Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-12-2008, 22:23   #21
 
grabi's Avatar
 
Reputacja: 1 grabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwu
Martwy stwór poruszył się… A raczej nie martwy, bowiem martwi leżą w bezwładzie. Stwór poruszył się ponownie, próbując wstać. Chodź jego ciało odmawiało posłuszeństwa, wykonało polecenie. Najpierw powoli podniosło się na czterech łapach, a następnie udało mu się ustać na dwóch. Zauważyć się teraz dało rany.
Rany? Jakie rany? Przecież były tu jeszcze przed chwilą!

Ciało bestii było całe. Ryknęła głośno, upadła na cztery łapy, po czym wyskoczyła nagle na wysokość jakiś dwunastu metrów, znikając nagle z oczu.

Charles uspokoił się nieco po odejściu stwora. Jeszcze oglądał się dookoła przez kilka minut, lecz ani śladu bestii. Spojrzał na tatuaż. Był w kształcie róży. Mógłby przysiąc, że wczoraj go jeszcze nie było. Skąd się wziął? Sam by sobie go nie wytatuował, bowiem minęły czasy, gdy wyprawiał różne głupstwa. Przejechał palcem i poczuł wypukłość, zupełnie jakby coś zostało pod nim wszczepione. Przejechał palcem dookoła wzoru. Wypukłość pokrywała się z linią rysunku. Ale skąd go miał? Nie mógł rozwiązać tego problemu, więc należało odłożyć go na dalszy plan. Tym bardziej, że okolica nie okazała się bezpieczna.

Uwagę Charlesa przyciągnęła kolejna budowla. Tym razem był to wysoki, ośmio- lub dziewięcio-piętrowy budynek. Było to doskonałe miejsce, by rozejrzeć się po okolicy. Droga na górę nie była zbyt długa. Wejście po schodach, następnie wyważenie wodnych drzwi i droga na dach wolna. Charles podszedł do rogu i przykucnął. Próbował ożywić wspomnienia za czasów, gdy jako dziecko zgubił się w lesie. Nagle lekki wiatr zaczął wydawać dźwięki gwałtownego wichru, wyjącego wściekle z niesamowitą mocą. Wśród tego wycia, trzeba było wyłowić jakieś dźwięki.
Jest. Odgłosy kroków. - mówił w myślach Charles.
- Mike Sheff. Czy może mi ktoś powiedzieć co tu się dzieje? -powiedział mężczyzna.
-Ivet. Niestęty nie mam pojęcia, jestem równie skołowana jak Ty. Szczerze, to chciałam zadać to samo pytanie... Ale... Jak..? Jak to zrobiłeś? -odpowiedział głos kobiety.
W tej chwili odgłos wichru ponownie zmienił się w cicho świszczący wietrzyk.
-No to posłuchane. - powiedział pod nosem Charles.
 

Ostatnio edytowane przez grabi : 09-12-2008 o 22:25. Powód: oj te literki
grabi jest offline  
Stary 10-12-2008, 22:34   #22
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Dokończenie posta Lhianann.
- Nie musisz się mnie obawiać, żaden syn czy córka Idvy nie jest w stanie skrzywdzić swych braci czy siostry. To wbrew prawu.

Lorence chwycił chustkę, ponownie zanurzył ją w tafli wody ulicy. Powoli, nie śpiesząc się gładził najbardziej zaczerwienione miejsca ciała kobiety. Niby przypadkiem opuszkami palców dotykał co trochę jędrnej skóry piersi swej siostry. Jego twarz nie wyrażała zażenowania czy też ekscytacji, było to raczej uwielbienie. Takie, które człowiek dostrzega w spojrzeniu swojego psa.

Ból który praktycznie ją obezwładniał nie pozwalał jak na razie prawie się jej poruszać.
Dotyk mokrego materiału na rozgrzanej skórze był niezwykle kojący, świadomość tego, że jest naga, i praktycznie zdana na łaskę Lorenca została odepchnięta gdzieś na sam skraj jej świadomości. To wszystko ciągle było dla Dominique mało realne?

Treść nowego posta

Odkąd pojawili się nowi mieszkańcy miasta, wiele zmian zaszło w samej Meridol. Czuła, iż coś wyróżnia to stado. Nie, nie chodzi tu o tak zwane emocje, ekscytacje i tym podobne przyziemne ludzkie stany duszy, umysłu. Spróbuję to zobrazować najlepiej jak tylko się da. Widzicie. Meridol nie czuła tego przy narodzinach żadnego innego stada. Pewien posmak smażonego banana polanego ciemną czarną czekoladą. Tak, to co czuła było smakiem - słodko gorzkim. Zazwyczaj nowe stado miało jeden wyraźny posmak. Stado Białej Róży, aż dwa.

Każda dzielnica Thagortu miała swojego opiekuna. Istotę, której celem istnienia było służyć miastu. Niewątpliwy zaszczyt poznać Meridol mieli Aleksandra Nassau oraz Reynold Burke. Czy byli świadomi tego kim jest istota stojąca naprzeciw nich ? Niestety nie.

Jest jedna bardzo ważna rzecz odnośnie stad i symbolu wyrytego na piersi, każdego z ich członków. Jeśli członek stada oddali się zbyt daleko miejsca w którym przebywa dziecię Idvy, krew poczyna powoli spływać z jego tatuażu. Nic niebezpiecznego możecie pomyśleć ? Nie do końca. Każda kropla krwi reprezentuje jedno wspomnienie o danej osobie. I gdy ta odchodzi od swojego Opiekuna zbyt daleko. Wspomnienia wszystkich osób z nią powiązanych - bez wyjątku, poczynają blaknąć, by w końcu odejść w odmęty niepamięci.

Aleksandra stwierdziła, iż jej tatuaż pokrył się malutkimi plamkami krwi. Przed oczami Reynolda mgliście stanęło pierwsze wspomnienie, jakie posiadał odnośnie Aleksandry. Twarz dziewczyny stawała się coraz bardziej niewyraźna...
Meridol wiedziała, że para oddala się zbyt daleko od miejsca narodzin córki Idvy. Jej zadaniem było dopilnowanie za wszelką cenę aby każdy członek nowego stada stawił się u swego Opiekuna. Każdy bez wyjątku. Nie mogła pozwolić na osłabienie stada, szczególnie tuż przed pierwszą próbą.

Strużka wiatru pochwyciła zwiewnie drobinki wodnego piasku. Sypka ciecz szybko nabrała bardziej jednolitego kształtu – długiego niczym sople lodu sztyletu. Meridol wbiła ów przedmiot w taflę wody ulicy. Cała przestrzeń dookoła wszystkich ludzi stała się lodowym pustkowiem. Wodne ściany, zmieniły się w cienkie warstwy lodu. Bardzo cienkiego lodu.

Meridol raz jeszcze wskazała kierunek w jakim pragnęła, aby podążali Aleksandra oraz Reynold.

Całe miasto stało się zimne, śliskie, nieprzyjazne. Temperatura spadła znacznie poniżej zera, co biorąc pod uwagę nagość większości członków stada Białej Róży, nie wróżyło nic dobrego na przyszłość. Najbardziej chłód odczuł Charles Dolin. Mężczyzna stał na dachu budynku targany zimnymi podmuchami wiatru. Co gorsza, nie zorientował się, gdy dach budynku stał się cienką warstwą lodu. Tak cienką, że każdy najmniejszy ruch sprawiał, iż słychać było trzaski łamanej powierzchni po której stąpał.

Julian włączył telewizor, ujrzał w nim dość przedziwny obraz. Dookoła pełno krwi, roztrzaskane krzesło, nieznanego mężczyznę z odciętą głową, pełno potłuczonego materiału przypominającego szkło oraz siebie leżącego nieprzytomnie dookoła tego całego bałaganu. Chłopak był pewny, że właśnie dostał znak od Boga. Kopnął krzesło znajdujące się, najbliżej niego. Wzbudziło to zrozumiałe zaciekawienie wszystkich nieznajomych. Wpatrzonych w młodzieńca wszystko mówiącym spojrzeniem. Nie mogli wtedy wiedzieć, że tym razem chłopak rzeczywiście uratował życie pewnemu człowiekowi.

– Ishtav !!!!!!!

Głośny krzyk nieznajomej dziewczyny rozszedł się po całym Thagorcie. Ktoś chciał zostać usłyszany.

Krzyk naruszył już i tak wątłą konstrukcję budynku. Ciało Charlesa przebiło sufit ostatniego piętra. Jego ciało z impetem niczym pocisk przebijało się przez kolejne warstwy, trwało to niecałą sekundę. Dla chłopaka była to wieczność. Gdy pierwsza tafla lodu została przez niego przebita jeden z odłamków wleciał mu do lewego oka rozcinając tęczówkę. Gałka oczna wypłynęła z ciała. Skłamałbym gdybym rzekł, że to nie bolało.

Julian usłyszał ogromny trzask i huk, odwróciwszy wzrok od nowo poznanych osób spostrzegł, iż w miejscu w którym stało do niedawna krzesło leżał teraz zakrwawiony nieznajomy mężczyzna. Podbiegł do niego, podniósł i czym prędzej wyprowadził z budynku.

Grupa zgromadzonych przed budynkiem osób, szybko zorientowała się, że muszą jak najszybciej opuścić to miejsce. Budynek na wprost nich począł kołysać się we wszystkich kierunkach. W każdej chwili groził zawaleniem.


Lorence rozkoszował się tą chwilą, podczas której mógł bezkarnie poznawać ciało swojej siostry. Choć dookoła Dominique panował mróz, ona go nie odczuwała. Idva obdarzała ją wystarczającym ciepłem. Było to dość specyficzne uczucie. Wyobraźcie sobie, że dookoła was panuje niewyobrażalny ziąb, a wy możecie chodzić po dworze w stroju Adama i Ewy tak jakbyście znajdowali się na Hawajach. Wraz z krzykiem nieznajomej dziewczyny Lorence wyprostował się. Nerwowym wzrokiem znalazł swoje stado. Marcus z przyklejonym do ściany językiem stał wpół wyprostowany. Wampir tylko pomyślał, aby w jednej chwili jego włochaty towarzysz odkleił się od ściany budynku a tak też się stało. Każda sekunda była teraz ważna, czekało wszakże teraz na nich zadanie.

- Przepraszam cię, siostrzyczko. Jestem zmuszony pomóc Idvie, dzieje się chyba coś bardzo niedobrego.

Kobieta go jednak nie słyszała, w chwili gdy do jej uszu dotarł krzyk nieznajomej. Idva na jej ciele postanowiła natychmiastowo dokończyć proces narodzin. Mozaika dziwnych symboli boleśnie wyryła się na ciele kobiety, ból był nie do zniesienia. Dominique straciła przytomność. Jej zmysły jednak szybko powróciły. Jedna z wielu zalet posiadania Idvy to fakt ,iż człowiek szybko regenerował się z każdego uszczerbku na jego zdrowiu.

Kobieta stała samotna na środku ulicy. Dookoła niej, nie było śladu żywej duszy. Jej piersi niedbale zasłaniała rozdarta koszula nocna. Chłodny wiatr ocierał jej ciało powodując przyjemne dreszcze. Na ulicy leżał ciemny płaszcz Lorenca.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 11-12-2008, 22:26   #23
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Całe wydarzenie z magicznym uleczeniem przez Juliana Mike przegapił, tak więc jedynie zignorował pytanie Ivet do blondyna o to jak to zrobił. Ważniejszą sprawą było dla niego co to za miejsce i co tutaj robi, bo w całej swej okazałości to miejsce było fascynujące. Było czymś innym niż codzienność, czymś niezwykle niezwykłym. Cała tajemnica tego miejsca kusiła go, zapraszała do jej zgłębienia, ale zarazem ostrzegała przed niebezpieczeństwami takich prób, poprzez brak praw, które tak człowiek usilnie zgłębiał.

Tymczasem rozgadał się z leksza ten blondyn, jak mu tam było? Aaa... Julian. Z udawaną skromnością odpowiadał na pytanie jedynej przedstawicielki płci pięknej w tym towarzystwie. I wspomniał coś o „Darze od Boga”.

Czyżby? Nie. To niemożliwe... A może? Przecież nie bez powodu jesteśmy właśnie my. Wybrani... A więc ten człowiek również potrafi robić coś, czego nie potrafi robić zwykły człowiek. Jestem ciekaw co też on potrafi, bo jestem pewien, iż nie to co ja. To by było zbyt... prymitywne...

Julian odszedł od grupy, udając się w stronę pobliskiego budynku(o ile można to tak nazwać).

-A więc rozumiem, że nikt z was nie ma pojęcia co to za miejsce, tak? No dobra... A więc możecie mi chociaż powiedzieć jak się tu znaleźliście?

Co prawda nie miał nadziei na odpowiedź, ale stwierdził, że warto było spróbować, bo w końcu on był... Na haju...

– Ishtav !!!!!!

Przeraźliwy krzyk rozległ się, odbijając się licznym echem i krążąc gdzieś w nieskończoność.

Co do...

Obrócił się nagle, w stronę, z którego przyszedł domniemany dźwięk. Nic nie dostrzegł, prócz nieziemskiego krajobrazu. Jednak szybko zrozumiał, że było to bezcelowe. Dźwięk odbił się wielokrotnie echem i trudno było znaleźć kierunek z którego nadszedł. Obejrzał się wokoło, ale tak samo jak za pierwszym razem nic nie dostrzegł. Jedyne co się zmieniało, to wizerunek krajobrazu. Wodne ściany zaczęły się zamrażać, aż w końcu wodne miasto przemieniło się z lodowe miasto. Wtem rozległ się trzask i uderzenie. Obrócił się i ujrzał nowego mężczyznę, który nagle znalazł się przy Julianie. Był pokryty ranami i spadł z góry.

Jest martwy...

Nagłość z jaką uderzyła ta jedna myśl zszokowała go. W każdym razie, był pewny, że ten nowy osobnik jest już po drugiej stronie. Taki upadek, takie rany. Potrzeba cudu, by przeżył, a jeszcze większego, by, jeżeli przeżył, dożył kilku następnych dni z tymi ranami. Budynek zaskrzypiał niemile.

-Zaraz cały runie, trzeba się stąd ulotnić czym prędzej!

Julian podtrzymywał nowego mężczyznę pod ramię i próbował go wyprowadzić. Szedł powoli w ślimaczym tempie i jeżeli nie przyspieszy...

-A niech to...

Podbiegł do Juliana, w biegu skupiając się na swoim darze. Dar był niepewny, nie kontrolował go jeszcze zbyt pewnie, jednak był konieczny, jedyne, co teraz mógł zrobić. Skupił się i... Poczuł jak przez jego ciało przepływają dodatkowe siły. Poczuł jak zaczyna szybciej biegnąć, a jego ciało gra w idealnej harmonii. Czuł to całym sobą. Udało mu się. Dobiegł do Juliana, który zdążył już wynieść rannego z budynku.

-Uciekaj stąd! Ja się nim zajmę!

Wziął rannego i podniósł go, trzymając na wyciągniętych rękach z przodu. Zaczął uciekać jak najdalej od budynku i był szybki. Cholernie szybki. Prześcignął Julina, któremu nic nie krępowało ruchów. Biegł dalej, ile sił w nogach (a uwierzcie mi, miał ich naprawdę sporo). Dobiegł wystarczająco daleko, by w końcu przystanąć. Położył rannego na ziemi. Niepokojące skrzypienie wciąż trwało. Obrócił się i wpatrzył w lodowy budynek. Teraz, gdy nadeszła chwila wytchnienia, ujrzał jego piękno.

*

Rzut uzgodniony z kabaszem
 

Ostatnio edytowane przez Rewan : 11-12-2008 o 23:07.
Rewan jest offline  
Stary 12-12-2008, 16:58   #24
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Muzyka


Julian szedł powoli przed siebie, a echo jego kroków obijało się po wodnistych ścianach. Im bardziej zbliżał się do telewizora, tym większe napięcie wyczuwał w powietrzu. Zupełnie, jakby był obserwowany. Jego powolne kroki zdawały się trwać tysiąclecia, a im bliżej był celu, tym czas się wydłużał. W końcu, jego ręka ostrożnie chwyciła pilota i nacisnęła czerwony guzik. Rozległ się błysk i…

Krew była wszędzie. Upiornie buczący monitor świecił się purpurową poświatą, w pewien obelżywy sposób przyciągając wzrok chłopaka. Chciał się odwrócić, zamknąć oczy, wyłączyć ten koszmar, który rozgrywał się przed jego oczami. Nie mógł. Po prostu nie mógł przestać patrzeć na tę makabrę.

Na ekranie pojawił się nieznany Julianowi mężczyzna z odciętą głową. Leżał na podłodze, cały w swojej krwi. Pod nim widniały szczątki krzesła, niektóre przebijające jego ciało na wylot. Obok, nieprzytomny, leżał sam oglądający.

Mężczyzna był martwy.

Julian odwrócił powoli głowę i spojrzał na pobliskie krzesło. Dokładnie w tym miejscu miał leżeć nieznajomy. Może, gdyby je odsunąć, człowiek by przeżył?

Może…

Chłopak rzucił się na krzesło i kopnął je z całej siły, aż uderzyło o ścianę, wzbijając w niebo piaskowe krople, lśniące w porannym świetle.

Nagle, krzyk wypełnił wnętrze głowy Juliana, jednocześnie obijając się szerokim echem po całym świecie. Matczyński chciał chwycić się za uszy, tarzać w ziemi i krzyczeć z bólu, ale nie mógł. Po jego ciele przebiegł lodowaty dreszcz. Krople zamarzły w locie, przemieniając się w płatki śniegu. Nie tylko one. Całe miasto zmieniło się w zimną otchłań. Ściany domów zmieniły się w tafle lodu, a u góry rozległo się niepokojące skrzypienie. Jedno, drugie, trzecie. Potem tylko…

TRZASK!!!

Czas znów spowolnił. Julian powoli spojrzał w górę, nie mogąc wyjść z osłupienia. Z górnych pięter spadał mężczyzna z telewizora, przebijając jedną taflę za drugą. Był blisko, coraz bliżej, a jednocześnie tak daleko. Jego majestatyczny lot wprawiał chłopaka w zachwyt, a także przerażał jego serce. Wiedział, że musiał mu pomóc, coś zrobić. Było jednak zbyt późno. Mógł tylko odsunąć się i zakryć głowę rękoma. Po chwili rozległ się drugi trzask, w momencie, w którym biedak uderzył o zamarzniętą ziemię. Drżący Julian powoli wyprostował się, modląc do Boga, by wizja nie okazała się prawdą. To, co ujrzał, przeraziło go bardziej niż alternatywa z odciętą głową, choć człowiek przeżył. Kilka metrów od niego leżał on, poobijany, zakrwawiony. Lodowe odłamki pocięły jego ciało, żłobiąc obficie krwawiące rany. Najgorsze jednak było to, co mroźne sztylety zrobiły z okiem biedaka…

Mój dobry Boże!

NIE!!!


Kryształowy pazur wbił się głęboko w oczodół mężczyzny, nieodwracalnie uszkadzając oko. Julian mógł tylko patrzeć, jak biała maź wypływała z oka, niczym jakaś groteskowa parodia łzy. Nie był w stanie nic zrobić. Padł na kolana, zszokowany i z żołądkiem podchodzącym do gardła. Miał ochotę uciec, drzeć na sobie skórę, zapaść się pod ziemię, byleby nie widzieć tego, co się stało.

Muszę mu pomóc

Dygocąc na całym ciele, chłopak wstał i powoli doczłapał się do rannego, patrząc na jego ręce, by jego wzrok nie spoczął na zmasakrowanej twarzy. Chwycił go pod pachami i przerzucił jedną rękę przez swoje ramię, by łatwiej nieść poszkodowanego. Zrobił jeden ociężały krok, potem drugi. Poruszał się przed siebie, w kierunku wyjścia, popychany do działania jakąś dziwną siłą. Możesz to nazwać Bogiem, Przeznaczeniem, determinacją. Fakt faktem, jakoś udało mu się dojść do drzwi.

Coś się działo w około, to pewne. Gdzieś coś zaskrzypiało, ktoś coś krzyczał do Juliana, gdzieś indziej rozległ się kobiecy krzyk, dmuchnięcie wiatru, dźwięk stóp pędzących po śniegu. W uszach Juliana wszystkie te dźwięki zlały się w jeden chaotyczny szmer, nieodbierany przez świadomość i krążący do woli po podświadomości. Świat zdawał się być obok chłopaka, mozolnie idącego do przodu. Jakieś ręce wykonały nieokreśloną operację przy ciele Matczyńskiego, jakiś ciężar spadł z jego ramion, jakiś głos znów krzyknął jakąś komendę. Coś się zmieniło…

Nagle, mężczyzna zniknął z otoczenia Juliana!

Oszołomiony chłopak musiał poświęcić parę sekund, by uprzytomnić sobie fakt, że jego podopieczny zniknął. Przerażony, omiótł wzrokiem okolicę, szukając biedaka. Znalazł go, był noszony przez Mike’a. Sheff oddalał się z nadludzką prędkością od budynku, pragnąc pomóc rannemu. Ale przecież tylko Julian mógł leczyć…

Chłopak ruszył biegiem przed siebie, próbując doścignąć Mike’a. Na próżno, mężczyzna był coraz dalej i dalej, mimo szczerych prób Juliana. Matczyński przyspieszył, docierając do granic swoich możliwości. Nie mógł już być szybszy, a mimo to Sheff był ciągle daleko.

- Zabijesz go! Wracaj! Muszę go uleczyć, muszę!- krzyczał rozpaczliwie, modląc się, by mężczyzna zatrzymał się. Ciągle biegł, patrząc za rannym i krzycząc do towarzysza. Jego ciało miało dość. Julian stracił równowagę, machając rozpaczliwie rękami. W końcu upadł na ziemię, boleśnie obcierając sobie kolano i wyziębiając ręce. Próbował wstać, lecz oblany zimnym potem, zmęczony i poobijany mógł tylko kucnąć.

- Wracaj, słyszysz?! Wracaj!!!- krzyknął za niedawno poznanym mężczyzną.

Musiał pomóc, musiał. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby człowiek zginął z jego winy. To przez niego, wszystko przez niego! Trzeba było użyć Daru jeszcze w budynku.

-Wracaj tu, dupku!!!

Ocali go, musi ocalić. Musi…
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 13-12-2008 o 14:13.
Kaworu jest offline  
Stary 15-12-2008, 00:19   #25
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Pozostało czekać na znak, jakąś reakcję syreny. Ta jednak nie drgnęła. Powoli Rey zaczynał szukać popełnionego błędu w swym zachowaniu, zamierzał spytać się raz jeszcze, inaczej, gdy w jego umyśle począł formować się obraz. Oczywiście trudno mu było wyjaśnić jak i dlaczego wszyscy wokół posługują się telepatią, ale nie mógł wymagać logiki od snu. Przynajmniej nie takiej, jakiej go uczono przez lata.

Wizja była mglista, kontury rozmazane. Musiał mocno się skupić by zrozumieć, co przedstawia, a gdy sztuka ta się udała, odpowiedź go zaskoczyła. Zupełnie jak dla człowieka, który przemawia w obcym języku i słyszy swoje zniekształcone słowa, dotarło do niego, że nie widzi czyjejś wypowiedzi, lecz wspomina. Czemu akurat to wspomnienie przyszło mu na myśl, czemu akurat o Aleksandrze? Czemu miał uczucie, że nie chce myśleć o niczym innym?
Obraz zaczął rozpływać się. Za wszelką cenę starał się go ponownie uchwycić szczegóły, ale te jeden po drugim przepadały w zapomnienie. Zaniepokojony kątem oka dostrzegł czekającą Aleksandrę. Czyżby dalej się bawiła się jego kosztem, a może postanowiła wymazać ich znajomość?

-Poczekaj, przestań!-krzyknął łapiąc się za głowę. Określenie, do kogo kierował swe słowa mogło nastręczać trudności. Sam przecież tak naprawdę nie wiedział, kto manipuluje mu w głowie. Strach rósł, a ciało przejęły pierwotne instynkty obronne.
Może pierwotne nie jest dobrym słowem, bo czyż pierwotny człowiek broniąc się manipuluje czasoprzestrzenią? Mężczyzna zamknął oczy, a gdy natychmiast otworzył je ponownie wiedział, że mu się udało. Świat zatrzymał się w pół kroku. W tym jak mu się wydawało również znikające wspomnienie. Mógł przyjrzeć się małej może pięcioletniej dziewczynce. Szczególnemu wspomnieniu, ze względu na wiek. Nie znaczy to, że nie znał wcześniejszej przeszłości dziewczyny, pamięcią sięgał i dalej w czasie. To jednak, wedle jego czasu chronologicznie pierwsze, stało się początkiem nowych dziwnych doświadczeń, których dalszą część obserwował tutaj. Nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, że może je stracić.

Radość niestety nie trwała długo, gdy wspomnienie mimo braku upływu czasu znów zaczynało niknąć. Powoli obserwował, jak nici czasoprzestrzeni związane z Aleksandrą rozplątują się i oddalają od jego nici. Zjawisko to zdekoncentrowało go, a nie ma nic gorszego w takiej chwili niż utrata kontroli. Być może sam skręcił na sobie bicz tym zatrzymaniem czasu, bo sączące się krople nie przestrzegały reguł, a nieruchoma Aleksandra nie mogła zatrzymać tego procesu. Być może w rzeczywistości do końca jeszcze nie potrafił kontrolować moce. Tak czy inaczej wspomnienie coraz szybciej niknęło na zawsze.

Rozpacz szybko musiała ustąpić. Nagły podmuch targną ciałem matematyka. Działo się tak zawsze, gdy powracał do czasu, choć tym razem powrót tak jak cały skok przebiegał dziwnie. Nie znalazł się z powrotem na ulicy obok nimfy, lecz wewnątrz pomieszczenia. Czas mu w tej zmianie miejsca dyskretnie towarzyszył. Pech chciał, że dosłownie jak i w matematycznym tego słowa znaczeniu. Gdyby wyobrazić sobie jak czuje się bohater komiksu, mający do dyspozycji tylko ograniczoną liczbę rysunków do przedstawienia swojej sytuacji, można mieć pojęcie tym, co się zdarzyło.

W pomieszczeniu oprócz niego i masy różnych sprzętów stał chłopak wpatrzony w obraz w telewizorze. Nie poruszał się jednak, nawet nie drgnął. Matematyk przeszedł się po pokoju, spojrzał w obraz na szklanym ekranie przedstawiajacy ten sam pokój, lecz inną sytuację. Co to miało oznaczać?
W następnej chwili usłyszał trzask i bez stanów pośrednich stojące nieopodal krzesło znalazło się przewrócone metr dalej. Nie widział, kto i dlaczego je tam umieścił, ale nietrudno było się domyślić. Wszak w pomieszczeniu byli tylko we dwójkę. W niedługim czasie miejsce po meblu wypełniły zwłoki człowieka, a przynajmniej z tej perspektywy, mając w pamięci obraz z ekranu, trudno było ocenić, czy ma się do czynienia z żywym, czy martwym. Wszystko cały czas dalej zatrzymane, statyczny obraz, któremu jedynie wyobraźnia mogła nadać dynamiki.

Kolejne trójwymiarowe rysunki pojawiały się i znikały przed oczami Reynolda. Chłopak z ciałem zmierzający do drzwi, dlaczego ucieka? Matematyk spokojnie wyszedł na zewnątrz, gdy nastąpił przeskok i pojawił się inny osobnik, w biegu chwytający ciało, aż czuć było zatrzymany podmuch wiatru za nim. Człowiek rakieta z nieprzytomną osobą mijał go o włos, gdy czas znów ruszył normalnym biegiem. Podmuch zachwiał matematykiem i ten upadł w ciemność.

Otwierając ponownie oczy. Poznał ulicę, Aleksandrę, nimfę. Kobiety musiała zdziwić nagła, wręcz natychmiastowa zmiana położenia mężczyzny, który z kucek nagle znalazł się w pozycji leżącej z rozpostartymi rękami.

Cierpliwość opiekunki skończyła się. Gdyby mężczyzna nie był pochłonięty tym co doświadczył, gdyby zobaczył błysk lodowego sztyletu w dłoni syreny, być może powtórzyłby swój wyczyn. Dopiero zimno go otrzeźwiło. Woda pod plecami stała się przenikliwie zimna i śliska. Podnosząc się z niej dostrzegł Meridol znów wskazującą kierunek. Zrezygnował z próby dowiedzenia się co ich tam czeka, zimno jakie biło od ulic stało się skutecznym argumentem by podporządkować się woli nieznanej istoty i zniechęcić do dalszych pytań.
 

Ostatnio edytowane przez Glyph : 15-12-2008 o 00:28.
Glyph jest offline  
Stary 15-12-2008, 23:23   #26
 
grabi's Avatar
 
Reputacja: 1 grabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwu
-No to posłuchane. - powiedział pod nosem Charles.
Jakby owe zdanie było magicznym zaklęciem, tak natychmiast po jego wypowiedzeniu okolica zaczęła zamarzać. Najpierw dotarł do jego twarzy chłodny wiatr, zwiastujący wydarzenia, a po nim nadeszła niewidzialna fala, zamrażająca wszystko, przez co przeszła. Owa fala przeszła także przez niego, wywołując nagłe uczucie chłodu. Powierzchnia pod jego stopami, będąca dotychczas w połowie płynna, stała się nagle twardą i kruchą skorupą. Charles ostrożnie wycofywał się ku drzwiom, gdy w pewnym momencie przewrócił go silny podmuch wichru. Wydawało mu się, że wicher niósł ze sobą jakieś słowo, jednak nie mógł powiedzieć, jak ono brzmiało. Przewrócił się na dach i usłyszał odgłos pękającego szkła.

Pośrodku czerni stał tron. Mienił się on barwą szczerego złota. Misterne zdobienia, zawierające motywy roślinne i zwierzęce, dopełnione bogactwem kamieni szlachetnych, mówiły o przepychu i bogactwie, w jakim obracał się władca na nim zasiadający. Tron był wysoki i masywny, z dużym siedziskiem. Na tronie rozłożony był dobrze zbudowany mężczyzna, z którego twarzy i postury biła siła. Odziany w drogocenne szaty, ułożony był w pozie. Pozycja trochę dziwna, trącała sztucznością i przypominała swym wyglądem teatralną pozę człowieka osłabłego, rodem wyciągniętą z Molierowskich komedii. Mężczyzna ten spał. Na pewno niewygodnie musiało mu być... Chyba jednak nie żył. Świadczyła o tym rana krtani, co ja wygaduję, on nie miał w ogóle krtani! Olbrzymia rana wyglądała, jakby mu ją wyszarpano.
Na oparciu tronu widniały zaciśnięte pazury. Po dokładniejszym przyjrzeniu się czerni, można było zobaczyć znajomą sylwetkę. Był to stwór, który ścigał Charlesa. Siedział on na oparciu i patrzył w dół na siedzącego pod nim mężczyznę. Jedna łapa podniosła z zadziwiającą łatwością martwe ciało, podczas gdy druga pchnęła je ku ziemi. W szponach potwora zostało serce ofiary, natomiast zwłoki brutalnie opadły na siedzisko. Z serca wypływały resztki krwi, którą stwór starał się wyłapać swym językiem, by uratować jak najwięcej kropli. Ugryzł kawałek, a dookoła zdał się roznosić głos, którego był źródłem.
-Czy to wszystko. -Mimo, że paszcza się nie otworzyła, głos powrócił z większą siłą.
-Czy to wszystko! -Głos ten nie pytał, lecz oczekiwał raczej nadchodzącej zmiany.
-Czy to wszystko!!! -Tym razem głos zabrzmiał niezwykle głośno, wprawiając całe otoczenie w rezonans.

Charles powoli dochodził do siebie. Nie stał, ani nie leżał, w jakiej więc pozycji się znajdował? Jego umysł potrzebował paru chwil, by dojść do siebie i móc określić rzeczywistość. Wyczuł uścisk, chyba wisiał. Zmysły dochodziły do siebie. Słyszał odgłos pękającego szkła, który dochodził do niego. Wreszcie wydobył z siebie tyle sił. by otworzyć oczy. Spojrzał przed siebie. Był niesiony przez nieznanego mężczyznę w dość dziwny sposób. Aż dziw brał, że mógł go unieść na wyprostowanych rękach, łapiąc tak, jak to czasami łapią dzieci. Jednak nie to zwróciło jego uwagę. Dziwnym wydawał się sposób, w jaki postrzegał on oczami świat. Instynktownie dotknął dłonią swego lewego oka i z przerażeniem wyczuł jego brak. Dobrze, że był niesiony, gdyż niechybnie upadłby na ziemię. Charles dotykał jednak dalej swej rany. Mimo niewielkiego wgłębienia, rana była już zagojona, a jej powierzchnię przykrywała powieka, spojona powstałym strupem.

Zmysły Charlesa odzyskały już w pełni swą dawna sprawność, zaczął więc wymachiwać rękoma, krzycząc przy tym, aby nieznajomy go postawił.
 
grabi jest offline  
Stary 16-12-2008, 18:05   #27
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
– Ishtav !!!!!!

Wykrzyknięte słowo zdawało unosić się w powietrzu, nieprzemijające, zatopione poza czasem.
Dla Dominique wszystko wokół jakby nagle zastygło.
A po chwili rzeczywistość bez ostrzeżenia znów ruszyła naprzód.
Nagły paroksyzm bólu jaki wstrząsnął jej ciałem sprawił, że wszystko pochłonęła aksamitna czerń.

Gdy otworzyła oczy była sama.
Nawet ból, do którego zdołała się już powoli zacząć przyzwyczajać, również minął.
Ale…czemu owe wodne domy zmieniły się w domy z lodu?
Asfalt ulicy, chodniki, stojące przy nich samochody, wszystko było pokryte warstwą szronu, na szybach aut mróz wyczarował wzory prosto ze snu koronczarki.

A ona sama, chodź stojąca wyłącznie w strzępach jedwabnej nocnej koszulki nie odczuwała zimna, które powinno przecież przenikać całą. Czuła wyłącznie przyjemnie chłodny wiaterek na ciągle rozgrzanej skórze.
Teraz gdy nieprzyjemne odczucia minęły zaczęła zauważać niezwykłe piękno we wzorach pokrywających jej skórę.



Mimo tego, że nie odczuwała w żaden negatywny sposób temperatury panującej dookoła niej samej, ani to, że owe otoczenie wydawało się jak wyrwane z sny fantasty to poruszanie się po nim w praktycznym negliżu raczej nie było niczym rozsądnym.
Po krótkich dywagacjach nad stanem jej stroju nocnego udało jej się sporządzić coś w rodzaju wiązanego na biuście fragmentu materii utrzymującego się na ramiączkach i zawiązanej z boku spódniczki.
Nagle spojrzenie Dominique padło na leżący na asfalcie skórzany płaszcz Lorenca
Podniosła go, na nią był zdecydowanie za duży, ale na pewno będzie bardziej odpowiednim ubraniem niż to co ma aktualnie na sobie.
Czarny skórzany płaszcz z ciemnoczerwoną atłasową podpinką przyjemnie otulił jej ciało, podwinęła dwukrotnie mankiety, chustkę jaka leżała obok wsunęła do kieszenie na piersi, tak by nie dotykać jej przypadkiem gdy włoży ręce do kieszeni, , dłonie owinęła dwom długimi pasmami jedwabiu pozyskanymi podczas przemiany podartej koszuli w to co aktualnie miała na sobie.
Nie była to idealna izolacja, lecz lepsza taka niż żadna…
Ruszyła ulicą rozglądając się z ciekawością.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 20-12-2008, 01:07   #28
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Aleksandra Nassau

„Rozmowa za szkłem, ulice otoczone budynkami ze szkła-wody, szklano-wodny świat… Nieprawdziwy, tylko dlaczego znajdują się w nim prawdziwi ludzie? Realni, czujący i myślący… „

Aleksandra spojrzała na swego milczącego towarzysza drogi, milczącego towarzysza życia… Czasami człowiek podaje obcemu człowiekowi rękę i czuje jakby znał go od lat, w tym wypadku nie było to tego typu wrażenie, ponieważ był jej częścią. Najdziwniejsze, że takie samo odczucie władnęło Aleksandrą, ktoś z nią był już od dawna. Nie anioł stróż, nie sumienie, nie bliźnia dusza, lecz obserwator, towarzysz - Reynold… Z drugiej strony może sama to wymyśliła, bo tak bardzo chciała odszukac odrobinę logiki w tym całym szaleństwie. Nie szukała też odpowiedzi w umyśle mężczyzny, wystarczyło jej, że czuła, iż w jego słowach nie ma fałszu. Był za to delikatny niepokój, ale też ulga, prawidłowa doza niedowierzania, oraz potrzeba stabilizacji… „Jest normalny, nie ma potrzeby mącic mu w głowie zawłaszcza jeśli sam do niej nie zaprasza.”

Każdy kolejny krok prowadził coraz dalej w świat tego snu, choc oboje mieli nadzieję, że spełnia on dokładnie przeciwną rolę - prowadzi ich do domu i normalności. Dziewczynie było chłodno, jednak nie przekonywało ją to do wiary w to co ich otaczało… Jeśli dalej potrwa w takim stanie, niewiara doprowadzi ją do szaleństwa, a może właśnie w niej odnajdzie jakąś metodę? Zatrzymał ją delikatny wybuch emocji tuż obok – zaskoczenie przeradzające się w niepokój. Reynold zasłonił ją swoim ramieniem przed czymś na kształt zjawy. Zero heroizmu zwykły ludzki gest, który może za razem uratowac kiedyś komuś życie, jak i w obec niebezpieczeństwa być zupełnie bez znaczenia. Dokładnie w miejscu w którym chwilę wcześniej stali pojawiła się rozwiana sylwetka kobiety, ni to duch, ni to ciało – dla Aleksandry nie istniało, gdyż nie czuło. Co więc z materią nieożywioną w okół niej na co dzień ? A ty zwracasz uwagę na każdą cegłę i każde źdźbło trawy wokół Ciebie? Każde uczucie jest jak wizja, wiąże się z konkretnym człowiekiem, tym kim jest i co zrobił. Dla Aleksandry właśnie z takich wizji składa się świat…

Widząc wyciągniętą dłoń odruchowo odwróciła się dokładnie w przeciwnym kierunku, niż wskazywany przez nimfę i zrobiła parę kroków po których przestała czuc obok siebie cokolwiek, odwróciła głowę i dostrzegła Reynolda próbującego dojśc do czegoś składnego z wytworem tego świata, którego nie powinno być. Proste pytanie, będące ponagleniem, zupełnie pozbawione intonacji spotkało się z zagadkową odpowiedzią wywołującą jak wszystkie tego typu odpowiedzi uśmiech - „Rozmawiam z białym króliczkiem Alicjo.”

Rozmowa nie okazała się jednak łaskawa dla jej inicjatora… Nim Aleksandra zdążyła cokolwiek odpowiedziec, bądź tylko zmienic wyraz twarzy Reynold objął głowę dłońmi, a siła jego strachu odrzuciła prawie dziewczynę do tyłu…
„Co mogło się stac? Nie, źle postawione pytanie – jak mogło się to stac?”
Krzyk, prośba o spokój… Zmrużyła na moment oczy , gdy wiatr zadął prosto w jej twarz. Nim zdążyła je otworzyc Reynold leżał już na ziemi z rozpostartymi rękami. To, że się czegoś nie rozumiemy nie znaczy wcale, że musimy czekac na odpowiedź zanim zaczniemy działac… Nim duch opuścił zrodzony z dłoni, jak się dziewczynie wydawało, sztylet była już przy Reynoldzie i wyciągała do niego dłoń, bo cóż innego mogła zrobic? Jej ruchami zawsze kierowało coś zupełnie innego niż rozsądek, czy też decyzje podjęte przez umysł zwłaszcza jeśli chodziło o osobę tego mężczyzny. "Czy tak będzie ze wszystkim względem niego?"

Zimne, lodowe spojrzenie Meridol przyciągało Reynolda tak bardzo, że nie zauważył, gdy pojawiła się przy nim Aleksandra. Z początku jej zbliżenie wywołało u mężczyzny niepokój. Miał w pamięci swoją stratę, albo raczej pamiętał o stracie, bowiem po wspomnieniu nie został nawet ślad. Mimo to, być może ze strachu, nie protestował, gdy dziewczyna pochyliła się nad nim. Z tej pozycji trudno mu było nie dostrzec krwawiącej róży na jej piersi, z której skapnęło kilka kropel. Wyobraźnia podchwyciła ten widok.

„Czy we śnie można się wykrwawić?”-zapytał się w duchu, niespodziewanie pojawiła się na nie odpowiedź – „A jesteś zupełnie pewny, że to tylko sen?”

Jednak większe zaskoczenie spotkało go w momencie, gdy dziewczyna chwyciła jego rękę, pomagając wstać. Ranka na jej piersi natychmiast zasklepiła się i zniknęła. Dla samej Aleksandry wrażenie spływającej po piersi małej, lepiej, ciepłej strużki zmieniło się na dźwięk kruszejącej cienkiej warstwy lakieru… Lotny umysł matematyka natychmiast układał klocki w jedną całość. Dziewczyna krwawiła, gdy się rozstali, on tracił wspomnienia. Nagle wszystko ustało. Próbujący wyjść z zakamarków umysłu rozsądek kazał wiązać te fakty ze sobą, a nasuwające się wnioski zaskakiwały mężczyznę. Czyżby myśl o połączeniu okazała się prawdą? Tak podpowiadała metafizyka, tak stanowiło wiele religijnych dogmatów, że duch nie może istnieć bez ciała. Czyż można zobaczyć lepszy dowód? Odruchowo poprawił uścisk dłoni, pragnąc nie opuszczać już dziewczyny ani na krok. Wszystkie skojarzenia Reynolda pojawiały się cieniami w głowie Aleksandry… Nigdy tak łatwo i często nie udawało jej się utrzymywac kontaktu z żadnym człowiekiem – przeznaczenie?

„Nie, połączenie. Masz rację… Oddam Ci wspomnienie…”- Starała się go uspokoic.

Mimo wszystko powstał dość nieporadnie, jeszcze oszołomiony swoją niedawna podróżą. W głowie wciąż próbował ułożyć sobie, co zobaczył. Przyszłość, przeszłość, a może był to zwykły żart losu i nic takiego nie zdarzy się na prawdę? Czy to było istotne w tej chwili?
Poczuł nagłe szarpnięcie. Aleksandra podjęła decyzję o dalszej wędrówce. Wahał się, co zrobić. Bowiem syrena jak i jego towarzyszka wskazywały inne kierunki. Zimno przenikało jego ciało. Może to, jak i nieudany skok czasowy nie pozwoliły mu rozsądnie wybierać. Sama dziewczyna miała w głowie tyle, że to co się dzieje nie może być prawdziwe i nie jest więc nie ważna jest droga, ważny jest cel. Podążanie zaś za wskazówkami ze snu prowadzi tylko w jego głąb… Zimno objęło prawie nagie ciało dziewczyny, a bose stopy lekko stąpały po cieniutkiej warstwie śniegu.

"Jak mogam nie zauważyc analogi – połączenia zmiany pogody z chęcią zatrzymania nas w mieście? Jednocześnie z symbolicznym sztyletem – to co tam było nie mogło bezpośrednio ingerowac w to co robimy, jednak chciało wpłynąc na naszą decyzje" – brak składności myśli Aleksandra zrzuciła na karb niedogodności atmosferycznych.

Brak strachu to najszybsza droga ku samozagładzie – Aleksandra niestety prawie przez całe życie nią pędziła, a tym razem w tę szaleńczą podróż zabrała też przypadkowego człowieka.

Chroniąc siebie i Reynolda przed chłodem i śniegiem przez cały czas szła za ledwie pół kroku przed nim przyciskając swoje plecy i zamarzająca na nich wilgotna koszulkę do piersi mężczyzny - utrzymując ciepło i jednocześnie pozwalając mu się opierac na swoim ramieniu. On zaś postanowił zawierzyć tej, którą nazwał podświadomością, przynajmniej póki reszta ciała i umysłu była w lekkiej niedyspozycji. Idąc próbował uporządkować mętlik jaki miał w głowie, wszystko co wydarzyło się do tej pory, jak się tu znalazł, a nade wszystko jak ma stąd wyjść, lecz jak to bywa we śnie odpowiedzi nie były oczywiste.

Uporczywie powracająca do obojga myśl o niezwykłej nici jaka ich łączy znajdowała kolejne potwierdzenie chocby w samym fakcie tego, jak łatwo potrafili się porozumieć bez słów.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 20-12-2008 o 15:06.
rudaad jest offline  
Stary 20-12-2008, 02:52   #29
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Blondyn poleciał do tyłu i przewrócił się na plecy. Z nosa popłynęła wąska stróżka krwi. Satysfakcja, którą odczuł na ten widok Jonathan, szybko zmieniła się w zakłopotanie i smutek.


Szlag... On tylko próbował mnie ratować...


Gdy już otwierał usta by coś powiedzieć, chociażby głupie „przepraszam”, chłopak uprzedził go. Nim jednak sens jego słów dotarł do Johnego, akcja ruszyła pełną parą Najpierw ręce blondyna zaczęły emanować jasną, perłowo-złocistą poświatą. Z radosnym okrzykiem położył je na brzuchu zdziwionego Noys’a, na których wykwitła piękna fioletowa plama. W zastraszającym tempie zaczęła ona znikać. Wzrok się wyostrzył, do mięśni powróciła siła. Poczuł się, jak gdyby dopiero co wstał z łóżka. Mózg wreszcie zaczął prawidłowo działać.
Chłopak przedstawił się jako Julian.


-Witaj, ja nazywam się Jonathan. Jonathan Noys, ale mów do mnie po prostu Johny. Słuchaj..


W tym momencie usłyszał męski głos, oznajmiający, że nazywa się Mike. Po szybkim zlokalizowaniu źródła głosu, Johny zobaczył mężczyznę. Blond włosy...,


Losie kochany, co to za wysyp blondynów?


...podkrążone oczy, jak gdyby nie spał od co najmniej trzech dni. Czarny garnitur, wyglądający na markowy, idealnie na nim leżał. Tylko tyle zdąrzył zauważyć, bo natychmiast odezwał się nowy głos. Kobiecy. Oświadczył on, że nazywa się Ivet. Mózg Johnatana, starał się nie zwariować od nagłego natłoku informacji. Zwiewna, jasna sukienka. Hiszpańska uroda. Wywiązała się między nimi wszystkimi jakaś rozmowa, bodajże na temat tych świecących rączek. Jednak Johny nie brał w niej udziału. Stał jak wryty, a jego zmęczony mózg pracował na najwyższych obrotach.


Stoimy tutaj w czwórkę. W dziwnym mieście, zbudowanym z pseudo wody. Trzech facetów i jedna kobieta. Dwóch facetów, w tym ja, jest prawie nagich – nie licząc majtek. Ten trzeci jest ubrany w garnitur. Kobieta jest w lekko przezroczystej, króciutkiej koszuli nocnej. I z tego co nie omieszkałem zauważyć, to nie ma stanika. Ja, jeszcze przed chwilą wyglądałem jak Tinky-Winky z tą fioletową plamą na brzuchu. Mike? Tak, Mike, wygląda jak jakiś ćpun. Julianowi płynie krew z, prawdopodobnie, złamanego nosa. I zachowuje się momentami trochę jak jakiś homo. Ja wyszedłem na jakiegoś niezrównoważonego świra, atakującego życzliwych mu ludzi. Ivet wygląd jako jedyna, jak gdyby nic jej nie było. Jesteśmy w takim oto pięknym składzie, a oni zachowują się, jak gdyby to byłą jakaś pogawędka przy kubku porannej kawy...


Jonathan ocknął się z zamyślenia, gdy usłyszał pytanie Juliana o chusteczkę. Chłopak właśnie wszedł do jakiegoś budynku. Przez ścianę widać było, że włączył telewizor, jednak obraz załamywał się zbyt mocno, by Johny mógł dostrzec to, co jest wyświetlane na ekranie. Już zamierzał skorzystać z nóg i ruszyć w lepsze do oglądania miejsce, gdy Julian kopnął z całej siły krzesło, które z głośnym chlupotem uderzyło przeciwległą do niego ścianę. Zachowanie to, było tak niespodziewane, że wszyscy umilkli. Budynek jakby w odpowiedzi na to niesprawiedliwe uderzenie, zaczął się zmieniać. Kręgi wodne, jakie stworzyło uderzające krzesło, zastygły nagle w bezruchu. Zamarzły. Cały budynek zamienił się w jedną wielką kostkę lodu. Johny patrzył porażony jednocześnie pięknem tego zjawiska, jak i strachem wynikającym z absurdu całego tego innego świata.


- Ishtav..!!!!!


Niespodziewany, przeraźliwie głośny krzyk rozdarł chwilową ciszę. Zdawało się, że przenika on na wskroś wszystko, co staje mu na drodze.

W odpowiedzi na krzyk, rozległ się odgłos, który kojarzył się z pękającą krą. Po chwili ponownie ten sam dźwięk. I znowu. Jonathan spojrzał na wyższe piętra budynku, w którym stał jeszcze Julian. Ciemny kształt spadał z dużą szybkością, łamiąc sufity, lub jak kto woli – podłogi. Na zamarzniętą ścianę budynku chlupnęła czerwona ciecz. Krew. Instynkt samozachowawczy opanował ciało Johnego, nim ten zdołał zapanować nad nim.


Pierdole to.


Z szybkością o jaką się nawet nie podejrzewał, wystrzelił biegiem do najbliższego budynku. Za sobą słyszał jakieś krzyki, wrzaski, przekleństwa. Zmusił się, by spojrzeć za siebie. Dostrzegł niewyraźnie Juliana wychodzącego z budynku, trzymającego pod ramie jakiegoś człowieka, prawdopodobnie płci męskiej. Zobaczył też Mike’a, który wybiegł im naprzeciw.

Nagłe zachwianie, spowodowane wbiegnięciem na małą kałużę zamarzniętej wody, zmusiło Johnego do ponownego spojrzenia przed siebie. Równocześnie zdał sobie sprawę, że inne budynki mimo, że o wiele wolniej, również zamarzają. Johnathan rozejrzał się szybko wokół siebie, szukając jakiegokolwiek sensownego schronienia. Jego wzrok przykuł niski, mały budynek, wyglądający na mieszkanie. Po krótkiej chwili intensywnego biegu wpadł na drzwi, otworzył je, wbiegł do środka i odciął się od reszty świata. Zimno jednak już porządnie zaczęło dawać się we znaki nagiej skórze.

Ciuchy. Potrzebne mi są jakiekolwiek ubrania.

Z rozmachem otworzył stojącą w rogu pokoju szafę i oniemiał z zachwytu. Wreszcie to złośliwe coś, co nazywamy „Szczęściem” pomachało do niego z uśmiechem. Przestronny mebel, wypełniony był po brzegi ciuchami. Szybko przeglądał znalezisko i wybierał co lepsze kąski. Czarne jeansy. Czarny t-shit.. Rozpinana, szara, długa bluza z kapturem. Białe skarpetki. Czarne adidasy.

Cudowne, tak upragnione ciepło rozlało się po całym ciele Johnego. Momentalnie poczuł się lepiej. Teraz już nie był nagi. Nie był bezbronny wobec sił natury.

Teraz, wreszcie mógł być sobą.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...
Howgh jest offline  
Stary 21-12-2008, 00:49   #30
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Córka Idvy podążała uliczkami Meridol w nieznanym sobie kierunku. Choć blisko przez kilkanaście minut nie wydarzyło się nic szczególnego. Kobieta nie nudziła się. Mogła uważniej rozejrzeć się po okolicy. Widok zaśnieżonych ścian budynków, pozwalających dojrzeć najróżniejsze szczegóły z wnętrza pomieszczeń zaspokajał jedną z pierwotnych cech każdej kobiety – ciekawość.

To ciekawość skierowała Dominique w kierunku skąd dobiegały znajome jej głosy. Słyszała je już nie raz. Towarzyszyły zawsze podczas rozmowy z duszami zmarłych osób. Trudno jest opisać owy dźwięk. Z jednej strony szelest jest za cichy, szum zbyt niejednoznaczny. Jaki to dźwięk pewnie mogłaby opisać sama kobieta. Wsłuchiwała się przecież w niego już tyle razy.

Kierowana znajomym dźwiękiem weszła do rozległego budynku. Przypominał on swą wielkością jeden wielki hipermarket. Znaleźć można było w nim to co w każdym supermarkecie, począwszy od ubrań skończywszy na zabawkach. Przynajmniej takie wrażenie sprawiał na początku, przechadzając się po alejkach, uważnie przyglądając towarom wystawionym na półkach dojrzała, broń białą, dynamit, granaty, nawet karabin maszynowy.

Nie to jednak było najdziwniejsze. Dominique wyraźnie słyszała pulsujący coraz wyraźniej znajomy jej dźwięk. Źródłem owego dźwięcznego odgłosu był łuk, nie byle jaki łuk. Broń wykonana była z kości, na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że była to kość słoniowa. Nigdzie też nie było widać cięciwy. Zupełnie jakby nie była potrzebna.

Dźwięk stawał się coraz bardziej nachalny, zupełnie jakby przedmiot oczekiwał po Dominique zainicjowania rozmowy.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172