Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-11-2008, 14:35   #1
 
ppaatt1's Avatar
 
Reputacja: 1 ppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwu
[autorski] Project: Black Wind

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hGFy_CwA5hk[/MEDIA]

Keath Bradley


Slumsy
Nowy Jork
5 listopada 2012, godz. 16.00

- Keath Bradley, zostałeś skazany na śmierć z racji publicznego użycia mocy oraz morderstwa 58 cywili pochodzenia azjatyckiego. – powiedział komandos mierząc do osiemnastoletniego chłopaka z karabinu. Chłopak spojrzał mu w oczy i roześmiał się
- Keath Bradley nie żyje. Jestem Blood Talon. - Po tych słowach chłopak zdjął rękawice i ruszył w stronę komandosa. Żołnierz wystrzelił z karabinu, lecz kula minęła chłopaka. Komandos rzucił broń i ruszył do ataku. Zadał chłopcu serię ciosów, lecz ten nawet się nie zachwiał. Uśmiechnął się tylko, błyskawicznie zaszedł komandosa od tyłu i zadał silny cios w krzyż. Żołnierz zachwiał się i padł na ziemię.
- C-co ty mi zrobiłeś? - pytał się komandos. Próbował wstać, lecz nie mógł ruszyć nogami.
- Nie panikuj, to minie za jakąś godzinkę. - powiedział spokojnie Blood. - Następnym razem cię zabiję – uśmiechnął się i odszedł zostawiając komandosa samego.

Był to mroźny dzień. Cały dzień mgła. Bezdomni zagnieżdżali się w opuszczonych i zniszczonych bombardowaniami kamienicach. Żołnierze i policja utrzymywały jeszcze Azjatów z dala od miasta. Ale nie na długo. Po mieście krążyły plotki o wielkiej armii zmierzającej do Nowego Jorku, każdy się dziwił dlaczego jeszcze w Stany Zjednoczone nie uderzyła żadna bomba atomowa. Ale Blood Talon nie zaprzątywał sobie głowy takimi sprawami. Jego jedynym celem była prywatna krucjata. Dla niego bardziej liczyła się liczba zabitych Azjatów niż liczba terenów pod panowaniem USA.

Właśnie zmierzał do swojej kryjówki w metrze, gdy usłyszał strzały z shotguna. Nagle z pobliskiego wieżowca wyleciał jakiś człowiek. Upadł na plecy. Po chwili wstał i próbował uciekać. Za daleko nie zdążył. Za nim wyskoczył inny człek z Shotgunem. Podbiegł i oddał kilka strzałów. Obrócił się na pięcie, spojrzał na Bradley`a i szyderczo się zaśmiał.
- Hehe, dwie pieczenie na jednym ogniu, nie mogło być lepiej!.


Mathias Wordsworth


Kanały
Nowy Jork
5 listopada 2012, godz. 16.00

- Ta pier*** wojna sprowadziła nas aż tutaj. Mamy pieniądze ale nawet ich użyć nie możemy. Za to szefostwo, opiernicza się gdzieś w Azji i wydaje nam bezsensowne rozkazy abyśmy sami się pozabijali! - rozpoczął swoją przemowę Jack "Sandman" - Zgromadziłem was tutaj moi drodzy, aby zaprzestać temu. Wiem że mogę przepłacić to życiem, ale zaryzykuje. Pragnę... was na mówić .... do obalenia Deana Borthona.
- Naszego szefa? Ochu***? Co my później niby zrobimy? - zdziwiony odrzekł Adam Kowalski.
- Daj mi dokończyć! Po zabójstwie podpierniczymy trochę kasy i uciekniemy do Australii... - kontynuował Jack
- Dobre żarty, do Australii, kto ma nas niby tam przetransportować? Wojsko? - znów wtrącił się Adam
- Mam rożnych znajomych, jeden z nich jest pilotem, i też ma zamiar uciec z tego bagna. -odpowiedział Jack - Piszecie się an to czy o wszystkim zapominamy? Co sądzisz Mat?

William Soansuer

Stara kamienica
Nowy Jork
5 listopada 2012, godz. 16.00

- Masz - "Liv" rzucił akta jakiegoś odmienionego na stół - Standardowa akcja, idziesz, likwidujesz i odchodzisz.
- Dobra szefie - Will podszedł do stołu i podniósł akta. - Zobaczymy się jutro.
- Poczekaj jeszcze chwilę - zatrzymał "Liv" - mam pewną nietypową prośbę, otóż w domu twojego celu znajduje się pewna dosyć ważna rzecz dla mnie. Gdybyś był tak miły i przyniósł byś mi, odwdzięczył bym się. Jest to kamienna tabliczka wypełniona hieroglifami, taka pamiątka z wykopalisk w Egipcie. Dla ma wartość sentymentalną. Nie będę wnikał w całą historię bo jest zbyt długa. Po prostu przynieś mi ją, jemu raczej nie będzie potrzebna.
- Ale - zapytał Soansuer - co za to...
- Stop - zatrzymał "Liv" - pogadamy o tym później, w każdym bądź razie na pewno nie będziesz stratny. Powodzenia

William gdy tylko wyszedł z mieszkania, otworzył akta.
- Imię... Hans Martich - zaczął czytać - ... Narodowość... Niemcy... Wiek 28... Miejsce zamieszkania... Ulica Boa 3/4... Moc... Brak danych.
Cholera, jak zawsze brak danych!

Aiden Visel


Przy torach
Okolice Nowego Jorku
5 listopada 2012, godz. 16.00


Do oczów Aidena dochodził po woli blask słońca. Czuł się wyczerpany. Podniósł prawą rękę. Same rany cięte. Po kilku próbach wstania, w końcu się udało. Nie wiedział gdzie jest, nie pamiętał co się stało. Na szczęście oprócz kilku poważniejszych cięć, wszystko było w porządku. Po kilku minutach w końcu się otrząsnął i rozejrzał wokół. Wszystko wyglądało naturalnie, drzewa, krzaki, tory. Mimo to uwagę Visela przykuł mały kawałek czarnego materiału leżący po drugiej stronie. Podszedł. Jego oczom ukazał się straszny widok. 5 ciał leżących obok siebie, w dole. Każde rozszarpane. Były to dwie kobiety i trzech mężczyzn. Obejrzał się za siebie. Właśnie przejeżdżał pociąg z zaopatrzeniem. Jechał w stronę miasta...

Timmy "Gabriel"

Katedra Św. Patryka
Nowy Jork
5 listopada 2012, godz. 16.00


Minęło drugie "biada", a oto trzecie "biada" niebawem nadchodzi. - Ksiądz zaczął czytać z lekcjonarza - I siódmy anioł zatrąbił, i w niebie powstały donośne głosy mówiące: "Nastało nad światem królowanie Pana naszego i Jego Pomazańca i będzie królować na wieki wieków". A dwudziestu czterech Starców, zasiadających na tronach swych przed tronem Boga, padło na oblicza i oddało pokłon Bogu, mówiąc: "Dzięki czynimy Tobie, Panie, Boże wszechmogący, Który jesteś i Który byłeś, żeś objął wielką Twą władzę i zaczął królować. I rozgniewały się narody, a nadszedł Twój gniew i pora na umarłych, aby zostali osądzeni, i aby dać zapłatę sługom Twym prorokom i świętym, i tym, co się boją Twojego imienia, małym i wielkim, i aby zniszczyć tych, którzy niszczą ziemię". Potem Świątynia Boga w niebie się otwarła, i Arka Jego Przymierza ukazała się w Jego Świątyni, a nastąpiły błyskawice, głosy, gromy, trzęsienie ziemi i wielki grad.
Jestem Twoim sługą Panie. Zniszczę tych, którzy niszczą Twą ziemię! - Gabriel mruknął pod nosem.

W ławce przed siedziało dwóch nastolatków. Głośno rozmawiali
- Słuchaj, a ta Alex to ma niezłą d***, nie?
- No niezła, niezła. K*** niech ta msza się skończy.
- Panowie, tutaj ludzie się modlą - zwrócił uwagę Tim.
- Spier*** frajerze! - jeden z nich się odpowiedział.
Tim nie wytrzymał i przyłożył z piąstki młodzieńca. Dzieciak upadł ze złamanym łukiem brwiowym. Wszyscy zaniemówili. Gabriel prędko wyszedł z ławki, uklęknął i przeżegnał się. Odszedł ze świątyni.

Nagle z przejeżdżającego czarnego BMW padły strzały. Dzięki refleksowi Timmy uniknął lecących kul. Po chwili zauważył leżącą kartkę, wyrzuconą przez kierowce tamtego auta. Podszedł, podniósł ją i przeczytał:
- Niedługo się z Tobą policzymy, świętoszku. To były strzały ostrzegawcze, kolejne będą celne. Pozdrawiam XeXe.


Alexander Kostylowitz


Część "frontu"
Nowy Jork
5 listopada 2012, godz. 16.00

5..4..3..2..1
Jadący wojskowy hummer stanął w ogniu. Alex wychylił się i odbezpieczył granat i rzucił w stronę nadbiegającego oddziału. Dwóch żołnierzy rozerwało, jeden stracił nogę, trzeci został zraniony w twarz. Blanka przeskoczyła murek, i podbiegła do zniszczonego pojazdu. Właśnie zza zakrętu nadjeżdżała ciężarówka. Youshui wyskoczył podbiegł do jej tyłu i założył mini bombę. Odszedł na bezpieczną odległość i odpalił ładunek. Po chwili pojawił się za ciężarówką pickup. Ciężarówka była zablokowana. Blanka wybiegła na wprost i odpaliła z SR343 serię w stronę kierowcy. Po ucichnięciu strzał, kierowca z roztrzaskaną czaszką zsunął się na bok. Nie żył. Blanka szybko otworzyła drzwi i wyrzuciła zwłoki. W międzyczasie Youshui ładował pieniądze na pickupa. Alex bacznie obserwował sytuację zza murka.

Nagle rozległ się odgłos wybuchu, Azjaci zaczęli szturm. Członkom Blood Angels, wszystko było by obojętne, gdyby nie fakt ,że właśnie rozwalili jeden z przyczółków USA. A Azjatom jest wszystko jedno kogo zabijają. Pierwsi wojownicy ruszyli. Alex zliczył ich około 14-tu. Za nimi podążał czołg. Kostylowitz wszedł do pobliskiego budynku. Był to niegdyś jakiś sklep spożywczy...

"Sudden Death"


Biurowiec w centrum
Nowy Jork
5 listopada 2012, godz. 16.00

Czarny pokój, "God" siedział na krześle przy biurku. Była to tymczasowa główna kwatera Blood Angels. Każdy członek przychodził tutaj po zadanie. Sudden Death był wyjątkowy, przeznaczony do innego typu zadań niż inni. Także tym razem tak było.
Gdy grupa Alexa, kradnie pieniążki, Ty masz inne zadanie. - "God" rozpoczął - Blanka z ich grupy musi zginąć. Mam informacje że zdradza naszą organizację. Szczegóły dla Ciebie są mało ważne. Grunt żeby zginęła. Jak? Nie moja sprawa, ale pamiętaj że ich team jest zżyty. Jeśli by mieli później coś przeciwko zezwalam także na likwidacje. Chociaż mimo wszytko liczę w razie wyniknięcia problemów na dokończenie ich zadania. Idź.

Część "frontu"
Nowy Jork
5 listopada 2012, godz. 16.05

Sudden Death
przyglądał się całej akcji z daleka. Nagle spostrzegł kilkunastu Azjatów szturmujących pozycje Alexa.

Arsene


Dom jednorodzinny na peryferiach miasta.
Nowy Jork
5 listopada 2012, godz. 16.00

Arsene
strzepał ze swojej kurtki kawałki szkła. Obejrzał się do tyłu. Chciał upewnić się ,że Samuel, jeden z Aktywnych już więcej nie wstanie. Poszedł do łazienki, odkręcił kran, i najpierw obmył ręce, następnie twarz. Wytarł się w ręcznik. Arsene nie spodziewał się ,że jego cel ma moc szkła. Kawałki szkła powędrowały w stronę Arsene, ten na szczęście zdążył się obronić i obezwładnić przeciwnika. Mimo wszystko był zmachany.


Nagle po domu rozległ się odgłos pukania do drzwi. Niestety cały dom był we krwi. Arsene stał w bezruchu przez dobrą chwilę. Liczył na odejście gościa. Ten zaś wyważył drzwi. Gość był w holu na dole, Arsene w łazience na górze.

Maximus Svenson


Niedaleko Katedry Św. Patryka
Nowy Jork
5 listopada 2012, godz. 16.00

Max, właśnie malował Katedrę Św. Patryka. Już kończył gdy, zauważył wychodzącego ze świątyni mężczyznę. Głównie przyciągnęła go twarz mężczyzny. Albinos. Blond włosy, blada cera. Po chwili z przejeżdżającego czarnego BMW padły strzały. O dziwo, mężczyzna ominął kule. To był dowód na to ,że był Odmienionym. Odłożył swoje dzieło do plecaka i ruszył w stronę nieznajomego. Z dalszej odległości usłyszał co mówi:
- Niedługo się z Tobą policzymy, świętoszku. To były strzały ostrzegawcze, kolejne będą celne. Pozdrawiam XeXe.
Max sięgnął pamięcią w poszukiwaniu XeXe, znajomo mu się to kojarzyło. Po chwili znalazł. Był to gangster, który też był Odmienionym. Widocznie wojna go nie pokonała. Dalej działał. Ale przypomniał sobie jeszcze coś, adres...
 

Ostatnio edytowane przez ppaatt1 : 04-11-2008 o 21:14.
ppaatt1 jest offline  
Stary 04-11-2008, 21:22   #2
 
Gadul's Avatar
 
Reputacja: 1 Gadul jest na bardzo dobrej drodzeGadul jest na bardzo dobrej drodzeGadul jest na bardzo dobrej drodzeGadul jest na bardzo dobrej drodzeGadul jest na bardzo dobrej drodzeGadul jest na bardzo dobrej drodzeGadul jest na bardzo dobrej drodzeGadul jest na bardzo dobrej drodzeGadul jest na bardzo dobrej drodzeGadul jest na bardzo dobrej drodzeGadul jest na bardzo dobrej drodze
Aiden obudził się z wielkim bólem głowy. Próbował się podnieść chodź jego ciało wydawało się strasznie ciężkie, osłabione i było poranione. Po kilku próbach dźwignął się na nogi łapiąc się drzewa. Stanął i w głowie się mu zakręciło jak by pił cala noc próbował sobie przypomnieć, co się działo lecz tylko ból głowy zwiększał się z każda próba, dlatego odpuścił sobie. Popatrzał na siebie miał strasznie rozwalone ciuchy. Rany zaczęły się goić jak zawsze więc tym się nie przejął.
Aiden spojrzał przed siebie i zobaczył jakiś czarny materiał. Zainteresowało go to więc podszedł, Ujrzał coś okropnego ciała rozszarpane kobiet i mężczyzn. Zaczął się zastanawiać coraz bardziej co się stało wcześniej czy to jego sprawka już dawno nie stracił panowania nad swoja mocą i nie zrobił takich rzeczy. Nagle za jego plecami usłyszał hałas. Obrócił się tak szybko, jak pozwalało mu na to jego osłabione ciało i zobaczył pociąg pewnie z zaopatrzeniem pomyślał muszę się jakoś schować i jakieś ubranie znaleźć, Tam gdzie jedzie pociąg pewnie będzie miasto albo stacja powiedział i ruszył w kierunku w, którym pojechał pociąg, myśląc dalej na temat tych zwłok, straconej pamięci.
 
Gadul jest offline  
Stary 04-11-2008, 23:58   #3
 
Arslan's Avatar
 
Reputacja: 1 Arslan jest na bardzo dobrej drodzeArslan jest na bardzo dobrej drodzeArslan jest na bardzo dobrej drodzeArslan jest na bardzo dobrej drodzeArslan jest na bardzo dobrej drodzeArslan jest na bardzo dobrej drodzeArslan jest na bardzo dobrej drodzeArslan jest na bardzo dobrej drodzeArslan jest na bardzo dobrej drodzeArslan jest na bardzo dobrej drodzeArslan jest na bardzo dobrej drodze
Życie to jedna wielka karuzela – myślał Alex – Gdyby ktoś powiedział mi kilka miesięcy temu że dla korzyści finansowych będę granatem rozwalał Jankeski przyczółek to bym go wyśmiał, a teraz właśnie to robię. Przypatrzył się jeszcze raz pozycji celu do którego „mierzył” granatem, po czym wziął zamach i cisnął małą, okrągłą, ale jakże zabójczą piłeczką. O tym świadczyły efekty jej działania, a swoja drogą nie ciekawe były. Każdy na widok takiej jatki, no może z wyjątkiem chirurga, przyzwyczajonego do widoku krwi, lub lekarza średniowiecznego, który zadrapania leczył amputacją, żeby się gangrena nie wdała zareagował by „pięknym, długim, soczystym pawiem”. Ale nie on. Nie Alex. Nie Scorpion, na nim nie robiło to większego wrażenia. Dla niego cel, przestawał być człowiekiem. Dla niego był elementem, elementem bez duszy, uczuć, kawałkiem mięsa, które trzeba było usunąć, aby ono nie usunęło jego. Wybuch granatu miał być dla reszty ekipy znakiem do rozpoczęcia zadania. A Alex, co on myślał o zadaniu. Dla niego było to zwykłe suche wykonanie polecenie. Czy to Jankesi, czy Azjaci. Dla niego nie miało to znaczenia. Czy pracuje dla Blood Angels, czy Black Wind, czy dla cholera wie kogo. Co za różnica. I tak każdy w końcu dostanie kulkę. Oby jak najpóźniej. Refleksy wybuchu odbiły się na jego twarzy. Po czym schował się za murkiem ukradkiem obserwując rozwój wydarzeń. Nie planował żadnych komplikacji. Wszystko jak na razie szło jak w zegarku. „Mięso” leżało już na asfalcie, trochę po porcjowane, inny kawałek tylko draśnięty. Nie planował jednak dobijać rannego. Szkoda kul, a przy dobrych wiatrach sam się wykrwawi za niedługo. Obserwował jak 2 jego kompanów realizuje plan. Bomba zamontowana, pick up, pieniądze, Azjaci. Azjaci?!
- No szlag jasny by ich w pogodny dzień, stosunek niech do diabli, 3 / 14. Robi się gorąco. Alex gorączkowo obserwował rozwój sytuacji. Oby tylko jego towarzysze zeszli z linii strzału skośnookich. Nie ma co czas się zmyć Pobiegł więc szybko w kierunku dawnego sklepu. Z tego miejsca miał dużo lepszy widok. I większe dzięki temu pole manewru. Kiedy obserwował Azjatyckich żołnierzy, choć nienawidził ich z całej duszy, za to co mu zrobili, podziwiał ich za zorganizowanie. Przypominali wojowników Leonidasa. Kiedy jednak przed jego oczami ukazał się ten straszny obraz, 2 małych ciałek porozrywanych i pokiereszowany, martwych. Oraz ciało Ciemnookiej kobiety z długimi czarnymi włosami. Kobiety której obraz miał w głowie. Kobiety która taką burzę emocji w nim budziła nastąpił ten właśnie moment. Nie był już Alexandrem Kostylowitzem. Teraz był Scorpionem. Przyjrzał się dokładnie polu walki. 14 ludzi, czołg, ciężarówka, pick up. 3 trupy, 2 mp 5. Wyciągnął dłoń w kierunku karabinu. Ten posłusznie poderwał się do góry i lotem błyskawicy pomknął w kierunku dłoni Alexa. Sprawdził magazynek, ok. naboje są. Powtórzył czynność. Druga broń znalazła się w ręku Alexa. Ta również miała naboje, ale pierwsza pukawka sprawiała wrażenie że jest w lepszym stanie. Wyciągnął więc magazynek z drugiej i wsadził sobie do kieszeni kurtki. Obie czynności nie zajęły mu wiele czasu. Wykonywane szybko i metodycznie z dokładnością i precyzją kardiochirurga. Oraz na „żołnierzach Leonidasa” . Przypatrzył się im. Poczym przymierzy do jednego z nich, planując wypalić do kilku. Wszystkich nie wystrzelam, ponieważ najpewniej przy 7, lub 8 trupie w najlepszym wypadku zarobię serię z KMa. Trzeba poprzestać na 2 lub 3 i wiać czym prędzej z tym zamierzeniem rozłożył podpórkę, którą przykłada się do ramienia, poczym przymierzył. Strzelił. Celował w głowę. Potem po raz 2 i trzeci. Następnie złapał broń i wyskoczył przez okno. Pewnym że raczej nie zarobi kulki.
- Niech bóg błogosławi „invisible” Gdy Alex pruł ile sił w nogach, pewien że na pewno zobaczono błysk wystrzału od lady sklepowej usłyszał bliżej rumor jaki powodowały gąsienice czołgu jadąc po asfalcie.
-Ta ulica wyglądać będzie jak plac czerwony po defiladzie heh. Zaśmiał się sam do siebie po cichu, dalej biegnąc na drugą stronę ulicy, będąc pewny że jego osoba pozostanie nie zauważona w ogólnym zamieszaniu. Biegł mając nadzieję że Youshui ma jeszcze ładunki, bo czymś trzebą tę konserwę otworzyć.
 
__________________
Hakuna Matata, jak cudownie to brzmi ...
Arslan jest offline  
Stary 05-11-2008, 15:30   #4
 
Arsene's Avatar
 
Reputacja: 1 Arsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwu
Arsene wrzucił ciało do kabiny prysznicowej. Było całe we krwi. Czuł, że zaraz coś się wydarzy. Wiedział, że osoba która wywarza drzwi nie zastając gospodarza nie ma dobrych zamiarów. Ale nie chciał w to wnikać. Nawet gdyby mógł. Przez chwilę zastanawiał się jeszcze czy może nie wyskoczyć po prostu przez okno, ale to była by hańba. Najwyraźniej będzie musiał zażądać więcej za to zlecenie. Podniósł Glocka z podłogi zalanej krwią i podszedł do drzwi.


Wychylił się, lecz nic nie zauważył. Zakradł się najciszej jak umiał(czyli prawie nie do usłyszenia) do schodów. Postanowił czekać, aż "gość" sam do niego przyjdzie, ale od razu zdał sobie sprawę z tego, że to głupi pomysł. Usłyszał kroki. Wiedział, że zaraz wychyli się i odda kolejny celny strzał. Już miał to zrobić lecz poczuł, że to może skończyć się nieprzyjemnie. Osoba która wtargnęła do domu była coraz bliżej. Teraz wiedział już, że nie wezwie pomocy ( ta osoba). Kucnął i przyjął pozycję do strzału. Jeszcze tylko kilka sekund i będzie po wszystkim ... ale czy na pewno ? Rzucił się i zjechał po schodach na dół. Oddał w kierunku nieznajomego trzy strzały. Jego zmysły pozwoliły mu wymierzyć w kolana i łokieć prawej ręki. Chwilę po tym rzucił się za pobliski fotel i nasłuchiwał kroków.
 

Ostatnio edytowane przez Arsene : 05-11-2008 o 20:07.
Arsene jest offline  
Stary 05-11-2008, 20:46   #5
 
Zuki's Avatar
 
Reputacja: 0 Zuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicachZuki nie jest zbyt sławny w tych okolicach
(...)Właśnie zmierzał do swojej kryjówki w metrze, gdy usłyszał strzały z shotguna. Nagle z pobliskiego wieżowca wyleciał jakiś człowiek. Upadł na plecy. Po chwili wstał i próbował uciekać. Za daleko nie zdążył. Za nim wyskoczył inny człek z shotgunem. Podbiegł i oddał kilka strzałów. Obrócił się na pięcie, spojrzał na Bradley`a i szyderczo się zaśmiał.
[i]- Hehe, dwie pieczenie na jednym ogniu, nie mogło być lepiej!.[i]

Blood spojrzał na mężczyznę pytającym wzrokiem. Po chwili odskoczył w tył i przyjął postawę do walki.
Przeżył skok z czwartego piętra… Odmieniony.
Mężczyzna ponownie szyderczo się zaśmiał
- Żryj mój śrut! To Twój koniec! - i wystrzelił z shotguna w stronę Blooda. Chłopak nie miał czasu na obronę, poczuł, jak pocisk wbija mu się w obojczyk, rozrywa skórę i roztrzaskuje kości. Odepchnięty siłą pocisku odleciał kilka metrów w tył i uderzył plecami o ścianę pobliskiego budynku. Talon oparł się o mur. Rana obficie krwawiła, prawa ręka nie była w tej chwili zdolna do użytku. Mężczyzna zbliżał się powoli z bronią gotową do strzału.
Ten dzień staje się coraz ciekawszy pomyślał Blood. Odmieniony wystrzelił po raz kolejny. Rozległ się głośny huk. Pod ścianą, gdzie stał Talon, pieniły się kłęby dymu i drobnych odłamków muru. Mężczyzna zarzucił shotguna za plecy i obserwował zadymę.
- Co do… - Zdziwił się, gdy z kłębów dymu wyskoczył Talon i biegł w stronę odmienionego dzierżąc w zdrowej ręce swój sztylet…
 
__________________
"Czuję się, jakbym był przywiązany do dachu żóltej ciężarówki obładowanej nawozem i wypełnionej ropą zepchniętej z klifu przez myszkę Miki samobójcę."
frag. piosenki Over the Moon z musicalu The rent w przeł. na jęz. polski.

Ostatnio edytowane przez Zuki : 13-11-2008 o 23:43.
Zuki jest offline  
Stary 05-11-2008, 23:11   #6
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Max szedł wolno chodnikiem; dwu Odmienionych w jednym miejscu to o dwu za dużo. Cóż... BMW odjechało, a Albinos nie przejął się za bardzo sytuacją... "Ciekawe co się dzieje? Świętoszku? Ciekawe okreslenie na kogoś takiego... Jakby Black Wind przeszedł ktoś święty... Ha, Ha, Ha - ale się ubawiliśmy. Dowcip miesiąca..." - pomyślał i nieznacznie przyspieszył kroku. Była 16:00 - wiele osób wracało z pracy do domu... może do rodziny, albo tego co z tej rodziny zostało... Pogoda zaczynała się psuc i by może jeszcze przed nocą z zachmurzonego nieba spadną jakieś krople... Lubił deszcz i te kilka chwil po deszczu, kiedy juz nie pada, ale jeszcze czuc krople w powietrzu...

Przyspieszył jeszcze i po kilku krokach zrównał się z Albinosem. Praktycznie nie ruszając ustami i baczenie obserwując idącego obok mężczyznę powiedział:
- Witam. Nie znasz mnie i ja nie znam ciebie; jest jednak coś co nas łączy... Xexe... Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Co ty na to?

 
Aschaar jest offline  
Stary 06-11-2008, 14:20   #7
 
kaufi's Avatar
 
Reputacja: 1 kaufi jest godny podziwukaufi jest godny podziwukaufi jest godny podziwukaufi jest godny podziwukaufi jest godny podziwukaufi jest godny podziwukaufi jest godny podziwukaufi jest godny podziwukaufi jest godny podziwukaufi jest godny podziwukaufi jest godny podziwu
W ławce przed siedziało dwóch nastolatków. Głośno rozmawiali
- Słuchaj, a ta Alex to ma niezłą d***, nie?
- No niezła, niezła. K*** niech ta msza się skończy.
- Panowie, tutaj ludzie się modlą - zwrócił uwagę Tim.
- Spier*** frajerze! - jeden z nich się odpowiedział.
Tim nie wytrzymał i przyłożył pięścią prosto w łuk brwiowy młodzieńca. Siła ciosu była tak duża, że było dosyć dobrze słychać trzask a potem młodzieńca odlatującego na metr od ławki i zalewającego się krwią z pękniętego łuku brwiowego. Wszyscy zaniemówili.
- Następnym razem się zastanów gdzie jesteś, bo następnym razem mogę się nie opanować i cię zabić za taka zniewagę dla domu bożego. Gabriel zwinnie wyszedł z ławki, uklęknął, przeżegnał się i wyszedł ze świątyni.

Nagle z przejeżdżającego czarnego BMW padły strzały. Co jest?! krzyknął w duchu. Dzięki refleksowi Timmy uniknął lecących kul. Po chwili zauważył leżącą kartkę, wyrzuconą przez kierowce tamtego auta. Podszedł, podniósł ją i przeczytał:
- Niedługo się z Tobą policzymy, świętoszku. To były strzały ostrzegawcze, kolejne będą celne. Pozdrawiam XeXe. Co to za XeXe, trzeba się będzie wybrać do mistrza. pomyślał i od razu poczuł radość że będzie mógł przyczynić się do oczyszczania tego śmierdzącego heteryzmem świata.

Nagle z drugiej strony ulicy zaczął w jego kierunku iść jakiś ponury gość. Znowu ktoś czegoś chce, zaraz nauczę go żeby nie wtrącał się w nie swoje sprawy. Praktycznie nie ruszając ustami mężczyzna powiedział:
- Witam. Nie znasz mnie i ja nie znam ciebie; jest jednak coś co nas łączy... Xexe... Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Co ty na to? Że co ?!wyciągając zza paska balery i celując w oczy mężczyzny wyszeptał:
-A co możesz mi niby zaproponować oprócz dobrej zabawy?!
 
__________________
"because, if you confess with your mouth that Jesus is Lord and believe in your heart that God raised him from the dead, you will be saved."

Rom 10:9

Ostatnio edytowane przez kaufi : 06-11-2008 o 22:18.
kaufi jest offline  
Stary 06-11-2008, 17:50   #8
 
Dreak's Avatar
 
Reputacja: 1 Dreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie coś
Biurowiec w centrum
Nowy Jork
5 listopada 2012, godz. 15.55

Wysoki, chudy i dość blady nie wyróżniający się z tłumu mężczyzna, jako jedyny stał w zatłoczonej ulicy i wpatrywał się w ogromny drapacz chmur powoli przewracając w palcach sztylet.
W końcu zdecydował się wejść, przepychając się bezczelnie przez tłum. Po chwili wspinaczki, wszedł do ciemnego pokoju i oparł się o ścianę. Siedział tam już ktoś, nazywano go "God" cicho przemówił. -Gdy grupa Alexa, kradnie pieniążki, Ty masz inne zadanie.
-Sudden z pogardą prychną i pomyślał. -Niech dzieci się bawią a mi dadzą coś poważnego. -Potem ponowne przemówił "God"
-Blanka z ich grupy musi zginąć. Mam informacje że zdradza naszą organizację. Szczegóły dla Ciebie są mało ważne. Grunt żeby zginęła. Jak? Nie moja sprawa, ale pamiętaj że ich team jest zżyty. Jeśli by mieli później coś przeciwko zezwalam także na likwidacje. Chociaż mimo wszytko liczę w razie wyniknięcia problemów na dokończenie ich zadania. Idź.
-Czyli mam tam pójść, dokonać zdradzieckiego i nie honorowego ciosu wprost w ich drużynę, która pewnie będzie mi ufać... nic prostszego. -Uśmiechnął się szyderczo. -Są bardzo zżyci? Dobrze nie będę okrutny, zakopie ich w jednym grobie...

Część "frontu"
Nowy Jork
5 listopada 2012, godz. 16.05

Sudden wpatrywał się na Alexa, kiedy ten rzucał granatem masakrując przy tym sporą grupę ludzi. Widok nie był piękny, no cóż ale Suddena jakoś to nie martwiło, widział to już nie raz, to tylko człowiek, jego warstwa cielesna, on zajmował się duszą. Wyciągnął sztylet i położył go na dłoni a ten zapłoną czarnym płomieniem i uniósł się lekko nad dłonią, lecz nie był tam długo powędrował wprost w gardło jednego z Azjatów lecz nie trysnęła krew po prostu sztylet jak pijawka wyssał z niego dusze po czym wrócił do Suddena, mężczyzna nie czuł już ciała tylko chłód metalu to wbiciu sztyletu pod skórę w ramieniu Suddena nie czuł już nic a ten był gotowy.
Ruszył wprost na Azjatów nie bał się o ranny, w końcu to nie on zginie, na ich reakcje długo czekać nie było, został zmasakrowany strzałem z wszystkich dział, podziurawiony i ociekający krwią, turlał się do nich. Wyciągnął sztylet z swojego ciała, rany zaczęły się goić aż w końcu zniknął a czarny płomień wrócił do ciała pierwszej ofiary, ta zdążyła tylko przeraźliwie krzyknąć i zginąć od bólu zadanego przez jego kompanów. Ciało nie wyglądało na zmasakrowane. -Poczujcie jego ból. -Uśmiechnął się i wbił im ten sam sztylet w ich ciała, nie było ważne gdzie, ważne że upadli bo ten zapewnił im wieczny sen, stali się roślinami o niespokojnym śnie, pełnym bólu i cierpienia, czuli każdy strzał, na okrągło to było zdecydowanie gorsze od śmierci choć ich ciało pozostało nietknięte, oprócz małej rany zadanej przez sztylet. Ciemny płomień rozprzestrzeniał po całym polu bitwy, co raz zmieniając się w chudego bladego mężczyznę, którego dotyk sprawiał że ciało gniło a dusza musiała wycierpieć za każdy swój grzech nim trafiła do piekła. Kiedy skończył zabawę podszedł do Alexa. -Mam sprawę, gdzie jest Blanka?
 
__________________
"If you want to make God laugh, tell him about your plans."
Dreak jest offline  
Stary 11-11-2008, 12:49   #9
 
Verax's Avatar
 
Reputacja: 1 Verax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumny
W pokoju panował półmrok, niwelowany jedynie kilka żyrandolami na styl barokowy, przymocowanymi do ścian. Całość podążała za tym samym stylem, było tak jak sobie to upatrzył młody mężczyzna dumający sobie na wyścielanej zdobionym aksamitem barokowej kanapie.
W półśmiechu, z zamkniętymi oczyma leżał i wspominał wydarzenia minionej nocy, jak z diaboliczną wręcz precyzją i niewysłowionym spokojem odebrał życie kolejnemu aktywnemu
-Biedaczek, chyba nawet nie był do końca świadomy swojego daru... Nieładnie, oj nieładnie!
Zaśmiał się ironicznie, gdy nagle na zewnętrznych schodach schronu posłyszał stukot czyichś butów.

Skupił się na obiekcie i zlokalizował moc, tak, to był jego mistrz. Oddech zwolnił tempa, a przez stalowe drzwi wpadł Nathan "Liv". Jak zwykle w lekkim poddenerwowaniu rzucił niedbale podniszczoną teczkę na stół i syknął
Standardowa akcja, idziesz, likwidujesz i odchodzisz.
Spokojnie Nathanie, kiedyś Cię zawiodłem?- podłużna, blada twarz Williama przyodziała się drwiący i usatysfakcjonowany uśmiech- Zbyt drogi jesteś dla mnie "Liv", jesteś dla mnie niczym ojciec.- zadumał się na chwilę, podniósł się z kanapy szybkim, niesamowicie zwinnym ruchem i już będąc przy mistrzu szepnął mu do ucha- Zginie zanim zdążysz wrócić do domu.

Nathan poprosił o przyniesie z domu przyszłej ofiary jakąś kamienną tabliczkę, a skoro mam za to dostać jeszcze coś, nie widzę przeszkód, by tego nie zrobić.
Nathan powolnym krokiem wyszedł, żegnając się ze swoim podopiecznym. Gdy tylko drzwi z zimnym hukiem zatrzasnęły się za nim, Soansuer rzucił krótkie spojrzenie na akta... Podszedł najpierw do lustra, zarzucił na siebie czarny płaszcz, poprawił długie czarne włosy i podwiązał krawat. Z zadowoleniem rzucił spojrzenie w swoje odbicie, po czym z nieukrywanym zadowoleniem i satysfakcją podszedł do niewielkiego stoliku, zabierając akta.

Wyszedł i skierował się w pożądany adres, dokładnie zamykając drzwi.
Szedł długim korytarzem byłego metra, po torach walały się resztki gazet i inny śmieć, i gdzieniegdzie dobiegały go odgłosy rozmów bezdomnych.
Nie zwracał na nich uwagi, wyjął ze swojej skórzanej, niewielkiej torby rękawice z metalowymi hakami i zaczął je powoli zakładać, cały czas kierując się w stronę celu.

Mijał spowite ciemnością bardziej lub mniej zniszczone budynki, koncentrując się na swoim zadaniu. Nawet nie zauważył, kiedy doszedł do kamienicy. Jeszcze raz otworzył akta i przeczytał w myślach:
Imię... Hans Martich, Narodowość... Niemcy, wiek 28... Miejsce zamieszkania, ulica Boa 3/4... Moc, Brak danych.
Rozejrzał się po okolicy, gdzieniegdzie jakiś cień przemknął po ścianie budynków, a w oknie mieszkania jego ofiary paliła się lampka.
Susem wskoczył na klatkę kamienicy i począł wchodzić na drugie piętro, przymknął oczy i zaczął lokalizować Hansa i jego moc, musiał to wiedzieć zanim jego cel będzie świadomy obecności Blackera...
 
__________________
Bo nie wiemy co za tym dniem,
Za horyzontem, za dniem...
Verax jest offline  
Stary 17-11-2008, 00:28   #10
 
ppaatt1's Avatar
 
Reputacja: 1 ppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwuppaatt1 jest godny podziwu
Aiden Visel


Padał cały czas deszcz. Aiden szedł i szedł, rozmyślał. Stracił pamięć, znalazł kilka trupów. Nagle z tyłu usłyszał nadjeżdżający kolejny pociąg. Był jeszcze dosyć daleko, ale przyspieszył kroku. Po chwili ujrzał "prowizoryczną" stację. Dużo żołnierzy, dużo kontenerów. Także stało tam kilka czołgów i innych pojazdów wojskowych. Visel przeczuwał ,że coś się dzieje, ale co? Schował się w krzaki, i dalej przypatrywał się stacji. Po chwili dojechał pociąg. Był inny niż poprzedni jaki widział. Po pierwsze był o wiele krótszy, po drugie był z wagonami dla "elity". Tak się zwało opancerzone wagony, w których zazwyczaj jechały ważne osobistości. Dlaczego pociągami, a nie innymi środkami transportu? Oferowały niemal 100% ochronę. Posiadały technologię wykorzystującą kryształy Eghtu. Przez co nawet po wysadzeniu torów potrafiły jechać wzdłuż ustalonej trasy kilkanaście kilometrów, dopóki nie wyczerpała się moc kryształów. Z racji tego ,że kryształów na Ziemi było bardzo mało to wiezione były zazwyczaj przez lokomotywę.


Pociąg się zatrzymał, kilkunastu żołnierzy podeszło do niego. Trzy wagony - bo tyle ich było nie licząc lokomotywy - otworzyły się. Żołnierze ustawili się obok wyjścia środkowego i stanęli na baczność. Najpierw wyszło pięciu żołnierzy z jednostki specjalnej "Beelzebub". Następnie kilku ludzi w garniturach, zapewne prywatna ochrona. W międzyczasie z pozostałych dwóch wychodzili Azjatyccy jeńcy. Wnet wszyscy zgromadzeni bliżej żołnierze zasalutowali. Powoli z cienia wyłoniła się dosyć wysoka postać. Aiden go znał, choć nie mógł sobie przypomnieć przez chwilę kim on jest. Mężczyzna białej karnacji, miał na oko 40 lat. Włosy siwe. Mina bardzo poważna. Powoli zszedł schodami. Szedł wprost spoglądając na twarze niektórych żołnierzy. Zaraz wyszła kolejna osoba. Generał Michael Ghost. Dowódca armii "Nowy York", czyli wszystkich oddziałów broniących Nowego Jorku i okolic. Zaraz też dołączył do swojego kolegi. Rozpoczęli rozmowę z pułkownikiem. Zapewne dowódcą całej "stacji". Po chwili Aiden zrozumiał kim jest tamten człowiek. To dr. "Lucyfer", takie przynajmniej miał przezwisko w Black Wind. Był osobą ,która opiekowała się wszystkimi nowymi członkami Black Wind. On też dawał tabletki i zastrzyki. Możliwe ,że był twórca całego projektu.

Alexander Kostylowitz i "Sudden Death"


Trzy strzały, trzy trupy. Alex wyskoczył przez okno. Wokół niego latały naboje. Na szczęście Azjaci nie byli zbytnio wyszkoleniu. Trafienie graniczyło z cudem. Nadrabiali za to liczbą i fanatyzmem. Nie patrzyli w co strzelają, liczyło się dla nich tylko zlikwidowanie przeciwnika. Nagle naboje przestały lecieć w jego stronę. Kolejni zdziwieni Azjaci padali od zadanych ran na ziemię. Ciemny płomień ogarnął ich. Z czołgu poleciały strzały, masakrujące swoich ludzi. Kule przelatywały przez płomień, trafiając w ciężarówkę. Kostylowitz wskoczył prędko do zniszczonego budynku. Miał nadzieję ,że obsługa czołgu go nie zauważyła, inaczej było by nieciekawie. Gdy się opanował spojrzał na ciężarówkę, Blankę przeszył jeden nabój w okolicy brzucha gdy wyskakiwała z pojazdu. Była twarda, wstała weszła do tego samego budynku co Alex.
- Wiesz co z tym zrobić - powiedziała rzucając dwie mini-bomby.
Czołg cały czas jechał i ostrzeliwał miejsce akcji.

Arsene


Arsene zsunął się ze schodów oddając kilka celnych strzał. Nieznajomy był "napakowany", włosy miał czarne, zaskoczony całą akcją zdziwił się. Jeden nabój wleciał w kolano, drugi w prawy łokieć. Gość upadł na ziemię, po chwili wstał i wyjął z tyłu spodni pistolet. Podniósł do góry lewą rękę, zacisnął pięść i zamknął oczy. Do jednego z okien zaczęły dobijać się wściekłe owady. Osy, pszczoły, szerszenie. Robiły to z taką determinacją ,że szyba powoli zaczynała pękać. Nie było dużo czasu. A przeciwnicy byli po dwóch stronach ściany...


Keath Bradley


Mężczyzna złapał Shotguna, ale nie zamierzał strzelać, wiedział ,że nie zdąży po prostu wziął zamach i uderzył nim Keath`a. Ten zdążył się utrzymać na nogach, ale lekko go zamroczyło. Gdy się w końcu otrząsnął przeciwnik wziął kolejny zamach. Tym razem Bradley zwinnie obrócił się złapał za Shotguna, przerzucił go wraz z właścicielem przez ramię i trzasnął nim wroga w twarz. Zabrał i przeładował. Nagle poczuł jak jego nogi wpływają w ziemię. Powoli zaczynał się topić. Przeciwnik wstał, i zaczął się śmiać, będąc gotowym do szybkiej reakcji w razie wystrzału.


William Soansuer


Kamienica była niezadbana. Pełno robaków i pijaków. Budynek prawie że się rozlatywał. Ściany poniszczone. Po chwili Will znalazł się przed drzwiami ofiary. Były w pół otwarte. Korzystając z okazji wszedł. Wnętrze zbytnio nie różniło się od samej kamienicy. Ba, wyglądała nawet gorzej. Pełno butelek po alkoholu. Meble poniszczone. Ciężko uwierzyć ,że ktoś mógłby mieszkać w takich warunkach. Ale mieszkał. W największym pokoju na środku, siedział na starym fotelu cel tyłem do drzwi. W prawej ręce trzymał dumnie jakieś wino. Zapewne też niezbyt wyszukane. Zaś w drugie ręce rewolwer.
- Po co znów przyszyłeś? Zobaczyć swojego ojca zalanego w trupa? Nie masz po co tutaj wracać. Ja już przepadłem, zginąłem, spadłem na samo dno. Mym przyjaciele tylko to - podniósł wyżej butelkę - A to mym demonem - poniósł pistolet - Synu, jak się wku*** to się zastrzelę. Życie jest do d***.
 
ppaatt1 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172