Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-05-2009, 08:45   #51
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
- Opowiesz mi bajkę? - małe usteczka Megan przybrały kształt słodkiego ciasteczka. - Proszę...

Już miała wymyślić jakiś argument, powód byle jaki, który wedle jej mniemania mogłoby przełknąć małe dziecko, gdy nagle poczuła w sobie nieodpartą chęć, przypływ energii, wigor znamionujący chęć tworzenia. Uśmiechnęła się do małej i zaczęła opowieść:

- Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, za siedmioma rzekami, żyła sobie królewna...
- A gdzie ta królewna mieszkała?
- No jak gdzie? W zamku mieszkała, a gdzie miałaby? Mieszkała i mieszkała aż tu pewnego dnia....
- Przyleciał smok?
- Nie... pojawił się książę...
- Ooo, i był piękny i mądry i bohaterem był?

Annie zamyśliła się, na chwilę zapomniała gdzie jest i z kim rozmawia. Pochłonęły ją wyobrażenia o księciu...

Miecz wirujący w powietrzu. Pchnięcie... wyrzut muskularnego ramienia... zastawa....czarne oczy wpatrujące się ze magnetyzującym skupieniem... koci krok sprężystych ud, ruch jędrnych poślad...

- Mamo?
- Taak? Ach.. Królewicz przemierzał świat w poszukiwaniu przygód i tej jednej jedynej. Marzył o miłości niezwykłej, zrodzonej szlachetnie, prawdziwej... Nie podróżował w koronie, przywdział kaftan przedni acz skromny w ozdobach, miecz gotowy na wszystko, obijał się o jego udo, gdy jego właściciel wypatrywał celu... I wypatrzył raz w kniei ogromną wieżę. Podjechał do niej zaciekawiony, a uszy jego zalał wtedy śpiew cudny. Wdarł się do jego głowy, owinął nutą wokół członków, pogłaskał czule serce i widząc je chętnym, rozgościł się w nim na dobre.

- Co to znaczy mamuś?

- Co to znaczy? - kobieta uśmiechnęła się, najpierw z wyższością kogoś kto jest wtajemniczony, potem uśmiech jej przybrał tęskny wyraz. - To znaczy, że zakochał się w śpiewie, że jedyne czego pragnął od tej pory to zobaczyć usta, z których wydobywają się tak magiczne i oszałamiające dźwięki. Wiedział, że widząc usta, zobaczy też oczy, nosek, twarzyczkę całą tej pięknej śpiewaczki. Bo co do urody pieśniarki nie miał wątpliwości. Ktoś z takim głosem musiał i wizerunek posiadać jednoznaczny.

- I co? Zobaczył ją?

- Tak. Dziewczyna wyjrzała w końcu przez okno na samym szczycie wieży. Ich oczy spotkały się. Nie trzeba było słów. Tak jak on pokochał ją za śpiew, tak ona pokochała go za niezłomność w spojrzeniu, za upór w chęci wydostania jej z tego więzienia. Zrzuciła mu swoje długie warkocze, a on podjął mozolny trud wspinaczki do szczęścia, które zdawało się być tak niedaleko.

Mniej więcej w połowie drogi poczuł delikatne dotknięcie na ramieniu. Odwrócił głowę i oniemiał. Przed nim, unosząc się w powietrzu , stała najpiękniejsza kobieta jaką widział w swym życiu.

- Czy jesteś pewien? - zapytała.
- Ale czego? - odparł zbity z tropu.
- Czy śpiew może dać ci szczęście? Przecież jej nie znasz, widziałeś tylko przez chwilę, z daleka...
- Ale...
- Co ale... - przekrzywiła główkę filuternie. - Ja jestem tutaj, na wyciągnięcie dłoni.

Patrzył z coraz większym wahaniem. Jej urok oszałamiał go, tam wyżej zaś tkwiła zagadka - właścicielka cudnego głosu, który upajał go do granic.

Czarownica – bo to ona była przecież, ta która uwięziła dziewczynę w wieży, szybkim ruchem palców rzuciła zaklęcie na wychylającą się z okna piękność. W jednej chwili piękna twarz zamieniła się w oblicze budzące dreszcze obrzydzenia. Zbyt długi nos, kurzajki, krzywe zęby...

- Mamo... A to nie jest bajka o Roszpunce?
- Brawo. Dobrze rozpoznałaś mądralo.
- Więc czemu inaczej opowiadasz?
- A czy to ważne?
- Mamo, przecież nie wolno zmieniać bajek!
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?
Nimue jest offline  
Stary 25-05-2009, 21:44   #52
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Filip na moment przestał myśleć o czekającym ich zadaniu.
Smok nie zając, uciekać przed nimi nie miał zamiaru
Chociaż świadomość się buntowała, to w końcu jednak trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy. To, co go spotkało, było tylko jedną z wielu nieprawidłowości, jakie nagle zaczęły się pojawiać w strukturze otaczającego go świata.

Jakiś osobnik, głupi, znudzony złośliwy, albo i mieszanką tych cech obdarzony, z uporem maniaka zmieniał poszczególne fragmenty rzeczywistości.
Jaki miał w tym cel?
Bawił się w sposób niemiły dla osób będących ofiarami jego zabaw. A najgorsze było to, że nie mozna było się spodziewać, kto, kiedy i w jakim stopniu padnie ofiarą jego eksperymentów.
Z pewnością słuszniejszą rzeczą byłoby nakarmić gada owym dowcipnisiem, niż dać smokowi pożerać ludzi, co nikomu niczym nie zawinili prócz tego, że na drodze głodnej bestii stanęli.
Problem w tym tylko, że nie wiedzieli, kto za zdarzeniami tymi stoi. Nie wiedzieli również, czy ów ktoś sam działa, czy tez licznych ma wspólników lub pomocników.

Oderwawszy się od myśli takowych spojrzał na Muhammada.

- Co innego owieczkę siarką nadzianą podrzucić, co innego towarzysza podróży na przekąskę smokowi wystawić, nawet gdyby towarzysz ów nie do końca duchem był obecny. Z pewnością znajdziemy coś, czym można by gada nakarmić. Najlepiej krową jakąś, albo i dwie, bo chudziną jakąś smok z pewnością by się nie najadł, a o to wszak idzie, by spał w najlepsze, jak to gady wszystkie po posiłku obfitym mają w zwyczaju.

- Mam tedy nadzieję - spojrzał na Krawczyka - że nie przyjdzie nam sprawdzać, czy płomień smoczy na łokci sięga piętnaście, czy dwadzieścia. A pamiętać musimy, że ten, co informację ową umieścił, niekoniecznie wszystko dokładnie wiedzieć musiał, bo to, że pisze, nie oznacza, że sam bestię ową widział, czy na plotkach opiera się jeno, co wśród braci piórem się parającej często się zdarza.

Widząc, że wszyscy posilili się już, dodał:

- Czujmy się jak na wojnie. O wrogu z drzewa owego, co je nam pan Krawczyk odczytał, wiemy nieco. Trzeba zatem ruszyć w jego stronę, po drodze sposoby i fortele obmyślając, jak smoka żywota, a potem i głowy pozbawić.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-05-2009, 22:51   #53
 
Vermillion's Avatar
 
Reputacja: 1 Vermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znany
Czochrając przetłuszczone kędzieżawe kudły, rozmyśliwał szewczyk nad tym, czemuż to Pan wielki, uczony niechybnie wiecej niż on sam nie pokłada wiary w słowo pisane.
Co racja jednak , to racja - łycer na wojennej sztuce więcej uczony, forteli pewnie też bez liku zna.
Niech więc on działa mądrze, po rycersku, a ja sobie pokombinuję wedle własnej ochoty. Ślepaka ni ma bestia, to trza mu zajść z owej strony.
Wody by mu napompować...ale jak? Ot pomyślimy.

Zaczął przypominać sobie najmocniejszy ścieg podwójnie krzyżowy, dzięki któremu mocne szwy uczynić by mógł. Załatawszy tak baranka wypełnionego wodą, można by taki balonik wpuścić w paszczę bestii, palenisko wygasić, a wtedy fortele rycerskie na pewno łatwiej i żywota i łba sięgną.

Krawczyk zwrócił się więc do zgromadzonych:

- Witaj wesoła przygodo. Na pohybel bestyji zbierzmy się w drogę jak najrychlej. Dla wspomożenia wyprawy potrzebuję jedynie 2 dukaty, które oddam z mej części łupu ze skarbca smoczego, na niezbędne powodzeniu zakupy. Niech nas los prowadzi ku wielkiej wygranej. Chodźmy szybko!


Zaczyna zgarniać resztki ze stołu do przewieszonej przez ramię torby, nie zwracając uwagi na kpiące spojrzenia. Nie czas tracić siły na mówienia o wymyślaniu forteli, a czas je wymyślić, dodał z prostodusznym uśmieszkiem do siebie samego w myślach.

- Kto pożyczy mi 2 sztuki złota? Solennie obiecuję zwrot, jakem członek cechu o nieposzlakowanej opinii, bez zaległych składek nawet!


Okrasił dla dodania mocy wypowiedź uśmiechem niemal rozbrajającym, bo tak ordynarnie przymilnym, że nie sposób było zgniewać się na niebożątko.
 
Vermillion jest offline  
Stary 30-05-2009, 23:42   #54
 
Gadzik's Avatar
 
Reputacja: 1 Gadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodze
Aziz nic nie jadł. Pozostawszy w swej przyjętej pozycji wodził tylko wzrokiem wśród odgłosu pracujących sztućców i mlaskań po twarzach bajkowych postaci, zupełnie jakby w tym momencie rozluźnienia czekał na ujrzenie prawdziwych oblicz swoich nowych kompanów…

Bądź jakby spodziewał się, że wreszcie ktoś zada pytanie najistotniejsze, dotykające samej głębi ich ryzykownej misji…

Czekał….

Czekał…

Czekał…

„Ibrahimie, powiedz nam…”

Wreszcie!

- Wreszcie… - mruknął Arab z uśmieszkiem wykrzywiającym brzydko jego smagłą twarz. – Smok, jaszczur bądź inny gad jest tylko pionkiem w rozgrywanej z nami partii szachów. Czyż ktoś, kto koncentrował swe wysiłki na zbiciu jednego skoczka, jest w stanie poznać sterującego również pozostałymi figurami? – zapytał retorycznie, wyraźnie siląc się na naśladowanie treści zawartych w legendarnych Księgach Mądrości Wschodu. – Musicie wiedzieć, *przyjaciele*, iż naprawdę istnieje siła pragnąca zniszczyć nasze światy… *Nasz* wielki świat baśni, nasz wielki świat, w którym nikt… nikt… nie będzie czuł się bezpieczny. Zaprawdę, ten, którego grajek nazwał „Złym”, istnieje… – Muhammad z rozwagą wypowiadał swoje słowa z coraz niklejszym szeptem, tak iż w końcu zdawało się, że porusza jedynie niemrawo ustami.

Szpiedzy, któż o nich nie słyszał?

***

Wyczłapawszy z wody razem z martwym ciałem ciągniętym bezmyślnie ze rękę, Muhammad Ibrahim Aziz rzucił się na ziemię w przypływie zmęczenia i obezwładniającej dezorientacji. Kto? Jak? Dlaczego? Przepełnione schematycznością pytania kołowały w rozgorączkowanej głowie człowieka zwanego czterdziestym pierwszym rozbójnikiem. Gorącz bijąca od piasku otaczającego zmasakrowaną oazę zaczęła suszyć przemoczone, nasiąknięte rozrzedzoną krwią szaty Araba…

Zamknął oczy, dzięki czemu jeszcze intensywniej poczuł swąd ludzkiej i zwierzęcej spalenizny wymieszanej z odorem wielbłądów, żyjących – podobnie jak ich właściciele - jeszcze kilka chwil temu… Aziz nie musiał ani się podnosić, ani wydawać z siebie zbędnych nawoływań aby stwierdzić, że z obozu liczącego grubo ponad siedemdziesięciu ludzi tylko on zachował życie…

A jęki rannych? Oni wcale się nie liczą – skonają maksymalnie w przeciągu kilku najbliższych godzin.

Spał? Śnił? Czuwał na jawie czy odpoczywał pośród mar sennych? Był tylko smród, zimny dreszcz przeszywający rozpalone ciało i nieznany wcześniej turkot pary żelaznych potworów krążących nad samotną oazą, już teraz należący do imaginacji majaczącego umysłu.


Były kule ognia, były świsty piekielnych pocisków przeszywających ciała, tkaniny, wodę, drzewa i drobinki piasku… Mężczyzna zacisnął w pięść prawą dłoń. Oprócz złocistego pyłu złapał w kleszcze jeden z takich dziwów. Przyjął pozycję półleżącą, powoli opierając się na łokciach. Przystawił na wysokość wzroku ów podłużny, stalowy kształt, zgnieciony z przodu prawdopodobnie pod wpływem siły uderzenia.

Dzieło czarnoksiężników? Dżinów wypełniających wypowiedziane życzenie?

Podczas wstawania stwierdził z niejakim zadowoleniem, iż chyba nie został czymś takim ugodzony – musiałoby boleć, musiałby krwawić…
- Na Allaha… - wyszeptał z niezdrowym podziwem wobec krajobrazu rysującego się po kilkuminutowej rzeźni… Wielki namiot samego Ali-Baby, tego, który trząsł razem ze swoimi czterdziestoma rabusiami połową Wschodu, został w przeciągu kilku sekund rozerwany na strzępy łącznie z wszystkimi przebywającymi w środku…

Uniósł głowę ku niebu – czysto. Ani jednej czarnej plamki, rosnącej w zastraszającym tempie z każdą sekundą. Ktokolwiek to był, ktokolwiek co to było, miało swój cel – i cokolwiek to było, cel ten wykonało.

Kuśtykając ruszył przed siebie, starannie omijając kawałki rozszarpanych i tlących się kawałków ciał. Wreszcie, nie znajdując sensu w podobnych spacerach (oprócz ewentualnego szukania złota i kosztowności), Muhammad odwrócił się za siebie i spojrzał już ze zdecydowanie bardziej zatroskaną miną na okolicę zasłaną trupami wielbłądów. Miast przejmować się jękiem pojedynczych rannych prosił Jedynego, aby uratowało się choć jedno zwierzę…

Zabite, rozproszone…

O, bukłak…

Wrócił tę samą ścieżką. Z zimnym spokojem nabrał wody do ukształtowanego kawałka skóry, nie przejmując się bynajmniej czerwonym zabarwieniem odżywczej cieczy… To pustynia, a na pustyni gorsze rzeczy się pija.

Westchnął. Koszula coraz bardziej odklejała się od ciała.

W końcu ruszył w drogę, zaczynając swój start od miejsca, w którym rozpoczęła się paniczna ucieczka jakiegoś samotnego wielbłąda. Przynajmniej pierwsze ślady jego drogi, oznaczone kopytami umazanymi we krwi, nie zostały jeszcze ukryte przez nawałę drobnych ziarenek piasku.

Opuszczając obóz przystanął tylko raz… A przystanął nad głową pewnego człowieka, który myślał, że zdołał już osiągnąć w życiu wymarzony stopień szczęścia…

Muhammad kopnął z pogardą oderwany czerep, który potoczył się lekkim łukiem wprost ku szkarłatnej tafli wody…

***

- Niczego wtedy o nim nie wiedziałem. Pojawił się, wysłał do Raju kogo zapragnął i zniknął. Kimże byłem dla niego? Nikim, nie podejrzewał wszak, iż ktoś taki jak Muhammad Ibrahim Aziz może istnieć… A nawet jeśli, to cóż miała go obchodzić ma postać? – zadał kolejne pytanie, tym razem jednak zawierające w swym tonie sugerowaną odpowiedź… Niewiernego powinna obchodzić osoba czterdziestego pierwszego rozbójnika. – Zresztą nieważne. Ważne, że mnie obchodziło, któż taki uśmiercił jednego z mych chlebodawców... oraz naraził na gorzką przygodę na po stokroć przeklętej pustyni! – warknął, przeistaczając się z kpiącego ze smoka Araba w przepełnionego niepokojącym zacięciem gwałtownika. – Pytałem, szukałem, nie szczędziłem złota oraz gróźb. Dla nas, ludzi Wschodu, zemsta musi mieć swój finał. Niekoniecznie korzystny dla mściciela. Byle był to prawdziwy koniec dla jego ofiary. Więc pytałem… Więc szukałem… Więc nie szczędziłem złota ni gróźb. Zawarłem pakty z najczarniejszymi mocami, aby dostać się do świata, który dla was samych jest ino ułudą, skrzywionym bajkowym odbiciem… – dał znak, aby wszyscy przybliżyli się do niego jak najbardziej się da. – My, ludzie Wschodu… – powtórzył dla podkreślenia zdecydowanej wyższości tego typu istot nad innymi – …w każdym świecie jesteśmy sobie braćmi. I wszędzie, i zawsze prowadzimy walkę z niewiernymi i zdrajcami. Pytałem, szukałem... Oni także pytali, także szukali… I w końcu poznałem twarz tego, którego niektórzy zwą Smithem… – nazwisko ów z gardłowym świstem wyleciało z ust Muhammada.

W ślad za słowem na stół poleciał wyciągnięty z połów szat „obrazkowy prostokąt”… Zupełnie jakby postać na nim przedstawiona została zamknięta w owym kawałku tekturki za pomocą magicznego zaklęcia…

Obraz…

Wizerunek…

"Zdjęcie"…
 

Ostatnio edytowane przez Gadzik : 31-05-2009 o 22:54.
Gadzik jest offline  
Stary 31-05-2009, 22:11   #55
 
Athos's Avatar
 
Reputacja: 1 Athos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputację
Pan zwany Smithem przyglądał się z niedowierzaniem, jakby starając się zamazać to, co dostrzegł, a może dostrzegli? Wymazać z rzeczywistości, zmienić, dokonać jedynego słusznego wyboru, tak jak dotychczas. W to, że zazdrość potrafi stworzyć chore obrazy, nie wątpił. W to, że ktoś umiejętnie mógłby coś sfałszować, również. Ale to, co dostrzegł przekreślało wszystko, co potrafił ogarnąć swą niebanalną strukturą. To, co mu uczyniono, było zbrodnią. Celową czy nie, ale zadało mu ból większy niż można by się tego spodziewać po takim twardzielu, jak pan zwany Smithem.
Rzecz była bardziej niż niepojęta. Nie miał jaj ten, kto takie osobliwe zdjęcie wykonać mógł. A jeśli nawet miał, to zaraz je straci -pomyślał. Jakże to się stało, że na obrazie: czarny macho stał się zmysłową blondynką? Co gorsza Pan zwany Smithem poczuł, że ten, kto zdjęcie wykonał, wiedział co czyni.
- Cycki zamiast jaj? Cholerny Arab! - Po raz pierwszy od dawien dawna Mr Smith poczuł się jak „poczciwy” Amerykanin patrzący na cholernego muzułmanina, któremu wydawało się, że jest wysłannikiem Allacha.
- Za to, coś uczynił, kara cię spotka. - pomyślał - I to wkrótce – dodał już całkiem spokojnie. Potem na szybko list sklecił kierując go do szlachetnego Filipa. Ot, kilka zdań prostych, nie zadufanych w sobie, brak oceny, tylko chłodne stwierdzenia, a do nich dołączone obrazy, wizerunki, czy jak kto woli zdjęcia. I podpis mówiący tak dużo:
Obacz tedy, Szlachetny Książę, by Twe poczucie sprawiedliwości pozostało wciąż niezachwiane, co w przyszłości, choć dalekiej to jednak prawdziwej, prawnuk jednego z tu obecnych ze swą rodziną Twej rodzinie uczyni...





Potem Pan zwany Smithem z drwa zebranego wcześniej ognisko wielkie uczynił, a dym miał oznaczać jedno, że uderzą w to miejsce jak w dym!
 

Ostatnio edytowane przez Athos : 31-05-2009 o 22:14.
Athos jest offline  
Stary 16-06-2009, 23:16   #56
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Sandra...

Nienawidziła jej od wielu lat. Sama już nie pamiętała kiedy to się zaczęło. Może już w szkole średniej, a może na uniwerku? Dlaczego? Bo była ładniejsza? Miała wyższą średnią? A może dlatego, że sprzątała jej sprzed nosa co przystojniejsze kąski? Tyle lat bezskutecznej walki. Tyle lat zagryzania warg i walenia pięściami w wyimaginowany mur odrzucenia i pseudo rywalizacji.

Plan zaświtał w jej głowie, jak powstaje myśl o tym, by otworzyć lodówkę i rzucić się na to, co znajduje się w środku. Nie potrafiła się mu oprzeć, pozwoliła owinąć się mackami kolejnych jego zasadzek, które miały zaprowadzić ją do upragnionego celu – zemsty doskonałej.

Sandra i Mark byli szczęśliwym małżeństwem, na tyle szczęśliwym, by kłuć ją tym w oczy, na tyle kłuć, że bez trudu znalazła w tym fakcie środek do celu.
Znała bardzo dobrze ich rozkład dnia, wystarczył jeden telefon, by znaleźć się na miejscu „zbrodni”, czy raczej scenie głównej tego domowego teatru. Jedna tabletka wrzucona do jego drinka, odczekanie na powrót z pracy Sandry. Mistrzowska scena zaskoczenia przyłapanej, cudnie amatorska przyłapującej. Majstersztyk?

Miłość zwycięża wszystko. Cóż za bzdura! A jednak... Rozstali się na krótko. Po miesiącu otworzyła drzwi, w których stała jej dawna przyjaciółka. Sandra długo wpatrywała się w twarz Annie, zanim wycedziła :

- Powinnaś się leczyć. Jesteś chora z nienawiści...

Cóż za bzdura. Idiotka! - powtarzała sobie potem, zmywając z twarzy makijaż. Ja chora? To ona zawsze ze mną rywalizowała. To ona nie pozwoliła mi być sobą.

Odkręciła kran z zimną wodą i włożyła głowę pod strumień wody. Kiedy to nie pomogło, odkręciła czerwony kurek. Para powoli objęła w posiadanie szklistą taflę lustra. Podniosła się gwałtownie do góry, jakby szukając we mgle wypełniającej pomieszczenie znaków i podpowiedzi. Wśród mlecznej atmosfery odnalazła przez chwilę widok malutkiej płaczącej Annie, skulonej na łóżku w ciemnym pokoju. Zza drzwi dobiegł ją jeszcze wrzask ojca... „Śpij wreszcie gówniaro, nie potrzebne ci są bajki do tego (..)”.

Tak, nie były. Najpierw przypominała je sobie, choćby fragmenty z opowieści babci, potem zaczęła eksperymentować...

Tknięta nagłym przeświadczeniem, że widzi coś w lustrze, przetarła dłonią pokryte parą zwierciadło. Przerażenie targnęło na chwilę jej ciałem. Była gotowa przysiąc, że spoglądała przez ułamek sekundy w oczy czarnoskórego mężczyzny.

- Nie , nie jestem chora. Nie jestem do cholery... - wyszeptała, przywracając pucowaniem ręcznika nienaganność odbicia w lustrze.
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?
Nimue jest offline  
Stary 17-06-2009, 22:06   #57
 
Vermillion's Avatar
 
Reputacja: 1 Vermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znany
Jako że wszystkie języki świata brzmią jednako w Baśniowej Krainie, nazwisko pana Smitha, zabrzmiało dość plebejsko w uszach Krawczyka, by mogło być wręcz sympatyczne.
Skoro mają szukać Mistrza Marionetek, targającego szureczkami przywiązanymi do ich kończyn, wystarczy przekopać lokalne księgi cechowe. W końcu kowale też się zrzeszają.

Krzysio nie miał pojęcia co się dzieje. Nadrabiał miną swe zmieszanie. Podświadomie czuł, że jego malutki rozumek zdaje się czasem nie starczać na objęcie widnokręgu zdarzeń.

Wiedział jedno - odkąd zabił te siedem niewinnych osób, czuł się zupełnie inaczej niż kiedyś. Do obecnej chwili czuł dreszcz, kiedy przypominał sobie słodkawy smak krwi zlizywanej pożądliwie z ostrza sztyletu, jaki posłużył mu do zarżnięcia wszystkich zdolniejszych od niego terminatorów krawieckich w mieście. Pamięta tez pełną szaleńczej trwogi ucieczkę, kiedy to ławowiernie chciał się wyspowiadać i opowiadał staremu klesze o śnie w jakim człowiek o czarnej skórze sączył mu we śnie instrukcje, jak ciąć, by zapewnić sobie szybką wygraną...

Krawczyk zasmucił się tym, że zbagatelizowano smoka. Taka skóra... Przecież Filip na pewno zabija smoki na pęczki, a skór na pewno nie zabiera, bo to pan możny, więc nie zniży się do oprawiania. Ileż by dobra się dało uszyć z takiego smoczyska...

Wzrokiem pełnym bezradności potoczył wokół i cicho wyszeptał:

- Co będzie z nami dalej, przecie to czysty obłęd!

Za oknami pojawiła się widoczna z daleka kolumna czarnego dymu. Smok ani chybi dawał popalic przyrodzie. Krawczyk koniecznie chciał to zobaczyć.
Wstał, założył kaszkiet i wskazując wzrokiem okna rzucił szybko:

- Nie wiemy co czynić, a tam się coś dziać zaczyna. Pora się zapoznać z okolicą.
 

Ostatnio edytowane przez Vermillion : 17-06-2009 o 22:09.
Vermillion jest offline  
Stary 20-06-2009, 19:54   #58
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przedmiot, który po rozdarciu koperty trafił w ręce Filipa, stanowił nadzwyczaj wyraźne odwzorowanie jakiegoś bardzo dziwnego świata, w którym Filip nigdy nie był i, miał nadzieję, nigdy nie będzie.
Wysokie, lśniące szkłem kształty o pionowych ścianach i kłęby dymu i ognia.
Szklana góra raczej to nie była.
To był jakiś całkiem obcy mu świat.
Informacja zawarta w liście nie zrobiła na Filipie większego wrażenia. Potomków nie miał i, jeśli smoka nie zabije, mieć prędko nie będzie. A do zdobycia głowy bestii każda pomoc była potrzebna...

Przejechał palcem po powierzchni obrazka. Była nad podziw gładka, niczym powierzchnia zwierciadła. Magicznego, co obraz nieznanej krainy przedstawia. Tyle tylko, że w zwierciadle magicznym obrazy mniej wyraźne były, a i ruch zaobserwować można było.
Jeszcze raz przyjrzał się obrazkowi. Najmniejszego nawet śladu pędzla. Żaden malarz, skryba czy iluminator nie zdołałby czegoś takiego stworzyć.
Magia?
Czy dzieło tego, co świat wbrew woli innych zmienia?
Trudno było orzec.

Słowa Krawczyka oderwały Filipa od rozmyślań. Schował obrazek do koperty, a kopertę za pazuchę i powiedział:

- Powiadają, że nie ma dymu bez ognia. Chodźmy zatem sprawdzić, co jest przyczyną owego dymu - smok, czy też co innego.

Wstał.

- Tylko ostrożnie, bo równie dobrze to może być smok, jak i zwykła pułapka - dodał.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172