Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-10-2009, 14:04   #1
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Piraci z Port Royal




Marzec 1671 wyspa Jamajka

Port Royal to miasto brudne, hałaśliwe i mocno, ale to naprawdę mocno smrodliwe. Wyczujecie je przyjaciele wcześniej niż zobaczycie.
Te zapachy zaczynają się (jadąc od strony lądu) już przed bramą. Wiszą tam sobie w metalowych koszach ci z pirackiej braci, których ugościł wielmożny sir James Holowbridge gubernator wyspy. Patrzą tedy bracia kaprzy smętnym wzrokiem na gwar i ruch tęskniąc za szklaneczką whisky i fajką, a w takt wiatr ich kołysze.

Pójdziemy tedy High Street mijając po lewej Sąd miasta Port Royal. Nie musicie mu się z taka uwagą przyglądać, zapewniam was bracia, że będziecie jeszcze mieli okazję się przyjrzeć. I pożałujecie wtedy pewnie swej dzisiejszej ciekawości.

Dalej mamy stary kościół pod wezwaniem Najświętszej Panienki.
Gdzie młokosie ? Pomodlić ? To smarku nie wiesz, że tych co na morzu i stryku czci się rumem, a nie mdłą modlitwą ? Nie becz, ciesz się, że tylko w ucho dostałeś.
Skręcimy teraz w York Street, by ominąć jatki miejski, wszak czujecie je chyba kompani ?

A ty maluchu czego znowu ? Tak to żołnierze, nie pokazuj ich brudnym paluchem bo stary John chce się napić rumu w spokoju, a ty Billu ucisz to swoje ptaszysko bo drze się "skurwysyny" na pół ulicy, a i świątynię pańską mijamy.
Co ? Tak mamy dwa, ten jest świętego Pawła, tu mieszczanie liczą swe talary , jakie zarobią na ciężko pracujących marynarzach.

Teraz towarzysze zatkajcie nosy, albo lepiej dajcie kapinkę rumu, bo przez targ rybny pójść możemy. Gębę zawrzyj smarku i pod nogi patrz by się na rybich bebechach nie wywalić. A przypatrz się im dobrze, bo twoje takoż samo wyglądać będą jak je imć Samson na rynku z ciebie wywlecze.
Czemu ma wywlec ? Jezusie Nazareński co za głupek. Bo to kat miejski, mówiłem ci wczoraj, masz tu w drugie ucho dla lepszej pamięci.

Kroku przyspieszmy kamraci, bo tawerna niedaleko, a mnie się do rumu spieszy jako temu kapucynowi po spowiedzi.
No, jesteśmy w końcu "Pod Pijaną Papugą".
Siądźmy sobie w kąciku, a ja wam powiem kto tu kto.

Widzicie tę latynoską piękność ? To Czarna Consuela, nazywają ją też Tygrysicą z Filipin. Prawda że piękna, ale nie gapcie się tak, bo więcej ona chłopom jajców ucięła co się tak patrzyli, niż ja talarów w życiu widziałem. Czemu ? A czort ją wie, wybacz Billu żem ci but splwował.





Ten ? Ten to postrach prawdziwy kapitan Alvareda Krwawym zwany. Taaak, wszyscy wiedzą o nim jako o człeku strasznym jeno na rozumie nietęgi za bardzo.
Ano każdy słyszał Billu, ale daj staremu historię opowiedzieć i niech ta papuga zawrze dziób i nie drze "dupku" co i raz. Mówisz że tez tę opowieść słyszała ? No to się jej dziwić trudno, zadaj jej pieprzu tedy a ja opowiem.
Złowił tedy kapitan Alvareda galeon mocno wyładowany i pyta kapitana dokąd płynie. Ten że do Niderlandów (a mieliśmy wtedy pokój z Holendrami). Pyta kapitan czy przysięgnie. Ten mówi że słowo honoru da, że do Niderlandów płynie.
Ale coś się ludziom kapitana podejrzany ten statek wydał, nalegają tedy by dalej kupczyka indagował.
Ten pyta handlarza czy pod taka flaga płynie jaka wisi. Ten zaprzysięga że pod taką jak i ta trójkolorową.
No to puścił srogi kapitan Krwawym zwany kupczyka i teraz ludzie okazję do drwin mają. Czemu majtku ? Ano bo kupczyk nie kłamał że naprawdę pod trójkolorową jako holenderska flaga płynie. Wiedz bowiem że i hiszpańska trzy kolory ma, a ledwo żagle Alvaredy za horyzontem zniknęły prawdziwą nazad wciągnął.
Taaak i tu nie skłamał. Dopłynął do Niderlandów, jeno tych pod władzą katolickiego króla Hiszpanii.
Nie śmiej się tak Billu, lepiej wąsy w piwie zanurz, bo już nas Krwawy Kapitan wzrokiem maca.





Patrzcie bracia ile tu towarzystwa siedzi co chętnie teraz każdemu do gardła skoczy bo wojnę i z Holandia i Hiszpanią mamy, a u nich bogactw mnogo. Tak Billu, taka nasza dola, każdego w końcu ryby poszczypią albo kat kleszczami.
Trza się za dolę marynarską napić.
Patrzcie jak to gębę rozwarł jakby dziewki na oczy nie widział ? Co mówisz Billu ? No możliwe i to że nie widział, tedy masz tu wyskrobku pół talara, kup panom marynarzom rumu, jeno mocnego.

A tej tejżem tu jeszcze nie widział, nie wiesz Billu kto to, ta gładka bestyja ? Nie ? Szkoda, bo dziewka krasna.





Ta o której mówili szła swobodnym krokiem przez salę zmierzając ku schodom prowadzącym na pięterko. Tam bowiem mieściły się pokoje, gdzie gościły najznakomitsze tuzy z pirackiej braci.
Wokół pito, obmacywano dziewki i przede wszystkim jeszcze raz pito. Ciężki dym z tytoniu zmieszany z zapachem mięsiwa, przypraw, rumu i spoconych ciał tworzył zabójczy koktajl, a parna karaibska noc dopiero się zaczynała. Wszędzie rozbrzmiewały śpiewy, krzyki i wołania : rumu ! Dwa piwa ! Daj całusa dziewko !
Towarzyszył temu stukot kości, brzęk miedzi, srebra i złota.

Dziewczyna jednak nie zwracała uwagi na zgiełk i zaczepki, dopóki nie poczuła na opiętej skórzanymi spodniami pupie wcale niedelikatnego plaśnięcie. Tego już zignorować się nie dało. Powoli odwróciła się. "Zalotnik" uśmiechał się do niej szkaradną gębą, prezentując trzy całe zęby (z tego dwa złote).
- No co damulko ? Chcesz pobrykać ze starym wilkiem morskim ? - spytał szczerząc się lubieżnie.
- Z takim mężczyzną ? Zawsze. Tylko po co ci te kastaniety ? - uśmiechała się uroczo.
- Kastaniety ? - wyraz zdziwienia odbił się na obliczu "pięknisia"
- Ja nie mam ża... - nie dokończył zginając się w pół po celnym ciosie kolanem i zadzwonił aż złotymi kłami.
- No to już masz - dziewczyna posłała mu całusa i ruszyła dalej, nawet nie przypuszczając jaka burzę wywołała.

Oto bowiem niedoszły miłośnik z twarzą czerwoną (zapewne ze wstydu po odmowie) klapnął ciężko na zadek potrącając przy tym kapitana Alvarede, tak nieszczęśliwie, że ten rozlał swój rum. Poszkodowany zerwał się wściekły z ławy i nie widząc sprawcy wypadku (ten bowiem osunął się już na trociny jakimi wysłane było klepisko gospody i kwilił z cicha niczym niemowlę) rąbnął w zarośnięty pysk najbliższego pirata. Ten padł jak rażony gromem, ale że był z załogi Czarnej Consueli podniósł się wokół zły pomruk.

Od pomruku do wybuchu bardzo blisko i w sekundę tawerna przemieniła się w kłębowisko okładających się kułakami, walczącymi na pięści zęby i pazury (bo i panie nie pozostawały w tyle w tym iście homerowym boju) splątanych ciał.
Poszły w ruch kufle i dzbany. W jednym z kątów jakiś łysol okładał drugiego drewnianą nogą z zapałem godnym lepszej sprawy, inny wył gryziony wściekle w łydkę przez jakiegoś chudeusza, który wypełzł spod ławy, jakaś piratka siedząc "na barana" na tęgim korsarzu rozdzielała butelką razy na prawo i lewo z wprawa dowodząca, że nie jest to dla niej pierwszyzna.
Jednym słowem wszyscy dawali z siebie wszystko by dobrze się bawić i nie uznano tej nocy za straconą.

Dziewczyna będąca źródłem całego zamieszania dotarła tymczasem do schodów prowadzących na pięterko, gdzie jak wieść niosła rezydował dziś Figueroia, zwany Morskim Psem. Stanęła tu oko w oko z korsarzem uzbrojonym w solidną szablę i strzegącym spokoju swego kapitana.

- Czego chcesz ? Kapitan ma już dziewkę u siebie. - warknął.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 24-10-2009 o 22:28.
Arango jest offline  
Stary 24-10-2009, 17:16   #2
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Shang lu „Tygrys” Fei

Interes to interes... nieważne czy rzecz się dzieje w Singapurze, Londynie, Hadze czy na Jamajce. Pod tym względem świat jest identyczny.
Interes to interes.
I właśnie interes sprowadził Tygrysa do tej gospody.
Choć pewną klientelę Tygrys wolałby omijać z daleka... z bardzo daleka. Najlepiej z odległości kilku mil morskich.
Do tej wyjątkowej klienteli należała Czerwona Bertha... którą za plecami nazywano „sea hag” - Morską Wiedźmą. Ten przydomek bardziej do niej pasował, choć Bertha miała zwyczaj zabijania w bardzo bolesny sposób każdego, kto ją tak nazwał. Miała też kilka innych zwyczajów, które powodowały, że jej okręt marynarze omijali szerokim łukiem i tylko desperaci służyli na Czarnym Rekinie. Jednym z tych zwyczajów było „uwodzenie” przez nią, co ładniejszych załogantów.
Dlatego też Tygrys mimo, że obecnie bez zatrudnienia, jakoś nie kwapił się do zamustrowania na Czarnym Rekinie.
Niemniej innym zwyczajem była jej hojność. Interes to interes, bez znaczenia jaki jest klient, prawda?
Usiadł i zamówił kubek tutejszego cienkusza. Na Jamajce, wyspie grogu i rumu, ciężko było o dobre wino. Czekał...po chwili weszła ona. Słynna Morska Wiedźma, jedna z tych kobiet, której mężczyźni nie zaczepiają, ani nie poklepują po tyłku.

Powiadali że na jej widok, kupcy i żołnierze wskakiwali do wody. W tą plotkę Tygrys Fei skłonny był uwierzyć.
Usiadła przed nim i rzekła.- No i? Co mówią gwiazdy Chińczyku?
Tygrys uśmiechnął się i rzekł.- Gwiazdy sprzyjają twym zamiarom. To dobry okres na romans.
Było to kłamstwo. Fei nie bawił się w stawianie horoskopu i uwzględnianie pozycji gwiazd. „Zakochana” Bertha nie lubiła złych wiadomości, wręcz nie tolerowała ich.
- Oczywiście, jest pewien haczyk w przepowiedniach. – rzekł do uśmiechającej się kobiety. Szczerze powiedziawszy straszniejsza była gdy się uśmiechała, niż gdy była zła.
- Haczyk, jaki haczyk?- spytała złowrogim tonem kobieta.
- Eliksir miłości...musisz mu dolać do wina lub rumu. – rzekł Tygrys wyciągając miksturę, spojrzał na Berthę i dodał.- Musisz dodać dużo eliksiru. I ma wypić wszystko.

Na „eliksir miłości” składała się mocna mieszanka środków odurzających. Wystarczająca by zaprawiony nią amant stał na nogach i nie opierał się zakusom kobiety. I jeśli przodkowie się zlitują, wystarczająco mocna, by nie pamiętał nocy spędzonej z Morską Wiedźmą.
No i interes dobity...prawie.
A przynajmniej tak powinno być w teorii: mieszek pełen monet zmieniłby właściciela, a zadowolona z sytuacji Bertha zamówiłaby sobie i jemu kubek rumu. Nie mógłby odmówić, mimo że za rumem nie przepadał.
Jednak tak się nie stało. W chwili gdy Bertha kładła monety na stole, jakiś mięśniak biorący udział w bójce, trącił ją i nazwał babsztylem. Rozwścieczona kobieta wstała, przy okazji wywalając stół w i strącając mieszek prosto pomiędzy nogi walczących w bójce marynarzy. Na twarzy Tygrysa wykwitł grymas rozpaczy...tyle pracy poszłoby na marne, gdyby mieszek się zapodział. Chwycił oparty o ścianę kostur. Wyminął Morską Wiedźmę, przerabiającą gębusię chama, który ją obraził, na krwawą miazgę i ruszył do boju.

Kostur zawirował w rękach Tygrysa. Zamaszysty cios ogłuszył, pierwszego marynarza, który się nawinął. Szybkie zamachy okutych końcówek drąga rozdawały bolesne razy na około. A przewaga jaką była długość broni Tygrysa, czyniła go nietykalnym dla uzbrojonych w pałki, pięści, noże lub tulipany marynarzy. Zaatakowali więc wspólnie. Kostur zatoczył zamaszyste koło dookoła Tygrysa, dając bolesną nauczkę, każdemu z nich. Jednak Fei nie był zainteresowany rozróbą samą w sobie. Rozejrzał się za mieszkiem. I po chwili go dostrzegł. Przetoczył się pomiędzy nogami kolejnego pirata, drągiem podcinając mu nogi przy okazji i powalając go na ziemię. I już miał chwycić pieniądze, gdy czyjaś noga je odkopała dalej. Rozwścieczony tym Fei uderzył prosto w kolano owego marynarza, a gdy ten upadł wyjąc z bólu, ogłuszył go kolejnym uderzeniem broni. Wstał i zamaszystymi ruchami broni odpędził lub ogłuszył pobliskich uczestników bijatyki...wściekłym spojrzeniem omiótł podłogę. Gdzie, na szlachetnych przodków, jest jego mieszek z zapłatą?!
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 24-10-2009 o 23:59.
abishai jest offline  
Stary 25-10-2009, 01:08   #3
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Sybilla "Rubin"

Opuscila dom ojca wsciekla niczym osa. Moze i nim byl jednak ukrywac tak dlugo wiesci?! W dodatku takie wiesci... Prychnela i silnym kopniakiem poslala najblizszy kamien daleko przed siebie. Niech go glebia oceanu!
Ruszyla dalej swoja droga plan napredce obmyslajac. Nie mogla przegapic takiej sposobnosci. Zloto wszak nie lazi piechotom i nie pcha sie samo w mieszki. By je zdobyc bryg trzeba naprawic, a na naprawe poszlo juz w diably dublonow. Gdzie tam jeszcze zaloge nowa oplacic, jadla nakupic, grogu. O kulach i prochu nawet myslec nie chciala. Co prawda z tego co jeszcze zostalo na podstawy starczy, jednak nie podstawami zyc powinna do krocset. Kolejny kamien zmienil swe polozenie wzgledem poprzedniego gdy nieopatrznie stanal na jej drodze.
Slodka i upojna won miasta przywitala skrzywieniem ust. Zdazyla odwyknac od tych woni niebianskich jakimi kazdy i kazda istota w tym miejscu zalatywac mialy w zwyczaju. Co innego bowiem slony powiew wiatru na twarzy, a co innego aromat gowna do podeszwy przylepionego. Nie byl to czas jednak, a juz zdecydowanie nie miejsce by nad woniami sie rozwodzic. Ruszyla wiec raznym krokiem w strone rudery ktora dumnie "Pod Pijana Papuga" zwano.


Pijana tam byla zapewne nie tylko papuga o czym okazje przekonac sie miala zaraz jak tylko prog goscinnego tego miejsca przekroczyla. Geby czerwone, szary dym i zloty trunek w kuflach, butlach oraz na niektorych brodach na pozniej pozostawiony. Na tychze brodach nie tylko on przystawac zdaje sie mial zwyczaj, bowiem i miesiwo i tluszcz rybi i blizej niezidentyfikowane obiekty wypatrzec mogla. Naturalnie gdyby jej sie chcialo i gdyby nic lepszego do roboty nie miala. Omijajac w miare zgrabnie liczna brac morze za swa matke uznajaca, ruszyla w kierunku schodow i pokoju o ktorym ojczulek wspominal. Przeklela przy tym jeszcze pare razy kosci jego stare i zgrzybialy rozum, ktory miast myslec rozsadnie, sentymentami sie zajmowac raczyl. Bo to ona dziecko jego. Bo to krzywda sie jej stac moze. Bo to setki tego i tysiace tamtego. Zupelnie jakby staruszek nieuswiadomiony byl co do fachu swej pociechy jedynej. Na mysl o siostrze mina jej nabrala gniewnego wyrazu, a mysli od ojca powedrowaly wprost ku morzu i smierci po nim plywajacej. Ta tez chwile wybral sobie szkaradniec jeden przeklety by klepac ja po tylku bez zgody i checi owego. Dostal wiec za swoje, o co zalu miec nie powinien. Ba! Radosc jego wielka byc powinna, ze mu tej lapy i meskosci, ktora rozum zastepowala, nie uciela i na zer psom nie dala. Niestety czas jej cenniejszy byl nizli te watpliwej jakosci klejnoty rodzinne wiec ograniczyc sie postanowila do niemal przyjacielskiego potraktowania ich jestestwa. Na oslode poslala mu jeszcze buziaka i ruszyla tam gdzie czekala na nia szansa broniona przez kolejnego przedstawiciela rodzaju meskiego.

- Czego chcesz ? Kapitan ma już dziewkę u siebie. - warknął.

Usmiechnela sie przymilnie, jak to tylko ona potrafila i przysunela nieco blizej.

- Kapitan moze i ma, ty jednak na samotnego wygladasz.

Przysunela jeszcze blizej wymownym gestem piersi swe gladzac.

- Nie odmowisz chyba odrobiny przyjemnosci spragnionej kobiecie?

Pirat wyraznie zapomniał o swych obowiazkach skupiajac wzrok na dwóch ponetnych kragłościach i przysuwając się bliżej.

Pochylila sie lekko by mogly one wysunac sie bardziej z gleboko rozpietej koszuli.

- Taki jak ty pewnie dogodzic kobiecie moze. Toz to widac i golym okiem. Ja zas od dawna prawdziwego mezczyzny nie mialam.


Mowila glosem ambrozje na mysl przywodzacym, a i biodrami krecic odpowiednio zaczela.

Oblesny usmiech wyplynął na twarz korsarza, teraz chyba i sam rozkaz czarnobrodego, a co dopiero Figeroi nie odciagnąłby go od dziewczyny.
Zaczął głośniej oddychac, a czolo pokryło sie kropelkami potu.

Zrobila jeszcze ten jeden krok od mezczyzny ja dzielacy po czym wyciagnela dlon ku wypuklosci w spodniach jego. Jednoczesnie pochylila glowe tak by moc szepnac mu do ucha ochryplym lekko glosem.

- Rusz sie skarbie, a zadnej juz nie dogodzisz.

W dloni bowiem trzymala sztylet, a ostrze jego lekko muskac poczelo przyrodzenie kamrata.

Oczy z lekka wyszly piratowi z orbit, chwilę meczył się z ogromną gulą jaka pojawiła mu się w krtani, po bohaterskiej walce przełknal i głosem pokornym niby jagnię w stajence spytał
- Madame... Pani sobie zyczy ?

- Rozmowy moj drogi.. Tylko rozmowy, lecz nie z toba. Badz tak mily i zapowiedz kapitanowi, ze kolejna dama ma ochote na chwile samotnosci w jego ramionach. Nie licz jednak, ze cie puszcze slodziutki. Prowadz wiec, a ja ci w tym czasie podroz umile czyms ostrzejszym nizli zapach, ktory od ciebie bije.

Wmilczeniu skinał głową i ostroznie by nie zdenerwować piratki podreptal do drzwi.
- Kapitanie - załomotał - jakaś dziewka. Mówi że jako prezent od Czarnej Consueli.
- Ha ha - rozległ się gromki smiech - wiedziałem że ten babsztyl pojdzie po rozum do głowy. Dawaj ją !

Odepchnela go i pozegnawszy calusem w powietrze oddanym, przekroczyla prog izby.

- Witaj Figueroia.

Przywitala pirata trzaskajac drzwiami dla zwrocenia na siebie pelnej jego uwagi.

- Coz za niespodziewane spotkanie.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]

Ostatnio edytowane przez Midnight : 25-10-2009 o 01:19.
Midnight jest offline  
Stary 26-10-2009, 00:27   #4
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Kropelka potu delikatnie przemierzała rysy twarzy mężczyzny. Spływając powolutku w kierunku białej bawełnianej koszuli z rozpiętymi guzikami. On sam zdecydowanie nie był przystosowany do tego typu warunków. Większość życia spędził w lodowatych wodach północy polując na wyłaniające się z wody giganty. Do przetrwania w tamtej zimy potrzebne były trzy rzeczy, warstwa tłuszczu, ciepłe ubranie no i flaszka gorzałki. Teraz przynajmniej nie brakowało mu tego trzeciego, chociaż wszechobecny ukrop w mieszance z piwem walił równo do głowy. Oier wpatrywał się w złocisty trunek przed sobą, w znużeniu słuchając opowieści siedzącego z nim przy stole portowego szczura. Uśmiechał się tylko od czasu do czasu, gdy ten wspomniał o spotkaniu z wielorybem, który ponoć miał trzy paszcze lwa i wielkie zęby. On, zaś sam rozmyślał o swoich włanych przyszłych losach, bowiem jego wielorybniczy statek zatonął w sztormach oceanu po starciu z jednym z wielorybów. Teraz szukał roboty, nie miał ni grosza, a że jak to określił jeden z portowych pracodawców

- Jeśli chcesz zarobić i niestraszne Ci potwory morskie, skieruj się do „Pijanej Papugi”

Tak, więc przyszedł. Siedział już tu z godzinę i musiał przyznać, że ta stara tawerna robi wrażenie. Rozglądając się, co drugi albo i co pierwszy pysk wyglądał jakby nie raz przebiegło po nim stado świń. Pokiereszowane, czerwone mordy śmiały się głośno, portowe dziewki trzęsły tyłkami, co by złapać któregoś z większą sakwą. Ale jedno podobało mu się najbardziej, awanturnicza, piracka atmosfera, o której jedynie słyszał w opowieściach, nutka przygody jakby na stałe związana z tym miejscem. Czas mijał, a kolejne piwsko lądowało w jego gardle, umówił się, że po piątym zaśpiewa, cholera, złapał za gitarę leżącą obok, pobrzdąkał trochę, wybił głośniej rytm. Piracka brać ścichła nieco, on zaś zręczniej złapał gitary struny i zaśpiewał

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9y0Hkb1PxW4[/MEDIA]

Walniesz Ty, strzelę ja,
Hej, chlapniemy razem!
Już jak łajbą kiwa tu,
Knajpa jest pod gazem!

Sztorm nam przyniósł piekło, ale dziś
Znowu pije zdrowie Matki Ziemi!

Pełne szkło złoci się,
Białą pianą toczy,
Tylko nie wiem, czemu Pat
Mi buty wciąż nim moczy.

Sztorm nam przyniósł piekło, ale dziś
Znowu pije zdrowie Matki Ziemi!

Biedny łeb puchnie mi,
Wielki jest jak dynia,
Coś w nim dziwnie huczy, oj!
Czy go kark utrzyma?

Sztorm nam przyniósł piekło, ale dziś
Znowu pije zdrowie Matki Ziemi!

Hurray! Piękny jest ten świat!
Możesz grać na banjo, tiurla-hej!
Żywy wszak wróciłeś - jesteś chwat!
Możesz grać, grać znów na swoim banjo!

Powiedz, czy widzisz psa?
Popatrz, ma dwa łby!
Osiem łap i uszu rząd, ech!
Chyba to dwa psy!
Sztorm nam przyniósł piekło, ale dziś
Znowu pije zdrowie Matki Ziemi!

Whisky-o! Johnny-o!
Brat to nasz wędrownik!
Bywa jednak, że ten brat
Pozbawia czasem spodni.

Sztorm nam przyniósł piekło, ale dziś
Znowu pije zdrowie Matki Ziemi!

Chłopcze, hej! Jeszcze wlej!
Lecz nie depcz po rękach!
Palce delikatne mam -
- Wie każda panienka!

Sztorm nam przyniósł piekło, ale dziś
Znowu pije zdrowie Matki Ziemi!

Hurray! Piękny jest ten świat!
Możesz grać na banjo, tiurla-hej!
Żywy wszak wróciłeś - jesteś chwat!
Możesz grać, grać znów na swoim banjo!

Ludzie! Ej! Kocham Was!
Właśnie w takim ulu,
Lecz wysiadam, koniec, pas,
Chyba pójdę lulu!

Sztorm nam przyniósł piekło, ale dziś
Znowu pije zdrowie Matki Ziemi!

Hurray! Piękny jest ten świat!
Możesz grać na banjo, tiurla-hej!
Żywy wszak wróciłeś - jesteś chwat!
Możesz grać, grać znów na swoim banjo! X2

Otrzymał trochę oklasków, kilka wymownych spojrzeń od kobitek, chociaż miał słuszne wrażenie, że nie wszystkim się spodobało. Niedługo po pieśni, zauważył zbliżającego się do niego „grubego” wraz z dwoma kamratami. Było to zapewne przezwisko tego pirata, bo zajmował więcej miejsca niźli dziesięć wielkich beczek wypełnionych prochem postawionych obok siebie. Mordę miał jak z cuchnącą rybą sklep, ludzi trącał i ciągle chciał się prać.

http://www.greatescapegames.com/images/big_pirate.JPG

Kiedy stanął naprzeciw mnie, właśnie zaczynała się burda, po serii krzyków ktoś kogoś trzepnął i tak rozpoczęła się lawina ciosów i latających krzeseł, kufli. Jednym z nich otrzymał właśnie Gruby, w swej wściekłości rzucił się na mnie z impetem. Nie czekałem, drgającą dłonią złapałem za swój szklany złocisty trunek, stłukłem i wbiłem mu jego zęby w brzucha dół. Skręcił się ten portowy gad i z jękiem padł na blat…
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 26-10-2009 o 20:30.
Libertine jest offline  
Stary 26-10-2009, 10:13   #5
 
Discordia's Avatar
 
Reputacja: 1 Discordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodze
„Szalona” Grace Lambert i Camille de Sept Tours

Port Royal, tawerna „Pod pijaną papugą”


- Właśnie zostałem piratem – powiedział sobie Camille nieco melancholijnie. – Nie uczciwym korsarzem, czy najemnym bandytą, ale piratem! A to wszystko przez nią! Miało być tak normalnie, ech, chyba straciłem kompletnie węch. Ot, kupiłbym tego niewolnika, ona zapłaciłaby mi, a potem ... - potem zaczynał popuszczać wodze fantazji, do której zdecydowanie przyczyniało się te kilkanaście godzin, które razem spędzili w beczce, siłą rzeczy, cały czas do siebie się przytulając, obejmując, ocierając, zlizując pudding malinowy, mniam!!! ... nie, puddingu tam chyba nie było? Jeszcze nie Chrzanić! Jeżeli piracenie było ceną za takie chwile, gotów był ją zapłacić. Zresztą, póki co, Anglicy i Francuzi nic do niego nie mieli, a Hiszpanie także ścigali go co najwyżej za niepewny współudział. Natomiast Holendrzy, no cóż, znowu prowadzili wojnę z Francją i Anglią. Wprawdzie oficerem La Royale Marine przestał być już ładne lata temu, ale jako korsarz i najemnik, tak się składało, walczył także głównie z Holendrami i, sprzymierzonymi z Niderlandami, państewkami włoskimi.

Tawerna szalała zabawą. Zza drewnianych okiennic noszących ślady wielokrotnego użycia broni tnącej i strzeleckiej rozlegały się niewątpliwe odgłosy bójki toczonej w takt odwiecznej żeglarskiej muzyki, która wprawdzie nie miała nic wspólnego z urodą głosu śpiewaka, ale była melodyjna oraz doskonała, aby walić do jej taktu, po cudzych pyskach.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=egfCXLHfw-M&feature=related[/MEDIA]

Kilku zapijaczonych mordobijców wrzeszczało na cały głos:

I know of a tavern not far from here
Where you can get some mighty fine beer
The company's true and the wenches are pretty
It's the greatest damn place in the whole of the city
If you're looking for crewmates, you'll sure find 'em there
Cutthroats and lowlifes and worse I should dare
Ol' Nancy don't care who comes to her inn
It's a den of debauchery, violence and sin
a przy refrenie wtórowało im jeszcze iluś:

So come take a drink, and drown your sorrows
And all of our fears will be gone till tomorrow
We'll have no regrets, and live for the day
In Nancy's Harbour Cafe

Wprawdzie śpiew przerywany był dźwiękiem tłuczonego szkła, okrzykami bólu, czkaniem, szczekaniem, trzaskiem drewna stołowych nóg, ale widocznie śpiewającym to nie przeszkadzało. Wyli piosenkę piorąc się radośnie po mordach. To musiała być słynna portowa tawerna „Pod pijaną papugą”, w której można było dostać wszystko: od rumu do kawy, od hikorowych orzeszków do prażonej kukurydzy, własność Pięknej Nancy. Ponoć właścicielka była kiedyś najbardziej odlotową dziwką Port Royal, która potrafiła postawić do twardego pionu przyrodzenie pijanego dziewięćdziesięciolatka. Jeden naiwniak ożenił się z nią, ale padł nie wytrzymawszy, kolejnego łóżkowatego maratonu zafundowanego mu przez nienasyconą małżonkę. Nancy odziedziczyła tawernę tworząc z niej najbardziej podejrzaną i obmierzłą melinę całego miasta. Czystą kwintesencję pirackiego Port Royal. Szli tutaj, bo tak, jak mówiły słowa piosenki, u Nancy „Pod pijaną papugą” zawsze można było znaleźć jakąś robotę, czy to jako podrzynacz gardeł, czy okrętowa maskotka.

- Kurrrrr ….
Wyrzucony wśród chóralnego śmiechu marynarskiej braci przez okno osobnik przypieprzył łbem o beczkę tuż przed nogami zaskoczonych Grace i Camille'a. Zalany totalnie próbował wstać nie zważając na złamany nos oraz wielkie limo na lewej skroni. Jakimś cudem dotarł wprawdzie z pozycji horyzontalnej do przyklęku, ale nawet to był już szczyt jego możliwości. Zwłaszcza, że twarz żeglarza zrobiła się nagle mocno czerwona, policzki nabrzmiały, a potem z gardła wydobył charakterystyczny błeeee. Żółte rzygi lecące z pyska śmierdziały przetrawioną zawartością marynarskiego żołądka, spadały na brodę, koszulę, pasiaste spodnie, trawę … wreszcie on sam zwalił się na to, co przed chwila wyciekło z jego ust i zachrapał niczym wielorybi samiec podczas okresu rui.
- Wesoło się zaczyna.- Mruknęła Grace z obrzydzeniem przytrzymując rozchuśtane drzwi tawerny.

Weszli. Rzucony wprawną ręką nóż wbił się tuż obok głowy Grace w drewnianą futrynę drzwi. Nie drgnęła zwyczajna takich sytuacji. Lambert zmarszczyła nos rozglądając się dookoła. Wszędzie to samo. Zapijaczone mordy brodatych marynarzy, roześmiane twarze karczemnych dziewek, znudzony barman bardziej zainteresowany zaglądaniem do kieliszka niż gośćmi. Właściwie miała już dość tawern. Marzyło jej się morze, ale nie była jeszcze tak zdesperowana, aby zaciągać się u kogokolwiek. Większość proponowanych zaciągów skończyła by się w najlepszym razie pływaniem w morzu, a w najgorszym stryczkiem. Śmierć od kuli wcale nie była taką złą, jak mogło się wydawać. Grace nie życzyła sobie powtórki z rozrywek hiszpańskiego aresztu. Ech, żeglarska dola.

Tu akurat, przy drzwiach, panował jaki taki spokój. Kilku napranych piratów plus jeden nieżywy piło, spało, rżnęło w jakieś gry nie zważając na tocząca się obok bójkę wszystkich przeciwko wszystkim.


Najtrzeźwiejszy chyba spośród nich, w czerwonej opasce na głowie, nagle uniósł drewniany kufel rozlewając nieco zawartości i gwałtownie zerwał się stając przed Grace:
- Piiiiij! - ochryple wrzasnął podtykając jej pod nos szkocką whisky – Pij, psia mać, za zdrowie Wspaniałego Johna, bo inaczej, jak cię kopnę, to ci się jaja na miękko zagotują.
- Od(...) się ode mnie ty sflaczały parchu!- Wymineła go nie obdarzywszy nawet spojrzeniem.- Durny kretyn, okrętowa szmata do zmywania podłóg, pi(...) idiota, poj...- reszta zdania utonęła w ogólnej powodzi wrzasków.

Jakiś kufel śmignął tuż obok. Huk. Ciemnoskóra kobieta, wyglądająca na rodzoną siostrę czarownicy z Eastwick, właśnie zbutowała jakiegoś brodatego kuternogę, potem zaś powaliła innego rozwalając w drzazgi malowany stołek. Jeszcze kolejny stał z boku. Ten podszedł do Grace i Camille'a wyzywająco uniósłszy do góry turecki kindżał, który jakimś sposobem zawędrował na Antyle znad Cieśniny Bosforskiej. Chyba Niemiec, bo mamrotał coś germańskiego pod wielgaśnym nochalem, typu „Ver fluchte schweine donnerwetter pieprzone cycki ladacznicy spod Pułtuska”.
- Odwal się – odpowiedział Sept Tours uprzejmie najlepszą sorbońską łaciną. Germanos chyba jednak nie rozumiał języka Horacego i Kasjusza Diona.
- Was?
- Kapusta i kwas! - przyładował mu tak rękojeścią sztyletu, aż wytatuowana na ramieniu Niemca irlandzka papuga podniosła skrzydła.
Grace zdawała się w ogóle nie zauważać wymiany zdań między Camille a Niemcem.
- Chodźmy do barmana. Może będzie cokolwiek wiedział o możliwości zamustrowania się na jakiś rozsądny statek, a nie do tego czarnego babsztyla, czy rozpijaczonego kapitana. Tylko trzymajmy się ścian. Nie ma sensu bić się z tymi bezmózgimi palantami.
Mówiła pewnym, ale nieco przygaszonym tonem. Nie wiedział, czy wieści o zniszczeniu „Fancy” bardziej wkurzyły jego towarzyszkę, czy przybiły. Niemniej, trzymała się nieźle, rzucając tylko niekiedy pod nosem słówka, które co wrażliwsze panienki doprowadziłyby do omdlenia.

Doszli wreszcie do lady, przy której ulokowało się kilku rozsądniejszych. Nie brali udziału w bójce, lecz żywo dopingowali walczące strony. Wśród nich jakiegoś Chińczyka, który obtłukiwał innych solidną lagą. Ktoś stawiał właśnie butelkę dżinu, czy zaraz uda mu się stuknąć po łbie następnego, czy jego ktoś ucapi. Na żółtego skoczyło kilku podpitych, lecz całkiem silnych drabów. Szczęśliwie także oni mieli swoich przeciwników. Ciosy. Nagle szybsze, mocniejsze, bardziej wredne. Podbite mordy, połamane nosy, sflaczałe przyrodzenia.
- Poczekaj chwilę. Wypytam barmana.– powiedziała dziewczyna. Sept Tour skinął oraz uwalił się na taborecie przy narożnym stoliku. Popijał coś, czego na pewno nie dałoby się nazwać rumem, a słowo szczyny stanowiłoby komplement. Camille był marynarzem, żołnierzem, korsarzem, ale jego żywiołem nie było bynajmniej przesiadywanie w knajpach wśród zapijaczonych brudasów i innych wykolejeńców od siedmiu boleści.

Grace skończyła bajerować barmana i właśnie wracała z butelką rumu do stolika. Przy okazji wydębienia darmowej flaszki, zbierała informacje. To nie była pierwsza knajpa, w której spędziła dziś trochę czasu. W każdej jednak dało się znaleźć kogoś, kto słyszał coś o Granmoncie lub „Fancy”. Z zebranych plotek jasno wynikało, że Louis opuścił Karaiby. Lambert nie dziwiła się. Palił mu się grunt pod nogami za ukatrupienie Gubernatora Kolumbii, więc wolał się wycofać. Większe emocje wzbudziła wieść o zatopieniu jej slupa. „Fancy” zatonęła podziurawiona hiszpańskimi kulami. Grace była wściekła. Trochę na siebie, że dała się tak łatwo zrobić. Ale jakie miała inne wyjście? Głównie jednak wkurzała się na swoją byłą załogę. Ani Murphy ani Casias nie byli dobrymi żeglarzami i niezbyt dobrze znali się na dowodzeniu. A ponieważ lepszych w tym fachu buntowników kazała stracić, nie było wielkiej nadziei, że slup przetrzyma do końca tygodnia. Dlatego Grace zżymała się na myśl o zaprzepaszczonej możliwości podróżowania własnym statkiem. Zwłaszcza jeśli w perspektywie było gnieżdżenie się pod pokładem na śmierdzącym hamaku w jednej sali z piętnastoma innymi ludźmi. Równie, jeśli nie bardziej, śmierdzącymi jak hamak.

Usiadła przed Camille'm i spojrzała na niego uważnie. Nie wyglądał źle. Jeśli się dobrze przyjrzeć to nawet nieźle, chociaż i jemu dało się już nieco we znaki przesiadywanie w knajpach. Podniosła butelkę i nalała do kubków.
- Pij, nastrój ci się poprawi.- pociągnęła zdrowy łyk.
- Tfu! Śmierdzi jak beczka zgniłych śledzi.– zawyrokował spluwając na posypaną trocinami podłogę. Grace skrzywiła się w parodii usmiechu, ale nie odpowiedziała.

Fakt, śmierdziało. Ten paskudny zapach niemytych nóg, przepoconych ubrań połączony ze słoną wonią morza, taniej whisky i zepsutego bekonu tworzył mieszankę przyprawiającą niemalże o mdłości. Lecz Grace twierdziła, że właśnie w tawernach mają szansę na jakiś sensowny zaciąg i, jak mniemał, odzyskanie statku. Nie był pewny, ale sądził, że po tej pięknej główce spokojnie mogły chodzić pomysły w stylu zaokrętowania się gdzieś, wywołania buntu, a potem przejęcia dowodzenia. Kilku kapitanów zresztą poszukiwało załóg, ale Grace odrzucała oferty. Widocznie statki tego typu średnio ją interesowały. Jego za to tak! Byłby szczęśliwy, gdyby wreszcie się dostali na jakąś koślawą łajbę, żeby wreszcie mógł poczuć pod sobą deski pokładu i znowu posmakować słonego oddechu morskiej bryzy o poranku, kiedy to poranny wietrzyk wypełnia żagle. Morze stanowiło dla niego coś absolutnie niezbędnego. Och, nie traktował tego jak nałogu i na lądzie także czuł się dobrze, ale traktował przestrzeń wód niczym koneser wytworne wino. Uwielbiał je, znał się na nim i po prostu musiał od czasu do czasu kosztować.

Nie lubił, naprawdę nie lubił takich podłych knajp, ale nawet jemu zaczęła się udzielać szalona atmosfera prostej żeglarskiej przyjemności. Popić rumu, zatańczyć, zabawić się z jakąś chętną dziwką za małe pieniądze. Póki grosiwa starczyło … potem zaś znowu na pokład i znowu w rejs, gdzie świszczą wokół kule, a sztormy rzucają statkami niczym małe dziecko bawełnianymi pakułami. Grace, rozwalona na taborecie, z obojętnością patrzyła na zabawę w karczmie. Nic jej tu już nie trzymało. Wypiją tą butelkę i pójdą do następnej knajpy. Spojrzała na drzwi w tym samym momencie, gdy przeszedł przez nie jakiś stary pirat. Zresztą ludzie ciągle wchodzili, bądź wylatywali wyrzuceni. Tak, że ogólna liczba uczestników bójki pozostawała bez jakichkolwiek zmian. Oni jednak nie planowali się ładować w całą tę idiotyczna przepychankę.
 
__________________
Discordia (łac. niezgoda) - bogini zamętu, niezgody i chaosu.

P.S. Ja tylko wykonuję swój zawód. Di.
Discordia jest offline  
Stary 26-10-2009, 20:23   #6
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Po skończonej opowieści Jack rozsiadł się za stolikiem. Powoli sącząc piwo obserwował gości, jakiś grubas śpiewał starą szantę znaną chyba wszystkim. A inny chińczyk czy inny sączył tutejsze wino, jakkolwiek ohydne. Kilku pijaków zaczęło rzucać w tarczę która była namalowana na ścianie nożami, Arthur bardzo szybko się do nich przyłączył. Zrobili nawet mały zakład kto ma lepsze oko. Ponieważ przeciwnicy Jack’a byli mocno podchmieleni bez problemu wygrał mieszek złota. Nagle, poniekąd z powody wygranej Arthur’a, rozpętała się najprawdziwsza karczemna bijatyka.

-Tego mi trzeba!- Zakrzyknął Jack.

Szybkim ruchem porwał gliniany kufel który leżał na stole i zdzielił nim pierwszego człowieka który mu się nawinął, następnie chwycił krzesło zwalając z niego pijaka. Krzesło z hukiem roztrzaskało się na plecach pewnego dryblasa który groził pewnej dziewczynie nożem. Arthur szybkim ruchem wyrwał pistolet z kabury, jednak nie strzelał tylko chwycił pistolet za lufę i rękojeścią obitą brązem zaczął bić innych. Po chwili ktoś wyciągnął miecz i zaczął bić się jeszcze żarliwiej. Nie wiadomo kiedy Jack schował pistolet i wyciągnął kordelas oraz toporek abordażowy i ruszył do walki z tym człekiem. Szybkim ruchem sparował cięcie i ogłuszył go tępą częścią toporka. Ciało walnęło o ziemię tak że aż zatrzęsły się obrazy na ścianach. Arthur wyjął pistolet, strzelił w powietrze. Tłum na chwilę zamilkł a Arthur powiedział:

-Koniec tej bijatyki.
 

Ostatnio edytowane przez pteroslaw : 26-10-2009 o 22:02.
pteroslaw jest offline  
Stary 30-10-2009, 13:10   #7
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Post powstał przy wspolpracy z Midnight

Tawerna "Pod Pijaną Papugą" pokój kapitana Figueroi

Trzaśnięcie odniosło swój skutek. Figueroia poderwał się z lichego łózka, gdzie oddawał się z zapałem poznawaniu wszystkich mielizn i zatoczek tawernianej dziewki.
- Czego tu !? Wynocha ! Martin !
Gdy jednak przyjrzał się uważnie gościowi na jego twarzy zagościł lubieżny uśmieszek.
- No proszę, mała Rubin - zarechotał - Słyszałem, że ostatnio nie wiedzie ci się najlepiej ? Może wina ? - wskazał na kulawy stolik, gdzie stała butelka i dwa kielichy - albo dołączysz do nas ?

Drzwi powtórnie się otworzyły i wpadł przez nie do izby drugi ze stojących na warcie korsarzy. Jednocześnie za nim wdarł się harmider rozróby toczącej się na dole.
- Panie kapitanie ?
- Won ! - Figueroia nie silił się na tłumaczenia, tylko porwał ze stołu pistolet
- Tak jest - Martin zniknął równie szybko jak się pojawił.
- Porozmawiajmy zatem - wskazał widząc minę Rubin zydel i jednocześnie pożegnał swą dotychczasową towarzyszkę mocnym klapsem. Poczekał, aż za dziewką zamkną się drzwi.
- Co cie do mnie sprowadza ?

Spojrzała na niego nieco gniewnie. Uwaga o kiepskim stanie mieszka, co to go przy pasie miała podziałała na nią niczym płachta na byka.

- Pogadać mam ochotę, wiec lepiej zakryj swój kordelas bo niewiele ci się w tej rozmowie przyda. No chyba że tylko nim myśleć potrafisz, tedy uznam, że złą osobę do interesów wybrałam i spokój dam twym myślom co byś ich w innym celu mógł użyć...

- Nie fatygowałaś się tu by się ze mną kłócić. A o interesach pogadać można zawsze - nie zrażony uwagami dziewczyny rozwalił się na posłaniu kładąc na nim ubłocone buty, których nie zdjął nawet do figli z dziewką.

Wymruczała gniewnie uwag kilka męskiego rodzaju się tyczących po czym ruszyła w stronę stolika na którym karafka stała.

- Plotka głosi że wiesz to i owo o O'Donellach.

Mówiła nalewając sobie potężną porcje napoju niewiadomego pochodzenia.

- Tak się składa, ze mieli coś co mi się należało.

Nie miała zamiaru owijać w bawełnę i bawić się z nim w gierki jakoweś. Jak będzie trzeba to i do łoża mu wskoczy, a swoje dostanie.

- Poniekad.

Dorzuciła po czym upiła duży łyk owego, jak się okazało marnego napoju. Skrzywiła się po czym odstawiła kielich na miejsce jego przez co stolik niebezpiecznie przechylil sie na jedna ze stron niczym statek sztormem targany.

- Cóż ty za szczyny pijasz do diabła?!

- W sam raz dla takiej jak ty - mruknął.
Jednak w jego oczach błyszczała ciekawość i jakby czujność gdy odpowiedział.
- O O'Donnelach ? A co może chcieć od nich taka dziewka jak ty ? - wzruszył ramionami.
- Może wiem, może nie, wszystko ma swoja cenę... malutka
- Ale ale co mogą mieć takiego co do ciebie należy ... pomyślmy
- postukał się palcem po nieogolonym policzku - co też mogli ci zabrać ? Chyba nie cnotę ? - spytał z udawanym oburzeniem.

Prychnęła wściekle niczym rozjuszona kotka. Nie mając niczego lepszego pod ręka zdzieliła stolik solidnym kopniakiem powodując jego przewrócenie.

- Nie drażnij się ze mną Figueroia. Niejeden już próbował i niejeden krwią splunął wiec bacz by i ciebie to nie spotkało.

Ciskając błyskawicami z oczu i odruchowo dłoń na rękojeści kordelasa zaciskając ruszyła w jego stronę by wreszcie przy łożu stanąć i obrzuciwszy pogardliwym spojrzeniem męskość piracką, mówiła dalej.

- Cnoty nie skradli bo do tego czegoś więcej trzeba niźli wątpliwej sławy przyrodzenie. Nie udawaj głupszego niż jesteś. Chce mapę Figueroia i na wszystkie świętości, będę ją miała. Pytanie tylko czy będzie w tym zysk dla ciebie czy też dla innego mądrali co to butów zdjąć nie może bo go chuć zżera.

- Mapę ? Skąd wiesz o mapie ?
- poderwał się z łoża i stanął przed Rubin. Górował nad nią co najmniej o głowę, nie mówiąc już o tym o ile przewyższał ją siłą.
Po chwili jednak uspokoił się i zaczął świdrować ją wzrokiem.
- Twój ojciec pływał z O'Donnelem, mógł coś usłyszeć...

- No dobrze, lubię takie zadziorne dzierlatki... Pomogę ci. Wiem gdzie jest młodszy z O'Donnellów , Daniel. W zamku Castillo de la Real Fuerza, w Hawanie. Gości go sam hiszpański gubernator Kuby. Sama widzisz, że nie wydostaniesz go stamtąd.
- Nie masz załogi, a ci wszyscy kapitanowie przybyli tu nie dla popijawy. No nie tylko
- poprawił się.
- Szukają ludzi, a ty ... Ty niewiele jeszcze znaczysz...

Miała ochotę wyrżnąć go w ta głupią mordę za każde niemal słowo jakie z jego ust spłynęło. Jednak niektóre wzbudziły w niej nieco inny gniew, który w końcu zwyciężył głupie zachcianki.

- Hiszpanie...

Wysyczała niczym żmija gotująca się do ataku.

- Pomożesz...

Spojrzała chytrze na niego po czym przyoblekła twarz w słodziutki uśmiech.

- Pewnie nie za darmo boś ty nie z takich. Na czymże więc ta pomoc polegać by miała i ile mnie to kosztować będzie?

- Nic, prawie nic. Przywieziesz mi sługę Daniela. Takiego starego Chińczyka, czy Japończyka. Niemowę, nazywa się Sij. Tylko tyle, prawda ze niewiele ?
A ja pomogę ci zebrać załogę... Umowa stoi ?


Spojrzała niepewnie.

- Tylko tyle?

Coś jej tu nie pasowało jednak problemami zawsze może się zająć później.

- Stoi.

- Zatem chodźmy... - wskazał jej kurtuazyjnie drzwi na galerię




Kapitan Figueroia


Tawerna "Pod Pijaną Papugą " - sala główna (i jedyna)

Tu natomiast tymczasem szalała dalej radosna bijatyka.
Okładano się z zapałem i wprawą, nurzając się w kłębach tytoniowego dymu i oparów rumu.
Tygrys podniósł wzrok wypatrzył w końcu swój mieszek leżący kolo botforta jakiegoś paniczyka. Z wprawą wymanewrował kilku bijących się i opadł na czworaki by dosięgnąć swej zapłaty. Sakiewka leżała obok botforta jakiegoś paniczyka. Chińczyk mimowolnie i ujrzał niespełna trzydziestoletniego mężczyznę, w towarzystwie oszałamiającej blondynki, która z odętymi pogardliwie ustami obserwowała rozróbę.

Oier z wprawą rozdawał ciosy na prawo i lewo, w końcu w czym jak w czym ale akurat w knajpianych bijatykach miał wprawę. Po części zawdzięczał to swojemu zamiłowaniu do śpiewu, ale no cóż wielcy artyści rzadko znajdują uznanie w oczach maluczkich.
Uchylił się przed czyjąś piąchą, odpowiedział ciosem w tłusty kałdun, po czym oberwał cios w ucho po którym pod czaszką rozbłysło mu tysiąc gwiazd.
Zdołał rozpoznać Wielki Wóz, gdy uderzenie z drugiej strony wyświetliło mu gwiazdozbiory Południa. Na oślep namacał leżący taboret i już miał zadać nim razy na lewo i prawo, gdy wystrzał pistoletu, spowodował, że wszyscy zamarli i spojrzeli na środek sali.

Stal tam marynarz w sile wieku z dymiącym pistoletem
- Koniec tej bijatyki - rzekł.





Tawerniani bywalcy popatrzyli po sobie z niedowierzaniem, po czym ryknęli zgodnie głośnym śmiechem. Ciśnięta celnie butelka zawirowała w powietrzu i rozprysnęła się na głowie człowieka z pistoletem. Ten wywrócił oczami, aż ukazała się ich białka, po czym osunął się na ziemię z cichym - ups...

Nie dane było jednak kontynuować zabawy, bo korzystając z chwili ciszy na stół wskoczył kapitan Alvareda. Ocierał usta jakby przed chwila miał w nich coś nieświeżego, splunął strzępkiem pasiastego materiału, nasadził kapelusz na łeb i przemówił wcale mocnym głosem.
- Jestem kapitan Alvareda ! Znacie mnie wszyscy. Wiecie że mój okręt "Niezatapialny IV" jest najlepszym brygiem na Karaibach. Poszukuje do załogi prawdziwych mężczyzn ! Obiecuje łupy i napitki. Ale tylko dla prawdziwych mężczyzn. I kobiet oczywiście - dorzucił szybko widząc że prawie ćwierć gości 'Pod Pijaną Papugą" to panie.

Przerwał mu wściekły ryk Czarnej Consueli.
- Takich jak ten ? - mówiąc to trzymała mocno za spodnie w okolicach przyrodzenia średniego wieku korsarza. Po jego twarzy spływały stróżki potu a usta szeptały coś cichutko, chyba modlitwę do świętego Judy patrona spraw beznadziejnych.
- Czy to przypadkiem nie twój pierwszy oficer Alvareda ? Jak się zwiesz chłoptysiu ?
- Jestem... jestem... Chick Dannney madame...
- Madame ? Madame kanalio ? Jestem PANNĄ
- głos Consueli wzniósł się do zda się nieosiągalnych dla ludzkiej mowy rejestru wyżyn, potrząsnęła nieszczęśnikiem, puściła i wysłała solidnym kopniakiem w stronę Krwawego Kapitana.
- Panną jestem, pamiętaj rybi padalcu - ostatnim słowom towarzyszyło pogardliwe spluniecie.

Alvareda niezrażony ciągnął.
- Chicku nie nagabuj tej szlachetnej damy i chodź tu - jak widać kapitan widział tylko co chciał widzieć co w połączeniu z rumem w którym się lubował zapewniało mu wieczny optymizm i dobry humor.
- Jak wiec już mówiłem mam najlepszy...

- Milcz Alvareda ! Słowom tym towarzyszył huk wystrzału, kapelusz Alvaredy zawirował w powietrzu i delikatnym ślizgiem wylądował pod którymś ze stołów.
- Jesteś tylko zwykłym śmierdzielem, który pierwszy okręt dostał od swego tatusia handlarza ryb i lichwiarza.
- Ty tez
- lufa pistoletu z którego snuła się jeszcze smużka dymu skierowała się w stronę Tygrysicy Filipin i co dziwne ta posłusznie zamknęła usta.
- Jestem Figueroia, Morski Pies i żadnego z was obrzygańce i kurwiciołki nawet nie wpuścił bym na pokład. Ale ta oto dama - wskazał na młodą dziewczynę stojącą obok - poszukuje takich właśnie urwanych z szubienicy kanalii, a ja popieram jej wyprawę.
- Kto zamustruje się się na "Krwawą Diablicę" tej oto panny będzie mógł po tym rejsie zaciągnąć się na mój okręt.
- A teraz wyrzucić tych, co byli tak słabi, że nie dotrzymali kolejki... I kolejka dla wszystkich !


Odpowiedział mu ryk wdzięczności i z ochotą zabrano się za wyrzucanie omdlałych i pijanych.
Nancy i jej obsługa przy pomocy kilku piratów chwacko się z tym uwinęli i gdy korsarska brać miała z powrotem zacząć raczyć się rumem jedna z dziewek, która widocznie postanowiła przetrząsnąć mieszki wyrzuconych marynarzy wpadła z impetem do Tawerny.
- Łapacze idą !!!



Podoficer jamajskiego garnizonu


Marynarka brytyjska cierpiała ciągle na brak marynarzy.
Trudno się zresztą dziwić, skoro warunki na okrętach Jego Królewskiej Mości były parszywe, żarcie paskudne, rum marny, a najbłahsze przewiny karano za pomocą "kota o dziewięciu ogonach"
Wobec wojny z Hiszpania i Holandią, oraz ciągłych utarczek z Francuzami gubernator zarządził formalne łapanki, i zazwyczaj delegowano do tego nie mniej niż półkompanię żołnierzy.

"Pod Pijaną Papugą" zapanował znowu istny chaos, lecz teraz każdy myślał o tym by zaszyć się jak najdalej stad, bo po pierwsze nikomu nie uśmiechała się służba na liniowcu, a po drugie wielu wolało uniknąć nieuchronnych w wypadku złapania pytań.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 01-11-2009 o 00:11.
Arango jest offline  
Stary 01-11-2009, 23:14   #8
 
Discordia's Avatar
 
Reputacja: 1 Discordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodze
"Szalona" Grace Lambert, Camille do Sept Tours i Szang Lu "Tygrys" Fei

Wyprostowany niczym struna i stojący w lekkim rozkroku obrzucił spojrzeniem przymrużonych oczu zarówno oficera jak i towarzyszącą mu kobietę. Dłoń Tygrysa przesunęła się na środek kija, gdy oceniał potencjalnych przeciwników. Uśmiechnął się kwaśno i rzekł do oficera:
- Mieszek i jego zawartość, która wylądowała koło twego buta panie, należą do mnie.
Mężczyzna spojrzał zdziwiony. Widać, skupiony na rozmowie z młodą lady, nawet nie zauważył wcześniej pieniędzy. Odparł jednak spokojnie, choć widząc ostre spojrzenie Chińczyka, położył dłoń na rękojeści szabli.
- Nie widzę problemu. Nie okradam biedniejszych od samego siebie. Jeżeli jednak jest pańska, to oczywiście orientuje się pan, ile się tam znajduje? Nie wierzę, żeby ktoś nie wiedział, ile ma we własnej sakiewce. Ot, pan powie, wtedy wystarczy przeliczyć i wszystko będzie jasne.
-Dwadzieścia hiszpańskich dublonów.- Odparł Chińczyk, spoglądając mężczyznę z irytacją. Morska Wiedźma bywała hojna, ale hojność piratów ma swoje granice. Nie dopłaciła nic ponad umówioną stawkę. Więc dodał po chwili:
- A ile ty obstawiasz panie ? I od kiedy to szlachta zniża się do przeszukiwania cudzych sakiewek?
Fei mimowolnie się uśmiechnął. Oficer nie był zapewne tak prawy i uczciwy, za jakiego chciał uchodzić. Prawi i uczciwi oficerowie nie zaglądają do takich tawern. A jeśli nawet się taki pojawił, to zwykle nie wychodził z nich żywy.
- Tutaj nie ma szlachty.- Wyjaśnił spokojnie wyraźnie szukającemu zwady przybyszowi z dalekiego Orientu.- Tu są sami dranie, wykolejeńcy, ewentualnie przyzwoici bandyci, jeżeli masz dużo szczęścia. Ty szczęście masz, ale bardzo go nadużywasz. I albo jesteś tu od niedawna, albo zwyczajnie rozsądek zostawiłeś gdzieś daleko. Obrażając osoby, które nic ci nie zrobiły, daleko nie zajedziesz. Możliwe zapewne, że uda ci się z jedną, może kolejną, ale ktoś cię wreszcie ubije, niczym natrętną muchę. Przyjm tę radę za darmo. Nigdy nie twierdziłem, że to moja sakiewka, dlatego nie mam pojęcia jakąże sumkę mieści. Ilekolwiek to jednak jest, przy swoim zachowaniu, będziesz jej potrzebował na dobrego medyka. Weź sobie. Teraz zaś adios, jak mawiają Hiszpanie.

Grace dopiero teraz spojrzała bezpośrednio na Chińczyka. Szare oczy był chłodne i w zasadzie bez wyrazu. W sumie dużo bardziej interesująca wydawała się bijatyka w tawernie. Ktoś nawet strzelił w sufit ale, jak to było do przewidzenia, ten manewr nie odniósł pożądanego skutku. Machający kijaszkiem kitajec do tej pory nie zwracał na siebie żadnej uwagi. Rum był okropny ale piła nie mając na razie nic do roboty. Nie posiadała też żadnego konkretnego planu na następne kilka godzin. Nie mówiąc już o dniach. Łyknęła właśnie jeszcze raz, gdy pod nogi ich stolika doturlał się ten Chińczyk.
Lambert poprzyglądała mu się jakieś pół minuty znad krawędzi kubka po czym doszła do wniosku, że powinna się odezwać. Zanim Camille napyta sobie biedy. A właściwie zanim narobi kłopotów na jej rachunek bijąc się z tym Chińczykiem. Odstawiła z trzaskiem kubek na stół.
- Camille, nie bądź niemiły. W pirackich tawernach obowiązuje pewna kultura.- Grace nie uśmiechała się patrząc na Sept Toursa.- Jak ktoś chce bójki, to po prostu go walnij. Jeżeli ten Chińczyk się prosi, to czemu nie? Przynajmniej się rozerwę.
Dopiero teraz się uśmiechnęła. I spojrzała na tego Chińczyka.
- A jak nie, to napijmy się tych szczyn zwanych tu rumem.
Poza tym nie specjalnie chciało jej się ruszać z tego stołka.
- Nie zajmuję się walką, chyba że mi ktoś za to zapłaci lub mam w tym interes. Cywilizowany człowiek nie toczy bójek dla zabawy.- Odparł Chińczyk lekko się skłaniając.
- To dobrze.- Grace schyliła się sięgając po sakiewkę leżącą na podłodze. Sięgnęła po omacku, nie chcąc spuszczać z oczu otoczenia.
- Zakładam, że sięgasz po moją sakiewkę.- Odparł spokojnie Tygrys.
Fei obserwował ruch kobiety. Niemniej drąg pozwolił być mu szybszym, przycisnął jego końcem sakiewkę do podłogi.
- W moim kraju...niegrzecznie jest zabierać czyjąś własność na oczach właściciela.- Dodał Tygrys.
- A w moim uchodzi za grzeczność oddać zgubę właścicielowi.- Grace podniosła się. Oderwała spojrzenie od Chińczyka i rozejrzała się po sali.- Nie chcesz, to nie.
- Zbytek łaski pani.- Rzekł odsuwając drąg od sakiewki.
Po czym podważył sakiewkę kijem i ze zręcznością doświadczonej osoby, podrzucił ją w górę. Złapawszy ją w locie dodał:
- Dziękuję za pomoc, ale sam sobie z sakiewką poradzę.
W odpowiedzi Grace uśmiechnęła się zdawkowo i podniosła kubek do ust. Straciła całe zainteresowanie Chińczykiem. Camille pozornie nie zwracał uwagi na toczoną rozmowę i obserwował bójkę na sali.
 
__________________
Discordia (łac. niezgoda) - bogini zamętu, niezgody i chaosu.

P.S. Ja tylko wykonuję swój zawód. Di.
Discordia jest offline  
Stary 02-11-2009, 22:24   #9
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
"Szalona" Grace Lambert, Camille do Sept Tours

Figueroia przywołał skutecznie wszystkich do porządku. Widocznie cieszył się sporym mirem wśród marynarskiej braci Port Royal. Grace pewnie nawet obiło się o uczy jego nazwisko. Widocznie pił, walczył, gwałcił, rabował, śmierdział lepiej od innych obwiesiów. Aha, ponadto miał może jeszcze lepszy statek, bo Grace słysząc o możliwości zamustrowania się do niego nastawiła uszy. Po chwili jednak, zastanawiając się nad służbą pod biuściastym rudzielcem, oklapła. Sept Tours jednak miał gdzieś całe to idiotyczne siedzenie w knajpach czekając na farta. Już Cezar, którego zapewne tylko on kojarzył wśród całej karczemnej hałastry, pisał: Jeżeli nie wszystko idzie zgodnie z planem, trzeba własnym wysiłkiem dopomóc szczęściu. „Wojna galijska” wielkiego stratega zawierała skuteczne rady zarówno wtedy, jak teraz. Miał, kurde blade, dosyć! Owszem, dalszy pobyt w Port Royal miał konkretną zaletę, mianowicie ze względu na totalny brak złota, spali na jednej kozetce. Wąskiej kozetce! Sept Tours nie miał ochoty stracić dłoni, co niewątpliwie mogłoby nastąpić, gdyby przypadkiem ręka mu się jakoś omsknęła sięgając przypadkiem zbyt głęboko do krągłości pięknej dziewczyny. Pagórki, dolinki, budyń malinowy, te sprawy etc. ... Bo bardzo spodobała mu się, ale nie wiedział, czy odwrotnie również. Wąskie łóżko teoretycznie mogło być odpowiednikiem wspólnej beczki, gdzie wzajemne tulenie się stanowiło niejako czystą konieczność.

- Niech to gęś kopnie – pomyślał. – Bardzo fajnie, jednak jeszcze chwila, nawet na tą wspólna kozetkę nie starczy. Wtedy trzeba się będzie zaciągnąć nawet na pokład tego grubego babska, szpanującego tyłkiem wielkości trzydrzwiowej szafy, albo pseudokapitana mającego tak idiotyczną minę, że goryl Gogo zakrawał przy nim na Leonarda da Vinci.
- Grace, co ty na to
?– Zapytał cicho.- Lepiej nam chyba spróbować pod tą Red Sonją, co to niby jest damą. Wprawdzie prędzej karcianą, niż jakąkolwiek inną, ale kapitanowie typu tej niewyżytej dziewicy oraz rynsztokowego moczymordy nie wzbudzają chyba niczyjego zaufania. Ponadto jeszcze trochę, a zwyczajnie zabraknie nam nawet miedziaków.

Grace prychnęła w odpowiedzi zwracając na Spet Toursa chmurne spojrzenie szarych oczu. Ale musiała się z nim zgodzić. Sakiewka z dnia na dzień robiła się coraz lżejsza. Poza tym mogłaby służyć u Figueroi. Znała tego korsarza i wiedziała, że dobrze by jej się żyło na jego statku. Poza tym widziała, że Camille ma już dość szlajania się od jednej tandetnej budy do następnej. Zwłaszcza, że te meliny stawały się z godziny na godzinę coraz bardziej tandetne.
- No dobra - zgodziła się niechętnie potrząsając z niezadowoleniem bujną grzywą jasnych włosów.- Ale jak tylko się uda, szabrujemy ten lub inny własny stateczek.
Uśmiechnęła się półgębkiem i wstała od stołu chcąc zgłosić się do załogi.

Właśnie w tym momencie do tawerny wpadła ladacznica z okrzykiem „Łapacze idą!” na ustach. I nagle na sali zapanował istny Armagedon. Ziemia się zatrzęsła się, straż się miesza, naród trwoży się, przestrasza a z niebios popłynęły pienia anielskie. W sumie nie do końca, ale blisko było. Chaos sprzed stworzenia świata był niczym przy harmiderze jaki wybuchł w Tawernie „Pod pijaną papugą” na wieść, że będzie branka.

Okno, drzwi, nagły tłok uciekających ludzi, którzy przepychali się, walili po pyskach, byle tylko dać stąd drała. Krzyki. Lepiej, niżeli podczas niedawnej bójki.
- Chcesz po łbie?
- Z drogi, łajdaku. Zabieraj te śmierdzące giczoły.
- Auuu! Moja graba! Zrobiłeś to specjalnie, zawszony kundlu.
- Parszywy drań.
- Puszczaj!
- Bo zajadę po łepetynie
!
Wojsko oraz flota Jej Królewskiej Mości nigdy nie cierpiała na nadmiar chętnych do ciężkiej oraz niebezpiecznej służby, za którą płacono drobne pensy. Obdartusi bez stałego zatrudnienia zawsze byli łakomym kąskiem werbowników. Szczególnie okręty chętnie brały wszelkich obwiesiów. Ze statku nie było jak uciekać, jeżeli zaś coś przydarzyło im się nieciekawego podczas rejsu, cóż, nie trzeba było płacić lafy. Na werbunku też niezłe pieniądze kosiła Nancy, właścicielka „Pod pijaną papugą”. Tylne wyjście było dostępne dla wszystkich … oczywiście odpowiednia taksa obowiązywała. Ale niejeden wolał zapłacić, niż wdziać czerwoną kurtę brytyjskiego fizyliera.

- Ele, ta okiennica wydaje się nie w porządku – rzucił Camille barmanowi, wskazując na nieco nadłamane drewno noszące wyraźne ślady ciosów.
- By to szlag!– Odmruknął ochryple tenże.– Rzeczywiście. Nancy będzie musiała wydać parę dublonów na wymianę. A co ci do tego?– Nagle spojrzał podejrzliwie na Sept Torusa, ale ten już nie zwracał na niego uwagi.
- Ten będzie chyba niezły.– Zwrócił się do Grace wskazując na schlanego pirata, który wcześniej chciał jej skopać jaja. Stał chwiejąc się obok nich z butelczyną wypełnioną rumem. Pewnie zwinął komuś podczas bójki.
- Postawić żagle.– Udało mu się wymamrotać, po czym znowu pociągnął zdrowego łyka. Gdyby nie wóda, która tańcowała mu pod kiepełą, nie byłby taki spokojny. Łapacze zaciągali głównie takich, jak on
- Taaaa.– Oceniła przeciągle piratka wpadając na identyczny pomysł.– Półtorej cetnara żywej wagi.- Chwyciła go za fraki z jednej strony.
- No czo ty dziefko robisz?– Zamemłał pod wykrzywionym niczym dziób nochalem.– Chczesz, żeby ciem prawdziwy meszczizna wymiendolił?
Jednakże nie zwracali na bełkot uwagi. Sept Tours schwycił go z drugiej strony.
- Powinien właściwie być nam wdzięczny. Tak obitego może nie wezmą.
- Ej, co wy chcecie zrobić
?– Wtrącił się zaniepokojony barman.– Wyrywać mi stąd! Nie słyszycie, że łapią?
- Przecież sam wspominałeś, że okiennica do wymiany
.– Przypomniał mu Camille.– Co ci więc za różnica?


Barman rzucił jeszcze jakimś tekstem, ale jego słowa zagłuszył trzask pękającego drewna. Ciśnięty przez Grace i Camille’a pirat poleciał na spotkanie uszkodzonej okiennicy. Następnie zaś przez nią. Żeby wreszcie wylądować w błocie na zewnątrz. Zamiast zaś okna widniała wielka wspaniała dziura, przy której nie było nikogo.
- Adios muchachos.– Machnął Sept Tour kapeluszem na do widzenia i razem z Grace wyskoczyli by po chwili zniknąć za najbliższym za rogiem. Dziewczyna zdążyła po drodze jeszcze kopnąć jakiegoś obwiesia, który próbował nieopatrznie złapać ją za kształtną nogę. Odcisnęła obcasik na jego nosie na tyle mocno, by usłyszeć seksowne chrupnięcie oraz melodyjny wrzask.

Werbownicy obstawieni przez pluton czerwonych kurt zbliżali się już do drzwi. Któryś z nich zauważył dwie oddalające się sylwetki, ktoś coś nawet zawrzeszczał, nadzwyczaj zabawnie żądając, żeby wrócili. Inny strzelił, jednak kula bezsensownie wystrzelona gdzieś na oślep utkwiła w odachowaniu jakiegoś kurnika budząc tylko przerażenie wśród skrzydlatego bractwa.
- Piszcie do mnie na Berdyczów, tępaki.– Splunął po drodze Camille.– Przynajmniej żarcie mieliśmy darmo.
Niewątpliwie rzeczywiście był to czysty zysk. Przy całym bajzlu mało kto myślał, żeby płacić. Poza Nancy! Ale ona wliczała takie wypadki do ogólnych kosztów prowadzenia tawerny.
- To gdzie lecimy?– Zapytał dziewczynę. Znał trochę Port Royal, ale niewątpliwie na pewno mniej, niż pomykająca obok niego piękna blondynka, której rewelacyjny wygląd mógłby doprowadzić sodomitę do natychmiastowego nawrócenia na heteroseksualną normalność.
- Jak to gdzie?- Nawet w pełnym biegu potrafiła się usmiechnąć i przewrócić oczami.- Oczywiście, że do portu!
 
Kelly jest offline  
Stary 03-11-2009, 02:06   #10
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Oier Subijan

Po małej lekcji astrologii ze strony pięści grubasa w końcu doszedł do siebie. Głośny huk wystrzału rozbił się echem po pomieszczeniu, a zapach prochu uniósł się w powietrzu. Oier znalazł w tym zdarzeniu chwile by wymsknąć się za stół. Zresztą cała uwaga braci skupiła się na stojących na stołach kapitanach. Chciał rzucić się, jako chętny na łódź Alvareda, lecz tłum czerwonych mord przyblokował mu drogę, chociaż po chwili przeciskania się przez barczyste ramiona zmienił zdanie. Widząc kobietę zwana Czarnej Consuelią, cofnął się kilka kroków w tył, w głowie jedynie zaiskrzyło mu stare przysłowie:

„Gdzie diabeł nie może tam babe pośle.”

Po krótkim dialogu albo i kłótni o załogę, wreszcie przyszedł czas na nową postać na scenie. Dumnym krokiem na blat wspiął się kapitan Figueroia, Morski Pies. Ten to miał gadane, a wydźwięk jego zachrypniętego głosu trząsał starym podgniłym drewnem, z którego zbudowane były ściany. Zresztą młoda dzieweczka, jako kapitan, na dodatek całkiem kształtna, wydawała się być kuszącą propozycją. Niewielki ruch w jego spodniach, potwierdził i oznajmił, że wszystkie nocne fantazje krążące po jego głowie podczas poprzednich niekoedukacyjnych rejsów w kubryku mogły stać się rzeczywistością. Z goszczącym szerokim uśmiechem na twarzy postanowił skorzystać danej mu darmowej kolejki. Stojąc przy barze lekko już podchmielony rzekł

- Coś, co mnie z nóg zwali! He! Na koszt tego kapitana!

Stary Pat tylko zerknął spode łba, ale nie miał oddawać którejś z dłoni za odmówienie Figueroi. Gdyby jednak ten dowiedział się, że jakiś śmieć pije za jego pieniądze, też za pewne odciąłby mu jądra. Musiał albo być skończonym idiotą albo już nie mieć jąder – pomyślał Pat. Splunął na szmatę, przeczyścił pobieżnie kufel i postawił z hukiem przed Oierem, następnie złapał z butle, potem drugą i trzecią wymieszał, na dodatek wrzucił jakieś suszone liście śmiejąc się przy tym pod kręcącym wąsiskiem. Wreszcie ukończone dzieło sztuki postawił wprost przed jego nosem. Klient złapał żelaznym chwytem i przelał zawartość wprost do gardła jednym haustem. Wstał, zaśmiał się donośnie, wręcz grubiańsko w stronę Obera:

- Ha! I jakoś, że mnie Twój wywar nie powalił!

Choć po paru sekundach w pozycji stojącej mina jego stężniała, a Pat zakręcił tylko delikatnie wąsem i rzekł:

-Do usług.

Nogi z chwili na chwile stawały się mniej stabilne, w głowie zahuczało, zatrzęsło. Błogi uśmiech pojawił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Złapał się oburącz za stojący niedaleko bal, przetrzymał moment cielsko dążące do delikatnego spłynięcia po ziemi.

-Łapacze idą!

Nie był w stanie rzec, że natrafił na najlepsza chwilę do ucieczki. Krzyki, piski i duży zastrzyk adrenaliny otrzeźwiły go nieco. Problem w tym, że nie widział, czym lub kim są ci cholerni łapacze, według jego odczuć musiały być to diabły wcielone. Ludzie biegli jak rażeni ogniem, jakby przystawiano im do tyłków gorącą stal. Ruszył chwiejnym krokiem za pierzchającym tłumem. O jego dużą pierś uderzyła jakaś kobieta, zresztą dla Oier’a ten mały wypadek był, co najmniej przyjemny. Otóż w piersiach jej nic nie brakowało, dwa jędrne przywodzące wzrokiem na myśl dojrzałe owoce…

Kolejną fantazje przerwała mu piekącą na twarzy odciśnięta dłoń. Długi celibat od czasu wypłynięcia z rodzimych ziem, obejmujący dłużące się miesiące rejsu aż do dziś dnia zdecydowanie odbijał mu się na psychice. Czerwonawy nos dodawał mu tylko animuszu w tych zapędach. Nagle tłum zawrócił i niczym wielka fal uderzyła obijając się o klatkę piersiową Oiera. Widać drzwi frontowe zostały już oblężone, obrócił się chwiejnie na pięcie. Dostrzegł wylatującego przez okiennice pirata, którego śladem przez nowiusieńkie drzwi wyskoczył już jakiś chłoptaś. Ruszył z pełnym pędem niczym armatnia kula, taranując dwóch mężczyzn przed sobą, lecz i jak kula wpadł na rozwaloną ścianę, próbując powstrzymać ogromny pęd ciała, złapał się czegoś po omacku. Coś gładkiego, coś całkiem delikatnego, już gotów był się zaprzeć, jednak nagle to coś trzasnęło go po mordzie, nos wydał nieprzyjemny dźwięk chrupnięcia, a on sam w rozpędzie wykrzyczał:

-Dorwę Cię cholero jedna!

Wypadł przez framugę wprost na leżącego pirata, robiąc jeszcze większe spustoszenie w budowli, podniósł się wzdychając ciężko z błota, poprawił gitarę. Przed nim stał już jeden z łapaczy niepewnie celując swoim muszkietem. Bez chwili zastanowienia Oier popchnął mężczyznę na ustawiający się za nim szyk, podniósł do góry stopę i wielkim impetem… wziął nogi za pas! Skręcając tuż za róg. Biegł tak jeszcze kilka przecznic, kierował się w stronę kei, a delikatna bryza rozwiewała jego włosy podczas sprintu. Po dłuższym czasie przysiadł na pomoście by odsapnąć, złapał za swój instrument i przyglądając się pieniącym się dziadom zagrał

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=n7-NmaG2G-k[/MEDIA]

Gdyby ktoś przyszedł i powiedział stary czy masz czas
Potrzebuje do załogi jakąś nowa twarz
Amazonka, Wielka rafa, oceany trzy
Rejs na całość rok, dwa lata - to powiedziałbym

Gdzie ta keja, przy niej ten jacht
Gdzie ta koja wymarzona w snach
Gdzie te wszystkie sznurki od tych szmat
Gdzie ta brama na szeroki świat.

Gdzie ta keja, przy niej ten jacht
Gdzie ta koja wymarzona w snach
W każdej chwili płynę w taki rejs
Tylko gdzie to jest, gdzie to jest?

Gdzieś na dnie wielkiej szafy leży ostry nóż
Stare dżinsy wystrzępione impregnuje kurz
W kompasie igła zardzewiała, lecz kierunek znam
Biorę wór na plecy i przed siebie gnam.

Gdzie ta keja, przy niej ten jacht
Gdzie ta koja wymarzona w snach
Gdzie te wszystkie sznurki od tych szmat
Gdzie ta brama na szeroki świat.

Gdzie ta keja, przy niej ten jacht
Gdzie ta koja wymarzona w snach
W każdej chwili płynę w taki rejs
Tylko gdzie to jest, gdzie to jest?

Przeszły lata zapyziałe, rzęsa zarósł staw
A na przystani czółno stało - kolorowy paw
Zaokrągliły się marzenia, wyjałowiał step
Lecz dalej marzy o załodze ten samotny łeb.

Gdzie ta keja, przy niej ten jacht
Gdzie ta koja wymarzona w snach
Gdzie te wszystkie sznurki od tych szmat
Gdzie ta brama na szeroki świat.

Gdzie ta keja, przy niej ten jacht
Gdzie ta koja wymarzona w snach
W każdej chwili płynę w taki rejs
Tylko gdzie to jest, gdzie to jest?

W każdej chwili płynę w taki rejs
Tylko gdzie to jest, gdzie to jest?
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 03-11-2009 o 02:24.
Libertine jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172