Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-10-2008, 14:48   #1
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Zawód: Żniwiarz

ROZDZIAŁ PIERWSZY: KOSY W DŁONIE





Tuż nad horyzontem, na bezchmurnym niebie
Wisiał nieczuły obserwator
Oświetlając miasto swym trupiobladym światłem
Zwiastował niechybnie nadejście śmierci.



- Czujesz to starczę, to dziwne napięcie?
- Spójrz na księżyc kochanieńka, to znak, że coś wielkiego się zaczyna.
- Ty i te twoje znaki. Jakieś konkrety?
- Uważaj na siebie, dawno uśpione siły zamierzają ponownie się przebudzić.
- Ech jesteś jak zwykle enigmatyczny starczę.
- A ty jak zwykle niekulturalna, kiedy zaczniesz mnie nazywać „ojcem”?
- Mniejsza z tym, łowy lada chwila się rozpoczną, nowi pojawili się w mieście. Muszę ich godnie przywitać.
- Natalio, będziesz potrzebowała sprzymierzeńców…
- Nie truj mi tyłka takimi gadkami! Pa.


Kobieta rozpłynęła się w powietrzu zostawiając łysego mężczyznę samego na dzwonnicy kościoła. Ten jeszcze przez chwilę poobserwował swoich braci zbierających się na podwórzu przed kaplicą, po czym wreszcie uruchomił dzwony zwołujące ludzi na mszę za duszę nieszczęśliwie zmarłych ludzi…

***


Dominika Dębska

„Jestem już spóźniona!”

W tą gorącą czerwcową noc spacerowało się jej nad wyraz dobrze i dziewczyna zwyczajnie straciła poczucie upływu czasu. Miała w końcu wakacje i nie musiała przejmować się zajęciami, których w szkole muzycznych było naprawdę dużo.

Dopiero, gdy ściemniło się porządnie Dominika zdała sobie sprawę jak daleko zawędrowała od domu. Jej babcia pewnie już czekała na nią z kolacją. Nie była już co prawda małą dziewczynką i nie musiała meldować się babci co chwile, lecz zwyczajnie nie chciała zawieść najbliższej dla siebie osoby.

Dziewczyna przyśpieszyła jeszcze bardziej kroku, mijając kolejne trzymające się za ręce pary, spacerujące dróżkami po miejskim parku. Ten nie licząc kilu miejsc, w których po zmroku lepiej się nie było pokazywać był całkiem zadbany i czysty. Roiło się w nim od wielkich kwietników z fantazyjnie stworzonymi kwietnymi kompozycjami. Było to prawdopodobnie jedno z piękniejszych miejsc w mieście a z pewnością najspokojniejsze. Dlatego też Dominika stroniąca od tłumów lubiła zapuszczać się w te rejony.

Nie miała czasu.

Zdyszana wreszcie dotarła na prawie pusty przystanek. Jedynie starsze małżeństwo z małym pieskiem rozprawiało o czymś nad tablicą z rozkładem jazdy. Dominika oklapła na ławeczkę i sprawdziła automatycznie, czy bilet miesięczny był na swoim miejscu. Autobusem o wiele szybciej wróci do domu, miała spore szczęście, ze akurat spacerowała niedaleko przystanku.

Starsi państwo najwyraźniej doszli do porozumienia i usiedli obok Dębskiej. Mężczyzna objął się nagle za ramiona ze skwaszoną miną.

- Co się dzieje? – zapytała wyraźnie zmartwiona kobieta.
- Nic, dziwnie zimno mi się zrobiło, to pewnie śmierć niedaleko przeszła. – siwy mężczyzna uśmiechnął się do żony uspokajając ją i masując rozgrzał ramiona.

Dominika mimowolnie usłyszała rozmowę, ale nie miała czasu zastanowić się nad tymi słowami, bowiem jej autobus właśnie wyłonił się zza zakrętu. Dziewczyna wstała i wtedy poczuła piekący ból na szyi. To ta przeklęta blizna.

To nie może być prawdą!


Nie zauważyła nawet, kiedy upadła na kolana, ani kiedy starsi państwo do niej dobiegli, próbując jej pomóc.

Wszystko zasłoniła brutalna wizja, wtłaczająca obrazy do jej głowy…obrazy jej pierwszego celu.




Jan Milniewicz

Pierwsze dni w Dzienniku Polskim okazały się być o wiele trudniejsze niż Janusz początkowo przypuszczał. Musiał najpierw wyrobić sobie odpowiednią pozycję wśród dziennikarzy, więc przez dzień harował jak wół a potem zostawał do późnej nocy w biurze. Nie miał za wiele z życia prywatnego, jednak liczył, że z czasem, gdy zyska szacunek przełożonych i współpracowników, będzie mógł zwolnić tempo.

Ten wieczór nie różnił się od wielu poprzednich. Jan tonął w stosach papierów i notatek, przeglądając materiały, jakie udało mu się zebrać dotychczas do swojego następnego artykułu. Cały dzień był w terenie i nie miał czasu nawet, żeby zjeść porządny obiad. Zmęczony, mozolnie starał się analizować zebrane informację, lecz jego myśli uciekały coraz bardziej w kierunku Anny. Nie mógł kazać jej czekać w nieskończoność na jego odpowiedź. Chciała się spotkać, ale…

Zawsze było jakieś „ale”, a w przypadku Jana było ich nawet kilka i nowa zajmująca praca była jedynie czubkiem góry lodowej. Ten szalony wieczór, gdy został napadnięty i zobaczył śmierć we własnej osobie, wydawał się mu taki nierealny, jednakże w głębi duszy wiedział, iż nie był to zwykły sen. Nieważne ile by nie dawał z siebie w pracy, wspomnienia tamtych chwil wracało do niego jak bumerang. Czy mógł wmieszać do tego wszystkiego Ankę, kiedy naprawdę nie wiedział co się właściwie stało?

Wolnym krokiem, podszedł do ksera, aby zrobić kopie paru dokumentów. Niewiele osób kręciło się wokoło, a na pewno żadna nie zwracała na niego uwagi. Ułożył właściwe papiery, lecz już nie pamiętał chwili naciśnięcia przycisku START. Piekący ból, którego źródłem było znamię na szyi, zwalił go z nóg. Resztkami sił próbował nad tym zapanować, jednak, kiedy odważył się otworzyć wreszcie oczy ujrzał obrazy nadesłanej wizji, wdzierającej się do jego umysłu…


Adam Wysocki


Szczęście znów się do niego uśmiechnęło. Zaledwie dwa tygodnie temu myślał jeszcze o zamknięciu swojej firmy, a dzisiaj…a dzisiaj przeżywała ona swój renesans. Niemiecki koncern bardzo szybko - wręcz podejrzanie szybko - zgodził się na proponowane warunki i wyłożył grubą kasę na rozwój przedsiębiorstwa. Adam mógł odłożyć w kąt wszelkie rozmyślanie o zamknięciu interesu czy co za tym szło sprzedaży mieszkania. Czekało go za to sporo pracy przez najbliższych parę tygodni.

W zamian musiał przyjąć parę „propozycji” współwłaściciela, które tylko korzystnie mogły wpłynąć na jego sytuację. Co więcej zarząd niemieckiego koncernu ustanowił jedynie przedstawiciela, który będzie doglądał ich interesów i służył Wysockiemu pomocą.

Jeszcze dzisiaj rano Adam sądził, że przyślą mu jakiegoś ponurego urzędasa mającego za zadanie zaglądać mu jedynie przez ramię. Bardzo się pomylił. Przedstawicielem okazała się być piękna kobieta o obco brzmiącym nazwisku. Ponoć była naprawdę dobra w tym co robi, ale po pierwszym dniu stwierdził, że była po prostu dziwna. Wyraźnie unikała kontaktu z ludźmi i była jakby nieobecna.

Było już późno, a że był umówiony na partię snookera, wychodząc z firmy postanowił zahaczyć jeszcze o biuro przedstawicielki, która najwyraźniej wciąż nie opuściła miejsca pracy. Nie wiedział, czemu, ale wydawała mu się jakby znajoma.

Zapukał do drzwi, na których znajdowała się już złota tabliczka: Sofiè Rome – Główny przedstawiciel handlowy.


Sofiè Rome

Ostatnie dni były dla niej koszmarem. Straciła wszystko, pracę, faceta i chyba życie z tym, że tego ostatniego nie była do końca pewna. Pamiętała jak przez mgłę to co wydarzyło się w jej łazience, to jak dobiła targu ze Śmiercią. Początkowo nie mogła w to uwierzyć, lecz potem dotknęła Marka i dowiedziała się jego o „grzeszkach” w sposób, do którego nie chciała wracać pamięcią. Przeraziło ją to. Jej mężczyzna okazał się puszczalską dziwką, zdradził ją z jego podwładną z pracy. Też był zarażony wirusem HIV.

Sofie nie wiedziała co ma robić, do kogo się zwrócić o pomoc. Bała się dotykać innych ludzi i spoglądać w ich najczarniejsze obszary duszy.

Dwa dni temu dostała nieoczekiwaną propozycję pracy od sporego koncernu niemieckiego, który zamierzał zainwestować sporą ilość pieniędzy w polską firmę kurierską. Została polecona ponoć przez jej byłego współpracownika, choć nie bardzo chciała w to uwierzyć. Nie było to istotne, nie mogła wiecznie użalać się nad sobą i postanowiła spróbować.

Dzisiejszy, pierwszy dzień w pracy mogła zaliczyć do totalnie nieudanych, unikała kontaktu, szczególnie fizycznego i musiała parę razy odmówić podania ręki, czym zapewne nie przysporzyła sobie na początku wielu przyjaciół. Wolała nie ryzykować.

Czuła się zagubiona i bez większego przekonania przeglądała kolejne papiery. W zasadzie jej czas pracy nie był nigdzie określony i tego wieczoru dłużej postanowiła zostać w biurze i spróbować skupić uwagę na swoich nowych obowiązkach.

Los miał jednak nie być dla niej tak łaskawy.


Adam Wysocki& Sofiè Rome


Ktoś zapukał. Nie miała wyjścia, światło z jej biura musiało zdradzić jej obecność.

- Proszę wejść.

Drzwi uchyliły się, a w nich pojawił się jej bezpośredni przełożony, właściciel firmy Adam Wysoki. Ten mężczyzna roztaczał wokół siebie dziwną aurę, aurę, którą raz już poczuła kilka dni temu.

- Chciałbym z panią porozmawiać…

Wizja uderzyła w nich jednocześnie, wywołując piekący ból. Oboje upadli poddając się jej bez reszty.




WSZYSCY







Tu paluszek, tam paluszek
A tu czysty mam fartuszek
Tu jest rączka, a tu druga
a tu oczko do mnie mruga
Tu jest czoło
Tu są włosy
Wszyscy mamy czyste nosy
Tu są rączki do klaskania
A tu nóżki do tupania



Dziewczynka skakała energicznie, a z jej małych usteczek wypływały kolejne linijki rymowanki. Łzy… duże jak grochy łzy, przy każdym skoku skapywały z jej różowiutkich policzków. Siorbała przy tym cichutko nie chcąc, żeby rodzice usłyszeli jej beczenia.

Ona ich musiała słuchać.

Z otwartego okna na parterze dochodziły odgłosy kłótni i rozbijanych rzeczy. Dziewczynka słyszała to nad wyraz dobrze. Nie po raz pierwszy.

- Całe dnie siedzisz w domu i opieprzasz się! Żebym miał, choć z ciebie jakiś pożytek, a oprócz tego pieprzonego i nieużytecznego bachora, którego mi sprawiłaś nic kurwa nie potrafisz! Gdzie ona jest?! Zaraz się z nią rozmówię!

Przerażona dziewczynka przestała skakać. Nie odważyła się podnieść wzroku na pobliskie okno i zamiast tego odwróciła się na małej pięcie i zaczęła biec.

Tak bardzo nie chciała, żeby tatuś znów ją ukarał za jej przestępstwo, a była winna, winna tego, że żyje.

Biegła przed siebie niewiele widząc przez łzawiące oczy. Jeśli tatuś mnie znajdzie ukarzę mnie i za to – ta myśli jeszcze bardziej ją przeraziła. Chciała być tylko bezpieczna.

- Dziewczynko gdzie są twoi rodzice? – wysoki uśmiechnięty mężczyzna z żółtą kamizelką z napisem: „Straż miejska” zaczepił mała. – Chyba się nie zgubiłaś co?

Nóżki same zaczęły pracować, odwrócona pleckami do drogi zrobiła dwa kroczki w tył, a następnie odwróciła się i co sił zaczęła nimi przebierać. Zanim przykryła ją czarna fala ujrzała jeszcze biały zegar, który wskazywał godzinę 22.45. Lubiła go obserwować ile razy szła tą drogą z mamą na zakupy.

Ktoś krzyknął.

Ktoś próbował zareagować.

Na próżno.



JEJ DUSZA NIE MOŻE UCIEĆ!


..
.

Wizja rozmyła się równie szybko jak na was spadła. Zdyszani a przede wszystkim przerażeni odzyskiwaliście powoli świadomość. To co dla niektórych mogło wydawać się sennym majakiem okazało się prawdą. Podpisaliście kontrakt ze Śmiercią, z którego najwyraźniej przyszła pora się wywiązać. Była godzina 22.00, a więc mieliście równe 45 minut, aby dostać się na miejsce wypadku. Zegar dało się bez problemu rozpoznać. Znajdował się na wieży budynku Głównej Komendy Państwowej Straży Pożarnej. Wszyscy musieliście się śpieszyć.


Teraz ruch należał do Was.
 
mataichi jest offline  
Stary 17-10-2008, 01:49   #2
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
"To nieprawda... To nie moze byc prawda... Nie!.. Nie ona! .. Ona jest niewinna! Niewinna! Dlaczego nie jej ojciec?! Dlaczego?! Z pewnoscia bardziej zasluguje na smierc niz ona. Dlaczego ??!!"

Mysli niczym szalony korowod z upiornego cyrku wirowaly w glowie Dominiki gdy niezdarnie podnosila sie z zakurzonego chodnika. Satruszkowie o mocno zaniepokojonych minach pytali uporczywie czy nic jej nie jest i czy nie trzeba wezwac pogotowia. A moze juz wezwali. Nie sluchala ich nazbyt dokladnie. W tej chwili miala o wiele wazniejsze rzeczy na glowie. Zreszta jak niby mieli by jej pomoc sanitariusze? W koncu jeszcze nikt nie wymyslil leku na bol duszy... Jej wlasnej duszy, ktora cierpiala katusze na mysl o tej malej, ktora za 45 minut zginie. Tej malej tak nieznosnie podobnej do niej samej jaka byla nie tak dawno temu. Tej malej ktora nigdy nie dostanie szansy na inne zycie. Nigdy nie pozna smaku prawdziwej milosci, prawdziwej wolnosci, smaku zycia. To niesprawiedliwe. Tak nie powinno byc. Najgorsze jednak, ze to ona ma zajac sie jej dusza... Zajac sie... Ale jak?! Nikt jej nie powiedzial JAK! Przeciez nie moze tu chodzic o ... zabicie tej malej... prawda? Nie... Napewno nie... Jednak co zrobi gdy wlasnie na tym bedzie to zadanie polegalo? Przeciez podpisala kontrakt. Podpisala kontrakt ze smiercia na bycie jej pomagierem, jej lapaczem dusz. Tylko, ze nie bylo tam mowy o malych dziewczynkach tak bardzo do niej podobnych. O malych nieszczesnych stworzeniach pozbawionych podstawowego prawa do szczesliwego dziecinstwa w szczesliwej, a przedw wszystkim bezpiecznej rodzinie!

Odruchowo spojzala na zegarek, ktorego fosforyzujace wskazowki krzyczaly, ze minely juz trzy minuty. Trzy bezcenne minuty. Nie patrzac na skaczaca wokolo niej starsza pare rzucila nieco drzacym glosem.

- Nie, dziekuje... Wszystko w porzadku... Przepraszam...

Po czym nie czekajac na ich odpowiedz czy jakakolwiek reakcje ruszyla w strone pobliskiego przystanku tramwajowego. Jezeli dobrze kojazyla miejsce z zegarem to wystarczylo wsiasc w ten o numerze 25 po czym na Brzezinskiego przesiasc sie w 13-stke i wysiasc na 3-go Maja czyli tuz kolo Strazy pozarnej. Blogoslawione niech beda liczne wycieczki bez celu bo miescie.
Na przystanku oprocz niej siedziala jeszcze szatynka na okolo 30+ z malym chlopcem. Dzieciak nie mogl miec wiecej niz 5 lat. Stal kolo kobiety trzymajac w dloni plastikowego Batmana w czarnej pelerynie. Opakowanie po Happy Meal'u wyzieralo na zewnatrz z materialowej torby na zakupy lezacej pomiedzy nimi. Widac wracali wlasnie z malego wypadu do McDonalda.
Dominice zaburczalo w brzuchu na samo wspomnienie duzego BigMaca i porcji frytek z Coca-Cola. Kiedy ostatnio jadla? Chyba bylo to rano kiedy szybko wchlonela miske platkow kukurydzianych zalanych zimnym mlekiem. Spacer po parku, maly sprint po butikach w nowo otwartym centrum handlowym i ponownie park. Wszystko to jakos zagluszylo naturalna przeciez potrzebe jedzenia. Na szczescie gdzies w torbie powinien spoczywac jeszcze Mars, ktorego kupila przedwczoraj. Maly bo maly ale zawsze to cos.
Otwierajac torbe przypadkiem dotknela spoczywajacego w ochronnym futerale, fletu. Nagla fala wspomnien sprawila, ze pospiesznie cofnela dlon. Flet. Przedmiot bedacy niemal jej miloscia i niemalze obsesja przez ostatnie kilka lat nagle stal sie czyms odrazajacym. To wlasnie jego ksztalt przybrala kosa w chwili "podpisania" kontraktu. Widac los postanowil odebrac jej nie tylko normalne zycie i zdrowie psychiczne o spokoju ducha nie wspominajac. Nie, musial jej jeszcze zabrac to co dazyla szczerym uczuciem.
Obys sie udusil wlasnymi lancuchami.
Rzucila w myslach swemu pracodawcy wsiadajac do tramwaju i zajmujac niezbyt wygodne siedzenie przy oknie. Kasowaniem biletu nie musiala sie przejmowac. Dzienny, ktory kupila rano wciaz jeszcze mial swa waznosc wiec zaden kanar jej nie grozny. Gorzej z jej wlasnym umyslem, ktory wciaz i wciaz powracal ku zadaniu jakie na nia czekalo.
Kolejna fala przemyslen zmusila ja do powrodu w rzeczywistosc. Chociaz czy mozna tu mowic o rzeczywistosci? Czy to slowo ma wlasciwie jakakolwiek moc w jej sytlacji? Nie, raczej nie bardzo.
Nagle mysl, ktora przeciez powinna pojawic sie juz dawno uderzyla w nia niczym mlot w kowadlo. Zawsze przeciez mogla odmowic zadania, zerwac kontrakt lub jak to mowia chlopaki w szkole, zwyczajnie sie wypiac. Bo niby dlaczego nie? Co takiego miala do stracenia poza.. No wlasnie, poza zyciem, bo chyba tak postawila sprawe smierc. Woz albo przewoz. Nie chciala umierac. Byla mloda, tyle miala jeszcze przed soba. To niesprawiedliwe. Poza tym.. Nie chciala umierac w tamten sposob. We snie, pod kolami samochodu.. Jakkolwiek byle nie tak. Zdecydowanie tez nie przez niego, nie jego rekami... Poprostu nie. To ona miala kiedys wymierzyc kare. To jej sie to prawo nalezalo. Jej i nikomu innemu.

Zablebiona w myslach omal nie przegapila przystanku na Bierzynskiego. W ostatniej chwili wyskoczyla z pojazdu, ktorego drzwi wlasnie sie zamykaly. 13-stka miala przyjechac dopiero o 22:15. Do 3-go Maja bylo okolo 20 minut drogi. Byla dopiero 22: 10 wiec miala troche czasu. Odruchowo wlozyla dlon do torby chwytajac flet. Czula dziwne wibracje plynace od martwego przedmiotu.

"Bzdura. Glupota. To towj flet kobieto, wez sie w garsc!"

Skarciwszy sie w myslach pewnym ruchem wyciegnela go na zewnatrz. W swietle ulicznej latarni wydawal sie nieco nierzeczywisty ale przeciez wciaz byl jej, wciaz mogla na nim grac... Prawda?
Niepewna i jednoczesnie pelna nadzieji ulozyla palce na instrumencie i nabrawszy gleboki haust powietrza tchnela w niego zycie. Spokojna melodia zdawala sie unosic w powietrze wypelniajac soba cala przestrzen malego przystanku. Starsza pani, ktora stala z malym pieskiem i jak ona wyczekiwala na przyjazd 13-stki obdazyla ja milym i wyrazajacym przychylnosc usmiechem. Najwidoczniej musiala rozpoznac utwor, ktorego nuty wydobywaly sie z drewnianego instrumentu. Ave Maria. Ulubiony utwor Dominiki, ktory tak wspaniale pasowal do zachodow slonca ogladanych wsrod parkowej zeileni zawsze napawal ja spokojem i niezwykla radoscia. Delikatne dzwieki w jakis magiczny sposob potrafily laczyc sie z ostatnimi swiergotami patakow ukladajacych sie do snu, cykaniem swierszczy w trawie i do odwiecznego szumu usypiajacego miasta. Byly niczym ostatnia deska normalnosci w jej wywroconym do gory nogami swiecie. Gdy grala nie myslala o zadaniu, kontrakcie, smierci i duszach, ktore gdzies tam na nia czekaja. Duszach bo wszak przeciez na tej sie nie skonczy. Beda kolejne, grozniejsze lub nie. Czula to. Wiedziala.. I byla tym totalnie przerazona.
Tramwaj wreszcie podjechal wiec schowala flet i zajela jedno z licznych wolnych miejsc w wagonie.
Za oknami noc coraz mocniej brala w swe posiadanie swiet. Liczne latarnie i wystawy sklepowe stanowily wysepki jasnosci w oceamnie mroku. Gdzies tam ludzie wciaz jeszcze pracuja. Gdzies klada sie wlasnie spac, a gdzie indziej gina. Odwieczny krag zycia i smierci. Ktos umiera aby narodzic mogl sie ktos. Umiera...
Ciekawe ile ma lat. Czy ma przyjaciol, ktorzy beda za nia tesknic? Czy jej znikniecie spowoduje jakakolwiek zmiane w zyciu tej rodziny? Czy na jej miejsce pojawi sie inna lub inny?

"Czy mnie tez ktos tak kiedys zastapi? Czy znikne bez sladu czy zostawie cos po sobie? Kim ja wlasciwie jestem?"

Pytania. Duzo, o wiele za duzo pytan o sprawy zbyt ostateczne, zbyt przerazajace. Po raz drugi w jej dotychczasowym zyciu musiala przeskoczyc o kilka szczebli w gore. Nie dano jej w pelni nacieszyc sie dziecinstwem. Nie dano nacieszyc sie wiekiem nastoletnim. Nie byla tez dorosla. Byla starsza.. O wiele, wiele starsza. Nie z wygladu bo tu wlasciwie nic sie nie zmienilo. Postarzaly sie mysli, a to przeciez jeszcze nie koniec. Wlasciwie to jeszcze nawet nie jest poczatek. Co bedzie dalej? Co sie stanie gdy przytloczona zniwami ugnie sie pod naporem przezyc? Znow chec zrezygnowania, odejsca zawladnela jej myslami i pragnieniami. Jakze prostrze by to bylo. Odejsc, zniknac na zawsze pozostawiajac innym caly ten bajzel. Jakze tchorzliwe.

Przed Straza pozarna znalazla sie punktulalnie o 22:39. Do godziny 0 pozostalo jeszcze 6 minut. Przed budynkiem nie bylo zbytniego tloku przez co mogla swobodnie obserwowac otoczenie wypartujac swojego celu. Cel, jak to nieczule brzmialo. W dloni kurczowo trzymala flet. Czy powinna zaczac grac? Dzieci lubia muzyke, moze dzieki temu mala podejdzie do niej. Nadzieja raczej watla, ale skoro trzymala juz instrument w dloni to dlaczego by nie zagrac. Miala jeszcze te 6 minut. Najwyzej przestanie i... No wlasnie, co zrobi? Rzuci sie na mala? Zacznie krzyczec? Zastawi wejscie na ulice wlasnym cialem? Bedzie spokojnie patrzec jak drobne cialko zderza sie z pedzacym pojazdem? Nie, to zdecydowanie odpada. Tak wiec co?

"Co do diabla mam tu wlasciwie zrobic?"

Z braku odpowiedz zaczela grac.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 19-10-2008, 23:59   #3
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
„Zagadka ludzkiego żywota nie polega, żeby tylko żyć, ale na tym, po co żyć.”




Zadzwonił budzik trzeba było znowu wstać, lecz tym razem do nowej pracy, trzeba było zacząć wszystko od początku i zapomnieć o przeszłości. Sofiè wzięła głęboki oddech i wypiła szklankę wody. Spojrzała na swoją białą wyprasowaną koszulę, czarna spódnicę i żakiet. Wszystko już na nią czekało tak jak zwykło czekać. Włączyła telewizor dla towarzystwa i zrobiła sobie kawę, zaraz zapaliła papierosa. Zwykła codzienność, szara i normalna, właśnie tego potrzebowała.
Zaczął dzwonić telefon, zerknęła na świecący się wyświetlacz na którym rozbłyskały się serduszka pomiędzy którymi widniał napis Marek. Sofiè usiadła i wpatrywała się w nią dopóki nie przestała dzwonić. ” Czy on już nie da mi spokoju”

Miała jeszcze dużo czasu, spokojnie zjadła śniadanie i ubrała się, spojrzała w lusterko. Pustka. Aż w końcu coś w niej pękło. Jak za mocno naprężana linka, jak za bardzo wyginany ołówek - tak jej nerwy w końcu nie wytrzymywały. Rozpłakała się...

„Kogo ty chcesz oszukać Sofiè...musze jeszcze raz robić makijaż...cholera...nie to nie może być prawda... „
Usiadła w przedpokoju i zakryła dłońmi twarz.
„Praca musze myśleć o pracy, a nie o głupotach...”
Wstała poprawiła makijaż i poszła do ukochanego samochodu. Znowu zapaliła papierosa i ruszyła.



***

Udało jej się uniknąć korków i podjechała pod biurowiec, nie zdziwiła się nawet, ze nie było miejsc do zaparkowania, na szczęście ulice dalej jeszcze były.





Dzień był koszmarny, zrobiła z siebie kompletną idiotkę nie podając ręki kilku pracownikom. Nie potrafiła znieść tych złowrogich spojrzeń i drwiących śmiechów za plecami. W końcu zamknęła się w swoim biurze i usiadła uporządkowywać papierki.
Nie przysparzało jej zadowolenia nawet gnębienie sekretarki jak to zwykła robić wcześniej, wolała sama się tym zając.
„ Co ja tu robię?” spytała w końcu siebie, miała wszystko zmienić, a zaczyna wszystko od nowa, ponownie odpowiedzialna praca, która pochłania cały jej czas.
„ Co mam zrobić?”
Przechodziło jej przez myśl nieustannie pytanie, nie mogła skupić się na pracy.

W pewnym momencie weszła sekretarka
- Przepraszam ale tu są ważne dokumenty już je uporządkowałam...
- Proszę pukać! Zawsze proszę pukać! Co za brak wychowania.. – wręcz wrzasnęła na sekretarkę, która osłupiała położyła dokumenty na biurku i powiedziała cicho
- Pukałam...


Sofiè wyszła na papierosa, z nadzieją, ze to przyspieszy trochę czas, że znajdzie wehikuł czasu i zacznie wszystko od początku...oczywiście tak stać się nie mogło, człowiek dopiero gdy popełni błąd po fakcie może go ujrzeć wyraźnie... Wzięła głęboki oddech. „Kiedy ten dzień się skończy?”


***

Długo siedziała za biurkiem, udało je się chociaż chwilę zapanować nad chaosem od kilku dni panującym w jej głowie, aż straciła rachubę czasu, nagle ktoś zapukał.
Zobaczyła w drzwiach swojego szefa.
”Czego On jeszcze ode mnie chce?!”
- Chciałbym z panią porozmawiać…- powiedział, Sofiè nie zdążyła zareagować. Wizja spadła na nią jak wielka cegła z 3 pietra, powodując ból i bezsilność.


Ocknęła się, leżała na ziemi tuz obok biurka, szybko łapała powietrze.
”Co się właściwie stało? Co ma zrobić?”
Rozglądała się nerwowo po pokoju jakby szukając punktu, który by ją uspokoił, czegoś co da jej odpowiedzi na wszystkie pytania, wzrok zatrzymał się na Adamie Wysockim lezącym tuż przed nią.

„Czy widział to samo? A może przeżył to co ona? Nie mogła przecież się od tak zapytać, jak by wyglądał początek ich współpracy! Jak mogła zapytać ledwie poznanego pracodawcę czy nie miał wizji? I czy nie pracuje przypadkiem dla Śmierci? Paranoja...”

I wtedy o jej okno uderzył czarny wielki ptak, Sofiè przestraszyła się, nie miała pojęcia skąd się wziął.
Coś kazało jej iść...
- Nic panu nie jest? Przepraszam ale musze wyjąć odłóżmy tę rozmowę na jutro... – powiedziała zakłopotana, chwilę nie spuszczała z oczu swojego nowego pracodawcy było w nim coś dziwnego... Zaraz wzięła torebkę i wyszła.

***

Doszła do samochodu na którym siedziało już kilka wron. Sofiè przystanęła i patrzyła z przerażeniem na te paskudne ptaszyska, które zaraz odleciały siadając nieco dalej.
Kobieta wsiadła do auta i ruszyła, ptaki leciały tuż przed maska.

„Biedne dziecko ale co ja mogę zrobić? To nie moja sprawa... mam ważniejsze rzeczy na głowie. Jak ja to wszystko odkręcę? Już na pewno będą mnie uważać za dziwaczkę, bo liczy się pierwsze wrażenie. A może szef przyszedł żeby mnie zwolnić? „

Miała ze sobą stos dokumentów, na jutro zamierzała być gotowa, po pierwszym dniu zazwyczaj nie zwalnia się ludzi, więc Sofiè postanowiła wziąć się ostro do pracy i dać z siebie wszystko.

”Ale co z dziewczynką... czy mam tam jechać? Ale po co tam jestem potrzebna?”

Postanowiła ze pojedzie, dokumentów wcale nie było aż tak dużo... Chciała się tylko upewnić że to jej wyobraźnia, jakaś cząstka tkwiąca gdzieś głęboko mówiła, ze nic się nie stanie.

Zaparkowała, wszędzie były czarne ptaki jeden odważył się nawet siąść na maskę i zakrakać złowrogo. Sofiè zapaliła papierosa i nacisnęła klakson, ptaszysko poderwało się do lotu.
Zobaczyła w końcu dziewczynkę, dokładnie taka sama jak w wizji...wszystko co w najdrobniejszym detalu... Dookoła niej latały czarne ptaki, scena iście wyciągnięta z horroru. Sofiè nie wiedząc co robić nacisnęła gaz do dechy i odjechała. Kompletnie się pogubiła...Zamęt panował w jej głowie i przestawiał wszystko co sobie próbowała poukładać.
Jej szare zwykłe życie zostało włożone do wielkiego miksera i zmiksowane z czymś nierealnym i obcym. Nie miało to żadnego sensu, wszystko było takie odległe...
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 22-10-2008, 18:58   #4
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Cały dzień wypruwał sobie flaki, wykonując najniewdzięczniejsze zadania, które ktoś w redakcji wykonać musiał. No a kto będzie do takiej roboty lepszy, jak nie nowy, świeżo po studiach Młody. Bogu dzięki, że nie wołali go „Jasio”. Przy życiu trzymała go wizja przyszłej sławy, a gdzieś tak od 18:00, powoli malejąca kupka papierów na biurku. Postęp był widoczny, będzie dobrze. Plusem takiej harówy było to, że mógł skupić myśli na czymś innym niż ta druga umowa, jaką podpisał ostatnio. Ta ze śmiercią. Niby wierzył, że jest Bóg, jakieś życie po śmierci i tak dalej, ale jakoś nie wyobrażał sobie, że kiedyś poczuje to na własnej skórze i to tak wyraźnie!
„I znowu. Skup się na pracy, bo nigdy tego nie skończysz!”- zganił się w myślach, gdy zorientował się, że siedzi przed komputerem i nic nie robi, tylko myśli o nie wiadomo czym
Nie wspominając już o kwestii Anki. Przecież nie mógł jej powiedzieć: Sorry „bejbe”, nie mogę dziś do Ciebie wpaść, bo muszę złapać kilka duchów. Wytłumaczenia związane z pracą w Dzienniku wystarczająco ją irytowały.

I wśród takich właśnie myśli trafiła go wizja.

Janek rozejrzał się oszołomiony dookoła. Znowu był w biurze, omamy się skończyły. Złapał się kserokopiarki i z trudem podciągnął się do pionu. Rozejrzał się dookoła. No tak- nikt nie zwrócił uwagi na padającego na ziemię kolegę z pracy.
„Oż w mordę, więc tak to ma wyglądać? Mam ganiać małe dziewczynki? To, to...” -zabrakło mu słów- „ A poza tym, jak teraz zniknę z biura, szef mnie zabi.... Chociaż, jak się zastanowić, to redaktor naczelny jest moim najmniejszym zmartwieniem. Kontrakt przede wszystkim. Muszę załatwić tą małą. Przerąbane”
Spojrzał na zegarek i rzucił się biegiem w stronę windy. Po drodze rzucił papiery na swoje biurko. Winda oczywiście właśnie chwilę wcześniej odjechała do góry, więc Janek ruszył schodami. Tu było pusto, mógł się rozpędzić. W takich budynkach nikt nie używa schodów. Na dole minął w pełnym pędzie portiera, krzycząc do niego „dobranoc” i wypadł na rześkie, nocne powietrze.

Sprawdził jeszcze, czy wziął z sobą portfel. Spoczywał bezpiecznie w tylnej kieszeni spodni. Bo marynarkę, jak właśnie się zorientował, zostawił na wieszaku w biurze.
„ Kij z nią. Jak teraz? Chyba najszybciej będzie autobusem”
Szczęśliwie autobus odpowiedniej linii już pojawił się na horyzoncie. Milniewicz ruszył truchtem na przystanek, wskoczył do środka i opadł na wolne miejsce. Teraz, przez jakieś 20 minut, mógł tylko czekać. Wreszcie dogoniły do niezbyt przyjemne przemyślanie.

„Cholera, za danych czasów poszedłbym do takiego ojca i sprałbym go tak, że nigdy by na żadną kobietę ręki nie podniósł! Ha, i nikt by do mnie nie miał pretensji. Jak ktoś taki mógł zostać głową rodziny! A może jednak się nim zająć”- na twarzy młodego mężczyzny pojawił się drapieżny uśmiech-” Przecież mam teraz szerokie możliwości. No, ale najpierw dziewczynka”-przestał się uśmiechać, rzucił okiem na zegarek, potem na ulicę za szybą-” Szybciej, panie kierowca! To sprawa życia i śmierci. Głównie śmierci!”

Wreszcie, po objechaniu połowy miasta dość dziwną trasą, taką jaką potrafią stworzyć tylko chore umysły z miejskich spółek komunikacyjnych, Janek wyskoczył z autobusu pod Komendą Straży. Żadnego tramwaju na horyzoncie, dziewczynki też nie widać. Spojrzał na zegar- jeszcze 5 minut, czas się przygotować.
Nie wiedział, jak to dokładnie zadziała, ale wezwał jedną ze swoich nowych mocy. Poczuł lekki chłód i... i w zasadzie nie zauważył żadnej różnicy. Jak się nad tym zastanowić, ludzie nie powinni teraz zwracać na niego uwagi. A kto by o tej porze zwracał uwagę na młodego faceta w białej koszuli i czarnych spodniach, wysiadającego z autobusu. Nikt.
„Dobrze, teraz czas na sprzęt”- pomyślał, wyciągnął rękę przed siebie i pomyślał o czymś, co wisiało w jego mieszkanku, na ścianie. Wtem w jego ręku pojawiła się szabla. Solidna, chyba już zabytkowa robota, ale mimo to trzymała się świetnie. Chłód metalu pod palcami uspokoił go. Spojrzał w stronę, z której miała nadbiec dziewczynka. Zdawało mu się, że w jednym z okien rozpoznał to, z którego w jego wizji dobiegały odgłosy kłótni. Wycelował w tamtą stronę swoją broń- „Poczekaj no, koleś. Nie zapomniałem o Tobie”


Rozglądając się czujnie dookoła, zajął dobrą pozycję do obserwacji i czekał.
 
Wojnar jest offline  
Stary 23-10-2008, 19:37   #5
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Adam ostrożnie rozmasował skronie, po czym z lekką irytacją sięgnął do kieszeni po opakowanie Imbupromu. Przez całą noc niemal nie zmrużył oka zastanawiając się nad przyszłością swoją i firmy. Co prawda już od kilku dni wyglądało na to, że wszystko zmierza ku lepszemu, ale zbyt dobrze wiedział jak dynamiczny i gwałtowny bywa rynek. Obawiał się, że nowy wspólnik niespodziewanie wycofa swój wkład finansowy i zostawi go na lodzie.
Spojrzał na zegarek, z wskazówkami którego pozostało mu jeszcze pół godziny pracy. Z westchnieniem wrócił, do tabelek i wykresów przedstawiających wydajność firmy w przeciągu ostatniego roku. Od tygodnie siedział nad tym starając się dopatrzyć gdzie popełnił błąd, który nieomal przypłacił utratą firmy. Wszystko wskazywało na to, że straty spowodowane były nad-aktywnością konkurencji, innymi słowy błędem okazała się anemiczność i zbyt wolne reagowanie akcje podejmowane przez inne przedsiębiorstwa. Z ulgą spojrzał ponownie na chronometr i uśmiechnął się widząc, że za pięć minut może się zbierać na umówioną partię snookera. Był zmęczony, ale nie potrafił sobie odmówić tej niewielkiej przyjemności. Starannie pozbierał wszystkie papiery, nad którymi siedział, po czym powkładał je do odpowiednich segregatorów, które następnie zamknął w niewielkim sejfie wbudowanym w ścianę.
Idąc w stronę wyjścia wpadło mu do głowy, ze dobrze byłoby zamienić kilka słów z Sofiè Rome, przedstawicielką niemieckiego koncernu, który uratował go od bankructwa. Zapukał, po czym wszedł zaproszony.

- Chciałbym z panią porozmawiać.

Nagle poczuł straszliwy ból i upadł na podłogę, katem oka dostrzegł, że to samo dzieje się z kobietą. Wizja minęła równie nagle, jak się pojawiła pozostawiając Adama na podłodze. Z wysiłkiem dźwignął się na nogi i sięgnął do kieszeni, kiedy wyczuł pod palcami chłód metalu uspokoił się i spojrzał na zegarek.

- Nic panu nie jest? Przepraszam ale muszę wyjąć odłóżmy tę rozmowę na jutro...

Adam spojrzał uważnie na kobietę.

Coś jest z nią nie tak. A może?... Nie, to niemożliwe. Chociaż… Trudno później się nad tym zastanowię, teraz trzeba się spieszyć.

- Dobrze, nie ma problemu. Możemy to odłożyć na późni.. – zanim zdążył dokończyć zdanie kobieta była już na zewnątrz. Wyglądało na to, że naprawdę się spieszy.
Wysocki ponownie spojrzał na zegarek, zostało mu 40 minut do wypadku, z tego co się orientował miał on mieć miejsce w pobliżu Głównej Komendy Państwowej Straży Pożarnej. Pospiesznie wyszedł z budynku pozdrawiając jeszcze przy wyjściu stróżującego tu od początku Dawida. Otwierając drzwi swojego Audi zdał sobie sprawę, że w pobliżu Komendy jest jeden przystanek tramwajowy, ale miejsc parkingowych niemal wcale. Zaklął i zatrzasnął drzwi. Blat zegarka pokazywał, że jest 22.08, szybko zdecydował iść pieszo. W końcu to było jakieś 25 minut drogi czyli powinien zdążyć. Adam westchnął spoglądając jeszcze raz na auto, od dawna już nie musiał nigdzie iść o własnych siłach, ale ruszył przed siebie.

Zdyszany w końcu dotarł do celu, była 22.36 czyli mniej więcej 9 minut przed czasem. Podenerwowany zaczął się rozglądać po okolicy, wzrokiem szukając dziewczynki. Z kieszeni wyciągnął długopis i zacząłby się zapewne bezwiednie jak to miał w zwyczaju, gdyby nie ten dziwny chłód bijący od przedmiotu. Z mieszaniną niecierpliwości strachu i irytacji spojrzał na wieżę Komendy.

Jeszcze minuta. Tylko co ja niby mam zrobić. Niby wszystko jasne, ale przecież Śmierć nie wyjawiła mi żadnych konkretów jak korzystać z kosy. Cholera gdzie ta dziew…

Nagle dostrzegł ją. Mała sylwetka odwróciła się właśnie od strażnika i rzuciła się do ucieczki.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline  
Stary 29-10-2008, 23:43   #6
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś

- Popatrz kotku, jak życie ludzkie jest niewiele warte. – powiedziała kobieta, głaskając delikatnie czarnego kociaka po karku.
- Miauuu!
- Właśnie, przypatrzmy się bliżej nowym. Może rzeczywiście staruszek miał rację i ktoś z nich będzie czegoś wart.
- Miauuu.
- Eeej, wcale nie mięknę. Siedź cicho i patrz.


Nikt nie zwracał uwagi na dziwną dwójkę siedzącą na jednym z gzymsów starego budynku. Uwagę wszystkich przykuła mała umierająca dziewczynka…

***

Adam, Jan

Nikt nie spróbował jej pomóc
Pozostawiając ją swojemu losowi
Nie na tym wszak polegała ich praca
Byli jedynie biernymi obserwatorami
Mającymi posprzątać po wszystkim



Jakaś blondwłosa kobieta krzyknęła. Strażnik miejski, zdołał tylko wyciągnąć przed siebie dłoń, łapiąc powietrze. Maszynista zahamował za późno. Rozpędzony tramwaj uderzył w dziewczynkę z zabójczą siłą, zbierając ją pod siebie. A uważne oczy Żniwiarzy, przypatrywały się tej makabrycznej scenie próbując z niej wyłowić jakiś sens.

„Jest!” Adam i Jan pomyśleli jednocześnie, gdy ich oczom ukazała się ludzka dusza, niemal wyskakując z ciała dziecka, w chwili, kiedy walnął w nie tramwaj. Wyglądała identycznie jak dziewczynka jednak była nieco przezroczysta, a jej ciało otaczała niebieska aura. Została szybko zasłonięta przez sporą grupę gapiów i nielicznych osób, które próbowały jeszcze pomóc.

Mężczyźni wyczuwali ją mimo braku kontaktu wzrokowego. Czuli jej smutek i żal, bezgraniczny żal do dorosłych, którzy zamiast ją ochraniać, sprawiali jej krzywdę. Chciała, aby tatuś przestał…tak bardzo tego chciała, lecz teraz musiała wrócić do domu i przyjąć swoją karę.

Duszyczka nie zdając sobie najwyraźniej sprawy z tego, że nie żyła oraz z całego zamieszania koło niej, przeniknęła przez tłum ludzi i powolnym krokiem udała się w kierunku mieszkania.


Janek zareagował pierwszy, zagradzając drogę dziewczynce i ta o ile nie zwracała najwyraźniej uwagi na innych tak teraz przystanęła. Spojrzała w twarz śmierci, potem na jego broń i rozpłakała się

- Czy pan chce mnie skrzywdzić? Czuje to, jest pan taki jak wszyscy dorośli! – krzyczała a jej głos stawał się coraz bardziej nieznośny. Zwykli ludzie zdawali się tego nie słyszeć, ale uszy Jana ledwo mogły to znieść. Automatycznie zakrył je dłońmi i próbował uspokoić dziewczynkę, lecz jego głos nie przebijał się przez jej wrzaski. Zrobiło mu się niedobrze i zachwiał się na nogach, robiąc krok w tył.

Całą tą scenę obserwował Adam, widział doskonale rozmowę i broń trzymaną przez mężczyznę. Na jego szczęście był na tyle daleko, iż głos duszyczki nie robił mu wielkiej krzywdy.

Wtedy obaj mężczyźni wyczuli złowrogą aurę. Nie byli w stanie tego dokładnie określić, jednak coś zbliżało się w ich kierunku.

Praca Żniwiarzy nie zapowiadała się na łatwą i przyjemną.


Sofiè Rome

Nie licząc się z konsekwencjami swojego wyboru odjechała. To wszystko ją przerastało i nie chcąc dopuścić do konfrontacji ze swoimi lękami wybrała ucieczkę. Tym samym pozwoliła na śmierć małej dziewczynki, ale czy mogła postąpić inaczej? Czy będą konsekwencję tego, że uciekła? Wiele pytań gnębiło ją i nawet nie zauważyła jak miała już setkę na liczniku pędząc, aby jak najdalej od miejsca wypadku.

Kątem oka zauważyła dziwną procesję zakapturzonych postaci, i nie byłoby w niej nic niezwykłego gdyby nie potężne złe emocję i chłód, jaki niespodziewanie wyczuła kobieta. Wcisnęło ją aż mocniej w fotel. Sofie chciała przyjrzeć się im bliżej, lecz rozpędzony samochód śmignął szybko zostawiając procesję z tyłu. Kobieta głośno westchnęła i nadepnęła mimowolnie na hamulec.

Znowu coś się z nią działo.

Przed jej oczami zaczęły pojawić się z powrotem obrazy. Przerażona przez chwilę myślała, że była to kolejna wizja, jednakże blizna na szyi nie piekła tym razem, za to czuła się nad wyraz...swobodnie. Widziała teraz cały tajemniczy pochód spoglądając na niego z góry. Obrazy zmieniały się, lecz obiekt obserwacji pozostawał bez zmian, zupełnie tak jakby widziała jedną rzecz z różnych ujęć. Zwykli przechodnie ustępowali przed procesją, ale wiedziała, że tylko ona ją widzi. Sofie była tego pewna i to ją w jakiś sposób przerażało.

Zapragnęła zbliżyć się, zobaczyć co też było źródłem tego przejmującego zimna.

Jak na komendę obraz zniżał się gwałtownie, zbyt gwałtownie, ale kobieta nie poczuła ani odrobiny strachu. Jakimś sposobem widziała, iż jest bezpieczna. Jeszcze ułamek sekundy i…



Jeden z zakonników spojrzał na nią i syknął gniewnie. Jego twarz była trupioblada a okolice oczu były pokryte dziwnym tatuażami. Nic więcej nie zdołała ujrzeć, wzbiła się ponownie w powietrze, po czym obraz się szybko zamazał.

Dźwięk klaksonu wyrwał ją z transu. Miała wielkie szczęście, że nikt nie walnął w tył jej samochodu, gdy zatrzymała się gwałtownie, za to ustawił się za nią spory korek. Musiała ruszać, a co gorsza znowu decydować.

Tajemnicza procesja szła w kierunku miejsca wypadku co z pewnością nie było przypadkiem. Ale czym ona była w zasadzie?

Mogła zaryzykować, bądź odjechać i liczyć, że tym razem wszyscy zostawią ją w świętym spokoju.
 
mataichi jest offline  
Stary 06-11-2008, 00:10   #7
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
„O ty wredna smarkulo!”- pierwsza reakcja Janka na krzyk dziecka była bardzo nerwowa. Gdyby nie to, że zasłaniając uszy upuścił broń na chodnik, chyba by dzieciaka załatwił na miejscu. W końcu po to tu był, a ta nagle okazała się niebezpieczna. Jego nerwy były w strzępach i bez tego.
Cofnął się o krok, przykucnął i podniósł ostrożnie szablę. Trochę już ochłonął, starał się nie wymachiwać ostrzem przed dziewczynką.

- Uspokój się, mała. Nie krzycz. Chcę Ci pomóc- mówił głównie po to, by się opanować, dziewczynka i tak go nie słyszała- Wiesz, jak przestaniesz płakać, możesz zostać aniołkiem...

Wtedy poczuł coś nowego. Coś się zbliżało i to nie było nic dobrego. Pomyślał, że ktoś tu zapomniał o obowiązkowym szkoleniu dla nowych pracowników. W redakcji pokazali mu gdzie są wyjścia ewakuacyjne. Śmierć powinien popracować nad swoim działem kadr.
„Na litość boską, przecież ta dziewczynka i tak ma zginąć. Chyba już nie żyje. Formalnie. Czemu się waham, do cholery!?”- myślał szybko, patrząc to w stronę, z której zbliżało się nieznane niebezpieczeństwo, to na dziewczynkę. Jednocześnie starał się ją uspokoić, zasłaniać swoje uczy i nie upuścić więcej szabli. Brakowało mu rąk, czasu i pomysłów. I doświadczenia z dziećmi.
Chętnie wspomniał by teraz czasy młodości, gdy to on tak płakał, a jego ojciec go uspokajał. Szkoda, że tata umarł, gdy mały Jasio miał rok.

A dziewczynka, jakby nigdy nic, szła powoli do domu, w którym czekał tata. Szła powoli, jak na ścięcie.
„Dobra, czas na męskie decyzje!”
Janek gwałtownym ruchem objął dziewczynkę ramieniem, próbując pociągnąć ją w stronę przeciwną do zbliżającego się... czegoś.
- No chodź, muszę Ci wszystko wytłumaczyć!- teraz krzyczał już prawie tak histerycznie jak ona. A do tego okazało się, że zjawa jest naprawdę silna. Zaczęła się z nim szarpać i krzyczeć jeszcze głośniej. Janek znowu się zatoczył, przez co stracił na chwilę inicjatywę. Przesunęli się razem w stronę mieszkania. Po chwili młodzieniec opanował się i znowu stawił opór.
- Gdzie leziesz, uparty bachorze!- gdzieś w głębi duszy czuł, że zachowuje się jak idiota. Na szczęście nikt nie mógł ich zobaczyć.
- Puść! Puść! Niech mnie pan puści! Muszę iść do domu, bo tata będzie zły!

Gdyby ktoś mógł ich zobaczyć, miałby niezły ubaw. Dorosły facet z husarską szablą w jednej ręce i mała dziewczynka siłujący się na środku ulicy. Boki zrywać. Czas leciał, zła aura była coraz bliżej.

W tej chwili Jankowi przyszedł do głowy pewien pomysł. Oglądał w życiu kilka filmów o duchach i często dusze nie mogły opuścić Ziemi, bo jakieś silne uczucie trzymało je tutaj. Co prawda strach przed ojcem nie pasował do schematu, ale.. co mógł zrobić innego? Może na miejscu sytuacja jakoś się rozwiąże? Plus, jeśli ruszą się w stronę mieszkania dziewczynki, to tak czy siak, oddalą się od tego czegoś. Oczywiście, zawsze mógł wykonać jedno czyste cięcie i zakończyć robotę, ale nie tak to sobie wyobrażał. Stojąca spokojnie ofiara... nie, nie ofiara- człowiek na progu nowego świata, pogodzony ze swoim losem i szybka, honorowa śmierć. Tak to powinno wyglądać.
- Dobra, dziewczynko. Idziemy do Twojego taty. Wyjaśnię mu, że to wcale nie Twoja wina- krzyknął prosto do jej ucha i nagle pociągnął ją w stronę, w którą sama chciała iść. Ruszyli.

„Zobaczymy, co tam się będzie działo. Nikt jej nie widzi oprócz mnie, więc nie powinno być zamieszania. A ona sama się w końcu uspokoi. Daj Boże. Swoją drogą, skoro już pracuję dla Śmierci, fajnie byłoby się dowiedzieć, co się dzieje z tymi duszami po... Potem”
 
Wojnar jest offline  
Stary 06-11-2008, 17:22   #8
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
„Znowu coś się z nią działo.”



Może to po prostu przez te proszki od doktora Tima, przepisał jej za małą dawkę, albo co najgorsze za dużą. Musiała niezwłocznie się z nim zobaczyć, omówić wszystko co ja spotyka. Ale jak to? Ma mu o wszystkim powiedzieć? Żeby zamkną ją w wariatkowie... dopiero zaczęła pracę, wszystko zaczyna jej się prostować... nie mogła się na to zgodzić!

Procesja... była intrygująca... tak jakby w horrorze, ona za nimi pojedzie jak idiotka i coś się stanie niedobrego, nie popełni tego błędu. Mówiła sobie w myślach, jakiś zdenerwowany mężczyzna wysiadł z samochodu i zapukał mocno w jej okno.
Sofie była blada i zamyślona, facet chwilę jej się przyglądał i zaraz zaczął gadkę.

- Co Pani sobie myśli, ze może stawać na środku skrzyżowania...!
Ptaki, wszędzie czarne ptaki, wdarły się do samochodu i próbowały znaleźć drogę ucieczki obijając się o szyby i o nią. Sofie chciała jakoś się osłonić, zamknęła oczy.
- Niech pani natychmiast rusza!!! Głucha Pani jest! – była już tylko ona i wrzeszczący na nią facet, zaraz ptaki przyleciały ponownie.

Sofie ruszyła zostawiając zdenerwowanego mężczyznę i nagle zawróciła.

Dopiero teraz zdała sobie sprawę co mogą czuć bohaterowie w tanich horrorach bezmyślnie idący w środek niebezpieczeństwa prowadzeni przez czystą ciekawość...
Może te filmy wcale nie były takie głupie?

Dogoniła szybko procesję, czując nieprzyjemny chłód. Zdała sobie sprawę iż jest w miejscu, które już widziała w swojej wizji. Jakiś podświadomy głos kazał jej zdjąć kolczyki.



„Cóż za obrzydlistwo i tym mam zabijać? Żenada...” - pomyślała wpatrując się w nie, zaraz poczuła mrożące zimno to samo, które czuła przejeżdżając obok procesji. Kolczyki zmieniły się w rapier...odrzuciła go zaraz na tylnie siedzenie samochodu.


Miała tę przewagę, ze siedziała cały czas w samochodzie, mogła ruszyć w każdej chwili. Czuła jej serce bije jej coraz mocniej, jak drżą ręce. Rozejrzała się i dostrzegła swojego pracodawcę „Co on tu do cholery robi?” – Była zaskoczona, kompletnie nie wiedziała co zrobić. Paraliżujący strach przed nieznanym kazał jej stąd zniknąć, nie było mowy, żeby wysiadła z samochodu, lecz postanowiła chwilę tu pozostać...
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 14-11-2008, 22:29   #9
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Sofie Rome

Kobieta obserwując tajemniczy pochód mogła teraz lepiej przyjrzeć się miejscu tragicznej śmierci dziewczynki, z którego nie tak dawno uciekła. Nikt nie uratował małej, zupełnie jak w wizji, natomiast kobieta, choć wiedziała, jaki los czeka niewinne dziecko, spanikowała zamiast pomóc.

Wokół torów kłębił się tłum ciekawskich gapiów, a ruch blokowała karetka pogotowia i dwa radiowozy. Droga była prawie nieprzejezdna i w mig utworzył się wielki korek. Sofie nie chcąc dać się w nim uwięzić zjechała na pobocze w ostatnie wolne miejsce po drugiej stronie ulicy. Nie zdecydowała się jednakże przynajmniej na razie wysiadać z samochodu, w którym czuła się bezpieczna.

Kondukt zwolnił i zatrzymał się tuż przed zbiorowiskiem ludzi. Zadziwiające, ale z wielkim trudem mogła policzyć ile osób brało w nim udział. „Dwunastu. NIE. Czternastu!” – wreszcie wytężając wzrok udało jej się zliczyć zakapturzone postacie i…dostrzegła swojego nowego szefa stojącego nieopodal. Stał również obserwując z ukrycia grupkę przybyłych kapłanów, nerwowo obracając pióro, bądź długopis w ręku. Nie mógł to być przypadek, ta noc była zbyt szalona na taki komfort.

Sofie łowiła każdy drobny ruch, nie wiedząc samej co począć. Wreszcie po długich sekundach wyczekiwania jeden z zakapturzonych – przodownik pochodu – podszedł do dwóch głośno rozmawiających ze sobą mężczyzn, stojących do niego plecami. Obaj gwałtownie, jak oparzeni, odwrócili głowy, ale nie dostrzegając postaci stojącej tuż za nimi wzruszyli ramionami i wrócili do rozmowy. Kapłan nie zwracając na ich zachowanie najmniejszej uwagi, zrzucił kaptur, po czym wyciągnął przed siebie rękę i bladą dłonią dotknął jednego z nich.


Po dosłownie dwóch sekundach, puścił człowieka, jednakże z głowy nieszczęśnika, zaczęła się sączyć cienka, niebieska smuga, wprost do ust dziwacznie wyglądającego mężczyzny. Po paru „łykach” znów przyłożył rękę do gapia, a strumień przestał uciekać.

Już miał zrobić to samo z drugim facetem, ale dostrzegł jedną osobę przedzierającą się w jego kierunku. To był Adam! Ze zdeterminowaniem na twarzy brnął w stronę zakapturzonych postaci. Dla zwykłych ludzi musiało to wyglądać wyjątkowo komicznie, gdy Wysocki odepchnął dwójkę mężczyzn i zaczął mówić do pustej przestrzeni.

Sofie nie było do śmiechu. Czuła, że to co jej szef zrobił było niezwykle głupie, a teraz mogło się stać już tylko coś bardzo strasznego.

Człowiek o wężowych włosach skinął głową w boczną uliczkę i wyłączając dwie zakapturzone postacie, cały kondukt udał się w tamtym kierunku.


Sceny na wyjętą z najgorszych koszmarów. Dwoje gapiów krzyczało i wpatrywało się w Adama, a ten nie poświęcał im najmniejszej uwagi i robił dokładnie to samo, mierząc wzrokiem tajemniczego przybysza.

Coś w ręku Wysockiego zalśniło. Sofie otworzyła szeroko oczy wpatrując się w niewielką kosę, gdzie jeszcze przed chwilą trzymał pióro. Żniwiarz machnął ręką…za późno. Kapłan otwartą dłonią wykonał błyskawiczny cios prosto w brzuch. Adam otworzył usta i zastygł w bezruchu, niczym sparaliżowany.

Dwójka, wciąż zakapturzonych postaci, wzięła go pod ręce i zaczęła prowadzić go w kierunku, z którego przybyli. Nie stawiał żadnego oporu. Zachowywał się jakby został zahipnotyzowany.

Człowiek o wężowych włosach odwrócił się i spacerowym tempem udał się w kierunku domu dziewczynki. Złowroga aura powoli ustępowała. Tak, Sofie pamiętała tą drogę doskonale.

Czy będzie dalej brnęła w to szaleństwo, czy może zostawi to wszystko w cholerę?
Robiło się coraz niebezpieczniej.



Jan Milniewicz

Udało się. Dziewczynka wreszcie się uspokoiła i dreptała wraz z Janem w kierunku swojego domu. Nikt na nią nie zwracał uwagi, tak jakby w ogóle nie istniała. Była tam jednak, i Milniewicz nie mógł oderwać od niej wzroku. Jan przez moment zapomniał, że on również był niewidzialny dla zwykłych osób. Po raz pierwszy widział ludzką duszę…było to dla niego niezwykłe przeżycie. Od tego dnia miało się to stać częścią jego życia.

Mężczyzna nawet nie zauważył, kiedy dziewczynka chwyciła go za rękę. Początkowo poczuł nieprzyjemny chłód, lecz nie wyrwał się z uścisku i z każdym krokiem dłoń małej stawała się coraz cieplejsza. Nie tylko to, uległo w niej przekształceniu. Aura, która, ją otaczała również zmieniła kolor na pomarańczowy, a na usteczkach duszyczki pojawił się po raz pierwszy uśmiech.

Czyżby wystarczyło zwykłe wsparcie starszej osoby, trochę współczucia, żeby pomóc małej?

Duszyczka bez słowa skręciła w bramę kamienicy ciągnąc za sobą dziennikarza. Ten nieco ochłonął, ponieważ niepokojące uczucie czegoś złego, co zbliżało się w ich kierunku, oddaliło się. Miał obecnie inne rzeczy na głowie. Teraz wystarczyło…no właśnie co?

- Proszę pana. Proszę pana… - dziewczynka pociągnęła lekko Jana za rączkę i wlepiła w niego swoje piękne duże oczy. – Będzie pan ze mną cały czas? Nie chce iść do domu sama. Mama mnie nie obroni, to ja ją muszę obronić. Proszę.

Brzęk rozbijanego szkła i seria przekleństw doleciały do nich i mężczyźnie wydawało się przez moment, iż ciepłe kolory otaczające dziewczynkę przybladły. Nie przyszedł tu po to żeby się teraz wycofać. Uścisnął, więc mocniej dłoń dziecka i ruszył w kierunku mieszkania.

Im byli bliżej tym krzyki narastały. Ojciec małej darł się w wniebogłosy wygrażając swojej żonie. Drzwi od klatki schodowej były otwarte, a ich celem było pierwsze mieszkanie z prawej. Dziewczynka zapukała, czym mocno zdziwiła Jana.

- Przestań beczeć i grozić mi, że pojedziesz do swojej zawszonej mamuśki. Nigdzie kurwa nie pojedziesz! – głos nagle ucichł w odpowiedzi na pukanie. – O proszę pewnie nasza zagubiona córeczką znowu kluczy zapomniała. Już ja jej tyłek wybierzmuję.

Zamek zatrzeszczał, a w drzwiach pojawił się nieogolony, potężnie śmierdzący alkoholem facet.


Miał może z trzydzieści lat nie więcej, oparł się o futrynę drzwi, popatrzył się w pustą przestrzeń i wreszcie odezwał.

- Jakiś pieprzony dowcipniś robi sobie kurwa żarciki. Właśnie mam z żonką rodzinną naradę, a tu ktoś mi przerywa. – Odwrócił się i krzyknął. – To nie ta smarkula, może rzeczywiście szlak ją trafił!

W przedsionku mieszkania panował straszny bałagan, a z któregoś z pokoi dolatywał do uszu dziennikarza cichutki kobiecy szloch.

- Zostaw moją mamusię! – wrzasnęła duszyczka, wciąż nie zdając sobie sprawy ze swojego położenia i pchnęła ojca, który przewrócił się na podłogę. – Muszę zobaczyć swoją mamę i zadbać o to, aby była bezpieczna.

Dziewczynka wyrwała się i popędziła do jednego z pokoi, a Jan znów wyczuł źródło czegoś paskudnego, jakby całej mieszanki złych uczuć. Czymkolwiek to było, zbliżało się w ich kierunku i było blisko.

- Co jest do cholery.– pijak zebrał resztki sił i podjął nieudaną próbę podniesienia się z podłogi.

Zapowiadały się poważne kłopoty…
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 14-11-2008 o 22:52.
mataichi jest offline  
Stary 17-11-2008, 19:14   #10
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Nikt już nie próbował pomóc małej leżącej bezwładnie dziewczynce. Dwóch ratowników delikatnie zaczęło ją pakować do czarnego worka, z którego przez chwile wystawała tylko mała zakrwawiona rączka. Smutek i rezygnacja na ich twarzach i innych ludziach dookoła, zdał się wręcz zawiesić w powietrzu. Tak jakby opiewał tą strefę i ktokolwiek miał by się w niej zjawić uległ by.
Właśnie zginęła niewinna istota, któż mógł wiedzieć ile dobrego mogła zrobić dla świata. Pewne było, ze zbyt mało przeżyła, zbyt mało doświadczyła szczęścia, aby umrzeć. Gdzie się podziała ta sprawiedliwość? Kto za to odpowiada?
W takich chwilach rodzi się wiele pytań, nikt nie umie na nie odpowiedzieć, dlatego większość odejdzie z rodzącym się w środku lękiem o przyszłość.

Sofie przyglądała się chwile wszystkiemu, dokładnie czuła narastające zimno i niepokój. Zaczęły ja dopadać wyrzuty sumienia „a może mogła coś zrobić?” aż wróżcie sprawiające ból słowo „zapobiec?”

Chcąc jakoś odbiec od przykrych pytań, zaczęła obserwować korowód czternastu osób. Jeden nawet zdjął kaptur. Sofie wstrzymała oddech. Był to człowiek, lecz włosy na jego głowie przypominały ogony węzy, które od czasu do czasu przemieszczały się, jego oczy zimne i nieludzkie utkwiły w dwóch dyskutujących mężczyznach. Wglądali tak jakby ich nic nie dotyczyło. Sofie dopiero teraz ich spostrzegła. Wężo- włosy podszedł do dwójki. Sofie nie mogła uwierzyć własnym oczom.

Spostrzegła zaraz Adama, który przedzierał się przez tłum, nie uspokoiła jej jego reakcja, lecz jeszcze bardziej przeraziła. W mgnieniu oka Adam wyją niewiadomo skąd kosę i zaatakował wężowłosego, który zareagował natychmiast i wykonał cios w brzuch Wysockiego.

Zakapturzone postacie zaraz zabrały jej szefa.
”Nie to nie może być prawda! „ Sofie czuła jak odchodzi jej krew z twarzy, nie zastanawiając się odwróciła się i chwyciła za broń, którą rzuciła na tylnie siedzenie. Wyszła zaraz z samochodu, nie bardo wiedząc co ma i co jest w stanie zrobić.
”Na Policję?” – przeszło jej przez myśl, nawet jak by jej uwierzyli i i tam mogłoby być za późno.
Pobiegła zaraz za korowodem niosącym Adama, szybko go dogoniła

-Zostawcie go!- krzyknęła i wzięła w dwie ręce broń. Trzeba było przyznać, ze kobieta w wysokich szpilkach z bronią nie wyglądała zbyt groźnie, raczej nieporadnie. Dodając przy tym fakt iż rapier wcześniej był kolczykiem, nie jeden obserwator by wybuchną śmiechem
Sofie nie obchodziło już jak wygląda, zawładnęła ją całkowicie desperacja i chęć działania. Miała już dość obserwacji, lecz zaraz pożałowała tego czynu, gdy jedna z zakapturzonych postaci zaczęła iść powoli w jej stronę. Kobieta wstrzymała oddech, zamknęła oczy i zaczęła walić na oślep.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172