Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-06-2009, 20:59   #11
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Gelerar ruszył w kierunku tartaku jakimś cudem namawiając Feriel żeby mu towarzyszyła. Kiedy odchodzili, Nagrussu znów zaczął czegoś szukać wśród trzymanych w ręce kartek.
- Ashenvale. – powiedział wreszcie, co okazało się odpowiedzią na wcześniejsze pytanie DS 10-43. – Zaklęty las położony w północnej części kontynentu Kalimdor. Święte miejsce nocnych elfów, Strażników, będące jednocześnie centrum orczego klanu Wojennej Pieśni. Obie racy prowadzą nieustanną walkę o dominację nad lasem.

Kiedy elf skończył, spojrzał na wyrwidrzewa.
- Jak daleko do tego lasu? Nie dostaniesz się do niego stąd… Ale – powiedział po chwili namysłu. – Jeśli wykonasz proste zadanie, o którym przed chwilą mówiłem, na pewno cię do niego odeślemy. Co więcej zapewnimy ci dożywotnią ochronę przed orkami i ich najemnikami.

Tymczasem pozostała dwójka dotarła już do tartaku. Jak się okazało rosła przed nim zielona trawa i leżało sporo pni gotowych do obróbki. Sam tartak był, jak to można określić, foremny. Idealnie prostokątny, z brązowymi, drewnianymi ścianami i czerwonymi dachówkami. Brakowało tylko fragmentów dwóch ze ścian – przez jeden pnie były wnoszone do obróbki, zaś przez drugi były wynoszone jako gotowe deski.


W środku natomiast tartak był… prawie pusty. Gołe, drewniane ściany i takaż podłoga. Na środku stał tylko spory, podłużny stół z piłą tarczową i czymś w rodzaju pedałów do jej napędzania. Ów stół prowadził właśnie do otworu odpowiedzialnego za odbiór pni, by te następnie pociąć. Pod ścianą natomiast stały ustawione w kolumny, gotowe do wywozu deski. Po zapachu można było rozróżnić cis i dąb.

Mimo iż było ich sporo, to w budynku zmieściłoby się ich co najmniej dwadzieścia razy więcej.
Po zwiedzeniu tartaku człowiek i nocna elfka wrócili do reszty. W samą porę jak się rychło okazało, bo elf znów zaczął o czymś mówić:
- Dochodzę jednak do wniosku, że lepiej was poinformować dokładniej o tym co się stanie ze światem, jeśli nie wykonacie zadania.

Elf pstryknął palcami i projekcja dużego, czerwonego klejnotu zmieniła się w miniaturkę Słonecznej Studni. Była bardzo szerokim, okrągłym dołem o średnicy co najmniej trzydziestu stóp. Głębokości nie dało się stwierdzić. Wylewała z siebie niezliczone ilości jaskrawej, jasnoniebieskiej energii, która była absorbowana przez równie liczne ochronne znaki wyryte na posadzce wokół niej.


Po chwili zobaczyliście, że do Studni ktoś podchodzi i wrzuca do środka klejnot. Energia zatrzymała się na chwilę, po czym zaczęła się cofać – początkowo wolno, by później przyspieszyć, aż w końcu doszło do wybuchu w głębi i Studnia się zapadła niczym stara kopalnia, którą wysadza się dynamitem.

- W taki sposób grupka elfów chce uniemożliwić Rycerzowi Śmierci wskrzeszenie Lisza. Gdy do tego nie dojdzie, przywódca Płonącego Legionu – Archimonde – nie będzie mógł przybyć do tego świata i rozpocząć inwazji, bo nie będzie go miał kto przyzwać. Wtedy ktoś rzuci brzemienny w skutkach pomysł, by to Plaga Króla Lisza była inwazją na ten świat. Cytuję niewypowiedziane jeszcze słowa „Dotąd szło im świetnie – rasa ludzka i wysokie elfy są prawie na wyginięciu. Czemu nie miałoby im się udać z orkami i nocnymi elfami?”. I tak też się miało stać.

- Miało, bowiem Król Lisz postanowił czekać. Spostrzegł, że trzy najważniejsze rasy tego świata – orkowie, ludzie i nocne elfy prowadzą ze sobą bezmyślną wojnę w której krew zalewa rzeki i nie ma komu chować martwych.

Kiedy elf to mówił, projekcja znów się zmieniła – tym razem na wielką polanę otoczoną ze wszystkich stron lasem. Po chwili zaczęły na nią wbiegać z trzech stron wojska – ludzi, orków i nocnych elfów. I rozpoczęła się bitwa, która przypominała taniec śmierci przy akompaniamencie krzyków i wrzasków zabijanych istot.

- Aż w końcu – kontynuował elf – Król Lisz postanowił uderzyć – ocenił siłę trzech ras na dostatecznie niską by mógł się z nimi rozprawić bez problemu. Ostateczne rozwiązanie, tak to zostanie przez niego określone.

Wtedy na polanę, gdzie została już tylko garstka walczących, wtargnęły niezliczone zastępy nieumarłych. Pozostali przy życiu nie mieli nawet cienia szansy by przeciwstawić się takiej hordzie – polegli w przeciągu kilkunastu sekund.

- Wreszcie, po kilku tygodniach rzezi, na świecie nie będzie już orków, ludzi, ani nocnych elfów. Będzie tylko śmierć. Mam nadzieję, że teraz rozumiecie powagę waszego zadania.

Kiedy tylko elf skończył, projekcja zniknęła pozostawiając w was wizję ostatniego pokazanego przez nią obrazu – nieumarłych. Śmierci tryumfującej nad życiem.

- Musicie również wiedzieć – dodał – że od momentu, kiedy portal was przeniesie w tamte czasy do inwazji Arthasa są dwa tygodnie, natomiast do zniszczenia Studni, któremu macie zapobiec – pięć dni. Jeżeli nie macie więcej pytań, idźcie w tamtym kierunku. Znajdziecie tam przejście do tamtych czasów.

Nie patrząc nawet za siebie elf wskazał prawą część wielkiej groty, a dokładniej małe wejście za którym prawdopodobnie krył się portal.
 
Gettor jest offline  
Stary 16-06-2009, 21:03   #12
 
Sulfur's Avatar
 
Reputacja: 1 Sulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumny
Jedną z najtrudniejszych rzeczy, z jaką człowiek, czy istota spotyka się na co dzień, jest niewątpliwie okazywanie nieszczerych uczuć. Szczególnie takich, które wymagają zarówno mimiki twarzy, odpowiedniej modulacji głosu, postawy, nie za wolnego, ale też i niezbyt szybkiego oddechu, tętna, mrugania okiem, potrzęsywania kącikiem ust, chlapania językiem nawet. Biorąc pod uwagę wszystkie te czynniki DS. 10-43 musiał być mistrzem w swym fachu szkolonym przez samych mistrzów mistrzów, którzy nauki, niewykluczone, pobierali od samego półboga lub kogoś o podobnej hierarchii, majestatyczności i niezrównanym intelekcie. Mógł też wcale nie mijać się z prawdą. Ale przybliżmy może ogólny jego wygląd.

Wyrwidrzew stał w nieokreślonym bliżej miejscu i czasie, ale nie liczyło się to, lecz raczej sposób w jaki to czynił. Otóż postronny obserwator nie mógłby jednoznacznie stwierdzić, a tym bardziej już oddać za swą zwiewną pewność ręki, czy blaszany stwór zamarł w bezruchu, czy też już dawno zerwał się z miejsca i utonął w dynamice nieskończonego biegu. Widział naprężone ścięgna, kabelki, obudowy, czuł… czuł niepewność. Ale nie taką szarą i wahającą się pomiędzy jednym a drugim. Nie, to była niepewność wybuchająca alternatywami. W jednej chwili, teraz i już, zalewała ogniem przymuszonej niemożności uczynienia wszystkiego naraz. Dalej była też twarz. Choć z pozoru nie mogąca wyrazić nic ponad nieczułość, jaką okazywać potrafi tylko i wyłącznie metal, w chwili obecnej stężała w nadmaszyńkim wysiłku. Zdawałoby się, że gdyby tylko mogła, zalałaby się niezliczoną liczbą malutkich, perlistych kropelek najprawdziwszego potu. Po chwili jednak… Tu pojawiały się wątpliwości. Udawał? Miał ku temu cel? Trudno ocenić. To była idealna chwila dla kapitulacji każdego potencjalnego, spragnionego zgłębiania psychiki ożywionych nieżywych nigdy materii, badacza, eksploatora, czy najzwyklejszego przechodnia zaskoczonego niecodzienną ekspresją wylewającą się wielkimi falami z oków metalowych powłok. Hop, hop, bęc i już taki jeden z drugim uciekał drogą, lasem, podniecony, by gdy tylko osiągnie próg swego leża wyciągnąć papier, pióro i rozpocząć sromotne w skutki dywagacje na temat nieznanych zakątków umysłu, który wytworzył się nie na drodze ewolucji, ale techniki. Techniki! Bogini naszej i pani jedynej. Biegł taki, siadał i łechtał swoją próżność i dumę, która rozrastała go niczym korzeń dębu drążący nieustępliwą skałę. Łechtał myślą o przynależności do gatunku tak doskonałego, że przewyższał samą stwórczynię po stokroć, czynił z niej swą niewolnicę, wkradał się tam, gdzie nikt inny nie miał prawa postąpić nawet najcichszego kroczku. A potem przychodziło otrzeźwienie. Zazwyczaj niestety za późno, bo już wraz z błogim chłodem milutkiego, przytulnego grobowca, czy krypty.

DS. 10-43 miał przed oczyma tylko dwa fakty. Nic ponad, nic poniżej. Miejsce mordów masowych i rzezi krwawych, i tortur, i okropności – tartakiem zwane, a także wiadomość, która swą prostotą znaków pulsowała gdzieś pod czaszką: „nie ma powrotu do Ashenvale. To niemożliwe…”. I toczył zażartą bitwę pomiędzy drużyną Moralności i próbującej sprostać jej drużynie Przetrwania. Obie miały jednak o wiele za wiele graczy gotowych pójść na pewną śmierć. Ponadto byli wyszkoleni bardzo, bardzo dobrze. Nie znali pojęcia „przegrana”. I nie przegrywali…

Mętlik, paplanina, niezrozumienie, wątpliwość, bezsilność, bezradność, wycieńczenie, złość, patetyczność, patetyczność, bohaterskość, ratować, rycerstwo, paladyn, błogość, radość, miłowanie, swoboda, zapomnienie, uciekanie, uciekanie, niepokój, absurd, absurd, absurd, znowu… mętlik. I jeszcze raz od nowa…

Aaaaaaaaaa!

To było czyste szaleństwo rozpalone do białości. Coś ponad rozum wspomagany hojnie elektroniką. Tyle możliwości, konsekwencji, tyle zła i dobra, a pomiędzy tyle nienazwanych uczuć, które cisnęły się na wargi samym tylko nieskładnym krzykiem, wyciem niemal, które wyrazić i nazwać potrafiło je o wiele doskonalej niż wszystko inne. To było przedwieczne, nie wieczne, po prostu pochodzące zza zasłony czasów cywilizowanych, z epok, kiedy kamień na kamień ustać mógł nawet i cały dzień.

Wdech… Wydech… Wdech… Wydech…

Zupełnie tak, jak na początku. I od nowa, samą tylko myślą, bo oczywistym było, że powietrza nie potrzebował, a i zaczerpnąć go nie mógł. Uspokoić pulsujące, posplatane, gotowe do kolejnego wybuchu nici skojarzeń i wizji. Już… już wszystko dobrze.

Opadł na ziemię bez ruchu. Wycieńczony, z wirującym przed oczyma światem. Był jak dziecko. Z tą tylko różnicą, że zamiast całej naiwności wyposażony był w inteligencję i zdolność analizowania faktów, wyciągania wniosków. „Przymknął oczy”.

Nie mógł znieść tego, co widział. Nie mógł znieść tego, przed czym w tak bezczelny sposób go postawiono. Wybieraj albo śmierć tysięcy, albo milionów. Wybieraj i wiedz, że niezależnie od tego co zrobisz, ktoś rozleje czyjąś krew. My tylko cię uświadomiliśmy w zaistniałej sytuacji. Nic więcej. My tylko ci pomagamy. Podejmujemy słuszną decyzję za ciebie. Manipulujemy, siejemy niepewność, zakradamy się do wnętrza twojej głowy i zasiewamy ziarno, albo cały wór ziaren wątpliwości. Nadchodzimy! Krew, żywica, mord! To, czym świat żyje od zawsze, to, czym się syci i pożywia, bez czego nie może żyć. Na kolana, woła, oddajcie mi cześć w postaci gniewu w swej czystej postaci – cieszyć się będziecie mą łaską, która potrwa… do następnej ofiary. I od początku!

Czerń, szarość, biel, żółć, jasna zieleń, ciemniejsza zieleń, zieleń, zieleń życia.

Zobaczył kogoś. A właściwie coś. Twarz kobiety. Powiedziała kilka słów. Kilka pięknych, pogodnych jak serce Ashenvale słów pociechy i pojednania. Tchnęła w serce pojednanie. Wyjście z wąskiego labiryntu tuneli zajaśniało światłem złocistego dnia.

Zieleń życia, zieleń, ciemniejsza zieleń, jasna zieleń, żółć, biel, szarość, czerń.

Wstał. Pożywiony już ułudą swojego umysłu, którą stworzył w procesie samoobrony wyuczonym dawno temu. Jedna z zapór. Skutkowała prawie zawsze. Miała jednak uboczne skutki. Ale one przychodziły później. Ważne było to, że istota i to, co siedziało wewnątrz niej nawiązali nić porozumienia. Grubą, splataną z metalu, hartowaną w oddaniu, nitowaną wizją zażegnanych strat tak po jednej, jak i po drugiej stronie.

Koniec.

Nie był słaby. Po prostu niedoświadczony i wychowany w świecie, jaki dla niektórych przywodzić mógł ideał, utopię. Nie znał pojęcia wojny w swym powszechnym dla wszystkich wydaniu, nie miał pojęcia o jakichkolwiek intrygach, poza tymi, na jakie natykał się w lesie – na przykład takiej sprytnej kradzieży orzechów przez jedną z wiewiórek. Wiedział tyle, ile sam wywnioskował. Myślał nieszablonowo, bo i jak miał to robić inaczej – bez wzorców, wpływów. O świecie, w jakim żył, a raczej jaki rozciągał się poza świętymi puszczami miał nikłe pojęcie, może jeszcze bardziej zamazane niż noworodek. Gdzieś tam były wysokie góry, mieszkali źli orkowie, piękne i spokojne elfy, pracowici ludzie – rasa próbująca dorównać doskonałością innym. Ktoś zawierał z kimś jakieś przymierza, pakty, sojusze, podpisywał akty o nieagresji, agresji, wojnie, handlu w graniach państwa, poza, handlu ograniczonym, w połowie ograniczonym, z wyłączeniem produktów mlecznych, opodatkowanym, z nadwyżką… od samego wymieniania można było dostać migreny. Setki nazw wymyślonych, by pięknie i podniośle ująć w słowa żądze zawładnięcia całym światem, a jeżeli się nie uda, to chociaż podporządkowania sobie jego malutkiej części. I pomyśleć, że gdyby nie aspiracje, duma, pycha… naprawdę?... nie byłoby zła, krwi roszącej nagie skały, gdzieś, gdzie nikt nie powinien nawet dotrzeć, niegodziwości. To naprawdę takie proste? Nie chciało się wierzyć…

Tym bardziej, że w sam środek tej grząskiej kałuży błota rzucono go – spokojną istotę, która pewnego pięknego dnia z kupy wciąż psujących się podzespołów stała się… czymś. Trzeba było jednak powiedzieć, że to coś wcale nie zamierzało bezwiednie poddawać się… temu elfowi w szkarłatnej szacie, który dopuścił się przecież porwania!

Spokojnie.

Słoneczna studnia. Arthas. Lisz. Legiony. Czas… Płynący niczym rzeka, z trudem utrzymywany w ryzach przez grupę szalonych elfów.

Dobrze, załóżmy, że rozumiał powagę sytuacji. Dopuśćmy możliwość prawdziwości możliwości zmienienia wydarzeń. Pomysł ocalenia – wysłanie grupy ochotników, którzy ochotnikami nie są (źle się za to zabieracie chłopaki…), ok. – wszystko ok, przynajmniej na razie. I teraz najlepsze. Do gotowanej bez przepisu, receptury i smaku zupy, do tego przerdzewiałego kotła dodajemy Wyrwidrzew – DS.’a 10-43. Tego, który nie walczył nigdy i na walce nie zna się wcale, a łatwo domyślić się, że walczyć też nie chce. Tego, który głowę naszpikowaną ma setkami naiwnych twierdzeń, który… nie spełnia podstawowych wymogów życia w świecie bezwzględnym – świecie ludzi, elfów, orków i trolli. Nie rozumiał. Nie pojmował. Nie potrafił wyobrazić sobie smaku tej ohydnej mieszaniny. A było tak pięknie…

Wyrwidrzew z zaburzeniami psychokinetycznymi pogłębianymi dodatkowo manią prześladowczą, lękami, niską samooceną własnej osoby… - tak przypadek ten zaszufladkowałby pewnie jeden z przyszłych analityków. Rodziłoby się pytanie, czy w swej niezrównanej wiedzy i mądrości miałby rację.

Potrzebował jeszcze chwili na zastanowienie. Albo całej wieczności.

Nie miał żadnej bogini, boga. Nie czuł nigdy opieki bytu wyższego, troski, łaski, nic. Wątpił, czy istnieje ktoś, kto przejmowałby się żyjącym wyrwidrzewem – chcąc nie chcąc był swoistą indywidualnością. Tak naprawdę skąd się wziął?







Wydech. Wydech. Wydech.

Nie wpaść w obłęd.

Wydech. Wydech. Wydech.


Istota ludzka już dawno opadłaby w cienie nieświadomości spowodowane niedotlenieniem mózgu.

Straszne… Potrzebował rady. W Ashenvale nie było problemów jako takich. A tu?! Od kogo zasięgnąć pomocy? Od elfki, która w sposób tak łatwy oddawała się po kawałeczku jakiemuś napastliwemu człowiekowi w długiej szacie z kapturem? Kawałek po kawałeczku elfiej dumy, jedności minionych lat świetności tej rasy. Spojrzał na paladyna. Wydawał się… inny. Nie wyśmieje go? Nie, chyba nie. Nie zrobi krzywdy? Przecież co do kwestii łowców głów mogli kłamać. Ale nie… Ich oczy. Zaprzątnięte zupełnie czym innym.

I w chwili, w której już miał podejść do dumnego rycerza o jasnym licu wydarzyły się dwie następujące, a nawet zachodzące na siebie rzeczy skutecznie uniemożliwiające podjęcie, wydawałoby się, jedynego słusznego działania, które umożliwiłoby rychły koniec problemów natury psychicznej, a krócej mówiąc, rozwiązanie licznych rozterek – zupełnie tak, jakby w jakiś niemożliwy sposób te porozumiały się, i skupiły wokół jednego, jedynego rosnącego, piętrzącego się niejasnością zagadnienia. Otóż najpierw od strony Miejsca Wiecznych Kaźni i Tortur nadeszła dwójka o dziwnie rozanielonych twarzach i nieobecnych spojrzeniach. DS. 10-43 kątem oka spojrzał na kroczącą powoli elfkę i natychmiast przeniósł zdziwiony wzrok na kolejnego elfa w obrębie najbliższych trzech metrów, który tę właśnie chwilę obrał sobie za idealną do rozpoczęcia sennego monologu o niepojętym i zawiłym temacie, niestety. Wypowiedź poprzedzona została kolejnym poruszającym się obrazkiem zawieszonym w powietrzu pomiędzy szarą ziemią a niedogonionym nawet przez ptaki niebem. Przedstawiał kilka kręgów wypełnionych pulsującym światłem – jeden mały w drugim większym. Wyglądało to naprawdę fantazyjnie. Przypominało… och… najspokojniejsze, najpiękniejsze z jezior Ashenvale zalewane ogromem złotego słonecznego światła. Lekko wzburzone, choć zupełnie spokojne. Takie, jakie zapamiętuje się na zawsze, i do którego mimowolnie porównuje wszystko, co tylko się napotka kształtem zbliżonym do okręgu, wypełnionym czymś w rodzaju cieczy.

A potem wody o dziwnym kolorze zaistniałe między drobinami powietrza, dosłownie przed nosem wyrwidrzewa zaczęły wrzeć i burzyć się, bez śladu najdelikatniejszego wicherku. Szumiały wściekle, podążały ku miejscu, które mogło być zarówno końcem jak i początkiem dziwnej rzeczy, jakiejś promiennej studni, albo i czegoś nazwą bardzo do niej podobnego. Gdy począł myśleć, że stan rzeczy, jaki przybrał bieg wydarzeń stanie się niezmienny i trwały coś znowu się zmieniło. Bum, mianowicie. Kręgi zapadły się, skotłowały w milionie ton nieistniejącego pyłu i opadły w dół, w górę, a może w któryś z boków. Pulsujący blask zgasł. Najwyraźniej dumny z siebie elf podążył z wyjaśnieniami.

Po stu dwudziestu trzech słowach, DS. 10-43 dokładnie liczył w nadziei, że dotrze do niego sens choć połowy, w miejscu martwej studni czegoś tam wykwitła całkiem przyjemna polana, na której, ku ogromnemu zdziwieniu, wyrwidrzew, nie dostrzegł nawet cienia najlichszego zwierzątka. Tyle tylko, że po zbyt krótkiej chwili, by w pełni zlustrować obfitą i bujną florę, na polanie skotłowali się w walce przedstawiciele… raz, dwa, trzy… trzech ras. Ciemne elfy – te poznał od razu – przypominały stojącą obok wojowniczkę biegłą w sztuce nadziewania na miecz nie tylko potworów, ludzie i… o bogowie!… orkowie! Sam ich widok, obraz, wizja i zwiewna iluzja wywołały w wyrwidrzewie falę gorąca, która poczynając od piersi mknęła tak ku górze, jak i ku dołowi spiętego ciała. Ale zaraz… To nie było najgorsze. To, co przed chwilą zdawało się nieustępliwe i harde w jednej chwili zgasił lód. Zimno, jakie wywołuje strach i wstręt połączone ze sobą w proporcjach niebezpiecznie bliskich zabijających jednym, jedynym słowem je opisującym. Nieumarli…

- Wreszcie, po kilku tygodniach rzezi, na świecie nie będzie już orków, ludzi, ani nocnych elfów. Będzie tylko śmierć. Mam nadzieję, że teraz rozumiecie powagę waszego zadania – usłyszał wyrwane z kontekstu całości zdanie; jego znaczenia pewien był aż nazbyt.

I… kierunek, w którym mieli podążać wskazany został przez wyciągniętą rękę. Tylko dlaczego nikt, choćby i bez zbytniej uprzejmości, nie zapytał ich czy chcieli. Podejmować ryzyko dla świata, który i tak prędzej czy później stoczy się tak nisko, że nawet demony z pogardą patrzeć będą na jego kwiczącą rozpaczą porażkę? Ratować rasy ludzkie, elfie i orcze przed rzezią ze strony potężniejszych tylko po to, by za chwilę ofiary zamieniły się w bezwzględnych agresorów i rzuciły się do swoich względnie sojuszniczych gardeł? Był sens? Pomijając nawet życie-nie-życie szarej jednostki jaką był on. Warto?…

Hm… Ale…

Był też inny świat. Ten zielony i rześki tętniący radością na tyle wielką, na ile pozwolili im na to oświeceni techniką mordercy. On też chciał istnieć, dążyć ku swoim ideałom, dzielić się tym wszystkim, co miał. Dzielić się, nie dawać obrabowywać i łupić. Las… Jeżeli jakimś cudem udałoby się powstrzymać katastrofę przepowiadaną przez wszystko wiedzące elfy-strażników czasu zyskałby on kilka do kilkunastu lat bytu. Tylko tyle. Warto?…

A może…

W sumie był dziwadłem, które każdy chciał zniszczyć i przetopić. Mniejszością tak małą, że prawie żadną. No ale towarzystwa nigdy nie szukał. Zadał sobie pytanie czy on jest właściwy, dobry i czy przypadkiem nie stanowi zagrożenia dla innych. Przecież nigdy nie dowiedział się za sprawą czego tak naprawdę pchnięty został do życia. Jedyną wskazówką, której jak dotąd nie potrafił z niczym powiązać były te błyski boskiej, wydawało mu się, inteligencji i niepowstrzymanego pragnienia zanurzenia się w tabelach liczb. Żywiąc się nadzieją, że może spokój jest tuż przed nim, ciut za ostrym zakrętem, postąpił krok do przodu. Chyba chciał iść. Nie wiedział dlaczego, ale gdzieś pojawiała się myśl, że może naprawdę zdarzyć może się coś nietypowego. Poza tym otoczony wojownikami powinien być bezpieczni, no oczywiście wtedy, gdy nie będą próbowali go zgładzić i porozkręcać na części. Bredził…

Rozejrzał się w poszukiwaniu pomocy, jakiejś rady, słowa otuchy. Zobaczył jednak wokół obraz zbliżony do tego, co od kilku minut przedstawiała jego twarz. Chyba wewnętrznie nie byli mu tacy znowu dalecy. A może wręcz przeciwnie…

Dobrowolnie chciał iść na śmierć? … Jak bardzo potrzebował pięciu minut spędzonych w zielonym zagajniku. Tej świeżości…

- Skąd wezmę pokarm tam? – skierował to pytanie w stronę elfa. – No, to znaczy paliwo – dodał uściślając.

Czyżbym już podjął decyzję?
– jednocześnie zapytał sam siebie w sposób odpowiedni temu, w jaki robią to nierealnie powołane do sprawowania funkcji życiowych wyriwdrzewy.
 
Sulfur jest offline  
Stary 19-06-2009, 16:07   #13
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Zaklął w sposób nie przystający paladynowi widząc jak Elfka oddala się z kapłanem do tartaku mimo jego próśb i gróźb. Zrobiła to z własnej woli, a wyglądała raczej na mądrą dziewczynę. Kapłan mając, wzgląd na swój fach, nie będzie próbował brać jej przemocą. Tym bardziej wiedząc o paladynie za plecami gotowym zareagować gwałtownie bez baczenia na jego profesję, a także o wilku będącym pod jej rozkazami. Zdecydował się na czekanie połączone z badawczym wzrokiem skierowanym w stronę tajemniczego tartaku. Kilkakrotnie wstrzymywał się z zamiarem zajrzenia tam i sprawdzenia czy kapłan nie postąpił wbrew jego woli. Dość kłopotliwa dlań była obecność wyrwidrzewa, który kręcił się tutaj bez żadnego celu i zdawało się, że zamierzał do niego podejść. Sam Artorius nie za bardzo miał ochotę na dyskusje z maszyną posiadającą wolną wolę, demonstrującą piły tarczowe na „dzień dobry”. Oczywiście przypuszczając, że potrafiłby zrozumieć o co jej chodzi, bo jak na razie to jego ostatnie słowa skierowane bezpośrednio do niej zostały odebrane dość opacznie jako sygnał do panicznej ucieczki. Nie rozumiał jak wyrwidrzew mógł odczuwać strach, z drugiej strony nie widział ich zbyt wiele w całym życiu. Możliwe, że gdzieś tworzono je bardziej na podobieństwo istot myślących. Po namyśle uznał to za bezsensowne, wszelakoż z takich orkowie nie mieliby żadnego pożytku. Orcza rasa potrzebuje jak najwięcej siły roboczej dla ułatwienia sobie życia, a nie sztucznych kompanów do pogawędki. W egzemplarzu, jaki miał zaszczyt podziwiać, nie było nawet agresji charakterystycznej dla zielonoskórych (pomijając jego pierwszą reakcję wynikającą raczej ze strachu).

Jego dywagacje przerwało wyjście „zakochanej pary” z tartaku. Najwyraźniej nie zaszło tam nic usprawiedliwiającego danie w mordę kapłanowi za zbezczeszczenie tej kobiety. Zresztą upewnić się nie miał czasu, gdyż zaraz po ich powrocie Strażnik wznowił przekaz informacji dotyczących powstrzymania tajemniczych „wybawicieli świata”. Paladyn zganił się w myślach za skupianie się na drobiazgach miast na kwestiach najwyższej wagi, do których ich misja, bez jakichkolwiek wątpień, się zaliczała. Wszyscy jego towarzysze zdawali się dość luźno traktować informację o możliwej zagładzie świata i o ciężarze spoczywającym na ich barkach. Interpretował to jako krótkotrwałe zapomnienie w chwili słabości, chociaż nie rozumiał jak romanse mogą być bardziej znaczące od losów świata i własnego życia. Sam na chwilę skupił uwagę tylko na bliżej mu nieznanych osobach przestając zważać na odpowiedzialność jaką go obarczono wbrew jego woli. Być może to dążenia do uspokojenia się, odrzucenia negatywnych emocji wywoływanych myśleniem tylko o wadze ich zadania. Te wytłumaczenie uznał za oficjalnie obowiązujące co pozwoliło mu uciszyć falę napływających myśli i utkwić wzrok w zmienionej iluzji prezentującej zamiast kryształu efekt działań, którym mają zapobiec.

Sam dziwił się spokojowi z jakim przyjął ten widok. Spodziewał się tego wszystkiego co zobaczył od czasu jego ostatniej dyskusji ze Strażnikiem. W sumie Krwawy Elf powtórzył to samo tyle, że tym razem uzupełnił słowa o obraz dla wywarcia większego wrażenia.
- Nie pokazałeś nam niczego nowego, ale uświadomiłeś jeszcze bardziej znaczenie tymczasowego zwycięstwa Arthasa. Wygląda na to, że musi wygrać żeby w przyszłości doprowadzić do swojej druzgoczącej klęski. Tak przy okazji to wychodzi nam dość zabawny paradoks. Żeby zachować bierność musimy zacząć działać. Z mojej strony nie ma już żadnych pytań w tym temacie. Miałbym pytania do was, jako siły wyższej, ale uznacie wymaganą przeze mnie wiedzę za swoje prywatne sprawy i odpowiedzi na nie otrzymać bym nie mógł. Bywajcie w pokoju, Strażnicy Czasu i mam nadzieję, że spotkamy się już tylko raz, przed tym jak zabierzecie nas z powrotem do naszych czasów. Więcej razy widzieć was już nie zechcę.

Udał się jako pierwszy w kierunku wejścia służącego za portal do innego czasu. Zbliżył się do niej, wejrzał w jej otchłań i zawahał się. Ten stan potrwał ledwie chwilę, poczym odwrócił się, ostatni raz ogarnął obecnych tu Strażników wzrokiem, uniósł dłoń w geście pożegnania i raźno przekroczył granicę czasu.
 
wojto16 jest offline  
Stary 20-06-2009, 22:24   #14
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
W miarę jak wyrwidrzew bezgłośnie podejmował decyzję, elf patrzył na niego z narastającym niepokojem, który potem przerodził się w złość malowaną na jego twarzy.

Spodziewany wybuch nastąpił kiedy DS. 10-43 zapytał o paliwo.
- Co ja słyszę?! I to od wyrwidrzewa. WYRWIDRZEWA! Zostałeś stworzony by niszczyć, nie mieć wątpliwości czy marzyć o swoim cholernym lesie.

- Spójrz na te swoje blachy. – podszedł i kopnął konstrukta w pokrytą grubymi płytami nogę. – Czy zostały stworzone do podlewania kwiatków? NIE. NIE, KURWA. Każdy, powiadam każdy, ma swoje zadanie na tym świecie. Gdybyś został stworzony do podlewania, plewienia i reszty tego ogrodniczego gówna, miałbyś tu pierdoloną konewkę a nie ostrą jak brzytwa piłę. Usłysz mój głos, wyrwidrzewie – zostałeś stworzony w pewnym celu. Potem ktoś cię ożywił również w pewnym celu.

- Ludzie, orkowie i wszyscy inni chcą cię zniszczyć. Zastanawiałeś się kiedyś czemu? Nie interesowało cię nigdy co jest takiego w tobie, że wszyscy cię nienawidzą? Powiem ci. Oni się boją – boją się tej mocy, tej potęgi jaką masz! A ty jej unikasz za wszelką cenę. Chciałbyś tylko podlewać kwiatki i plewić chwasty w swoim ukochanym Ashenvale, które jest twoją ostoją spokoju i wewnętrznego rozwoju. Gówno prawda. Ashenvale jest punktem spornym między orkami a nocnymi elfami.

- Mógłbyś o niego walczyć. Mógłbyś pomóc sprawić, że ten las rzeczywiście będzie spokojnym miejscem, ale wolisz podlewać kwiatki i plewić chwasty. Pomyśl, przecież tak to lubisz – może dojdziesz do jakichś konstruktywnych wniosków. I tak, czytam w twoich myślach. W myślach was wszystkich.

Kiedy elf skończył, jego twarz wyrażona była kolorem głębokiej czerwieni, zaś on sam dyszał ciężko. Podniósł dumnie głowę, odwrócił się i odszedł w stronę przejścia najpewniej by upewnić się że wszystko pójdzie sprawnie.

Czy raczej chciał odejść, bowiem za nim pojawił się nagle troll, który zaczął go… masować.
- Neeeeerwus. – mówił Hyjjil masując elfa jednocześnie ruszając ramionami próbując imitować jakieś dziwne gesty. – Luuuuzik, bracie!

Niezwykle szybkim ruchem szaman został odepchnięty tak że aż upadł, zaś elf stał przez chwilę nad nim w napięciu celując w niego palcem. Najwyraźniej chciał coś powiedzieć, jednak w końcu wypuścił powietrze z płuc i znów podniósł dumnie głowę, by następnie zrobić to co zamierzał wcześniej – pójść do portalu.

W międzyczasie w tartaku pozostała dwójka – Gelerar i Feriel, najwyraźniej nie próżnowali. Pierw dało się słyszeć głośne plaśnięcie, następnie elfka wystrzeliła z budynku szybkim krokiem dającym bardzo jasno do zrozumienia wszystkim zebranym, że jest teraz bombą zegarową i że nie należy do niej podchodzić.

Może przypadkiem, a może celowo szła ku portalowi, jednak faktem pozostawało, że Gelerar nie przejmował się jej obecnym, wybuchowym nastrojem.
Kapłan wyszedł z tartaku i kierował się ku elfce tym dziwnym krokiem mówiącym „knuję coś… coś”. Jego prawy policzek był teraz bardzo, bardzo czerwony i to nie od rumieńca.

W ten sposób, prędzej czy później, wszyscy znaleźli się przy portalu, który był idealnie okrągłym, pionowym skupiskiem energii, które było swojego rodzaju lustrem – było w nim nawet widać was i jaskinię tak jakby to rzeczywiście było lustro, tylko mocno rozmazane.

Elf stanął obok niego bez słowa. Pierwsza przeszła, bez zastanowienia, Feriel wraz ze swoim zwierzęcym towarzyszem. Wyglądało to tak, jakby elfka zrobiła wszystko, absolutnie wszystko, byle by być dalej od kapłana – portal stanowił dla tego więcej niż idealne rozwiązanie.

Za tą dwójką podążył we wiadomym celu kapłan z wciąż intensywnie czerwonym policzkiem. Następnym był paladyn, który po krótkim spojrzeniu w oczy elfa wkroczył w portal. Po nim, wzruszywszy ramionami, wszedł Hyjjil.

Ostatni był DS. 10-43 – wyrwidrzew potrzebował chwilę, lub więcej niż chwilę, na przemyślenie ostatnich słów elfa, jednak w końcu zdecydował się i również przeszedł przez przejście.

Za portalem…


Widzieliście… obrazy. Mnóstwo obrazów – migały wam przed oczami tak szybko, że ledwie je rejestrowaliście. Las, topór, strzała w locie, szpon, krew, czyjaś twarz, księga, lód, miecz, miecz, miecz… Ostrze mrozu?

Nie zdążyliście się upewnić czy rzeczywiście widzicie broń Rycerza Śmierci Arthasa, późniejszego Króla Lisza, bo obrazy znów zaczęły wariować, lecz tym razem o wiele szybciej – nie mieliście już szans rozumieć tego co widzicie. Jednak tym razem również słyszeliście… głosy… słowa!
- Dziś... nie… spójrz prawie w oczy… nie możesz… - za każdym razem mówiła inna osoba, co tylko utrudniało zrozumienie tego wszystkiego. – Mój… oszukałeś… zemsta… żałosne… mój… dusza… nie… nie… nie… ARTHAS!!

Ostatnie słowo, wykrzyknięte przez męski głos z pełnią gniewu i tak przepełnione nienawiścią, iż mogłoby stanowić okrzyk bojowy niejednej wielkiej bitwy, okazało się końcem waszej wędrówki.

Spostrzegliście nagle, że wisicie w powietrzu przepełnionym zapachem drzew i żywicy. Spadliście wszyscy po chwili na względnie miękką leśną ściółkę. No… prawie wszyscy – Gelerar wylądował na drzewie siedząc na sporej gałęzi. Siłą rzeczy taki upadek spowodował ogromny ból… w oczywistym miejscu.

Kuląc się, kapłan spadł z gałęzi i dołączył do reszty „drużyny” leżącej na ściółce i otrząsającej się z szoku. Chwilę później zobaczyliście las w którym przyszło wam wylądować.


Drzewa były wysokie, zdrowe i jakby magiczne. W powietrzu oprócz śpiewu licznych i różnorodnych ptaków dawało się słyszeć… śpiew, czy raczej melodię nuconą przez piękną kobietę.
Można by pomyśleć, że to był las Ashenvale, lecz tam drzewa były o wiele starsze – ich konary były o wiele grubsze, a ich liście fioletowe.
Jeśli więc nie był to las Ashenvale, musiał to być las Quel’thalas – ostoja wysokich, później krwawych, elfów gdzie praktykowały w spokoju arkana magii, co było najczęściej ich jedyną pasją życiową.

- Gee… - powiedział nagle Hyjjil podnosząc się z ziemi. – Ale gdzie my jesteśmy?
Jakby na zawołanie usłyszeliście, obok śpiewu ptaków i magicznej melodii, stukot kopyt. Podstawowa dedukcja podpowiadała wam, że tam gdzie stukot kopyt, tam muszą być konie, trakt i jeźdźcy.

- Pójdę zapytać! – krzyknął ochoczo Hyjjil i ruszył w kierunku z którego dochodził dźwięk, jednak został szybko przez kogoś powstrzymany, ponieważ nieco zaawansowana dedukcja podpowiadała, że skoro to las Quel’thalas to jeźdźcami muszą być wysokie elfy.
Gdyby natomiast taki elf spotkał się z trollem, to jakby wymieszać ogień z wodą – oboje nie mogą współistnieć w tak bliskiej obecności.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 20-06-2009 o 22:32.
Gettor jest offline  
Stary 25-06-2009, 12:43   #15
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Po wejściu do groty ujrzał przed sobą kolistą formę, w której na jego oczach roztaczała się pionowa powierzchnia nieustannie przemieszczającej się energii. Widział w niej swoje rozmazane odbicie jak w jakimś dziwacznym lustrze. Jego uwagę od „lustra” odciągnęły krzyki do tej pory opanowanego Elfa tyczące się wyrwidrzewa. Z tej odległości niezbyt dokładnie rozumiał głośno wypowiadane słowa. Przypomniał sobie, że jego nieorganiczny znajomy ostatnim razem, nim on sam ruszył do groty, pytał się o paliwo.

Dziwne. Tak nerwusy pełnią tak ważne stanowiska. Pewnie jakbym tak dłużej sobie z nim pogwarzył, to też zacząłby na mnie wrzeszczeć. Nigdy nie zrozumiem pewnych prawideł rządzących tym światem. Nawet wybory przedstawicieli „siły wyższej” nie są trafne. Może powinienem wspomóc tego wyrwidrzewa nim wydarzy się coś złego?

Po namyśle stwierdził, iż skoro zadali sobie tyle trudu żeby tą maszynę tutaj sprowadzić to chyba nie rozbiorą jej od razu na części. Czekał cierpliwie aż wszyscy pozostali dołączą do niego i dopiero wtedy znów spojrzał na portal. Wraz z nadejściem chwili na wykonanie skoku w przeszłość poczuł niewidzialną pięść zaciskającą się na sercu. Obserwował jak Elfka wraz ze swoim wilkiem, a także kapłan przekraczają portal. Wraz z ubyciem każdej kolejnej osoby coraz bardziej narastało w nim zdenerwowanie wywołane oczekiwaniem na swoją kolej. I nie tylko przez to. Dopiero tak naprawdę teraz zdał sobie sprawę z tego co robi godząc się na wyruszenie w tę podróż pozbawioną początku i końca. Spojrzał na twarz Krwawego Elfa ponownie wyrażającą spokój lub zimną obojętność.

Są Strażnikami Czasu. Mimo powagi całego zadania i tak nie dbają o to czy nam się uda. Gdy zginiemy ponosząc porażkę po prostu porwą kolejnych „ochotników” i wyślą ich w ten sam czas co nas, aby oni dokończyli to, co my zaczęliśmy.
Uśmiechnął się blado na tą pesymistyczną myśl.
Jednakże wycofując się ryzykuję jeszcze bardziej. Jest tak samo jak w trakcie wojny. Jeżeli wróg zaciśnie ci łańcuch na szyi można popełnić samobójstwo albo żyć w niewoli z nadzieją na ratunek. Preferuję drugą możliwość”.
Zbliżył się do portalu i skoczył w jasną otchłań czasu.

Otoczony przez światło tonął w mroku wspomnień ujawniających się jako setki obrazów. Każdy obraz trwał zaledwie przez kilka sekund, poczym był zastąpiony przez inny. Najpierw pojawił się krzepiący obraz pięknego lasu. Nim się obejrzał widział strzały, machnięcia bronią, krew tryskającą na zieloną trawę, nieznane twarze, tajemniczą księgę i miecz. Przepiękne ostrze zasiewające w sercach grozę tylko samym widokiem. Jednocześnie wokół tego miecza krążyły setki negatywnych emocji: gniew, nienawiść, pycha, złość, rozpacz. Ten jeden obraz niósł ze sobą więcej niż pozostałe. Czyżby było to legendarne Ostrze Mrozu, symbol zdrady Arthasa?

Na to pytanie nie zdążył sobie odpowiedzieć. Nadeszły kolejne obrazy następujące po sobie tak szybko, że już sam nie wiedział co widzi. Potok obrazów został uzupełniony o równie chaotyczny zbiór słów wykrzykiwanych różnymi głosami przez zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Tysiące słów wyrwanych z kontekstu, wypranych z jakiegokolwiek sensu i niemal przemocą wdzierających się do uszu. Wszystkie jego zmysły poddawały się pod zmasowanym naciskiem niezliczonej ilości obrazów i głosów. Silny ból głowy zdawał się wykrzykiwać jego myśli: niech to się wreszcie wszystko skończy. Wtem usłyszał przepełniony gniewem głos wykrzykujący tylko jedno znienawidzone przez wszystkich ludzi słowo: Arthas.
Poczuł zapach lasu.

*

Patrząc się w niebo miał wrażenie jakby dopiero co otworzył bolące oczy. W uszach mu szumiało, a głowa wciąż pulsowała tępym bólem. Ból sukcesywnie zmniejszał się aż wreszcie całkiem zniknął. Lekko bolały go w plecy od nagłego uderzenia w ziemię. Wstał cały obolały i otrzepał plecy z kolek oraz liści. Czując swoje wysuszone wargi narosła w nim ochota do napicia się czegokolwiek. Poczuł mdłości, przytrzymał się ręką drzewa i zgarbił w odruchu wymiotnym. Skończyło się napadem suchego kaszlu, a nie zwrotem wątpliwej jakości produktów spożywczych. Wyprostował się i z trudem przełknął ślinę co spotkało się z bolesnym odzewem piekącego gardła. Rozejrzał się potwierdzając niezawodność swojego nosa. Bez wątpienia był to las, wnioskując z informacji podanych przez Strażnika, Quel’thalas. Nagłe ukłucie w sercu wywołała myśl, że oto znalazł się w przeszłości dla ratowania przyszłości.

Rozległ się trzask i pokazał się kapłan gwałtownie lądując na ziemi. Dziwiło Artoriusa to małe opóźnienie dopóki nie dostrzegł gałęzi nad kapłanem trzymającym się za jądra. Roześmiał się dedukując przyczynę takiego stanu rzeczy. Wykazał się jednak przyzwoitością podając kapłanowi rękę i pomagając wstać.
- Jeśli trzeba będzie leczyć to nie zgłaszaj się do mnie, przyjacielu – powiedział nie przestając się uśmiechać. Nie był to uśmiech złośliwy, a dobrotliwy. Ten śmiech ożywił go, pomógł przemóc wszelkie dolegliwości.

Przestał się uśmiechać kiedy usłyszał piękną melodię, śpiew kobiety. Wsłuchiwał się w niego tak intensywnie, że prawie przeoczył odgłos końskich kopyt uderzających o ziemię gdzieś w pobliżu. Zatrzymał Hyjjila biegnącego w tamtym kierunku chwytem za ubranie.
- Jesteśmy w Quel’thalas. W tym lesie żyją Wysokie Elfy, które nienawidzą trolli takich jak ty i robią sobie z ich skór dywaniki. Lepiej trzymaj się z tyłu i pozwól mówić innym, to cię jakoś wybronimy.
Ogarnął wzrokiem swoją drużynę i podszedł do Elfki. Otworzył usta żeby coś powiedzieć, ale zamknął je i zastanowił się. Wreszcie przemówił do wszystkich:
- Jak już mówiłem jestem Artorius Leastone. Czy moglibyście podać swoje imiona w imię lepszej komunikacji drużynowej?

Po uzyskaniu odpowiedzi zwrócił się raz jeszcze do Elfki:
- Pani Feriel, jeśli dobrze zapamiętałem. Raczyłbym prosić panią o pomoc w porozumieniu się z Wysokimi Elfami. Ich pomoc będzie nieodzowna jeśli mamy ocalić tutejszą studnię. To skierowane do wszystkich. Powinniśmy powiedzieć im tylko częściową prawdę o planach zniszczenia studni, a oni sami będą chcieli ją ochronić przed potencjalnym atakiem. Nie mówcie nic o waszym przyszłościowym pochodzeniu, bo nie potraktują nas poważnie. W sumie istnieje ryzyko, że też nie potraktują nas poważnie i bez tego. Zdobycie ich zaufania będzie niezłą harówką, ale pani Feriel być może posłuchają mając wzgląd na rodzinne korzenie. Nie ucieszą się na widok trolla i wyrwidrzewa. Przeto nalegam aby ci dwaj członkowie drużyny trzymali się z tyłu i w ukryciu do czasu porozumienia się z pierwszymi napotkanymi tubylcami. Teraz znajdźmy trakt i zapoznajmy się z sytuacją na froncie. Na szczęście z dyplomacją u mnie najgorzej nie jest. Jeśli nie są zbytnio agresywni to powinniśmy się jakoś z nimi dogadać. Albo też zostańcie tu, a ja się rozejrzę, by nie narażać całej drużyny na szwank.
Umilkł wyczekując innych pomysłów niż jego. Nigdy nie był dobry ani jako przywódca, ani jako strateg.
 

Ostatnio edytowane przez wojto16 : 26-06-2009 o 11:50.
wojto16 jest offline  
Stary 30-06-2009, 13:51   #16
 
Sulfur's Avatar
 
Reputacja: 1 Sulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumny
Elf był srogi.
Elf był nerwowy.
Elf był głośny, brzydki, ordynarny, wulgarny, niezrównoważony, sarkastyczny, cyniczny, bezczelny, piskliwy, agresywny, niebezpieczny i ponad wszystko oceniał fakty po ich wierzchniej, często nierzeczywistej formie.

Wyrwidrzew już po usłyszeniu pierwszego wrzasku początkującego całą monstrualną serii gromów, pewien był, że jego wiedza o zaistniałej sytuacji wcale a wcale się nie poszerzy, wręcz przeciwnie. Nie przeczuwał jednak iż jeden z przedstawicieli pięknej, wyniosłej rasy upadnie tak nisko, by próbować nim manipulować.

A elf mówił i mówił. Sącząc morderczą truciznę ku i tak już wrzącym obwodom. Słowa wwiercały się głęboko i syczały całą swoją postacią przywodząc o dreszcze. Fałsz umiejętnie mieszał się z prawdą.

W końcu, gdy wyraźnie nie mógł już znieść widoku zwabionego tu za pomocą najczarniejszej magii "ochotnika", dobył z siebie kwik złości czystej i nieskazitelnej, po czym idąc, a raczej szybując na skrzydłach wściekłości, zniknął w pomieszczeniu domniemanego portalu do lepszych, gorszych, czy też równie obrzydliwych czasów-bezczasów. Przy wyrwidrzewie zostawił jednak swoją wielką, potężna i oczywiście niewidzialną, niematerialną armię, która po przypuszczeniu pierwszego rozpoznawczego ataku, właśnie szykowała się do zmiecenia sił przeciwnika z pola nierównej walki.

DS. 10-43, ponad błyskającymi rządzą, ostrymi oczami słów-żołnierzy-barbarzyńców, wpatrywał się przez chwilę w falujące fałdy szaty na plecach odchodzącego krwawego elfa o imieniu przez niego na szczęście niezapamiętanym. Zaczynało się...

Zostałeś stworzony by niszczyć! - Po mistrzowsku dowodzona ciężka jazda wroga wyłoniła się zza łagodnego pagórka i w gryzącym, dezorientującym dodatkowo pyle, nacierała bez litości z każdą sekundą pojawiając się o kilka metrów bliżej i bliżej.

Nie, nie zostałem! - Samoistnie łamiąca się linia pierwszej i ostatniej obrony zarazem wyrzucona została w powietrze za sprawą samego impetu uderzenia zbrojnego ramienia konnicy. W towarzystwie białej krwi i czerwonych kości zagrzmiał jęk.

Gdybyś został stworzony do podlewania, plewienia i reszty tego ogrodniczego gówna, miałbyś tu pierdoloną konewkę a nie ostrą jak brzytwa piłę!

O nie...

Wbrew przypuszczeniom, iż wypuszczono ku niemu główne siły, na wprost, wśród gardłowego śpiewu i wycia tysięcy stalowych narzędzi grozy, bezładną kupą biegła największa formacja piechoty, jaką kiedykolwiek, w jakikolwiek sposób dało się dowodzić. To były potwory! Bezwiedne, rzucone na potępienie. Walczące za nic, bez przekonania, bez celu. A jednak tak straszliwie skuteczne i druzgoczące samym już swoim obrazem, ba, zapachem nawet.

Do spotkania wrogich sił doszło w okolicach pierwotnego położenia lewego skrzydła, którego materiał budulcowy pierzchał teraz w panicznej, bez składnej uciecze za cel wyższy obierającej jedynie przeżycie.

Oni się boją – boją się tej mocy, tej potęgi jaką masz! - Gdzieś ze skrajnego lewego boku słychać dało się okrzyk bojowy i tupot tysięcy okutych w żelazne nagięcie faktu.

I tak, czytam w twoich myślach. - Śmiech. Okrutny, świadomy swojej potęgi i zwycięstwa, szybko zaglądający za przymknięte powieki wystraszonych oczu.

DS. 10-43 obserwował to wszystko ze zgrozą i czuł się coraz gorzej. Już bez jakiejkolwiek pewności siebie. Strasznie mały, rozbity, samotny w obliczu nieznanego zła, zdeprawowany.

On miałby zacząć zabijać? Tak na śmierć? Po prostu? Dla ludzkiej idei zakładającej lepsze życie w kałuży psiego gówna - a i to dopiero po długiej w nim taplaninie.

Wyrwidrzew, do białej kości ogryziony ze stałych uczuć, smętnie powlókł się za odchodzącą powoli grupą. Nie podobała mu się ciemność zaległa wokół, straszne niebo powyżej będące jakąś wykrzywioną potwornie karykaturą zdrowego nieboskłonu Matki Natury. Obojętnie reagował na obwąchującego go wilka, czerwoną plamę rozlaną na policzku człowieka w białej szacie, na jakąś arcyważną misję. Nie mógł zrozumieć dlaczego dobrotliwy Los płata mu tak straszliwy "żart". Z zieleni wywabia go, nie, wyrzuca, do otchłani niepewnej czerni, radość i swobodę w żal zamienia i przytłoczenie, szemra sobie w najlepsze za nic mając człowieka, czy wyrwidrzewa.

Nie nadawał się. Nie! Był częścią świata natury, nie człowieka. I to właśnie z tą częścią chciał umrzeć. A może...

Stanął jak wryty widząc przed sobą swojego idealnie podobnego w każdym calu brata. Był może nieco rozmazany, ale DS. 10-43 czuł, że tak jest.

Radość i ciekawość - chyba tylko to popchnęło go do uczynienia najgłupszej rzeczy jaką w swoim krótkim życiu zrobił. Dotknął powierzchni portalu. Że był to portal zorientował się niestety ciut za późno. Mknął ciągnięty gdzieś niewidzialną siłą przed sobą mając zapewne elfkę i trzech mężczyzn, a za sobą... przeszłość, tylko przeszłość.

Las, topór, strzała w locie, szpon, krew, czyjaś twarz, księga, lód, miecz, miecz, miecz…

Tysiąc obrazów i jedno słowo.

Spadanie i znowu spadanie, tym razem bolesne i...

ASCHENVALE!

Nie, nie Aschenvale... DS. 10-43 przysiągłby, że gdyby tylko ktoś wyposażyłby go w oczy zdolne ronić łzy, teraz niewątpliwie zalewałyby świat swymi niekoniecznie słonymi falami. Właściwie nie wiedział skąd wie o całym tym płaczu. Jego samopoczucie przypominało dziurawe sitko.

Siadł wśród zielonych drzew i krzewów, na pachnącej ściółce. Niby czuł ducha lasu, który nakazywał mu powstać i radować się, jednak nie mógł się przemóc. Już chciał położyć się i odpocząć, gdy atmosfera na nowo zawrzała. W powietrzu zasyczało. Coś miało chyba wybuchnąć.
 

Ostatnio edytowane przez Sulfur : 30-06-2009 o 19:55.
Sulfur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172