Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-11-2009, 19:11   #1
 
Lindstrom's Avatar
 
Reputacja: 1 Lindstrom nie jest za bardzo znany
[Monastyr]- Niespodziewana Wolta

PROLOG

Kord. Dawny Dor, Pałac Namiestnika Cesarza w Dorze.Dzień po wiosennym przesileniu.

Poranek zaskoczył kapitana de Previo. Wiosenne słońce świeciło już na tyle ostro, by nie sposób było zignorować jego promieni wpadających przez okno komnaty zamkowej. Słońce w Dawnym Dorze już wstało i teraz dokładało starań, by także kapitan straży rozpoczął wreszcie swój dzień. Szlachcic szybko otrząsnął się ze snu, w czym wydatnie pomogła mu miska zimnej wody, po czym wbił się w mundur i przepasawszy rapierem udał na śniadanie. W głównej sali dawnego zamku cesarzy doryjskich, która teraz służyła za pałac Namiestnika Cesarza w Starym Dorze, na ogromnym stole, żywcem jakby wyjętym ze średniowiecznych rycerskich opowieści, żołnierze i służba właśnie spożywali pierwszy tego dnia posiłek. Wnętrze sporej hali oświetlane było skąpo poprzez zwisające z sufitu kandelabry i wąskie acz wysokie okiennice. Nawet i to światło wystarczało by móc stwierdzić, że dni rycerskiej chwały tej sali już dawno minęły –szarych ścian nie zdobiły już dumne sztandary, bogate draperie czy też tarcze herbowe głównych rodów Starego Cesarstwa. Centralne pomieszczenie dawnego zamku kaprysem jego nowego rządcy – hrabiego de Peruce, stanowiło dziś jadalnię dla służby i żołnierzy. De Previo uśmiechnął się pod nosem na ten zamierzony policzek, z pełną świadomością wymierzony mieszkańcom podbitej krainy. Jak wszystko, co robił Cesarski Namiestnik, miał on na celu wpojenie do głów miejscowych, że teraz są poddanymi nowego Cesarza i czas już by zapomnieli o przebrzmiałych dniach dawnej chwały. Podobnie, jak każdy Kordyjczyk, kapitan nie mógł zrozumieć, dlaczego podbity i dawno upadły lud nie może wreszcie przyznać przed sobą, że czasy się zmieniły i teraz przyjdzie mu grać rolę poddanego. Z zadumy wyrwał go widok sekretarza Namiestnika, pana de Arvillo. Śmieszny, otyły człowieczek, który młodość miał już dawno za sobą, zawsze bawił go sposobem bycia. Był to bowiem człowiek niesamowicie formalny, który, podobnie jak Doryjczycy, nie chciał pogodzić się z rzeczywistością i wciąż zachowywał się tak, jakby był na dworze cesarskim wśród dyplomatów i koronowanych głów. Jego przesadnie zrytualizowana maniera zupełnie bowiem nie przystawała do głębokiej prowincji, jaką stał się Dawny Dor. De Arvillo zbliżył się drobnymi kroczkami do stołu, przy którym siedział kapitan i zatrzymał się, jakby na coś czekając. De Previo udał, że nie wie o co mu chodzi, na co odpowiedzią zwykle był pełen poirytowania grymas na twarzy sekretarza i gniewne tupnięcie nogą – swoisty rytuał, który tak bawił kordyjskiego żołnierza. Lecz tym razem w oczach korpulentnego urzędnika nie było złości, a jedynie zaniepokojenie lub nawet… strach? De Previo momentalnie wstał i ukłonił się sekretarzowi. Ten pospiesznie, acz bardzo dokładnie odwzajemnił ukłon. Natychmiast też rozpoczął perorę:

- Kapitanie, Pan wybaczy, że przeszkadzam, lecz mam powody sądzić, że stało się coś, co wymagać będzie Pańskiej interwencji. – po czym usunął się kilka kroków od zaciekawionych spojrzeń pozostałych przy stole biesiadników. De Previo natychmiast poszedł za nim. Sekretarz teatralnie ściszonym głosem oznajmił mu:

- Dziś rano Jego Ekscelencji nie było w jego komnacie, ani też nigdzie w całym skrzydle pałacu, które miał do swej dyspozycji.

Kapitan uśmiechnął się pod starannie utrzymanym wąsem:

- Panie de Arvillo, a czy szukaliście u dam dworu?

Nie było tajemnicą, że hrabia na prowincji nudził się niezwykle, a jego liczne romanse nikogo już nie zaskakiwały.

- Tak, kapitanie. Szukaliśmy wszędzie! – odparł szeptem sekretarz.

De Previo dopiero teraz się zaniepokoił; jeśli do szczętu formalny de Arvillo zaglądał już nawet pod łóżka dam dworu, to istotnie był powód do niepokoju. Syknął na swoich ludzi, którzy jeszcze nie skończyli śniadania i rzucił na odchodnym:

- Zajmę się tym.

Godzinę później było już oczywiste, że hrabiego nie ma na zamku, straże zaś zaklinały się, że nikt w nocy pałacu nie opuszczał. W sprawę wciągnięto radcę tajnego, Pana del Moto, który opiekował się w prowincji wszystkimi sprawami niejawnymi. Z jego pomocą ustalono, że jeśli hrabia miałby poczuć chęć skrytego wyjścia do miasta, to najprawdopodobniej udałby się do kamienicy na ulicy Słonecznej, by złożyć uszanowanie pewnej urodziwej damie. Tymczasem na zamku, mimo stanowczej prośby pana de Arvillo rozchodziła się plotka, że hrabia de Peruce, Namiestnik Cesarza Kordu w Dawnym Dorze, został uprowadzony. Jednak i to nie było najgorsze, bowiem w toku dalszych wydarzeń tego dnia utrzymanie owej plotki mogłoby stać się kluczowe dla interesów Cesarstwa. Hrabia de Peruce został bowiem zamordowany zeszłej nocy.

******

Cynazja.Kindle. Drugi tydzień wiosny.

Poranek zastał barona de Olivares w nienagannym humorze. Dobry nastrój towarzyszył mu w trakcie porannych czynności, w których skrupulatnie asystowała mu służba. Gdy w końcu zasiadł do śniadania, nic, jak sądził nie byłoby w stanie zepsuć mu nastroju. Bardzo się zdziwił, gdy za ledwie w chwilę później lokaj zapukał do drzwi jadalni. Po chwili majordom taktownie pytał go, czy raczy odebrać list od damy teraz, czy może po śniadaniu? Baron nie był typem człowieka, który kazałby czekać damie, zatem przerwał posiłek i zabrał się do rozpieczętowania listu. Zrobił to tym bardziej ochoczo, gdy dowiedział się, iż pochodzi on od pani de Courtenay, którą darzył niemałą atencją. Bardzo jednak się zawiódł, bowiem list nie był pisany tak miłym mu charakterem pisma. Zdaje się, że był jedynie podawany przez jego przyjaciółkę.


„Baronie de Olivares,

Niegdyś udzieliłem Ci Panie pomocy- teraz sam będąc w potrzebie liczę na Twoje wsparcie. Chcę zlecić Ci Panie zadanie dość delikatnej natury, z którym jak mniemam, poradzisz sobie znakomicie, a którego sam, z różnych przyczyn, podjąć nie zdołam. Udaj się zatem niezwłocznie wprost do Folhordu, na ziemie grafa Oresta dor Folhord, gdzie zaprowadzi Cię trakt kupiecki wiodący z Ballingen. Gdy już dotrzesz w dziedzinę diuka, szukaj w stolicy jego księstwa – Roeve – zajazdu „Jutrznia”. Spotkasz tam towarzyszy, których rozpoznasz po tym, iż posiadać będą pozostałe fragmenty pieczęci, którą załączam do listu. Będą Ci oni w tej misji bardzo pomocni. Oczekuj też na posłańca ode mnie, który wyjawiwszy w rozmowie moje nazwisko będzie Ci przewodnikiem i doradcą. On też wyjawi Ci cel i naturę tego zadania. Więcej wspomnieć nie mogę, gdyż pewności nie mam, czy list ten trafi w Twe ręce nie będąc już raz przeczytanym. Zachowaj proszę daleko posuniętą ostrożność i dyskrecję.

Niech Jedyny ma Cię w swojej nieustającej opiece,

D. A.”


Do listu dołączony był fragment pieczęci rodowej. Jednakże nie była ona znana baronowi.


De Olivares miał przed sobą nie lada dylemat; nie miał on bowiem pojęcia, jaka moda może panować w kraju takim, jak Folhord. W miejscu, gdzie ścierało się tyle wpływów nie można było do końca mieć pewności, czy chcąc wyglądać szykownie, niebacznie swym wyborem nie wyrazi się poparcia dla którejś ze stron konfliktu. Jednakże, mimo to dobry humor go nie opuszczał; oto rysowała się przed nim prawdziwa rozrywka. Sprawa tajemnicza, może niebezpieczna, ale zarazem wyzwanie rzucone jego umiejętnościom. Zamierzał je podjąć.

Zawezwał lokaja; pora była kończyć śniadanie. Czekało go dziś kilka wizyt, które przygotują Kindle na jego dłuższą nieobecność. Zarazem także stanowić będą świetną okazję, by dowiedzieć się czegoś więcej o ziemiach, które dane mu będzie odwiedzić. O Folhordzie.

--

Góry Dervah. Ziemie zaboru dellańskiego.Drugi tydzień wiosny.

Kerston Allister zaczął dzień dość wcześnie. Miał dziś kolejną grupę wędrowców do przeprowadzenia. Ludzie ci, z jakichś powodów, pragnęli dostać się do ogarniętej pożogą wojny domowej Ragady. Mglisty poranek zwiastował raczej ponury i zimny dzień, co oznaczało, że ryzyko natknięcia się na patrol okupantów poważnie malało. Ludzie ci czekać mieli na niego koło szopy starego Anstona. Gdy już tam dotarł w pobliżu nie było nikogo. Zaniepokojony, przypadł do ziemi i zaczął się bacznie rozglądać. Jeśli to była zasadzka, to… Z tyłu dobiegł go dźwięk otwieranych drzwi. Poderwał się i w błyskawicznym półobrocie wyrwał pistolet zza pasa. Po chwili stał już twarzą w twarz z człowiekiem, z którym wczoraj zaledwie umawiał się na przeprowadzenie grupy. Już wtedy wydał mu się dziwny, ale nic w jego zachowaniu nie budziło zbytnich podejrzeń. Naturalne było bowiem, że nikt kto nie żywił jakichś ukrytych zamiarów nie przeprawiał się trudną drogą przez góry do Ragady. Taka jednak była natura pracy Kerstona i godził się z tym ryzykiem, bowiem z czasem nauczył się, jak mu się zdawało, dobrze wyczuwać intencje rozmówców. Aż do tego dnia.

Człowiek, który stał przed nim bez lęku wpatrywał się w lufę pistoletu, który z odległości zaledwie kilku kroków celował w jego serce. Sam nie posiadał broni palnej, za to spod podróżnego płaszcza wystawał krótki, ragadański rapier. Nieznajomy ręce trzymał swobodnie, ale z jego postawy znać było, że był gotów dobyć broni bardzo sprawnie, gdy tylko przyjdzie na to czas. W jego oczach, ledwo widocznych spod kapelusza z szerokim rondem, widać było coś niepokojącego. Coś, co kazało przypuszczać, że człowiek ten niejedną śmierć miał już na sumieniu, bądź też dawno już wyzbył się obciążającego balastu moralności. Stali teraz tu i mierzyli się wzrokiem. W końcu nieznajomy przemówił lekko schrypniętym głosem:

- Kerstonie Allister, czy chcesz usłyszeć po co tu jestem?

Kerston mógł być pewien, że trafi nieznajomego. Z tej odległości każdy by trafił. Jednak wcale nie czuł się z tego powodu pewniej, zupełnie jakby spodziewał się, że jedna kula nie wystarczy, by powstrzymać Ragadańczyka. Był jednak gotów wystrzelić, gdyby tylko sytuacja tego wymagała. Nie zamierzał tanio sprzedać swego życia. Skinął głową na słowa zabójcy.

- Przysyła mnie Twój dawno nie widziany mentor. Z listem. Do rąk własnych.

Słowom nieznajomego towarzyszył szyderczy uśmiech. Oczywiste było, że w tej sytuacji Kerston nie zaryzykuje dopuszczenia go bliżej.

- Jednak będę musiał zadowolić się rzuceniem ci go pod nogi.

To mówiąc powoli odchylił połę płaszcza i wydobył spod niej skórzaną tubę. Równie niespiesznym ruchem rzucił ją następnie pod nogi górala.

- Doręczone. Bywaj zdrów! – oznajmił zabójca i odwróciwszy się na pięcie odszedł w dół szlaku. Kerston jeszcze długo obserwował go, nim ten zniknął całkiem we mgle. Dopiero, gdy to nastąpiło podniósł z ziemi i odszedł pospiesznie w góry, dobrze znanym sobie szlakiem. Gdy doszedł w miejsce, gdzie mógł bezpiecznie zejść ze ścieżki tak, by być ukrytym przed oczyma ewentualnych podróżnych pozwolił sobie na odpoczynek. Usadowił się między krzewami i dopiero teraz otworzył tubę. W środku, na karcie papieru, znanym mu charakterem pisma skreślono list.

„Kerstonie Allister,…”

Góral obrócił machinalnie w palcach kawałek pieczęci, który stanowić miał klucz do poznania owych „towarzyszy”. Nie był pewien, czy cała sprawa nie okaże się w jakiś sposób niebezpieczna. Jednak, skoro „dawny mentor” zadał sobie tyle trudu, by go odnaleźć… Westchnął ciężko – pora będzie zebrać się w drogę. Do Folhordu daleko…

--

Ballingen. Trzeci tydzień wiosny.

- Kapitan Malledis? – nieznajomy zapytał po kordyjsku. Ubrany był w gruby, zimowy płaszcz. Znać było po jego wojskowym ubiorze, że jest na służbie. Tym dziwniejszym było spotkać go tu, w Ballingen. Wiosna zdołała bowiem rozgrzać nieco bagienne powietrze do tego stopnia, że chodząc przez cały dzień w zimowym płaszczu człowiek ten zgrzałby się niesamowicie. Tym dziwniejsze, że Malledis w Ballingen był od niespełna dwu dni, odpoczywając po długiej, morskiej podróży. Ten człowiek najpewniej również niedawno tu przypłynął. Z północy, sądząc po ubiorze. Zaciekawiony potwierdził skinieniem głowy, że to o niego chodzi.

- Mam rozkaz doręczyć Ci Panie ten dokument – To mówiąc wyjął z zamszowej sakwy zapieczętowany list i podał go Malledisowi.

- To wszystko. Dobrego dnia, Panie. – powiedział żołnierz na odchodnym i odwróciwszy się na pięcie odszedł.

Kapitan rozejrzał się wokół, czy nieoczekiwane spotkanie nie wzbudziło zbyt dużego zainteresowania u postronnych. Jednak w holu tawerny, w której gościł panował zbyt duży rejwach, by ktoś zawracał sobie głowę sprawami innymi, niż własne. Mimo to schował pismo za pazuchę i spokojnie dopił wino, które podano mu do śniadania. Następnie udał się do pokoju na piętrze, gdzie zamknąwszy za sobą drzwi przystąpił do studiowania tajemniczej przesyłki. Był to list lakowany dobrze mu znanym herbem. Starannie spisany po kordyjsku zaczynał się od słów:

„Kapitanie Malledis, …”

Przeczytawszy list Malledis wpatrywał się uważnie w ułomek pieczęci, jednak na tak nikłej podstawie nie umiał rozpoznać, czy jej herb jest mu znany. Westchnął. I tak był już w drodze do Folhordu. Sprawy, które go tu przyciągnęły… jedynie nieco przeciągną się w czasie.

--

Folhord. Ziemie grafa Oresta dor Folhord. Roeve. Piąty tydzień wiosny

Zajazd „Jutrznia”, choć murowany, zdawał się oferować swoim gościom bardzo lichą obsługę. Obok tłustego właściciela, na sali widać było jedynie dwu pomocników, krzątających się między stołami. Chuderlawy chłopak i krępa dziewczyna zdawali się stanowić kwintesencję tych umęczonych wojną ziem. Nawet, gdyby próbowali się uśmiechnąć, ich grymas nie przekonałby nikogo, kto kiedykolwiek miał jakiś powód do radości. Miałby on bowiem więcej wspólnego z maską, niż wyrazem nieskrywanych emocji czy życzliwego nastawienia. Bo też, w rzeczy samej, nie było powodów, by ktokolwiek w Folhordzie miał żywić do cudzoziemców życzliwe nastawienie. Co prawda, to grafowie – synowie nieszczęsnego Hengista Mocnego, który jak na ironię trwale osłabił kraj dzieląc go na „dzielnice”, sprowadzili na każdą z nich krew i pożogę, ale wykonawcami swych wybujałych ambicji uczynili cudzoziemskich najemników. To oni właśnie ściągali zewsząd do każdego z siedmiu księstw, by drogą grabieży i gwałtu zdobyć fortunę, sławę czy przywileje. Nie ma wojen dobrych, ale nie od dziś wiadomo, że najgorszą ze wszystkich, jest wojna domowa. Folhordczycy szybko więc nauczyli się nienawidzić wszystkich tych, którzy przyczyniali się do ich nędzy i upadku. Na szczęście dla podróżnych, był to lud bardzo spolegliwy i nieskory do buntów, w pokorze lub niemocy znoszący dotąd wszelkie przeciwności losu. Jednak nie przeszkadzało im to w okazywaniu niechęci nawet tym, od których zależał ich dobrobyt. Stąd też warunki, jakie zaoferowano każdemu z adresatów tajemniczego listu, nie porażały luksusem, a jeśli już, to raczej prostotą i siermięgą. Mimo to nie pozostawało im nic innego, jak czekać, aż ujawnią się właściciele pozostałych fragmentów pieczęci i tajemniczy przewodnik. Dobrą okazję stwarzał po temu wieczorny posiłek, przy którym wszyscy zbierali się na dole, w głównej izbie zajazdu. Przy oświetlonych świecami stolikach, pośród gwaru, który momentalnie zapadał w takich okazjach, znaleźć można było doskonałą okazję tak do rozmowy, jak i obserwacji. Dziewka i chłopak, ponaglani przez oberżystę właśnie zaczęli roznosić pierwsze zamówione potrawy. Oto nadarzała się okazja do działania. Jedynie drobnym utrudnieniem był fakt, że żaden z adresatów listu nie znał pozostałych. Zapowiadał się ciekawy wieczór.
 
__________________
Ni de ai hao - xue xi hai shi xiu xi?
Lindstrom jest offline  
Stary 04-11-2009, 11:47   #2
 
ZBGfromWPC's Avatar
 
Reputacja: 1 ZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie coś
Traktem od wschodu, do gospody zbliżał się powoli samotny jeździec. Po jego lichym koniu mogło by się zdawać, że to kolejny z wieśniaków zbliża się wypić strzemiennego tuż przed snem. Nic bardziej jednak mylnego. Im bliżej podjeżdżał ów jegomość, tym bardziej widać było, iż nie jest on ani wieśniakiem, ani też żadnym z mieszkańców okolicznych terenów. Podjechał pod karczmę i zsiadł z konia. Dopiero teraz można było zobaczyć, że to typowy żołnierz. Posturą może nie imponował ale prawdopodobnie nie jeden padł od jego miecza. W starym wytartym już kubraku, widać noszonemu już nie pierwszy raz widać był jednak oznaki iż jest to ktoś dużo bardziej wpływowy niż zwykły wieśniak a nawet zwykły żołnierz. Nosił w sobie ból, rozpacz ale też i wolę zemsty. Wypisane to było na jego twarzy jak na pergaminie, który wystawał mu z kieszeni....

...Malledis kapitan, walczący niegdyś na agaryjskim froncie, zsiadł z konia, rozejrzał się i nie zauważył nikogo kto mógłby go rozpoznać, ale co więcej niestety nie zauważył również tych z którymi miał się spotkać. Czyli nadzieje, że uda mu się spotkać ich nie wchodząc niepotrzebnie do gospody okazała się płonna. Sprawdził miecz, poprawił opadające na ramiona włosy i wszedł.
... Od razu uderzył go gwar rozmów oraz smród taniego piwa jakiego pełno było na pograniczu, na którym walczył przecież tyle lat. Myślał, że w głębi kontynentu piwo choć trochę różni się od tego z frontu. Mylił się. Robiąc pierwszy krok zlustrował salę. Siedziało kilku wieśniaków, chyba dwóch tutejszych żołnierzy, i jeden samotny jegomość, w którym Malledis chciał widzieć jednego ze swoich umówionych kompanów. Jednak nie miał na razie pewności, więc podszedł do karczmarza i kładąc monetę rzekł:
-Karczmarzu piwa, ale nie tego, którego odór czuje tu gdy wchodzę. Trzy dzbany. I nie mów nic. Czekam przy stoliku w rogu. - i odszedł mijając po drodze wieśniaków nieufnie patrzących w jego stronę.

Siadając ujrzał jeszcze jednego osobnika, który na pewno nie był tutejszym mieszkańcem. On nie wpadł tu na piwko. On czekał na kogoś. Jednakże po zastanowieniu Malledis postanowił poczekać rozglądając się po karczmie i pijąc piwo, przy którym być może mocz wydałby się nektarem. Wyjął również pergamin, którym bawił się w rękach nie zważając iż może być to szalenie niebezpieczne. Poprawił również miecz, co było nawykiem właśnie z frontu. Tak teraz był gotowy zarówno na spotkanie jak i na walkę. Trzy kufle przed nim pokazywały, że na kogoś czeka. Tak więc teraz czekać, czekać, czekać. Jak bardzo nie lubił tej czynności jeśli tak można ją nazwać. Na froncie tyle razy musiał czekać, właśnie wtedy gdy chciał uderzyć zaatakować. Jednak powstrzymał się i siedział pijąc piwo...
 
__________________
Co Cię nie zabije to Cię wzmocni.

Ostatnio edytowane przez ZBGfromWPC : 10-11-2009 o 12:31.
ZBGfromWPC jest offline  
Stary 05-11-2009, 00:45   #3
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Barona de Olivares zdecydowanie większość kobiet zaliczała do mężczyzn przystojnych lub co najmniej interesujących. Był to bowiem mężczyzna mających już na karku cztery dziesiątki lat życia. Proporcjonalna sylwetka jednak nie grzesząca wielkim wzrostem ni zbytnią szczupłością. Nosił się raczej w kolorach czerni, bieli aczkolwiek nie stronił od innych kolorów, starał się, aby jego ubiór nie odbiegał zbytnio od obowiązującej mody. Unikał jednak nadmiernego przepychu. Śniada cera, ciemne włosy, równo przystrzyżony wąs i broda. Przenikliwe spojrzenie, ciemnych oczu skutecznie ukrywające myśli Francesco. Oczy potrafiące przewiercić na wylot lub magnetyzować. Niewątpliwie jego wzrok zapadał na długo w pamięci – zarówno u dam, które zabawiał rozmową jak również u oponentów politycznych dysput.


Francesco Sebastian, baron de Olivares należał do osób, które spłacają swoje zobowiązania. W tym przypadku nie mogło być mowy o odstępstwie od tej zasady. Pomimo dość niezręcznej formy, jaką „prośba” została przekazana - dalece niestosownej w odczuciu barona. Zamierzał zaangażować się w to nader dziwne przedsięwzięcie. W obecnej chwili postanowił przyjąć do wiadomości wytłumaczenie o możliwości przeglądania ich korespondencji przez osoby trzecie.

Przy śniadaniu rozważał, jaką trasę podróży obrać. Czy przez morze, a następnie przez Valdeller czy może drogą lądową. Tak czy owak trzeba poczynić odpowiednie przygotowania. Racząc się lekkim posiłkiem przygotowywał plan działania na najbliższe dni. Przed południem już wszystko było jasne w kwestii podróży - powóz i trakt. Podobno stosunkowo bezpiecznie jest dostać się na ziemie grafa Oresta dor Folhord od strony Ballingen jadąc przez Dellę drogę przez Stilesh, a następnie Vermerem aż do granicy z Ballingen, z którym graf prowadził rzekomo interesy. Przynajmniej tak go poinformowano, nie miał powodu żeby nie ufać tym informacją.

Przygotował kilka listów do znajomych, wydał służbie kilka dyspozycji, powiadomił o swoim wyjeździe kilku przyjaciół. Nic wielkiego ot zwykła podróż nie tak znowu daleko. Może to była pierwsza taka podróż od blisko roku, ale cóż… wcześniej baron de Olivares nie miał takiej potrzeby.

Markus, jago zaufany lokaj miał przygotować powóz, nająć woźniców i doglądnąć, aby wszystkie rzeczy zostały starannie zapakowane i żeby niczego nie zapomniano. Sam baron postanowił odświeżyć swoje informacje na temat Folhordu oraz grafa Oresta. A jako, że czas naglił niezwłocznie przystąpił do realizacji swoich zamysłów. Po kilku wizytach w pięknych rezydencjach Kindle oraz kilku godzinach spędzonych w bibliotekach był bogatszy o kilka informacji.

Po trzech dniach wszystko było gotowe. Żałował niepomiernie, iż jego towarzysz, kawaler Jean de la Rhei nie może mu współtowarzyszyć w podróży. Jego doświadczenie niewątpliwie byłoby nieocenione w tych targanych wojną ziemiach. Podróż trwała niespełna dwa tygodnie i nie były to najmilsze dwa tygodnie w życiu barona de Olivares. Wspomniany zajazd nie był marzeniem przyzwyczajonego do komfortu szlachcica, ale w minionych tygodniach bywał w gorszych miejscach.

Markus zajął się wszystkim. Ustalił z gospodarzem warunki obecności barona w „Jutrzni”. Osobny pokój. Pory posiłków. Menu i wiele innych z pozoru nie istotnych spraw, ale znacznie ułatwiających życie. Rękodajny miał mieć również baczenie na nowych gości w zajeździe. Baron nie wiedział, kim mają być osoby, z którymi ma się tutaj spotkać, ale sądząc po typowych gościach tego zajazdu jeszcze ich nie było. Niemniej jednak ze względu na fakt, iż więcej czasu spędzał w swojej kwaterze obecność wtajemniczonej osoby w izbie czeladnej była wielce pomocna.

Kolejny wieczór, kolejny posiłek. Baron nie odbierał sobie przyjemności obserwowania gości podczas posiłków. Ci, którzy zostawali na noc korzystali z dobrodziejstwa tutejszej kuchni, a to była wyborna okazja, aby przyjrzeć się tutejszym mieszkańcom i podróżnym. Czasem i rozrywka.

Tego wieczoru pojawiła się nadzieja na to, iż nie będzie jego oczekiwanie dobiega końca.
 
baltazar jest offline  
Stary 08-11-2009, 22:37   #4
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Kerston przybył do "Jutrzni" późno, już w czasie wieczornego posiłku. Pogoda była kiepska tego dnia, zimny deszcz smagał każdego kto wystawił choćby nos ze swego domu, ale jakiej można było się spodziewać pogody w Folhordzie? Kerston pozostawiwszy konia w opiece stajennego wszedł do głównej sali zajazdu, otrzepał kapelusz z wody i ruszył w kierunku szynkwasu. Każdy kto go teraz obserwował mógł go opisać jako szczupłego mężczyznę o ciemnych włosach i zaciętym wyrazie twarzy.



Przez plecy przewieszony miał muszkiet obleczony w skórzany futerał, a spod odpiętego szarego płaszcza wystawały zatknięte za pas dwa pistolety oraz rapier.
Kerston wynajął u grubego karczmarza pokój i zamówił posiłek, choć bez znajomości języka nie było to łatwe, a następnie udał się do stolika. Wybrał miejsce bez towarzystwa, najbliżej kominka. Muszkiet oparł o stół, a płaszcz rozłożył na ławie by schnął. Po chwili dziewka służebna przyniosła sycony miód. Kerston wiedział że ma tu spotkać innych towarzyszy z kawałkiem pieczęci, więc nie wiele myśląc wysupłał swoją część z sakiewki i położył centralnie na stole, następnie rozejrzał się w około, starając się rozpoznać reakcje zgromadzonych.
 
Komtur jest offline  
Stary 10-11-2009, 22:50   #5
 
Lindstrom's Avatar
 
Reputacja: 1 Lindstrom nie jest za bardzo znany
W gospodzie gwarno było od rozmów. Na sali skąpo oświetlonej pojedynczymi ogarkami świec umieszczonych na stolikach, trudno było cokolwiek dostrzec. Spod zachodniej ściany dobiegał rejwach, jak na jarmarku. Kilka rozentuzjazmowanych głosów toczyło jakiś spór w nieznanym posiadaczom pieczęci języku. Gdzie indziej dało się spostrzec skąpo odziane dziewki, które zdawały się kręcić po izbie w jednym tylko celu. Zdało się, że każdy stolik tętnił życiem, a jednak… każdy z adresatów tajemniczego listu wciąż siedział przy stoliku sam, na próżno czekając, aż pozostali powiernicy pana del Argano ujawnią się.

Kapitan Malledis ciskał gromy spojrzeniem na każdego, kto przechodził koło jego stolika. Chłopak, który roznosił strawę tak się go przeląkł, że za nic nie chciał podejść do jego stolika. Trzy dzbany piwa przyniosła zatem korpulentna dziewczyna, którą żołnierz już wcześniej zobaczył na sali. W jej oczach widać było obawę, ale też i ciekawość. Żołnierz o takiej posturze i zdecydowaniu mógł się podobać. Odchodząc rzuciła mu długie, zapewne zalotne spojrzenie.

Baron de Olivares dostrzegł bez trudu cudzoziemskiego żołnierza, który wybrał stolik przy wschodniej ścianie w rogu. Wyróżniał się na sali, choć i nie różnił zbytnio od spotkanych w podróży najemników zjeżdżających zewsząd do Folhordu, jak pszczoły do miodu. Ludzie ci karmili się nieszczęściem mieszkańców tej umęczonej ziemi, a mimo to ciągnęli tu niczym do złotodajnej żyły, którą w istocie okazały się być ziemie grafów. Bogate żelazem i niewolniczą uległością gminu, były wymarzoną odskocznią dla ludzi bystrych, ale i pozbawionych skrupułów. Na dworach każdego z grafów pełno było takich. Zapewne ten człowiek także tam zmierzał.

Uwagę obu obserwatorów przykuł chudy wojak, który na salę wszedł obwieszony bronią. Po chwili, ustaliwszy metodą prób i błędów, że karczmarz posługuje się kordyjskim, zamówił pokój i posiłek. Wkrótce potem usadowił się przy kominku, oparł muszkiet o stół, rozłożył płaszcz na ławie i… wysupławszy z sakiewki niewielki przedmiot położył go w kręgu światła ogarka świecy. Mogła to być niewielka moneta lub medalion. Mógł to być także fragment pieczęci. Nieznajomy rozglądał się bacznie. Spojrzenia powierników pana del Argano skrzyżowały się pierwszy raz tego wieczora.
 
__________________
Ni de ai hao - xue xi hai shi xiu xi?
Lindstrom jest offline  
Stary 11-11-2009, 23:58   #6
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Francesco de Olivares siedział przy jednym ze stołów. Na pozór głowę miał ciężką od myśli… jednakże nie zaprzątał jej sobie niczym ważnym. Oddawał się pasji obserwowania ludzi… odgadywania ich pochodzenia i zamiarów. Interpretowania gestów i sposobu mówienia. Miejsce mu się nie podobało. Zbyt gwarno i zbyt tłoczno. Do tego zbyt plebejsko, zbyt wielu przypadkowych gości.

Cóż jednak miał czynić innego. Przez ostatnie dwa tygodnie podróżował właśnie do tego miejsca. To właśnie tutaj miało odbyć się spotkanie. To w tym przydrożnym zajeździe miała się dokonać akt przedstawienia wykonawców prośby. Dni spędzone na oczekiwaniu chyba dobiegały końca. Baron miał dwóch faworytów. Właściwie to jednego pewniaka, a jednego faworyta. Skinieniem głowy przywołał Markusa.

Gdy sługa nachylił się nadstawiając ucho rzekł mu ściszonym głosem – Markus, chciałbym abyś zaprosił dwóch kawalerów do mojego stolika. Tego jegomościa, co niespełna kwadrans temu przekroczył próg karczmy i teraz suszy swe odzienie oraz kawalera wyglądającego jak chmura gradowa z trzema dzbanami na stoliku. W czasie ich opisu nawet nie spojrzał w tamtą stronę. – Zapytaj ich proszę czy aby nie zachcieliby mi towarzyszyć przy pucharze grzanego wina.

Sługa ukłonił się i począł przedzierać przez salę pełną podróżnych i miejscowych. Stanął naprzeciw kapitana Malledis’a i odczekawszy dostateczną chwilę by ten się nim zainteresował rozpoczął – Szanowny Pan raczy wybaczyć zakłócenie zadumy. Mój Pan, Francesco Sebastian baron de Olivares – wskazał go głową – byłby wielce rad gdyby taki kawaler chciał dotrzymać mu towarzystwa przy pucharze wina.

Po otrzymaniu odpowiedzi skłonił się i udał się w stronę „chudzielca”. Ten od dłuższego czasu poświęcał mu uwagę. Czujnie lustrując salę nie uszła jego uwadze poprzednia rozmowa.

- Panie, rozpoczął Markus, pochylając głowę. – Czy byłbyś tak łaskaw dotrzymać towarzystwa baronowi de Oliveras? Mój Pan, byłby wielce rad móc porozmawiać z tak zacnym kawalerem.

Następnie udał się do karczmarza wydać stosowne dyspozycje. W tym czasie baron wyciągnął jedwabną chustkę i położył ją na stole. W taki sposób, iż na jej bieli wyraźnie odznaczała się tajemnicza pieczęć.
 
baltazar jest offline  
Stary 13-11-2009, 12:17   #7
 
ZBGfromWPC's Avatar
 
Reputacja: 1 ZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie coś
Kapitan Malledis, siedział w rogu popijając piwo. Rozglądał się, czym pewnie wzbudził już u kilku osób podejrzenia. Sala zrobiła się teraz pełna, przy każdym ze stolików, siedziały co najmniej dwie osoby tak, że niektóre stoliki były zasłonięte dla i tak już zmęczonych oczu kapitana. Zamyślił się o walkach, które pochłonęły litry krwi na agaryjskim froncie, wtem ktoś zbliżył się do niego i z szlacheckimi manierami zaprosił do stolika swojego Pana.

Wysłuchawszy tegoż jegomościa spojrzał Malledis w stronę stolika, do którego został zaproszonym. To w jaki sposób siedział, jak wyglądał, jak popijał wino, utwierdziło go, iż ów mężczyzna jest szlachcicem i to dość wysoko postawionym. Podniósł się z krzesła i omiótł wzrokiem salę, jak miał to w zwyczaju a następnie ruszył w stronę tajemniczego towarzysza. Ciężko było przejść przez pomieszczenie, w którym głównym zapachem był odór potu oraz łajna. Malledis skrzywił się, ale co miał zrobić. Przyjaciołom się nie odmawia a to właśnie przyjaciel poprosił go o niezwłoczne przybycie do tej rudery i pomoc.

Tuż przed stołem zauważył pieczęć leżącą na stole. Był już pewien, że znalazł jednego z kompanów, którzy będą mu towarzyszyć w tej sprawie. Podszedł i położył swoją część pieczęci na stole.
-Witam szanownego Pana. Jestem kapitan Zbyslav Malledis. Jak miło spotkać kogoś, kto nie śmierdzi potem na kilometr . - rzekł. - Czemu zawdzięczam to zaproszenie? Czyżby połączyła nas ta niewinna pieczęć? -uśmiechnął się i usiadł wygodnie tuż obok swojego wymuszonego towarzysza, przyglądając mu się uważnie.
 
__________________
Co Cię nie zabije to Cię wzmocni.
ZBGfromWPC jest offline  
Stary 16-11-2009, 22:17   #8
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
- Panie, czy byłbyś tak łaskaw dotrzymać towarzystwa baronowi de Oliveras? Mój Pan, byłby wielce rad móc porozmawiać z tak zacnym kawalerem.

Kerston spojrzał na sługę, a następnie jego wzrok podążył za delikatnym ruchem ręki wskazującym stolik barona.

"Baron? Czyżby to był jeden ze wspomnianych w liście towarzyszy."

- Dobrze - odrzekł Bardańczyk - Powiedz swemu panu, że zaraz do niego dołączę.

Kerston zebrał swoje rzeczy i udał się do wskazanego stolika, przy którym oprócz barona, zastał siedzącego innego szlachcica. Z trzymanym w jednej ręce muszkiecie i kapeluszu w drugiej, Kerston ukłonił się i rzekł:
-Witam waszmościów, jestem Kerston Allister - jego wzrok padł na leżący na chustce fragment pieczęci - Dziękuję za zaproszenie baronie, widzę że łączy nas wspólna sprawa.
Po tych słowach Bardańczyk zawiesił swe rzeczy na haku słupa, znajdującego się tuż obok stolika i przysiadł się do kompanii.
 
Komtur jest offline  
Stary 02-12-2009, 01:22   #9
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Baron z zadowoleniem przywitał akceptację zaproszenia przez jak się okazało właścicieli części pieczęci. Tak jak nakazywał tego zwyczaj przedstawił się i przywitał szlachciców. Nie grzeszył wylewnością, ale nie było to wskazane w jego oczach. Wyraźny kordyjski akcent w trakcie kilku kurtuazyjnych zdań nie mógł uciec uwadze jego rozmówców. Krótka rozmowa o przysłowiowym „niczym” była dobrą okazją do tego, aby baron mógł przyjrzeć się swoim rozmówcom i zapamiętać pierwsze spostrzeżenia na ich temat. W przeciwieństwie do nich nie miał zamiaru pośpiesznie przechodzić do meritum.

Widząc, iż kawaler Allister był wręcz odebrany niegościnnym traktom tej ponurej krainy zaproponował

- Panowie, jeżeli uczynicie mi ten honor i zjecie ze mną wieczerzę będę zobowiązany. Powiedzmy za cztery kwadranse w moim pokoju. Lekceważącym ruchem dłoni ogarnął wspólną izbę. – Chyba będzie to odpowiedniejsze miejsce do rozmowy niż to tutaj.

Chwilę wyczekiwał na odpowiedź. Kurtuazyjnie jeno. Nie miał zamiaru kontynuować tej rozmowy przy tylu niepotrzebnych parach uszu i pod spojrzeniami tylu niepożądanych par oczu. Zostawił puchar, w którym ledwie zamoczył kilkukrotnie usta. Wstał i skłonił się.

- Zatem do zobaczenia.


***

Pokój barona de Olivares nie był w żadnej mierze imponujący czy wręcz komfortowy. Był ledwie przypominający standardem „możliwy do zaakceptowania” natomiast tutejsza gospoda tylko to miała do zaoferowania. Jednak dla Francesco był w zupełności wystarczający jak na tą chwilę. Dwie izby – jedna dość przestronna z położonym w centralnym punkcie ciężkim stole oraz łożem. Te dwa meble, przy których koncentrowała się obecność byłych, obecnych i przyszłych gości. Oprócz tych dwóch sprzętów była jeszcze komoda, skrzynia, mały stolik i oczywiście nieodzowny nocnik. Drugi dużo mniej przestronny, przechodni do pokoju właściwego – idealny dla służącego.

Ze zorganizowaniem posiłku nie było najmniejszego problemu. W końcu każdy karczmarz umie wywęszyć pełny mieszek i ważne persony. Markus zajął się wszystkim.

Baron stał przy oknie wpatrując się w ponury krajobraz tej przygnębiającej krainy, gdzie nawet słońce nie chce muskać swoimi promieniami tych brzydkich niewiast. Przyglądał się właśnie jednej z nich, która niosła wodę ze studni. Zabijał czas wpatrzony w jej pulchną piegowatą twarz, ręce jak serdelki i nogi przypominające świńskie udka… blada cera w połączeniu z infantylnym spojrzeniem jasnych oczu nie napawała go optymizmem. Widać każdy naród ma takie matki, na jakie zasługiwał.

Rozległo się pukanie do drzwi.

Jak mówiono w jego rodzinnych stronach „najlepszym towarzystwem męskim rozmowom jest wino i zacna strawa”. Tego nie brakowało.

- Mam nadzieję Panowie, że tutaj uda nam się spokojniej porozmawiać. Nieśpiesznie upił łyk wina. - Jak mniemam nasze spotkanie nie ujdzie uwadze osobie, która ma nam rozjaśnić nieco naszą rolę w tym tajemniczym przedsięwzięciu. Niemniej jednak nic nie stoi na przeszkodzie abyśmy pomyśleli, co czynić do tego czasu.

- Zatem co radzicie czynić Waszmościowie.
Dodał po chwili wyciągając swoją część pieczęci i kładąc ją na stole – rad bym zobaczyć to w całości.
 
baltazar jest offline  
Stary 02-12-2009, 16:20   #10
 
ZBGfromWPC's Avatar
 
Reputacja: 1 ZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie cośZBGfromWPC ma w sobie coś
Kapitan z początku nie był zbyt zadowolony zaproszeniem, ale po głębszym namyśle uznał, że to jedyny mądry pomysł. Już i tak pojawienie ich trzech było wystarczającym ewenementem. Nie wypadało więc wzbudzać większych podejrzeń.

Gdy wybiła wyznaczona godzina udał się do pokoju owegoż barona. Z każdą chwilą był coraz bardziej ciekawy, na czym miała polegać owa pomoc. Zapukał po czym, słysząc zaproszenie wszedł do wcale nie małego pokoju, w którym zatrzymał się de Olivares. Zaraz zanim wszedł trzeci z towarzyszy, którego mienia niestety Malledis nie zapamiętał. Podszedł do stolika i czekał. Baron odezwał się pierwszy....

Kapitan podszedł do stołu i położył na nim także swoją część pieczęci, jednak nie dało to pożądanego efektu.

- Może trzecia część coś nam rozjaśni.

Powiedział spoglądając wymownie na trzeciego z towarzyszy. Odczekał i kontynuował.

-Mości Panowie wydaje mi się, że póki nie przybędzie czwarty z uczestników tegoż spotkania nie powinniśmy podejmować żadnych działań. Bo też i co możemy przedsięwziąć? Ja sam bynajmniej najmniejszego pojęcia nie mam w co mógł się wplątać jak myślę nasz wspólny przyjaciel Szanowny Pan de Argano.

Urwał na moment, myśląc, że może któryś z nich wie coś więcej. Nie doczekując się jednak żadnej odpowiedzi dodał.

- W takim razie ja proponowałbym zjeść kolację, na którą zostaliśmy tu przez Ciebie baronie zaproszeni i poczekać na naszego ostatniego towarzysza.

Zakończył i spojrzał po dwóch mężczyznach stojących obok.
 
__________________
Co Cię nie zabije to Cię wzmocni.

Ostatnio edytowane przez ZBGfromWPC : 12-12-2009 o 18:16.
ZBGfromWPC jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172