lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Mulele maj operacja "Cobra" (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/5876-mulele-maj-operacja-cobra.html)

Arango 21-07-2008 11:29

Mulele maj operacja "Cobra"
 
Stolica Konga Leopoldville - lotnisko. Ranek 15 listopada 1964 roku

Od kilku dni po lądowaniu samolotów SN Brussel Airlines dał się zauważyć pewien schemat. Oprócz nielicznych pasażerów i żołnierzy w mundurach większość stanowili mężczyzni między 20-50 rokiem życia z jedną walizką lub plecakiem. Specjalnie ustawieni przy trapach ludzie z obsługi linii lotniczych kierowali ich do niepozornego budynku za którym stał rój zdezelowanych furgonetek. Tam wręczano im plik katangijskich banknotów (co wydawało się dziwne skoro do Prowincji Katanga leżała dobre kilka tysięcy kilometrów dalej a byli ponoć biznesmenami załatwiającymi interesy w Leopoldville) i upychano po kilku w furgonetkach.





Kierowcy nawet nie pytali o adres mężczyzn pocących się w upale dochodzącym do 30 stopni w europejskich marynarkach i mknęli wprost pod wysoki budynek Building Forescom gdzie stacjonowało nieco tajemnicze wojskowe biuro.





O ile personelu wojskowego było tam stosunkowo niewiele to mogła dziwić ilość odwiedzających je cywilów.
I tak było tym razem. Siedmiu mężczyzn wysiadło z jednej z furgonetek i wmaszerowało do biura na szóstym piętrze.

Poddano ich tam jednakowej procedurze.

Sprawdzano najpierw w drugim pokoju zgodność kongijskich wiz z dokumentami jakie posiadali by potem zacząć serię kilku pytań. Dotyczyły one wieku, służby wojskowej, ran. Trzej siedzący za stołem oficerowie władali chyba w sumie wszystkimi językami Europy ( i kilku innymi) pytania bowiem padały najpierw po flamandzku, potem angielsku, następnie gdy kandydat nie rozumiał znaczenia pytań przechodzono do africaans (RPA) niemieckiego, francuskiego i dalszych.
I tę drogę musiało przejść siedmiu delikwentów, a po jej zakończeniu milczący dotąd czwarty oficer w stopniu kapitana przemówił, a jego słowa tłumaczyli trzej porucznicy.

- Witam panów w Kongu. Wasz przydział to 12 batalion katangijskich żandarmów stacjonujących niedługo tu - wskazał szpicrutą jakąś plamkę nieopodal miasta Stanleyville.

- Niestety mam złą wiadomość. Nie mam dla was transportu do...

Siedmiu mężczyzn nie dowiedziało się jak nazywa się owa plamka, bowiem drzwi otwarły się i do pokoju wszedł mężczyzna lat około czterdziestu.

Kapitan odpowiadał na serię zadawanych pytań wyraznie podenerwowany :

- Panie de Werwe wiem że obiecałem panu lot na plantację SURCOUFu...
- Tak wiem że pańskich raportów ze Stanleyville nie ma jak sprawdzić...
- Tak wiem, że przebywa tak około trzystu białych pracowników tej plantacji cukru i dwa razy tyle ich rodzin i uchodzców...
- Wie pan doskonale, że każdy z pracowników firmy przechodził szkolenie wojskowe, w tym kobiety, mają mnóstwo broni i amunicji, tak samo nasi osadnicy...
- Płyną tam już rzeką bataliony katangijskie...
- Musza jeszcze trochę wytrzymać...
- Tak wiem, że dzieci...że wielu jest rannych...
- Proszę posłuchać zaopatrujemy ich z powietrza, mam całe C-47 załadowane mlekiem w proszku, lekarstwami, bronią i amunicją...
- Bo nie mam w tym momencie ani jednego pilota w Leopoldville...Ci panowie -
tu wskazał ręką na siedmiu mężczyzn - właśnie maja tam przydział...ale też nie polecą...


Leoncoeur 21-07-2008 14:14

Mężczyzna który wparował do pokoju zdawał sie być coraz bardziej poirytowany, z każdą odpowiedzią kapitana.

Jest lekko powyżej średniego wzrostu, szczupły.
W dobrej kondycji, o sprężystych ruchach, jednak niegdyś wysportowana sylwetka nosi znamiona powolnego tracenia na aktualności.
Dość krótkie jasne włosy utrzymywane w lekkim nieładzie i krótki zarost na brodzie, świadczący o braku czasu na ogolenie się. Potwierdza to zachowanie, najwidoczniej każda minuta zdaje się być mu cenną.
Bystre szare oczy w kącikach ozdobione lekkimi zmarszczkami zdradzają raczej wesołe usposobienie, aktualnie dla bystrego obserwatora robi wrażenie wzburzonego, choć też przyznać trzeba iż świetnie nad sobą panuje.

Słuchając tłumaczeń wojskowego rozpiął lekko koszulę tropikalnego uniformu.
Cholerne gorąco.
Za pasem 'wypoczywał' półautomatyczny Browning i ... bagnet? Czy to oko płatało figla, czy też przyzdobiony był hitlerowską swastyką?
Broń i luźne ubranie jakby stały w sprzeczności z traktowaniem go jak cywilnego oficjela niższego szczebla, oraz aktówką z której nie zrażony tyradą kapitana, de Werve wyciągnął jakieś papierzyska.

- Zna pan sytuację - odciął się wojskowemu. - Ci ludzie potrzebują pomocy. Po to jestem tu ja, po to jest tu pan, po to są tu też Ci panowie - wskazał na siedmiu najemników, uprzejmie kiwając im głową. - Może maja trochę zapasów, może mają choć trochę przeszkolenia, ale pomóc im trzeba!
- Jeżeli brak kogoś kto tam poleci samolotem to jedyny problem, to gotów jestem go rozwiązać. Jestem pilotem z wieloletnim doświadczeniem i latałem na wielu maszynach. W czasie wojny na "Dakoty" rzucano pilotów i po niecałych dwóch miesiącach szkolenia, poradzę sobie lepiej choćbym miał siadać za stery i za godzinę. Nie wiadomo kiedy będzie miał pan dostępnego innego pilota, a tam sytuacja już teraz nie jest przesadnie daleka od krytycznej!

Egon 22-07-2008 03:08

Jeden z najemników był wyraźnie zdzwiony i zszokowany całą sytuacją.

Ubrany był w typowie buty Legionisty, beżowe spodnie i beżową koszule,
na to dla miał założoną beżową europejską marynarke. Był nienagannie ogolony. Jego matowe oczy bez wyrazu widocznie wskazywały na przebieg służby w ciężkich warunkach.

Wyraźnie patrzył z niedowierzaniem to raz na cywila raz na kapitana.
To jest niemożliwe, żeby jakiś cywil tak odzywał się do kapitana - myślał -
Jeżeli kapitan nie oczekuje szacunku od cywili to czemu ja miałbym mieć do niego jakikolwiek szacunek. Tu zdecydowanie brak dyscypliny, ten arognacki cywil już dawno biegał by w okół bazy aż nie padł by ze zmęczenia.
W najemniku co raz bardziej wrzało. Nigdy nie spotkał się z takim traktowaniem przełożonego.

Tom Atos 22-07-2008 08:29

Wstrząs po zetknięcie się kół samolotu z płytą lotniska zmusił młodego mężczyznę do przerwania lektury gazety. Złożył starannie hiszpański dziennik „ABC” i spojrzał z zaciekawieniem przez niewielkie idealnie okrągłe okienko. Poczekał na pozwolenie odpięcia pasów i wstał wygładzając rękoma piaskowego koloru lekki garnitur, poprawił czarny, wąski krawat i założył kremowy słomkowy kapelusz z czarną wstążką wyjmując ze schowka skórzaną walizkę.
Ruchy miał zdecydowane i precyzyjne, tak charakterystyczne dla wojskowych. Wychodząc z samolotu musiał schylić głowę. Był wysoki, o krótkich bardzo jasnych włosach starannie uczesanych, które teraz gdy schodził po schodach zmierzwił na skroniach gorący afrykański wiatr.
Rozejrzał się swymi zimnymi niebieskimi oczyma, po czym ukrył je za osłoną ciemnych okularów.
Elegancki ubiór wyraźnie świadczył o tym, że nie narzeka na brak gotówki. To zmyliło werbowników, którzy w pierwszej chwili go nie zaczepili, dopiero gdy zagadał jednego z nich po francusku został skierowany do furgonetki.
Milczał przez całą drogę do biura. Na żądanie okazał paszport z wytłoczonym herbem Królestwa Hiszpanii na okładce.
- Marcus Halder. – przedstawił się. Na pytania odpowiadał po angielsku, jednak z silnym akcentem i od razu było widać, iż nie jest to jego rodzimy język.
Wysłuchał uważnie rozmowy kapitan z poirytowanym de Werve poczym wstał i przyjął postawę zasadniczą stukając obcasami czarnych, skórzanych i dokładnie wypastowanych butów.
- Panie kapitanie. – odezwał się po francusku niskim „radiowym” głosem.
- Proszę o przydział na ten lot. – mówił płynnie z ledwo wyczuwalną obcą naleciałością.
Stał wyprostowany niczym struna.

Kerm 22-07-2008 12:04

Mężczyzna w tropikalnym garniturze, do którego odrobinę tylko nie pasowała walizka nosząca ślady częstych wojaży, wysiadł z samolotu jako jeden z ostatnich. Zdawał się nie zwracać wielkiej uwagi na panujący upał. Obojętnym wzrokiem obrzucił człowieka z obsługi, który wskazał mu drogę. Mruknął coś potakującym tonem i skierował się do niepozornego budynku.
Bez słowa schował podany mu plik banknotów i wsiadł to samochodu. Nie rozmawiał z nikim, choć rozpoznał pozostałych jako współtowarzyszy z samolotu. Skinął im jedynie głową.

Podczas jazdy można było mu się dokładniej przyjrzeć.
Był to mężczyzna dość wysoki i szczupły, liczący około 30 lat. Jego ciemne włosy były krótko obcięte, zaś opalenizna na twarzy sugerowała, żę znaczną część swego życia spędził na świeżym powietrzu. W padającym przez okienka świetle jego oczy zdawały się stalowe.
Jeszcze jedna rzecz rzucała się w oczy. W tym wieku człowiek ma już tak wyraźnie zaznaczone linie na twarzy, że każdy, na pierwszy rzut oka, może rozpoznać, gdzie i jak zmarszczy się ona w uśmiechu. Mężczyzna ten owych linii w zasadzie nie posiadał.

Do biura na szóstym piętrze wszedł jako drugi... Podczas kontroli paszportów można było usłyszeć, że nazywa się Christopher Padawsky. I to było w zasadzie wszystko, co można było się o nim dowiedzieć, bowiem na zadawane mu później pytania odpowiadał na tyle cicho, że do pozostałych najemników docierały jedynie strzępy informacji, podawanych po angielsku, z lekkim amerykańskim akcentem.

Gdy skończył odpowiadać oparł się swobodnie o ścianę. Nie zdradzając jakichkolwiek oznak zniecierpliwienia czekał, aż wszyscy przejdą przez podobną jak on procedurę.

12 batalion katangijskich żandarmów - pomyślał z rozbawieniem, które nie uwidoczniło się ani na twarzy, ani w oczach. - Po co nam żandarmi?

Żandarmi, jak pamiętał, nadawali się do pacyfikowania uczestników bójek... Pod warunkiem, że mieli podwójną przewagę. Może ta "wersja" żandarmerii była lepsza...

Brakiem transportu nie przejął się ani trochę. Podobnie jak wtargnięciem cywila i burzliwą wymianą zdań... Wiedział, że prędzej czy później trafią tam, gdzie powinni się znaleźć... W końcu nie po to przelecieli tyle kilometrów...

Dakota - pomyślał z niesmakiem. - Że też te stare trupy jeszcze latają...

Miał tylko nadzieję, że skoro ten akurat egzemplarz jest pod "opieką" wojska, to nie odpadną mu skrzydła. Przynajmniej przed lądowaniem....
Ale i tak bardziej ufał staremu C-47, niż zarozumialcowi, który sądził, że bez problemu potrafi latać nieznaną sobie maszyną.
Chociaż, z drugiej strony, wyglądało na to, że gdyby załapali się na ten lot, to na końcu czekałby ich skok... A w takim razie zupełnie go nie obchodziło, czy de Werwe potrafi wylądować... Jego już nie będzie na pokładzie.

Przeniósł wzrok na kapitana, ciekaw, jak dalej potoczy się dyskusja.

Sekal 22-07-2008 13:08

-Jurij Pietrolenko.
Głos mężczyzny był spokojny, chociaż można było odnieść wrażenie, że jest nieco zirytowany. Odpowiadał na pytania po angielsku, chociaż z silnym akcentem, który zdecydowanie bardziej podpadał pod hiszpański.
-Ale oficjalnie w Kongu to jestem Ernesto. Paniał?
Pytanie bardziej było skierowane ku pozostałym najemnikom, którzy mniej lub bardziej porozwalali się na krzesłach. Świetna zbieranina, prawie same polaczki.

Sam Jurij był dość wysokim, szczupłym mężczyzną, o dość wyraźnie widocznej sprawności fizycznej wykraczającej poza przeciętność. Jego wieku nie szło określić, na pewno miał ponad dwadzieścia pięć lat i prawie na pewno mniej niż czterdzieści. Lekkie zmarszczki przy uśmiechu lub skrzywieniu twarzy, jasnobrązowe włosy, szaroniebieskie oczy, brak znaków szczególnych. To nie ułatwiało zapamiętywania jego twarzy, która po prostu była zwyczajna.

Jedno było widoczne - nie salutował, nie stawał na baczność. Jego sylwetka nie do końca przypominała tą, którą widział tuż obok, u tych, którzy przynajmniej kiedyś służyli w wojsku. Jurij był bardziej swobodny. Nie sprawiał również wrażenia, jakby rozmowa toczona tuż obok jakoś szczególnie go interesowała. Siedział w postawie mocno niezasadniczej i po prostu obserwował. Głównie tych, z którymi pewnie przyjdzie mu walczyć. Jego myśli nie można było odczytać.

Rainrir 22-07-2008 18:17

Nareszcie, czas najwyższy, aby wylądować, mam nadzieję, że to koniec latania-Pomyślał mężczyzna, średniego wzrostu, wychodząc ze „zdradzieckiej puszki”, jak miał za sposobność nazywać samoloty.
Rozglądał się przez chwilę po okolicy, podziwiając to, czego nie widział u siebie, w Polsce, tutaj panował zupełnie inny klimat.

Idąc w kierunku furgonetki, która miała zabrać jego oraz jego współtowarzyszy, przyglądnął się wiszącemu na jego szyi nieśmiertelnikowi, na którym wyryte było:
Imię: Piotr
Nazwisko: Wilk
Urodzony: 8 stycznia 1923
Posiadał go od ponad 20 lat, i był to przedmiot, do którego przywiązywał dużą wagę.

Podróż trwała jakiś czas, po wysiadce Piotr cechował się bystrym i przenikliwym, ukryte pod kapeluszem. Ubrany był w zwyczajny garnitur, ale miał nadzieję, że za długo w nim nie będzie chodził, gdyż był troszkę niewygodny na wysokości ramion.
Kontrola przeszła dość szybko, przepytani zostali przez 3 wojskowych, czwarty, rangi kapitana, siedział cicho.
Po skończonych kontrolach przemówił właśnie on.
Dowiedzieli się jedynie gdzie będą stacjonować, gdy po chwili do pomieszczenia wpadł rozeźlony mężczyzna.
Z tego co obydwaj mówili, wywnioskował, że chodzi o ich transport, choć domniemany pilot najwyraźniej był tą sytuacją zbulwersowany.
Pierwszy z najemników, który wstał i odezwał się był zdecydowany w tym, co mówi.
Panie kapitanie, proszę o przydział na ten lot
Piotr wstał po chwili, popatrzył na kapitana, a po chwili na Hiszpana, i zaczął mówić.
-Zdaje się, że zgłaszając siebie na przydział do tego lotu, zgłaszasz i nas, Panie Halder, a z tego co udało mi się tutaj wywnioskować, najpewniej ten samolot jest naszym transportem w to miejsce, o którym Kapitan nie zdążył nam opowiedzieć, ponieważ ten oto pilot, który najpewniej jest naszym przewoźnikiem przerwał mu w pół zdania. Ale to tylko moje przypuszczenia. Tymczasem chciałbym usłyszeć od Kapitana, jakie dostaniemy zadanie do wykonania-Skończył mowę, stał zdecydowanie luźniej od swojego przedmówcy, lecz nie usiadł, czekając na rozkaz Kapitana, jakikolwiek by on nie był.

Gruby95 23-07-2008 22:21

Po lekkim opóźnieniu, z samolotu wysiadł młody, lekko zdezorientowany chłopak. -Nie lubię latać, nie dało by tu pociągiem? - Westchnął, po czym wziął wszystkie swoje bagaże. Był dosyć młody, wydawało by się, że nie przekracza nawet dwudziestki, ale jego twarz i ręce, były bardzo zaniedbane, co ukazywało fakt, że ów mężczyzna zawsze ciężko pracował. Był wysoki i gruby, dzięki czemu sprawiał wrażenie atlety, lub boksera. Z twarzy był raczej przystojny, ma krótkie, czarne włosy i ciemno-zielone oczy. Najwyraźniej nie był zbyt zaznajomiony z tematem, bo nie był ubrany jak wszyscy. Miał na sobie czarnego T-shirta, jeansowe spodnie i tenisówki.

Starał się udawać, że nie widzie, tego jak wyróżnia się w tłumie i ruszył w stronę wskazanej furgonetki. Siedział tam z nieznanymi, dotąd ludźmi i nie chciał na nich patrzeć. Skiną głowę w dół i mruczał coś pod nosem. Gdy wysiadł, wszedł razem z resztą do biura.

sante 25-07-2008 23:46

- Tom! - pośród drzew rozniosło się wołanie -Tom! Czombe wraca! - krzyczał mężczyzna biegnący w stronę Tomasza.
- Gdzie wraca? O czym ty bredzisz? - Dzik spojrzał na kolegę z zdziwieniem na twarzy.

Młody Brytyjczyk zatrzymał się i przez chwile łapał oddech.
- Mówię ci, Czombe wraca! Nie ma sensu siedzieć w tej dziurze i pilnować durnej kopalni. Będą formować żandarmerie. Jedziemy? - chłopak wydawał się rozradowany
- Hmm, wiesz, że to nie głupi pomysł? - zamyślił się na chwilę - Leopoldville pewnie?
- Tak. Bierzemy co nam winni i jedziemy.
- Dobra - Tom kiwnął potakująco w stronę Charlesa.

15 listopada Leopoldville

- Gdzie on się do cholery podział? Miał tu na mnie czekać... - poirytowany Tomasz dopalał papierosa, wypatrując jednocześnie swojego kolegi, którego poznał będąc ochroniarzem w firmie wydobywczej. - Gorąco... przeklęty kraj. Czasem zastanawiam się co jest gorsze, Afryka, czy też Syberia.- rzucił na ziemię niedopałek i przygniótł wojskowym butem. - Trzeba się zabrać jednym z tych transportów. Później może go odnajdę w jednostce.

Dzik podszedł za ludźmi kierującymi się do furgonetek. Wręczono mu plik banknotów, a później zawieziono wprost do wojskowego biura.

Dzik to mężczyzna o średniej posturze ciała, wzrostu około 180cm. Ma czarny dłuższy włos z siwymi kosmykami. Twarz zdobi mu dość krótko przycięta broda. Piwne oczy z ponurym znudzeniem obserwują otoczenie. Na szyi ma zawieszony mały, złoty krzyżyk.

Wraz z szóstką innych ludzi, którzy prawdopodobnie dotarli tu drogą powietrzną, trafił do pomieszczeniu gdzie przeprowadzano standardowe pytania rekrutacyjne. Nie rozwodził się nad tym co i gdzie robił. Właściwie poprzestał na tym, że walczył po stronie Czombego w ostatniej wojnie i że został ranny po bombardowaniu ONZ-towskiego lotnictwa. Czy to w ogóle ma dla nich jakiekolwiek znaczenie? Najemnik to najemnik.

Potem przyszedł oficer poinformować ich o tym, że nie ma dla nich transportu. Cóż, tak to już jest w nowo powstałej armii. Zawsze czegoś brakuje.

Przyszedł jednak i jakiś cywil. Mówił o tym, że trzeba działać itp. Właściwie to mogą i lecieć teraz.

Wyrwał się i jakiś z tych co tu z nim przybyli. Potem kolejny... skąd ludzie mają w sobie tyle energii? Tom przetarł dłonią spocone czoło i czekał na dalsze instrukcje oficera.

Arango 26-07-2008 15:40

Leo'ville 15 XI 64 10.00-14.00

Kapitan słysząc propozycję de Wevre pokręcił przeczącą głową.
- Pan jako osoba cywilna nie może brać udziału...Zaraz de Wewre ? Ale pan nie jest Belgiem prawda ? Pan jest tym pilotem ?
Zdumienie i radość na twarzy oficera szybko jednak minęła.
- Ale to i tak nam nic nie daje nie mogę zatrudnić urzędnika do spraw uchodzców jako pilota... Chyba że zmobilizowałbym pana ponownie, to znaczy zgłosiłby sie pan na ochotnika a kontrakt podpisalibyśmy powiedzmy na tydzień ? To oczywiście byłaby tylko formalność...
- Zgadza sie pan ? Świetnie. Zatem proszę za mną -
kapitan wyprowadził de Wevre'a na korytarz.
W drzwiach odwrócił się i rozkazał jednemu z podkomendnych :
- Ludwik zajmij sie panami, a szczególnie tymi co bardziej rozmownymi, potem standard - stopnie, zbrojownia, lotnisko - jego ostatnim słowom towarzyszył trzask zamykanych drzwi.

Zza stołu podniósł się jeden z poruczników. Mimo młodego wieku szyja dosłownie wylewała sie z ciasno zapiętego pomimo upału kołnierzyka. Po czerwonej nalanej twarzy, w której tkwiły małe świńskie oczka ściekał pot.

Chwilę lustrował siódemkę stojących mężczyzn, po czym zerknął do papierów zabranych ze stołu i zbliżył się do Haldera.
- Halder
znaczy pewnie Niemiec co ? Znaczy, pieprzony parszywy szkop. Stul pysk - rozdarł sie zanim zapytany zdążył otworzyc usta.
- Jeszcze raz otworzysz nie pytany swoją aryjską mordę a bedziesz szorował kibel dla czarnuchów szczoteczką do zębów. Rozumiesz Jerry ????

Następnie podszedł do Wilka
-
A ty co kutasie połamany na dyskusje tu przyjechałeś ? Kupilismy twoją dupę, kupiliśmy twojego fiuta, ale nikt nie zapłacił ci byś nie pytany otwierał mordę. Masz ją mieć tak długo zamkniętą aż nie pozwolę ci jej otworzyć. Oddychać też masz tylko wtedy, gdy ci pozwolę... JASNE !!!! Jak ci kazę żreć gówno masz sie potem tylko oblizać i powiedzieć dziekuję PANIE PORUCZNIKU !!! Bo jestem oficerem armii belgijskiej a ty tylko pierdolonym śmieciem !!!!

- A reszta kurwa co szczerzy pyski ?? BACZNOŚĆ i niech żaden nie waży się nawet pierdnąć.

Dwójka pozostałych obserwowała "zabiegi" porucznika Ludwika z lekkimi uśmieszkami, widać było, ze nie pierwszy raz są ich świadkami. Ręce jednak trzymali na kolbach pistoletów tkwiących w odpiętych kaburach, jeden z nich drugą miał dłoń schowana pod biurkiem miał zapewne opartą na przycisku alarmowym.
Zresztą na korytarzu słychać było tupot kilku par żołnierskich butów, które zatrzymały sie pod drzwiami.

Porucznik kontynuował lustrację przechadzając się tam i nazad po pokoju. W końcu padło nieoczekiwanie :
- Forsa na stół !!! Zdać pieniądze otrzymane na lotnisku !!!
Błyskawicznie sumy zostały przeliczone i wrzucone do plastikowych worków.
- Zgadza się Ludwik, co do franka.
Czerwonogęby porucznik nie posiadał się ze zdumienia.
- Niemożliwe Morris, dobrze przeliczyłeś ?
Ten w odpowiedzi tylko skinął głową.
- No proszę siedmiu skurwieli i wszyscy uczciwi... Albo po prostu są za głupi, by skorzystać z okazji i zwiać z forsą... - roześmiał się, zawtórowali mu pozostali.
- Gdybyście mieli choć odrobinę oleju w głowie omijalibyście Kongo jak zarazę, teraz wasze trupy zeżrą krokodyle, albo Simba. Ale to nie moja sprawa - wzruszył ramionami.

- Morris papiery gotowe ? Dawaj.
Odebrał z rąk drugiego porucznika jakieś formularze i zaczął czytać.
- Kit Padawsky - sergeant, Egon - sergeant, Pietrolenko - caporal, Halder - caporal, Podkrpacky - caporal, Dzik - sergeant chef, Wilk - caporal.
- Żołd wynosi 200 dolarów miesięcznie, plus dodatki za stopień i specjalizację. I tak caporal bez specjalizacji 200 dolarów, sergeant - 220 dolarów, sergeant chef 240. Dodatkowo dodatek frontowy poza Leo'ville w sumie wynoszący 100% miesięcznego żołdu. Wypłacimy wam teraz zaliczkę w wysokości 20 dolarów. Połowa we Frankach kongijskich.
Jeden dolar jest warty 70 kongijskich franków, ale za to gówno nie kupicie nic poza stolicą, a i tak jego kurs spada na pysk. Poza miastami walutą jest to.
Wydobył z szuflady dwa pudełka. Jednym z nich był magazynek do FN FALa, w drugim były naboje do strzelby kalibru 12.
- To jest forsa na wschód od Leo'ville. Papierkami sobie możecie najwyżej dupy podetrzeć.
Z drugiej szuflady dorzucił paczkę papierosów i puszkę konserw
- Poza tym jeszcze to i to. No i benzyna, która jest droższa od złota. Reszta nie jest nic warta.
- To wszystko. Morris zaprowadz ich do piwnicy.

Młody porucznik poprowadził ich do podziemi budynku, które okazały się olbrzymim magazynem. Po kolei wybebeszono ich walizki wywalając zawartość po prostu na blaty stołów i szukając w nich komunistycznych gazet lub ulotek.
A dalej to już jak w każdej armii :
pokwitowanie pozostawionych w depozycie rzeczy (pozwolono na zabranie tylko kilku drobiazgów i takich rzeczy jak np nóż), pobranie sortów mundurowych itd.

Nastepna sala była Eldorado maniaków broni. Na regałach leżały karabiny FN FAL, pistolety Browning, znalezć też można było AK 47 i nawet parę amerykańskich pierwszych wersji M 16. Na odległych półkach leżały pojedyncze egzemplarze bardziej szczególnych modeli.

FN FAL

AK 47

M 16


Każdy wybrał sobie odpowiedni model i dostał do niego po 4 magazynki. Sierżantom przysługiwał dodatkowo służbowy Browning i dwa magazynki do niego.



Browning


Tak objuczonych załadowano do półciężarówki bez okien i zawieziono na lotnisko. Skwar w zamkniętej przestrzeni, niechłodzonej nawet najlżejszym powiewem był niesamowity i wszyscy spływali potem. Wreszcie ta droga przez mękę się skończyła i dojechali na lotnisko.

Gramolili sie z samochodu z ulga wciągając rozgrzane, ale jednak świeże powietrze lotniska. Zaparkowali w cieniu starej Dakoty ze środka której wyłonił sie de Wevre.





-
Wnętrze tak jak w starej Dakocie, tylko połowę przerobiono na część dla ładunku. Na oko wygląda w mairę niezle, ale silniki mogły mieć mniejszy przebieg - rzucił. Za to radio mamy w porządku - dorzucił wycierając ręce w zatłuszczoną szmatę.
Z kabiny dało się słyszeć :

[media]http://www.youtube.com/watch?v=wODhokKRUtI&feature=related[/media]
It's A Long Way To Tipparary



Up to mighty London came
An Irish lad one day,
All the streets were paved with gold,
So everyone was gay!
Singing songs of Piccadilly,
Strand, and Leicester Square,
'Til Paddy got excited and
He shouted to them there:

It's a long way to Tipperary,
It's a long way to go.
It's a long way to Tipperary
To the sweetest girl I know!
Goodbye Piccadilly,
Farewell Leicester Square!
It's a long long way to Tipperary,
But my heart's right there.

Paddy wrote a letter
To his Irish Molly O',
Saying, "Should you not receive it,
Write and let me know!
If I make mistakes in "spelling",
Molly dear", said he,
"Remember it's the pen, that's bad,
Don't lay the blame on me".

It's a long way to Tipperary,
It's a long way to go.
It's a long way to Tipperary
To the sweetest girl I know!
Goodbye Piccadilly,
Farewell Leicester Square,
It's a long long way to Tipperary,
But my heart's right there.

Molly wrote a neat reply
To Irish Paddy O',
Saying, "Mike Maloney wants
To marry me, and so
Leave the Strand and Piccadilly,
Or you'll be to blame,
For love has fairly drove me silly,
Hoping you're the same!"

It's a long way to Tipperary,
It's a long way to go.
It's a long way to Tipperary
To the sweetest girl I know!
Goodbye Piccadilly,
Farewell Leicester Square,
It's a long long way to Tipperary,
But my heart's right there.


- A to co u diabła ? - wskazał ktoś na trzy postaci zmierzające w stronę samolotu.

Pytanie było jak najbardziej na miejscu albowiem zbliżał się do nich dziwny pochód. Na czele kroczył zastępca dowódcy lotniska, na końcu porucznik z budynku Forescom, a w środku... w środku dreptała szczupła blondynka.

- Podporucznik de Wevre ? - spytał retorycznie zastępca dowódcy.
- Zabierze pan te panią - wskazał na blondynkę - do plantacji SOURCOUFu i udzieli swej pomocy w miarę możliwości jako urzędnik do spraw uchodzców. Znajduje się ona pod bezpośrednią opieką dowódcy naszych służb medycznych majora Morcinka. Jednocześnie sierżant ... eee.... - zerknął do papierów - sierżant Padawsky zda karabin i oporządzenie zatrzymując broń boczną, odnajdzie w hotelu Memling sierżanta O'Connora i zamelduje się z nim o 16.00 u majora Morcinka w biurze.
Oto potwierdzenie rozkazów i mapy-
wręczył Lambertowi kopertę - pański odlot przewidziany jest na godzinę 16.00.

Wszyscy słuchali z tego co się działo z niedowierzaniem (ci którzy słabo rozumieli język wszak domyślali się, ze zaszło coś dziwnego) przenosząc wzrok to z zastępcy dowódcy lotniska na blondynkę, to z powrotem.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:04.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172