Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-11-2008, 23:49   #1
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
FANTASY#2 - Prolog - Północne miasto


FANTASY#2


Listy zostały rozesłane, plotki rozpuszczone, odpowiednie sznurki pociągnięte, a teraz wystarczyło czekać, aż zjawią się goście i dołączą do gry. Jej stawka była wysoka. Wygrani zgarniają całą pulę, przegrani…przegrani raczej nie wrócą już do swych domów.

MIASTO OŚMIU WĘŻY


Zima tego roku była wyjątkowo ciężka, a w połączeniu z marnymi plonami oznaczało to tylko jedno. Głód. Potężne i dumne miasto Ośmiu Węży, borykało się z problemami gorszymi niż najazd sąsiadów. Było rozrywane od wewnątrz. Codziennie zamarznięte ciała były wywożone poza miasto i palone. Najbiedniejsi, nie mając wielkiego wyboru wybierali ścieżkę zbrodni, a dzielnice, w których zamieszkiwali stały się niezwykle niebezpieczne. Ludzie bali się, a nie było nic gorszego niż przerażony tłum gotów na wszystko. Na domiar złego trakty były trudno przejezdne, tak, więc wielu kupców omijało miasto szerokim łukiem. Tylko głupcy bądź szaleńcy mogliby chcieć pakować się w takie piekło…


Tych o dziwo nie zabrakło. Odpowiedzieli liczniej niż Serafin się spodziewała, lecz dzięki temu miała, w kim wybierać. Pozostało uwolnić, jeszcze tego zgrzybiałego starca, któremu nie zostało już za wiele czasu. Postanowiła wedle wskazówek Wyszemira podzielić ich na zespoły i urządzić im małe zawody.


DRUŻYNA BRĄZOWA - godzina 9.00
Anthel, Ben, Tom, Feryn Ger, Sara Vassenar, Ignacy z Mergott

Karczma „Złote kły dzika” niewiele miała wspólnego ze złotem, już prędzej z wszędobylskim kurzem, jaki zalegał w wielkiej głównej sali. Klientela najwyraźniej nie dopisywała od dłuższego czasu, a widok siedmiu osób siedzących przy jednym stole był dla wychudłego karczmarza niemal wybawieniem. Obskakiwał gości, nie odstępując ich niemal na krok, aż wreszcie poirytowana białowłosa kobieta musiała w niedelikatny sposób oświadczyć żeby zjeżdżał. Ten dziękując w duchu za jakichkolwiek gości nie myślał się wykłócać i kłaniając się nisko, szybko zniknął za ladą. W całej sali było zaledwie troje innych osób, tak, więc miejsce to zapewniało sporo prywatności.

- Na czym to ja skończyłam? A tak…- ciągnęła Serafin. – Skoro przybyliście do tej dziury zakładam, że jesteście zainteresowani ofertą dołączenia do organizowanej wyprawy. Nasze warunki są następujące. Wy dostajecie połowę skarbów, my połowę. Warunku nie podlegają pertraktacji. Jeśli ich nie akceptujecie to żegnam. – uśmiechnęła się wrednie. – Nie ma jednak lekko. Mój ech…partner i główny pomysłodawca całego przedsięwzięcia, stary zrzędliwy dziad Wyszemir, został złapany przez miejscowych strażników i jest teraz przetrzymywany w Wieży Czterech Węży w północnej części miasta. Bez niego cała wyprawa jest skończona, tylko on ma niezbędne mapy. Waszym pierwszym zadaniem będzie wyciągnięcie go stamtąd, w przeciągu dwóch dni. Za ten czas…no cóż, władzę skrócą go o głowę. – wykonała jednoznaczny gest wokół szyi.

- Gdyby tego było mało, będziecie mieli konkurencję w postaci podobnej wam ekipy. Nie tylko wy przyjęliście nasze zaproszenie współpracy. W wyprawie weźmie udział ta drużyna, która pierwsza uwolni Wyszemira. Teraz stanowicie jeden zepsuł i razem zostaniecie rozliczeni. Wszystkie chwyty dozwolone. Jasne?

Kobieta ponownie uśmiechnęła się paskudnie i rzuciła w kierunku Anthela prosty pierścień z brązowym kamieniem.
- Zostałeś liderem tego zespołu i to do ciebie będzie należało rozstrzyganie spornych decyzji. Kto posiada pierścień, ten posiada władzę, nie na odwrót. – mrugnęła porozumiewawczo i wstała od stołu.

- My tu gadu, gadu a ja muszę się śpieszyć. Życzę powodzenia, przyda wam się. – rzuciła na pożegnanie i szybko wybiegła zostawiwszy obcych sobie ludzi z zasadami gry, w której nie spodziewali się wziąć udziału.

Dwie minuty później…

DRUŻYNA NIEBIESKA - godzina 9.15
Detlef, Alemir, Absynth, Skrzypek, Bielan, Ronhaar

Karczma „Złote poroże jelenia”, prosperowała całkiem nieźle jak na niezwykle chudy okres. Gości nie brakowało, przyjemny zapach potraw unosił się z kuchni, a młode uśmiechnięte kelnereczki uwijały się między klientami. Wszystko pięknie, tylko gdzie się podziewali ich pracodawcy?!

Drzwi do alkierza otworzyły się z hukiem.

Do izby wpadła rozpędzona i spóźniona Serafin. Kazała na siebie czekać prawie dobrą godzinę, drugiej grupie sześciu osób. Szybko zlustrowała ich swoim urokliwym spojrzeniem. Krasnolud, ktoś wyjątkowo brzydki o szaro-brunatnej twarzy i czwórka ludzi, w tym jedna młoda dziewczyna, którą Serafin mogłaby przysiąść, że kojarzyła z jednej karczmy.

- Tak to ja jestem Serafin i wiem spóźniłam się. – powiedziała lekko zdyszana na wstępie. – Terminy mnie gonią, rozumiecie te tajne plany i spotkania, więc nie przerywajcie i dajcie mi dokończyć moją propozycję.

Wzięła jeden pełny kufel ze stołu stojący przed krasnoludem i nie wysilając się na jakieś uprzejmości wychyliła spory łyk złocistego napoju.

- To teraz do rzeczy. Ja wraz z takim jednym starym wrzodem na tyłku, organizujemy wyprawę, na której będzie się można bardzo obłowić. Celem wyprawy będą Kraina Bogów. - gdy to wypowiadała z ciekawością zerkała na reakcję zebranych. – Wiem jak to brzmi, jednak to prawda. Co zaś będzie się wiązało z nielichym zyskiem, który podzielimy w następujący sposób. Wy bierzecie połowę, my połowę, przy czym nie sądzę, żeby ktoś wyszedł bez góry złota.

Kolejna seria łyków piwa…

- Istnieje jednak pewno „ale”. Nie znamy waszych możliwości i musimy was sprawdzić w akcji, a tak się składa, że ten stary wrzód, o którym wspominałam został wtrącony do więzienia w Wieży Czterech Węży w północnej stronie miasta. On posiada, pewną mapę, bez której cała wyprawa nie dojdzie do skutku, a więc musimy, a konkretniej to musicie go uwolnić. Macie na to dwa dni, ponieważ potem to z Wyszemirem porozmawia tylko kat.

Kolejny pierścień, tym razem z kamieniem koloru niebieskiego, powędrował pod ręce Detlefa. – Trzymaj, to za to piwo. Osoba mająca pierścień jest oficjalnie liderem zespołu i do niej będzie należało rozstrzyganie spornych kwestii.

Serafin nie zwalniając tempa już szła w stronę drzwi, lecz zanim minęła próg odwróciła się jeszcze na pięcie i dodała mały szczególik. – Czy wspominałam, że macie konkurencję w postaci drugiej równie licznej drużyny? Która pierwsza dotrze do Wyszemira, ta wygra bilet na wyprawę, a więc kto pierwszy ten lepszy. Aha wasi przeciwnicy są w karczmę po drugiej stronie ulicy…

Za nim ktoś zdążył zbombardować ją gradem pytań, błyskawicznie wyśliznęła się z alkierza. Tyle ją widzieli. Spóźniła się, mówiła szybko, lecz przedstawiła konkretną ofertę. Czy bohaterowie, będą w stanie się dogadać i podjąć współpracę?


Gdzieś wewnątrz Wieży Czterech Węży.

Krew ściekała po brodzie staruszka, który zamglonym wzrokiem spoglądał na swojego oprawcę i zarazem osobę przesłuchującą go od samego początku odkąd trafił do tego zapchlonego więzienia.

- Będziesz gadał starcze? Nawet nie wiesz ile jeszcze bólu jestem w stanie ci zadać. – spokojny głos kapitana Wasylego, denerwował Wyszemira i gdyby nie to mogliby się zaprzyjaźnić. Nie lubił zadawać innym bólu ponad to co było niezbędne, a ten bydlak najwyraźniej się tym rozkoszował.


- Dalej uważam, że twoja matka musiała się zaspokajać z jakimś ślepym osłem skoro wyszedł z niej taki muł, ale powiem wszystko. – spodziewał się kolejnego uderzenia, które jednak nie nastąpiło. Po wielu dniach, a może nocach bezowocnych przesłuchań sam MIASTO OŚMIU WĘŻY
był ciekaw, co ma do powiedzenia niedołężny staruszek.

- To chyba oczywiste, że sam nie byłbym w stanie spalić miasta z moim kalectwem. Byłem tylko mózgiem całej operacji, a teraz moi ludzi z pewnością są już w mieście i niedługo tu się zjawią wypierdku. – tym razem uderzenie nie ominęło twarzy zielarza.

- Mój kochanieńki, zadbam o to, żeby twoi ludzie byli odpowiednio przywitani. Już ty mi o nich opowiesz. – jak zwykle na twarzy Wasyla nie zagościła choćby najmniejsza odznaka jakichkolwiek uczuć.

„Przekonamy się ile sam bólu będziesz w stanie znieść. Już niebawem…”
Wyszemir zdążył pomyśleć zanim kopniak pozbawił go przytomności.
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 21-11-2008 o 01:38.
mataichi jest offline  
Stary 21-11-2008, 15:34   #2
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację


Toporna, prawie brutalna twarz rosłego krasnoluda siedzącego przy jednym z szerokich, drewnianych stołów gospody, której szyld mieścił wymalowane złotą farbą rogi jakiegoś zwierzaka, wyrażała całkowite znudzenie. Jego mięsiste wargi, niemal ginące pod jasnobrązowym zarostem, poruszały się lekko, wydając na świat kolejną porcję szeptów i mamrotania. Nad bulwiastym, pomarszczonym i przypominającym ziemniaka nochalem błyszczały głęboko i chyba też nieco zbyt blisko siebie osadzone piwne oczy, lekko przysłonięte krzaczastymi brwiami.
Był niechlujny i nieokrzesany - znać było, że nie dba o wygląd i dobre maniery, o czym świadczyły chociażby skołtuniona, kiedyś zapleciona w piękne warkocze broda, brudne i połamane paznokcie, czy noszące ślady gościńca, poplamione i znoszone ubranie. Od czasu do czasu, gdy w stojącym przed nim naczyniu pokazywało się dno, wtedy donośnym i przepitym głosem wołał usługujące dziewki, by uzupełniły trunek.

Jego podgoloną czaszkę znaczyła jedna, poszarpana szrama, biegnąca od czubka porośniętej krótko przystrzyżonymi włosami głowy, przez skroń, do kości policzkowej. Z tej samej, prawej strony rzucało się w oczy ucho, a raczej jego prawie całkowity brak - widać kolejna, poza blizną, pamiątka z jakiejś bitwy. Chociaż po bliższym spojrzeniu, na co ze względu na ogólny wygląd brodacza niewielu się zdecydowało, można było podejrzewać, że ucho zostało odgryzione!

Krasnolud co chwilę drapał się to karku, to po głowie, na której widać było odciśnięte ślady po hełmie, leżącym teraz obok na blacie. Wtedy dawała się też zauważyć kolejna makabryczna cecha jego wyglądu - brak ostatniej kości małego palca lewej dłoni. Mimo tych licznych defektów, krasnolud, zdało by się, niespecjalnie się tym przejmował.

Krasnolud siedział z posępną miną przed kuflem pachnącego chmielem i korzeniami trunku. Gęsta, biała piana spływała po zdobionych ściankach glinianego kufla. Kurdupel sękatym paluchem bazgrał coś w cieczy rozlanej na z grubsza tylko ciosanym blacie. Ci co go znali, a ze względu na jego niedawne pojawienie się w tym mieście, nie było ich wielu, zdali by sobie sprawę, że Detlef był niepiśmienny. Jednak na pytanie ciekawskiej karczemnej dziewki, krasnal z powagą odparł, że runy pisze. Kłamca pospolity.
Tym niemniej był tak skupiony na tej czynności, że nawet nie zauważył, że koniec jego brody nasiąka rozlanym na stole piwem. Chociaż z drugiej strony mogło nie sprawiać mu to różnicy.

Detlef był zniecierpliwiony. Nie zwykł czekać na nikogo, jednak tym razem potrzebował jakiegoś zajęcia, by podreperować skromny i kurczący się z każdą chwilą (i z każdym kuflem...) budżet. Początkowo siedział w umówionym alkierzu wraz z pięciorgiem obcych, tym niemniej podobnych sobie straceńców, którzy za opłatą godzą się ponieść wszelkie konsekwencje i niebezpieczeństwa absurdalnych misji, zlecanych przez przypadkowych pracodawców.
Zatem czekał i z każdą chwilą robił się coraz bardziej naburmuszony. Jego burkliwe mamrotanie, początkowo we Wspólnej Mowie, teraz brzmiało w dziwnej i zgrzytliwej, jak tarcie metalu o skałę, mowie górskiego ludu.

Ponownie bystrym wzrokiem dostrzegł dno poprzez resztki piwa w naczyniu. Nie czekając na obsługę wstał pobrzękując ogniwami mocno zniszczonej kolczugi i wyszedł z alkierza kierując się do baru. Zacumował przy ladzie, robiąc sobie trochę miejsca łokciami i przekleństwami. Bywalcy lokalu woleli się odsunąć, niż narazić na konfrontację ze spragnionym piwa krasnoludem.
- Piwa! - rzucił do karczmarza, nie przejmując się narzekaniami innych, czekających w kolejce klientów. Gderali coś o "chamskich krasnoludach" i "wrednych pokurczach", jednak na tyle cicho, by ten nie był w stanie zlokalizować mówiącego.

Oparty o szynkwas i nieopatrznie potrącony łokciem właściciela oręża, składający się z drewnianego trzonka i stalowej głowicy w kształcie walca nabijanego kolcami morgensztern, przewrócił się z hukiem zagłuszonym przez jęk bólu jakiegoś człowieka stojącego obok, wychylającego właśnie trzymany w ręku kielich. Poszkodowany zakrztusił się, poczerwieniał na twarzy, a po chwili, gdy odzyskał oddech obrócił się, gotowy za pomocą pięści rozwiązać sprawę przeprosin. Gdy jego wzrok napotkał ciężkie spojrzenie wyraźnie złego krasnoluda, oddał mu jednak broń bez słowa i wrócił do spożywania napoju, uprzednio dyskretnie rozmasowując boleśnie stłuczoną stopę.

- Hmmpff! - ze świstem powietrze opuściło bulwiasty nochal Detlefa. Zabrał podane mu przez baramana, ociekające pianą zimne piwo i podreptał z powrotem do alkierza, zajmując poprzednie miejsce. Beknął głośno, kolejny raz wyrażając swoje znudzenie prawie godzinnym czekaniem.

Ledwo zdążył usiąść, drzwi do komnatki z trzaskiem uderzyły o framugę, otwierając się na oścież. Do środka wbiegła zdyszana dziwna, białowłosa i złotooka kobieta. Detlef, doświadczając w swoim życiu już wielu nietypowych sytuacji, skwitował jej pojawienie się podniesieniem wysoko jednej brwi. Lewej.

Kobieta przedstawiła się jako Serafin, mruknęła coś o napiętym grafiku i wspomniała o "propozycji". Na te słowa krasnolud opuścił lewą i podniósł prawą brew. Jak zawsze, gdy zwietrzył interes.

Kobieta, jakby nie zdawała sobie sprawy czym grozi taka bezczelność, chwyciła JEGO kufel i upiła JEGO piwo! Jednak wyprawa do krainy bogów i pięćdziesięcioprocentowy udział w zyskach mimo, że przynajmniej trochę niesprawiedliwy, wydawał się na tyle kuszącą propozycją, że wspaniałomyślnie przemilczał doznaną krzywdę moralną.
"Tam mnie jeszcze nie było..." - pomyślał. A kraina bogów sugerowała, że tych co wrócą, nie będzie zbyt wielu. Wtedy połowa łupów może być już przyzwoitą prowizją. Podrapał się po brodzie, myśląc intensywnie.

Gdy kobieta wypiła jeszcze więcej, zabębnił paluchami po blacie, okazując swe niezadowolenie. Jednak marsowa mina krasnoluda znikła natychmiast, gdy zręcznie, z szybkością, o którą nikt by nie podejrzewał ponad stukilowego, mierzącego przy tym niespełna metr sześćdziesiąt brodacza, pochwycił rzucony w jego stronę pierścień. W ten właśnie sposób otrzymał zwierzchnictwo nad tą grupą - zlustrował zgromadzonych krytycznie - co mogło rodzić pewne perspektywy na większy udział w łupach. "Kto wie?" - myślał, uśmiechając się coraz szerzej. I choć nikt o zdrowych zmysłach nie nazwałby uśmiechu Detlefa ładnym, jednak karzeł sprawiał w tej postaci prawie sympatyczne wrażenie. A od przyznanego przed chwilą awansu jakby nieco urósł.

Zleceniodawczyni wychodząc z pomieszczenia, chyba celowo kręciła biodrami, widocznie bawiąc się spojrzeniami wlepionymi w siebie. Rzuciła jeszcze parę słów o konkurencji, jednak Detlef zapamiętał jedną sprawę - konkurencja siedzi w karczmie naprzeciwko.
- Może by im tak po przyjacielsku wpierdolić, na dobry początek... - sympatycznie rzucił pod nosem ni to do siebie, ni to do obecnych. W jego głosie nie było śladu nienawiści, czy nawet niechęci - taki właśnie był Detlef. Lubił najprostsze rozwiązania. A wyeliminowanie konkrencyjnej grupy, już na samym początku rywalizacji, było całkiem kuszącą propozycją. Przynajmniej wartą rozważenia.
- Ale to może chwilę poczekać - podsumował, wracając myślami do obecnych.
- Nie zrozumcie mnie źle - zaczął, a najbliżej siedzący poczuli wionący czosnkiem, kiełbasą i piwem oddech brodacza. - Nie chcę się z wami zaprzyjaźnić, nie szukam kochanki - tu spojrzał znacząco na dziewczynę - tym bardziej chłopca - surowe spojrzenie po szczerzącej się męskiej części towarzystwa. - Mamy do wykonania robotę, za którą możemy dostać kawał grosza... - przerwał na chwilę - Jeśli będziemy współpracować... - dodał, patrząc wymownie na obecnych.
- I będę bardzo niezadowolony... - z naciskiem na "niezadowolony"- ...gdy przez głupie wybryki albo brak współpracy kogokolwiek z was, nie zarobię na tym wszystkim obiecanych złotych gór. - Detlef, jak każdy krasnolud, świecił oczami, gdy tylko wspominał o złocie.
- Jeśli się to komuś nie podoba... - krótka pauza - ... to żegnam. Będzie mniej osób do podziału - wyjaśnił.
- Dobra. Nie lubię tego, bo przypomina casting na małżonkę, ale muszę wiedzieć na co was stać. Tylko krótko i na temat. Nie chcę znać waszych życiorysów, ani jak się wabi wasz kotek. Gadajcie, czym się zajmujecie i spadamy stąd - rozejrzał się ponownie po zgromadzonych przy stole.

Czekając na odpowiedzi chwycił kufel, z którego Serafin wypiła część piwa, zajrzał do środka i na wszelki wypadek powąchał podejrzliwie. Po czym wzruszył ramionami i wypił duszkiem do końca.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 21-11-2008 o 21:06.
Gob1in jest offline  
Stary 21-11-2008, 16:35   #3
 
Ikoik's Avatar
 
Reputacja: 1 Ikoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodze
Przez cały czas rozmowy dziewczyna siedząca naprzeciwko Serafin milczała, popijając piwo i obserwując ją uważnie. Prawie ignorowała karczmarza, jednak widać było, że jego obecność jest dla niej irytująca. Stojący przed nią kufel nie opróżniał się szybko, a wychudły biedak wciąż proponował dolewkę. Piwo było z resztą okropne, choć prawdopodobnie było to piwo. Kiedy białowłosa pracodawczyni odgoniła go precz, wymamrotała coś o słuszności tego pomysłu. Krzyknęła jeszcze za nim, żeby się tak nie kłaniał, bo go jeszcze kręgosłup zacznie boleć, po czym dodała, że jak się nie wyprostuje, to mu w tyłek wpierdoli, albo gdzie indziej, chociaż tego narządu i tak pewnie nie ma.

Wyglądała dosyć niecodziennie, choć trudno mówić o niecodzienności w kompletnie zdezorganizowanym z powodu głodu i opanowanym przez typy, co na nich bogowie nie chcą nawet spojrzeć, Mieście Ośmiu Węży. Ubrana była w szatę, która wydawała się być złożona wyłącznie z nadpalonych łat, które trzymały się w prawdzie kupy i sprawiały wrażenie niemal pancernych. Kiedyś musiała wyglądać jak szata maga, jednak po jakże widocznych przeróbkach przypominała coś, do czego pasował tylko jeden epitet: praktyczna. Jedyną noszoną przez nią ozdobą był dziwny kamień, zawieszony na kawałku rzemienia jako naszyjnik. Miał kształt jaja, a wielkość dziecięcej pięści, był też całkowicie gładki i jednolicie czarny. Na twarzy Sary, gdyż tak miała dziewczyna na imię, tkwił bez przerwy drwiący, nieco pogardliwy uśmieszek.

„No tak, z pewnością jest inteligentna” -pomyślała. Z doświadczenia wiedziała, że inteligentni pracodawcy są rzadsi i co najmniej tak samo nieuczciwi, jak ci głupi. W większości jednak o wiele bardziej. Na wzmiankę o drugiej drużynie zakrztusiła się piwem. „No tak, chcą nas sprawdzić.”-zirytowała się -„Mogliby wymyśleć coś mniej wkurzającego, zwłaszcza, że na pewno będą przeszkadzać. Na przykład… może to być wieża w południowej części miasta.”

Po wyjściu Serafin zaklęła szpetnie, waląc pięścią w stół. Jej raczej mało urodziwa twarz skrzywiła się, a czupryna z dawna nie czesanych i bardzo zakurzonych, a także trochę nadpalonych włosów, rozczochrała się jeszcze bardziej. Gdyby ktoś spojrzał na jej naszyjnik, dostrzegłby tam jaśniejsze linie, żarząca się nikłym blaskiem.Sara machinalnie dotknęła go, a na jej dłoni zatańczyły płomyki.

-Chce jej się grać z nami w jakieś gierki, to powinna dać inne ogłoszenie!-krzyknęła wysokim głosem-Inna drużyna, inna drużyna, cholera! -piekliła się, obrzucając obelgami pierwszą osobę którą zobaczyła, czyli nieszczęsnego karczmarza.

Kufel stojący przed nią eksplodował, wyrzucając w powietrze rozgrzane odłamki, które na szczęście nikogo nie zraniły. Na lichym stole pozostała plama czarna jak ubranie dziewczyny. Karczmarz chciał coś powiedzieć, ale rzut oka na twarz Sary wystarczył, by zrezygnował. Gdy piromantka trochę się już uspokoiła, rzekła niechętnie.

-No dobra, ja się nazywam Sara Vassenar, księżniczka Harnawilardu, jeśli chcecie wiedzieć. Nie martwcie się, jeśli nie słyszeliście, bo takie księstwo nie istnieje już od dwunastu lat, a i tak było zapyziałą dziurą. Poza tym jestem piromantką i łatwo się wkurzam, więc spróbujcie mnie nie denerwować, chyba, że lubicie bawić się w pochodnie. Masz jakieś pomysły, liderze?- ostatnie zdanie zabrzmiało zdecydowanie ironicznie.
 

Ostatnio edytowane przez Ikoik : 21-11-2008 o 16:37.
Ikoik jest offline  
Stary 21-11-2008, 18:34   #4
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
W karczmie było gwarno, tłoczno i śmierdziało. W takich właśnie warunkach przyszło Alemirowi Dolinganowi pracować.

Gdyby ktoś spojrzał nieco dokładniej na stół, przy którym siedziała piątka osobników, dostrzegłby że tak naprawdę jest ich sześcioro. Pod czarnym, skórzanym ubraniem chował się bowiem człowiek wysoki na prawie sześć stóp o twarzy zasłoniętej nieco poszarpanym kapturem. Spod nakrycia zaś świeciła para błękitnych oczu. Jednak jeśli ktoś kojarzył ten kolor z niebem i radością, ten szybko zmieniał zdanie po pierwszym kontakcie wzrokowym z zabójcą.
Jedno spojrzenie w oczy Alemira wystarczyło żeby z błękitem pozostało tylko jedno skojarzenie – lód. Pod kapturem natomiast kryła się twarz młodego człowieka, około trzydziestki, którą szpeciła jedynie niewielka szrama pod prawym okiem w kształcie półkola.

W pewnym momencie się poruszył – zapięcia jego skórzanych rękawic mu nie pasowały, musiał je poprawić. Oceniając krytycznie otoczenie stwierdził że nie warto w tak gwarnej tawernie kryć się pod kapturem – jedynie ograniczał mu pole widzenia.
Ściągnął go zatem ukazując kruczoczarne włosy długie do ramion i splecione w koński ogon. Twarz miał nad wyraz poważną i o nieugiętym wyrazie. Wyrażała ona groźbę i ostrzeżenie zarazem. Nie należało z nim zadzierać bez skłonności samobójczych. Alemir powoli ruszył ręką i oparł łokieć o stół, a następnie głowę o zaciśniętą pięść. Odchylił w ten sposób swój płaszcz, przez co można było zobaczyć zawieszoną u pasa broń, długi miecz z głownią zdobioną pojedynczym, lecz jakże lśniącym szafirem. Rozejrzał się po swoich „towarzyszach” z którymi najprawdopodobniej przyjdzie mu pracować.

„ Kobieta, dwóch facetów, krasnolud…” Alemir się skrzywił. Brodaty i barczysty osobnik beknął przeciągle i wziął kolejny, jakże spory łyk piwa z kufla. „… chędożony prostak mi się trafił. Świetnie. A szóstą osobą jest… hmm…”
No właśnie. Ostatni członek zespołu był dość nietypowy, wręcz uniesposób go było opisać. Alemir był jedynie pewien że to nie człowiek.

Zabójca odgarnął płaszcz do tyłu i wyjął zza pasa coś czego w karczmie wyciągać się nie powinno, przynajmniej nie jawnie – sztylet.
Krasnal akurat poszedł po więcej piwa. Chociaż… poszedł to za dużo powiedziane – przemieszczał się nieznanym stylem ruchu w mniej lub bardziej określonym kierunku pasowało lepiej.
Zabójca w tym czasie wyjął brązową ścierkę i zaczął skrupulatnie czyścić broń. Światło w karczmie nie było najlepsze, jednak prawie każdy obserwator mógł zauważyć tętniący na czerwono znak na klindze sztyletu. Kilka osób spojrzało na niego podejrzliwie, usłyszał liczne szepty w okół siebie, jednak je zignorował.

Nagle usłyszał podniesione głosy i krzyki dochodzące ze strony lady. Po chwili zaś zobaczył przepychającego się krasnoluda z pełnym kuflem piwa. Alemir zmarszczył brwi i potrząsnął głową wracając do swojego dotychczasowego zajęcia. Klinga jego krisu lśniła czystością, jednak zabójca kontynuował mozolny proces jej polerowania – ot, z nudów.
Nie zamierzał „nawiązywać” nowych kontaktów bo i po co? To z jakimi ludźmi… i nieludźmi ma do czynienia okaże się już niebawem. Przeżyją tylko silni, a głupcy którzy w dotychczasowym życiu mieli szczęście rychło zginą.

Choćby od jego własnego sztyletu.

Krasnal usiadł przy stole. Kufel uderzył o blat, krzesło jęknęło, kolczuga zgrzytnęła. Alemir chciał już coś powiedzieć – skomentować jego niedyskretne zachowanie, lub obrażająco zapytać się czy jest kaleką, jednak jego plan pokrzyżowało nagłe otwarcie się drzwi.

Stała w nich młoda kobieta. Właściwie to nie stała, lecz wpadła przez nie prawie się potykając. Bezbłędnie trafiła do ich stolika, musiała to zatem być Serafin.
Mówiła zwięźle, szybko, na temat i, co Alemirowi się spodobało, podkradła nieco piwa prostackiemu krasnalowi.
Jednak żadna z tych rzeczy nie zakładała że treść wypowiedzi przypadła zabójcy do gustu. Mieli bowiem zadanie wstępne i to niełatwe. Jakby tego było mało, nie byli jedyną grupą która się zgłosiła do zadania. Podobał mu się natomiast pomysł ratowania Wyszemira. Nie dlatego, że lubił tego starego dziada, lecz ponieważ dawało do idealną okazję do wyrównania rachunków. W subtelny sposób rzecz jasna.

Jednakże najgorszą nowiną dla Alemira było ogłoszenie gburowatego krasnala przywódcą drużyny. Przez krótką chwilę widział pierścień, jaki kobieta rzuciła na blat stołu, ponieważ krasnal szybko go zabrał, jakby w obawie przed złodziejami.


Był zły. Bardzo zły. Mimo wszystko najbardziej go denerwowało to, że nie mógł sobie przypomnieć jego imienia… Krasnolud zaczął coś mówić, jednak zabójca nie wychwycił całej wypowiedzi, ponieważ usłyszał coś innego, głosy dochodzące z boku. Wychwycił słowa takie jak „niebieski kamień” „łup” i „łatwy zarobek”. To mu w zupełności wystarczyło.

DETLEF!” - imię ich nowego przywódcy wpadło do głowy Alemira z siłą godną niejednego olbrzyma gdy tylko krasnal skończył swoją mowę. Jednak miał inne, chwilowe zmartwienie.

Schował ścierkę i wbił trzymany sztylet mocno w blat stołu. W następnym momencie błyskawicznym i ledwo zauważalnym ruchem chwycił za koszulę jakiegoś „stałego klienta” od którego słyszał przed chwilą głos.
Wstał z krzesła.
Jego ofiara była drobnej postury – wychudzony staruch, prawie bezzębny o brudnych, czarnych włosach. Z gęby śmierdziało mu nieprzyjemną mieszaniną czosnku i piwa. Jednak Alemir z niewzruszoną miną wwiercał w niego wzrok swoimi błękitnymi i zimniejszymi od lodu oczami.

- Masz jakiś problem z moim orężem? – zapytał wolno. Człowiek przez niego trzymany trząsł się niesłychanie. Alemir podniósł jego chude ciało na kilka cali. Głowa pijaczyny drgała na prawie wszystkie strony, jednak zabójca nie spodziewał się odpowiedzi. Bo w sumie nie zadał pytania.
- To dobrze. – odpowiedział zimno. Puścił uchwyt, a człowiek, który już zaczynał się dusić, upadł na kolana.
Alemir strzepnął kurz z rękawic i z powrotem usiadł. Wyjął kris ze stołu i schował go za pas.

- Nie jestem zbyt wylewny panie Detlef – zaczął. – Jednak wydaje mi się że dobry sztylet i wytrych mówią wystarczająco wiele za mnie. Tyle powinniście o mnie wiedzieć i tyle będziecie o mnie wiedzieć. Przynajmniej na razie.

Skończywszy wypowiedź odwrócił szybko głowę w bok i jeszcze raz spiorunował starego dziada wzrokiem. Ten ciągle był na klęczkach, a na wzrok zabójcy zareagował jakby mu ktoś przyłożył w mordę mokrą szmatą. I to silnie.
 
Gettor jest offline  
Stary 21-11-2008, 18:54   #5
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Szczupła postać Anthel siedział przy stole. Był to młody chłopak, nie mający więcej niżeli trzydzieści lat, twarz o cygańskich rysach. Czoło zdobi dziwne znamię, niby blizna, niby tatuaż.. Przykryte długimi, kruczoczarnymi włosami pozostającymi w prawdziwie artystycznym nieładzie. Przystojny, najpiękniejsze wyjdą się błękitne oczy, nie blade lecz pełne do bary, wydając się drogocennym naczyniem na ducha i obserwując świat. Ciemne, wysokie i niezmiernie ubłocone buty, powyżej nich czarne, ciepłe spodnie. To wszystko przytrzymywał skórzany pas sprawiający wrażenie nader solidnego, po jego lewej stronie tkwią dwie pochwy, w jednej prosty miecz, zaś w drugiej, bliższej – srebrny sztylet. Prócz tego dokoła znajdują się różnorakie mieszki i woreczki małymi przedmiotami. Dalej jest dość zwyczajnie – lekka torba na ramię, srebrno-szklany flakonik na łańcuszku dyndający u szyi, chłopska koszula na torsie oraz obszerny płaszcz na dłuższe wędrówki, czarny , przyozdobiony srebrnym wyszywaniem. Tuż obok krzesła Anthela stał podparty o stół prosty, metalowy kij podróżnika.
Dotychczas bawił się dwoma kostkami, toczyły się po jego dłoni, przeskakiwały pomiędzy kostkami czy były odbijane w powietrzu. Kiedy Serafin rzuciła mu pierścień, pochwycił go. Ledwo minęła chwilą, schował kostki do woreczka przy pasie, a pierścień znalazł się na palcu. Chwilę oglądał go niczym sroka, która upatruje nowy łup. Wreszcie upił łyk cierpkiego wina.

-Jestem Anthel, kuglarz. Albo i nie.

Swe własne sztuczki dawały mu niemałą radość, tym razem bawił się miedzianą monetą. Owy miedziak podczas płynnych ruchów dłoni i dotykania koniuszków palców znajdował się raz w jednej, raz w drugiej ręce. Uśmiechnął się, a w morskich oczach pośród niepokojącego mroku tlił się żar pasji. Wrzucił miedziaka do swego kaptura, rzucił szybkie spojrzenie ekipie.

-Ładny pierścień? Kto z ty obecnych założy się, że to do kontrolowania nas?

Widać dobra zabawa i humor trzymały się jego. Lecz nie pił tak wiele wina. Rozsiadł się na krześle, założył ręce. Pierścień wciąż pozostawał na widoku, sam Anthel przyglądał się mu łapczywie. Oblizał wargę.

-W mieście panuje chaos sprzyjający naszym działaniom. Jakże milo od losu. Przydałby się plany wierzy i to jest nagląca potrzeba. Prócz tego... Kto ma ochotę przejść się do konkurencji i postawić im kolejkę po przyjacielsku, zabawić i zająć?

Zamilkł na chwile. Wpatrywał się bez mrugnięcia okiem w ciemny kąt karczmy. Jego oczy zdawały się go świdrować na wylot, odnajdywać kształt w czerni, sięgać duszą poza to co miało prawo tam być. Roześmiał się do siebie samego, po chwili wpatrzył się w księżniczkę Vassenar dalej nie mogąc przestać śmieć się. Owy śmiech był tak przyjacielski i szczery, że niemalże zrazu wydał się sympatyczną osobą. Z drugiej zaś strony oczy miały taki sam wyraz jak przy sztuczkach, tak samo trudny do wyłowienia. Uspokoił się kręcąc przecząco głową, wypił do końca swe wino. Nie zamierzał jednak wołać karczmarza. Myślał.

-Jak sobie kupię dom, to wiem kto będzie mi rozpalał w piecu... Faktycznie, możemy już teraz załatwić sprawę lecz nie ma gwarancji przeżycia więźnia. Plany miasta, potem wywołamy jakieś zamieszki zajmując straż. Chyba, że macie lepsze propozycje?

Z niedawnego śmiechu Anthela nie pozostało nic. Wydał się zimny jak gad, o w pełni opanowanej mowie, zatarciu granic między prawdą i fałszem, a co najgorsze – jakoś niepokojąco bystry. Osobnicy co bardziej wrażliwi na ludzi mogli wyczuć pewne zamieszanie i niepewność mu towarzysząca, nic nie dało się wyczytać z jego zachowani. Nic prócz tej nicości.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 21-11-2008, 23:46   #6
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Wchodząc do karczmy, wzięła głęboki oddech. Jak zwykle przywitały ją przyjazne uśmiechy biegających po sali kelnerek. To jej jednak nie uspokoiło.
- Co? Znowu nie macie miejsca u siebie? - zagadnęła jedna.
- Nie, tym razem jestem tu prywatnie – odpowiedziała, puszczając oko do rozmówczyni i kierując swe kroki w stronę alkierza.
- Jesteś pewna? – wyraz twarzy dziewki nie wróżył nic dobrego.
- Tak. A co?
- Dziwne towarzy... A nic, nic. Nic mi do tego. - Rzuciła głośno. Kiedy obok niej przechodziła, usłyszała szept : - Nie wiem w co się wplątałaś, ale uważaj.
Wzruszyła ramionami. Przecież właśnie o to chodziło, żeby się wplątać. Zamówiła piwo, by nie siedzieć o suchym pysku. Jak dobrze, że nikt nie wpadł jeszcze na to, by ustanowić coś takiego jak letniość. Roześmiała się do swoich myśli. "Ona – zawsze byłaby nieletnia. Jakież to słodkie. I jakie frustrujące. "
Miała już odejść , unosząc w dłoniach dość ciężki kufel, gdy nagle wpadł jej do głowy pomysł. Szepnęła coś kelnerce. Ta skinęła głową.
Tak jak się spodziewała, w końcu miała ku temu podstawy, alkierz nie był pusty. Jak gdyby nigdy nic, przywitała obecnych lekkim pochyleniem głowy. Nie zwrócili na to uwagi, kodując jedynie dziewczynę z piwem. Ruda, szczupła, przybrana w jasne, ale nie jaskrawe kolory. Ot, podlotek, z zabawnie zadziornymi lokami nieokiełznanej fryzury. Twarz niewinna, postać tchnąca świeżością, u co wrażliwszych wzbudzająca odruchy opiekuńcze. O sroga naiwności pierwszych pozorów! Kiedy jednak usiadła z kuflem przy stole, zauważyła zmarszczenie brwi tu i ówdzie. Była na to przygotowana. Jak zawsze. Czekała, gotowa na atak. Czekała, aż ją wyproszą. Widocznie jednak trafiła na grupę awanturników, którym nic dziwne nie było. Nie doczekała się więc kpiących uwag o dzieciach, które się zaplątały w karczmie. Popijając powoli trunek, obserwowała zebrane towarzystwo.
Rekonesans przerwało oczekiwane od godziny wejście tajemniczej Serafin.
"Nie ma to jak efektowne entree" – pomyślała Absynth, gdy postać kobiety ulotniła się już z karczmy. - "Co teraz? "- nie musiała długo czekać. Krasnolud upajając się swą władzą, rzucił wcale nie bez sensu:
- Nie szukam kochanki – to akurat skwitowała wydęciem warg i nieznacznym prychnięciem.
- Dobra. Nie lubię tego, bo przypomina casting na małżonkę, ale muszę wiedzieć na co was stać. Tylko krótko i na temat. Nie chcę znać waszych życiorysów, ani jak się wabi wasz kotek. Gadajcie, czym się zajmujecie i spadamy stąd.
Co do cholery miała im powiedzieć? Przygryzła wargę. Tu konieczna była współpraca. Na szczęście występ Alemira dał jej trochę czasu na przemyślenia. Kiedy już zabójca skończył swoją prezentację, chrząknęła znacząco. Wszystkie oczy zwróciły się na nią.
Młoda, piętnastoletnia twarz rozluźniła się wyraźnie, oczy powiększyły się znacznie, zawdzięczając ten efekt rozszerzonym do granic możliwości źrenicom brązowych oczu. Krasnolud zaczął drapać się po nosie, Zabójca po ręce, reszta po różnych częściach ciała. Wytrawny obserwator mógłby dostrzec cień przesuwający się po siedzących postaciach...
- To nie muchy... to nie świąd... to ja to sprawiłam... - powiedziała, uśmiechając się tajemniczo. Jej słowom towarzyszył dziwny ruch wokół jej włosów, które same, bez niczyjej pomocy, zawiązały się w kucyka. Zanim zdążyli o cokolwiek zapytać, usługująca dziewczyna postawiła na stole kilka dzbanów piwa.
- Wasze zdrowie – powiedziała Absynth – i wychyliła kufel do dna.
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?
Nimue jest offline  
Stary 22-11-2008, 00:19   #7
 
MrYasiuPL's Avatar
 
Reputacja: 1 MrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputację
Skrzypek ostatnio nie miał wiele do roboty. W innych okolicznościach mógłby się z tego ucieszyć. Ale nie był w innych okolicznościach. W tej chwili jego życie składało się z dwóch czynności. Picia i starań by nie wytrzeźwieć. Z karczmy nie wychodził od pewnego czasu. Stała się jego domem. Niestety, pieniądze się skończyły, musiał coś z tym zrobić. I to szybko. Na całe szczęście usłyszał o tym że szukają kogoś do pewnego zadania.

Oberża wyglądała dosyć normalnie... z drugiej strony mimo kłopotów w mieście trzymała się całkiem nieźle. Zwykle przesiadywał w tanich spelunach omijając takie lokale szerokim łukiem. Żołnierz ocknął się i podniósł głowę ze stołu, zdejmując z niej jednocześnie kapelusz. Nie przypominał sobie skąd go miał ale przydawał się… mimo tego że pierwszy lepszy handlarz dałby mu lepszy gdyby dostał kilka monet. Mimo tego, że w karczmie było duszno i dosyć ciepło, mężczyzna nie zdejmował płaszcza na tyle którego widniał symbol. Skierowany w dół miecz biały miecz kontrastujący z czernią okrycia. Był on jednak częściowo zasłonięty kuszą i połamanymi skrzypcami zwisającymi luźno na plecach.

Spojrzał zamglonym wzrokiem na innych, którzy pewnie też czekali na zleceniodawcę. Miał ciemne, przekrwione oczy częściowo przysłaniane przez rudawe włosy. Podrapał się po brodzie krzywiąc usta. Miał przy sobie to co było jedyną pamiątką z przeszłości. Powoli przyzwyczajał się do śmierci kilku tysięcy cholernych osób, ale nadal czół się dziwne wiedząc że jest jednym z kilku ocalałych. Podniósł z podłogi plecak, rzucając go niedbale na kolana. Większość osób która znałby jego zawartość wzdrygnąłby się widząc to. Otworzył tornister chowając do niego flaszkę.

Rozejrzał się po raz kolejny. W pobliżu siedział krasnolud, jakaś kobieta i kilku mężczyzn. Niecierpliwił się. Nienawidził czekać ale to było jeszcze do zniesienia. Był po prostu ciekawy ile może dostać złota. Sam nie wiedział co by z nim zrobił ale brak środków do życia na pewno był gorszy. Miał już wstać i zrobić coś głupiego, na szczęście drzwi otwarły się. W nieruchomym powietrzu dało się poczuć powiew. Odwrócił się w jego stronę i ujrzał Serafin.

-Folniej zię nie dżało? –wybełkotał.

Kobieta zaczęła gadać. Skrzypek miał problemy ze skupieniem się na słuchaniu. Zmarszczył brwi i przestał słuchać. Słowa docierały jednak do niego powoli. Miał razem z tłumem przypadkowych przybyszy zabić starego dziada który zamknął się w wieży bo widział stamtąd Krainę Bogów ale strażnicy ukradli mu mapę. Nie był pewien o co chodzi ale to nie było ważne. Od czego byli ci inni… powtórzył w myślach imię Myszemir-kat. Pod koniec wypowiedzi usłyszał jeszcze coś o złych ludziach z dzielnicy naprzeciwko ale to nie było już ważne. Chciał już coś powiedzieć ale pracodawczyni wyszła. Alchemik zaczął się śmiać histerycznie.

Zerwał się z krzesła i wyszedł na dwór żeby puścić pawia. Zdążył dojść do drzwi. Takie sytuacje miały jednak dobre strony. Przynajmniej pojaśniało mu w głowie. Podszedł do innego bywalca który przyglądał mu się z dziwną miną. Zatoczył się o mało nie wpadając na niego. Po pokonaniu trudności takich jak podłoga wyskakująca przed niego czy deski chwytające go za nogi dotarł wreszcie do stołu gdzie siedział wcześniej.
Oparł głowę o blat słuchając krasnoluda. Spojrzał na pokurcza który kołysał się dziwnie.
-Ja jesem Szkszypek…i byłem… uh… a szy to waszne? Isiemy szy będziemy tak tu sztać?

Żołnierz stawał się coraz przytomniejszy ale czół że będzie potrzebować snu. Nie wiedział nawet czy jest dzień czy też może noc… Miał nadzieję że nie będzie potrzebny i zgarnie łatwo stertę złota. Pewnie i tak będzie musiał robić to co każą mu tamci.

Sięgnął do plecaka i grzebiąc tam pewien czas wyjął małą glinianą kulkę i przełożył ją ostrożnie do kieszeni.
 

Ostatnio edytowane przez MrYasiuPL : 22-11-2008 o 01:04.
MrYasiuPL jest offline  
Stary 22-11-2008, 20:20   #8
 
sheey's Avatar
 
Reputacja: 1 sheey jest godny podziwusheey jest godny podziwusheey jest godny podziwusheey jest godny podziwusheey jest godny podziwusheey jest godny podziwusheey jest godny podziwusheey jest godny podziwusheey jest godny podziwusheey jest godny podziwusheey jest godny podziwu
Wysoki, blady, dobrze zbudowany mężczyzna. Szczupła, blada twarz, blond włosy miał zaczesane do tyłu, bladoczerwone usta, zielone, jakby wyblakłe oczy. Czarny płaszcz zarzucony za oparcie krzesła, ładne, prawie eleganckie, czarne, nie licząc koszuli, ubranie. W koszuli kilka kieszeni, w niektórych coś się znajdowało, u pasa zawieszony zdobiony rapier w czarnej pochwie. Feryn sprawiałby wrażenie człowieka bogatego, gdyby nie płaszcz z dwiema dziurami, poplamiona koszula, ubłocone buty oraz ślady rdzy na koszyku broni.

Siedział stukając długimi palcami o blat dębowego stołu. Karczma była paskudna, ale nie najgorsza, jaką widział. Zakurzona lada, zakurzone butelki po winie (Feryn nie wierzył, że tak dobre roczniki mogą znajdować się w takich czasach w takiej oberży), światło sączące się przez brudne szyby. Już na pierwszy rzut oka było widać, że karczmie nie powodzi się najlepiej. Nic nie pił, nic niejadł tylko obserwował białowłosą kobietę. Serafin… Serafin, jak na gust wampira, wypiękniała, ale to wciąż był tylko człowiek. Wampir słuchał uważnie każdego słowa, które wypowiadała. Stosunek do drużyn miał neutralny, było mu to obojętne. Dziwaczne zachowanie Anthel zignorował, natomiast przemowa Sary sprowokowała go do wyrażenia swoich poglądów na temat ludzi, a sprawiało mu to satysfakcję.

- Pochodnie mówisz? Mamy dużo wspomnień z pochodniami. Gdyby ludzie byli przynajmniej trochę doskonalsi, wiedziałabyś o czym, mówimy. A tak, przez waszą krótkowieczność, wszystko ci powoli wytłumaczymy. Wiesz, jak to jest z wampirami. Lubią ludzką krew, tak jak wy, ludzie, inne używki. Sto pięćdziesiąt lat temu, w niezrozumiałym przypływie szału w tych waszych móżdżkach narodziło się dziwne przeświadczenie, że trzeba wytępić wampiry. Niezrozumiałym, ponieważ to zwykły hm… - Feryn podrapał się po brodzie patrząc na Saręto swoistego rodzaju łańcuch pokarmowy, a my jesteśmy na jego szczycie. Zwierzęta jedzą trawkę, wy jecie zwierzęta, my was wypijamy. Chyba jesteście w stanie to zrozumieć. My osobiście, staramy się ograniczać picie krwi z pewnych powodów, których nie chcemy zdradzać. Wracając do tematu. Oczywiście jakiśFeryn uniósł dłonie i to zginał, to rozprostowywał palec wskazujący i serdeczny - inteligent wymyślił jedyny słuszny sposób zabicia wampira: osinowym kołkiem i ogniem. Wyobraź sobie teraz tłum głupców uganiających się za tobą z zaostrzonymi kijkami i płonącymi pochodniami. Jak widzisz z marnym skutkiem, jeszcze żyjemy. Jesteś jak oni, jak każdy inny człowiek, Saro. Wybuchowa. Przecież mamy tworzyć jakąś drużynę, więc bez pogróżek. Nie polubimy was, bo jesteście ludźmi. Ewentualnie tego gnoma, chociaż może nas spowalniać i utrudniać zadanie. - Feryn skierował wzrok na twarz Sary i delikatnie zmrużył oczy – Sądząc po twojej pięknej – ten wyraz wymówił głośniej niż pozostałe – twarzy i zachowaniu jesteś dziewicą, prawda?Feryn oblizał wargi, uśmiechnął się, a właściwie wyeksponował swoje kły i puścił oko do Sary. – Tak w ogóle, to zapomnieliśmy o naszej uprzejmości. Nazywamy się Feryn, nie ma zamka, którego nie otworzymy. To powinno wam wystarczyć. Nawiązując do zadania. My proponujemy wyruszyć teraz. Zadanie jest przecież na czas i mamy konkurencję. My już wyruszymy i poczekamy koło wieży, zrobimy zwiad. – tak naprawdę nie chciał zrobić żadnego zwiadu, tylko nie miał ochoty na rozmowę z ludźmi ani gnomem, a do takiej by na pewno doszło. - Chyba sobie bez nas poradzicie, przecież macie lidera. – wampir wstał, rzucił srebrniaka karczmarzowi i wyszedł z karczmy.

***


Śnieg zaskrzypiał pod jego butami. Feryn nie lubił zimy. Słońce jest wtedy wyjątkowo ostre, a śnieg jeszcze to wzmacnia. Skręcił w uliczkę zaraz obok karczmy. O ile na głównych ulicach głód nie rzucał się aż tak w oczy, to w ciasnych alejkach i uliczkach był wszechobecny. Wychudli ludzie zakradający się na tyły karczmy kradli resztki, aby zjeść prawdziwą ucztę! Miskę grochu z marchewką na cztery osoby. Powszechnie znana teza, że po grochu ma się wyjątkowe gazy, znajdował w tych czasach potwierdzenie, ponieważ w porównaniu z innymi produktami zbiory grochu były wyjątkowo obfite. Co chwila ktoś zatruwał powietrze wydając przy tym dźwięk „Prr!” bądź „Pryk!”. Wampir przeciskał się między cuchnącymi ludźmi zasłaniając nos płaszczem. W końcu trafił na jakiś zaułek. Skręcił tam i dopiero wtedy zauważył grzebiące w śmietniku dziecko.
- Psst! Mały. Chcesz srebrniaka? – powiedział Feryn z ciągle zasłoniętym nosem oraz ustami. Dziecko, w wieku około siedmiu lat, wynurzyło głowę z kosza, spojrzało na wampira błękitnymi oczyma.
- Chcę. – powiedziało i wyciągnęło rękę w kierunku wampira.
- Nic za darmo. Pewnie wierzysz w Turyka?
- Wierzę.
- To głu… - przerwał wampir zanim wygłosił swoją opinię na temat religii. – To zamknij oczy i zmów trzy razy „Turyku daj nam pajdę chleba.” – najnowsza modlitwa, specjalnie wymyślona na potrzeby głodujących ludzi.
- Nie ma głupich. Zamknę oczy a ty mi wbijesz ten swój rapier w serce i mnie potem zjesz. – dziecko przeniosło wzrok z twarzy Feryna na jego broń. Feryn odsłonił usta i uśmiechnął się. Dziecko zrobiło przerażoną minę.
- Mów! Przecież Turyk cię posłucha, prawda? – dziecko zamknęło oczy i zmówiło trzykrotnie modlitwę. Gdy podniósł powieki nie zobaczył ani srebrniaka, ani wampira. Tylko na niebie krążył sokół.

***


Feryn leciał nad miastem w kierunku Wieży Czterech Węży.
Biała śniegowa pokrywa zalegała na dachach oraz ulicach. Gdzieniegdzie nie było śniegu, tylko spalona ziemia. Pewnie przez stosy. Feryna ciekawiło, czy ci głodujący ludzie się grzeją przy tych „ogniskach”, w których opałem byli ich znajomi, może rodzina. Leciał szybko i po trzech minutach zbliżył się do Wieży Czterech Węży. O ile na początku miał zamiar krążenia nad miastem, teraz zmienił zdanie. "W końcu chodzi o dużą kasę, ale w pojedynkę raczej jej nie zdobędziemy, więc trzeba współpracować z każdym, nawet ludźmi". Jego plan był prosty: zamienić się w muchę, pozwiedzać wnętrze wieży, wylecieć i dołączyć do drużyny.
Nastąpiło cichutkie "Pyk!" i sokół zniknął. Wprawniejszy obserwator zauważyłby malutki punkcik na niebie, przypominający z kształtu muchę.
 

Ostatnio edytowane przez sheey : 25-11-2008 o 17:51.
sheey jest offline  
Stary 23-11-2008, 02:16   #9
 
TwoHandedSword's Avatar
 
Reputacja: 1 TwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodze
Przy stole w rogu karczmy, wraz z pięcioma innymi osobami, siedział wysoki, dość szczupły mężczyzna. Ubrany był w niesamowicie wyblaknięte szaty, poszarpane i połatane w wielu miejscach. Kiedyś z pewnością miały one kolor czerwony, a jak bardzo wyrazisty był to odcień, mógł wiedzieć jedynie właściciel. Otóż był niegdyś bardzo wyrazisty. Szaty mężczyzna miał ozdobione runami, wyszywanymi nićmi o barwie zbliżonej do złotej, z którą to barwą była podobna sytuacja, jak z kolorem samych szat. Obecnie w zasadzie ciężko było mówić o zdobieniu, runy po prostu były i tyle. Na wierzch mężczyzna miał narzucony długi płaszcz, który, kiedy właściciel spoczywał w pozycji siedzącej, pofałdowany, zasłaniał spory kawałek podłogi. W przeciwieństwie do szat, płaszcz miał kolor bardzo wyraźny - nijaki. A dokładniej szarobrązowo nijaki. Również miał wyszywane runy, ale widoczne jedynie z odległości metra, może dwóch. Z daleka były kompletnie nieodróżnialne od setki zabrudzeń, przebarwień, łat i śladów po bogowie raczą wiedzieć czym. Odzienie posiadało bardzo głęboki kaptur, prawie całkowicie zakrywający twarz mężczyzny, widać było tylko fragment nieogolonego podbródka. W długich i szerokich rękawach skrywało też dłonie właściciela. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że z odsłoniętych części ciała mężczyzny w żaden sposób nie dało się wywnioskować jego wieku, można by śmiało powiedzieć, że ubranie było od niego starsze.

Kiedy nagle do karczmy wpadła spóźniona Serafin, mężczyzna poprawił się na krześle i zaszurał ciężkimi butami. Wysokim, wyprawionym z grubej, czarnej skóry, o jeszcze grubszych stalowych podeszwach obuwiem. Zakasłał, zasłaniając wierzchem poszarzałej, jakby sinej dłoni niewidoczne usta. Nie odwrócił głowy w stronę przybyłej, dalej trzymał ją pochyloną lekko w prawo.

W momencie, gdy z ust białowłosej dziewczyny padły słowa "Kraina Bogów", mężczyzna z narzuconym na głowę kapturem drgnął nieznacznie. Od razu widać było, że nie interesowały go jedynie obiecywane przez plotki i potwierdzone teraz przez Serafin góry złota. Chciał czegoś więcej, czegoś, co może znajdować się jedynie w miejscu takim, jak przed chwilą wspomniane. Czegoś niezwykłego, o ogromnej mocy, niesamowitym potencjale do wykorzystania... A czy miejsce mające być celem organizowanej wyprawy w ogóle istniało? Czy istnieli bogowie? Jeżeli rzeczywiście była gdzieś kraina, która dorobiła się takiej nazwy, to egzystencja bogów nie miała większego znaczenia. W końcu nie o nich tu chodziło.

To, co Serafin powiedziała o starcu zamkniętym w wieży, było trochę zastanawiające. "Skoro chcą nas wypróbować, to muszą dać nam jakieś ambitne zadanie. Wyciągnięcie z więzienia tego starego pierdla z pewnością do takich należy. Z tym, że on nie może być w wieży. On i ta kobitka nie mogliby aż tyle ryzykować, w końcu to ten cały Wyszemir ma potrzebne mapy i inne informacje. Ech... jeżeli rzeczywiście je ma. W każdym razie oczekują od nas sprawnej współpracy i dobrej komunikacji. Dodatkowo jest jeszcze druga drużyna. Chyba się tej współpracy nie doczekają... No dobra, to jedyny sposób, żeby dostać się do Krainy Bogów. Jeśli moja drużyna nie dotrze do tego starucha wcześniej, to nie będę mógł wyruszyć na wyprawę. Trzeba więc być miłym. A jak się nie uda, to po prostu wyruszę w ślad za tymi, który wygrają te beznadziejne zawody..."

Ogłoszenie krasnoluda liderem nie było niczym niezwykłym. Kogoś Serafin musiała wyznaczyć, a nie znając żadnej spośród słuchających jej sześciu osób, nie miała innego wyboru, jak zdać się na przypadkowy wybór. Milczącego mężczyznę w starym, zniszczonym płaszczu najwyraźniej to nie obchodziło. Cały czas siedział w tej samej pozycji, w jakiej zastała go Serafin wchodząc do karczmy.

Po chwili, za namową Detlefa, inni zaczęli się przedstawiać. Krasnolud poprosił też wszystkich o powiedzenie paru zdań o sobie.
- Mam na imię Ronhaar. - rzekł zachrypniętym głosem mężczyzna w kapturze. - Jestem magiem i alchemikiem. Zadziwiająco bezkonfliktowym. Nie mam wrogów... Wszyscy nie żyją.
 
__________________
"Podróż się przeciąga, lecz ty panuj nad sobą
Sprawdź, czy działa miecz, wracamy inną drogą"

Ostatnio edytowane przez TwoHandedSword : 23-11-2008 o 02:27.
TwoHandedSword jest offline  
Stary 23-11-2008, 17:16   #10
 
Greg's Avatar
 
Reputacja: 1 Greg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemu
Ignacy siedział za stołem i majtał nogami. Jego całe 120 cm wzrostu pozwalało mu wystawić ponad poziom stołu jedynie głowę. Czarne przyprószone siwizną włosy i broda były jedynym co można było zobaczyć za kuflem z grzanym piwem. Gdyby kufle były większe to w ogóle by nie był widoczny. Obok na ławie leżała torba podróżna wypchana nie-wiadomo-czym. Na torbie zaś miniaturowa jak na ludzkie standardy kusza. No ale jak się dostanie bełtem w gardło to nie ma znaczenia naciąg kuszy czy długość bełtu…

Ignacy milczał. Zawsze wychodził z założenia, że lepiej się przyjrzeć, zastanowić a potem działać. Chłonął każde słowo ludzkiego pracodawcy.
„Doooobrze…” – pomyślał – „Wyprawa po dużą kasę. Uwolnienie kartografa i współorganizatora. Wyprzedzenie konkurencji. Chyba nic nie pominąłem… No i przeżyć. Bo po wszystkim przy rozdziale łupu to dopiero wszyscy się sobie do gardeł rzucą…”

Wybuch Sary spowodował jedynie, że zmrużył oczy i spiął się w sobie. Starł z brody pianę z rozlanego przez wybuch kufla piwa. I zanurzył własny nos w grzańcu. Karczma może i obskurna była ale grzane piwo było całkiem smaczne i wspaniale rozgrzewało zmarznięte kończyny.
Anthel wywarł na nim na jak na razie najlepsze wrażenie. Nawet jeśli był nienormalny, jak chyba każdy kto odważy się na tą wyprawę, to przynajmniej zrównoważony.
Gdy wampir rozpoczął swój wywód, Ignacy wyłączył odbiór. Co jak co, ale od przemówień i kazań to są kapłani. Gdy będzie chciał takiego posłuchać to się do świątyni wybierze. A i tak pewnie długo tam nie zabawi.

„I ja mam z nimi współpracować? Na bogów i tych żywych i tych umarłych…. Każdy rzuca spojrzenia na lewo i prawo jakby patrzył kogo zagryźć. Co oni myślą że jak są duzi to są nieśmiertelni? Odkąd pamiętam to w duże łatwiej trafić niż w małe… Wydrze się taki jeden z drugim, zagryzie szeroką szczękę i pomyśli, że męski jest… Jeśli połowa z nas to przeżyję, będzie to graniczyło z cudem. Dzieci, ot dzieci, nic więcej”

Kiedy wampir wyszedł, stanął na ławie aby być lepiej widocznym. Ubrany był w rozpięty do połowy brązowy płaszcz z kapturem. Pod spodem widniała skórzana marynarka zapinana na brzuchu. Przy pasie widniał duży nóż, jednak przy wzroście gnoma, mógł spełniać rolę krótkiego miecza. Przebiegł wzrokiem towarzyszy :

- Jestem Ignacy. Jestem alchemikiem, a poza tym gdyby Panu Długie Zęby coś się stało, poradzę sobie z niejednym zamkiem o ile mechaniczny, a nie magiczny. Pułapki, też nie są dla mnie nowością. Wiem jak je znaleźć, rozmontować jak i … zamontować na naszej drodze, gdy będzie nas ktoś gonił. Myślę, że to akurat będzie bardzo ważne, bo gonić nas na pewno będą…– zwrócił się w kierunku Anthelajeśli ten pierścionek ma przejąć kontrolę nad tym kto go nosi, to noś go sobie na zdrowie. Byle dalej ode mnie. Mnie poza tym do przywództwa się nie śpieszy. – podniósł do ust wyszczerbiony kufel z gorącym jeszcze piwem i siorbnął głośno - Może powiecie, co kto z was potrafi czy w czym się specjalizuje? Kto włada magią a kto orężem? Szybciej możemy dopracować plan jak się dostać do naszego pracodawcy i go uwolnić. Na szturmowanie wieży to potrzebowalibyśmy prywatnej armii, więc trzeba to zrobić przez zaskoczenie. Planów budowy ot tak nie zdobędziemy i nie ma co na to liczyć. Nie, jeśli mamy konkurencję i dwa dni czasu. Trzeba więc będzie improwizować. Proponuję aby zjawić w okolicy wieży, sprawdzić wejścia. Wybrać najmniej strzeżone, szybko wtargnąć do środka. Na miejscu dorwać jakiegoś strażnika, dowiedzieć się gdzie jest nasz więzień. Przebić się szybko do niego i uciec razem z nim. Mam kilka niespodzianek aby zmylić ewentualnych strażników i pogoń, a widzę, że pani – tu skinął głową Sarzeteż niejedno by mogła zrobić w ramach dywersji. Co wy na to? - Usiadł, sięgnął po kufel, siorbnął grzańca.
„Ciekawe co z tego wyjdzie… Ci ludzie i wampir to mieszanka bardziej wybuchowa niż zawartość mojej torby…”
 

Ostatnio edytowane przez Greg : 23-11-2008 o 17:18.
Greg jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172