Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-02-2009, 02:29   #1
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
[Storytelling] I fought the Law 2 (18+)

I FOUGHT THE LAW 2


ISSUE #1 - Getting them together.

Staten Island. Nowy York Spokojna dzielnica, najmniej zasiedlony fragment Nowego Yorku. Choć ostatnio…sielanka i idylla tego miejsca zostały w jakiś sposób zakłócone. Zmącone przez dwójkę istnień i ich nadnaturalne wynaturzenia. Noc zdawała się przychodzić szybciej z każdym dniem i była coraz dłuższa. Wraz z tym bardziej niebezpieczna. Krążyły plotki o niewyraźnych, jedynie pozornie ludzkich sylwetkach, które kroczyły w mroku szukając ludzkiej krwi i mięsa, aby móc się nimi pożywić. Jaki był ku temu powód? Jaki motyw? Co też można było osiągnąć przez tego typu zachowanie? A może…może po prostu persony odpowiedzialne nie chciały osiągnąć niczego konkretnego? Może ich celem było najzwyklejsze sianie chaosu i destrukcji? Zapewne były jednostki, które chciałyby poznać ową tajemnicę. Choć…niektórym wystarczyło jedynie rozwiązanie problemu, pomijając męczący krok jakim było zbieranie faktów. Wiał ciepły wiatr, zaś dom stojący na uboczu i nie wadzący absolutnie nikomu, nie wyróżniał się niczym od podobnych mu konstrukcji. Jeśli nie liczyć informacji, że w ostatnim czasie zmienił właściciela, a także zyskał kilku nowych „domowników” jak i nieproszonego gościa. Drzwi na ganku otworzyły się, cicho skrzypiąc.
- Hmph…
Na parterze rozległ się cichy, basowy pomruk. W tym czasie, białowłosa dziewczyna siedziała przy oknie w sypialni, na pierwszym piętrze, wpatrując się w świat za szklaną barierą. Cyntia. To imię brzmiało teraz pusto i sztucznie. Dawno już straciła prawo aby się nim posługiwać. Jednak teraz straciła coś jeszcze. Kontakt z dwójką swoich sług pozostających na dole. Wydarzenie nastąpiło gwałtownie i niespodziewanie. W ułamku sekundy, zupełnie jakby ktoś wyłączył żarówkę. Ogarnął ją dziwny, nietypowy dla niej niepokój, jak i odczucie niespotykanej dotąd aury. W jakiś sposób skażonej energią, którą sama manipulowała, jednak o sile i żywotności, której pozazdrościłby niejeden śmiertelnik.
Nass'ri, pogrążony w stanie, który był połączeniem medytacji i snu, dopiero po chwili wyrwał się z otępienia, widząc, że z jego podopieczną dzieje się coś…niezwykłego, co do tej pory nie miało miejsca, mimo licznych huśtawek nastrojów. Usłyszał także skrzypienie desek z dołu.

Transport V-12. Przewożenie więźniów jeszcze nigdy nie było tak skomplikowane i męczące dla konwojujących. Zwłaszcza gdy moc owego więźnia potrafiła zmienić ich permanentnie w nieożywione przedmioty, gdyby zdołał się wyzwolić. Johnny był swojego rodzaju VIP’em. Inhibitor na czole skutecznie zakłócał jakiekolwiek próby użycia nadnaturalnej zdolności, zaś stylowe kajdanki na rękach uniemożliwiały finezyjne ruchy w celu jego ściągnięcia. Transporter przypominał bardziej militarny NPC niż policyjną furgonetkę. Mimo, że mężczyzna pozostawał sam w swym (chwilowym) miejscu pobytu, od reszty świata odgradzały go grube blachy. Gdzie go wieźli? Cóż, nie miał pojęcia, ale z pewnością nie miał być to przytulny, pięciogwiazdkowy hotel. Wsłuchiwał się w rytmiczne rycie asfaltu na zewnątrz. Do momentu gdy usłyszał donośny szum. Potem nastąpiła eksplozja, która omal nie rozsadziła mu bębenków, zaś cały świat zaczął się kręcić. Koziołkować…a raczej dachować. Drzwi puściły, zaś dzielny cukrzyk został wystrzelony na zewnątrz, jak z katapulty, i zapoznał się z ciepławym asfaltem. Skołatany, podniósł się chwiejnie, odnotowując, ze mimo ogromu wypadku, sam miał tylko zdartą skórę z ręki i potłuczoną skroń. Gdzie…gdzie właściwie byli? Wyglądało to na jakąś mało uczęszczaną, wiejską drogę. Ale fart! Jednak jego przewoźnicy nie mieli tyle szczęścia. Dwóch strażników właśnie wyczołgało się z transportera. Zwłoki trzeciego były dobrze widoczne, pośród płonących kawałów pojazdu, które tliły się jak ogon komety.
- Nie ruszaj się skurwielu, bo zastrzelę!
Rzucił jeden z dwójki konwojentów, panicznie sięgając po broń. Tym razem Johnny nie miał zbyt dużego wyboru. Wciąż był skuty, zaś inhibitor uniemożliwiał mu jakiekolwiek działania przy pomocy swego talentu…w tym momencie ujawnił się prowodyr.
- Nie o niego powinniście się martwić.
Wielkie, ponad dwu metrowe monstrum, którego kroki odbijały się głucho pośród bezkresu. Jego szary kostium, który był chyba bardziej metalowy niż rozwalony w drobny mak transporter, przywodził na myśl czołg. Prawica, ściskająca zmodyfikowaną, personalną wyrzutnię pocisków, uniosła się bezwzględnie. Broń przełączyła tryb, uwalniając salwę ołowiu, która rozdarła obrońców prawa na krwawe strzępy.
- Ty jesteś tym gościem od słodyczy?
Dla każdego innego zapytanie brzmiałoby zabawnie, jednak kiedy w człowieka mierzył chodzący pancernik, ten odkrywał nagle, że poczucie humoru wyprowadzało się tak daleko jak to możliwe, nie zostawiając nowego adresu. Tak dla pewności.



Meanwhile…in the Vault. Daleko od NY. Colorado. Rząd USA, początkowo bezradny wobec przestępców przejawiających nadnaturalne moce, szybko rozwiązał problem, inwestując w nowy projekt, przedstawiony przez anonimową grupę inwestorów. Przestępcy, którzy gołą ręką potrafili wybić dziurę w betonowej ścianie, lub spojrzeniem zmienić stan skupienia stali, zdecydowanie nie mogli przebywać w zwykłych ośrodkach korekcyjno-poprawczych, pośród normalnych więźniów. Istniała oczywiście Ryker's Island, jednak ta, ostatnimi czasy była już niemal przepełniona. Tak też, w 1986 roku, powstał VAULT. Wzmocnione ściany, zmechanizowane systemy obronne, supressory mocy, całodobowy monitoring, strażnicy noszące zbroje wspomagane. A także, w ekstremalnych wypadkach, pomoc super bohaterów. Wśród „gości” placówki krążyła teoria, że gdy już ktoś zostanie tam zamknięty, nie ma ucieczki. Ludzie wchodzą, ale nie wychodzą. Chyba, że pomoc nadejdzie z zewnątrz. To zdarzało się jednak niezwykle rzadko.
- Dzień dobry panie Drake. Czas na nasze cotygodniowe badania.
Zmechanizowane drzwi celi otworzyły się, niosąc ze sobą pogłos charakterystycznego chrobotu, oraz odgłos pary butów. Oświetlenie przeszło w normalny tryb, zapalając halogenowe lampy i ujawniając zawartość celi. Umięśniony mężczyzna, odziany w pomarańczowy mundur więźnia i trzymany przez aparaturę, której części składowe stanowiło adamantium, uniósł ogoloną głowę aby spojrzeć na swojego gościa. Choć nie musiał. Znał kobietę aż za dobrze. Mary Claine. I jej zestaw narzędzi dostosowany do „specjalnych” pacjentów, o których skórę zwyczajne igły łamały się jak zapałki, a urządzenia pomiarowe wariowały przy najprostszej diagnostyce. Ile razy już ją widział? Ile tygodni już minęło odkąd został osadzony w tym miejscu? Pamięć zaczynała mu płatać figle. Jednak nie sądził, że także i zmysły. Rey potrząsł głową. Podczas gdy pani Claine rozpakowywała swoją torbę, dokładnie nad jej głową pojawiło się coś nietypowego. Ze ściany powoli, jednak pewnie, poczęła wynurzać się sylwetka. Najpierw była to jedynie zamaskowana łepetyna, nakryta kapturem. Potem opancerzone tors i ręce. Dwójka białych wizjerów zogniskowała się na więźniu, potem zaś na nieświadomej śmiertelnego zagrożenia kobiecie. Ręka okuta w biały, wspomagany pancerz, poczęła zmierzać w stronę przyszłej ofiary…



Odgłosy tłuczonych szyb. Pękających czaszek. Krzyki gwałconych kobiet. Śmiechy oprychów pozbawionych jakichkolwiek, wyższych emocji. Losowo wzniecane pożary. Grzech. Tyle grzechu i zepsucia.Hell’s Kitchen. Idealne miejsce do łowów. Niektórzy jednak powinni uważać…ten, kto dla jednych jest drapieżnikiem, dla innych może być niczym więcej jak kolejną ofiarą. Kobieta stojąca na dachu pamiętającej lepsze dni kamienicy wiedziała o tym aż za dobrze. Ciemność była sojusznikiem, a ona… dokładnie wybierała swe cele. Kto dzisiejszej nocy? Włamywacze? Gwałciciele? Może mordercy? To miejsce było niczym mega-market syfu i obrzydliwości. Na brak produktów nie można było narzekać. Trzask szkła spotykającego się z chodnikiem. Głosy.
- Uważaj co robisz! Nie tak głośno, ty pieprzony idioto!
- Zamknij się do ciężkiej cholery…nikt nie jest takim idiotą, żeby się zainteresować.

Jednak pierwsza opcja. Tak blisko, jedynie kilka pięter w dół. Niemal na wyciągnięcie ręki. A może ostrzy? Dalsze rozeznanie pozwoliło bliżej ustalić tożsamość ofiar. Kilku czarnoskórych ćpunów, szukających łatwych pieniędzy z kradzionych telewizorów w celu zakupienia drugiej jakości używek. Nic nadzwyczajnego. Nikt nie będzie za nimi tęsknił. Nikt nie zapłacze. Skok. Już prawie…skok. Jednak nie. Gwałtowny szum i blask za plecami. Przestraszone, niedoszłe ofiary zrywające się do biegu. I główny winowajca. Kilka metrów od kobiety znajdowała się postać, zakuta w czarny, wspomagany pancerz. Błękitny wizjer rogatego hełmu, przekrzywionego w wyrazie zastanowienia, za którym to skrywała się (zapewne) ludzka twarz. Postać założyła na siebie ręce, przyglądając się zabójczyni. Oszacowywał ją? Śmiał się z niej w duchu, jak postaci z przeszłości? W końcu, metaliczny glos przemówił z wnętrza zmechanizowanej zbroi.
- Grzech? Jestem Black Dragon. Mój sojusznik chciałby skorzystać z Twoich usług.
Mimo, że głos był zniekształcony, nie niósł ze sobą prześmiewczego tonu. Kimkolwiek był ten typek, traktował ją jak równą sobie, bez jakichkolwiek uprzedzeń.

 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 12-03-2009 o 13:29.
Highlander jest offline  
Stary 14-02-2009, 04:27   #2
 
Kejmur's Avatar
 
Reputacja: 1 Kejmur jest na bardzo dobrej drodzeKejmur jest na bardzo dobrej drodzeKejmur jest na bardzo dobrej drodzeKejmur jest na bardzo dobrej drodzeKejmur jest na bardzo dobrej drodzeKejmur jest na bardzo dobrej drodzeKejmur jest na bardzo dobrej drodzeKejmur jest na bardzo dobrej drodzeKejmur jest na bardzo dobrej drodzeKejmur jest na bardzo dobrej drodzeKejmur jest na bardzo dobrej drodze
Nass'ri wpatrywał się raz to w ulicę za oknem, a raz na swój ogon, będąc znużonym tym mało aktywnym dniem. Po ostatniej niespodziewanej wizycie był z lekka zdziwiony, ale jakoś specjalnie to nie wpłynęło na jego osobę. Szanował przeciwnika, ale nie przejmował się tym specjalnie, szczególnie znając jego dziwne usposobienie. Zamknął oczy i zatopił się w przemyśleniach. Zastanawiał się nad ostatnimi miesiącami - wybór Staten Island na ich siedzibę nie był zły, a jak na Nowy Jork dzielnica była naprawdę spokojna, szczególnie że miasto było naprawdę duże. Oczywiście na ludzkie standardy. Tam, skąd pochodził i pracował takie metropolie nie były niczym wyjątkowym. Biła od nich dziwna potęga i harmonia, której nie mogły oddać nawet najbardziej finezyjne ludzkie dłonie. Tak, niebiański raj był miejscem wyjątkowym, jednak nie będzie dane mu tam za szybko wrócić. Potraktowali go jak śmiecia, gdyż śmiał zakwestionować jedną sprawę... i zamienili w małego, odrażającego stworka. Wygląd nie był problemem - to można było łatwo naprawić, po prostu zmieniając swój imidż. Raczej problemem było to, że wraz ze zmianą prawdziwego ciała jego moce zostały mocno ograniczone. Oczywiście kolejny sądny dzień nadejdzie i on będzie tym razem rozdawał karty. Był po prostu święcie o tym przekonany. Gdyż posiadał jedną istotną rzecz, czyli mianowicie czas. A poza tym ludzie, mutanci i te inny wybryki boskiej kreacji... były rozkosznie zabawne, a każda obserwacja przynosiła ciekawe nowinki, które krzętnie notował. Ci, którzy go wygnali za to, gdyż śmiał zasugerować, że śmiertelnicy powinni zostać ich niewolnikami. I co z tego ? Wypuścili zwierzynę z zagrody i patrzcie co się dzieje. On mógł się ironicznie uśmiechnąć, a pewnie tam na górze wyklinają to, że ludzkość dopadła ta zżerająca, wszędobylska zaraza zła... Ha ! Nie wierzyli, że ludzie i wszelkie inne śmiertelne twory mają potencjał. No to mają za swoje. Skoro nawarzyli piwa, niech teraz sami go wypiją. A browar był zaskakująco niezłym napojem, dodał z pewnym samozadowoleniem. Ale jak już dojdzie do siebie, wtedy w końcu jednak wprowadzi swoje plany w życie. Narazie musiał odzyskać to, co stracił. A to nie było jak na tą chwilę zbyt proste.

Chwycił za swój ogon i zaczął się nim bawić. Ta Cyntia... znowu się bawi swoimi nieumarłymi "lalkami". Z pewną odrazą musiał przyznać, że jednak mu była potrzebna. Nie żeby jej nie cierpiał. Wręcz przeciwnie - była na swój sposób intrygująca, a czasem potrafiła go nawet rozbawić. A poza tym dziwną radość sprawiało mu docinanie jej, gdy popełniała jakiś prosty w jego mniemaniu błąd. Dzisiaj nie chciało mu się za bardzo obserwować tego, co ona będzie wykonywać czy których znowu zwłok użyje. To była rutyna, która stała się już normalnością. Chodzili, wabili ofiary, a potem zabijali, by mogła sobie przywołać armię zombiaków czy szkieletorków... W sumie uśmiechnął się pod nosem, widząc oczami wyobraźni sceny jak z horrorów klasy B. Chociaż musiał przyznać, że ich działalność zaczęła za bardzo zwracać uwagę tych mend z mocami. Muchy zlatywały się do padliny, a on tego nie lubił. Zatopił się w myślach po raz kolejny i tym razem jego oczy zamknęły się na parę dłuższych chwil. I wróciły wspomnienia, gdy jeszcze go nazywano Emanuelem…

* * * * * *

Pierwszy był gest boskiej dłoni
Potem światłem się objawił
i na końcu nastały dwie krainy - ta ziemska oraz niebiańska

Sam Bóg wykreował wszystko od podstaw i utworzył nas, anioły, by mu służyli radą oraz swoimi dłońmi w pracy. Z początki pojedyncze jednostki, potem setki, aż w końcu miliony. Razem z jego radą i naszymi mocami stworzyli miejsce idealne – niebiański raj. Miejsce, gdzie każdy mógł się poczuć wyjątkowy, a potęga od niego bijąca mogła być przytłaczająca. Jednak nawet On nie mógł stworzyć czegoś, co by nie miało jakiejś skazy. Z początku małe zadrapanie, w które potem się wdarło zakażenie, a w końcu wytworzyło się coś, co było odrażające. Tym czymś było zło – które pojawiło się w paru jednostkach, które śmiały zakwestionować święte, ostateczne prawo. Tym kimś byłem ja. Jednym z nielicznych, którzy zapoczątkowali coś, co potem miało wywołać lawinę. Społeczeństwo, gdzie nie istniały choroby, zgnilizna czy przemoc zaczęło się chwiać u podstaw. I w końcu doprowadziło do nieodwracalnych na zawsze zmian.

Emanuel, sekretarz samego Stworzyciela spojrzał na stertę dokumentów, które się zebrały w ostatnim czasie. W sumie to była nudna, nużąca praca. Był poirytowany tym, że nie mógł użyć mocy, gdyż Bóg stwierdził, że jeśli czemuś ufał, to moim dłoniom oraz oczom, a nie samej wewnętrznej energii. Dla Emanuela brzmiało to dziwnie, jednak nie śmiał kwestionować jego woli. Gdy przewracał kolejne papierzyska, jego oczom rzuciła się specyficzna pieczęć. Skrzydła, do których były doczepione specyficzne, długie rogi. Nie zastanawiając się, otworzył ją i się zdziwił treści. A więc szykowała się jakaś… wojna, a on miał pomóc w organizowaniu pierwszych oddziałów. Zamrugał oczami i jeszcze raz spojrzał. Nie, to było niemożliwe. Wojna ? Po co ? W jakim celu ? A więc to, że pojawiło się coś niezwykłego nie było przypadkiem… z powrotem zapieczętował wiadomość i gdy już miał ruszyć, usłyszał pukanie do jego rezydencji. Pstryknął palcami, a drzwi same się odsunęły, wpuszczając do środka. Odwrócił się spokojnie i ujrzał starego, dobrego przyjaciela. Osobnik ten spoglądał na niego brązowymi oczami, ubrany w długą czarną szatę i długie do ramion czarne włosy. Dzisiaj się uśmiechał widząc jak kiedyś on się tak diametralnie różnił. Ten z dziwnie zawadiackim uśmiechem na niego spojrzał, a ten mu odpowiedział tym samym. Gestem zachęcił go, by usiadł, a ten od razu się zgodził. I tak się zaczęła ich rozmowa, którą pierwszy zagaił Emanuel.

- Witaj Arisie. Wybacz, ale jestem z lekka zajęty, więc szybko powiedz swoje.
- Ahhh… konkretny jak zawsze. Dobra, nie będę Cię zanudzał przyjacielu. Chociaż chętnie bym jeszcze o czymś dłużej poplotkował, taki już jestem. Ale powiem wprost, mianowicie słyszałeś o ostatnich nowinach? To, że jakieś istoty pojawiły się u naszych głównych bram…


Słyszał i zastanawiał się czym były te istoty. W każdym razie nigdy nie usłyszał odpowiedzi od ich Stwórcy. Czy były jego kreacją ? Czy powstały po to, by ich sprawdzić ? A może jeszcze istniała siła, która mogła zagrozić jemu samemu ? Ta myśl go uderzyła, ale musiał przyznać, że była intrygująca. Aris uśmiechnął się, widząc zamyślenie na twarzy Emanuela. I on doskonale znał jego myśli.

- Jakby istniało coś takiego, czego ON nie stworzył… chociaż z drugiej strony tego nie wykluczam. Ba, chętnie się dowiem co to.

Emanuel zdziwiony spojrzał na niego, a on lekko się zaśmiał. Lubił zaskakiwać tego, którym nazywali Wiedzącym. I sprawiało mu to dziwną radość. Jednak sekretarza miało zaskoczyć jeszcze bardziej coś innego. Kolejne, jeszcze bardziej intrygujące wyznanie.

- Przybyłem tutaj, by się dowiedzieć, czy mnie wybierzesz na głowę nowej armii. Możesz już zmazać to zaskoczenie z twarzy – po prostu mam swoje metody by się dowiedzieć tego, co chcę. I pamiętaj o jednym, mianowicie o tym, że nie tylko poza bramami coś zaczyna gnić, ale także od środka. I ten smród zaczyna się coraz bardziej unosić. I się zaczynam nim się właśnie dusić…

Gdy Emanuel się otrząsnął, dostrzegł, że jego gościa już nie było. Gdy sięgnął po papiery, jedyne, co widział przed oczami te dziwnie przekrwione oczy. I wiedział, że to był omen. Omen, który miał raz na zawsze sprowadzić go na ścieżkę, z której już nie mógł nigdy uciec…

* * * * *

Nass’ri obudził się. Poczuł dziwne szarpnięcie, a jego umysł i ciało, które były połączone dziwnym kontraktem z Cyntią przeszły dziwne dreszcze. Zaskoczony tym, zeskoczył z łóżka i wybiegł z pokoju, by szybko zejść po schodach. Gdy poczuł tą moc, która właśnie się wyzwalała… poczuł coś nie tylko potężnego, ale także znajomego. Jakby Plotki o Stworach zza Bram były na powrót żywe. Spojrzał na podopieczną. Ta moc nie mogła być dziełem śmiertelnika i on o tym doskonale wiedział. Zaskoczony tym faktem przyglądał się podopiecznej, gdy starał się do niej przemówić.

- Cyntia… jesteś ? I co to za moc ? W życiu nie kojarzę byś coś takiego wcześniej zrobiła…

Gdy usiadł na pobliskim fotelu i analizował jej każdy gest, ułożenie ciała czy po prostu ilość mocy, usłyszał skrzypienie desek. Coś się zbliżało i w sumie się uśmiechnął na tą nowinę. Nudził się, a chciał się co nieco jednak rozruszać. To była niezła okazja. W jego dłoni pojawił się tak znajomy dla niego płomień oraz oczekiwał nowego, nieproszonego nieznajomego…
 

Ostatnio edytowane przez Kejmur : 14-02-2009 o 04:31.
Kejmur jest offline  
Stary 14-02-2009, 16:34   #3
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
Rey był spokojnym człowiekiem, lubiącym wypoczynek relaksujący i pozbawiony większych czy mniejszych...atrakcji. Tak, zawsze gdy zastanawiał się nad urlopem, widział siebie na leżaku, wylegującego się na słońcu. Wizyta tutaj była...zaprzeczeniem całej tej idei, ale wakacje miały być jeszcze długie. Ale nie martwił się. Zawsze mogło być gorzej, a będzie lepiej. O tym ostatnim mężczyznę zapewnił popis pewnych...zdolności nieznajomego, który wszedł w pole jego widzenia. Niesamowite, niesamowite. Gdyby jakiś cyrk miał coś takiego w swoim repertuarze, to niewątpliwie kupiłby bilet. A może nawet dwa. Cyrk! Jak dawno nie był w cyrku. Inna rzecz, że chyba by go do niego nie wpuścili, w tym pomarańczowym mundurze. Ah. Ale warto byłoby w sumie spróbować, reakcje ludzi mogłyby być warte wydania kilku dolarów.
Teraz jednak miał cyrk za darmo, a pierwszy występ miał się zacząć.

- Pani...Claine. przemówił słabym głosem, jakże innym od jego zwyczajnego. Przebrzmiewała w nim jednak...radosna nuta. Czy lubi pani...straszne filmy?

Kobieta na chwilę pozostawiła swoją torbę z narzędziami, unosząc zdziwione spojrzenie w stronę więźnia. Drake nigdy nie był zbyt rozmowny, przynajmniej nie wobec niej.

- Eghm...nie, niezbyt...nie lubię się bać. Ale skąd to dziwne pytanie?

- Wygrała pani chyba casting na główną rolę nowej historii o duchach...

- Co też pan...mówi...


Kobieta skierowała wzrok na podłogę, gdzie z powodu ulokowania lamp, dało się zauważyć cień. Cień, który zdecydowanie nie należał do niej, co więcej przewyższał ją wysokością i gabarytami. Padł cios, jednak lekarka jakimś cudem uchyliła się o tyle, aby jedynie zahaczył o jej skroń. Przerażona i bez lepszych pomysłów, rzuciła się do konsoli alarmowej. Z dolnej części białego nadgarstka wysunęło się miniaturowe działko, które rozbłysnąwszy jak choinka, uwolniło z siebie ładunek elektryczny, który zamiast w kierunku maszynerii, posłał kobietę na przeciwległą ścianę. Zakapturzony osobnik wynurzył się w pełni ze ściany i pośpiesznym krokiem podszedł do Bagmana. Zaczął majstrować coś przy urządzeniu blokującym ruchy pana Drake'a.

Który z klasycznym dla siebie, stoickim spokojem przyglądał się wydarzeniom tak, jakby on był tutaj przejazdem, a nie pełnym ich uczestnikiem.

-Liczyłem na podduszenie od tyłu. w głosie więźnia zadźwięczał ślad żalu, szybko jednak zniknął w otchłani zapomnienia. Pan Drake spoglądał na gościa gościa ciekawskimi oczyma.

-Nigdy nie spodziewałem się że pozwalają tutaj na odwiedziny. Z kim przyjemność mam?

Mężczyzna nie odpowiadał. Co ciekawsze, praktycznie nie poruszał rękoma podczas pracy. Po prostu utrzymywał kontakt z maszyną. Wszystkie funkcje wykonywały się same, a hasła były przełamywane przy pomocy jego woli. Ostatnia komenda. Serwomotory zasyczały donośnie, uwalniając pokłady pary, a tym samym rozluźniając uchwyty na kończynach Drake'a, który zachwiawszy się, omal nie spotkał się z ziemią. Uczucie braku równowagi szybko jednak minęło.

- Jestem Ghost. I mam cię stąd wydostać.

Rzucił osobnik, udając się w stronę drzwi.

-Jak miło.

Drake uśmiechnął się minimalnie, wzruszając ramionami. Ciekawe co było następne w planie atrakcji. Chociaż, mimo mundurka i wolności ruchów, czuł się jakoś takoś...nago. Dotknął dłonią swojej twarzy. No tak. Rzucił krótkie spojrzenie na panią Claine, zastanawiając się, czy jej rola w tym filmie już się skończyła, czy jeszcze będzie miała okazję się trochę pobać. Bez zbędnych słów, ruszył za wybawicielem. Biały odwrócił się plecami do drzwi.

- Zaczekaj tu chwilę...muszę to rozegrać inaczej. Jeśli teraz wyjdziemy razem, w ciągu 30 sekund będzie tu cały oddział strażników.

Nie czekając na odpowiedź, bardziej traktując swoją wypowiedź jako polecenie niż prośbę, Ghost wniknął w boczną ścianę, ponownie stając się niematerialnym. W tym czasie, skołatana kobieta, która pozostawiła na ścianie widoczne wgniecenie, zaczęła z wolna podnosić się do góry, obficie kaszląc krwią. Wygląda na to, że sama potrzebowała lekarza. Co za ironia. No cóż. Rey'a zastanawiało, czy ściany są dźwiękoszczelne...w stopniu wystarczającym. Ignorując istnienie kobiety, podszedł do konsoli i nachylił się nad nią. Chociaż...nie. Tajemniczy Don Pedro walczył z systemami zabezpieczeń dobrą chwilę, a co dopiero biedny Rey. Wzruszył ramionami. Dopiero teraz jakby przypomniał sobie o istnieniu pani doktor. Przeszedł kilka kroków, zachowując bezpieczną odległość, gdyby ta miała jakieś...ciekawe triki w rękawie. Przykucnął i wlepił swój starannie wypracowywany wzrok w ranną, wzrok który sprawiał że psy uciekały skamląc, dzieci płakały, a nastolatki czuły bardzo wielki dyskomfort.

- Bydlęta! Bez...bezwzględni, pozbawieni empatii g...

Zastanawiające, jak szybko potrafiła przejść z beznadziejnego strachu w bezsilną agresję. I ta jednak trwała dość krótko, oto bowiem...zgasły światła. Szumienie maszyn ustało, komputery wysiadły, a cały kompleks zalało irytujące, czerwone oświetlenie, powstale w wyniku uruchomienia zasilania awaryjnego bazy. Gdzieś w labiryncie korytarzy dało się słyszeć krzyki strażników, którzy nie mieli bladego pojęcia co miało tu miejsce.

Pan Drake wywrócił oczyma. A miał nadzieje na cichą, spokojną i kulturalną wycieczkę, może nawet jakiegoś pączka od obsługi na dowidzenia. Przecież był takim wzorowym rezydentem! Teraz jednak miał mały problem. Mimo wszystko, nie chciał by pani Claine dobrała się do konsoli...i ah, wtedy zstąpiło na niego oświecenie. Wstał, zaczął zbierać pobliskie rury i kable, kątem oka z rozbawieniem oglądając narastające przerażenie kobiety. Następnie, mając wszystkie potrzebne elementy, zabrał się za samą ofiarę. Ta oczywiście, jak to zwykło być, krzyczała szarpała kopała i biła, ze strachem i wściekłością naprzemiennie. W końcu jednak była przymocowana do ściany, prawie pod sufitem, przez artystyczny splot wszelkich dostępnych pod ręką materiałów. Dumny z siebie, Rey obejrzał swoje dzieło. Przekrzywił głowę w lewo, przekrzywił głowę w prawo. Oceniał.

-I jak się pani podoba?

- Ty podły....mmph!


Nie dokończyła, gdyż knebel znalazł się w jej ustach. Fazowanie poprzez ścianę. Duch wrócił.

- Dobrze...mamy kilka minut. Trzeba dostać się do windy, a potem do lądownika...idziemy,

Dwójka ruszyła przez mroczne korytarze.
 
Nemo jest offline  
Stary 14-02-2009, 18:54   #4
 
Ayame's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayame nie jest za bardzo znany
Białowłosa była wkurzona. Mocno. Do tej pory nie było czegoś takiego, że straciła kontrolę nad którymkolwiek ze swoich sług. Chyba, że się rozpadli, ale to było z goła inne uczucie. Stopniowe. A teraz ... Coś było nie tak i ona to czuła. Zeszła z parapetu i zaczęła chodzić w tę i z powrotem. Czynność tę przerwała jednak po chwili. Nie ma co się tak ekscytować. Gdyby był tu Nass`ri na pewno powiedziałby jej, że znowu zachowuje się jak rozkapryszona nastolata. Fuknęła z niezadowolenia i siadła do ksiąg. Wolała sama najpierw znaleźć odpowiedź na dręczące ją pytanie a jeżeli to się nie uda dopiero spytać upadłego. Posunięcie to, nie było do końca rozważne, przynajmniej na daną chwilę. Ktoś bowiem był w domu i z każdą sekundą zmniejszał dystans do nekromantki, oraz jej małego pomocnika. Nass'ri był przygotowany do walki. O ile oczywiście małego stworka, o sile miotacza ognia można było nazwać przygotowanym. Skrzypienie ucichło, jednak obecność nie odeszła. Wciąż pozostawała mocno wyczuwalna i mimo obcego dla siebie terytorium, zdawała czuć się niczym tygrys w dżungli. Cyntia a raczej Samantha jak wolała, żeby na nią wołali w myśli przywołała niedawno stworzoną przez siebie wampirzycę oraz kilka ghuli i szkieletów. "Obecność" działała jej na nerwy. Postanowiła więc najpierw zająć się szukaniem jakiegoś paskudnego zaklęcia " w razie gdyby" w jednej ze swoich ulubionych książek. Kręgi rozrysowała sobie już w głowie. Nie miała ochoty walczyć. Była na to za leniwa. Nass`ri wyglądał jakby siedział na szpilkach. Pierwszy raz widziała aby małe demonisko pałało taką chęcią zrobienia czegokolwiek. Nawet jeżeli to było miotnięcie w coś ognistą kulą. Od tak... Bez powodu.

- Tylko uważaj, nie spal całego domu. Podoba mi się tu nawet...- powiedziała lekko znudzonym głosem. Huśtawka nastrojów robiła swoje...

- Twoja troska to coś niezwykłego. Spokojnie, po prostu nie lubię gdy jakaś mucha się dobiera do mojej padliny. To wszystko. Zresztą już się robiło nudnawo. - Powiedział z lekka podekscytowany. W sumie faktycznie to było dziwne, że aż tak mu się rwało do prostej bitki. Może faktycznie już zaczął gnić w tej rezydencji ? Chociaż spokojnie czekał, aż przybędzie nowy "gość". Jedynie machnął wolną dłonią, żeby była gotowa. I czekał. Płomień gorzał w najlepsze. Chłód. Chłód owiał cały dom, taki jak przy gęstej, niemal nieprzenikalnej mgle. Nieumarli niemal wylali się z dwójki pozostałych pomieszczeń, lgnąc do swojej pani. Atmosferę i narastające napięcie dało się kroić nożem.

- Palenie szkodzi zdrowiu...

Usłyszał mały imp, w tym samym momencie, kiedy coś niewidzialnego uderzyło go w łepetynę i cisnęło w bok, a ogień opadł na ziemię, zaczynając powoli się rozprzestrzeniać. Nic. Potem mgła, z początku szara, następnie wirująca, zielonkawa. Przybierająca postać ludzką. To nie był...to nie był murzyn z okładki tamtego magazynu. Biały mężczyzna, brunet o długich włosach, późne lata trzydzieste, odziany w zielony płaszcz, imitujący wampirze standardy mody. Czerwone, przekrwione oczy. Nie człowiek. Zdecydowanie nie człowiek.

- Frank, daj tu egzorcystę.

Nie wiadomo kim właściwie był owy "Frank", ani czym był "egzorcysta", jednak fakt, że ubrany w skórzany strój murzyn właśnie wypadł ze schodów, rzucając się na wampirze kreacje z mordem w ślepiach, nie wróżył zbyt ciekawie. Nekromantka wstała. W ręce miała ciągle książkę, którą niedawno czytała. Złość wróciła do niej z nową mocniejszą falą. A przecież mówiła, żeby uważać z tym ogniem. Myślami posłała nieumarłych na coś w pelerynie. Taka tandetna podobizna. Zero gustu i się jeszcze panoszy. Łatwo mu to nie zejdzie. W następnej chwili spojrzała na murzyna. Jej wrok mógłby przewiercić kogoś na wylot... wiele razy. Bez litości. Miotnęła zaklęciem paraliżującym. Jeżeli ma się bawić dalej to chociaż niech on będzie grzecznym chłopcem i zrobi jej tę przysługę stania spokojnie. Nabroił wpadając bez zaproszenia. Takim dzieciom trzeba dać klapsa. Nass'ri natomiast po uderzeniu w głowę, był zaskoczony kierunkiem, skąd nadszedł cios. Jednak nie było czasu do zastanawiania się. Jednak dostrzegł, że murzyn wpadł w dziwny, morderczy szał. Szybko starał się przeanalizować przeciwników i ocenił, że murzyn jest prawdopodobnie silniejszy. Więc nie zastanawiał się zbyt długo. Otrząsnął się z otępienia i skupił się na krótko, wypowiadając jedną krótką komendę. I potem, już przemieniony w naszego czarnego gościa od razu się na niego rzucił, czując, że dziwnie w nim krew buzuje. Nie miał czasu, gdyż jego przemiana mogła trwać dosyć krótko. Krzyknął jedynie do Samanthy.

- Zajmę się nim ! Bierz drugiego.

Łowcy wampirów nieco przeliczyli swoje możliwości. Czarnoskóry wojownik, jeśli nie zatrzymany czarem, to przynajmniej spowolniony, stracił koordynację ruchową, otrzymując cios pazurami wampirzycy w żołądek, potem zaś został uraczony pełnym impetem ciała przez zmiennokształtnego. Uderzenie impa wysłało łowcę w kierunku bariery schodów, która pękła z trzaskiem, ranny i uczepiony uszkodzonego wykończenia Blade, złapał za strzelbę i oddał strzał w kierunku impa. Ten przyjął go na lewą nogę, która rozdarła się jak mokry papier. To jednak niewiele pomogło pierwszemu poszkodowanemu, który otrzymując kolejny cios od wampirzycy, puścił i spadł po schodach na dół. Rozeźlony brunet w zieleni, swą mglistą formą ominął nieumarłe maszkary, zmierzając wprost na Cyntię z na wpół eterycznymi pazurami.

- Frank, co z tym egzorcystą, do cholery!

Ryknął, zadając cios.

- Frank jest trochę zajęty, stary.

Odezwał się nieznany dotąd głos, kiedy okno wpadło do środka, wraz z częścią framugi i zostało rozdarte na cześci pierwsze, przez wiatr, który cechował sztormy na morzu, lub tornado. Na wpół mglisty osobnik stracił swoją konsystencję z wrzaskiem bólu, a jego pozostałości ulotniły się przez podłogę. Przez wyrwę w ścianie, wychodzącą na dwór, wleciała (dosłownie) nowa postać. Błękitno-biały pancerz odbijał światła latarni na tle nocy, zaś ręce przyozdobione w turbiny wciąż cicho szumiały, zapewne od wytworzenia potężnego uderzenia wiatru.

- Err...witam państwa?

Uniósł dłoń w geście przywitania, robiąc z siebie swoistego rodzaju idiotę i czując, że zebrani nie są szczególnie pod wrażeniem jego wizerunku. Cyntia stanęła. Obniżyła książkę która miała jej służyć jako tarcza przed szponami mglistej kreatury. Była przygotowana na atak od strony nowego przybysza. W głowie przerobiła mały katalog co by tu paskudnego zrobić. I nie... miała już dość paraliży jak na jeden wieczór. Plus- gdzie do cholery jest Nass`ri kiedy go potrzeba? Mały demon na prawdę nie wie jak powinno się traktować kobietę. Już ona go tego nauczy... Niech będzie pewny, że ta rozmowa go nie ominie. Zostawiać ją samą z jakimś dziwnymi typami. I jeszcze ledwo co a dostałaby nową partię niechcianych tatuaży w postaci blizn. Nass'ri natomiast musiał przyznać, że strzał w nogę bolał. Krzyknął i czuł, że traci równowagę. Jednak nie pozwoli, by ktoś tak go traktował. O nie. Chociaż wiedział, że w tej formie jest bezużyteczny. Nie mając wyboru, musiał się z powrotem odmienić, ale wiedział, że nawet po przemianie jego ruchy będą ograniczone. Jednak miał na szczęście swoje małe moce... szybko się rozejrzał wokoło. Kolejny czubek przybył i to nie była świetna wiadomość. Jednak chciał się do końca zająć murzynem. Skoro już był czymś zajęty, to mu pomoże.

- Hmmm... czas co nieco podgrzać atmosferę - Z lekko poirytowany wypowiedział krótką komendę i płomienie momentalnie buchnęły koło Blade'a, a a przynajmniej w miejscu, gdzie ten był kilka chwil wcześniej. Po czarnoskórym agresorze pozostała na parterze jedynie pamiątka w postaci połamanych desek, rozwalonych drzwi i pociętych na kawalki nieumarłych. Co do błękitnego turysty, uniósł obronnie ręce, patrząc na srebrnowłosą z opasłą księgą i powiedział, a raczej wykrzyczał:

- Whoa! Spokojnie! Starczy już na dzisiaj magicznego mambo-jumbo! Mam dość, nie przyszedlem tu walczyć!

Cyntia omal nie miotnęła małą klątwą w nieznajomego. Jak on śmie obrażać jej możliwości. "Magiczne mambo-jumbo?!". Ooooo nieeeeee. Ta zniewaga krwi wymaga. No to może by się tak wysłużyć starym dobrym zaklęciem zmiany wielkości? W wersji lilipucej na pewno miałby dużo do powiedzenia jej na temat magii. Szczególnie w klatce... Po chomiku. A co!

- Jak nie przyszedłeś tu walczyć to po co?! Nie widzisz, że jesteśmy zajęci?- fuknęła poirytowana, wzięła sporą torę walającą się pod stołem i zaczęła ratować od płomieni księgi z zaklęciami. Trzeba się stąd zmywać zanim pożar się rozprzestrzeni i przyjedzie policja.- A tyy... Mówiłam ci żebyś uważał z tymi płomieniami!- powiało chłodem z tonu jej głosu... A murzyn zwiał co z rozgoryczeniem dodał Nass'ri, wyklinając to, że go jednak nie dopadł. Chociaż faktycznie się pojawił nowy problem, czyli pożar. Dawno go tak nikt nie wyprowadził z równowagi... a ten stracił nad sobą panowanie. Cholera, w tym stanie mógł najwyżej iść, a efekty z poprzedniej zamiany częściowo pozostawały także w jego normalnej formie. Nie to, żeby obficie krwawił, ale nie mógł się zbyt szybko ruszać w tej chwili. W sumie był tak zdenerwowany, że odwarknął. - Żeby się czegoś pozbyć, trzeba używać szybkich metod ! Nie marudź i tak je możesz jeszcze raz rozpisać ! A teraz musimy się stąd wynieść. I weź mnie chwyć, nie mogę się szybciej ruszać w tej chwili. - W sumie nie musiał dwa razy powtarzać, ale czuł, że trzeba faktycznie stąd się zmywać albo upieką się żywcem przez jego ogień. Niedobrze... stracił kontrolę nad sobą i oto skutki. Powolnym krokiem starał się zbliżyć do okna, ale przez ostatnie wydarzenia szło to mu topornie. Cholerny postrzał zdecydowanie mu nie pomagał. Cyntia skończyła pakować co ważniejsze księgi. Zarzuciła torbę na ramię a następnie podeszła do stworka i złapała go za ogon. Nie ma czasu na zbędne czułości. Zmechanizowany młodzian nerwowo uniósł dłoń.

- A-ale ja mogę ugasić ten ogień raz dwa...jeśli państwo chcecie?

Kobieta spojrzała na gościa z lekkim niedowierzaniem w lewej dłoni wciąż trzymając Nass`ri za ogon. W sumie czemu nie...? Zobaczmy co to coś potrafi... Kiwnęła głową bez słowa. Nass'ri poczuł, że w tej chwili ją najchętniej by rozszarpał na strzępy, ale to był zły moment na takie myśli. I jeszcze śmie go łapać w ten sposób... Tym bardziej, że tak rozprzestrzeniony płomień już raczej nie powstrzyma. Gdyby to był normalny płomień, problemu by nie było. A tak... było to dosyć skomplikowane. Natomiast lokator błękitnej zbroi przytaknął swoim wizjerem i zatarł ręce, co spowodowało metalowy odgłos. Wyciągnął dłonie. Turbiny zaczęły pracować na zwiększonych obrotach, magazynując energię. Przeszło po nich błękitne wyładowanie elektryczności. Dwójka wspólników nie widziała co prawda co się stało, ale czuła wir jaki się wytworzył i trzask dźwięku jak przy sonicznej fali. Meble uderzyły o ścianę, nieumarli uderzyli o meble i tak dalej. Dwójka otworzyła ślepia. Ogień tlił się jeszcze w niektórych miejscach, ale nie stanowił już zagrożenia.

- Erm...tak. Więc...zrobiłem co mogłem...a teraz mogą mnie państwo wysłuchać?

Cyntia spojrzała na "rycerza w błękitnym pancerzu z czymś w dłoniach" z aprobatą. Ogień się dogasił a to oznacza, że jej księgi są uratowane. Puściła Nass`riego i podbiegła do półki. Zły humor odszedł jej jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

- Ja nie mam nic przeciwko... Byle by było z sensem co mówisz... Nass'ri, który przed chwilą spadł na podłogę, rzucał piorunami z oczu, patrząc na białowłosą zouzę z wyrazem ogromnej złości. Cholera, a tak dzień miał jednak się zmienić na coś ciekawszego. Jednak po chwili podniósł się z podłogi i otrzepał, spoglądając spode łba raz na nią, a raz na nowego przybysza. Dodał poirytowany. - Jeszcze raz mnie złapiesz za ogon, to wpierw spalę twoje włosy, a potem te twoje księgi. Co do Ciebie, i tak już mnie diabli biorą, więc mów. Ale jak nie będzie to coś, co mi się spodoba, ognista kula roztrzaska twój łeb. Zastanawiał się kiedy był tak wściekły, z pewnością dawno temu. Jednak w końcu spokojnie westchnął i czekał na to, co powie dziwny osobnik. Bo on już naprawdę stracił cierpliwość.

- Eee...dobrze. Zostałem tutaj wysłany przez mojego przełożonego aby zaoferować wam...współpracę. Jest on w stanie ofiarować wiele, rozwiązać część waszych problemów. Jeśli oczywiście zdecydujecie się...erm. Na przystąpienie do tej...dziwnej spółki. Trzeba było pójść do pana Bagmana...

Ostatnie zdanie wypowiedział szeptem, pod nosem, ganiąc się w myślach.

Cyntia podeszła do Nass`riego i pogładziła go po głowie z niewinną miną jakby chciała powiedzieć:" No już już... nie bocz się tak..." po czym zabrała rękę i uśmiechnęła się słodko. Cały czas uważnie słuchała przybysza.

- No i co myślisz o tym? Brzmi fajnie, nie? - zapytała upadłego.

A mały imp spojrzał na nią jakby właśnie aktywowała w nim jakiś szał. Pstryknął palcami i wywołał mały płomień na jej ubiorze, który dziewczyna lekko klepiąc szybko stłumiła. Niech się bawi, skoro tak lubi kogoś irytować. Wiedział, że bez problemu to zgasi, ale dał do zrozumienia, że następnym razem zrobi to, co mówił. Jednak szybko się uspokoił i wrócił do swojego normalnego zachowania. Chwycił się za podbródek i się zastanawiał nad tą propozycją. W sumie ostatnio tutaj robiło się zbyt ciasno, a pewnie niedługo ktoś się tu jeszcze pojawi jak się domyślał. Zresztą z czystej ciekawości się zastanawiał kim był ten pracodawca. Tak naprawdę w tej chwili nie mieli wiele do zrobienia, a według niego przyda się przerwać ich codzienną rutynę. Kiwnął głową.

- W porządku, przyjmujemy ofertę. Chociażby z czystej ciekawości.
 
Ayame jest offline  
Stary 14-02-2009, 22:20   #5
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Grzechem była jej pewność siebie, ale i tak nie potrafiła pohamować złości, że ktoś przerwał jej w polowaniu. I to jeszcze jakiś zapuszkowany ważniak z latarką między oczami. Niech go szlag!
Kruczowłosa kobieta zdawała się w ogóle nie zwracać uwagi na to, że barierka, na której przysiadła nie jest zbyt pewnym rodzajem podparcia. Zmrużyła oczy i w napięciu przyglądała się nowoprzybyłemu. Albo był to jakiś szpanerski dzieciak, który chciał zrobić wrażenie na niej pakując się w te puszkę, albo... wyższa półka. To należało sprawdzić.

- Pójdę z Tobą Smoczku, ale pod jednym warunkiem. – tu zrobiła dramatyczną pauzę i uśmiechnęła się paskudnie – Musisz przeżyć najbliższe trzy minuty teraz.

Obcy tylko przytaknął na te słowa ze złożonymi rękami na piersi. Wciąż nie tracił pewności siebie. Grzech tymczasem z diabelską zwinnością poderwała się z barierki i doskoczyła do ściany drugiego budynku. Znów się odbiła, potem kolejny i kolejny raz. Black Dragon jednak bez trudu podążał za nią wzrokiem. Kilka drobnych sztylecików, które wiec wypuściła przy jednym z odbić, nie zaskoczyło go. Nawet się nie ruszył z miejsca, podniósł jedynie prawą rękę i w tym momencie rozbłysnęła jadeitowa poświata w kształcie tarczy. Tarcza energetyczna! Ostrza Grzech wytraciły prędkość i bezwładnie, posłuszne sile grawitacji, opadły na ziemię z głuchym trzaskiem.

Kobieta w czarnym, lateksowym stroju nie przestając się ruszać pomiędzy ścianami budynków, zagwizdała z uznaniem. Przeciwnik jednak nie zareagował, wciąż pozostając w swojej pozie i starając się śledzić ruchy przeciwniczki. Nie wziął jednak pod uwagę tego, że Grzech w pewnym momencie zniknie mu z pola widzenia wskakując na dach starej kamienicy. Kiedy rozglądał się czujnie, starając się wychwycić moment, kiedy kobieta znów się pojawi, nie przewidział, że ta może właśnie tego się spodziewać i mieć odpowiednie plany.

"Przesadna wiara w siebie, oto jego GRZECH!"

Ogromny, metalowy słup, służący zapewne do podtrzymywania anteny satelitarnej, uderzył z wysokości Black Dragona w plecy, zanim ten zdążył zareagować. Mężczyzna stracił równowagę, choć cios nie wydawał się go zranić. Zaczął spadać w dół, w stronę chodnika, jednak natychmiast wystrzelił błękitnym płomieniem z podeszew i zaczął znów utrzymywać pułap.

- A kuku!

Korzystając z okazji i elementu zaskoczenia Grzech rzuciła się z dachu w ślad za owym drągiem. Choć oczy błyszczały fanatycznie w świetle niezbyt licznych latarenek noże przy rękach wciąż schowane. Wygląda raczej na to, że kobieta za punkt honoru wzięła sobie zbić Dragona z wysokości. Jej celem jest wbić go ciosem w ziemię, dlatego zmierzała nań z przygotowaną do uderzenia pięścią. Tym razem jednak nie było mowy o zaskoczeniu przeciwnika. Black Dragon zobaczył ją we właściwym momencie.

- Za wolno. – rzekł tylko.

Zamiast przygotować się na konfrontacje czy zwyczajnie uciec, mężczyzna walnął repulsorami z rąk w stronę przeciwległego budynku, nijak nie przejmując się tym, że właśnie wywalił około pięć okien. Wykorzystując spadanie przeciwniczki, z jego nadgarstka wystrzeliło coś na kształt bicza energetycznego i owinęło się wokół jej kostki, kiedy była już blisko. Tego się nie spodziewała, nijak też nie mogła tego uniknąć, zbytnio już nabrawszy pędu. Tak naprawdę to trwało tylko kilka mrugnięć oka, gdy Black Dragon szarpnął za ową linę i tym samym podrzuciwszy Grzech z impetem do góry i wrąbał ją brutalnie w rezerwuar.

Mimo że była cała mokra, a w plecach poczuła ból uderzenia, zachichotała jak nastolatka. Teraz dopiero zaczęła się rozgrzewać! Z potężną energią super-żołnierza wyrwała się ze zbiornika i dużo szybciej niż wcześniej zaczęła skakać po ścianach kamienic raz to przybliżając się raz oddalając od przeciwnika. Dragon znów obserwował ją ze stoickim spokojem, wracając do poprzedniej pozycji.
W pewnym momencie kobieta wystrzeliła w jego kierunku jak błyskawica i tym razem z obnażonym już ostrzem. Chciała krwi!

Jednak zamiast zrealizować swój plan i natrzeć na mężczyznę, odskoczyła i znów przyparła do ściany. Schowała ostrze. Ruchem głowy wskazała telewizory ze sklepu, który był jeszcze niedawno okradany. Jeden odbiornik cały czas działał i był podłączony, więc walczący mogli zobaczyć, iż akurat zaczęły się Wiadomości na BBC.

- Trzy minuty minęły. - powiedziała Grzech jakby z żalem - Prowadź zatem... ale bez sztuczek.

Dragon chwilę trwał nieruchomo jakby rozważając czy to faktycznie koniec ich sparingu, po czym z ociąganiem skinął głową potwierdzająco.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 14-02-2009, 23:40   #6
 
planstons's Avatar
 
Reputacja: 1 planstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodze
Swędział go tyłek. A podrapanie się po tyłku z rękami w kajdankach to nie jest proste zadanie. O czym wie każdy, kto tego kiedykolwiek próbował. W ogóle kajdanki to był głupi wynalazek. Jakby nie mogli go czymś uśpić na czas transportu. Nie dość, że nie czułby niczego, to jeszcze sama podróż minęłaby szybciej, a co ważniejsze miałby najpewniej jakieś piękne cukierkowe sny, w których wesołe jednorożce hasałby po łąkach waty cukrowej, a różowe, miękkie i puszyste króliczki kicałby przy brzegu rzeki tak słodkiej, iż zęby zamieniałby się w czystą próchnicę od samego spróbowania tego co wypełniałby koryto. Ach! Błękitne niebo byłoby upstrzone chmurami zarobionymi z lodów waniliowych a słońce zrobione z… czegoś jeszcze bardziej nawet słodkiego niż rzeka. Tak. Tymczasem tkwił tutaj w tym stalowym więzieniu, ze swędząca dupą i bez widoków na szybki ratunek. Na jakikolwiek ratunek. Ostatni skok nauczył go, że nie najlepiej pracować samemu. Sam siebie by nie zdradził. O nie. W tej zasranej klatce nie było nawet małego okienka, prze, które mógłby patrzeć na przewijający się krajobraz. Nic. Kompletna nuda. Kopnął kilka razy z furią w ścianę swojego tymczasowego więzienia.
-Swędzi mnie moja pierdolona dupa! Może, któryś z was kochane cukierasy mógłby mnie w nią podrapać? Najlepiej przy pomocy ust!-nie wiedział czy którykolwiek z konwojujących go ludzi usłyszał cokolwiek z jego rozpaczliwego, i przyznajmy, nadzwyczaj kulturalnego, jeśli wziąć pod uwagę skandaliczne warunki jakie mu zgotowali, wołania. Przynajmniej mógł w jakiś sposób rozładować nieco złości. No i teraz bolała go noga, co pozwoliło zapomnieć o swędzącym tyłku. Yupi. Usiadł w rogu obrzydliwie małego pomieszczenia, jak on nie lubił takich małych pomieszczeń!, i postanowił policzyć własne palce. A może nawet owce? Żeby usnąć znaczy. Ale nie! Dieslowski silnik, no tak oszczędności do cholery!, warczał i mruczał nie pozwalając zmrużyć oka. Kusiło go żeby znowu pokopać trochę w ścianę. Boli, ale czemu nie? To była jedyna rozrywka jaka mu w tej chwili pozostała. Z drugiej strony nie chciało mu się wstawać. Siedział więc nadal, starając się nie myśleć o tym co go czeka u kresu podróży, ani o tym co założyli mu na jego piękną główkę. Dobrze chociaż, że to coś nie wydawało żadnych pików ani w ogóle jakichkolwiek dźwięków bo chybaby zwariował! Tak właś… Przywalił głową w sufit celi. Wielkie BUM!, które pociągnęło za sobą wielkie AU!. Niby słyszał wcześniej jakiś szum, ale kto przejmowałby się jakimś szumem mając tak ważne sprawy do przemyślenia? No na pewno nie on. Z resztą to mógł być jakiś samolot. Albo ciężarówka. Albo mamut. Czy też… Nieważne. Ważne było, że leżał z twarzą przyklejoną do asfaltu. Kurwa! Jeszcze nigdy nie cieszył się tak z tego, że leży obolały na asfalcie. I jaki on był cieplutki i mięc… No mięciutki to nie był. Ale chyba i nie do końca tak twardy, bo mimo ogólnego bólu z pewnym zdziwieniem stwierdził, że wszystkie jego kończyny są tak gdzie je ostatnio widział. Czyli przytwierdzone do jego korpusu. Co więcej ciężarówka płonęła a wiatr niósł ze sobą słodki zapach palnej gumy, smarów i benzyny. W tym przypadku był to zapach zwycięstwa. „Yippie-ki-yay, motherfuckers” chciałby się krzyknąć. Ale nie. Los był okrutny. Dlaczego ci dwaj po prostu nie zginęli w wybuchu? I jeszcze strzelać będą! Patrzcie ich suczych synów. Strzelać. Do niego! Na wszelki wypadek wolał się jednak nie ruszać. Lubił swój ciałko, miał je od urodzenia, a ostatnimi czasy było dziurawe o wiele za często niż by sobie tego życzył. Raz to dużo, prawda?
-Spokojnie panowie. Spokojnie.-mówiąc to uśmiechał się przyjaźnie-Może rozwiążemy to pokojowo? Jeśli mnie puścicie to zapomnę o tym co było wcześ…-nie dokończył. Wielki i metalowy nadszedł. Bardzo wielki i bardzo metalowy. Kwintesencja bycia wielkim i metalowym wręcz. I, trzeba mu to przyznać, działał sprawnie. Nie wyglądał z resztą na kogoś kto owija w bawełnę. Raczej w ołów właśnie, jeśli już w coś miałby owijać. Nie wyglądał też na skorego do żartów. No ale Bozia, czy inny Cthulhu, nie wszystkim dała poczucie humoru. Co dziwne ludzie odziani w wielkie metalowe zbroje zazwyczaj go nie mieli. Czy to jakiś wybór? Zbroja albo poczucie humoru? Z resztą nieważne, zapyta o to kiedy indziej. Tymczasem Walker zaśmiał się nerwowo, i wciąż nie wykonując nawet najmniejszego kroczku, ba! w tej chwili bał się nawet zbyt szybko mrugać, powiedział głosem, który wcale nie brzmiał jak jego głos:
-Eee…tak to ja. Wołają mnie Candyman… Ale ty możesz mówić do mnie jak chcesz.-dodał szybko. „Przynajmniej dopóki nie zdejmą mi tego gówna z głowy” – pomyślał mając nadzieję, że Pan Wielki nie umie czytać w myślach. Cichutki głosik mówiący „O ile dożyjesz tego momentu Ptysiu” – przezornie zignorował. Słoneczko tak pięknie grzało!
-Więc? Potrzebujesz czegoś konkretnego… czy może po prostu bardzo lubisz karmelki?
 

Ostatnio edytowane przez planstons : 14-02-2009 o 23:44.
planstons jest offline  
Stary 15-02-2009, 19:10   #7
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Candyman Patrzył jak jego oswobodziciel opuszcza broń w sposób ukazujący niejakie rozczarowanie. Zapewne liczył, że będzie mu dane przerobić jeszcze kogoś na ser szwajcarski. Mocarne kroki zmniejszyły odległość między okularnikiem i zakutym w pancerz mężczyzną. Ten ostatni spojrzał na inhibitor przymocowany do czoła, następnie ujął go prawicą (ocierając przy tym niemiłosiernie skroń Johnny-boy’a) i zerwał od niechcenia. Minęła chwila, a kajdany także runęły na ziemię z donośnym „klang”. Blaszak pochylił się do przodu, zrównując wzrok byłym więźniem. Jego wizjery świeciły jadowitą żółcią.
- Potrzebuję dostarczyć twoją dupę w jedno miejsce…nie rób mi problemów.
Gigant trzymał coś w łapie. John nie wiedział co dokładnie, ale…coś małego i zapewne kruchego, skrzącego ohydnym odcieniem zieleni, który mógł kojarzyć się ze zgnilizną. Jednak to dopiero błysk, w pełni go zainteresował. Błysk, oraz fakt, że wszystkie z jego atomów postanowiły gwałtownie zmienić miejsce pobytu.

Mężczyzna w błękitnym kostiumie odetchnął i…jakby trochę nieśmiało i niepewnie, podszedł do dwójki nietypowych sojuszników na jaką składali się nekromantka i pomniejszy demon z czeluści piekielnych. Wyciągnął ze schowka srebrny pierścień o fioletowym kamieniu szlachetnym i nieznanym symbolu. Zarówno kobieta jak i jej sojusznik poczuli silną, magiczną aurę jaka biła od przedmiotu, jednak nigdy nie spotkali się z podobnym egzemplarzem. Spec od wiatraków poluzował coś przy swojej rękawicy, odsłaniając normalną dłoń i nałożył na nią jakże niespotykaną ozdobę. Ta błysnęła gwałtownie, obejmując trójkę zebranych dziwnym, szczelnym kloszem światła, o kolorze identycznym do kryształu. Nim ktokolwiek zdążył zareagować czynem lub słowem, całe zgrupowanie zniknęło, pozostawiając za sobą nowy świetlik, szeroki na pół ściany.

Bagman nie pamiętał szczegółów odnośnie wnętrza konstrukcji. Kiedy go tu dostarczono był nieprzytomny, w skutek czego nie dane mu było zapamiętać drogi ucieczki. Ghost poruszał się jednak jak we własnym ogródku. Zapewne poświęcił dużo czasu na spamiętanie rozkładu pomieszczeń, jak i strażników. Oczywiście teraz, kiedy wprowadzono stan alarmowy, to ostatnie mogło nie być już aktualne. Dotarli do podnośnika, który prowadził na powierzchnię. Tak, kompleks więzienny znajdował się pod ziemią. Pech chciał, że dwójka, odzianych w zielone zbroje strażników zabezpieczyła windę. Należało się z nimi w jakiś sposób uporać. Pozostawało jedynie pytanie, czy będzie to sposób łopatologiczny, czy też...bardziej finezyjny. Rey spojrzał na Ghosta pytająco, przekazując swoim spojrzeniem więcej treści, niż inni byli w stanie używając pisma, słowa czy pięści. O tak, od zawsze kochał te wymowne...nagle jednak cały świat zamarł. Przynajmniej dla niego. Zobaczył, w czym ma śniadanie jeden ze strażników. Torba. Taka jakie lubi. Mimowolnie, zacisnął pięść. Czuł się jak dziecko, które zobaczyło wielkiego lizaka. Czuł się jak narkoman na głodzie, który zobaczył trawkę. Czuł się jak...i tak dalej. Ponownie spojrzał na swojego towarzysza. Treść jego przekazu była następująca: on naprawdę wolałby załatwić to finezyjnie, ale ta torba, on naprawdę chciałby tą torbe, załatwi mu ją czy mają narobić hałasu?
Duch uniósł zakapturzoną łepetynę, jakby wołał o pomstę do nieba, bez udziału strun głosowych. Jęknął i pokręcił głową, wnikając całą osobą w ścianę pełną przewodów. Najwidoczniej nie lubił sytuacji gdzie musiał zmieniać raz ustalony przez siebie plan. Bagman został na chwilę sam. Strażnicy, mimo, że napięci z powodu absurdalnych okoliczności, rozmawiali o czymś między sobą. Konwersacja trwała w najlepsze, kiedy to jeden z nich rozbłysnął błękitnym światłem wyładowań elektrycznych, jak lampki na Święta. Lampki, z dość poważnym zwarciem.
- Jerry!? Jerry! Co się dzieje!?
Drugi z obrońców windy aktywował przycisk na swoim przegubie. Zewsząd rozległo się przeraźliwe wycie syren, które świadczyło o zwiększeniu ilości kłopotów. Coś syknęło w mroku, łapiąc drugiego strażnika za kark i uderzając jego głową kilkakrotnie w ścianę, do momentu aż pęknięty wizjer był cały we krwi. Ghost wypuścił ofiarę i zaczął szybko majstrować przy konsolecie windy. Choć przyłożenie ręki do pulpitu raczej nie zasługiwało na taki opis. Drake, który przyglądał się temu wszystkiemu ze stoickim spokojem, podszedł do upragnionego śniętego graala. Podniósł go z namaszczeniem, oglądając ze wszelkich możliwych kątów. W końcu, z dostojnością godną nakładania korony królowi na głowę, umieścił torbę na swojej łepetynie. Następnie zrobił dwie dziury na wysokości oczu. Mrugnął trzy razy. Nabrał powietrza w płuca.
-JESTEM KOMPLETNY.
Pełen samozadowolenia, odwrócił się do Ghost’a.
-DZIĘKUJE.
W głosie, który nabrał zupełnie nowego...nowego brzmienia, było słychać szczerą wdzięczność. Może nawet i większą niż wtedy, gdy został uratowany z rąk pani Claine. Ciekawe jak jej wisiało się na ścianie. Duch fuknął i machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę.
- Tak. Teraz mamy na głowie cały pieprzony Vault. Nie ma za co. Właź, szybko.
Drzwi otworzyły się, odsłaniając kabinę, w której z powodzeniem zmieścił by się samochód. Dwójka weszła do windy, a światło na górze zaczęło obrazować jak daleko są od powierzchni. Odległość zmniejszała się z każdą chwilą, choć Ghost wydawał się być wielce zaniepokojony. Bagman, dzierżący improwizowaną maczugę, którą sobie...zerwał przed wejściem do tego jakże przyjemnego środka transportu, był dość spokojny. Chociaż...on zawsze był spokojny.
-WŁAŚCIWIE TO DOKĄD TERAZ?
Wizjery padły na mężczyznę z papierową torbą na głowie, a właściciel zastanawiał się, czy powinien wygłosić płomienną tyradę, zbyć go jak małe dziecko, czy też odpowiedzieć szczerze i wyczerpująco. Padło na to ostatnie.
- Po tym jak wyjedziemy na powierzchnię, musimy się dostać na granicę kompleksu. Zainstalowali tu ostatnio inhibitory teleportacyjne. Gdyby nie to, nie musiałbym prowadzić Cię po sznurku przez cały labirynt korytarzy. Teraz, jak tylko wyjdziemy z...szlag.
Kiedy duch mówił, drzwi otworzyły się. Przed mężczyznami rozpościerała się wolna przestrzeń lądownika. Dało się zobaczyć słońce i bezchmurne niebo. Dało się także zobaczyć około 20 strażników, odzianych we wspomagane zbroje, dzierżących różnoraki asertyment broni, od karabinów laserowych, porzezez wyrzutnie i generatory pola siłowego.
- Stać! Poddajcie się, albo otworzymy ogień!
Wrzasnął jeden z nich przez megafon.
- HM.
Odpowiedzią na krzyki było...zamknięcie drzwi windy. Nastała chwila niezręcznej ciszy. Czyżby złoczyńcy poszli po rozum do głowy i postanowili samodzielnie wrócić do Vault, grzecznie usiąść i poczekać, aż ktoś ich ponownie (no, jednego z nich) podda szeregowi zabiegów rekreacyjnych? Być może. Chociaż było jedno, małe ale. Nazywało się ono drzwi. Tak, te same które przed chwilą się zamknęły. Czy otworzyły się ponownie? Nie. One jakby...dostały nóg. I pędziły na spotkanie stróżów prawa jak bardzo rozpędzone zwierze. Zbrojni otworzyli ogień. Wiązki czerwieni uderzały w przeszkodę jak grad w okno. Nie były w stanie jednak jej odkształcić wrót, ani, tym bardziej, ich przebić. Metal, który nie był w żaden sposób wzmocniony, powinien stanowić niewiele większy opór, niżeli wióry dla piły łańcuchowej. Coś jednak było nie tak. Bagman, usłyszał krzyk około trzech osób, następnie poczuł nieznaczny opór, kiedy trójka strażników, z fragmentami popękanych zbroi, przeleciała mu nad głową, ruszając na spotkanie asfaltu. Jeden z obrońców, atakując od boku generatorem pola siłowego, złapał mężczyznę z torbą na głowie za nogę i...poczuł się jak nieszczęśnik który zaplątał się w siodło podczas końskiego galopu. Wleczony z zawrotną szybkością po powierzchni, roztaczał za sobą iskry. Warto dodać, że torbogłowemu jakby się...urosło. Odrobinę. Za to tak trochę...przybyło mu muskulatury. Mężczyzna w pomarańczowym uniformie (który, swoją drogą, "nieco" się rozpruł) zahamował, obracając się kilkukrotnie by wytracić swą niezwykłą prędkość, którą przeniósł na trzymane w mocarnych dłoniach drzwi, które jednak nieopatrznie...wypuścił...
-SHURIKEN?
...w stronę biednych strażników. Drzwi obracały się z szybkością niespotykaną dla tego typu obiektu. Dwóch z obrońców uchyliło się gwałtownie, nurkując pod nadlatującym przedmiotem, trzech następnych nie miało tyle szczęścia. Zostali dosłownie rozcięci na pół przez metalową blachę, ich krew i wnętrzności opadające na ziemię, rozdwojone ciała pozostawione w konwulsjach. Wrota wbiły się w ścianę pobliskiego magazynu, wciąż ociekając posoką. Pozostali przy życiu otworzyli ponownie ogień. Tym razem Bagman został trafiony centralnie w tors, zaś eksplozja odrzuciła go do tyłu i wytrąciła nieco z równowagi. Zdołał odnotować jednak coś nietypowego. Zdecydowanie więcej nieszczęśników leżało na ziemi, niż sam wyeliminował. Okazjonalny prześwit białej, fazującej poświaty, migającej jak rekin w morzu betonu, był ledwie dostrzegalny. W pewnym momencie Ghost wychylił się do połowy i rzucił Bagman’owi jakieś...świecidełko.
- Zbieraj się stąd. Zajmę się resztą.
Mogło to być trochę trudne z panicznie trzymającym się nogawki, obrońcą kompleksu militarno-więziennego. Bagman nieznacznie tylko skinął głową, łapiąc ten...pierścień. Jaki ładny. Srebrny! I z błękitnym kryształem na czubku! I jakimś symbolem, którego nie znał, ale kto by się tam symbolami przejmował. No nic, ważne że...hrm...zmieści się mu na...o! Lewym małym paluszku. No nic. Gdzie teraz? Poza kompleks, oczywiście. Miał już zabrać się do prze...stop. Zapomniał o pewnym osobniku. Przykucnął i spojrzał na biedaka którego ciągnął za sobą.
- DZIELNY Z CIEBIE STRAŻNIK.
Delikatnie, jakby było to malutkie śliczne bobo, odczepił mężczyznę od swojej nogawki
- ZROBIŁBYM Z CIEBIE MASKOTKĘ, ALE...
Nie dokończył, wzruszył tylko ramionami, po czym stuknął ostrożnie biedaka w głowę, tak by pozbawić go przytomności, ale nie życia. Więc zabrał się do opuszczania kompleksu, a konkretniej-udawania się...znajdowania się 3 ściany i warstwy betonu dalej. Kiedy tylko przebił się poza mury, ozdoba na małym palcu zaczęła lśnić i błyszczeć. Wraz z ostatnim błyskiem, Bagman rozpłynął się w nicości jakby nigdy go nie było.

Black Dragon nacisnął niewidoczny przycisk z boku swojego hełmu. Zapewne wyłączył (lub być może uruchomił) specyficzny mechanizm.
- Szkoda, doprawdy.
Podsumował ostatnie słowa kobiety dotyczące ich walki sparringowej, po czym wyjął małe, skórzane opakowanie, z kolei z niego srebrny pierścień o czerwonym kamieniu. Grzech nie była do końca pewna, jednak wydawało się jej, że gdzieś już widziała coś takiego. Nie mogła jednak przypomnieć sobie…gdzie. Być może akta jakiejś sprawy w komputerze jej…”rozwiązanego” wydziału? Mężczyzna w czerni założył pierścień na swoją zbroję, nie krępując się skrzypieniem metalu. Widać był przyzwyczajony Podszedł do kobiety. W drugiej dłoni trzymał jej sztylety, które poleciały w jego kierunku wcale nie tak dawno temu. Nie zwróciła uwagi, kiedy właściwie je zebrał, jednak teraz miał zamiar je oddać.
- Jesteśmy gotowi.
Szumienie. Karmazynowy klosz, który zamknął ich w środku. Błysk światła.

Na zewnątrz szalała burza. Marmurowe hala szokowała swoją obszernością. Pięć kolumn podtrzymywało konstrukcję z każdej strony, nosząc szczegółowe zdobienia przedstawiające walki rozmaitych herosów z mitycznymi bestiami. Przez środek biegł czerwony dywan o złotych wykończeniach, którego droga zaczynała się przy mosiężnych, okutych drzwiach, zaś kończyła przy żelaznym tronie o smoczych motywach. Po obu bokach znajdowały się wyjścia, prowadzące na łączony balkon. Uważne oko było w stanie dostrzec pośród migawek błyskawic, ostre, górskie klify. Trzask. Jednak nie pioruna. Molekuły nekromantki połączyły się na powrót w jedność. Było jej niedobrze. Chciało jej się wymiotować. Lewa dłoń uciskała skroń. Nass’ri, lądując bez problemów na podłodze, zniósł podróż zdecydowanie lepiej. Jednak chwilowy ból, nie zatarł możliwości obserwacji. W miarę jak przemijał kobietę przytłaczał majestat otoczenia, a także…niepewność wywołana dziesiątkami sylwetek, stojącymi tuż na granicy padającego światła. Odziane w czerń persony, trzymające w żelaznym uchwycie włócznie, z pewnością nie należały do ozdobnego asortymentu. Nie poruszały się jednak. Nie drgały, nie oddychały. Nie były żywe. I nie stanowiły największego problemu nowoprzybyłych. Tron bowiem, był zajęty. Siedział na nim stary mężczyzna, o długich, siwych włosach i brodzie sięgającej za kark. Poorana głębokimi bruzdami i zmarszczkami twarz nie posiadała żadnej emocji, była jak wyryta w skale. Goła klatka piersiowa, zakryta jedynie kurtyną blizn, wprawiłaby w kompleksy niejednego kulturystę. On, w przeciwieństwie do swych sług…oddychał. Jednak powoli, w zwolnionym tempie. Jego serce wydawało jedno uderzenie, kiedy to normalnego człowieka wyzwalało około dwudziestu. Uniósł dłoń do góry, bez najmniejszego dźwięku. Ta zawierała dwa pierścienie. Jednym z nich był ten, który dostarczył ich na miejsce. Prezentacja została jednak zakłócona. Oto bowiem nastąpił kolejny błysk. I towarzyszący mu dziki tumult, jakby właśnie stado byków zerwało się do galopu. Wielka sylwetka w pomarańczowym mundurze więźnia i…z papierową torbą na głowie, niemal staranowała Cyntię, która w ostatnim momencie uskoczyła. Nass’ri nie miał tyle szczęścia. But jak z kamienia, nadepnął mu całą swą siłą na ogon, gdy właściciel biegł na spotkanie filaru. Zatrzymała go dopiero błękitna bariera. Wstrząs i trzask. Bagman wyhamował tuż przed filarem, nie zdając sobie dokładnie sprawy, gdzie się znalazł. Wiedział jedynie, że właśnie przebiegł po jakimś szczurze i omal nie potrącił dziwnej, jakże mrocznej kobiety. Nie miał już pierścionka. Ten gdzieś zniknął. A raczej pojawił się na dłoni jakiegoś starszego, zmęczonego życiem pana, który siedział na zdobionym krześle. Trzask. John trafi raczej z deszczu pod rynnę. Zdecydowanym plusem było to, że jego „kolega”, który przywodził na myśl Hindenburg gdzieś sobie poszedł, jednak…zastąpił go jakiś ogromny bydlak z papierową torbą na głowie, młoda dziewczyna o siwych włosach i coś…coś małego z czerwonymi oczami, które właśnie ściskało swój ogon. Wszystko to było jak najbardziej zabawne, ale…no właśnie. Znów nie miał możliwości się śmiać. Ostatni już trzask. Grzech pojawiła się w błysku światła, mogąc samodzielnie ocenić całą scenerię. A ta przywodziła na myśl…cyrk. Kiepską komedię, farsę i nic więcej. Dwóch mężczyzn wyglądało jakby dopiero co uciekli ze swoich cel. Ubranie jednego z nich było potargane. Miał papierową torbę na głowie. Drugi z nich, krótko ostrzyżony i w okularach, był nieco poobijany, także w charakterystycznym mundurku, tej samej instytucji. Małe stworzenie o szarawej skórze i czerwonych oczach stojące obok siwowłosej młódki nie poprawiało wizerunku całości. I gdzie właściwie zniknął ten przeklęty Black Dragon?!
Jednak był ktoś jeszcze. Osoba, która swoją obecnością zmieniała ową kiepską komedię w dramat, gdzie tańczyło się na ostrzu noża. Stary mężczyzna siedzący naprzeciw nich, lustrował całą zbieraninę, nawet nie mrugnąwszy. W końcu przemówił:
- Grzech. Cyntia. Nass’ri. Candyman. Bagman. Witam was. Dla tych, którzy mnie nie znają, nazywam się Mandarin. Zapewne macie pytania.
Jego głos był suchy i szorstki, jakby zdzierający warstwy świadomości.
 
Highlander jest offline  
Stary 16-02-2009, 00:33   #8
 
Ayame's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayame nie jest za bardzo znany
Cyntia & Nass`ri

Nass'ri spokojnie przyjął fakt, że nagle zniknęli i zaczęli się przenosić w jakieś dziwne, nowe miejsce. Cyntia zniosła to znacznie gorzej, co zauważył po jej omdlałej twarzy i wyglądało to tak jakby miała wymiotować. No cóż, przynajmniej trafili na miejsce. O ile to tutaj mieli trafić. Rozglądnął się po korytarzu. W sumie te wszystkie zbroje (czy cokolwiek to było) sprawiało wrażenie, jakby miało za chwilę się poruszyć i ich zaatakować. Jednak tak się nie stało. Impa po chwili zajęło ujrzenie na końcu jakieś podstarzałej sylwetki. Jeśli to miał być ich... pracodawca, to jakoś miał wrażenie, że nie uśmiechała mu się ta perspektywa. Sam nie wiedział czemu. Przeczucie ? Może, ale wolał nad tym dłużej się nie zastanawiać. Tym bardziej, że po chwili pojawili się nowi goście, w tym jeden nadepnął na jego ogon. Ryknął zaskoczony i rozejrzał się wściekły wokoło. A już mu prawie przeszło poirytowanie, przeszło mu przez głowę. Jednak czuł, że w tej formie zaczyna się tutaj czuć dziwnie, więc spokojnie się skupił i wymówił jedną, krótką sylabę. Po chwili jego sylwetka zmieniła się diametralnie w wysokiego bruneta, jedną z osób, które miały pewną nieprzyjemność zostać otrutym przez ich dwójkę. To, że facet nie do końca myślał tym, co w głowie, a raczej tym w dolnych partiach tylko ułatwiło sprawę. W każdym razie Nass'ri uznał jego formę za dosyć przydatną - mistrz sztuk walk, dobra znajomość terenu, były pracownik FBI. Mogła się ta forma przy okazji przydać. I właśnie postanowił z niej skorzystać, chociażby żeby przestali się tak kręcić i go potrącać. Spojrzał spokojnie na Mandarina, który właśnie skończył swoją część przemowy. Oczywiście miał jedno, a właściwie dwa oczywiste pytania, które właśnie zadał.
- Tak, mam dwa pytania, raczej oczywiste. Jaki jest twój cel, że nas potrzebujesz i drugie może byśmy się więcej coś o tobie dowiedzieli ?
Samantha dawno nie czuła się tak niedobrze jak podczas "podróży"- nie licząc czasu, w którym następowała jej przemiana. Miała szczerą ochotę zwymiotować, nogi miała jak z waty, a świat jak na złość tylko kręcił się z dużą szybkością. Wzięła kilka większych oddechów i odzyskała część normalnego samopoczucia. W samą porę z resztą. Jeszcze trochę a zwaliła by się na nią jakaś banda w cale lekko nie wyglądających typów. Odetchnęła z ulgą po czym rozejrzała się po statku. Było całkiem nieźle jak na jej gust, choć przydały by się zmiany w aranżacji wnętrz. Z rozważań architektonicznych wyrwał ją potworny krzyk. Obejrzała się i zobaczyła jak jakiś spory koleś nadepnął Nass`riemu na ogon. Z trudem powstrzymała się od wybuchu śmiechem. Ma za swoje. Należało mu się chociaż za to, że próbował podpalić jej strój. Albo omal nie sfajczył domu i jej ukochanych ksiąg. Chwilę później zaobserwowała przemianę małego towarzysza. Czyżby odmieniło mu się z blondyna na szatyna? Co więcej gościa, którego o ile dobrze pamiętała otruli. No nic. To jego sprawa w końcu jak wygląda. Choć musiała przyznać, że w anielskiej blondowłosej wersji było mu lepiej. Teraz wygląda jak macho- zupełnie jak nie Nass`ri w jej mniemaniu. Dziadziuś siedzący na czymś co miało imitować tron przemówił a dziewczynę omal krew nie zalała. Jak on śmie nazywać ją Cyntia?! Nienawidziła ponad wszystko tego starego imienia. Wykorzystała pytanie upadłego anioła, żeby ochłonąć. Czekała też na odpowiedź, której była ciekawa. Starzec skierował wzrok na szalejącą za oknami burzę, jakby ta była bardziej interesująca od zmieniającego kształty stworzenia.
- Potrzebuję waszej grupy, aby zebrać fragmenty pewnego przedmiotu. Owa rzecz jest potężna i posiada kilka...ciekawych zastosowań, które mogłyby rozwiązać część problemów tej zbieraniny. A także mój. Co do drugiego pytania - nie. Jeśli mnie znacie, dobrze. Jeśli nie, tym lepiej.
Wzruszył jedynie ramionami. W sumie czego innego mógł się spodziewać... Sam na jego miejscu by powiedział podobnie, gdyby kogoś zatrudniał, więc jakoś to zrozumiał. Chociaż z drugiej strony nie lubił nie mieć wszystkiego pod kontrolą. Ale narazie mógł sobie to odpuścić, najpierw zobaczy o co chodzi, a potem zdobędzie informacje jakie potrzebuje. Chwycił się z lekka za podbródek, jakby się nad czymś zastanawiając. W końcu się odezwał. - Hmmm... jak rozumiem nazwa przedmiotu też jest tajemnicą ? Bo raczej ciężko będzie znaleźć coś co nawet nie wiemy jak się nazywa. Albo wygląda. Widać było, że był sceptycznie nastawiony, chociaż pojawił mu się w oku błysk na dźwięk słów "rozwiązać część problemów". Cóż, miał jeden problem do rozwiązania, który bardzo mu przeszkadzał. Chociaż jakoś wątpił, by ten przedmiot miał aż takie możliwości, by mu pomóc. Zresztą się przekona, gdy może go ujrzy na oczy.
Cyntia zastanowiła się przez chwilę. Słyszała o tym gościu. Podobno był silny... Ale to było w jakiejś gazecie a już dawno zauważyła, że w nich wszystko jest tak przekolorowane, że aż boli. Jakiś gościu komuś skórę uratuje- bohater, prawie bóg, jak zabije- szatan wcielony. Wszystko czarno-białe. Bez żadnej możliwości na półcienie. Jest coś o co chciała zapytać.
- Słyszałam o tobie... Podobno jesteś silny. Po co komuś takiego my...? A po za tym skąd pewność, że zechcemy współpracować z kimś kto nie chce nic o sobie powiedzieć... miała lekko znudzony głos. W sumie to chyba nawet chciało jej się spać. Mężczyzna wrócił spojrzeniem do dwójki mówiących. Złączył swoje dłonie. Dało się zauważyć, że są...przesiąknięte kolorem niezdrowej zieleni. Na jego palcach znajdowało się dziesięć pierścieni, z których część przywiodła tu zabłąkanych. Przytaknął nieznacznie i zaczął mówić.
- Przedmiotem którego poszukuję jest Kula Atlantów. Choć nazwa...jest przejaskrawiona i zniekształcona przez wieki bzdurnych badań demagogów. Rzecz ta nie ma nic wspólnego z Atlantydą, czy podwodnymi cywilizacjami...
Przystopował na krótką chwilę, upewniając się, czy aby napewno ma uwagę wszystkich.
- Oczywiście, nikt was nie zmusza, droga Cyntio. To jedynie oferta współpracy. Jeżeli wam się nie spodoba, odeślę was bezpiecznie do domu. W jednym kawałku. Potem każdy pójdzie w swoją stronę.
Dał do zrozumienia, że nikt nie trzymał tutaj nikogo na siłę.
- Choć oczywiście...zło dla samej natury zła jest płytkie, dziecinne i bezsensowne.
Podniósł z lekka brew, spoglądając na Samanthę. Heh... nie była delikatna za grosz. Właściwie była grubiańsko wręcz bezpośrednia momentami. Czasem trzeba było postępować subtelniej, co widocznie jej rzadko wychodziło dodał z lekkim znużeniem. Ale cóż, taka już po prostu była. Spojrzał ponownie na ich mocodawcę. W sumie nie brzmiało to tak źle w teorii. Zresztą i tak na tą chwilę nic innego nie planował. Mógł dać temu szansę i oczywiście wykorzystać w swój sposób. Jak się ten przedmiot okaże tym, co oczekuje, to z pewnością się przyda.
- Ona musi po prostu pomarudzić. To silniejsze od niej. Co do twojej propozycji... przyjmuję ją. W sumie może to być dosyć ciekawe na swój sposób. - Dodał jakby od niechcenia, ale widać było, że już się zdecydował. Tylko teraz trzeba było to spokojnie rozegrać, by ta sytuacja się obróciła totalnie na jego korzyść.
Młoda kobieta natomiast miała ochotę pozrzędzić. Czasem trzeba. Po za tym miała nadzieję, że może powie coś więcej, ale nie dał się złapać. I znów "Cyntia". Czy to przeklęte imię nigdy się od niej nie odczepi? Po za tym co ten gościu miał na myśli- że jest coś głębszego w jego planie? No tak i Nass`ri oczywiście musiał wtrącić swoje trzy grosze bo by chyba na miejscu nie usiedział. "Pomarudzić"... Nie mógł tego zachować dla siebie? Pewnie szczwana bestia coś szykuje. No nic. Są związani paktem. Czy tego chciała czy nie.
- Zgoda. Ja również w to wchodzę. Ale najpierw więcej detali. Nie chcę siedzieć w czymś po uszy i nie wiedzieć co to. To by było po prostu głupie.- powiedziała z lekkim przekąsem. Po chwili dodała.- Co to jest ta cała kula? Jakie ma właściwości i po co nam ona?
Stary mężczyzna odchylił się do tyłu na swoim tronie i oparł wygodnie. Klasnął w dłonie. Co bardziej wyczulone pary uszu wyłapały kroki dochodzące z deszczowego balkonu. Wysoka, chuda, odziana w granatowe szaty z kapturem postać, weszła do środka, przemoknięta do suchej nitki. Mimo to, nie drżała, nie trzęsła się z zimna. Dłonie jej były delikatne i stanowiły jedyny dostrzegalny i możliwy do dokładnego sprecyzowania i opisania element ciała. Persona przemówiła. Kobieta. Po głosie dało się to stwierdzić bez problemu.
- Kula Atlantów jest starym artefaktem, stworzonym w pierwszej erze człowieka. Przed wykreowaniem się z ludzkiej świadomości bóstw, czy chociażby parodii cywilizacji. Nie wiadomo dokładnie kto jest odpowiedzialny za jej kreacje, przypisuje się to jednej z pierwotnych ras. Tak, czy inaczej, posiada ona potężną moc. Pozwala na swobodną modyfikację wzorca każdej, żywej istoty. Co za tym idzie, na zmiany w fizycznej strukturze, przepływie energii, czy też...jaźni.
Zatrzymała się, widząc gest Mandarina. Nass'ri wsłuchiwał się w tą krótką prezentację - posiadała sobie wbrew pozorom parę ciekawych faktów. O ile oczywiście były one prawdziwe. Artefakty faktycznie posiadały specyficzne moce, jednak istniało ich naprawdę niewiele. Jeszcze jako sekretarz pamiętał o zbieraniu informacji na ten temat i nie kojarzył nazwy tego przedmiotu, więc wątpił, żeby to była kreacja Stworzyciela. Czyli... pozostawały opcje "konkurencji" albo bardzo zaawansowanej cywilizacji. Jednak jej opis brzmiał na tyle intrygująco, że postanowił podążyć tym tropem. W sumie tylko go zastanowiło, czemu tak nagle przerwał gestem dłoni jej przemowę. Cóż, ta kobieta mogła posiadać jeszcze parę informacji. Tylko był problem jak je zdobyć. Ale jeszcze o tym pomyśli. Właściwie nie miał żadnych dalszych pytań. Jak narazie.
W sumie to zostało powiedziane tylko czym jest kula i jakie ma właściwości. Hmm... Tylko po co nam coś co zmienia strukturę fizyczną materii? Nie chciało jej się o to pytać. Niech inni się wykażą.
 
Ayame jest offline  
Stary 16-02-2009, 01:15   #9
 
planstons's Avatar
 
Reputacja: 1 planstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodze
Uchu, słońce rzeczywiście grzało. Ale nie było aż tak gorąco żeby pocić się tak jak on się pocił. Chociaż… może nie była to robota kochanej gwiazdy ale Wielkoluda, który niebezpiecznie zmniejszał dzieląca jego i Johnego odległość. Sytuacji nie poprawiał fakt, iż ktoś tu ewidentnie pragnął krwi i świeżego mięsa. A tym kimś nie był Walker. Oj nie. On nie lubił mięsa. Zawierało w sobie za mało cukru. Zdecydowanie. Okulary zsunęły mu się na czubek nosa. Nie próbował ich nawet poprawiać, wyglądałby zapewne bardzo głupio próbując ciasno skrepowanymi dłońmi wykonać tą czynność wymagająca jednak pewnej wprawy. I pewnych rąk. Świat stracił ostrość. Ale może to i lepiej? Mrugnął nerwowo kilka razy i gdy po raz n-ty otworzył oczy ujrzał przed sobą górę metalu. Góra sięgała w kierunku jego głowy. Au! Do cholery! Nie dość, że przeżył tutaj przed chwilą taką traumę, nikt mu nic nie wyjaśnił to jeszcze na dodatek pozbawiają go jego cennego naskórka. No ale przynajmniej znajdował się teraz w cieniu. Z drugiej strony było trochę zimno. Przez ten pot jeszcze się przeziębi! Babcia zawsze mu powtarzał żeby nie wychodził mokry na przeciąg. Ale nieważne: mógł znów robić cukierki! Pyszne cukierki! Truskawkowe, wiśniowe, malinowe i jakie sobie tylko wymarzył! Jeszcze chwila i mógł poprawić okulary. I podrapać się po tyłku, który znów dał o sobie znać. Co zrobić najpierw? Otóż jedno i drugie w tej samej chwili! Ludzie nie doceniają swoich rąk dopóki ich nie stracą. No i teraz był pewniejszy siebie. To byłby wielki cukierek z tej kupy złomu! No ale chyba nie uwalniałby go po to żeby następnie próbować zabić, prawda? To by było nielogicznie. Tak więc nie dziwnym było dla mężczyzny, że został potraktowany czymś zielonym i przeniesiony „chujwigdzie” jak zwykł mawiać farmer, u którego pracował kilka lat temu. Z drugiej strony to było jednak dziwne. W końcu nie co dzień przenoszą cię w przestrzeni przy pomocy zielonych błyskotek. No i ta niepewność gdzie wyląduje! A naskórka nie daruje! O nie! To był… Ooo! Jaka piękna marmurowa sala! Taka duża. I jeszcze te błyskawice na zewnątrz, deszcz i zarysy gór. I kolumny. Ozdobne. Doryckie czy jońskie? Pies je drapał! Ważne, że było romantycznie. Wstał i otrzepał kombinezon. Pomarańczowy to nie był jego kolor. Hmm… i jakież słodkie towarzystwo tutaj mamy. Góra mięśni z torbą na głowie? Jest! Jaszczurka, która zmienia się w mężczyznę? Proszę bardzo! Wiedźminka? Żaden problem! O! I któż to jeszcze przybył? Kobieta w lateksie! Lubił lateks. Prawie tak jak cytrynowe ciągutki. Lateks to jest to co tygryski lubią najbardziej (zaraz po cytrynowych ciągutkach oczywiście)! A on tak niewyjściowo ubrany. No i znajdź tu żonę! Pff! Jego wzrok przykuł tymczasem tron stojący na końcu okazałego czerwonego dywanu. Siedzący na nim człowiek… istota… była zaiste imponująca. Miała na klacie więcej blizn niż on włosów na głowie. No i tak kamienna twarz. To jest sztuczka jakiej musi się nauczyć. Rozmowa toczyła się obok niego. Starożytny artefakt? Czemu nie? Indiana Jones zawsze mu imponował. Że jakieś modyfikacje wzorców? Nigdy nie lubił matematyki. Rozejrzał się ponownie po swych, jak się domyślał, przyszłych towarzyszach. Zjadłaby cukierka. Chciał zapytać kobietę w lateksie, ale nie wyglądała ona na kogoś kto nosi przy sobie słodycze. Z resztą gdzie ona by go schowała? W lateksie nie robi się kieszeni! Do tego dużego wolał nie pochodzić, z resztą miał ona na sobie podarty uniform więzienny, a więzieniu chyba nie dają cukierków. Jaszczurkom, szczególnie takim, które zamieniają się w przystojnych brunetów nie ufał. Bo z jaszczurkami jest taki problem, że łapiesz ją za ogon, cieszysz się, ze będziesz miał co hodować w słoiku a ta cholera ucieka bez ogona przez trawę. I co? Ogon to nie jest domowe zwierzątko marzeń. I z której strony w ogóle się go karmi? Pozostała więc ta siwa młódka (ależ paradoks!). Nie wyglądała zachęcając, ale co mu tam! Podszedł do niej z niejaką nieśmiałością. Która nawet nie była do końca udawana.
-Przepraszam.- uśmiechnął się. Może trochę głupkowato.-Masz może cukierka? Miętówkę chociaż…-czekał z nadzieją. W międzyczasie podniósł rękę do góry:
- Panie um…- chciał powiedzieć „panie Starszy” ale uznał, że mogłoby to zostać źle zrozumiane. Szybko przeszukał swoją pamięć. Cytryna? Pomarańcza? A tak!-Mandarin. Z całym szacunkiem, ale skończmy pieprzyć o tajemnych artefaktach i matematyce, którą robią. Lubię konkretne przykłady, bo to całe… modyfikowanie wzorca, znaczy dla mnie tyle samo co… coś czego nie rozumiem. Teoria względności na ten przykład. – czekał. Na odpowiedź. I na cukierka. Boże. Jakby zjadł coś słodkiego! Na hipersześcian Odyna! Cukru, królestwo za kostkę cukru!
 
planstons jest offline  
Stary 17-02-2009, 23:28   #10
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
„Imponujące...” – pomyślała Grzech, gdy ogarnęła wzrokiem scenerię - "Imponujące, jak wiele kiczu można zawrzeć w jednym miejscu..."

Stojąc nieco z boku przyglądała się pozostałym „wezwanym”, jej spojrzenie ślizgało sie po ich sylwetkach i twarzach pełnych... grzechów! O tak, to nie były najlepsze dzieci Boga, tego była pewna. Nikt raczej nie będzie żałował, gdy zabraknie ich na tym padole... Doszedłszy do tej, typowej dla siebie konkluzji, postanowiła uważniej przyjrzeć się gospodarzowi imprezy, który przedstawił się jako Mandarin. Co mogła powiedzieć o nim po tych kilku chwilach znajomości oprócz tego, ze gustem nie grzeszył? Nic. Krył się doskonale, kontrolował każdy element ciała... niezwykłe. A może nawet złowieszcze?

Kiedy na chwilę zapadła cisza, a poprzednicy wydawali się usatysfakcjonowani, Grzech postanowiła, że czas na nią. Co prawda nie miała ochoty przesadnie zwracać na siebie uwagi (pośród tej bandy dziwaków mogła w sumie z powodzeniem uchodzić za „dziewczynę z sąsiedztwa”), ale jej natura żołnierza domagała się ścisłych wytycznych.

- Nie jestem typem przywódcy – nie muszę mieć pełnego oglądu sytuacji, działam w pojedynkę, więc i interesuje mnie wyłącznie moja kwestia: Co konkretnie mam zrobić, kiedy, gdzie, jakie jest zagrożenie i... oczywiście za ile. - uśmiechnęła sie chytrze.

Mandarin wsłuchał się w głos dziewczyny, jego facjata przybrała wyraz zamyślenia, jednak wciąż pozostawał skoncentrowany na wszystkich zebranych.

- Konkretne pytania. Lubię to.

Trzasnął palcami, potem zaś karkiem a zgrzyt jego leciwych już kości rozszedł się echem po ogromnym pomieszczeniu. W końcu zaczerpnął tchu i odpowiedział.

- Konieczne będzie zebranie kilku elementów owego przedmiotu z różnych lokalizacji, abyśmy mogli je odtworzyć…zajmie to oczywiście nieco czasu.

Mruknął pod nosem, wyraźnie rozbawiony.

- Panno Grzech…staramy się dostać w swoje ręce artefakt o boskiej mocy. Sądzę, że to przedsięwzięcie nie będzie przyjemnym piknikiem na łonie natury. Zaś co do nagrody…

„Tę pannę mogłeś sobie darować... przystojniaku”
– pomyślała, lecz jej twarz ani drgnęła. Stała wyprostowana z kamienną maską na twarzy – bo tak ją uczono, bo inaczej pewnie by już nie potrafiła.

Tymczasem ktoś spostrzegawczy mógł zaobserwować błysk w oku Mandarina. Czekał na ostatnią część pytania najwyraźniej.

- Powiedzmy, że jestem świadom pewnych… niedogodności, które panią nękają. I zapewniam, że wraz ze zdobyciem przedmiotu odejdą w niepamięć.

Podparł swą brodę lewą dłonią, przyglądając się reakcji kobiety. Faktycznie, maska opadła, a w oczach Gniew pojawiło się... niedowierzanie przemieszane z nadzieją.

- Czyli... głód zniknie?

Uśmiech. Hipnotyzujący i niepokojący.

- W istocie. Odejdzie w niepamięć.

- Jak to możliwe?
– dopytywała się, tym razem marszcząc gniewnie brwi.

Starszy pan zrezygnował, wyraźnie zirytowany ciągłym ciągnięciem za język. Dziwna, odziana w czerń postać postąpiła do przodu, z niejaką troską spoglądając na swojego przełożonego i podjęła przemowę zamiast niego.

- Jak już wspomniałam, Kula pozwala na dowolną modyfikację wzorca. Pozwala wyostrzyć niektóre cechy, regulując do minimum inne. Co za tym idzie…twe „motywacje” mogą przeminąć, choć siła, którą czerpiesz już nie.

Grzech skinęła na to tylko głową, lecz jej czoło bynajmniej się nie rozpogodziło. Wietrzyła podstęp, ale... czy to pierwszy raz?

- Wchodzę w to. – skomentowała, po czym nieco się wycofała, dając pozostałym pole do popisu.

"Wchodzę w to, chociaż nie dowiedziałam się w sumie niczego... Ciekawość jest moim grzechem."
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 17-02-2009 o 23:33. Powód: literówki
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172