lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Autorski] Baśń (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/6600-autorski-basn.html)

Makuleke 01-10-2009 22:26

- Wstrząsające? To było... - odrzekł Garlikowi klippe i zająknął się przez chwilę, nie mniej niż tajemniczym wybuchem zdziwiony spokojem starca. W końcu jednak uspokoił się i już mniej rozedrganym głosem kontynuował: - Tak, to rzeczywiście było wstrząsające. Dziwi mnie tylko, że z takim spokojem mówisz o tak niebezpiecznej broni To znaczy o tej, jak jej było... alkemii. To chyba dla ciebie nie pierwszyzna?

- Nie pierwszyzna, a jakże - odpowiedział Garlik z nieukrywaną dumą w głosie. - Raz no mi, z dwa albo trzy lata temu, jakieś krecisko rozpanoszyło się koło domu. Przekopał mi w poprzek korytarz, a już gotowe chyba mi tam urządzić siedzibę. Normalnie to bym pewno myśliwych potrzebował, by drania się pozbyć. A mi tu ten elf co ten proszek znalazł, kilka woreczków przygotował, bym tym spróbował. Więc jak ja mu, temu glebożercy, kilka takich wybuchów sprawiłem, szybko mi stąd uciekł, z sierścią na ogonie przypaloną. Śmierdziało wtedy strasznie, ale w końcu to się wywietrzyło. Wcześniej to jeszcze się widziało to w akcji, gdyśmy na północ... - przerwał nagle starzec i zwróciwszy twarz w stronę Łasicy zmienił temat: - Ale czy to od razu bronią nazywać? Jak tym uszczelnisz myszę, czy ptaka? Hukiem jeno wypłoszysz i dupa. Poza tym by jakie szkody ten wybuch spowodował, trza tego znacznie więcej niż takich z 10 nawet woreczków.

- Nie wiem, ile tego twojego proszku potrzeba, ale ten grzmot wcześniej brzmiał groźnie. Jakby piorun gdzieś obok trafił czy jeszcze gorzej... Ale powiedz mi... - zaczął Ragvain, chcąc dopytać się o urwany przez Mysiego Wąsa wątek podróży na północ, ale postanowił wrócić do tego później, skoro starzec nie chciał się nad tym rozwodzić. „Ciekawa to musi być opowieść” - pomyślał klippe. - „ale pewnie i niezbyt miłe wspomnienia się z nią wiążą. Sam nie wiem, czy dałbym sobie radę w wędrówce gdzieś daleko, na zimne północne ziemie...”

- Powiedz mi coś jeszcze o tym proszku - podjął po chwili przerwy Łasica. - Przydatny mi się on wydaje, szczególnie jeśli ktoś samotnie mieszka, żeby bronić się przed różnymi wielkimi bestiami i chętnie dowiedziałbym się o nim więcej - skąd się go bierze na przykład. Znajduje się go gdzieś w ziemi, czy może uciera z jakiś suszonych liści?

- A bo ja wiem? - Garlik wzruszył ramionami, gdy szli dalej w stronę Norki. Opuścili juz kłąb dymu, więc swobodnie mogli oddychać. - Jam się całą tą alechemiją nigdy nie zajmował, niegodna ta sztuka dla porządnego seelie, takie jest me zdanie... Ten co mi ten proszek pokazywał, to się na tym znał. Zowie się Torin... Porządny elf choć trochę dziwaczny.

Ragvain przez moment zamyślił się nad słowami towarzysza. Sam nie osądzał tak czy inaczej nieznanej mu bliżej alchemii, ale wydawała mu się ona po prostu... pożyteczna. Koniec końców, jeden, nawet najbardziej posunięty w latach faerie, mógł dzięki niej stawić czoła przerażającym bestiom. Jednak intuicyjnie klippe domyślał się, że w całej tajemnicy tej sztuki kryje się też jakaś przewrotność - coś jak w starych opowieściach o wiedźmach i czarnoksiężnikach - jedna osoba, posiadająca tak wielką moc, może równie dobrze zwrócić się przeciw porządnym faerie. Tak, po chwili namysłu Łasica zobaczył rzecz w innym nieco świetle, ale wciąż nie wiedział, co o tym myśleć.

- Hmm, rozumiem - rzekł na głos. - Tak tylko pytałem. Daleko jeszcze do tej Norki?

enneid 27-10-2009 15:30

- Hmm, rozumiem. Tak tylko pytałem. Daleko jeszcze do tej Norki?
- Oj, niecierpliwi jesteście wy młodzieniaszki, zawsze tak szybko zaczynacie marudzić... -
odrzekł Mysi Wąs i od razu kontynuował - Późno wyszliśmy, a droga przed nami spora, więc pewno przed zachodem tam nie dojdziemy.

Dalsza podróż rzeczywiście ciągnęła się, gdy kroczyli przez biały puch, który tylko nieznacznie topialnia w blasku dnia, podczas gdy w nocy pewno znów zamarznie. Słońce już zniżało się do widnokręgu, ale wciąż norki nie było widać. Choć wcale nie szli wolno- Garlik jak na swój wiek bardzo sprawnie, podpierając się kosturem, kroczył przed siebie. Owszem zrobili z dwa krótkie postoje, w trakcie których starzeć zaciągnął się potężnymi haustami jagodzianki, podgryzając twarde podpłomyki (podał to i również swemu towarzyszowi), ale nie siadał nawet na chwile i już ruszał dalej, jakby ledwo wyszedł z domu. Niemniej Norki dalej nie widać było, choć mokradła, które roztaczały się wokół siedziby seelie tak dobrze były znane. Dodatkowo droga była raczej... nudna. Nie wiele w zimie widziało się zwierzyny, ptaki też rzadko dostrzegli, choć ciągle gdzieś jakieś ptaki monotonne ćwierkały. No i to niewielki stado saren, które przetknęło kilkaset stóp dalej. ale poza tym spokój, tak normalny dla tych lasów... Jakby zapowiedzi tajemniczej nimfy były tylko jakimś snem, a te poczwary nigdy się tu nie pojawiły.
I trwałoby tak pewno do końca tej drogi, gdyby Ragvain nie dostrzegł kątem oka jakiegoś poruszenia za pobliskim korzeniem. zwrócił swój wzrok w tamtą stronę a przez ułamek sekundy mrugnąwszy zarys jakiegoś długiego kija, który jednak zniknął za pniem drzewa...

***

Illis nie pytała się już o nic tylko odeszła na bok by dalej gotować się do dzisiejszego święta. Uroczystość owa, tradycją była, którą od niepamiętnych czasów sprawowali howlaa, powitać mieli przez to wiosnę, zacząć nowy sezon zbieractwa, czym większość driad się zajmowało. W tym roku miało to jeszcze większe znaczenie, a ogólna atmosfera w drzewie przepełniona była oczekiwaniem i niecierpliwością, bowiem przecie zapasy w starej werzbie nie są niewyczerpywane. dlatego też wszyscy w wierzbie pracowali, by wszytko wyło jak najlepiej... A Vanya wstawała już dobrze po południu.
Gdy wychodziła z mieszkania matka jeszcze poprosiła, by pomogła w sprzątaniu siedziby howlaa. Tam już było kilka driad w jej wieku, które razem zamiatały podłogę. Zazwyczaj owym sprzątaniem zajmowały się właśnie niezamężne dziewczyny, które nie musiały swym gospodarstwem się zajmować. Te przyglądały się Vanyi z zaciekawieniem, lecz od razu odwracały głowę i niemal z teatralna miną mocniej machały miotłami, gdy tylko pochwyciły wzrok córki Illis. Ich szepty i przelotne uśmiechy tylko potwierdzały jej przypuszczenia że pewno historia o znalezieniu jej nieprzytomnej w pobliżu domu jest już znaną nowiną, wśród całego zgromadzenia. nikt jednak nie zagadnął jej w tej sprawie.
W pewnym momencie dostrzegła niepozornego chłopaka o tłustych brązowych włosach i chudych policzkach. Z spiżarni wynosił właśnie duży skurzany bukłak trzymając oburącz, prawdopodobnie wina z dzikiej róży, tradycyjnego napitku na ową uroczystość. To był Martil, ten sam, który znalazł ją pod domem. Howlaa ów, mieszkał pod Korzeniem wraz z innymi co biedniejszymi mieszkańcami, którzy mieszkania swego nie mieli w samym drzewie, bowiem do samego plemienia nie należeli. On sam był sierotą, więc tym trudniejsza jego dola był, lecz nie okazał tego nigdy, a w zgromadzeniu radził sobie całkiem nieźle.

Callisto 03-11-2009 21:35

Na szczęście dla Vanyi, matka już o nic nie pytała. Młoda driada czuła się niemal jak na przesłuchaniu, gdy matka ją wypytywała. Nie to, żeby nie kochała swoich rodziców, po prostu byli czasami trochę… denerwujący. Tak, to było dobre słowo. Wszyscy szykowali się do święta, jednego z wielu, które obchodziły te małe istoty.

Gdy młoda howlaa, na prośbę matki, przyłączyła się do sprzątania siedziby spotkała się z chichotami i szeptami pozostałych driad. Głupie, puste dziewuszyska – co one mogły wiedzieć? One nie żyły, nie tak jak ona. Bo co to za życie spędzone w norce, uganiając się za howlaa, który się z nimi ożeni? Żadne.
Życie to był wiatr bawiący się włosami, szum liści, a nie jakieś głupie zabawy.

Widząc Martila, który ją znalazł natychmiast porzuciła miotłę. Miała do niego kilka pytań, a kiedy będzie lepsza okazja?

- Hej, Martil! – Zawołała, podbiegając do niego. – Potrzebujesz może z tym pomocy? – Zapytała grzecznie.

Tak naprawdę chodziło jej o coś zupełnie innego, ale nigdy nie szkodziło komuś pomóc. Tym bardziej, że młody chłopak naprawdę miał ciężkie życie…


Chłopak spojrzał na nią nieco zaskoczony, po czym się uśmiechnął

-Witaj Vanya... Dzięki, ze pytasz lecz to wcale takie ciężkie nie jest- odrzekł i i pomagając sobie kolanem poprawił uchwyt na skórzanym bukłaku- Ekmm... Jak się czujesz?

Vanya odrzuciła do tyłu długie włosy, przyglądając się mu uważnie.
- Jesteś pewien? - Zapytała z troską. - Jestem silniejsza niż wyglądam. - Posłała Martilowi przyjazny uśmiech. - A, dziękuję, znacznie lepiej. To ty mnie znalazłeś, prawda?

Martil tylko kiwnął głową, po czym ruszył dalej, w stronę wyjścia. Zdawało się, ze chciał uniknąć dalszej rozmowy. Rzucił jeszcze tylko:
-To nic takiego

Czy on ją zbywał? Na to młoda Howlaa nie mogła pozwolić. Nie póki nie otrzyma swoich odpowiedzi.
- Hej, hej, czekaj. Chciałam się jeszcze o coś zapytać. Bo widzisz, mi się to tak trochę rozmyło i chciałabym wiedzieć, gdzie mnie znalazłeś. Czy to było daleko? Czy coś dziwnego się stało? Nie unikaj mnie. - Driada dotrzymywała kroku koledze, nie miała zamiaru pozwolić mu się od tak wycofać.

Howla wzruszył ramionami, ale nie zatrzymał się. Zwrócił tylko swe brązowe oczy na driadę i zapytał się ciszej
- A co dziwnego mogło się stać? Zima i noc była, a ty leżałaś nieprzytomna ledwie kilkadziesiąt stóp stąd.- odrzekł, lecz Vanyi zdawało sie, że to nie wszystko co mógł powiedzieć.

- Kilkadziesiąt stóp? A mi się wydawało to tak daleko... - Urwała na chwilę. - Chyba widziałam coś, czego nie powinnam... - Dodała ciszej, zagryzając lekko wargi.

- Co takiego? -Martil przystanął zaskoczony.

Howlaa rozejrzała się, jakby obawiając się, że ktoś może ją podsłuchać.
- Uznasz mnie za wariatkę.... - powiedziała, zagryzając wargi. Wiedziała, że chłopak coś ukrywa, ale jak to z niego wyciągnąć?

- Wiekszą od driady znikającej na cały dzień z Wierzby? - wypalił Martil, a po chwili wzruszył ramionami i z uśmiechem dodał- Jak już zaczęłaś, dokończ... chyba, że to jaka tajemnica wielka..

Vanya roześmiała się słysząc słowa o driadzie znikającej na cały dzień. Jakież to było prawdziwe....
- Stwierdzisz, że zwariowałam do reszty. - Rozejrzała się ponownie, a chłopak wraz z nią. - Nie mam pojęcia, czy to tajemnica... Śledziłam tą dziwną kobietę, wyglądała jak człowiek, jak jakaś czarodziejka... I pojawiło się to dziwne zwierze...- Urwała na chwilę, by za moment kontynuować. - Mam wrażenie, że wiesz więcej niż mówisz.

- Nie wiem czy wiem więcej. W nocy trudno co było zobaczyć, lecz jakąś postać widziałem w oddali... W bieli była, jak śnieg, więc trudno ją było dostrzec, Wnet i ciebie zobaczyłem w śniegu, nieprzytomną, a gdy w tamtą stronę się obejrzałem po chwili, już tej mary nie było... Teraz to się ciągle zastanawiam czy to com widział na jawie było czy też nie...

Vanya skinęła głową wysłuchując go. A więc nie postradała zmysłów! On też to widział!

- Ty też ją widziałeś! Och, jak dobrze, nie postradałam zmysłów! - Szepnęła, z wyraźną ulgą wypisaną na twarzy. - Wybacz, że cię w to wciągnęłam.... Nieświadomie, ale jednak. Jeśli chcesz... możesz już iść... Nie pogniewam się, chyba masz dużo pracy, a ja ci zawadzam.... Wszystkim zawadzam....

- Nie przesadzaj znów Vanyo, czym niby tak zawadzasz? Nic przecie takiego się nie stało... Do zobaczenia- poprawił jeszcze tylko bukłak i wyszedł w kocu na zewnątrz wierzby. Młoda howlaa wzdychając ciężko wróciła do swoich obowiązków. Miała, co prawda, ochotę rzucić to, ale nie chciała zawieść rodziny po raz kolejny. Dlatego grzecznie, jak na dobrze wychowaną driadę przystało wypełniła swoje obowiązki. Nie mogła jednak przestać myśleć o tym, co się stało....

Makuleke 08-11-2009 00:32

- Późno wyszliśmy, a droga przed nami spora, więc pewno przed zachodem tam nie dojdziemy – powiedział Mysi Wąs. Słowa te nieco zdziwiły Ragvaina, bo stary seelie, choć nie opóźniał marszu i zdawał się być krzepki nad swój wiek, ale klippe nie był pewien, czy uda im się znaleźć odpowiednie miejsce na nocleg. Spojrzał na Garlika, jakby na nowo oceniając jego nieco zgarbioną, wspierającą się na kosturze sylwetkę.

- Jesteś pewien, że powinniśmy iść aż do zmierzchu? -
odezwał się po chwili. - Słońce już nisko, a po ciemku ciężko będzie szukać nam schronienia od wiatru i zimna.

Ragvain nie chciał zanadto narzucać się towarzyszowi ani też roztrząsać tego, czy i kiedy powinni się zatrzymać, więc zdał się na osąd Garlika i mimo dosyć późnej pory przeszli jeszcze spory kawałek drogi. „Ostatecznie, to staruszek będzie mocniej trząsł się z zimna, kiedy noc zastanie nas w lesie” - pomyślał.

Marsz, początkowo rozgrzewający i ożywiający ciało w mroźnym powietrzu, teraz stawał się coraz bardziej monotonny. Rozmowa też przycichła, obaj faerie skupili się każdy na swoich myślach. Łasicę zastanawiał się, po raz nie wiadomo już który, co powinien i co może jeszcze zrobić z usłyszaną w nocy przepowiednią. W ciągu ostatniego dnia przydarzyło mu się tyle przygód i widział tyle niespotykanych rzeczy, że w głowie miał już mętlik. Teraz, kiedy mijali kolejne drzewa w spokojnym, jak to zwykle bywa w zimie, lasu, i nimfa i zębate potwory wydawały się równie nieprawdopodobne co to, że za chwilę z nieba spadnie ciepły deszcz, spłucze śniegi i na ich miejsce w jednej chwili wyrosną pachnące kwiaty.
„Daj spokój” - zganił się w myśli. - „Przecież wiem, że to wszystko zdarzyło się naprawdę. Zwłaszcza, że starzec to wszystko potwierdził...” Teraz musiał tylko opowiedzieć o tym na zgromadzeniu i na tym jego rola zdawała się kończyć - wszystko zależy od tego, co na takie wieści powie starszyzna. Ragvain jednocześnie cieszył się, że będzie mógł uczestniczyć w tym niecodziennym wydarzeniu i zaznać trochę odpoczynku po srogiej zimie, ale też obawiał się, że może zostać zlekceważony i wyśmiany - samotnicze życie wszak nie uczyniło z niego wybitnego mówcy. Nic więc dziwnego, że chciał mieć to już za sobą.

Na całe szczęście okolica stała się bardziej podmokła, a Norka powinna być już niedaleko.. Śnieg nie zalegał tu już tak gruby, miejscami przebijały nawet przezeń ciemniejsze plamy rozmiękającego błota, gdzie indziej lekko tylko przyprószone witki sitowia i wysokie, uschnięte trawy tworzyły delikatne nawisy, osypujące się przy najlżejszych podmuchach wiatru.
Spokój i ciszę zmarzniętego mokradła zakłócił jakiś ruch między wystającymi korzeniami jednego z drzew. Klippe spostrzegł jedynie jakiś podłużny, nie za gruby kształt niknący gdzieś za olchą, wystarczył to jednak, żeby zbudzić czujność Łasicy, który zamarł w oczekiwaniu na najmniejsze poruszenie, gotów przybrać uzbrojoną w kły i pazury postać i zaatakować.

- Widziałeś to? -
spytał idącego dwa kroki przed nim Garlika, wskazując miejsce ręką. - Tam, za korzeniem - ktoś tam chyba jest.

enneid 17-11-2009 22:30

W końcu, do końca trzeciej kwarty, wierzba była już wysprzątana. Wymieciono kurze, oczyszczono głębokie zakamarki drzewa, a Vanya miała resztę popołudnia dla siebie. Gdyby chciała, mogła już ruszyć do Dębu na Samotnym Wzgórzu, gdzie powoli zbierało się całe zgromadzenie howlaa...


Wszystkie howlaa znają to potężne drzewo na Samotnym Wzgórzu, którego gałęzie sięgały wysoko powyżej korony innych drzew w okolicy, a pień tak gruby iż nawet kilka setek fearie nie zdołałaby go otoczyć. Lat jego już dawno przestano liczyć, a swą szczególną rolę i znaczenie dla howlaa spod Wierzby ma już od setek lat. Tutaj bowiem odbywały się te wszystkie ważne święta, które wyznaczały tryb życia, w tym właśnie święto pierwszej wiosennej pełni.
Teraz znów zbierały sie tu driady, siadając wśród gałęzi drzewa, oraz obok sporego ogniska rozpalonego kilkadziesiąt stóp od pod nurza dębu. Prócz drwa na opał, skrupulatnie zbieranego przez ostatnie dni, na oczyszczonym z śniegu okręgu wokół paleniska mieściły się przy nim, jedzenie przygotowane na tą uroczystość, owoce leśne, ostatnie zapasy miodu leśnego, i inne przysmaki z spiżarni no i oczywiście końcu bukłaki z winem, bo przecie trzeba dobrze świętować, by wiosna niechybnie przyszła i przyniosła leśnemu ludowi swe cenne dary. Grajkowie, którzy mieli wypełnić polanę muzyką, już gotowali flety, fujarki, dudy, a także harfy czy bębny do gry. Również na Samotne wzgórze ciągnęły inne fearie, pragnących pewno zobaczyć to piękne święto, czy też po prostu skorzystać z gościnności howlaa spod Wierzby, sutych posiłków czy też w końcu z samej zabawy, która ciągnąć się maiła aż do rana.
Poczekać jeszcze trzeba było na przybycie królowej i zachód słońca, by uroczystość na dobre się zaczęła...

***

- Jesteś pewien, że powinniśmy iść aż do zmierzchu? - Słońce już nisko, a po ciemku ciężko będzie szukać nam schronienia od wiatru i zimna.
-A chcesz no nockę pod pierwszym lepszym drzewem spędzić? Ja tam wolę dojść do Norki, nawet i po ciemku niż odmrażać sobie dupę na śniegu


Słońce powoli zachodziło, a Garlik na słowa towarzysza stanął w miejscu i odwrócił rozglądając się za owym niespodziewanym towarzystwem, które gdzieś się chowała za olchą, w krzakach. W tej jednak chwili nic nie potwierdzało tego, iż tam coś rzeczywiście się czai. Powykręcane gałęzie zarośli nawet wiatr nie poruszył, a nie sposób było odróżnić czy tam chowały się jakieś tajemnicze postacie, czy to tylko światłocień uwięziony w głębi krzaków. Czyżby to już wyobraźnia płatała figle Ragvainowi po ostatnich zdarzeniach?
Starzec mimo to zmrużył oczy i dając znak, by Łasica tu zaczekał, ruszył z wyciągniętym kosturem przed siebie. Naprężył on mięśnie, gdy powoli skradał sie w kierunku zarośli. Śnieg nagle zaskrzypiał pod jego stopami. Mysi Wąs właśnie wszedł na zaspę świeżego śniegu, ne zwolnił jednak, zmienił jedynie nieco chód, by zminimalizować odgłos kroków na puchu. Teraz już klippe, patrząc to na starca to przed siebie, nawet nie mógł określić dokładnie miejsca gdzie dostrzegł ów kształt. Lecz Garlik, przejął już inicjatywę i niczym drapieżnik na tropie zwierzyny, ciągle szedł się w obranym kierunku, jakby dokładnie wiedział gdzie jest jego ofiara. Zresztą zdolności łowieckie seelie, zwłaszcza tych z pobliża Norki, znane były powszechnie, a wyraźnie nawet podstarzały elf nie był tu w żadnym wypadku wyjątkiem.
Nim jednak seelie doszedł do bariery krzaków zatrzęsło nieco gałęźmi, a z głębi zabrzmiały odgłosy jakiejś żywej acz przyciszonej rozmowy.
-No wychodzić mi z stamtąd! Co to za krycie się przed starym elfem jak jakie tchurze?! - Zakrzyknął srogo Garlik. Gałęzie na chwile zmarły i niemal zdawać by się mogło iż czujnie wpatrywały się w starca, jak sarna, która dostrzegła wilka i teraz nerwowo oceniała, czy czekać, bo może jej nie zauważył, czy rzucić się do ucieczki... chociaż sprawa i tak była przesądzona. W końcu zakrzyknął głos jednej z istoty, które tak skrupulatnie do tej pory się czaiły
- Nie krzywdzaj nas Mysi Wąsie! My juzno wyjdziemy! Jeno opuść ten kostur. Naraz gałęzie zatrzęsły się mocniej i chociaż, Ragvain nie dostrzegł jeszcze nikogo, zrozumiał, że znów zapanowało tam zamieszanie. Usłyszał też jakieś pomruki, ale po chwili z zarośli wyłonili się ci których chyba tylko przypadkiem Ragvain dostrzegł. 5 seelie, w skórach, obładowanych w włócznie, łuki, i dmuchawki wyszło na zaspę i niepewnie zaczęli schodzić do Garlika. Ten potrząsnął swym kijem, a na ten ruch uzbrojeni po zęby elfy zatrzymały się na chwile, niemal chowając się za siebie
- No i może mi tu wytłumaczycie młodziaki, co wy u licha mi tu uprawiacie.
Najstarszy z grupy, mający może nawet z 40 wiosen za sobą i będący najprawdopodobniej przywódcą grupy, zerknął na chwilę na swych towarzyszy, jakby szukał wśród nich pomocy, po czym niepewnie odrzekł
-A no my tu Mysi Wąsie jeno na zwierzynę polujemy, by jedzenie do Norki zdobyć...- Nie była to raczej prawda, bo zbyt blisko Norki byli, by poważną zwierzynę upolować, poza tym kto czaił by się w pierwszych lepszych krzakach, gdy w pobliżu, nawet śladów myszy nie było wkoło widać...

Makuleke 26-11-2009 12:04

-A chcesz no nockę pod pierwszym lepszym drzewem spędzić? Ja tam wolę dojść do Norki, nawet i po ciemku niż odmrażać sobie dupę na śniegu.

Tak, z tymi słowami Garlika Łasica musiał się zgodzić, ufając przede wszystkim w to, że stary elf zna dobrze drogę do Norki i nie pobłądzą w słabym świetle.
Tymczasem jednak jakieś poruszenie w korzeniach starej olchy zwróciło uwagę dwóch faerie. Ragvain zgodnie z poleceniem Garlika został w miejscu, choć po chwili opanowała go wielka ciekawość, żeby zobaczyć, co też kryje się w krzakach. Rozsądek jednak podpowiadał, że Mysi Wąs ma rację, a patrząc, jak starzec podkrada się do zarośli, klippe doszedł do wniosku, że o podchodzeniu zwierzyny może się od niego jeszcze wiele nauczyć.
„Swoje lata ma i idzie o drewnianej lasce, a skrada się, że nawet śnieg ledwo skrzypnie mu pod butami” - pomyślał z uznaniem.

Wtem, Mysi Wąs zakrzyknął coś na czające się między krzakami istoty, a po krótkiej chwili odpowiedział mu inny - należący niewątpliwie do jakiegoś faerie - głos. Dalej rozmowa potoczyła się już szybko. Z ukrycia wyszła piątka elfów, którzy, jak dało się poznać, znali bardzo dobrze ragvainowego przewodnika i darzyli go sporym szacunkiem, na byle jego słowo czy potrząśnięcie kostura truchlejąc jak grupa młokosów pod surowym spojrzeniem ojca.
Na pierwszy rzut oka, zgodnie z tym co mówił najstarszy z grupy, wyglądali na myśliwych czatujących na zwierzynę, ale jedno uważne spojrzenie wystarczało, żeby wzbudzić w Łasicy wątpliwości.
„Oj, coś mi się zdaje, że raczej nie na zwierza oni się tu zaczaili” - pomyślał klippe. - „Dobrze, że sam się im nie nawinąłem, bo mi na jakichś zbójców wyglądają.”
Swoich obaw Ragvain jednak nie zdradził na głos, zamiast tego odezwał się zupełnie przyjaznymi słowami:

- Całe więc szczęście, że na was trafiliśmy. Jestem Ragvain zwany też Łasicą i właśnie z Mysim Wąsem zmierzaliśmy do Norki, ale w tej ćmie nieco zboczyliśmy ze ścieżki. Może pomożecie nam trafić do celu?

Po chwili zaś szeptem zwrócił się do Garlika:

- Nie dziwi cię, gdzie ta piątka wybrała miejsce na zasadzkę? Bo mi zdaje się, że na polowanie to mało szczęsny wybór... - Łasica widział co prawda, że seelie na starca raczej nie podniosą ręki, bo zbyt duży respekt przed nim czują, ale wolał dmuchać na zimne. Jeśli to faktycznie byli jacyś zbójcy, to lepiej było zawczasu się przygotować.

Callisto 05-12-2009 18:58

Vanya nie lubiła przygotowań do tych całych spędów. Właściwie to święta Howlaa mało ją interesowały, dużo ciekawszych rzeczy działo się na zewnątrz nich w norkach. Świat czekał aż go odkryją, a oni z tego nie korzystali. Kusiło ją by znowu wybrać się na przechadzkę, ale nie chciała znów niepokoić rodziców.
Trudno było się oprzeć pokusie, ale wiedziała, że musi. Nie chciała być uważana za złe dziecko. Młoda howlaa bardzo szanowała swoją rodzinę, a także społeczność. Jednak nie czuła się jej członkiem, nie do końca. Zawsze pozostawała w niej pewna rezerwa do wszystkiego, co się w społeczeństwie działo. Stała poza wszystkim i wszystkimi. Była z nimi, ale jakby osobno. Czasem jej (i jej rodzinie) to przeszkadzało, jednak młoda dziewuszka nie umiała zmienić tego kim jest.
Wzdychając ciężko, wraz z kilkoma innymi howlaa ruszyła do dębu na Samotnym Wzgórzu, by oczekiwać królewskiej pary, a potem bawić się do rana.

enneid 20-12-2009 16:41



Słuchajcie ludu leśnej ostoi
Słuchajcie dzieci tej ziemi
Niech pozostanie w waszej pamięci
To o czym w pieśni wam jest tu dane

Słuchajcie histrii pradawnej
Co swój początek w końcu chowa
Gdy gwiazdy młode rozbłysły na niebie
A stare w pył ziemji obróciły

Bóstwa okrutne po ziemi wtem wędrowały,
Stwory ogromne przez bory postępowały,
Srogie Nuggie wśród drzew się gnieździły
I pieśni pradawne z wichrem niosły

Czterech to władców mają te bory
Każdy w swej służbie ma żywioły
Cztery królestwa dzielą ziemię
Żaden człek tego nie zmieni

Pierwszy...

Co tu cholero szukasz?! Starego Stonera podpatrujesz, jak jaki złodziej śledzisz? Człeka co owsa krowie dorzuca nie widział? No juz wyłaź Bernard z tej z tego siana by cie czasem baba nie zobaczyła... Com śpiewał? Ano jak człek stary to se przypomina takie tam melodyje... Pewno rześ tego nie słyszał, bo skąd, a zresztą co ty, sołtys, ze się o wszystko wypytujesz. Od głupich pytań nikomu jeszcze rozumu nie przybyło. Stara pieśń i ot tyle!...
No już cicho mi tu, nic się nie stało, cichajta bo jeszcze tu baba przyjdzie, a przy babach to płakać nie wolno. Ciii... Masz tu jedno jabłko. A wiedz no wnuku, że to stara pieśń była, co człek jej nie wymyślił...


***

Wszelki głos przycichł gdy w końcu królowa dała znak ręką. Usiadła następnie na tronie uścielonym mchem, przy swym mężu, przed rozpalonym ogniskiem, a z tłumu wyłonił się bard, trzymający oburącz starą harfę. Skłonił się nisko przed para królewską i obrócił w stronę zgromadzonych. Musnął palcami po kolei struny, by sprawdzić czy stroją dobrze i zamknął oczy. Na raz uderzył w struny, a przedziwna muzyka popłynęła z starego instrumentu. Zabrzmiała Pieśń, Ta którą śpiewa się co roku na owe święto. Melodia nie była trudna, lecz gdy kolejne zwrotki intonował mistrz tymi samymi tonami, stawała sie niemal hipnotyczna. A była długa.
Vanya znała jej treść, słyszała ją przecie rok w rok, choć pewno słów większości jej zwrotek nie pamiętała. Pieśń opowiadała legendę, sprzed dawnych lat, gdy to bestia straszliwa i sroga, pod postacią zimy nad światem zapanowała i skuła lodem wszelkie krainy na lata długie. Pojawił się wtenczas człowiek, co z bóstwami rozmawiał, co wszystek co, żywe go słuchało. On to w końcu z ową bestyją walczył i ją poskromił. Ileż w tej legendzie prawdy nikt chyba nie wiedział, ale mimo to howlaa śpiewały ją z czcią od setek czy nawet tysięcy lat, odkąd to święto istniało.
Nie zmieniało to jednak faktu, iż w swej rozciągłości mogła nużyć. Starsi z driad, owszem zachowywały powagę, gdy to kolejne zwrotki opisywały pradawną historię, lecz już w dalszych szeregach wśród młodszych dosłyszeć można było pojedyncze wymiany zdań. Podobnie było zresztą wśród innych fearie, których Pieśń raczej nie interesowała, więc rozmawiali ze sobą, by zabić czas, gdy to nic ciekawego się nie "działo". Dzieci natomiast w najlepsze zajęły swój czas, by czasem nie usnąć przy ciągnącej sie melodii.
W końcu bard umilkł, dziw aż, że bez zachrypianego głosu i odstawił harfę od piersi. Odwrócił się spokojnie znów w stronę królowej skłonił nisko i odszedł, kończąc tym samym swój wystep. Czas przyszedł na tańce. Za prawdę, przedziwne były te tańce wykonywane przez howlaa. Przy dźwięku piskliwych fletów rytmicznych bębnów driady wzlatywały w góre i w grupach po dziesięć, wykonywały salta, młynki i przeróżne akrobacje w powietrzu, wszystko w rytm tej muzyki, co próżno szukać na przyjęciach u seelie czy klippe. Howlaa jaśniały wtenczas różnobarwnym blasku, co czyniło owe pokazy jeszcze bardziej niezwykłe. Czasem któryś z podniebnych tancerzy opadał na ziemię, by odpocząć, lecz zaraz na jego miejsce leciał kolejny, wypełniając harmonie występu. Driady lubowali się w tym tańcu i wiele okazji właśnie w ten sposób świętowali, a ten na powitanie wiosny, najbardziej chyba był złożony.
Ale i to się w końcu się skończyło i znów powstała królowa z swego miejsca. Gwar, który podniósł się gdy tylko ucichły flety i bębny, równo szybko zniknął, gdy sylwetka już starej driady podniosła do góry rękę
- I jesteśmy tutaj, bracia i siostry, na tym wzgórzu, gdzie dąb pradawny stoi- przemówiła dość cicho, lecz i tak wszędzie ją się słyszało wyraźnie- Jak rok temu, dwa i trzy lata temu, jak nasi dziadowi tu przychodzimy. Witamy Panią kwiatów i poranka, jak zawsze pełni radości i nadziei.- tu podniosła głos i rozejrzała się po zgromadzonych- Ten biały puch tego nie zmieni. Wiosna przyjdzie jak co roku, bo pewne rzeczy są niezmienne, tak jak nasz ród...

Vanya usiadła wygodniej na gałęzi, którą niemal niezauważalny wiatr sennie kołysał to w jedną to w drugą stronę. Tutaj na szczycie drzewa, choć było dość chłodno, panowała względna cisza. Dźwięki melodii granej gdzieś na dole docierały przytłumione, podobnie jak gwar rozmów i pojedynczych śmiechów. Gdzieś pod spodem w łunach różnobarwnych świateł młodzi howlaa wykonywali jeszcze ten dziwny taniec w powietrzu... Większość jednak driad skupiło się wokół królowej siedzącej u pod nurza wzgórza, tuż przy ognisku i ucztowali jak to stara tradycja nakazywała.
W koronie drzewa było również znacznie ciemniej, niż na dole gdzie ognisko blask dawało, podobnie jak dziesiątki magicznych pochodni, rozsianych po całym wzgórzu. Można było więc wpatrywać się rozgwieżdżone niebo gdzie księżyc w pełni powoli już schodziło w dół, w stronę ziemi.
-Jesteś tu? Przyszłaś? Czekałem na ciebie tak długo... Gdzieś jesteś?... - na granicy ciszy howlaa dosłyszała dziwny szept, co z lekkim powiewem wiatru rozchodził sie wokół.. Vanya rozejrzała się wokół, bo owe słowa nie mogły się rozejść z daleka. Nikogo jednak nie było w pobliżu, a tajemniczy głos znów powtórzył słowa. Wnet zobaczyła jakieś poruszenie wśród gałęzi nisko, po drugiej stronie wiekowego dębu. Nie było tam fearie, bo te bawiły się po drugiej stronie drzewa. A może jednak ktoś tam poszedł?

***

Łasica podszedł do przodu i przedstawił się:
- Całe więc szczęście, że na was trafiliśmy. Jestem Ragvain zwany też Łasicą i właśnie z Mysim Wąsem zmierzaliśmy do Norki, ale w tej ćmie nieco zboczyliśmy ze ścieżki. Może pomożecie nam trafić do celu?
Zamiast jednak odpowiedzi z strony myśliwych, Mysi Wąs żywo zabrał głos, tak iz znów piatka seelie, niemal odskoczyła o krok do tyłu.
- Co, myśmy niby zabłądzili? Ja te lasy obchodziłem zanim którykolwiek z was raczkować raczył! Tam jeno trza iść aż do strumienia i w dół się dojdzie do Norki
-Jeno my już i tak w stronę Norki sie zbieramy, więc z checią wam potowarzyszymy Mysi Wąsie
- odrzekł nieśmiało przywódca
-Jak no cię zwą? Boś się nawet nie przedstawił jak wypada- zagadnął jeszcze zgryźliwym tonem stary elf.
- Teor Jeleni Róg, Mysi Wąsie.
- Syn starego Daniego?
- Tak Mysi Wąsie -
odrzekł zaskoczony Teor. Garlik już chyba udobruchany potrząsnał głową i ruszył w duł niewielkiego zbocza, a myśliwi za nim, tak cicho jak tylko mogli. Łasica tymczasem zagadnął do starego seelie:
- Nie dziwi cię, gdzie ta piątka wybrała miejsce na zasadzkę? Bo mi zdaje się, że na polowanie to mało szczęsny wybór...
Garlik spojrzał to na Łasicę to na Jeleni Róg, podrapał się po brocdzie w milczeniu, po czym po chwili zapytał przywódcy myśliwych
-A na co wy tutaj polować chcieliście, tak blisko od Norki? Przecie tu żaden królik się nie zbliży.
Teor odwrócił znów wzrok w stronę swych towarzyszy, próżno szukając jakiego wsparcia, ale zaraz odpowiedział, choć znów niepewnym tonem.
-Prawdą jest, żeśmy tu na polowanie przybyli. I nawet na zająca ślad trafiliśmy. Lecz gdyśmy go znaleźli, z ćwierć dnia drogi stąd, rozszarpane szczątki ciała tylko znaleźliśmy i ślady dziwne co to jeszcze nigdzieśmy nie widzieli. Ślady głębokie były i do stwora równie dużego co lis należały. Ruszyliśmy jego tropem, by wyniuchać czym to coś było, lecz trop się urwał przy jednym z drzew, nieopodal stąd. A gdyśmy was usłyszeli skryliśmy się, czy aby to nie ten stwór...
-I nas z tymi stworami myliłeś?-
spytał srogo Garlik, lecz, ku uldze Teora nie czekał na odpowiedź, jeno machnął tylko ręką i kontynuował- Pewnoście Bogles tropili, ja i ten tu młodzian Ragvain już no z nimi dzisiaj mieli do czynienia. Pewno więc ich się znajdzie w borach. Trza w Norce przedstawić sprawę szefowi

Callisto 30-12-2009 18:07

Szczerze mówiąc, driada była znudzona. Co roku to samo, nic nowego. Co roku wszelkie śpiewy zaczynały się na znak królowej. Melodia co roku wręcz hipnotyzowała wróżki. Czasem czuła jakby to była jakaś magia, która każe im zostać na tych uroczystościach. Jednak dopiero teraz Vanya zaczęła dostrzegać sens tej legendy. Zadziwiająco przypominała ona to, czego była świadkiem. W pewnym momencie zaczęła ona nudzić Vanyę, której nawet się lekko przysnęło. Co mogła poradzić na to, że ta pieśń ją usypiała?
Nie miała pojęcia ile spała, wiedziała tylko, że gdy się obudziła bard przestał grać wybudziła się. Dziewczęta i chłopcy zaczęli tańczyć, a Vanya siedziała. Nigdy nie należała do popularnych Howlaa, ale też nigdy o to nie zabiegała. Jej zamyślenie przerwał głos królowej.
- I jesteśmy tutaj, bracia i siostry, na tym wzgórzu, gdzie dąb pradawny stoi- przemówiła dość cicho, lecz i tak wszędzie ją się słyszało wyraźnie- Jak rok temu, dwa i trzy lata temu, jak nasi dziadowi tu przychodzimy. Witamy Panią kwiatów i poranka, jak zawsze pełni radości i nadziei.- tu podniosła głos i rozejrzała się po zgromadzonych- Ten biały puch tego nie zmieni. Wiosna przyjdzie jak co roku, bo pewne rzeczy są niezmienne, tak jak nasz ród...

Vanya usadowiła się wygodniej na gałęzi, która kołysała się lekko pod wpływem wiatru. Znudzona rozglądała się dookoła, gdy usłyszała ten dziwny szept:
-Jesteś tu? Przyszłaś? Czekałem na ciebie tak długo... Gdzieś jesteś?... – Zdziwiona rozejrzała się dookoła, a nie widząc nikogo była już przekonana, że ma omamy, jednak znowu usłyszała szept. Nagle zobaczyła jak gałęzie po drugiej stronie wiekowego dębu się poruszają. Zaciekawiona wyprostowała skrzydła i poleciała w kierunku głosu.

Makuleke 05-01-2010 00:20

„Ciekawe, kim w końcu jest ten Garlik” - pomyślał sobie Łasica przysłuchując się rozmowie seelie. - „Najwyraźniej nawykł do wydawania rozkazów wszystkim naokoło, a ta tutaj piątka wygląda, jakby od zawsze go słuchała.” Zaraz za myślą, że Mysi Wąs mógłby być ojcem i głową jakiegoś znacznego klanu elfów, Ragvainowi przyszło do głowy, że siwy seelie niegdyś był zapewne jednym ze starszyzny Norki, czy kimś w tym rodzaju. Klippe nagle zaciekawiło, jak doszło do tego, że ktoś taki - szanowany i mający u wszystkich posłuch - zamieszkał sam, pośród niedostępnych kolczastych zarośli, tak daleko w dodatku od wielkiej siedziby elfów. „Skoro mam na jakiś czas zamieszkać z nimi, to warto by wiedzieć, z kim mam do czynienia i jak się zachować” - pomyślał.

-Prawdą jest, żeśmy tu na polowanie przybyli. I nawet na zająca ślad trafiliśmy. Lecz gdyśmy go znaleźli, z ćwierć dnia drogi stąd, rozszarpane szczątki ciała tylko znaleźliśmy i ślady dziwne co to jeszcze nigdzieśmy nie widzieli. Ślady głębokie były i do stwora równie dużego co lis należały. Ruszyliśmy jego tropem, by wyniuchać czym to coś było, lecz trop się urwał przy jednym z drzew, nieopodal stąd. A gdyśmy was usłyszeli skryliśmy się, czy aby to nie ten stwór...
Te słowa Teora uspokoiły Łasicę, który obawiał się, czy nie trafili przypadkiem na zbójców albo innych jeszcze włóczęgów, którzy mogliby nie mieć wobec nich przyjaznych zamiarów. Rzadko po prawdzie słyszało się takie historie, żeby dobry faerie schodzili na złą ścieżkę, ale zima wciąż trwała sroga, a w takich czasach nie wiadomo nigdy, do czego może popchnąć głód.
Na szczęście jednak elf okazało się, że piątka seelie naprawdę wyruszyła na polowanie i Ragvain był już spokojny, że nie wpadli w jakąś zasadzkę. Kiedy zatem szli już dalej w kierunku Norki, pomyślał, że może to być dobry moment, żeby dowiedzieć się czegoś o swoim przewodniku. Zrównał się więc z Jelenim Rogiem, którego uznał za najstarszego i napewniej lepiej znającego Mysiego Wąsa od reszty, po czym odezwał się, starając się, żeby Garlik nie mógł słyszeć wyraźnie jego słów:

- Teorze, mam do ciebie pewne pytanie. Może nieco cię zdziwi albo zaskoczy, ale trudno - na chwilę zawiesił głos, jeszcze raz oglądając się na Mysiego Wąsa, czy przypadkiem nie idzie zbyt blisko, żeby w razie czego odsunąć się odrobinę na skraj ścieżki.
- Chodzi mi o Garlika. Widzę bowiem, że spotkałem kogoś u was szanowanego i znanego, który i was samych zna - powiedział, przypominając sobie, jak łatwo starzec odgadł imię ojca Teora. - A w dalszym ciągu nie wiem, kim on tak właściwie jest. Przez uśmiech losu chyba znalazłem jego mieszkanie i jego samego i dobrze wiedzieć, komu zawdzięczam obronę przed potworami.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:07.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172