Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-04-2009, 14:30   #71
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację

Wschód Słońca nad Afryką jest czymś niesamowitym. Najpierw delikatne przeblaski słonecznych promieni wzbijają się nieśmiało nad widnokrąg, stanowiąc swoistą zapowiedź. Przenikają między chmurami tworząc złoto – pomarańczowy pióropusz nad dżunglą. Chwilę później wielka złota tarcza już unosi się nad ziemią, opromieniając swoim blaskiem ziemię. Ranek zawsze jest orzeźwiający… wilgotne zazwyczaj powietrze nie jest jeszcze tak gorące, dlatego oddycha się z ulgą, a płuca przyjemnie pochłaniają zimne powietrze.

Blask przebijający się między liśćmi budził kolejnych podróżników. Z kotła na środku obozowiska wydobywał się przyjemny zapach podgrzewanej zupy. Noc minęła spokojnie, wszyscy więc w miarę możliwości zdążyli odpocząć. Nawet profesor Salvatore, choć jeszcze skarżący się na dokuczliwy ból w nodze i plecach, wyglądał lepiej, choć na jego twarzy nadal gościł wyraz smutku i rozpaczy po stracie swojego epokowego wynalazku.

Każdy zajął się przygotowaniami do śniadania, jedli w milczeniu. Każdy chyba się zastanawiał nad jednym: „Co dalej?” Ciszę przerwał dopiero Robert:

- Musimy się zastanowić co dalej… prędzej czy później będziemy musieli zdecydować. Jako przedstawiciel organizatora ekspedycji – Towarzystwa Geograficznego czuję się odpowiedzialny za tak nieszczęśliwy przebieg naszej wyprawy. Jest mi niezmiernie przykro z powodu tego co się stało, jak również z powodu śmierci dwójki naszych towarzyszy. I muszę ze wstydem przyznać, że nie wiem co mamy robić. Jedyną rozsądną myślą, jaka teraz mi przychodzi do głowy jest propozycja, by jak najszybciej przejrzeć wszystkie rzeczy, które udało nam się uratować i zabezpieczyć w pierwszej kolejności prowiant, broń i medykamenty. Potem musimy ustalić co robimy dalej. Może profesor wyrazi swoje zdanie na temat statku, czy nie da się coś z nim zrobić, choć jego stan wygląda na opłakany…jeśli potwierdzą się moje obawy, że „Dedalus” nie nadaje się do niczego, musimy szybko stąd wyruszyć… Ten gad, którego ubiliśmy w nocy… może mieć towarzystwo… a nie chciałbym poznać jego najbliższej rodziny…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 13-04-2009, 13:51   #72
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Ergens in Afrika, 25 januari 1871. Gdzieś w Afryce, 25 stycznia 1871.
Geïmproviseerde kamp op de "Deadalus" splitsing. Prowizoryczny obóz po rozbiciu „Deadalusa”

Po krótkich, aczkolwiek owocnych poszukiwaniach Mark znalazł w jednej z toreb kilka foremkowych chlebów. Co prawda obecnie bardziej przypominały suchary niż chleb, ale... jeszcze nie nadawały się na broń obuchową. Po rozmoczeniu w zupie powinny nadawać się do konsumpcji. Wrócił do obozowiska nad rzeką w chwili pozwalającej na usłyszenie słów sir Roberta...

Wykorzystał chwilę ciszy jaka zapanowała po nich i powiedział:
- Proszę szanownego towarzystwa... Myślę, że zastanowimy się podczas śniadania. Nie chciałbym, aby czerstwość tych nieporcjowanych sucharów jeszcze się zwiększyła – podniósł do góry jeden z chlebów – może przydadzą się jako urozmaicenie śniadania, które spożywacie... Czy zostało coś dla mnie - zapytał przekornie zaglądając do garnka.

Rozdał po kawałku chleba tym podróżnikom, którzy chcieli a resztę położył koło kociołka i zabrał z rąk Chiary swoją porcję zupy... Usiadł pod pobliskim drzewem i zaczął jeść. Po kilku kęsach odłożył talerz i wyjął notatnik. Faktycznie było co przemyśleć... Zaczął szybko pisać...

Begin van de rit - het skelet artikel (Początek wyprawy - szkielet artykułu)

Początek, który mógłby być znacznie lepszy...
Rozpoczęcie wyprawy jest zawsze chwilą, którą chce się wspominać i celebrować. To narodziny czegoś wielkiego. Wyprawa poszukiwawcza, mająca na celu odnalezienie doktora Livingstone’a również rozpoczynała się wyśmienicie.
Urocze przyjęcie w domu Gubernatora, na którym uczestnicy wyprawy mieli okazję do zapoznania się, maar natuurlijk niet vertrouwd (ale oczywiście się nie zapoznali). Podróż pociągiem przez urokliwą południową Afrykę – vergezeld van tekeningen ... (dołączyć szkice...) A przede wszystkim porywająca podróż statkiem powietrznym „Deadalus”. Na pokładzie tego statku dane nam było rozpocząć wyprawę. Sielankową podróż powietrzną przerwała nagła burza, która zmusiła nas do nagłej zmiany kursu i w efekcie doprowadziła do katastrofy, w której zginęło kilku członków ekspedycji... Bardzo bolejemy nad tą stratą... Cijfers Chiara...
Ik denk dat het beter is niet te spreken Samenleving - de Cucumber arrestatie. Sla de zeer groot hagedis - althans in de officiële verslag ... Mensen niet willen lezen over de dood van ... Vooral met dit redelijkerwijs worden vermeld alleen door ongeval "Deadalus". (Rysunki Chiary... Chyba lepiej nie wspominać o wpadce Towarzystwa - czyli aresztowaniu Cucumbra. Pominę również przerośniętą jaszczurkę - przynajmniej w oficjalnym sprawozdaniu... Ludzie nie lubią czytać o śmierci... Zwłaszcza o takiej; rozsądniej będzie wspomnieć tylko o wypadku "Deadalusa".)

Jednak w życiu podróżnika najważniejsza jest chwila obecna. Na zastanawianie się, rozważanie i rozpamiętywanie sytuacji przychodzi czas po powrocie do domu.

Katastrofa „Deadalusa” miało miejsce dnia 24 lipca na wyraźnie rysującym się nad poziomem sawanny płaskowyżu. Był to trzeci dzień podróży. Odległość od punktu startu jest trudna do określenia (różna prędkość, przerwy na polowanie, ucieczka przed burzą) jednak można przyjąć, że jest to około 630 km w linii prostej na północ, północny – wschód. Profesor Salvatore, który niewątpliwie byłby w stanie z większą dokładnością określić miejsce katastrofy jest zdruzgotany wypadkiem oraz śmiercią przyjaciela Samsona...

Niewątpliwie jednak nie jest to miejsce, w którym, z punktu widzenia wyprawy, chcielibyśmy się znaleźć. Nieznane położenie geograficzne oraz, w zasadzie przede wszystkim, konieczność reorganizacji wyprawy, oraz, być może, jej przerwania, to największe wyzwania z jakimi się spotkaliśmy tego dnia...


Odłożył notes i wrócił do posiłku. Kawałki chleba jakie wrzucił do zupy rozmiękły i wszystko razem nadawało się do jedzenia...

Zza miski obserwował pozostałych. To nie była chwila, w której mógł zabrać głos jako pierwszy... z wielu powodów.

“Ik heb om deze trip in buy ... Ik zie niet in een andere kandidaat voor deze functie is niet goed ...“ („Ja mam trzymać tę wyprawę w kupie... Nie widzę innego kandydata na tę niedobrą funkcję...”) – pomyślał cierpko.
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 13-04-2009 o 15:01. Powód: "flow in design"... nie wziłałem pod uwagę jednego zdania z posta merilla :(
Aschaar jest offline  
Stary 13-04-2009, 19:58   #73
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Prowizoryczne posłanie nie było ani lepsze, ani gorsze od setek innych, mimo tego William nie zdołał tak od razu zasnąć.
I bynajmniej nie chodziło o nocleg w nowym miejscu.

W końcu jednak nadszedł sen. O dziwo - bez wielkich potworów.



Najwyraźniej nie spał zbyt dobrze, bowiem obudził się, zanim sir Robert złapał go za ramię i potrząsnął, by zbudzić.

- Stało się coś ciekawego? - spytał William.

- Nic, o czym warto by wspomnieć.


William mógł przekazać następcom podobną informację.



Zimna woda zmyła z oczu resztki snu. A potem mógł ze spokojem zasiąść do posiłku przygotowanego przez ostatnią wartę.

Skinieniem głowy podziękował za talerz zupy.

Z pewnością nie było to śniadanie w Royal Club, porównania z szarańczą smażoną w cukrze również nie wytrzymywało, ale William nie zamierzał narzekać. Korzonki czy larwy były gorsze. Bez porównania gorsze.

Przegryzając zupę "wynalazkiem" hrabiego Sandwicha rozmyślał o sprawach związanych z kolejnymi posiłkami.
Na tym dziwnym płaskowyżu raczej trudno będzie o zdobycie czegoś takiego, jak bawół czy antylopa. A to znaczyło, że trzeba będzie zastanowić się nad zmianami w jadłospisie.
Jaja żółwie były całkiem dobre... Jaja tych stworzeń były większe, ale pewnie też by się dało zrobić z nich jajecznicę. Gdyby trafili akurat w okres lęgowy...
Skoro można było jadać jaszczurki, a mięso krokodyla niektórzy zaliczali do przysmaków, to pewnie i większe wersje gadów dałoby się przerobić na coś strawnego. Problem polegał tylko na tym, że w drugą stronę też mogło to zadziałać. O czym niestety przekonali się tuż po wylądowaniu, a raczej rozbiciu się.

Sir Robert cierpliwie zaczekał, aż wszyscy zasiedli do posiłku.
W tym, co powiedział, było dużo racji. Ale nie do końca.

- Dziękuję - powiedział, biorąc z rąk Pattera dwa suchary. Po chwili, gdy w talerzach ukazało się dno powiedział:

- Nie ma się pan o co obwiniać, sir Robercie. Nie pan spowodował rozbicie się "Dedalusa", podczas której zginął Samson. Jeśli chodzi o śmierć pozostałej dwójki, to zachowaliśmy dostępne środki ostrożności. Nikt nie mógł przewidzieć istnienia tego... gigantycznego jaszczura.

Prawdę mówiąc żadnego z tych przypadków nie dało się przewidzieć. Co i tak nie zwalniało kierownika wyprawy i odpowiedzialnych za ochronę z odpowiedzialności. Nie był to jednak odpowiedni czas ani miejsce na rozrachunki.

William zmienił temat.

- Położenie geograficzne możemy ustalić. Na pokładzie "Dedalusa" był sekstans, zegarki - spojrzał na swój chronometr - działają. Ale raczej - cień uśmiechu przewinął się przez poważną dotąd twarz Williama - nie o to chodziło sir Robertowi. Znaleźliśmy się w krainie, o której wiemy bardzo mało. Nie wiemy również, w którą stronę się udać. Odradzałbym marsz wzdłuż strumienia, bo taka droga może nas doprowadzić do centrum płaskowyżu. Według mnie powinniśmy trzymać się blisko krawędzi. Może uda nam się znaleźć jakieś zejście...

W pobliżu miejsca katastrofy było to mało prawdopodobne.

- Jak tylko zrobimy porządek z tym, co mamy tutaj - wolał nie używać słowa 'bałagan' - trzeba będzie wybrać się na "Dedalusa". Może uda się uzupełnić ekwipunek. Trzeba będzie jeszcze pomyśleć, jak spalić resztki potwora.
- Profesorze - zwrócił się do Salvatore'a - czy na statku znajdują się jakieś materiały łatwopalne?
 
Kerm jest offline  
Stary 13-04-2009, 23:36   #74
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Problem leżał w tym, że nie była głodna. Jak rzadko. Naprawdę nie chciało jej się jeść. Wypiła dwa łyki z miski, przegryzła rozmoczonym sucharem i resztę oddała Volcie. Przynajmniej ta była zadowolona.

Chiara poszła nad strumień omyć stopy. Wytarła je i zawiązała porządnie buty, które już nie pamiętały wczorajszej kąpieli. Pojawiła się z powrotem przy ognisku, zaplatając warkocz, kiedy Sir William kończył mówić.

- Terenu nie znamy, e' vero to prawda. Ale wydawało mi się, że jeszcze nie dotarliśmy do ostatniej wiadomej lokalizacji zaginionego. Nie widzę przeszkód, aby dalej prowadzić nasze poszukiwania. - odrzuciła gruby kasztanowy warkocz do tyłu i szybko zwinęła bandaż przed chwilą zdjęty z głowy. - I tak kiedyś musielibyśmy iść pieszo. - wzruszyła ramionami.

Westchnęła. Nie, nie tak powinna powiedzieć.
- Chodzi mi o to, abyśmy określili kierunek ku ostatniej lokalizacji Livingstone'a i biorąc to, czego potrzebujemy ruszyli w tamtym kierunku. - Machnęła ręką. - Dobrze, tutaj - wskazała palcem na czoło - brzmiało to mądrzej. Już się nie odzywam.

Uśmiechnęła się i zaczęła sprzątać gary po śniadaniu.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 19-04-2009, 00:25   #75
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Noc minęła, o dziwo, spokojnie. Nad Afryką wstawało słońce ukazując podróżnikom skarby tych ziem w postaci niezapomnianych widoków, których piękno sprawiało, że wydarzenia minionych godzin wydawały się jeszcze bardziej nierzeczywiste.
Niestety rzut oka po okolicy i członkach wyprawy poszukiwawczej nie pozostawiał złudzeń co do realności koszmaru, jaki miał miejsce.
Kirk westchnął i wstał z zaimprowizowanego posłania, by w strumieniu za pomocą kawałka mydła, brzytwy i ręcznika doprowadzić swój wygląd do w miarę przyzwoitego, jak na warunki wyprawy, stanu.

Gdy wrócił nad obozowiskiem unosił się sympatyczny zapach polewki.
- Zjadłbym konia z kopytami... - szepnął, gdy burczenie dobiegające z brzucha przypomniało mu, że zrezygnował z kolacji poprzedniego wieczora. Kanapki doktora Wilburna przełknięte przez sciśnięte gardło nie mogły równać się z pożywną zupą i nie odegnały głodu na długo. Tym niemniej był wdzięczny lekarzowi za ten gest.

W czasie posiłku zawiązała się dyskusja, co robić dalej.
- To jest jakaś propozycja, zdecydowanie lepsza, niż siedzenie tutaj, jednak mam pytanie - jeśli zejdziemy już na dół, to co dalej? - zapytał w odpowiedzi na opinię sir Williama.
- Może się okazać, że dla celów naszej wyprawy, czyli odnalezienia doktora Livingstone'a, konieczne okaże się ponowne wejście na płaskowyż - dodał. - Dlatego kluczowe jest ustalenie, chociażby w przybliżeniu, gdzie tak naprawdę się znajdujemy i gdzie ostatnio widziano zaginionego.
- Poza tym pozostawanie w pobliżu strumienia daje nam dostęp do wody pitnej, której znaczenia, z czym zgodzą się chyba wszyscy, w Afryce nie da się przecenić. Myślę również, że woda będzie wabić zwierzęta, które, jeśli będziemy mieli szczęście, będą na tyle niewyrośnięte, że posłużą jako źródło pożywienia dla nas.
"A jeśli będą większe, to my dla nich..." - dodał już w myślach to, co pewnie wszystkim przeszło przez głowę.

- Jeśli pozostaniemy przy strumieniu, to mamy do wyboru dwie drogi - w górę, w nieznane, i w dół, co z grubsza odpowiada pomysłowi sir Ellisa.
Przerwał na chwilę patrząc po pozostałych i dodał.
- Ja jestem za tym, by ruszyć w górę biegu strumienia. Jednak najpierw, szanowni Państwo, sprawdźmy, gdzie, na Boga, jesteśmy - oznajmił.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 19-04-2009, 10:17   #76
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Ergens in Afrika, 25 januari 1871. Gdzieś w Afryce, 25 stycznia 1871.
Geïmproviseerde kamp op de "Deadalus" splitsing. Prowizoryczny obóz po rozbiciu „Deadalusa”


Słuchając słów Beyersa Mark pisał. Kilkanaście lat pracy wyrobiło w nim nawyk bardzo szybkiego pisania, zawierającego masę skrótów i wtrąceń w różnych językach. Wybierał po prostu najkrótsze słowa definiujące daną rzecz, niezależnie w jakim języku były... To oczywiście powodowało, że dla postronnego czytającego tekst mógł być całkowicie niezrozumiały... Nie mógł jednak nie zgodzić się ze słowami doktora... Jemu również wydawało się najważniejszą kwestią ustalenie – gdzie się znajdują... Jednak było coś jeszcze... Spojrzał na prowizoryczne posłania, na jakich spędzili noc...

Mark w spokoju dokończył posiłek i odczekał chwilę... Jednak ponieważ nikt nie kwapił się z zabraniem głosu powiedział:

- Zgadzam się z przedmówcami – najważniejsze jest ustalenie naszej pozycji. Może się jednak okazać, że znajdujemy się na niezbadanym obszarze i nawet ustalenie geograficznej pozycji niewiele nam da. Jesteśmy również wyprawą badawczą i chociaż – podobnie jak panna Chiara – całym sercem jestem za kontynuowaniem wyprawy i odnalezieniem doktora Livingstone’a... Musimy – zrobił minimalną pauzę dla podkreślenia efektu – zadbać najpierw o własne bezpieczeństwo. A co za tym idzie – zbadać najbliższą okolicę – niezależnie od ustalenia pozycji... Ponadto – wskazał ręką na prowizoryczny obóz – takie warunki nie zabezpieczają nas przed niczym... Nie mówię oczywiście o budowie willi, ale szałas lub stabilny dom na drzewie myślę, że byłby wskazany...
Planowaliśmy podróż statkiem powietrznym jednak obecnie jest ona niemożliwa. Powinniśmy więc przejrzeć wszystkie bagaże i sprzęt jaki mamy do dyspozycji –
zrezygnował z wspominania o śmierci towarzyszy – Wybrać najbardziej potrzebny w takiej ilości, jaką będziemy w stanie transportować na własnych plecach.
Zapewne zaraz zostanę skrytykowany i zgodzę się z tymi słowami krytyki, ale wydaje mi się, że w chwili obecnej – najlepszym rozwiązaniem jest podzielenie się na dwie grupy. Pierwsza pozostaje tutaj przy statku i zajmuje się ustaleniem pozycji, zbudowaniem obozu z prawdziwego zdarzenia i posegregowaniem posiadanych przez nas rzeczy. Druga grupa wykona zwiad po okolicy, aby zapoznać się z ukształtowaniem terenu, fauną i florą. Podział oczywiście zmniejszy naszą siłę ognia, ale... w świetle ostatnich wydarzeń i tak wydaje się ona niewystarczająca –
postanowił być do bólu szczery – Mała grupa będzie miała większe szanse ukryć się w dżungli w razie ataku. Kiedy zbadamy okolicę i posegregujemy rzeczy będziemy mogli podjąć decyzję co do dalszych kroków...

Słowa Marka wywołały poruszenie wśród zgromadzonych, być może dotknął kilku głęboko ukrytych strun... Pierwsza wyrwała się panna Chiara:

- O! Tak. Zróbmy tak.


Doktor Beyers otworzył usta jakby chcąc coś powiedzieć jednak zrezygnował. Sir William był bardziej konstruktywny:

- Sposób pańskiego rozumowania jest, pod pewnymi względami, słuszny... I chociaż nie podoba mi się pomysł podziału – faktem jest, że mała grupa będzie mogła bardziej niepostrzeżenie poruszać się po dżungli... Badanie terenu z pewnością zajmie nam kilka, może kilkanaście dni, a część tego czasu i tak musielibyśmy poświęcić na przygotowanie do dalszej podróży. Jeżeli mielibyśmy się dzielić to optowałbym za podziałem na mniej więcej równe grupy... Budowa obozu nie będzie zadaniem prostym... Podobnie jak wyciągnięcie ze statku reszty bagaży... Co pan o tym sądzi Robercie?
 
Aschaar jest offline  
Stary 03-05-2009, 12:22   #77
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- Sposób pańskiego rozumowania jest, pod pewnymi względami, słuszny... I chociaż nie podoba mi się pomysł podziału – faktem jest, że mała grupa będzie mogła bardziej niepostrzeżenie poruszać się po dżungli... Badanie terenu z pewnością zajmie nam kilka, może kilkanaście dni, a część tego czasu i tak musielibyśmy poświęcić na przygotowanie do dalszej podróży. Jeżeli mielibyśmy się dzielić to optowałbym za podziałem na mniej więcej równe grupy... Budowa obozu nie będzie zadaniem prostym... Podobnie jak wyciągnięcie ze statku reszty bagaży... Co pan o tym sądzi Robercie?

Angielski dżentelmen zastanawiał się dłuższą chwilę.

- Zgadam się z panem Ellisem. Musimy poznać okolicę, może to nam pomoże jakoś lepiej zorientować się w naszej sytuacji. Zabezpieczenie przedmiotów ocalałych z katastrofy tez powinno być priorytetem. Ja proponowałbym następujący podział obowiązków. W obozie pozostaliby profesor Salvatore, doktor Wilburn, który zająłby się zdrowiem profesora, on ucierpiał chyba najbardziej z nas wszystkich, ponadto może pan Cook i panna Lloyd? Zajęlibyście się inwentaryzacją i zabezpieczaniem, a profesor spróbuje uratować co się da ze statku? Kiedy już będzie w stanie oczywiście. Co do budowy schronienia, to teraz raczej szybko nic nie wymyślimy… o budowie domku na drzewie nie wspominając. Do tego trzeba by siły rąk nas wszystkich, póki co proponowałbym zainstalować się na niższej partii gałęzi tego ogromnego drzewa? Dla ochrony przed deszczem możemy rozwiesić kawałki poszycia „Dedalusa”, nim też można przykrywać i zabezpieczać ekwipunek? Na drzewach można spędzać noce a w dzień chronić się przed niebezpieczeństwem, wystarczy jakaś drabina sznurowa. Druga grupa w której skład wchodzą: Sir Ellis, pan Patter, panna Ciara, pan Beyers i moja skromna osoba, wyruszy na zwiedzanie okolicy. Przedtem jednak musimy coś zrobić z truchłem tego gada, zgodnie z sugestią pana Williama. Padlina może przyciągnąć inne stwory… obyśmy się mylili.


*****

Patrzyli w milczeniu na płonące zwłoki. Z wielkim trudem i połączonym wysiłkiem wszystkich, przeciągnęli o kilka metrów cielsko, tak by leżało od zawietrznej strony, dzięki temu smród palącego się mięsa nie niósł się w stronę obozu. Wiedzieli, że jest to też swoisty pochówek dwójki z ich towarzyszy…

*****

Następne dwie godziny wszyscy znosili cały ocalały ekwipunek, tak by część ekspedycji pozostająca w obozie miała już wszystko pod ręką. Przy okazji na sugestię Sir Ellisa, każdy z ekipy wychodzącej do dżungli, miał zaopatrzyć się w ekwipunek wedle własnego uznania. Nie zaniedbali też szczelnego okrycia ocalonego z wraku prowiantu, który lepiej było zabezpieczyć na „czarną godzinę”.

Około południa byli gotowi do drogi.

- Wrócimy za najpóźniej dziesięć dni. Do tego czasu czekajcie tu na nas… jeśli nie wrócimy… niech Bóg ma nas w swojej opiece.


*****
Strumień był płytki, woda płynęła wartkim nurtem, w najgłębszym spotkanym miejscu nie było głębiej niźli do pasa. Była tak krystalicznie czysta, że mogliście podziwiać małe srebrzyste rybki, pływające przy kamienistym dnie. Dżungla łapczywie wyciągała zielone ramiona nad strumień, tak, że w niektórych miejscach dało się przechodzić tylko po kamieniach wystających z nurtu.

Rośliny były naprawdę monumentalne, a gęstość poszycia sprawiała, że nie raz i nie dwa musieliście sobie wyrąbywać przejścia, by trzymać się biegu strumienia. Las nie był tylko imponujący, był także dość kolorowy. Wiele razy natykaliście się na przepiękne storczyki… zwieszające swoje powietrzne korzenie, ogromne paprocie czy inne rośliny, których nazw nie znaliście.

Wreszcie po kilku godzinach marszu znaleźliście małą piaszczystą łasze… i tam postanowiliście chwilę odpocząć.

Zrzuciliście plecaki… powietrze zrobiło się nieprzyjemnie parne, i tylko bliskość płynącej wody pozwalała na nieco ulgi i uczucia chłodu.

- Odpoczniemy z piętnaście minut i idziemy dalej, musimy znaleźć jakieś schronienie przed mrokiem.

W tedy gdzieś z bardzo daleka doszedł do was ryk… wszyscy się zerwaliście…nie był to jednak odgłos podobny do tego który mroził wam krew w żyłach zeszłej nocy. Przypominał raczej ryk słonia… przy czym to chyba musiał być bardzo duży słoń…

- Dobra zbieramy się teraz… - powiedział Ellis repetując karabin.

Nagle wszystkich zatrzymał głos Roberta:

- Spójrzcie…

Wskazywał ręką na piaszczystą ziemię na skraju łaszy… Podeszliście do niego i ujrzeliście ślad… tyle, że to był ślad ludzkiej stopy… obutej ludzkiej stopy… i był co najmniej kilkudniowy.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 04-05-2009, 17:55   #78
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Robota godna była grabarza czy śmieciarza, a nie uczestników szacownej wyprawy. Mimo tego żaden z przedstawicieli Królewskiego Towarzystwa Geograficznego nie uchylał się od roboty, chociaż truchło zaczynało powoli zalatywać już padliną.
Liny, dźwignie, wielokrążki... Technika prymitywna, ale skuteczna.
Skoro Egipcjanie potrafili zbudować piramidy, to czemu im nie miałoby się udać przesunąć, troszkę, kilkutonowego cielska.
I udało się.
Daleko jaszczurki nie zaciągnęli, ale to wystarczyło, żeby zapach palonego mięsa i obficie wznoszące się w górę sadze nie leciały w stronę obozowiska.
Na pokładzie "Dedalusa" profesor przechowywał zadziwiające wprost ilości materiałów łatwopalnych. I dzięki temu nie trzeba było wyrąbać pół lasu, by utworzyć prowizoryczny stos pogrzebowy, na którym spłonęły również, choć nieco symbolicznie, ciała poległych towarzyszy.


Głupotą byłoby zabieranie wszystkiego, co tylko dało się ocalić z pokładu "Dedalusa" i 'mogło się przydać'. Do tego potrzebny był wóz, a oni mieli stanowić mobilną grupkę.
Każdy rozsądny biały człowiek wynajmował tragarzy, którzy za niego nieśli to wszystko, co było niezbędne do przeżycia.
W tym wypadku było to niemożliwe i trzeba było troszkę pomyśleć - co można zabrać, a co trzeba zostawić.
Ilość rzeczy 'niezbędnych' malała w zadziwiającym tempie, gdy tylko ktoś wziął do ręki plecak i porównał jego wagę ze swoimi możliwościami.
Co innego wybrać się na spacer w góry, co innego wlec się w upalnym, przesyconym wilgocią afrykańskim powietrzu.
Potrzeby walczyły z rozsądkiem, a rozsądek z potrzebami. I zwykle zwyciężał. Było jasne dla wszystkich, że czego się nie da unieść, trzeba będzie porzucić w środku dżungli. I bezpowrotnie stracić.

- Murzyńskimi tragarzami nie jesteśmy - powiedział William. - Więcej niż czterdzieści funtów na plecach nie poniesiemy. A sama broń waży dosyć dużo...


W końcu, po dwóch godzinach przebierania, wybierania i dobierania elementów ekwipunku, wyruszyli. Wzdłuż strumienia, który kierował się na północny wschód.
Za nimi pozostały spalone szczątki potwora.
I reszta grupy, mająca za zadanie zabezpieczyć co się da. I stworzyć dla siebie jakieś, choćby prowizoryczne, schronienie. Coś w stylu ptasiego gniazda nakrytego płachtą.

Czy to było bardzo rozsądne, rozdzielać się? Może i nie, ale i tak było to najlepsze, co mogli w tym momencie uczynić. Czekanie na ratunek, który nigdy nie mógłby nadejść, to było samobójstwo.
Tygodniowa wycieczka... Małe zwiedzanie okolicy... Spacerek...
To już było lepsze wyjście.


William poprawił plecak.
Chociaż w obozowisku pozostawił znaczną część ekwipunku, to i tak to, co zabrał ze sobą ważyło parę funtów.

Jeszcze raz prześledził myślą zawartość plecaka. Było chyba wszystko. Najniezbędniejsze rzeczy. I cienka, lecz wytrzymała lina, którą wybrał przy pomocy panny Lloyd, która bez wątpienia znała się na tym lepiej, niż on.
Profesora wolał nie pytać. Był przekonany, że zabranie choćby kawałeczka liny będzie dla Salvatore'a wielką tragedią. Zupełnie jakby naukowiec stale żył nadzieją, że "Dedalus" jeszcze zdoła się wznieść w powietrze.



Dżungla była piękna. Ale różniła się nieco od tego, co dotąd widział.
Drzewa były jakby wyższe, a wiele z nich w niczym nie przypominało tych, które znał z innych rejonów tego kontynentu. Liczne paprocie, wyglądem bardziej przypominające drzewa, osiągały niespotykane gdzie indziej rozmiary.
Kwiaty również były wspaniałe. Bogactwo barw olśniewało. Orchidee stanowiłyby ozdobę każdej oranżerii.

Plątanina, jaką tworzyły gałęzie, liany i powoje oraz wilgoć i temperatura były typowo afrykańskie. Maczety nieraz szły w ruch, inaczej trzeba by brodzić po kolana w wodzie. Kryształowo co prawda czystej, ale kąpiel w butach i chodzenie w przemoczonym obuwiu nie było przyjemne. Ani rozsądne.
Niestety nie wszędzie natura oferowała im możliwość przejścia po wystających z wody kamieniach. Konieczność wycinania drogi w przez gąszcz sprawiała, że tempo marszu gwałtownie spadało. A konwersacja również była utrudniona, bo dość niewygodnie rozmawiało się z kimś, kto szedł za plecami.

Piaszczystą łachę, na której można było odetchnąć, wszyscy powitali z radością. Można było zdjąć plecak, usiąść, zjeść coś, porozmawiać. I ze spokojem podziwiać okazy flory i fauny.



Odpoczynek nie trwał długo. Przeraźliwie głośny ryk postawił wszystkich na nogi.

- Dobra, zbieramy się teraz - powiedział William. Gotowy do strzału sztucer błyskawicznie znalazł się w jego rękach

- Jeśli to słoń - dodał cicho - to pewnie ma rozmiary tamtej jaszczurki. - Ruszajmy lepiej.

Jeśli to było stado słoni, to mogło ich stratować mimochodem, nawet nie zauważywszy. Jeśli to był samotnik, to lepiej było, by jak najszybciej znaleźli się jak najdalej.

- Pieczona trąba słonia jest nie lada przysmakiem, ale nie sądzę, bo to trąbiące coś chciało zostać naszym obiadem.

- Spójrzcie - rozległ się nagle głos sir Roberta. Dowódca wyprawy wskazywał odciśnięty na piasku ślad stopy.

Robinson Crusoe na widok odcisku stopy wpadł w panikę. Jak oni mieli zareagować? To był potencjalny sprzymierzeniec? A może wróg?

William podszedł bliżej. Ostrożnie, by nie zatrzeć ewentualnych innych śladów.
Bosa noga to z pewnością nie była.

- Sprzed paru dni - powiedział. - I trudno ocenić, czy to był typowo europejski but. czy coś na kształt mokasyna. Ale wielkość sugeruje mężczyznę.

- Możliwe, że przeszedł przez strumyk, a potem poszedł tam.

"Tam" oznaczało kierunek prostopadły do biegu strumienia.

Chociaż odcisk był stary, zawsze istniało prawdopodobieństwo, że kolejny ślad będzie wyraźniejszy i udzieli lepszych informacji.
Jednak dżungla to nie piaskownica, a ślady na mchu nie utrzymują się całą wieczność. William wrócił dość szybko.

- Parę niewyraźnych śladów, jedna złamana gałązka i to.

Na dłoni Williama leżał strzęp tkaniny, najwyraźniej wydarty z jakiejś większej całości. Ale z pewnością nie był to materiał wytworzony przez prymitywne krosna. To coś zdecydowanie wyglądało na maszynową robotę.

- Tak jakby kawałek cywilizacji - powiedział William. Z tonu znalazcy trudno było wnioskować, czy uważa to za powód do radości, czy wprost przeciwnie.
 
Kerm jest offline  
Stary 10-05-2009, 00:21   #79
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Ergens in Afrika, 25 januari 1871 Gdzieś w Afryce, 25 stycznia 1871
Onverwachte en verontrustende ontdekking... Niespodziewane i niepokojące znalezisko...



Przygotowania do wyruszenia zajęły cały ranek. Spalenie truchła gada było zajęciem niewdzięcznym i ciężkim jednocześnie. Ciężkim nie tylko z powodu wagi psującego się już mięsa...

Po podziale ekspedycji na część ruchomą, która miała zbadać okolicę oraz część nieruchomą mającą zająć się Deadalusem – część ruchoma udała się wzdłuż biegu strumienia, co było rozwiązaniem równie dobrym jak każdy inny kierunek, ale chyba najbardziej kompromisowym...

Droga upłynęła bardziej na obserwowaniu okolicy niż rozmowach. Mark zajęty był notowaniem co ważniejszych spostrzeżeń w pamięci, aby, w wolnej chwili, przekuć obserwacje na przynajmniej notatki. Ciężko było określić, czy dżungla faktycznie była jakaś inna... Dziennikarz nie miał dużego doświadczenia w typowej afrykańskiej dżungli i teraz trochę żałował, że nie miał okazji zapoznać się z jakimiś pracami z zakresu botaniki tego typu regionów...


Wędrowali już kilka godzin i chyba wypadałoby zrobić przerwę. Jak na zawołanie zza liści wyłoniła się piaszczysta łacha jaka utworzyła się w zakolu rzeki. Takie miejsce doskonale nadawało się na krótki odpoczynek. Krótki znaczy „coś na kształt obiadu”. Dłuższe pozostawanie mogło okazać się fatalne w skutkach ponieważ takie miejsca stanowiły naturalne wodopoje...

- Spójrzcie! – to jedno słowo, wypowiedziane przez sir Roberta, zelektryzowało wszystkich.

. .

- Sprzed paru dni – powiedział Ellis po obejrzeniu znaleziska. - I trudno ocenić, czy to był typowo europejski but. Czy coś na kształt mokasyna. Ale wielkość sugeruje mężczyznę.


Sir Ellis pokusił się nawet o szybki rekonesans w kierunku wskazanym przez kierunek śladu. Wyniki były równie „niewyraźne” jak same ślady. Strzęp tkaniny i kilka złamanych gałązek...

Znalezisko w niczym nie wyjaśniało sytuacji, raczej jeszcze bardziej ją komplikowało...

Umysł Pattera przeanalizował wszystkie możliwe i część z niemożliwych scenariuszy... i żaden nie pasował. Po tonie głosu i sposobie w jaki sir William Ellis dobrał słowa też nie dało się wywnioskować, czy znalezisko bardziej go cieszy, czy smuci...

Mark przyjrzał się śladom i przemierzył je idąc obok własnym krokiem – wynikało, że idąca osoba, nie była jakoś bardzo obciążona (lub była bardzo wysoka, co kompensowałoby skrócenie kroku wywołane obciążeniem), nie była również specjalnie zmęczona...

Dziennikarz spojrzał na pozostałych i powiedział:
- En de vloeibare melk... I mleko się rozlało... Znaczy, chciałem powiedzieć – zreflektował się i wrócił do angielskiego – Masz babo ciasto... Niestety nie mogę się wypowiedzieć co do starości śladu, ale chyba jesteśmy zgodni, że to mężczyzna... Wydaje mi się również, że nie niósł zbyt ciężkiego bagażu i nie był zmęczony – ślady są równe i w równych odstępach... Zastanawiające jest to, że ślady prowadzą prostopadle do rzeki. Myślę, że to daje nam dwie informacje – obie zupełnie tu nie pasujące. Pierwsza możliwość – mężczyzna ten celowo podróżował na – rozejrzał się – północny-wschód – wschód, co jest kierunkiem równie dobrym jak każdy inny, ale dlaczego szedł właśnie tam, przekraczając rzekę zapewniającą punkt odniesienia i, przede wszystkim, pitną wodę? Druga możliwość – podobnie jak my szedł trzymając się strumienia i w tym charakterystycznym miejscu zboczył... Wydaje się, że podróżny „wie co robi”... Albo jest niespełna rozumu, lub może pod wpływem malarii lub afrykańskiej gorączki?
Pytanie kim jest? Wydaje się, że jesteśmy daleko od ostatniej znanej pozycji dr. Livingstone’a i w ogóle od jakiejkolwiek innej wyprawy... Tkanina jest jednak „strzępkiem cywilizacji” –
strawestował określenie Williama – więc... Albo trafiliśmy na członka wyprawy doktora Livingstone’a – co jest teoretycznie możliwe, bo od zaginięcia minęło sporo czasu. Albo... – zamilkł pozostawiając dla siebie zdanie: „trafiliśmy na nieznaną cywilizację na conajmniej europejskim poziomie rozwoju”. Kontynuował jednak – Wydaje się, że sensownym byłoby zbadanie kierunku w którym podążył ten mężczyzna... I tak mieliśmy zbadać okolicę, więc...

Jedzenie wydawało się teraz tak mało ważne...
 
Aschaar jest offline  
Stary 10-05-2009, 13:31   #80
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Tylko przytaknęła słowom sir Roberta, choć jej umysł rozpalił się możliwością eksploracji dżungli.

W głowie nagle odnalazła się melodia.

Hey, I'm in love,
My fingers keep on clicking to the beating of my heart.
Hey, I can't stop my feet,
Ebony and ivory and dancing in the street.
Hey, it's because of you,
The world is in a crazy, hazy hue
.

***

My heart is beating like a jungle drum.


Pomogła przeciągnąć tą przerośniętą jaszczurkę, ale nie była w stanie patrzeć jak płonie. Odwrócona plecami składała swoje rzeczy przy ognisku. Jakby to się nigdy nie wydarzyło. Forse e' sogno?Może to sen?

***

My heart is beating like a jungle drum.


To, co było koniecznie potrzebne, włożyła do torby. Zrezygnowała z kilku rzeczy jak np szmata czy dodatkowa koszula, żeby zmieściło się jedzenie. Suchy prowiant i woda. Czemu zawsze ważą tak wiele? Westchnęła. Nie miała zamiaru jednak zrezygnować ze szkicownika i kilku kredek. Co jak co, ale z tym nie rozstawała się nigdy. Szybciej zdechnie z głodu niż zostawi coś tak cennego. Torba, mimo że ciężka, zdawała się mieścić cały jej dobytek. Gdzieś tam miała jeszcze kufer z ubraniami, który zapakowała jej matka. Dobrze, że Anand wywlekł połowę, bo Dedalus nigdy by się nie uniósł.

Wybijała rytm palcami w zamyśleniu przyglądając się Volcie wojującej z jakimś patykiem. Panowie, którzy mieli ruszyć razem z nią, zajęci byli całkowicie pakowaniem. Plecaki wypełniały się różnymi bardziej potrzebnymi przedmiotami.

***

Man, you got me burning,
I'm the moment between the striking and the fire.
Hey, read my lips,
Cause all they say is kiss, kiss, kiss.
No, it'll never stop,
My hands are in the air, yes I'm in love.


Pot na każdym fragmencie ciała, zdaje się sklejać w ubraniem. Suchość w ustach, dusząca wilgoć w powietrzu, zapach mokrej kory i mchu. Po zasięgnięciu opinii doktora Wilburna (już mi to nie potrzebne, naprawdę już mnie nie boli. Czuję się DOBRZE, dobrze?) zdjęła opatrunki. Dzięki temu splotła włosy w długi warkocz. Gałęzie zatrzymywały się na jej czole, wyciągały pasma włosów z fryzury, ale to nic niezwykłego. Dłonie zanurzała wielokrotnie w bujnym mchu, poznawała czubkami palców wiekowe szramy drzew.


Volta wolała iść strumieniem. Chiara jej zazdrościła. Mogła zmoczyć łapy i nic jej się nie odparzy. Buty tego nie potrafią. Co jeszcze przeszkadzało? Strzelba. Zaczepiała o gałęzie. W przeciwieństwie do panów, dziewczyna niosła ją przewieszoną przez ramię, obydwie dłonie wykorzystując do przechodzenia przez kolejne korzenie. Robaki, które budziły taki wstręt jej matki, zdawały się być wszechobecne. Żuki, mrówki, komary. Wstrętne komary. Ale cóż na nie poradzić? Wszak też należą do świata natury. Tylko nie wiadomo po co właściwie istnieją. Żeby irytować ludzi? Cel dobry jak każdy inny.

***

W końcu odpoczynek. Chiara nie czuła się zmęczona. Bolała ją podrapana ręka i stopy, tak, ale mogłaby tak jeszcze iść i iść. Z drugiej strony Anand zawsze powtarzał, że ona nie zna swojej granicy zmęczenia. "Vada, vada finche' la morte." Szłabyś, szłabyś aż do śmierci.




My heart is beating like a jungle drum.

Stanęła nad strumieniem, kiedy rozległ się ten zaskakujący dźwięk. Volta zjeżyła się i zbliżyła do Chiary. Jakby chcąc ją chronić. Dziewczyna spojrzała bystro w stronę źródła dźwięku, a potem jakby nigdy nic zmoczyła rękawy bluzki. Otarła twarz i zanurzyła łokcie w wodzie.

Po czym podeszła do miejsca, gdzie pozostali zauważyli ślad. Nie słuchała, bo nie miała ochoty na słuchanie. Ani na mówienie. Dżungla działała na nią wyciszająco. Chociaż...
- Volta a gamba. Volta do nogi. - rzuciła cicho, dorwała się do kawałka materiału. - Volta sniffa. Bene. Volta wąchaj. Dobrze. - poklepała ją po łbie. - E adesso cerca! Volta, cerca! I teraz szukaj! Volta, szukaj!

Bestia pokręciła się dokoła i ruszyła w gęstwinę. Chiara spojrzała po pozostałych, czekając na jakąś reakcję. Po czym ruszyła w kierunku, gdzie w krzaczorach zniknęła Volta. W innej sytuacji po prostu puściłaby się za nią biegiem. Ale teraz musieli się i inni zgodzić.
"A quando pare donne parlano piu' troppo." Podobno to kobiety mówią za dużo.

- Jeśli nie ruszymy od razu, to nam zginie w zaroślach i wtedy będzie problem. - i ruszyła za Voltą.

Rum tum tum, taka tum tum
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 10-05-2009 o 13:41. Powód: rum tum tum hehe ;]
Latilen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172