lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Powrót Sithów (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/6413-powrot-sithow.html)

homeosapiens 13-11-2008 01:16

Powrót Sithów
 
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce…

[MEDIA]http://sites.google.com/site/corran1988/muzyka/04Anakin%27sBetrayal.mp3[/MEDIA]

Nowa republika stoi na granicy upadku moralnego. Korupcja, walka o wpływy, wszystko to zżera ja od środka niczym soki trawienne Sarlacca. Przywódca republiki, Borsk Feyla, jest przykładem na to jak ryba psuje się od głowy. Nowo powołana Rada Jedi zebrała się na Yavinie 4 w celu przedyskutowania tego problemu, zniknięcia Ghlaka, padawana, który właśnie miał zostań poddany Próbom, oraz kilku konfliktów, które mogły rzucić się cieniem na pokój w galaktyce. Tymczasem dwójka Jedi została wysłana na Ithor, by zbadać tajemnicze braki zasilania, oraz odnaleźć zaginionego, w którym pokładano tak wielkie nadzieje.

Powrót Sithów



Czas mijał dość szybko, kiedy leciało się z nadświetlną. Widok był wspaniały. Na pokładzie “Ognia Jade” było wystarczająco dużo miejsca by rozegrać widowiskowy trening na miecze świetlne, odbijać strzały z treningowych droidów, jednak mało na tyle, że można się było nim znudzić, zanim przemierzyło się pół parseka. Dlatego też oczy nietuzinkowego mentora były skierowane w gwiazdy. Te niebieskie linie - dla oczu- on jednak wiedział gdzie się znajdują i jak szybko je mijają. Wiedział, że skok był perfekcyjnie obliczony, a jednak nie czuł spokoju, wiedząc jak blisko pola grawitacyjnego zdolnego zakłócić trasę lotu się nieraz znajdowali. Nie latał w życiu zbyt wiele, nie zdążył się przyzwyczaić. Willor dziwił się teraz widząc go siedzącego w jednym miejscu, skupionego, w bezruchu. Chociaż mentor uczył go Soresu, to jednak jako osoba był z nim absolutnie sprzeczny. Nadpobudliwy, często reagował zbyt emocjonalnie. Kiedyś zapewne o tym jeszcze porozmawiają.

*

Ucieczka się udała. Twilek z radością pokiwał lekku i osiadł na piaszczystej wysepce. Wokoło były palmy, morze, wydawało się idealnie. Być może niedługo znów zobaczy rodziców i rodzinne strony.

To co wydało się być gruntem, było nim w rzeczywistości. Nie wszystko było jednak w porządku. Dowiedział się o tym Konoo dopiero gdy otworzył właz. Czarna rozpacz zawitała w jego umyśle. Co się stało, jak, dlaczego mnie to spotyka? Pasmo nieszczęść od tego głupiego Sabaka. Woda wdzierała się do statku zrazu dość szybko, potem coraz wolniej, ale nie przestawała.

*

-Grunt to zdrowie panie Werdin. Grunt to zdrowie.

Garlik spodziewał się czegoś takiego. Młot, nie spryciarz, pomyślał.

Pomieszczenie było zabezpieczone przed wszystkimi podsłuchami, jakie świat znał, to tutaj zazwyczaj ubijał swoje ciemne interesy. Ten Hut zaś chyba chciał go wykiwać. Wiercił tak jakoś dziwnie tym swoim cielskiem i jakby zwlekał z przejściem do konkretów. Jego wielkie żabie cielsko sprawiało, że chciało mu się żygać. On, który nie czuł sympatii do obcych musiał się zadawać z takim ścierwem.

-No to za nasze zdrowie.

Mężczyzna upił łyk wódki.

To jak z dostawą pałeczek śmierci panie Werdin? Będzie na jutro, jak się umawialiśmy?

Pałeczek śmierci? Teraz już wiedział, że coś tu śmierdzi. Veris miała jednak rację, by się z nimi nie zadawać. Garlik już miał coś ostro odpowiedzieć, gdy poczuł, że cielsko młodego Hutta zaciska się na nim. Nie przeżył by ani sekundy dłużej, ale coś się stało, coś uderzyło w jego wyspę.

*

Szum morza nie dawał zasnąć, a ty przyszedłeś tutaj po odpoczynek. Nic tak nie rozstraja organizmu, jak tygodniowy pobyt w zbiorniku z bactą. Niby wszystko wyleczone, ale czułeś się jakiś nieswój. Deszcz padał tutaj nieustannie, a i to miasto, w całości białe przyprawiało cię nieco o mdłości. Nie było innego wyjścia niż Kamino, dalej byś nie doleciał w tym stanie zdrowia. Któż jednak przypuszczał, że miast wypłacić ci kredyty za zlikwidowanie wspólnika Gammoreanin zdecyduje się wysłać za tobą oddział łowców głów? Statek nadaje się bez poważnych napraw co najwyżej na złom, sytuacja nie przedstawiała się najlepiej. Wlatując w pas planetoid przewidywałeś, że zginiesz. Żyjesz, więc pod tym względem jest dobrze. Rodianie nie przeżyli. Jesteś więc, póki co, bezpieczny.

Naru Xsar i Willor Auben

Wysiedliście w doku północnym, w dzielnicy znanej z tego, że zbierają się tutaj wszystkie męty, jakie tutaj przebywają. Handlarze niewolnikami, narkotykami, bronią, zdrajcy, tajni agenci, prostytutki i im podobni, co najgorsze zrzeszeni w rozmaite organizacje. Już w samym doku natrafiliście na strzelaninę z blasterów. Kilku ludzi strzelało do chowającego nie za czym popadnie kalamarianina, który tylko co jakiś czas strzelał zza zasłony, by ich odwieść od okrążenia go. Jego sytuacja nie wyglądała najlepiej.

Zango Tor

Na kamino masz do dyspozycji nocleg, swoje wyposażenie, a także niesprawny statek. Obecnie przebywasz w jadalni, która bądź co bądź źle ci się kojarzy, gdyż przed laty wykorzystywano to pomieszczenie dla potrzeb klonów, czegoś, co bardzo godziło w waszą kulturę. Jednak i tutaj możesz znaleźć jakieś możliwości zarobku, ponieważ na ścianie, zwanej "Ścianą Myśliwego" na cześć Janga z rodu Fettów, znalazło się kilka ogłoszeń(do każdego dołączono rysopis):

Garlik Werdin
Rasa: człowiek
Płeć: męska
Były agent Imperium, obecnie przemytnik i wywrotowiec. Działa na Coruscant.
Poszukiwany najlepiej żywy, w takiej postaci 500 kredytów, martwy 250.

Feddr Gaab
Rasa: Hutt
Płeć: ?
Ciążą na nim liczne zarzuty morderstwa i kierowania zorganizowaną przestępczością na Coruscant. Żywy lub martwy - 800 kredytów.

Ghlak
Rasa: ?
Jedi, poszukiwany przez Zakon. Wyłącznie żywy, ale za odnalezienie ciała również można liczyć na nagrodę, tyle że wysokości nie określono. 1500 kredytów za żywego. Ostatnio widziano go na statku mieszkalnym "Łabądź" na orbicie Ithora. Wsparcie finansowe poszukiwań do negocjacji.

Garlik Werdin

Jesteś w znanym sobie żelaznym pokoju, jednak jedno wyjście się zawaliło, a przy drugim właśnie zbiera się z podłogi hutt. Broni nie masz przy sobie, obaj woleliście się zabezpieczyć. Przeciwnik jest od ciebie jakieś pięć do siedmiu razy większy, zależy od tego jak liczyć.


Wiedziałeś jednak o tym, o czym on jeszcze nie wiedział. Trunek, który mu podałes był zatruty. Została mu maksymalnie minuta. Tylko jak przetrwać minutę z takim monstrum?

Konoo

We wnętrzu statku pływają rozmaite sprzęty. Widzisz dno, jednak nie wiesz na jakiej głębokości się znajdujesz. Uratowało cię tylko to, że klapa jakimś cudem jest pod spodem i powietrze nie ma którędy ulecieć.

-Co tutaj do cholery się dzieje!? Ty wypierdku banthy! Ty żmijo z Ryloth, coś zrobił z moim statkiem!

Rodianin wyłonił się z kajuty. Było o jednego więcej niż myślałeś.


enneid 16-11-2008 13:26

Same podróże gwiezdne już od wielu lat nie robiły na Willorze większego wrażenia. W końcu pięć lat swojego krótkiego życia spędził na pokładzie sporej fregaty, przemierzając galaktykę wzdłuż i wszerz. Dla niego stały się to przydługawe odcinki, gdy na statku nie było za wiele do robienia. Światy, na które natomiast latał to już zupełnie inna działka. Na większości w ogóle nie lądowali, a jeśli już to na ledwo kilka godzin- na tyle krótko iż można było zwiedzić kosmoporty i najbliższą okolicę, co w większości wypadków nie było wcale ciekawe, ale nawet mimo to dla Willora, były to całkowicie nowe i ekscytujące doznania.
Ta natomiast podróż wydawała się wyjątkowo nudna. Etap zwiedzania niewielkiego frachtowca zakończył się po niespełna pół godziny, a żaden z zakamarków okrętu, nie krył jakiejś intrygującej rzeczy, więc lista możliwości spędzania wolnego czasu drastycznie zmalała. Dodatkowo załoga była w tej chwili czymś zajęta, więc nawet mostek, który zawsze był interesującym miejscem, teraz jakby stracił na wartości. Zawsze pozostawała opcja kręcenia się bez celu po okręcie, ale przy dziesiątym obchodzie całego okrętu, stało się to już nieznośnie nudne. Może to w końcu zwróciło jego uwagę na swojego mistrza, który od dłuższego czasu siedział w jednym miejscu bezruchu.
-Mistrzu Xsar, wszytko w porządku?- spytał się niepewnie.


W końcu na miejscu. Willor jeszcze nim wylądowali na planecie szybko spakował swój skromny dobytek do plecaka, zapiął pas, do którego przymocował rękojeść miecza świetlnego, komunikator oraz inne drobiazgi i na poszarzałą koszulę założył starą, już nieco za małą skórzaną kurtkę, po czym pobiegł do włazu, by tam czekać na mistrza i lądowanie. Przecież była to jego pierwsza wizyta na Ithor, a także, co chyba ważniejsze jego pierwsza misja! Był to młody ledwie 13-letni chłopak, o wysokiej, acz bardzo szczupłej posturze i jak to zwykle bywało w jego wieku, piegowatej i wychudłej twarzy. Czarne dość długie włosy, w nieładzie zakrywały mu czoło. To co przede wszystkim rzuca się u niego w oczy, to ciągle zamknięte powieki.
W końcu wyszedł wraz z mistrzem na zewnątrz, od razu rozglądając się z dziecięcą ciekawością wokół. Zaciekawienie jednak szybko znikło, ustępując pewnemu napięciu, gdy niedaleko ich usłyszał strzelaninę. Odwrócił się w tamtym kierunku, a jego dłoń powędrowała na rękojeść miecza. Rozgrywała się tam regularna potyczka między jakimś kalamarianinem, a bliżej nieokreśloną grupą ludzi. Zerknął sugestywnie na Naru, czekając na sygnał.
-Mistrzu?

Keth 16-11-2008 15:46

Ciągle to samo! Ciągle! Konoo był pewien, że ląduje w bezpiecznym miejscu. Był też pewien, że na statku nie ma więcej Rodianinów. Ale cóż poradzić? Wysepka wyglądała na bezpieczną, a Rodianie jednakowo.

Stał tak sobie teraz, patrzył się w lufę wycelowanej w niego broni i trawił w myślach kolejną porażkę. Tym razem o tyle bolesną, o ile może być bolesna wiązka lasera trawiąca jego wnętrzności. Nawet przez myśl mu nie przeszło, by sięgnąć po własny blaster i bawić się w pojedynreek strzelecki. Zresztą nie miałby szans.
No nie! Tak być nie może! Dajcie mi wszyscy spokój! Dosyć!
Koniec bierności...

Twi'lek wrzasnął na tyle głośno i przeraźliwie, na ile potrafił zmusić do tego zdrętwiałe ze strachu struny głosowe.

- ŁAP STER! TONIEMY! - Nie czekając na reakcję, a raczej wystrzał, ugiął gwałtownie nogę by wylądować w sięgającej mu już kolan wodzie i odbił się od jednej ze ścian by odpłynąć gdzieś na bok, w głąb pojazdu. Woda zamieniła wrzask przerażenia w wydobywające się z jego ust bąbelki powietrza. Znów musiał liczyć na swój fart...

woltron 16-11-2008 20:59

- Słuchaj Gaaba może źle zaczęliśmy naszą znajomość... ale wszystko da się jeszcze naprawić – powiedział Garlik, uważnie obserwując cielsko Hutta – Jeżeli chcesz to dostarczę ci pałeczki śmierci. Może nie jutro, ale powiedzmy za dwa, trzy tygodnie skoro tak bardzo ci na nich zależy. Co do ceny, to pójdę po kosztach... powiedzmy 1000 kredytów za pudełko. Co ty na to?

Werdin ciągle patrzył się na hutta. Żaba, bo tak Garlik przezywał przedstawicieli tej rasy, wydawał się zaskoczony propozycją człowieka, ale tylko przez chwilę - stanowczo za krótko jak dla Garlika.

- Hahaha - zaśmiał się hutt, który zdążył się pozbierać po uderzeniu - Dobra próba Werdin, ale nie zależy mi na pałeczkach. Je może mi dostarczyć byle głupiec. Chcę twojej śmierci. Jesteś cierniem w mojej dupie i psujesz mi interesy. Zresztą dosyć gadania, czas umierać - Hutt uśmiechnął się złośliwie i ruszył, zaskakująco szybko, do przodu.

- Masz rację - odpowiedział spokojnie Werdin, poprawiając ubranie. Jego głos brzmiał naturalnie, na tyle na ile było to możliwe - zostało ci jakieś 30 s.

Hutt zatrzymał się z metr od Garlika z ręką wyciągniętą w kierunku szyi człowieka, zawahał się. Człowiek tylko na to czekał, przeskoczył jedno z metalowych krzeseł leżących na ziemi i rzucił się obok zaskoczonego Gaaby. Już prawie minął zielone cielsko, gdy poczuł mocne uderzenie w lewy bok. Siła ciosu była na tyle duża, że upadł na stół, strącając przy okazji na ziemię kilka szklanek. Spróbował się podnieść, ale nie zdążył. Młody Hutt był szybszy.

- Niezła próba Garlik, ale ludzie nie doceniają naszej szybkości. Owszem starsi huttowie, którzy się zaniedbają, mają poważne problemy z poruszaniem się, ale młodzi nigdy - szarozielone palce zacisnęły się na szyi człowieka. Gaaba podniósł go do góry, tak by mieć twarz mężczyzny na wysokości swojej twarzy. Hutt uśmiechnął się, napawając się widokiem wierzgającego człowieka, który walczył o każdy oddech. - Ciekawe jak długo wytrzymasz? Może pobijesz rekord Rodianina, którego ostatnio zabiłem.

- Hrraahr - człowiek próbował coś powiedzieć, jednocześnie próbując rękoma rozluźnić żelazny uścisk na szyi, a nogami szukając oparcia.

- Co mówisz? A tak... twoja żona. Nie martw się, zajmiemy się nią. Mój wujek ma miły burdel na Nar Shaddaa. A może trafi na mój prywatny statek... sam nie wiem, jak sądzisz? - popatrzył się na Werdina, który przestał się rzucać i słabł coraz bardziej - Już umi...

Hutt nie skończył zdania, gdy dostał drgawek. Puści człowieka na ziemię, sam łapiąc się za szyję. Z jego ust zaczął wypływać biała piana, przesunął się bliżej stołu, próbując złapać równowagę, ale nie zdążył. Wielkie, zielono-szare cielsko osunęło się z łoskotem na stół, który złamał się pod ciężarem Gaaby.

Tymczasem pół-przytomny Werdin łapał chciwie powietrze. Na jego szczęście Hutt nie uszkodził mu krtani. Po kilku sekundach podniósł się i na czworaka podszedł do Hutta, który jeszcze żył. Wielkie oczy Hutta patrzyły się na niego błagalnie. Werdin uśmiechnął się paskudnie, tak paskudnie jak tylko potrafił:

- Widzisz Gaaba - ciągnął dalej - wy żaby też nas lekceważycie. Trucizna którą ci poddałem działa jedynie na przedstawicieli twojego - człowiek powiedział to wyraźnie zniesmaczony - gatunku. Mało kto o niej wie, ja sam dowiedziałem się o jej istnieniu przez przypadek, a znalezienie kogoś kto potrafi ją wyprodukować zajęło mi kolejne parę lat i kosztowało majątek. No, ale czas na mnie - powiedział Wardin wstając. Z pewnymi problemami podszedł do Hutta. Krok nadal miał chwiejny, ale przestał być szarobiały na twarzy. Stojąc na ciałem Hutta, oparł ręce o ścianę. Podniósł prawą nogę i kopnął Hutta w twarz - to za to, że chciałeś mnie zabić - z rozbitych nozdrzy hutta zaczęła lecieć żółtawa maź -a to za to co chciałeś zrobić Veris - tym razem Werdin kopnął Hutta z całej siły. Poczuł jak kości twarzy Hutta pękają pod jego butem. Ciało Hutta przestało drgać. Graaba był martwy.
- No to jesteśmy kwita... - stwierdził głośno Garlik. Pochylił się nad ciałem Hutta i przeszukał je. Nie znalazł nic ciekawego, ale zabrał jeden z sygnetów Hutta, ponieważ nie wątpił, że ktoś w galaktyce był gotów zapłacić za śmierć Żaby.
Następnie chwycił jedną z nierozbitych butelek wody, leżących obok stołu. Wypił kilka łyków, resztę wylał na głowę. Zamknął oczy i uspokoił oddech oraz myśli. Pomogło, choć nadal czuł się słaby.
Popatrzył się po pokoju. Oprócz ciała Graaby, kilku rozbitych i nierozbitych butelek oraz naczyń, zniszczonego stołu i krzeseł nie było tu nic co pomogłoby mu w sytuacji w jakiej się znalazł. Blastery i komunikator zostały w pomieszczeniu do którego prowadził zawalony korytarz. Rozbił pustą butelkę z woda, która trzymał w ręku i nieco zrezygnowany ruszył przez niezawalone wyjście, przygotowane na kolejne, niemiłe niespodzianki.

Mistyk 18-11-2008 18:38

Miotał się po swoim pokoju jak lew w klatce. Nie podobało mu się to miejsce. Słyszał o nim. Było sławne. Właściwie niesławne. Nie chodziło o to, że miał jakieś uprzedzenia, ale cóż... W tym miejscu sprzedany został honor Mandalory. Tu wyprodukowano klony, namiastki namiastki prawdziwych Mando'ade. W jakiś sposób było mu ich żal. Zostali wykorzystani. Nie znali swojego dziedzictwa. Gdyby jego planeta miała okazję dostać w swoje ręce podobną armię... Cóż nie było teraz miejsca na gdybanie. W końcu usiadł przy stole i otworzył stojącą przed nim. Spojrzał na czarny wizjer w kształcie litery T. Nie wierzył aby kaminoanie oczyścili poszczególne płytki odpowiednio. Czas się za to zabrać. Pewne rzeczy trzeba zrobić samemu.


Był wściekły. Przed chwilą zobaczył co zostało z jego statku. Teraz pokazali mu te żałosne listy gończe. Więcej szczegółów podałby mu ślepiec. Ale co było robić? Musiał wyrwać się z tego przeklętego świata. Cały czas chodził w pełnym pancerzu. Nie ufał tym bladoskórym potworom. Nie miał ochoty zostawiać im ani odrobiny swojego DNA, nie chciał zobaczyć setek facetów o jego rysach. co prawda kiedy udzielali mu pomocy medycznej z pewnością przeprowadzili na nim podstawowe badania jednak nie warto ryzykować. Nie mając innego wyjścia skopiował wszelkie dane do swojego notatnika. Pierwsze dwa cele wydawały się obiecujące. Istniała szansa upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu. Pozostawała tylko kwestia transportu...


Stał na omywanej deszczem platformie. Nie przeszkadzała mu wilgotność w przeciwieństwie do postawy stojącego przed nim Durosa. Istota o gorejących czerwienią oczach patrzyła na niego z odrazą. Była widoczni zdenerwowana co potwierdzały odczyty skanera w hełmie. Nic dziwnego, nikt nie lubi dyskutować z Mandalorianinem w pełnej zbroi, nawet jeśli można patrzeć na niego z góry. Zwłaszcza kiedy najemnik składa propozycję nie do odrzucenia.
-Chyba się nie rozumiemy Fulko. Wiem że lecisz na Coruscant. Masz niepowtarzalną okazję zyskać ochronę na czas podróży... Promocyjna cena dla ciebie wynosi połowę normalnej stawki. Oczywiście masz wybór... Ale muszę wyznać że źle znoszę odmowę. Więc jak będzie?
Duros w sposób widoczny oceniał swoje szanse. Jednak wielkim plusem pancerza Mando był fakt, że zakrywa on twarz nosiciela. Trudno ocenić jak groźny jest przeciwnika po samym wyglądzie. Zwłaszcza że praktycznie każdy Mandalorianin był obwieszony bronią. W końcu zdrowy rozsądek zwyciężył. Istota machnęła ręką i burknęła wyrażając zgodę. Kolejna przeszkoda na drodze do nagrody została pokonana.

Corran 26-11-2008 23:43

Ile to już lat …


Ile to już wspomnień...


Ile to już istnień...


Ile to już gwiazd...


Tak trudno żyć z przeświadczeniem że nic nie można było zrobić. Tak trudno myśleć o tym co by było gdyby.


Ale to już przeszłość ciemne czasy odeszły, nastały nowe, czasy Nowej Ery Jedi gdzie zakon powraca do światłości a jego szeregi powiększają się z tygodnia na tydzień odkąd Luke odkrył metodę odnajdowania ludzi czułych na Moc.
Ta podróż przyprawiała jednak Xsara o dreszcze, młody Padawan zniknął i nie wiadomo gdzie się podziewał. To już samo w sobie było niezwykłe. A co czeka na niego za kolejne kilkanaście parseków. Chaotyczne myśli miotały się w głowie Naru jak dziki Reek.


Usłyszał Pytanie padawana.
- Nie nic mi nie jest, po prostu nie lubię latać. Lubię ziemię, nawet jeżeli ma być to ostry piasek z pustyń na Tatooine to wole go niż zimną przestrzeń. Nie martw się młody, wszystko będzie dobrze. Zaufaj mocy.


Gdy gwiazdy na powrót stały się punkcikami, Naru ujrzał planetę życia prawie w całości pokrytą wielkimi drzewami. „Prawie jak na Kashyyku” - Pomyślał rycerz.
- Tutaj „Ogień Jade” prosimy o pozwolenie na lądowanie, powtarzam tutaj frachtowiec nowej republiki „Ogień Jade” prosimy o pozwolenie na lądowanie.
Po kilku sekundach z interkomu dobiegł głos jakiegoś Ithorianina ogłaszajacy że otrzymują pozowlenie i że mają się kierować do północnego Doku.
-Tylko nie tam. - Mina Jedi mówiła sama za siebie. - Mam złe przeczucia do co tego.
Gdy tylko wylądowali, i gdy tylko trap opuścił się na tyle by widzieli lądowisko, Naru już wiedział że nie będzie to spokojna przechadzka, a jedynie bieg o życie. Grupa która strzelała do tej biednej ryby to pewnie zwykli Rabusiowie. Xsar miał ochotę na zostawienie tego całego burdelu za sobą ale niestety zasady i kodeks mu nie pozwalały.


Czas nagle zwolnił a on usłyszał pytanie Padawana:
-Mis...


Błękitna klinga wysunęła się powoli i majestatycznie, ale dla postronnego widza wysunęła się z nieprawdopodobną szybkością i złowieszczym sykiem. Szybki bieg w stronę najbliższego z przeciwników ukazał jaką szybkością dysponuje podstarzały Jedi mimo wieku. To właśnie była potęga Mocy, a zjednoczenie z nią kluczem do jej siły. Po chwili miecz zaskwierczał i rozniósł się smród palonego mięsa. To pierwszy napastnik leżał już na Ziemi z ranami od miecza które tylko powodowały ból ale nie zagrażały jego życiu.


-...trzu?


-Stoisz czy mi pomożesz? - Powiedział Naru Xsar zwracając się do Młodzika jednocześnie tnąc kolejnego napastnika w rękę. - Pospiesz się bo nic nie zostanie.


Nie ma Śmierci jest MOC....

homeosapiens 01-12-2008 00:36

Zango Tor

Fulko Artevalde spuścił głowę i z tonu, rzeczywiście bał się osobnika, który pochodził z Mandalory. Zbyt wiele w życiu słyszał o nich opowieści. Ponoć Jango z rodu Fettów sam zabił kilku Jedi w bitwie kiedyś dawno, dawno temu.

Umościłeś sobie posłanie w ładowni z jakiejś starej papy izolacyjnej, której mógł jeszcze używać jakiś praprzodek Durosa na ich ojczystej planecie. Nie sądziłeś jednak, by to była jakaś ważna rodzinna pamiątka, ponieważ przewoźnik nie protestował, ani też się nie zgorszył.

Na Coruscant, od kiedy ostatnio tutaj byłeś wiele się nie zmieniło. Miasto planeta tętniła życiem zarówno prawdziwym, jak i nie do końca. Ilość droidów na pierwszy rzut oka mogła tu przewyższać populacje innych gatunków razem wzięte. Znajdowałeś się na platformie ładowniczej, prawdopodobnie prywatnej. Fulko obiecał, że zapłaci, jak tylko sprzeda zakupiony na Kamino towar, co jak się domyślałeś mogło być za chwilę, jutro lub nigdy. Pewne było to, że byłeś w miejscu docelowym za darmo i w dość dobrym czasie. Czas na polowanie?

Naru Xar i Willor Auben

Niski mężczyzna, któremu do tej pory przy każdym strzale z blastera komicznie trzęsła się warga znieruchomiał i spojrzał na Jedi z… właśnie, ze zdziwieniem. Nie widać było na jego oczach strachu, pustki rezygnacji, przynajmniej nie w dominującym stopniu - facet po prostu się zdziwił. Z tak otwartymi oczami przestał być traktowany jako podmiot, a rozpoczął egzystencję jako przedmiot. Krócej mówiąc umarł śmiercią szybką i średnio bolesną.

-Nie.. Nie tak miało być!

Jeden z tych co strzelali zaczął płakać jak dziecko, któremu zabrano lizaka. Nie zwracał uwagi na nic wokół siebie. Zaczął tłuc podłogę pięściami i wić się po podłodze wyjąc w niebogłosy. Drugi zaś nie myśląc wiele zaczął oddalać się najszybciej jak tylko potrafił, a potrafił szybko. Ścigacz, który ukradł, pomknął na niższe poziomy. Stamtąd nie było wyjścia, typ o tym widział, ale nie pomyślał w sytuacji, w której osikał się ze strachu trzeci raz w ciągu minuty.

-Dlaczego?

Nagle w miarę zrozumiale powiedział ten wijący się.

Dlaczego go zabiłeś?

Wydawało się, że podłoga zaraz zrobi się śliska. Kalamarianin zaś patrzył na to wszystko wodząć wzrokiem raz na was, raz na martwego, potem za coś pokręcił głową.

Garlik Werdin

Bez większych przeszkód wyszedłeś na powierzchnię wyspy. Z jednej strony wyspy stała stara jak sam świat, albo jeszcze starsza łódź motorowa. Przez niską prędkość wykrywalna tylko wzrokowo - to się liczyło. Z drugiej strony widziałeś dziurę jaka powstała w wyspie i wiedziałeś, że pewnie są rozbitkowie. Mogłeś zwiać, zawołać pomoc i zwiać, pomóc i zawołać pomoc… Jednak czy w ogóle jest sens, czy warto? A może te istoty na to nie zasługują? A możę jakie by nie były Cię nie obchodzą?

Wiatr, który zawiał ci prosto w ucho przypomniał ci, że czas mija szybko. Liść zaś, który spadł mówił, że tego co się źle zrobi, czasem nie da się odkręcić i wszyscy na tym umoczą.

Konoo

Rodianin usiadł w rogu, nawet już nie myśląc o tobie. Był pewien, że zginie tak jak i jego towarzysze i Ty. Upuścił pistolet do wody i odetchnął ciężko.

-Przepraszam, nie postąpiliśmy wobec Ciebie fair. Nie oszukiwałeś. Może inni uwierzyli, ale ja nie. Dobry z Ciebie chłopak. Dobry chłopak. Steru nie ma co łapać, bo elektryka poszła już dawno. To co mamy pod sobą to dno.

Mówił jakby do siebie, patrząc w jakiś tylko sobie znany punkt na ścianie.

-Generatory powietrza nie działają. Umrzemy tutaj, pośród milionów zdolnych nam pomóc, z braku tlenu. Z drugiej jednak strony zawsze możesz się utopić - wody też nie brakuje.

Keth 06-12-2008 13:13

Konoo powoli, ostrożnie wyłonił się zza rogu. Troszkę się zeźlił, że niepotrzebnie się przemoczył. Biorąc pod uwagę napływ wody, nie było to racjonalne odczucie. Trącił lekko tchin, prawe lekku i przygryzł wargę. Zaczął analizować sytuację. Najspokojniej jak potrafił. Trzęsące nim ze strachu drgawki trochę mu w tym przeszkadzały.

- Elektryka padła... Może to i dobrze. Usmażyłoby nas. Chociaż, gdyby tak stworzyć bezpieczny obwód dostarczający energię do repulsorów... Nieee, usmażymy się jak nic. Jak nic się usmażymy... To jedyna szansa. Słuchaj! Ta krypa jest wyciszona. Pamiętam jak nią lataliśmy. Musi mieć jakieś tarcze, które pochłaniały przy okazji dźwięk. Mają zewnętrzne ogniwo, prawda? Muszą mieć. Połączymy je z jednym repulsorem. To powinno wybić nas na powierzchnie, ale raczej nie oderwie żelastwa od powierzchni. Jedyna szansa. Zorganizuj mi jakiś przewodnik, ja wykręcę ogniwo. Jeżeli to nas nie usmaży, to przez rok będę cię gościł na mojej farmie na Ryloth! Szybko!

Konoo prędko znalazł to czego szukał. Półotwarta klapka w suficie. Zapasowe zasilanie, tuż pod modułem tarcz. Bez zabawy w subtelności oderwał złącze, którym słało energię do cieknącego modułu.

- Jak dobrze, że skrzynki repulsorów są w tylnej ścianie... Dawaj kabel! I zdejmij mi tą blachę! Jakkolwiek, blasterem.

Znów poczuł charakterystyczne mrowienie na swojej delikatnej skórze, gdy energetyczne promienie przemknęły tuż przy jego ramieniu. Liczył się efekt. Spalone przewody nie były już potrzebne, usunął je podobnie jak ten od tarcz. Dostał się wreszcie do jednego z małych silniczków. Powoli zalewała go woda. Podłączył kabel.

- Właź na fotel pilota. Najwyżej jak możesz. Usmaży nas na popiół! Jak nic usmaży!

Konoo pociągnął kabel za sobą, brodząc przez wodę. Wlazł na jakiś panel komputera, stając w rozkroku nad wąskim korytarzykiem i przepływającą wodą, a pod klapką z ogniwem.

Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że powinien był poprosić Rodianina o podłączenie przewodu z zasilaniem. Cóż, właśnie robił najgłupszą rzecz w całym swoim życiu. Wiedział by o tym każdy technik.

Wrzasnął dziko, by dodać sobie odwagi i przyłożył przewód do odsłoniętego ogniwa. Coś błysnęło...

enneid 18-12-2008 10:54

Mistrz poruszył się nieznacznie na zadane mu pytanie- Nie nic mi nie jest, po prostu nie lubię latać. Lubię ziemię, nawet jeżeli ma być to ostry piasek z pustyń na Tatooine to wole go niż zimną przestrzeń. Nie martw się młody, wszystko będzie dobrze. Zaufaj mocy.- Kontakt z już starszym mistrzem wcale nie był dla niego łatwy. Przebywali z sobą już kilka lat, lecz Naru nadal zdawał się być majestatyczny i niedostępny, jakby zamknięty pod jakąś skorupą, całkowicie nie zrozumiałej dla prostolinijnego nastolatka, który dopiero wkraczał w prawdziwe życie. Kiwną więc tylko głową i nieco niepewnie odrzekł:
-Dobrze mistrzu- po czym odszedł wracając do szwendania się po okręcie bez bliżej określonego celu.

Błyskawiczna reakcja jedi, była również dla niego w pewnym stopniu zaskakująca. Nim skończył krótkie słowo, już pierwszy z napastników leżał z raną zadaną przez niebieskie ostrze.
-Stoisz czy mi pomożesz? - Powiedział Naru Xsar zwracając się do Młodzika jednocześnie tnąc kolejnego napastnika w rękę. - Pospiesz się bo nic nie zostanie.
Padawan wyciągnął miecz, i jednocześnie aktywując żółtą klingę, odbił jeden z zabłąkanych strzałów . Szybkim susem i półobrotem przysunął się do mistrza, tnąc z niezwykłą ostrożnością kolejnego napastników. Mimo adrenaliny, jedgo ruchy, nie były ani tak szybkie, ani równie zwinne co mistrza. Chociaż jego szkolenie trwało już od trzech lat, daleko mu było do choćby dobrego opanowania walki mieczem, a sam fechtunek niezbyt go fascynował, dlatego bardziej defensywnie, starał się przede wszystkim wspierać Xara, choć i to nie okazało się zbyt potrzebne i zaledwie kilka sekund później walka się skończyła. Dźwięki wystrzałów zniknęły, pozostawiając jedynie jęki rannych, syk wentylatorów i równomierne buczenie mieczy świetlnych.
Rozglądnął się chwile wokół, ale jego wzrok padł na martwego napastnika. Dziwne to było uczucie, gdy dostrzegał, bójną faunę mikro-organizmów, pokrywającą jego ciało, pod nimi wyczuwał jeszcze żywe i ciepłe tkanki lecz wszystko mieściło się w pustej bezwładnej bryle, pozbawionej najistotniejszej części. Ta świadomość była wręcz przerażająca... Miecz dezaktywował się sam, a twarz Willora ciągle zwrócona na denata, nie zmieniała wyrazu, usta otwarły się, lecz w pierwszej chwili nic nie był wstanie powiedzieć... W końcu wykrztusił, pytanie, które jednak było całkowicie mu zbędne. Chciałby jednak usłyszeć inną odpowiedź, tą wygodniejszą:
-Czy on...
W swoistym szoku, podszedł do jednego z rannych, który utracił dłoń. /ten nadal się szamotał, zdołał jednak chwycić jego dłoń, a właściwie kikut, i choć nieco ją unieruchomić. W milczeniu i z nadmiarową uwagą, skupił się nad tkankami, dłoni starając się mocą zatamować poszczególne krwawienia. Uporał się z tym raczej szybko, lecz na tym nie skończył niezwykłą terapię. Jego percepcja przeniknęła przez unerwienie, uśmierzając sygnał promienistego bólu...
Spojrzał w oczy rannego, twarzą, pełną powagi, po czym wstał, kierując się za mistrzem...

Corran 18-12-2008 18:00

Naru schwał klingę miecza, w powietrzu nadal było czuć zapach ozonu, który prześladował Jedi zawsze podczas walki. Skupił się na mocy i podniósł jednego z przeciwników przed swoje oczy.
- Nie godzi się atakować w kilka osób jednego bez szans. Gdzie honor, gdzie odwaga ? Tchórze.
Pozwolił mu swobodnie upaść na ziemię. Zwrócił się do Kalamrianina,
- A teraz ty mi powiedz, kim jesteś i o co tutaj poszło? Me imię brzmi Naru Xsar i jestem wysłannikiem Zakonu Jedi a to mój Padawan.
Wskazał ręką na Willora. Stanął twarzą do rybopodobnego stwora i oczekiwał odpowiedzi.


Kątem oka obserwował swojego ucznia, pierwszy raz widział śmierć człowieka. Obrzydliwe uczucie, zbyt przerażające jak dla tak młodej osoby. Przynajmniej dobrze radził sobie w walce, opanowany i skuteczny. Usmiech zagościł na twarzy starego człowieka, nasienie które pielęgnował wreszcie zaczęło kiełkować


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:26.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172