Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-11-2008, 19:25   #1
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
[autorski] Tajemnice Czarnego Lądu

Ulice Londynu były zatłoczone o tej porze, dochodziło południe a ludzi na Victoria Street przybywało. Dorożki i powozy pędziły w tylko sobie znanym kierunku…straganiarze zachwalali swe towary próbując przebić się z ofertą ponad zgiełk ruchu ulicznego. Na zbiegu ulic, pucybut pracował właśnie nad połyskiem obuwia pewnego zacnie wyglądającego dżentelmena, a strażnicy miejscy rozganiali właśnie zbiegowisko powstałe w skutek kłótni dwóch nadpobudliwych kupców.

Edgar stał przy swoim wózku z gazetami… tego dnia miał dużo pracy, sprzedał już prawie cały nakład. W zasadzie nie dziwił się, bo na okładce „London News”, wytłuszczonymi przez zecera literami widniał tytuł:
„David Livingstone zaginął!!!”
„ Królewskie Towarzystwo Geograficzne organizuje ekspedycję poszukiwawczą!!!”



Cały Londyn żył tymi wydarzeniami, każdy zachodził w głowę co też stało się sławnemu podróżnikowi i odkrywcy. Edgar słyszał już wiele hipotez niesionych przez plotki uliczne, ale jego raczej nie obchodziły. Czekał tylko kiedy sprzeda ostatnią gazetę, chciał jak najszybciej napić się piwa, bo majowe słońce doskwierało mu dziś nadmiernie, a nie miał ochoty zbyt szybko wracać do domu na Whitechapel, bo Mary na pewno szykowała dla niego nową porcję wyrzutów i gderania.


*****


Przed eleganckim budynkiem z czerwonej cegły, będącej siedzibą Królewskiego Towarzystwa Geograficznego zebrały się tłumy. Wśród nich wielu było zwykłych gapiów, robotników i mieszkańców miasta spragnionych plotek, ale w tłumie można było także wyłowić eleganckie surduty i cylindry kilku również zainteresowanych dżentelmenów.


Wielkie drzwi do Sali obrad otwarły się i wszedł długo oczekiwany przez całe zgromadzenie Sir Henry Creswicke Rawlison – nowo wybrany Przewodniczący Królewskiego Towarzystwa Geograficznego. Wszyscy zgromadzeni na sali wstali witając gościa. Rada zasiadła dzisiaj w komplecie, wszystkie dwadzieścia pięć miejsc było zajętych. Przybyli nawet, choć to nie było ich obowiązkiem członkowie honorowi, wydarzenia ostatnich dni poruszyły wszystkich.

Przewodniczący poczekał aż szanowna Rada zajmie z powrotem swoje miejsca, a gwar na sali ucichnie. Zaproszeni goście i reporterzy siedzieli w ławach auli czekając na przemówienie Sir Rawlisona.



Postawny, z włosami lekko przyprószonymi siwizną, ale widać jeszcze energiczny mężczyzna rozpoczął mowę.

- Szanowna Rado… zgromadzeni goście. Zapewne Was także zasmuciły tragiczne wieści, jakie tydzień temu dotarły do Londynu, za pośrednictwem Kompanii Wschodniej Afryki. Znany i zasłużony w służbie Nauki i Królowej podróżnik i wielki odkrywca David Livingstone zaginął. – tu przerwał na chwilę, chcąc by jego słowa wywarły pożądany efekt i kontynuował dalej: - Wyruszył kilka lat temu, w głąb Czarnego Lądu, chcąc odkryć źródła najważniejszych rzek tego wielkiego i tajemniczego kontynentu, Nilu i Kongo. Wszystko po to by pomnażać wiedzę ludzką i potęgę Imperium Brytyjskiego. Niestety wszystkie przesłanki wskazują na to, że jego misja została przerwana. Nie mamy pewności, czy nasz szacowny Kolega żyje, ale winniśmy w podzięce za jego dotychczasowe zasługi zorganizować ekspedycję poszukiwawczą, by jeżeli Bóg pozwoli odnaleźć Livingstona, lub co mniemam oby nie nastąpiło, potwierdzić tragiczne wieści o jego losie.

Przerwał na chwilę, naradzając się ze swoim zastępcą, a potem odwrócił się znów do Rady i zgromadzonych widzów i rzekł:

-Koledzy, zgodnie ze statutem zarządzam głosowanie. Kto jest za zorganizowaniem i sfinansowaniem wyprawy poszukiwawczej niech podniesie prawą rękę do góry.

Rozejrzał się po członkach Rady… wszyscy jak jeden trzymali uniesione prawice w górze.

- Zatem postanowione, cieszy mnie jednomyślność i zdecydowanie szanownej Rady. To dobrze rokuje na przyszłość dla naszego Zgromadzenia, abyśmy dalej pracowali w służbie Nauki i Królowej. Przygotowanie ekspedycji i zebranie odpowiednich ludzi zlecam Komitetowi ds. Ekspedycji, niech wyślą listy rekrutacyjne także na Kontynent i za Ocean. Potrzebujemy ludzi odważnych i doświadczonych, bo wyprawa skieruje się na jeszcze nie odkryte tereny i wśród wrogich plemion tubylców. Nich Bóg ma Królową, Livingstona i Nas w swojej opiece. Niniejszym zamykam dzisiejsze obrady.


*****

Londyn, dnia 10 października 1870 roku.
Siedziba Królewskiego Towarzystwa Geograficznego.
Kancelaria Komitetu do spraw Ekspedycji uwijała się jak w ukropie, by zdążyć zweryfikować wszystkie nadesłane zgłoszenia. Sekretarze i kanceliści biegali z teczkami po korytarzach, nadawali i odbierali depesze, przyjmowali gońców. Wszystko po to, by dokładnie prześwietlić legalność i prawdomówność nadesłanych zgłoszeń. Bo chętnych było wielu… różnej narodowości… różnych profesji, członkowie Towarzystwa nie mogli uwierzyć, że aż tylu ludzi zechciało ryzykować życiem by odnaleźć zaginionego naukowca. Odrzucono ogromną ilość zgłoszeń, zdarzali się oszuści, przestępcy, naciągacze i cała masa innej hałastry, chcąca zrobić interes zamiast przysłużyć się Imperium i Królowej.

Wreszcie po kilku tygodniach wytężonej pracy, Komitet zebrał się w pełnym składzie. Przewodniczący sir Robert Whitemoor, wstał zabierając głos.

- Panowie, mam zaszczyt powitać Was na ostatnim naszym zgromadzeniu przed tą jakże intrygującą nas wszystkich wyprawą. Szczególnie chciałbym jednak powitać przewodniczącego Naszego Towarzystwa sir Henry`ego Rawlisona, który jako pomysłodawca projektu, zapewne najmocniej z nasz wszystkich oczekuje na wyniki przeprowadzonej przez nas selekcji Chciałbym dodać, że każdy z nich został uprzednio sprawdzony, pod względem karalności i legalności przysłanych dokumentów. Wybraliśmy osoby, które dysponują odpowiednimi umiejętnościami, doświadczeniem lub w szczególny sposób przysłużą się ekspedycji. Depesze do nich zostały już wysłane, tak by dokładnie w trzeciej dekadzie stycznia, wszyscy stawili się w naszej placówce w Cape Town.

Odwrócił się do swojego asystenta mówiąc:

- Kirby, przedstaw sylwetki wybranych członków ekspedycji.

Młody, szczupły mężczyzna, ubrany w nienagannie skrojony garnitur wstał sięgając po swoje notatki. Rozejrzał się po sali, sprawdzając czy wszyscy są gotowi na przyjęcie tych informacji i odchrząkując zaczął wyczytywać informacje.

- James Lynch, Amerykanin. Były żołnierz i oficer, bohater wielu bitew i potyczek podczas Wojny Domowej w Stanach. Obecnie zajmuje się chwytaniem bandytów, którzy umykają zwykłym stróżom prawa, przynależy do Agencji Pinkertona. Z racji swojego doświadczenia i umiejętności będzie odpowiadał za bezpieczeństwo wyprawy.

- William Easton Eblis, Anglik, drugi syn hrabiego Lonsdale, wnuk księcia Fordyce. Blisko spokrewniony z rodziną królewską, współpracuje z Towarzystwem, zapalony podróżnik, przemierzył Amerykę Północną, na podstawie jego relacji, powstało kilka ciekawych reportaży dotyczących życia Indian Cre. Jego przydział będzie obejmował ochronę wyprawy.

- Chiara Wodehouse, Angielka, córka gubernatora Brytyjskiej Kolonii Przylądkowej. Autorka wielu szkiców i reportaży dotyczących życia tubylczych plemion południowej Afryki. Otrzymała przydział rysownika.

- Mark Patter, Holender. Korespondent „The Times”. Utalentowany dziennikarz, autor głośnego wywiadu z D. Livingstonem, ostatnim jaki ukazał się przed jego zaginięciem. Obecnie wdowiec… przebywa w Egipcie. Przydział reporter wyprawy. Jego obowiązkiem będzie również prowadzenie dziennika ekspedycji.

- doktor James Wilburn, Amerykanin. Lekarz medycyny z dyplomem Harvardu. Długa lista rekomendacji, włączając pochwałę od samego A. Lincolna, za bohaterskie niesienie pomocy rannym na polu bitwy. Otrzymuje przydział lekarza ekspedycji.

- Jonathan Cucumber, z pochodzenia Szkot. Ma za sobą przeszkolenie wojskowe i w marynarce. Potrafi sporządzać bardzo szczegółowe szkice zwierząt i roślin. Otrzymuje przydział do ochrony wyprawy, jak również rysownika.

- Kirk Beyers, Belg. Z wykształcenia lekarz weterynarii, posiada rozległą wiedzę o biologii i zachowaniu zwierząt. Uczestnik wielu ekspedycji mających na celu chwytanie żywych zwierząt kontynentalnych zoo. Otrzymuje przydział naukowy, ze specjalizacją biologia.

- Nadia Lloyd, narodowość angielska. Pół – Afrykanka, podopieczna Williama Cooka, współwłaściciela Cyrku Astleya – głównego sponsora ekspedycji.

- William Cook – współwłaściciel Cyrku Astleya, sponsor ekspedycji ratowniczej. Doświadczony podróżnik i łowca dzikich zwierząt. Kilka lat spędził w Afryce.

- Elizabeth Doullitel, Angielka. Z wykształcenia biolog botanik,, pracuje od kilku lat na londyńskim uniwersytecie. Ma na swoim koncie kilka ciekawych odkryć i przeprowadzonych badań.

Asystent skończył odczytywanie kolejnych portfolio, potem wręczył całość dokumentów Przewodniczącemu Towarzystwa. Głos znów zabrał sir Robert Whitemoor:

- Jak już wcześniej wspominałem, do każdego z nich wysłane zostały już depesze zawiadamiające. Jutro z Dover wypływa do Cape Town HMS „Imperial” z wyposażeniem i prowiantem na wyprawę, a także niezbędnymi materiałami dla profesora Salvatore. Ja także wyruszę tym statkiem by osobiście dopilnować wszystkich spraw na miejscu. Wg. planu powinniśmy zawinąć do stolicy Kraju Przylądkowego tuż po Nowym Roku. Na miejscu zatrudnię pracowników potrzebnych profesorowi do budowy, a sam poczekam w mieście na przybycie wszystkich członków ekspedycji. Nie muszę dodawać, że każdy z nich wysłał już depeszę potwierdzającą uczestnictwo.


*****

Kanał La Manch dnia 11 października 1870 roku.

Potężny wojskowy okręt pruł przez wody kanału La Manch. Jego drewniany kadłub, obity warstwami walcowanej blachy dumnie wznosił się ponad fale. Potężne silniki parowe zasilane cały czas tonami węgla kamiennego przez pracujących w kotłowniach robotników, poruszały śrubami mogąc rozpędzić tę dumę brytyjskiej Navy aż do imponującej prędkości 28 węzłów. Póki co nie było potrzeby utrzymywania takiej prędkości. Sir Robert Whitemoor stał na pokładzie, ubrany w ciepły marynarski wełniany sweter i nieprzemakalny płaszcz. Pogoda była paskudna, ale o tej porze roku nikogo to nie dziwiło. Stał oparty o reling wpatrując się w znikające wybrzeże Brytanii, miał poczucie spełnienia i satysfakcji, że to jemu powierzono przygotowanie wyprawy. Miał już dość bezczynnego i próżniaczego siedzenia w kancelarii Towarzystwa i przysłuchiwania się relacjom innych z wspaniałych podróży i wojaży. Teraz los się do niego uśmiechnął i sam być może będzie miał po powrocie coś ciekawego do opowiedzenia.


*****

Cape Town, dnia 14 grudnia 1870 roku.
Posiadłość gubernatora Kraju Przylądkowego sir Wodehousa.

Posiadłość gubernatora Brytyjskiego Kraju Przylądkowego stała na wzgórzu dumnie wznoszącym się ponad port i miasto Kapsztad. Z jej tarasu można było podziwiać malowniczą zatokę, nad którą zbudowano port i założono miasto. Dwa półkoliste półwyspy, niczym ogromne ostrogi czy potężne kleszcze osłaniały port i jego wody od potężnych sztormów, jakie nieraz nawiedzały te okolice. Przystanie portowe pełne były różnego autoramentu statków. Od żaglowych po parowe, od eleganckich jachtów i szkunerów po węglowce i kutry rybackie.


Ulice miasteczka tworzyły swoistą plątaninę szerokich i nowo wybudowanych arterii, skrzyżowanych ze starymi, pamiętającymi początki miasta wąskimi uliczkami. Wszystkie były pełne przechodniów, dorożek, dyliżansów, a te prowadzące do portu także pełne wozów towarowych i pędzonych stad zwierząt. Które w przyportowych jatkach ubijano i peklowane mięsko ładowano już na statki. Do samej przystani dochodziła bocznica kolejowa, którą dowożono co cięższe ładunki z głębi kraju. Linia była jednak cały czas w budowie, także nie stanowiła głównej magistrali transportowej.

Sir Robert Whitemoor spoglądał właśnie na tę przepiękną panoramę miasta z tarasu gubernatorskiej posiadłości. Nieledwie wczoraj HMS „Imperial” dobił do portu w Kapsztadzie. On sam dostał kwaterę w posiadłości, z czego był niezwykle zadowolony, bo kilka tygodni na niewygodnej koji sprawiło, że zatęsknił za normalnym łóżkiem. Gubernator zapowiedział, ze wszyscy członkowie ekspedycji otrzymają lokum w jego pokojach, za co sir Robert byłemu bardzo wdzięczny. Właśnie teraz ogromne części dla profesora Salvatore były ładowane na platformy kolejowe, prowiant i wyposażenie ekspedycji wyruszy wraz z jej członkami w styczniu, póki co czekając w magazynach gubernatora na nabrzeżu.


*****

Kimberley, dnia 17 stycznia 1871 roku.
Obozowisko profesora Piccolo.

Kopalnię od osady oddzielało długie ogrodzenie z kolczastego drutu, z jedną wielką bramą wjazdową i wieżyczkami strażniczymi co kilkadziesiąt metrów. Do terenu kopalni przylegał tor kolejowy. Osada górnicza zamieszkała była przez górników i ich rodziny. Składała się z kilkunastu szeregów podobnych do siebie, długich, drewnianych baraków. W innym większym mieściła się miejscowy garnizon, gdzie stacjonowali żołnierze pilnujący kopalni. Jedyny murowany budynek w osadzie zajmowało Biuro Kopalni, było w zasadzie centrum życia w tej osadzie.

Obozowisko profesora rozłożone zostało poza ogrodzeniem z drutu. Zajmowało dość sporą przestrzeń, wokół pustego placu w jego centrum rozstawione były większe namioty, przeznaczone do bieżących prac i mniejsze w których sypiali robotnicy i czarnoskórzy tragarze. Wśród kręcących się po placu pracowników dało się zauważyć kilku żołnierzy brytyjskich, w charakterystycznych czerwonych mundurach.

Centrum obozowiska zajmowało ogromne rusztowanie, po którym jak w ukropie uwijali się pracownicy, nieustannie dało się słyszeć miarowy stukot młotków i dźwięk piłowanego drewna. Na ziemi, przy wielkim pulpicie, przeglądał plany biały mężczyzna średniego wzrostu, obdarzony czupryna czarnych włosów, teraz trochę potarganych, co nadawało mu wygląd nieco roztargnionego naukowca. To był profesor Salvatore Piccolo, inżynier – konstruktor, autorytet z dziedziny mechaniki. Postawny czarnoskóry mężczyzna, ubrany w nienagannie skrojony garnitur stało obok, z kamienna twarzą przyglądając się naukowcowi.

- Samsonie, za trzy dni wyjeżdżam do Kapsztadu. Wiem, że czasu jeszcze sporo, ale już teraz proszę Cię byś wszystkiego dokładnie dopilnował, możesz nawet robotnikom obiecać premię byle zdążyli na czas, Towarzystwo nie żałuje pieniędzy na nasz projekt. Pozyskali jakiegoś bogatego przedsiębiorcę jako sponsora. Już przekazałem dowódcy garnizonu, by w nocy podwoił warty, ostatnio ponoć kręci się tu jakaś banda, ponoć próbowali dostać się na teren kopalni, lepiej mieć się na baczności. Wrócę 24 stycznia, pociągiem, wraz z członkami ekspedycji i zaopatrzeniem na wyprawę.


*****

Cape Town, dnia 20 stycznia 1871 roku
Posiadłość gubernatora.


Każdy z przyjeżdżających w odwiedziny lub gościnę do posiadłości gubernatora Wodehous`a, zachwalał piękno i wyrafinowanie budowli. Zachwycające kompozycje zieleni na wewnętrznym dziedzińcu zachęcały do spacerów wśród kameralnych alejek. Nie inaczej było i tego dnia.

Od rana służba dwoiła i troiła się by przygotować pokoje dla nowych gości gubernatora. Wśród kamerdynerów i pokojówek chodziły plotki, że maja to być uczestnicy wyprawy poszukiwawczej. Wielu z nich pamiętało postać Livingstone`a, goszczącego kilkakrotnie u zarządcy Kraju Przylądkowego. Wszyscy zapamiętali go jako bardzo ułożonego i mądrego człowieka.

Kucharki w pałacowej kuchni uwijały się jak w ukropie, by przygotować wszystkie dania, zaordynowane przez pana domu na uroczystą kolację.

*****

Wszyscy uczestnicy wyprawy zgromadzili się w ogromnej jadalni pałacu gubernatorskiego. Łącznie z sir Robertem Whitemoorem i profesorem Salvatore. Gospodarz wzniósł kielich w górę:

- Chciałbym wznieść toast, za Was moi Państwo. Za powodzenie wyprawy i Wasz szczęśliwy powrót, miejmy nadzieję z doktorem Livingstonem.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 30-11-2008 o 19:33.
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172