lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Peleryna i rapier (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/8157-peleryna-i-rapier.html)

Solis 07-11-2009 23:59

Francois de Villau uśmiechnął się szeroko widząc wszystkich, na których oczekiwał, zgromadzonych w komplecie. Jego uśmiech wyglądał dość dziwacznie, ponieważ nawet niewprawny obserwator odniósłby niechybnie wrażenie, że to jedynie efekt pracy kilku mięśni twarzy. Oczy pozostawały skupione i chłodne, psując pseudo przyjacielski efekt powitania.

- Witam tym razem już oficjalnie moich salvatorów. Państwo nie mieliście do tej pory okazji być sobie przedstawionymi. Zatem by skrócić wszelkie ceremonie, poproszę o lekkie odstępstwo od zwyczajów. By nie przerzucać się tytułami i zasługami, proszę was , by na dzisiejszym spotkaniu panowała swoboda, a dla ułatwienia mówmy sobie po imieniu. Mamy tu zatem amazonkę Cecylię, artystkę Marię Teresę, kawalerów Pierre'a i Raula nawykłych do oręża, oraz autora pieśni i kupletów Jeana. Ja dla was dziś jestem Franciszkiem, a naszym gospodarzem – nieoceniony Alojzy.

Po ceremonii wyliczenia gości, proboszcz delikatnie klasnął w wypielęgnowane dłonie, co spowodowało miłe nasilenie się zapachów, wraz z którymi na stół wjechały przekąski, a po nich kapłony nadziewane truflami, sandacz ociekający korzennymi sosami, ciasta, melasy i wyśmienite kandyzowane owoce. Kilka rodzajów starannie dobranego wina, dyskretnie pojawiająca się przy mężczyznach butla calvadosu...

Franciszek postanowił w końcu rzucić nieco światła na wydarzenia w jakich przyjdzie uczestniczyć drużynie.

- Na pewno płoniecie z ciekawości, co taki stary piernik jak ja, może wam zaproponować, a pewnie jeszcze bardziej was interesuje za co...Słyszeliście już na pewno o porwaniu. Zaginiona dziewczyna, Maria Luiza de Montespan to moja chrześnica. Zapłacę ile zechcecie. Załatwię wszystko co w mej mocy w Wersalu, jeśli macie jakieś sprawy u dworu. Wyścielę wam wszelkie ścieżki życia złotogłowiem i atłasami, byleby wasze stopy raczyły po tym stąpać.

Odczekał kilka oddechów, by zaobserwować reakcje jakie wzbudziło jego wystąpienie. Przyjrzał się każdemu z osobna. Chłód, spod którego przebiła iskra zainteresowania na twarzy doświadczonego chevalierre Roche, burza uczuć wymalowana we wzroku nieobliczalnej de la Roque, prawdziwe współczucie romantycznej choć i rozważnej Tess, zainteresowanie awanturnika de Batz, oraz bezmyślność walcząca z chęcią sławy na obliczu Troisa.

-Jesteście mi potrzebni. Spytacie, dlaczego akurat wy? Sam też bym od tego chciał zacząć rozmowę... Otóż – wy, bo nie mam nikogo innego. Wy – bo nie chcę nikogo innego. Kawaler de Batz, kiedy tylko moi ludzie donieśli mi, że jest w okolicy stał się dla mnie zbawieniem. Ma oficjalne zawieszenie patentu muszkietera, wydane bezterminowo. Potem dowiaduję się, że wspaniały fechmistrz, pan de Roche znajduje się nieopodal... do tego piękne i nietuzinkowe damy i człowiek dobrze dogadujący się z gminem... Los sam zesłał mi rozwiązanie. Jesteście dziełem przypadku, lecz pani Fortuna rzucając kośćmi pozwoliła by wypadły same szóstki. Czas ucieka. Kiedy zorientowałem się z czym mam do czynienia, przyjeżdżając na pogrzeb mego przyjaciela Samuela de Montespan, wiedziałem że tylko szybkie działanie może dać efekt.

Wstał i począł chodzić wzdłuż pomieszczenia z pucharem w dłoni. W tej chwili mówił już bardziej do siebie niż do nich. Jego sylwetka co chwilę rzucała potężny cień na siedzących przy stole, kiedy przechodził koło kominka, w którym wesoło płonęły bierwiona. Ojciec Guignon komicznie wodził za Franciszkiem nie tylko wzrokiem, ale kręcił całą głową chłonąc wszystko co mówił sierżant.

- Samuel i ja znamy się od dawien dawna. Pardon, znaliśmy się. Był okres, że byliśmy jak bracia, bliżsi sobie nawet. Potem...potem stało się coś, co zaowocowało narodzinami wielkiej nienawiści. Jak to w życiu bywa, miłość i nienawiść to jedno uczucie, choć o biegunach odmiennie skierowanych. Samuel zrezygnował ze wspaniałej kariery, a miał szansę nawet stać się chorążym Strzelców Królewskich. Sam Wielki Henryk Czwarty miał o nim bardzo dobre zdanie. Nieczęsto król pyta o własnych gwardzistów... Samuel odszedł, a wraz z nim odszedł jego Wielki Adwersarz. Z trzech obiecujących młodzieńców, ja jeden pozostałem na służbie Jego Majestatu Arcychrześcijańskiego Króla Ludwika XIII Bourbona. Armand, wróg Montespana obrał inną drogę. Samuel zaś scapiał na prowincji. Racz wybaczyć, Ojcze, że kalam tymi słowy uroki Crepy. W każdym razie rodzina Montespan nie miała szczęścia w życiu. Najpierw zaginęła żona, matka Marii Luizy. Znaleziono ją kilka kilometrów stąd, w sitowiu. Ja jeden wiem od mego druha, że utonąć pomogło jej kilka ran zadanych sztyletem. Ot wypadek, ot zbójcy, ot złe czasy. Brat szlachcica, Arnaud poniósł wielkie fiasko w interesach, jako jedyny chyba w całej Francji mimo wspaniałej koniunktury i mądrej polityki naszego Najjaśniejszego Pana, a może jego Ministra, co na jedno niestety wychodzi – zbankrutował do cna. Syn pierworodny zmarł, ale w połogu jeszcze, przeto tu akurat winy nie mogę przypisać Adwersarzowi. Co do losu młodszego, który zabity został na polowaniu, kulą z muszkietu wymierzoną idealnie w tył głowy, to wątpliwości raczej nie ma. Najlepszy rozpłodowiec stadniny rodzinnej, siwek Sauvage, padł otruty. Mnóstwo drobiazgów, które pojedyńczo nie mają znaczenia, ale w całości dowodzą jednego. Wśród służby Montespanów było wiele zdrady, byli słudzy wroga własnego pana. Mam zresztą na to dowody. Poniewczasie zdobyte, ale trudno.

Przerwał by sięgnąć po list z podręcznej teczki. Rzucił na niego okiem, machnął dłonią i kontynuował intensywnie wpatrując się w grupę.

- Nie ma dla nas znaczenia ludzka podłość. Znaczenia ma czy umiemy uleczyć z niej świat. Ważne, czy umiemy pomóc steranej ziemi zrzucić brzemię niegodziwości, wyplenić zło, choćby i samym złem odpłacić nam przyszło. Samuel niewiele mi mówił, dopiero przed śmiercią zdecydował się spisać swe podejrzenia w liście samobójcy, jaki do mnie zaadresował. Moi ludzie zweryfikowali pewne fakty w ciągu ostatnich dwu dni. Jako oficer Muszkieterów, mam władzę niczym sędzia ziemski, więc osądziłem już dwie osoby, za zgodą zresztą pana prefekta, który złożony chorobą nie mógł uczestniczyć w spotkaniu.
- I bardzo dobrze że nie mógł
– sapnął niby do siebie wielebny.
- Istotnie, podejrzewamy że lepiej nam się bez niego będzie rozmawiać. Prawdopodobnie nieudana pogoń za porywaczami to wina celowego zaniedbania. Dziś wiemy jedno – Franciszek oparł się dłońmi o stół i z marsową miną rzucał słowa, w zdenerwowaniu tracąc czystość akcentu – Meine schatze, moja krzestna córrka, musi się otnaleszcz.

Zamilkł na długą chwilę. Wydawało się, że pozuje jakiemuś niewidocznemu wszystkim rzeźbiarzowi, który mistrzowskim dłutem chce dać światu wielkie dzieło, będące personifikacją frasunku. W międzyczasie gosposia wielebnego dolała wszystkim trunków, co spowodowało mechaniczne wychylenie pucharu gorzałki przez pana de Villau.

- Nie wierzę, by wciąż żyła. Macie sprawdzić, czy umierała lekko, czy w hańbie i bólu. Od tego zależy to, co zrobicie dalej. Primo – wszyscy porywacze muszą zginąć. Biorę to na siebie, by włos wam z głowy nie spadł. To zdrajcy Najjaśniejszego, mam to już zabezpieczone. Secundo- jeśli cierpiała, nie wolno wam zadawać lekkiej śmierci. Tertio – spróbujcie dopaść tego, co rozkazy wydawał. Armand chrabia d'Orseac d'Eu, biskup Reims. Zazdrosny kochanek Samuela z lat młodości.

Pochylił głowę i dodał bardzo cicho, lecz wyraźnie.

- I mój też...

Wielka słona łza spłynęła po policzku Marii Teresy de Villanova. Wiedziona impulsem wstała i ujęła dłoń Franciszka, mocno ją ściskając swymi długimi, białymi palcami.

- Możesz na nas liczyć, panie. Ty i twa chrześnica pokładajcie w nas nadzieję, nie zawiedziemy, bośmy ludzie sprawiedliwi i honorowi. Powiedz tylko od czego zacząć...
- Piquicgny. Dzień jazdy stąd. Chambord, Daniel Rousso, Stefan le Noir, do tego jakiś mnich o imieniu Robert. Tyle wyśpiewał nam lokaj Montespana, twardy był jak na maminsynka w liberii. Zdumiał mnie, sam pomagałem w wydobyciu zeznań. Był śmiertelnie przerażony, lecz nie nas się bał, co było niezwykłe, kiedyśmy go otworzyli. Dopiero palenie przyrodzenia dało efekt zamierzony. Wiedział dużo, chyba jednak naciskaliśmy za mocno, bo zemdlony już nie odzyskał daru wymowy. Porywaczy było sześciu, w tym co najmniej dwóch duchownych. Chambord i Czarny Stefan to zwykłe opryszki, reszty nie znamy i to wy macie się dowiedzieć więcej. Posługują się w kontaktach ze sobą znakami. Podobnież lokaj, Maurycy Petit, wysyłał różnych gońców z wiadomościami do Rousso, który był punktem kontaktowym do przekazywania wieści. Posłaniec zawsze miał mieć zieloną szarfę przewiązaną wokół nakrycia głowy. Posługiwali się też hasłem. W pierwszych zdaniach rozmowy musi paść słowo katedra, jako znak rozpoznawczy. Więcej nie wiem, ale to dobry punkt zaczepienia.
Wyjmujcie ich powoli, jak raki z saku. Bądźcie bezlitośni, jeśli znajdziecie w nich winę. Jeśli uznacie, że lepiej nie zabijać, jeszcze nie, bo mogą być przydatni w dotarciu i rozliczeniu Armanda d'Orseac, daję wam wolną rękę.
Zostawiam was samych, zastanówcie się. My z ojcem Alojzym przewietrzymy się nieco. Jeśli się nie zdecydujecie, to zrozumiem. W szkatułce na sekretarzyku spoczywa zadatek. Dwa ciężkie mieszki, wypchane złotymi Luidorami. Starczy na zakup ładnej posiadłości.


Ciężko westchnął, nie wiedząc co więcej dodać.

- Nie zajmę się tym sam, choć powinienem. Wczoraj miałem się już meldować w Wersalu. Poza tym, nie godzi się bym mordował po gościńcach nosząc krzyż na piersi i lilię w sercu. Proszę was o wiele. Jednak mogę ufać, że nie jesteście z nimi w zmowie. Prócz prawdopodobnie prefekta, na pewno co najmniej dwie inne osoby korzystały z donacji od brata Roberta, owego tajemniczego mnicha. Na pewno chromy Baltazar, właściciel Le Moulin Rouge, w którym zatrzymali się Cecylia i Raul, oraz Jean. Po prostu bądźcie ostrożni i dyskretni. Oficjalnie ogłaszałem, że zbieramy wieści od podróżnych, czy nie widzieli podejrzanych ludzi na trakcie, wiodących zniewoloną niewiastę. Nie wolno wam mówić o werbunku i dalszych planach. Wrócimy za kwadrans. Czeka was trudna decyzja. Lecz słuszność jest po naszej stronie. Jeśli nie honor, to niech pieniądze was przekonają.

Wyszli z księdzem pospiesznie z komnaty, nie na tyle jednak szybko , by odmówić sobie zabrania ze sobą butli i dwóch kielichów.

Kerm 09-11-2009 14:02

To, co mówił Franciszek, było nader ciekawe.
Jeśli tylko było całkowicie prawdziwe. Ale o tym mogli się przekonać sami, gdy tylko uda się im złapać pierwszego z brzegu winnego.
Trop wyznaczony przez Franciszka był bardzo wyraźny, a chociaż pójście za tymi wskazówkami wiązało się z pewnym niebezpieczeństwem...

Patrzył na całą sprawę bardziej realistycznie, niż przesiąknięta romantycznymi uczuciami Tess. Zawsze istniała mozliwość, że Franciszek nagiął nieco fakty na swoją korzyść.
A jego słowo o braniu na siebie odpowiedzialności.... To było pisane palcem po wodzie.

- No cóż...

Gdy za sierżantem i proboszczem zamknęły się drzwi Pierre wstał i podszedł do wspomnianej przez Franciszka szkatułki.
Woreczki z pieniędzmi, nad wyraz ciężkie, faktycznie się tam znajdowały. Co świadczyło o tym, że Franciszkowi naprawdę zależy na tym, by to właśnie oni załatwili tę sprawę.
Odsunął na razie na bok wszystkie wątpliwości i powiedział:

- Chociaż z pewnością jest to sprawa ryzykowna, to ja przynajmniej nie mam wyboru. Na ile znam Tess - uśmiechnął się do dziewczyny - to z pewnością nie zrezygnuje z tej przygody. Tak dla jej tajemniczości i związanego z nią romantyzmu, jak i dla możliwości stworzenia pięknej ballady, opiewającej czyny bohaterów zmierzające do ocalenia pięknej dziewczyny.

- Chciałbym natomiast poznać wasze zdanie. Jeśli ktoś nie chce brać w tym udziału, to niech to powie natychmiast. Wszyscy mamy różne obowiązki i wycofanie się z tego zadania nikogo nie zdziwi. Raczej nie wypada omawiać planów w obecności osób niezainteresowanych.

Nimue 12-11-2009 23:26

O mało nie parsknęła śmiechem. Spodziewała się wszystkiego, najprędzej tego, że Raul miał coś na sumieniu i w końcu jego niecne postępki zostały dostrzeżone i miały się ostatecznie spotkać z karą. To jednak, że do sprawy inwestygatorskiej zostaną zwerbowani, nie przyszłoby jej w najśmielszych snach do głowy. No tak, nie dość, że w portkach jej biegać przeszło to jeszcze uganiać się za jakimiś złoczyńcami. Toż to istna facecja.

Już miała swoje zdanie wyrazić głośno, gdy tknięta dziwnym przeczuciem, ugryzła się w język natychmiast po rozchyleniu ust. Spojrzała na Raula. Jego oczy zwrócone były zupełnie gdzie indziej, lecz gotowa była przysiąc, że jeszcze przed chwilą ją obserwował. Czyżby chciał znać jej reakcję? A może zaczął się zastanawiać czy ciągnąć ją dalej w tę kabałę. Może wreszcie do niego dotarło, że to wszystko tak niedorzeczne.

Ledwo to pomyślała, a już wzdrygnęła się zdając sobie sprawę z konsekwencji jakie przyniosłaby decyzja o odsunięciu jej. Tak wiele osiągnęła, a przede wszystkim zabrnęła już za daleko, pozwalając poznać się człowiekowi, którego nienawidziła uczuciem silnym jak skała. Nie, nie mogła do tego dopuścić.

Pozostawało już tylko jedno. Pogodzić się z wewnętrznym krzykiem sprzeciwu moralnego. O ile publiczne przyznanie się Franciszka do dziwnych upodobań w sferze intymnej nie bardzo ją wzburzyło, o tyle zlecenie zabójstwa czy też „wykonania wyroku” było dla niej nie do przyjęcia. Nigdy nikogo nie zabiła, a agresja czy przemoc zawsze były jej niemiłe. Kiedy jednak została sama na tym świecie, ten, nie miał zamiaru jej oszczędzać. Wręcz odwrotnie - pokazał z pietyzmem większość swych oblicz. Jak widać, to nie wszystko. Coś zostało na deser.

Drgnęła.

Jej towarzysz najwyraźniej przymierzał się do zabrania głosu. Nie! Zanim on się wypowie, ona musi być krok przed nim. Podniosła głowę i spojrzała najpierw na kawalera de Batz:

- Co prawda nie palę się do mordowania czy zarabiania jako kat, ale chętnie wzięłabym udział w takiej ... przygodzie – a niech tam, najwyżej wyjdzie na niepoważnego podlotka – pomścić dziewczynę, a może i nawet uratować zdołamy? To byłoby ekscytujące i ... należne pohańbionej rodzinie. - To ostatnie dodała już zupełnie innym tonem, podnosząc nieco głos, mimowolnie nadając kluczowego znaczenia właśnie tym słowom. Przeniosła wzrok na Raula – Jeśli tylko wuj się zgodzi, n'est-ce pas? – uśmiechnęła się przymilnie, licząc na to, że sprawa przybierze pozytywny dla niej obrót.

Athos 17-11-2009 22:40

Poranne, jeszcze nieśmiałe, promyki słońca walczyły o to, które z nich jako pierwsze dotrze do komnaty. Jakby podkreślając powagę dnia, w którym miało stać się coś wyjątkowego. Coś co sprawi, że każdy kolejny dzień będzie już tylko kontynuacją poprzedniego, efektem zdarzeń, elementem gry, w którym kolejne postaci staną się marionetkami, a czasem i posuwając się do stronniczych osądów, można by rzec ofiarami.

To wszystko zaczęło się właśnie wtedy, kiedy młoda dziewczyna podniosła się z łóżka. Pewną nieporadność, która jej towarzyszyła, można by z łatwością wytłumaczyć zdenerwowaniem, które tego ranka stało się elementem otaczającym ją, by nie wspomnieć dominującym. Oczywiście, nie mogła wiedzieć o tym, co stanie się przy jej udziale, bierność młodej kobiety uzasadnić może brak jej winy, jednak nie stopuje biegu wydarzeń, a te potoczyły się szybko i nie miały póki co końca. Od blisko trzech wieków ból i łzy wdarły się w życie dwóch rodzin, by odkupić winy względem trzeciej, a wszystko dlatego, że ktoś kiedyś kochał wyjątkowo, a ktoś inny nie potrafił tego przyjąć, ofiarując to samo. Ten ktoś posunął się znacznie dalej, wciągając kolejną z osób do zabawy. Co gorsza będąc świadomym, zagrał na uczuciach nieszczęśliwie zakochanego, niszcząc tym samym jego świat, wówczas jeszcze mały, ograniczony do ludzi z najbliższego otoczenia, w obecnej zaś chwili, po tylu latach nienawiści i cichej wojny, będącej zemstą na kolejnych pokoleniach, prowadzący powoli, lecz zamierzenie, do ich upadku.
Nikt nie baczył już na to, że owa walka rozszerzając swe kręgi, wciąga kolejne postaci, już nie cierpieli tylko potomkowie lecz i postronne osoby.
To wszystko nie działo się za sprawą przypadku, bowiem każdy element życia, każda ważna chwila była zaplanowana. Ktoś stał i czuwał, by przypadkowe zdarzenie nie zakłóciło planu i choć mijały lata, a co za tym idzie wiek utrudniał działanie, oni wciąż znajdowali następcę.

*

Stała i patrzyła na krew, która barwiła biel otaczającą ją. Niewielkie krople barwy purpury na tle wszechogarniającego śniegu sprawiły, że nie mogła oderwać wzroku od mężczyzny, który za chwilę upadnie, a potem spróbuje wstać. Wyciągnie rękę w jej stronę, choć najpierw próbować będzie zerwać z siebie elementy kolczugi, utrudniające każdy cenny w owej chwili ruch. Pomimo bólu za chwilę będzie czołgał się do niej, a ślad jaki zostawi będzie krwawy. I choć to niebywałe przebędzie blisko trzysta kroków, a ona cofać się będzie oglądając agonię. Drugi z mężczyzn, który śmiertelną ranę zadał, chłopiec jeszcze prawie, który dotąd nikogo nie zabił, odrzuci miecz i tylko jego sylwetka oddalająca się, przyciągnie wzrok obserwatora.

Marie patrzyła jak przez mgłę. Łzy jak ściana odgrodziły ją od brata. Umierał sam, a drogę jego wyznaczała krew. Patrzyła chcąc odczytać, co dzieje się w sercu dziewczyny, przez którą jej brat rycerz musiał umrzeć. Patrzyła w ślad za młodym Viktorem, który porzucając swój miecz uszedł w las.
Czuła tylko jedno i to przekazała. Tym samym stała się Pierwszą.

*

Kiedy owe wydarzenia miały miejsce, Crepy sur Somme miało również swoje tajemnice. W każdym bowiem miejscu niegodziwość goni niegodziwość, a jedynie uczciwość czynu sprawia, że na światło dzienne wyciągając brudy, próbujemy je wymazać, a czasem i naprawić. Od lat, a może i od wieków trwa nienawiść. Każdy patrzy wzrokiem wilczym, strach pomyśleć co przyniesie jutro.
Przez lata zło przeniknęło i tutaj, a później przez kolejne lata ugruntowało się. Życie w mieście czy na prowincji przynosi spory, zatarczki, lecz to, co niebanalne, finał swój winno mieć w miejscu nieprzypadkowym dlatego więc wybrano Crepy sur Somme.

*

Xavier miał nadzieję, że patrzy na to wszystko, jak zwykł to czynić, z dystansem. Był Siedemnasty z kolei, a to nie oznaczało kompletnie nic. Jak wszyscy jego poprzednicy był wyobcowany, nie miał nikogo. Wybrano go, a on śmiało przekroczył granicę. Był młody, a to mogło oznaczać, że za jego sprawą wszystko znajdzie swe zakończenie. Nie przewidział jednak tylko drobnego faktu, że będąc mężczyzną może popełnić błąd. Co noc widział jej twarz, spojrzenie jej oczu i usta, które pragnął połączyć ze swoimi. Wreszcie jej ciało, po którym błądzi, westchnienie, w którym znajduje odpowiedź. Pragnął jej całym ciałem, umysł wciąż walczył, przedłużając każdą chwilę.
Dzięki temu trójca jeszcze żyła, a koszmar wciąż trwał.

*

Raul jeszcze raz przyjrzał się zebranym, czy ktoś oprócz niego dostrzegł podobieństwo między dwójką tu obecnych. Jeśli nawet, to nikt nie dał tego poznać po sobie. A sami zainteresowani? Czyżby zbyt rzadko patrzyli w lustro? Tylko dwukrotnie zauważył by oczy tych dwoje spotkały się, czy dostrzegli podobny błysk goszczący w nich, tę hardość, która znaczyła zgoła co innego.
Przede wszystkim Raul dostrzegł drobny detal, w którym oboje znaleźli upodobanie. Kolor brązu rzucał się w oczy, jakby nieodzowny element ich życia.

*

Xavier zawrócił konia kierując go w stronę zabudowań. Powrócił myślami do rzeczywistości, do porwania Marie - cóż za zbieżność pomyślał – Luizy, a przede wszystkim do planu, który choć jak zawsze zawiły, przybliżał wybrańca do ostatecznego celu. Właściwie tak długo jak znajdzie się ktoś kto zapłaci za uwikłanie kogoś innego w intrygę, to będzie mogło się dziać bez przeszkód, bez zbędnych wydatków. Nikt nie dostrzeże drugiego dna, w którym dla rodu Xaviera chodziło o zemstę w czystej postaci.

*

Raul zastanawiał się nad tym, co powiedziała Cecylia. Nie był pewny, ale coś mu nie pasowało. To podobieństwo muszkietera i dziewczyny. To nazwisko rodowe Cecille, które coś mu mówiło, lecz nie potrafił go zaszufladkować. Słowo - Pomścić. I coś jeszcze, coś jeszcze.
Gdyby nie był tak otępiały, gdyby nie wspomnienia rany i mocne trunki, gdyby był jak sokół, który szybując dostrzeże mały cel, wówczas pewnie uchwycił by wszystko, by w mig pojąć. Teraz jednak nie był w stanie zrozumieć, ale wzdrygnął się czując, że wszedł w grę nieznając jej zasad.
Jedyne czym mógł odpowiedzieć na pytanie dziewczyny: - Jeśli tylko wuj się zgodzi, n'est-ce pas? Była szybka reakcja: - Skończmy tę grę moja panno - błądząc po omacku miał nadzieję, że trafił. Jeśli nie ona, to może ten de Batz się wygada.

Kerm 18-11-2009 12:17

Coś dziwnego. Coś niepokojącego tkwiło w słowach Cecylii de la Roque. Całkiem jakby dziewczyna... Nie. Nie dziewczyna wszak. Młoda kobieta. Jakby młoda kobieta sama kiedyś przeżyła coś, co wymagałoby zemsty.

Po słowach Cecylii nagle zapadła cisza.
Co dziwniejsze - przedłużała się.

Jean Luc zachowywał sie tak, jakby go nie było. Jakby nie zrozumiał, że ma się zdecydować, czy chce brać udział w tym hazardowym przedsięwzięciu, czy też nie. Nalał sobie tylko kolejny kielich wybornego wina i popijał z zapałem, jakby sądził, że w trunku znajdzie odpowiedź na pytanie, co robić dalej.

Na twarzy Tess odmalowało się zaskoczenie. Jakby dziewczyna nie wierzyła, że ktokolwiek może się w takiej sprawie wahać.
Czyżby młody goliard nie miał w sobie tego czegoś... tej żyłki, która sprawia, że ludzie rzucają się niemal z zamkniętymi oczami w różne przygody, w zasadzie nie zastanawiając się, jak to się może skończyć? Jeśli tak, to powinien postarać się o miejsce na jakimś dworze. Uczepić się czyjejś klamki i siedzieć pod bezpiecznym dachem, pieśnią i muzyką bawiąc możnych tego świata.
Już otworzła usta, by go pogonić... Skłonić do podjęcia jakiejkolwiek decyzji.
W ostatniej chwili zrezygnowała.

Cisza przedłużała się.

Pierre spojrzał na Raula.
Ten, nie wiedzieć czemu, miast wyrazić swą opinię i zadeklarować udział, lub odciąć się od całej sprawy, wodził tylko wzrokiem od Cecylii do Pierre'a, Czyżby z ich twarzy chciał wyczytać odpowiedź na pytanie, czy warto się zaangażować?
Zastanawiał się, czy nadają się na towarzyszy?

Reakcja Raula na pytanie Cecylii była zgoła nieadekwatna do owego pytania.
O jaką grę chodziło?
Jakie relacje zachodziły między Cecylią, a Raulem?
Może jednak warto by się dowiedzieć, by czasem zamiast jednego problemu nie pojawiło się ich kilka. Co za dużo...

- Mógłbyś wyjaśnić, o jaką grę chodzi? - spytał, mało dyplomatycznie, Pierre. - Czy jest coś, o czym powinniśmy może wiedzieć?

Nimue 22-11-2009 07:44

Przywołany na twarz dziewczyny czarujący uśmiech zmienił się z wolna w grymas zdziwienia, niedowierzania, szoku?
Cóż u licha on wyprawia? O co mu chodzi? Ustalili przecież...

Prześliczne wygięcie ust zmieniło swój kontur na dużo bardziej nieprzyjemny. Wciągnęła powietrze, by się uspokoić. Resztkami woli próbowała okiełznać rodzący się w niej gniew i bunt.

A on patrzył wyczekująco.

Spojrzała mu prosto w oczy, mierząc się w tym akcie jak z przeciwnikiem na placu boju. Usta lekko jej drżały, a serce waliło szalonym rytmem spotkania z nieznanym.

Wzrok próbujący sięgnąć gdzieś dalej. Głębia magnetyzujących oczu. Nie drgnęła mu powieka.

Powoli świat przestawał istnieć, nie widziała zaaferowanej miny Pierre'a, nie dostrzegła lekko skonfudowanej Tess. Złość, ukrywana przez lata, napłynęła do niej niekontrolowanym przypływem. Ogarniała ją falą, przed którą nie potrafiała uskoczyć. Próbowała walczyć, lecz po raz pierwszy w życiu poniosła fiasko w walce z samą sobą.
Długie przebywanie z kimś, kogo się tak bardzo nienawidzi musiało zakończyć się eksplozją emocji.

I stało się.

Cały misterny plan zemsty runął w mgnieniu oka, gdy jego autorka odkryła w zacietrzewieniu swe karty.

- Tak, skończmy tę grę... morderco! - Wysyczała, wyciągając ukryty w cholewie buta lewak i skacząc niczym kocica w stronę upatrzonej ofiary.

Athos 27-11-2009 20:52

Z jaką łatwością przez lata można było realizować plan, lecz i przyznać należy, że aby maska tajemnicy i przypadku wciąż zakrywała istotę rzeczy, zmuszeni byli realizować go na różne sposoby. Przez lata doskonali swe metody, byli perfekcyjnymi zabójcami lub jak kto woli posłańcami śmierci. Po blisko trzech stuleciach stali się artystami i za takiego uważał się Xavier.
Z łatwością zaczął doskonalić swoją sztukę, lecz i jak artysta stawał się kapryśny, a co za tym idzie tracił powoli kontrolę, lecz nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc.
Szukał swojej muzy, a kiedy ją znalazł zamarł. Była to panna młoda, o urodzie nienachalnej i subtelnej, figury drobnej o ruchach miękkich i płynnych, lecz Xaviera przede wszystkim urzekły jej brązowe oczy, które przenikliwie starały się dotrzeć w głąb duszy, jak zwierciadło odbijały zło i dobro.
Nie zaryzykował tego dnia konfrontacji, ulotne spojrzenie, wyjątkowa chwila, kiedy ich oczy spotkały się. To właśnie sprawiło, że musiał się wycofać do Pustelni, by ponownie stać się mordercą, nie artystą. Pustelnia przywracała spokój, była jak zimny prysznic leczący kaca, od lat stała się ostatnią przystanią, punktem powrotnej przemiany. Do niej jak do rodzimego domu powracali Wybrańcy, tutaj, wśród ciszy i swoich, wracali do sił by ponownie stawać do walki.

Kiedy powrócił obraz panny Cecylii Xavier wiedział jedno - nie później jak za dwa miesiące zabije ją i jej brata, a tym samym będzie mógł cieszyć się pełnią życia, bo jeśli nie wspomniano wcześniej, Xavier wcale nie był wolny, tak naprawdę był niewolnikiem, jak każdy jego poprzednik.

*

Raul patrzył z uznaniem na wyczyn Cecylii i w mgnieniu oka uznał porażkę swą za fakt, tak naturalnie, tak po prostu, z wielką swobodą rzec można by, lecz tak naprawdę był bez wyjścia. Mistrz fechtunku pił, nie ćwiczył, stracił czujność, a może zwyczajnie zaufał?
Pewna śmierć z rąk lwicy, która skoczyła w jego stronę, a on popełnia błąd, za który zapłaci.
Wtedy czas zamarł. Przez ostatnie sekundy swego życia Raul zrozumiał, gdzie popełnił błąd. Po prostu zaufał, nie miał już wątpliwości.
Gdyby wierzył, że Bóg go nie opuścił, pewnie chciałby poprosić o drugą szansę. Już znał te oczy, kiedyś posiadł je, nie miał wątpliwości, urzekł kobietę, a ta zdradziła swego męża, dla niego. Dla..?
I wówczas dostrzegł światło w tunelu, o które nie miał śmiałości prosić, ponownie to spojrzenie i jak na ironię, niebywałe, skrywało męskie lico, delikatność z jednej strony i zdecydowany ruch ręki, która zatrzymała śmierć. Spojrzał w dół i choć to nie bywałe dostrzegł dłoń zaciśniętą na ostrzu sztyletu, która zahamowała w ostatniej chwili o cal ostatnie pchnięcie. Raul dostrzegł rękę, którą, choć kosztowało to znaczną ranę, nie odbiła sztyletu by nie ranić damy.
Raul przez moment patrzył na krew sączącą się z ręki Pierra, która plamiła jego strój, by na powrót spojrzeć w stronę rodzeństwa. teraz był pewien: Raul choć ważny był już martwy. Teraz chodziło o coś więcej i na honor, jeśli jeszcze go miał, chciał to wszystko wyjaśnić.

*

W swej sztuce Xavier wyróżnił dwa nurty, którymi mógł podążyć. W pierwszym posuwano się do najpodlejszych metod szantażu, prowokacji, plotki, a czasem i trucicielstwa czy mordu.
Dawniej było to wygodne, lecz obecnie sprowadzało się to do zawiłej intrygi, w którą wplatano wiele osób, czasem i całych rodów.
W metodzie tej posuwano się czasem i tylko do banalnie skleconych kilku zdań tworzących list, którego treść niosła zgubę lub otwierała dalsze wrota, tym samym pociągając łańcuszek zdarzeń. Innym zaś razem powolna śmierć przychodziła przez lata często w postaci choroby, czasem prawdziwej, lecz i czasem urojonej. Poprzednicy Xaviera byli więc medykami, duchownymi lub patrzyli z boku przekupując służbę, opiekunów, a czasem i tylko stajennego.
Takoż i teraz Francois de Villeau stał przed Xavierem. Ten pierwszy zachowując resztki godności starał się patrzeć w oczy przybysza:
- Diable zabrałeś mą duszę, błagam Cię, oszczędź Crepy sur Somme – pierwsza łza potoczyła się, kiedy sierżant upadł na podłogę. Nie miał siły błagać, wyciągnął tylko rękę, a wówczas otrzymał kolejny z dokumentów. Jak akt łaski, a może nagrodę za wykonane zadanie?
Xavier nie powiedział nic, miał przewagę, która dawała mu bezpieczny powrót. Wiedza i listy stały się drogą do sukcesu.
A Marie, o którą rzecz dziać się miała? Xavier nie był potworem, jak mniemał, bo to ona popełniła błąd. Ona, nie on, lub by oddać istotę i nie budzić podejrzeń, nie on lecz Ona, tak właśnie pisana wielką lub małą literą, zważywszy o kim mowa takoż i z którego punktu widzenia patrząc.
Dla Xaviera liczyło się tylko to, że Marie nie miała Jej ust, nie czuł Jej spojrzenia, nie oddała mu się. Była jak zwykła salope, nic dodać nic ująć... była zwykłą mało znaczącą istotą.

*

Armand nie mógł zasnąć. Fetor rozkładających się zwłok był nie do wytrzymania. Rzecz jasna z tej odległości nie mógł go czuć, lecz jeszcze niedawno zmuszony był towarzyszyć swemu przyjacielowi. Zawartość żołądka znalazła drogę ucieczki. Żołnierz skulił się, starając opanować naturalny odruch. Ocierając resztki śliny z ust błagał Boga by to się skończyło.

*

Xavier patrzył w niedaleką przyszłość i zastanawiał się, jak spojrzy w twarz młodego de Batza, miał nadzieję, że wówczas dostrzeże to wyzwanie, ten grymas szlachectwa, dumę i resztki honoru. A wówczas da mu czas, bo oboje sięgną po szpady by za chwil kilka je skrzyżować. Wówczas Xavier ze spokojem przygotowując się na atak wypowie krótką uwagę by wyjść naprzeciw:
Twój ojciec był łajdakiem – tu zatrzyma się, by nadać znaczenia - większym od Twego druha Raula, którego pijaństwo doprowadziło do klęski. - wypowie to ze stoickim spokojem – zabiłem obu, lecz wybaczysz Kawalerze, bacząc na fakt, że wkrótce coś, a właściwie ktoś jeszcze nas połączy. - uśmiech zagości na jego twarzy - A teraz wybaczysz Kawalerze, że zabiję cię, a potem zawładnę sercem Twej siostry by .... - Xavier toczył walkę ze sobą rozmyślając jak daleko się posunie.

Kerm 28-11-2009 09:54

Ręka powędrowała do przodu szybciej, niż zdążył pomyśleć. Ostrze, w którym przez ułamki sekund odbijało się światło świec, zabarwiło się nagle czerwienią.

Musiał być zmęczony.
Zamyślony.
Otępiały.
Nieostrożny.
Mało spostrzegawczy.
Stracił instynkt.
Inaczej dawno by się zorientował, że Cecylia coś planuje.
I z pewnością nie pozwoliłby się zranić.

Pierre syknął z bólu, ale nie wypuścił sztyletu. Prawa dłoń chwyciła Cecylię za przegub.

Co tu się, do kroćset, działo? Co zaszło, między panną a muszkieterem, że ta postanowiła w taki ciekawy i dla kobiet raczej nietypowy sposób załatwić porachunki? Czy taki wybuch wywołała wcześniejsza uwaga Raula o planowanym zakończeniu gry?

Gdzieś, jakby daleko, za mgłą, rozległ się spóźniony okrzyk Tess.

Dobrze, że zamiast w rękawie trzymała sztylet w bucie. To dało trochę czasu na reakcję. I te niepotrzebne słowa. Całkiem jakby chciała uprzedzić swą ofiarę. Jakby chciała, by przed śmiercią poznał powód swego zejścia z tego świata. Jakby miała nadzieję, że w oczach Raula zobaczy strach, zrozumienie, rozpacz. Jakby uważała, że bez tego krótkiego momentu jej zemsta stanie się niepełna. Jakby nie starczało to, że zabije.

Na pięknym dywanie ojca Alojzego pojawiła się kolejna kropla krwi.

Normalnie nie miałby kłopotów z zabrania lewaka z dłoni Cecylii. Nie chodziło nawet o to, że dziewczyna szarpała się jak wściekła, chcąc odzyskać swobodę działania. Z siłą zwielokrotnioną przez pragnienie zemsty, albo i szaleństwo, usiłowała wyszarpnąć rękę z trzymającej ją w uścisku dłoni Pierre'a. De Batz drgnął, gdy mocne kopnięcie trafiło go w nogę, o włos tylko mijając kostkę.
Była kobietą, a on nie chciał zrobić jej krzywdy.

Cecylia ni w słowach, ni w czynach nie przypominała w tej chwili grzecznej panienki.

A może racja leżała po jej stronie? Może nie powinien był jej powstrzymywać przed zadaniem ciosu? Może Raul był winien? Może zasługiwał na karę, jaką chciała mu wymierzyć Cecylia de la Roque, mszcząc śmierć ojca, brata, narzeczonego, kochanka? Kogo wysłał na tamten świat? Co spowodowało, że Cecylia określiła go niechlubnym mianem 'mordercy'? Co sprawiło, że panna została sędzią i katem?

Uścisk na przegubie Cecylii wzmógł się. Ostrze, wbrew woli właścicielki, skierowało się w bok. Przekrzywiło. Zadrżało.

Nimue 29-11-2009 00:50

To zupełnie nie tak miało być. Inaczej planowała. Wszystko na marne. Dysząc ze złości, spojrzała na de Batza.

- Tyś nic temu nie winien, po co się wtrącasz? - wyrzuciła mu w myślach.

Jak bardzo by się nie złościła, wiedziała że on ma rację, próbując zapobiec wydarzeniu, które wiele kłopotów może im przynieść.

Co robić? Mon Dieu, que faire? Co robić, gdy już wszystko się wydało?

Uścisk Pierre'a wzmagał się, a ona wciąż nie wiedziała co począć. Że będzie musiała ustąpić – było pewnym. Zbyt słaba, zbyt krucha, nie dość szybka. Pozostawało tylko pytanie jak zejść z placu boju. Na godność chyba już nie zostało zbyt dużo miejsca. Ostrze drżało, mężczyzna najwyraźniej nie miał zamiaru dłużej się z nią bawić. Popatrzyła prosto w jego twarz. Zmrużyła oczy, chcąc odegnać dziwne wrażenie.

Tak jakby się znali... Nie! Przecież widziała go pierwszy raz w życiu. To niemożliwe...

Śnieżnobiały obrus wyciszył odgłos upadającej na stół broni. Puściła rękojeść, rozprostowując nagłym ruchem palce. Pozostała tylko jej dłoń i ściskająca jej przegub ręka muszkietera.
I jeszcze coś.
Czerwone krople zdobiące nieregularnym szlaczkiem misternie ułożoną pod zbytkowną zastawą tkaninę.

Wybrała naturalność. Kobiecość. I... łzy.

I wtedy puścił ją. NIe tyle ze wzruszenia co z wygody pewnie. Któż wie?

Jakież to proste.

Rozszlochała się w najlepsze.
- Przepraszam, to was nie dotyczy – wydukała przez słoną taflę, patrząc na Pierra i Tess. - Wybaczcie. To sprawa między nami – odwróciła się w stronę Raula i powolnym krokiem podeszła do niego.

Patrzył na nią wyczekująco. W tym spojrzeniu mogło być wszystko. Zdziwienie, przygana, drwina.
Dwa niebieskie punkty świeciły przed nią swym oszałamiającym blaskiem.

- Raul... - podniosła rękę, dotykając jego policzka. - Dlaczego to zrobiłeś? - Błądziła opuszkami palców po jego twarzy. Ciemna linia zarostu brutalnie drażniła jej delikatne dłonie.
Czuła, że ogarnia ją szaleństwo. Niecodzienność zachowania wprawiła w osłupienie wszystkich. Była tuż przy nim i nikt nie mógł jej w tym przeszkodzić.
Połknęła ostatnią łzę i wśród miażdżącej ciszy miała zadać ostateczne pytanie, lecz w niewyjaśniony sposób, zmieniło się ono w deklarację:
- Zabiłeś mego ojca, zhańbiłeś cześć matki. Przez lata głodu i nędzy żywiłam się pokarmem zemsty i odwetu. W myślach zabijałam cię na tysiąc sposobów … żaden nie był godny mego gniewu. Nie umiałam wybrać, nie umiałam się zdecydować. Dziś już wiem. - Zawiesiła głos, by dać przystęp brakującemu tchnieniu.- Wiem, gdzie chowasz sztylet. Mogłabym go dosięgnąć i wbić tak, byś już nigdy nie mógł wychylić ni garnca wina.
Mogłabym...
- Jej palce zatrzymały się na jego ustach. Wodziła po nich paznokciami.
- Ale tego nie zrobię.

Odnalazła go w gospodzie „Pod pijanym kurem”, gdzie wedle suto
opłaconych informacji miał zwyczaj biesiadować nader często. Po dziesięciu
latach wykuwania pod powiekami wspomnienia jego twarzy, poznała go bez trudu.
Czas obszedł się z nim litościwie, odbierając rysom młodzieńczą
łagodność, w zamian obdarzając ujmującą dojrzałością. Zbyt daleko siedząc,
nie dostrzegła wejrzenia, zważywszy jednak na ilość osuszonych dzbanów
stojących przed nim, oczy zapewne zamglonymi pozostawały. Już niedługo
spojrzy w nie z bliska.
Odstawiła kubek, nie uchyliwszy nawet kropli zamówionego wina.
Odepchnęła niecierpliwie przysiadającą się właśnie ladacznicę. Była o krok od
celu. Tylko to się liczyło. W roztargnieniu, wzmożonym gorączkowym
układaniem planu, rzuciła pierwszą lepszą monetą wysupłaną z sakiewki i czym
prędzej opuściła pijacki przybytek. Pieniądz zawirował na drewnianym
stole, wśród zgiełku karczemnego nie wzbudzając uwagi żadnych uszu,
przykuł jednak wzrok siedzącego w cieniu mężczyzny. Ten ruszył głową najpierw
w lewo, potem w prawą stronę, każdy ruch pieczętując nieznacznym
skinieniem. Trzy postacie podniosły się niespiesznie ze swych ław i ruszyły za
oddalającą się nieroztropną „sakiewką”.
Nawet gdyby usłyszała ich dużo wcześniej, nie miała żadnych szans.
Dostrzegła cień w ostatniej chwili, odwracając się i blokując w zastawie
cięcie. Zbicia i riposty pozostały daleko w sferze teoretycznej nauki
szermierki. Atakujący jakoś nie chcieli stosować się do zasad, których jej
uczono. Zresztą, nawet gdyby, było ich dwóch, a ona jedna. Cudem uniknęła
kolejnego pchnięcia, zwinnie upadając na zabłocony bruk miejski. Turlając
się w oszukańczym tańcu kolejnych ataków jej twarz o włos minęła się z
rwącym potokiem rynsztoka. W końcu stało się, zobaczyła wykrzywioną
zadowolonym uśmiechem twarz, zaraz nad koszem rapiera naciskającego jej
szyję. Oczy napastnika błysnęły złowieszczo, zaraz potem napełniając się
zdziwieniem i przestrachem. Zamykając oczy, usłyszała jęk, poczuła
ciężar przygniatający jej pierś... potem szczęk stali, kilka spazmów, a
potem nastała cisza. Niepewny krok i odór wina prosto z żołądka układający
się mgłą na jej twarzy. Jęknięcie. Stęknięcie. Stłumione
przekleństwo. Ciężar zelżał, pozwalając jej swobodniej oddychać.
Otworzyła oczy, będąc przygotowaną na spotkanie z diabłem. Zaiste
zobaczyła go. Ta twarz tak dobrze znana i wyryta w świadomości wspomnień
niczym płaskorzeźba na ścianie świątyni. Chwiał się nad nią, zawadiacko
poprawiając kapelusz.

- Życie za życie. Jesteśmy kwita. - Wycedziła, po czym usiadła i wychyliła od razu cały kielich wina.

Athos 29-11-2009 23:17

Wszystkiego spodziewał się Raul lecz nie takiego zwrotu akcji. Żył dzięki przypadkowi, darowi od losu, a może po prostu dzięki aktowi łaski. Czym więc był ostatni gest dziewczyny? Aktem walki z nim, a może z samą sobą. Najpierw ostrze, które prawie dotarło do jego piersi, by odebrać to, co dawno winno być zabrane, aby Raul mógł wreszcie pogrążyć się w ogniu piekielnym.
Potem jej słowa, o tym, że wiedziała i mogła go zabić, nawet teraz i nawet tutaj, a i takoż kilka dni wstecz. Ból nie przyszedł od sztyletu lecz od słów, uzmysławiając byłemu muszkieterowi jeszcze raz, że istnieją konkretne dowody na to, że życie jego nie mogło wyglądać inaczej, bo taki scenariusz sam sobie ułożył.
Słowa, a w nich mężczyzna doszukał się czegoś więcej, jak tylko zarzutu. Może bezsilności, która sprawiła, że Cecylia nie zadała rany śmiertelnej. Może goryczy, w której odbijał się obraz dzieciństwa dziewczyny, w której on, choć nieświadomy, odegrał kluczową rolę, niszcząc i burząc, zadając śmierć, przynosząc łzy. A może była to najzwyklejsza próba zapytania dlaczego? Znalezienia rozwiązania, które mogłoby stać się usprawiedliwieniem. Lecz on nie znał dobrej odpowiedzi. Nie mógł powiedzieć nic uczciwego, co mogłoby przynieść ulgę młodej kobiecie.
A potem jej dotyk, je dłoń na jego policzku. Czy chciała odnaleźć odpowiedź, w jaki sposób zawładnął sercem jej matki, jak wdarł się w głąb jej umysłu? Nie znała więc całej prawdy? Kiedy dotarła do ust błądząc po nich swymi palcami zamknął oczy, nikt nigdy go tak nie dotykał, nawet Marie, dla której chciał być całym światem.

W końcu popatrzył w stronę de Batza, który w obronie jego życia stanął. Czy aby na pewno uczynił to dla Raula? A może jego honor nie pozwolił by na oczach jego wybranki dokonano mordu, niezależnie od przesłanek, motywów, intencji. Jeszcze kilka chwil temu byli obcy, teraz w pewnym stopniu oddalili się jeszcze bardziej, by na końcu zbliżyć się, bo łączyła ich już tajemnica, tego co zdarzyło się przed kilkoma chwilami. Krew de Batza z początku tylko przypadkowego widza, a później już uczestnika, nie z wyboru lecz z konieczności, przypominała tylko o tym co się wydarzyło.
A panna Tess? Zdziwiona, a może ogarnięta strachem, dotąd jakby pogrążona w innym świecie miłości i szczęścia, sprowadzona została z powrotem na ziemię. Co więc działo się w jej głowie? Czy tak wyobrażała sobie nową drogę, w którą śmiało kroczyła za Pierrem? Dokąd to wszystko zmierzało, czy każdy sen nie trwa wiecznie?
Wreszcie spojrzenie barda, który o balaldzie marzył. Czy był to jej dobry początek, czy po burzy zawsze wychodzi tęcza by swymi kolorami, zakryć całą szarość i nadać barwy?

To wszystko objął wzrok Raula, lecz były to tylko obrazy.
Kiedy podniósł się tylko jedno zaprzątało jego umysł. Tylko jednego pragnął - chciał jej słuchać, chciał by wyrzuciła to z siebie, a przy tym by była taka jak kilka chwil wstecz. Jego umysł trzeźwiał, po raz pierwszy od miesięcy otrzymał silny cios, lecz i otrzymał coś jeszcze, coś czego nigdy wcześniej nie doświadczył. Kiedy opanował emocje rzekł:
- Nie sposób znaleźć słowa by zrozumieć Twój ból Pani – Raul podniósł swój kapelusz i ruszył do wyjścia – noc przed nami, jeśli nie przeraża cię, że zastanie nas świt, wysłucham Twej opowieści. Poczekam na Ciebie pół mili stąd na polanie obok krzyża – to rzekłszy skłonił się pozostałym i ruszył do wyjścia.

*

Kiedy Raul ruszył w noc, Filip właśnie gorliwie modlił się pod krzyżem błagając by to, co obiecał mu brat Robert mogło się urzeczywistnić.
Księżyc z niecierpliwością czekał na dalszy rozwój wypadków. Miał nadzieję, że to właśnie on będzie rankiem pierwszym plotkarzem


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:33.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172