lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Opowieści z Lakeside (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/6751-opowiesci-z-lakeside.html)

Kutak 25-01-2009 00:45

Opowieści z Lakeside
 

Jesień w Illinois. Mówią, że jest najpiękniejsza. Ale nie w Chicago, ogranym do bólu Chicago… Bo co tam można zobaczyć ciekawego? Wieżowce? Młodzieniaszków, którzy starają się wyjątkowo nieudolnie dojść do poziomu Ala Capone? Liczną Polonię? Jesień najpiękniejsza jest w hrabstwach granicznych, tych przy rzece Illinois. Mgliste poranki w tych spokojnych wsiach – czy raczej mieścinach, miasteczkach, bo roli – nieodzownie kojarzonej z wsią – unikają tu wszyscy, jak ognia. Dlaczego – nie wiadomo.

Rośliny więdną tu jakby inaczej. Nie jest to zwykłe, prymitywne gnicie czy wysychanie. Jest to smutne, dramatyczne żegnanie się ze światem, poprzedzone walką, zakończone zrezygnowaniem. Dlatego też w Illinois jesień jest najsmutniejsza. Tu to spadający, to unoszący się na wietrze liść nie jest zwykłym zjawiskiem, a już na pewno nie dla tych, którzy wiedzą jak patrzeć. Dla nich to metafora życia każdego z nas.

A jak należy patrzeć? Każdy mieszkaniec prowincji w Illinois odpowie Ci chętnie na pytanie. Ale nie oczekuj entuzjazmu. Odpowie Ci powoli, jakby nieuważnie, acz życzliwie. Tacy po prostu są – skupiają się na patrzeniu.

Przede wszystkim musisz zapomnieć o tym, jak patrzy się na całym świecie. Patrzysz na twarze ludzi przechodzących obok, patrzysz na cenę po otrzymaniu paragonu, w samochodzie patrzysz na zegar czy szybkościomierz. Właściwie nie patrzysz. Obserwujesz. Obserwacja to, jak głosi filozofia tutejszych, patrzenie bez duszy. Otóż to. Nie wystarczy do tego wzrok – wzrok okazuje się być nawet zbędny. Patrzeć można przez dotyk, węch, smak, słuch, nawet wyobraźnię… Niezbędna jest tylko dusza.

Właściwie nikt nie wie, skąd wzięła się tu ta „filozofia patrzenia”. Sławy naukowego świata twierdzą, że to pozostałość po Indianach, którzy zamieszkiwali (i jak mówią niektórzy – wciąż zamieszkują!) te tereny. Skłonność natywnych amerykanów do wpatrywania się w coś pozornie bez sensu jest bowiem cechą powszechnie znaną.

Pytasz, jak patrzeć? Jak to zrobić? Przede wszystkim, robić tylko to. Nie patrz na orła przemierzającego niebiosa podczas jazdy samochodem, nie spoglądaj na drzewa, zapisując przy tym plan dnia w notesie. Nawet wbijanie wzroku w oczy ukochanej podczas miłosnego zbliżenia będzie jedynie obserwacją. Musisz się skupić. Skupić na niczym, jakkolwiek absurdalnie to brzmi. Jeżeli dopiero zaczynasz, możesz ewentualnie myśleć o oglądanej rzeczy.

A potem… Cóż. Po prostu patrz. Oglądaj. Podziwiaj. Wchłaniaj piękno rzeczy najzwyklejszych. Tańczącej na wietrze reklamówki porzuconej przed kawiarnią. Drzewa, potężnego, nieruchomego drzewa. Psa biegającego za swoim ogonem. Słońca, którego promienie odbijają się w karoserii starego pickupa. To wszystko ma swoje piękno. Trzeba tylko potrafić je dostrzec.


Dostrzec też trzeba mały znak na drodze w hrabstwie Callhoun, w delcie Missisipi i Illinois, na samej granicy Stanu. Znak, wyłaniający się spośród drzew i po chwili między nimi znikający, to drogowskaz. Widnieje na nim jedynie nazwa „Lakeside”. Skierowany jest w lewo, gdzie rzeczywiście po chwili ukazuje się droga. Ta droga. Mam nadzieje, że rozumiesz…

Lakeside, pomyślisz. Cóż to za miejsce? Każdy z nas mógł widzieć kiedyś, podczas pobytu w Chicago, ulotkę, szumnie nazywaną „folderem”, reklamującą tę miejscowość, podobnie jak setki innych, jej podobnych, w całych Stanach Zjednoczonych? Większość z nich to upadłe kurorty. Lakeside nigdy kurortem nie było.

Człon w nazwie związany z jeziorem wyjaśnić można bardzo prosto – w końcu w delcie znajduje się jezioro Marii Magdaleny, równie kontrowersyjne, co jego patronka. Ludzie często tam toną, zresztą nie ma się czemu dziwić – dla przejezdnych gęste mgły unoszące się nad nim o każdej porze roku – a szczególnie na jesieni! – mogą robić nienajlepsze, by nie rzec – przerażające wrażenie. Jeżeli ktoś tam wypłynie i popełni jeden błąd, nie wróci już do domu. Nikogo jeszcze nie odnaleziono w tych mgłach…

Ale, koniec końców, czas na zastanawianie się nad wartością pobytu w Lakeside nie może być długi – zakręt się zbliża, zbliża… A nuż ktoś z was skręci?


Już w lesie poczuje, gdzie jedzie. Nawet tu dociera mgła, która wylewa się z jeziora. Nie starcza tam dla niej miejsca, jest potężna, chce być większa, większa, coraz większa… Gdyby mgły posiadały plany na przyszłość, kto wie, jakie megalomańskie zapędy miałaby ta konkretna mgła. A może już ma…?


Gdy przejedziesz między ostatnimi drzewami, las nagle się urwie, a rozpocznie się jezioro. I na pewno ujrzysz ten sam obraz, który widzi każdy, wjeżdżający do miasta – a szczególnie jesienią. Łabędź, a za nim wyspa, jedna z wysp, które czasem raczą wyłonić się z oparów mgły. A jeżeli umiesz patrzyć, dostrzeżesz tam coś jeszcze… Pytanie tylko, czy na pewno chcesz to widzieć?


Mieszkańcy mówią „Jeszcze tylko anioł i zaczyna się przyjemna część”. Posąg anioła pojawił się nieopodal tej drogi zaraz po masowy mordzie indiańskich dzieci praktycznie w przeddzień uzyskania przez nich pełni praw obywatelskich, w 1924. Nie wspomnieli o tym w folderze, prawda? Ale to też część historii tego miejsca. Anioł zaś, jego pełne bólu i żalu spojrzenie, karci potomków tych odpowiedzialnych za okrutny, zapomniany już, masowy mord.


Pojawia się pierwszy dom, zaraz po nim drugi, trzeci, piąty, ósmy, czternasty… Przy dwudziestym piątym najwytrwalsi tracą rachubę. Nie jest to typowa wieś czy mieścina. Wieś, chyba przez lata kryzysu, do dziś kojarzy nam się z biedą. Ostatnio wielu biznesmenów pobudowało sobie wille w prywatnych „wiejskich” osiedlach – te są obrzydliwie bogate. A Lakeside jest… Zwykłe. Nie jest ani stare, ani specjalnie nowe, ani sypiące się, ani też pięknie urządzone… To po prostu zwykła mieścinka. Przynajmniej na początku.

Dalej nie dojeżdża się od razu. Podróż była długa, męcząca, zaś wisząca tabliczka z wyblakłym już trochę napisem „Pensjonat „Nad Jeziorem”, 100 metrów i w lewo” skutecznie kusiła do zawitania w tym przybytku, nawet mimo niezbyt wyszukanej nazwy. Sto metrów zaś na prawie pustej szosie to jedynie chwilka, więc w chwilę później zajeżdża się na mały placyk wysypany piaskiem, pełniący rolę prowizorycznego parkingu, przechodzi przez ogród i staje przed budynkiem.


Typowa architektura kolonialna. Te filary, balkony, okna… Z pewnością niejeden architekt zwróciłby uwagę na ten budynek. Przykuwał uwagę, chociaż był dosyć skromny. Skromny jak na kolonializm, rzecz jasna. Uroczo staroświecki i odrobinę zaniedbamy. Takie samo było wnętrze. Właścicielka zresztą podobnie…


Beatrice Abrams, która każdego gościa wita za ladą w recepcji, a zaraz potem zaprasza do sąsiedniego pokoju, małego saloniku, na herbatkę i ciastka, które właśnie upiekła (ponoć na każdy dzień tygodnia ma inne), jest osobą naprawdę uroczą. Wiele można się od niej dowiedzieć o innych mieszkańcach, lecz warto pamiętać, że i oni mogą wiedzieć wszystko o tobie. I chociaż daleko tej staruszce do pouczających i strofujących swych gości „bab”, to jej ciekawość naprawdę nie zna granic.

Tu, na znalezieniu pokoju, najczęściej z widokiem na jezioro, rozpoczyna się opowieść każdego, kto chce odwiedzić Lakeside. Opowieść nierzadko pasjonująca, emocjonująca, czasem straszna i zawsze, zawsze smutna. Takie jest to miasto. I nikt tego nie zmieni…

Mira 29-01-2009 15:39

***

Rudowłosa nastolatka w pomarańczowej sukience NIKE z namaszczeniem wzięła do rąk książkę z księgarnianej półki. Choć dokładnie widziała, czego szuka, spojrzała badawczo na okładkę: Delirium, czyli sen szaleńca”, Estera Lind.

Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie z zadowoleniem. Nie była wielką fanką literatury, ale od dawna lubiła czytać o wampirach i wilkołakach, lubiła czuć, że świat nie jest tak szary, jakim go widzi się na co dzień. Ta zaś pisarka – Estera Lind tworzyła historie fantastyczne, które jednocześnie były głęboko zakorzenione w znanej wszystkim rzeczywistości. Wcześniejsza jej książka – „Noc Kupały” była historią wampirów osadzoną w czasach średniowiecznych, traktującą nie tylko o przebudzeniu pogańskiego bóstwa Słowian, ale i problemach nieśmiertelnych, którzy musieli kryć swą prawdziwą naturę przed otaczającymi ich ludźmi. W tamtych czasach wszak przyznanie się do niezwykłości równe było śmierci na stosie – a ta przerażała nawet wampiry.

Chcąc przeciągnąć stan napięcia owego oczekiwania, dziewczyna w pomarańczowej sukience obróciła książkę w dłoniach tak, by móc przeczytać zwiastun i krótkie recenzje. Wiedziała, że wraz z przeczytaniem tej powieści skazana zostanie na miesiące, a może i lata głodu. Poza bowiem tymi dwoma książkami, z których jedna już miała tytuł bestsellera, Estera Lind niczego większego nie wydała. Niczego od ponad dwóch lat. Wątpliwe raczej, aby nie mogła znaleźć wydawcy, dlatego przypuszczać należało, że szykuje ona coś większego po prostu... Tak, z pewnością tak właśnie było!
Cytat:


„Delirium, czyli sen szaleńca”

Przyjaźń, miłość, lojalność, poświęcenie... czy jest na nie miejsce w świecie wampirów? Czy to, co zdarzyć się ma w mroźnym Rejkiaviku, stolicy Islandii, niesie z sobą coś więcej niż śmierć?
Każda odpowiedź przynosi z sobą tylko kolejne pytania, przez co uczestnicy wydarzeń poruszają się jakby we śnie, chorym śnie – delirium, gdzie nic nie jest białe ani czarne, a ścieżkę losu wytyczają jedynie niejasne proroctwa, które zwiastują... koniec wszystkiego.
Czy grupa wampirów, które pragną jedynie zaszyć się na mroźnych pustkowiach, by wieść swój niespieszny żywot będzie w stanie podążyć za pędem wydarzeń?
Czy też zatoną jak inni w morzu krwi?



To niezwykła opowieść. Niezwykła właśnie dlatego, że jest taka zwyczajna. Wampiry Lind, to nie superbohaterowie, których nie ima się żadna broń – to postacie tragiczne, które muszą wciąż dokonywać wyborów miedzy tym co ludzkie, a co boskie. Powieść ta jest nie tylko opowieścią o końcu i początku świata, ale też odpowiedzią na pytanie czy da się żyć na skraju dwóch światów i nie popaść w delirium.
czasopismo Newsweek

Klimat typu: "chcesz rządzić wariatami, sam bądź największym wariatem" nie jest łatwo wykreować, by nie stało się to zbyt abstrakcyjne dla czytelnika. Lind tymczasem nie tylko jest w stanie utrzymać ciągłe napięcie, ale potrafi ona porwać cię w otchłań szaleństwa, sprawić, że zanurzysz się w nim aż po czubek głowy i sam stwierdzisz, że wszystko to tylko dym i lustra, dym i lustra...
pisarz, publicysta D. Kelly Junior

Ta książka to coś więcej niż fantastyka, to zmierzenie się z wszystkimi mitami na temat wampirów i wysączenie z nich najbardziej prawdopodobnej kwintesencji. Po przeczytaniu książki naprawdę zacząłem się zastanawiać czy i mój sąsiad nie jest takim ukrytym krwiopijcą.
krytyk literacki, publicysta J.F. Wolles

Przycisnąwszy książkę do serca jak największy skarb, dziewczyna skierowała się do kasy. Ponieważ drugi kasjer akurat teraz musiał zrobić sobie przerwę na lunach, kolejka do jedynej kasy była naprawdę pokaźna. Akurat by przemyśleć swój zakup lub skubnąć już nieco z fabuły. Tego drugiego jednak nastolatka chciała uniknąć, odwlekając celebrację książki do momentu, gdy znajdzie się w swoim domu, w swoim pokoju, w swoim łóżku. Z nudów więc rzuciła okiem na część najmniej poczytną chyba każdej powieści: notkę biograficzną.

Cytat:


Notka biograficzna
Estera Lind (1975), amerykańska pisarka norweskiego pochodzenia. Jest uznawana za specjalistkę w dziedzinie współczesnej mitologizacji w Ameryce Północnej. Tematem jej twórczości są zwykle byty nadprzyrodzone, szczególnie wampiry.Estera Lind do Stanów Zjednoczonych przybyła już po zakończeniu studiów w Oslo na wydziale dziennikarstwa. Początkowo grała na perkusji w zespole rockowym Per aspera ad astra, jednak po sukcesie jako pisarka, odeszła z zespołu w 2003 roku.Jej pierwsza książka „Noc Kupały” przetłumaczona została na ponad dwadzieścia pięć języków i zdobyła tytuł bestsellera. Autorka została uhonorowana nagrodą Nebula w 2004 roku oraz nagrodą imienia Edgara Allana Poe.

Rudowłosa dziewczyna westchnęła ciężko. Notki biograficzne miały niestety to do siebie, że były zbieraniną suchych faktów i tak naprawdę nie zawierały informacji jakim człowiekiem jest opisywana osoba.

Estera... nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę Estero. Twoje życie musi być takie niezwykłe, może nawet niebezpieczne... Chciałabym chociaż w połowie mieć tak interesujące życie jak ty...”


***


Kalifornia


- Nuuuuuda! Estera odrzuciła niedbale czasopismo i wyciągnęła się na leżaku w swoim patio, w Kalifornii – Wszędzie nuda, umrzeć można!
- To może zaczniesz wreszcie coś pisać?
– podpowiedziała jej przyjaciółka i menadżerka zarazem – Lisa Markins.

Blondwłosa pisarka zmarszczyła groźnie brwi i spuściwszy na nos słoneczne okulary, spojrzała nieprzyjemnie na kobietę obok.

- A może ty pójdziesz wykreować jakiś nowy supertalent, a nie wyciskać soki ze starego próchna? – odburknęła.
- Jak na stare próchno, to się nieźle trzymasz, więc na litość mnie nie bierz. Wolałabym raczej zadbać o wykreowane już talenty niż szukać nowych.
- I dlatego mnie ciągle nawiedzasz?
- Między innymi. Lubię twoje patio, a twoja służąca robi świetną Margarittę.
- Musze ją zwolnić...
- Nie. Musisz się za siebie wziąć.
- Niby jak? Sama widziałaś, że straciłam wenę. Nawet jak 2 dni spędzę nad jedną stroną, to wychodzi sieczka, a nie powieść. Nie mam pomysłu.
- To go poszukaj!
Lisa nie dawała za wygraną – Straciłaś wenę, bo się zacięłaś. To zdarza się każdemu artyście. I większość z tego wychodzi. Kwestia znaleźć przyczynę... Tobie pewnie brakuje chłopa!
- Ekhm. Wiesz dobrze, że ostatniego pogoniłam tydzień temu. Byłam już z biznesmenem, rockmanem, aktorem, poetą, a ostatnio nawet modelem...
- ... który był bardziej zniewieściały niż my razem wzięte. No dobra, może nie chodzi o faceta, a o inna blokadę. Kiedy ostatnio gadałaś z rodzicami?
- Koło świąt.
- A widzisz, za rzadko z nimi rozmawiasz. Może polecisz na tydzień albo dwa do Norwegii?
- Nie chcę.
- Bo...?


Estera zamiast odpowiedzieć od razu, poprawiła okulary i zaczęła nacierać smukłe ciało kremem do opalania.

Bo to by była katorga. Wiem, że moi rodzice wybaczyli mi już dawno, wiem, że jest im mnie szkoda, ale... rodzice Vedela wciąż mieszkają naprzeciw. Wciąż pewnie jest ten cień w oczach jego matki, cień, który mówi mi: Nigdy ci nie wybaczę. Nigdy ci nie wybaczę śmierci mego syna. A wszystko przez to, że to był mój pomysł. Vedel zabrał mnie na spływ pontonem, mimo że miałam nogę w gipsie, mimo że sam ledwo się na tym znał. Chciał spełnić moje życzenie i przypłacił to życiem. Widziałam jak tonie, widziałam jak prąd znosi go do wodospadu, a ja nie mogłam nic zrobić. Ze złamaną nogą nie byłam w stanie nawet utrzymać się na powierzchni wody, a co dopiero pływać. Siedziałam w pontonie i patrzyłam, jak mój chłopak zmierza ku śmierci. I choć z całego serca pragnęłam go uratować, pragnęłam, bym to ja była na jego miejscu, żeby tylko jego ocalić... Na próżno. Bezsilność jest wpisana w...”

- Ziemia wzywa Esterę, Ziemia wzywa Esterę! – Lisa dopomniała się uwagi – Dlaczego to niby nie możesz odwiedzić swoich rodziców?
- Teraz jadą na wycieczkę do Danii, nie będzie ich. Jakbym miała jechać, to dopiero za miesiąc.
- To może i ty gdzieś pojedziesz? Odpoczniesz nieco od zgiełku i cywilizacji... Kto wie czy twoje natchnienie nie czai się gdzieś w mrocznych lasach, albo na szczytach górskich?
- W sumie... kto wie... Może faktycznie powinnam się gdzieś wybrać.


***


Lakeside

... I tak trafiła do Lakeside – miasteczka na krańcu świata.

Gdyby nie słynny anioł, można by uznać, że jest to miejsce zupełnie opuszczone przez Boga. Cicha osada, gdzie wszyscy się znali, a dzieciaki nazywały „ciociami” i „wujkami” sąsiadów, bo i częstokroć było między nimi pokrewieństwo, bynajmniej nie zasługiwała na nazwę kurortu turystycznego. Niemniej to o tym miejscu pomyślała Estera Lind od razu, gdy zdecydowała się na „urlop” od świata mediów i słonecznej, ale zbyt głośnej Kalifornii.

Była tu przed... kilkoma laty, na wycieczce. Wtedy wszyscy turyście – głównie młode gwiazdki i biznesmeni byli strasznie rozczarowani – żadnych sklepów z pamiątkami, aquaparku, spa, a gry w jedynym salonie gier zdawały się pochodzić z epoki przedpotopowej.
Lecz mimo rozczarowania, po kilku dniach pobytu zaczęli lubić to miejsce – doceniać walory natury jak górskie potoki, mroczne lasy, no i tajemnicze jezioro... Gdzieś zniknęły antypatie, podział na lepszych i gorszych... często siedzieli wszyscy razem, stłoczeni w jednym pokoju, a jedna osoba opowiadała mrożące krew w żyłach opowieści o żywych trupach z jeziora czy krwawej pustelniczce... Tutaj właśnie Estera opowiedziała pierwszą, okrojoną wersje Nocy Kupały – opowieści, która potem stała się bestsellerem.
Czy i teraz znajdzie natchnienie?

Kiedy wreszcie wypakowała swoje rzeczy w przytulnym pokoiku pensjonatu pani Abrams, podeszła do okna, by popatrzeć na przykryte mgłą jezioro. Mleczna pokrywa całkiem przysłaniała taflę, ukrywała skutecznie tajemnicze wspomnienia tego miejsca... Nie chodziło tylko o topielców, którzy przecież zdarzają się co roku niemal przy każdym większym zbiorniku wodnym. Kobieta miała raczej na myśli dzieci, które tworzyły niezliczone, dziwne historie rodem z Archiwum X i powtarzały je innym tak długo, aż same w nie wierzyły... chodziło jej też o kochanków, którzy nieraz zachodzili na brzeg jeziora, by tu przy szumie wody ich ciała mogły połączyć się w jedno... By mogli dać sobie odrobinę naturalnej magii.

Westchnienie smutku wyrwało się z jej piersi. Sama miała tego typu wspomnienie na swoim koncie. Wspomnienie kochanka, który ukoił nieco jej ból po stracie narzeczonego, lecz... zniknął, wciąż piekło, choć jego rysy już dawno rozpłynęły się w pamięci. Dlaczego zniknął bez pożegnania? Zapewne znudził się skupioną na sobie pseudo-artystką. Z perspektywy czasu nawet mu się nie dziwiła i tylko o jedno miała żal... że nie wyjawił jej swego imienia.

Opatulona w jesienny płaszcz zeszła po drewnianych schodkach, kierując się do wyjścia z pensjonatu.

- Widzę, że panienka wybiera się na spacer... – zagadnęła ją Beatrice Abrams, wychylając się zza blatu recepcji.

Estera przystanęła. Nie bardzo miała ochotę teraz na rozmowy z kimkolwiek, ale trudno byłoby złamać serce tej przeuroczej staruszce.

- Tak, chciałam zobaczyć z bliska jezioro i zrobić małe zakupy.
- No i bardzo dobrze, nie ma co siedzieć w pokoju, choć mam nadzieję, że się panience podoba...
- Tak, jest bardzo przytulny. Dziękuję.
- Ależ nie ma za co. A wzięła panienka z sobą parasol?
- Nie, ja...
- Oj, to proszę wziąć, bo zaraz pewnie będzie padać. Chmury ciężkie idą od zachodu. Proszę, weź kochaniutka parasolkę mojej wnuczki...
– rzekła kobieta i z uśmiechem na twarzy wyjęła spod stołu rzecz, przez która Estera omal nie wybuchła śmiechem.


- Nie, nie trzeba, naprawdę... – próbowała się bronić, lecz mina staruszki wyraźnie mówiła jej, że to może przeważyć o ich przyjaznych stosunkach.
- Weź, weź. Jest taka milutka... No, weź skarbie...

„Aż za milutka.”

Poddając się czarowi starszej pani, pisarka ugięła się i przyjęła różowe cudo. Na szczęście po złożeniu – nie wyglądało tak źle, a Estera obiecała sobie, że otworzy parasolkę dopiero, gdyby deszcz miał lać się potokami.

Wyszła, zatrzaskując za sobą dębowe drzwi.

Kutak 15-02-2009 16:28

Dzięki Bogu, za drzwiami pensjonatu nie powitała jej ulewa. Deszcz siąpił, jak to zwykli pisać autorzy poczytnych, acz niezbyt ambitnych, kryminałów z gatunku „noir”. W zasadzie nie było nawet tak czuć kolejnych jego kropli, widać je było tylko w kałużach. Za to cały płaszcz, bo w czymś innym niż płaszcz w czarnych kryminałach nie wypadało się pokazać, po paru chwilach był już pełen małych kropelek. O ile nie był to prochowiec. Prochowce po prostu mokły.

Podobnie było z włosami Estery. Pogodna nie była godna parasola, szczególnie tego, a włosy przecież zawsze można wysuszyć. A taki deszczyk był przecież wpisany w tutejszy klimat, stanowił część tej urokliwej atmosfery Lakeside – ciężkiej, mglistej, lecz przy tym kojącej.

W którymś z kolei przewodniku z serii „Lonely Planet”, jednym z popularniejszych prezentów na wszystkie okazje wśród grona dawnych znajomych pisarki, jeden z autorów, o nazwisku na tyle pospolitym, że wręcz niemożliwym do zapamiętania, opisywał zasadę tysiąca kroków. Ponoć jakość miejscowości i pensjonatu na raz można poznać po tym, iż odchodząc od niego na tysiąc kroków w kierunku polecanym przez właściciela, można trafić na coś, co wywoła w nas zachwyt. I obojętne, czy to Koloseum w Rzymie, Praskie Muzeum Seksu, monumentalny biurowiec na Manhattanie czy pięknie wyrzeźbiona przez naturę skała w jakiejś niewielkiej mieścince niedaleko parku narodowego. Od pensjonatu pani Abrams do jeziora było znacznie mniej kroków. Ale może warto było je policzyć?

Przy okazji, przecież Chicago znalazło się w rankingu 10 najbardziej wartych odwiedzenia miast roku 2009. Pewnie zbadają całe Illinois. Ciekawe, jak wyglądałby przewodnik po Lakeside…

Dwieście czterdziesty ósmy krok. Pensjonat zniknął już z jej oczu. Szybko zeszła po schodkach prowadzących w dół skarpy, na których ci bardziej skłonni do ryzyka mieszkańcy miejscowości postawili, na solidnych palach i tonach betonu, swoje domostwa. Dwóch z nich, niemłodych już, zarośniętych facetów (niczym archetypiczni Kanadyjczycy z okolic Alaski) siedziało w leżącej już u podnóża „ogrodu na skarpie” altanie, siedząc nad grillem i popijając jakieś regionalne piwo. Urocze, małomiasteczkowe życie. Może właśnie czegoś takiego potrzebowała?


Trzysta szesnasty. Weszła właśnie na drogę, kiedyś chyba nawet wylaną asfaltem, teraz zasypaną piachem, ziemią i kamieniami. Słyszała już szum jeziora. Tędy pewnie wszyscy amatorzy wędkarstwa muszą przejechać, by trafić na molo, na którym – z tego, co wyczytała na tablicy ogłoszeń przy recepcji pensjonatu – co tydzień mają miejsce zawody wędkarskie imienia Randy’ego jakiegoś tam. Kim był – nie miała pojęcia, zapewne jakiś lokalny bohater, żyjący albo parę domów obok, albo w pamięci większości mieszkańców. Może warto się dowiedzieć? Tego typu historie często mają swoistą… moc?

Sześćset osiemdziesiąty pierwszy. Po zejściu z drogi i zmoczeniu nietanich w końcu butów w błocie, które starannie ukrywało się pod warstwą liści, dotarła nad jezioro. W miejsce, gdzie nie ciągnął się żaden deptak. W okolicę, której jeszcze nie widziała. Co zresztą nie było specjalnym zaskoczeniem – chyba nigdy nie trafiła w tej miejscowości dwa razy na ten sam fragment jeziora…

Nie widziała jeszcze nigdy okolicznych wysp z tak bliska. Podczas ostatniego w tej okolicy pobytu chcieli wybrać się na rejs motorówką pomiędzy nimi, ale – co dziwne – żaden z tutejszych nie chciał ich tam zawieźć. Mówili o licznych konarach i poprzewracanych drzewach, które mogą powodować zakleszczenie się silnika łodzi czy też nawet – w najgorszych przypadkach – uszkodzenie bądź wywrócenie całej łódki, ale pragnący tajemnic i wrażeń umysł Estery podpowiadał jej od razu kolejne tajemnice. I chociaż sama nie paliła się do przygód pokroju tych, które przeżywali w zamku Vlada bohaterowie „Nocy Kupały”, to tajemnice wysp znów zaczęły ją pociągać…

Tak! Wypatrzyła go! Jedna z wysp, jedyna, którą widziała z każdego brzegu jeziora. Pusta, bez żadnego drzewa czy krzewu, wydawało jej się, że nawet trawy są tam wypalone. Na jej środku krzyż. Zawsze we mgle. Jedyna odpowiedź na pytanie „Co jest na tamtej wyspie?” inna niż „Nie wiem”, brzmiała „No krzyż, nie widać?”. Mieszkańcy, jak widać, niezbyt chętnie dzielili się okolicznymi legendami. A może była to też wina tego, że od początku przedstawiała się jako, wówczas jeszcze początkująca, pisarka…?

Coś poruszyło się w krzakach. Niemal podskoczyła z wrażenia! Stała przecież sama nad brzegiem bezkresnego jeziora, z dala od ludzi, w stanie Illinois, który nigdy nie słynął z bezpieczeństwa. Na dodatek była przejezdna, jeszcze nikt jej nie widział, poza panią Abrams, ale to staruszka, ona też zawsze mogła zeznać, że nie zapamiętała jej twarzy… Złodzieje, porywacze, mordercy… Zodiac w prawdzie działał w okolicach San Francisco, ale…

- Hej! Ty! – zawołała Lind, gdy tylko zauważyła wystającą zza drzewa głowę dziewczynki. Ta spojrzała na kobietę i podeszła do niej spokojnym krokiem – Ładnie mnie przestraszyłaś… Co Ty tutaj robisz?

- Teraz przed panią stoję i… - zaczęła mówić mała. Była jeszcze w tym wieku, gdy nie zna się poczucia wstydu czy skrępowania.

- No dobrze, ale wcześniej?pisarka poważnie się zastanawiała, co to za dziecko. Co robi nad jeziorem? Na pewno ma gdzieś tu rodziców, jest za dobrze ubrana… Puszczanie dzieci na dwór w taką pogodę to już błąd –a co dopiero nad jezioro!

- Bawiłam się w chowanego.

- W chowanego? A z kim?

- Przecież z panią. Ale teraz pani mnie znalazła, więc to ja będę szukać. Mam już liczyć?

- Nie, nie, poczekaj… - rzuciła szybko Estera. „Eh, no tak, dziecięca logika…”, pomyślała, patrząc się na dziewczynkę i jej szczery, rozbrajający uśmiech. – Jak masz na imię?

- Daisy. To imię to stokrotka, to znaczy, że jestem jak kwiatuszek… A przynajmniej ja tak mówię. Tatuś twierdzi, że amerykańskie imiona gów…

- No, no, już! – zawołała szybko ta dorosła. – Ja jestem Estera.

- Estera. Ładnie. A co tu robisz, Estera? Bo chyba nie jesteś stąd…

Dziecięce pytania, często nieprzemyślane, zmuszają dorosłych do dwóch rzeczy. Jednej prostej i najlepiej zabawnej odpowiedzi, dla dziecka. Drugiej zaś dużo bardziej przemyślanej dla samego siebie. No bo właśnie. Co ona tu robi…?

Mira 22-02-2009 18:45

- Ja... eee – zająknęła się Estera, mając zupełną pustkę w głowie.

Patrzyła wprost w zdziwione nieco oczy dziewczynki, jakby to z nich miała odczytać odpowiedź na zadane pytanie. Nagle bowiem brak weny, dawny kochanek, złe wspomnienia... wszystko to przestało być istotne. Estera Lind poczuła po raz pierwszy, że coś jeszcze ją tu ściągnęło, w to zapomniane przez Boga miejsce i choć wydawało się, że już... już powód ten jest w jej zasięgu, umykał z umysłu jak garść piasku, przesypującego się między zaciśniętymi palcami.

„Po co tu się zjawiłam? Po co... po co...?”

- Ja... chyba potrzebowałam odmiany.
– wykrztusiła w końcu, lecz dziewczynka zaraz uderzyła w nią kolejnym pytaniem:
- I co? Odmieniło się pani?
- Nie, to znaczy tak trochę... może. Dopiero w sumie przyjechałam.
- Aha. To możemy się już bawić?
- A nie powinnaś już wrócić do domu Daisy? Naprawdę mocno pada.
- Nie, to znaczy tak trochę... może.
– dziewczynka powtórzyła jej własną odpowiedź i Estera nie mogła się nie uśmiechnąć.
- Chodź, odprowadzę cię. – przemówiła łagodnie.

O dziwo Daisy posłuchała. Szły więc wydeptaną w gąszczu dróżką w stronę miasteczka trzymając się za ręce. Dziewczynka była nie tylko niezwykle ufna, ale i radosna. Cały czas albo tańczyła, albo śpiewała.

Baba z wozu
A z rynny
Ktoś niewinny
Deszczówka
Gada
Gadu
Gadu
Gada
Bo tak
Wypada

Baba z wozu
Jednak skacze
Nie może
Być inaczej
Skacze
Skoku
Skoku
Pomału
Po trochu

Baba z wozu
A deszczówka
Szuka
Miękko
Cienko
Śpiewa
Bo prosto
Z nieba
A tu
Ziemia!*


Dla większego efektu Daisy podskoczyła i mocno tupnęła o ziemię, na szczęście były już na asfaltowej drodze i wybryk ten nie poczynił takiego spustoszenia na spodniach Estery, jakby miało to zapewne miejsce w przypadku błocka.

Ponieważ sama miejscowość nie była wielka, dziewczynka szybko doprowadziła swoją opiekunkę pod drzwi zaniedbanego domu-bliźniaka o brudnej, ciemnoczerwonej dachówce i obdrapanym żółtawym tynku. Mała nie nacisnęła jednak na dzwonek, nie zapukała, spojrzała tylko nad wyraz poważnie na Esterę. Cóż miała robić?
Przezwyciężywszy onieśmielenie zapukała. Czego się bała? Przecież rodzice takiej sympatycznej dziewczynki nie mogliby być jakimiś potworami, prawda? Z pewnością też zrozumieją, jeśli odmówi zaproszenia na ciastko czy innej formy podziękowania z ich strony...

Słysząc zbliżające się kroki kobieta starała się rozważyć w myślach wszystkie ewentualności, jednak rzeczywistość i tak miała ją zaskoczyć...


* Deszczówka – kreskówka, Stare Dobre Małżeństwo

Kutak 16-03-2009 18:00

- Eee... A może pójdziemy gdzieś jeszcze? - odezwała się nagle Daisy, spoglądając to na drzwi, to na kobietę - Pobawimy się albo... Albo...

Coś było nie tak. Zdecydowanie nie tak. Nie zauważyła tego wcześniej, jak mogła, przecież jest pisarką, przecież winna widzieć więcej! W oczach małej widać było smutek. Po prostu smutek. Nie strach przed reakcją mamy na fakt, iż całe spodnie ma w błocie, nie lęk przed tym, że tata może znowu będzie pijany, nie irytacje koniecznością posprzątania pokojem czy niechęć spowodowaną tym, że dziś do obiadu znowu będzie podany szpinak. Smutek był uczuciem wyższym, często mylonym z innymi formami złego nastroju. Był zdecydowanie dojrzalszy, trudniejszy - to trzeba umieć, tego trzeba się nauczyć. Czy tu to potrafią? W tym miasteczku panowała przygnębiająca aura, to fakt. Czy każdy tu od dziecka potrafi się smucić?

Jej oczy... Widziała podobne raz w życiu. Były to marmurowe oczy anioła na drodze do Lakeside.

Co musiało dziać się w dziecięcym umyśle małej Daisy?

- Trochę to już chyba za późno, nie można tak uciekać sprzed drz... - słowa pisarki przerwał szczęk otwieranego zamku.


- Jesteś. - stwierdził mężczyzna, uchylając drzwi na tyle, by dziewczynka mogła wślizgnąć się do środka. - Dziękuję. - rzucił jeszcze w kierunku kobiety, tak jakby od niechcenia, po czym zamknął drzwi. Nie trzasnął nimi, chociaż pasowałoby to lepiej do sytuacji. Po prostu zamknął, nie patrząc nawet na twarz Estery, nie zwracając uwagi na jej mimowolny, życzliwy uśmiech, na pytające oczy. Jakby w ogóle jej nie zauważył.

Jeszcze parę sekund postała przy drzwiach. Nie słychać było krzyków w rodzaju "A gdzież ty się pałętasz!?", nikt nie mówił, że obiad jest już gotowy, nawet gadatliwa dziewczynka nie powiedziała ani słowa. Parę kroków, przerwa, potem znów parę kroków. I cisza.

Powoli opuszczała "posiadłość" rodziców Daisy. Schodki, chodniczek, bramka. Coś tu jest nie tak. Ta rodzina nie jest normalna, nie takie znała, nie takie mieszkają na wsiach. Rodzina z prowincji na północy Stanów zawsze zaprasza na herbatkę, zawsze pokazowo, żartobliwie skarci wchodzące do domu dziecko, zawsze zamieni słowo. Nawet nie z życzliwości, napędza ich po prostu ciekawość. Szczególnie jeśli dziecko odprowadza ktoś obcy!

Ta rodzina musi mieć jakąś tajemnicę. Przysłowiowego trupa w szafie. A może i dosłownego? Coś tu musi się dziać. Ojciec, on miał coś takiego w oku, coś niepokojącego, błysk, ale nie taki dobry, nie taki, jaki mieć powinien. Poza tym który ojciec siedzi w domu o tej porze? Czy to nie dziwne? Nie pracuje? Nie szuka pracy? Nie skoczył nigdzie z kolegami, na piwo, kawę? Nie naprawia samochodu? A może nie ma? Nie, powinien mieć, dom ma przecież garaż. To matka powinna otwierać drzwi, szczególnie w takiej sytuacji. To wszystko było tak zwyczajne, a zarazem nienormalne...

- Nie, Estera - odpowiedziała nagle w myślach na swój monolog - To Ty jesteś nienormalna. To przecież zwyczajna rodzina, normalny ojciec, który pewnie ma wolne, może chorobowe. Dżinsy, flanelowa koszula, niedopięta - przecież sama wiesz, że faceci często chodzą tak po domu. Ale ty szukasz wszędzie zła, tajemnicy, niezwykłości - oto i piętno twego zawodu, twego postrzegania świata, tak mści się na tobie wykorzystywana dla zarobku wyobraźnia! Kim jest jej ojciec? Vladem Draculą? Ich dom to smocza pieczęć? A może kryją u siebie któryś z kamieni? Nie? Uśpionego wampira, ich pana, którego jako banda doskonałych ghuli strzegą od lat?! - krzyczało jej "ja".

Coś musiała ze sobą zrobić. Deszcz padał, robiło się coraz zimniej, a jej myśli toczyły ze sobą walkę. Nie może jej zakończyć, ale odłożenie w czasie... Czemu nie. Może do tej chwili dowie się czegoś więcej o dziewczynce...?

Była naprawdę blisko centrum. Zza mgły wyłaniał się neon z filiżanką kawy i jakąś nazwą. Dalej, z tego co pamiętała, były sklepy, mała restauracyjka, typowy klub motocyklistów i kierowców tirów, biblioteka... Całkiem sporo miejsc, by zająć się tam... czymkolwiek.

Mira 25-03-2009 00:49

„Jestem obca.” – ta banalna myśl prześladowała ją na każdym kroku, gdy spacerowała w deszczu wyludnionymi uliczkami Lakeside.

Wszystkie ubrania kobieta już dawno miała przemoczone, więc deszcz przestał robić na niej wrażenia. Początkowo pragnęła tylko iść i iść przed siebie, jakby w ten sposób mogła oddalić własne jestestwo. Kiedy zaś zapragnęła gorącej kawy, która mogła dostać w pobliskiej restauracji, przedstawiała sobą raczej obraz nędzy i rozpaczy niż znaną pisarkę.

Czy chciała zostać rozpoznaną przez kogokolwiek? Czy chciała ryzykować, że ktoś cyknie jej z ukrycia zdjęcie aparatem komórkowym, które później stanie się przyczyną spekulacji pierwszych stron brukowców: Czy Estera Lind bierze narkotyki? Estera stacza się na dno! Sławna pisarka ma depresję poporodową!!! – wszystkie te bzdurne nagłówki były tak samo prawdopodobne, jak te, które faktycznie ukazały się, gdy Playboy złożył jej propozycję pozowania. Co prawda nie powinna narzekać, bo dzięki temu skandalicznemu newsowi wyszła z cienia na światową arenę, a poczytność jej książek wzrosła dwukrotnie...
Postanowiła ominąć miejsce publiczne szerokim łukiem.

Chory... chory świat. I ja jestem chora...”

Nie bardzo już widząc cel w dalszej wędrówce, Estera obróciła się na pięcie i postanowiła wrócić do pensjonatu. Dobrze, że menadżerka wcisnęła jej na drogę butelkę wiśniówki kanadyjskiej, będzie miała się czym rozgrzać...

I tak znów trafiła okolicę jeziora, które było jeszcze bardziej pokryte mgłą i nieprzyjemne niż wcześniej – o ile to oczywiście możliwe. A może to ona tak reagowała na wodę? Utrata marzeń, utrata ukochanego, strach o dziewczynkę... tylko z tym jej się kojarzył ów żywioł.

Nagle usłyszała jakiś niepokojący dźwięk z daleka. Przystanęła pośrodku dróżki. Czyżby ktoś krzyczał? Nie, chyba... a jednak znów to usłyszała! Niesiony wiatrem głos od strony jeziora. Porzucając pożyczoną parasolkę, która sama już dawno przemokła, Estera przeskoczyła kilka krzaków, by znaleźć się bliżej brzegu. Nasłuchiwała... Tak, znów to samo, ktoś coś wołał!

Wytężyła wzrok i faktycznie dostrzegła kilkadziesiąt metrów dalej pośród mgły chyboczącą się na wzburzonych falach łódkę, a w niej... ktoś siedział czy raczej rzucał się, jakby był skrępowany.

- Pomocy!!! Jest tu kto?! – krzyknęła Lind w kierunku drogi, z której nadeszła, jednak doskonale wiedziała, ze nikt poza nią nie spacerował w taka pogodę.

„Co robić? Co robić? Co robić?!”

Zanim odpowiedziała sobie na te gorączkowe pytania, z przerażeniem zauważyła, jak łódka przewraca się pod silniejszym naporem wiatru. Jeśli ktoś był w środku... wpadł zapewne do wody i jeśli nie mógł ruszać rękami... tonął!


Nie zastanawiając się już dłużej, odrzuciła torebkę, zdjęła płaszcz, koszulę, buty oraz skarpetki i... weszła do jeziora. Ignorując przeszywające mięśnie zimno, rzuciła się w kierunku przewróconej łodzi. Czas najwyższy, by karta pływacka na coś się przydała...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:48.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172