Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-11-2008, 23:01   #1
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
FANTASY#2 - Prolog - Południowe miasto


FANTASY#2


Listy zostały rozesłane, plotki rozpuszczone, odpowiednie sznurki pociągnięte, a teraz wystarczyło czekać, aż zjawią się goście i dołączą do gry. Jej stawka była wysoka. Wygrani zgarniają całą pulę, przegrani…przegrani raczej nie wrócą już do swych domów.

MIASTO OŚMIU WĘŻY


Zima tego roku była wyjątkowo ciężka, a w połączeniu z marnymi plonami oznaczało to tylko jedno. Głód. Potężne i dumne miasto Ośmiu Węży, borykało się z problemami gorszymi niż najazd sąsiadów. Było rozrywane od wewnątrz. Codziennie zamarznięte ciała były wywożone poza miasto i palone. Najbiedniejsi, nie mając wielkiego wyboru wybierali ścieżkę zbrodni, a dzielnice, w których zamieszkiwali stały się niezwykle niebezpieczne. Ludzie bali się, a nie było nic gorszego niż przerażony tłum gotów na wszystko. Na domiar złego trakty były trudno przejezdne, tak, więc wielu kupców omijało miasto szerokim łukiem. Tylko głupcy bądź szaleńcy mogliby chcieć pakować się w takie piekło…


Tych o dziwo nie zabrakło. Odpowiedzieli liczniej niż Serafin się spodziewała, lecz dzięki temu miała, w kim wybierać. Pozostało uwolnić, jeszcze tego zgrzybiałego starca, któremu nie zostało już za wiele czasu. Postanowiła wedle wskazówek Wyszemira podzielić ich na zespoły i urządzić im małe zawody.


DRUŻYNA FIOLETOWA – godzina 10.00
Halaz Or-Utain, Macha, Rain, Almirith, Kherr Khazad, Brago Ustinov, Herażtin

No cóż, nie wszyscy mogli mieć szczęście…

Ulica Żebraków, była obecnie jednym z najniebezpieczniejszych miejsc w mieść. Tutaj nie sięgało żadne władztwo, a pachołkowie księcia Ludgiera omijali ją z daleka. To tutaj, można było dostać sztyletem pod żebra o każdej porze dnia i nocy, bez konkretnych powodów…a teraz, kiedy w mieście panował głód, powodów było, aż za wiele.

Speluna na samym końcu ulicy, była jedną śmierdzącą i brudną dziurą. Nikt nawet nie znał jej nazwy, a szyld na zewnątrz dawno został zerwany i wykorzystany jako drewno na opał. W środku było naprawdę tłoczno, po całej sali walali się obszarpańcy i podejrzane persony, nie wzbudzające ni krzty zaufania. Najgorszy był jednak smród niemytych ciał wymieszany z zapachem zepsutego jedzenia i rzygowin. Tylko stali bywalcy, byli na ten odór najwyraźniej uodpornieni.

Serafin poważnie się napracowała zanim zebrała wszystkich do jednego okrągłego stolika. Była to nie tylko najliczniejsza, ale i najdziwniejsza ekipa. Szczególne zainteresowanie wzbudzał dziwacznie wyglądający Halaz Or-Utain, przedstawiciel nietypowego i niezwykle rzadkiego rodu. Nie mniej dziwaczny wydawał się Herażtin, podziemny gnom.

- Dobra, jesteśmy wszyscy. – uśmiechnęła się białowłosa. – Mam nadziej, że podoba wam się miejsce jakie wybrałam. Trochę obskurne, ale ma swój klimat.

Widząc jednak, że zebrani nie wykazywali jej entuzjazmu, lekko się zmieszała, lecz nie straciła rezonu.
- Dobra pewnie chcecie usłyszeć o co będzie się toczyła cała stawka.

- Ale czy to rozsądne, rozmawiać o tych rzeczach w takim miejscu?

- No chyba nie boicie się konkurencji. Serafin machnęła ręką uspokajająco. – Tymi ochlapusami nie macie co sobie zaprzątać głowy. Na pewno już wiecie, że na naszej wyprawie będzie można zarobić, bardzo dużo zarobić. Udamy się do samej Krainy Bogów, i zgarniemy ile będziemy w stanie unieść. Połowa łupów dla was, połowa dla nas, czyli dla mnie i mojego wspólnika. Jeśli wam to nie odpowiada, to dłużej nie będę nikogo zatrzymywać. – odczekała kilka chwil i nie widząc, aby ktoś wstał od stolika kontynuowała. – Mamy tylko mały problem, wspomniany „wspólnik”, dziadyga Wyszemir, został schwytany przez strażników i umieszczony w Wieży Czterech Węży w południowej części miasta. Waszym pierwszym zadaniem i testem umiejętności będzie polegało na wydostaniu go w ciągu dwóch dni, zanim rozprawi się z nim kat.

Parę par ciekawskich uszy, siedzących nieopodal łapczywie wyłapywało informację, jak tylko usłyszeli magiczne słowa: zarobić, zgarniemy, łupów. Serafin nie robiła sobie z tego za wiele i nie oporów paplała dalej.

- Żeby zadanie nie było takie nudne, będziecie mieli konkurencję. Drugą drużynę, choć mniej liczną. Która ekipa pierwsza uwolni Wyszemira ta zdobędzie pierwsze punktowane miejsce. Nie ma nagród pocieszenia dla przegranych. A teraz wybiorę spośród was lidera…hmmm masz chomiczku. – pierścień z fioletowym kamieniem znalazł się w łapkach hybrydy. – Jesteś odpowiedzialny za całość i decydujesz w przypadku sporów. Gotowi do startu, start. Ja idę odpocząć.

Kobieta wstała i nie pożegnawszy się zaczęła przeciskać się kierunku wyjścia. Jakiś obleśny facet przy ladzie, nie omieszkał tak pięknej kobiety zmacać po tyłku, gdy przechodziła…cóż nie wszyscy mogli mieć szczęście. Parę sekund później, ten niewyżyty zboczeniec stracił kilka przednich zębów.

Czy drużyny zaufa dziwnemu stworzeniu i będzie w stanie wykonać wcale nie tak proste zadanie?


DRUŻYNA ZIELONA – godzina 10.00
Biały Kruki, Rizzen, Aaron Huesmann, Vincent Blackborne, Morgan, Isebrin

Szóstka postaci marzła i stała wpatrując się w siebie z nieufnością. Nie posiadali wątpliwości, że zgromadzili się tutaj w tym samym celu. Wszyscy musieli odpowiedzieć na niezwykle intratną propozycję wyprawy, inaczej na pewno nie staliby jak kołki na samym środku zrujnowanej świątyni Sylibi, starej bogini mroźnego wiatru. Tylko gdzie do licha podziewał się ich pracodawca?

Usłyszeli zbliżające się kroki, należące do jednej osoby. W wysadzonych razem z futryną drzwiach, pojawił się mały chłopaczek, zawinięty w mnóstwo szmat, z których wystawała jego czerwona od mrozu twarz i drobne rączki. Poczynił kilka drobnych kroków w kierunku nieznajomych i rzekł niepewnym głosikiem.

- Piękna pani Serafin kazała wam to oddać. – w swoich łapkach trzymał niewielką kopertę, którą złożył ostrożnie na ręce Białego Kruka - najbliższej osoby. Chłopaczek jeszcze przez chwilę z podziwem przyglądał się drużynie, po czym przestraszony czmychnął na zewnątrz.

- Co my tu mamy…- najemnik zaczął czytać na głos.

Przykro mi, że osobiście, nie mogłam się zjawić i przepraszam was za to. Niemniej oferta pozostaje aktualna, połowa łupów w wyprawie do Krainy Bogów będzie należała do was, nie więcej. Zmieniły się tylko warunki zabawy…Wyszemira, człowiek posiadający niezbędną nam mapę i wiedzę, dzięki, której jest w stanie ją odczytać, został uwięziony w Wieży Czterech Węży w południowej stronie miasta. Jeśli jeszcze nie zrezygnowaliście, to waszym pierwszym zadaniem jest wydostanie tego głupca z więzienia. Najlepiej żywego, choć możecie go trochę poturbować. To nie wszystko. Stawka jest tak wysoka, że nie tylko będziecie musieli wykombinować jak go stamtąd wyciągnąć, ale również być szybszym od konkurencji to jest przeciwnej drużyny i topora kata, który za dwa dni skróci Wyszemira o głowę. Drużyna, która sobie jako pierwsza poradzi, weźmie udział w wyprawie. A teraz mam małą wiadomość, do osoby czytającej list. W kopercie znajduje się mały pierścień – jest twój. Ten kto ma pierścień, jest aktualnym liderem zespołu i on dowodzi w razie jakiś niezgodności. To takie ciekawe utrudnienie. Powodzenia!

Serafin



Rzeczywiście na dnie koperty znajdował się pierścień z zielonym kamieniem. Tylko co to wszystko miało oznaczać? Nikt nie skontaktował się z nimi osobiście, a teraz mieli jeszcze zostać poddani najwyraźniej jakiemuś testowi. Niedorzeczność. Szkopuł w tym, że mogło oznaczać to tylko jedno…gra była warta świeczki.


Gdzieś wewnątrz Wieży Czterech Węży.

Krew ściekała po brodzie staruszka, który zamglonym wzrokiem spoglądał na swojego oprawcę i zarazem osobę przesłuchującą go od samego początku odkąd trafił do tego zapchlonego więzienia.

- Będziesz gadał starcze? Nawet nie wiesz ile jeszcze bólu jestem w stanie ci zadać. – spokojny głos kapitana Wasylego, denerwował Wyszemira i gdyby nie to mogliby się zaprzyjaźnić. Nie lubił zadawać innym bólu ponad to co było niezbędne, a ten bydlak najwyraźniej się tym rozkoszował.


- Dalej uważam, że twoja matka musiała się zaspokajać z jakimś ślepym osłem skoro wyszedł z niej taki muł, ale powiem wszystko. – spodziewał się kolejnego uderzenia, które jednak nie nastąpiło. Po wielu dniach, a może nocach bezowocnych przesłuchań sam MIASTO OŚMIU WĘŻY
był ciekaw, co ma do powiedzenia niedołężny staruszek.

- To chyba oczywiste, że sam nie byłbym w stanie spalić miasta z moim kalectwem. Byłem tylko mózgiem całej operacji, a teraz moi ludzi z pewnością są już w mieście i niedługo tu się zjawią wypierdku. – tym razem uderzenie nie ominęło twarzy zielarza.

- Mój kochanieńki, zadbam o to, żeby twoi ludzie byli odpowiednio przywitani. Już ty mi o nich opowiesz. – jak zwykle na twarzy Wasyla nie zagościła choćby najmniejsza odznaka jakichkolwiek uczuć.

„Przekonamy się ile sam bólu będziesz w stanie znieść. Już niebawem…”
Wyszemir zdążył pomyśleć zanim kopniak pozbawił go przytomności.
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 20-11-2008 o 23:10.
mataichi jest offline  
Stary 21-11-2008, 16:46   #2
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Pośród grupy stojącej w ruinach świątyni, czekając na pojawienie się Serafin, stał oparty o ścianę białowłosy mężczyzna o niezwykle jasnych, choć podkrążonych i lekko posiniałych od zmęczenia i mrozu oczach. Jego śnieżnobiałe, rozczochrane włosy powiewały swobodnie, przy każdym podmuchu mroźnego powietrza.
Odziany był w długi, sięgający ziemi, ciemny płaszcz, z postawionym kołnierzem, tak, aby choć trochę osłaniał twarz przed zimnem. Pod nim widniała solidna skórzana zbroja, z elementami kolczugi w kilku miejscach. Na korpusie mężczyzny widniał pas biegnący od prawego ranienia, na którym widniały różnej wielkości buteleczki, z szarawą substancją. Na nogach nosił wysokie bytu, zdradzające wiele kilometrów przebytych przez właściciela. Szerokie, czarne spodnie, przy których na wysokości ud widniało po 5 noży, były wpuszczone w buty oraz przytrzymywane przez pas, z dużą, zdobioną klamrą. Nie nosił plecaka, zamiast niego na plecach widniały dwa krótkie miecze, w każdej chwili gotowe do dobycia. Przez lewe ramię miał przewieszoną torbę, w której prawdopodobnie trzymał resztę ekwipunku. Na skrzyżowanych przy piersi rękach założone były skórzane rękawice, nabijane przy kostkach ćwiekami.

Stojąc tak i patrząc na prawdopodobnie przyszłych towarzyszy, Kruk zaczął się zastanawiać, co ich skłoniło, żeby odpowiedzieć na wezwanie Serafin… On sam dokładnie nie wiedział, dlaczego wpakował się w tą całą sytuację. No cóż, nie było sensu szukać winy. Ważne jest to, że jest tutaj i jeżeli chce przeżyć nie może odstąpić od tego zadania.

Zimny powiew spowodował dreszcz na całym ciele mężczyzny.
-„Pieprzona zima… Dawno takiej nie było, a jak przyszła to akurat teraz, kiedy szykuje się przed nami długa wędrówka”.
Narzekając w myślach wyciągnął z torby butelkę wina i pociągnął z niej solidny łyk.

Z rozmyślań wyrwał go dźwięk zbliżających się kroków, które dochodziły zza wyważonych drzwi. Zadowolony, że pracodawca nareszcie się pojawił wyprostował się i podszedł kilka kroków do przejścia. Widok małego chłopca, owiniętego w stare szmaty zamurował go. Spodziewał się kogoś innego.

- Piękna pani Serafin kazała wam to oddać.- powiedział dzieciak, przekazując kopertę Krukowi, którego zdziwienie rosło z każdą chwilą.
Zanim mężczyzna otworzył kopertę, chłopaka już niebyło.

- Co my tu mamy…- powiedział głośno, poczym przeczytał list tak, aby każdy mógł go wyraźnie usłyszeć.
Wzmianka o rywalizującej drużynie zmartwiła go nie na żarty. Teraz powodzenie misji i jego interes zależy od tego, czy on i zgromadzeni towarzysze będą szybsi od innych.

Gdy skończył czytać, wyłożył pierścień na otwartą dłoń i spojrzał na niego.

-„No ładnie, teraz zostałem liderem z przypadku”- pomyślał, po czym zabrał głos- Jak widać zostaliśmy wciągnięci w grę Serafin, w której stawka jest naprawdę wysoka. Zwą mnie Białym Krukiem i jestem łowcą nagród.- przerwał na chwilę, aby złapać oddech- Na początek powinniśmy ustalić kwestię lidera. Jeżeli ktoś czuje, że lepiej sprawdzi się w tej roli niż ja to niech się zgłosi. Uważam, że lepiej rozwiązać to głosowaniem niż później borykać się z problemami i kłótniami- dokończył i rozejrzał się po wszystkich- następnie powinniśmy pomyśleć nad jakiś planem uwolnienia Wyszemira i jak najszybciej go zrealizować. Nie wiem jak wy, ale ja nie mam zamiaru dać się pokonać innej grupie i zapomnieć o dalszej wyprawie.
 
Zak jest offline  
Stary 21-11-2008, 17:24   #3
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Wędrówka w zimie nie sprawiała Halazowi większych problemów. Musiał odnaleźć się w każdych warunkach klimatycznych, bez względu na terytorium i porę dnia. Był tym, który z naturą stanowi jedność i potrafi przeżyć jej największe kaprysy. Przynajmniej tak było od zawsze. Ulica, którą szedł, wciąż była obrzydliwa, mimo całego piękna tkwiącego w zimie. Ludzka wegetacja zawsze zaskakiwała Halaza. Nie wyobrażał sobie, że w tych prymitywnych budynkach, ktoś mieszka i co gorsza jest z tego dumny. Nazywają to cywilizacją? Śmieszne. Obraźliwe. Niestety, tutaj prowadziło go ogłoszenie, które znalazł przypadkowo wędrując przez miasto. Zwykle trzymał się z dala od tych wszystkich awanturników, którzy warci byli mniej od oferowanej nagrody. Jednak on miał wielki cel, który zmarnować się nie powinien. Zadanie wydawało się dobrym sposobem, na ukończenie całej nauki i możliwość zyskania mocy, o której zaczął marzyć.

Odnalezienie właściwej karczmy było sztuką chyba większą, niż przejście przez dzielnicę bez szkody. Navaah stał chwilę przed tą... "oberżą", wpatrując się przez szyby w izbę. Spojrzał w górę, gdzie powinien być szyld. Sama belka wystawała ze ściany, dopełniając obraz ubóstwa i rozpaczy tego miejsca. Or-Utain zaśmiał się gorzko i pchnął drzwi. W środku tawerny było jeszcze gorzej. Wszechobecny smród potu ludzkiego, wzmaganego przez liczne warstwy ubrania jakie na sobie posiadają. Jemu wystarczyło jedynie szare szaty z nieokreślonego materiału, oraz proste buty skórzane. Do tego charakterystyczny zapach rzygowin, oraz mocnego alkoholu. Skądś to zna. Halaz woli jednak o tym zapomnieć. Stare czyny powinny zostać zapomniane i leżeć tam gdzie powinny być - było to trudne. Wciąż jego oczy ślizgały się od rąk barmana do lady, gdzie... Musi zapomnieć o tym wszystkim. Stał się wtedy tak bliski ludziom.



Jego pojawienie się wzbudziło złą ciekawość wśród gości tawerny. Dla Halaza było to coś, co nauczył się ignorować. Skutecznie potrafił ostudzić zapał co bardziej ksenofobicznych charakterów. Zresztą - nie wielu ma w życiu okazję spotkać jakiegokolwiek osobnika z jego rasy. Halaz Or-Utain był dziwną hybrydą łączącą w sobie humanoidalne kształty z cechami zwierzęcymi. Nazywali siebie samych Navaaha i zamieszkiwali lasy, które znajdowały się bardzo daleko od tego miejsca, czy od "cywilizacji" w ogóle. Był przeciętnego wzrostu, mniej więcej ludzkiej postury - lecz tylko to łączyło jego zewnętrzny wygląd z innymi rasami. Ciało miał pokryte szarym, dłuższym futrem, grubszym w czasie zimniejszych pór roku. Pysk bardziej tępy, bez bardziej uwydatnionego nosa, przypominający zająca. Zęby z ostrymi kłami. Oczy duże, o błękitnych tęczówkach. Długie uszy, szpiczasto zakończone. Palce zakończone krótkimi, choć ostrymi i twardymi szponami. Czy widać było, że jest druidem? Wątpliwe, nikt nie traktował Halaza poważnie... Do czasu.

Serafin okazała się być kobietą. Chyba człowiekiem, choć jej uroda zdawała się mieć coś z elfickiej krwi. W każdym razie rozpoznała chętnego do zadania. Pewna zaleta tego wyglądu w kontaktach z innymi rasami. Było wolne miejsce przy trochę większym, okrągłym stole. Halaz obserwował kolejnych "towarzyszy". Większość ludzie... Cholera. Jest elf, dobrze że jest elf. Gnom, nie widziałem takiego gnoma, ale to doskonale, że znalazł się też gnom. Serafin mówiła dużo, choć konkretnie. Zadanie wydawało się być proste. Do Krainy Bogów wyruszy drużyna, która najszybciej uratuje staruszka, niejakiego Wyszemira. Halaz uśmiechnął się lekko, gdy padła propozycja nagrody pieniężnej. On chce czegoś innego... Nie zależy mu na pieniądzach - wręcz przeciwnie, nienawidzi ich. Przynoszą samo nieszczęście. Spojrzał ukradkiem na resztę, obserwując ich reakcję. Oni na pewno mają pomysł co z nimi zrobić.

Wybór lidera padł na niego. Spojrzał na fioletowy pierścień w miarę obojętnie, choć z krzywym uśmiechem. Puścił mimo uszu tego "chomiczka". Ludzie nigdy nie byli specjalnie inteligentni. Problem polegał na tym, że miał poprowadzić kilkoro ludzkich przedstawicieli. Oznaczało to, że musi powstrzymać swoje uprzedzenia do tej rasy. Oby wytrzymał... oby... Miał nadzieję, że nie stracą go z góry, ze względu na rasę. Nie był to kompleks - raczej obawa przed niepotrzebnymi komplikacjami, które jedynie spowalnia i nic nie daje. Stuknął o podłogę kilka razy swoim wędrownym kijem, zakończonym jastrzębią głową z fioletowymi kamieniami w miejscu oczu.

- Możecie mnie słuchać, albo nie... - zwrócił się w stronę drużyny, gdy Serafin opuściła karczmę.

Starał się patrzyć w stronę elfa i gnoma. Ludzie go irytowali, zacząłby się jąkać.

- Jeśli jednak chcecie wyruszyć do tej Krainy Bogów, dobrze by było, gdybyśmy zaczęli współpracować - rzekł. - Oczywiście, nasze drogi rozejdą się później, więc mam nadzieję, że taki układ będzie korzystny dla was i dla mnie i że wytrzymacie ze sobą.

Bo nie wiem, czy ja wytrzymam z wami - pomyślał z przekąsem.

- Jestem Halaz z rodu Utain, będę waszym liderem, co oznacza, że odpowiadam za was. Będzie to się wiązało również... z niemiłymi konsekwencjami w przypadku jakiegokolwiek błędnego ruchu z waszej strony. Oczywiście w razie mojej porażki, jestem gotów przyjąć odpowiednią karę... Ponadto liczę, że nie będę musiał - jak to powiedziała ta kobieta - rozwiązywać między wami sporów.
Zrobił krótką pauzę i zapytał;
- Czym się specjalizujecie? Musimy przyjąć pewien plan. Ja jestem druidem i początkującym czarodziejem w dziedzinie czarnej magii.

Zabójcze połączenie, wierzcie mi - pomyślał. Po tym zamilknął. Powiedział wszystko, co do powiedzenia miał. Teraz będzie milczał do czasu, aż coś zmusi go do mówienia. Przewracał pierścień w palcach, aż w końcu schował go w głębokiej kieszeni szaty. Funkcja lidera okazała się już na początku trudna, ale jakoś to wytrzyma. Jeśli okażą się zgrani, to wszystko pójdzie dobrze. Choć wątpił, by ludzie mogli poświęcić swoje tzw. "idee" dla reszty. Obawiał się tej odpowiedzialności za ich czyny, którą mogą wykorzystać przeciwko niemu. Czy dożyje czasów, gdy wszyscy będą zgrani i Halaz nie będzie musiał uważać na swoje plecy? Ponadto nie wiedział, kto należy do drugiej drużyny, choć podświadomie się ich obawiał. To nie są amatorzy. To zawodowcy. - jego umysł bardzo szybko wyłuskał główny problem. Choć musiał przyznać, że jego grupa również nie należy do pospolitego mięsa. Mimo wszystko ludzie mają pewne cenne umiejętności. Co do własnych, Halaz był ich pewien.
 

Ostatnio edytowane przez Terrapodian : 21-11-2008 o 17:42.
Terrapodian jest offline  
Stary 21-11-2008, 20:24   #4
 
Eravier's Avatar
 
Reputacja: 1 Eravier nie jest za bardzo znanyEravier nie jest za bardzo znanyEravier nie jest za bardzo znanyEravier nie jest za bardzo znanyEravier nie jest za bardzo znanyEravier nie jest za bardzo znany
Isebrin


Po treściwych i krótkich poszukiwaniach nareszcie trafiłem na jakąś ciekawą pracę, coś na czym mogłem zarobić .Może przy okazji jakaś przygoda trafi mnie. W mieście panowała ponura atmosfera, brud, smród i ubóstwo tak bym to określił. Na ulicach szlajały się osoby dziwnej treści, jacyś popaprańcy. Jednak nawet w tym mieście jak i w każdym innym plotki o szybkim zarobku rozchodziły się błyskawicznie. Na każdym kroku widziałem osoby łapczywie spoglądające na moją sakiewkę i złoto w niej, a raczej aktualny jego brak. Który miałem zamiar zmienić rzecz jasna. Choć gdzieniegdzie przechodzili obok mnie ludzie z wyższych sfer, to z daleka było można dostrzec strach w ich oczach, na widok plebsu łażącego po ulicach miasta. Dobrze, że drogę tą umilała mi polityczna rozmowa z Berionem, która przy okazji chyba odstraszała potencjalnych złodziei. Choć właściwie to się ich nie bałem ale szkoda by było mi na nich czasu. W końcu po kilku minutach drogi dobrnąłem do zrujnowanej świątyni Sylibi. Za stanąłem na chwilkę .Hm… zastanowiłem się przez sekundę by przypomnieć sobie wszystkie informacje jakie znam o tym miejscu. Wokół tej ruiny panowały dziwne legendy i historie.




Historia ta owiana jest rąbkiem tajemnicy. Dla wielu ludzi, zwłaszcza w niespokojnych tych i śmiało rzec można trudnych czasach ruiny świątyni Sylibi z jedną tylko myślą się kojarzą, a wcale nie jest ona radosna. A chodzi o bitwę która rozegrała się pod tymi świątynnymi murami przynosząc śmierć i zgliszcza tego miejsca, oraz początkując upadek tegoż miasta. Które o dziwo swego czasu wielkim na potęgę wydawało się być. Mówi się, że była to świątynia chroniąca miasto. Jak było naprawdę nie wie chyba już z żywych nikt. Tak czy inaczej tym razem miało być nie tak jak legendy i słowa ludzkie głosiły, tym razem odwiedziny ruin świątyni Sylibi miały w odróżnieniu od wszystkich legend być wyjątkowe, szczególne, doniosłe. Nigdzie na zewnątrz nie było widać ducha żywego. Jednak gdy wszedłem do ruin świątyni twarzy kilka ujrzałem. Których zlustrować dokładnie nie mogę ponieważ do ruin , psując atmosferę spokoju , wszedł młody chłopak z jakimś listem i rzekł:

- Piękna pani Serafin kazała wam to oddać. - Wręczając go pierwszemu z brzegu śnieżnowłosemu mężczyźnie w długim płaszczu który podpierał się o kawałek ściany która ledwo się jeszcze trzymała. Ja zaś w kącie ruiny stanąłem by wiatr i śnieg mi w twarz nie wiały. Odziany byłem w ciemny długi płaszcz z kapturem. Na brzegu płaszcza owego można dostrzec było pasek biegnący od góry aż po dół płaszcza z niezrozumiałymi runami. Z płaszcza wystawała ciemna czaszka co trochę nie pasowało do całego obrazu tej postaci tak jak by wyrywając się zupełnie z obrazka.




Kto zaś się zbliżył na tyle blisko by twarz spod kaptura zobaczyć ten ujrzał młodego mężczyznę. Emanowała od niego dziwna aura która mogła wręcz wzrok, przyciągać. Mężczyzna owy miał średniej długości zadbane, rozpuszczone, brązowe włosy. Ciemne uwodzące oczy. Ciepłej czerwonej barwy usta i symetryczny nos. Zaś gdyby ktoś zbliżył się jeszcze bliżej dało by się wyczuć rozchodzącą się przyjemną woń. Mężczyzna wydawał się z kimś rozmawiać jednak nikogo w pobliżu widać nie było.




„Piękna pani Serafin ? Hm… to może być ciekawy przypadek. Muszę wyciągnąć tego starucha z celi by ujrzeć tą Serafin i jej twarzyczkę „ – pomyślałem zaraz po słowach dziecka”

Białogłowy wydawał się być trochę zdezorientowany zaistniałą sytuacją. Jednak po chwili spokojnie przeczytał na głos tekst. Po czym wyjął pierścień z koperty i powiedział kilka słów od siebie.

- Ależ słowa. Sprytna pokrętna logika wcześniej gdyby ktoś się domagał bycia Liderem miał by sporą szansę na zostanie nim teraz zaś po tych słowach gdybym rzekł, że chcę nim zostać cała grupa wolała by Ciebie. Bo okazałeś się tak miły i chciałeś rozwiązać tą kwestię głosowaniem. Mimo wszystko zaryzykuję, wydaje mi się że lepiej się spiszę w tej roli. - odparłem bez pardonu.

„ Mimo wszystko białogłowy wydał mi się sprytną i w miarę inteligentną osobą. Nawet z niego ciekawa postać, prawdopodobnie walczy za pomocą tych noży. Co reprezentuje sobą reszta drużyny ? hm... „ rozejrzałem się trochę po ich twarzach.

- Mam na imię Isebrin - Dodałem, tak jak bym w całym tym wywodzie zapomniał się przedstawić.
 

Ostatnio edytowane przez Eravier : 21-11-2008 o 20:48.
Eravier jest offline  
Stary 22-11-2008, 14:57   #5
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Aaron Huesmann - Zieloni

Miasto nie zrobiło jakiegoś piorunującego wrażenia na Aaronie. Chaotyczna zabudowa, setki niewielkich, krętych uliczek faktycznie przypominały węże wijące się pośród budynków. Budynki również nie powalały swoim ogromem czy architektoniczną perfekcją… Również mieszkańcy miasta, przynajmniej w tej dzielnicy, przypominali bardziej żyjące w brudzie zwierzęta niż mieszkańców cywilizowanego miasta. Choć może to właśnie była tutejsza cywilizacja? Miasto miało jednak swoją niezaprzeczalną pozytywną cechę – zabudowa znacznie zmniejszała wpływ zimy i zdecydowanie prościej było przeżyć w zabudowanym terenie niż w dziczy. Aaronowi zima wydawała się dziwnie ostra, ale może tutejszy klimat był taki…
Propozycja, czy może raczej należy powiedzieć plotka, usłyszana od barmana zawierała dostatecznie dużą ilość słów mających coś wspólnego z pieniędzmi, że Aaron postanowił się nią zainteresować. Jego zasoby kończyły się dość szybko, a bezczynne siedzenie w karczmie nie wpływało pozytywnie ani na jego kondycję, ani na ciężar sakiewki. W sumie nie było to zadanie, o jakim by marzył, ale – samo miasto działało na niego przygnębiająco i była to dobra okazja, aby się z niego wyrwać. Uregulował należności w karczmie, unikając przy okazji zapłacenia za „usługi dodatkowe”. Sprawdził zawartość plecaka, ubrał się, przewiązał włosy tak, aby osłoniły uszy i wyszedł.
Zrujnowana świątynia Sybilli – miejsce jak każde inne, aby umówić się z najemnikami. Choć można było wybrać coś znacznie bliższego miasta… Tak jak podejrzewał nie był tutaj sam. Piec innych postaci zebrało się na dziedzińcu świątyni. Aaron zwyczajowo pojawił się zaledwie kilka chwil przed wyznaczoną godzina spotkania – nie miał, więc wiele czasu na obejrzenie reszty towarzyszy, lub konkurentów, ale również oni nie mieli czasu na obejrzenie jego.
Zaskoczeniem było pojawienie się posłańca zamiast zleceniodawcy. Chłopaczek oddał kopertę od jak powiedział „pani Serafin” i zniknął w zimnym mroku. Słuch Huesmanna wyłowił zarówno słowa Białego Kruka, jak i kolejnego mężczyzny, który zabrał głos – Isebrina. Pierwszy sam stwierdził, że jest łowcą nagród, Drugi... sądząc po runach i sposobie ubierania mógł byc kapłanem lub magiem, choc czaszka... ten problem męzczyzna zostawił sobie na później...

„Fantastycznie” – pomyślał Aaron – „jeszcze nie zaczęliśmy zadania, a już zaczyna się walka o przywództwo. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Nie możemy działać, jako jednostki – wtedy zarówno nie uwolnimy Wyszemira, ale również nie wygramy tych swoistych zawodów. Jedyną możliwością i szansą jest działanie drużynowe… To obojętne, kto będzie przywódcą, ważne jak szybko i precyzyjnie będziemy działać.”

Zimny wiatr smagał jego twarz i rozwiewał poły płaszcza. Nie chodziło o to, że jest mu zimno, bardziej o to, że kryształki lodu niesionego przez wiatr były nieprzyjemne. Jeżeli w tych fatalnych warunkach poprawnie ocenił wysokość pozostałych – jego prawie dwumetrowy wzrost dawał mu miano najwyższego członka tego zgromadzenia. Jego ciemnoszary, skórzany płaszcz podbity kilkoma warstwami sukna doskonale zabezpieczał przed nawet taką „nieciekawą” pogodą. Idealnie dopasowana góra płaszcza z wąskimi rękawami i wysoką stójką była ciekawą opozycją do dolnej części – dokładnie w pasie płaszcz poszerzał się i rozpadał na cztery niezależne części nakładające się na kilkucentymetrową zakładkę. Kolejny podmuch poderwał połę płaszcza i ukazał wysokie wiązane buty podróżne i pochwę noża przymocowaną do pasa i nogawki. Co bardziej spostrzegawczy dostrzegli zapewne górę twardego, wojskowego plecaka, która wystawała spoza barków i w jakimś tam stopniu osłaniała kark przed przykrymi niespodziankami. Szelki plecaka spięte na piersi były jedyną ozdobą, czy zaburzeniem stroju. No tak. Kij. Aaron traktował go jak coś oczywistego, ale dla innych mógł być zaskoczeniem – za długi i za wąski jak na pałkę; za krótki jak na kostur czy kij podróżny. Dziwny, może półtorametrowy, okrągły kawałek drewna trzymany był przez mężczyznę w lewej ręce dokładnie w połowie jego długości.

Wiatr trochę przycichł i spokojny głos mężczyzny wypełnił zrujnowany dziedziniec świątyni.

- Nazywam się Aaron Houesmann. Jeżeli wszystkim jest równie ciepło jak mnie to możemy stać tutaj dalej i debatować o tak mało istotnej rzeczy jak kwestia przywództwa. Jakie ktokolwiek z nas ma kwalifikacje, aby je objąć? Nie znamy się, nie wiemy nic o swojej przeszłości, możliwościach, planach… Mamy głosować w ciemno? Czy może popatrzeć, kto ma najlepszy płaszcz i jemu oddać przywództwo? Ślepy los, albo, jak kto woli, dzieciak, który przyniósł wiadomość wyznaczył przywódcę – była to najbardziej sprawiedliwa forma wyboru – losowanie.
Mamy dwa dni czasu na uwolnienie Wyszemira i mamy drugą drużynę, która też chce go uwolnić i uda się na dalszą wyprawę. Zamierzamy, więc tkwić tutaj, czy może zajmiemy się ustaleniem planu działania w jakimś cieplejszym miejscu; kwestię przywództwa zostawiając na później?
 
Aschaar jest offline  
Stary 22-11-2008, 19:40   #6
 
Avdima's Avatar
 
Reputacja: 1 Avdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputację
Miasto Ośmiu Węży...
Rozpusta, brud, bieda. Miasto, gdzie na każdym kroku można natknąć się na błędy cywilizacji. Miejsce, do którego tylko masochista zawita, nie mając jakiegoś wyższego celu.
Teraz to ruina, zaledwie drobinka dawnej świetności.
Kto się znał na rzeczy, mógł miasto skwitować jednym, krótkim stwierdzeniem: cud architektury.

Miasto niemal idealnie symetryczne. Pokrętne uliczki, zdające się nie mieś większego sensu były efektem zaplanowanym przez najznamienitszych rzemieślników, znawców swojego fachu. Naznaczone jednak czasem, zaczęły przypominać chaotyczny zbiór prowizorycznych konstrukcji, większość miasta zamieniło się w slumsy, a najbogatsze budowle od dawna wyglądają jak ruiny.
Vincent nie znał się na architekturze, od niedawna dopiero zaczął zgłębiać ten temat. Dla niego miasto było nowością, tak wielkie i niegdyś znamienite, jednak zaledwie zalążek tego, co napotkać można w innych, większych miastach.

Blackborne miał się spotkać z wysłanniczką Wyszemira w świątyni Sylibi. Był ciekawy tego, co też stary wyga ma do powiedzenia na temat jego ojca. Interesowało go również zlecenie, jakim siwobrody miał go obarczyć. Znając starca, a była to znajomość raczej krótka, zadanie będzie wychodzić daleko poza standardy codziennych czynności. Inaczej po co miałby zgłaszać się do kogoś takiego, jak on?

Vincent siedział na starej, ściętej w połowie kolumnie. Czekał już kilka godzin, dawno przed tym, jak zaczęli zbierać się inni najemnicy. Ledwo dostrzegał innych kandydatów, słabo widział miejsce spotkania, za to dźwięki dochodziły tutaj doskonale. Nie chciał rzucać się w oczy, wolał poczekać, aż zbiorą się wszyscy i przyjdzie wreszcie Serafin.
Czas się dłużył, a gdy już dotarło pięć osób, tyle ile miał spotkać w świątyni, żadnej dziewczyny jeszcze nie było. Trudno, będzie trzeba poczekać jeszcze trochę...

Blackborne robił się powoli głodny, nie przewidział, że aż z takim opóźnieniem dotrze posłaniec. Gdyby wiedział, poświęcił by część czasu na zwiedzanie świątyni. Była wyjątkowo ciekawą budowlą, interesujące było szczególnie to, jakie zabiegi zastosowali budowniczy, by można było czcić boginię w pełni jej chwały.
- Piękna pani Serafin kazała wam to oddać - z zamyślenia wybił Vincenta głos młodego chłopaka. Co jest grane? Wielmożna pani nie ma czasu pofatygować swojego uszlachetnionego dupska do ludzi, których chce wynająć?

Słowa jakiegoś mężczyzny dochodziły do nadal siedzącego na kolumnie Vincenta. Cóż, przynajmniej przeprosiła za nieobecność.
Cała sprawa zaczęła śmierdzieć jeszcze bardziej, niż przedtem. Wyszemir pojmany? Druga grupa? To mają być jakieś wyścigi?
Martwił go też lider, który niekoniecznie musiał się do tego nadawać. Jako typ dość indywidualistyczny, Vincetowi już wystarczająco nie pasowała praca w grupie, do tego jeszcze konkurując z inną grupą.

Osoba przedstawiająca się jako Biały Kruk zabrała głos. Z tego, co mówił, wynikało, że został liderem. Z dalszej części również to, że liderem nie ma ochoty być. W sposób zdający się być uczciwą polityką wyraźnie dał do zrozumienia, że wolałby, by ktoś inny przejął pałeczkę dowództwa, jednocześnie podnosząc poziom zaufania wśród innych. Sprytnie, ma gadane.

Po słowach Kruka, wtrącił się ktoś inny. Cóż, słusznie gada. Do tego wszystkiego, stosując nie mniej podłą gadaninę, zgłosił siebie na przywódcę. Jeszcze jedna taka osoba, a chyba Vincent pozostanie na tej kolumnie do czasu, aż sobie pójdą. Głosowaniem w tej chwili wiele nie zdziałają, szczególnie na tak błahy temat. Jak dla Blackborne'a, mogłoby nie być żadnego przywódcy, zaś wszystkie spawy uzgadniane razem. Niech każdy robi to, co potrafi najlepiej.

Zaraz za Isebrinem odezwał się Aaron Houesmann. Jego słowa brzmiały wyjątkowo spokojnie jak na to, że mężczyzna wystawał nawet zza zrujnowanych ścian świątyni. Tak, to chyba najsłuszniejsze rozwiązanie, zająć się wreszcie tym, co było do zrobienia.
Vincent zeskoczył z kolumny, lądując na ziemi w rozkroku, podpierając się przy tym ręką. Narobił przy tym trochę hałasu, gdyż zeskoczył wprost na zimną, kamienna płytę, niemniej twardymi butami. Szybko postawił się do pionu i podszedł do swoich, chciał czy nie, współpracowników.


Przed zebranymi stanął dość wysoki mężczyzna, na oko jakieś metr dziewięćdziesiąt. Twarz miał dość przeciętną, lekko podkrążone, szare oczy i mocno zbudowany nos, co było widać głównie od boku. Włosy czarne, zmierzwione, mające kilka centymetrów długości.
Ubrany był w długi do kostek, czarny płaszcz, szczelnie zakrywający to, co nosił po spodem. Wystawał tylko biały kołnierz, na pierwszy rzut oka widać było, że ze zwykłej koszuli, jakie nosiło wielu przedstawicieli klasy średniej.
Na nogach miał wysokie i wyglądające na ciężkie buty. Wielu robotników fizycznych takie buty nosiło, jak choćby górnicy.
W ręku trzymał coś długiego na półtora metra, zawiniętego w płachtę materiału. Była szczelnie zawinięta wokół przedmiotu, przez co nie dało się go dostrzec Przez ramię miał również przewieszoną torbę, jednak i ona była zamknięta dla oczu ciekawskich.

Łatwo było się zorientować, kto był kim. Krukiem musiał być ten siwy, Isebrin to ten ładny i pachnący, zaś Aarona widział już z daleka.
- Popieram zdanie żołnierza - popatrzył na rosłego Aarona, który faktycznie zdawał się wyglądać jak wojskowy, nie tylko przez plecak, ale i budowę, która raczej do pospolitej nie należała - Niech Kruk zachowa ten pierścień, lepiej byśmy się naradzili, co robić w tej sytuacji.
Przez cały czas lekko się uśmiechał, można by powiedzieć - złowieszczo. Wyraz ten nie znikał z jego lica od samego początku.
Nie czekając na odpowiedź, już nie uśmiechając się, szybko dodał
- Wyprzedzając snucie się po karczmach i degustację miejscowego piwa, by wreszcie znaleźć miejsce, gdzie moglibyśmy się naradzić, wysuwam propozycję, byśmy zrobili zwiad i dowiedzieli się jak najwięcej o tej wieży - dalej, nieprzerwanym potokiem słów, bez dłuższych oddechów, ciągle mówił - Każdy z nas zapewne ma jakąś dziedzinę, w której się specjalizuje, dlatego to nas wybrano do tego zadania - nie wspominając kolejnej grupy - Ja mogę dowiedzieć się, gdzie położona jest ta wieża, chociaż to dość dokładnie widać z daleka, jednak miasto pokrętne i nieraz zdradliwe - biorąc pod uwagę, że Vincentowi zajęło jakieś trzy godziny znalezienie świątyni po tym, jak trafił do tej w drugiej części miasta - Co wy zrobicie, to już wasza sprawa. Oby tylko te informacje się nam do czegoś przydały.
Blackborne przełożył swoje zawiniątko przez ramię, i zaczął iść w kierunku kiedyś jeszcze istniejącego wyjścia. Zatrzymał się i odwracając nieznacznie głowę, powiedział
- Właśnie, nazywam się Vincent. Idziecie, czy będziecie tak stali?
 
Avdima jest offline  
Stary 22-11-2008, 19:59   #7
 
arispen's Avatar
 
Reputacja: 1 arispen ma z czego być dumnyarispen ma z czego być dumnyarispen ma z czego być dumnyarispen ma z czego być dumnyarispen ma z czego być dumnyarispen ma z czego być dumnyarispen ma z czego być dumnyarispen ma z czego być dumnyarispen ma z czego być dumnyarispen ma z czego być dumnyarispen ma z czego być dumny
Herażtin - Fioletowi

Stary podziemny gnom swoim wyglądem, a raczej jego odmiennością niemal dorównywał hybrydzie. Pośród głównie ludzkiego towarzystwa ci "odmieńcy, dziwadła, pokraki" wyróżniali się niesamowicie. Obaj byli z dalekich stron - a sytuacja, że człowiek postawił stopę w Podziemnym Mieście Devhanikach była iście rzadka.


Bardzo niski, garbaty, o chuderlawej posturze, wciąż opierający i podpierający się na swoim Starym Druhu - jak nazywał swój drąg - badyl, do którego był w sposób szczególny przywiązany. Cerę miał bladą, niemal fioletową, dużą twarz, oczy pozbawione źrenic, duże uszy oraz srebrnobiałą brodę. Ubrany był w swój standardowy uniform czyli jasną koszulę, brązową kamizelkę i śmiesznie wyglądającą, czarną czapeczkę, którą ze względu na zimną porę roku naciągał wyjątkowo mocno. Siedząc przy stoliku wśród przyszłych kompanów, trzymał na kolanach swój płaszcz i plecak, z nieufności dla otoczenia. Było ono bowiem wyjątkowo paskudne.




"Kolejna wiosna, a po niej kolejne lato, jesień i kolejna zima przynosząca monotonną codzienność. Ale czego ja oczekuję, dwieście lat tułaczki po zapchlonym świecie ludzi, który pozornie kipi przygodami, nie jest w niczym lepszy od życia w moim rodzinnym, podziemnym mieście, Devhanikach. Ba lepszy, jest o wiele gorszy.
Świat ludzi to świat pozorów - wydumani w swojej wyższości, potędze, stanowią istną utopię, ich parszywe rządy chciwości mogą ich doprowadzić tylko i wyłącznie na dno. Muszę trzymać dystans. Wciąż ten sam dystans, którym obdarzyli mnie dwieście lat temu. O ile nienawiść można nazwać dystansem."


"Świat to pozory, przyjmująca różne osoby wieczna iluzja. Z pozoru także kolejna nudna zima, kolejne nudne zlecenia opierające się wyłącznie na chciwości czy zawiści. Wtedy dotarła do mnie ta ciekawa informacja. Jest nadzieja, nadzieja na przełamanie codzienności, to o czym marzę od dwustu lat.
Mędrzec Wyszemir to kolejne wcielenie pozorności w moim życiu. Zgrzybiały niedołęga ma wiedzę o czymś potężnym, Kamień Dusz to z pewnością nie jest sprawa błaha. Trzeba będzie znowu zachować dystans, zachować życie. Zbliżyć się najbliżej jak się da. A potem zniknąć.
Zadanie wydaje się być proste - uratować Wyszemira z Wieży Czterech Węży. Ta kobieta - Serafin wydaje się mówić prawdę, ale czy można jej zaufać? Czy to nie kolejny podstęp człowieka, który może zaprowadzić nas wszystkich na śmierć? Wieża Czterech Węży - Nigdy w niej nie byłem... ale hmm... ciekawe czy ma podziemia."


"Muszę grać moją rolę. Dla nich i tak będę wciąż starym, głupim, pokracznym gnomem. Dołączę do tej niecodziennej wyprawy, nie zawiodę tych, z którymi muszę pracować. Mimo awersji do mojej osoby mam solidną renomę, której nie mogę naruszyć. To jedyne co umiem. To to, co umiem najlepiej i do czego zostałem stworzony. To fach, w którym używam mocy, w które obdarzyła mnie natura i los. To ona stawia przede mną wyzwania. Coraz to potężniejsze. Niech ta próba będzie moją najważniejszą. Nie zawiodę."



Herażtin uwielbiał rozmyślać, rozważać wszystko co go spotykało w życiu. Rzadko kiedy się odzywał swoim cichym, chrapliwym głosem. Tak samo i wtedy powiedział tylko:

-Mam na imię Herażtin. Niektórzy z was być może o mnie słyszeli. Inni nie, to bez znaczenia. Pomogę wam, możecie liczyć na me umiejętności. -Niemalże wyszeptał, po czym oparł się na Starym Druhu i ponownie zamyślił.
 
__________________
et lux perpetua luceat eis
arispen jest offline  
Stary 22-11-2008, 22:13   #8
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Almirith - fioletowi

Almirith przemierzał lekkim krokiem zachlapane ulice Miasta Ośmiu Węży. Zima nie oszczędzała tej metropolii… rozmokła od śniegu ziemia, tworzyła nieprzyjemną zimną breję, a wiejący chłodny wiatr wdzierał się wszędzie. Uliczki były, wąskie i kręte, przynajmniej w tej dzielnicy… dzielnicy Żebraków, pełne mend różnego autoramentu i moderunku. Od żebraków i pospolitych pijaków po bandziorów.

Stopy elfa odziane w skórzane wysokie buty zręcznie omijały błotniste kałuże. W jego ruchach znać było wielką zręczność… ale też szermierskie wyszkolenie… poruszał się płynnie, ale oszczędnie i pewnie. Silny wiatr łomotał jego ciemnozielonym płaszczem, a spod opończy, można było zauważyć nie raz i nie dwa, kawałek emaliowanej na zielono kolczugi. Piękna elfia robota, o małych, misternych kółeczkach, stanowiła idealny kompromis między ochroną ciała a swobodą ruchów, tak ważną dla każdego wojownika.


*****

Twarz elfa była skupiona, jakby spięta. Ciemne, prawie kruczoczarne włosy opadały mu na ramiona… a oczy z prawie, że błękitnymi tęczówkami tchnęły zimnem i determinacją. Nikt nie zwracał uwagi na idącego Almiritha, miasto było jednym z największych w Imperium, wiele ras i narodów je odwiedzało i zamieszkiwało, a przed zimą liczba jego mieszkańców zawsze wzrastała, bo wędrowcy chcieli przeczekać mróz i zamiecie za murami miasta. Tego roku jednak smagane wichrami pustkowia zdawały się być bezpieczniejsze niż metropolia. Susza zniszczyła część upraw latem… a teraz zimą, ledwie na jej półmetku spichlerze miejskie zaczynały świecić pustkami, co rusz wybuchały zamieszki w biedniejszych dzielnicach… codziennie rano straże miejskie musiały zbierać z ulic zwłoki ludzi umierających z głodu, zimna, czy zwyczajnie zamordowanych dla zysku.

Mimo to miasto żyło… żyło i tętniło swoimi legendami, plotkami i wydarzeniami. Wrzało w nim jak w ulu, ludzie i nie ludzie pędzili za swoimi sprawami… elfa zawsze zdumiewał dynamizm ludzkiej rasy… on sam licząc sobie już wiosen sto dziesięć, wedle wieku swej rasy był młodzieńcem, który dopiero wkroczył na ścieżkę dorosłości.

„Niegdyś Trzeci Kapitan Straży, Mistrz Miecza Zakonu Srebrnych Lwów… a teraz?”- pomyślał z goryczą. „Wygnaniec… pozbawiony honoru… wyklęty za … zaniedbanie obowiązków… za to, że nie zdążył oddać życia przed swoim władcą…” to właśnie takie wspomnienia sprawiały, że wyraz jego twarzy stawał się kamienną maską. „Splamiony honor to dla Srebrnego Lwa największa hańba…”

*****


Łatwo zlokalizował wspomnianą we wiciach karczmę. Na końcu najpodlejszej uliczki w całym ogromnym mieście odrapany szyld i takież same drzwi mówiły wszystko o standardzie lokalu. Choć miało to swoją zaletę, nawet książęca straż nie zapuszczała się w tę okolicę, czyli ta karczma była idealnym miejscem do planowania czegoś nie do końca zgodnego z prawem. Otwarł szeroko drewniane odrzwia… w nozdrza uderzył go odór potu, brudu, przypalonego mięsa, kiepskiego piwa i uryny. Wszedł do środka ignorując ciekawskie spojrzenia co poniektórych bywalców. Położył znacząco dłoń na rękojeści jednego ze swoich sejmitarów, a ciekawskie spojrzenia znajdowały sobie inne obiekty zainteresowania, niemalże natychmiast.

Podszedł do stolika przy którym Białowłosa zebrała wszystkich chętnych. Usiadł na ławie, tuż obok jakiejś kobiety o urzekającej aparycji podlotka, jednak nie kobiety były mu teraz w głowie. Uważnie wsłuchiwał się w przemowę Serafin. Spoglądał na jej harmonijną twarz i lustrował jej mimikę i intonację głosu. Od razu wyczuł, że ma do czynienia z kobietą o wielkiej wiedzy i doświadczeniu, co niekoniecznie musiało być dla nich dobre. „Ona wie więcej, niż nam powiedziała” – pomyślał, nie dzieląc się na razie tą refleksją z resztą zespołu.

Określiła szybko i jasno warunki, a także korzyści jakie z tego odniosą. Krótki i treściwie… lakonicznie wręcz. Zostawiła ich samych bez pożegnania.

Jako pierwszy zabrał głos ich mianowany przez Serafin „przywódca”

- Jeśli jednak chcecie wyruszyć do tej Krainy Bogów, dobrze by było, gdybyśmy zaczęli współpracować - rzekł. - Oczywiście, nasze drogi rozejdą się później, więc mam nadzieję, że taki układ będzie korzystny dla was i dla mnie i że wytrzymacie ze sobą. Jestem Halaz z rodu Utain, będę waszym liderem, co oznacza, że odpowiadam za was. Będzie to się wiązało również... z niemiłymi konsekwencjami w przypadku jakiegokolwiek błędnego ruchu z waszej strony. Oczywiście w razie mojej porażki, jestem gotów przyjąć odpowiednią karę... Ponadto liczę, że nie będę musiał - jak to powiedziała ta kobieta - rozwiązywać między wami sporów. Czym się specjalizujecie? Musimy przyjąć pewien plan. Ja jestem druidem i początkującym czarodziejem w dziedzinie czarnej magii.

Almirith odetchnął z ulgą, szczerze mówiąc spodziewał się, że ich lider okaże się bucem, bez wyobraźni i pomysłów. Elf skrzywił się słysząc słowa o „czarnej magii”… jako przedstawiciel najstarszej rasy… miał z nią styczność i szanował ją, nigdy jednak nie potrafił zrozumieć ludzi, którzy plugawili Sztukę… wykorzystując ją w swych mrocznych rytuałach.

-Mam na imię Herażtin. Niektórzy z was być może o mnie słyszeli. Inni nie, to bez znaczenia. Pomogę wam, możecie liczyć na me umiejętności. – Niski i chrapliwy głos gnoma wyrwał go z rozmyślań… przyjrzał mu się dokładnie… choć jego oblicze było przysłonięte naciągniętą mocno czapkom. „Niemożliwe…podziemny gnom… na powierzchni…” – każdy Srebrny Lew przechodził gruntowną edukację… także dotyczącą istot zamieszkujących Imperium. Nigdy nie widział żadnego przedstawiciela tej rzadkiej i tajemniczej rasy… nawet zapiski w Królewskiej Bibliotece Evermeet były bardzo enigmatyczne.

„Prastara rasa, żyjąca pod ziemią… wielcy mistrzowie kamieniarstwa i budownictwa. Nieufni ale bardzo twardzi i uczciwi…” – takie fragmenty zapamiętał z nauk.

Almirith poczekał, aż gnom skończy i sam odezwał się słowami:

- Jestem Almirith… tyle Wam wystarczy… reszta mojego nazwiska jest nieprzekładalna na język wspólny, chyba, że ktoś z obecnych włada mową mojego ludu? Zadanie czeka nas nie łatwe… Ta kobieta, ona nie powiedziała nam wszystkiego, tego jestem pewien, miejmy nadzieję, że to czego nam nie powiedziała nie zagrozi powodzeniu naszej misji, albo co gorsza życiu któregoś z nas. Dwa dni to bardzo mało, na tak karkołomne zadanie… ale chyba nie mamy wyboru? Poza tym mamy konkurencję… - przerwał na chwilę obserwując twarze pozostałych. - Halaz, słusznie powiedział, że musimy przedstawić swoje umiejętności. Mój przedmówca…szanowny Herażtin – tu skłonił się ku postaci gnoma – na pewno zainteresuje się podziemiami Wieży Czterech Węży… i myślę, że nie skłamię, ale nie ma wśród nas nikogo, kto zrobił by to lepiej niż on. Ja mogę ofiarować na służbę moje dwa ostrza… jestem wojownikiem, szermierzem, fechmistrzem, jak kto woli nazywać. Wojna to moja domena, taktyka… i walka. Jeśli przyjdzie do starcia zbrojnego, mnie tam nie zabraknie, to mogę wam obiecać. Dwa dni to bardzo mało… myślę, że powinniśmy zacząć od zdobycia jak największej ilości informacji dotyczących Wieży? Każdy z nas ma jakieś talenty, które może w tym celu wykorzystać… idąc do karczmy widziałem list rekrutacyjny do Straży Więziennej… myślę, że z moimi umiejętnościami mógłbym się dostać w szeregi Straży… Tyle mojego zdania… a Wy? Co proponujecie? Co możecie zrobić? I jeszcze jedno, jeśli mielibyśmy się rozdzielić, trzeba ustalić miejsce gdzie, będziemy się spotykać.

Elf zamilkł, czekając na reakcję towarzyszy i ich deklaracje.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 23-11-2008 o 01:20.
merill jest offline  
Stary 23-11-2008, 00:41   #9
 
Krakov's Avatar
 
Reputacja: 1 Krakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputację
Brago Ustinov - Fioletowi

Miał jeszcze dużo czasu. Wystarczająco wiele by przejść się nieco krętymi uliczkami Miasta Ośmiu Węży. Brago obserwował wszystko i wszystkich krocząc wyuczoną przed laty ścieżką cieni, która pozwalała mu pozostać niemal niezauważonym. Jego smukła sylwetkę przed przejmującym chłodem i wiatrem chronił prosty, choć solidny płaszcz oraz znajdujący się na nim plecak zawierający kilka najpotrzebniejszych mu przedmiotów. Mężczyzna przestał już nawet sarkać na tę przeklętą zimę, doceniając nawet jej pozytywne aspekty. Gdyby nie niska temperatura smród wszechobecnego rozkładu byłby pewnie nie do zniesienia. Początkowo zastanawiał się jeszcze jak to możliwe, że podczas swego życia odwiedził tak wiele różnych miast a nigdy nie zawitał do tego miejsca. Spoglądając na rynsztoki niemal przepełnione zwłokami i brudne uliczki zaludnione przez nędzarzy i najgorszego rodzaju szumowiny szybko znalazł odpowiedź. Nie było tu zbyt wielu ludzi, którymi powinien się interesować z racji swego fachu, a poza tym śmierć i tak zbierała swe żniwo każdego mroźnego dnia i nocy. Skrytobójca nie był tu potrzebny...

W końcu, stwierdzając, że widział już dość jak na pierwszy raz, udał się na wyznaczone przez Serafin miejsce spotkania. Bez trudu odnalazł obskurną knajpę na krańcu Ulicy Żebraków. Budynek nie wyglądał zbyt zachęcająco nawet jak na standardy dzielnicy. Mężczyzna przywykł do nieco lepszych lokali, a w miejscach takich jak to bywał tylko wtedy gdy było to bezwzględnie konieczne dla dobra jego sprawy. Niestety wszystko wskazywało na to, że tym razem ta "przyjemność" go nie ominie.

Pewnym, choć niezwykle cichym krokiem przestąpił próg obmierzłego przybytku. Natychmiast uderzyła go woń napitku, który w tym miejscu uchodzi zapewne za piwo, przemieszana z wszelkiego rodzaju odorami jakie mogły pochodzić z ludzkiego ciała. Tłok był na tyle duży, że nikt praktycznie nie zwracał uwagi na wysoką, szczupłą postać, która wciąż ukrywała swą twarz pod kapturem. Z resztą, rozglądając się po sali szybko doszedł do wniosku, że nie jest tutaj najdziwniejszym osobnikiem. Przechodząc nad tym do porządku dziennego ruszył przed siebie, przedzierając się systematycznie przez kolejne grupki klientów, nierzadko wywołując pomruki niezadowolenia. W końcu, w gąszczu twarzy udało mu się odnaleźć tę której szukał, a może raczej to ona odnalazła jego i kiwnięciem głowy zaprosiła go do stolika. Nie miał pojęcia w jaki sposób Białowłosa go rozpoznała, jednak nie dziwiło go to już tak jak kiedyś. Pracował dla niej już parę razy i choć niewiele się o niej przez ten czas dowiedział, rozumiał doskonale, że posiada rozliczne talenty.

Brago zbliżył się w końcu do stolika i bez słowa zajął jedno z wolnych miejsc. Później, wsłuchując się w słowa Serafin lustrował dokładnie twarze pozostałych.

Kraina Bogów... Coś mu to mówiło, jednak nie mógł sobie przypomnieć żadnych szczegółów. Istotnym było natomiast coś innego. Coś, o czym wiedział z resztą już wcześniej. Czekały na niego pokaźne łupy oraz, co w tym momencie było dla niego jeszcze ważniejsze - nie mniejsze wyzwania. Sam fakt, że się z nim skontaktowała świadczył o tym, że szykuje się coś poważnego. Teraz zaś okazało się jeszcze, że na wyprawę wyruszy cała drużyna. "Zdaje się, że chętnych jest więcej niż wolnych etatów, stąd te małe zawody" - myślał pamiętając o wspomnianej "konkurencji".

Najgorszym było chyba to, że koniecznym stanie się praca zespołowa. Mężczyźnie, który niemal od zawsze pracował sam, wydawało się to więcej niż trudnym do zaakceptowania. W dodatku Białowłosa wybrała im lidera w osobie jakiejś zwierzopodobnej istoty, jakiej nigdy wcześniej nie widział nawet na oczy. Pięknie, po prostu pięknie.

W końcu ich mocodawczyni, uznając najwyraźniej, że powiedziała już wszystko co powinni wiedzieć odwróciła się i bez słowa odeszła pozostawiając ich samymi sobie. Nadszedł czas, by dowiedzieć się kto jest kim oraz jak ma wyglądać ta cała "współpraca". Skrytobójca nie spieszył się z zabieraniem głosu. Pchanie się przed szereg zdecydowanie nie leżało w jego naturze. Wciąż ukrywając swą twarz pod fałdami kaptura przysłuchiwał się słowom kolejnych osobników, a w jego umyśle powstawały zalążki zdania na temat każdego z nich.

Najpierw odezwał się lider. Z jednym spośród jego zdań Brago całkowicie się zgadzał - mogli go słuchać albo nie. Nie spodobały mu się natomiast to, co mówił o konsekwencjach i ta niesubtelna groźba w ich tle. No i, jak się okazało, był druidem. "Tak... druid - przywódca, to właśnie to czego potrzebujemy" - pomyślał z przekąsem.

Później przemówiła zgarbiona postać, przypominająca nieco gnoma - druga po Halazie istota, której gatunku nie potrafił do końca określić. Malec przedstawił się krótko i zaoferował swe usługi, nie racząc nikogo informacją czym się dokładnie trudni. Świetnie...

Jako trzeci przedstawił się elf Almirith. Brago od razu rozpoznał w nim fechmistrza. Nie tylko poruszał się w szczególny sposób, ale i otaczała go specyficzna aura. Najważniejsze jednak, że wypowiadał się bardzo konkretnie, niemal dokładnie trafiając w myśli skrytobójcy, który co kilka chwil przytakiwał mu nieznacznym skinieniem głowy. Przyszło mu na myśl, że byłby to o wiele lepszy materiał na przywódce, niż istota, którą sama Serafin nazwała z pewną drwiną mianem "chomiczka".

W końcu, gdy wojownik skończył swój wywód, przyszedł czas na Ustinova.

- Jam jest Brago - rzekł spokojnym, choć pełnym pewności siebie głosem, ściągając z głowy kaptur. Oczom zebranym ukazały się całkiem przystojne rysy około trzydziestoletniego mężczyzny o głowie porośniętej gąszczem długich włosów równie czarnych co jego serce. Jego usta tworzyły linię prostą, nie zdradzając innych emocji niż obojętność. Najbardziej zwracało jednak uwagę bielmo jego prawego oka. Dla wielu osób nie był to zbyt przyjemny widok, jednak nie przypuszczał, by ktoś z zebranych należał do tej grupy.
- Słusznieś rzekł wojowniku - kontynuował spoglądając na elfa - Ja także uważam, że powinniśmy się jak najwięcej dowiedzieć o Wieży. Co się zaś tyczy mojej profesji - tak jak ty biegle posługuję się ostrymi przedmiotami, choć raczej rzadko ma to miejsce tak bezpośrednio. Ze swej strony mam zamiar zasięgnąć języka u kogoś z miejscowych. Wątpię by ta dziura była do tego odpowiednim miejscem, jednakże w każdym mieście są ludzie nadzwyczaj dobrze poinformowani. Myślę, że uda mi się kogoś takiego odnaleźć i skłonić by podzielił się ze mną swą cenną wiedzą.

"W ten czy inny sposób" - dopowiedział sobie w myślach.
 
__________________
Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój.
Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze.

Ostatnio edytowane przez Krakov : 27-11-2008 o 23:00. Powód: plecak
Krakov jest offline  
Stary 23-11-2008, 17:15   #10
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Woltron - Zieloni
-------------------

„Nareszcie” - powiedział sam do siebie Morgan gdy w końcu dotarł do ruin świątyni Sylibi, która znajdowała się jakieś trzy uderzenia Wielkiego Dzwonu od Wschodniej Bramy miasta Ośmiu Węży. Sam budynek był ukryty za lasem stojącym tuż obok Traktu Kupców, który biegł aż do Marchii Tysiąca Drzew. Budynek miał powybijane okiennice i wywalone drzwi, ale mury wyglądały na dosyć porządne, a kilka ocalałych witraży chroniło częściowo przed zimnym wiatrem. Nie czekając na zaproszeni Morgan wszedł do środka.

Nie było dla niego zaskoczeniem, że nie był w środku sam. Ślady butów, mimo padającego śniegu, można było znaleźć wokół całego budynku. Pięć zakapturzonych postaci czekało już na przybycie Serafin. W mroku jaki panował w świątyni, trudno było elfowi ocenić z kim ma do czynienia. „Sądząc po wzroście to pewnie ludzie, ale kto wie?”.

Dach świątyni chronił co prawda przed śniegiem, ale niestety nie przed zimnem. Mimo to Morgan odkrył kaptur, tak by wszyscy z obecnych mogli zobaczyć jego twarz. Położył przy tym rękę na rękojeści miecza i klejnocie o zimno niebieskiej barwie. Nie znał zgromadzonych i nie widział powodu by im ufać. „Kto wie czy to nie pułapka... mało to narobiłem sobie wrogów przez te długie lata” pomyślał, uśmiechając się przy tym kwaśno do siebie. Skinął jednak głową w kierunku innych na powitanie.

Nie był niski, choć takie mógł sprawiać wrażanie na tle pozostałych zgromadzonych w świątyni. Na oko wyglądał na maksimum dwadzieścia lat, ale w jego zielonych oczach nie było młodzieńczej radości, a śnieżnobiałe włosy tworzyły dysonans z młodzieńczym wyglądem. Rysy jego twarzy, jak na elfa, były ostre, ale jednocześnie symetryczne i przyciągające uwagę. Ruchy były dostojne i eleganckie, sprawiały wrażenie jakby każdy krok został dobrze przemyślany. Był ubrany prosto. Szary płaszcz z Umbarasu, podbity dla ocieplenia futrem, narzucony na skórzany napierśnik koloru szarozielonego. Pas z złotą klamrą w kształcie smoka podtrzymywał szarawe spodnie. Całości obrazu dopełniały wysokie, wygodne zimowe buty podróżne. W sumie jednak jego ubiór był ledwo przeciętny, bowiem wszystko wydawało się mocno zużyte i przechodzone. Jego majątek ukryty był w niewielkiej torbie, przewieszonej przez lewe ramię. Jedyną widoczną bronią był długi miecz, przypięty przy lewym biodrze, schowany w zdobionej klejnotami, skórzanej pochwie. Na plecach elf miał jakiś instrument muzyczny, ale innym trudno było ocenić jaki, bo został okryty tuniką.

Morgan nie zdążył porządnie zmarznąć, gdy do środka świątyni wszedł mały chłopiec, schowany za niesamowitą ilością szmat.

Piękna pani Serafin kazała wam to oddać – powiedział niepewnie, przekazując jakąś kopertę najbliższej sobie osobie. Nieco zaskoczony białowłosy mężczyzna - ubrany w prostą, ale solidną skórzaną zbroję, która sprawiała wrażenie złożonej z wielu różnych pancerzy – wziął kopertę.

Co my tu mamy... – powiedział głośno otwierając kopertę. Dźwięk rozrywanego papieru odbił się echem od grubych murów świątynie ; wszyscy czekali w ciszy i napięciu na to co było w środku. Po chwili Biały Kruk w jednej ręce trzymał list, a w drugiej zgrabnie wykonany złoty pierścień z niewielkim rubinem. Przez nikogo nieponaglany przeczytał list od Serafin.

„Pięknie” - pomyślał elf, gdy człowiek skończył czytać - „tylko tego brakowało... choć z drugiej strony to nic nowego. Serafin zawsze uważnie dobierała sobie towarzyszy, a wyprawa do Krainy Bogów to zadanie tylko dla najlepszych. Pytanie tylko na ile informacja o drugiej drużynie jest prawdziwa i czy przypadkiem nie ma kogoś jeszcze... tym jednak będziemy się martwić później” - stwierdził.

Z rozbawieniem, choć sprawa przywódca była ważna, wysłuchał dyskusji jaka wybuchła po tym jak Biały Kruk skończył czytać list i przedstawił swoją propozycję. „Ludzie i ich niezmienna potrzeba dominacji. Gdybym miał jakiś wybór dołączyłbym do bardziej cywilizowanych istot, ale nie mam wyboru i jestem na nich skazany. Trudno.”.

Mimo to potrafił zrozumieć niezdecydowanie najemnika. W końcu opanowanie pięciu indywidualności, które nie do końca sobie ufały, przerosłoby większość ludzi i to nawet bardziej doświadczonych i obdarzonych autorytetem niż białowłosy. Z drugiej strony brak zdecydowania Białego Kruka spowodował, że tracili cenny czas, co słusznie zauważył Aaron, wyjątkowo wysoki pół elf, a także Vincent, młody mężczyzna ubrany w długi czarny płaszcz, który zeskoczył z jednej z zniszczonych kolumn na której siedział.

- Właśnie, nazywam się Vincent. Idziecie, czy będziecie tak stali?

„Typowe ludzkie działanie. Znajdźmy karczmę i omówmy problem, na pewno nikt nas nie zauważy...” - pomyślał z przekąsem elf - „czas wkroczyć do akcji”.

Jeszcze chwilę mości Vincentcie – odpowiedział elf. W jego głosie było słychać lekkie rozbawienie całą sytuacją, choć trudno było zgadnąć co go rozbawiło, złowieszczy uśmiech młodzieńca czy dyskusja jakiej był świadkiem– ponieważ w mieście Ośmiu Węży nie znajdziesz miejsca tak spokojnego i cichego jak te ruiny,a co ważniejsze, pozbawionego ciekawskich oczu i uszy osób postronnych. Z listu Serafin dość jasno wynika, że mamy konkurencję, która być może jest już w mieście. Zresztą kto wie czy nie ma więcej chętnych na tę wyprawę niż pisze białowłosa. Niezależnie od tego, jeżeli ta druga grupa jest równie egzotyczna co my – popatrzył się znacząco po zebranych, po ich długich czarnych płaszczach, białych włosach, w końcu podziwiając wzrost pół elfa- to na pewno ktoś zwrócił na nich uwagę i się o tym dowiemy za niewielkie pieniądze, a jeżeli będziemy ostrożni to oni o nas dowiedzą się później. Proponuję to wykorzystać. Poza tym zastanówmy się wspólnie gdzie możemy dowiedzieć się czegoś ciekawego na temat wież, ilości straży jaka jest w mieście i tego typu spraw. Zróbmy to teraz ,bo nie sądzę byśmy później znaleźli na to wolną chwilę. Jeśli chodzi o mnie, to mógłbym się udać do karczmy strażników i spróbować od nich wyciągnąć jakieś informacje, choć nie jestem pewien czy stoi w tym samym miejscu co ostatnio... bo ostatni raz byłem tam jakieś 150 lat temu... - elf zmrużył brwi jakby próbował sobie coś przypomnieć – Ach... gdzie moje dobre maniery. Jestem Morgan – elf ukłonił się nisko - choć w tych stronach znano mnie jako Feitie Le Roche. Być może któryś z was o mnie słyszał. Jestem, jak łatwo się domyślić, bardem . Co do kwestii przywództwa to oddaję swój głos na Białego Kruka, co chyba rozwiązuje tę kwestię, ponieważ mości Aaron i Vincent oddali już pośrednio swój głos na niego. A nie sądzę by Biały Kruk zamierzał oddać swój głos na kogoś innego. Jest więc cztery do jednego lub dwóch. Przykro mi Isberenie, może następnym razem... - elf uśmiechnął się do młodego człowieka - A teraz czekam na wasze propozycje, najlepiej w krótkich żołnierskich słowach. Jeden gaduła w drużynie w zupełności wystarczy, a poza tym nie mamy całego dnia by spokojnie sobie plotkować. Weszymir czeka.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 23-11-2008 o 18:31. Powód: Mnóstwo poprawek, aghr!
woltron jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172