lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   The Awesome Exiles!!! (+15) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/7612-the-awesome-exiles-15-a.html)

darlar 22-06-2009 18:22

The Awesome Exiles!!! (+15)
 
#1 Nowa droga życia

Otherworld....

Ciemność trwała zaledwie sekundy. Chociaż osobie wierzącej w życie pozagrobowe mogłoby się wydawać iż podróż na tamtą stronę jest czymś niezwykle podniosłym, to w tej sytuacji musiałaby się mocno rozczarować, tymbardziej rozczarowany byłby ateista, który wyobraża sobie śmierć jako niekończącą się chwilę zawieszenia w nicości. Owa nicość błyskawicznie przeistoczyła się w światłość, oślepiającą oczy podróżników, zupełnie tak jakby były one pozbawione owego bodźca przez znacznie dłuższy czas. Po kilku chwilach mogli zdać sobie sprawę z funkcjonowania swoich pozostałych zmysłów. Do ich skóry z początku docierała wilgoć, później wyodrębnić mogli uczucie licznych, muskających ich ciała źdzbeł trawy. Do ich uszu zaczął dobiegać szum wiatru i targanych nim drzew, słyszeli również swoje oddechy.... byli żywi!

Kiedy ich oczy przyzwyczaiły się do jasnego światła spostrzegli, że znajdują się na ogromnej polanie, otoczonej ze wszystkich stron przez lasy, wzniesienia, strumień... W oczy rzucało się również błękitne niebo, z rzadka przyzdobione pojedyńczymi, białymi chmurkami, które swoim wyglądem przywodziły na myśl porcje waty cukrowej. Zszokowani i zbici z tropu mieli ochotę krzyczeć z radości, nagle zwrócili jednak uwagę na krępujący element jakim była obecność innych osób. Każdy z nich zdał sobie sprawę, że nie tylko on stara się podnieść z trawy, na polance znajdowała się całkiem spora grupka osób. I wszystko wskazywało na to, że są oni równie zaskoczeni napotkałą ich sytuacją. Zanim, którekolwiek z nich zdążyło się odezwać zdali sobie sprawę, że znajdują się w zacienionym obszarze. Spoglądając po sobie i zbierając odwagę do konwersacji częściowo zaczęli odruchowo spoglądać w stronę tajemniczego źródła cienia, które zdawało się być stosunkowo pokaźnym i jednolitym obiektem. Ich przypuszczenia okazały się być słuszne, źródłem cienia nie były drzewa czy jakiekolwiek zarośla, ani nawet budynek. Zdali sobie sprawę, że tuż pod ich nosem „zaparkowany” został przepotężny moloch. Ogromna maszyneria przywodząca w na myśl statek kosmiczny, nieruchomo zalegała na rozrytych pokładach ziemi i trawy. Jako, że statek częściowo pozostawał zagłębiony w ziemi, ciężko było określić jego wysokość, na długość, z pewnością osiągał jednak conajmniej dobre trzysta, a może i czterysta metrów. Kiedy „ocaleni” z podziwem wpatrywali się w monumentalny obiekt zdali sobie sprawę, że w ich kierunki zbliżają się jakieś dwie postacie, dokładnie od strony okrętu skąd dobiegały również pełne złości krzyki.

- Na ki chuj nam stalowe pudła na korytarzach?! To gówno nie będzie tu stać!!!

Okrzyk urwał się a zebrani dostrzegli jak od strony okrętu zaczyna się do nich zbliżać ciemnoszary obiekt o kształcie sześcianu i całkiem sporych rozmiarach. Przez chwilę wydawało się, że uderzy prosto w nich. Na szczęście jednak tak się nie stało. Kilkadziesiąt metrów przed nimi, jeden ze zbliżających się mężczyzn wykonał delikatny gest dłonią, i tym samym sprawił, że ciężkie pudło, delikatnie zmieniło swój tor lotu i grzmotnęło o ziemię w bezpiecznej odległości, a następnie poleciało dalej koziołkując przy tym kilkadziesiąt razy i jeszcze kilkukrotnie odbijając się od gleby.

- Nie będe z nim pracował.... jest niestabilny emocjonalnie...

Stwierdził ze zgryźliwym uśmiechem drugi z mężczyzn. O ile pierwszy, starszy mężczyzna odpowiedzialny za zmianę toru lotu skrzyni, wyglądał zupełnie normalnie, ubrany był w eleganckie buty, spodnie i koszulę od garnituru, o tyle drugi sprawiał dosyć nietypowe wrażenie. Odziany był w obcisły, ciemno-granatowy kostium przez co sprawiał wrażenie jakby miał zamiar lada chwila startować w zawodach wioślarskich. Dodatkowo nosił zupełnie niepasujący do reszty stroju brązowy, brudny i znoszony prochowiec. Jego twarz zdawała się względnie normalna, czarne włosy, przystojna i szczupła twarz, jednak jego oczy... wyglądały zupełnie tak, jakby nosił na nich żółte gogle narciarskie pozbawione paska mocującego, tak jakby ich nieprzezroczyste szkła wbiły mu się w szczelinki pod powiekach.

- Rozumiem twoją irytację. Jednak daj mu czas na to by pogodził się z tym co mu się przytrafiło... jakby na to nie patrzeć, jego pomoc jest nieoceniona...

Mężczyzna miał zamiar kontynuować przemowę jednak jego dziwnooki przyjaciel przerwał mu zatrzymując się przed sponiewieraną grupką zdezorientowanych przybyszów i lekko się do nich uśmiechnął.

- Ekhmm... Siemano. Witamy pośród żywych... mniej lub bardziej, ale jednak...

- Czuje się zaszczycony mogąc powitać was w waszym nowym domu...

Podjął wątek siwowłosy mężczyzna. Chociaż to jego towarzysz zdecydował się odezwać jako pierwszy, to ewidentnie starszy z nich miał większe predyspozycje do składania wyjaśnień, których wszyscy w tym momencie oczekiwali.

- Zanim zaczniecie zadawać jakiekolwiek pytania od razu uprzedzę jedno z nich. Nie możecie wrócić do domu... Tam skąd przybywacie zostaliście uznani za martwych. Dodam również, że życie zawdzięczacie tylko i wyłącznie naszej ingerencji. Nazywam się Erik Magnus Lehnsherr... Witamy w Otherworld...

Mężczyzna, który wielu z zebranym wydawał się łudząco podobny do światowej sławy terrorysty znanego pod pseudonimem Magneto rozłożył ręce w geście powitania i dla podkreślenia swoich pokojowych zamiarów,wykonał przy tym delikatny ukłon.

- W miejscu położonym poza czasem i przestrzenią, gdzie każdy posiadający odrobinę szczęścia, teoretycznie zdechły, potencjalny superbohater znajdzie coś dla siebie...

Dodał poetyckim tonem głosu i używając przy tym bogatej gestykulacji, wyraźnie rozbawiony całą sytuacją Aaron Stack.

Graalion 23-06-2009 22:15

Jeden z tak niespodziewanie porzuconych - w tych jakże pięknych okolicznościach przyrody - przybyszy podniósł się powoli. Szczupły, średniego wzrostu, na oko 25-letni Meksykanin w dżinsowej koszuli bez rękawów, z ramionami pokrytymi tatuażami i dużą spluwą w olstrze zawieszonym po lewej stronie, spojrzał powoli na swe dłonie. A potem na całe ciało. Żył. Jak to możliwe? Kiedy horda demonów go opadła, kiedy nie zdołał już ich dłużej powstrzymywać, był pewien, że już po nim. Niemal czuł już ich kły na swym gardle, szpony szarpiące skórę i mięśnie, by dobrać się do wnętrzności. A potem... znalazł się tutaj. Czy to było Niebo? Kurcze, trzeba było przerzucić się na Islam. Zamiast trawy czekałyby na niego dziewice.
Zauważył i innych w koło, także gramolących się na nogi, równie oszołomionych jak on. Cóż, jedni byli bardziej zdezorientowani, inni bardziej czujni. Cabal zdecydowanie należał do tych pierwszych. Rozpoznał jednak niektóre z tych twarzy. Właściwie to dwie. Jedna należała do ściganego przez prawo samozwańczego mściciela, znanego jako Punisher. Skoro on tu był, to chyba jednak nie byli w Niebie. Druga twarz...
- Immortal? - stwierdził osłupiały, patrząc na umięśnionego mężczyznę o ekstrawaganckich włosach. – Ciebie też tu przeniosło?
Był pewien, że widział jak jego towarzysz umiera. Z drugiej strony, myślał to samo o sobie. „Przeniosło”. Tak, to musiało być to. Azalia musiała użyć jednej z tych swoich magii i teleportować ich stamtąd. No proszę, nie sądził że ją na to stać. Ale gdzie w takim razie była reszta? I co tu robili ci wszyscy pozostali (niektórzy o wyglądzie pozwalającym domyśleć się ich profesji)? I gdzie było to „tu”? Nota bene, jeden z nich – niebieskoskóry – podejrzanie przypominał niektóre z demonów, przed którymi Cabal właśnie umknął. Trzeba było mieć się przed nim na baczności.
Zastanawianie się nie trwało zbyt długo. Zostało przerwane przez nadejście kolejnych dwóch nieznajomych, którzy jednak zdawali się mieć o wiele większe pojęcie o tym, co się tu dzieje. Choć tak naprawdę tylko jeden z nich był nieznajomy. Twarz drugiego Cabal kojarzył całkiem nieźle. To był Magneto, mistrz magnetyzmu, mutant-terrorysta. Teraz Cabal już się zupełnie pogubił. A słowa tamtej dwójki bynajmniej mu niczego nie rozjaśniły.
- Jaki „Otherworld”? Jakie „miejsce poza czasem i przestrzenią”? O czym wy mówicie? – dał wyraz swego zdezorientowania zwracając się wprost do Magneto i jego kumpla. – I gdzie są demony? – rozejrzał się, jakby spodziewał się hord piekielnych lada chwila mających wylać się na polanę. – Muszę tam wrócić, spróbować coś zrobić, zanim całe pieprzone Piekło wyleje się nam na głowy! – starał się brzmieć racjonalnie, choć wiedział że jego słowa brzmią dość nieskładnie.
Ale przecież musiał tam wrócić, musieli powstrzymać piekielną inwazję. Podświadomie jednak wiedział, że… jest już za późno.

Storm Vermin 23-06-2009 23:30

Jeden z przybyszy leżał dłuższą chwilę rozciągnięty na trawie. Był ubrany w czarny, wojskowy mundur, a jego głowę opatulała kominiarka tego samego koloru. Dłoń mężczyzny zacisnęła się na pewnym przedmiocie leżącym nieopodal w trawie, a następnie cofnęła się. Wreszcie właściciel kończyny przysiadł i rozejrzał się.
Miejsce, w ktorym się znalazł, przypominało niebo... albo idealne miejsce na piknik z rodziną. Jednak Haze, bo tak nazywał się ubrany po wojskowemu przybysz, mial raczej małe szanse na szczęśliwe życie pozagrobowe. Przeciwko drugiej opcji świadczył fakt, że nigdzie nie było widać hord turystów. Do tego obecni tu... no cóż, w większości ludzie, wyglądali dość dziwnie. Ale nie fakt, że niemal wszyscy obecni towarzysze niedoli Haze'a byli kuriozalnie ubrani. Nie chodziło nawet o to, że jeden z nich miał niebieskie futro. Davida bardziej zajmowało to, jakim cudem przeniósł się z uroczego, nadmorskiego balkonu tutaj. Mężczyzna przyłożył rękę do brzucha, a następnie do klatki piersiowej. Tak, rany postrzałowe też sę zasklepiły... no cóż, zawsze jakiś plus.
Sytuacji nie wyjaśnili ani trochę dwaj mężczyźni, którzy pojawili się jakby znikąd. Ich paplanina o miejscu poza czasem i przestrzenią kazała powątpiewać w ich zdrowie psychiczne. A mężczyzna, bełkoczący o piekle i demonach najwidoczniej zasługiwał na darmowy, dożywotni pobyt w zakładzie dla umysłowo i nerwowo chorych.
Haze postanowil się nie odzywać. Nie przychodziły mu do głowy jakiekolwiek sensowne pytania, a nie miał w zwyczaju zadawać bezsensownych. Wolał dowiedzieć się nieco więcej o pozostałych przybyszach przed podjęciem dalszych kroków.

Mae 24-06-2009 00:31

Otworzyła oczy. Żyła, o ile jej egzystencję można nazwać życiem, a była przekonana, że jest to wykonalne. Poruszyła dłońmi, była cała, nie zanotowała żadnych uszkodzeń, choćby draśnięcia. Dziwne. Słońce muskało jej skórę, sielski obrazek nie przypominał niczego, co widziała do tej pory, nawet wymiarowe obrazy przedstawiające lasy blakły przy tym, co mogła teraz oglądać z tak bliska. Mnogość barw i dźwięków powinny ją teraz przytłoczyć, ale sprawiły tylko, że jej usta ułożyły się w szczery, słowiański uśmiech. Wtem dostrzegła i inne postacie wkoło siebie, no nic, w końcu nie jest nikim, czy też niczym, wyjątkowym. Wzięła z nich dobry przykład i również dźwignęła się z trawy, dając sobie moment na zbadanie jej faktury opuszkami palców. Wiatr tak przyjemnie targał jej włosami, długie, rude włosy oplatały się wokół ramion, muskały nos, usta, sczepiały się z rzęsami, to było nieprawdopodobne doznanie, więc zajęło to chwilę, nim przyswoiła je jako normalne, bo w końcu nie mogło być mowy o żadnej symulacji, gdy nie była podłączona do żadnego urządzenia.

Owo rudowłose cudo techniki miało niezwykłą sylwetkę, esencja kobiecości, chciałoby się rzec, a jednak coś było nie tak. Długie nogi - nienazbyt, a jednak dłuższe niż przeciętne, smukłe, przyodziane w lekkie, nieprzezroczyste, białe pończoszki, zwieńczone drobnymi, lakierowanymi butami, co świadczyło o tym, że stopy również nie były zbyt duże. Do tego biust i talia, pierwsze podług gustu niektórych (najczęściej kobiet) za duże, a drugie zbyt wąskie by mogło to wytrzymać jakiekolwiek ludzkie stworzenie, nie mając złamanego wpół kręgosłupa. Oczy o cudnym wiśniowym odcieniu tęczówek również mogły wydawać się zbyt duże, ale miało to swój urok, szczególnie, że powieki okalały gęste, grube, lecz nienazbyt długie rzęsy. Brwi, cienkie i wyraziste, unosiły się teraz w czymś na kształt zdziwienia czy zadumy, a lekko zadarty, drobny nosek pozostawał lekko zmarszczony z powodu tegoż grymasu. Usta duże, ładnie zarysowane, lekko uchylone, co dopełnia ową śliczną, urokliwą buzię (jakoby nie skalaną żadną głębszą myślą). Odziana była, ha, w nieprzyzwoicie krótki strój pokojówki, który uwydatniał tylko jej biust, a do tego ledwo przykrywał koronkową bieliznę. W swej lewej dłoni trzymała klucz, który do złudzenia przypominał większą wersję owych kluczy służących do nakręcania zegarów.

Powiodła wzrokiem za resztą ocaleńców, kierując swe spojrzenie na statek. Taki widok lepiej jej było przyswoić, bo mimo otwartości umysłu jakoś nie mogła pogodzić się z wylądowaniem „na zielonej trawce”. Lecące w ich stronę pudło nie zrobiło na niej zbytniego wrażenia, nie drgnęła nawet o milimetr. Ludzie - to ją upewniło, że i tym razem nie zawiesił się jej system. Ci, którzy podeszli wydali się całkiem sensowni, byli grzeczni, przedstawili się, przywitali ich... No, prawie idealnie.

Poczekała, aż podenerwowany mężczyzna skończy swój wywód o demonach i innych niedorzecznościach. Z drugiej strony - rozumiała go, sama winna być zaskoczona, zbulwersowana i przerażona swoim położeniem, to byłoby doprawdy ludzkie. Powiodła jeszcze wzrokiem po dwóch osobnikach płci brzydszej, pozwoliła sobie na stylową pauzę, a wyczuwając odpowiedni moment, zabrała głos w sprawie, niesiona ciekawością, pomieszaną z nienaturalną fascynacją zaistniałą sytuacją, czego nijak nie dało się wyczytać na jej twarzy. W końcu buzię miała niby z porcelany, gładką, pozbawioną zmarszczek mimicznych i niezwykle jasną, jedynie odrobinę przyprószoną różem.

- Witam, jestem Drew. Miło mi panów poznać... - Głos miała nadzwyczaj miły dla ucha. Rozczapirzyła palce i machnęła do, najwyraźniej, tych, którzy wybawili ją z opresji. Jakkolwiek by nie było, było dobrze, ot, firmowa dewiza. Nie widziała sensu w panice, panika była nielogiczna, paniki nie miała zaprogramowanej, więc nie musiała się przejmować tym, gdzie teraz jest, nawet, jeśli tak naprawdę jej nie ma - co też było całkiem prawdopodobne. - i baaardzo dziękuję za ratunek... - Dodała dalej szczebiocząc radośnie, co w takim momencie mogło się wydawać absurdalne. - Jeśli możemy już o coś pytać, to chciałabym wiedzieć, co właściwie teoretycznie zdechła, potencjalna superbohaterka mogłaby tu dla siebie znaleźć? - Delikatnie sparafrazowała słowa Aarona, zerkając w jego stronę i lekko przekrzywiając głowę.

Deviler 24-06-2009 02:11

Życie jest ulotne. Ów ulotność była dość ciekawie przedstawiona na przykładzie Toma, bowiem niemal ją uosabiał. Cofnąwszy się chwil pomiędzy "nieco" a "trochę" bowiem szybował niesiony falą ciepła, która zza jego pleców niemal rozgrzała do czerwoności aparaturę, którą ten nosił. W czasie pomiędzy jego dotarciem "tutaj", gdziekolwiek to było wiele się zmieniło. Najbardziej rzucał się mu w oczy brak jego zwyczajowego "laboratoryjnego szlafroku", jak to zwykł mawiać. Z tego powodu, a może z innych panicznie wręcz wymacał głowę szukając na niej czapki, a gdy udało mu się w stu procentach stwierdzić jej obecność odetchnął z ulgą. Następną rzeczą na jaką się zmusił było podciągnięcie rękawów i rozpięcie marynarki. Spoglądał na swoje wychudzone, ledwo umięśnione ciało jakby doszukując się jakichś oznak uszczerbku zdrowia. Właściwie wypatrywał czarnych plam, ale posuwając się do przodu w akcji, gdy stwierdził, że jego stanu zdrowia można by niektórym pozazdrościć.

Wtem jego wzrok powędrował na niebieskoskórego... Wyraz zniesmaczenia oraz pewnej dozy żalu wymalował się na jego twarzy. Niemal gładkie czoło zmarszczyło, a wraz z nim zarysowały się dwie linie przechodzące od płatków nosa aż do brzegów ust. Podbródek się cofnął, a jajowata twarz osoby będącej z wyglądu pomiędzy chłopakiem a mężczyzną zdawała się niemal karykaturalna. W szczególności, że była w kolorze białego pergaminu. Można było pomyśleć, że światło słoneczne raczej nie upodobało sobie jego twarzy, a może na odwrót.
Jakim cudem go skaziło, a ja pozostałem całkiem zdrowy?! - Świtająca myśl zmusiła go do jeszcze większej zadumy. Na szczęście nie trwała długo, gdyż podczas jej trwania dołączył się do tego bezmyślnie działającego mechanizmu jakim kierują się zgrupowania osób będące w szoku. Łąka, kwiatki, drzewka... Nic na tyle nowego, by przykuć jego uwagę... Ptaszki, pszczółki, krzewy, statki kosmiczne, rzeczki...

Proces myślowy niemal urwał się w połowie. Statki kosmiczne?! Ów obiekt długości przekraczającej długość pałaców Albiońskich strasznie przykuł jego uwagę. Złapał się na tym, że właściwie szczękę miał otwartą na oścież, niby zaproszenie dla fauny do zaglądania do środka, jednakże nie pozostał w tym stanie zadumy zbyt długo. Nie teraz, gdy właściwie zobaczył coś, czego wcześniej nie był w stanie zmierzyć, oszacować, rozkręcić, sprawdzić jak działa, skręcić z powrotem, zbudować samemu i wprowadzić poprawki. Zaprawdę, wiele było chęci, ale jak mało było czasu?
Odrzuciło mnie po wybuchu jakieś parę kilometrów. Szacując moje położenie to gdzieś z zachodu... - Zdjął rękawiczkę by poślinić palec, który następnie pionowo skierowany wystawił w powietrze. Teraz właściwie zdał sobie sprawę, że był sporo powyżej czterech cali! Wpatrywał się z nieukrywaną zazdrością w kierunku towarzyszy za pewnie również przeniesionych tu przez prądy powietrza z eksplozji, w duszy przeklinając Matkę Naturę, za nikczemny wzrost jakim go obdarzyła przy porodzie. Niecałe sześć stóp wzrostu... Może dlatego zawsze chciał wzbić się w powietrze, by raz spojrzeć na innych z góry? Może, kto wie.

Serii zdziwień nie było końca. Nagle zdołał ujrzeć metalową bryłę o objętości równej... Ale to nie o tym miałem, jej objętość była ostatnią z rzeczy, które czyniły ją interesującą. Pierwszą, która to sprawiała był fakt, że ów mało aerodynamiczny przedmiot unosił się w powietrzu! Dodając fakt, że na tej bryle nic nie robiąc sobie z okrutnie łamanych praw fizyki stały dwie męskie postacie dodał dodatkowego smaczku temu zjawisku. Jednak brzytwa Ockhama od razu skierowała jego podejrzenie o to, iż jakieś urządzenie wyrzuciło ten obiekt w niebo, a teraz podążając krzywą balistyczną skorelowaną przez niską aerodynamiczność obiektów o kilkadziesiąt jardów miał niedługo się zderzyć... Z nimi! Instynkt samozachowawczy nakazał mu odskoczyć kawałek dalej od grupy pozwalając im zatroszczyć się o własne przeżycie lub stanie się naleśnikiem. Mało to bohaterskie, ale cóż...
Trudno było wyrazić zdziwienie, gdy bryła poruszyła się niezgodnie z jego wyliczeniami. Tym bardziej, że nowo przybyli mężczyźni nie bardzo zdawali się poruszeni z faktu, że zostali wystrzeleni. Nieśmiało z powrotem wrócił do "grupy", o ile tak można nazwać chaotycznie zebraną grupą indywiduów, rzuconych na jedną polankę gdzieś w zieleńszej części świata. Rozmowy pomiędzy nimi o "demonach" i "piekłach" zbył na drugi plan, wszak nie chciał podważać istnienia jednego i drugiego, bo na domiar złego dobrała by się do niego jeszcze Inkwizycja, a to już byłaby lekka przesada. Póki co odpowiadała mu rola terrorysty, na heretyka jeszcze musi sobie zapracować. Ze zrozumieniem kiwał głową wsłuchując się w słowa ów mężczyzny o imieniu Eric. Co prawda nic z nich nie rozumiał, a jego bełkot bardziej przypominał mu jeden z tych wschodnich wierszy, haiku o których się nasłuchał w azjatyckich dzielnicach Londinum. Trafne porównanie... Jednak jedno było całkowicie zrozumiałe. Według jego wywodu znajdował się w innym miejscu niż poprzednio i ponoć nie mógł wrócić! Powoli zbierał się, by wyrzucić z siebie całą frustrację w jakiej się znajdował w tej sytuacji, ale rozważnie wolał poczekać na innych "przybyszów" o których mówił. Nie powstrzymał się jednak od parsknięcia śmiechem gdy usłyszał słowa "potencjalny superbohater". On?! No dajcie spokój!

Gekido 24-06-2009 09:07

Zdziwienie odmalowało się na twarzy Davida, kiedy ten otworzył oczy. Po pierwsze nie pamiętał, by je zamykał, a po drugie, gdzie się znajdował? Podniósłszy się nieznacznie i podparłszy na przedramionach rozpoczął oględziny tego dziwnego miejsca. To z pewnością nie był Nowy Jork. Zdecydowanie za zielono, nawet jeżeli miałby to być Central Park. W dodatku do jego uszu nie dochodziły odgłosy eksplozji, ani też nie potrafił dostrzec nigdzie członków swojego zespołu jak i przeciwników. Doskonale przecież pamiętał, ba nawet czuł, bliskość Carnage'a szykującego się do wykończenia go.

Podniósłszy się już całkowicie do pozycji pionowej, był w 100% pewien, że nie znajduje się tam, gdzie powinien teraz być. Więc, gdzie jest? Immortal westchnął i najpierw poprawił na nosie swoje okulary z czerwonymi szkłami, a później przeczesał dłonią włosy. Spokojnie rozpoczął analizę sytuacji. Terenu nie znał, nie potrafił odnaleźć także jakiegokolwiek elementu, który pozwoliłby mu określić swoje położenie. Z badaniem terenu zatrzymał się na chwilę, kiedy jego wzrok natknął się na statek kosmiczny. David zmrużył oczy przyglądając mu się. Hmm, nie wyglądał na statek Scrulli, więc na pewno nie został przez nich schwytany. Dalsze jednak rozmyślania nad właścicielem statku postanowił zostawić na później i rozpoczął dalszą analizę. Szybko jednak ją przerwał, kiedy znajomy głos wypowiedział jego pseudonim. Immortal odwrócił się i stał teraz twarzą w twarz ze swoim znajomym, ale...
- Cabal? Co z Tanyą? - musiał o nią zapytać, może nie powinien pytać tylko o nią, ale musiał - A ty? Kiedy zapuściłeś włosy i jakim cudem przebrałeś się w strój, którego od dawna nie używasz? -

Pytania musiały pozostać na później, gdyż poza Cabalem, wśród zgromadzonych na tej polanie osób, Immortal rozpoznał jeszcze dwie twarze. Jakimś cudem pojawił się tutaj też Punisher, osobiście nic do niego nie miał, ale to był większy narwaniec niż David. Ba, niż David i Jesus razem wzięci. Drugą osobą, której obecność zdziwiła Immortala, był Nightcrawler. Świetnie, ładne zbiorowisko bohaterów. Solowy narwaniec, członek X-men i dwójka członków Mighty Avengers. No przynajmniej David był pewny swojego członkostwa, gdyż Cabal wyglądał inaczej niż ten, którego on znał. Reszty towarzystwa nie znał, ale prawdopodobnie także byli jakimiś bohaterami, mniejszego bądź większego kalibru. Chociaż mógł mieć wątpliwość, kiedy patrzył na rudą ubraną w strój pokojówki. Cóż, z Tanyą też lubił się tak bawić, ale co osoba ubrana w takie wdzianko może robić tutaj? Zakładając ręce na klatce piersiowej i spoglądając w stronę statku, zobaczył kolejne znane mu osoby, a dokładniej jedną. Bardzo dobrze znaną. Magneto... David uniósł brew, kiedy słuchał słów Erica i Aarona. Otherworld? W całym swoim życiu nie słyszał o takim miejscu, a teraz się w nim znajdował? W dodatku bez możliwości powrotu na Ziemię? Nie możliwe... miałby nigdy więcej nie zobaczyć swoich przyjaciół? Swojego zespołu, swojej Tanii?

Kiedy Cabal zaczął mówić coś o jakichś demonach i Piekle, Immortal spojrzał na niego zdziwiony. Jakie demony? Przecież zanim David znalazł się w tym całym Otherworld, Mighty Avengers walczyli z rodziną Carnage'a, zasiloną przez Octopusa, Shockera i Rhino... Więc, to by znaczyło, że ten Cabal, to nie ten sam, którego zna David? Ale jak?
- Dobra, mam kilka pytań. Jak znaleźliśmy się tutaj i w jakim celu? Bo z waszych słów i z tego, co wiem przynajmniej o trójce z tu obecnych, to ściągnęliście tutaj bohaterów. Tutaj nasuwa się kolejne pytanie. Jakim cudem Cabal walczył z demonami, kiedy razem ze mną i resztą Mighty Avengers bronił NY przed Carnagem i spółką? -
Coś mu tu śmierdziało. Cabal nie mógł być w dwóch miejscach jednocześnie, takiej mocy nie posiadał. W dodatku wyglądał inaczej niż ten, którego znał. Magneto też mimo iż był Immortalowi znany, wydawał się jakiś... obcy.

Zielin 24-06-2009 12:30

Odpuścił sobie i czekał na koniec, zamknąwszy oczy. Nieskazitelna światłość błysnęła mu przez przymknięte powieki. A potem ciemność. Wszechogarniająca ciemność. Która to rozlewała się... wszędzie? Nie tak wyobrażał sobie niebo. Czy może nawet piekło. W sumie, to nie był nawet pewien gdzie trafił. Przez zamknięte oczy trudno byłoby mu to stwierdzić. Otworzył więc jedno oko zaraz jednak zamykając je spowrotem. Oślepiło go jasne światło. Przez skórę czuł nacisk "czegoś" na tył jego kostiumu. Czegoś, czego w pierwszej chwili nie mógł zidentyfikować. Zmysły powoli zaczęły wracać do normy. Ponownie, tym razem jednak bardzo powoli zmusił się do otwarcia oczu..

Kurt leżał na plecach. Wodził żółtymi oczami po całym krajobrazie go otaczającym. W górze nad nim było drzewo, z szeroko rozpostartymi gałęziami. Rozejrzał się wokoło, podnosząc narazie tylko głowę i podpierając się na łokciach. Źdźbła trawy falowały na lekkim wietrze. Wokoło widać było jakieś wzgórza i pagórki, strumyczek. Ba, był nawet i las. Przez listowie dostrzec można było błękitne niebo, z naniesionymi na nie kilkoma puszystymi chmurami. Zastanawiał się, czy aby na pewno to do nieba powinien trafić. W jego rozmyślaniach było to bowiem niczym rajski krajobraz, przedstawiany w wielu religiach. Tylko jedna rzecz jak narazie zaburzyła mu wizję Edenu. Była to jakaś olbrzymia budowla. To coś, co wystawało ponad ziemię wyglądało mu na jakąś budowlę. Albo statek kosmiczny, do połowy zakopany w ziemię.

Rozglądając się, dopiero teraz zwrócił uwagę na pewien drobny szczegół. Chociaż drobnym nie można nazwać faktu, że obok niego "wylądowało" w różnych pozach na oko dziesięcioro skrajnie różnych postaci. Kilka z nich, tak jak on, nadal leżało i wylegiwało się w trawce. Kilka natomiast zdążyło już wstać. Poczuł na sobie kilka spojrzeń. Wyrażających zarówno strach, jak i zaciekawienie lub niepewność. Znalazła by się tam także i nutka wrogości...
- Raj, nie ma co. - mruknął Kurt do siebie - Nie mam pojęcia, co ja tu robię. I co zrobię z całym tym czasem wolnym. Chociaż.. Może coś się wymyśli.
Ułożywszy się wygodnie na zielonej trawie, położył się na plecach, podpierając głowę na skrzyżowanych rękach. Ogonem zaś podrapał się po głowie. Zamknął leniwie oczy. Taaak, do tego mógłby przywyknąć...

Sielankę przerwało przybycie dwóch mężczyzn. Dość głośne wejście, obfitujące w przekleństwa, zwróciło jego uwagę. Podniósł powiekę, i przyglądał się tym dwóm. Jeden, łudząco przypominał mu Magneto. Drugi wyglądał jakby miał zamiar zaraz iść zanurkować. Przylegający do jego ciała kostium zakrywała tylko brązowa kurtka. Ich kłótnia została przerwana, kiedy zauważyli zebraną gromadkę. Z zaciekawieniem przysłuchiwał się wyjaśnieniu. Jego nowy dom będzie tutaj? Uznany za martwego? Kilka pytań cisnęło mu się na usta, ale powstrzymał się od zadawania.

Jak się okazało, starszym, siwiejącym mężczyzną był jednak Magneto. Powitał ich z klasą. Bez wrogości w głosie. Kurt z jakiegoś powodu został uratowany. Otherworld, tak bowiem została im przedstawiona przestrzeń, leżała "W miejscu położonym poza czasem i przestrzenią, gdzie każdy posiadający odrobinę szczęścia, teoretycznie zdechły, potencjalny superbohater znajdzie coś dla siebie..." , jak to ujął towarzysz Magneto.

Trochę już rozbudzony, i wyraźnie zaciekawiony zaistniałą sytuacją podniósł się z pozycji leżącej. Skrzyżował nogi i podparł się na nich łokciami. Ogon, nieświadomie i beztrosko, latał we wszystkie strony, niczym u rozradowanego szczeniaka. Był szczęśliwy że żyje.
Kurt nie lubił przejmować inicjatywy. A i żadne pomysłowe pytania nie przychodziły mu w tej chwili na myśl. Siedział więc, oczekując na dalszy rozwój wydarzeń...

Demogorgon 24-06-2009 13:20

Życie potrafi być pełne niespodzianek. Ot, w jednej chwili leżysz sobie na więziennym korytarzu, w kałuży własnej krwi, z zaostrzoną kartą do gry wbitą w serce, a w drugiej - na zielonym pastwisku, bez krwi i karty, za to w swoim kostiumie, który wziął się na tobie Bóg jeden raczy wiedzieć skąd. Takie coś przytrafiło się mnie.
Usłyszawszy odgłosy wskazujące na ludzi, lub chociaż inteligentne formy życia, zacząłem powoli podnosić się do góry. Robiłem to jednak na tyle powoli i ostrożnie, by móc przyjrzeć się wszystkim pozostałym. Kilkoro dziwacznych postaci, w tym dwóch facetów wyglądających jak członkowie typowego gangu, choć nie potrafię rozpoznać jakiego. Na pewno nie mojego. Do tego pokojówka, ktoś kto przypomina jednego z członków X-Men i jedyna znajoma twarz w tym gronie - Frank Castle. Chociaż jego wolałbym akurat tutaj nie widzieć.
Na pewno nie jestem w wiezieniu, tego jestem pewien. Chyba, że kiedy leżałem nieprzytomny zmieniono wiezienia na zielone łąki ze statkami kosmicznymi. Swoją drogą, ciekawe, czy odzyskałem swoje moce. Spróbowałem z promieniami - zacząłem je ładować, ale przerwałem w połowie. Nie ma potrzeby niepotrzebnie zwracać na siebie czyjaś uwagę.
Pojawienie się dwóch nowych nieznajomych, z których jeden wyglądał jak Magneto, przyjąłem bez drgnienia powieki. To miejsce jest dziwne.
Wyjaśnienia obydwu oraz reakcja jednego z ludzi, którzy dzielili mój status nie powiedziało mi wiele. Nie żyjemy i znajdujemy się w miejscu poza czasem i przestrzenią. Tyle wiemy. Teraz przydałoby się poznać cały kontekst.
Ściągam maskę. Mam ochotę na łyk świeżego powietrza. A, że inni zobaczą moją twarz? Co mnie to obchodzi? Nigdy nie przywiązywałem wagi do sekretnej tożsamości.
Zaczynam powoli iść w stronę "gospodarzy".
-Ucisz się, dawg. - Mówię do gościa od demonów. -Dorośli chcą porozmawiać. - dodałem kpiąco, wymijając go.
-Zaczęli panowie od środka, od tej części historii, gdzie Arabowie wykupują Mercedesy. - Zwracam się do gospodarzy, stając przed nimi w rozkroku, z rękami skrzyżowanymi na piersi. -Jeżeli nie chcą panowie wywołać u nas pożądnego mętliku w głowie, radziłbym zacząć od momentu, gdy Ziemai ostygła i pojawiły się dinozaury. Od początku. - Mówię to wszystko poważnym, władczym tonem. Co z tego, że zapewne jeden z nich to pan "Swojego czasu zatopiłem New York" Magneto? Niech nie myśli, że parę sztuczek z platformą wystarczy, bym zaczął się go bać.

Kawairashii 25-06-2009 21:31

-…Zapach potu i Marii Skłodowskiej-Curie wisiał w powietrzu, gdy sięgnęłam po dyspozytor, któryś z tych żółtogłowych klaunów w kostiumach zwrócił na mnie uwagę. Cała akcja poszedłby w łeb, gdyby nie mój znakomity talent skrupulatnego przewidywania kroków przeciwnika i nadludzkiej wszechstronności w planowaniu na ich podstawie, kroków awaryjnych. Trzy gwiazdki powinny wystarczyć by przyszpilić jego rękę do ściany zanim wciśnie alarm. W następnej sekundzie doskoczyłam do niego i skręciłam mu kark, rzucając jeden z moich ciętych Testów na Dobranoc (Killing Quote). Ha ha, było cudownie, jeszcze tylko ukraść jeden rdzeń z głównej sali a Ubercon z pewnością nie dokończą projektu na czas. Potem wystarczy się ulotnić i zgarnąć kasę, to zapewni mi trzymiesięczny urlop na Hawaiach… Aloha Babe!. No cóż, nie śpieszyłam się zbytnio, przyznaje dałam ciała z czasem. Eksperyment właśnie ruszył, a gdy znalazłam się pod kratkami w podłodze na wzniesionej scenie naukowych zmagań, jedna z rękawic wyślizgnęła mi się z rąk trafiając prosto do mazi chłodzącej. O ja biedna, mam nadzieje, że nie zniszczy mi to lakieru paznokciach, hehe, chwyciłam jeden rozgrzanych rdzeń przy pomocy pozostałej rękawicy. Tak, już niewiele a moja skóra miała poczuć kojącą bryzę Oceanu Spokojnego. Ale niestety, poślizgnęłam się na prętach wzmacniających konstrukcję, rzucając się wprost do mazi za lecącym w powietrzu rozgrzanym do białości rdzeniem. Przed zemdleniem, najprawdopodobniej po zaliczeniu ostrego guza, usłyszałam jedynie charakterystyczne brzęknięcie odbijającego się jednego rdzenia o następny, wprowadzając rząd kolejnych w efekt domina… potem cisza, i obudziłam się tutaj. W Bawarii!

Wanda obudziła się już jakiś czas temu, obserwując okolicę i przeklinając z niewiadomego powodu pod nosem.
-Cholera to mnie będzie kosztować, wakacje. Eddie Chapman pewnie śmieje się ze mnie zza grobu. Eh, po co bawiłam się w skradanie mogłam wysadzić całą tą fabrykę, potem zwalić na kogoś winę, chociaż półtora miliona udałoby mi się z tego wyciągnąć.
Podczas gdy Black Tarantula, zagadywał do Magnusa, Ona dopiero podchodziła do grupki przebudzonych; Śpiących Królewn.

W skrócie była to smukła i atletyczna kobieta, ubrana w czerwono żółty, w pełni zakrywający jej ciało kostium super bohaterki. Jej długie muskularne łydki połyskiwały w świetle, pozostałościami chłodzącej mazi. Jędrne, zdrowo rozrośnięte biodra utrzymywały jej niechlujnie zawieszony pasek z akcesoriami na przyzwoitym poziomie. Powyżej było widać wyraźnie zakreślony kaloryferek oraz gigantyczną klatka piersiową. Plecy okrywały dwie skrzyżowane ze sobą katany. Które kołysząc się wprawiały w ruch, swymi szarpnięciami paska, dwa puszyste arbuzy umieszczone z przodu postaci, mogąc wprawić w zazdrość swą obfitością samą Miss Marvel. Prezentując swą osobą ziszczenie marzeń każdego nastolatka, o typowej Amerykańskiej Super Girl.
- Yo! Liebsien! Können Sie mir zwei Flaschen des Bären bitte geben?
Zwracając się w owej chwili do dziewczyny w przebraniu pokojówki, sięgała jedną ręką po portmonetkę. Po chwili uniosła wzrok, zza dziewczyny dostrzegając znajome twarze.
-Hej! ‘punny, co tu robi… (?) - Postać zrobiła krok w tył, dopiero wtedy dostrzegając resztę zebranych, poza Punisher’em.
-O Bob Sagat! Nie mówcie mi że znów wylądowałam w Lightning Rods?
Słońce, lub jakiekolwiek inne źródło światła padało zza jej pleców, dopiero gdy obejrzała się w stronę Magnusa, reszta zebranych dostrzegła jej maskę. Były to dwie czarne plamy na tle czerwonej maski, w których centrum znajdowały się oczy postaci. Gdy siwy mężczyzna powiedział, co miał do powiedzenia, dziewczyna przerwała myśl Black Tarrantulli, lub w każdym razie zaczęła nie przejmując się, czy on zdoła posklejać swe myśli do końca.
-Hej, to ja stara poczciwa ‘pool, nie ma co histeryzować na pewno znajdzie się jakieś rozwiązanie. Ty mówisz Otherworld, a ja na to; ok. jak tam chcesz, jestem otwarta, szanuje cię i twoje zboczenia… ale - ‘pool przystała po prawicy Black Tarrantulli, trzęsąc dłońmi w powietrzu jakby prawiła kazanie w stylu Martin’a Luther’a King’a-…bądźmy poważni, mam sprawy do załatwienia, dzieci do wyżywienia, ludzi do zabicia, czas to pieniądz, a ja straciłam właśnie… - liczy w myślach -trochę z wyżej wymienionych. Świat potrzebuje takich jak ja, więc nie mów mi, że umarłam. Z drugiej strony, nie mogę umrzeć, mam układ z…- Kobiece wydanie Deadpool’a wydawało się równie denerwująca co oryginał, przynajmniej dla tych którzy mieli tą nie-przyjemność spotkania go za życia. Na tą chwile wydawało się że nie miała zamiaru przestać mówić, póki ktoś nie zacznie gadać. A brzmienie jej charakterystycznego, chrapliwego głosu Demi Moore wrzynało się bezlitośnie w uszy wszystkich zebranych, utrwalając się w nich po resztę ich życia, albo i nie-życia.

Demogorgon 26-06-2009 00:32

Jezu Chryste Nazareński! Sam nie wiem jak mam opisać tę kobietę, która właśnie do mnie podlazła i zaczęła coś świergotać bez sensu. Spojrzałem w jej stronę, ostrym, karcącym spojrzeniem. Nie było to najgorsze spojrzenie w moim repertuarze, nawet nie było w pierwszej dziesiątce, ale czasami wystrczyło,by uliczni twardziele zaczynali trząść się jak osika.
-Nie wiem kim jesteś, ale czy możesz pójść ze swoim bełkotem gdzieś indziej? Najlepiej w takie miejsce, żebym nie słyszał nawet jak oddychasz i nie miał wrażenia, że ktoś próbuje zgwałcić moje uszy młotem pneumatycznym? Dziękuję. - Wycedziłem przez zęby, po czym wróciłem do rozmowy z gospodarzami.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:48.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172