Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-05-2009, 18:05   #1
 
Vermillion's Avatar
 
Reputacja: 1 Vermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znany
[Storytelling] Infamis na urzęda

Dramatis personae y opisanie dębińskiej okolicy

Czerwcowe słońce zaglądało zaciekawione do wnętrza zadymionej karczmy. "Pod Krzywym Rogiem" nie była byle gospodą. Było to miejsce w jakim zbierali się nader często wszelacy hultaje z okolic. Stawiało ją to na samym przedzie lokacji do odwiedzenia w całym dębińskim starostwie. Faktem jest, że i po prawdzie nie było czego w tych stronach szukać. Bliżej do wołyńskiej Trembowli, niż zaliczanych do małopolskich dziedzin ziem sanockich, lwowskich, czy halickich nawet.

Dębno samo w sobie miało swój urok i klimat. Czuć w nim było wolnośc i poszanowanie bliźniego, choćby bliźni ten diabła przypominał.
W środku miasteczka pysznie wznosił się Ratusz, duma mieszkańców. Budowla okazała, kamienna, przytłaczajaca ogromem wieży wszystko co w okolicy stoi. Starania rzutkiego rajcy miejskiego, imć Chryzostoma Kmity, pozwoliły znaleźć fundusze na dokończenie budowli, bielejącej w słońcu stepowym z daleka niczym Latarnia Faros widoczna z wielkiej odległości.

Urzędujący burgmeister, Krystian Jerzy Osiecki, człek stateczny, powolny w ruchach i wymowie, znany był z tego , że na tej wieżycy rozkładał nocami swój teleskop i zaglądał Panu Bogu pod togę, upstrzoną miriadami złocistych cekinów.

Nie podobało się to mocno przeorowi Dymitrowi, któren tajniki niebios ino w Dobrej Księdze wyczytywać lubił, a przejawy wolnomyslicielstwa mową starocerkiewną napominał z ambony surowo. Co prawda za młodu popem nie bywał, a szpetna blizna na policzku dowodzi, że nie samym kielichem mszalnym wojował w życiu, ale zaparty on teraz w sobie i w wierze otuchy szuka.

Poszukiwań też głodnym jest znany w okolicy Wielkopolanin spod Kalisza, pan Tomasz Radwański, który list gończy swój zamienił na służbę w pana wojewodowej kompanii i jako podsędek aktualnie gromadzi dowody przeciw braciom Bieleckim.

Tych nietrudno w karczmie "Pod Krzywym Rogiem" uświadczyć. Pijusy, moczymordy wręcz, a przy tym tępe toto brat w brata, jakoby barana za rodziciela mieli. Niestety mać ich w takim wypadku niedźwiedziej prowieniencji być musiała, bo z tepotą baranią dostali w spadku bary słuszne, włos czarny a kędzieżawy na całym cielsku rozsiany. Jako że sześciu ich było, to Diablim Pułtuzinkiem byli zwani przez bogobojne matrony z okolic. Przez ladacznice z "Wesołej Pliszki" też zwani byli po diabelsku... ale ich zdania przytaczać nielza w tym miejscu.

Koło "Pliszki" stoi sobie warowny cekhauz, w którego komorach dobro wszelakie się przewala. Kantor Konstantego Stockiego, który mimo że herbowy, to wenę kupiecką w sobie poczuł. Szurzy jego, Albrecht, interesa z Hanzą robiący cięgiem odeń a to zboże, a to smołę, a to len, czy tytuń skupuje. Pęcznieją kabzy Stockiego, a wraz z nimi brzuszysko opasa sie okrótnie. Mówią ludzie, że i pomysłów z nadmiaru złotych dudków mu dziwacznych przybywa. Czasem, jak wynajmie całe łaźnie, co podle ratusza w
kamienicy Pod Saracenami stoją, to rzeczy nieprzystojne, a straszne się dzieją. Gadać nie chce nawet Krzywa Małgośka, burdelmama Pliszek, co tam za herezje się odprawują.

Herezją też brzydzi się pan Krzysztof Ostrowski, pierwsza szabla starostwa, a na pewno i jedna z pierwszych na Rusi Czerwonej. Szabli jego pokosztowali i osmańcy, i szwedzi i kozak zbuntowany... Niestety głowy do pieniędzy nie ma on wcale. Diamentowe guzy żupana pomału znikają, pas ze złotogłowiu w kantorku Icchaka Rubina pod zastaw leży...

Głównie leży też podle studni pośrodku placyku ratuszowego mospan Hrymajłło, Vytautas dla przyjaciół, Witold dla wrogów. Po Litewsku nikt go nie nazywa, bo przyjaciół on nie ma wcale, ma za to żeleźce ostre, co za ciężki grosz najmowac lubi do robót wszelakich. Kuma się on z panami możnymi, pewnikiem lżejszą ich dolę czyniąc. Katu na Litwie uchodził już razy kilka, w Koronie jakoś więcej na razie ma szczęśliwości, a na Rusi zupełnie niemal cnotliwym się jawi. W każdym razie nic mu nie udowodniono.

Udowadniać zaś niczego nie lza panu Andrzejowi Rachwałowi, Rosomakiem zwanemu z racji na temperamenta, oraz to, że jako zwierz ów dziki a waleczny, na sejmikach racji swych krzykiem i szablą broni. Ma on też tę przywarę, że kiedy przyśnie na obradach, a przebudzon będzie nagle, to pierwsze co czyni oczyska otwarłwszy to Veto! zakrzykuje. Sejmików zerwał ów raptus co niemiara, przeto niepopularny on wielce.

Popularności nie zbywa za to szlachetnemu panu Samuelowi Trzcińskiemu herbu Korwin, posesjonatowi, pułkownikowi Chorągwi Lwowskiej, z piechoty łanowej powoływanej na czas próby. Prawdziwy ów Sarmata, ród swój od rzymskich patrycjuszów Corvinusów wywodzący, to wojennik wielki, człek stateczny w sądach, nieporywczy w gniewie, bogobojny a bitny. Zalet jego spisać nijak się nie da wszelkich, boby pergaminu nie stało. Opodal Rathausu posiada piękną kamienicę pod Anioły, co to najlepsiejszy italki projektant, zabyłżem nazwiska, projektował. Rodowe włości zajmują przestrzenie spore, dworek w Trzciannem zaś to perełka szlacheckiej gościnności i uosobienie sarmackiego raju.

Raju szukają też, choc na inny sposób, regestrowi kozacy których mała grupka spędza w Dębnie wesołe chwile. Zabawy jednak nie wykraczają poza obyczajne opilstwo, więc mieszczanie tolerują ich, a karczmarze lubią. Bohdan Mykołycz i Nikoła Topolski przewodzą tej kolorowej, kilkunastoosbowej grupie weteranów spod Chocimia, którzy od rozwiązania ich Chorągwi przejadają łupy wywiezione z wypraw madziarskich, a tylko częściowo umniejszonych klęskami w wojnie z Turczynem.

Osmana nie lubi tu nikt, za blisko granicy z Imperium, więc jeden z przesiadujących w karczmie, choć piwa nie spożywający całkiem Alik Aleksandrowicz, o oczach migdałowych i skórze skórkę chleba niewypieczonego przypominającej, sympatii nie budzi. Jednak wrodzone umiłowanie swobód i wolności każą Tatara tolerować. Plotki krążą o nim dziwaczne, że szpieg, że z czambułami z południa łupić Wołyń chadzał, że w Kamieńcu Podolskim szlachcica ubił... lecz glejtu na niego starościc nie ma,
tedy w spokoju ostawion bywa.

Spokój to pragnienie wielkie Izydora Tęczyńskiego, pana na Derkaczu i Smyrnem, nazwanych przezeń Jerozolimką Mniejsza i Większą. Zgdomadził on wokół siebie grupę Braci arianami się mieniących. Mądry, oczytany, łacińśkie skrypty wertujący z umiłowaniem, szabli nie nosi, ręki na nikogo nie podnosi. Czasem drwin sie doczeka, lecz nieugięty spokój i to, ze ród jego prał wszelkie nacje świata po pyskach we wszelkich możliwych wojnach, spokoju mu nieco ofiarowuje. Legendy krażą o wywiezionych przez Tęczyńskich łupach z moskiewskich cerkwi, ale pewności brak nawet rozpuszczającym te plotki.

Plotki zaś to niewieścia rzecz. Tako mężowie prawią, a zwłaszcza pan Michał Leszczyński, który bez słowa powiedzianego jednej zdrowaśki nie wytrzyma. Płochy ten człowieczek, wzrostu mikrego, nadrabia energią i wścibstwem swą postać lichą. Dla złota zaprzedaje bez słowa swe krasomówcze talenta, tedy na każdym sejmiku wartośc jego idzie w górę niepomiernie, ale pomiędzy nimi pogardzany jest prawie otwarcie.

Pogardę dla świata całego codzień prezentuje zaś rajtar, Klaus Verhoggen, który na swym wielkim perszeronie objeżdza okolice samotnie. Pracuje on od roku niemal dla rajców miejskich, którzy przeciw jakowejś bandzie wynajęli niderlandczyka o żelaznym sercu.

Bandytów i zbójców podejrzewa się o strucie pana Sobieskiego, co źródłem całego zamieszania w starostwie jest teraz. Grób nie zdążył kwieciem porosnąć, a okazało się, że posła z ziemi lwowskiej na Sejm Koronny mały sejmik dębiński wybrać będzie musiał. Dziwne to na pozór, lecz szczęśliwe dla miejscowych panów zjawisko, ku tarciom wielkim prowadzi.
Jak rzekł Kacper Sobieski, młodociany synowiec, "Gdybyż to Francyja była, albo angliczańskie strony, to po rodzicu krew z krwi jego zasiąść by spokojnie w loży mogła. W Polszcze jednak Panowie Szlachta wolą po łbach bić, niż rozumu słuchać". Wychowany po dworsku młodzieniec niczyjej miłości tu nie budził, nosił się na francuską modłę, anwet perfuma zażywał, a ponoć i kąpieli codzień, a nie tylko w sobote jak dobry obyczaj każe. Dziwak ani chybi. We Florencyji jednakoz uczony był fechtunku, tedy krzyżować szabli z jego rapierem niewielu próbuje, bo wstyd i sromota dziurę w kałdunie od białowąsa nosić. Ma on i insze talenta, bowiem na klawikordzie pieknie grać potrafi, akompaniując często obdarzonej słowiczym głosem Magdaleny Sobieskiej, panny pięknej i do wzięcia. Wysoka, sylwetki kobiecej w każdym detalu, w skromności oczekuje na ożenek z kimś godnym. Widać ją często w cerkwi, czasem przejażdżki konne jedynie odbywa w towarzystwie klienta Sobieskich, Juliana Rogowskiego. Nie odstępuje on jej na chwilę, jako córę własną traktując. W Myszynie, gdzie pomieszkują, jego pokój z pokojem panienki Magdaleny sąsiaduje, więc plotki powstały. Plotkarz dnia następnego z łbem ściętym znalezion był, więc nikt już złego słowa nie pomyśli nawet. Poza ową zasadniczością w pracy, pan Rogowski to człek wesół i otwarty, dobry kompanion do śpiewu czy bitki, ale tylko gdy panienka Magdalena w zaciszu kamienicy Syreniej, własności rodziców jej, przebywa. W polu, czy we dworze - czujny jest jak ryś.

Rysia skóra na podrdzewiałej karacenie, to znak rozpoznawczy byłego towarzysza pancernego, pana Joachima Kawki. On to znalazł martwego hetmana w Loży zamkniętej w "Czerwonym Kurze". Najlepsza z trzech dębińskich gospód, dyskretna z jadłem przednim i kolosalnymi cenami za wino straciła mocno na reputacji po owym fakcie.

Aurelia Karska, właścicielka, wdowa stateczna i szanowana, a w dodatku zaprzyjaźniona z panią Katarzyną Sobieską persona, wyznaczyła nagrodę za pojmanie nieżywego truciciela. Nagroda znaczna, bo 100 czerwonych reńskich, budzi we wszystch żyłkę poszukiwania i tropienia sprawcy. Kłopotem jest nieco owa wymagana nieżywośc, ale pieniądze znieczulają wiele sumień. Do tego stopnia, że pewna zbójniczka z okolic, znana jako Arienne, zaryzykowała pojawienie się samotrzeć z podejrzanymi kamratami w mieście, w celu wykrycia sprawcy. Zatrzymali się "U Mnicha", spelunce słynącej z wędzonej słoniny, tłustej barmanki Rochny, pachnącej intensywnie cebulą, oraz swobodnej atmosfery.

Z rzeczy godnych wymienienia na pewno warto podkreślić lazaret prowadzony przez księdza Mateusza, Kram Radkego sprzedający wyroby mistrza kowalstwa Ondrzicha Radke z Moraw, któren zamiast prześladowań religijnych woli pracę w spokoju, Salon Bakałarza Szaweły, ormianina którego nazwiska nikt wymówic nie umie. Pod miastem stara nekropolia się rozciąga, w odległosci godziny jazdy konnej pojawiają się zabudowania folwarku pana Leszczyńskiego, a poza tym dominuje cisza łąk, spokój pól i liczne zagajniki, wytrzebione na tyle , że na polowania trza jeżdzić bardzo daleko, bo prawdziwa puszcza dopiero o pół dnia jazdy się zaczyna.

Piwo ciepłe sie stało, nim opowieść ukończono. Gdy ucichł głos zwróciliście ponownie uwagę na waszego rozmówcę. Twardy z wyglądu i czerstwy, odziany dostatnio choć bez przepychu, nie kłuł w oczy ni zbytkiem ni przesadą. Ot widać zaufany rękodajny jakiegoś możnego pana.
On także śmiało taksował was swym spojrzeniem. Oceniał, lecz nie szukał zwady gapiąc się, przemyśliwał intensywnie, lecz nie dopytywał głupio. Znać w nim było wielką klasę, zdumiewająco wielką jak na zwyczajnego sługę zapadłego starostwa. Co prawda Ruskie Województwo bogactw miało nadto, ludne było i kwitnące, lecz okolice dębińskie do przodujacych nie należały.
Karmazynowy kontusz na nim kosztować musiał niemało, trzos u pasa miło obciążała pokaźna zawartość. Wszystko to przydawało słowom jego wierygodności. Dodatkowo pewnośc w głosie i postawie. Jako żywo, człek ten nie musiał słów swych udowadniać, znać było, że wie co mówi.

- Pamiętajcie mospaństwo, sejmik za tydzień. Zerwać go nikt nie może, ale i wygrać ni młody Sobieski, ni pułkownik Trzciński nie może. Nic wam szukanie mego pana nie da, bom sam jedynie posłańcem od posłańca, więc i na torturach wydać nazwiska nie moge, bo go nie znam. Mnie złoto bardziej miłe, niż prawda. W was widzę dusze bratnie i pokrewne, tedy pamiętajcie. Każden jeden, co w sprawie dopomoże, trzos pełen złota otrzyma. Do tego jeśli się sprawicie chwacko, dodatkowe apanaże wejść w rachubę mogą. W metody nie wnikam, ino nie wolno wam mordu na owych, com ich wymienił personach dokonać. W wieści jaką mnie ustnie przekazano, stoi tez wiadomość, że jeśli zaprzedaćie informacyję, to łby wasze funta kłaków warte nie będą, co ma nie być groźbą, a ino jednym z warunków umowy naszej. Pomocy ode mnie tez nie oczekujcie, bo me zadanie ukońcone i wyjeżdzam jak tylko parol mi dacie, żeście ku robocie skłonni i że prawie ją podejmiecie.

Chrząknął z wyczekiwaniem. po raz kolejny przyjrzał się każdemu z was z osobna i grupie razem. Wiedział, żeście dośc przypadkowo tu trafili, że nie znacie się między sobą, a tylko wspólna droga was połączyła. Wiedział tez bez dwu zdań, ze losy wasze niekoniecznie po białych ścieżkach wiodły. Dlatego was wybrał. Dlatego też, że naprawdę budzicie zaufanie i wiarę w zdolności, kompetencje i szczerość działania.

- Rzeknijcie mi więc - chcecie podjąć wyzwanie? Chcecie złota dla siebie? Czy wolicie, cobym Arienne Rozbójniczkę wynajął do pracy?
Kiwnął głową z ukontentowaniem widząc wasze reakcje.
- Jeśli bedzie kłopot jakiś, jesli coś mi rzec będziecie musieli, poślijcie umyślnego do Lwowa. To dzień drogi stąd, więc nim odpiszę czasu trzeba. "Piwnica pod Murzynkami" - list ostawcie dla Samsona, karczmarz uprzedzon jest. I nie patrzajcie tak na me włosy, mnie inaczej na chrzcie dano. - usmiechnął sie półgębkiem, rzucił złotą monetę na stół płacąc za was, skinął dłonią i sprężystym krokiem wyszedł z karczmy.

Rozlegajacy się za oknem szybki tętent kopyt oznajmił wam, że od teraz zdani jesteście na siebie.
 
Vermillion jest offline  
Stary 16-05-2009, 20:11   #2
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Stała w otwartym oknie. Alabastrowa cera mocno kontrastowała z czającą się za nią czernią nieba. Blask pełnego księżyca oświetlał ją niby poświatą anielską. Och! Jakże złudne to wrażenie było.
Patrzyła na zmięte łoże i leżącego w nim równie wymiętego mężczyznę.
- Nic z tego nie będzie. - Decyzja przyszła w pół zdrowaśki. Zaczęła szukać porozrzucanych po alkierzu części swojej garderoby. Odziała się szybko. Nagły pomruk ze strony posłania sprawił, że zadrżała.
- Nela? - mruczał, szukając jej ręką wokół siebie.
Nie miała wyjścia. Szybko położyła się obok niego. Westchnienie zadowolenia towarzyszyło mu gdy głowa jego odnalazła jej piersi i zaległa na nich z błogim wyrazem zadowolenia na twarzy. Czekała, wsłuchując się w jego oddech. W końcu, gdy już cierpnąć zaczęły jej wszystkie członki, zsunęła delikatnie jego głowę z siebie. Włożyła cicho buty i sięgnęła po leżący na stoliczku dokument. Krzyknęła zaskoczona, czując twardy ucisk na nadgarstku.
- A ty gdzie? - wycharczał tuż przy jej uchu.
- Ja... - głos jej zadrżał, nie była przygotowana. - Do siebie chciałam, jeszcze by nas kto tu zoczył...
- Nigdzie nie pójdziesz! - Groźbę wprowadził w czyn, rzucając ją na łóżko.

Szamotali się przez chwilę, on dużo silniejszy targał jej przyodziewek, ona drapieżnie broniła się czym umiała: pazurami i zębami. Wszystko to za mało. Czuła, że przegrywa. Wtedy wzrok jej padł na świecznik.

Pozwoliła mu zbliżyć się ku zwycięstwu. Rozsunęła uda, co on skwitował wrednym chichotem zdobywcy. Jeszcze chwila i jej palce złapały zimną podstawę, jego palce zaś rozdarły haftki dekoltu. Dopadł do niej dokładnie w tym samym momencie, w którym świecznik wiedziony jej ręką wylądował na jego skroni.

Celnie. Zbyt celnie.

Wysunęła się spod bezwładnego ciała.

- Bożesz ty mój, nie! - ogarnęło ją przerażenie. Potrząsnęła Janem. Nie zauważając ni drgnięcia, rzuciła się do ucieczki. Tuż przy drzwiach, zawróciła po papier.
Mogła bać się bycia zabójczynią, ale jeszcze bardziej bała się ujawnienia tego faktu.

**

Mikołaj patrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem. Gdy skończyła opowieść, westchnął lekko słyszalnie.
- Musisz wyjechać z miasta. On ci nie daruje.

Poczuła jak łzy napływają pod powieki i nie chcą słuchać próśb, by się nie ujawniać.

- Wiem. Ale pomyślałam... Nie mógłbyś?
- Nie tym razem. Zostałem mianowany instygatorem. Nie mogę sobie pozwolić...
- Rozumiem...

Patrzyli na siebie w gęstniejącym kłębie niedomówień. W końcu ona spuściła wzrok, przygryzając wargę. On odwrócił się i usiadł przy biurku. Przez chwilę ciszę orały dźwięki skrzypiącego o papier pióra.

- Proszę. - Zapieczętował, nie martwiąc się tym, że nie pozwolił jej odkryć treści pisma.
- Dokąd? - zapytała cicho. Nie pierwszy to już raz przychodził jej w potrzebie.
- Dębno. - rzucił po chwili.

Znów mierzyli się wzrokiem. Nagłe wspomnienie przebiegło jej umysł...

Mikołaj gościł u nich ponownie. Tatko bardzo go szanowali. Mama zaśmiewała się do łez z krotochwil jego, Kornelia zaś... uwielbiała go. Z roku na rok nic się nie zmieniało. Najpierw był ukochanym wujciem, potem starszym bratem, którego nie miała, na koniec stał się źródłem pierwszego afektu, który w niej zakwitł. Miała już czternaście wiosen, a w jej głowie wciąż był tylko on.
Czyż dziwnym było, że po powrocie ze spaceru, po tak długim rozstaniu, dowiedziawszy się o wizycie ukochanego gościa,wparowała bez pukania do alkierza, który mu przyznano?
Zamarła w bezruchu, ściskając kurczowo klamkę. Zamarł i on wzbudzając tym niezadowolenie u Kaśki, która niedawno na służbę przyjęta została.
Wybiegła jak oparzona. Nie miał kto wytłumaczyć jej , że dziesięć lat różnicy to dużo, że mężczyzna musi, potrzebuje... Poczęła hodować w sobie nienawiść zrodzoną z niezawinionego odrzucenia.


Otrząsnęła się z wspomnienia nielubianego. Popatrzyła na niego tak jak powinna. Jak na przyjaciela rodziny. Druha wiernego jej ojca, poplecznika i wspomożyciela.

- Dziękuję – wzięła z pozorną pokorą pismo i już zbierała się do wyjścia, gdy nagle silne dłonie chwyciły ją w pół. Wciągnęła powietrze, nie wierząc, że w końcu jej marzenia się spełniły. Odwrócił ją w swoją stronę. Wstrzymała oddech. Patrzył jej prosto w oczy:
- Skończ z tym, zaklinam cię. Na pamięć twych rodzicieli... Proszę...

O mało nie udławiła się wydobywającym się z krtani śmiechem. O naiwności... A ona myślała..

- Dobrze wujciu drogi. Obiecuję poprawę... - rozczarowanie zamaskowała drwiną – tylko na tyle się zdobyła. Wciąż zbyt trudne to były rozgrywki.

**
Propozycja była zaskakująca jak żadna inna. Trochę już żyła na tym świecie, a od śmierci Hieronima niejedno wyzwanie przyszło jej podjąć. Bez skrupułów zaczęła negocjacje o cenę.

Usatysfakcjonowana, jęła wypytywać o drogę do „Pod Krzywym Rogiem”, starając się na razie nie przejmować skomplikowaniem zdania, którego się podjęła.

W karczmie nie zdradziła się najmniejszym ruchem, nic nie dała po sobie poznać. Wysłuchała ze spokojem całego wywodu tego, do znajomości którego nie wolno było jej się przyznawać.
Właściwie, cóż to za różnica. Nie wiedziała nic więcej niż jej przypadkowi towarzysze. Nie wnikała w ich intencje, nie chciała, by ktoś badał prowiniencję jej pobudek. Lustrowała wszystkich chłodnym wzrokiem, starając się wyciągnąć jak najwięcej wiadomości z pierwszego wrażenia jakie na niej wywarli.

Prawie nigdy się nie myliła...
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?
Nimue jest offline  
Stary 17-05-2009, 01:33   #3
 
kayas's Avatar
 
Reputacja: 1 kayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwu
- Ty śmiesz, chamie, panienkę do tańca prosić?!
- Taki ja teraz cham jak i ty! A panienka sama zdanie swoje wygłosi!

Wąsaty husarz podniósł się i podkręcił wąsa.

- Czyliż ma się na to oczach tej panny pojedynkiem skończyć?
- Jeśli waćpan nie chcesz pardon przy damach dawać, możemy wyjść.

Witold stał już, ręką szabli szukając i groźnie zębami zgrzytał. Rycerz wstał i bez słowa wyszedł, czerwony ze wściekłości niby dzik, gdy widzie że go otoczono. Litwin spokojnie udał się za nim.

- Będziesz waćpan mój husarski honor przy pannie szarpał?! Stawaj tu, ziemia ubita!

Witold niespiesznie a rozważnie wszedł na dziedziniec. Huzar miał swą szable już w ręku i wywijał, by przeciwnika zastraszyć. I Witold szabli dobył, lecz stał spokojnie. Tedy huzar
niczym ryś rzucił się, tnąc często i celnie, tak ze Witold ledwo z paradami dążył.

- I kto tu pardon rzeknie!

Dumnie zakrzyknął huzar, młócąc szablą niby diabeł, i wytrącił szable Litwina na ziemię.

- Ha! I cóż, taka u was na Litwie szkoła? By bez szabli walczyć? Podnoś waść, uczciwie to skończym!

Witold upokorzony podniósł szablę i ją atakować spokojniej, acz celnie. Husarz jednak bez wysiłku całkiem odbija jego szablę.

- Ha! Toć się bardziej do młócenia cepem nadasz!

Witold zamarkował cios znad lewego barku, pokazując husarzowi prawy bok. Ten parsknął śmiechem i szybko zadał sztych: wtem Witold obrócił się prędko, chcą uderzyć w prawy bok przeciwnika, lecz ten był szybszy i rozpłatał mu lewe ramię i położył na ziemi.

- Ha! Widać żeś chamski syn, i widać że cię fechtunku Gasztołd uczył. Znaj husarskie serce!-
tu schował szablę za pas i uśmiechnął się kpiąco- I nie proś więcej, chamie, panienki
łowczanki do tańca, gdy widzisz ze godniejsi nie proszą!

I odszedł, choć posłał pachołka po medyka, a Witold leżał i bardziej duma go bolała niż rozpłatane ramię.




Siedział oparty o drzewo, obserwując pasącego się konia. Zaciągnął się do oddziału lisowczyków, aby wreszcie opuścić Litwę, gdzie każdy patrzył na niego spode łba, bo jego ojciec był chłopem. Tu nikt nie patrzył na pochodzenie: byłeś miał herb i dzielnie walczył. Wczoraj poseł przyniósł od króla z pozwoleniem na atak na wojska w koło Wiednia.
Następnego dnia ruszyły wojska w stronę gór: udało się zajść jenerała Rakoczego od tyłu, ten jednak rozproszył oddział, choć Polaków połowę więcej było. Witold z przerażeniem obserwował rozpadające się szyki i począł się modlić, aby żywym z bitwy ujść. Wtem trąba się odezwała, nawołując do ataku. Oto Książe Transylwański pewny zwycięstwa posłał piechurów do plądrowania obozu. W mig połączyły się szyki Lisowczyków i uderzyły na przeciwnika.




Umęczony życiem Witold zmierzał z powrotem na Litwę, powracając z wyprawy na Turków. Znowuż upokorzony, tym razem wraz z pułkiem i krajem pod Cecorą zatrzymał się na Czerwonej Rusi by dać koniom wytchnienie. Wtem o propozycji dobrze płatnej usłyszał, choć niezbyt rycerskiej, wiec postanowił zostać. Przy stole w oczy rzucała się panna tak wielkiej urody (a przynajmniej tak Litwinowi się zdawało), ze Witold aż zaniemówił i zapewne oblał się rumieńcem niewidocznym spod brody. Milczał więc swoim zwyczajem, ukradkiem na pannę zerkając, rachując jakby tu tanim kosztem zadanie wykonać.
 
__________________
Chcesz grać,a le nie znasz systemu WFRP II?
Szkoda, co?
Wal na 7704220 i opowiedz o postaci, zmienimy ja na liczby!
kayas jest offline  
Stary 18-05-2009, 01:00   #4
 
Athos's Avatar
 
Reputacja: 1 Athos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputację
Gdyby opowieść ta miała być wyjątkowa z pewnością wyróżniałoby ją to, że nie byłoby w niej nic z kiepskiego romansu. Ta jednak nie różniła się od pozostałych, była więc o kobiecie i mężczyźnie lub z racji narracji o tym, co czuł on i co myślał. To, że oboje urodzili się względem prawa równi sobie wcale niczego nie ułatwiało. Kiedy on był już dorosłym mężczyzną, ona pozostawała dzieckiem. Później to jemu ciężko było się pogodzić z tym, że ma już przed sobą dorosłą kobietę. Darzył ją przecież uczuciem, a przy tym nie należał do ludzi otwartych, wyznających to co czuje łatwo, chociażby dlatego, że uznawał to za zbyt banalne. Wolał udać zakłopotanie lub zmienić temat. Pomimo wszystko coś wisiało w powietrzu i to się czuło.
Zwyczajowo spotykali się u niego, czy to z racji, że łatwiej pod przykrywką rozmowy o kłopotach ukryć zaangażowanie, czy też z prostego powodu, że niezręcznym dla męża o jego pozycji byłoby spotkać innego w jej domu. Zawsze mógłby wykorzystać swą pozycję do rozwiązania problemu, gorzej jednak gdyby panna pomyślała sobie zbyt wiele.
Kiedy młoda wdowa pojawiła się tego dnia, wyczuł kłopoty. Zbyt dobrze ją znał i mimo szczerych zabiegów z jej strony, wyczuł nienaturalne dla niej drżenie, strach, chęć przebywania ze swoim obrońcą, bo jednego mógł być pewien - przy jego boku czuła się bezpiecznie. Choć to
nieroztropne, wiedział o jej kłopotach czasem za dużo. Wiedza jest ważna, jednak częściej bolesna. Co gorsza, zdarzało się, że wykorzystywał w nadmiarze możliwości jakie stwarzały zajmowane przez niego stanowiska. Któż że bowiem mógł wiedzieć więcej o manipulacjach i gierkach, jak nie on. Z drugiej też strony im bardziej wbijało się kij w mrowisko, tym częściej przypadkowo można było dostrzec uchybienia bardziej celowe lub mniej - a eliminację tego powierzył mu kanclerz. Nie raz więc i młoda panna przyczyniła przysługę Rzeczypospolitej, a jej długi spłacone zostały ratując przy okazji dobre imię państwowe.
Tym razem jednak decyzja o opuszczeniu przez Nelę stolicy była nieodzowna. Wszak pozycja pozycją, logika logiką, lecz sądy czasem kierowały się prawem spisanym inaczej. Im szybciej zadziałają jego ludzie, im szybciej zmienione zostaną ślady, tym lepiej. Za dzień lub dwa zmuszony zostanie do wszczęcia śledztwa bezpośrednio z racji jak przypuszczał nalegań ze strony rodziny ofiary, pośrednio jak założył, że z samej przyzwoitości, dzięki której szanowano go dotychczas, zleci ją wiceinstygatorowi, a nuż coś znajdzie?

Jest młody, bystry i wpływowy, przynajmniej jego rodzina.
W słowach kanclerza prawda zawsze musiała toczyć walkę z kłamstwem. Jako jeden z nielicznych jednak, zdaniem Mikołaja, nigdy nie łgał. I nie miało tu znaczenia czy przełożony musiał się tłumaczyć czy nie. Zbyt łatwo jest stracić szacunek drugiego szlachcica, pamiętaj Mikołaju – tak mówił. - O uczciwość, nawet subiektywną, w dzisiejszych czasach trudno, a będzie jeszcze trudniej – dodawał. Mikołaj zawsze słuchał, choć swoje wiedział. Nie polemizował, wykonywał.
Takoż i teraz na zastępcę wyznaczono mu siostrzeńca biskupa. Kościół był zadowolony, a Mikołaj zyskiwał poparcie kościoła w swoich działaniach. Dodatkowym pozytywnym aspektem był fakt, że młodzian dopiero się uczył. Chętnie także nie przyznawał się do swych słabości i strachu przed rozlewem krwi, a śniadanie z racji dbania o odpowiednią wagę i dobre samopoczucie stanowiło rzecz pierwszorzędną. Często więc zdawał się bezgranicznie wierzyć w opinię przełożonego, co do przebiegu prac mistrza małodobrego czy też wizyty na miejscu zbrodni. A co dwie opinie to nie jedna...

Jedni oskarżali ich o to, że z ich winy ukrzyżowano Chrystusa, inni wprost zarzucali im innowierstwo, bojąc się ich wpływów, władzy pieniądza, możliwości, jeszcze inni doceniali ich zdolności, na nieszczęście z reguły tych ostatnich miał na swej drodze Mikołaj.
Wybacz Waszmość, lecz lak nakazał roztropność. Naprzód chciałem chama pogonić lecz – Wachmistrz zamyślił się, siląc się na dobranie odpowiednich słów, jakby obawiając się kłopotów, które i tak wisiały w powietrzu - sam osądzisz.
Żyd wyglądał jak Żyd. Opis staje się w tym momencie zbędny, choć nadmienić należy, że owego uznać można było za chama, gdyż choć chylił się witając i starał się początkowo, znać było, że w rękawie posiada kartę przetargową. Nie toczył więc polemiki Mikołaj, nie silił się, nie stosował perswazji, przekupstwa, swej błyskotliwości. Dość powiedzieć, że nie zamienił też uśmiechu promiennego na twarzy swego gościa w chociażby pozę godną rozmowy mieszczucha ze szlachcicem. Po prostu słuchał, a potem rzucił tylko okiem na listy zastawne, na weksle i na cyfry, jak na cyrograf. Co w zamian chciałoby się rzec? I oto właśnie Mikołaj Wolski, prokurator koronny, który jednym gestem mógłby uczynić więcej niż ów Żyd przez całe swe życie, zadał właśnie to pytanie. Uśmiech wciąż goszczący na twarzy rozmówcy stał się bardziej szczery, ot pachołek wykonał nad wyraz poprawnie powierzone mu zadanie i już myślał o nagrodzie. I dalej można by rzec poszło banalnie. I w Dębnie knują przecież. I tam potrzebują pomocy. I tam dzieją się rzeczy, którymi można zainteresować Koronę. Taka usługa, której wartość celowo zaniżono wyceniając na stosunkowo niewielkie długi. Nie silił się więc Mikołaj na to, by nalegać, aby mocodawcy Moszy zgodzili się na wykup blisko jednej trzeciej wierzytelności pani Tarskiej. By lepiej zrozumieć Mikołaja należy dodać, że na zachętę dorzucili drugie tyle. Ważna była skuteczność. Śledztwo, uchybienie i wynik oczywisty. Żyd zapewnił też sobie parol szlachcica, że ten go nie zabije. Dodał to oczywiście jako jeden z warunków umowy. O tym, że łgał bojąc się o własną skórę chyba nikt zapewniać nie musi, Mikołaja też.

W końcu czas na opowieść. Pamiętał ją po dziś dzień Mikołaj, bo snuł ją jego ojciec. Szczególnie wtedy, kiedy zadawał trudne pytanie. Mówił: siadaj synu, czy pamiętasz jak... Opowieść miała zadanie. Najpierw myślał, że powinien uwierzyć w ideały, lecz później nie miał wątpliwości, że nie umrze pierwszy.
- Ta kobieta, czy nie widzicie, że przy nadziei, Pomóżcie Panu – przez moment Jan Andrzej Wolski się zawahał, lecz widząc niecierpliwość wśród swej jazdy, dokończył szybko – Bratu i jego połowicy.
Wahanie? Ścigali przecież Kozaka za rozbój: gwałt i mord, a ten, czy ważne było, że nie odpowiadał opisowi, był ze stepu, godnie odziany, istny uzurpator tytułu - szlachcica. Skatowanego nikt by nie poznał, a pan starosta wynagrodziłby hojnie. Wtedy jednak zapadła decyzja. A kiedy spojrzał w oczy oszczędzonego Kozaka wiedział, że ten go odnajdzie, a ów zrobił to kilka lat później.
Gdy umierał polski szlachcic słyszał jeszcze, że Kozak potwierdził starą przysięgę.
Pamiętasz, że dałeś parol?
Kozacki?
Nie, brata... - Polak stracił przytomność.

Kozak nie szczędził pasa. Wychował syna. Miał poczucie godności. O przysiędze nie zapomniał. Kiedy syn dorósł rzekł mu tylko:
Pamiętasz komuś winien wdzięczność?
Nie musiał oczekiwać odpowiedzi. Andriej skazał: я пізнаю його.
*
Każda misja jest niebezpieczna, nawet wsiadając z konia można nieszczęśliwie upaść. Fortuna, co karty rozdaje kocha jednak bohaterów. Mikołaj w to wierzył. Andriej bezwzględnie wierzył Mikołajowi.

Kiedy los ich dzielił, zazwyczaj Mikołaj miał w tym swój udział, tęsknota ogarniała serce mieszkańca stepów. Jeśli nawet istniała przysięga to dla Kozaka stanowiła ona tylko przykrywkę. Jak brata pokochał Polaka i jak bratu, który wie co czyni, bezwzględnie wierzył.
Gdy i teraz ambitny brat już jako instygator zawezwał Andrieja, ten służył mu sercem, nie rozkazem.
Nawet gdyby na pal. Tyś mój brat. A ona mi jak siostra. - Kozak patrzył dumnie, lecz Mikołaj wiedział, że w głębi duszy trzyma sokoła w klatce - Ty skazał. - wtedy Mikołaj dostrzegł łzę. Zrozumiał, że Kozak nigdy nie zobaczy swych stron rodzinnych, step oddalał się. Może to właśnie to zadanie, a może inne. Obaj wiedzieli. Pierwszy z nich, znacznej postury, miał wypisaną szlachetność jakby na przekór prostactwu, które mu zarzucano. Drugi grał i pozostać musiał niebanalnym aktorem jeszcze przez następne lata. Obaj płakali: jeden sercem, drugi duszą...
Kiedy olbrzym opuszczał izbę popatrzył w stronę Polaka. Ten odwzajemnił uśmiech.
Ostańcie w zdrowiu – pierwszy rzucił Mikołaj
Drugi tylko się uśmiechnął.
*
Krok wprzód ma w sobie to, że oznacza pozostawienie czegoś za sobą. Wyczynem zaś nazwać należy to, że nie odwracamy głowy, bo jesteśmy odważni. Bohaterowi zaś pozostawiamy dowolność, bohater bowiem nie boi się spojrzeć wstecz bo nie czuje strachu.

Mikołaj nie musiał patrzyć wstecz by widzieć, że cień towarzyszy mu nieodzownie. Wiedzieć, mieć informację, oznacza przeżyć. Mikołaj wiedział o tym, kiedy naprzeciw pojawiła się dwójka mężów równych mu stanem. Pierwszy z nich dzierżył w dłoni cienkusza, zapewne trunek wątpliwy, aczkolwiek czasem skuteczny, drugi zaś żelazo, w którym możnaby odczytać żal i smutek, jakby na przekór uśmiechowi, który stale kwitnął na twarzy szlachcica. Zręczne ruchy, po co prowokować los. I delikatny gest, tak ludzki, tak nieodzowny, jak rozgrzeszenie, a w głowie – Chłopcy zróbcie swoje. Dla przypadkowego widza wyglądało to prozaicznie, ot miał szczęście, spotkał ich, a nie wyglądali na tych co odpuszczą, a jednak ostawili. Bystre oko dostrzegłoby grę gestów, milczącą rozmowę.

Cienie Mikołaja nie miały tyle szczęścia, zresztą nie były na to przygotowane. Pewność siebie zgubiła ich w bocznych uliczkach miasta Warszawy. Wydawało im się, że skoro Żyd tyle ugrał to i plan śledzenia ruchów instygatora pozostanie łatwym w realizacji. Mylili się.
Dwójka ludzi Mikołaja wyruszyła na polowanie. Pierwszy, który na pozór mógł zostać uznany za zwolennika cienkusza miał twarz bez wyrazu, lecz oszpeconą. Brutalnie, wbrew zasadom, miał na sumieniu przynajmniej kilkadziesiąt dusz i ze dwie infamie, podobno potrafił zabić nawet spojrzeniem, ale to stanowiło tajemnicę, którą żywym trudno było znać. Drugi na co dzień był niegroźnym, rubasznym człowiekiem. Wesoły morderca kochający ponad wszystko zabawę, życie i kobiety, podobno nawet ofiary mu wybaczały.

Kiedy do rzeki zrzucano dwa ciała Mikołaj właśnie dotarł do drzwi swego przełożonego. Nie zwykł zakłócać spokoju przyjaciela ojca. Wiedział jednak, że przede wszystkim musi wyjaśnić swoją przyszłą nieobecność. Nie spodziewał się zrozumienia, liczył na łagodne potraktowanie. Nie kłamał, choć nie mówił do końca prawdy, tego zdążył się nauczyć. Otrzymał zgodę, nieformalną, ale i listy uwierzytelniające. Osiągnął więc sukces i to się liczyło.
Kiedy wyszedł starszy mężczyzna rzucił do siebie: do czego to już dochodzi, żeby byle warchoł z byle zaścianka w prywatę wciągał urzędnika korony. A potem pozostało już tylko zawezwać ludzi. W końcu zawsze pozostała obawa, że ktoś będzie musiał posprzątać nawet po instygatorze.

I tak też w deszczowy dzień, kiedy większość szlachty zasiadała co najmniej do sławetnego warszawskiego cienkusza serwowanego w każdym przybytku, instygator królewski Mikołaj Jan Wolski wyruszył w ślad za panią Kornelią Tarską.
Nikt niepożądany nie jechał ich śladem, ot taki sobie zbieg okoliczności...
 
Athos jest offline  
Stary 19-05-2009, 01:04   #5
 
Vermillion's Avatar
 
Reputacja: 1 Vermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znany
Jak to w życiu bywa, nic wiecznym nie jest, chocby się zdawało takie na pierwszy rzut oka. Wzrastając w szczęściu i beztrosce, łacnie można zapomnieć, że poza ciepłem kominka w czeladnej, gdzie młody szlachcic lubił sie wygrzewać słuchając śpiewu prządek w długie zimowe wieczory, poza dworkiem zamróz straszliwy panować może.

Tako i w ludzkiej duszy lód potrafi niezmierzony urosnąć, jako zima długa i mroźna na Litwie. Ignac dobrze wiedział, bardzo dobrze umiał poznac każdy odcień tego lodu. Bo kiedy serce umrze, to coś musi na jego miejscu się pojawić.

Historia jakich wiele, rzec by można. Prosta, krwawo-bolesna, nie obchodząca nikogo. Nikogo prócz tego, co dalej żyć z pamięcią musi. Ociec stolnikiem na zamku w Kownie był, panom możnym służył wiernie. Stryj podczaszym tamże, a dziad, póki mu się nie zeszło, szambelanił na dworze. Dostatki, spokój, kilka zacnych wsi, mały młyn opodal podgrodzia - słowem raj. Co podkusiło ojca i jego brata, by spiski jakoweś uknuwać przeciw swym dobrodziejom? Ignacy nigdy tego się nie dowie, bo martwe usta wiedzą dzielić się nie potrafią, a może i nie chcą nawet. Dość, że wierni słudzy, przestając być wiernymi na pobłażanie liczyc nie mogą.

Nienawiść łatwo rośnie, karmi się strzępami wiedzy i bólu. Kiedy osiąga już niemal namacalną konsystencję, często przekuwa się w całkiem rzeczywistą stal. Ta zaś lubi pić krew wrogów. Ich błąd, że otroka ostawili żywcem. Ich błąd, że wychowywany przy klasztorze, trafił na przeora, co uczynił zeń nie klechę z podgoloną tonsurką, a męża strasznego w gniewie i nieczułego w walce. Dość, że synowiec, dość że brat rodzony krzywdziciela, z Panem w Niebiesiech już hymny wznoszą. Jego to ręka sprawiła.

Mądry był, śladów nie ostawił, lecz wielmoże rozumem nie zawszze sie kierują, dzięki czemu siłę swą mnozyc mogą. Zbiegł więc pierwej ku Ziemi Smoleńśkiej nie tak dawno Moskwie wydartej, stamtąd ruszył zacierając ślady na południe , przez województwa Mscisławskie i Mińskie, by w końcu opuścić Litwę i na Ruś się udać.

Pomieszkiwał czas jakiś w Łucku, na Wołyniu, gdzie jego talenta do pisania i łaciny pracę w ratuszu mu zapewniały. Jednak mieszczanie zawsze dziwnie traktowali szlachcica, co skrybą być wolał, niz chlać wino w karczmach. Wiedzieć jednak nie mogli oni, że prócz szabli i sygnetu, jeno honor mu szlachecki został, bo dobra wszelakie wcielone do wielkich latyfundiów wielkopańskich juz mu grosiwa dawać nie mogły.

MIjające tygodnie poczęły zmieniać Ignacego. Podkreślił te zmiany małą zmianą w nazwisku. Począł się pisać Wielowiejskim, typowo koronnym, miast litewskiej wersji Wielowieyski. Zapominał o przeszłości, zapominał o gniewie. Gorzkniał i usychał w środku. Łuck przytłaczał go, szybko zaczął pogardzać samym sobą, pić na umór.

Poswięciła mu wiele. Czasu, cierpliwości, dukatów nawet. Schadzki powoli wydobywały go z zapaści. Zdarzało się nawet że usmiech gościł przelotnie na jego piekielnie pięknej, lecz pustej twarzy. Ona widziała w nim jednak więcej, sięgała do jego wrażliwej psyche i zdawała sie byc tą, którą zesłało niebo by ratować duszę nieśmiertelną szlachcica.

Niestety sarmackie niebiosa mają nietrwałych posłańców. Jako że ona ze stanu mieszczańskiego sie wywodziła, to i za bogatego kupca poszła. Nie z woli, a z nakazu. Ociec jej, kupiec bławatny dał ją za morgi lasu, skrzynie jedwabiu, kontrakty w Kijowie... Poszła jako weksel, jako list zastawny jakiś. Nie pojechał za nią, choć powinien.

Nienawiśc przypomniała o sobie i wezbrała od nowa. Wtedy to padł Pierwszy. Po nim tez Drugi i Trzeci.

Odkąd przestał się o swe życie bać, stając straceńcem bez strachu, począł być nader groźny. Nie znając litości, nie czując moralności, za wyznacznik miał tylko swą własną wizję honoru. Drażliwy jak rój szerszeniów, łatwo prowokował bitki w karczmach. Tam gdzie szable tylko znaczą mordy i żebra bliznami - on nie wahał się i zabijał. Kiedy wyciągał żelazo, to nie po to by straszyc jeno. Czarna polska szabla stała się przedłużeniem jego gniewu i pretensji do świata.

Kiedy to pan Czwarty, nim ducha oddał, wykupu chciał prosić, pekło w nim ostatnie ogniwo rycerskości. Teraz to ubitego lżejszym nie tylko o pół uncji duszy uchodzacej do nieba ostawiał, ale i mieszek rzezał od razu, coby swe potrzeby zaspokoić.

Nierycerskie to i upodlające. Jednak żadnej sprawy mieć w sądzie nie mógł, bowiem zawsze się znajdowali świadkowie, ze prawdziwie, to nie on burdę wszczynał. Totumfaccy i familianci pobitych, zwłaszcza pana Szóstego, co majętnym posesjonatem okazał się być, krzywd zadośćuczynienia w sądach rychło zaniechali. Blizna na plecach po nożu, gorejąca bólem przy zmianie pogody pokiereszowana lewa dłoń od postrzału z arkebuza na drodze, czasem tylko sińce, czasem krew utoczona niemal do cna.

Każden zwierz, nawet chory na umysle, jako i Ignac umierający z żałości od środka, krzyczacy w nocy, płaczący każdą niedzielę w Cerkwi, ma w sobie rozum niski, instynktem zwany.
Owe zjawisko kazało dnia któregoś opuścić chyłkiem Wołyń, ślady zacierając, i ku Małopolsce zwrócić swe oczęta.

Natenczas odpoczywa w podróży, trzeci dzień juz popasając w Powiecie Lwowskim, w starostwie dębińskim. Konkretnie zaś, popasanie ograniczyło się dotychczas do przeputania gotowizny w dwa dni u Pliszek.
Przywykły do zwykłych narożnic, oszołomiony sztuką podopiecznych jejmość Małgośki, Krzywej zwaną, zauważa, ze w życiu nie wszystko jest plugawe. W plugawym zamtuzie odkrywa, że może i warto życ, trza mieć tylko złoto, coby dało się zapomnienie znajdować w ramionach Amelki, Dużej Kaśki, czy inszych salamitek trudniących się fachem sprzedajnym.

A jegomość w karmazynowym kontuszu złota nie poskąpi. Tedy szybko bierzma się ku działaniom, by złoto to oddać na posługi szatańskich uciech.
 

Ostatnio edytowane przez Vermillion : 19-05-2009 o 01:11.
Vermillion jest offline  
Stary 19-05-2009, 22:41   #6
 
Vermillion's Avatar
 
Reputacja: 1 Vermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znany
Narrator

NARRATOR:



1. Ratusz miejski z okazałą wieżą
2. Warowny skład Towarów pana Stockiego, mieszkanie tegoż.
3. Kamienica "Syrenia" Sobieskich. Piekne figury trytonów, tympanon rzeźbiony w morskie stwory.
4. Kamienica "Pod Anioły" Trzcińskich. Nad wejściem rzeźbna Świętego Jerzego ze skrzydłami rozpostartymi nad portykiem
5. Spelunka "U Mnicha" - Mniszko, to właściciel, a nie pobozny człek.
6. Cerkiew Świętego Mikołaja, ortodoksyjna, z wielką kopułą i babińcem przed wejściem. Za cerkwią plebania batki Dymitra
7. Łaźnie. Kamienica "Pod Saracenami". Łatwa do poznania, z racji na 2 wielkie sejmitary skrzyżowane nad wejściem.
8. Karczma "Pod Krzywym Rogiem". Solidny lokal z zezwoleniem na wyszynk piwa i wina.
9. Gospoda "Czerwony Kur". Zajmuje parter dwupiętrowej kamienicy. Najwyżej mieszka pani Aurelia Karska, piętro pierwsze to pokoje gościnne.
10. Kościół farny Ducha świętego, prosta konstrukcja na planie krzyża, w transepcie Kaplica Błogosławieństw, słynąca z cudów. Przybudowane do Kościoła leprozarium, lazaret, oraz mała zakrystia ojca Mateusza.
12. Kaplica Św. Cyryla, przy szlaku na Podole.
13. Kram Żelazny Radkego
14. Salon bakałarza i medykusa
15. Kamienica czynszowa, z kilkoma rezydentami.
16. Dom braci Bielskich przy Bramie Kamienieckiej
17. Dom pana Leszczyńskiego.
18. Smętarz unitarny
19. Ruiny spalonego zakonu Cystersów.
 

Ostatnio edytowane przez Vermillion : 19-05-2009 o 23:51.
Vermillion jest offline  
Stary 20-05-2009, 00:44   #7
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Tętent kopyt oddalającego się zleceniodawcy wciąż jeszcze odbijał się głośnym dudnieniem w jej głowie. Nie może tak być? Zlecenie jasne, a jakże, ale bez wspomożenia żadnego? Ni podpowiedzi, ni wskazania na kogokolwiek. Jak, nie znając obu, najwyraźniej zalazłych za skórę komuś, kto do wynajęcia ich się posunąć raczył, wypełnić zadanie im przyjdzie?
Spojrzała uważnie, bez trwogi, na kompaniję swoją. Pierwszy raz przyszło jej działać nie w samojeden, pierwszy raz zawierzyć musiała nieznanym personom, pierwszy raz los swój złożyć jej przyszło w ręce innych. Nieomalże wzdrygnęła ją myśl o tem. Jakże niemiła jej była ta sytuacja. Lecz wiedziała dobrze, że tylko do chwili gdy znajdzie w niej coś intrygującego, coś, co wniwecz obróci jej wahania i obiekcyje.
Przygryzła więc wargę. Westchnęła pełną piersią. Spojrzała jeszcze raz. Pełniej. Duszą i sercem.
To coś siedziało nieopodal. Ledwie powstrzymała się, by nie jęknąć, pobudzona nagłym atakiem niejasnego wspomnienia.
Ta twarz... ten uśmiech nieznaczny... Azaliż on by to był?

Niedługo wypłakiwała niebieskość oczu swoich. Urażona duma, serce zranione strzałą amora, a na okrasę buńczucznośc i charakterność niespotykana. Decyzja nie zajęła jej wiele ojczenaszów. W świetlicy trwała uczta jakiej od dawien dawna dwór ten nie pamiętał. Wślizgnęła się wśród biesiadników zamroczonych trunkami przednimi. Dla fantazji większej nalała sobie kielich węgrzyna. I jeszcze... I jeszcze.. I jeszcze... Kiedy poczuła się już należycie przygotowana do planu zrodzonego w jej szalonej głowie, jęła upatrywać narzędzia swej zemsty. Błękitność jej ócz zmętnionych padła na rosłego mężczyznę, którego zwyczajnie „kozakiem” nazywano. Błysnęła rządkiem zębów, przechyliła główkę... Oczy jego głębokie niczym studnia przepastna, zastygły na jej postaci. Odczekała chwilę, wstała ociągając się i żegnać z ucztującymi poczęła. Dała mu wiele czasu, bardzo wiele.
Był tam. Stał, wspierając plecy o ścianę. Czekał. Podeszła do niego powoli, niespiesznie, wpatrując się w twarz jego. Trunek buszujący w jej ciele popędzał, zniewalał, gasił wstyd. Zamykając oczy, zarzuciła mu ręce na szyję. On ochoczo poderwał ją i uniósł, wciąż wpatrując się w jej kraśniejące lica.
Ułożył ja na posłaniu delikatnie, przykrył, a na koniec pogładził po policzku. Spod zamykających się, przygwożdżonych nagłym ciężarem niemocy, powiek, śledziła półprzytomnie jego ruchy. Zasnęła, chyba tuż zaraz po tym jak skrzywił się w paroksyzmie bólu. A może najpierw zasnęła, a potem się skrzywił?

Andriej.. Andrzej... Najwierniejszy z wiernych. Ten, który nie poddał się jej kaprysowi, nie skorzystał z okazji.


To było tak dawno temu, a jednak wspomnienie ożywiało tak wiele....

Zdecydowała się w końcu przerwać ciszę.

- Zaiste ciekawe, że powiedziano nam , kto wygrać nie może, a nie powiedziano kto powinien.. Czy to nie łatwiejsze byłoby?
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?
Nimue jest offline  
Stary 21-05-2009, 01:39   #8
 
Athos's Avatar
 
Reputacja: 1 Athos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputację
Deszcz przyniósł orzeźwienie umysłu, a i wówczas refleksje nasuwały się same. Przeciwnik, którego w dodatku jeszcze nie poznał, powiązał go gładko z panią Tarską – skrzywił się z niesmakiem, bo nienaturalnie przychodziło mu odbieranie Neli młodości. Młoda wdowa – westchnął - najpierw zazdroszczono jej, a potem obarczono winą. Tylko nieliczni, ba, można by zaryzykować, że tylko Mikołaj i Kornelia, zastanawiali się dlaczego kilkunastoletnia wówczas panna Kornelia zdecydowała się na ten krok. I pomylić by się można, gdyby wysnuto prosty wniosek, że ją do tego zmuszono. Z prawdą nie minąłby się ten, który zrzuciłby winę na niedojrzałość owej pannicy. Zbyt samodzielna i nieustępliwa, co przyniosło w skutku przejęcie długów męża, które teraz promieniowały kąsając to z lewa to z prawa. Co prawda Mikołaj nabył już znaczną część owych długów, a i sprytni przyjaciele z chęcią „pomagali” obiecującemu instygatorowi odzyskać kolejne, lecz i zdarzały się nieprzewidziane trudności. Zdarzyło się więc i tajemnicze aresztowanie opornego kupca, przykra noc w towarzystwie tajemniczej wielbicielki, ale ten rozdział już zamknął. Teraz miał fundusze, a nawet jeśli nie on, to zaufani. Zamknął! Aż do wiadomości sprzed kilku dni.- pomyślał chwilowo bez zbędnej złości odbierającej logiczność myślenia. Kim więc był owy lub też owi oni, którzy łaskawie sprawią, że zebrane przez Mikołaja wierzytelności osiągną blisko dwie trzecie całkowitych długów pani Tarskiej. Tak, pani Tarskiej – przychodziło w gniewie, tłumionym w sobie, ale jednak w gniewie. Na roztrząsaniu kto, w jaki sposób, po co, wciągnął szlachcica w wyprawę do Dębna, wyraźnie walczącego z myślami, po kiego on to właściwie robi, minął pierwszy dzień podróży. Potem przyszło dziwne podniecenie. Wydawało mu się, że stało się to za przyczyną tak prozaiczną, że wreszcie jest poza miastem. Znowu mógł działać wraz z wachmistrzem. Ponownie będzie zdany na swój instynkt, a może i wprawną rękę. I choć obok będą przyjaciele, bo i nie dopuszczał myśli Mikołaj, że Andriej nie dotarł na czas do Dębna, to mimo wszystko teren będzie obcy. A walka z lisem, bo nie wątpił, że ktoś kto wmieszał osobę urzędnika królewskiego w prowincjonalne rozgrywki, musi być cwańszy niż niejeden kupiec z cechu, dodawała smaczku. Czy jednak ów fakt wprawił instygatora w nowy stan, który tak czytelnym się stał, że aż wachmistrz podkręcał wąsa zastanawiając się, czy do miodu poprzedniego dnia serwowanego nie dodano jakowegoś specyfiku zamęt w głowie siejącego? Niezależnie co stanowiło przyczynę, to sam fakt napawał optymizmem.

Większość dokonuje oceny poprzez swoje zmysły, widząc coś lub słysząc wydajemy osąd, próbując zachwycamy się smakiem lub odrzucamy go, czasem wzdrygując się przy tym. Zawsze pozostaje jednoznaczność, umysły są zbyt mało czułe, by wyczuć zbyt subtelne różnice. Kozak posiadał dodatkowy zmysł przynależny nielicznym: serce. Patrzył, słuchał i czuł przez nie jak przez pryzmat, który załamuje rzeczywistość. Wówczas barwy żyły, bo dla Andrieja nie istniała czerwień lecz tysiące jej odcieni. Kiedy smakował trunek czuł w nim pracę, którą włożono w stworzenie niepowtarzalnego smaku, co czyniło każdą wizytę w karczmie niecodzienną. Kiedy patrzył na piękną kobietę doceniał wielkość daru Boga dla mężczyzny, a później kiedy część z nich wpadała w jego ramiona, doceniał każdą chwilę i cieszył się bliskością, znajdując zawsze coś nowego, coś zadziwiającego.
Lecz były i rzeczy, które zawsze pozostały jednoznaczne. W swej oczywistości doskonałe, niezdobyte i piękne, lecz i wzbudzające zarazem obawę, by nie nazwać to strachem. Być może nigdy nie zrozumiem tego co niedoścignione – zastanawiał się często. Te odczucia nigdy nie miały odcieni, załamań, odchyleń.
Kiedy patrzył na Kornelię zawsze dostrzegał jeden obraz. Naprzód czuł dłonie silne, które prowadzą panią Tarską, przestraszoną lub zaintrygowaną, ale pomimo obaw zdecydowaną podążyć za siłą, która ją prowadzi. Dostrzegał siłę mięśni, które próbują oderwać ją od ziemi, by później... lecz jeszcze nie teraz, bo wówczas widział wzrok: nieprzenikniony, zbyt władczy, a zarazem tak bliski Tarskiej. Wreszcie czuł, że za chwilę coś się stanie. Oczywiście mógłby od razu spojrzeć w twarz by wiedzieć, kim jest ów osobnik, który nierozerwalnie stał się jej częścią. Mógł, gdyby nie było to dla niego tak jednoznaczne, a zarazem tak niezrozumiałe. Być może nigdy nie zrozumie, pewnych układów.

W Dębnie Andriej nie ukrywał swojej obecności. Mogła uważać jego osobę w tej samej okolicy, ba nawet w tej samej karczmie za przypadek. Mogła, lecz nie była tak naiwna, więc już wiedziała, czemu tu jest. Oczywiście, kiedy obraz uleciał Kozak uśmiechnął się do Korneli. Tak jak umiał: naturalnie.

Kiedy dwójka „przyjaciół” Mikołaja obdarzyła się nawzajem krótkim lecz znaczącym uśmiechem, w którym jedno z nich zaznaczyło swą obecność, a drugie przyjęło ewentualną pomoc, sam instygator właśnie przekraczał bramy miasta. Plan był prosty, jak najdłużej zachować neutralność. Cokolwiek przez to rozumiał sam szlachcic. I kogokolwiek ta neutralność miała by dotyczyć.
W takim więc wypadku pora na wybór gospody, bo tam przecież wszystko się zaczyna.
 

Ostatnio edytowane przez Athos : 21-05-2009 o 01:42.
Athos jest offline  
Stary 22-05-2009, 00:10   #9
 
Vermillion's Avatar
 
Reputacja: 1 Vermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znanyVermillion wkrótce będzie znany
Narrator

NARRATOR: tu i teraz



"Pod Złotym Rogiem" to bardzo przyzwoita gospoda. Panuje w niej wzorowy porządek. Świeże trociny zaściełają podłogi, ławy są czyste, stoły wypolerowane. Od jadła jak wieść gminna niesie, nawet nikt się nie pochorował.
Przybytek to rodzinny, pieczy dokłada Anzelm, ojciec stojący za barem. Wielki plac jaki zajmuje karczma ograniczony jest od północy rzędem kamienic przytulonych do siebie bez żadnej luki i ze ślepymi ścianami z tej strony. od wschodu znajduje się pokaźnych rozmiarów stajnia, gdzie sypiają chłopcy stajenni, oraz goście co nie umieją utrzymać piwa na swym miejscu, czyli w żołądku. Połudnowe zamknięcie placu stanowi prywatny dom gospodarza, w którym w razie potrzeb białą izbę na potrzeby gości wynająć można. Zachodnia część to mała furta do wprowadzania koni i przyjmowania dostaw, oraz sama karczma, leniwie ciągnąca się wzdłóż ulicy Szewskiej.

Szewska łączy prostą linią Rynek i sam Ratusz z bramą Halicką, oraz stojącym nieopodal kościołem katolickim. Wchodząc z tej ruchliwej ulicy w rozkoszny podcień karczmy, czuje się jakby odkryło sie inny świat.
Gwar ze środka bijący, przerywany co chwilę śpiewami i odgłosami czasem dużo groźniejszymi, robi dobre wrażenie. Podmurowana, podpiwniczona konstrukcja kryta drewnianym gontem wygląda niemal jak możny dworek. Wchodząc do środka trafiamy najpierw na małą sień, gdzie w kącie siedzi sobie leniwy człowieczek zwany nie wiedzieć czemu Dzikiem. Może dlatego, że oblicze jego wyraża tylko dwa uczucia - wiernośc panu, oraz chęć wzięcia na kły każdego wchodzącego.
Wrażenie zaraz znika, kiedy wędrowiec wkracza do następnej izby. Karczma podzielona jest z racji na swą wielkość na dwa pomieszcenia ogólnodostepne. Pierwsza sala zawana Szlachecką, posiada 4 duże stoły otoczone ławami, mogące pomieścić po 10 osób przy każdym stoliku. Ławy wyścielone są futrami, na ścianach solidnie poutykanych mchem i smołą wiszą dość zacne przedstawienia Ruskiej przyrody. Szczególnie podoba się wszystkim podobizna obcującej z tą przyrodą nagiej dziewki kąpiącej się w jeziorku leśnym. Kilka okien posiadających szklane szybki, wpuszcza sporo światła, jednak prawie cały czas palą się spore ilości świec w wielkim świeczniku pod sufitem zawieszonym, zrobionym z obitego żelazem koła wozu.
Przy waszym stoliku nikt zasiąść nie raczył, widać w was wesołą kompaniję ...
Stolik drugi to druhowie przypadkowi samochwały pana Sobiesławskiego, który monotonnym głosem pijaka wspomina dni, kiedy to Rzeczypospolita stawać w pole musiała, oraz kiedy to on sam ową Rzeczypospolitą z opresji ratował. Zabawne, bo nawet nie łże za mocno... Wystarczy jednak, by grupa młodych i nieumnych szlachetków z okolicznych prowincyj patrzyła weń jak w obrazek, jakby samym Chodkiewiczem był.
Trzeci stół to mieszana grupa. Z jednej strony widać możnego mieszczanina, pijącego małymi łyczkami wino z niebrzydkiego srebrnego kielicha, konwersującego niespiesznie z ciemnoodzianym brodaczem. Hiszpańska bródka, wąs oraz cudzoziemski strój, gdzie w oczy biją zwłaszcza skórzane nogawice, oraz wielki, biały , wykładany kołnierz nasuwają od razu myśl że to najemny wojak, jakich w tym ogromnym kraju tysiące dla chleba się najmuje do prac rozmaitech. Tego dodatkowo wyróżnia rapier, jakich niewiele ujrzysz. Widać, że na zamówienie wykonany. Długi ponad wszelką miarę, o zdobnym koszu. Obok owego rajtara, choć nie zwracając w ogóle uwagi na tych dwóch, siedzi pięcioosobowa grupa podchmielonych młodzików w bogatym odzieniu. Synowie jakowychś możnych panów, widać na wycieczce w dziczy bawią się dobrze, jednak spozierają dość łakomie na dziewki, a nawet oczy swe czasem na urodę pani Tarskiej podnieść ośmielają. Obok nich kozak z herbowym pierścieniem na palicu. Samotnie? Raczej z wyboru, dyskretnie uśmiechający się ku wam. Solidny to widać człek, ale spokojny i zwady na pozór nie szukający. Szerokie hajdawery, rubaszka w pięknym fioletowym kolorze, kołpak niedźwiedzi czynią z niego ciekawe dla oka widowisko.
Ostatni ze stołów zasiada zbieranica mniej lub bardziej interesujących person. Zadymiona sala nie pozwala jednak dostrzec szczegółów.

Bar usytuowany jest tak, by obsługiwać obie sale na raz. Szerokie przejście do drugiej komnaty, Czeladnej , ukazuje zapełnioną i gwarną izbę, gdzie stoły w kształcie litery L zasiadają mnogie persony. Śpiew ukraińskich radosnych pieśni dochodzi was , wespół z miłymi dźwiękami bandury. Co chwilę piski dziewek słychać, bo widać towarzystwo bawi się przednio.
Z sali tej wiodą schody na górę, ku izbom sypialnym. Jest ich w sumie dziesięć. Dwie pierwsze od schodów, to sypialniska na wiele osób, gdzie każdy ino siennik dostaje. Pozostałe siedem to dwuosobowe klitki z łożami, stolikiem i miednicą. W każdej jest też skrzynia , na solidny klucz zamykana. Ostatni pokój to salonik z buduarem i szerokim łożem. We wnęce ma wstawioną miedzianą balię. Urządzony zbytkownie, z draperiami na ścianach, szafą, oraz małym sekretarzykiem do pisania z przyborami potrzebnymi ku temuż.
Zza samego baru na prawo, znajduje sie obszerna kuchnia, Królestwo Pani Kachny, żony właściciela. Usługują jej tam dwie młode córki, oraz kucharz i kuchcik. Dalej mamy schody do piwniczki, spiżarnie i 2 izby sypialne służby.
Na sali uwija się młody otrok, na oko z tuzin wiosen liczący. Prócz niego obsługuje wysoka, blada dziewka o twarzy pokrytej śladami po ospie, dzięki czemu nie musi znosić za wiele od podchmielonych panów zaczepek. Wspomaga ich czasem drugi wykidajło, Stiopan, niewysoki, ale szeroki w barach jak beczka. Usmiech nie schodzi mu z oblicza nigdy, nawet kiedy lagą swą po łbach razy rozdaje.

W karczmie niepisaną zasadą jest zakaz dobywania szabel. Nawet noże są tu jednoznacznie karane. Panowie bracia , chcący krwi sobie puścić, zgodnie wychodzą na podwórzec za karczmą a przed stajnią , no i tam na ubitej stawać mogą. Czyni to tę dziwną karczmę, nawiedzaną przez wszelaki element, na tyle bezpieczną, że można tu czasem i wielebnego Mateusza, czy popa Dymitra spotkać, a zdarzało się, że i mieszczki na spotkania swoje wybierały to miejsce, czego nikt im za złe nie miał, bo swoboda to najważniejsze słowo w Dębnie.


Wasze zamyślenie, wspomnienia minionych dni, oraz snucie domysłów przerwane zostało, przez nadejście młodzika niosącego wielki dzban zacnego w barwie i aromacie napitku.

- Państwo pokusztujcie, to na koszt tamtego szlachcica.- leniwe machnięcie ręką nie do końca pozwoliło wam sie zorientować, kto zacz ów darczyńca.

- Darowanemu dzbanowi w fundatora się nie zagląda - filozoficznie ozwał się imć Wielowiejski, wlewając wprawnie w kielichy rubinowy trunek.

Po krótkiej chwili, z okolic ostatniego stołu zbliżył się ku wam jegomość , któremu zapewne poczęstunek zawdzięczacie.
Skłonił się nisko, czapą polepę zamiótł, wyprostował się i przedstawił.

- Joachim Kawka, z Nałęczem w pieczęci, do usług Waszych. Czy zezwolicie na tę poufałość, cobym między wami zasiadł i racje swe wyłuszczył?

Widoczne zdenerwowanie na jego twarzy kazało wam potwierdzić zaproszenie.

- On wszystko widzi i jeszcze więcej słyszy, a jak nie usłyszy to się domyśli. Po moim rozumie, to on tylko w domu Bożym nie może mocy mieć nad ludźmi - bredził wystraszony nie na żarty, pomimo pozy pełnej wątpliwego spokoju. - Wiem, pocoście z panem Smugą rozmawiali. Gadał on i ze mną. Przeklęty niech będzie dzień, kiedym pana Mikołaja świadczył śmierci. Od dnia tego, moje dni coraz krótsze, a On widzi mnie i rachuje już mój żywot...

Rozejrzał sie trwożnie, poderwać sie chciał nawet, ale dłoń Ignacego przytrzymała go, zaś silny uchwyt dodał mu jakby sił i wiary.

Pan Kawka poprawił przewieszone przez ramię rysie futro, zachrzęściła przy tym ruchu zaniedbana karacenowa zbroica. Niemo, samym spojrzeniem na kielich, poprosił o poczęstunek i dostawszy porcyję węgierskiego, zatopił się w nim bez reszty przez sekund kilka.

Westchnął ciężko i rzekł szeptem niemal.
- Nie wiem kim On jest, ale jest wielki. Wyście tez niemali, tedy pomocy u was poszukam. Wszystko co wiem, opowiem wam, wiecej nawet zdradzę niż podsędkowi Radwańskiemu. Bo jego moc za mała, by mnie ochronić, a serce jego wcale nie takie czyste jak by chciał pokazywac ludziom. Nie o tym jednak. Skrytobójca, co miłościwemu hetmanowi nóż w plecy od tyłu wbił, musiał zręcznym być nad podziw. Bo kiedym wszedł pan Sobieski konał jeszcze. Mielim się ugadać, co do pracy, bo mnie pod Halicz wysłać zamiarował, do majątku swego ogromnego. Nierówny on królewiętom Wiśniowieckim, ale serca złotszego, zacny i bez skazy. Szepnął mi na koniec...

Znowu zawahał się. Oczy rozszerzyły się mu okropnie, obejrzał sie strachliwie. Faktycznie, nawet bez żadnego skrywania intencji oglądał go i kupiec z rajtarem i banda młokosów, i kilka par oczu z ostatniego stolika.
Dreszcz przebiegł po krzyżu niejednego z was. Ten wzrok, grupowy a bezosobowy, wyglądał niczem wyrok. Trwało to chwilę tak lichą, że nawet piasku w klepsydrze by nie ubyło, ale wrażenie zostało. Co prawda wszyscy jak jeden konwersacją sie zajmowali, nikt nie zwracał na was uwagi, ale dotrzeżone kątem oka wpatrzone oczy upiornie odcisnęły na was piętno.

- Wy też to widzicie? Widzicie to co ja? On jest wszędzie, Maryjo Prznenajświątobliwsza! Jażem za wiarę na Turczyna, na kacerza z Czechów chadzał, chroń mnie Kyrieelejson! Słuchajcie mnie. Dziś kiedy północek nadejdzie, powiem wszyćko czegom sie zwiedział, domyslił. Nie w mieście jednak, na szlaku Kamienieckim, zaraz za bramą, kapliczka stoi. Dobre to, czyste i spokojne miejsce, gdzie modłom oddać się można i gdzie złego nie uświadczysz. Wielkiemu Cyrylowi męczennikowi poświęcone, mocą swej wiary ochroni on pewnikiem was i mnie przed złym okiem.

Zapach jaki towarzyszył jego przemowie wiele mówił o sposobie jego bycia. Dziwne to, bo karacena nosiła ślady po kirysie, rysie czy lamparcie futra nosili jeno towarzysze pancerni, najbardziej godni z elit husarskich. Jakże to więc? Szaleniec i pijak? Dziwak, choć niegdyś żołnierz zacny? Intrygujące nader. Jednak w końcu jawi się jakiś punkt zaczepienia.

Pan Joachim, dzwoniąc łuskami wstał, ukłon szybki wam złożył. Niczyjej uwagi nie przyciągając wyszedł bardzo szybko z karczmy. Na stole została po nim tylko srebrna Morawska Korona, pewnie pozostałośc po rejzach w kraju Czeskim.

Do zmierzchania pozostało wam jakieś dwie godziny. Nadal nie jesteście zakwaterowani. Wasze konie są zadbane, lecz bagaże jakie macie, są złożone przy was. Rachunek u karczmarza macie uiszczony przez waszego zleceniodawcę noszącego nazwisko pana Smugi, jak się zwiedzieliście przypadkiem.
 

Ostatnio edytowane przez Vermillion : 22-05-2009 o 01:38.
Vermillion jest offline  
Stary 24-05-2009, 00:10   #10
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Zerknęła jeszcze kilka razy w stronę znajomej twarzy. On nie zdobył się na żadną poufałość. Nie, to nie – pomyślała, dotkliwie zraniona w swej dumie. Potem jednak odpędziła rozsądkiem, niczym natrętne muchy, rankorowe myśli. Czas był na działanie głową, a nie sercem.

Na ziemię sprowadził ją wywód szlachcica, który zwrócił się do nich o pomoc. Zapomniała o przeszłości, zapomniała o wszystkim na chwilę. Ton głosu, wzrok rozbiegany, szczery strach wyzierający z każdego słowa – tego nie można było zbyć machnięciem dłoni. Ten człowiek bał się, a co więcej, otoczenie nie próbowało umniejszać powagi jego drżenia. I ona uchwyciła to spojrzenie oczu wielu, niby sztylet przebijające krnąbrny obiekt. Wzdrygnęła się, przytłoczona mocą zjawiska.

Poczuła jak maleńkie włoski na karku zaczynają podnosić się ku górze. Przymknęła oczy, chcąc przegnać obraz niechciany. Na nic to się zdało. Gęsia skórka objęła w posiadanie jej wrażliwą skórę. Strach bezpardonowo przemknął od czoła, przez szyję, pierś, brzuch, uda i kolana.

Zadrżała.

Opanowała się w końcu, w tym samym momencie gdy szlachcic zniknął w odrzwiach karczmy. Tknięta nagłym przeczuciem, przeświadczeniem o grze rozgrywanej tuż na jej oczach, o grze, której uczestników ani reguł nie znała, wstała symulując stan lekkiej nieważkości, przeprosiła towarzystwo i niby przypadkiem przechodząc obok Andrieja rzuciła mu krótkie:

- Idź za nim...

Nie dał po sobie nic poznać. Jakież to oczywiste. Przecież musiał liczyć się z tym, że go rozpozna. Musiał wiedzieć, że nie rozsierdzi się niczym przekupka targowa, której ukradziono towar. Wiedział, że ona pojmie w mig cel jego bytności w tej karczmie. Nawet nie próbowała być zła. Dobry duch - opiekuńczy Mikołaj był przy niej zawsze. On, lub jego prawie brat – Andriej. Tego ostatniego nie widziała od dawna, stąd niejasna walka ze wspomnieniami. Co więcej, zmienił się znacznie. Tylko te oczy... Te pozostały takimi jakie pamiętała.

Podczas gdy ona układała się z karczmarzem co do noclegu – nie było jednoznaczne dla niej, czy imć Smuga zapłacił za nocleg czy jeno za poczęstunek, Andriej wyszedł leniwym krokiem z gospody. Dać upust swoim trzewiom – pomyśleć mieli wszyscy, pozwolić dożyć Joachimowi Kawce kolejnej jutrzni, czy choćby północy – myślała Kornelia.
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?

Ostatnio edytowane przez Nimue : 24-05-2009 o 00:18.
Nimue jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172