Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-03-2009, 15:46   #61
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Sytuacja była rozpaczliwa. Nadia, William Cook i Salvatore cudem wydostali się ze sterówki na drugie drzewo. Pozostali byli na innym równie olbrzymim drzewie i kurczowo trzymali się konarów.

Wielkie zwierze, najprawdopodobniej gad, zaatakowało statek, wkładając w to całą swoją furię. Potężne zębiska i ostre jak brzytwy pazury darły poszycie i niszczyły sukcesywnie całą konstrukcję profesora, przynajmniej na tyle na ile bestia mogła dosięgnąć Dedalusa.

Race wystrzelone przez Ellisa przestraszyły na chwilę potwora, zniknął w krzakach, by po chwili wrócić… tym razem cicho i podstępnie… ale angielski arystokrata tylko na to czekał. Celnie posłana kula ze sztucera zamieniła oko gada w miazgę. Jednak to było za mało by zabić tak wielkie monstrum.

*****

Sugestia Beyersa zdobyła aprobatę większości… w zasadzie nie mieli już nic do stracenia. Wybuchy rac i tak już pewnie zaalarmowały połowę okolicznej dżungli. Tylko kto był wystarczająco zwinny by to zrobić… by zrzucić tylko jeden pojemnik z gazem…

Ona to wiedziała… wiedziała, że nikt z nich nie ma odpowiednich umiejętności by się tym zająć. Przełamała strach i wyrwała się z objęć Williama, wyszarpując mu z pochwy przy pasie nóż…

-Muszę William… muszę… wiesz, że sobie poradzę.

Ściskając spoconymi drobnymi dłońmi linę poszycia wspięła się na statek. Delikatnie, uważając na wstrząsy wywoływane prze wściekłego gada, pełzła w kierunku najbliższego zbiornika z gazem. Przecięcie grubych lin, zajęło jej trochę więcej niż krótką chwilkę.

Wreszcie stalowy, podłużny kształt opadł na ściółkę pod statkiem… Tuż obok potwora… który nawet się nim nie zainteresował. Usłyszeli wołanie Ellisa:

- Niech każdy kto ma przy sobie broń wyceluje w pojemnik, tak na wszelki wypadek, mamy tylko jedną szansę. Na trzy…

- Raz…

- Dwa…

- Trzy…

Błysk i podmuch żaru… tylko tyle poczuli, niektórzy omal nie spadli z drzew. Bestia leżała pod nimi martwa, rzucająca się w ostatnich konwulsjach.

*****

Mimo siły wybuchu, ich powietrzny statek, a raczej to co z niego zostało nadal trzymał się między konarami potężnych drzew. Na dole wokół gadziego ścierwa walały się ich zrzucone wcześniej bagaże. W tym te najważniejsze, które chcieli uratować jako pierwsze, wiele drobiazgów i przydatnych rzeczy zostało na wraku.

Gdzieś przez szum drzew i odgłosy dżungli słyszeli plusk wody… chyba, gdzieś tu w pobliżu był strumień i to dość wartko płynący, sądząc po intensywności szmeru wody. Czekała ich teraz seria trudnych decyzji… robiło się coraz później, słońce mogło zajść dosłownie za chwilę… noc zastała by ich na drzewach… Cóż zrobią nasi śmiałkowie?
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 09-03-2009, 18:20   #62
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
William miał wiele obiekcji związanych z wyprawą Nadii do wnętrza sterowca. Miał również tyle rozsądku, by ich nie ujawniać.

Czas dłużył się niezmiernie. Zdawać by się mogło, że stanął w miejscu. Wreszcie z wnętrza wyleciał szary kształt. Potoczył się wprost pod nogi potwora, który, szczęśliwym trafem, nie zwrócił uwagi na niezwykły owoc.

William sprawdził, na wszelki wypadek, czy węzeł na linie, którą się przywiązał do gałęzi, nie poluźnił się przypadkiem. Gdy tylko Nadia znalazła się w bezpiecznej odległości od wraku "Dedalusa" powiedział na tyle głośno, by wszyscy go słyszeli:

- Niech każdy kto ma przy sobie broń wyceluje w pojemnik, tak na wszelki wypadek, mamy tylko jedną szansę. Na trzy…

Z tą jedną szansą to była oczywiście przesada. Nawet gdyby chybili za pierwszym razem, to pewnie i tak by to nic nie zmieniło. Co potwór mógł zrobić? Rozdeptać pojemnik? Rozgryźć? Efekt byłby pewnie taki sam...

- Raz…

- Dwa…

- Trzy…

Potworny huk przeszył powietrze. William podniósł odruchowo rękę, chroniąc twarz przed towarzyszącym wybuchowi żarem. Drzewo zatrzęsło się, a William o mały włos nie wypuścił sztucera z ręki.

"Co to był za gaz" - pomyślał. Eksplozja zdecydowanie przewyższała to, co pamiętał z czasów wojny.

Zdawało mu się, że Chiara coś mówi, ale nie słyszał prawie nic, prócz szumu w uszach. Dopiero po chwili odzyskał słuch.

- Pani coś mówiła, panno Chiaro? - spytał.

- Mia testa Moja głowa - szepnęła pod nosem, już puszczając Voltę, która ze strachu wbijała pazury w jej ręce. - Ovviamente Naturalnie. Chcę znaleźć się już na ziemi - powiedziała pewnie, prostując się - tam będę bardziej przydatna. Pozbieram to, co przyda się na nocleg i spróbuję to jakoś spakować, żeby łatwiej było przenieść. - Otarła łzawiące oczy - Najpierw do rzeki, a potem gdzieś dalej. Musimy się wynosić jak najdalej od tego ścierwa, bo ściągnie drapieżniki. - Mówiła pewnie, zawijając rękawy. - Ale to z pewnością wiesz, sir. - I uśmiechnęła się na koniec.

Wiedział. Rozbicie obozowiska gdzieś w pobliżu byłoby kiepskim pomysłem. Te wszystkie resztki mogły przyciągnąć jakieś zgłodniałe zwierzęta.

Spojrzał w dół. Pomiędzy zrzuconymi wcześniej bagażami leżało ścierwo potwora. Znaczna część ich ekwipunku zaplamiona była krwią.
Ale najważniejsze było to, że dość ryzykowny plan się powiódł.

- Mamy dwa wyjść z sytuacji - powiedział - i żadne nie jest zbyt dobre.
- Do "Dedalusa" na nocleg nie mamy co wracać. Teraz nie spadł, ale to się może zmienić. Moglibyśmy za to rozbić obozowisko na drzewie. Można skonstruować jakieś hamaki. Lin i innych rzeczy jest na "Dedalusie" pod dostatkiem. Ale skoro nie chce się pani bawić w domek na drzewie...

Raczej nie wyglądało na to, by Chiarze taki pomysł przypadł do gustu.

- Ani w pobliżu "Dedalusa", ani nad wodą faktycznie nie powinniśmy nocować. Wszystko, co żyje ciągnie zawsze do wodopoju. Zarówno ci, co jedzą trawę, jak i ci, co zjadają trawożerców. Taki stworek jak ten nasz raczej żywi się czymś dużym, a coś dużego po prostu by nas rozdeptało. Nie pomogłaby żadna zeriba. Najlepsza byłaby stroma skała, albo niewielka jaskinia.

To ostatnie przydałoby się też, by mieć gdzie schować to, co ocalą z "Dedalusa", a czego nie zdołają zabrać ze sobą.

William powiesił sztucer na gałęzi, odwiązał linę i upewnił się, że jego Smith & Wesson jest naładowany, a potem powiedział:

- Zobaczę, co ciekawego widać z góry. Zaraz wracam...


Wspinaczka była bardziej męcząca, niż trudna. I zdecydowanie się nie opłaciła...


- Zdaje się, że jesteśmy na dnie dolinki - oznajmił po powrocie. - Dokoła same korony drzew. Zobaczyłem co prawda jakieś skały na północy, ale to dzień, czy nawet dwa, drogi.
 
Kerm jest offline  
Stary 20-03-2009, 11:15   #63
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Chiara Wodehouse & Wiliam Ellis & Mark Patter


Mina Chiary mówiła wyraźnie "Io voglio stare a terra. A TERRA!" Ja chcę być na ziemi. NA ZIEMI! Ale uśmiechnęła się ciepło.
- Sir Ellis, nocleg na drzewie brzmi nieźle. Ale ja nie potrafię w tym panu pomóc. Co innego li' tam - wskazała w dół - Pozbieram to, czego la lucertoletta przerośnięta jaszczurka nie zmiażdżyła. Zresztą należałoby też coś przygotować do jedzenia. Suchego prowiantu lepiej jeszcze nie napoczynać, a porządna zupa - "perche' soltanto la minestrone so fare. Si', brodo di pollo. bo to jedyne co potrafię ugotować. Tak, rosół." - dobrze nam zrobi. A teraz panowie, możecie mnie zestawić, per favore?

- Ja również będę mało przydatny podczas budowy domku na drzewie... - Patter zrobił krótką przerwę po kolejnej małej złośliwości (chyba nie do końca zamierzonej) - Mam również obiekcje co do tego pomysłu jako takiego... Panie Beyers, proszę mnie poprawić, jeżeli się mylę, jednak pozostając na drzewie narażamy się na wiele innych niebezpieczeństw - węże, pająki, etc... Jeżeli to - wskazał ręką na znajdujące się pod drzewem zwłoki - było jaszczurką... to wolę nie spotkać pająka. Może wartym rozważenia jest jednak nocowanie na ziemi, gdzie prościej będzie utrzymać duże ognisko? Proszę mnie dobrze zrozumieć - nie zamierzam konkurować z nikim kompetencjami, jednak żadna z wypraw w których brałem udział nie nocowała na drzewach, gdzie niemożliwym jest utrzymanie palącego się ognia... Panno Chiaro, jeżeli nie ma pani nic przeciwko jednorękiemu kucharzykowi to chętnie pomogę w gotowaniu... Może uda się nagotować jakiegoś pożywnego bulionu... - uśmiechnął się zdając sobie sprawę, że za chwilę będą zmuszeni do grzebania w kupie mięsa i posoki, jaką zachlapane było wszystko wokół drzewa...

- Ha! Ottimo! Świetnie! - przyklasnęła na propozycję panna Wodehouse.

Chociaż może nie bezpośrednio do sir Williama skierowane były wcześniejsze słowa, to jednak stanowiły komentarz do tego, co wcześniej powiedział.

- Nie sądzę - w głosie Ellisa nie zabrzmiał nawet cień ironii - by jakakolwiek wyprawa, w której ktokolwiek z nas brał udział, spotkała taką jaszczurkę. I mam pewne wątpliwości, jeśli chodzi o skuteczność ognia jako ochrony przed takimi stworami. Nawet lwy czy wilki, gdy czują swą siłę, atakują mimo zapalonych ognisk. Nie sądzę zatem, by to coś - wskazał leżącego potwora - obawiało się zbytnio płomieni.

- Warto też zwrócić uwagę na to, że wielkość stworów nadrzewnych ma pewne ograniczenia. Można zatem śmiało wnioskować, że nie są takie duże, jak nasza jaszczurka.

- Nie twierdzę, że musimy nocować na drzewie, choć pewnie byłoby to rozsądne. Prosiłbym tylko o nie liczenie zbytnio na potęgę ognia. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że zwykłe środki ostrożności nie wystarczą.


Chiara straciła zainteresowanie rozmową. Skoro się na czymś nie zna, to po się mieszać? Pochłonęła ją całkowicie idea gotowania. "Che dobbiamo cercare? Czego musimy poszukać?" Chwilę później, kiedy jej stopy stały bezpiecznie oparte na ziemi, zaczęła buszować między wyrzuconymi pakunkami. Volta oczywiście przegryzła małe co nieco z flaków ala gazowa jaszczurka na zimno. Chiara tylko westchnęła. Odganianie la bestia non prende i resultati, ho gia' provato. potwora nie dawało rezultatów, już próbowałam.

Kawał materiału potraktowała jak sanie, owiązała rogi liną, aby ułatwić niesienie. I tak nie można było tego ciągnąć po ziemi zagraconej poczwarą, korzeniami i roślinkami. Ale można więcej unieść. Po czym jej pomysł został inwazyjnie ulepszony.
Ellis przyniósł kilka solidnych drągów.

- Zastosujmy metodę starą jak świat - zaproponował. - Dwie osoby łatwiej przeniosą nawet większy ładunek.

- Jasne. - odparła - wszystko, co pomoże było mile widziane.

Chiara miała nadzieję, że zostało trochę tej wczorajszej antylopy, bo zupa na kościach gada sebrava una idea ridiccola. Spaventosa anche. zdawała się pomysłem idiotycznym. Przerażającym również.

Najpierw z rozwalonej skrzyni wyjęła w końcu swoją strzelbę. Rzeźbiona w wykwintne esy-floresy, nadawała się jedynie na duże zwierza. Per esempio un'elefante. Na przykład na słonia. Robiła dużo hałasu i o to chodziło. A że jakaś artystyczna dusza ją ozdobiła, no cóż. Chiara nie życzyła sobie strzelającego arcydzieła. W takich wypadkach bywała do bólu praktyczna. Ale jej ojciec uważał, że nigdy nie odważy się wystrzelić i będzie ją nosić dla ozdoby. Jakby chciała ładnie wyglądać kupiłaby kolczyki a nie nieporęczną strzelbę. "O, non me ne frega." O nie ważne (kolokwialnie) Kiedyś będzie się dobrze prezentować nad kominkiem.

Założyła ją na plecy, wyszarpnęła garścią kartki papieru (na rozpałkę jak znalazł) i zdzieliła Voltę w łeb, która zaczęła wyszarpywać flaki z brzucha poczwary.
- Idiota! Basta!
Pod nogą jaszczury namierzyła duży gar. Jak się uprze można nazwać kociołkiem.
- Panowie, pomóżcie mi tutaj...
zamachała na mężczyzn i z łatwością uwolnili przydatny sprzęt.

Do wody nie było daleko. Dwieście metrów, to tyle, co nic.
W przenoszeniu ekwipunku, jak i przy rozbijaniu obozowiska William pomagał, rzecz jasna, chociaż znaczną część uwagi przeznaczał na obserwowanie okolicy. Było co najmniej wątpliwe, by potwór, z jakim mieli wątpliwą przyjemność się spotkać, był jedynym ostatnim egzemplarzem swojego gatunku. I, jak wcześniej wspomniano, czymś musiał się żywić, a jego ofiary z pewnością nie należały do niewielkich. A gdyby ruszyło na nich całe stado spanikowanych roślinożerców... Nawet dziesięć ognisk nic by nie dało.

Na szczęście można było rozbić obóz niezbyt daleko od wody. Strumień, chociaż szeroki, był dość płytki i nie mógł stanowić siedziby wielkiego potwora.

W tym czasie Mark przygotował miejsce na niewielkie ognisko. W miarę oczyścił teren, starając się, aby ognisko było posadowione na gołej ziemi i ogrodził je kilkoma znalezionymi w pobliżu kamieniami. Zastanawiał się przez moment na wyborem: trójnóg, czy podbudowa? Nie zauważył w okolicy odpowiedniego drewna na trójnóg, więc zbudował z kamieni niewielką podbudowę pod garnek do gotowania. Nie było to może architektoniczne arcydzieło, ale nikt nie wiedział jak długo tu pozostaną. Zdaniem Pattera powinni jak najkrócej - chociażby z racji przebywania na... grobie towarzyszy.
Przy prowizorycznej kuchni pojawiało się coraz więcej rzeczy przynoszonych przez pannę Chiarę...
Ponieważ teraz pozostawało już tylko znalezienie drewna na ognisko... "Het kan zinvol zijn elementen van het schip? Het hout uit het bos zou te nat ..." ("Może elementy statku będą odpowiednie? Drewno z lasu zapewne będzie zbyt mokre...") - pomyślał idąc za panną Chiarą po kolejną porcję potrzebnych rzeczy...


Po chwili na statku zręczna panna Nadia odnalazła również pozostałości z antylopy.
- Panie Patter - powiedziała Chiara wkładając mu w ręce dużą miskę zniesioną z "góry" - proszę to potrzymać z łaski swojej.
- Oczywiście...

Podała mu jeszcze jakieś trzy woreczki, łyżkę, nóż i kilka innych rzeczy, które znalezione w pobliżu oboje uznali za potrzebne przy gotowaniu.

- Panowie przydało się drewno na ognisko. Resztki mebli, gałęzie, wszystko co suche i łatwopalne. - wydawała polecenia, ale uśmiechała się przy tym ślicznie i robiła wszystko, aby wyglądało to jak podsumowanie ich wspólnej wiedzy. "Quando uno parla, che tutti hanno in mente, la situazione sembra meno difficile." Kiedy jedna osoba mówi, co wszyscy myślą, sytuacja zdaje się mniej trudna.

A potem pomogła nieść wszystko nad wodę. Nad ogniskiem zmontowali na szybko stojak na duży gar i czekali niecierpliwie na zagotowanie się wody.

Mark i Chiara starali się bardzo, lecz zdawało się, że antylopa to nie jest odpowiednie zwierzę na zupę. Wrzucili do gara jakieś resztki warzyw i mięso. Potem gotowało się to chwilę, ale jakoś wolniej niż słońce zachodziło.

Panna Wodehouse podwinęła spódnicę i zawiązała ją na supeł na udzie. Pod spodem miała spodnie i ładniutkie, mocne buty. Z czeluści torby wyszarpnęła kawał szmaty i owinęła pierwszą nogę od krzesła, jaka jej się nawinęła pod rękę.
- Mamy benzynę albo oliwę do lamp? Gdybyśmy mieli pochodnię, to zwierz nie zbliży się od razu za blisko. - wzruszyła ramionami i wepchnęła zaczątek pochodni w ręce Beyersa. - I obejrzałby pan, panie Kirk potem voltę? Zdaje mi się, że kuleje coraz bardziej. - podrapała się w nosek. - gdzieś tu ta poczwara biegała.
- Czy ustalili Państwo - Patter spojrzał na resztę zebranych - gdzie nocujemy? Pochodnie niewątpliwie będą przydatne, ale wolałbym ich używać tylko wtedy kiedy nie możemy rozpalić i utrzymać ogniska...

"Och, a ja bym tak chciała jednak mieć tę pochodnię. Iluzja bezpieczeństwa."
przepłynęło przez myśli Chiary, ale nie odezwała się na głos.

Zanim pozwoliła komukolwiek podejść i spróbować zupy, stanęła nad nią pomamrotała coś pod nosem i wrzuciła po szczypcie, lub kilku, proszków z tajemniczych woreczków. Pomieszała wywar szerokim ruchem i odmówiła Ojcze nasz, po czym upiła łyk i wrzuciła do ust kawałek rozgotowanej marchewki.

"Penso che sia peggio" Myślałam, że będzie gorzej.

- To teraz pan panie Patter. Według mnie nadaje się do jedzenia.

- Wyborne. - skomplementował Mark kiedy spróbował. - Zapewne dlatego, ze gotowała najlepsza kuchmistrzyni w okolicy... Szanowni państwo! Zapraszamy na kolację.
- Albo dlatego, że najlepszy kuchmistrz wszystkiego dopilnował. - odparła zadziornie. - Podajemy miski, chyba wszystkim się należy ciepły posiłek?

Oparty o drzewo William obserwował otoczenie. Usiłował wychwycić jakikolwiek odgłos, znak informujący o niebezpieczeństwie. Gdy szefowa kuchni skończyła odprawiać swoje czary-mary i padło zaproszenie do stołu William powiedział:

- Na mnie nie czekajcie. Zostawcie tylko trochę dla mnie. Poczęstuję się, jak tylko skończycie i ktoś mnie zastąpi.

Chiara westchnęła. Zrobiło się ciemno i głucho. Volta pałętała się po pobliskich krzakach, a zupa dawała się zjeść. Tylko jakoś myśl o śnie w tym miejscu nie napawała jej dobrą myślą. No nic. Po pierwsze, nie martwić się na zapas. Po drugie nie martwić się na zapas. Po trzecie nie martwić...
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 20-03-2009, 12:31   #64
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Ergens in Afrika, 24 januari 1871. Gdzieś w Afryce, 24 stycznia 1871.
Soep z. .. dit is niet de Franse keuken .... Zupa z... nie jest to francuska kuchnia.


Posiłek w stylu zupa "nawinie" znalazła się w miskach i podróżnicy zaczęli jeść. Postępowanie Williama było z jednej strony logiczne, z drugiej - bezcelowe. W przypadku ataku kolejnego takiego stwora szanse były zerowe... Umysł Marka starał się wymyślić sposób na uniknięcie walki z czymś takim. Ponieważ wygrana nie wchodziła w rachubę w bezpośrednim starciu - należało... "Hoe? Als het een man was ... Het is zijn grond, dus hij is waarschijnlijk hier ... Scrimmage begint als een partij van plan om weg te lopen ... of wanneer u zich bedreigd voelen ... Tegenstanders met vergelijkbare vermogens te negeren ... Met een sterk verschillende - onderste bladeren zijn niet in de strijd ... Hij was te herkennen ons als een bedreiging of een schip ... Hoe kan ik hem overtuigen dat er de risico's? Damn ... Wat heeft hij gedaan in de haven als ik klein was? U moet hetzelfde doen ... Nou ... De gedachte, getrippel, gedachten!" ("Tylko jak? Gdyby to był człowiek... To jego teren, więc czuje się tu pewnie... Bójka zaczyna się kiedy jedna ze stron zamierza uciec... lub kiedy czuje się zagrożona... Przeciwnicy o zbliżonych możliwościach się ignorują... O znacznie różnych - słabszy odchodzi nie podejmując walki... Musiał uznać nas, albo statek za zagrożenie... Jak przekonać go, że nie stanowimy zagrożenia? Cholera... co robiłem w porcie jak byłem mały? Tu trzeba zrobić to samo... cóż... Myśl, durniu, myśl!!!")

Zjadł kilka łyżek zupy i jego myśli poszybowały w inną stronę. "Nie chciałbym być w jego sytuacji. Oczywiste, że jest zbyt dumny, aby okazać słabość, ale jest tylko człowiekiem... Takim samym ograniczonym człowiekiem jak każdy z nas... To, że brał udział w wielu wyprawach tylko komplikuje sprawę. Wszyscy podświadomie liczą na to, że zapewni bezpieczeństwo, a Ellis nie ma ku temu środków. Podejrzewam, że to pierwsza wyprawa, w której znalazł się sam z bandą zupełnie nieznanych mu ludzi bez kilkunastu służących, tragarzy i sprawdzonych towarzyszy..."

Maskując uśmiechem grymas bólu podniósł się i zabrał miskę pozostawioną dla Ellisa. Podszedł do drzewa pod którym stał William i podał mu posiłek.
- Jedzenie na stojąco może i nie jest specjalnie zgodne z etykietą, ale bulion dość szybko stygnie. Obawiam, się, że zimny może znacznie stracić na smaku... - stanął obok i zaczął zajadać swoją porcję. Nie liczył na jakąś rozmowę z arystokratą, po prostu chciał mu przekazać jakieś swoje myśli. Nadał głosowi ton "grzecznoobiadowy" i powiedział:
- To oczywiste, że działamy pod dużą presją - w sumie ucztujemy na grobie naszych towarzyszy... Obawiam się o stan emocjonalny niektórych członków ekspedycji - jego wzrok powędrował w kierunku dr. Salvatore - Proszę więc nie brać do siebie wszystkich moich uwag... Kiedyś nauczyłem się, że ironia i żart często lepiej działają niż zapewnienia, że jest dobrze... Wszyscy zdają sobie sprawę z sytuacji w jakiej się znaleźliśmy. Nikt z nas nie jest na tyle silny, aby wziąć na siebie całą odpowiedzialność... Dużo lepiej, moim zdaniem, kiedy do każego pomysłu będą conajmniej dwa zdania - to da złudzenie, że decyzję podjęliśmy wspólnie... Zgodzi się pan chyba, że jedyne, czego naprawdę nam nie potrzeba to panika lub konflikt kompetencji?
 
Aschaar jest offline  
Stary 20-03-2009, 20:26   #65
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Dziękuję za kolację - odpowiedział, przejmując dość pełne naczynie z rąk Pattera. - Ciepłe zwykle lepiej smakuje, a każdemu z nas przyda się jakieś wzmocnienie. Nawet jeśli się je na stojąco. A etykieta - uśmiechnął się lekko. - Ta została daleko, w Londynie.

Oparł o drzewo sztucer i spokojnie zaczął jeść. Po chwili przerwał jedzenie.

- Tu by wyglądało to zabawnie. Za plecami służący. Po posiłku panie zostają na ploteczki, a panowie wychodzą na cygaro i porto. Na szczęście nam to nie grozi.

Przełknął kilka kolejnych łyżek zupy.

- Daleki jestem od udawania, że wszystko jest w porządku. Jeśli coś przyjdzie nas zjeść - ściszył głos, by jego słowa nie doleciały do reszty - to jedyną szansą jest pochowanie się gdzieś. Jeśli zdążymy. Dlatego dobrze, że jest z nami Volta. Może zdoła nas ostrzec.

Sam nawet nie wiedział, kiedy miska zrobiła się pusta. Głód? Emocje? Sztuka kulinarna Chiary? Trudno było powiedzieć, ale było smaczne. I wiadomo było, komu należy dziękować.

- Było smaczne, ale pozmywać będziemy musieli sami - uśmiechnął lekko. - Dobrze, że to jedna miska. A kociołek damy Volcie do wylizania. Łatwiej będzie zmywać...

Spoważniał i spojrzał na Marka.

- Sądzę, że jakoś zdołamy się wszyscy dogadać. W końcu Towarzystwo nie wysłało głupców. Ani rozhisteryzowanych panienek. - Spojrzał na Nadię i Chiarę.
- Nie wiem za to, co będzie z profesorem. Czy zdołamy mu wytłumaczyć, że należy zostawić jego ukochane dziecię - spojrzał w stronę, gdzie znajdował się niewidoczny w tej chwili "Dedalus".

Podniósł z powrotem sztucer.

- Muszę teraz podziękować naszej wspaniałej gospodyni - powiedział. - A potem koniec odpoczynku. Trzeba będzie pozmywać, naszykować posłania. A potem ustalić warty. Trudno wymagać, by Volta załatwiła za nas całą nocną robotę.

- Jeśli boli pana ta ręka - powiedział na zakończenie - to proszę dać mi tę miskę. Pójdzie mi to sprawniej, a korona z pewnością z głowy mi nie spadnie.



- Panno Chiaro - powiedział z lekkim ukłonem - to było naprawdę dobre. Proszę przyjąć wyrazy uznania.
 
Kerm jest offline  
Stary 21-03-2009, 00:54   #66
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Spoglądający z pewnym żalem na rozerwanego gada Beyers odpowiedział machinalnie na pytanie Pattera:
- Owszem, ale przypominam, że węże i pająki występują w całkiem pokaźnej ilości również na dole. Po prostu uwielbiają chować się w ściółce, gdzie pozostają niezauważone przez swoje ofiary do czasu... - przerwał, zdając sobie sprawę, że mówienie o tym, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach, jest co najmniej nietaktem.

Gdy sir William dzielił się swoją opinią na temat zalet noclegu na drzewie, kiwał potakująco głową.
- I nie zapominajmy, że z drzewa szybciej wypatrzymy coś równie dużego jak to - wskazał na ścierwo na dole.

Nie wyglądało jednak, by towarzystwo miało ochotę na spędzenie więcej czasu w górze. W zasadzie, to było mu to nawet na rękę - co prawda, gdy czuł pod podeszwą twardą korę drzewa czuł się o wiele pewniej, niż na chyboczącym się pokładzie okrętu powietrznego, jednak nadal był to stan daleki od komfortu. Zdecydowanie musiał stanąć w końcu na stałym gruncie.

Zeszli na ziemię. Belga od początku zainteresowało jedno - bestia.
Chodził dookoła szczątek gada i oglądał je z wielkim zainteresowaniem, mrucząc co chwilę coś w stylu "Wspaniale!" albo "Niesłychane!".

Gdy panna Chiara przypomniała mu o Volcie, zawstydził się.
- Oczywiście, jak tylko uda mi się ją obłaskawić... - uchylił ronda kapelusza i ruszył w stronę zwierzęcia biegającego wśród parujących kawałków mięsa.

Jak można się było spodziewać, Volta była cała umazana posoką. Na szczęście, była to krew gada. Dzięki kilku ostrym reprymendom właścicielki i jej
fizycznej pomocy w posadzeniu wielkiego psa, a raczej suki, w jednym miejscu, oględziny okazały się możliwe.
Wieloletnia praktyka w ogrodzie zoologicznym wyrobiła w Kirku oszczędne, rutynowe ruchy, pozwalające w miarę dokładnie zbadać obiekt, jednocześnie będące dla badanego zwierzęcia jak najmniej stresującymi.
Również tym razem wrażenie, że ten przerośnięty pies odgryzie mu dłoń wkrótce minęło.
Okazało się, że powodem lekkiego utykania zwierzaka była nieco poraniona przednia łapa, która wymagała przemycia i opatrunku oraz skrócenia dwóch połamanych paznokci. Wkrótce było po wszystkim. Kirk był nieco zdziwiony, że psina była taka spokojna. Nieobliczalny charakter Volty dał znać o sobie, gdy kończył bandażować.
- Dużo odpoczywać, nie forsować się, za parę dni będzie jak nowa - puścił do Volty oko i pochylił się, żeby zawiązać supeł - nagle po twarzy przejechał mu wielki jak łopata, kapiący śliną jęzor. Beyers mógłby przysiąc, że bestia się uśmiechała.

Gdy skończył, wyciągnął ze swojej torby narzędzia chirurgiczne - delikatny skalpel i nieco brutalnie wyglądające, jak na standardy ludzkie, obcęgi. Można by powiedzieć, że bardziej pasowały do warsztatu cieśli, niż jako wyposażenie sali szpitalnej. Z drugiej strony weterynarz, to taki rzemieślnik od zwierząt - zwykł mawiać jeden z profesorów, na którego wykłady uczęszczał.
Dotarł do łba ogromnego gada. Martwe, szklane oko, teraz mętne, patrzyło na niego, jak na intruza. Faktycznie, ludzie byli tutaj intruzami. Nie wydawało mu się, że przy takich przedstawicielach fauny możliwe było egzystowanie tutaj choćby jednego małego plemienia.
"Prawdziwe królestwo zwierząt..." - to było coś, czego nie mógł się spodziewać. Nie w XIX wieku. To było jak dziecięca fantazja.

Potrząsnął głową, wytrącając się z zadumy i przystąpił do pracy. Skalpelem próbował nacinać dziąsła gada, jednak skóra była twardsza, niż przypuszczał. Zamienił skalpel, na nóż, który okazał się bardziej odpowiedni do tego celu.
Po półgodzinie był upaprany w posoce gada po łokcie. Podwinięcie zawczasu rękawów było trafionym pomysłem. Miał w ręku trzy 15cm zęby martwego zwierzęcia i długi, ponad 30cm zakrzywiony pazur z jednej z przednich łap. Trofea oczyścił już przy ognisku, przy którym raczono się zupą z gadziny, i zawinąwszy w kawał płótna, schował do torby.
- Miał jakieś pięć ton, jeśli nie więcej. Mam nadzieję, że nic większego nie łazi po okolicy - dodał.
Mimo, że na takie rozmiary nic by to nie dało, wyciągnął jednak pudło z rewolwerem i nabił broń.
"Może coś mniejszego się chociaż wystraszy huku i ucieknie?" - pomyślał.

Był głodny, jednak nie mógł zmusić się do przełknięcia zupy, jaką nagotowała panna Chiara. Pachniało całkiem nieźle, lecz wspomnienie, że gdzieś tam, w żołądku tego martwego stwora spoczywają szczątki dwóch ludzi napawało go odrazą. Wolał pozostać głodny.
Od przyjęcia miski zupy wymigał się, kręcąc się w pobliżu martwego cielska i przejmując wartę od sir Ellisa. Wydawało mu się, że nikt nie zauważył, że nie jadł. Nie chciał robić przykrości innym. Po prostu nie mógłby tego przełknąć.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 21-03-2009, 02:25   #67
 
Diriad's Avatar
 
Reputacja: 1 Diriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnie
James wycelował w butlę wraz ze wszystkimi, którzy mieli pu temu okazję.

A potem nastąpił huk.

Wszystko działo się tak szybko, choć, jak na tę chwilę, po myśli członków wyprawy.

Tempo przesuwania się obrazów przed oczami doktora spadło co nieco dopiero kiedy wszyscy byli na ziemi. Panna Chiara właśnie zabierała się do przygotowywania posiłku z pomocą Marka, sir Ellis dyskutował z nimi żywo. Kilka metrów dalej natomiast Kirk obchodził truchło gada z wielkim zainteresowaniem mu się przyglądając.

„Czy mnie, jako lekarza wyprawy, to także powinno interesować?” – zastanawiał się, zbliżając się do Beyersa. – „Biologia biologią, ale wpatrywanie się w rozerwane cielsko gada, który przed chwilą chciał nas zabić – nie bez powodzenia – jest przynajmniej w pewnym stopniu… Niesmaczne. Z drugiej strony, pan Kirk jest w końcu weterynarzem…”

- Wspaniałe! Niesłychane! – mruczał ten ostatni do siebie. Wilburn jednak tylko przyglądał się temu bez słowa. Nawet nie samemu zwierzęciu, lecz Beyersowi.

Kiedy jednak weterynarz, zająwszy się Voltą, wrócił do cielska gada zaopatrzony w odpowiedni sprzęt i rozpoczął badania, James nie mógł się powstrzymać:

- Fakt, że spotkaliśmy to zwierzę jest… niewątpliwie wyjątkowy. I bez wątpienia dzięki temu co pan robi możemy dowiedzieć się wielu rzeczy – tak my jako członkowie wyprawy, jak i jako ludzkość. Ale… Czy nie wydaje się to panu dość… Wilburn przez dłuższą chwilę próbował znaleźć odpowiednie słowo. – Powiedzmy, zbędne, by badać tak truchło gada, który nie zdążył nawet strawić trzech członków naszej wyprawy? Nie chciałbym, by pan mnie źle zrozumiał, ale moje pytanie brzmiałoby: Czy robi pan to z poczucia obowiązku, czy też dla własnej… satysfakcji?

Już podczas mówienia doktor miał ugryźć się w język, lecz postanowił skończyć temat, który już rozpoczął.

* * *

Tymczasem w miejscu, które można było nazwać tymczasowym obozem, pozostali towarzysze pod przewodnictwem Chiary przygotowali już zupę i zapraszali na posiłek.
James zasiadł przy ognisku i wziął miskę do ręki. Doświadczenia wojny nauczyły go, że człowiek mógł jeść różne rzeczy. Może nie były to tak ekstremalne rzeczy jak rosół z mięsa kilkumetrowego gada, lecz on starał się nawet o tym nie myśleć.
Prawdę mówiąc nie czuł smaku. Może dlatego, że był tak głodny? Może przez emocje ostatnich godzin? A może to mięso smakowało tak… bezsmakowo?
I wreszcie… Może to dobrze?

Kiedy skończył swoją porcję, zwrócił uwagę, że Kirk nawet nie tknął jedzenia. Siedział tylko zajęty swoimi sprawami – a to oczywiście oznaczało trofea z przerośniętego gada. Doktor w żadnym wypadku nie myślał o tym w kategorii zarzutu.
Przeciwnie – wydawało mu się, że w spowodowaniu głodówki weterynarza sam miał spory udział, co jako poczucie winy ukłuło go gdzieś w brzuchu.

Beyers odszedł od ogniska i zmienił sir Ellisa na warcie. Po dłuższej chwili pomyślał, że w plecaku chyba… Tak – miał tam jeszcze dwie kanapki, które zrobił na statku powietrznym, tuż przed rozpętaniem się burzy. Szczęśliwy traf chciał, że były akurat w tej nienaruszonej części bagażu. Wyjął je i w misce zaniósł weterynarzowi zapatrzonemu w afrykański gąszcz.

- Czas na deser – powiedział wręczając miskę Kirkowi, a widząc, jak ten patrzy w stronę ogniska gdzie nikt nie jadł nic innego niż zupa, dodał – Wszyscy inni chyba już go zjedli. Smacznego.
 
__________________
Et tant pis si on me dit que c'est de la folie - a partir d'aujourd'hui, je veux une autre vie!
Et tant pis si on me dit que c'est une hérésie - pour moi, la vraie vie, c'est celle que l'on choisit!
Diriad jest offline  
Stary 21-03-2009, 15:55   #68
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Jadła powoli. Bo gorące. Bo łyżkę sobie znalazła za dużą. Bo jeśli się nie skupi na jedzeniu to może się nieprzyjemnie zrobić. Zadrżała. "Ovviamente Percio' e' freddo." To na pewno przez zimno.
Odłożyła miskę na ziemię i poszła znaleźć przy zgromadzonych przez pannę Nadię i panaCooka w pobliżu resztek bagaży. Oczywiście kiedy potrzebowała jakiegoś kubraka, na wierzchu leżały koszule. Wepchnęła jedną do swojej torby - "un po' luogo sempre si esce a cercare" Trochę miejsca zawsze się znajdzie. W końcu znalazła coś ciepłego i wróciła do ogniska. Niestety resztki zupy już nie zastała. Usta utworzyły dziubek, po czym zagryzła wargę. Piąstki zacisnęły się.
- Volta! - krzyknęła - VOLTA A GAMBA! BESTIA! IMBECILE! DEBOLE GATTONE! Volta do nogi! Bestio! Głupolu! Słaby Kocie==' (nieprzetłumaczalne)! [/i]- Trochę jej się lepiej zrobiło. - A gamba dico! Do mogi mówię.
Oczywistym było, kto dokonał "spustoszenia". Dokoła miski wyraźnie odcisnęły się ślady zwierzaka. Zza najbliższego drzewa najpierw nos, czerwone oko, a potem reszta Volty wychynęła zaskoczona i niepewna.

Chiara miała jej ochotę przyłożyć szmatą. Niestety nie miała żadnej pod ręką. Bestia dostała tylko po uchu i już grzecznie położyła się w pobliżu. Bandaż niedawno założony, już miał kolor brunatny.
- Volta lavi si per favore. Volta, umyj się. - rzuciła półgębkiem z niesmakiem oglądając brązowe zabarwienie zwierzaka w okolicach dekoltu i paszczy. To przypominało questa lucertole jaszczurką. A lucertole wiązało się z flakami rozrzuconymi pod Dedalusem. A flaki łączyły się z ich zaginionymi tow... BASTA! DOŚĆ!

Dobrze, że się ciemno zrobiło, bo jeszcze by ktoś zauważył jak kolory na jej twarzy przechodzą znaczne przeobrażenia. Z bladego na czerwony a potem na zielony i znów na blady.

Jakby nigdy nic zakręciła się przy kociołku i brudnych naczyniach.
- Ktoś chce dokładki minestrone z antylopy? - odrzuciła do tyłu włosy.
Z powodu braku chętnych przelały z Nadią resztkę bulionu do wazonu. "A dubito che sia utile." A wątpiłam, że się przyda.

- Bene. - mówiła wrzucając naczynia do kociołka. - To teraz pójdę umyć naczynia. Poradzę sobie, przecież to niedaleko. Volta. Volta? Gdzie się znów podziała bestia?

W tym momencie pojawił się sir Ellis z komplementem na ustach. Uśmiechnęła się łapiąc obiema dłońmi za rączkę kociołka.
- Grazie mille, ma panie Ellis, gdyby nie pomoc pana Pattera i pani Nadii, z pewnością by się nie udało. A teraz wybaczy pan - koło jej nogi przewinęła się Volta, a Chiara z gracją wyjęła dwie miski z dłoni Williama - mamy z Bestią umyć naczynia.

Ellis tylko lekko się uśmiechnął. Bez względu na wszystko, splendor przypadał zawsze temu, kto stał przy kotle.
- Panno Chiaro - powiedział - proszę mi to dać - wskazał na kociołek i miski. Pomogę pani. A pani niech weźmie jakąś gałąź z naszego pięknego ogniska. Po ciemku zmywa się dużo gorzej...

Nie chodziło o to, że na talerzach zostaną resztki jedzenia... Ogień, mimo wszystko, stanowił jakąś ochronę.

Zamrugała zaskoczona.
- Nie trzeba, dam sobie radę po ciemku. - uśmiechnęła się. - Taka dziś piękna noc. - wyczuła zamiar Ellis'a - Volta ze mną idzie, proszę się nie fatygować.

Chiara nie oddała kociołka i ruszyła w ciemność.

- Nie będę się z panią spierać.
- William przymrużył odrobinę oczy. Chiara natychmiast przypomniała sobie scenę sprzed paru godzin. Gdy żartowała z okazji do zaręczyn. - Proszę tylko pamiętać, że nie proponuję romantycznego spaceru w świetle księżyca.

Stanęła. Dobrze, że nie widział jej miny, bo wyrażała pełen bunt i sprzeciw, a jakikolwiek kontakt wzrokowy mógł prowadzić do kłótni. "Testa dura" Twardogłowy. Westchnęła.
- Niech będzie, sir. Skoro pan nalega. - odwróciła się na pięcie i wepchnęła mu w ręce kociołek. Podeszła do ogniska. Okrążyła je kilka razy i wyszarpnęła konar, który zdawał się sugerować nadłuższy okres palenia.
- Możemy iść. - poprawiła bandaż na głowie i ruszyła w stronę szumu strumienia.
Czuła się jak ruchomy cel, choć światło dawało też złudzenie bezpieczeństwa.

Zdawać by się mogło, że Chiarze niezbyt się podoba jego stanowisko. Aż dziw, że nie poszczuła go Voltą. Może faktycznie powinien był pozwolić, by sama szła nad tę wodę. Może nic by jej nie zaatakowało... Kto lub co by się ośmieliło...
- Przepraszam - powiedział, gdy zrobili kilka kroków. - Ale proszę mnie zrozumieć.

- Ależ pan jest taki...
-spojrzała na i zrezygnowała z możliwości zakończenia zdania. - Dlaczego się pan tłumaczy? - jej gniew zniknął, machnęła ręką - I to jeszcze mnie. Dajmy temu spokój.

Dotarli do strumienia, Chiara rozglądała się , aby znaleźć stabilne kamienie dla oparcia nóg. W tym momencie Volta przegalopowała zaraz koło dziewczyny, ta straciła równowagę, a fiaccola pochodnia wybita przez bestię, poleciała prosto do wody. Wydała ostatnie tchnienie, lekko się zadymiła i porwał ją nurt strumyka.
- Szlag. - przeklęła Chiara. Miała na końcu języka całą kolekcję słów niecenzuralnych, ale postanowiła się powstrzymać. Dobrze, że Volta odbiegła bo z pewnością dostała by po uchu.

William z pewnością określiłby to dosadniejszym słowem. Gdyby nie to, że obok była dama. Która miała to, co chce - romantyczne światło księżyca, nie zakłócane czymś tak prymitywnym jak blask pochodni.
- Nic się pani nie stało, panno Chiaro? - spytał, stawiając na brzegu kociołek. Powinien w tej chwili zabrać ją do obozu po drugą pochodnię, ale nie sądził, by Chiara dała się tam zaciągnąć inaczej, niż na siłę.

- Proszę nawet nie proponować, żebyśmy wrócili po pochodnię, bo nie ręczę za siebie. - Powiedziała grobowym tonem. - Czasami mam wrażenie, że ona testuje moją neapolitańską cierpliwość. Zrezygnuje jednak teraz z pościgu, abyśmy się nie pokłócili. - poprawiła zjeżdżający bandaż na głowie - Zrobię szybko, co mam zrobić i już nas nie ma. Nie przeciągajmy tego na całą noc.

Zakasała rękawy, choć nie było to takie proste, podwinęła ponownie spódnicę i namacała w miarę bezpieczne kamienie, aby się oprzeć. Najpierw małym palcem u ręki sprawdziła temperaturę wody.
- Mah. - westchnęła - Ottimo per gelare il grasso da brodo. E la mia sangue. Gratis. Idealna, żeby zamrozić tłuszcz z rosołu. I moją krew. Tak dodatkiem.

Wzięła pierwsze naczynie i troszkę piasku, aby resztki popłynęły dalej. Coś zaszurało w pobliżu. Zamarła wbijając w tamto miejsce wzrok.

Nagłe poruszenie w zaroślach... To mogła być Volta. Ale nie musiała.
William uniósł sztucer. Nie zamierzał strzelać na ślepo. Gdyby czasem ustrzelił ukochaną psinkę Chiary, ta nigdy by mu tego nie darowała.
Poza tym... żaden prawdziwy myśliwy nie strzelał na ślepo. Nic jednak nie wyskoczyło, nie wypełzło z krzaków.

Zaraz obok pojawiła się Volta.
- Sei peggio di me. A gamba monstro. Jesteś gorsza ode mnie. Do nogi potworze. - rzuciła zimno Chiara.
Wzięła kolejny talerz i troszkę piasku.
[/color]

Przy jej boku położyła się Volta.
- Come ti appari Volta? - szepnęła do jej ucha, czując od niej krew. - Imbecile. - porzuciła na chwilę talerze i zabrała się za umycie futra poczwary. - Come ti appari...? - widziała ciemniejszą strużkę spływającą w strumyku podczas jej zabiegów. Volta zaczęła lizać ją po twarzy, potulnie pozwalając się szorować. - Come ti appari... - Chiarze załamał się głos.

Zmarzniętych dłoni już nie czuła. Palce zdawały się nie należeć do niej. Ale ta krew. To z tego potwora. Na pewno, bo przecież nie dostałaby się do trzewi gdzie...
Musiała włożyć całą siłę woli, żeby utrzymać łzy pod powiekami. Zagryzła wargę i zaczęła szorować talerze z całej siły. Pochyliła głowę, dzięki czemu włosy zasłoniły jej buzię. W końcu nerwy puściły, a łzy popłynęły. Nie łkała i modliła się w duszy, żeby Ellis nie zauważył. Nikt nie mógł wiedzieć o jej chwili słabości, tym bardziej sir William, który od początku uważa ją za ciężar całej ekspedycji.
Do tego jeszcze Volta postanowiła pocieszyć ją, wylizując dziurę w jej szyi. Co więcej już nie widziała talerzy, bo łzy wszystko zamazały. Niepewny ruch odepchnięcia poczwary i jeden talerz rozbił się na kawałki. "Muszę wziąć się w garść".

Najgłupszą rzeczą, jaką mógłby w tej chwili zrobić, to cokolwiek zauważyć. A ponieważ była noc, a światło księżyca zwodnicze, z pewnością nic nie dostrzegł. I nie zwrócił uwagi na to, że stłukł się talerz z "pokładowej" zastawy.
Był pewien, że Chiarze w tej chwili bardziej jest potrzebna chwila sam na sam z Voltą, niż czyjeś ramię. Albo chusteczka.
Nawet nie drgnął, nie chcąc przypominać Chiarze o swojej obecności. Lepiej było udawać, że go nie ma. I że nic się nie stało.
Bo cóż oznacza jeden talerz. Po prostu mniej zmywania...

Chiara przytuliła się do Volty i starła z niej w końcu rdzawe plamy. Przynajmniej taką miała nadzieję, bez światła trudno to ustalić. Wzięła urywany, głębszy oddech i otarła ukradkiem łzy nadgarstkiem. W ustach miała pełno piachu.
- Beh! Volta! - pacnęła ją po uchu. - Gdzie ty się szlajasz? Si lavi Volta, lavi! - obryzgała zimną wodą bestię - Si Lavi!
Volta prychnęła, kichnęła i wydała jakiś odgłos, który oznaczać zapewne miał westchnięcie. Po czym poczwara pacnęła Chiarę w plecy i prawie wlazła jej na plecy.
Dziewczyna zaśmiała się wesoło, mimo że pod ciężarem zwierzaka jej lewy but wylądował po kostkę w wodzie.

- Już się bałem - William zrobił parę kroków do przodu - że Volta urządzi pani nadprogramową kąpiel. Nic się pani nie stało?

Bardzo się cieszyła, że w świetle księżyca nie widać jej czerwonych oczu. Uśmiech jednak można było usłyszeć nawet w głosie.
- Jest paskudą, ale wiem na co ją stać. Pewnie już się pan nie może doczekać powrotu do ogniska. - zabrała się za pozostałe talerze - jak podrapie ją pan za uchem, to będzie szybciej. Przestanie mi przeszkadzać.

Nad strumieniem, mimo obecności Volty i ciemności, było całkiem przyjemnie. Ale William nie zamierzał wyprowadzać Chiary z błędu.
Przykucnął i wyciągnął dłoń.
Podrapał Voltę, jak radziła panienka, za uchem. Zwierzak nie odgryzł mu ręki. Wprost przeciwnie - wydawało mu się, że psinie to się podoba. Na szczęście okazała swoją radość machaniem ogonem, a nie lizaniem po twarzy czy przyjacielskim ocieraniem się.

- W gruncie rzeczy, ona nie jest taka zła.
- Chiara kończyła myć szybko, bo jej dłonie przestawały słuchać jej poleceń z zimna. - Tylko gorzej wychowana ode mnie. Albo bardziej rozpuszczona. Bo pan mnie tak właśnie widzi, prawda? Jako rozpuszczonego bachora o wysokim statusie społecznym. - uśmiechnęła się, co o dziwo dało się dostrzec w księżycowej poświacie.

- Czy jest pani pewna, że chce pani to wiedzieć, panno Chiaro? - spytał.

Poprawiła kubrak, włosy i na wszelki wypadek roztarła oczy. Miała nadzieję, że nie zrobiły się czerwone. "Si manca soltanto una donna isterica in nostra situazione." Brakuje już tylko histeryczki w całej tej sytuacji.
- Uważa pan, że nie zniosę prawdy? Albo że zrobię panu scenę? - zaczęła pakować te talerze, które umyła przed kociołkiem.
- Widzę, że ma pan o mnie gorsze zdanie, niż myślałam.

Mówienie nieprzyjemnych rzeczy nie leżało w naturze Williama. I normalnie starałby się uniknąć udzielania odpowiedzi. W takiej jednak sytuacji nie bardzo miał taką możliwość.
- Jeśli chce pani usłyszeć prawdę, nawet gdyby miała się okazać niemiła, to jak mógłbym nie spełnić pani życzenia.
- Wyczuwam nutkę ironii. -
wytarła dłonie w sukienkę.
William udał, że nie usłyszał.
- Gdyby mi pani zadała to pytanie parę dni temu, z pewnością usłyszałby pani parę przykrych słów. Zachowywała się pani właśnie tak - jak nieodpowiedzialne, rozpuszczone dziecko, nie liczące się z nikim i niczym bez skrupułów wykorzystujące swoją pozycję.

Zamarła na chwilę, ale przecież tego się spodziewała prawda? Tak. Właśnie tak się zachowywała. Nic dodać, nic ująć.
- W takim wypadku, uważam że będzie pan wspaniałym ojcem. - podniosła kociołek - Więcej ma pan cierpliwości niż połowa znajomych gubernatora razem wzięta.

Miała tylko nadzieję, że Ellis nie odbierze tego jako przytyku. Mówiła poważnie.

- Nie dokończyłem
- powiedział William spokojnie, wyjmując kociołek z rąk Chiary. - W tej chwili z pewnością bym tego nie powtórzył.

Przez chwilę trzymała puste powietrze, ale musiała czymś zająć dłonie, więc złapała smycz Volty, żeby nie podcięła towarzysza.
- Tak? - zapytała zaskoczona.

- Nie wiem - Ellis uśmiechnął się leciutko - czy byłaby pani idealną żoną, ale z pewnością będzie pani, panno Chiaro, wspaniałą towarzyszką w czasie tej wyprawy. I z wcale nie chodzi mi o to, że potrafi pani gotować. Czy zmywać.

Zaśmiała się i puściła obrożę Bestii, gdyż jedynie w ten sposób mogła uniknąć wyrwania ręki.
- O tym przekonamy się po powrocie, gdyż do tego czasu moja matka z pewnością znajdzie odpowiedniego kandydata. - Wzruszyła ramionami. - Z pewnością będzie miał ze mną krzyż pański, bo od zawsze cierpię na nadaktywność. Ale dziękuję za szczerość. A co przyniesie przyszłość to zobaczymy.


- Jeżeli ma mieć z panią krzyż pański, to z pewnością nie będzie odpowiednim kandydatem. -
William uśmiechnął się lekko, potem nawiązał do dalszej części wypowiedzi swej rozmówczyni.
- Narzekać? Na panią, panno Chiaro? Nie sądzę.

- Odpowiednim?
- powoli zbliżali się do ogniska, więcej światła padało na jej twarz i dało się dojrzeć uniesione w zdziwieniu brwi. - Ma być odpowiedni stanem, majątkiem, koneksjami. A ja mam mu urodzić dzieci. Najlepiej chłopców. Dużo chłopców. Charaktery nie mają tutaj nic do rzeczy.

- Faktycznie.
- William skinął głową. Zastanawiał się przez moment, jak wysoko sięgają aspiracje pani gubernatorowej. Kogo chce ona znaleźć w tym fragmencie wspaniałego świata. I jak ten 'ktoś' zareaguje na eskapadę panny Chiary. - Słowo "odpowiedni" ma wiele znaczeń.
- Mam nadzieję
- dodał - że ten akurat będzie odpowiedni we wszystkich tego słowa znaczeniach.

- Dziękuję. -
uśmiechnęła się kwaśno. - Ale najchętniej to bym została tutaj, w jakiejś wiosce i udawała, że zaginęłam. Ale jak moja matka zdecyduje, tak ja postąpię. - pod nosem pojawił się złośliwy uśmieszek - Nawet sobie pan nie wyobraża, jak wyglądała nasza rozmowa przed wyjazdem. Ona to już by mnie dawno zaręczyła, ale tutaj w Afryce nie było możliwości. Dlatego wróciła do Neapolu.

- Neapol?
- William spojrzał na Chiarę nieco zaskoczony. - Czemu nie Londyn. Albo Paryż? Powiadają, że we Włoszech, proszę mi wybaczyć określenie, jest hrabiów i książąt na pęczki, ale... Z majątkiem bywa podobno nieco gorzej...
Spojrzał na Chiarę z namysłem.
- Jeśli dobrze zrozumiałem, chce być pani posłuszną córką i nie myśli pani o ucieczce z domu... Gdyby...
Nie dokończył.

- Moja Matka jest z Neapolu. - tym razem uśmiechnęła się blado - Dlatego akurat to miasto z tysięcy innych. A kto mówi, że tam tylko włosi przebywają? - poprawiła bandaż opadający na oczy - Każdy ma jakieś ciotki, stryjów, kuzynów. w gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną. - Przewróciła oczami. - A uciekać nie mam zamiaru. Niektórych praw się nie podważa. Niektórych serc się nie łamie. Na niektóre głowy hańby się nie ściąga. - Roztarła zmarznięte dłonie. - Zresztą, wyobraża pan sobie mnie, takie wychuchane, rozpieszczone dziecko pozostawione same sobie?

Nie potrafiła przyznać się nawet przed sobą, że te pomysł przeszedł jej przez myśl. Ale wyrzuciła go natychmiast i zatrzasnęła za nim szczelnie drzwi. Argumentacja głównie miała przemówić do niej samej.

- A pan ma już narzeczoną? - wyobraziła sobie flegmatyczną blondynkę o pergaminowej skórze.

Wyobrażał sobie. Pewnie, że potrafił sobie wyobrazić taką sytuację. Chiara, w tym momencie przynajmniej, nie wyglądała na rozpieszczone dziecko.
- Nie mam nawet najmniejszych wątpliwości, że dałaby sobie pani wyśmienicie radę.

Uśmiechnął się.
- A narzeczonej nie mam, chociaż, jeśli mam być do końca szczery, miałem... Nie znalazłem jeszcze nikogo, żadnej kobiety, która zgodziłaby się na prowadzenie ze mną takiego życia - powiódł ręką dokoła.
- Chyba nie wyobraża sobie pani, że wziąłbym sobie żonę po to, by ją trzymać z dala od siebie. "Ubi tu Caia, ibi ego, caius", jak zdaje się mawiali pani przodkowie.
- W drugą stronę to też podobno miało działać
- dodał.

- A ja jednak wątpię. Zawsze się ktoś mną opiekował. Czy to brat, czy to Anand...
- na chwilę słowa zatrzymały się, jakby wspomnie je zablokowały. - A teraz pan i pozostali członkowie ekspedycji. - przytknęła palce do ust. - Ponownie mnie pan ocenia po pozorach.

- A co do narzeczonej, może szuka pan nie tam, gdzie trzeba?
- przekrzywiła głowę. - Widziałam wiele kobiet lubiących podróżować w Indiach lub tu, w Afryce. - zmarszczyła nosek w zdziwieniu. - Miejsce żony jest przy mężu, ale... - machnęła ręką. - Panu to by się przydała energiczna włoszka. - Roześmiała się serdecznie. - Wtedy mógłby pan spokojnie podróżować.

- Biedactwo
- w głosie Williama zabrzmiała odrobina ironii. - Stale się ktoś panią opiekuje. Odrobiny samodzielności... Stale pod kuratelą...
- Zapewniam panią, panno Chiaro
- spoważniał - że nikt się panią specjalnie nie opiekuje. Jest pani traktowana tak samo, jak inni członkowie ekspedycji.
- Jeśli ma pani inne wrażenie, to proszę być pewną, że to wkrótce minie.

Spojrzał Chiarze w oczy.
- Podróżować miałbym, jak rozumiem, z ową energiczną Włoszką w charakterze żony? Jest pani pewna, że zna pani swoje rodaczki? Zawsze mi się zdawało, że raczej lubią życie w domu, wśród licznych krewnych...
- Może jednak powinienem zwracać większą uwagę na osoby, u których owa żyłka podróżnicza już się uwidoczniła?

"La notte come salvezza! Grazie oh Dio!"
Noc jako zbawienie! Dziękuję Panie! Dzięki ciemności ukryła rumieniec.
- Szczerze mówiąc, o Włoszkach to mówię na podstawie Matki. Sama nigdy w Neapolu nie byłam. - "I co? I co? Nic, udać, że zdania o podróżniczkach nie było" Anglicy byli dziwni.

- Ale wróćmy do pani osoby... Co ma pani na myśli mówiąc, że oceniam panią po pozorach? Mam rozumieć, że w rzeczywistości jest pani, panno Chiaro, osobą wymagającą ciągłej pomocy i opieki - w głosie Williama brzmiało delikatne zaciekawienie - a to, co niedawno pani zdziałała, to tylko mamienie naszych oczu?

Przyłożyła palec do ust, jakby sugerowała milczenie. Sobie? Williamowi? Odpowiedź do łatwych nie należała. Chiara wiele potrafiła, ale w stopniu średnim lub słabym. Wszystko musiała odkrywać sama, zza pleców ananda czy brata. Często potrafiła utrzymać się na głębokiej wodzie, ale o pływaniu można było zapomnieć. Córka gubernatora bierze udział w wyprawach? "Zwiedza" junglę? Bądźmy racjonalni. Ma umieć wydawać przyjęcia, przyjmować gości i wydawać polecenia służbie. Podróże i marzenia czy malowanie można wyrzucić przez okno.
- I tak i nie. - odparła enigmatycznie. - Porównuje mnie pan do kobiet, które do tej pory poznał. Moje umiejętności zalicza do przydatnych/nieprzydatnych. Ja widzę to inaczej. Dla mnie to wyzwanie. Znam jakieś podstawy, mówię sobie "A nóż się uda!" i próbuję. Czasem wyjdzie, czasem nie.

- Dlaczego miałbym panią porównywać do innych kobiet? Po co? Jeśli mam o pani myśleć tak, czy inaczej, to chyba nie jest ważne to, jakie są inne kobiety, a jaka jest pani, panno Chiaro. A oprócz tego, co pani umie lub prawie umie
- uśmiechnął się leciutko - ważne jest to, że pani próbuje, zamiast usiąść i czekać na cud.
O pomocnej dłoni przewidująco nie wspomniał.

Przystanęła i tym razem to ona spojrzała mu w oczy.
- Proszę mi nie mówić, że nie porównuje pan nigdy osób do siebie? Nie uwierzę. Matka czy ojciec nie wymagali od pana, żeby narzeczona była majętna, dobrze wychowana, zabawna i potrafiła prowadzić dom, aby ją zaakceptować? - była doprawdy zszokowana. - Kobieta po ślubie jest własnością męża. Słucha go. - wymieniała jak nauczoną w dzieciństwie wyliczankę. - Nigdy nie podważa jego zdania. Jeśli małżonek umrze, opłakuje go do własnej śmierci i nigdy nie zdejmuje żałoby. Tak uczyła mnie matka, tego ode mnie oczekuje.

- Mój ojciec miał już starszego syna, dziedzica majątku i tytułu. Losy młodszego były mu nieco obojętne. Poza tym - cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy - z pewnością nie wyobrażał sobie, bym miał popełnić takie straszliwe faux pas, jak znalezienie nieodpowiedniej narzeczonej. I nie zawiódłby się. Panna Elizabeth z pewnością spełniała wszystkie wymienione przez panią wymagania. Oprócz majątku.

Chiara potknęła się. Zdziwienie i przerażenie odmalowało się na jej twarzy.
- Panna Elisabeth? Przepraszam, że zapytam, ale czy pańską narzeczoną była panna Doullitel?

- Nie, skąd
- zaprzeczył William. - W żadnym wypadku... To dość popularne imię... Przepraszam, ale nawet nie przyszło mi do głowy, że może pani coś takiego pomyśleć...

- Ja...
- pomachała dłonią przed twarzą - rzeczywiście, niedorzeczne skojarzenie z mojej strony, przecież wtedy inaczej by się pan i ona zachowywali. - usilnie wpatrywała się w ziemię. To skojarzenie świadczyło tylko o tym, jak mocno jednak odbiła się na niej śmierć towarzyszy." Proszę panie Ellis, pytał pan o mydlenie oczu, ecco lo (oto jest) udaję że nic się nie dzieje mimo że śmierć..."

- Ale mimo wszystko nie ma pańskiej narzeczonej tu z nami.


- Bez wątpienia jej nie ma. Wolała kogoś bogatszego i bardziej utytułowanego.

Gdyby to nie był sir William, to Chiara mogłaby się założyć, że na twarzy jej rozmówcy pojawił się złośliwy uśmiech. Ale z pewnością się myliła...

Westchnęła. Od razu przypomniała sobie te nieliczne kłótnie między własnymi rodzicami. Ojciec nie rozumiał wszystkiego, kiedy matka zaczynała bardzo szybko mówić i krzyczeć. Chiara rozumiała. "Kocham cię, kocham cię do nieprzytomności a ty mnie ciagasz po jakichś zakazanych krajach. Ja już nie mogę, nie mogę tego znieść! Nie daję rady! I jeszcze nasza córka! Jeśli będzie taka jak ty to moje serce pęknie!" Nie pękło.

- Uważa pan, że rozumie Afrykę? - zdawała się zmienić temat zupełnie.

- Afrykę? - bez mrugnięcia okiem przyjął zmianę tematu. - Troszkę. Za mało ją znam. Byłem i na północy, i na południu. Lubię dosyć ten kontynent, ale o prawdziwym zrozumieniu być nie może. A pani pewnie nie mogłaby bez niej żyć... Czy też może marzą się pani dalekie podróże, obce kraje?

Uśmiechnęła się.
- Kiedy ją pan zrozumie, zrozumie pan serce kobiety.

Nachuchała na dłonie.
- Ja jej nie rozumiem, ale przyjmuję ją taką, jaka jest. Spędziłam tu pół życia. Pierwsze pół w Indiach. - Obudzone wspomnienia były jak balsam na rany. - Brakuje mi tamtych zapachów, ludzi, ciepła. Tutaj, gdzie inni się nie zapuszczają, znalazłam to w formie czarnej, złotej i zielonej. Afrykańskiej. Kocham ją, ale ona bywa kapryśna. - spojrzała w końcu na Ellisa - Nieważne gdzie pojadę, zawszę ją mam ze sobą. - wskazała na serce - Bardziej boję się więzienia.

- Nie mury tworzą więzienie i nie pręty klatkę - zacytował stare powiedzenie. - Mężczyźnie jednak jest łatwiej. Wobec kobiet świat jest bardziej okrutny, rzuca im więcej kłód pod nogi.

Spojrzała na niego sprawdzając, czy sobie z niej nie żartuje. Niby do tej pory tego nie robił, ale okazja czyni złodzieja.
- Czy ja wiem? Są pewne przyjęte zwyczaje, których nie powinnyśmy przekraczać. Ja balansuję na granicy, a przebaczają mi tylko dlatego, że mój ojciec jej gubernatorem. - wzruszyła ramionami.
- Tutaj wszyscy są bardzo przesiąknięci tradycją i skostniali w zwyczajach, jednocześnie spotkanie z tubylcami powoduje lekki zawrót głowy. - uśmiechnęła się, choć uśmiech szybko zbladł. Wyobraziła sobie swojego przyszłego małżonka. Zapewne zasiadający na wysokim stołku z towarzystwa Matki. Z wieloma posiadłościami ziemskimi. Z tytułem. koło czterdziestki o obłych kształtach, bo wg jej rodzicielki to oznacza, że ma dobrą służbę. Schludny.

Zastanawiał sie przez moment, czy jego rozmówczyni zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele różnych tradycji, zakazów i konwenansów łamie nie tylko faktem tej rozmowy, ale i poruszaną tematyką. Chociaż nie miał zamiaru jej tego uświadamiać. Konwenanse mogli jak na razie wyrzucić i przestać o nich myśleć. Tu powinien mieć zastosowanie zdrowy rozsądek.

Spojrzał na zachmurzoną nagle twarz Chiary. Pomachał ręką przed oczyma dziewczyny.
- Niech pani wyrzuci z głowy te ponure myśli, panno Chiaro. Nie warto się przejmować. Na razie jest pani tu i teraz. I czeka panią wspaniała przygoda.

Spacer w nocy pozwalał na przełamanie pewnych granic. Zwykle nie mówiła tyle na własny temat. Oczywiście mówiła dużo. Potrafiła świergotać bez przerwy, jeśli zaszła taka potrzeba. W kilku językach. Może nie naraz, ale...
Mrok dawał anonimowość. Wszystko, co zostało powiedziane, zostanie tutaj. Zostanie w sercu Afryki. a kiedy powrócą do społeczeństwa z wujkiem, zostanie zapomniane. Poklepała się po policzkach w geście otrzepania się ze złych emocji.
- Co prawda zaczyna się ciężko, ale później może być już tylko lepiej. - uśmiech znów rozjaśnił jej twarz. Tak jakby tworzył z nią całość i nie lubił jej opuszczać na dłużej.
- Dobrze, to gdzie śpimy?


Chiara zdecydowanie lepiej wyglądała z uśmiechem na twarzy. Bardziej do niej pasował, niż smutna mina.

- Radzę jak najbliżej ogniska - uśmiechnął się. - Natniemy nieco gałęzi, mamy koce. A sir Robert rozdzieli warty. W końcu jest szefem wyprawy, o non c'e?

Wtedy zdała sobie sprawę ze straszliwej prawdy. Sir William znał włoski. Spłoniła się e grazie a Dio, już mogła twierdzić, że to przez nagły żar ogniska.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 25-03-2009 o 14:38. Powód: dodatki ze współpracy z Kermem (5.ta edycja xD)
Latilen jest offline  
Stary 07-04-2009, 11:03   #69
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Ergens in Afrika, 24 januari 1871. Gdzieś w Afryce, 24 stycznia 1871.
Gehoord het geval... Usłyszane przypadkiem…


Po zakończonej rozmowie sir William odszedł pozostawiając Marka samego... Dziennikarz rozejrzał się. Panowie doktorzy rozmawiali gdzieś z boku. Przez chwilę ich obserwował, ale w końcu zrezygnował z podchodzenia do nich i nawiązywania rozmowy... Nadia i pan Cook siedzieli przy ognisku koło siebie, a sir Robert przeglądał bagaże. Panny Chiary nie było, podczas gdy zmrok zapadł szybko i ognisko oświetliło już pobliskie drzewa.
..

Marka zastanowiła nieobecność panny Chiary. Pomyślał, że może poszła do wraku po jakieś rzeczy. Ruszył w tamtym kierunku – również nie informując nikogo o tym, że się oddala. Zapewne ktoś podniósłby rumor, kiedy dowiedziałby się o tym, że pannica się oddaliła. Chciał więc ją odnaleźć i, w razie czego, powiedzieć, że odeszli razem.

Droga do wraku zabrała chwilę; poza kręgiem światła rzucanym przez ognisko było praktycznie ciemno. Koło wraku nikogo nie było i panowała cisza. Patter zaczął wracać, kiedy uświadomił sobie, że przecież panna Chiara mogła pójść nad wodę – chociażby po to, aby umyć naczynia po posiłku. Obszedł ognisko za zasłoną drzew i poszedł w kierunku wody... Idąc cicho, jak zawsze kiedy słuch był równie przydatny jak wzrok doszedł do rzeki...

- Co ma pani na myśli mówiąc, że oceniam panią po pozorach? Mam rozumieć, że w rzeczywistości jest pani, panno Chiaro, osobą wymagającą ciągłej pomocy i opieki – głos niewątpliwie należał do sir Williama i, chyba, brzmiało w nim delikatne zaciekawienie - a to, co niedawno pani zdziałała, to tylko mamienie naszych oczu?

Zapanowała chwila ciszy i Patter już miał ją wykorzystać na pojawienie się, kiedy panna Chiara położyła palec na ustach.

Pattera zamurowało. Dosłownie i w przenośni... Był zadowolony, że Volta wolała przebywanie z panią co chwilę głaskającą ją po głowie i drapiąca za uchem... „Maar het omgekeerde - nu kan ik niet zien ... Niet op dit moment ... Moet worden ingetrokken, maar het kan veroorzaken lawaai ... Ik moet even wachten ...” „Ale wpadka - teraz nie mogę się pojawić... Nie w takim momencie... Powinienem się wycofać, ale to może wywołać hałas... Musze poczekać chwilę...

Po kilku chwilach temat rozmowy zmieniono na „Afryka” i Mark postanowił, że może się pokazać. Jednak Chiara i sir William pozbierali umytą zastawę i kociołek; wyraźnie zbierali się w kierunku obozu. Mark wykorzystał okazję do szybkiego wycofania się. Udało mu się wrócić do ogniska przed nimi. Kiedy wychodził z lasu udał, że poprawia spodnie sugerując niejako, że jego nieobecność spowodowana była potrzebami fizjologicznymi... „Ik hoop dat niemand gedacht...” „Mam nadzieję, ze nikt się nie domyśli” – pomyślał siadając z dala od ogniska pod drzewem.
 
Aschaar jest offline  
Stary 10-04-2009, 00:13   #70
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Chiara na chwilę usiadła przy ognisku zajmując się swoim przemoczonym butem. Jak na możliwości Volty, to niewielka strata.

Zajrzała do torby, co prawda miała zrobić coś zupełnie innego, ale jej wzrok padł na szkicownik. Przeglądnęła go powoli i zatrzymała się raptownie na kilku szkicach portretów. Była pewna, że jeszcze zdąży je skończyć. Ich modele nigdzie się nie wybierali. Tak myślała, zanim pozostało ich o trójkę mniej. Najpierw Cucumber został aresztowany, a teraz...

Dobrze, należało się tego jak najszybciej pozbyć. Spojrzała w ogień, ale nie miała odwagi ich po prostu spalić. 'Vabbe' - c'e' un altra possibilita'" No dobrze, jest jeszcze jedna możliwość.

- Panie Patter - zwróciła się do mężczyzny, który właśnie wrócił do ogniska, uśmiechnęła się szeroko i doskoczyła do niego na jednej nodze. - Prowadzi pan dziennik naszej podróży, prawda? Podejrzewam, że to się panu przyda.

Słowa Chiary momentalnie przypomniały Markowi o tym co usłyszał i zobaczył nad wodą... "Niedobrze" - pomyślał i naprędce zaczął przygotowywać jakieś zgrabne tłumaczenie... Na końcówkę zdania zareagował więc ze znacznym opóźnieniem, co starał się zamaskować zmieszaniem wywołanym, komicznym, bądź co bądź, zachowaniem współtowarzyszki.


Jonathan Cucumber____Elizabeth Doullitel____James Lynch


Wydarła trzy kartki ze szkicownika jakimś zbyt teatralnym gestem i czekała aż dziennikarz wyjmie je z jej wyciągniętej dłoni. Stała plecami do ogniska, co nadawało jej wyrazowi twarzy karykaturalny wyraz.
Na kolejnej stronie szkicownika dostrzegalna była kolejna postać...

Mark wziął kartki do rąk i lekko nachylił w kierunku ognia, aby lepiej się przyjrzeć... Cucumber... Lynch... Elizabeth... Na ułamek sekundy wszyscy stanęli mu przed oczami jak żywi... O ile Jonathana wspominał bez wielkiego sentymentu, o tyle resztę...

Starał się, aby głos brzmiał naturalnie, ale chyba nieświadomie obniżył go o ćwierć, może pół oktawy:
- Taaaak - starał się udać zdziwienie - prowadzę dziennik wyprawy... Towarzystwo chciało mieć zapis naszej wyprawy, aby przygotować później materiały dla przyszłych podróżników, czy też - zawahał się - ekip ratunkowych... Nie ukrywam, że pisze go też dla siebie, może stanowić dobry materiał na serię reportaży... Zapewne pomyśli pani - dość celowo zrezygnował z nienaturalnej tutaj i teraz formy "panienka" - że biorę udział w tej wyprawie dla sławy... Może trochę... - Mark uśmiechnął się. Jednocześnie starał się jakoś wybrnąć z sytuacji; nie chciał wchodzić na temat nieżyjących członków ekspedycji, aby nie wywoływać atmosfery przygnębienia; ale wypadało jakoś podziękować za, naprawdę niezłe, portrety... Zaważył kolejny szkic. - Dziękuję. Ja niestety nie mam tyle talentu... Przyroda, pejzaże, budowle - to jeszcze jakoś mi wychodzi, ale ludzie... A ten rozpoczęty szkic? - wskazał wzrokiem na szkicownik Chiary.

- Mi prego...
- no tak, jej słowa są szybsze niż myśli - To znaczy - uśmiechnęła się uroczo, machając rękami, aby złapać równowagę - Proszę mi mówić po imieniu. - rzuciła okiem na szkic.



- To portret mojej matki. Podobno jesteśmy do siebie bardzo podobne. Choć ja uważam, że więcej we mnie krwi afrykańskiej niż bolońskiej płynie. - Uniosła powątpiewająco jedną brew. - Ha! Mogę też ofiarować na rzecz dziennika kilka innych rysunków, jeśli będzie je pan umiał utargować.

Zaśmiała się wesoło i pokicała z powrotem na swoje miejsce, zachęcając Pattera, żeby usiadł obok niej.

Dziennikarz początkowo chciał złapać Chiarę i pomóc utrzymać jej równowagę, jednak szybko zrezygnował... Konwenanse, konwenanse, konwenanse...


Chiara usiadła przy ognisku i zamachała na Marka. Usiadł obok w odległości na tyle niewielkiej, aby móc swobodnie porozmawiać i jednocześnie na tyle dużej, aby "nikomu nic głupiego nie przyszło do głowy".

- Proszę mi mówić Mark. Targować o szkice?

Otrzepała stopę z ziemi i oparła na zdjętym bucie.

- Ależ oczywiście! - W uśmiechu pokazała szereg zębów jak sznur perełek, żartując wesoło - Możesz mnie przekupić historyjką, piosenką lub... - sięgnęła po swój but, żeby sprawdzić czy zmienił się z "bardzo mokrego" na "mokry trochę mniej" przez te kilka chwil. Oczywiście nie było żadnej różnicy - czy ja wiem? Liczę na propozycje.

-Livingstone... Faktycznie nie wszystkie uzyskane od podróżnika informacje wykorzystałem, ale musiałbym na spokojnie zastanowić się... Jak wrażenia z lotu sterowcem? -
uśmiechnął się - A cóż mógłbym Ci ofiarować? Wiem. Napiszę doskonały artykuł wychwalający twoje zalety... Ale, ale... Co ciebie skłoniło do wzięcia udziału w tej wyprawie... Ja dla sławy, pieniędzy, artykułów - zaśmiał się - naprawdę to Towarzystwo myślało, że posiadam jakieś dodatkowe informacje, których nie było w opublikowanym wywiadzie z doktorem - zmienił po raz kolejny temat nie chcąc wzbudzać nadziei. Faktem było, ze nie wszystkie uzyskane przed wyprawą od dr. Livingstone'a informacje znalazły się w jego wywiadzie, ale... nie potrafił umiejscowić wielu miejsc, o których wspominał podróżnik. Zresztą - byli "gdzieś" i to był największy problem... Lot oszczędzał wiele czasu - to prawda. Jednak przez to stracili zupełnie kontakt z lądem. Oprócz przeżyć, trzeba było jeszcze ustalić - "Gdzie jesteśmy"?

Na pomysł wychwalającego artykułu, zaśmiała się i na chwilę schowała głowę w dłonie, aby szybko znów zaprzeć się nimi z tyłu.
- Nie mnie należy wychwalać, a Afrykę. A dałam się wpakować na tę "bułkę" - głową wskazała kierunek, gdzie wisiały resztki "Dedalusa" - tylko dlatego, żeby odnaleźć Livingstone'a. Szanuję go i doceniam jego podróżniczą duszę. Chociaż Volta przypłaciła to chorobą lokomocyjną, a ja rozbitą głową. Poza tym... - spojrzała prosto w ognisko - to moje Duże Pożegnanie z Afryką.

Mark wyciągnął ręce w kierunku ognia pokazując Chiarze profil. Nie chciał, aby beztroska chwili została zmącona jego marsową miną... Przez ogień spojrzał na siedzących naprzeciwko Beyersa i Wilburna...

Przechyliła się i spojrzała bardziej od przodu na mężczyznę.
- Jesteś tutaj, ale cię tu nie ma. - rzuciła ciszej - Myślisz o tym, co będzie lub o tym, czego nie zdążyłeś zrobić. - postukała się we własne czoło. - Zamiast cieszyć się tym, co masz. Posłuchaj. Słyszysz Afrykę? Czujesz jej szelest? Jej suchą ziemię, oddychające drzewa? Pomruki zwierząt? Strzelanie krzeseł w ogniu? - teraz uniosła głowę, obserwując niebo. - Potrafisz dostrzec wszystkie gwiazdy?

Skrzyżowała z Markiem spojrzenie.
- Czy może czujesz tylko nasz strach?

- Strach? - uśmiechnął się - Chyba w pewnym stopniu tak... Wasz, mój... Ale nie przed Afryką, przygodą, jutrem... Przed sobą... jesteśmy tylko cząstką świata, małymi łódeczkami dryfującymi po wezbranych wodach życia. Nie zastanawiam się nad tym czego nie mogę zmienić. Nie ma sensu rozpaczać tu i teraz - to niczego nie przyniesie... Niczego dobrego. - Patter rozsiadł się wygodniej, to był ten moment, który pozwalał na zjednanie sobie kogoś podczas pierwszej rozmowy... Pierwszy kontakt, tak ważny i tak trudny jednocześnie. Zastanawiał się jak powinien postąpić - konwenanse czy otwartość... Otwartość, czy konwenanse? Otwartość... - Czuje strach przed sobą, przed tym czy dam radę, czy nie zawiodę Was i siebie... Wyruszyliśmy w celu ratowania doktora Livingstone'a, a w tej sytuacji prawie sami potrzebujemy ratunku... Czy to nie ironia? Jadnak jakoś sobie poradzimy, jeżeli będziemy trzymać się razem i wzajemnie sobie pomagać... Każde z nas jest w jakiś sposób wyjątkowe, choć o wielu członkach tej ekspedycji wiemy bardzo niewiele - wskazał wzrokiem na siedzących po drugiej stronie ogniska mężczyzn. - I niektórych niestety nie będziemy mieli okazji już poznać... Ale! - zreflektował się szybko: Strach to nie wszystko. Również podniecenie i radość. Afryka jest jak magnes, zakochałem się w niej od pierwszej podróży do Egiptu i ciągle tu wracam. Ta wyprawa, bardzo chciałem w niej uczestniczyć, naprawdę, bardzo, była... jest jedyną okazją dla mnie na dotarcie wgłąb lądu... Dlatego bardzo będę się starał aby Was nie zawieść... - Uśmiechnął się i powiedział:
- Pompatyczne to zakończenie wyszło... Zresztą gadam tyle... Wspomniałaś o Dużym Pożegnaniu...

Spojrzał na towarzyszkę. Na jej twarzy tańczyły cienie i czerwienie wydobywane przez ognisko. Przez trzaski wywoływane palącymi się elementami "Deadalusa" od czasu do czasu słychać było rozmowy innych podróżników... Za plecami Chiary i Marka rozmawiali sir Robert i sir William... Wyglądało na to, że problem wart został definitywnie rozwiązany... Wart i spania...

Volta zakręciła się dokoła i położyła (finalmente! w końcu!) zaraz za swoją panią. Jej łeb wylądował na kolanach Chiary.

- Od razu, że potrzebujemy ratunku. - Machnęła ręką, ale jej lekceważenie było po brzegi wypełnione radością i kpiną. - Z pewnością, ktoś widział mapę, a gdzieś w pobliżu spotkamy jakieś plemię. Potargujemy się i powiedzą nam na przykład "potwory przybyły z krainy cienia" i od razu wszystko okaże się jasne. - zaśmiała się i zamilkła znów zapatrzyła się w gwiazdy.

Wzrok Marka również poszybował w górę i spojrzał w niebo. Blask ogniska i drzewa niestety ukrywały większość gwiazd, Krzyż Południa był jednak doskonale widoczny...

. .

"Przewodnik Podróżników" - pomyślał Mark.


- Strach jest dobry. Gdy jest jak nasz cień, może nas zniszczyć, ale pozwala również przeżyć. - uniosła dłoń do góry, jakby przyglądała się bandażowi na ręce. A może oglądała jakieś gwiazdy przez palce? - Gdybym jednak się nim przejmowała, nigdy bym jej nie uratowała. - Opuściła dłoń i pogłaskała łeb bestii. - Nigdy by mnie tu nie było. - podrapała się po nosku.

- Kłócił się pan kiedyś z kobietą? Z pewnością. To teraz proszę dodać do tego trochę nieobliczalności, szczyptę gwałtowności, łyżeczkę gniewu, a dla smaku dosypać groźby. Taka jest moja matka, jak się ją wyprowadzi z równowagi. A ja jestem w tym niezrównana. - Chiara oparła brodę na dłoni - Ale przekonałam ją, mimo jej wrzasków, jęków i gróźb, żeby mnie puściła na poszukiwania Livingstone'a. A po powrocie wezmę ślub z wyznaczonym przez nią mężczyzną. Bez szemrania. - dziewczyna przymknęła oczy. - Pewnie się modli w duszy, żebym nie wymyśliła czegoś głupiego i zbyt głośnego, bo mimo tytułu mego ojca nikt nie będzie chciał wariatki. - ciężko było stwierdzić na ile mówi na poważnie, a na ile ponownie żartuje.

- Często sprzeczaliśmy się z żoną - Patter sam nie wiedział co skłoniło go zwierzeń - nie były to jakieś wielkie kłótnie, ale często różniliśmy się w ocenie sytuacji... Żona była... Nie miała najsilniejszego zdrowia, co kłóciło się z moim zamiłowaniem do podróży... - zamilkł na chwilę licząc na to, że Chiara zmieni temat... Nie chciał o tym rozmawiać, ale ognisko pod afrykańskim niebem przywołało tyle wspomnień...

- Strach daje siłę, aby przetrwać grę z Matką Afryką. - wróciła do tematu głównego, widząc że Mark ponownie zanurza się w nieprzyjemnych myślach - Ale jej się nie da przechytrzyć. Nawet zmiana imienia z "Ikara" na "Dedalusa" nie pomogła. - wzruszyła ramionami - ale ja gadam i gadam, to jak będzie z tymi ilustracjami? - i podała szkicownik Markowi.

- Piękne - ocenił spoglądając na prace. - Zabieram się za pisanie artykułu o zupie - zaśmiał się.

- Jeżeli tylko będzie coś co będę mógł Ci ofiarować za te prace... - w ognisku coś trzasnęło i Mark przerwał - Są naprawdę doskonałe i niewątpliwie byłyby doskonałym uzupełnieniem tekstu...

- O, z pewnością coś się znajdzie.
- mrugnęła do niego porozumiewawczo, przełożyła głowę do kolana i pocałowała w nos Voltę.

Sir Robert i sir William podeszli do rozmawiającej dwójki i przedstawili plan wart.

- Mam nadzieję, że lubi pani podziwiać wschód słońca, panno Chiaro. - zwrócił się do dziewczyny Ellis.
Założyłaby się, że William właśnie sobie znów z niej robi żarty. Tylko jego mina świadczyła o czymś zupełnie przeciwnym.
- Będzie pani towarzyszył pan Patter.

- Dobrze, to ja idę spać. I kiedy będziecie mnie budzić, uważajcie na siebie. Podobno gryzę. - przekornie zakończyła rozmowę i rozłożyła się koło Volty wygodniej. Jej głowa wylądowała na grzbiecie bestii, a ta przytuliła się bardziej do pleców właścicielki. Do tego dziewczyna narzuciła na siebie koc.

- Dobranoc panom. - postanowiła, że przynajmniej spróbuje zasnąć.

- Dobranoc - prawie automatycznie odparł Mark. Spojrzał na resztę podróżników i powiedział: - W takim wypadku ja również się położę... Chyba, że coś jeszcze... - zawiesił głos na chwilę, ale wobec braku sprzeciwów - powędrował w kierunku posłania. Porozpinał koszulę i nakrył się kocem. Pomimo całego zdenerwowania i napięcia zasnął bardzo szybko. Życie dziennikarskie nauczyło go, że trzeba zasypiać szybko i budzić się jeszcze szybciej... Niezależnie od warunków... "Muszę w końcu uzupełnić dziennik podróży..." - pomyślał jeszcze zanim zapadł w sen.

+++



Było przed świtem gdy nadeszła kolej na wartę dziennikarza. Wymienił z poprzednikiem skinienia głową i był gotowy. W gruncie rzeczy - tę wartę lubił najbardziej, choć niektórzy twierdzili, że była najmniej bezpieczna... Spojrzał w kierunku posłania Chiary...


Chiara otworzyła oko. Ktoś stał nad nią i starał się obudzić. "Ma e' ancora buio..." Ale jest jeszcze ciemno... Zakryła głowę kocem, wsłuchując się w rytm oddechu Volty jednocześnie mrucząc coś niezrozumiale. "Vabbe' dove sono? Ah! Africa. Un bel momento per svegliarmi!"No dobrze, gdzie jestem? A! Afryka. świetny moment by się obudzić.

Usiadła i rozciągnęła się. Bestia zrobiła to samo i cichaczem pognała między drzewa.
- Buon giorno. - szepnęła Chiara do Marka. - A, znów się zapomniałam. Dzień dobry.

- Dzień dobry - odparł, wskazał miejsce skąd powinien być widoczny wschód Słońca... Jeden z najpiękniejszych widoków na świecie - wschód słońca w Afryce...

Ubrała buty i ruszyła kilka kroków od śpiących towarzyszy. Wtedy rozpoczął się spektakl narodzin dnia.


- Che bello... - szepnęła i wciągnęła świeże, wilgotne powietrze do płuc. Uwielbiała poranki. Rosę, chłód kryjący się między drzewami. Niknące cienie. Uśmiechnęła się, ściągnęła szybko buty, oparła o drzewo strzelbę, po czym zrobiła kilka tanecznych kroków w kierunku wolnej przestrzeni. Pierwsze promienie słońca wychynęły zza horyzontu, a Chiara rozłożyła ręce aby je przywitać. Zaczęła tańczyć. Zakręciła się dokoła, kilka kroków walczyka. Szczęśliwa, spojrzała na Marka.

- Proszę ze mną zatańczyć! - rzuciła szeptem, podbiegła do Pattera i złapała go za rękę.
- Ale... - zaczął rozglądając się, czy nikt nie widzi... - Ale tylko kilka taktów!

Walczyk nucony przez pannę Wodehouse objął ich w swoje ramiona. Tych kilkanaście taktów... figur... ruchów... pozwoliło im zapomnieć na chwilę o tym gdzie są... Jednak gdy tylko coś chrupnęło w zaroślach oboje zwrócili uwagę w tamtym kierunku... To tylko Volta postanowiła wrócić do ogniska z porannego obchodu...

Mark uśmiechnął się i pocałował dziewczynę w rękę:
- Było mi bardzo miło. Doskonale pani tańczy. Obawiam się jednak, że musimy zająć się ogniskiem i jakimś posiłkiem dla naszej ekspedycji... Za dwie, trzy godziny będziemy wstawać, a ugotowanie czegoś z niczego może wyjść tylko nam... Prawda?

- To tylko dlatego, że świetnie prowadzisz. - odparła wesoło i ruszyła również w stronę ogniska, pozostawiając ślady bosych stóp. - Masz rację, zajmijmy się śniadaniem.

Mark również podszedł do ognia i dorzucił drewna. Podczas nocnej warty ktoś musiał przynieść trochę opału z lasu i ułożyć sporej wielkości kupkę... To był dobry sposób, aby nie usnąć, a przy okazji zrobić coś pożytecznego.

- Dobrze, to podzielmy się. Spróbuj skombinować jakieś pieczywo, a ja sprawdzę czy tej wczorajszej zupy starczy jeszcze na śniadanie. - szeptała, aby nikogo nie zbudzić.

Mark skinął głową i ruszył w kierunku rozbitego statku powietrznego. W świetle brzasku powinno być widać dużo lepiej niż przy zapadającym zmroku...
Kilkadziesiąt metrów przeszedł szybko i metodycznie zaczął przetrząsać resztę zrzuconych bagaży w poszukiwaniu sakw z żywnością. Gdzieś tu musiały być...

Chiara zajrzała do garnka i stwierdziła, że jak się doleje wody i znajdzie się coś, co ujdzie za chleb, to przeżyją śniadanie. Nie ma jak rozrzedzony rosół z antylopy z rana. Zaczęła cichutko nucić wesołą piosenkę.

Volta nie opuszczała jej na krok.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172