotę ich słuchać. Trochę się będzie musiał ten starszy sierżant nagimnastykować, by okiełznać tą grupę. Podejrzewał, że najgorzej będzie miał z Halderem, ale kto wie? Chociaż Polacy to nigdy jaj za bardzo nie mieli no i raczej swojego słuchać będą.

Dalej była zbrojownia, całkiem znośnie wyposażona. Jurij jednak nie miał zamiaru kombinować. Chętnie by wziął rodzinne AK, ale podejrzewał, że ten, kto będzie miał tą broń, w ciemnej puszczy, może być po prostu ubity przez swoich. Bądź co bądź wolał zginać od wrogiej kuli, chociaż pewnie po śmierci nie będzie go to obchodzić. Wziął więc jedyną alternatywę - FN FAL. M16 z kilkoma jedynie magazynkami to samobójstwo, amunicję do FAL-a przeładować można nawet z AK. Dodatkowo zaopatrzył się w długi nóż wojskowego typu a także maczetę. Ameryka Południowa nauczyła go respektu do dżungli i chociaż nie widział tej tutaj to wolał się ubezpieczyć. Cztery granaty zatknięte za pas dopełniły bojowego ekwipunku.

Już w pełni umundurowany i wyposażony wszedł do samolotu, nie zważając na marny stan tegoż. Nie takimi wrakami już latał, powiadają, że jak mają spaść to i tak spadną. Niestety nie dane było im wyruszyć od razu. O dziwo amerykański polaczek miał się odłączyć. Jednego sierżanta mniej, dobrze. Ale ku jego autentycznemu zaskoczeniu, zastąpił go miała drobna dziewczyna. Ładna, fakt. Ale na jaką cholerę ona pchała się w środek piekła? Śmierć to jedna z łagodniejszych rzeczy jakie czekały na takie jak ona. No i sam oddział do jakiego ją dołączyli. Cóż, na miejscu pewnie zabiorą od nich i wpakują do szpitala, gdzie będzie przeklinała całe to Kongo i fakt, że się tu znalazła. Zawsze tak było. On sam już to przeklinał. Ale on miał powody, poważne powody, by być właśnie tu. W jednym z najgorszych miejsc na świecie. Nie odzywał się jednak nadal, zresztą jedyne słowa, które wypowiedział w Kongu, to były te przy rozmowie z Belgiem. Nie był szczególnie towarzyską osobą i nie przeszkadzało mu to.
 
Sekal jest offline  
Stary 27-07-2008, 17:20   #14
 
Gruby95's Avatar
 
Reputacja: 1 Gruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemu
Mariusz, nie wtrącając się w nic i nie odzywając się nie pytany, „mechanicznie” robił to co inni. zamyślił się chwile, patrząc jak ogłupiały przed siebie. - Ależ, ten pan przeklinał… Mam nadzieje że nie będzie tu aż tak strasznie, ale raczej jakoś sobie poradzę… chyba tu nie zginę, nie? – Powrócił, po pewnym czasie do rzeczywistości i przypomniał sobie o swoich pieniądzach. - Hm… Zabrali mi całą kasę i dali jakieś dwadzieścia dolców. Po co dawali, skoro mieli zabrać? No cóż, pomyślmy. Koleś powiedział że jeden dolar, to siedemdziesiąt kongijskich franków to pomyślmy… dwa razy siedem, wyjdzie czternaście, więc dwadzieścia dolarów, to tysiąc-czterysta franków. Czy to dużo, czy to mało? Nie wiem, nie znam się na tym, ale mam nadzieję że to wystarczy na to, na co trzeba będzie wydać.

Porucznik zaczął czytać stopnie.Mariusza nie obchodziło, jaki będzie miał stopień, ale chciał się dowiedzieć, kto będzie jego przełożonym, to było dla niego istotne, bo nie chciałby mieć żadnych konfliktów, czy niedomówień z przełożonym. Gdy wyczytano stopnie, Mariusz wywnioskował że ma najmłodszy stopień, a jego przełożonymi są Padawsky, Egon i Dzik. Nie znał jeszcze tych ludzi, ale miał nadzieje że jak i reszta kaprali, są w porządku.

Gdy przeszli do Sali z bronią, Mariusz był onieśmielony. Nie wiedział, że będzie miał do dyspozycji coś więcej, niż marny pistolecik i zapałki. - Wiem co to są za bronie, ale w życiu nie widziałem tego w akcji, ani nawet nie znam nazw. No cóż „wieśniak wyjdzie ze wsi, a wieś z wieśniaka nigdy”. Hi hi hi, ale może choć część tej wiochy, wyjdzie ze mnie przez ten cały czas, pobytu tutaj. – Mariuszowi spodobał się pewien karabin, którego widział już tu parę razy i jeśli pamięć go nie myli, nazywa się FN FAL. Wziął go do rąk i zaczął go obserwować, „do każdej dziurki”. [i]- Oho, pewnie zaraz ktoś tu będzie się czepiał „a ty co go tak macasz”, czy coś w tym rodzaju. – Mariusz odłożył FN FAL, po czym podszedł do następnej półki, gdzie zobaczył kolejną broń. Wziął ją do ręki, po czym stwierdził [i]- Więc, to jest na pewno M16. –[i] M16, nie przypadło Mariuszowi do gustu, od początku, więc sięgną po ostatnią broń. Jeśli widziałem już FN FAL i M16, to toto jest na pewno AK47. Gdy Mariusz chwycił broń w pozycji bojowej, poczuł że to jest to, czego potrzebuje. - Taa… Chyba wezmę to. Podoba mi się… Eh, totalny wieśniak ze mnie, ale no cóż, moja wina że jestem zafascynowany? –. Mariusz, nie wiedział czy to wszystko co powiedział, powiedział na głos, czy w myślach, ale wziął AK47 i wyszedł.

Mariusz, jak zawsze bez słowa, stał w miejscu i zachowywał się w miarę normalnie. - Mam broń, pieniądze, strój… ciekawe czy jeszcze nam coś dadzą? – Pomyślał.

Mariusz popatrzył na stojący, blisko samolot. – Ładna ta Dakota, jak byłem mały miałem taką z plastiku… Oj tak, pamiętam, to gdy byłem mały, zawsze lubiłem sklejać modele samolotów z ojcem. – Powiedział cicho sam do siebie, po czym wrócił do swojej pozycji, czekając na to co ma się dalej wydarzyć.
 
Gruby95 jest offline  
Stary 27-07-2008, 21:16   #15
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Lambert zasalutował niedbale zastępcy dowódcy lotniska i otworzył kopertę przebiegajac wzrokiem po treści.
Zwrócił się po chwili do kobiety odrzucając szmatę na wór z ekwipunkiem pobranym po angażu. Wór leżał obok wojskowego plecaka i aktówki, pod Browningiem i bagnetem Hitlerjugend. nigdzie nie widać było innej broni, piloci z natury nie szaleją z karabinami szturmowymi.

- Lukas Van de Werve - przedstawił się unosząc rękę blondynki do ust. - Nie będę prawił morałów, ni starał się przekonać by pani nie leciała. Pani obecność tu jest najlepszym dowodem że wie Pani czego chce i podobne zabiegi byłyby zbędne. Mam tylko nadzieję, że wie Pani w co się ładuje. To nie będzie łatwa wycieczka i możliwe że nie wrócimy w komplecie.
Na jego ustach błądził dyskretny uśmiech, zlustrował kobietę patrząc jej przez chwile głęboko w oczy, jakby chciał wyciągnąć na wierzch jej charakter i upewnić się iż nie jest z gatunku słabych niewiast-panikar.

- Zestrzelono mnie tylko dwa razy, raz w czasie wojny, a raz... No powiedzmy że kongijska ziemia ma mnie już na rozkładzie, więc wyrobiwszy normę katastrof w tym kraju wątpię w możliwość kolejnych - mrugnął i zmrużył wesołe oczy, po czym zwrócił się do Dzika. Polak sprawiał wrażenie pewnego siebie, nie dziwiło przydzielenie mu najstarszego stopnia. Uśmiechnął się widząc salut i prośbę i informacje na temat których nie miał zielonego pojęcia.

- Nie mogę nic Wam powiedzieć sierżancie, bo nic nie wiem. Ja mam Was tylko przewieźć samolotem, gdzie zasadniczo moja misja wojskowego się kończy, a zaczyna się urzędnicza. Niby przywrócono mi stopień jaki miałem w Armii Jego Królewskiej mości, co czyni mnie najstarszym stopniem, jednak formalnie nie ja tu dowodzę wyłączając oczywiście sam lot. Dlatego jako dowódce mnie nie traktujcie i jeżeli mogę Was prosić dajcie sobie spokój z "panie podporuczniku", salutowaniem i tym podobnymi głupotami. Nie po to odchodziłem z armii by do tego wracać, szczególnie, że za parę dni wrócę tu, rozwiążę angaż i znów będę tylko cywilem. Mówcie mi po prostu Lambert.
Wyciągnął z kieszeni Marlboro i zapalił smakując dym. Wyciągnął paczkę ku innym, nie wyłączając kobiety,w geście zaproszenia do częstowania się śmiercionośnym świństwem.
- Co do rozkazów to mogę powiedzieć tylko tyle, że będziemy mieć międzylądowanie w jakiejś dziurze, gdzie oddziały płynące rzeką pozostawią żywność i paliwo.
Przejechał wzrokiem po twarzach najemników. *niezłe zabijaki* pomyślał.
Podobnych wynajęła pewnie jego zona, gdy wyruszyła go szukać w dżungli i co jej z tego przyszło? Z radia wciąż leciała muzyka, "Goodbye Piccadilly,
Farewell Leicester Square, (...)"


Wyrwał się momentalnie z zadumy jaka wyciągała ku niemu swe szpony, nie było teraz czasu, na myślenie o takich sprawach.
- Odlot punktualnie o szesnastej, a na spóźnialskich nie czekamy, jeżeli macie jakieś pytania, to służę pomocą.
- ... piszą tu - dodał zerkając na rozkazy otrzymane przed chwilą - że mam udzielić pani każdej możliwej pomocy, jako urzędnik do spraw uchodźców pani Anno - zwrócił się raz jeszcze do Polki - jakiej natury ma być to pomoc? Zgaduję, że kogoś pani tam szuka...
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 27-07-2008 o 21:21.
Leoncoeur jest offline  
Stary 28-07-2008, 15:35   #16
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Nie tylko wuj, ale i kapitan Katanga był taki… kolonialny. To jak się odnosił do Krasickiego, jak się zaczerwienił używając potocznego języka w towarzystwie kobiety. Na moment wrócił czar Congo Belge. Anka nareszcie rozluźniona. Dym z cygara otulał ich chmurą, wuja tytułowano hrabią, czuła się całkowicie bezpieczna, przecież jest panienką z dobrego domu. Arystokracja - immanentny, niepozbywalny wyróżnik cywilizacji, kręgosłup tego świata My międzynarodowa elita, nas nie dotyczą wojny, jesteśmy niezniszczalni, honor i krew są wieczne. Przetrwamy zgodnie ze swoją naturą. Dziękuję hrabio, dziękuję kapitanie. Ta herbatka na tarasie portowej knajpki w Leopoldville jest jak prysznic ze wspomnień. Szkoda, że panienka nie włożyła sukienki.
Nawet temat rozmowy, po pierwszych najtrudniejszych wyjaśnieniach, wzięty przez ludzi kulturalnych w nawias, jakby rozmawiali o koncercie pianistycznym, lekko, z uśmiechem:
- Statek? Samolotem będzie szybciej.
- Poradzę sobie. Naprawdę nie trzeba się o mnie martwic.
- Rzeka jest taka piękna.
- Nasza zmęczona ojczyzna.
- Masz bron?
- Tylko remingtona.
- Nie nadaje się do dżungli.
- Tak wiem, kupię coś.
- Aniu, kwiatuszku, dam Ci.
I Anka została posiadaczką broni na ludzi.

Kongo, wielki, mały kraj. Stanisław Krasicki potrzebował jednej rozmowy, aby Ankę umieścić w samolocie lecącym na tereny działań wojennych.
Do samolotu odprowadzało ja dwóch mężczyzn. Szła między nimi, skupiona i spokojna. Ubrana wygodnie, po męsku, półdługie włosy, związane z tyłu w krótki kucyk wymykały się niesfornie na boki. Śliczna i dziewczęca, lalka z porcelany z pistoletem maszynowym na ramieniu. Sięgała większości z nich raptem do ramienia, wyprostowana, o lekkiej dziewczęcej sylwetce. Wiedziała, że dziwi tych najemników swoją obecnością. Patrzyły na nią twarze ludzi nawykłych do walki, odważnych, surowych, oceniały jej przydatność, a może poczytalność. Na tę ostatnią myśl nie dała rady powstrzymać uśmiechu. Naprawdę, ten ponury najemnik o stalowoniebieskich w oczach wyglądał jakby chciał międzynarodowym gestem popukać się w czoło. Miała ochotę do niego mrugnąć, utwierdzając go w przekonaniu, że nie wie, co robi, ale powstrzymała się, nie czas na żarty. To nie są tacy mężczyźni, jakich spotykała dotąd. „A John Brown, jeden, drugi Witek, to przecież też najemnicy, nie sposób było ich nie lubic. Będzie dobrze, dam sobie radę, nie zjedzą mnie przecież. Przecież jest tu czwórka Polaków. Mogliby tylko tak intensywnie się mi nie przyglądać.”
Ale wiedziała też, że to dużo bardziej jej wojna niż ich. Bo chociaż Anka nie miała już złudzeń, nie odrodzi się normalne życie w Stanleyville, w Orientale, w Kongo, nie wychowano jej na tchórza. Mimo, że nie da się zapomnieć o palonych żywcem ludziach, o aktach kanibalizmu, gwałtach, spalonych wioskach i ich wymordowanych mieszkańcach, mimo, że nie zamieszka już w domu z arkadami, nawet, jeśli ten istnieje, na razie wróci, wypełni swe obowiązki, by jeszcze gdzieś, kiedyś móc żyć normalnie. Co ma początek, musi mieć i koniec.

- Anka Bielańska – wyciągnęła rękę do de Werva. – Ja tam mieszkam panie poruczniku, niedaleko Stanleyville. Jadę do domu. Nawet, jeśli ma to oznaczać udział w walkach. I tak szukam rodziców i kilkuset innych osób, które znam, a które tam zostały.
- Obydwoje robimy optymistyczne założenia. Ja jadę do domu, a Pan urzędować. W ramach jakiej organizacji?

Trochę okłamała wuja, czy też właściwie nie powiedział mu całej prawdy. Tam na miejscu nie miała zamiaru dać się zepchnąć na boczny tor, czekać w jakimś polowym szpitalu na rozstrzygnięcia. Znała Stanleyville, znała okolice i miejscowe języki, umiała strzelać i nie zabłądzić w dżungli, w przeciwieństwie do większości wiedziała, że zbliża się apogeum pory deszczowej. Z pewnością szpital nie był miejscem, gdzie przyda się najbardziej.
 

Ostatnio edytowane przez Hellian : 28-07-2008 o 20:41.
Hellian jest offline  
Stary 29-07-2008, 01:10   #17
 
Rainrir's Avatar
 
Reputacja: 1 Rainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputację
Wiedział, że jego niesubordynacja, choć puszczona mimo chodem przez kapitana, zostanie w jakiś sposób spłacona.
Nie mylił się.
Zaraz po opuszczeniu pomieszczenia przez kapitana, wstał porucznik, ten z najgorszą, i przypominającą pawiana, który
spadł z drzewa twarzą.
Wiedział, że po Halderze przyjdzie kolej na niego, ale nie bał się, nic a nic.
Za długo żył na tym świecie, i za długo przebywał na wojnach, żeby bać się byle kogo.

-Gówno, to ja bym chętnie wsadził ci do gardła, i jeszcze życzył smacznego, gdyby nie twoi koledzy.-Pomyślał Piotr
Spodziewał się również akcji z zabraniem całej kasy, jaką otrzymali.
Po jakiejś chwili odczytanie zostały ich stopnie.
-No nie spodziewałem się tak wysokiego oznaczenia, ale nie liczyłem również na najwyższe, to nie dla mnie, dowodzić, lepiej pracować na uboczu, gdy inni się zamartwiają, co dalej,
wtedy to jednie ich problem-
Wilk ze zniecierpliwieniem czekał na przydział broni, gdyż powinno być to, co najlepszego może ich czekać.
Był pewny, że mają troszkę tych zabaweczek, ale nie sądził, że w tak małym pomieszczeniu, jak ta piwniczka, choć zapewne kiedyś pełniła funkcję magazynu, jak zresztą teraz też.
Schodząc po schodach powiedział do [b]sierżanta Egona[b]
[i]-Umarliśmy, i jesteśmy w raju, a jak jeszcze pozwolą nam wybrać, co chcemy, będzie pięknie-[i]Te słowa wydobywały się szeptem, gdyż wolał nie denerwować nadpobudliwego porucznika.

Kazano zabrać cały ich ekwipunek, a następnie przeszukać.
Piotr nie wiedział czego tak gorliwie poszukują, że zmuszeni są wysypać wszystko, co mieli beton, ale on nie miał nic do ukrycia.

Nie mylił się, byli w raju, ale Piotr trafił do złej dzielnicy, co prawda, szukał FN FAL'a, których tu było pełno, ale zależało mu na wersji z lunetą.
Miał nadzieję, że posiadali tu i takie egzemplarze.
Po chwili znalazł to, czego szukał.
L1A1 SLR, z lunetą 4x.

Naboje te same, a jakby broń lepsza.

Po zakończonych zbrojeniach, przyszedł czas zobaczyć środek podróży.
Powoli idąc po płycie lotniska, podziwiał to, czego tak nienawidził.
Samolotów.
Wiedział, że lotem szybciej niż pociągiem, drogą czy wodą, ale nie mógł się oswoić z opuszczaniem stałego gruntu.
I tak od kilku lat.
Po chwili Piotr ujrzał coś, czego nikt się nie spodziewał.
Dwaj mężczyźni i jedna ładna kobieta szli w ich kierunku.
-Ciekawe o co może chodzić. Ale sądząc po urodzie tej panny, jest zapewne Polką-Pomyślał, przyglądając się pochodowi wraz z resztą jego współtowarzyszy.

Stracili człowieka, zyskali człowieka, jak to było na wojnie, ale widząc pannę z karabinem, wiedział że nie stracili zbyt wiele, a być może zyskali.
Odlot o 16:00, więc mają około godziny czy dwóch.
Trzeba poszukać kantyny, i wydać choć część tego, co im zostało z grabieży.
-Zamierzam uszczuplić mój majątek, czy ktoś idzie razem ze mną? Zapraszam pana lotnika i ładną pannę również-Czekał chwilkę, po czym odwrócił się i poszukał wzrokiem punktu docelowego.
 

Ostatnio edytowane przez Rainrir : 29-07-2008 o 01:12.
Rainrir jest offline  
Stary 29-07-2008, 03:12   #18
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
*Obydwoje robimy optymistyczne założenia*
Lambert smakował te słowa, zwlekjąc chwilę z odpowiedzią na pytanie Anny, a zanim zdążył się odezwać, jeden z kaprali zaproponowawszy chwilę odpoczynku w kantynie zmienił tok dyskusji.

- Pomysł niezły - przytaknął Wilkowi de Werve, schylając się po broń i chowając ja do kabury.
W jedną rękę chwycił plecak, w druga zaś wór i wniósł klamoty do samolotu.
Skrzywił się lekko myśląc o tym iż będzie musiał zrobić jeszcze selekcję, wiele z rzeczy nie było sensu targać po dżungli, choć z drugiej strony lepiej dźwigać, niżby w krytycznym momencie miało czegoś zabraknąć.

- Ten jankeski szmelc możemy spokojnie tu zostawić - rzekł znów wynurzając się z samolotu i klepiąc go lekko z uśmiechem - chyba nikt go nie ukradnie, a nawet gdyby tak się stało to wielkiej straty Armia Jego Królewskiej Mości przez to nie poniesie.
Schylił się po aktówkę której nie zabrał z resztą rzeczy do wnętrza.

- Unikam alkoholu, jednak szklaneczka chłodnej wody w cieniu kantyny, z dala od tej patelni lotniska, będzie chyba dobrym pomysłem.

Puszczając lekko przed sobą kobietę udał się za kapralem Wilkiem, zachęcająco dając znak reszcie, aby się przyłączyli. Idąc sięgnął do teczki wyjmując spory plik zadrukowanych i spiętych ze sobą kartek.




- Urzędowanie tam nie jest optymistycznym założeniem. - odezwał się do Anny nawiązując do przerwanego chwile wcześniej wątku - W tych dokumentach widnieje kilka tysięcy nazwisk Europejczyków, amerykanów, oraz tutejszych białych którzy zaginęli w czasie tej rebelii. - zaciągnął się po raz ostatni i strącając resztkę żaru schował niedopałek do kieszeni. - W dużej mierze moje zadanie polegać będzie na przekreślaniu wielu z tych nazwisk czerwonym flamastrem. Według dokumentów był człowiek, jeden ruch ręką i już go nie ma - oczy Lamberta przygasły - to tak jakbym zabijał człowieka, w jednej chwili jest jeszcze nadzieja, w drugiej ślad czerwonej linii na nazwisku świadczący o jego śmierci. Cóż za uroczy paradoks, przyleciałem tu by ratować ludzi, a będę ich uśmiercał, mr Dzik, mr Wilk i pozostali panowie przybyli tu aby zabijać, a będą ratować zaginionych. Wybaczy więc pani, Pani Anno, jednak daleki jestem od optymizmu, bo wyobrażam sobie ile tych czerwonych linii tu będzie - uderzył lekko ręką w plik dokumentów - gdy będę wracał do Brukseli, ze świadomością, że lista jest niepełna, bo prócz wciąż zaginionych, będę miał pewnie dane o kilkuset ciałach ludzi zamordowanych z takim bestialstwem iż w ogóle nie do rozpoznania i ustalenia personaliów

- Organizacja która mnie tu przysłała, to Belgijski Sztab Kryzysowy łączący przedstawicielstwo wywiadu wojskowego i Rządu, współpracujący z UNICEF'em i ogólnie ONZ, oraz ambasadami państw których obywatele mieli nieszczęście się tu znaleźć. Mam dołożyć wszelkich starań by z pomocą wojska ocalić jak najwięcej ludzi i ustalić los zaginionych z tej listy. chce pani szukać rodziców , być w domu w tych strasznych czasach, ja jednak obawiam się czy nie będę musiał dopisać Pani do tej listy, a być może i użyć flamastra.

Znów spojrzał Annie w oczy, lecz teraz nie było w nich już wesołych iskierek, tylko zmęczenie
- Tak jak mówiłem nie mam zamiaru prawić morałów i odżegnywać Pani od tej decyzji, bo ją rozumiem, ale nie ma to nic wspólnego z optymizmem, jakie by nie były tego powody wszyscy pakujemy się w piekło.

W pewnym momencie Belg uśmiechnął się lekko i machnął ręka z papierzyskami.
- Proszę o wybaczenie, czasem mówię zbyt wiele. Mówiła Pani, że ma pani tam kilka setek znanych sobie ludzi. Ta lista nie jest kompletna i nigdy nie będzie, ale gdyby zechciała pani w trakcie lotu prześledzić ją i dopisać nazwiska swoich przyjaciół, krewnych i znajomych, którzy w jakiś sposób zostali pominięci wielce by mi to pomogło
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 29-07-2008 o 08:02.
Leoncoeur jest offline  
Stary 31-07-2008, 21:35   #19
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Lotnisko w Leo'ville 15 XI 14.00 - 15.30


Kantyna wyglądała dokładnie tak jak wyglądać powinien zaadoptowany do tych celów magazyn. Szkielet z falistej blachy, obito deskami, dobudowano mały ganek mający zapewnić cień i... tyle. W południe było nim gorąco jak w piecu, dusznego powietrza, nie chłodziły wolno mielące je wentylatory.





Barman przywitał ich, a właściwie to Lamberta skinieniem głowy, zatrzymał wzrok nieco dłużej na Annie, czemu trudno się dziwić. Ostatnio nie widywało się zbyt wielu białych kobiet w Leo'ville, a już na pewno nie na lotnisku i w towarzystwie białych najemników. Położyli sprzęt przy ścianie i zasiedli przy ławach zbudowanych z ledwo co oheblowanych desek wspartych na drewnianych krzyżakach.

W barze było pusto, lotnictwo wojskowe praktycznie nie istniało, a i maszyn transportowych było niewiele. Co prawda krążyły plotki, że niedługo Amerykanie maja przysłać kilka Herculesów, ale plotki teraz, w stolicy Konga mnożyły sie lawinowo i doprawdy trudno było odróżnić ziarna od plew.

Zamówili piwo i napoję, które okazały sie zaskakująco chłodne, gdzieś na zapleczu musiał być zamontowany całkiem pokazny generator. To widać przypomniało coś Lambertowi, który wstał i wdał sie w zażartą dysputę z barmanem. W końcu jednak doszli do porozumienia i pilot wrócił do stołu.

- Chciałem zorganizować nieco paliwa. Musimy zrobić gdzieś miedzylądowanie. Co prawda podobno wojsko pozostawiło zapasy paliwa w nadrzecznych plantacjach, ale... Udało mi sie zorganizować tylko 120 litrów, to tyle co nic dla samolotu, ale może wystarczy przynajmniej na "żabi skok" do następnej plantacji.

- Mam nadzieję, że wśród wykreślonych nie ma nazwisk pani znajomych, lub rodziny ? -
zwrócił się do Anny. Ta w milczeniu potrząsnęła głową przewracając kartki.

- Może któryś z panów rzuci na nie okiem ? Jeśli już byliście w Kongu, lub w Katandze może wiecie coś co mogło by rzucić światlo na los kogokolwiek z tych ludzi ?

Wśród sporadycznej wymiany zdań toczonej przy użyciu przynajmniej trzech języków papiery zaczęły krążyć pomiędzy najemnikami.

...


Lotnisko 15.30 - 17.00


Silniki po kilku początkowych kaszlnięciach zagrały miarowo. Siedzieli przy obu burtach na piekielnie niewygodnych krzesełkach z ciałami wprawionymi w drżenie w rytm wibracji wysłużonego kadłuba.

Tylną część przestrzeni przeznaczonej uprzednio dla żołnierzy zajmowały teraz skrzynie i bliżej niezidentyfikowane pakunki. Od pasażerów oddzielały je tylko grube siatki rozpięte miedzy burtami. Wszyscy spoglądali na nie ze sporymi obawami zastanawiając się czy wytrzymają długi lot.
Przestało trząść, zastąpiło je delikatnie kołysanie co było znakiem, że wystartowali.







Minęła pierwsza godzina lotu.
Nie rozwijali zbyt dużej prędkości, wysłużona, przeciążona Dakota miała na pewno już swe najlepsze dni za sobą. Pułap też był jak na gust większości pasażerów za niski, jednak racjonowanie paliwa nawet w wojsku nie pozwalało na szastanie nim na loty na bezpiecznych wysokościach.

Pod nimi przesuwała się powoli szeroka wstęga Rzeki. Tak tu nazywano Kongo - po prostu Rzeką. Bo i budziła respekt. Szeroka miejscami na półtora kilometra raz toczyła leniwie swe żółtobrązowe wody, by niespodziewanie wtłoczyć je w wąskie wąwozy, gdzie szalała wśród kamieni kipiel, by z hukiem stoczyć się z kamiennych progów Wodospadów Stanleya.

Jednostajny odgłos silników usypiał, niektórzy toczyli leniwe rozmowy, inni drzemali. Przywrócił wszystkich do rzeczywistości nagły przechył maszyn. Jej silniki zawyły unisono widać pilot chciał wydobyć z nich maksimum mocy. Kto wyjrzał przez okienka zobaczył smugi kolorowych paciorków pojawiających sie jakby znikąd pośród koron drzew i uparcie mknących w kierunku Dakoty. Kolejny gwałtowny przechył rzucił wszystkich wśród przekleństw na drugą burtę...
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 31-07-2008 o 23:16.
Arango jest offline  
Stary 31-07-2008, 22:30   #20
 
sante's Avatar
 
Reputacja: 1 sante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodze
- Lambert ? – Dzik rozluźnił się i wyciągnął rękę w geście przywitania – niech i tak będzie. Zasalutowałem, bo nie wiedziałem, z kim mam do czynienia, ale jak widzę, formalności można odstawić na bok.

De Werve zwrócił się do niebieskookiej dziewczyny, Anki Bielińskiej. Ta, jak się szybko okazało, mieszka przy Stanville. Nieciekawe miejsce na dom.

Lambert wyciągnął paczkę papierosów i poczęstował obecnych, z czego Tomasz z chęcią skorzystał. Papierosów nigdy dość.

Ludzie wyglądali na dość rozluźnionych, czego przykładem była chociażby oferta jednego z podwładnych Tomasza. Dzik nie pamiętał imienia, ani nazwiska owego mężczyzny, ale pewnie się to szybko zmieni. Szukał i znalazł on broń, o której nikt inny nie pomyślał. Widać znał się na sprzęcie, a takiego człowieka warto znać. Kto wie, może w przyszłości przyda się z nim znajomość? Na broń zawsze jest zapotrzebowanie na rynku, a takich którzy wiedzą co jest dobre jest niewielu. Sam Dzik nigdy nie interesował się sprzętem toteż nawet jeśli by chciał kiedyś nim handlować, to przydałoby mu się ktoś do pomocy. Jednak te rozważania o przyszłości musiały zejść na drugi plan, a to z powodu faktu, ze dotarli do kantyny.

- Wodę - zamówił u barmana, po czym siadł między resztą grupy i delektował się chłodnym napojem

De Werve przekazał reszcie najemników karty z nazwiskami osób przebywających w Stanville. dzik nie wyczytał nikogo znajomego, więc przekazał papiery dalej.
- Nie wiem czy później będzie czas, więc teraz z chęcią bym się czegoś od was dowiedział - zaczął rozmowę, którą prędzej czy później musiałby przeprowadzić - interesuje mnie najbardziej wasze doświadczenie. Najlepiej zacznijcie w takiej kolejności: Imię, nazwisko, gdzie służyliście, co potraficie. Nie miałem zamiaru wcześniej o to was pytać, bo na wojnie, lepiej nie znać osoby, która umiera tuż obok ciebie, ale jako wasz dowódca, muszę zorientować się z kim mam do czynienia.

Tomasz spojrzał po kolei na wszystkich obecnych i dodał zanim któryś z nich zaczął mówić.
- Mam nadzieję, że nasze działania będą w formie współpracy, a nie szopki ja szef, a oni idioci których trzeba ganić za każdą rzecz. Nie oznacza to oczywiście, że będę tolerował nie wykonywanie rozkazów. Wszystko ma swoje granice i oby nikt ich nigdy nie przekroczył - uśmiechnął się do reszty zaciągając się otrzymanym wcześniej papierosem.

O 16 ruszyli, tak jak było zapowiedziane. Lot wydawał się spokojny. Dzik z przymkniętymi powiekami, leniwie czekał końca lotu. Nagrzane powietrze od blachy krążyło w zamkniętym pomieszczeniu powodując, że dotychczas suche włosy Tomasza zaczęły stawać się mokre od potu, a jego głowa, oparta o kadłub, była cała w strużkach słonej wody.

W pewnym momencie samolot gwałtownie się przechylił. Nim Dzik zorientował się, co się dzieje, samolot przechylił się ponownie, tym razem w druga stronę. Wszystko było tak szybkie i gwałtowne, że nieprzygotowany starszy sierżant poleciał na druga stronę pokładu, lądując między innymi ludźmi. Podniósł się z ziemi i wyjrzał przez okno. Strzelali do nich.
- Cholera - wymamrotał i zbliżył się do kabiny pilotów, gdzie obecnie przebywał de Werve.
- Daleko jeszcze? - zagadał, trzymając się jedna ręką blaszanej ścianki, a drugą wyciągając paczkę papierosów z jednej z kieszeni. Miał ochotę zapalić.
 
__________________
"War. War never changes" by Ron Perlman "Fallout"
sante jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172