Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-11-2008, 17:03   #1
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Bad Company!

Bad Company
S01E01
Koniec i początek
[media]http://www.youtube.com/watch?v=DwA_Zg_z-FI[/media]
Coś się zaczyna, coś się kończy. Kto to powiedział? Zresztą, nieistotne. On czułby to teraz doskonale, oni – zebrani nad dołem, w którym leżało jego martwe ciało, zaczynali to rozumieć. Skończył się pewien rozdział, więc z pewnością zacznie się kolejny. A co będzie jego treścią? I jak się skończy? To już pokaże czas.

Kolejne odgłosy wybuchów sugerowały raczej to gorsze zakończenie. Wszyscy znali ten dźwięk doskonale – niemieckie bombowce zrzucają kolejne tony pocisków wypełnionych po brzegi materiałami wybuchowymi. Amerykańce lubiły się czasem pomylić i walnąć w tym w cywilów albo w bezludną okolicę, ale nie Niemcy. Oni, z tą swoją pieprzoną, szwabską precyzją, zawsze zrzucali bomby w dobre miejsca.

Trzeba było się stąd zbierać. W końcu Ruscy muszą być niedaleko…

Każdy trzymał monety, stanęło na rublach, stary zwyczaj w podobnych kompaniach. Martwy trzymał swoją monetę w ustach, reszta, po kolei podchodząc do grobu, mówiła do trupa ostatnie słowa i rzucała monetę do dołu, najlepiej na pierś denata. Gdy ostatni wrzucił rublówkę, w milczeniu zaczęli zakopywać grób. Niezbyt dokładnie – na tych terenach i tak ktoś go rozkopie w przeciągu kilku dni, szukając jakiegoś grubego Rusa, z pyskiem pełnych złotych zębów, albo przynajmniej ze srebrnymi orderami…

Wojna.

Gdy skończyli swą pracę, przysiedli na leżącym nieopodal pniu, by zastanowić się nad fundamentalnym teraz pytaniem – „Co dalej?”.

My jednak sprawdźmy najpierw, co było wcześniej…

***


Wielu inteligentów i polityków produkowało się w programach telewizyjnych mówiąc o tym, jak będzie wyglądać najbliższa poważna wojna. Wystawianie niewielkich oddziałów żołnierzy tak usprawnionych mechanicznie, że walka będzie przypominała grę komputerową, w której walkę stoczą spocone grubasy siedzące w stacjach zajmujących się obsługą wojskowych. Używanie broni, która ma paraliżować czy ogłuszać. Wojna jako starcie ekonomiczne, bez użycia przemocy. Starcia toczone w wyznaczonych miejscach neutralnych, jak na arenie, by żadnemu cywilowi nie stała się szkoda. Albo interwencja sił pokojowych ONZ w tak wielkim stopniu, że każdy niezwiązany z wojskiem mógłby przebiec przez linię ostrzału, a dzielni żołnierze pokoju osłanialiby go własnymi piersiami.

I, jak zwykle, nic nie okazało się prawdą.

Miasta były zmasakrowane, a bomby spadały na co popadnie. Jedyny nowoczesny gadżet każdego żołnierza sił zbrojnych NATO to nowy komunikator, zresztą wyprodukowany przez Nokię, na którego odbiorniku dało się pograć w węża. A i tak co drugi żołnierz już w Polsce wymieniał elektroniczne cacuszko na osiem skrzynek wódki. Tasery, które znalazły się na wyposażeniu niektórych z komandosów, służyły raczej do sparaliżowania warchlaka na obiad czy kumpla pod prysznicem, niż do pozbywania się wrogów bez konieczności ich zabijania. Cywile zaś byli traktowani na dwa sposoby – NATO wysyłało ich do „Przejściowych Obozów Uchodźców”, czyli na pole z kilkoma ogromnymi namiotami, drutem kolczastym i masą strażników, Ruscy dawali szansę na wykazanie się przy umacnianiu fortyfikacji. Ci jednak i tak mogli mówić o szczęściu – po paru głębszych każdy żołnierz lubił rozstrzelać sobie kilku Bogu ducha winnych ludzi. A potem rzucić jakiś męski tekst i zapalić papierosa, najlepiej bez filtra.

A w tej całej wojnie, będącą przeciwieństwem tego, o czym mówiono jeszcze kilka lat temu w telewizji, siedziały najmocniej media. Na niektórych fragmentach frontu na jednego żołnierza przypada jeden dziennikarz. Kręcone są reality show o żołnierzach, seriale mające miejsce w prawdziwych fortyfikacjach wojskowych, powstały już dwa kanały telewizyjne specjalizujące się tylko i wyłącznie w nadawaniu relacji ze starć. Każdy lepszy bukmacher od dawna przyjmuje zakłady o to, kto wygra wojnę, a niedawnym hitem okazało się obstawianie wyniku starcia o Brześć. Wszystkie programy typu talk show zajmują się już tylko żołnierzami i ich rodzinami, ostatnio koncern Coca-Cola wypuścił serię reklam pokazujących walkę między dwoma armiami stoczoną o bunkier w którym, jak się okazało, znajduje się automat z Colą.

W tym samym bunkrze, w którym bohater reklamy otworzył puszkę, siedziało teraz kilka osób niezbyt nadających się do zachęcenia konsumentów, by sięgnęli po dany produkt…

***
2012, 11 kwietnia, 37 kilometrów od Brześciu, w kierunku na Kowel

Stary bunkier pamiętał z pewnością czasy drugiej wojny światowej – to było widać, a przede wszystkim czuć, gdyż wewnątrz okropnie śmierdziało stęchlizną. Ktoś musiał go ostatnio trochę odnowić, gdyż na zardzewiałych blachach pokrywających dach znajdowała się w miarę świeża farba. Poprzedniego właściciela zaś sugerowała wielka, przewrócona i już dawno porzucona ciężarówka z logiem koncernu Coca-Cola. Tylko po cholerę producentom słodkiego napoju bunkier!?

Wewnątrz budowla nie była już w żaden sposób odświeżona (poza zerwaniem ze ścian mchu), ale nie była ruiną. Po podłączeniu instalacji do akumulatora wyjętego z powalonej ciężarówki dało się nawet włączyć światło. Fakt, że od czasów drugiej wojny nikt nie ukradł z tego budynku żarówki był co najmniej zastanawiający… Wewnątrz było trochę sprzętu nietypowego dla tego typu miejsc – jakieś połamane statywy, coś, co wyglądało na taśmę filmową i, co najśmieszniejsze – nowiutki, czyściutki, sprawny i pełny zimnych napojów… automat z Coca-Colą!

Mrugający napis „Wrzuć monetę” nie przetrwał jednak długo. Trudno uzasadnić, dlaczego grupa wkraczających powoli do bunkra dezerterów na dzień dobry posłała trzy kule w kierunku urządzenia – tak, by nie uszkadzając żadnej butelki, otworzyć „drzwiczki” za którymi kryły się litry zimnych napojów. Może w pierwszej chwili mrugające literki skojarzyły im się z zegarem pochodzącym prosto z bomby zegarowej? A może po prostu nie mieli drobnych?

Tak czy inaczej, następne cztery dni grupy uciekinierów sponsorowane były przez znany i lubiany koncern Coca-Cola. Jedni lubili ich produkty, inni nie, ale chyba każdy musiał przyznać, iż z zimną Colą nawet „zarekwirowany” dwa dni temu bimber smakował dobrze.

***
Tak naprawdę potęga armii rosyjskiej nie polegała wcale na komandosach ze specnazu czy tysiącach rakiet, które w każdej chwili można wystrzelić w kierunku miast wroga. W obozach NATO nikt nie szeptał o pilotach i samolotach, pomijano także ogromne statki, wraz z całą załogą. Za to każdy, kto wrócił z frontu, srał pod siebie za każdym razem, gdy przypominał sobie rosyjską piechotę…

Na szkoleniach mówiono, że tak doskonale wyszkoleni specjaliści w walce jak oni, armia samego Układu Północnoatlantyckiego, nie ma co się bać ruskiej hołoty branej z ulicy. Mówili, że po prostu bierze się chłopców z ulicy, daje im się stare kałasze do rąk i wyrzuca na linię frontu. Że może są bitni, ale to dlatego, że są pijani, że może dużo strzelają, ale sami giną od jednego pocisku. To po prostu kamikaze, ale bez samolotów. To będzie najłatwiejsza wojna w historii paktu, mówili.

Jak zwykle, panowie w krawatach albo gówno wiedzieli, albo robili wszystkich swoich w buca.

Na początku było ich pięć milionów, potem zaczęli wcielać rezerwę. W atakowanych miastach rozdawali karabiny każdemu, kto tylko o to poprosił. Wielu kradło, wielu ginęło, rząd z tym się nie liczył. Później zaczęto ściągać oddziały ze wschodu – i wtedy zaczął się pogrom. Mówi się, że armia rosyjska do dwadzieścia milionów uzbrojonych skurwieli. W tej chwili wszyscy dowódcy mówili o trzydziestu, a jak werbunek uliczny pójdzie dalej, to przed końcem czerwca dojdą do 40. Niczym fala tsunami wbiją się w wojska NATO i zmiotą je z powierzchni Ziemi.

Ale liczby to jeszcze nic, tym zajmują się krawaty i inni wysoko postawieni „wielcy intelektualiści”, którzy w czasie wojny siedzą w Stanach, na dodatek pewnie w bunkrach – tak na wszelki wypadek. Dopiero gdy stanie się oko w oko ze wściekłym Rusem, zaczyna się pojmować kolejne klęski „aliantów” na froncie. W chwili, gdy dostają do rąk broń, przestają być ludźmi. To zwierzęta…

Ta „hołota” to przede wszystkim fanatycy. Ich oczy płoną, płoną nienawiścią i chęcią mordy. Chłopaki, które całe życie oglądali filmy o gangsterach i dorastali w kulturze nienawiści, gdy tylko dostali po karabinie, zapragnęli zrobić z niego jak najlepszy użytek. Bo można sobie pozabijać – w sumie nawet nieważne kogo, grunt, żeby nie innych mundurowych. Nikt jeszcze nie został poważnie ukarany za postrzelenie cywila, a za strzelanie do tych świń burżuazji z zachodu można dostać medale i pieniądze. To jest dopiero zajebista zabawa!

Nikt nie nauczył ich podstawowych zasad taktyki, ale po prostu to niepotrzebne. Owszem, po przejściu głównej fali mięsa armatniego zawsze idą żołnierze zawodowi w pełnym tego słowa znaczeniu, ale oni zazwyczaj zajmują się już szukaniem niedobitków. Dobijają wrogów, swoich czasem też, tak po cichu. Bo z pomocą dla takiego to często więcej zachodu, niż korzyści. I chociaż każda bitwa z udziałem „głównego trzonu” armii rosyjskiej wiąże się z ogromnymi stratami ludzkimi, to ta taktyka naprawdę działa. Bo kto lepiej zaskoczy dobrze ukrytego i przygotowanego do walki żołnierza niż biegnący przed siebie i walący z AK-47 chłopak, który usilnie wierzy, że na wojnie walczy się dokładnie tak samo, jak w Quake 3?

Nie biorą jeńców, strzelają w kierunku białych flag, nawet nie bawią się w masowe mordy w wyznaczonych miejscach. Jak kogoś widzą, to strzelają. Po prostu.

Media z początku starały się ukryć prawdziwe oblicze przeciwnika wojsk Paktu, ale gdy furorę na YouTube zrobiło nagranie przedstawiające rosyjskiego żołnierza, który przez sześć minut obiecywał zamordować żołnierzy, ich matki, ojców, siostry, braci, żony, dziewczyny, przyjaciół, kumpli, psychoterapeutów i dentystów, nie dało się dłużej ukrywać faktu, iż świetnie wyszkolone armie przegrywają nie w starciu z profesjonalistami, a z prawdziwymi potworami.

Od tego czasu zaczęły się setki, jeżeli nie tysiące, poruszających reportaży. O dziesięciu dziewczynkach w wieku od sześciu do jedenastu lat, z małej, przygranicznej wioski w Polsce, gdzie dotarli już Rosjanie. Dorwali je, zgwałcili i w ramach pijackiej zabawy poucinali im stopy. Z tymi stopami odwieźli je wszystkie do domów. O poćwiartowanych ciałach żołnierzy ukraińskich, które zostały zrzucone nad Kijowem. O obozach jenieckich, gdzie ludzie umierali z głodu. Zbrodnie godne czarnych rycerzy z baśni, nie współczesnych żołnierzy. A społeczeństwo płakało i naciskało, żeby wysłać więcej sił. Wysyłali, a zaraz potem dostawali więcej reportaży. Jak w Wietnamie.

***
Biały był prawdziwym, stuprocentowym niemieckim skinem. 88, krzyż celtycki na ramieniu, białe sznurówki w czarnych glanach, ciężki kastet z wydrapanymi nożem swastykami i pełno blizn na ciele po pałkach, nożach, pięściach, butach czy siekierach. Ostatnia na łbie, szyta już po ucieczce z wojska, przez Oliviera. To przez nią zwiał. Czy raczej musiał wiać.

Jak front się uspokoi, to bywa, że idzie się człowiek czegoś napić, to przecież normalne. Z tym, że szeregowy chcący po prostu „walczyć za ojczyznę z brudasami” nawet podczas picia musi salutować oficerom. Nawet tym czarnym. Tym czarnym w szczególności, bo pełno w oddziale konfidentów, każdy każdego chętnie sprzeda. David, bo tak ma na imię, nie chciał zasalutować. Po upomnieniu dał murzynowi w twarz. Ten chwycił za kufel, Biały machnął mu w twarz kastetem. I zaczęło się napierdalanie jakich mało.

Ktoś złamał mu ze dwa żebra, inny chciał mu się przebić prosto do mózgu bagnetem. Skin jednak był i na to przygotowany. Żelazna płytka pokrywająca sporą część jego czaszki była pamiątką po przykrym wypadku samochodowym.

- Co on kurwa, Robocop!? – zawrzeszczał jeszcze jego niedoszły zabójca, a potem stracił połowę zębów i ciągłość rdzenia kręgowego, gdy zaczęto grupowo skakać po jego ciele.

Biały tej nocy zabił trzy osoby, ranił z pewnością wielu, wielu innych. Miałby sąd, a zajebaliby go jeszcze przed nim. Porwał tylko wysłużonego już Glocka i zwiał, tak daleko, jak tylko potrafi ł. Po drodze załatwił sobie uroczy strój pasujący do jego subkultury i zapas białych sznurówek do glanów, które w błocie lubią stać się brązowe. A potem spotkał paru ludzi w podobnej sytuacji co on i postanowił, mimo obecności wśród nich paru brudasów, połączyć siły. W końcu połowa jego oddziału chce go rozstrzelać, druga zaś po prostu ukamienować.

***
W zasadzie to niewiele wiadomo o tym kolesiu. Adam Kurlenko, Polak, nazywają go albo Papież, albo Tyskie, bo tylko te dwa słowa kojarzyły się żołnierzom z Polską. Ponoć miał naprawdę wysoki stopień, tak przynajmniej twierdzi Stary, znali się już wcześniej. Zresztą, przed pojawieniem się tego ostatniego w oddziale, to właśnie Papież prowadził grupę. Chciał dojść do łotewskiej Rygi, skąd jego znajomy miał przetransportować wszystkich do Norwegii, gdzie mieli przeczekać jakiś czas, aż wojsko i władze przestaną ich szukać. Plan był ambitny. Zbyt ambitny.

To nie jest tak, że Kurlenko siedzi i milczy przy każdej okazji. On chętnie się napije, pośpiewa, opowie kilka żartów o Polaku, Rusku i Niemcu, w ogniu walki zawsze wspomoże, a po wszystkim chętnie zapali. On po prostu ma to do siebie, że zawsze, ale to zawsze, gdy ktoś będzie chciał porozmawiać o nim, przypomni sobie jakąś niezwykle ważną sprawę do załatwienia, opowie kolejną anegdotę o swoim bracie, który pracował chyba już w każdym zawodzie, albo po prostu oleje rozmówcę. To równy gość, ale strasznie tajemniczy. A nie każdy takich lubi…

Wiadomo tylko, że dawniej zajmował się tym przestarzałym zwiadem – jechał z grupą paru innych, podobnych jemu, sporo przed transportem reszty wojsk, szukał wrogów i – w razie czego – zabezpieczał teren. Przez to stał się strasznie samodzielny – umie sobie zszyć rękę, zauważyć Rusa, zestrzelić go i jeszcze fachowo ograbić i zakopać. Zresztą, z tego co kiedyś wymruczał, to dawniej był saperem, więc Rusa może zakopać razem z paroma minami…

***
Traian Romanow, zwany po prostu Rumunem, ewentualnie Czerwonym, co zawdzięcza pamiątce rodzinnej – czapce czerwonoarmisty, odziedziczonej po dziadku, który za państwo radzieckie walczył już podczas kampanii wrześniowej. Z tego powodu z pewnością miałby wiele problemów w oddziale, gdyby nie jeden fakt – to naprawdę zajebisty facet.

Cholera wie, jakie ma przeszkolenie. Na co dzień mieszka w Bukareszcie, w pokoiku zaraz obok kotłowni służącej jednej z sypiących się kamienic. Wynająłby sobie coś lepszego, ale inne lokum jest poza zasięgiem ulicznego grajka i kawalarza, czy – jak się sam określa – współczesnego barda. Zarzeka się, iż pochodzi w prostej linii od rosyjskich carów, tych ostatnich, wybitych, a na wojnę zaciągnął się po to, żeby odbić ziemie, które zabrali mu bolszewicy. Nie brzmi to wiarygodnie, szczególnie gdy mówi to potomek czerwonoarmisty, ale wszystkie jego historie rodzinne są ulubionymi opowieściami całej ekipy. Poza Białym. „Ale pierdoli, śmieć bezdomny…” , rzuca zawsze skinhead i idzie się odlać.

Nie jest taki stary, to bardziej życie go zniszczyło. Identyfikator mówi, iż urodził się w 1976, co daje mu 42 lata. Trochę dużo jak na zwykłe mięso armatnie, którym był, ale czegóż mógł oczekiwać, gdy zaciągnął się akurat na wojnę? Z tego powodu w walce jest zupełnie nieprzydatny – no, chyba że mówimy o granatach. Te, przez ten swój pijacki fart, naprawdę dobrze rzuca i często trafia w miejsca, w które nikt inny nawet by nie celował, bo nie liczyłby na jakiekolwiek szanse. W innych sytuacjach jednak trzeba bronić jego przepitej dupy.

***
Stary. Nazywa się, jak każdy Ukrainiec, naprawdę dziwnie – jakiś Ołeksander, bodaj Kuźmuk czy inny Kuźniak. Przedstawił się tylko raz, potem już nie powtórzył swego nazwiska, sam zaproponował, żeby zwracać się do niego „Stary”. Z resztą, ma teraz koło sześćdziesiątki ,więc czemu się dziwić? Mówi się, że miał jakiś zajebiście wysoki stopień wojskowy, że był jednym z tych, którzy odpowiadali za blisko tygodniową obronę Kijowa, a później za, niestety szybko zduszone, Powstanie Lwowskie. Jedno jest pewne. To prawdziwy patriota.

Papież kiedyś, po naprawdę wielu głębszych, zaczął opowiadać co robi tu Stary. Że ponoć był wśród głównodowodzących całą walką, że to dzięki niemu wygrano wiele starć, bo zna okolicę świetnie, bo doskonale potrafi poprowadzić żołnierzy do boju. Ale jemu ponoć cały czas zależało tylko na jednym – na uwolnieniu Ukrainy, na rozpoczęciu walk właśnie od tego kraju, a jeżeli to niemożliwe – na desancie wojsk na półwysep krymski i otworzenie w ten sposób drugiego frontu. Prosił, ustalał, obiecywał swoją pomoc, oficjele ponoć na wszystko się zgadzały.

Jebane generały robiły go w buca. W końcu nie wytrzymał i zatłukł jednego z nich, gdy usłyszał kolejne „W przyszłym miesiącu z pewnością!”. Ponoć facet miał głowę doszczętnie rozbitą, ponoć Stary przez kilka dobrych minut walił go w łeb to krzesłem, to laptopem. A potem zwiał. Byłaby wielka afera, ale jakiś ważniak uciął mediom jęzor, wszystko jest otoczone największą tajemnicą. Co się dalej działo – nie wiemy. Stary wrócił z pobliskiej wioski, skąd przyniósł trochę żarcia na wieczór, i gdy tylko usłyszał słowa opowieści o sobie, prawie zastrzelił Tyskiego. Trudno, grunt, że coś wiadomo. O ile to nie plotki.

Nie pije. Nie pali – znaczy, pali, ale lighty, a to jakby nie palił. Nie przepada za imprezami, nie bierze udziału w konkursach wysikiwania swoich imion na betonie (z braku śniegu), nigdy nie skorzystał z żadnej z kurewek, nigdy nie biegał nad ranem z gołą dupą po froncie. Jakby nie swój. A jednak chyba każdy go szanuje, każdy w jakimś stopniu go słucha. To przywódca grupy, nie ma co do tego wątpliwości. I nawet gdy wszyscy ostro się spiją, to zawsze z uwagą przysłuchują się, gdy Stary siada na powalonym pniu i śpiewa cicho, pod nosem, jakieś piosenki w ruskim czy innych wschodnim języku. „Romantyczna dusza”, stwierdził kiedyś Rumun. I miał rację.

To on prowadzi ich wszystkich na Ukrainę, do mieściny zwanej Rowne, skąd mają uciec z tego wielkiego pola bitwy. Nikt nie zna szczegółów, Stary jest z natury podejrzliwy, ale ponoć są tam jego „dawni podkomendni”, którzy mają pomóc im z transportem do Ameryki Południowej, gdzie poopierdalają się w dżunglach i na plażach, gdzie dawniej wygrzewali swoje tyłki naziści po upadku Hitlera. Cóż, z pewnością to gra warta świeczki…

***
2012, 18 kwietnia, 37 kilometrów od Brześciu, w kierunku na Kowel,
15:43

Jack w spokoju sączył ostatnią puszkę Coli, zmieszaną w odpowiednich proporcjach ze „zdobytą” ostatnio flaszką polskiej wódki marki bodaj „Sobieski”, wpatrując się w jawiące się gdzieś na horyzoncie lasy. Obok kolejna próba naprawienia ciężarówki Coca-Coli przez Billy’ego i Alexandra spełzła na niczym, chyba nie było sensu dalej się starać – bez mechanika nic nie zdziałają. Olivier zaś nie mógł usiedzieć na dupie, ciągle szukał czegoś do roboty w bunkrze, jakby mieli tam zamieszkać na wieki wieków.

- Jak na wakacjach, nie? – mruknął do Latynosa siedzący nieopodal Papież, rozkładając się na znalezionym w jednym z okolicznych opuszczonych domów leżaku. – Arnold byłby zajebiście szczęśliwy.

- A chuj z nim, jebany zdrajca narodu… - warknął czyszczący pod daszkiem bunkra karabin Biały. – Dobry kumpel był, ale pierdoła z uniwerka, do walki się nie przydał, a potem jeszcze za ruską dupą poleciał i zamieszkał sobie w domku na froncie… No, piękna przyszłość…

- Nie za ruską, a białoruską, to raz. – mruknął AlexanderA dwa, kto jak nie on zdjął tego Rusa, który rozwaliłby ci twoje faszystowskie dupsko na kawałki wtedy, przed Brześciem?

- Zamknij mordę brudasie! – ryknął David i już chciał rzucać się na swojego towarzysza, gdy z wnętrza bunkra dobiegł głos.

- Obaj zamknąć mordy i wracać do roboty!Stary jak zwykle zarządził, uspokajając grupę, przynajmniej chwilowo. Takiej mieszanki nie dało się uspokoić na dłużej.

I wrócili. Część grzebała w wozie, szukając, co by tu jeszcze mogło się przydać w dalszej drodze, inni majstrowali przy swojej broni, Tyskie co chwilę doglądał produkcji bimbru, a pozostali po prostu zajmowali się wygrzewaniem dupska przy całkiem mocno świecącym słońcu.

- O, Rumun wraca! - zawołał w pewnym momencie Olivier, skupiając tym okrzykiem uwagę pozostałych dezerterów.

Rzeczywiście, „Przyszły Car Rosji” szedł powoli po okolicznym stepie, tradycyjnie w szarym, brudnym płaszczu i, rzecz jasna, w swojej czapeczce z sierpem i młotem. Poszedł się rozejrzeć po okolicy, a nuż coś ciekawego stało się w jednej z dwóch okolicznych wsi. Zresztą, robił tak codziennie, Billy raz poszedł z nim na ten „zwiad”. Traian siadał po prostu pod sklepem z paroma innymi przepitymi facetami i dyskutowali o tym, co ciekawego się w świecie dzieje, rzecz jasna przy kolejnych flaszeczkach możliwie jak najtańszych i jak najmocniejszych trunków, czasem nawet załapał się na wiadomości w radiu czy – od święta – w telewizji. Poza tym zawsze skombinował coś do żarcia – a to parę kilo kiełbasy, a to wołowinę, zawsze jakiś bochen chleba. Ot, dobre relacje z mieszkańcami wsi, jak widać, popłacały.

Tym razem jednak przyniósł coś innego. Czy raczej to coś przyszło tu za nim…

- A to co?! – zawołał Jack, potem – podobnie jak reszta zgromadzonych – wybuchając śmiechem.

- Pies, wyobraź sobie, pies prawdziwy! Za dziesięć rubli kupiłem, ale rasowy, z rodowodem! – odpowiedział Rumun, gdy podszedł już pod sam bunkier.

- No ale po cholerę nam taki pies? To przecież bardziej chomik… - zaśmiał się Polak

- Nie narzekaj, chłopcze. Każdy oddział swojego psa mieć musi, dezerterzy też. No to mamy. Zresztą, nie uwierzycie, aportuje, siada, leży, nawet stójkę robi! W prawdzie srać poza domem nie umie, ale nam do domu niespieszno, panowie… I nazwiemy go jakoś ładnie, motywująco.. . Wolność może? Albo wódka?

I tak po paru minutach dyskusji do grupy dołączył dziewiąty uciekinier o pięknym imieniu Whiskey.

***
2012, 27 kwietnia, 37 kilometrów od Brześciu, w kierunku na Kowel,
7:12

[media]http://nie.ma.loginu.googlepages.com/01-StrachyNaLachy-Siedzimytuprzeznie.mp3[/media]


Stary już poprzedniego dnia zapowiadał wymarsz o poranku. Dzięki swoim mapom, w dziwaczny sposób zaszyfrowanym zresztą, znalazł przez tę parę dni możliwie najkrótszą i – jak udało się ustalić z pomocą radiostacji należącej do wojsk Paktu Północnoatlantyckiego – najbezpieczniejszą trasę prowadzącą ich do Rowna. Oto była droga ku wolności, oto była droga ku wypoczywaniu przez następne lata na gorących plażach, na spijanie cudownych drinków z piersi boskich latynosek. Nawet Białego cieszyła ta perspektywa.

Wozem byliby tam za dwa dni, piechotą zejdzie im dużo, dużo więcej – szczególnie, że musieli unikać dróg, wędrować lasami. Najmniej dziesięć dni. Ale to jedyny dystans, który dzieli ich od spełnienia marzeń. Stary mówił coś o sporej sumie dolarów, o tym, że sprzedał swój dom – podobno niezły – i wszystko inne, co miał, że wybrał wszystkie pieniądze z kont... Oczywiście, nie da im wszystkiego, ale na początek obiecał pomoc. To był dobry człowiek.

Plecaki wojskowe były już spakowane, broń przygotowana by w razie czego użyć jej w odpowiednim celu, żywności zgromadzonej przez wszystkich powinno starczyć na siedem-osiem dni, ale na pewno po drodze będzie okazja czy to podebrać coś z okolicznych domów, czy nawet samodzielnie coś upolować. Na wszelki wypadek z bunkra powykręcali wszystkie żarówki, a nuż się przydadzą, o poranku sprawdzili jeszcze kanały NATO, ale tam nie było żadnych komunikatów prócz propagandowych audycji.

Żołnierze! Rosja jest kolosem, lecz ten kolos ma gliniane nogi. I te gliniane nogi właśnie padają, jedna po drugiej. Każdy wasz pocisk, każde wasze poświęcenie przyczynia się do jej upadku, każdy krok naszej armii niszczy jedno odnóże tej bestii. Nie bójmy się jej, stawmy jej czoło z podniesionymi głowami, z dumą spoglądając w jej oczy pełne nienawiści…

W dźwiękach tych słów wszyscy opuścili ich dawne lokum, kierując się ku lepszemu życiu.

***
2012, 2 maj, las na granicy białorusko-ukraińskiej,
13:23


Wypuszczam na wiatr konia i nie szczędzę razów;
Lasy, doliny, głazy, w kolei, w natłoku
U nóg mych płyną, giną jak fale potoku;
Chcę odurzyć się, upić tym wirem obrazów.
A gdy spieniony rumak nie słucha rozkazów,
Gdy świat kolory traci pod całunem mroku,
Jak w rozbitym zwierciedle, tak w mym spiekłym oku
Snują się mary lasów i dolin, i głazów.
Lasy na granicy były piękne i, w tej chwili, w ogóle nie strzeżone. Zresztą, Białoruś, Rosja i Ukraina to był teraz jeden kraj, chociaż powinni pilnować tych ziem, by uniknąć wejścia na ziemie ukraińskie takich grup, jak właśnie oni. Kto bowiem chce na swoim terenie dezerterów. Nie myśląc o tym jednak wiele, wszyscy cieszyli się, iż nie mają problemu z żadnymi wojskowymi. Do czasu…

Wtem w słuchawkach komunikatorów wszystkich zebranych rozległ się głos Papieża, jak zwykle wypuszczonego przodem.

- Mam jakieś zabudowania, prosto na drodze marszu, czekam na was.

- Co to? – spytał Olivier

- Chuj wie, chyba jakieś fortyfikacje, porośnięte to mchem, więc od lat porzucone…

- Cisza w eterze, idziemy do ciebie. – mruknął tylko Stary. I przyspieszyli.

Rzeczywiście, po piętnastu minutach dotarli do szeregu fortyfikacji porośniętych mchem. Dwa zwykłe bunkry – jeden z paroma wyrwami w ścianach, drugi niemal idealnie zachowany, do tego jeden okrągły, gdzie dawniej pewnie były same stanowiska CKM – co sugerują wąskie, długie otwory niemal na całej długości ścian. Do tego trzy budki, mieszczące maksimum dwóch żołnierzy, rozwalony już w sporej części mur i pełno sypiących się ścian. Wszystko porastały drzewa. Przesrane…

Parę metrów od nich, przy jednej ze ścian, stał Tyskie i machał w kierunku reszty oddziału.

[media]http://www.soundsnap.com/audio/mp3/23740/Puppy-playful%20growl%20and%20bark.mp3[/media]

- Hej, co Ci… - zaczął Rumun, spoglądając na Whiskey, który zaczął nagle szczekać.

[media]http://www.soundsnap.com/audio/mp3/16436/machine%20gun%2020%20shoot%20reload.mp3[/media]
Nagły odgłos wystrzału wywołał u wszystkich jedną i tę samą reakcję – pad na ziemię. Czemu ten polski skurwiel nie sprawdził dokładnie tych zasranych ruin!? Przecież zawsze tak dobrze mu szło… Czyżby w dupie mu się poprzewracało na myśl o ucieczce? Zresztą, czy to samo nie spotkało reszty oddziału…?

Po chwili zaczęły odzywać się kolejne bronie. Kilka karabinów, chyba kałaszy, parę pistoletów, ze dwie strzelby – żadna armia, ktoś po prostu dorwał się do broni i chce dorobić się na wojnie. Nie powinno być problemu, ale to i tak ryzyko, w końcu napastnicy pewnie siedzą w budynkach i grzeją dupska, a jest ich przynajmniej piętnastu…

Whiskey nie przestawał warczeć.

- To nawet piesek to wie, panowie… Czas skopać dupska! – zawołał Rumun, przeładowując starego kałasznikowa.

I miał rację.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 10-11-2008, 01:06   #2
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Ziemia. Ziemia najlepszy przyjaciel żołnierza.
Olivier kilka sekund po pierwszym strzale wtulał twarz w mech.
Pieprzone strzelaniny. Czy oni naprawdę nie potrafią załatwić tego jak ludzie?
Uśmiechnął się sam do siebie, wyjmując zza cholewy buta swój rozkładany nóż. Nacisnął na zapadkę, a ostrze wysunęło się z miłym dla uszów dźwiękiem, który Disparu usłyszał mimo kanonady, w której nie byli dłużni jego towarzysze.
Powoli wysunął się, zza osłony by wypatrzeć najbliższego wroga. Kilka rozbijających się obok pocisków później znów przytulał się do mchu.
- Czyli jednak nie załatwimy tego jak ludzie. Wycedził, wkładając nóż za pas i odbezpieczając MP-piątkę .
Obowiązki przed przyjemnościami.
- Czy ktoś jest ranny?! Czy ktoś dostał?! Krzyknął.
Nikt mu nie odpowiedział.
Czyli albo mnie olali, albo czują się dobrze. Albo wszyscy nie żyją. Pieprzyć ich.
Rozejrzał się bo miejscu walki. Nie widział zza osłony nikogo oprócz Davida.
Nazi odcinał się ze swojego AK, chyba starszego od swojego wynalazcy.
- Zeżryj to, brudasie! No chodźcie, kurwa! Chodźcie, wszyscy!
Tak to jest jak się ma metalową płytkę we łbie. Rdzewiejącą.
- Biały! Dawaj do mnie! Krzyknął Olivier. Bez żadnej pieprzonej, aryjskiej reakcji.
Olivier poderwał się z ziemi, w biegu, oddał dwie krótkie serie w stronę bunkrów i padł na ziemie obok Białego.
Trzepnął go ramię. Nazi z mordem w oczach spojrzał na niego.
Nie takich, jak ty widziałem w piwnicach. Gap się.
- Biały, zbieramy się stąd! Idziemy po Papieża!
- Pierdolić go! Odpowiedział wychylając samego AK i oddając kolejną serie. Karabin wypluł z siebie ostatnie pestki. David zmienił magazynek.
Cóż, dobrze chłopakowi tu.
- Biały, kurwa! Poskładałem Ci łeb? To dawaj za mną!
Towarzysz wyszczerzył powybijane zęby.
- Co racja, to racja.
C'est le ton qui fait la chanson.
Olivier chciał się poderwać z ziemi, gdy skoszona przez pociski gałąź upadła obok niego.
Strzelanina nasiliła się, gdzieś z hukiem rozerwał się granat.
- I co teraz? Spytał nazi, dalej głupawo się uśmiechając.
Olivier przewrócił się na plecy i odpiął od kamizelki granat dymny. Oderwał zawleczkę i rzucił go za siebie. Po trzech sekundach żółty dym wypełnił las.


- Dawaj! Dawaj! Dawaj!
Jak w filmach.
Ciągnąc za sobą Białego, Oliver biegł skulony w kierunku Papieża.
Pociski rozbijały się wszędzie dookoła. Jeszcze kilka sekund i bezpieczny mur.
Ostatni skok i mocne uderzenie zwaliło go z nóg. Jego hełm potoczył się w trawy.
Disparu szybko podniósł się i podpierając się ręką dalej biegł. Biały wciągnął go za osłonę.
- Kurwa, człowieku! To było mocne! Podniecał się Nazi.
Olivier pomacał czaszkę. Wszystko w jednym kawałku. Pieprzony rykoszet.
Czas wracać do rzeczywistości.
Disparu wyjrzał zza muru, szukając wzrokiem Papieża. Leżał zza zwalonym pniakiem, zmieniając opróżniony magazynek.
- Biały, spieprzamy stąd! Lecisz!
Po kilku skokach, opadli ciężko obok Kurlenko. Ten zaskoczony, spojrzał na nich.
- Lekko spieprzyłem.. Odezwał się.
- Nie mam za złe. Odparł Olivier.
- Kur... Kolejny głupi tekst Białego przerwała, podrzucająca ziemie seria.
- Jakieś plany, na dziś Kurlenko? Krzyknął Disparu.
- Bierzemy tego okrąglaka, tylnym wejściem! Biały osłaniaj! Krzyknął i zerwał się w stronę bunkru Papież.
Uwielbiam te przedyskutowane i wspólnie podejmowane plany.
- Czekaj na mnie! Aebly pobiegł za Papieżem.
Kilka sekund obaj oparci plecami o bunkier, ciężko dyszeli. Za chwilę dołączył do nich Biały, wyklinając.
- Zrobimy to tak! Biały od frontu dasz dwie serie do środka bunkra! Tylko, kurwa dwie, bo nas rozpieprzysz!
Nazi znów uśmiechnął się głupio.
Jasne, rozwal nas. To ci chodzi bo tej głowie, co? Pieprzona rdzewiejąca płytka.
- Ja i Disparu wejdziemy od tyłu i dobijemy resztę!
Przestawienie karabinów na ogień ciągły było wystarczającą odpowiedzią.
Kolejne kilka skoków i znajdowali się przy wejściu do bunkra. Ze środka dobiegały szczęk broni i krzyki.
Właściwie to czemu oni zaczęli pierwsi strzelać?
Papież zza winkla wpatrywał się w ciemność, rozświetlaną błyskami w środku. Dwie za długie serie i krzyki rannych były sygnałem. Kurlenko szybkim skokiem zniknął w ciemności.
Olivier rzucił się, wprost w ciemność zaraz za towarzyszem.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 10-11-2008 o 08:14.
Lost jest offline  
Stary 10-11-2008, 11:50   #3
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Pierwszą reakcją pilota na ostrzał było padnięcia na ziemię. Rozpłaszczył się jak mógł na podłożu i sięgnął ręką po okulary przeciwsłoneczne, który spadły mu z nosa przy wykonywaniu tego manewru. Przez głowę przebiegało mu tylko parę myśli, a wśród nich dominowała jedna: "Strzelają do nas". To nie była dla niego normalna sytuacja ... a przynajmniej nie aż tak normalna. Oczywiście podczas wojny znajdował się pod obstrzałem, ale siedział wtedy najczęściej w kabinie wartego paręnaście milionów myśliwca i chociażby dzięki temu czuł się trochę bezpieczniej.

Z drugiej strony wychował się w L.A a Compton było dzielnicą gdzie wiele osób musiało nauczyć się jak radzić sobie podczas strzelaniny. Las jednak nie przypominał w żadnej mierze miasta, a poza tym Alexander ze swoim pistoletem czuł się jak człowiek z nożem na strzelaninie. Wszyscy mieli karabiny szturmowe i walka wcale nie wyglądała fair.

Zaczął się z przesadną ostrożnością przesuwać w stronę Starego i Jacka , którzy jako jedyni pozostali w tym miejscu aby ostrzeliwać przeciwnika.

Kiedy znalazł się przy nich pociągnął swojego brata za rękaw i gdy tylko ten zwrócił na niego uwagę powiedział
-Zarzuć tym swoim drugim karabinem - powiedział do niego podnosząc się na kolana. Było małe prawdopodobieństwo żeby tutaj go trafili, a nie miał zamiaru pokazywać, że się boi. Zresztą już dawno nauczył się panować nad strachem, przecież podczas akcji każdy się boi, albo gdy ktoś walczy z 3 MIGami na wysokości parunastu tysięcy metrów ... "Strach jest zdrowy, pomaga przetrwać. Trzeba tylko nad nim panować." powtarzał te słowa jak mantrę w swojej głowie.

Gdy tylko odebrał karabin zaczął mu się przyglądać. Znał ten model, przynajmniej teoretycznie. M4/M203. Miał celownik kolimatorowy, co znacznie ułatwiało AJ pracę. Gdy tak przyglądał się broni zauważył pytający wzrok brata. Szybko odgadł o co może mu chodzić

-Jasne, że dam sobie radę. Jasna cholera latałem samolotem za około 30 milionów dolarów. Poradzę sobie z karabinem za kilkaset dolców. W końcu nie jest tak skomplikowany. Poza tym strzelałem kiedyś z takiego ... na strzelnicy ... ale ogólną zasadę znam, tą stroną celują we wroga i to naciskam. Nie ma problemu - złapał mocno broń, teraz czuł się pewniej. Jasne najlepiej czułby się w czymkolwiek latającym. Nawet jakimś małym cywilnym samolocie, ale na ten luksus, nie mógł liczyć dopóki się nie wydostaną z tego piekła.

-Dobra to ja może pójdę tam gdzie reszta nie poszła i zacznę do nich strzelać a ty będziesz ich ściągał? - ni to zapytał ni to stwierdził młodszy z Ortegów i ruszył w wybranym przez siebie kierunku. Po chwili dołączył do niego Stary ze swoją bronią

-Czekaj, gdzie leziesz sam. W dwójkę mamy większe szanse. Twój brat wie co robić - na początku poruszali się pochyleni, potem musieli paść na kolana i łokcie. W końcu dotarli do pierwszego miejsca, z którego było widać wrogów.

Alexander przyjrzał się terenowi i odwrócił do Ukraińca -Ok to zrobimy to jak na filmach ... - po tych słowach uśmiechnął się nerwowo

-Mamy tutaj parę kryjówek. Jeden strzela, drugi biegnie do kolejnej i tak się będziemy jakoś poruszać. A Jack będzie zdejmował jakiś, którzy za bardzo się wychylą.- dowódca dezerterów popatrzył na pilota i skinął powoli głową

-Może nie jest to najlepsze przedstawienie planu, ale całkiem udane. Tylko strzelaj dobrze, żeby mnie nie trafili-

Ortega pokiwał głową na potwierdzenie, odszukał wzrokiem pierwszego wroga, a Stary zaczął szykować się do sprintu. Miał nadzieję, że to się uda. Miał nadzieję, że jego brat snajper pozdejmuje tych natrętów, których mu wystawią. Z resztą będą musieli sobie jakiś radzić ... oddał pierwsze strzały.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 10-11-2008, 20:07   #4
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- Latynoska cioto, po co robisz z siebie stracha na wróble? Co znudziło Ci się już skakanie po drzewach jak małpce? – głos Białego oderwał Jack`a od swojej pracy. Ranger był lekko wyprowadzony z równowagi, bo rano okazało się, ze ten śmierdzący nazista wypił resztę samogonu w nocy. Ortega wstał, wyprostował się i podszedł do Niemca. Wpatrywał mu się twardo oczy, tamten sięgnął po nóż, ale nie zdążył, silny uścisk dłoni Latynosa, nie pozwolił mu wyjąć żelaza z pochwy.

- Po pierwsze ty cholerny amatorze i psycholu, to nie strach na wróble… tylko ghillie. Po drugie nie robię z siebie małpy, tylko założę to na siebie, żeby inni nie odstrzelili mi dupy, kiedy będę osłaniał twoją… a po trzecie więcej szacunku świrze, bo kiedyś możesz się obudzić obrzezany i co wtedy powiedziałby twój idol? Fuhrer?

Puścił dłoń skina i nie odwracając się plecami do niego wrócił do swojego zajęcia. Pracował nad strojem maskującym już drugi dzień, swój poprzedni zostawił w bazie, kiedy stamtąd spieprzali z AJ-em.


Whisky kręcił się w pobliżu, powarkując nieufnie na rozłożony na ziemi strój, Ortega wyciągnął do niego rękę z resztą batonika:

- Skąd Czerwony Cię wytrzasnął to za chuja nie wiem, ale mądra z Ciebie psina, a tego białego idiotę to bijesz intelektem na głowę.

*****

Dzisiaj Tyskie szedł na szpicy. Robili to zamiennie z tym kolesiem z Legii, we trójkę stanowili przednią straż… „Rangers lead the way!!!”… zamruczał pod nosem z drwiną. Papież dzisiaj wylosował najkrótszą zapałkę i to on zapierdalał na przedzie.

Las wydawał się być oazą spokoju, w te rejony wojenna pożoga nie docierała tak łatwo, bo niby o co ty się bić? O omszałe pnie, czy kępy paproci? Nie jajogłowi ze sztabów mieli w głowie tylko instalacje wojskowe, miasta, linie kolejowe, drogi, mosty, lotniska i porty. Nie zaprzątali sobie głów lasami.

*****

„Gleba” – pad na ziemię, wykonał niemal automatycznie. Powietrze nad nimi, nagle wypełniło się ołowiem. Łowił uchem odgłosy strzałów… Ak47… Dragunov… jakaś strzelba… Chaotyczne wystrzały i ich intensywność zdradzały jakąś bandę, która dorwała się do gnatów, jednego był pewien, to nie było regularne wojsko, nawet Ci ruscy idioci nie strzelali w taki sposób.

Polak musiał być w niezłych opałach… przypomniało mu się często cytowane przez niego powiedzenie: „Jesteśmy w czarnej dupie…” .

- To się kurwa nazywa ironia, czy jemu się w dupie poprzewracało, że nie obejrzał dokładnie tych bunkrów? Musimy mu pomóc, bo go na amen tam odstrzelą!!! – przekrzykiwał przez huki wystrzałów do Starego.

Po chwili wszyscy już wiedzieli co robić… oddał swoją M4 AJ – owi ze słowami: - Młody, pamiętaj, że jak se odstrzelisz chochones… to się do Ciebie nie przyznam, żeś taka oferma – rzucił próbując rozładować sytuację. – Uważaj na siebie stary… Bad Boy for life!!!

*****

Ruszył pierwszy, przeczołgał się ostrożnie między krzewami czeremchy i zwalonym pniakiem, znajdując dogodną pozycją strzelecką. Miał całe przedpole jak na dłoni… lokalizował powoli punkty oporu. Dał reszcie znak, że jest gotowy i że mogą ruszać.

Rumun z Billy Ray`em ruszyli pierwsi klucząc wśród załomów, Czerwonoarmista odgryzał się wrogom ze swojego wysłużonego kałacha, nie przejmując się zbyt mocno celowaniem. „Liczy się efekt psychologiczny” – jak to miał w zwyczaju mówić ten „potomek Romanowów”.

Obserwował przez potężną lunetę okolice bunkrów. Z wnętrza podłużnego umocnienia co chwila w stronę dwóch biegnących i kluczących mężczyzn padały serie z AK 47, a nad nimi przebijał się miarowy odgłos wystrzału z Dragunova. Rangers uważnie wpatrywał się w wąską wnękę biegnącą wzdłuż całej frontowej ściany bunkra…

Kolba przylegała ściśle do ramienia… wstrzymał oddech i szybko ściągnął spust, posyłając posłańca śmierci kalibru 7.62 mm we wnętrze betonowego sarkofagu. Wrogi karabin snajperski zamilkł… wypatrzył jeszcze jednego delikwenta, ubrany w futrzaną czapkę uszatkę, właściciel przepitej mordy i granatowego nosa, wychylił się zbyt mocno chcąc dostać kryjących się już za ścianą bunkra Goldsteina i Rumuna…. Znów szybkie ściągnięcie spustu i jego głowa zamieniła się w krwawą mgłę, a ciało padło bezwładnie, zwieszając się do połowy z otworu strzelniczego.

Zdążył jeszcze zobaczyć jak Legionista wrzuca do wnęki granat, bo szybko skierował wzrok ku drugiej flance. Tylko takie rozwiązanie mu pozostało, bo Olivier próbując osłonić Siebie i będącego w szale walki Białego rzucił granat dymny, momentalnie zasnuwając swe postacie dymem. „W dupę se mogłeś ten granat wsadzić cholerny żabojadzie…niech was tam teraz zastrzelą idioci…” – klął pod nosem w żywy kamień.

Dym zasłonił mu pole widzenia całej prawej flanki… miał tylko nadzieję, że Francuzowi i jego nowemu koledze udało się dotrzeć do Papieża.

AJ osłaniał Starego, dowódca zajął dogodną pozycję, dając znak młodszemu z Ortegów by teraz on parł do przodu. Jack przeszukiwał wzrokiem teren przed nimi… nie mógł pozwolić, by AJ- owi się coś stało. Aleksander kluczył wśród pni, a Stary celnym ogniem kładzionym na dwie betonowe stróżówki umożliwiał mu bezpieczny bieg. „Trza przyznać, że się staruszek zna na wojaczce”.

Jego czuje oko wykryło podejrzany ruch w ruinach drugiego podłużnego umocnienia… akurat tego w którego kierunku biegł AJ. Seria z Kałasznikowa, wyrwała darń tuż obok OrtegiJackowi serce zabiło szybciej, ale AJ zdążył paść na ziemię. Krzyżyk lunety spoczął na miejscu skąd zauważył podejrzany ruch i skąd padł chwilę później ogień.



Gdzieś tam daleko przed nim… słońce mignęło między drzewami… jego promienie odbiły się na ułamek sekundy na wypolerowanej lufie broni… nie czekał. Ponad całą kakofonię walki, wystrzałów i wybuchów granatów, jak grzmot przebił się pocisk z jego M24… ogień z kolejnego bunkra ucichł.

Goldstein z Rumunem, chyba załatwili ten po prawej stronie, bo czarny dym wydobywający się z wnęki na CKM, wróżył źle dla przebywających wewnątrz. Po jego prawej stronie ekipa Biały, Olivier i Tyskie właśnie czyściła kolejne umocnienie.

Przeładował karabin… usłyszał miły dla jego ucha szczęk zamka karabinowego i rozejrzał się za kolejnymi celami… tuż obok niego Whiskey nadal zawzięcie szczekał.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 12-11-2008, 22:13   #5
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
2012, 2 maj, las na granicy białorusko-ukraińskiej,
13:57

Strzały, huki, krzyki. Krajobraz pola bitwy. Jack ze swojego stanowiska widział świetnie każde miejsce w kompleksie bunkrów. Każdy przeciwnik, który wyłonił się zza ścianki czy przez okno budynku był skazany na pocisk z jego karabinu. A przynajmniej miał ogromną szansę na jego otrzymanie. Prosto między oczy. Latynos znał także pozycje każdego ze swych towarzyszy.

Doskonałe wsparcie – zwykł myśleć o sobie w takich chwilach.

Huk wybuchającego granatu skutecznie przyciągnął jego uwagę. Z bunkra, do którego udali się Rumun i Goldstein wydobywał się już tylko czarny dym. Chłopaki się spisały. W środku nie było już nikogo żywego, to pewne. Po chwili wychylający się zza budynku Traian potwierdził przypuszczenia Rangersa. Czysto.

Refleks to podstawa. Zza jednego z murków wyskoczył jakiś obszarpaniec z karabinem w ręku. Co za amatorka – bierze broń, skacze i myśli, że przeżyje? Do jasnej cholery, to nie „Commando”! Krótka kulka z karabinu snajperskiego ukróciła żywot amatora, przy okazji ratując Białego. Z bólem serca, ale jego karabin może się tu jeszcze przydać…

Skinhead był w tym samym czasie zajęty pruciem do środka okrąglaka, czemu towarzyszyły krzyki rannych. Po chwili jego seria umilkła, krzyki zaś przerodziły się jedynie w jęki. Dwie sekundy potem dwa karabiny rozpoczęły rzeź wewnątrz budowli, a krzyki znów powróciły. Jak w pierdolonym piekle. Olivier i Tyskie to profesjonaliści. W bunkrze z pewnością nie został nikt ży…

Ciche szczeknięcie Whiskey’a.

Jack natychmiast spojrzał na psa, w ostatnim momencie, by dojrzeć jednego z tych dupków, który próbował zajść go od tyłu. Nieźle się nastawał, żeby go tu znaleźć… A może po prostu przechodził obok przypadkiem? Nie skradał się jakoś specjalnie, nie szedł w kierunku snajpera

Krótki strzał z leżącego obok stanowiska strzelca pistoletu rozwiązał wszelkie pytania dotyczące celu wędrówki oponenta.

Stary właśnie biegł, razem z AJ, w kierunku ostatniego z bunkrów. Brat niepewnie trzymał broń, to przecież widać, Jack świetnie widział jego brak doświadczenia… Ale nawet on był setki razy lepszy od tych, z którymi mieli okazje walczyć. A co dopiero Stary – skakał, kucał, strzelał, podczas przejścia do jednego z bunkrów chyba z trzy razy uratował tyłek Alexandra. To był ktoś, to był dowódca…

Przez lunetę Ortega widział, jak Ukrainiec wyciąga zza pazuchy butelkę z benzyną, odpala ją i wrzuca do środka, AJ zaś staje z karabinem zaraz obok wyjścia z bunkra. Świetna, prosta taktyka. Prędki rzut, wybuch płomieni, krzyki i…

Zauważył go. Wyłonił się z lasu. Jakiś partacz, totalny burak, w drelichowej kurtce, w starej czapce z daszkiem… Ale z karabinem. Kałaszem, rzecz jasna. Cztery metry od AJ… Szybko wycelował, przycisnął spust, wstrzymał oddech, poprawił broń… A kałasznikow już prawie wystrzelił…

Strzelił. Trafił go prosto między oczy. Idealnie. Alexander obrócił się w kierunku brata, pewnie gestem chcąc mu podziękować za wybawienie, lecz nagle jego mina zrzedła, nagle uśmiech ustąpił miejsca przerażeniu…

Wyłonił się z jednej z budek. Tak, nikt ich jeszcze nie sprawdził, ale przecież to było nieprawdopodobne, żeby ktoś się tam schował. A jednak… A teraz po prostu stał, trzymając pistolet, z którego lufy unosił się dym. Mimo całego chaosu towarzyszącego walce, każdy świetnie widział ten dym. Każdy widział też świetnie dziurę w głowie Starego. Jego oczy, przepełnione w tym momencie rozpaczą. Jego usta, szeroko otwarte, jakby chciał wydobyć z nich krzyk, niemy krzyk. Jego dłoń, prawa dłoń, którą zawsze tak wiele gestykulował, uniesioną w górę, jakby chciał coś im przekazać. Widzieli to wszystko…

A potem jego ciało runęło na ziemię.

***
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DwA_Zg_z-FI[/MEDIA]
Coś się zaczyna, coś się kończy. Kto to powiedział? Zresztą, nieistotne. On czułby to teraz doskonale, oni – zebrani nad dołem, w którym leżało jego martwe ciało, zaczynali to rozumieć. Skończył się pewien rozdział, więc z pewnością zacznie się kolejny. A co będzie jego treścią? I jak się skończy? To już pokaże czas.

Kolejne odgłosy wybuchów sugerowały raczej to gorsze zakończenie. Wszyscy znali ten dźwięk doskonale – niemieckie bombowce zrzucają kolejne tony pocisków wypełnionych po brzegi materiałami wybuchowymi. Amerykańce lubiły się czasem pomylić i walnąć w tym w cywilów albo w bezludną okolicę, ale nie Niemcy. Oni, z tą swoją pieprzoną, szwabską precyzją, zawsze zrzucali bomby w dobre miejsca.

Trzeba było się stąd zbierać. W końcu Ruscy muszą być niedaleko…

Każdy trzymał monety, stanęło na rublach, stary zwyczaj w podobnych kompaniach. Martwy trzymał swoją monetę w ustach, reszta, po kolei podchodząc do grobu, mówiła do trupa ostatnie słowa i rzucała monetę do dołu, najlepiej na pierś denata. Gdy ostatni wrzucił rublówkę, w milczeniu zaczęli zakopywać grób. Niezbyt dokładnie – na tych terenach i tak ktoś go rozkopie w przeciągu kilku dni, szukając jakiegoś grubego Rusa, z pyskiem pełnych złotych zębów, albo przynajmniej ze srebrnymi orderami…

Wojna.

Gdy skończyli swą pracę, przysiedli na leżącym nieopodal pniu, by zastanowić się nad fundamentalnym teraz pytaniem – „Co dalej?”.

***
2012, 2 maj, las na granicy białorusko-ukraińskiej,
20:05


Siedzieli nad jego grobem już od godziny. Ktoś coś tam mruczał, Rumun próbował zanucić jedną z przyśpiewek dowódcy, ale nie wyszło to najlepiej. Potem próbował zaintonować wesołą piosnkę biesiadną o cycach Maryny z Krymu, lecz i to nie spotkało się ze zbyt wielką aprobatą grupy. Wszyscy myśleli nad tym, co dalej ich czeka… I dlaczego to skończyło się właśnie tak?

Kto był winny? Chyba każdy z nich, chociaż wszyscy mieli potencjalnych winnych. Jack, bo to on nie wystrzelił, kiedy powinien. Alexander, to on wyciągnął Starego i nie pomógł mu w tej sytuacji. Biały, bo robił za dużo hałasu. Olivier, bo rzucił ten pieprzony granat. I tak dalej, i tak dalej. Wszyscy chcieli wyrzucić innym to, jak bardzo winni są śmierci Ukraińca, lecz nikt nie miał ochoty na awantury. A przy tych ludziach było to niemożliwe do uniknięcia.

Whiskey znów zaszczekał.

- Nu, zwierz ma rację, trza by się napić było. Na smutno źle niby, ale czemu i nie?Rumun wyciągnął z plecaka cztery flaszki zrabowanego samogonu, na co wszyscy zebrani po kolei sięgnęli do swoich pakunków, wydobywając z nich po kieliszku, szklance, musztardówce bądź słoiku.

Adam polał wszystkim. A potem wzniósł niemy toast.

- Picie piciem, panowie, ale musimy coś z tym zrobić. Co dalej? Gdzie dalej? Do Rowna? – spytał po wypiciu przez wszystkich pierwszej kolejki.

- Nie ma chuja, przecież nie znamy tam żadnego kontaktu. Stary nic nam nie mówił… - mruknął Biały, wyjątkowo spokojnie jak na niego.

- Możemy spróbować. Z tego co udało mi się ustalić, cztery godziny stąd jest droga, a przy niej jakaś wiocha. Tu raczej Rusów mało, więc możemy spróbować. Albo dalej, za drogą iść, na północ czy południe, gdzieś zajdziemy na pewno… - mówił powoli Papież.

Na grillu, czyli ognisku w środku beczki, na której położono znaleziony jakiś czas temu fragment stalowej siatki, dochodziły już steki, następną kolejkę polewał Olivier, stosik wypalonych papierosów zaczynał przypominać dorodne mrowisko. Wszystko jak zwykle, ale poza brakiem Starego rzucała się w oczy jeszcze jedna różnica. Teraz to oni muszą zdecydować…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 20-11-2008, 12:47   #6
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Pogrzeb Starego był dla Alexandra nieprzyjemny. Tracił wcześniej towarzyszy walki, ale nie w taki sposób. Szczerze powiedziawszy nigdy nie widział śmierci osoby z tak bliskiej odległości. Gdy samolot twojego kumpla spada w płomieniach na ziemię, mimo że straszne, jest to w pewien sposób odsunięte od życia ... abstrakcyjne. Tutaj nie było żadnego odseparowania, to była rzeczywistość.

Długo zastanawiał się co może powiedzieć, człowiekowi który miał ich stąd wyprowadzić. Gdy jego rubel wylądował na piersi ich byłego dowódcy zdołał tylko wymyślić -Obyś latał dalej w niebie - co wypowiedział po rusku. Język ojczysty Starego niewiele się od niego różnił ... wydawało się to po prostu odpowiednie.

Potem gdy zakopywali jego ciało, jakoś cicho zaczął nucić "Dust in the Wind", nie znał słów żadnej z piosenek religijnych, a tą przynajmniej pamiętał. Co do głosu to cóż ... w takim towarzystwie, jego zdolności muzyczne były na odpowiednim poziomie, żeby na niego nie buczeli.

I teraz siedzieli popijając w ciszy. Każdy jakoś sobie radził ze śmiercią, AJ też musiał sobie z tym radzić. Podczas tej wojny próbował ochronić ludzi, którzy służyli pod jego rozkazami. Cóż ciężko było to nazwać analogiczną sytuacją, przecież były pilot USAF, nie był uczony walki na ziemi. Sam uważał, że nie można mu nic zarzucić ... zresztą tutaj bardzo dobrze pasowały słowa z Biblii "Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamień". Pewnie dlatego o tym nie rozmawiali, bo każdego można było o to oskarżyć. Każdy po części był winny.

-To wszystko nie ma sensu - powiedział w końcu po którymś kieliszku

-Będziemy się teraz nad sobą użalać, kurwa, wyhodujmy sobie jaja i zdecydujmy co mamy robić - powiedział w końcu, nie tylko dla przerwania tej smętnej ciszy jak i do podniesienia siebie samego na duchu.

Z jednej kieszeni swojej kurtki wyciągnął kilka map
-Zwinąłem to z jednostki jak postanowiłem wybrać się na tą wycieczkę. Może nie dojdziemy z nią do końca naszej wędrówki, ale pomoże nam w najbliższym czasie. Uważam, że powinniśmy się stąd ruszyć, tam gdzie prowadził nas Stary. Może i kontaktów żadnych nie znamy, ale jakby udało się zdobyć trochę kasy po drodze, to może jakiś samolocik uda się załatwić. A wtedy tak czy siak polecimy do Ameryki Południowej. Potrafiłbym polecieć na wszystkim co ma skrzydła -

--------------------
Piosenka Dust in The Wind w wersji Kansas
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 21-11-2008, 21:55   #7
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Kolejne 8 minut życia uleciało wraz z nikotynowym dymem wypuszczanym z płuc.
Olivier, klęcząc oparty o omszoną ścianę zniszczonego bunkru zaciągał się swoim marlboro.
Z daleka przyglądał się towarzyszom, kręcącym się po pobojowisku. Co jakiś czas, ktoś zatrzymywał się obok trupa Starego, przyklękał i odprawiał swoją magię.
Disparu przeczesał ręką włosy.
Kurwa, hełm.
Wstał i powoli ruszył w kierunku traw, gdzie spodziewał się ko znaleźć. Po drodze kopnął skorupę własnego granatu dymnego. Przyglądał mu się Legionista.
I co się, kurwa gapisz? Myślisz, że to moja wina?
Otaksował zimnym spojrzeniem Ray'a, Bill'a czy jak tam na niego wołali i dalej szukał swojej zguby.
W końcu znalazł go kilka metrów od miejsca, w którym dosięgła go kula. Kawałek metalu został rozerwany przez nadlatując pocisk.
To mogła być moja czaszka. To mogła być czaszka..
Olivier szybko założył hełm na głowę i podszedł do towarzyszy. Stał chwilę oparty o drzewo przyglądając się jak Biały rozpieprza łeb leżącemu trupowi, śmiejąc się przy tym jak zarzynana świnia.
Popieprzony, kurwa Hitler. Potrzebna mi fajka.
Po kilku sekundach szamotania się z zapalniczką odpalił papierosa.
Głęboko się zaciągnął, a dym ponownie znalazł się w płucach. Powoli czuł się lepiej.
Wszyscy dookoła szabrowali ciała zabitych brudasów.
Rumun z wielkim uśmiechem szedł z nowymi ciuchami.
Kurwa, przecież zdjął je z trupa.
- Najpierw zakopmy, Starego. Odezwał się przerywając zbieranie gwiazdkowych prezentów.
- Później pomyślimy.
Disparu odszedł kilka metrów od drużyny, położył się w miękkiej trawie i obserwował przewalające się nad nim niebo.


Iść za resztą.. Dalej stąd.. Bliżej Francji..
Zaciągnął się mocniej papierosem.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 22-11-2008 o 10:29.
Lost jest offline  
Stary 22-11-2008, 23:16   #8
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Siedzieli wszyscy wokół usypanego ze świeżej ziemi kopczyka. Przykryli go dodatkowo darnią i przysypali liściem… nie chcieli by ktokolwiek zbezcześcił miejsce ostatniego spoczynku Starego.

Steki powoli dochodziły na prowizorycznym grillu zrobionym z wózka z supermarketu… smakowita woń mięsa zaczęła rozchodzić się po obozowisku. Tyskie właśnie rozlewał ostatnią kolejkę spirytusu. Wszyscy siedzieli w ciszy…. Rumun próbował zanucić, jedną ze smutnych pieśni Starego, ale przestał po krótkiej chwili.

- Wszyscy daliśmy dupy, kurwa mać!!! – podniesionym głosem powiedział Jack. – Wszyscy kurwa mać, jak jeden. Każdy z nas zapomniał, że to nie pieprzony piknik, tylko wojna. Pamiętasz Tyskie ten film o którym nam opowiadałeś? „Psy wojny”, czy jakoś tak było? My też musimy zostać takimi psami… bo jak nie to będziemy kundlami, które pogoni banda byle drechów z kałachami.

- Musimy ruszyć dupy. AJ ty jako pilot znasz się na nawigacji najlepiej z nasz wszystkich. Bierzesz mapy,od tej chwili to Ty nas prowadzisz.
Pomysł z przebraniem jest całkiem niezły, niech każdy ściągnie coś sobie z jakiegoś trupa, choć jak pokażemy się w wiosce z bronią to i tak możemy sobie na czołach wymalować „DEZERTERZY”, więc czy przebieranki mają sens? Ja tam swoich insygnia nie oddam temu świrowi. – powiedział Ortega odpinając blachę z oznakami 75 regimentu.

- Do wioski po mapę pójdziemy wszyscy, ale gadał będzie Rumun i ewentualnie Tyskie. Reszta niech ma oczy nawet na dupie. Zrozumiano? To się Ciebie też tyczy cholerny Hitler Jugend, jak Ci się nie podoba, że Ci metys rozkazuje to droga wolna możesz odejść… tylko, że marnie Cię widzę, radzącego sobie samemu. Musimy się z tego wyrwać… wszyscy… dopóki nie uciekniemy, będziemy jak pieprzony Harrisom Ford w „Ściganym”, zdani tylko na siebie. Idziemy do miasta o którym wspominał Stary, stamtąd zawsze jest bliżej by uciec od cholernej wojny niż tutaj. Na miejscu będziemy myśleć dalej.


- Billy weź radiostację i nasłuchuj, może jajogłowi powiedzą coś co się nam
przyda?

Jack nie chciał tego robić, ale wiedział, że musi. Siedzenie na dupie i pierdzenie bąków nigdzie ich nie zaprowadzi… a on musiał nimi wstrząsnąć i zrobił to najlepiej jak potrafił… niczym najgorszy sierżant z Ranger School w Forcie Bragg.

[media]http://youtube.com/watch?v=RluuIpMIsAE[/media]
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 23-11-2008 o 01:23.
merill jest offline  
Stary 29-11-2008, 15:57   #9
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
2012, 2 maj, las na granicy białorusko-ukraińskiej,
15:58


Stary już od jakiegoś czasu leżał dwa metry pod ziemią. Wypadało zrobić grób na przynajmniej cztery, ale ziemia nie taka, czasu nie tyle, okoliczności nie najlepiej. Przy grobie jeszcze pokręcił się Papież, mrucząc coś o tym, że musi go „odpowiednio przygotować”. Potem pojedli, popili i pogadali. Nie tak jak zwykle, zdecydowanie mniej radośnie – zresztą, czego oczekiwać po grupie uciekinierów, którzy właśnie pochowali tego, kto miał dać im bezpieczny powrót do domów? Jeżeli nie z sympatii czy z szacunku, żal im było Starego z powodu wielu możliwości, które przed nimi uciekły. W końcu nigdy nie mówił o swoich kontaktach, o konkretnych miejscach, do których mogą dotrzeć – nic. Wszyscy zniknęli w momencie, w którym ołów pokryty miedzią przebił jego ciało na wylot, kończąc żywot Starego.

W końcu się dogadali. Ruszyli dalej tą samą drogą. Nawet bez kontaktów, im głębiej w Ukrainę, tym więcej możliwości. Może Rowno, może jeszcze dalej – zobaczą. Tam na pewno działa jakiś ruch oporu, tam na pewno jest więcej dezerterów niż w okolicy, gdzie lada dzień znajdzie się linia frontu. A może spotkają kogoś, kto skojarzy ich dawnego przywódcę i jakoś im pomoże? Kto wie, kto wie…

Wzięli trochę ciuchów z miejsca walki. Niektórzy przebrali się w nie całkowicie, inni wzięli tylko jakiś płaszcz czy kurtkę, by w razie czego zasłonić nim mundur. Biały znalazł nowe sznurówki do glanów, białe rzecz jasna, dzięki czemu znów wyglądał jak rasowy skinhead. Rumun zaś do swego urokliwego dresu dobrał też przetarty prochowiec, który świetnie komponował się z jego dziedziczną czapką.

I ruszyli. Powolnie, niespiesznie, jak zwykle. Słońce, schowane teraz za chmurami, delikatnie oświetlało ich ścieżkę. Ścieżkę ku wolności. A może ku jeszcze czemuś…?

***

2012, 2 maj, miejsce pochówku Starego,
22:15

Psom wojny zawsze towarzyszyły szczury. Psy szarpały i zjadały swych wrogów z gniewem i dziką satysfakcją, szczury wlekły się za nimi, by ogryźć pozostawione przez psy ciała, by przeszukać jeszcze raz teren. I czasem, gdy zdarzy się taka okazja, zjeść ukradkiem martwego psa…

Dla Małego ta okolica była prawdziwym rajem na ziemi. Warto było od trzech dni iść po śladach grupy uzbrojonych mężczyzn, by trafić do miejsca, gdzie zmasakrowali tłumy wrogów, a potem zostawili niemal wszystko. W swoim starym, porwanym już plecaku miał sześć kałasznikowów, dwanaście kurtek i kilka granatów. To przecież przynajmniej trzy miesiące życia, niezłego życia! Kupi sobie motor, no, może motorower, w końcu nie będzie musiał tyle biegać…

- A to co…? – wyszeptał cicho, zauważając teren aż nazbyt pokryty liśćmi. Dla zwykłego człowieka nie byłoby w tym nic ciekawego, ale wprawne oko małego od razu wychwyciło nienaturalne, sztuczne zakrycie terenu. Butem odgarnął liście. Zauważył ziemię, świeżą ziemię.

Z plecaka szybko wydobył saperkę. Kogoś tu pochowali! A jak pochwali, to na pewno nie nagiego! Kolejne machnięcia wyrzucały ziemię w powietrze. Pół metra, metr, półtorej, dwa… Jest! Jest tu ktoś!

Kolejne ruchy pozwoliły mu znaleźć najpierw siedem rubli leżących na trupie, potem dotrzeć do jego munduru. Obok leżał jakiś pistolet, nóż… A co będzie pod mundurem? Nie patrzył się na twarz, na twarz starego, zmęczonego życiem człowieka. Nigdy tego nie robił. Po co mu wiedzieć, kogo okrada?

Z szybszym biciem serca rozchylił poły munduru…

[MEDIA]http://www.soundsnap.com/audio/mp3/17929/small%20charge%20explosion.mp3[/MEDIA]

Wybuch jeszcze parokrotnie rozbrzmiewał echem w ruinach fortyfikacji. Fragment ciała Małego, lewa dłoń zaciśnięta na guziku z munduru, od tego czasu leżała przed jednym z bunkrów, skutecznie zniechęcając inne szczury do grzebania w tym pobojowisku…

Koniec odcinka pierwszego
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.

Ostatnio edytowane przez Kutak : 03-12-2008 o 18:24.
Kutak jest offline  
Stary 03-12-2008, 20:04   #10
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Bad Company
S01E02
„Zeznania na wagę złota”
2012, 3 maj, wciąż na granicy ukraińsko-białoruskiej,
7:26

Już po kilku godzinach wędrówki natrafili na stare, zdezelowane tory kolejowe, nieźle już zakryte przez porastające je krzewy. Po kilku chwilach dyskusji zdecydowali się iść wzdłuż nich. W prawdzie według map powinni skierować się na południe, a ruszyli na wschód, ale to właśnie tory na pewno w końcu doprowadzą ich do jakiejś wsi. Nawet małej. Na mapie skradzionej przez AJ zaznaczone były tylko miejsca o strategicznej wartości. A w tych miejscach z reguły dużo gorzej o bezpieczeństwo…

Droga była wysoka – nasyp był w całkiem niezłym stanie, dało się po nim spokojnie i wygodnie iść. Bez ryzyka, że coś nadjedzie, bez ryzyka, że ktoś ich zaatakuje – byli bowiem w kompletnie opuszczonej okolicy. Co tu się musiało stać? Kataklizm? Wysiedlenia? A może to po prostu piętno wciąż trwającej wojny?

Z czasem otaczający ich teren zmieniał się ze zwykłego lasu w podmokłą puszczę, dzień zaś zaczynał ustępować miejsca nocy. Okazało się, iż tym razem księżyc nie dotrzyma im towarzystwa, zeszli z torów, znaleźli w miarę suchy fragment bagna i, w akompaniamencie żalów Białego, że jego sznurówki znów są brązowe, zdecydowali się na krótki nocleg.

Następnego dnia ruszyli już około godziny piątej, by ze zdziwieniem przyjąć, iż tory nagle się urwały. Chociaż nasyp ciągnął się aż po horyzont, po prostu zabrakło szyn.

- Dobry znak. Znaczy, ludzie są, rozkradli… - skomentował niecodzienny widok RumunChodźta, już niedaleko.

I miał rację. Dwie godziny później las się przerzedził, nasyp skręcił, zaś ich oczom ukazał się prawdziwie idylliczny widok.

- O kurwa… - wyszeptał Tyskie

- No, mi też się podoba. – stwierdził BillyNo to mamy i naszą wieś.

- Żadna to wieś, Billy. Dieriewnia jeno, bo i bez cerkwi. Ale w takiej to Ruskich może nie być, więc i dobrze się składa… - odezwał się Traian, a potem ruszył w kierunku najbliższych domostw.

***
Pochodzk, bo tak nazywała się wieś, chyba zatrzymała się w czasie. I to nie w okresie komunistycznych władz – wszystko wyglądało tu jak na obrazach przedstawiających Carską Rosję! Drewniane, ledwo już stojące chałupy, pomalowane pierwszą dostępną farbą domy, okiennice, z których niepewnie wyglądały kolejne głowy… Wszystkich domów we wsi było 30, może 40, z pewnością wszyscy się znali. Przybycie grupy obcokrajowców, którzy – mimo przebrania – zdecydowanie wyróżniali się z tłumu tutejszych, było pewną sensacją.

Ta wieś była inna, niż wszystkie. Dawniej po prostu wchodzili na rynek, gdzie zawsze było gwarno, a Traian zaczynał swoje opowieści. Czasem ktoś coś ukradł, czasem coś wymusił, ale zazwyczaj popili ze starszymi mieszkańcami i skopali paru chłopców, wszystko w duchu całkiem niezłej zabawy. Tu zaś czuli się całkowicie wyobcowani… Może to dlatego Stary gromadził tak wielkie zapasy?

- To przecież absolutne zadupie… Nie ma tu nawet asfaltu wylanego, ba! Nawet porządnej drogi ubitej! Prąd niby dochodzi… - mówił Jack, wskazując przy tym na słupy - Ale jak znam życie, to przez parę godzin na tydzień… Ci ludzie żyją jak… jak…

- Jak w pieprzonym średniowieczu… - mruknął Olivier, odpalając kolejnego papierosa.

Leżący na studni kot zdawał się być doskonałym reprezentantem tego miejsca. Nie miał zamiaru się poruszyć, nie miał zamiaru nic zrobić – po prostu patrzył się na obcych. I tak od lat, od długich lat…

***
Gospoda okazała się być wybawieniem. Papież już od jakiegoś czasu dziwnie węszył, mówi się z końcu, że Polaczki do alkoholu nosa mają. W pewnym momencie po prostu się zatrzymał i skręcił, by po paru krokach stanąć przed drzwiami tego, co na początku XX-wieku zapewne nazywano modną, tradycyjną knajpką. Dom zbity z ogromnych beli, uchylone drzwi i mała rzeźba orła nad wejściem.

Wewnątrz zaś, ku ogólnemu zdziwieniu, siedziało parę osób – zapewne stałych bywalców. Zadziwiająca była jednak cisza. Żadnej muzyki, ba – nawet żadnych rozmów. Wszyscy siedzieli przy długich stołach i pili wódkę, co chwilę całując i gryząc kromki chleba. Tylko niektórzy jedli. A gdy już koniecznie musieli się odezwać, robili to szeptem.

Właściciel karczmy, niemłody, wąsaty mężczyzna o dosyć obfitym brzuchu, nawet o nic się nie pytał – po chwili ustawił na stole starannie wypolerowany samowar, obok niego zaś ogromny gar z cieczą, która po szybkiej degustacji okazała się być bimbrem, zresztą całkiem niezły. Gdy rozlali wszystko do drewnianych kubków i wznieśli pierwszy, cichy rzecz jasna, toast, gospodarz postawił przed każdym z nich michę, pełną kaszy, skwarków, kapusty i większych kawałków mięsa.

Gdy skosztowali pierwszych łyżek tutejszego specjału, dając wcześniej garść rubli gospodarzowi, drzwi do przybytku otworzyły się, a do środka wszedł – czy raczej wpadł- mężczyzna.

Wszyscy zebrani w lokalu podnieśli głowy, gdyż tak energiczne zachowania nie były tu na porządku dziennym. Cała wieś niemal ciągle spała. Starszy mężczyzna wpadł jednak do wnętrza budynku i, szybkim krokiem dochodząc do lady, za którą stał właściciel, zawiesił się na niej i usiłował odzyskać oddech.

p- Cóż się stało, Griszka? – spytał cicho, lecz wyraźnie, karczmarz.

- Oficer z chaty wyszedł, z Noworuskim tu idzie, broń chować trzeba! – głos starca nie był już tak spokojny, ba – przerażenie było wyraźnie słyszalne.

Broń… O jaką broń chodziło? Czyżby w tak spokojnej mieścinie działo się coś związanego z walką? To przecież jeszcze Białoruś, tu raczej prorosyjscy są, więc dlaczego? I kto miałby walczyć? Te staruszki, które co rano karmią gęsi? Mężczyźni w podeszłym wieku, którzy całe dnie spędzają na drewnianych, sypiących się werandach?

„Barman” natychmiast zniknął za drzwiami prowadzącymi na zaplecze, dwóch innych gości gospody również szybkim krokiem opuściło lokal, wychodząc przez boczne drzwi, prowadzące gdzieś na ogrodzoną drewnianym płotkiem działkę. Coś się działo, coś się dzia…

Powolnym krokiem wszedł do wnętrza lokalu zapowiadany już wcześniej oficer. Przy każdym kroku stukał starannie obcasem swych butów o podłogę – tak, by każdy wiedział, że nadchodzi. Stanął dwa kroki od drzwi i powoli rozejrzał się, lustrując wzrokiem dokładnie każdą osobę przebywającą w gospodzie. Na dłuższą chwilę zatrzymał się na twarzach dwóch Latynosów, lecz nie dawał po sobie poznać żadnego zaniepokojenia wywołanego ich obecnością.

- Wlazł! – wydał krótki, głośny rozkaz.

Czarna koszula, dżinsy, jakieś adidasy… Ten drugi wydawał się całkiem swój. Zdecydowanie nie był stąd. Turystą też nie był. Wojskowe kajdanki na rękach wyraźnie mówiły, iż jest więźniem. Zapewne więźniem oficera.

Siedli przy stole. Przed oficerem pojawił się dzban pełen jakiejś parującej sytuacji i kawał pieczeni z kartoflami w misce, przed jego więźniem zaś kilka kromek chleba i smalec. Posmarowanie ich zresztą w kajdankach było zresztą naprawdę ciężkie.

Sytuacja była na tyle dziwna, że wszyscy dezerterzy starali się jak najwięcej usłyszeć z cichej rozmowy, jaką prowadzili między sobą więzień i jego „oprawca”. Znacznym ułatwieniem był fakt, iż wszyscy pozostali po jego wejściu całkowicie umilkli, skupiając się jedynie na piciu i jedzeniu.

Wymawiali dużo słów, dla wielu ciężkich do zrozumienia – czy to przez ich szept, czy to przez dziwne akcenty. Bez wątpienia rozmawiali o jakiejś tajemnicy, którą więzień zna, a oficer bardzo chciałby poznać. „To tajemnica wojskowa!”, odezwał się w pewnym momencie więzień, na co żołnierz odpowiedział mu zdecydowanie głośniej, niż wypada w takich miejscach: „Ale to ja jestem wojskiem!”. Kolejne słowa dotyczył podpisania jakichś zeznać, rzekomo niezbędnych do uzyskania wolności przez więźnia. Chodziło o jakiś transport.

- Na tych zeznaniach znajdzie się albo twój podpis, albo mózg... – wysyczał oficer, a potem zaczęli mówić jeszcze ciszej.

Później dezerterzy wychwycili tylko jedno słowo. „Złoto”.

Ich oczy zalśniły.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172