Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-10-2009, 16:47   #1
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Arrow Crossover 2 - The First Cut [18+]

Crossover 2 - The First Cut


Another hotel we can burn,
Another screw, another turn,
Another Europe map to learn,
Another truck-stop on the way,
Another game that I can play…

(We Are) The Road Crew - Motörhead

Brzdęk. Kolejna butelka potoczyła się po nierównej powierzchni stołu, dołączając do mnogiej ilości koleżanek zaścielających sobą podłogę. W pomieszczeniu panował niesamowity zaduch, który w połączeniu z ciepłem stwarzał warunki podobne do sauny. Zamknięte na głucho okna nie poprawiały sytuacji. Być może picie do lustra nie było aktywnością respektowaną przez innych miłośników alkoholu, jednak Marie nie miała nic przeciwko. Następny kapsel oddzielił się od szklanej szyjki, uwalniając znaną zawartość i pozwalając na swobodny spływ w głębiny gardła. Nie dało się ukryć - lubiła to uczucie. Sposób w jaki reakcje organizmu zostają spowolnione. Kiedy wszystko porusza się jak podczas filmu Johna Woo, a życie nie niesie ze sobą żadnych trosk. Skołatana panna odchyliła do tyłu, spoczywając plecami na podłodze i zaczerpując powoli głębokie hausty powietrza. Coś jednak się nie zgadzało. Fioletowe światło? No i podłoga zdawała się zbyt twarda, oraz niezwykle zimna. Marie była także przeświadczona odnośnie tego, że w swym pokoju nie posiadała świetlika na tyle dużego, aby umożliwić jej podziwianie całego nieba jednocześnie. Próbując rozwikłać ową tajemnicę, McKenzie przewróciła się na drugą stronę. Już miała zamiar wstać, wtedy jednak usłyszała czyjś głos.
- Hm. Nie nada się. Nie w tym stanie.
Dziewczyna mogła tylko zgadywać o co chodziło i kto był właścicielem ponurych wyrazów, które wwiercały się w jej mózg. Ślepia niewiasty otworzyły się szeroko, kiedy jakiś ostry obiekt przebił delikatną skórę na szyi, wbijając się w złączenia kręgosłupa. Pośród nieopisanego, niemal finezyjnego rodzaju bólu, poczuła także nagły odruch wymiotny. Nad którym nijak nie była w stanie zapanować. Pozostałości alkoholu wystrzeliły z niej niczym z parkowej fontanny, spływając kaskadami na podłogę i całkowicie opróżniając żołądek. Świadomość odpłynęła, torując miejsce dla błogiego, pozbawionego zmartwień snu.


W przydzielonych do sektora miejskiego oddziałach zapanował chaos. Morale było niskie, jednak taki stan rzeczy to nic szokującego. Przynajmniej jeśli przed urwaniem komunikacji słyszy się członków wysłanych na rekonesans grup, którzy wrzeszczą jak zarzynane świnie. A wszystko to przez jednego „człowieka”, o pseudonimie artystycznym nawiązującym do Biblii. Nawet wsparcie powietrzne nie zdawało się na wiele. Maszyna z wirnikiem krążyła to w jedną, to w drugą stronę, szukając igły w stogu siana. Pilot śmigłowca był diablo zdziwiony kiedy przelatując obok placu budowy zobaczył jak błysk jego reflektorów odbija się na srebrnej powierzchni. Kiedy owa powierzchnia zaczęła się zbliżać, pokonując powietrze torem typowym dla skoku, było już za późno. Nie zdążył nawet krzyknąć. Wielkie, monstrualne łapsko spenetrowało kabinę, roztrzaskując szkło i łamiąc elementy metalowe niczym zapałki. Uszkodzona maszyna straciła siłę nośną i kręcąc się wokół własnej osi ruszyła na spotkanie żołdaków przemierzających ulicę poniżej. Oczywiście bez dodatkowego, morderczego balastu. Lądowanie po tym wyczynie nie było przyjemne. Nie odbyło się także w planowany sposób, miast tego nastąpił niespodziewany błysk purpury, zaś Legion poczuł silny i niesprecyzowany ból, jakby jego powłoka cielesna właśnie była rozrywana na atomy. Czyżby został trafiony jakąś tajną bronią należącą do wojska? Czy tak właśnie wyglądała ostateczna śmierć? Wyczulone zmysły zaczęły wariować. Oczami podziwiał gamę kolorów, rozlaną na płótnie szalonego malarza. Dotyk, słuch i węch także odmówiły współpracy, dostarczając całkowicie sprzecznych informacji. Jedyne co dobrze odczuł to pęd powietrza i brak koordynacji przy upadku. Było też uderzenie. Jak w migotliwym, narkotycznym transie, odłamki betonu przelatywały przed jego twarzą. Coś długiego, szpiczastego i ostrego wbiło się z wielką siłą w jego potylicę. Nastała całkowita ciemność, która przeplatała się z ciszą.

Nowy York. Godzina 12:00. Południe. Słońce świeciło, lekki wiatr zapewniał orzeźwienie. Na błękitnym niebie nie było ani jednej chmury i zapowiadał się naprawdę cudowny dzień. Taki z którego Michael zamierzał skorzystać. Przemierzając centrum metropolii i kierując się do miejskiej biblioteki, chciał zwyczajnie zagłębić się w lekturze, zajmując przy tym miejsce na ławce w parku. Wszystko wskazywało na to, że tak też się stanie. Do momentu, gdy purpurowe zawirowanie energetyczne stanęło na jego drodze. Mimo nadludzkiego refleksu, emanacja pochłonęła młodego mężczyznę nim ten zdążył zareagować, wrzucając go w coś, na kształt przestrzennego wiru. Gdy ponownie otworzył oczy i zaczął rozglądać się wkoło, zdziwienie wywarło dość duży nacisk na jego umysł. Gazety i puste, papierowe kubki zatańczyły na wietrze między jego tenisówkami, pierzchając pod kontenery zawierające śmieci. Najważniejszym wydawało się odkrycie dlaczego dzień nagle zmienił się w noc. Otoczenie także nie pasowało do tego, które przed chwilą opuścił MVP. Było bardziej posępne i wzniosłe niż to NY, przywodząc na myśl architekturę gotycką. Czarne budynki wyglądały jak zastygnięte, demoniczne kolosy. Zdezorientowany chłopak tkwił przez moment w wąskiej alejce, zaś za swoimi plecami słyszał ruch ulicy - kroki przechodniów i sporadyczne klaksony samochodów. Jednak to nie na tym skupił swoją uwagę. Dochodzący zza rogu blask nienaturalnej (choć jakże znajomej!) energii wyrwał go z osłupienia i wprawił jego nogi w ruch – niemal bezwolny, napędzany przemożną chęcią rozwiązania zagadki…

Wilhelmina nieznacznie westchnęła, przygotowując się mentalnie na nieuniknione - konfrontację prawdziwie epickich rozmiarów, która mogła kosztować ją bardzo wiele. Co dziwniejsze, niepokonanym przeciwnikiem nie była istota ludzka, czy chociażby nadnaturalna. Było nim pomieszczenie. Takie, które można odnaleźć w każdym domu. Kuchenne. Dzielna pokojówka posiadała mnogą ilość talentów. Była zarówno uzdolnioną śpiewaczką, jak i gospodynią domową. Jednak gotowanie, nawet tych najbardziej prostych i podstawowych potraw, nie zaliczało się do znamienitego grona jej umiejętności. Mimo to, kobieta postanowiła ponownie spróbować swych sił, gotując obiad dla grupki przyjaciół, zaś jej pierwszą ofiarą miał paść bukiet rozmaitych warzyw. Zamachnęła się gwałtownie. Nóż już opadał w celu bestialskiego zamordowania bogu ducha winnej marchwi… jednak nigdy nie dotarł na miejsce przeznaczenia. Zaś kiedy Wilhelmina, ściskając narzędzie zbrodni, na powrót otworzyła swe ślepia, uzmysłowiła sobie, że nie znajduje się już na „polu bitwy”. Ani nawet w jego pobliżu. Wiał zimny wiatr, a ona stała na podwyższeniu zapewnianym przez pordzewiały, metalowy dach. Ten był częścią jakiegoś magazynu, zaś kierując wzrok w dal, pokojówka bez problemu zdołała stwierdzić, że nie znajduje się nawet w tym samym kraju w którym była kilka chwil temu. Ktokolwiek ją tu przetransportował, użył w tym celu potężnego i nieznanego rodzaju magii. Kiedy kobieta miała już połączyć siły ze swoją zaradną tiarą, nagle usłyszała kroki. Z wąskiej uliczki wyłonił się młody chłopak. Europejczyk, bądź Amerykanin. Po mimice malującej się na jego twarzy, Wilhelmina mogła stwierdzić, że był równie zagubiony jak ona. Czyżby także został przetransportowany wbrew własnej woli?


Nagle, rozległ się trzask. Zupełnie jakby bicz smagnął czyjeś plecy z pełną siłą. Na środku parkingu, tuż przed magazynem, pojawiła się dziwaczna postać. Nie towarzyszył temu wybuch magicznej pary, kłęby dymu, migotanie, czy jakikolwiek inny, hollywoodzki efekt. Wraz z kolejnym mrugnięciem obserwujących, osobnik po prostu się objawił. Dzielna pokojówka była jednak całkowicie pewna nadnaturalności owego zjawiska. Podobnie jak nieco zagubiony MVP, który stał się jego świadkiem ze znacznie mniejszej odległości. Zagadkowa persona była dosyć wysoka – mierzyła około dwóch metrów. Męską sylwetkę okrywała czarna, skórzana toga, z karmazynowymi wykończeniami na torsie. Jego dłonie i twarz były kredowo białe, zaś z naznaczonej symetrycznymi szramami głowy wystawała ogromna ilość szpil, również ułożonych w charakterystyczny wzór. Legion powoli otworzył oczy, tak jak Marie. Oboje zdali sobie sprawę, że ktoś oparł ich o ścianę magazynu, gdy byli nieprzytomni. Na tym jednak, podobieństwa się kończyły. Kobieta, mimo, że trzeźwa i o pustym żołądku, czuła się niezwykle dobrze. Całkowicie odprężona, zrelaksowana – jej umysł czysty i cięty jak kryształ. W momencie kiedy dotknęła swojej szyi, cienka, zaschnięta stróżka krwi stała się dla niej namacalna. Nie było jednak niczego więcej. Tego samego nie można było powiedzieć o Legionie. Gdy ten sięgnął by dotknąć tyłu swej głowy wyczuł… przedmiot. Podłużny obiekt z kulistym zakończeniem. Zupełnie jak jakieś narzędzie krawieckie, bądź nietypowa broń biała. Co gorsza, przedmiot ten po prostu tam tkwił, uparcie i nieustępliwie, niezależnie od tego jak mocno srebrny morderca próbował go wyszarpnąć.


Nagle, nieopodal Wilhelminy otworzył się kolejny, fioletowy portal, z którego wyłoniła się młoda dziewczyna o cerze w kolorze delikatnego błękitu, jak i postawionych na sztorc włosach ze znacznie mocniejszym odcieniem tej samej barwy. Jej skąpy, czarny kostium przywierał do ciała, zaś ona sama sprawiała wrażenie… słabej i wygłodzonej? Rozglądała się, uwalniając spojrzenie stanowiące mieszankę niepewności i nienawiści. Już miała skierować słowną kanonadę w stronę uzbrojonej w ostrze pokojówki, jednak…


Najwyraźniej zebrali się już wszyscy, o czym świadczył monotonny, dobitny głos szpilkowego konusa. Głos, który Marie zdołała już usłyszeć wcześniej.
- Witam was i pozdrawiam, wędrowcy. Jednocześnie przepraszam za to, że zostaliście tak niespodziewanie oderwani od swych czynności, jednak postarajcie się okazać odrobinę wyrozumiałości. Mówcie mi Pinhead. Chcę uzyskać waszą pomoc w rozwiązaniu problemu, który może zaważyć na losie nie tyle pojedynczego świata, co wszystkich uniwersów.
Kolczasty mężczyzna skrzyżował ręce na piersi, oscylując swoimi apatycznymi, atramentowo-czarnymi oczyma między przedstawicielami różnych ras, profesji i ugrupowań. Wiedział, że za chwilę nastąpi lawina pytań i był na to całkowicie przygotowany. Zło i wypaczenie które uosabiał tajemniczy mówca, przynajmniej w odniesieniu do standardowej, ludzkiej moralności, były dobrze wyczuwalne dla każdego z obecnych. Jednak mimo wstępnej niechęci jaką wywołał swoją osobą, zdawał się mieć szczere intencje.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri

Ostatnio edytowane przez Highlander : 20-10-2009 o 10:14.
Highlander jest offline  
Stary 19-10-2009, 20:56   #2
 
Famir's Avatar
 
Reputacja: 1 Famir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znany
Legion - 17-letni chłopak średniej postury. Niezbyt umięśniony, przystojny czy zwracający uwagę. Włosy ciemne - dość długie jak na przeciętnego osobnika płci męskiej, ale za bardzo długie uchodzić w żadnym razie nie mogą. Okulary kryjące ciemne oczy nadają jego wyglądowi lekki charakter intelektualny, ale także wręcz narzucają wrażenie, że jest cichą spokojną osobą, która woli unikać konfliktów a wręcz się ich boi. Ten typ osoby, która w przyszłości pewnie pracowałaby jako mały trybik w wielkiej korporacji bez żadnej perspektywy na lepszą czy ciekawszą przyszłość. Zwykły członek chorego ludzkiego społeczeństwa rządzonego przez przez tych wybranych, którzy dzięki znajomościom lub pieniądzom będą narzucać swą wolę światu. Chłopak nawet ubranie miał pospolite. Ciemne spodnie kontrastowały ze śnieżnobiałą koszulą. Niebieski krawat zupełnie nie pasował do niczego co reprezentował sobą młodzieniec - do tego był odrobinę za długi jak na wzrost nastolatka, który też nie był jakoś imponujący. Gdy odzyskał przytomność zachowywał się jak… ktoś kogo właśnie nagle obudzono z bardzo głębokiego snu odkrywając, że zamiast swojej tapety w różowe misie ma widok na jakąś obskurną dzielnicę miasta a zamiast miękkiej pościeli ścianę magazynu. Rozejrzał się najpierw w prawo a potem w lewo w końcu łapiąc ręką za to coś co wyrastało mu z głowy. Próbował pozbyć się tego czegoś, ale po prostu nie dało się. Był ciekaw co się tak właściwie stało, ale jego zmysły pozostawały cały czas czujne. Nie wiedział czemu, ale fakt że jest w zupełnie obcym miejscu z zupełnie obcymi ludźmi o których nic nie wie… lepiej zostawić popołudniową herbatkę na potem. Na jego twarzy malował się wyraz przerażenia i lekkiego załamania nerwowego. Po krótkiej chwili to drugie znikło jakby doszedł do siebie, ale groza czająca się w czarnych oczach nadal tam tkwiła i nigdzie się w najbliższym czasie nie wybierała.
-Przepra… - zaczął niepewnie kierując słowa w kierunku “Pana Szpilki”. Miał dziwny zwyczaj nadawania pseudonimów wszystkim osobom wokół niego i konsekwentnym stosowaniu ich - Przepraszam… nie wiem za bardzo co się dzieje, ale… ta rzecz z tyłu mojej głowy… Jak to zdjąć? I gdzie ja jestem? I kim wy wszyscy jesteście? - jego głos łamał się co chwila a każde słowo było wypowiedziane z niewielkim trudem.

Owy blady kaktusołak ponownie zainteresował się osobą młodzieńca w okularach i zdecydował się udzielić jej należytej, wyczerpującej odpowiedzi na zadane pytanie. Przynajmniej to pierwsze.
- Ach, Legion. Widzę, że doszedłeś już do siebie. Dobrze. Twoje zdolności regeneracyjne robią wrażenie. Jednak bez gry aktorskiej, proszę. Mimo, że ta jest dobra, staramy się powołać tutaj coś na kształt nici porozumienia. Hrm.

Upewniwszy się, że ma uwagę młodzika w okularach, masochista podjął ponownie.

- Ta rzecz z tyłu twojej głowy stanowi… coś na kształt magicznego zabezpieczenia, które sam na ciebie nałożyłem. Mimo, że jako koneser bólu i cierpienia szanuję i podziwiam twoją pracę, po prostu nie mogłem pozwolić sobie na ryzyko… skrzywdzenia przez ciebie innych, obecnych tu osób. Jesteście mi potrzebni żywi, nie zaszlachtowani.

Lewy kącik jego ust wykrzywił się delikatnie, w uprzejmym uśmiechu.
Chłopak westchnął tylko a jego ciało przestało się trząść. Wyprostował się dumnie i poprawił okulary. W jego ruchach można było teraz odczytać pewność siebie a w jego oczach dostrzec błysk drapieżnika.
-No daj spokój… - zwracał się teraz do szpilki niczym do starego znajomego - nie mam pojęcia o co chodzi, ale mogę Ci obiecać, że nie skrzywdzę tych…
W tym momencie szybko przeleciał wzrokiem po pozostałych
-No czymkolwiek te dziwadła, które nazywasz osobami są.. Zrobił krótką przerwą w czasie, której spróbował jeszcze raz wyrwać dziwne urządzenie - bezskutecznie.
-Mam wrażenie, że to może mi w każdej chwili rozsadzić głowę. Bardzo ją lubię i jestem do niej przywiązany więc ciężko mi się skupić… na innych rzeczach. Poza tym to irytujące uczucie.

Co nietypowe, do odpowiedzi garnęła się raczej panna o błękitnych włosach niż łysy jegomość. Na jej dłoni zatańczyły delikatne wyładowania elektryczności, jednak mimo groźnej mimiki i ognistych słów, emanacje niemal natychmiast zgasły.

- Dziwadła?! Pinglarzu, kiedy tylko znajdę pierwsze źródło prądu, zrobię z ciebie g…

- Live Wire. Proszę, uspokój się. Sądziłem, że perspektywa bycia na wolności będzie wystarczająca, aby zagwarantować… brak problemów z twojej strony.


Dziewczyna przygryzła swoją czarną wargę, miotając pod nosem jakieś przekleństwo. Następnie zaczęła uważnie się rozglądać, przywiązując więcej uwagi do krajobrazu, niż do wyjaśnień oferowanych przez Pinhead’a. Te zaś znów poczęły płynąć.

- Och nie, nic tak drastycznego. Obserwowałem cię Legion. Obserwowałem cię długo, kultywując na twoim punkcie niezdrową fascynację. Podobnie jak każdego z tego grona. Zdaję sobie sprawę, że próba oddzielenia twojej głowy od reszty ciała niesie ze sobą równie wiele sensu jak zrywanie ci paznokci. Te i tak odrosną. Zastraszająco szybko. Szpila którą ci wszczepiłem będzie generować przytłaczający ładunek agonii… za każdym razem kiedy chociażby spróbujesz podnieść rękę na któregokolwiek ze swych przyszłych sojuszników. Tylko tyle, naprawdę. Nie widzę sensu tracenia tak… cennej karty. Heh.

Ciasna smycz. Choć czego innego można było spodziewać się po kimś takim?
Legion uśmiechnął się ironicznym uśmieszkiem.
-Pinglarzu? Nie wydaje mi się by ktoś chodzący w lateksowym stroju mającym na celu podkreślić to w czym natura nie była zbyt szczodra ma prawo krytykować mój wygląd. Jezu… co za brak wychowania i kultury… - chłopak był widocznie oburzony reakcją Live Wire, ale nie zaprzątał sobie nią głowy zbyt długo ponownie kierując całą swoją uwagę na Pinhead’a.
-Nadal niezbyt dobrze rozumiem co ma tu miejsce… szczerze mówiąc mam to gdzieś, ale chcę wyjaśnić pewną kwestie odnośnie tej bomby w mojej głowie. Jeśli któryś… z nich… najpierw mnie zaatakuje a ja będę chciał po prostu się “bronić” - na to słowo został położony szczególny akcent - to mam nadzieję, że nic mi się nie stanie? Proszę tylko o trochę wyrozumiałości.

Błękitka, mimo iż niewątpliwie usłyszała słowa ciętej riposty podważającej jej kobiecość, nie siliła się już na kontrę. Przynajmniej nie werbalną. Miast tego, zlokalizowała pobliski, migoczący neon. Susem, którego nie powstydziłby się olimpijski akrobata, zeskoczyła z dachu, zmierzając wprost w stronę uszkodzonego urządzenia. Kaktusołak nie męczył się aby ją powstrzymać, poświęcając cały swój czas Legionowi.

- Hm. Tak, oczywiście. Przewidziałem tego typu ewentualność. Zawsze będziesz mógł ratować się ucieczką i wykonywać uniki. Jestem pewien, że tak zwinna istota jak ty, bez problemu da sobie radę. Jeżeli jednak zaistnieje sytuacja, która byłaby spowodowana manipulacją zewnętrzną a nie twoim egoistycznym nastawieniem, szpila da ci pełną swobodę obrony przed kontrolowanymi kompanami. Z wyjątkiem zabicia, oczywiście.
-Hm… - nastolatek zamyślił się na chwilę - Przemyślałem to co powiedziałeś. Rozważyłem wszystkie za i przeciw. Przeanalizowałem sytuacje których wystąpienie jest bardzo prawdopodobne. Doszedłem dzięki temu to bardzo prostego i logicznego wniosku. - zrobił chwilę przerwy po czym dodał - Spierdalaj. Potem było tylko słychać cichy świst jakby coś przecięło powietrze a na szyi chłopaka pojawiła się linia… oddzielająca spadającą już głowę od reszty ciała.

 

Ostatnio edytowane przez Famir : 19-10-2009 o 21:04.
Famir jest offline  
Stary 19-10-2009, 22:58   #3
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
- Gdyby tylko to było takie łatwe…

Powiedział Pinhead obserwując stojące w bezruchu ciało. Zdawał się nieco rozczarowany zachowaniem młodzika. Dla postronnych wyglądało to jakby Legion właśnie popełnił samobójstwo, odcinając sobie makówkę. Jednak cały zabieg okazał się bezcelowy. Igła z karmazynowym wykończeniem oddzieliła się od odciętej łepetyny, pozostając zawieszona w powietrzu. Następnie, wystrzeliła z zawrotną prędkością, wbijając się w jego ciekłą strukturę i znikając w środku. Cóż, warto było spróbować.

*
'Here he comes, that mighty mouse...'

-Oj, Toto, chyba nie jesteśmy już w Kansas...- Westchnął Michael, rozglądając się wokoło szeroko rozwartymi niebieskimi oczami z wysokości swojego metra dziewięćdziesiąt. Jeszcze przed momentem grzał się w południowym słońcu Nowego Jorku, a teraz... Teraz opala się w cieniu ciężkich, bordowych i obrzmiałych jak sińce chmur. Miasto przypominało Nowy Jork tylko w charakterystycznym zapachu metropolii - miliona ciał, tysięcy samochodów i kanalizacji która wylewała nieczystości przez studzienki burzowe po każdej ulewie. Poza tym miejsce wyglądało jak z erotycznego snu gotyckiego nastolatka.

Van Patrick kopnął delikatnie jeden z papierowych kubków czubkiem tenisówki, niejako sprawdzając jego kubkowość. Jego uderzająco przystojną, idealną pod każdym standardem twarz rozjaśnił onieśmielający uśmiech, przywodzący na myśl reklamy pasty do zębów. Rezultat eksperymentu był zadowalający - zwykły, pobrudzony szminką kubek ze Starbucksa. Starbucksa... A więc nadal był w Ameryce. Ta świadomość dodała mu otuchy.

Chłodny wiatr szarpnął nogawki jego jeansów i rozczochrał czuprynę czerwonobrązowych włosów. Chłopak od Gargulce zdobiące okoliczne dachy zdawały się kołysać i szczerzyć w rytm wietrznej melodii szeleszczących papierków i trzaskających bram blaszanych garaży. Wszystko to nadawało miastu specyficzny klimat komiksów Jima Lee.

Gdzieś za swoimi plecami chłopak słyszał znajomy harmider nocnego życia wielkiej metropolii - miarowe szuranie butów przechodniów o szare cementowe kafle, klaksony, syreny policyjne... Stała kosmiczna wszystkich miast na planecie. Gdziekolwiek był nie była to dupa, jak z początku myślał. Nie porwał go żaden antyheros, nie wpadł w dziurę czasoprzestrzenną, mała była też możliwość na to że umarł i trafił do jakiejś niższej warstwy - Starbucks nie dotarł jeszcze z franczyzą do Piekła, choć można było podobno natrafić nań w Czyśćcu i Limbo.

Więc jeśli nie Nowy Jork, i nie dupa, to co?

Młodzieniec złapał kątem superczułego oka delikatny blask purpurowego światła wychylający się nieśmiało zza obryzganego graffiti rogu, w tym samym odcieniu Sypialnianej Czerwieni co zawirowanie energetyczne towarzyszącego jego przerzucie między Nowym Jorkiem a Chyba Nie Dupą. Jego nogi same zareagowały, niemal samowolnie niosąc Michaela ku źródłu światła, gdzie miały nadzieję rozwiązać zagadkę znalezienia się wraz ze swym właścicielem w tym nieznanym, przykrym miejscu.

W alejce za rogiem stała kobieta. Jej ubiór jednoznacznie wskazywał na wykonywany zawód - kto inny chodzi nocą po alejkach będąc przebranym za pokojówkę, jeśli nie przedstawicielka najstarszego zawodu na świecie?

Młodzieniec zdusił w sobie napływającą mu na twarz buraczaną bombę rumieńcową i otworzył usta by coś powiedzieć - prawdopodobnie 'Dobry wieczór pani', jak to zwykle miał w zwyczaju spotykając wieczorem jakąś panią - gdy rozległ się nieprzyjemny, ostry dźwięk bicza uderzającego o... coś.

Michael Van Patrick był szybki. Bardzo szybki - szybszy niż większość ludzi i nieludzi. Ale ten... ta istota pojawiła się znikąd między jednym a drugim mrugnięciem jego powieki, wprawiając go w nieliche zakłopotanie.
Zwłaszcza, że osobnik wyglądał jakby urwał się z.... filmu Hellraiser?
Więcej ludzi, uświadomił sobie Michael. Młody chłopak i dziewczyna, najwyraźniej równie zagubieni co on. Efektu dopełnił suchy trzask rozdzieranej rzeczywistości i nagłe pojawienie się purpurowego portalu(zgadnijcie czy już go gdzieś nie widzieliście?), który wypluł - tak, to dobre słowo - z siebie kolejną kobietę, której demenora i ubiór świadczyły o referencjach w agencjach towarzyszek do wynajęcia.

Dwie prostytutki, nastoletni chłopczyk i facet nabity gwoździami. Tak, to zdecydowanie BYŁ erotyczny sen gotyckiego dzieciaka. Tylko gdzie tu niby pasował Michael? Na myśl o tym, co mógłby robić w erotycznym śnie, zmierziło go.

-- Witam was i pozdrawiam, wędrowcy. Jednocześnie przepraszam za to, że zostaliście tak niespodziewanie oderwani od swych czynności, jednak postarajcie się okazać odrobinę wyrozumiałości. Mówcie mi Pinhead. Chcę uzyskać waszą pomoc w rozwiązaniu problemu, który może zaważyć na losie nie tyle pojedynczego świata, co wszystkich uniwersów.

Ratowanie wszechświata > mokry sen gościa w wieku dojrzewania. Ulga.
Pierwszy zaczął chłopak w krawacie. Van Patrick przysłuchiwał się jego rozmowie z kolczastym z rosnącym niepokojem. A kiedy okularnik wyraził swoją wątpliwość wobec tego czy Michael jest osobą, jako kontr-nazwę proponując dziwadło... Reakcja młodzieńca była prosta do przewidzenia.

To, co stało się później - samobójstwo chłopaka i jego następująca reformacja z kałuży srebrnego kisielu - na zawsze pozostanie milczeniem.
-Wow- Mruknął MVP, przyglądając się bugloczącej masie, która przed chwilą była obrażającym wszystkich pizdoskrzepnym okularnikiem z szałem macicy. A potem podniósł wzrok na gościa z... gwoździami w... głowie. -Um... Panie Pinhead...- Zaczął, raczej ostrożnie niż nieporadnie.

- Spokojnie Michael, wystarczy Pinhead. Nie jesteś moim podkomendnym a potencjalnym sprzymierzeńcem. Choć przyznam, że skład tej… jakże nietypowej grupy może kolidować z twoim światopoglądem. Zapewne masz do mnie jakieś pytania.

Stwierdził, bardziej niż powiedział. I miał rację... grupa była nietypowa i kolidowała ze światopoglądem nieco wszak idealistycznego młodzieńca.

-Tak... tak, mam pytania- Zaczerpnął powietrza. -Po pierwsze... gdzie jesteśmy? I dlaczego nas... Nie, na razie tylko gdzie jesteśmy- Pohamował się Van Patrick, czując, że jeśli spróbuje rozwiać wszystkie swoje wątpliwości na raz, na żadne z z pytań nie otrzyma zadowalającej odpowiedzi.

- Znajdujemy się w uniwersum zbliżonym do twojego. Jest ono domem dla rozmaitych nadludzi, takich jak chociażby Live Wire, którą miałeś już okazję poznać. Super-herosów i super-łotrów, którzy ścierają się ze sobą w rozmaitych starciach o władzę, potęgę i… oczywiście pieniądze. Takie przyziemne motywacje…

Wspomniana przez iglaka dziewczyna, obecnie zdawała się pochłaniać ogromne ilości elektryczności. Jej sylwetka buzowała i lśniła skrzącym światłem, wysuszając zarówno sam wadliwy neon, jak i jego bliżej nieokreślone źródło mocy. Uniosła dłoń w geście przywitania, choć nie przerwała swojego nietypowego posiłku.

- Jeśli chodzi o miasto, jest to Gotham City. Jeżeli dobrze się orientuję, to niestety nie ma ono odpowiednika w twoim rodzimym świecie.

Skwitował Pinhead, wpatrując się w kłęby smogu zawieszone na niebie.

-Rzeczywiście nie ma- Chłopak rozejrzał się i również uniósł dłoń na powitanie zajadającej prąd dziewczyny. Czułby się trochę jak w kółku pomocy szpitala psychiatrycznego, gdyby kiedykolwiek do niego trafił - grupka przymusowo skojarzonych ze sobą nieznajomych, każdy zastanawiający się, jak bardzo ten drugi jest pojebany i czy będzie niebezpieczny, jeśli za długo na niego patrzeć. Wiedział, że w ten sam sposób i on jest teraz oceniany przez innych. Miał nadzieję nie sprostać ich oczekiwaniom szaleństwa. Żeby odwrócić swoją własną uwagę od wnikania w ten temat, Michael skupił się na czymś godniejszym jego uwagi(jego skromnym zdaniem). -Mówiłeś, że potrzebujesz pomocy- Zainteresował się. Pomaganie - w tym był dobry. Nawet, jeśli facet wygląda jak ofiara szalonego młotka pneumatycznego. Wyraźnie mówił o 'ratowaniu' uniwersum... a MVP był na tyle naiwny, by łyknąć to jak świeżą rybkę.

Kolczasty potarł swój podbródek i nieznacznie przytaknął. Najwyraźniej młodzieńcza werwa MVP zdołała zrobić na nim wrażenie lepsze niż butność autorstwa Legiona.

- Tak, zgadza się. W skutek ingerencji pewnych niekorzystnych sił, kilka z uniwersów zostało wytrąconych ze swojego naturalnego rytmu, stojąc na krawędzi chaosu i… destrukcji. Choć rezydenci tych światów nie zdają sobie sprawy z powagi problemu, my nie możemy pozwolić sobie na luksus jakim jest jego ignorowanie. Jeśli zniszczeniu ulegnie chociaż jeden, może dojść do reakcji łańcuchowej i unicestwienia całego multiwersum. Jednak taki stan rzeczy nie powinien być dla ciebie niczym nowym, prawda Michael?

Bez wątpienia nawiązywał do wielu podobnych wydarzeń w uniwersum MVP, którego wszechświat niejedno już widział... Cholera, gdzie jest Fantastyczna Czwórka kiedy jest potrzebna? Chociaż w sumie... jeden, dwa, trzy, cztery, czterech fantastycznych herosów! Nie licząc laski jedzącej prąd. A sądząc po dobraniu się grupy... odpowiednią nazwą byłoby Heroes of Convenience.
Drżyj, wszechświecie, ruszamy ci na ratunek!
 

Ostatnio edytowane przez K.D. : 19-10-2009 o 23:22.
K.D. jest offline  
Stary 20-10-2009, 12:01   #4
 
Magnificate's Avatar
 
Reputacja: 1 Magnificate nie jest za bardzo znanyMagnificate nie jest za bardzo znany
Mistrzyni Dziesięciu Tysięcy Wstęg

Wilhelmina z zaniepokojeniem przyjrzała się panoramie nieznanego miasta. Przypominało jedną z wielu ziemskich metropolii, choć atmosfera przywodziła na myśl miasto przemysłowe dawnej Anglii. Stwierdzenie, że Flame Haze odwiedziła każde miasto na świecie byłoby pewnym nadużyciem, jednak było mało prawdopodobne że to miejsce do tej pory w niewyjaśniony sposób uszło jej uwadze. Mimo obecności czterech innych osób młoda kobieta w uniformie pokojówki nie była bezpośrednio zagrożona, więc postanowiła poświęcić chwilę czasu na potwierdzenie, że nie znajduje się pod wpływem iluzji lub innej Nieograniczonej Metody wpływającej na umysł, tak jak miało to niedawno miejsce w przypadku jej wychowanki. Wilhelmina rozszerzyła swoją percepcję w poszukiwaniu drobnych nieprawidłowości w strukturze i przepływie mocy egzystencji, które zwykle towarzyszyły tego typu technikom. Nie znalazła jednak nic takiego, bowiem jej uwaga skupiła się na samym Pinheadzie. Z jej perspektywy postać ze szpilkami powbijanymi w twarz była olbrzymim zbiorowiskiem mocy egzystencji porównywalnym skalą jedynie z potężnymi Lordami Crimson Realm. Dodatkowo Wilhelmina miała wrażenie, że za nim stoi ktoś o jeszcze większej mocy, z któremu Pinhead był podległy na podobnej zasadzie na jakiej Mistrzyni Dziesięciu Tysięcy Wstęg była związana z Tiamat, Tiarą Snów i Iluzji. W tej nieoczekiwanych okolicznościach Wilhelmina nie czuła się pewnie, choć prawie nieruchome rysy twarzy tego nie zdradzały. Sytuację dodatkowo komplikowali Ci, których Pinhead nazwał wędrowcami. Dwoje z nich sprawiało wrażenie niestabilnych umysłowo, zachowując się z manierą przywodzącą na myśl szalonego Crimson Denizen.

- Dla pana Michaela być może nie jest to nadzwyczajnego, jednak tak nie jest w moim przypadku. Doprawdy, to pytanie musi paść jeszcze raz, co to za miejsce? - kobieta zapytała wskazując kuchennym nożem w stronę Pinheada.
- Wyjaśnienia. - dodał inny głos. Atrament ślepi skierował się na bitewną pokojówkę.
- Ach. No tak. Byłbym zapomniał. O ile trójka obecnych tu osób jest dobrze zaznajomiona z konceptem tego świata, nie można powiedzieć tego o wszystkich. Wilhelmino, pozwól więc, że rozwieję twe wątpliwości. Jak wspomniałem wcześniej, uniwersum to jest domem dla nadludzi. Istot, które w wyniku wypadków natury technologicznej, bądź mistycznej zostały obdarzone mocami znacznie przewyższającymi możliwości zwykłego człowieka. Jedni wykorzystują je w walce o… dobro i sprawiedliwość, inni w celu zdobycia władzy i potęgi. Jako, że rzeczy te z reguły nie idą ze sobą w parze, dochodzi do regularnych konfliktów. Zarówno pomniejszych potyczek jak poważnych bitew.
Pod koniec swojej wypowiedzi, kolczasty sprawiał wrażenie osoby która przywykła do zdecydowanie innych warunków, choć robił co w jego mocy aby udzielić wyczerpującej odpowiedzi. Pokrzepiona Live Wire wróciła do reszty grupy, ukazując uśmiech zadowolenia.
- Hm? Co się stało Pinhead? Pinglarz stracił głowę na twoim punkcie? Heheheh…
Widać błękitna panna wciąż chowała uraz względem legionisty.
- Przyjmując, że akceptuje wyjaśnienie o alternatywnym uniwersum, - w tym momencie Wilhelmina miała co do tego daleko idące wątpliwości - czy mam przez to rozumieć, że w tym świecie konflikt między Flame Hazes a Crimson Denizens rozszerzył się również mieszkańców Ziemi?
Mężczyzna w dość prowokującym ubraniu zignorował złośliwości operującej piorunami. Miast tego powoli pokręcił głową w geście zaprzeczenia na słowa Wilhelminy.
- W tym świecie nie istnieją Flame Hazes i Crimson Denizens. Nie było nigdy żadnych konfliktów na tej płaszczyźnie, co za tym idzie, nie doszło do eskalacji.
- Skoro równowaga nie jest zagrożona ze strony Crimson Denizens, to istotnie nie ma powodu by istnieli Flame Hazes. Jednak doprawdy jestem więcej niż zaskoczona słysząc, że w tym uniwersum nikt nie sięgnął po moc egzystencji.
- Służba. - uważny słuchacz mógł zlokalizować źródło głosu na nakrycie głowy pokojówki.
- W takim wypadku proszę od odesłanie mnie z powrotem. Nie widzę powodu, dla którego moje usługi mogłyby być tutaj pożądane. - płytki ukłon nie mógł przesłonić faktu, że Flame Haze najwyraźniej nie była zainteresowana losem innych uniwersów.

Iglasty spokojnie pozwolił kobiecie zakończyć swoją wypowiedź. Następnie przeszedł kilka kroków, podziwiając strukturę podłoża. Podjął się riposty.
- Najwyraźniej mnie nie zrozumiałaś, Wilhelmino. Jeśli nie uda nam się powstrzymać zagrożeń ciążących na tych uniwersach, ucierpią nie tylko one. Chaos zacznie narastać. Wkrótce wymknie się całkowicie z pod kontroli i nikt nie będzie w stanie go powstrzymać. Kolejne światy ulegną całkowitej destrukcji… w tym także i twój.
Ponownie skrzyżował spojrzenia z kobietą w stroju pokojówki.
- Dobrze moja droga. Nie będę trzymał cię tu wbrew twojej woli. Nie jesteś zobligowana do pomocy. Nikt z was nie jest. Możecie wrócić do swoich domów. Swoich rodzin i znajomych. Spędzić z nimi czas, który jeszcze wam pozostał.
Jego pokryta szramami twarz rozłamała się w uśmiechu pogardy.
- Choć oczywiście… nie wszyscy ucieszą się z takiego rozwiązania.
Słowa były skierowane do piorunowej niewiasty i biblijnego złoczyńcy. Najwyraźniej atrakcje jakie były dla nich zarezerwowane nie należały do takich na które oczekiwało się z zapartym tchem. W przypadku Live Wire był to powrót do więziennej celi… któż wiedział co czekało na legionistę.
- Na potwierdzenie rzekomego zagrożenia nie mam nic poza twymi słowami, panie Pinhead. Wydaje się, że zanim zgodzę wziąć udział w tej niecodziennej misji będę potrzebować dodatkowych informacji. Czego pan dokładnie oczekuje ode mnie i pozostałej czwórki? - zapytała Wilhelmina gestem dłoni obejmując resztę drużyny. W przeciwieństwie do tego, co mógł sugerować jej beznamiętny ton głosu kobieta zamierzała dokładnie wysłuchać odpowiedzi Pinheada. Istota zdolna wyrwać ją z jej uniwersum zasługiwała choć na tyle uwagi.

Natychmiastowa kontra słowna. Jakby tylko na to czekał.
- Zastosowania wszelkich środków, które będą konieczne do poradzenia sobie z zagrożeniem. Śmierć, czy kalectwo pojedynczej osoby z reguły jest niczym wobec zniszczenia całego uniwersum. Czasem konieczne będzie odrzucenie wartości moralnych aby rozwiązać problem. Dla dobra ogółu, rzecz jasna.
Błękitka, która miała już odpowiedzieć Pinhead’owi coś niemiłego, natychmiast zmienia swoje nastawienie. Na słowa które padły z ust iglastego oswobodziciela stała się szczęśliwa i energiczna jak dziecko z ADHD, oraz torbą cukierków. Natychmiast wykonała przerzut w tył i klepnęła mężczyznę w czarnej todze wprost w plecy.
- Haha! Tak jest! O to właśnie chodzi! Rozróba bez konsekwencji!
Skonsternowany iglasty, choć nie musiał, zaczerpnął głęboki haust powietrza. Wilhelmina jedynie spojrzała się znacząco.
 

Ostatnio edytowane przez Magnificate : 20-10-2009 o 12:19.
Magnificate jest offline  
Stary 21-10-2009, 19:53   #5
 
Ayame's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayame nie jest za bardzo znany
Wymamrotała coś pod nosem i przewróciła się na drugi bok. Nie mogła jednak wrócić do błogiej krainy snów, gdyż czuła się kompletnie wyspana. Tak... Cudownie wyspana i wypoczęta. Jak nigdy po popijawce... !...!?...
Marie otworzyła powieki i szybko usiadła. Co jest? Gdzie jest? Jak tu się znalazła? Dlaczego nie ma kaca? GDZIE JEST SAKE?! Te oraz inne arcyważne pytania przeleciały momentalnie przez jej myśl. Nie lubiła być trzeźwa- świat wydawał się być wtedy taki... zwykły... nudny... Musi się napić. Kij- może to nawet nie być alkohol, który dostała w prezencie od wieśniaków któregoś pięknego dnia... Już sama nie pamiętała za co. Ale dobry był. I było go dużo.
Momentalnie jej uwagę zwrócił dziwny facet. Wyglądał jak jeden z klanu Noah... ale jednocześnie nie wyglądał. Miała wobec niego mieszane uczucia- głowa (niestety trzeźwa) mówiła jej jasno, że nie należy mu ufać, ale coś w niej kuło ją niemiłosiernie myślą, że jest wręcz przeciwnie. Trzeba by tu jakoś go wybadać. Ale weź tu myśl na trzeźwo.
- Hmmm... Pinehead, tak? Masz tu coś do wypicia?

Jak na osobę, która została postawiona między psychicznym młotem a kowadłem (w postaci dwóch niewiast - Marie i Live Wire), Pinhead nie okazywał braków w swojej samokontroli. Był ścianą godności. Górą powagi. Co zasługiwało na podziw, biorąc pod uwagę, że jedni z jego podopiecznych chcieli mordować, drudzy jeść, a jeszcze inni narzekali na sytuację w której się znaleźli. W istocie, cała sytuacja zdawała się przypominać raczej wizytę w galaktycznym przedszkolu niż spotkanie istot które posiadanymi mocami mogły wpłynąć na los świata. Bynajmniej nie jednego. Kaktusołak odchrząknął.

- Nie Marie. Obawiam się, że to pozbawiłoby sensu moją poprzednią czynność. Było nią doprowadzenie cię do stanu używalności. Jeżeli masz jakieś sensowne pytania, dobrze byłoby zadać je teraz. Nim przejdę do omówienia naszego pierwszego problemu.

Rzucił okiem na zaciemniony fragment alejki.

- Tak... pozostaje jeszcze sprawa Patrycji. Byłbym zadowolony gdyby ta zaczęła bardziej socjalizować się z resztą grupy. Lub przynajmniej raczyła w końcu się pokazać.
- JAK TO?! - wrzasnęła ile sił w płucach egzorcystka- Jak mogłeś?! Nie mogę funkcjonować, kiedy ma się nadmiar krwi w układzie alkoholowym. Krew to nie wszystko, żeby można było normalnie żyć, wiesz....?...Hę?- blondyna wpatrywała się w ten sam punkt co jej "wybawiciel" doszukując się sensu jego wypowiedzi. Powoli, jakby troszkę niechętnie, zza rogu alejki wychyliło się czoło przyozdobione niebieskimi włosami, a tegoż samego koloru oczy skryte za okularami w grubych oprawkach nie ciskały błyskawicami troskliwej potęgi. Więcej widoków, poza dłońmi zaciśniętymi na krawędzi ściany, obecni nie uświadczyli. Bardzo towarzyska persona.
-Hrm. Nie chciałam być nachalna. Nazywam się Patrycja, mam szesnaście lat, niechętnie was poznam. Czy to odpowiednio socjalne? Nie? No to jeszcze zdradzę, że lubię placki. Starczy? Gdzie moja dwunastka i piwo?

Cisza i skrzyżowane, blade dłonie dość ładnie komponowały się z niewyraźnymi odgłosami ulicznego ruchu, dochodzącymi z oddali. Jasno jednak sugerowały, że człowiek z igłami na głowie nie zamierza w najbliższym czasie stać się źródłem alkoholu dla którejkolwiek z niewiast. Nic więcej nie mówił, przyjmując właściwości typowe dla miejskiego pomnika. Czyżby dawał im odrobinę czasu na zastanowienie odnośnie potencjalnych pytań?
No... - pomyślała Marie- przynajmniej jedna osoba zna się na rzeczy. Ciul, że ma dopiero szesnaście lat. Ona zaczęła w wieku czternastu. I dawała lepiej od reszty ekipy. No, ale widać zapowiada się na to, że nie ma mowy o buteleczce dobrego winka, piwka ani też innego napoju ułatwiającego życie. Ciężko idzie skupienie się, ale nie poddając się w końcu trybiki w jej głowie ruszyły. Powoli i z chrzęstem, ale coś już jest.
- Ok. No to tak pokrótce. Gdzie my jesteśmy? Jak się tu dostaliśmy? Skąd wiemy, że możemy ci ufać?...- przerwała na chwilę, by znowu zebrać myśli.- i... kurna było coś jeszcze... A tak! Czego od nas chcesz?
Patrycja zmrużyła oczy, niespokojnie przesuwając palcami. To wszystko wyglądało jak zły dowcip czarownika z naprzeciwka. No... może odrobinie kreatywniej, dlatego w to mimo wszystko uwierzyła.
-Rozumiem, że o cały techniczny bałagan zadbałeś, jak przystało na porządną firmę turystyczną? Translator językowy, przystosowanie naszych ciał do różnych warunków zewnętrznych? Nie chce złapać jakiegoś cholerussa złośliwusa który u mnie w Kansas nie występuje i nie mam na niego wyrobionej odporności.
Ktoś chyba wstał lewą nogą dzisiaj.

Pinhead mruknął, wypowiedź blond dziewczyny poprawiła jego humor, przynajmniej na krótką chwilę. Tyle właśnie trwało wygłoszenie sensownej riposty.

- Jak nie trudno się domyślić, zostaliście przeniesieni z waszych światów przy użyciu magii portalów. Zaś co do drugiego, istotnego pytania.... Heh. Nie możecie. Jako gwarancję macie jedynie moje słowa. Nawet gdybym pokazał wam katastroficzne wydarzenia dni przyszłych… moglibyście zwyczajnie uznać je za wyrafinowaną iluzję. Jednakże przywykłem. Niewiara nie jest dla mnie niczym nowym.

W odpowiedzi na słowa antysocjalnej, gburowatej panny, okryty szpilami osobnik sięgnął w głąb swojej szaty. Wyjął z niej niewielki, złoty obiekt, łudząco podobny do kostki Rubika. Choć zdecydowanie nie tak różnorodny pod względem kolorystyki. Wykończenia i grawerowania były godne podziwu, zaś cały przedmiot wydawał się lśnić jakąś niesprecyzowaną, wewnętrzną mocą. Z pewnością nie stanowił zabawki dla dzieci.






Pinhead ruszył do przodu, przekazując obiekt w ręce Wilhelminy.

- Weźmiecie to ze sobą. Dopóki choć jeden z wędrowców posiada Konfigurację Lamentu, reszta będzie miała możliwość bezproblemowej komunikacji. Zarówno między sobą, jak i z bytami zamieszkującymi dane uniwersum.

Widocznie zainteresowana Live Wire stanęła na uboczu, przyglądając się przez chwilę dziwnej kostce spoczywającej w rękach masochisty.

- Hej, czadowo! Uniwersalny tłumacz. Teraz przynajmniej nie musimy się martwić czy zrozumieją nas tubylcy. Robi jeszcze coś fajnego?

Już miała zamiar jej dotknąć, ale… powstrzymała się. Mrużąc podejrzliwie oczy, rzuciła:

- A właściwie dlaczego sam jej nie zatrzymasz? Przecież jesteś członkiem tej grupy tak inni, równie dobrze to świecące cacko mogłoby zostać u ciebie.

- Hm. Bystra obserwacja Leslie. Jednak nie zawsze będę znajdował się w tym samym świecie co reszta grupy. Mam obowiązki. Obligacje. Muszę koordynować działania.


Nie wyglądało to na zbyt przekonywujące argumenty, jednak…
 
Ayame jest offline  
Stary 21-10-2009, 21:05   #6
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
-W środku pewnie siedzi Dżin który tylko czeka, aż powiesz coś co można zinterpretować jako życzenie by to spełnić i podwędzić Ci duszę, uważaj, meido. Jak nie to, to pewnie inny efekt uboczny...twórcy tego typu gadżetów zdecydują się na wszelkiego typu niewygodności dla użytkownika tak długo, jak zmniejszą one koszt i czas produkcji, oraz zapewnią trochę śmiechu. Patrycja roztropnie trzymała się z daleka kostki, kaktusów i ogólnie całej tej zbieraniny.
-Konfiguracja Lamentu, eh...mam nadzieje że nie wyśle nas do Fortecy Żalu. W ogóle, skąd będziemy wiedzieć, że zadanie jest spełnione? Po prostu znikniemy, słysząc tryumfalną muzykę z ery ośmiobitowców, czy trzeba będzie skonsultować się z Tobą lub tym czymś? Nie lubię, gdy okazuje się, że muszę wracać się kilka kilometrów by otrzymać zapłatę za zadanie, bo okazało się że jeden wampir schował się w słoiku na dżem w piwnicy-- Urwała gwałtownie, chyba orientując się, że powiedziała trochę za dużo. Jakby jej... ubyło za tym rogiem.

Reakcje na ową wypowiedź cichociemnej panny były różne. Błękitka ukazywała ekspresję kota, który stara się pojąć ideę opery mydlanej, jednak nie do końca jest w stanie. Iglak zaś, przez krótką chwilę zdawał się być… rozgniewany. Linie jego twarzy przybrały charakterystykę kamienia i trudno było oprzeć się przeczuciu, że za chwilę otworzą się wrota piekieł. Być może sadystyczny osobnik zinterpretował słowa Patrycji jako drwinę, lub istniał jakiś inny powód, którego wędrowcy nie byli w stanie pojąć. W końcu jednak przewalczył uczucie gniewu, zduszając je głęboko w swoim wnętrzu.

- Tak, istnieje nieco prawdy w tym co mówisz Patrycjo. Konfiguracja nie jest zwyczajnym przedmiotem. Stanowi specyficzną zagadkę. Urzeczywistnienie najgłębszych pragnień… i najgorszych koszmarów. Jednak nie radzę próbować jej rozwiązać.

Co było takiego specjalnego w tym obiekcie? Sam Pinhead zdawał się mówić o nim z czcią która była zarezerwowana dla obiektu religijnego kultu.

- Kiedy wykonamy zadanie, zostaniemy o tym poinformowani. Gdy to nastąpi, przetransportuję nas do kolejnego uniwersum… i tak do skutku.

- EEEE?! Ty chyba sobie żartujesz? I błagam... Nie mów mi, że przez cały czas muszę pozostać trzeźwa! Nie... Nie nie NIE! To jakiś koszmar...- młoda blondyna złapała się za głowę w dramatycznym geście. Nigdy więcej alkoholu- to gorsze niż skazanie jej na zesłanie gdziekolwiek. Zawsze przecież da się coś wykombinować. - A poza tym... to ile tych uniwersów w ogóle przewidziałeś? Mam też sprawy do załatwienia we własnym świecie...- jak na przykład denerwowanie Kandy- dodała w myślach.

-Właśnie. Rozumiem, że czas płynie jak rzeka i nie będzie komu odebrać mojego zamówienia z piątkowego wieczoru? Niech to, wiedziałam, że powinnam płacić przy odbiorz--a może funkcjonuje w naszym miejscu jakiś Podstawieniec? Bo domyślam się, że pewnie kilko osób stąd ma...rodzinę, przyjaciół...partnerów?...nie, zapomnij.
Przerwa. Spojrzenie na siebie, spojrzenie na blondynkę.
-Najwyraźniej jedynie listonosz i koledzy amatorzy wina spod mostu za nami zapłaczą, bez urazy błękitko i pinglarzu, do was nic nie mam.
Westchnienie ciężkie jak kufer ze skarbem państwa odbiło się od ścian alejki.

Kolczasty uniósł swą dłoń w geście zaprzeczenia, ucinając nonsens w zarodku.

- Na obecną chwilę, uniwersów jest pięć. Zaś co do pytania naszej nieśmiałej niewiasty, myślę, że poprawię nastroje wszystkich kiedy powiem – nie. Zostaliście wybrani nie tylko ze względu na swe możliwości, ale również z powodu zależności posiadanej przez wasze uniwersa i te, do których się udamy. Relacja czasu między tymi światami jest nietypowa. Kiedy wrócicie do swoich domów po wykonaniu zadania, innym będzie się wydawać, że minęło zaledwie kilkanaście minut. Mało prawdopodobne aby w ogóle zauważyli, a co dopiero odczuli waszą nieobecność. Oczywiście, dla tych którzy będą chętni i wykażą się zaangażowaniem… przewidziałem subtelne odstępstwa od tej reguły.

Ostatnie zdanie zostało zapewne dodane w celu udobruchania Legion’a i Live Wire, którzy gdyby nie ta sprytna zagrywka, najpewniej rozpoczęliby kanonadę sprzeciwów.

- Teraz zaś… skoro wszystkie wasze wątpliwości zostały rozwiane, przejdźmy do omawiania pierwszego problemu.

Atrament czerni zafalował pod udręczonymi powiekami. W końcu nadszedł czas.
 
__________________
A true gamer should do his best to create the most powerful character possible! And to that end you need to find the most gamebreaking combination of skills, feats, weapons and armors! All of that for the ultimate purpose of making you character stronger and stronger!
That's the true essence of the RPG games!
Nemo jest offline  
Stary 22-10-2009, 19:27   #7
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Mały, pulsujący koralik energii, pojawił się na wyciągniętym palcu prawej dłoni. Emanacja mocy narastała, osiągając rozmiar piłki do koszykówki, potem zaś znacznie go przekraczając. Kiedy obiekt zaprzestał zwiększania swoich gabarytów, swobodnie przewyższał sobą osobę, która go wykreowała. Skrząc i dymiąc, kula zaczęła pokazywać pozbawione ładu i składu obrazy, zmieniając sceny jak stary, wadliwy pilot od telewizora. Kreowane wizje sprawiały, że ciarki przechodziły po plecach zebranych. Aktywna fonia jedynie pogarszała ten stan rzeczy. Rozkrajane tkanki. Obdzierani ze skóry niewolnicy, wyjący w niebogłosy. Powykręcane w agonii, ludzkie ciała wyrzucane na stertę innych zwłok.. Istoty błagające o to aby ofiarować im ostateczną śmierć i całkowite unicestwienie. Nawet pozbawiona empatii Live Wire wzdrygnęła się na ten widok, robiąc krok do tylu. Choć Pinhead pozostawał całkowicie niewzruszony, niczym krytyk analizujący mocno oklepany motyw.
- Przepraszam. Niekiedy zapominam, że jest nastawiona na domowe strony.
Chwila koncentracji i cicha, acz mało subtelna uwaga błękitnej panny na temat stanu psychicznego Iglaka. Kula rozbłysła ponownie. Tym razem przedstawione obrazy okazały się zdecydowanie bardziej przyjazne dla oka, choć nie mniej odrealnione.

Pojedyncza sylwetka pośród mroku, stojąca na tle pełnego księżyca. Muskularny mężczyzna odziany w obcisły, wzmocniony kostium, który miał nadać mu cech istoty nocy. Kimkolwiek był naprawdę, ukrywał swoją tożsamość za czarną maską. Z sylwetki utkanej przy pomocy magii przez łysego psychopatę ziała pewność siebie. Tajemniczy bohater zdawał się stanowić pomnik siły woli. Personę która odpowiednio zdeterminowana i przygotowana była w stanie przenosić góry. Masochista pozwolił podróżnikom dobrze się przyjrzeć.
- Oto Batman. Osobnik posiadający wiele tytułów. Bohater, rycerz, obrońca… oraz te zdecydowanie mniej pozytywne. Niezależnie jednak od sposobu postrzegania go przez ludzi, jest ważną figurą. Kimś kto niejednokrotnie uratował mieszkańców Gotham przed unicestwieniem. Niestety, jutrzejszy dzień zwiastuje dla niego klęskę. W wyniku ataku chemicznego, śmierć poniesie niemal całość populacji Gotham, zaś Batman i jego pomocnicy nie będą w stanie tego powstrzymać. W połączeniu z decymacją w Metropolis doprowadzi to do zbyt dużego odkształcenia uniwersum od wcześniej ustanowionych norm. A potem do implozji. Odbiegam jednak od tematu. Ten tutaj…


Przemieszczenie. Zmiana sceny. Widok z rogu izolatki zlokalizowanej w jakimś zakładzie psychiatrycznym. Ukazujący zgarbionego mężczyznę w kaftanie bezpieczeństwa. Jego zielone, pół-długie włosy opadały na wiecznie uśmiechniętą, kredową twarz. Siedział na ziemi, mrucząc pod nosem niezrozumiałe słowa. Co jakiś czas, całkowicie nieprzewidywalnie, wydawał z siebie cichutki chichot. Na ścianie, za jego plecami, znajdowały się napisane wciąż nie zaschniętą krwią litery. Kiedy chory zaprzestał pozbawionego klarowności monologu, powoli wstając z podłogi, magiczna kamera zmieniła swe ujęcie. Ujawniła otwarte na oścież drzwi do pomieszczenia, oraz pokryte juchą pozostałości młodego sanitariusza. Z wybałuszonymi oczyma i gardłem… rozerwanym własnymi rękoma. Kolejny chichot, który przerodził się w histeryczny śmiech.
- Zwie się Joker. Ludzie postrzegają go jako całkowicie oderwanego od rzeczywistości szaleńca. Maniakalnego socjopatę. On sam z dumą nosi tytuł… Agenta Chaosu.
Iglasty przerwał wypowiedź, patrząc na emanację z dobrze dostrzegalną pogardą.
- To za jego sprawą dojdzie do jutrzejszych wydarzeń. Jeśli nie zdołacie im zapobiec, rzecz jasna. Niestety, nie potrafię wskazać wam drogi do którejkolwiek z tych osób, więc podczas tej misji będziecie zdani jedynie na siebie…
- Jasne. Hej dzieci! Jutro koniec świata! Macie go powstrzymać, miłej zabawy.

Błękitka przerwała swojemu oswobodzicielowi, przedrzeźniając i przewracając oczyma.
- Nie mam żadnych więcej informacji do dodania. Sugerowałbym abyście wpierw odnaleźli Batmana i spróbowali uzyskać jego pomoc. Jeżeli to się nie uda, musicie działać samodzielnie. Z tego co pamiętam, Leslie spędziła w Gotham trochę czasu. Nada się na waszego przewodnika po tym niegościnnym miejscu.
- Lepsze to niż powrót do Metropolis. Jak tam chcesz, Pinny.



Szum, skrzenie. Całkowicie inna wizja ukazywana przez przerośnięty koralik. Mężczyzna, wyglądający jak… motocyklista który nawiał z Route 66. Wielki, masywny, muskularny, obleśny osobnik o oczach koloru krwi. Pokaźnie owłosiony, z trzydniowym zarostem, posiadający metalowy łańcuch z wielkim hakiem na swojej prawicy. Stał pośród zgliszczy jakiegoś budynku, trzymając coś co wyglądało na fragment kapoty. Nie trzeba było być Reed’em Richards’em aby stwierdzić, że to cos zwiastuje sobą kłopoty.
- Tak też dochodzimy do… konieczności podziału. Druga grupa będzie zmuszona wyruszyć wraz ze mną do miasta Metropolis. Osobnik którego przed sobą widzicie to…
- Lobo!? Chwila, chwila. Wysyłasz nas… wysyłasz ich na cholernego Lobo?! Odbiło ci Pinhead? Nie wiem co dokładnie potrafią ci tutaj, ale to przecież koleś który używa niebieskiego harcerzyka jako łopaty do prac budowlanych! Nie zostanie z nich nic więcej jak mokra plama i ciepłe wspomnienie! Nie możesz tak po prostu…

Głos sprzeciwu został pośpiesznie odtrącony na bok.
- Jak już wspomniała Leslie, mężczyzna ten zwie się Lobo. Jest ostatnim przedstawicielem swojej rasy - Czarnian. Po prawdzie, resztę tego gatunku uśmiercił samodzielnie. Silny, zwinny, wytrzymały. Zna się na obsłudze broni palnej i energetycznej. Posiadanymi atrybutami fizycznymi i możliwościami regeneracyjnymi przerasta większość istot które miałem okazję spotkać. Wiecznie niewyżyty, agresywny i niezwykle konfliktowy. Przybędzie do Metropolis w poszukiwaniu innego nadczłowieka, w celu rzucenia mu wyzwania. Nie mogąc go znaleźć, zrówna z ziemią całe miasto i wybije jego mieszkańców do nogi. Dlatego też, za wszelką cenę musimy go powstrzymać. Konflikt fizyczny zdaje się być nieunikniony, jednak kto wie? Być może odrobina dyplomacji zagwarantuje nam zwycięstwo podczas tej potyczce.
Zarówno MVP jak i panna o szpiczastych włosach nie silili się na komentarz, jednak mimika ich twarzy sugerowała, że znali podstawową zasadę tego typu światów – dyplomacja zawsze jest niezwykle skuteczną metodą wobec ziejących testosteronem mięśniaków, których ulubioną rozrywką jest wypruwanie ludziom wnętrzności.
- W odróżnieniu od sytuacji z Gotham, znam dokładne miejsce i czas jego przybycia. Będziemy w stanie go przechwycić. Uważajcie jednak, podróżnicy. Mimo, że misja ta jest zdecydowanie bardziej prostolinijna, wcale nie świadczy to o jej łatwości.


Zadania postawione przed planarnymi turystami nie napawały optymizmem. Wytyczne ofiarowane przez Pinhead’a były niczym więcej jak przedstawieniem kluczowych figur, co pozostawiało rozwiązanie właściwych problemów w rękach wędrowców. O ile dowalenie jakiemuś wyrzutkowi z teledysku I Love Rock and Roll wydawało się iście banalne, tego samego nie można było niestety powiedzieć o widmie śmierci wiszącym nad populacją Gotham. Ratownicy uniwersów podzielili się na dwie grupy. Ludzki kaktus gestem dłoni otworzył portal prowadzący do Metropolis. Nastał czas rozstania. Oraz kopania tyłków i żucia gumy.
 
Highlander jest offline  
Stary 23-10-2009, 12:34   #8
 
Famir's Avatar
 
Reputacja: 1 Famir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znany
Live Wire udało mu się już przeanalizować. Postanowił przyjrzeć się pozostałym dziwadłom, które przyzwano razem z nim. Cała sytuacja zalatywała mu tanim komiksem, ale cóż... takie życie. Marie - ciężko było cokolwiek o niej powiedzieć. Sprawiała wrażenie osoby, która robi wokół siebie zbyt dużo hałasu. Może chce zwrócić na siebie uwagę innych? Jeśli tak to pewnie będzie stała na przedzie by jak najbardziej wyeksponować swoją osobę. Uzależnienie od alkoholu... banalna a zarazem jak łatwo do wykorzystania słabość. Roznosiła wokół siebie tak mocną woń trunków wszelakich, że znalazłby ją na drugim końcu jebanej metropolii. Jedynym problemem – podobnie jak większości zebranych tu osób – był pewnie zbyt wysoki... poziom moralności, ale jakoś to będzie. MVP – od razu rozpoznał tę twarz. Do głowy przychodziły mu tylko dwa wyjaśnienia. Mógł być jebanym klonem, ale wtedy by go raczej rozpoznał. Bardziej racjonalne wytłumaczenie wskazywało na to, że pochodził z alternatywnej wersji jego własnego uniwersum. Tak czy inaczej można rzec, że „zna go lepiej niż on sam siebie”, więc z jego strony nie będzie problemów. Wilhelmina – ta suka irytowała go najbardziej z całej tej zbieraniny. Gdyby nie mini bomba którą miał w brzuchu rozszarpałby tą kurwę i udusił ją jej własnymi wnętrznościami. Nie wiedział czego bardziej w niej nie znosił – tego stroju rodem z cosplay'a, monotonnego głosu czy... nie no... przysiąc mógł, że z jakiegoś powodu nienawidził tej suki rodem wyjętej z jakiejś kreskówki!!! Miał ochotę ją zabić tak bardzo, że mógł znieść nawet „tę odrobinę” bólu jaka by go wtedy czekała Postanowił to jednak zrobić później – miał czas. Flay – o niej nie miał jeszcze wyrobionego zdania. Prawdopodobnie będzie potrzebował trochę czasu by ją odczytać.

Pozostawiając myśli same sobie Legion słuchał co Pan Szpilka miał do powiedzenia. Jednak im więcej uwagi temu poświęcał tym bardziej i bardziej mu się to wszystko nie podobało. Oczywiście jakby go teraz odesłał do rodzimego świata to z całą pewnością znowu znalazłby się w samym centrum rozpieprzonego Nowego Yorku gdzie chyba z pół armii bawiło się z nim w kotka i myszkę. Nie było to coś z czym by sobie nie poradził, ale zajęłoby mu to... dłuższą... zdecydowanie za długą chwilę. Dotarcie do celu, którego ścigał od tak dawna w tych warunkach byłoby bardzo utrudnione. Postanowił więc rozstrzygnąć dość ważną kwestię ze swoim własnym zestawem „zaszpilkuj to sam”.
-Hm... czyli mamy ratować światy bo inaczej naszym własnym grozi zagłada. Wybacz, ale to do mnie żaden sposób nie przemawia. Jeśli mam już w tym siedzieć to chciałbym jakiejś wymiernej nagrody.... która byłaby motywatorem moich działań.
Cała grupa spojrzała na chłopaka w okularach, który postanowił wybrać sobie akurat tą (niezwykle niestosowną)chwilę na wytargowanie potencjalnych korzyści. Być może legionista był fanem ekstremalnych negocjacji, jednak kolcogłowy także nie grzeszył brakiem obycia w tym zakresie. Odwrócił się plecami do magicznego przejścia.
- Wybacz, być może nie wyraziłem się jasno. Legion, twoją nagrodą będzie dalsza egzystencja. Jeżeli uda ci się na nią zapracować. Jak już wspomniałem, mogę odesłać cię do domu. Gdzie wraz siłami wojska będzie czekał na ciebie pewien osobnik w złotym kostiumie i błękitnej pelerynie. Musisz przyznać, że to ciekawa perspektywa.
Choć bardzo wątpliwym było aby Legion, mimo wszystkich swoich możliwości, zdołał przeżyć w warunkach panujących wewnątrz słońca.

-Hm... – Legion nie odpowiedział. Był jednak przekonany, że jeśli będzie póki co bawił się w ten cyrk superbohaterów to prędzej czy później uda mu się osiągnąć swoje cele... bądź co bądź skoro ratowali światy mogli też natrafić na... cóż czas pokarze. Popatrzył na portal prowadzący do Metropolis, gdzie ten cały Lobo miał się pojawić. Na jego widok chłopak lekko spoważniał roztaczając wokół siebie specyficzną aurę. Parafrazując słynny tekst pewnego zielonego karła... „The killing intent is strong in him”. Ciężko było powiedzieć dlaczego, ale osoba Lobo wywołała w nim chęć mordu. Przeznaczenie? Możliwe... chociaż bardziej prawdopodobne, że Legion w bliżej nieokreślony sposób rozpoznał istotę podobną pod pewnymi względami sobie – drapieżnego skurwysyna bez jakichkolwiek zahamowań moralnych. Czas na łowy.

-Czyli mamy po prostu załatwić tego Pana z łańcuchem i TAAAKIIIM hakiem? Kiedy i gdzie ma się konkretnie pojawić w tym... Metropolis?
- Wątpię abyśmy zdołali go całkowicie zniszczyć. Unieszkodliwienie wydaje się bardziej prawdopodobne, choć również niełatwe do osiągnięcia. Dlatego wolałbym spróbować ugody. Czarnianin pojawi się nieopodal budynku należącego do gazety Daily Planet. Miejsce to zdaje się przyciągać… nietypowe indywidua.

Odnoszenie się do nietypowości innych osób brzmiało dziwnie z ust persony która na głowie posiadała cały zakład krawiecki, jednak nikt nie silił się aby poinformować o tym Pinhead’a. �-
-Nic więcej nie muszę wiedzieć – odparł krótko po czym skoczył w portal prowadzący do Metropolis. W jego spojrzeniu widać było determinacją... podobną do drapieżnych zwierząt, które zaczynają polowanie na swoją ofiarę. Rzadko jednak się zdarzało w przyrodzie by stosunek sił między drapieżnikiem a ofiarą był tak... zachwiany.
 

Ostatnio edytowane przez Famir : 23-10-2009 o 14:36.
Famir jest offline  
Stary 23-10-2009, 20:34   #9
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
Nadszedł koniec pożegnań i złamanych serc. Grupa wyruszająca do drugiego z miast pokonała fioletową barierę. Nastąpił oślepiający błysk światła, oraz mnoga ilość innych efektów powiązanych z tym typem transportu, jednak spora część wędrowców była już do nich przyzwyczajona. Te zdawały się niewiele bardziej stresujące czy niezwykłe niż codzienna podróż metrem. Metropolis całkowicie różniło się od pozostawionego w tyle siedliska korupcji i zepsucia. Budynki były nowoczesne, być może nawet odrobinę futurystyczne. Na tle nocnego, gwieździstego nieba zdawały się lśnić złotą aurą co w połączeniu z mnogą ilością świateł i reflektorów tworzyło niezapomniany klimat. Osoby które przybyły z kolczastym jegomościem znajdowały się obecnie na dachu jednego z wieżowców, posiadając doskonały widok na tętniące nocnym życiem ulice.

- Mamy jeszcze kilka minut zanim pojawi się Lobo. Przygotujcie się.

Pinhead rzekł bez jakiejkolwiek emocji, łącząc ręce za plecami.
Marie rozejrzała się po okolicy. Nic nadzwyczajnego- miejsce jak każde inne. Ale prawdę mówiąc, również i miejsce piekło. Suszyło ją niemiłosiernie a w zasięgu wzroku ani jednego monopolowego. Może by tak oświecić Pinheada, że jednak niedobór alkoholu źle na nią wpływa? To chyba ostatni moment.... Chyba padnie. Sake... Wódki... Wina... Czegokolwiek!
- Hej, Pinny... Chcesz, abym walczyła z jakimś typkiem, prawda? To jest jedna rzecz, o której powinieneś wiedzieć.- zaczęła w miarę spokojnie, licząc na to, że zwróci to jakoś uwagę Pana Szpilkogłowego. Kolczasty najwyraźniej nie był jednak w nastroju na słuchanie o uzależnieniu i nałogach. O czym świadczył wykonany przezeń gest uciszenia.
Michael tymczasem chłonął widok nocnego miasta. Czuł się tutaj znacznie pewniej - to całe Metropolis znacznie bardziej przypominało Nowy Jork niż mroczne, przesadnie pesymistyczne i brudne Gotham, upstrzone gargulcami i zastraszającymi, mrocznymi masywami współcześnie gotyckich budowli. Nawet taksówki był podobne.
Młodzieniec przeniósł wzrok na niebotyczny budynek Daily Planet, który wyrastał ponad inne. Skąd wiedział, że to ten? Otóż ciężko przegapić wielką złotą kulę z obracającym się napisem, jednoznacznie wskazującym że to właśnie w bezpośredniej bliskości tego miejsca pojawi się ten cały Lobo. Van Patrick czuł powoli wypełniającą jego żyły adrenalinę, jak przed każdą walką. Wziął płytki oddech i spowolnił bicie serca, tak, jak uczono go na treningach w bazie Hammond. Wpadnięcie w walkę 'na gorącą głowę' w znakomitej większości przypadków kończyło się owej kończyny straceniem. Nagle chłopak jęknął, jakby nagle przyszła mu do głowy jakaś straszna myśl. Zamiótł wzrokiem dookoła, ogarniając bezmiar świateł miasta odpychający lepki mrok nocy.
- Na Boga - westchnął - Tu muszą żyć miliony ludzi! Powiedziałeś, że jest wystarczająco potężny, by zrównać całe miasto z ziemią - chłopak mówił szybko i dramatycznie - Nawet jeśli go powstrzymamy, podczas walki mogą zginąć setki, tysiące! - już niemal krzyczał - Nie mogę na to pozwolić. Ile mamy czasu? - spytał Pinhead'a.

- Według moich informacji… około pięciu minut. Ofiar zapewne i tak będzie sporo, niezależnie od waszych… naszych starań.

Pinezkogłowy pragmatyk, nie ma co.
-Wiedziałem, że u kogo jak u kogo, ale Pan Moralność się odezwie. Troskę o ludzi masz tak bardzo wypisaną na twarzy, że robi mi się niedobrze na Twój widok. Możesz sobie spokojnie wmówić, że to “mniejsze zło” rozumiesz? Niech zginą setki by żyć mogły biliony innych. To dobra wymiana nie sądzisz? - nastolatek wyraził swoją opinię na temat zachowania MVP, ale po chwili dodał bardziej już poważnym tonem:
- Dla mnie lepiej by Ci ludzie tutaj byli. Jeśli coś się stanie użyję ich by odnowić swoje siły. Lepszy los baterii niż bezmyślna śmierć. Przynajmniej pomogą w ten sposób ocalić swój świat, nieprawdaż? Według mnie to bardzo… patriotyczne. - dla Legionu lepiej było by nikt nie ostrzegał tych ludzi, ale MVP pewnie i tak to zrobi… ciekawe jednak kto go posłucha? Poza tym komentarzem, Legion niezbyt się przejął resztą. Stał ze spuszczoną głową przez chwilę i tak jakby… węszył? Nagle szybko odwrócił się w jednym kierunku - w stronę jakiejś wąskiej ulicy. Zeskoczył z dachu i jakby nigdy nic wylądował zgrabnie na zimie. Zaczął iść powolnym krokiem we wcześniej upatrzoną stronę. Mimo, że szedł zdawałoby się wolnym tempem już na goły rzut oka było widać, że tak nie porusza się człowiek. Na ulicy było sporo ludzi a on ich mijał w taki sposób, że mimo wszystko przysiąc by można, że idzie cały czas prosto. Cały spacer zajął dosłownie chwilę dla przeciętnej ludzkiej percepcji, mimo że odległość była dość spora na pierwszy rzut oka. Niemniej zanim Legion doszedł końca swej wędrówki zaczął… rozpływać się w powietrzu aż w końcu znikł z pola widzenia. Co się z nim stało? To chyba tylko on… i może Pan Szpilka wiedzieli.
-Legion...- głos Michaela nie był spokojny. Drżał z gniewu. -...wypierdalaj!- ryknął na całe gardło i niemal rzucił się na nastolatka.

-Słyszysz się w ogóle? Jak możesz uważać czekanie aż na tych ludzi spadnie nieszczęście 'mniejszym złem'! To większe zło, ty pizdoskrzepie!- Łagodny dotąd młodzieniec zmienił się nie do poznania. -Użyć ich by odnowić własne siły?... Ty nędzny, chory dzieciaku... Po moim trupie- warknął z determinacją, po czym wziął głęboki oddech. -Zobaczymy się za 5!- Krzyknął do Pinheada, po czym wziął krótki rozbieg, wypuścił powietrze przez nos i dał susa z dachu wieżowca.
Jego sylwetka drobniała w oczach, stając się w końcu tylko ciemną plamką na tle jasnych dachów samochodów. Lecz zamiast rozplaskacić się na nich jak Pan Bóg przykazał, plamka odbiła gdzieś w bok.
Michael wylądował gwałtownie w bocznej alejce, krusząc tenisówkami beton. Miał nadzieję, że nikt go nie zauważył - zazwyczaj moment w którymś ktoś spada jest rejestrowany dopiero wtedy gdy uderza o ziemię.

Nie tracąc czasu, Van Patrick puścił się szaleńczym biegiem wzdłuż głównej ulicy. Nie starał się już nawet korzystać z ludzkiej szybkości - pędził chodnikiem dobre sto piećdziesiąt na godzinę i tylko nadludzkiemu refleksowi zawdzięczał to że nikogo przy tym nie zabił. Nagle rozmyta sylwetka biegnącego chłopaka zastygła gwałtownie, jego niebieskie oczy utkwione w stoisku z gazetami.
Michael podbiegł do niego. Nietrudno było znaleźć egzemplarz Daily Planet - świeże wydanie z dzisiejszego ranka spoczywało niekupione i nie chciane na całej długości jednego z trzymadełek. MVP porwał je stamtąd i zaczął gorączkowo kartkować, niepokojąc sprzedawcę.

-Ej, młody- zagadnął go Murzyn, poprawiając druciane okulary na nosie. -To nie czytelnia, dotknąłeś, kupuje...-
Nie dokończył. Van Patrick najwyraźniej znalazł to, czego szukał, odrzucając gazetę na miejsce, po czym doskoczył do sprzedawcy i złapał go za klapy kurtki.

-Telefon! Gdzie tu jest telefon?- jęknął mu prosto w twarz. Murzyn przełknął głośno i wskazał przeciwległą stronę ulicy. Zanim zdążył mrugnąć, szalonego dzieciaka już nie było.

Zachary Worthington, edytor Daily Planet, sączył powoli przyjemnie gorącą kawę z dużego papierowego kubka. Była taka, jak lubił - mocna, czarna i gorzka jak gotowana opona, taka jaką piją europejczycy. Miał wrażenie, że żeby skończyć jutrzejszy folder, będzie musiał podpiąć ją sobie do żyły - sterta papieru na biurku przed nim nie napawała optymizmem. Zachary jeknął, zerkając na zdjęcie swojej żony i córeczki stojące na sekretarzu obok, i uśmiechnął się ciepło na myśl o jutrzejszych urodzinach jedynaczki.
Wtedy zadzwonił telefon.

Worthington zaklął szpetnie, odstawił kubek i wygrzebał jęczące urządzenie spod sterty makulatury.

-Daily Planet, mówi Worthington- powiedział, starając się mówić swoim wesołym, energicznym tonem z któego był znany. Odpowiedział mu natomiast zimny, zaciągający z ruska, parchaty charkot.

-W podziemiach waszej gazety umieściliśmy bombę- obwieścił ów mrożący krew w żyłach głos. Worthington mało nie spadł z krzesła. -Wybuch zmieni waszą wieżę w domek z kart. Chcemy stu milinów dolarów dostarczonych dzisiaj do północy pod pomnik Pattona w Central Parku w Nowym Jorku, albo pół dzielnicy pójdzie z dymem- Kliknięcie, głuche tymm, tymm, tymm zakończonej rozmowy. Worthington pobladł, odłożył słuchawkę, spojrzał na zdjęcie swojej rodziny, podniósł ją i wykręcił 911.

MVP odwiesił bladożółtą słuchawkę na widełki i zagryzł dolną wargę. Czuł się podle robiąc to, ale wiedział, że to jedyny sposób by uratować choć część tych ludzi - znająć możliwości nowoczesnych wielkich metropolii, za pięć minut połowa dzielnicy opustoszeje, a Central Park stanie się bogatszy o 100 milionów. Bogu dzięki Inicjatywie - szkoliła swoich ludzi bardzo wszechstronnie... kto by pomyślał, że zajęcia z antyterroryzmu i setki przesłuchanych kaset z nagraniami kiedykolwiek się przydadzą? Michael miał tylko nadzieję, że edytor Worthington nie przejrzy przez jego improwizowaną próbę wyłudzenia okupu i że w tym uniwersum istnieje miasto Nowy Jork...
 

Ostatnio edytowane przez K.D. : 23-10-2009 o 20:51.
K.D. jest offline  
Stary 23-10-2009, 22:12   #10
 
Ayame's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayame nie jest za bardzo znany
Wszystko potoczyło się jak w jakimś zwariowanym filmie, który nad porządną fabułę stawiał niesamowite efekty specjalne. Trybiki planu wcielonego w życie przez MVP rozpoczęły ruch i następne kilka minut miało ukazać czy cała machina działa jak należy. Nie wiadomo w jaki dokładnie sposób wieść o podziemnej niespodziance dotarła do szarej publiki, jednak wokół zapanowała nieopisana kotłowanina chaosu. Ludzie, nie grzesząc inteligencją, ale zdecydowanie emanując instynktem samozachowawczym, pośpiesznie opuszczali dzielnicę przy użyciu rozmaitych środków. Jedni samochodami, inni na piechotę. Krzyki paniki i dezorganizacji były niezwykle irytującym zjawiskiem. Ulice opustoszały szybko. Walające się na nich produkty spożywcze, rozbite szkło i fragmenty kolorowych pism nadawały całemu rejonowi wygląd jaki posiada sceneria filmu postapokaliptycznego. Absolutną ciszę zakłócały jedynie dwie rzeczy. Odgłosy zbliżających się syren policji i… narastający dźwięk jednej z najsławniejszych piosenek grupy Judas Priest?!

- Hm. Oto i jest zabójca cywilizacji…

Podsumował Pinhead obserwując silnik jakiejś nietypowej, futurystycznej maszyny która schodziła poniżej poziomu chmur. Ku zdziwieniu (niemal) wszystkich, motor gwałtownie odbił i zaczął się oddalać… zrzuciwszy wcześniej sporych rozmiarów upominek. Wędrowcy mieli poważne trudności z dostrzeżeniem obiektu, tylko Legion i MVP widzieli go dokładnie. Coś na kształt szarego, mięsnego pocisku artyleryjskiego uderzyło właśnie w jedną z pobocznych kamienic naprzeciw budynku Daily Planet. Erupcja gruzu i cegieł zasłoniła cały widok, jednak pośród ciemności rozbłysła para karmazynowych oczu.

- Harcerzyku, gdzie jesteś!? No dalej, wychodź! Przyjechał wujek Lobo! Ha! Skopię ci dupę stąd, do drugiego końca pieprzonej drogi mlecznej!

Jakby na potwierdzenie tych słów wyskoczył gwałtownie do przodu i złapał jedną z lamp, wyrywając ją z ziemi pojedynczym pociągnięciem. Mięśnie napięły się ponownie i uderzył tymże improwizowanym kijem baseballowym wprost w piłkę którą stanowiło jedno z zaparkowanych aut. Mimo, że broń wykrzywiła się w jego rękach, dostarczona siła była wystarczająca aby cisnąć pojazdem po całej długości ulicy i wywołać kolejną już, pokaźną erupcję metalu i płomieni.

- HEJ! PINHEAD! Jeżeli chcesz abym walczyła jak najbardziej efektywnie to skołuj mi jakiś alkohol...- sfrustrowana blondyna miała dość czekania. Złapała Szpilogłowego za ramię i wpatrywała się w niego świdrującym ( na tyle na ile jej trzeźwość pozwalała) wzrokiem. Super- ten cały Lobo zjawił się no i zapewne czeka ich męcząca walka. Podejrzewała, że jego moc można by ocenić na podobny poziom do tych należących do demonów poziomu drugiego albo nawet do dziedziców rodu Noah. A na trzeźwo bić się nie chce. Tym bardziej, że przyglądając się walce na słowa dwóch "mężczyzn" zwątpiła czy można nazwać ich "zgraną drużyną". I, co najgorsze, to od tego prawdopodobnie będzie zależało powodzenie misji. Heh... Nie mogli wybrać sobie gorzej czasu na kłótnię... I po co to komu?
Tymczasem MVP był świadkiem zrzucenia wielkiego, włochatego szaraka z wysokości ulicy. Zacisnął pięści i warknął gardłowo widząc jak ciśnięty przez potwora samochód pięknym... heh... lobem pokonuje całą długość ulicy i masakruje jedną z kamienic. Michael uchylił się przed odłamkami i zaczął biec. Mimo odległości, widział go dokładnie. Czarne włosy, czerwone, otoczone tatuażem oczy... wzrost 229 centymetrów, waga 288 kilogramów, usposobienie zawodowego matkojebcy... Van Patrick wzbił się w powietrze, pokonując w ułamku sekundy odległość dzielącą go od dachu wieżowca na którym pozostawił drużynę.
-Pinhead! On już tu jest! Co robimy?
Spytał, nie odrywając wzroku od szalejącej poniżej istoty.

Zanim jednak mężczyzna w stroju BDSM zdołał udzielić należytej odpowiedzi na pytanie, z parkietu placu boju wydobył się odgłos tąpnięcia. Było to spowodowane faktem, że Lobo właśnie odbił się od ziemi i poszybował w stronę zaaferowanego MVP. Może i motocyklista nie umiał latać, ale mobilnością przewyższał popromienną sałatę z uniwersum Michaela. Na całe szczęście młodzian wykonał pośpieszny unik i góra owłosionego mięcha minęła się ze swoim celem o dobre kilkanaście centymetrów, ryjąc okutymi buciorami o strukturę dachu.

Karmazynowe oczy zmrużyły się w wysiłku mentalnym.

- Huh? Ty nie jesteś frajerem z ‘S’ na klacie!

Minęło kilka sekund absolutnej ciszy. Idealnym ich dopełnieniem byłoby cykanie owadów.

- Bah. Wszystko jedno! Czas na dobrą, staromodną rozpierduchę!

Zza pazuchy Czarnianina wyłonił się zautomatyzowany pistolet, który oddał salwę pięciu strzałów w stronę młodego przedstawiciela inicjatywy. Ku zaskoczeniu Michaela, broń była (mocno) niestandardowa. Te, odlane z nieznanego stopu kule, autentycznie bolały. Siła odrzutu była wystarczająca by targnąć nim do tyłu na dobre półtora metra. Wtedy jednak… z nikąd wydobył się szelest łańcuchów. Broń upadła na podłogę. Van Patrick odkrył, że Lobo jest trzymany przez absurdalną liczbę ogniw zakończonych hakami, które wychodzą z nikąd i najwyraźniej kontrolowane są mentalnie przez kolcogłowego. Pinhead syknął.

- Jego wola… jest niezwykle silna. Nie utrzymam go długo.

- Ty! Ty pieprzony zboku, zaraz sam skończysz z hakiem w dupie!


Mężczyzna o czerwonych oczach napiął mięśnie. Łączenia zaczęły zgrzytać i pękać jedno po drugim. Kiedy Lobo przybył ptaki siedzące na dachach budynku wzbiły się powietrze by instynktownie spieprzyć od zagrożenia wyczuwalnego z odległości kilometra. Gdy Rockman wylądował na dachu te szybowały już daleko… poza krukiem, który widocznie miał w głębokim poważaniu wrodzony system samozachowawczy. Ptak zapikował w kierunku wielkoluda… zmieniając w trakcie lotu kształty. Na początku coś na wzór metalicznej mazi pokryło stworzenie. Dziwna masa zaczęła się powiększać z zastraszającą szybkością formując się w kształt humanoidalny. Kiedy sylwetka była ukształtowana dziwna maź zaczęła wsiąkać w ciało odsłaniając… Legion! Bez wątpienia to był on, ale zaraz jakby nie on - słabe ramiona zostały zastąpione przez ich bardziej muskularny odpowiednik. Nie wyglądało to na nic ludzkiego gdyż ów metaliczna substancja zdawała się przekształcać w ciało stałe i przeplatać z mięśniami - był to widok co najmniej mogący przyprawić o zwrócenie obiadu przez słabsze psychicznie osoby. Do tego dłonie… były ogromne - mogłyby bez problemu objąć większą ludzką głowę. Były zakończone szponami… nie… palce bardziej przypominały półmetrowe ostrza zagięte do wewnętrznej strony dłoni. W momencie kiedy wylądował obok czerwonookiego od razu wymierzył jedno pchnięcie w miejsce gdzie - teoretycznie - powinno być serce a drugą łapą targnął się na głowę - a konkretnie oczy.

Trzask, prask. Dywersja autorstwa Pinhead’a w istocie nie posiadała długiej żywotności a zagubiony w amoku motocyklista najpewniej rzuciłby się w jego stronę gdyby na drodze nie pojawił się inny cel. Legion wyrósł jak z podziemi, zadając natychmiast dwa ciosy które… nie odniosły tak druzgocących skutków jak się spodziewał? Pazury faktycznie trafiły w miejsce gdzie powinno znajdować się serce, ale nie zdołały nawet całkowicie spenetrować skóry behemota, tworząc jedynie dwa krwawiące punkty. Drugi atak był bardziej skuteczny. Czarnianin, mimo, że odchylił swoją łepetynę, dostał jednym z pazurów wprost w lewe oko, wydając z siebie warkot rozjuszenia. Na tym wyczynie sukcesy pana w okularach dobiegły końca.

- Paskudny z ciebie skurwysyn…

Z ust Lobo mówiło to całkiem sporo, jednak nie tak wiele jak, mocarny, frontalny, typowo partyzancki kopniak czaszkowego obuwia. To oddzieliło legionistę od szarego mięśniaka, wysyłając go linią prostą wprost na ceglany komin. Fragmenty budulca znów przecięły powietrze, jeden z nich omal nie trafił w Marie. Niedoszły bojownik leciał jednak dalej. Z trzaskiem pokonał okno, kanapę, telewizor i zatrzymał się dopiero wewnątrz ściany przeciwległej kamienicy. Mimo, że nie było to wystarczające żeby wyłączyć go z gry, percepcja przestrzenna Legiona została mocno zaburzona.

- Jak ci się to podoba, ha?! Ty jebany szambonurku.

MVP z rozczarowaniem odkrył, że uszkodzona przed chwilą patrzałka już kończyła się regenerować.

- Cholera...- jęknął młodzieniec widząc najpierw masakrę dokonaną na osobie jego wątpliwego sprzymierzeńca, a potem niezwykle szybko postępującą regenerację Lobo. Z takimi możliwości należałoby mu przykopyrtnąć raz a dobrze... a nie mieli przy sobie bomby atomowej.

Nie tracąc więcej czasu na rozmyślania, Michael po heroicznemu ocenił swoje szanse, i dochodząc do wniosku że ma przed sobą odpowiednio beznadziejną sytuację, postanowił dać z siebie sto procent.

Skoczył, a siła jego odbicia się naznaczyła żelbetonową płytę siatką pęknięć. W locie wykonał efektywną ewolucję i połączył dłonie w kułak z zamiarem spuszczenia go prosto na łeb Lobo. Cios który powinien posłać kosmitę parę sufitów niżej... a przede wszystkim dać drużynie czas na przegrupowanie się.
 

Ostatnio edytowane przez Ayame : 23-10-2009 o 22:17.
Ayame jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172