Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-10-2008, 14:33   #11
 
Blyth's Avatar
 
Reputacja: 1 Blyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znany
Wicher, zamieć, burza... ukrop nie dziewoja. Wszystko robi po swojemu, mężów rady nigdy nie szuka. Czy czasem to jednak nie jest największy magnes? Czy żywa, bystra niewiasta nie jest największym skarbem dla człeka rozumnego?
Na nic się zdają dywagacje, gdy błoto pryska spod kopyt od zatraceńczego tempa jazdy. Współczułem szczerze Rochowi, przewieszonemu jak tobół przez kulbakę jednego z braci.
Dwór robił dobre wrażenie. Solidny, na potężnym kamiennym fundamencie, z biegnącym przez cały front miłym krużgankiem, który na pewno świadkował niejednej letniej tęgiej popijawie. Kryty solidnym gontem dach, szereg zabudowań gospodarczych wokół, zadbane obejście, świeże kwiaty w oknach, biel firan połyskujących zza szklanych szyb dużych okien. Wprawne oko dostrzega też kilka mniejszych otworów, ledwie widocznych w załomach drewnianych bali. Okute, nabijane dębowe odrzwia przywołują na myśl skarbiec lub arsenał jakiś, nie domostwo szlachcica. Szmer dochodzący ze środka wskazuje, że warownia ta ma w środku własną studnię, pewnie też nieliche zapasy. W dziwny sposób mimo bycia groźną, zachowuje swoiste piękno wynikające z kresowej solidności. Oczyma wyobraźni niemal dostrzega się ślady zabaw, płynącego wina, śpiewanych pełnymi, lirycznymi głosami dumek, czy mocnych żołnierskich pieśni...
Wieczór był ciepły, pootwierano okna, podano mięsiwa, kaszę, jakieś leguminy, nawet głowę cukru w kolorowej polewie. Jak na zadłużoną rodzinę, nie powiem, dostatnio się żyje.
Krotochwile rzucane przez Krzysztofa, śpiew bliźniaków o całkiem miłych głosach, morze wina, naprawdę niezłego, do tego miód dwójniaczek z własnej pasieki, nalewka z pigwy, sekret rodzinny Marianny, ogólne odprężenie. Ozdobą iście sarmackiej biesiady była oczywiście Ona. W sukni, skromnej, lecz niezwykle podkreślającej smukłość kibici, uwypuklającej gorsem krągłe drażniątka. Włosy rozpuszczone łagodnymi jasnymi falami spływające na biel ramion, skrywających w sobie siłę, ale i kuszących cudowną gładkością.
Wieczór upływał więc miło, niespodzianie, ale co tu dziwować się- wszystko co dobre w mem życiu imieniem Marianny się poczynało.
Trzymając język na wodzy, pasłem oczyska widokiem najmilszym. W którymś momencie niby przypadkiem twardy obcas kozaczego buta przygniótł mi stopę, kiedym nieco za mocno się rozmarzył.
- Dawaj baczenie, Martynie, bo twa hałowa i moj żywot na włosie zawieszone. Poczkaj k noczju, Radzewskie popijut...
Szelmowski uśmiech dodał mi skrzydeł. Myhajło był krynicą mądrych pomysłów.
Wieczorem odegraliśmy wspaniałą pantomimę. Poprosiliśmy o kwaterkę gorzałki i pęto kiełbasy, niby dla spokojności snu zabarykadowaliśmy od środka drzwi gościnnej izby, co na pewno nie dziwiło braci, którzy sami pewnie tez nam nie ufali. Pod drzwiami zasiadł jeden z nich na warcie. Myhajło przygrywał na bandurze, wypiliśmy po stakanie, zaczęliśmy się sprzeczać o wojenne przewagi, ogólnie zachowywaliśmy się głośno i przesadnie... Nie wzbudziło to niczyjego zainteresowania. Siedzieliśmy w ich domu, czuli przewagę, wiec nie zwracali bacznej uwagi. W pewnym momencie Myhajło począł udawać mój głos i mamrotać po pijacku, stukał się szklanicami, wznosił coraz cichsze toasty, odegrał rolę wspaniale. Postronni na pewno nadal słyszeli duet pijanych panów dopijający się do nieprzytomności. Przytomność jednak była, bo jak tylko usłyszałem głośne Amen, po modlitwie do świętego Krzysztofa patrona podróżników, wymknąłem się chyłkiem w samych szarawarach i koszuli przez wąskie okienko. Barki omal mi nie uwięzły, ale siła potrzeby była ogromna. Sąsiednie okno wiodło do alkierza Marianny. Poparzyłem się pokrzywą pod oknem, co tylko wzmogło me zapędy. Dała mi znak modlitwą, zachęciła do podróży, okno miała ostawione otworem.podskoczyłem i nie bacząc na ryzyko utraty głowy wcisnąłem się do środka. Małe lampki nadawały bogatemu wnętrzu pozory przepychu iście sułtańskiego. Złote i srebrne bibeloty, wonności, kosztowny kobierzec osmańśki ze sceną polowania na dzika pokrywał jedną ścianę, pozostałe wyłożone były szkarłatnym i turkusowym jedwabiem. Łoże, wielkie i zachęcające, będące nader udaną kombinacją atłasowych poduszek, niedźwiedzich futer, i jedwabnej pościeli, dominowało we wnętrzu. Mały sekretarzyk, parawan, szafa gdańska... Marianna siedziała w niedbałej pozie na łożu, z założoną nogą na nogę. Bujała nią lekko poddenerwowana, ale nie z powodu mego widoku. Mała stópka o długich paluszkach, zgrabna kostka, łydka jak utoczona, smukłości przedniej. Maryjo...krągłe kolano, fragment uda! Piekielny gorąc uderzył mi na policzki. Jej miękka suknia nocna, głęboko rozsznurowana, nóżka anielskiej urody z rozcięcia bocznego sukni ukazywała mym oczom prospekt tak podniosły, że posąg Maryi Dziewicy w Lwowie, obraz Matki Przenajświętszej z Ostrej Bramy, wszelakie wota i skarby tegoż świata niczem się wydać mogły.
- Marianno, ja...
- Cichaj, nie mów nic, nie psuj niczego słowami...
Usta odnalazły się bez trudu, czułość, przyjaźń, namiętność...nagłe odepchnięcie.
- Cóż ja czynię najlepszego! Wybacz, lecz nie wolno mi, wybacz...
Nagłe hałasy na zewnątrz, krótki krzyk i stukanie obcasów po podłodze.
- Znikaj, ubieżaj chyłkiem !
- Marianno, ja Ciebie mił...
- Oj wiem głupi, przecież zawsze o tym wiedziałam - zamknęła mi usta palcem wskazującym i popchnęła do okna.
Znowu pokrzywy, znowu ścisk framugi. Udając bardziej pijanego niż jestem otworzyłem zabarykadowane drzwi. Od razu poczułem pod szyją ostrze szabli. Tomasz z zimną nienawiścią wycharczał:
- Zawierzyłem ci psie, wiarołomny gamraci synu. Będziesz zdychał do nowiu ścierwo!
- Bastój waść, nie wiem co zamiarujesz, lecz daj mi rzec, że pełnia dopiero i do nowiu nie dasz rady rakarzu.....uuuch
Nagły cios obuchem czekana w czaszkę pozbawił mnie możliwości ciętej riposty. Gwiazdy, całe konstelacje otoczyły mnie w zawrotnym wirowaniu.
Ocknąłem się związany jak prosię, ale żyw. Obok mnie dziarsko pogwizdywał Myhajło, krwawiąc przy tym obficie z rany barku.
- Nie prościej byłoby może spytać najpierw o coś? Bogiem się klnę, że nie pojmuję, skąd taka u was gościnność. Gość w dom, czekanik w łapę?
Jakiś podkuty but znalazł drogę do moich żeber. Czyżby wiedzieli? Czy któryś nakrył nas z Marianną? Lekki dreszcz przeszedł mi przez krzyż... jako gaszka nie tylko obwiesić będą chcieli ale może i klejnotów pierwej pozbawią... Boże uchowaj... oby ubili, ale z jajcyma na tamten świat puszczając.
Rozległ się w końcu jej głos. Spokojny, pełen wyczuwalnej ostrożności. Niebiosa się ulitowały, nie za nią mię spętali.
- Panowie szlachta, a trucicielstwem się zajmują?
- Wybacz acani, nie pojmuję?
- Brat nasz umiłowany Roch, któregoście cucili w korycie nieżyw. Struty w mękach zszedł z żywota, ku niebiosom się kierując po długim konaniu.
Nagły błysk... Ona na Rochu, ni to cuci go, ni to okładać chce pijanicę. Podaje mu trzeźwiące sole, Roch macha przy tym komicznie nogami... Nie sole to, już wiedziałem. Czemu trutki mu zadała? Nie pojmuję...
- Pani Marianno, panowie kawalerowie. Klnę się na honor swój i Boga w Trójcy jedynego, żem nie winien. Parol mój daję szlachecki. Nie ja i nie mój kamrat.
Więzy natychmiast opadły. W głuchych pomrukach czuć było nienawiść i niewiarę, lecz honorni to, choć źli ludzie byli.
Roztarłem nadgarstki pobudzając ruchy krwi w ciele. Skłoniłem się Krzysztofowi który mnie uwolnił, skłoniłem Mariannie, która musiała wyczytać pytanie w moich oczach. Uwolniłem kozaka. Następnie wolno zwróciłem się ku braciom siedzącym za stołem, na którym leżało niewidoczne dla rzuconych na podłogę ciało Rocha Radzewskiego.
- Panowie, wiem kto zawinił. Winnym możecie ogłosić osobę wam bliską. Bo to brat wasz sam targnął się na swe życie. Nie zapytujcie mię jakie przewiny go do tego zmusiły - wasz on był nie mój.
Chyba utrafiłem, bo ich miny już nie wściekłość, a żałość wyrażały. Postanowiłem kontynuować by zasiać zamęt i zwątpienie, a głowę przy tym zachować.
- Kiedym wbiegł do karczmy, panna Marianna próbowała brata waszego samojedna wytoczyć z karczmy. Sił jej nie stawało, lecz widać ze honor rodziny cenniejszym dla niej, niż przeszkody bezsilności. Roch jednak jako dziki zwierz się zachowywał. Mruczał "Gore mi, zgubion jestem" pianę toczył z pyska, łypał okiem czerwonym. Przeto zabralim go do koryta coby otrzeźwiał, aleć myslelim że on pijany tylko. A on nie od gorzałki, a od zgorzeli w sercu trucizną zadanej już umierał.
- Biada nam. Utracilim już dwóch braci. Omal nie pobiliśmy niewinnego szlachcica, za co przeprosiny racz przyjąć panie Rokicki. A Przyjaciela waszego nużem do czeladnej odniesiem, opatrzon będzie rychło. - Krzysztof był zdecydowanie przygnębiony.
Nie rozumiałem co się dzieje, uznałem że lepiej już zmilczeć. Swoje zrobiłem, żyw świtu doczekam, Mariannę k sobie przywiodłem, rozkoszy nieziemskiej świadcząc.
- Horyłki, nuże! - zakrzyknął któryś z pogrążonych w smutku panów.
Do świtania nikt na nogach stać nie dał rady. Beczka okowity nie ugasiła żalu, nie zmiękczyła, a wręcz przeciwnie - podpaliła w Radzewskich żądzę zemsty, okrutnej i już nie tylko honorem, a furią podsycanej.
Myhajło nie pił, krzywił się tylko z bólu, ale twardo siedział z karabelą na kolanach. Zerkał tylko co jakiś czas dyskretnie na Drogomysła, a ja znałem te spojrzenie... Muszę pilnować by nowej zwady z pomsty za ranę nie wywiązali.
Marianna udała się do swego alkierza, nie mniej niż inni odurzona trunkami, choć preferowała wino. Ja jednak już nie zdecydowałem się na drugą tej nocy wizytę. Przez pokrzywy jak sobie tłumaczyłem, nie ze strachu.

Następnego dnia o świtaniu zasiedliśmy do wspólnej rady przy śniadaniu. Szybko skreśliłem list do przyjaciela mego, imć pana Kacpra Wojniłłowicza, starosty Halickiego, który na pewno mógł służyć pomocą. Umyślny na najlepszym koniu winien tam dotrzeć jeszcze przed summą, wiec odpowiedzi można by czekać nocą.
Dzień ów zwłoki postanowiliśmy spędzić w rodzinnej kapliczce Radzewskich, czuwając nad zwłokami zmarłego. Ponieważ jednak bracia do przesadnie religijnych nie należeli, na swój sposób radzili sobie ze smutkiem. Wiedziałem już skąd kłopoty z dukatami w tak zacnym folwarku... tylu chłopa puściłoby z torbami gorzelnię, bo apetyty i możliwości mieli iście smocze.
Marianna chyba mnie unikała. Wiedziałem, że czuje do mnie coś na kształt wdzięczności, za skierowanie podejrzeń z dala, jednak jakoś tak zawsze bywało, że jako naturalne przyjmowaliśmy wszelkie fawory jakimi się zdarzało obdarzać. Wiedziałem, ze liczyć na nią mogę, wiedziałem, że i ona we mnie widzieć może oparcie. Pewnie nie o ową trutkę biegało, oj nie o to. Czując ciągle smak jej ust nie miałem złudzeń. Ona żałowała.
Opuściłem kaplicę i sam zacząłem szukać zapomnienia w trunku. Myhajło, który w ogóle do kaplicy katolickiej nie wchodził, był już nietrzeźwy w stopniu niemożebnym do uwierzenia.
- Pane...hick... ja tebe skażu, durak ty oj durak. Taka jałowica w zahrodzie, a durny byk na wojny paszoł...
Durny. Dokładnie to czułem. Przegapiłem swą szansę, bezpowrotnie topiąc miłość w deszczu zdarzeń, gęstych i ciężkich, odbierających wszystkiemu sens.
Po godzinie targany tak silnymi torsjami, ze zawołano medykusa z pobliskiego miasteczka, zgromadziłem wokół siebie tłumek rozochoconych braci, bacznie sprawdzających, czy aby trucizna z Rocha nie przelazła na mnie. Gorzałka nie zabiła jednak, lecz wiedziałem już, ze tureckie tortury to nic w porównaniu z próbą pokonania bariery pijackich możliwości.
Jak przez mgłę kojarzę śmiech kozaka, delikatną rękę zmieniająca kompresy, brzęk srebrników kiedy ktoś kto w zakładzie obstawiał żem już nie żyw, wypłacał należne zwycięzcy...
W nocy nadszedł list z odpowiedzią z Halicza...
 

Ostatnio edytowane przez Blyth : 25-10-2008 o 17:53. Powód: zmiana konceptu
Blyth jest offline  
Stary 25-10-2008, 22:28   #12
 
Blyth's Avatar
 
Reputacja: 1 Blyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znany
Wieści

Mimo podłego nastroju wynikającego z piekielnego kaca, przybycie wymęczonego posłańca poprawiło mi znacznie humor. Szczodra garść srebra w nagrodę, szybko złamane pieczęcie z czerwonego wosku...

Zacny przyjacielu
Wieści od Ciebie nie zaskoczyły mnie zbytnio. Imć Nieciecki od kilku miesięcy już stawał się coraz częstszym obiektem skarg, takoż donosów. Dziwny to człek, zaiste. W szabli sam dziaboł mu nie dorówna, w śpiewie katedralny chorał niczem przy głosie jego, na koniu jeździ lepiej od tatarzyna, w kości nie zwykł przegrywać, a gładysz przy tem, grzeczny niewiastom okrutnie. Moc dziewek on nabałamucił na Rusi całej, ale zważ, że żadna naś skargi nigdy wnieść nie raczyła. Alkoholu prawie nie używa, ludzi nie obraża... Anioł zapytasz? Otóż nie do końća.
Mam ci ja słowo spisane, co mówi, że rozumność postradał dawno temu. Nie ma ci on żadnej granicy w okrótności. Piekielnik ów więcej ludzi za długi na pal nanizał, niżli Chorągiew Wiśniowieckich kozaków na Ukrainie usiekła. Kiedy więc imć Nieciecki władzę poczuje nad kimś, opętanie duszy go dopada. Zmienia się, katem okrutnym się stając, w męczeniu bliźniego znajdując zadowolenie nieprzystojne dzikiemu, a co mówić szlachcicowi. Oko wyłupi gwoździem za drobnicę, rękę piłą odetnie, abo wątpia wyrwie, kości połamie... Niekrześcijański on wcale. Sam koncypuję, co on tak długo na urzędzie robi. No i wiem niestety - pochwał za swe skutecznośći u zwierzchniej władzy ma bez liku. Jak czego zrobić się nie da, poslij NIecieckiego. Zaprawdę tak mówią panowie na Wiśniowcu, Buczaczu i Zbarażu.
Tedy widzisz że on u królewiąt na żołdzie. Wiśniowieckich pies wierny, a i narzędzie przydatne. Stąd ma ci on immunitet, starościc jego za nic ma skargi, bo zrobić niewiele może. Tusze jednak, że królewięta otwarcie owego raptusa wesprzeć nie będą chcieli, zatem po oficyalnym nakazie można nań będzie zapolować bez ryzyka dania gardła.
Pojawiają się więc dwie sprawy.
Primo. Jak się zabezpieczyć przed gniewem Jaśniewielmożnego rodu. No i tu ucieszyć Cię mogę. W czterech wypadkach naruszył on prawa Rzeczpospolitej haniebnie, tedy za crimen jego, jako zwierzchni nad osobą jego będąc, glejt Ci daję, z poleceniem w nim zawartem ujęcia, najlepiej żywcem. Dziękować nie musisz, boć i dla mnie to przyjemność małą pomstę wywrzeć, za jednego z pacholików moich co go końmi przez trzy wiorsty włóczyć kazał i za córkę zepsowaną przyjaciela, na com bezradnym był do tej chwili. A jeśli nie żyw, a pomęczon przy tym bedzie, tedy po przyjacielsku podziękowanie Ci złożę.
Secundo zasię trudniejszym być się zdaje.
Jako że Nieciecki w Prusiech urodzon, a tu służbę swą od lat niewielu wiedzie, tedy mało o nim i drogach jego powiedzieć mogę. Są ino 3 tropy. Jeden wiedzie do kupca, Oskara Laizansa, którego kantor masz w Haliczu. Nieciecki zamieszkiwał na kwaterze u niego przez trzy roki prawie, znać się muszą dobrze , bo i interesa czynili wspólne. W okolicy mieszka tez jego mać, staruszka niewinna, którą on prawdziwie synowską miłością darzy, jeno nie wiedzieć mi nic o niej. Może do niej doprowadzi waszeci ostania dziewka z jaką się go widywało. Zbiegła z miejscowego zamtuza, harda sztuka, Halszka miała na imię, z Małopolski zda się była. Prezentami ja obsypywał i na dobra drogę przywieść chciał, pono matce przedstawił jako swą wybrankę... Znajdziesz tą gamratkę, to i trop do matki będzie. Ale i u pana Laizansa warto się wywiedzieć, bo człek stateczny i bogobojny.
Powodzenia więc życzę, a w wolnej chwili zapraszam do Czernihowa na strzelanie do bażantów. Dostałem 2 pięknej roboty krócice z Flandrii, docenisz waść z pewnością robotę rusznikarzów niderlandzkich.
Pozdrów takoż panią Sapiehównę, Marianna jej chyba ? Ślozy roniłem kiedy pana Lechowa decyzja skradłą ci ją, ale pono wdówką już się ostała, więc tym bardziej parol waść kładź na niej.
A co do naszego ostatniego sporu przyznaję, że owe italiańskie tytunie, co żeś mi je sprezencił wraz z przepiękną fajką, lepszymi są bez ochyby niźli to com z Cesarstwa zakupował. Kolejny raz więc ucieszyłeś mnie swą przyjaźnią. Nadziejam się że i ja pomocny w sprawie Twej będę.

Kreśląc się z szacunkiem
Kacper Wojniłowicz herbu Habdank


Nareszcie mamy coś pewnego. Nazwisko kupca, który na pewno wie dużo o brudnej transakcji z Mikołajem, oraz trop do leża samego hultaja. Kochanica Niecieckiego, Halszka, była ostatnio w łóznicy mego ekonoma... więc nie będzie trudno ją znaleźć. Pan Zbysław na pewno nie omieszka sie pochwalić gdzież to przyjemnośc z nią miał.
A potem capniemy go, a Radzewscy chyba szybko nie dadzą mu zejść, oj nie dadzą. Tak więc męczydusza sam pomrze w męczarni. Jak to mówią "Qui gladio ferit, gladio perit"
 
Blyth jest offline  
Stary 29-10-2008, 22:18   #13
 
Marianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Marianna nie jest za bardzo znanyMarianna nie jest za bardzo znanyMarianna nie jest za bardzo znanyMarianna nie jest za bardzo znanyMarianna nie jest za bardzo znanyMarianna nie jest za bardzo znanyMarianna nie jest za bardzo znanyMarianna nie jest za bardzo znany
Czytałam list chyba ze trzy razy. - Przytrzymaj mnie. Usiąść muszę. - Marcin usłużył mi ramieniem. Złapałam się mocno ławy. List wyleciał mi z rąk. W głowie mi wirowało. Nie może to być prawda. Halszka? To ona by to miała być?
- Zeszłej zimy gościł u nas Nieciecki. Z narzeczoną swoją tu zjechał. Prawił, że z najlepszej rodziny na ziemi małopolskiej ją był porwał. Że oddać jej za nic nie chcieli, że za furtą klasztorną jej życie przeznaczono. Powiadał, że tak się w niej rozmiłował, że dwa miesiące dzień w dzień targi z ojcem jej uskuteczniał, a targował się, że i Żyd niejeden by nie umiał. W końcu stanęło na dotacji dla sióstr, i kapliczce okazałej na rozstajach, gdzie prawa odnoga wprost do dworu Halszki wiodła. I rzeczywiście. Cicha, spokojna, odziana niczem wzór cnót wszelakich. Skromnie oczy spuszczała i przykrywała je długimi rzęsami. Oj, a rzęsy to miała, że ażem wzdychała. Bliskie zbożu, którego żadna burza pokotem nie położyła. A długie, a filuternie zakręcały się. Zoczyłam i Mikołaja jak na nią spozierał. A i mrugał co jakiś czas dziwnie do Niecieckiego. Ejże! - Nagła myśl, niczym błyskawica na letnim niebie poddała mi koncept. - Matulu! On wiedział! Znał jej prowiniencję... Grali przede mną... sztuka przednia im wyszła. To się musieli uśmiać, że ja głupia zamtuzowej kochanicy nie poznałam. Bożesz ty mój...
Marcin patrzył jakoś tak znacząco. Chyba pojęłam nieme zapytanie w oczach.
- Nie, Mikołaj z usług nie miał jak skorzystać, łoża nie opuszczał.. ale.. - tym razem to mnie opuściła pewność - jeździli razem gdzieś... nie – jęknęłam - co jak co, ale tego by mi nie.. - sama siebie usilnie zapewniałam . - A by cię, Marcinie, co tobie za bezeceństwa do głowy przychodzą. Miarkuj się waść, toż to mój ślubny i szlachcic. Nie zhańbiłby mnie tak... - popatrzyłam na rozciągająca się w uśmiechu twarz mojego niemego rozmówcy. - Aj tam... No bo się ... A niech to wszyscy diabli. Bieżajmy tej Halszce oczy wydłubać, a nie mielmy ozorem po próżnicy.
- Przecież... - zaczął Marcin.
- A jak jednak skorzystał? -przerwałam mu rzucając oczywistą dla mnie ripostą.
- ... nie wiesz gdzie jechać! - dokończył.
Nie zbił mnie z tropu ani na moment.
- No jak gdzie? Do Halicza. Wszystkie tropy tam prowadzą. W Haliczu zresztą mieć będziemy tęgiego wspomożyciela. Sam starosta nam pomocy nie odmówi. - Tu przyoblekłam tjemniczość na me lico.
- Hej w ukropie ty kąpana. Trza się przygotować – krzyknął za mną.
- A co ja zamiaruję robić teraz? - odkrzyknęłam i jęłam poganiać czeladź.
Już wszystko było gotowe, gdy nadeszła wieść straszliwa. Jeździec wpadł na podwórze, konia jego czym prędzej rozkulbaczono, pianę z pyska toczył już i rżał żałośnie po cwale zbyt długim.
- Biada wam, biad..a... - ledwo dyszał posłaniec – za.. zaja.. zajazd się szykuje ... - Bywa czasem tak, ze choć burzy wypatrujemy, pierwszy grzmot przeszywa nas sromotnym wstrząsem. Wszyscyśmy zamarli. To było do przewidzenia. Onufry Sulima już dawno zaprzestał listów ponaglających słać, a wyrok zapadł z miesiąc temu.
- Gdzie oni? - dopadłam do półprzytomnego mężczyzny.
- Zbier.. zbierają... się... Ze dwa ... dni ... macie – wycharczał.
Popatrzyłam na Radzewskich. Tomasz skinął głową.
- Bywaj Marianno. A ty, Panie Marcinie, strzeż naszej Lisicy jak oka w głowie. Droga nam ona, lecz tu nasze rodziny, tu nasza ojcowizna, której czas bronić przyszło. Niech was sprawiedliwość prowadzi.
Marcin zdjął kołpak, pokłonił się, ręka jego nieznacznie dotknęła szabli. Nie rzekł nic, bo tu nie trzeba było słów.
Spojrzałam na nich, nie wiedzieć czemu tak, jakbym to ostatnie pożegnanie było. Staliśmy naprzeciw siebie, oni wciąż na koniach, które nie miały już w drogę ruszać, oczy przyjazne, pełne czułości, o którą trudno było podejrzewać tych rębajłów. Moja Błyskotka niecierpliwiła się, jakby wiedziała, że każda chwila drogą jest. Jedna, kryształowa, słona i krnąbrna łza wymknęła się okowom mojego prawego oka. Opamiętałam się w końcu.
- A nie popuśćcie ani piędzi! Jasne? - zaśmiałam się.
- Rozkaz! - zakrzyknęli. - Lisico nasza... - dodał już ciszej Tomasz.
Spięłam ostrogami Błyskotę i ruszyłam rysią przed siebie. Dłużej bym już nie strzymała. Nie obejrzałam się ni razu za siebie, by nie zadać sobie pytania, czy jeszcze kiedyś tu wrócę. Za mną rozlegał się dźwięk kopyt dwóch koni jeszcze, które przez dłuższy czas pozwoliły mi cieszyć się pierwszeństwem i samotnością. Opamiętałam się, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi. Wstrzymałam konia, odwracając się nagle i strzelając pytaniem niczym z łuku mego:
- A gdzie spać będziem?
Wymienili znaczące spojrzenia. Pierwszy odezwał się Myhajło.
- Karczmę trzy godziny temu minęliśmy...
Przygryzłam wargę. A to ci szaleństwo mnie ogarnęło.
- Tam wydaje się być dogodne miejsce na popas, a i chyba odpoczynek w szczerym polu nie jest ci obcy, prawda? - znalazł się w sytuacji Marcin.
- A pewnie, czas mamy przedni na takie noclegowanie.
I po prawdzie, czas był cudowny. Noce ciepłe, niebo czarne wręcz granatem, utkane gwiaździstym srebrnym wzorem. Nieopodal znalazł się i strumyk, w którym pot galopowania zmyć mogłam.
Chwilę trwały kłótnie o wartowanie, ale w końcu zgodzili się, bym jako druga czuwała. Zasypiając, wpatrywałam się w cudownie przyozdobione białym kwieciem gałęzie krzewów jałowca, których na tej polanie urodziło się bez liku. Woń ich uśpiła mię zapomnieniem...
Przyśniły mi się wszystkie, co najgorsze wydarzenia z życia mego, strach i bezradność zakradły się w serce moje. Otworzyłam oczy. Myhajło lekko potrząsał moje ramię.
- Już wstaję, już... - niezbyt wyraźnie zapewniłam o mej gotowości. Wstałam jednak, i z uczuciem wielkiej pustki, zaczęłam patrolować okolicę. Cisza była przytłaczająca. Spokój okolicy wręcz bił po oczach i uszach. Wspomnienia zaczęły napływać kaskadami. Wielka samotność znów objęła mnie swymi ramionami. Wtedy, wspomnienie niedawnej nocy w alkierzu, kiedy resztkami woli obroniłam się przed tym, czego tak naprawdę chciało moje ciało, wróciło, niosąc ze sobą ten nieopisany ładunek emocji i obietnicy. Popatrzyłam na śpiącego mężczyznę, który przyczyną tych rozterek stał się. Pchnięta nagłą decyzją, cicho stąpając w jego kierunku, wsmyrgnęłam się błyskawicznie pod jego okrycie. Otworzył oczy i... nie pytał o nic już. Krzaki jaśminu wabiły, otumaniały, zabierały dech w piersiach. Jaśminowa woń otuliła nas swym woalem. Ja nie udawałam, że się waham. Walkę swą przegrałam. Po trzykroć przegrałam – pomyślałam z ukontentowaniem, gdy pierwsze oznaki świtu nadeszły, a ja niczym kotka wyprężyłam się, szukając dogodnego dla mnie ułożenia na prowizorycznym posłaniu...
 
Marianna jest offline  
Stary 30-10-2008, 11:33   #14
 
Blyth's Avatar
 
Reputacja: 1 Blyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znany
Venimus, vidimus Amor vincit

Poranna rosa przykrywała wszystko. Miękka i ciepła derka umoszczona na świeżej wysokiej trawie dawała pozory wygody, ciepło okrycia nie pozwalało ujść nagromadzonym przez noc emocjom. Poczułem nagłe wzbieranie lubości w lędźwiach, co i ona wyczuć musiała bo zamruczała cicho, delikatnie i tkliwie, czując dowód tego, że świtanie bliskim kuzynem nocy, a co noc dała to i świt umiał ofiarować.
Zasnęła ponownie. Niewinnie i ufnie. Wycierpiała się tyle, rozumiałem że jej żelazna wola na kruchym fundamencie niewieście bezradności stoi. Zrozumiałem że dla niej mógłbym kraść , mordować, Nobile Verbum nawet złamać. Mógłbym tez tworzyć poezję, śpiewać pieśni, dobroczynnością się zająć, zwolnić chłopów z podatku, wybudować katedrę w środku lasu, przemierzyć świat boso, gwiazdę z niebiesiech wyrwać i ku jej zadowoleniu ofiarować.
Pieszczotliwym ruchem starłem z jej gładkiego liczka małą kropelkę. Łza li to była, czy rosa poranna diamentową drobinką postanowiłą ozdobić najpiekniejszą białogłowę jakom w życiu zoczył?
Och nie, ona znowu przemyśliwa żem do pieszczot skorym. Nagie ciało przylegające w całkowitym zespoleniu, dłoń obejmująca wiotką kibić, usta wtulone w kark, uda przy udach, jej lekkie wiercenie się, ocieranie pośladków o mą męskość. Zatracenie w sobie, wzajemność, zjawiskowe bo szalone z premedytacją, karesy dające więcej niźli tylko czcze zadowolenie. Staliśmy się na powrót jednością, jak za pacholęcych lat. Czułem to w niej, wiedziałem że już się nie waha, że podjęłą decyzję, że nie ma sensu stronić od przyjaźni, która jest tak wielka. Uśmiechnąłęm się szeroko.
- Pane, zubów ne pokazuj kak wilk, ino odene pokladajte, Matuszka Słoneczko wysoho już stoit. - Szept dyskretnego przyjaciela, któy dopiero co wrócił z bardzo dalekiego patrolu sprowadził me myśli ku przyziemnym sprawom.
- Idu na królika, spyżę przyhotowliu.
Marianna otworzyła oczy dopiero po jego odejściu. Obróciła się do mnie przodem, znalazła me usta i lekkim pocałunkiem potwierdziłą, że nie żałuje tym razem niczego.
Wstała, zgrabna niczym łania, wprawiając mnie w tępy zachwyt, myszkowała przez chwile nago po obozie, prezentując bez cienia wstydu posągowe walory,pobiegła do strumienia, po czym szybko i niebywałą gracją w ruchach przywdziała porozrzucane odzienie. Zdumiałem się widząc długi wąski sztylet chowany do pochwy buta, ostrą szpilę jaką ukryła we włosach, mały, liściopodobny nóż do rzucania w paśnicy skrywany, usłyszałęm cichy brzęk metalowych blaszek, kiedy wciągała na dłoń łagodne i miękkie z pozoru koźlęce rękawiczki.
Ubawiła ją widać moja mina, kiedy stojąc przed nią naguśki z ustami rozwartymi, paradny widok musiałem dawać.
- Marcinie, wilgoć w powietrzu duża, wietrzyk ostry smaga, nie udawaj świętego Dida, dając się chłostać mrozem. - Szelmowski uśmiech przypomniał mi dawną Mariannę, bardziej zadziorną i buńczuczną niż każdy z otroków mieszkających kiedyś w sąsiedztwie.
Bez słowa pochwyciłem odzienie, wciągając gorączkowo szarawary,pończochy, koszulę i żupan. Mocowałem sie przez dłuższą chwilę z zapięciem broszy płaszcza, dopiąłem szybko wierną szablę, którą w ramach gimnastyki wykonałem kilka młynków w powietrzu.
- Jam gotów.
- Królik toże gotów, pieczem go szybko i jadymy. - Myhajło był naprawdę niezłym łucznikiem. Kucharzem zresztą też, bo pieczyste pochwaliła nawet Marianna , słynąca jak wiadomo z wyrobionego smaku.
- Marianno, do Halicza wjedziem w pół dnia. Co planujesz?
- Wyrwać kłaki tej niecnocie, podrapać a potem na gołą rzyć batogów nasmagać, zanim nie powie wszystkiego co wie o Miko... Niecieckim właśnie! Znajdziemy Halszkę i wydusimy z niej wszystko!
- Myślę, że jej tam nie znajdziemy, ale skoro już tu zawędrowaliśmy, sprawdzimy oczywiście. Przy okazji odwiedzimy też imć pana Laizansa. Na pewno siła nam pomoże, jeśli roztropnie go podejdziemy. Skoro pobożny on, tedy spokojem raczej trza go podejść, konceptu użyć. Wywiemy się co nieco o nim, a wtedy nasz ci on.
Rządza smagania Halszki po nagiej pupie silnie widać jednak zapadła Mariannie w sercu, bo boczyła się nieco na to, żem jej od razu nie powiedział o tym, ze jest ona w okolicach naszych rodzinnych wziętą kurtyzaną. Kiedy usłyszała, że Zbysław, mój rządca ostatnio ją posiadł rozweseliła się niepomiernie i humor jej wrócił.
- Dobrze tak, suczej córze. Niechaj nią byle szarak poużywa, zasługuje na wszystko co złe, oby ją ordyńcy zdybali !
Czując upodlenie wyimaginowanej rywalki, odzyskała rezon i wesołość. Raźno ruszyliśmy w drogę ku wielkiemu miastu, najważniejszemu pośród Grodów Czerwieńskich.
Przekomarzajac się, podśpiewując , gawędząc i przeżucając się krotochwilami, wydawać się mogliśmy komuś zakochaną parą w miesiącu miodnym, a nie poszukiwaczami zesmty. Zemsta jak widać brana na zimno, smakuje niczym najprzedniejszy trunek i skrzydeł dodaje.

Miasto było duże, wylewało się leniwie tętniącym życiem podgrodziem, witało z daleko solidnymi murami, 3 fortecznymi bramami, znad których widać z daleka już było wieże fary Św. Wojciecha, kościółka benedyktynów, Cerkwi Mikołajewskiej i pękatą kopułę zboru w dzielnicy żydowskiej.
Nie zatrzymywani, choć obrzuceni czujnym spojrzeniem gwardzisty przy bramie Lwowskiej, wjechaliśmy godnie do miasta, żegnając gwarne, pełne handlu i rzemiosła przedmieście.
Znając dobrze Halicz, nie skierowaliśmy się w stronę Rynku, a nieco na lewo od niego. Karczma "Pod Oberżniętym Dukatem" mimo niezbyt zachęcającej nazwy miała dobrą renomę. Odkąd pani Anula Hrymajłłówna, kobieta nader obrotna lokal wykupiła, to z podłego szynku i mordowni zmienić go potrafiła w kilka zaledwie wiosen w lokal, w jakim zatrzymać się z damą nie wstyd. Jak zawsze podkreślała Jego Wielebność Biskup Lwowski wybierał zawsze jej lokal kiedy bywał tu w mieście. Prawdę gadała, bo miała stąd dyskretne przejście do słynnego na Rusi lupanaru pana Heinze, a biskup Stanisław zwykł poznawać działanie grzechu od podszewki, pewnikiem coby lepiej z nim potem wojować.
Pod dukatem przyjęto nas chwacko, pachołkowie zginali łby do samej ziemi, nazywali Mariannę księżniczką, mnie Szlachetnym rycerzem, a Myhajłę prawdopodobnym synem nieślubnym samego Sułtana, co on kwitował zdumionym uśmiechem, bo nic z osmanami przecież wspólnego jako kozaczyn nie miał... Monety szczodrze płynęły w sakiewki obrotnych młodzieńców.
Pani Anula osobiście nas przyjęła, z uśmiechem szerszym niźli fizjologia dopuszczać moze powitała, pokoje przydzieliła 2 obok siebie, po czym ugościła polewką, kaszą i pieczoną gęsią, obficie podlewając ją winem.
Usługująca nam dziewka, całkiem ładne stworzonko, widać było, zę mocno na Myhajłe spozirała. Dyskretnie podsunąłem mu sakiewkę, i wyszeptałęm "Laizans, pamietaj". Mój przyjaciel zakręcił swe długaśne wąsisko i dziarsko pobiegł na schodami na krużganek wiodący do naszych pokoi, ciągnąć za sobą lekko zdumioną szybkością, lecz nie opierającą się dziwczynę.
Marianna udała że nie widzi niczego, lecz kpiące wydęcie warg, rozciąganych co chcwile małym uśmieszkiem mówiło, ze wie i widzi wszystko.
- Powiadasz więc Marcinie, ze bywałeś w owej oberży i przódy?
Udało mi się nie zarumienić. Naprawdę, żadna przygoda mnie tu nigdy nie spotkała.
- Marianno, co było drzewiej, niech przyschnie w pamięci naszej, jeno tu i teraz ważnym jest dla nas.
- Coś mi się widzi, żeś kawalerze formę "nas" zaczął preferować.- droczyła się ze mną
- Nas, bowiem sługą Twym najuniżeńszym pragnę pozostawać, oczy cieszyć porankami, a nocami ciemnymi nad szcześciem Twem pracować.
Spojrzała mi głęboko w oczy. Wiedziałęm że nie ma w tym wejrzeniu miejsca na żarty. Głębia szmaragdó opanowałą mnie całkowicie...
- Twój chcę być Marianno... Kiedy pomstę za Mikołaja wykonamy, kiedy żałośc minie, zwróć oczęta ku mnie i pozwól nadzieją mieć.
- Nadzieję mieć?...
Kielich strącony jej łokciem spadł ze stołu.
Celowosć tak oczywista, zę aż nieskrywana. Lekkie napięcie prysło, kiedy ze skrzypieniem otwarły się odrzwia komnaty z której wyskoczył zadowolony kozak.
 
Blyth jest offline  
Stary 06-11-2008, 11:11   #15
 
Marianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Marianna nie jest za bardzo znanyMarianna nie jest za bardzo znanyMarianna nie jest za bardzo znanyMarianna nie jest za bardzo znanyMarianna nie jest za bardzo znanyMarianna nie jest za bardzo znanyMarianna nie jest za bardzo znanyMarianna nie jest za bardzo znany
- Nadzieję mieć? - Spłoszona wymogiem deklaracji, upatrywałam czegokolwiek, co mogłoby uwagę jego ode mnie odwrócić. Lekka nerwowość mię nawiedziła, stąd sięgając po dzban kielich łokciem ze stołu zrzuciłam. Na szczęście Myhajło, a właściwie jego zadowolenie, które wyprzedzało go o co najmniej dwa kroki, przyszło mi w sukurs.
- No i jak tam ogierze srogi? Zebrałeś siły na przygodę? - zaczęłam dowcipkować.
Myhajło jednak niezrażony kpiną moją, wąsa jeno wtóry raz zakręcił i do picia się zabrał. A potem śmiechy były, historyje prawdziwe i z plotek urodzenie biorące, i wino i gorzałka. A ja przyłapałam się na tym, że co rusz na Marcina ukradkiem spozieram. Cóż to do licha znaczyć miało? Wino uderzyło mi do głowy, innego wytłumaczenia nie ma. Ot co! Pożegnałam się tedy z towarzyszami moimi, od Anuli balii z gorącą wodą żądając. Bez zmrużenia oka, nie jęcząc na porę ni nagłość zachcianki, służbą odpowiednio rozporządziła. Wkrótce już leżałam z oczami półprzymkniętymi, dając otulić się ciepłej kąpielowej toni. Włosy rozpuszczone rozłożyły się wokół karku i ramion. Mydląca szybko szyję ręka, dotknąwszy nagiej piersi, spowolniła ruch. Gdy palec przypadkiem musnął sterczącą dumnie malinę, pod przymknięte powieki naszły wspomnienia ostatniej nocy. Bardziej niż obrazy, uczucia przypominały mi się. Dotyk, milijony rodzajów dotknięć. Gdzież on tego się nauczył i czy w ogóle da się ars amandi do nauk szkolnych porównać. Musiał siła mieć kochanek – pomyślałam kontrą. - Oj zazdrosnaś! - skarciłam siebie. - Cóż ty masz do niego? - Właśnie, właśnie... co – zreplikowałam jakoś tak nieskładnie. - A może to i dobrze, że on taki... I znów nie widziałam, a czułam. Jego wzrok, źrenice rozszerzone, oddech szybszy, to wolniejszy, płytszy, głębszy. Pocałunków tysiące niepozostawiających ani skrawka ciała mego nieobdarowanym. Czułam to znowu i...
- Marianno! - Marcin odezwał się cicho zza drzwiami – a nic ci nie jest?
... i wiedziałam, że chcę znowu poczuć.
Specjalnie nie odezwałam się ni słowem. Zawołał jeszcze kilka razy, nie usłyszawszy odpowiedzi, naparł na drzwi, które ustąpiły bez problemu. Czyżbym ich nie zamknęła?
Stanął w progu, rozglądając się czujnie. Wtedy podniosłam się z zimnej już wody i znacząc mokrą dróżkę na podłodze, ruszyłam powoli w jego stronę. Nieznaczny uśmiech przebiegł mu po wargach. Zrobił dwa kroki do przodu i kopnął drzwi, które z trzaskiem się domknęły...
Następnego dnia, omówiwszy dokładnie plan działania, do kantoru kupca Laizansa wyruszyliśmy. Pełni nadziei ale i obaw jak z niego skutecznie interesujące nas rzeczy wyciągnąć. Ten jednak, jednym zdaniem, w perzynę całe nasze spiskowanie obrócił.
- Marianna Radzewska? A pamiętam, pamiętam. Miło waćpanią gościć w skromnych progach moich. Cóż sprowadza? Pożyczka znów potrzebna? Nie starczyło na remoncik?
- O czym waść prawisz, mylisz mię z kimś niechybnie...
- No jakże to? Marianna, ślubna Mikołaja? Prawda?
- Tak, ale...
- Oj ja głupi, to ty nic nie wiesz pani. Pan Mikołaj niespodziankę zrobił i skąd dotację dostał nie wyjawił?
- Panie Laizans, Mikołaja mego ziemia już od pół roku skrywa. Tedy mów mi tu zaraz jakie sprawy on z tobą miał!
- Nie wiedziałem – szczerze się zakłopotał - w podróży przebywając... Kondolencje najszczersze racz przyjąć... Już mówię wszystko.
Jedzenia i napitków przynieść kazał, rozsiadł się wygodnie i w końcu raczył zasypać nas wiadomościami od których omal wytrzeszczu nie dostałam. Na koniec triumf zagościł w moim sercu. Jest! Jest dowód, że Mikołaj niewinny! Przecież przywłaszczając sobie talary na zaciąg, nie pożyczałby od kupca na remont dworu! - powtarzałam sobie w duchu jak zdrowaśkę. Ale to za mało, by go oczyścić. Dopaść Niecieckiego i tak trza nam.
- A śmiał się nawet towarzyszący mu imć Nieciecki, że będąc w posiadaniu takiej fortuny, nie uszczknie z niej i za podpisywanie listów zastawnych się bierze. Muszę przyznać waćpani, że różnem słyszał o świętej pamięci Mikołaju opowiadania i najlepszego zdania nie miałem, ale on na Niecieckiego wtedy oburzył się strasznie i honorze szlachcica wykład krótki poczynił.
Odetchnęłam. Wiedziałam, że były prawidła i pryncypia, których nigdy by nie złamał.
- Tedy ile jestem ci winna?
- A nic mościapani. Nieciecki – szlachetny mąż - był tu jakiś miesiąc po tem i co do grosza w imieniu Mikołaja.. ekhem ...Świętej Pamięci męża twego dług spłacił.
Popatrzyłam na Marcina. Wyczytałam to samo w jego oczach. Szczwany lis, ślady zaciera...
 
Marianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172